▼
środa, 31 października 2018
wtorek, 30 października 2018
Adam Fularz - Historia Polski przed 966 n.e. wg hapax legomena
Adam Fularz - Historia Polski przed 966 n.e. wg hapax legomena
poniedziałek, 29 października 2018
Dr Jerzy Jaśkowski - Było sobie niebo
Warto posłuchać wypowiedzi, jak wszystko jest ze sobą połączone medycyna, finanse i historia.
Gazolina S.A. model godny naśladowania
W naszej historii sprawy gospodarcze zawsze leżą zawsze w cieniu, ale gdybyśmy znali, choć kilka kilka przykładów firm - przedsiębiorstw i na konkretnych modelach omawiali je w szkołach inaczej by dziś nasz kraj wyglądał. A tak rządzą u nas durnie i miernoty. Poniżej ciekawy przykład biznesowy firmy Gazolina, który gdyby był nauczany w szkołach inaczej wyglądały by prywatyzacje, ale też rozmowy ze związkami zawodowymi, czy innymi socjalistycznymi osłami.
Jan Koziar
Pierwsza polska spółka pracownicza „Gazolina” S.A.
Spis treści
Dziedzictwo
Kształtowanie się młodego Wieleżyńskiego
Start
Punkt zwrotny
„Kuźnia Nowych Myśli”
Początki akcjonariatu
Egzamin praktyczny
Łut szczęścia
Żydzi, masoni i obcy kapitał
„Gazolina” S.A.
Organizacja akcjonariatu pracy w Gazolinie
Porównanie z amerykańskim ESOPem
Struktura kapitałowa spółki
Wzorcowa współpraca ze związkami zawodowymi
Dalszy rozwój
Próba przejęcia przez kapitał zagraniczny
Plan wprowadzenia akcjonariatu na Górnym Śląsku
Wpływ na katolicką naukę społeczną
Idee krążą różnymi drogami
Wojna
Przesłanie
Zasady kierowania Spółką Akcyjną „Gazolina”
Statut Spółki Akcyjnej “Gazolina”
ANEKS
List Jerzego Gindy
Oryginalne akcje „Gazoliny”
Struktura i działanie akcjonariatu “Gazoliny”
Tekst publikowany w odcinkach w „Naszym Dzienniku” – 31 marca, 7, 14 i 21 kwietnia 2000 roku i w „Nowym Kurierze” (Kanada) – w numerach 11–18 w 2005 roku (czerwiec – wrzesień) Na okładce: Plakat „Gazoliny” z publikacji W dwudziestopięciolecie S.A. „Gazolina”, 1912 – 1937, S.A. Książnica - Atlas we Lwowie
Gdy młody inżynier chemik Marian Wieleżyński podejmował pracę w Zagłębiu Borysławskim
przyświecały mu dwa cele nadrzędne: rozwój polskiego przemysłu i zmiana stosunków między
pracą a kapitałem. Był to jeszcze czas zaborów, lecz oba te cele dawały się już urzeczywistniać.
W 1916 roku pierwsi pracownicy stworzonego przez Wieleżyńskiego przedsiębiorstwa nazwanego
później „Gazoliną”, stali się jego współwłaścicielami. Spółka rozwijała się w rekordowym
tempie płacąc z czasem najwyższe w Polsce dywidendy. Akcjonariat zdawał egzamin nie tylko
w codziennej pracy, ale również w sytuacjach wyjątkowych. Gdy w 1918 roku Wieleżyński
został internowany przez Ukraińców pracownicy sami prowadzili firmę. Kilka lat później pracownicy
oparli się próbie wykupu firmy przez obcy kapitał – wykupu, który uczyniłby niektórych
z nich milionerami.
Wieleżyński wypracował nowoczesne zasady akcjonariatu pracowniczego. Pod koniec lat
trzydziestych prezydent Mościcki i minister Kwiatkowski próbowali wykorzystać doświadczenie
Gazoliny przy prywatyzacji przejętego od Niemców koncernu „Wspólnota Interesów” na
Górnym Śląsku. Gazolina wywarła wpływ na koncepcje ekonomiczne Stanisława Grabskiego.
Papież Pius XI zapraszał Wieleżyńskiego na konsultacje przy redagowaniu encykliki Quadragesimo
Anno – encykliki wprowadzającej akcjonariat pracowniczy do katolickiej nauki społecznej.
Podczas II Wojny Światwej zabiegał o informacje o Gazolinie generał de Gaulle.
Dziedzictwo
Artykuł niniejszy oparty jest głównie na książce Leszka
Wieleżyńskiego, syna Mariana, zatytułowanej „Wspólna praca
– wspólny plon. Dzieło i życie mądrego człowieka”, wydanej
w Anglii w 1985 roku (Londyn, Veritas Foundation) opatrzonej
wstępem Edmunda Osmańczyka i dedykowanej „Ojcu Świętemu
Janowi Pawłowi II”. Autor wstępu widzi w niej pomost
między przeszłością a teraźniejszością jak również pomost
między emigracją a krajem.
Dziwna jest historia tej książki.
Leszek Wieleżyński znalazł się po klęsce wrześniowej
w Anglii. Służył w Dywizji Pancernej generała Maczka.
Skończył w Edynburgu podyplomowe studia ekonomii i zarządzania.
Osiadł na jakiś czas w Maroku, gdzie dokształcił się
w geologii poszukując złóż miedzi i ołowiu. Wreszcie osiągnął
stanowisko inżyniera-doradcy do spraw rozwoju przemysłowego
krajów Afryki we francuskim Ministerstwie Kooperacji
i pracował wiele lat w Gabonie zabiegając o racjonalną eksploatację
miejscowych złóż ropy i gazu.
Napisanie książki o swoim Ojcu było jego marzeniem, które
mógł urzeczywistnić, kiedy przeszedł na emeryturę. Z pomocą
przyszło mu wiele osób: była pracowniczka Gazoliny Jadwiga Ciechanowska, syn pracownika Gazoliny prof. dr Bronisław Wojciechowski, przyjaciel autora z
lat przedwojennych Edmund Osmańczyk, wreszcie również przyjaciel z dawnych lat i jego syn – Adam
i Tomasz Gruszeccy, którzy umożliwili autorowi pisanie książki w Warszawie. Wkrótce po zrealizowaniu
swego dzieła Leszek Wieleżyński zmarł w następstwie wypadku samochodowego. Wcześniej jeszcze,
z maszynopisem książki zapoznał się Stefan Bratkowski i opisał barwnie historię Gazoliny w kilkuodcinkowym
artykule publikowanym w Gościu Niedzielnym w 1987 roku. Artykuł ten przedrukowałem w 1993
roku w formie broszury, jako 15, ostatnią, pozycję wydawanej przeze mnie we Wrocławiu serii broszur,
zatytułowanej „Demokracja Gospodarcza”.
Jednakże książka Leszka Wieleżyńskiego nie została wydana w kraju a publikowane jej streszczenie
odniosło niewielki skutek, na równi zresztą z próbami popularyzowania w kraju zagranicznych osiągnięć
akcjonariatu pracowniczego.
Napisana w porę przed nadchodząca zmianą ustroju książka mogła przyczynić się do zapełnienia wyrwy
w polskiej tradycji, jaką spowodowały czasy komunizmu. Mogła stać się tym pomostem, o którym
pisał Edmund Osmańczyk. To jednak dotychczas nie nastąpiło, zaś wyrwa niestety powiększa się dalej.
Zmiana ustroju nie powinna usypiać naszego krytycyzmu. Rozpływa się polska gospodarka, rozpływa się
poczucie patriotyzmu, zaczyna się rozpływać sama Polska.
W dawnym Lwowie działy się rzeczy wielkie. Pod zaborami miasto to powoli wysunęło się na czoło
ruchu niepodległościowego oraz życia naukowego i kulturalnego kraju. Poważną rolę odgrywał rozwój
technologii przemysłowej, w czym istotny udział miała związana z Gazoliną „Kuźnia Nowych Myśli”
mieszcząca się przy ulicy Sapiehy 3.
Zdumiewa ilość znanych nazwisk związanych z Marianem Wieleżyńskim, Gazoliną i jej otoczeniem.
Józefowi Piłsudskiemu pobyt w Magdeburgu przeszkodził w zostaniu ojcem chrzestnym dwóch synów
Mariana: Leszka i Zbyszka. Wcześniej wiele osób pracujących z Wieleżyńskim służyło w Legionach. Podczas
wojny polsko – ukraińskiej część personelu Gazoliny weszła w skład ochotniczej kompanii borysławskiej
porucznika Maczka, późniejszego generała, bohatera bitwy pod Falaise w Normandii. Jednym
z pierwszych pracowników Gazoliny był Tomasz Arciszewski – późniejszy premier rządu emigracyjnego
w Londynie. Szef związku zawodowego borysławskich nafciarzy, Franciszek Haluch rozumiejący jak
mało który związkowiec wagę pracowniczego akcjonariatu, został ministrem tegoż rządu. Wiceprezesem
Gazoliny był Ignacy Mościcki. Tuż przed wojną podjął pracę w Gazolinie Henryk Teisseyre, syn współodkrywcy
złóż naftowych Karpat Wschodnich i Rumunii Wawrzyńca Teisseyra i powojenny organizator
wrocławskiej geologii.
Lwów pozostał poza granicami państwa, lecz najważniejszy dla dzisiejszych czasów element jego tradycji,
jakim jest fenomen „Gazoliny”, powinien być w kraju szeroko znany i kontynuowany.
Kształtowanie się młodego Wieleżyńskiego
Marian Wieleżyński urodził się w 1878 roku w Zastawnej koło Czerniowiec, w rodzinie miejscowego
właściciela ziemskiego, Waleriana Wieleżyńskiego, jako młodszy brat Aleksandra i Natalii. Matka z domu
Knapp pochodziła po kądzieli ze znanej w Polsce ormiańskiej rodziny Abgarowiczów. Ojciec Mariana
zginął w katastrofie kolejowej, gdy ten miał zaledwie 4 lata i matka przeniosła się wraz ze swym najmłodszym
synem do domu ojca w Ołomuńcu na Morawach. Tutaj Marian zaczął chodzić do szkoły i wcześnie
objawił swą pasję poznawczą pochłaniając dużą ilość książek. Ujęty tym miejscowy rabin – popowstaniowy
emigrant z okolic Nieświeża - pozwolił mu korzystać ze swojej biblioteki. W niej zapoznał się młody
Wieleżyński z encykliką Rerum Novarum i z pracami ekonomisty szwajcarskiego Sismondiego, który jako
jeden z pierwszych proponował łagodzenie przeciwności między kapitałem a pracą.
Ołomuniecki rabin uczył Mariana na powrót języka polskiego (w domu dziadka mówiło się po niemiecku)
i zapoznawał go z dziełami literatury polskiej.
Po śmierci dziadka Marian wraz z matką przeniósł się do Czerniowiec, gdzie skończył gimnazjum
w 1896 roku. Rok później zapisał się razem ze swym bratem na Politechnikę Lwowską – Aleksander na
Wydział Dróg i Mostów, Marian na Wydział Chemii. Obaj bracia włączyli się z miejsca w intensywną działalność
polityczną. W efekcie zostali w 1900 roku relegowani z uczelni i kończyli studia na Politechnice
Wiedeńskiej. Marian ukończył je z wyróżnieniem w lipcu 1901 r.
Okres studiów we Lwowie był oczywiście najważniejszy.
Tutaj Wieleżyński nawiązał liczne znajomości i przyjaźnie, tutaj
rozwinął swe zdolności organizacyjne i talent przyszłego
wynalazcy, tutaj wreszcie pogłębił swoją koncepcję rozwiązania
konfliktu między pracą a kapitałem.
Duże znaczenie miał incydent, jakiego był świadkiem
w cukrowni hrabiego Branickiego w Piatyhorach pod Kijowem,
gdzie odbywał płatną praktykę w lecie 1899 roku. Przebieg tego
incydentu i refleksje nad nim najlepiej oddać w całości własnymi
słowami Mariana, wypowiedzianymi tego samego dnia
wieczorem w domu państwa Siedleckich, przyszłych swoich teściów
mieszkających na niedalekim od Piatyhor, Futorku. Słowa
te wielokrotnie później powtarzane przez Mariana tak wryły
się w pamięć jego syna Leszka, że ręczy on po latach za ich
wierność. Niektóre zdania weszły w całości w statut przyszłej
„Gazoliny”:
„Po kolacji, przy herbacie, opowiadałem o niezwykłym grubiaństwie
hrabiego Branickiego wobec jednego z moich pomocników,
który dostał kopniaka i rozkaz natychmiastowego opuszczenia
fabryki za absolutnie przypadkowe potrącenie swego
pana i władcy, gdy ten wizytował przygotowywaną z wielkim
pośpiechem do puszczenia w ruch cukrownię. Mówiłem, że nie
chodziło mi o potępienie przeszłości w ocenie tradycyjnego
zachowania się polskiego magnata i bezpośredniego potomka
tych, co zdradzili i zniweczyli wspaniałą myśl odrodzenia sił
Polski w Targowicy, ale o przyszłość przemysłu; mówiłem też
o tym, co mi w głowie zaświtało, gdy pocieszałem zmaltretowanego i płaczącego za stosem skrzyń na podwórku
fabryki chłopaka. Mając na względzie wspaniałe dzieła sztuki malarzy czy rzeźbiarzy, lub kunsztu
mistrzów rękodzieła mówiłem, że tylko duch wolny i respekt otaczających ludzi pozwalał artystom na wykonanie
tych dzieł.
Zniesienie własności prywatnej, więc własnej człowieka inicjatywy i z głębi serca płynącego zapału do
pracy, wydawało się rysować na horyzoncie – dzięki przemysłowi rozwijającemu się wielkimi krokami –
możliwość stworzenia jeszcze straszliwszej pańszczyzny niż ta, której człowiek na niskim szczeblu hierarchii
społeczeństwa albo musi się poddać, albo z którą od wieków walczy na śmierć.
Karol Marks twierdził, że po zwycięstwie nad kapitałem w propagowanej walce klas własność środków
produkcji będzie w rękach klasy pracowników; ja widziałem ogromną ilość rąk tej klasy i wiedziałem, że do
kierowania fabrykami potrzeba również głowy. Nie wiedziałem jednak, czy głowy ludzi, którzy dostaną to
kierownictwo po zwycięstwie rewolucji, w ten czy inny sposób będą umiały i chciały działać w równowadze
z sercem, co jest nieodzowne, aby pracownicy dostrzegli sprawiedliwość w dyrektywach kierownictwa oraz
troskę również o ich byt.
Dla mnie dążeniem każdego człowieka powinna być praca na własnym. Jeśli robotnik rolny może marzyć
o zdobyciu własnego kawałka ziemi i o gospodarowaniu wedle swojego upodobania, robotnik fabryczny nie może o tym marzyć, aby posiadać na własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien
myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje.
Kiedy po studiach zacznę swoją pracę w wybranym zawodzie, postanowiłem robić, co potrafię, aby
zmienić stosunek pracy do kapitału, czyli zasadniczych czynników produkcji – dziś walczących – na świadome
współdziałanie.
Kiedy skończyłem, pani Siedlecka bardzo serdecznym tonem powiedziała trzy słowa, których nigdy nie
zapomnę: Zrób to, synku.”
Te trzy słowa stały się sztancą genetyczną i błogosławieństwem zarazem w rodzinie Wieleżyńskich. Te
właśnie słowa, powtórzone przez ojca, towarzyszyły także Leszkowi Wieleżyńskiemu u progu jego również
niemałych dokonań – realizowanych już niestety poza granicami kraju.
Start
Miesiąc po otrzymaniu dyplomu Wieleżyński ożenił się z poznaną w Futorku Jadwigą Siedlecką a w następnym
miesiącu, we wrześniu 1901 podjął pracę w rafinerii „Galicja” w Drohobyczu. Niedługo tam
zabawił. Zrażony zachowaniem się jej dyrektora, zostawił na użytek tej austriackiej rafinerii opracowaną
przez siebie metodę otrzymywania białej parafiny i przeszedł do pracy na swoim. Nowym miejscem pracy
było założone przez niego, przy współpracy urzędu celnego w Drohobyczu, niezależne od producentów
laboratorium. Badało ono charakterystyki eksportowanej z Borysławia ropy i jej produktów. Laboratorium
opatrzone szyldem „Stacja Doświadczalna” umożliwiło Wieleżyńskiemu dokładne zapoznanie się
ze składem różnych odmian ropy Zagłębia Borysławskiego i jednocześnie kontynuowanie jego własnych
zainteresowań naukowych.
Na tym etapie pracy ujawniła się dalsza cecha Wieleżyńskiego prowadząca do jego przyszłych sukcesów,
a nietypowa dla tzw. jednowymiarowych kapitalistów kierujących się wyłącznie zyskiem. Było to
- jak to dzisiaj określamy – podejście ekologiczne.
W tamtych czasach cały gaz eksploatowany razem z ropą był spalany bezużytecznie w tzw. pochodniach.
Z jednej strony było to marnowanie cennego surowca, a z drugiej zanieczyszczanie środowiska
i zwiększanie niebezpieczeństwa eksploatacji. W 1907 roku od takiej właśnie pochodni zapaliła się ropa
wytryskująca z najbardziej produktywnego, borysławskiego odwiertu „Oil City”.
Samym gazem i jego składem prawie nikt się nie interesował. Wieleżyński przekonywał borysławskich
nafciarzy, „że zbrodnią jest palenie gazu ziemnego w pochodniach”. Niewielki to odnosiło skutek.
„Twarde głowy, myślące tylko o nabijaniu sobie kieszeni” nie reagowały nawet, gdy pokazywał im butelkę
z przeźroczystym płynem powstałym ze skraplania cięższych frakcji tzw. „mokrego gazu ziemnego”. Była
to właśnie gazolina. Po referacie, w którym nawoływał do rozsądnej gospodarki gazem ziemnym, jedyną
reakcją była obawa producentów, że naśle im na kark Urząd Górniczy, co zwiększy koszty eksploatacji.
Zysków jakoś nikt w tym dostrzec nie umiał. Poza samym Wieleżyńskim, dla którego gaz stanie się w najbliższej
przyszłości nową, eksploatowaną przez niego, złotą żyłą. W okresie tym nawiązał Wieleżyński niezwykle owocną i trwającą wiele lat współpracę z inżynierem
Władysławem Szaynokiem.
Punkt zwrotny
Pożar szybu „Oil City” dostarczył Wielezyńskiemu mocnych argumentów na rzecz rozsądnego zagospodarowania
gazu ziemnego. Musiał jednak czekać 5 lat zanim starostwo w Drohobyczu zatwierdziło jego
projekt pierwszego w Borysławiu gazociągu do użytku publicznego. Gazociąg ten miał łączyć kopalnię
„Klaudiusz” z najgęściej zamieszkałą częścią Borysławia koło mostu na Tyśmienicy. Zatwierdzenie to
i udzielenie koncesji na budowę gazociągu miało miejsce 20 maja 1912 roku. Dzień ten uważał Wieleżyński za początek „Gazoliny” S.A., mimo, że założona wtedy przez niego firma nosiła nazwę: „Zakład Gazu
Ziemnego, Inż. Marian Wieleżyński Sp. z o.o.”
Pierwszy gazociąg miał tylko 700 m długości. Drugi,
zbudowany do końca tego samego roku miał długość 14 km
i łączył źródła gazu w Tustanowicach z rafinerią (późniejszy
Polmin) w Drohobyczu. Gaz miał ogrzewać kotły maszyn
parowych tej, jednej z największych w Europie, rafinerii. Na
takie jego zastosowanie wskazywał Wieleżyński już od 1903
roku konstruując odpowiednie palniki.
Budowa prowadzona na zlecenia austriackiej firmy Erdgass
została wykonana wzorowo i w rekordowym czasie. Dostarczyła
też kapitału do dalszej działalności gospodarczej.
W uznaniu za fachowe wykonanie przedsięwzięcia, amerykańscy
dostawcy kompresorów zaprosili na własny koszt
Wieleżyńskiego i Szaynoka do Stanów Zjednoczonych dla
zapoznania się z tamtejszym przemysłem naftowym. Po powrocie
obaj przyjaciele zakładają we Lwowie spółkę ”Gaz
Ziemny” Sp. z o.o., która wchodzi kapitałowo w już istniejącą
spółkę „Zakład Gazu Ziemnego” w Borysławiu, a ta buduje
na miejscu pierwszą w Europie fabrykę gazoliny, uruchomioną
w 1914 roku.
W roku 1916 lwowski „Gaz Ziemny” zakłada nową spółkę
„Gazolina” Sp. z o.o. w Tustanowicach, która buduje drugą fabrykę
gazoliny. Wszystkie trzy spółki ściśle z sobą współpracują,
a „Gaz Ziemny” wprowadza się do nowo zakupionego
domu we Lwowie przy ul. Sapiehy 3. W domu tym znajduje
również pomieszczenie naukowo-badawcza spółka „Metan”
zorganizowana z inicjatywy Ignacego Mościckiego.
„Kuźnia Nowych Myśli”
W dniu 9 grudnia 1936 roku Chemiczny Instytut Badawczy w Warszawie obchodził uroczyście dwudziestolecie
swego istnienia. Jego data narodzin, to właśnie data powstania lwowskiego „Metanu”. Prof. Kazimierz
Kling dyrektor instytutu, w swym jubileuszowym przemówieniu podzielił historię kierowanej przez
siebie placówki na dwa okresy: lwowski 1916-1926 i warszawski 1926-1936. Okres lwowski zasługuje
– jego zdaniem na nazwę „Złotego”.
A oto początki tego okresu i instytutu zarazem, w relacji Mariana Wieleżyńskiego (miesięcznik „Nafta”
1 stycznia 1929):
„Zmora moskiewska znikła (…) rozdzieliliśmy naszą sferę działania – ja pracowałem w Borysławiu,
Władek [Szajnok] w ‘sztabie generalnym’ we Lwowie gdzie było biuro techniczne i kuźnia nowych myśli.
Tu powstało laboratorium chemiczne ‘Metan’ pod kierownictwem ówczesnego profesora Mościckiego.
Pamiętam, jak kiedyś siedzieliśmy w trójkę z Władkiem i profesorem i omawialiśmy tematy dla ‘Metanu’.
Ja poruszyłem kwestię przeróbki emulsji ropnej i proponowałem pewną aparaturę – Szajnok już zaczął
rysować szkice – a profesor siedział milcząc przez cały czas. ‘To wszystko do niczego. Tu trzeba wyzyskać
różnicę napięcia powierzchniowego’, powiedział i zaczęliśmy opracowywać nową ideę. Myśli leciały jak
błyskawica – a słowa padały stylem telegraficznym. Wtedy zrodził się patent ‘Metanu’ na przeróbkę emulsji,
który dał początek podstaw materialnych dla dzisiejszego Instytutu Chemicznego”.
A oto jak charakteryzuje powyższy wynalazek profesor Kling 20 lat później:
„Kapitalne podejście profesora do rozwiązania ważnego
zagadnienia rozdzielania naturalnych emulsji olejowych,
zwłaszcza ropno-solankowych w zagłębiu borysławskim (…)
ratuje od zniszczenia tysiące wagonów ropy naftowej, przysparzając
również ‘Metanowi’ pokaźnych środków finansowych.
Późniejsze uracjonalnienie systemu przez zastosowanie aparatury
pracującej w sposób ciągły, wykorzystywane przez szereg
najpoważniejszych koncernów naftowych wyczerpuje temat
rozdzielania emulsji olejowych drogą fizyczną niemal w zupełności.”
W „Metanie”, w dużej mierze we współpracy z „Gazoliną”
i jej czołowymi „mózgami” Wieleżyńskim i Szaynokiem, zrodziło
się wiele nowych technologii i patentów. Tu między innymi
opracowano wytwarzanie propanu-butanu, którego produkcję
– jako pierwsza na świecie – uruchomiła „Gazolina”.
Leszek Wieleżyński tak relacjonuje współpracę tych trzech
tytanów myśli:
„Warto tu przytoczyć dowcipne powiedzenie, którym określano
trzech przyjaciół w ‘kuźni nowych myśli’, gdzie bardzo
wydajnie pracowało laboratorium spółki ‘Metan’.
Profesora Mościckiego, za jego twórczą myśl w znajdowaniu
nowych dróg dla technologii, określano słowem ‘robić’.
Inżyniera Szaynoka za jego bezprzykładną energię realizatora
dotyczyło słowo ‘zrobić’.
Ojca mego za jego stanowisko, że każdy wysiłek ludzki
powinien mieć nie tylko polityczny czy techniczny postęp na
względzie, ale również sens gospodarczy – określano słowem
‘zarobić’.”
W 1926 roku Ignacy Mościcki został prezydentem i „Metan” został przeniesiony do Warszawy przekształcając
się w Chemiczny Instytut Badawczy. Jednakże w środowisku „Gazoliny” nie mogło być naukowej
próżni. Marian Wieleżyński organizuje „Instytut Gazowy”, który wraz z obszernym laboratorium
również mieścił się w gmachu przy ul. Sapiechy 3. Ta nowa „Kuźnia Nowych Myśli” opracowała do końca
okresu międzywojennego cały szereg nowych patentów.
Początki akcjonariatu
W momencie powstania „Gazoliny” pierwszych trzech pracowników kupuje jej udziały. Są to:
Julian Ginda – główny monter – 4 tys. koron
Ludwik Ginda – wiertacz – 2 tys. koron
Jan Błaż – szef warsztatów – 1 tys. koron.
Tych trzech pracowników powinno przejść do naszej historii. W polskiej gospodarce pojawia się nowy
gatunek. Pracownicy ci nie kierują się logiką walki klas, po prostu wchodzą kapitałowo w firmę, w której
pracują. Gatunek ten pojawia się w symbiozie z nowym gatunkiem menedżera, jakim jest Marian Wieleżyński.
Z czasem przybywało pracowników – akcjonariuszy i powiększał się ich kapitał, ale początki nie były
łatwe. Pod koniec 1916 roku zarząd chciał wypłacić roczną premię w połowie gotówką a w połowie udziałami.
Jedna trzecia pracowników nie zgodziła się, tak że na ówczesnych 45 pracowników tylko 30 było
udziałowcami.
W rok później było już lepiej. Wieleżyński powiedział pracownikom, że firma zarabia tyle, że mogłaby
im płacić stawkę 6 razy większą od płacy minimalnej wyznaczonej przez austriackiego komisarza wojskowego
Borysławia. Zaproponował im jednocześnie zainwestowanie nadwyżki. Pracownicy sami zadecydowali,
żeby pobierać płacę oficjalną, a resztę przeznaczać na rozbudowę warsztatu pracy. Bo „my jesteśmy
przecież wspólnikami” – oświadczyli. Ich kapitałowe zaangażowanie pozwoliło odkryć i eksploatować
pole gazonośne Daszawy.
Realizacja akcjonariatu, to nie tylko realizacja szczytnych ideałów Wieleżyńskiego. Młoda firma potrzebowała
kapitału i kapitał pracowniczy pozwalał poszerzać jej działalność.
Inwestycje pracownicze w firmie, to też nie altruistyczne wspomaganie swojego szefa. Akcje Gazoliny
(już po powstaniu spółki akcyjnej) zaczęły przynosić wysoką dywidendę i nikt z zewnętrznych akcjonariuszy
nie chciał ich na giełdzie odsprzedawać. Dywidendy te to – jak zobaczymy dalej- nie jedyna korzyść
finansowa, jaką pracownicy wynosili z akcjonariatu.
„Dla mnie dobry interes jest tylko wtedy, gdy obie strony uważają go za dobry” – mawiał Wieleżyński.
Egzamin praktyczny
W listopadzie 1918 Wieleżyński – jako polski komisarz rządowy Borysławia – został internowany przez
Ukraińców w obozie w Kołomyi i aż do maja następnego roku był w firmie nieobecny. Gdy wrócił, zastał
firmę w jak najlepszym porządku. Po prostu pracownicy, w liczbie 45, sami ją prowadzili. Ten egzamin
praktyczny skłonił Wieleżyńskiego do nadania akcjonariatowi ram formalnych, co zostało zrealizowane
w 1920 roku.
Łut szczęścia
We wrześniu 1916, w czasie rosyjskiej ofensywy na niedalekim froncie, przesiadał się Wieleżyński
w Stryju na pociąg do Lwowa. Na peronie natknął się na starszego, zdenerwowanego Żyda, który mając
niezwykle ciężką walizę nie potrafił wsiąść z nią do odchodzącego za chwilę wiedeńskiego pociągu. Wieleżyński
szybko pomógł starszemu panu i pobiegł do swego pociągu.
Ponad dwa lata później, kiedy udało mu się uciec z obozu w Kołomyi, postanowił wrócić do Lwowa
przez Wiedeń, by zainkasować należności za dostawy wojskowe. Przy okazji chciał dowiedzieć się
o losy swej korespondencji w sprawie nabycia niewielkiej działki od ordynacji spadkobierców Dawida
Lindenbauma, do której w Zagłębiu Borysławskim należało 15 tys. hektarów gruntów. Zdziwił się bardzo,
gdy w wiedeńskim biurze ordynacji zastał owego starszego pana, któremu pomagał na peronie w Stryju.
Wdzięczny dyrektor ordynacji od ręki załatwił mu sprzedaż działki za symboliczną kwotę. Dodatkowo
zaoferował mu kupno szybów naftowych w Tustanowicach i Orowie po bardzo niskiej cenie, od której dodatkowo
odliczył procent za uratowanie dużej ilości złota zawartego w walizie, którą Wieleżyński ładował
do wiedeńskiego pociągu. W rezultacie kopalnie zostały nabyte również za symboliczną kwotę.
Przy załatwianiu spraw urzędowych korzystał Wieleżyński z usług adwokata Ignacego Hopfingera. I on
właśnie dokonywał przepisywania w Urzędzie Górniczym praw własności nowo nabytych kopalń. Gdy
zasiadający w Urzędzie radca Weinberg zorientował się w sprawie, to „aż podskoczył na krześle”.
„Co? Ludzie opowiadają, że w Borysławiu, gdzie Wieleżyński stawia nogę, tam Żydzi nie rosną, a tu
wielka ordynacja spadkobierców Lindenbauma, bez zastrzeżenia sobie nawet bruttów i metrówki daje mu
prawo własności do pól produkcyjnych. Jak się to panu podoba, panie mecenasie?”
Hopfinger odpowiedział, że mu się to bardzo podoba, i że inżyniera Wieleżyńskiego bardzo lubi.
Stosunek twórcy Gazoliny do Żydów najlepiej oddać słowami jego syna Leszka:
„Ojciec mój, jeśli nawet nie był lubiany, to był
niewątpliwie szanowany przez wielu Żydów, adwokatów,
właścicieli kopalń w Borysławiu i rafinerii na
Podkarpaciu, bo sam poważał wielu z tych ludzi jako
prawdziwych autochtonów ziem polskich, będących
elementem pozytywnym w walce z agentami obcego
kapitału o gospodarczą niezależność politycznie
niepodległego kraju.”
Dla Wieleżyńskiego wyznacznikiem był interes
polskiego przemysłu. Dlatego też przeciwstawiał się
zarówno Żydom jak i Polakom, którzy w służbie obcego
kapitału sabotowali rozwój polskich inicjatyw.
Należy tu wspomnieć, że w wyniku intryg tegoż kapitału
zostało złamane w 1898 polskie Towarzystwo
Naftowe założone przez Ignacego Łukasiewicza
i Stanisława Szczepanowskiego, a ten ostatni doprowadzony
został do bankructwa. Szczepanowski był
faktycznym twórcą przemysłu naftowego w Polsce.
Wieleżyński odmówił wstąpienia do loży masońskiej
Wielkiego Wschodu, wyjaśniając „że nie może
służyć pod rozkazami ludzi sobie nie znanych, którzy
kierują sprawami polskiego przemysłu spoza kraju
i wyłącznie we własnym interesie”. Wybitny członek
tej loży, Stefan Bartoszewicz nie zapomniał mu
tej odmowy i później, już jako naczelnik Wydziału
Nafty w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, szykanował
Wieleżyńskiego, gdy ten, prawie że w czynie
społecznym prowadził reorganizację państwowej
rafinerii „Polmin”.
Najbardziej krytycznym momentem w historii
„Gazoliny” był problem ze sfinansowaniem budowy gazociągu Daszawa – Drohobycz. Sytuację uratował
dyrektor Banku Przemysłowego we Lwowie Leon Weinfeld – lwowski Żyd, niepodległościowiec – podpisując
gwarancję bankową na dostawy rur.
Na drugi dzień dyrektor został zawieszony przez radę nadzorczą Banku, „w której rządzili członkowie
żydowskiej loży masońskiej „Leopolis” (Bnei Brith), jak dr Józef Parnas, właściciel kopalń, późniejszy
syndyk koncernu „Małopolska”, Filip Herman, dyrektor administracyjny „Polminu”, Henryk Hescheles,
redaktor lwowskiego dziennika ‘Chwila’.”
Przeciwko loży „Leopolis” występował Stanisław Szczepanowski junior i została ona w końcu przez
władze polskie zlikwidowana.
Wieleżyński lubił i podziwiał bractwo Łebaków, potomków rodzin żydowskich z okolic Nieświeża,
którzy wykonywali w zagłębiu najcięższe prace, łącznie z gaszeniem pożarów szybów naftowych.
Wieleżyński popierał też właścicieli małych rafinerii, w większości Żydów – autochtonów. Pomógł im
nawet założyć Towarzystwo Małych Rafinerów, a wdzięczni członkowie zrobili go swoim prezesem. Na
jednym z posiedzeń Towarzystwa, Wieleżyński wyprosił za drzwi pana Hłaskę, przybyłego bez zaproszenia
naczelnego dyrektora francuskiego koncernu „Małopolska”, mówiąc:
„Panie dyrektorze, my tutaj tak ważnych agentów obcego kapitału nie potrzebujemy i nie możemy przyjmować”
„Gazolina” S. A.
W 1920 roku powstaje Spółka Akcyjna „Gazolina”. Powstała ona przez połączenie „Zakładu Gazu
Ziemnego Inż. Wieleżyński” i „Gazoliny Sp. z o.o.”.
Warto tu wymienić wszystkie osoby kierujące nową spółką:
Prezesem Rady Zawiadowczej (nadzorczej) został inż. Józef Tomicki – dyrektor Miejskich Zakładów
Elektrycznych we Lwowie a Wiceprezesem prof. Ignacy Mościcki. Członkami Rady byli: inż. Roman
Januszkiewicz, Michał Sroczyński, inż. Felicjan Dembowski, Jan Wasung, inż. Konrad Wyleżyński, Wit
Sulimirski, inż. Władysław Matzke, inż. Władysław Szaynok, inż. Marian Wieleżyński i inż. Gabriel Sokolnicki.
Ostatnia trójka tworzyła Komitet Wykonawczy, będący zarządem spółki.
Siedzibą zarządu był Lwów, a konkretnie „Kuźnia Nowych Myśli”, budynek przy ul. Sapiechy 3. Zarząd
techniczny pozostał w Borysławiu i sprawował go Marian Wieleżyński.
„Gazolina” S.A. w roku swego powstania produkowała:
3 524 000 m3
gazu, 1520 ton ropy i 593 ton gazoliny.
Organizacja akcjonariatu pracy w Gazolinie
Pierwszy statut Gazoliny określający zasady akcjonariatu pracowniczego, został zatwierdzony przez
Radę Zawiadowczą w końcu 1920 roku, a przez Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy 22 lutego 1922 roku.
Statut ten był stopniowo udoskonalany, jednakże bez wprowadzania zasadniczych zmian. Ostatnia wersja
pochodzi z 5 maja 1936 roku. Wersja
ta jest zamieszczona w całości
na końcu tekstu.
Konstrukcja akcjonariatu pracowniczego
w Gazolinie jest świadectwem
dużych zdolności Mariana
Wieleżyńskiego również w tej dziedzinie.
Można to należycie ocenić
dopiero po latach, przez porównanie
z innymi formami współczesnego
akcjonariatu, głównie z amerykańskimi
ESOPami.
Statut dzielił pracowników na
stałych i prowizorycznych, a sam
nazywany był też równoważnie
„Umową z pracownikami stałymi”.
Pracownicy stali to ci, którzy
weszli w akcjonariat i stali się
współwłaścicielami firmy. Pracownicy prowizoryczni, to zwykli pracownicy najemni. Struktura była więc
elastyczna. Akcjonariat nie był obligatoryjny i nikogo się do niego nie przymuszało, a tylko zachęcało.
Zachęcie służył m.in. każdorazowy przydział pewnej ilości nowo emitowanych akcji po cenach preferencyjnych.
Przydział ten obejmował oba rodzaje pracowników a jego wielkość była proporcjonalna do zarobków.
Jednakże nie te akcje były podstawą akcjonariatu Gazoliny.
Każdy pracownik stały, o ile już się zdecydował żeby nim być, miał obowiązek corocznie zakupić
akcje Gazoliny za swą jednomiesięczną pensję. Nie był to tak duży wysiłek finansowy, zważywszy, że
Gazolina płaciła – jak zresztą wiele innych firm – tzw. trzynastki, ale oprócz tego tzw. remuneracje, które
obejmowały wszystkich pracowników stałych. Remuneracja, to liczone w skali rocznej wynagrodzenie
wyrównawcze uzależnione od dochodów firmy, płacone w innych firmach tylko członkom kierownictwa.
Remuneracja (inaczej mówiąc udział w zyskach) też była wypłacana proporcjonalnie do zarobków, a więc
także proporcjonalnie do wartości obowiązkowo nabywanych akcji. Do tego dochodziły dywidendy z akcji
już posiadanych. W okresie największej prosperity firmy, w latach 1925 – 1930 wynosiły one 20%! od
zainwestowanego kapitału. Dodajmy jeszcze, że pracownik stały zarabiał więcej (o czym statut nie mówi)
od pracownika zwykłego i była to różnica spora. Przykładowo w roku 1927 przeciętna płaca pracownika
zwykłego wynosiła 300 zł a stałego 450 zł.
Podstawowy, obligatoryjny kapitał pracownika stałego narastał więc – zgodnie z o wiele późniejszą
amerykańską zasadą - proporcjonalnie do zarobków. Jednakże amerykański pracownik dostaje udziały od
firmy za darmo a w „Gazolinie” musiał je sobie kupić! Jak jednak dalej zobaczymy, nie było tak źle.
Akcje pracowników stałych były imienne i niezbywalne w okresie ich zatrudnienia. Jest to żelazne
prawo akcjonariatru pracowniczego, szeroko dziś w świecie stosowane (poza dzisiejszą Polską, Rosją i niektórymi
innymi krajami postkomunistycznymi). Co więcej, akcje nie mogły być przechowywane indywidualnie,
ale składane były do wspólnego depozytu. Depozytem tym opiekował się Syndykat Pracowników
Spółki Akcyjnej „Gazolina”, czyli po prostu jej związek zawodowy. Związek nabywał akcje dla pracowników,
przechowywał je i nimi zarządzał. Wieleżyński znalazł więc trafną, nową funkcję dla związku zawodowego
w zmienionych relacjach między pracą a kapitałem.
Oprócz akcji nabywanych obowiązkowo, pracownicy stali mogli nabyć dowolną ilość dodatkowych
niezbywalnych akcji imiennych. I to właśnie wielu z nich robiło. Mogli też nabywać na giełdzie zbywalne
akcje Gazoliny, ale było to prawie niemożliwe, bo mało kto je odsprzedawał ze względu na wysoką dywidendę.
Poza tym to się nie opłacało, bo cena na giełdzie była nawet trzykrotnie wyższa od ceny nominalnej
i były to akcje zwykłe z siłą jednego głosu. Akcje imienne zaś były akcjami uprzywilejowanymi z pięciokrotną
siłą głosu.
Kapitał pracowników stałych był zblokowany w depozycie i zblokowana była ich (jego) siła głosu.
Corocznie wszyscy pracownicy stali wybierali swego przedstawiciela reprezentującego zbiorczo ich i ich
łączny kapitał na corocznym Walnym Zgromadzeniu akcjonariuszy „Gazoliny”. Dzięki swym akcjom
uprzywilejowanym, pracownicy szybko uzyskali głos decydujący na tych zgromadzeniach.
Przy opuszczaniu firmy, pracownikom stałym przysługiwała odprawa. Zagadnienie to może się wydać
problemem drugorzędnym, ale właśnie sposób naliczania tej odprawy jest prawdziwą rewelacją akcjonariatu
„Gazoliny”.
Punkt statutu omawiający konstrukcję odpraw wydaje się dość skomplikowany, ale jego sens jest prosty.
Mianowicie pracownikowi stałemu przysługiwała odprawa w wysokości minimalnego obowiązkowego
wkładu własnego do depozytu.
„Gazolina” zatem dokładała pracownikowi stałemu na odchodnym drugie tyle, co on sam w nią obligatoryjnie
zainwestował. Ten obligatoryjny kapitał pozostawał dalej własnością pracownika i odprawa nie
była formą jego wykupu przez firmę. Taki prezent „na do widzenia” to czysty zysk i to on był głównym
kluczem i sprężyną akcjonariatu „Gazoliny”.
Wieleżyński wprowadził pewne istotne ograniczenie nie pozwalające korzystać z dobrodziejstwa odpraw
w sposób mało zasłużony. Mianowicie, dyplomowany pracownik stały mógł korzystać z odpraw
dopiero po przepracowaniu w „Gazolinie” pięciu lat w charakterze pracownika stałego, a pracownik stały
nie dyplomowany po dziesięciu latach.
Odprawy były dla „Gazoliny” dużym obciążeniem, ale motywowały i nagradzały czysto pracowniczą
akumulację kapitału. Inwestowanie w przedsiębiorstwo – cudze czy swoje – to inwestycja wyższego
ryzyka niż deponowanie pieniędzy w banku. Odprawa niwelowała to ryzyko. Odprawa poza tym nagradzała
działanie kapitału pracowniczego na zasadzie konta rosnącego i zablokowanego w całym okresie
zatrudnienia pracownika. Wreszcie odprawa nagradzała codzienne zaangażowanie pracownika czującego
się współwłaścicielem. W sumie korzyści były obustronne.
Oddajmy głos Bronisławowi Wojciechowskeimu, komentującemu przed wojną statut „Gazoliny”:
„Utrzymanie związku przyczynowego pomiędzy zabezpieczeniem pracownikowi bytu, również po opuszczeniu
przedsiębiorstwa, a posiadaniem przez niego akcji, stało się podstawą całej organizacji Spółki.
Jeżeli bowiem z jednej strony firma wzięła na swoje barki ciężar rosnących z roku na rok odpraw, to z drugiej
– zapewniła sobie oddanych pracowników zainteresowanych w rozwoju i powodzeniu firmy i gorliwą
pracą odpłacających za stworzenie takiego środowiska produkcji, w którym nie czuli się niewolnikami, lecz
świadomymi swych praw współwłaścicielami”.
Porównanie z amerykańskim ESOPem
W artykule „Manifest kapitalistyczny. Kapitalizm Louisa Kelso” (Nasz Dziennik 11.02.br.) podawałem
schemat działania głównej formy amerykańskiego akcjonariatu zwanej w skrócie ESOP (Employee Stock
Ownership Plan – Plan Pracowniczej Własności Kapitału). Przypomnimy na czym on polega dodając kilka
szczegółów.
Jak już wspomnieliśmy, amerykański pracownik dostaje akcje firmy za darmo. Firma wpłaca pewną
kwotę do tzw. ESOP-trustu i odlicza ją sobie od podstawy opodatkowania. ESOP-trust nabywa za te pieniądze
akcje firmy i przydziela je pracownikom. Pieniądze wracają więc do firmy i są inwestowane. Korzyść
dla firmy polega na tym, że uniknęła opodatkowania tej kwoty. Korzyść dla pracowników, że stają się właścicielami
tak inwestowanego kapitału. Kapitał jest więc generowany przez firmę i przez ulgi podatkowe,
czyli de facto przez budżet państwa.
Obrazowo mówiąc, właściciel firmy daje zwolnioną od opodatkowania darowiznę swojemu pracownikowi
a ten obowiązkowo inwestuje ją w tejże firmie. To właśnie jest ESOP – świetny sposób na dofinansowanie
firmy, uwłaszczenie pracownika i dekoncentrację własności.
Akcje firmy są rozprowadzane w ESOP-truście na indywidualne konta pracowników proporcjonalnie
do ich zarobków, z ograniczeniem dla menedżerów, których zarobki są bardzo wysokie. Chodzi o to, by
system generował akcjonariat pracowniczy a nie menedżerski.
Akcje są przechowane w ESOP-truście i niezbywalne
w całym okresie zatrudnienia pracownika. Pracownik
staje się właścicielem akcji nie od razu a dopiero
po 5 – 7 latach, w których nabywa do nich prawo
własności (vesting). Jeżeli zwolni się przed tym okresem,
nie otrzymuje z ESOP-trustu nic.
Przy odchodzeniu pracownika z firmy, ESOP-trust
ma prawo pierwokupu akcji i otrzymana przez pracownika
gotówka jest swego rodzaju pieniężną odprawą.
Przy przechodzeniu na emeryturę kwota ta jest
istotnym uzupełnieniem emerytalnego zabezpieczenia
pracownika.
Akcje ESOP-trustu są zblokowane i ich łącznymi
głosami dysponuje zarząd trustu. Sam ESOP-trust
zarządzany jest przez osoby spoza firmy i często pracownicy
nie mają wpływu na sposób głosowania zarządu
za wyjątkiem tzw. ESOPów demokratycznych,
gdzie ich wpływ jest zagwarantowany.
Ważną cechą ESOP-trustu jest jego zdolność pobierania
kredytów, przy pomocy których pracownicy
mogą „skokowo” wykupić znaczną część przedsiębiorstwa
lub jego całość. Spłata kredytów odbywa się tak
jak poprzednio z nie opodatkowanych wkładów firmy.
Trzeba nadmienić, że ulgi podatkowe w Stanach Zjednoczonych towarzyszą tylko generowaniu kapitału
pracowniczego. Później zaś działa on zupełnie samodzielnie (i – jak zbadano - lepiej od tradycyjnej
własności prywatnej).
Jak widzimy, narastaniu kapitału pracowniczego w ESOPie nie towarzyszy zatem żaden własny, prywatny
wkład pracowników. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre, bo ułatwia szybkie upowszechnienie się
akcjonariatu w Stanach Zjednoczonych. Złe, bo mniej wiąże pracownika z akcjonariatem, nie zmusza go
do oszczędzania (niski poziom oszczędzania jest problemem w tym kraju), mniej zasila firmę w kapitał, no
i w końcu dostarcza argumentów przeciwnikom akcjonariatu.
Porównajmy teraz system ESOP z systemem „Gazoliny”.
Odpowiednikiem ESOP-trustu jest depozyt akcji imiennych „Gazoliny” i zarządzający nim Syndykat
Pracowników. Wieleżyński przelicytował tu Amerykanów, powierzając opiekę nad akcjami zakładowemu
związkowi zawodowemu i zapewniając demokratyczną procedurę realizacji prawa głosu.
Poza tym wynikające z pracowniczych akcji prawo głosu jest w obu przypadkach zblokowane. W obu
też systemach kapitał pracowniczy narasta proporcjonalnie do płac. W systemie „Gazoliny” dotyczy to
zarówno akcji imiennych jak i odpraw.
Jeżeli przyjrzymy się dokładnie obu systemom, to widzimy, że odpowiednikiem ESOPu nie są akcje
imienne „Gazoliny”, ale jej narastająca z czasem pieniężna odprawa pracowników, czyli to, co firma dawała
pracownikowi
System odpraw „Gazoliny”, to jakby amerykański ESOP bez ulg podatkowych. Odprawa przysługująca
każdemu pracownikowi była corocznie obliczana i znana. Gdyby wpłacano ją na bieżąco do depozytu
i nadano jej formę udziałów uprawniających do głosowania i przynoszących dywidendę, to analogia
z ESOPem byłaby prawie pełna – za wyjątkiem oczywiście brakujących w systemie „Gazoliny” udogodnień
podatkowych.
Analogia systemu odpraw w „Gazolinie” do dzisiejszego ESOPu spowodowała, że Wieleżyński na wiele
lat przed Amerykanami wymyślił owo „vesting”, czyli okres nabywania praw do odprawy.
Na porównanie zasługuje też poziom samorządności pracowników, który – jak wykazały amerykańskie
badania – wpływa w decydujący sposób na efektywność firm akcjonariatowych.
W Stanach Zjednoczonych samorządność ta jest najczęściej sformalizowana w różnego rodzaju programach
partycypacyjnych. W „Gazolinie” samorządność nie była sformalizowana, ale poziom jej był wysoki.
Sprawdzianem jej było samodzielne prowadzenie firmy przez pracowników podczas kilkumiesięcznego
internowania Wieleżyńskiego. Miarą samorządności był też sposób przyjmowania nowych pracowników.
Mianowicie pracownicy sami się dobierali i ich oficjalne zatrudnienie przez kierownictwo było czystą formalnością.
Oceniając rozwiązanie Wieleżyńskiego z perspektywy czasu i współczesnych form akcjonariatu widzimy,
że jego akcjonariat był formą dobrze zorganizowaną i bardzo mocną. Była to w rzeczywistości
kombinacja dwóch równoległych i sprzężonych ze sobą akcjonariatów. Jednego finansowanego przez pracownika,
drugiego prze firmę.
Biorąc pod uwagę dzisiejsze, rosnące w świecie, poparcie władz państwowych dla własności pracowniczej
, uwidacznia się potrzeba uzupełniania systemu „Gazoliny” o podatkowe ulgi inwestycyjne. Na
wzór amerykańskich ESOPów należałoby też nadać depozytowi „Gazoliny” (pracowniczemu funduszowi
powierniczemu), zdolność pobierania kredytów.
Trzeba by też nadać dawnym odprawom „Gazoliny” postać udziałów (jak wyżej wspomniano) wpłacanych
przez firmę na bieżąco do depozytu i wliczanych przez nią w koszty. Uzyskałyby one przez to
pełną, dzisiejszą „amerykańską” postać akcjonariatu. Podwójny system „Gazoliny” stałby się w ten sposób
bardziej przejrzysty. I nie tylko to. Odprawy, jako takie, mają charakter świadczeń i mogą wywoływać postawy roszczeniowe. Przemodelowane na udziały wzmacniałyby poczucie własności oparte na osobiście
nabywanych akcjach i tym samym wzmacniałyby postawy współwłaścicielskie.
Z kolei amerykańskie ESOPy mogły by być uzupełnione (na wzór „Gazoliny”) o obligatoryjne inwestowanie
prywatnych środków pracowników.
Struktura kapitałowa spółki
Strukturę tę przedstawiamy
dla okresu
po reformie walutowej
Grabskiego.
W dniu 1 lipca
1924 roku kapitał zakładowy
„Gazoliny”
w przeliczeniu na
nowo wprowadzoną
walutę wynosił
1,5 mln zł. Kapitał
ten był rozdzielony na
75 tys. akcji o nominale
20 zł. W tej liczbie
było 53 tys. akcji
imiennych i 22 tys.
akcji na okaziciela.
W 1926 roku kapitał spółki wzrósł do 1,8 mln zł obejmując 90 tys. akcji 20 złotowych. W posiadaniu
pracowników firmy (poza kierownictwem) było 22 488 akcji, czyli 25 % kapitału firmy.
W styczniu 1927 kapitał zakładowy wzrósł do 2 mln zł, w 1928 do 2,2 mln zł, a w 1929 do 3 mln. zł.
W międzyczasie podniesiono nominał akcji do 100 zł, zgodnie z nowym prawem o spółkach akcyjnych.
W 1927 roku wkład największego udziałowca z grona szeregowych pracowników – montera Juliana Gindy
wynosił 32 tys. zł.
W roku 1936 kapitał zakładowy wynosił 3,6 mln. zł. Z końcem tego roku pracownicy „Gazoliny” (poza
kierownictwem) byli właścicielami 16 577 akcji o wartości nominalnej 1 659 300 zł. Stanowiło to 46%
kapitału akcyjnego i zapewniało jego właścicielom 61,4% głosów na Walnych Zgromadzeniach Akcjonariuszy.
W tym czasie „Gazolina” zatrudniała 677 pracowników.
Tuż przed wybuchem wojny Zarząd Gazoliny przedstawił wniosek o podniesienie kapitału zakładowego
Spółki do 5 mln zł. Planowana była emisja 14 tys. stuzłotowych akcji, które w całości miały wejść w posiadanie
pracowników. W ten sposób stan ich posiadania zbliżyłby się do 65% kapitału zakładowego.
Wzorcowa współpraca ze związkami zawodowymi
O uregulowaniu spraw ze związkami zawodowymi wewnątrz firmy już pisaliśmy. Trudniejsze były
relacje ze związkiem na zewnątrz, w skali regionalnej. Jednak zostały one też załatwione pomyślnie dzięki
mądrości regionalnego związkowego kierownictwa.
Tuż po ustaniu wojennej zawieruchy sytuacja w Zagłębiu Borysławskim była bardzo napięta. Kapitał
niemiecki został zastąpiony przez „sprzymierzony” z nami kapitał francuski, który poczynał sobie podobnie
albo nawet gorzej. Konflikt miedzy pracownikami Zagłębia a Izbą Pracodawców narastał i związek
zawodowy nafciarzy przygotowywał w 1920 roku strajk generalny. Wystawiało to na nową próbę system
„Gazoliny”.
Wieleżyński miał już gotowy statut a główni akcjonariusze ze strony pracowników Julian Ginda i Jan
Błaż byli ogólnie szanowanymi członkami związku nafciarzy. Zaopatrzeni w statut udali się do kierownictwa
regionalnego i tłumaczyli, że strajkować nie muszą, bo zarabiają więcej niż domagają się strajkowe
postulaty związku. Co
więcej, podkreślali, że: „sytuacja
pracowników „Gazoliny”
jest doskonałym przykładem
potwierdzającym słuszność rewindykacji
braci robotników.
Jeśli prawdziwie po polsku
myślący i dla Polski pracujący
pracodawcy w spółce „Gazolina”
mogą od lat płacić stawki
wyższe niż ludzie na służbie zagranicznej
lub ich naśladowcy
w Izbie Pracodawców, to nie
jest prawdą, że tego nie można
w ogóle zrobić, tylko, że trzeba
chcieć.”
Nie bez znaczenia był również
fakt, że „Gazolina” zaopatrywała
w opał i światło całą okolicę. Tłumaczyli więc związkowcy „Gazoliny” swoim szefom dalej:
„Nie kilkanaście głów pracodawców, którzy mogą sobie wyjechać do Truskawca, ale kilka tysięcy robotników
zostanie w zagłębiu bez chleba, bez światła w domu i bez gorącej zupy w kuchni. Dajcie nam pracować,
bez łamania strajku, to co najmniej tych cierpień z braku światła, chleba i gorącej zupy oszczędzicie
naszym braciom, a sławy naszym mądrym inżynierom przysporzycie”.
Szef związku zawodowego borysławskich nafciarzy, Franciszek Haluch okazał się związkowcem niepospolitym,
zwłaszcza na owe czasy. Nie przestraszył się akcjonariatu, wręcz przeciwnie, zrozumiał, że
trzeba go popierać.
Strajk generalny trwał przez całe drugie półrocze 1920 roku. „Gazolina” nie brała w nim udziału. Jej
pracownicy w specjalnej umowie zostali zwolnieni z obowiązku uczestniczenia we wspólnych strajkach.
Wieleżyński pokazał, że najlepsze interesy robi się idąc ręka w rękę ze swoimi pracownikami a nie wojując
z nimi.
Dalszy rozwój
W latach 1920-21 „Gazolina” kupuje tereny w Daszawie, na których dowierci się w najbliższym czasie
potężnych złóż gazu. W roku 1921 inż. Szaynok zakłada osobną, rządowo-prywatną spółkę akcyjną „Międzymiastowe
Gazociągi” (po wykupieniu w roku 1926 udziałów rządowych połączy się ona z „Gazoliną”).
W tym samym roku w szybie „Piłsudczyk I” natrafiono na pierwszy gaz. W 1920 roku firma Szaynoka
odprowadza go do Stryja zbudowanym przez siebie rurociągiem.
Na Wielkanoc 1924 osiągnięto największy sukces poszukiwawczy dowiercając się złoża gazu o ciśnieniu
60 atm. Odtąd „Gazolina” miała tego surowca pod dostatkiem, wiercąc do 1936 roku 14 szybów
produkcyjnych.
Nowym zadaniem stała się budowa rurociągów. Kolejny gazociąg, do Drohobycza, musiała „Gazolina”
budować sama, w niezwykle ciężkich warunkach finansowych, pogłębionych reformą walutową. Gazociąg
ten został ukończony w jesieni 1924. Kryzys jednak trwał dalej i był kolejnym sprawdzianem akcjonariatu
„Gazoliny”. Oddajmy znowu głos Bronisławowi Wojciechowskiemu:
„W okresie 1924/25 r. należy podkreślić specjalnie ofiarność pracowników S. A. „Gazolina” zarówno
w Borysławiu, jak też szczególnie w Daszawie, którzy pracując w bardzo ciężkich warunkach, musieli zadowalać
się często kilkuzłotowymi zaliczkami na płace, a dla zaspokojenia najkonieczniejszych potrzeb zastawiali
nieraz własne przedmioty codziennego użytku, dla zdobycia gotówki na pokrycie długów w sklepach
spożywczych. Te przeciwności losu pracownicy znosili z podziwu godnym samozaparciem i nie przyczyniali
nigdy Zarządowi Spółki najmniejszych trudności, wiedząc, że bieda była wspólna od góry do dołu i że gdy
przyjdą lepsze czasy, sytuacja wszystkich ulegnie poprawie.”
W 1929 roku „Gazolina”
buduje w rekordowym
czasie najdłuższy, liczący
82 km gazociąg łączący
złoża Daszawy ze Lwowem.
Spółka uświetniła
otwarcie rozpoczynających
się właśnie we Lwowie
IX Targów Wschodnich
dużą pochodnią daszawskiego
gazu.
„Gazolina” nie zaniedbuje
fabrykowania swojego
firmowego produktu
– gazoliny. W 1924 roku
buduje w Borysławiu Fabrykę
Gazoliny nr 3. Po
krótkotrwałym funkcjonowniu
kolejnych fabryk
nr 4 i 5 zostaje zbudowana w 1925 roku Fabryka Gazoliny nr 6, oparta na technologii opracowanej przez
Ignacego Mościckiego. Podwoiła ona produkcję gazoliny do 300 cystern kolejowych rocznie.
W 1930 roku rusza Centralna Fabryka Gazoliny o wydajności 50 cystern miesięcznie a wcześniejsze
fabryki zostały polikwidowane. Dwa lata wcześniej rozpoczęto wytwarzanie (po raz pierwszy w świecie)
nowego produktu nazwanego „gazolem” (dzikiej gazoliny), którym był dzisiejszy propan-butan. Gaz ten
eksportowano do Belgii, Syrii i Palestyny.
Wagonami wysyłano również produkty „Gazoliny” do swych krajowych placówek handlowych w Poznaniu,
Łodzi, Warszawie i Gdyni. W tym ostatnim mieście „Gazolina” zbudowała 1931 roku gazownię
miejską pracującą na gazie węglowym i gazolu.
Próba przejęcia przez kapitał zagraniczny
W jesieni 1929 roku, w kilkanaście dni po zamknięciu IX Targów Wschodnich, grupa kapitału austriacko – amerykańskiego podjęła próbę wykupu „Gazoliny”. Oferta dotyczyła wszystkich akcji imiennych, za które zaproponowano nieprawdopodobną sumę, 45–krotnie wyższą od ich wartości nominalnej. W ręku pracowników było w tym czasie 13 500 akcji o wartości nominalnej 1 350 000 zł. Za akcje te otrzymaliby oni 60 mln zł. Przypominamy, że cały kapitał zakładowy „Gazoliny” wynosił w tym czasie 3 mln zł. Propozycja została przekazana Wieleżyńskiemu z Wiednia przez członka Rady Nadzorczej Wita Sulimirskiego. Sytuacja była poważna1 . Zbliżała się najtrudniejsza próba akcjonariatu „Gazoliny”. 1 Wg opinii Krzysztofa Lachowskiego (Krajowa Rada Spółdzielcza) nie chodziło o sam wykup firmy, tylko o zlikwidowanie „niebezpiecznego” precedensu (informacja ustna, 2010 r.)
Wieleżyński zaprosił Sulimirskiego na spotkanie z trzema największymi, będącymi na miejscu, pracowniczymi udziałowcami. Byli to Julian Ginda, Jan Błaż i Marek Marosz (szofer mechanik). Drugi co do wielkości udziałowiec tej grupy, Ludwik Ginda wiercił w tym czasie nowy szyb w Daszawie. Stan posiadania aktualny i perspektywiczny powyższej trójki wyglądał następująco:
Julian Ginda – 320 akcji – wartość 32 000 zł, sprzedaż za 1 260 000 zł
Jan Błaż – 240 akcji – wartość 24 000 zł, sprzedaż za 1 059 000 zł
Marek Marosz – 173 akcji – wartość 17,300 zł, sprzedaż za 778 000 zł
Wieleżyński przedstawił ofertę i zapytał o zdanie. Pierwszy zgłosił się Marosz:
„Panie inżynierze, ja chciałbym wiedzieć, czy ci ludzie z kapitałem będą lepiej pracować w „Gazolinie”
niż my?”
Na to Wieleżyński:
„Nie, nie sądzę, aby ktokolwiek mógł lepiej w naszej firmie pracować, wyście sami nią kierowali, gdy
mnie Ukraińcy wywieźli do obozu. Potem firma się rozrosła i wypłaca co roku najwyższą w Polsce dywidendę.
Nie wiem, co by szefowie tego obcego kapitału zrobili z naszymi stałymi pracownikami. Nie! Nie sadzę,
aby ci ludzie mogli tu lepiej pracować.”
Wtedy Marosz podejmuje decyzję:
„W takim razie, panie inżynierze, choć nie wiem, co powiedzą pan Ginda i pan Błaż, ja twierdzę, że jeśli
tym panom z Wiednia warto, to nam też. Ja nie sprzedaję!”
Dołączają do niego Błaż i Ginda: „ Marosz ma rację! Nie
sprzedajemy!”
Było to wielkie zwycięstwo Wieleżyńskiego i stworzonego
przez niego systemu. Jego syn Leszek wspomina swoją rozmowę
z ojcem w drodze powrotnej do domu:
„Tatusiu, kiedyś na Ukrainie, gdy opowiadałeś o swoim projekcie
na życie, matka Mamusi powiedziała ci: „Zrób to synku!”
Uważam, że dziś wieczorem stało się to ciałem.
Masz rację synku, właśnie o tym myślałem.”
Plan wprowadzenia akcjonariatu na Górnym Śląsku
W 1934 roku Marian Wieleżyński został obarczony przez,
będącego już wówczas prezydentem RP, Ignacego Mościckiego
specjalną misją. Dotyczyła ona przejmowanego od Niemców
i przygotowywanego do prywatyzacji koncernu „Wspólnota Interesów”,
zatrudniającego ok. 30 tys. pracowników. Wieleżyński
pojechał do Warszawy na spotkanie z prezydentem z synami
Leszkiem i Zbigniewem. A oto słowa Mościckiego skierowane do
Mariana Wieleżyńskiego w relacji jego syna Leszka:
„Panie Inżynierze, mam problem, którego przestudiowanie
chciałbym powierzyć panu. Jak pan wie Państwo Polskie odziedziczyło
po Niemcach poważny pakiet akcji „Wspólnoty Interesów”,
w której kapitale liczącym blisko 150 milionów złotych mieliśmy
około 25%, bez możliwości rzeczywistej kontroli tego wielkiego
koncernu przemysłowego na Śląsku.
Wojewoda Grażyński z uporem od pewnego czasu prowadzi dobrze zorganizowaną akcję wywłaszczania
udziałów tego koncernu z rąk Niemców, którzy je posiadają, ale nie uważają za słuszne płacenia w Polsce
należnych podatków. W rezultacie tej akcji (...) Skarb Polski dysponować będzie wkrótce przeszło 50%
kapitału „Wspólnoty Interesów”, otrzyma więc pełną kontrolę nad przedsiębiorstwem i może myśleć o reformie
jego struktury.
Mówiłem ministrowi Kwiatkowskiemu o przewidzianej wizycie pana Inżyniera z synami i on uważał za
słuszne, aby powierzyć panu przestudiowanie problemu stopniowego uwłaszczenia pracowników Spółki
Akcyjnej „Wspólnota Interesów”, opartego na dobrze dzisiaj działającym wzorze Spółki Akcyjnej „Gazolina””.
Po powrocie do Lwowa zadanie zostało przedyskutowane w Komitecie Wykonawczym „Gazoliny”
w wyniku czego wysłano Leszka Wieleżyńskiego do Dąbrowy Górniczej na konsultacje ze znanym emerytowanym
już sztygarem Kowalczewskim. Sztygar ten był ojcem inż. geologa Józefa Kowalczewskiego,
odkrywcy złóż daszawskich i jednego z dyrektorów „Gazoliny”.
Leszek Wieleżynski zwiedził w towarzystwie ogólnie szanowanego sztygara wiele zakładów na Górnym
Śląsku. Był w kopalniach „Mysłowice i „Siemianowice” oraz w hutach „Batory”, „Lonza”, „Zgoda’
i „Piłsudski”. Rozmawiał z wieloma ludźmi.
Główne wnioski były następujące:
„1. Inteligencja robotników na Śląsku i tradycja pracy w ekipach w kopalniach węgla i w hutach rokują
dość łatwe zaakceptowanie idei „Gazoliny” wśród robotników.
2. Trudniejszym środowiskiem są elementy kierownicze sekcji zakładów czy kopalń, znacznie bardziej
egocentryczne, myślące o swojej własnej karierze i odpowiedzialności wobec swoich przełożonych i w większym
stopniu podległe instrukcjom związków zawodowych.
3. Ludziom ze związków zawodowych, solidnie rozbudowanych na całym Śląsku i dobrze reprezentowanych
w poszczególnych zakładach, absolutnie nie zależy na zmianie na świadome współdziałanie raczej
nieprzyjaznego, lub w niektórych wypadkach wręcz wrogiego, nastawienia
robotników do pracodawców, którymi są dla robotników
dyrektorzy zakładów.”
Postawa górnośląskich związków zawodowych była typowa
dla związków zawodowych w ogóle i nie tylko dla tego okresu,
ale i dla lat powojennych. Dopiero w początkach lat 80. amerykańskie
związki zawodowe zaczęły rozumieć znaczenie akcjonariatu
nie tylko dla pracowników ale również dla siebie. Od tego czasy
wiele dokonywanych w Stanach Zjednoczonych pracowniczych
wykupów przedsiębiorstw dokonywanych jest właśnie przez te
organizacje.
Tym bardziej należy doceniać wspomnianą już postawę Franciszka
Halucha szefa związku zawodowego borysławskich nafciarzy.
Sztygar Kowalczewski rozumiał głęboko problemy świadomościowe.
Uważał on, że „pracę nad wprowadzeniem systemu
„Gazoliny” na Śląsku, nawet we „Wspólnocie Interesów”, trzeba
zacząć od propagowania go w szkołach elementarnych, w szkołach
zawodowych, szczególnie na wyższych uczelniach, nie zapominając
o związkach zawodowych.”
Raport oparty na konsultacjach Leszka Wieleżyńskiego został
wręczony Prezydentowi we wrześniu 1934 roku. „Wspólnota Interesów”
została przejęta przez Państwo Polskie dopiero dwa lata
później.
Po wojnie Leszek Wieleżyński
dotarł do wyciągu
z uchwały Komitetu Ekonomicznego
Rady Ministrów
z 8. 07. 1936. Oto jego fragment:
„W celu umożliwienia szerszym
warstwom współdziałania
w przejęciu „Wspólnoty
Interesów” i nadaniu temu
charakteru społecznego, mogą
być poza akcjami na okaziciela
wypuszczane akcje imienne,
sprzedawane na specjalnie
ulgowych warunkach. (...)
I uzasadnienie ministra
Eugeniusza Kwiatkowskiego:
„Ze względu na wielką wagę dla interesów gospodarczych i politycznych państwa sprawy przyszłego
właściciela „Wspólnoty”, rozprzedaż akcji musi dokonywana pod kontrolą i na podstawie wytycznych rządu.
Wobec tego, że przejęcie w ręce polskie „Wspólnoty” stanowi moment o wielkim znaczeniu państwowym,
co szczególnie czują i rozumieją szerokie warstwy społeczeństwa górnośląskiego, należy umożliwić im
współudział w tej akcji przez stworzenie specjalnie ulgowych warunków nabywania akcji „Wspólnoty”.
Jak dotychczas nie wiadomo jaki był dalszy przebieg tej próby uwłaszczenia pracowników na Górnym
Śląsku.
Wpływ na katolicką naukę społeczną
Niezwykle ciekawym aspektem historii „Gazoliny” jest jej
wpływ na katolicką naukę społeczną. Leszek Wieleżynski wspomina
o tym jakby mimochodem:
„Kardynał Ratti, nuncjusz apostolski w odrodzonej Polsce, zapraszał
Ojca do Watykanu, gdy został papieżem, dla wyjaśnienia
zasad akcjonariatu pracowników „Gazoliny”, systemu społecznego
w produkcji przemysłowej, który interesował Stolicę Apostolską
w tych czasach, jako antidotum tej czy innej „Dyktatury” w życiu
społeczeństw ludzkich.”
W 1931 roku pojawia się encyklika „Quadragesimo anno”, która
wprowadza własność pracowniczą do katolickiej nauki społecznej.
Wpływ „Gazoliny” jest tu niewątpliwy. Wprawdzie sama koncepcja
akcjonariatu jest o wiele starsza, jednakże w czasie przygotowywania
encykliki, nasza spółka pracownicza była na pewno
najlepszym nowoczesnym przykładem. Pius XI mógł się z nim
zapoznać wcześniej, jeszcze jako nuncjusz papieski w Polsce.
Idee krążą różnymi drogami
Na początku lat pięćdziesiątych baskijski ksiądz Jose Maria Arizmendarietta, inspirowany katolicką nauką
społeczną zakłada w Mondragonie zespół przemysłowy oparty o własność pracowniczą. W roku 1998
ta niezwykle sprawna korporacja liczyła 40 259 tys. pracowników – właścicieli2
.
Własność pracownicza trafiła na stałe do katolickiej nauki społecznej. Figuruje w „Mater et Magistra”
Jana XXIII i w „Laborem Exercens” Jana Pawła II.
Do tego ostatniego dokumentu odwoływał się w 1983 roku senator Russell Long w czasie swojego
przemówienia w Kongresie St. Zjednoczonych, promującym kolejną ustawę ESOPową:
„Jak wiadomo, papież Jan Paweł II ogłosił w dniu 15 sierpnia 1981 encyklikę zatytułowaną „Laborem
Exercens” (...).
Poza obroną praw robotników do zakładania związków zawodowych, jako nieodzownego elementu nowoczesnego
społeczeństwa i jako środka walki o sprawiedliwość społeczną, encyklika papieska sugeruje,
iż każdy człowiek na podstawie swej pracy powinien być
w pełni uprawniony do uważania się za współgospodarza
wielkiego warsztatu pracy, przy którym pracuje wraz ze
wszystkimi. Droga do osiągnięcia tego celu mogłaby być
drogą połączenia, o ile to jest możliwe, pracy z własnością
kapitału.
Ten dalekowzroczny i odważny papież kontynuuje swoją
encyklikę, podkreślając w niej potrzebę solidarności i sugeruje
związkom zawodowym, iż powinny dążyć również do
tego, aby ze względu na dobro wspólne całego społeczeństwa
naprawić i to wszystko, co jest wadliwe w systemie
posiadania środków produkcji oraz w sposobie zarządzania
i gospodarowania (...)
Jeżeli chcemy, aby inne kraje podążały za nami, musimy
sami zademonstrować, w jaki sposób rząd może stymulować
działania zapewniające ludziom pracy możliwość stania się
aktywnymi partnerami w postępie ekonomicznym kraju”.
Swego czasu demonstrowała to „Gazolina” i jak widzimy
ma ona swój wkład w akcjonariat amerykański obejmujący
dzisiaj 18 milionową rzeszę pracowników3
.
Wojna
Początek II wojny Światowej oznaczał koniec akcjonariatu „Gazoliny”. Jeden z członków kierownictwa
firmy, Szczęsny Tarnowski, próbował go ratować wprowadzając do statutu nazwę przedsiębiorstwa
„społecznego”. W efekcie został wywieziony wraz z rodziną na Wschód. Jest to, przy okazji, prosta odpowiedź
dla tych przeciwników akcjonariatu, którzy nazywają go „bolszewizmem”.
„Gazolina” została upaństwowiona i przemianowana na „UKR-gaz”. Wiele jej pracowników zostało
również deportowanych na wschód. Rodzina Wieleżyńskich (poza synami, którzy trafili na Zachód wraz
z wojskiem) pozostała na miejscu. Pomogła jej w tym protekcja Feliksa Kohna, któremu kiedyś twórca
„Gazoliny” pomógł zainstalować się we Lwowie, kiedy ten zmuszony był uciekać z zaboru rosyjskiego.
Firmę prowadzoną w nowy sposób porównał Wieleżyński do: „Kosza pełnego jaj, w który jakaś bezmyślna
krowa wpakowała swe przednie kopyta, jakby nie wiedziała, że to nie tędy droga.”
2
W roku 2008 liczyła 92 773 pracowników-właścicieli.
3
Obecnie (2010 r.) ok. 30 mln. pracowników.
Wkrótce inna krowa weszła do kosza
Wieleżyńskiego i firma została przemianowana
na „A.G. Karpathenöl.”
Wieleżyński mógł jeszcze liczyć na
szczęśliwe zakończenie wojny. Niestety
Jałta przypieczętowała los Jego i Jego firmy.
Twórca „Gazoliny” zmarł we Lwowie
12 kwietnia 1945 roku. Pochowany został
na Cmentarzu Kulparkowskim a podczas
jego likwidacji przeniesiony został wraz
z innymi leżącymi tam członkami rodziny
na Cmentarz Łyczakowski.
Z okresem II Wojny Światowej łączy
się kolejny epizod z zakresu przepływu
idei. Miał on miejsce na wiosnę 1942
roku. Leszek Wieleżyński był wtedy
w Edynburgu, gdzie urlopowany z wojska
studiował ekonomię. Jego brat Ignacy
przechodził w tym czasie szkolenie cichociemnych niedaleko Glasgow, razem z grupą Francuzów. Siłą
rzeczy opowiedział swym francuskim kolegom o historii „Gazoliny”. Okazało się, że jeden ze słuchających
miał bliski kontakt z generałem de Gaulle’em, któremu powtórzył zasłyszaną historię. Generał bardzo się
zainteresował i polecił mu zrobienie notatek „ze wszystkimi możliwymi szczegółami”. Robotę tę zlecił
Ignacy Leszkowi i Generał otrzymał wyczerpujące informacje o systemie akcjonariatu „Gazoliny”.
Wiadomo, że de Gaulle był gorącym zwolennikiem akcjonariatu pracowniczego i w swych wystąpieniach,
jeszcze podczas wojny i później, kładł na niego duży nacisk.
Dzisiaj francuski akcjonariat jest najmocniejszym elementem Europejskiej Federacji Pracowników Akcjonariuszy
(European Federation of Employed Shareholders – EFES). Zaś w tymże francuskim akcjonariacie
czołową rolę spełnia (jakimś zbiegiem okoliczności) daleki krewny „Gazoliny” – koncern naftowy
„Elf Acquitanie”.
Drugi Zjazd EFES-u odbył się w listopadzie
1999 roku w Warszawie. Jeden
z delegatów na Zjazd, pracownik „Elf
Acquitanie”, geolog Raymond Guillaume,
demonstrował w Sali Kolumnowej
Sejmu opracowaną przez siebie książkę
z cytatami różnych wystąpień de Gaulle-
’a dotyczącymi partycypacji pracowniczej
w zarządzaniu i własności.
Przesłanie
W 1937 roku obchodzono 25-lecie
istnienia „Gazoliny”. Do trzystu pracowników
firmy zgromadzonych w Borysławiu
Marian Wieleżyński wygłosił krótkie
przemówienie. Przytoczymy je na zakończenie
w całości.
Zasady kierowania Spółką Akcyjną „Gazolina”
„Podstawą przedsiębiorstwa nie jest kapitał ani praca, lecz zasady, którymi jest kierowane”
– powiedział Emerson, amerykański ekonomista.
Dziś minęło 25 lat od chwili, gdy otrzymałem konsens na budowę pierwszego w Polsce
rurociągu dla zużytkowania gazu ziemnego do celów gospodarstwa domowego i opałów przemysłowych.
Równocześnie prawie objąłem kierownictwo Spółki dla przemysłu gazu ziemnego
i budowy gazociągu z Tustanowic do rafinerii „Polminu” w Drohobyczu. Chcę więc zastanowić
się i przytoczyć zasady, którymi kierowałem się prowadząc przez tyle lat przedsiębiorstwo,
które powstało z silnej woli zwycięstwa, rozwijało się szybko, a końca jego rozwoju nie widać.
Naczelną naszą zasadą jest:
NIE MA NIEPODLEGŁOSCI POLITYCZNEJ BEZ
NIEZALEŻNOŚCI GOSPODARCZEJ.
Niezależność gospodarczą państwa można budować tylko na tysiącach samodzielnych warsztatów
pracy niepodlegających obcym rozkazom.
Nigdy nie byliśmy z własnej woli pod komendą obcego kapitału, tj. takiego, który ma swój
ośrodek dyspozycyjny poza granicami kraju. Nigdy nie wyprowadzaliśmy się z Polski i nigdy
nie mieliśmy naszego warsztatu pracy na sprzedaż. Gdy wybiła godzina walki o wolność prawie
wszyscy moi pracownicy pospieszyli do Legionów, ja zaś, pomimo zgłoszenia się zostałem
i pracowałem, aby oni po skończonej wojnie mieli do czego wrócić.
Fundamentem naszej Spółki jest teza:
WSPÓLNA PRACA – WSPÓLNY PLON
Hasło uwłaszczenia robotnika wprowadziliśmy w życie i odsłoniliśmy przed polską myślą
społeczną nieznane horyzonty, pełne najpiękniejszych ideałów. Udział naszego pracownika
w kapitale spółki był nam milszy od wkładu klienta z ulicy kupującego nasze akcje na giełdzie.
Płace naszych pracowników równe są co najmniej zarobkom tej samej kategorii w innych firmach
a ponadto mają oni udział w nadwartości, która tworzą; dlatego kierownictwu nie wolno
robić świadomie nierentownych interesów.
Jesteśmy optymistami i kochamy swoją pracę, a że miłość jest najpotężniejszą siłą w świecie,
więc zwyciężamy.
Rządzić musi w naszym przedsiębiorstwie sprawiedliwość i poczucie obowiązku, panować
zaś gotowość do wzajemnej pomocy.
„GAZOLINA” JEST ORGANIZACJĄ OBLICZONĄ NA DŁUGI DYSTANS
Jeden z naszych kontraktów naftowych kończy się w roku 2006. Chcę, aby dzieci nasze,
wnuki i prawnuki, zdobywając dla siebie kawałek chleba, pracowały na tych zasadach, dając
krajowi naszemu to, czego potrzebuje do życia, do obrony i do wielkiej ofensywy duchowej na
cały świat.
Na jednym z zebrań pracowników twierdzono, że pracownicy są zadowoleni z ustroju „Gazoliny”,
pytano się jednak, czy ja jestem zadowolony?
Odpowiedziałem wówczas i dziś stwierdzam, że gdybym zaczął na nowo swoją pracę –
chciałbym robić to samo.
A co dalej?
Bez względu na to, co będziemy dalej robili, nigdy marzeniom nie należy stawiać granic, ani
na polu technicznym, ani gospodarczym, ani politycznym, byle one wypływały z głębokiego
ukochania pracy.
Statut Spółki Akcyjnej „Gazolina”
Wstęp
Dążeniem każdego pracownika jest zdobycie własnego warsztatu pracy. Robotnik rolny
może marzyć o tym, że prędzej czy później zdobędzie kawałek ziemi, na którym wedle
swego upodobania gospodarzyć będzie. Robotnik fabryczny, nie może marzyć o tym,
ażeby posiadł na swoją własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien
myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje. Również
przedstawiciele kapitału powinni dążyć do tego, aby stworzyć koordynację pracy
i kapitału, gdyż przez to stosunek tych dwóch czynników, dotąd wrogi, zmieni się na
świadome współdziałanie.
Warunki umowy z pracownikami stałymi
S. A. „Gazolina”
(z dnia 5 maja 1936 roku)
§ 1.
Pracownicy S. A. „Gazolina” dzielą się
na stałych i prowizorycznych.
§ 2.
Pracownikiem stałym jest ten, kto przynajmniej
przez rok jeden pracuje we firmie,
jest posiadaczem akcyj imiennych
przedsiębiorstwa w ilości ustalonej przez
Zarząd Spółki i uznany został za pracownika
stałego od dnia oznaczonego przez
Zarząd Spółki. Wszyscy inni pracownicy
są pracownikami prowizorycznymi.
Członkowie Zarządu i Rady Nadzorczej
są pracownikami stałymi.
§ 3.
W wyjątkowych razach może Zarząd
Spółki ustalić pracownika przed upływem
roku pracy w przedsiębiorstwie,
oraz przyznać odprawę za czas wysłużony
w innych przedsiębiorstwach.
§ 4.
Pracownik stały pobiera płacę miesięczną
według uchwały Zarządu Spółki.
Płaca odpowiadać winna przeciętnym
zarobkom w danym okręgu i zawodzie.
§5.
Zarząd spółki ma prawo wypowiedzieć
pracę stałemu pracownikowi na 3 miesiące
kalendarzowe. Każdemu pracownikowi
stałemu przysługuje przy rozwiązaniu
stosunku służbowego odprawa w wysokości
l/12 płacy miesięcznej bez dodatku
na mieszkanie, światło i opał, za każdy
miesiąc pracy od dnia ustalenia do dnia
wypowiedzenia. Na podstawie uchwały
Walnego Zgromadzenia Spółki z dnia
27 maja 1933 r. odprawa powyższa za
okres czasu do dnia 31 grudnia 1932 r.
została obliczona i wpisana na konto
ewidencyjne każdego pracownika. Od
dnia 1 stycznia 1933 r. wpisuje się każdemu
stałemu Pracownikowi z końcem
roku przysługującą mu za każdy ubiegły
rok pracy odprawę na to samo konto
ewidencyjne w wysokości 1/12 sumy
miesięcznych poborów bez żadnych
dodatków i świadczeń. Każdy stały pracownik
może pracę w przedsiębiorstwie
przerwać i zażądać wypłacenia należnej
mu odprawy po 10 latach pracy w charakterze
stałego pracownika, a pracownik
Statut Spółki Akcyjnej „Gazolina”
Wstęp
Dążeniem każdego pracownika jest zdobycie własnego warsztatu pracy. Robotnik rolny
może marzyć o tym, że prędzej czy później zdobędzie kawałek ziemi, na którym wedle
swego upodobania gospodarzyć będzie. Robotnik fabryczny, nie może marzyć o tym,
ażeby posiadł na swoją własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien
myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje. Również
przedstawiciele kapitału powinni dążyć do tego, aby stworzyć koordynację pracy
i kapitału, gdyż przez to stosunek tych dwóch czynników, dotąd wrogi, zmieni się na
świadome współdziałanie.
25
z akademickim wykształceniem po 5 latach
pracy. Za czas przebyty w przedsiębiorstwie
przed uzyskaniem charakteru
stałego pracownika, odprawa nie należy
się. Odprawy członków Zarządu i Rady
Nadzorczej oblicza się w sposób analogiczny,
jak podano wyżej.
§ 6.
Pracownicy stali otrzymują w razie
choroby trwającej do trzech miesięcy
swoją, zwykłą płacę. Dłuższa choroba
może spowodować rozwiązanie stosunku
służbowego, z zastosowaniem świadczeń
przewidzianych w § 5. W razie śmierci
pracownika stałego – otrzymuje żona,
względnie dzieci a w braku tychże
‘prawni spadkobiercy’, wynagrodzenie
przewidziane w § 5.
§ 7.
Pracownicy stali korzystać będą proporcjonalnie
do zarobionych w ciągu
roku kwot z remuneracyj o ile remunerację
taką uchwali Walne Zgromadzenie.
Pracownicy stali pobierają na czas urlopu
zasiłek, który ma być obliczony w stosunku
do liczby dni urlopu i proporcjonalnie
do czystej płacy (bez dodatków).
§ 8.
Ponadto przeznaczony Zarząd Spółki
dla pracowników stałych, jak i prowizorycznych
pewną ilość akcyj za zgodą
Walnego Zgromadzenia na warunkach
ulgowych przy każdoczesnych emisjach.
Akcje będą rozdzielane proporcjonalnie
do zarobionej w ciągu roku kwoty.
§ 9.
Stwierdza się:
a) że za okres od dnia ustalenia pracownika
do dnia 31.12.1926 pracownik
stały winien posiadać w depozycie,
przez Zarząd wskazanym akcje imienne
S.A. „Gazolina” na jego nazwisko opiewające, w ilości równej sumie odprawy
należnej mu w dniu 31.12. 1926
r. podzielonej przez 20.
b) że od dnia 1 stycznia 1927 każdy stały
pracownik co roku obowiązany jest
zakupić dalszą ilość akcyj imiennych
S.A. „Gazolina” wartości nominalnej
odpowiadającej miesięcznej płacy i złożyć
je do depozytu wskazanego przez
Zarząd najpóźniej do dnia 31.12 każdego
roku z dołu. c) że akcje S.A. „Gazolina”
posiadane przez pracownika
w myśl ustępu a) i b) niniejszego paragrafu,
jak długo tenże pracuje we firmie
nie mogą być bez zgody Zarządu
Spółki podejmowane z depozytu ani
też pozbywane. W razie pozbycia przez
pracownika tych akcyj lub ich części
pracownik traci wszystkie prawa wynikające
z niniejszej umowy i zrzeka się
wszelkich roszczeń do Spółki z tego
tytułu.
§ 10.
Pracownicy stali mają wszystkie prawa
z ustaw państwowych i nie mogą być
w tej mierze ograniczeni żadnym przepisem
niniejszej umowy.
§ 11.
Pracownik stały, działający na szkodę
Spółki rozmyślnie lub przez niedbalstwo
może być wydalony przez Zarząd Spółki
przy czym traci wszystkie prawa pracownika
stałego, w szczególności prerogatywy
z § 5
§12.
Każdy pracownik stały, w kwestiach
wynikających z niniejszej umowy, może
wnosić zażalenie do Rady Nadzorczej,
która sprawę nieodwołalnie rozstrzyga.
ANEKS
W reakcji na publikowane w „Naszym Dzienniku” odcinki niniejszego
tekstu mieszkający w Szczecinie pan Jerzy Ginda, syn Tadeusza Gindy –
pracownika-akcjonariusza „Gazoliny”, przekazał do Redakcji „ND” list
adresowany do mnie a opublikowany przez to pismo 2 czerwca 2000 r.
pt. Dzieci „Gazoliny”.
List Jerzego Gindy
Drogi Panie Janku!
Przepraszam za tę poufałość, lecz w wyniku Pana artykułów w „Naszym Dzienniku” stał się Pan bliski
mojemu sercu, sercu dziecka „Gazoliny”.
Ojciec mój, Tadeusz Ginda był również akcjonariuszem „Gazoliny” od początku lat dwudziestych, tj. po
powrocie z rosyjskiej niewoli – jako były żołnierz austriacki, który był członkiem załogi twierdzy „Przemyśl”
w czasie I wojny światowej.
W celu uzupełnienia zebranego przez Pana materiału przesyłam unikalną fotografię zbiorową (z 1925 r.)
pracowników „Gazoliny” i niektórych członków ich rodzin. Nie ma na tej fotografii ani mnie (miałem wtedy
niecały rok) ani mojej siostry Alicji, która w tym czasie też nie skończyła jeszcze dwóch lat.
Dzięki zdumiewającej pamięci mojej siostry zdołaliśmy zidentyfikować szereg osób znajdujących się na
tej fotografii, która została wykonana na terenie borysławskiej dyrekcji przedsiębiorstwa, położonej przy
skrzyżowaniu ulic 11 Listopada i chyba Limanowskiego. Większość mężczyzn na fotografii (jeżeli nie wszyscy)
to akcjonariusze.
A teraz trochę informacji związanych z „urodzinami” „Gazoliny” właśnie w Borysławiu.
Otóż, w odróżnieniu od gazu daszawskiego, „suchego”, zawierającego głównie metan, gaz borysławski
był tak zwanym gazem „mokrym”, zawierającym oprócz metanu cały łańcuch cięższych węglowodorów, nie
nadających się do bezpośredniej „konsumpcji” jako gaz opałowy. Ideą twórców „Gazoliny” było oddzielanie
cięższych frakcji gazu, które to frakcje podatne do skraplania wchodziły w skład gazolin, stanowiących
odpowiedniki benzyn rafinowanych z ropy naftowej.
W końcowym efekcie otrzymywano trzy grupy produktów: gaz suchy – metanowy, gazolina lekka i gazolina
ciężka.
Tak zwany „gazol” – początkowo jako produkt odpadowy dający się skroplić wyłącznie pod wysokim
ciśnieniem mógł być magazynowany w butlach stalowych jak tlen lub acetylen. Gaz ten obecnie występuje
jako „propan-butan”.
I tutaj rzecz niezwyczajna i jak na owe czasy – rewelacyjna. Jestem przekonany, że było to dziełem polskich
inżynierów i może nawet pracowników „Gazoliny”.
Otóż pierwszy samochód, uprzednio napędzany benzyną lub gazoliną, dostosowano do napędzania
„gazolem”, którego koszt produkcji – jako odpadu – wynosił grosze. Eksperymentalnym samochodem napędzanym
„gazolem” był samochód półciężarowy – bodajże Ford, kierowany przez p. Marosza – jednego
z pierwszych akcjonariuszy „Gazoliny”.
Jeszcze dzisiaj mam ten samochód w oczach z wystającą z narożnika skrzyni pionową butlą, do góry
dnem.
List Jerzego Gindy
27
Była to połowa lat 30.
Ten rodzaj napędu wykorzystali później Niemcy w czasie wojny, przerabiając wszystkie ciężarowe samochody
benzynowe ówczesnej firmy „Karpathen Oel”, w której pracowałem jako pomocnik kierowcy i do
dzisiaj odczuwam jeszcze w kręgosłupie skutki podnoszenia tych butli o wadze 80-100 kg. Butle te u Niemców
nosiły nazwę „Treibgas”.
W zakończeniu jeszcze uzupełniająca wiadomość! Otóż w gronie przyjaciół mojego ojca „Gazolinę”
nazywano żartobliwie „Gindolina”, jako że pracowało w niej aż sześciu Gindów.
Gwoli uczciwości informuję, że równolegle do niniejszego listu wysyłam o podobnej treści listy do
„Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej” – koło w Warszawie (zredagowało książkę „Borysław –
w okruchach wspomnień”) oraz do „Stowarzyszenia Ziem Drohobyckiej” – redakcja „Ziemi Drohobyckej”
we Wrocławiu.
Dołączam ciepłe pozdrowienia.
Pański
Jerzy Ginda
.....W „Gazolinie” istniał Depozyt akcji pracowniczych (zwany dalej krótko „Depozytem”).
Był on centralnym elementem jej akcjonariatu. W Depozycie przechowywane
były imienne akcje pracownicze z pięciokrotną siłą głosu. Akcje te nie mogły być podejmowane
z Depozytu w ciągu całego okresu zatrudnienia pracownika. Depozytem
zarządzał związek zawodowy „Gazoliny” (Syndykat), który zajmował się też zakupem
akcji pracowniczych. Pracownicy-akcjonariusze odbywali co roku zebrania wysłuchując
sprawozdania Zarządu Spółki i dyskutując oraz zatwierdzając jego plany. Na zebraniach
tych wybierali przedstawiciela reprezentującego ich oraz ich łączny kapitał
(zgromadzony w Depozycie) na dorocznych Walnych Zebraniach wszystkich akcjonariuszy
„Gazoliny”. Na Walnych Zebraniach przedstawiciel ten miał głos decydujący,
również w sprawie wyboru Rady Nadzorczej (Rady Zawiadowczej). Inny przedstawiciel
pracowników-akcjonariuszy, wybierany spoza kadry administracyjnej, wchodził
w skład Rady Nadzorczej „Gazoliny”.
....Każdy pracownik „Gazoliny”, uczestniczący w jej akcjonariacie, obowiązany był
wpłacić do Depozytu rocznie swą jedną miesięczną pensję (1). Za pieniądze te (2) Syndykat
„Gazoliny” nabywał dla niego akcje imienne (3) i umieszczał je w Depozycie
na jego rachunku indywidualnym. Niezależnie od wpłaty obowiązkowej, pracownik -
akcjonariusz mógł wpłacać do Depozytu dodatkowe kwoty (4), co wielu z nich robiło,
i nabywać za nie dodatkowe akcje imienne.
....Każdej obowiązkowej wpłacie pracownika do Depozytu (1) towarzyszyło naliczenie
odprawy (2) tej samej wysokości, wypłacanej z funduszy „Gazoliny” przy odchodzeniu
pracownika z firmy. Odprawa ta była jednak wypłacana dopiero po przepracowaniu
w akcjonariacie 5 lat przez pracownika dyplomowanego i 10 lat przez pracownika
fizycznego.
....Pracownik - akcjonariusz „Gazoliny”, przechodząc na emeryturę (1), pobierał z Depozytu
swoje akcje, które mógł odsprzedać „Gazolinie” otrzymując odpowiednią ilość
gotówki (2), jak też otrzymywał odprawy (3) równe wpłaconemu wkładowi obowiązkowemu,
czyli jednej miesięcznej pensji za każdy rok przepracowany w akcjonariacie.
Stanowiło to istotne uzupełnienie jego podstawowego, pozazakładowego, zabezpieczenia
emerytalnego.
pobrano z :
http://www.rp-gospodarna.pl/gazolina.pdf
niedziela, 28 października 2018
OPISU EUROPY PRZEZ KRÓLA ALFREDA WIELKIEGO Z JEGO RELACJĄ WYPRAWY OHTHERE WOKÓŁ PRZYLĄDKA PÓŁNOCNEGO DO MORZA BIAŁEGO
Poniżej zamieszczam fragment opisu europy Alfreda Wielkiego zawierającego ciekawe informacje dotyczące naszego kraju, ale dziwnym trafem pomijane, zaś wbijane są w szkołach jakieś bzdety typu :
Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj
Najpierw zobaczmy kim był i kiedy żył Alfred Wielki i w jakim okresie żył?
Alfred miał reputację uczonego
i miłosiernego człowieka o łaskawej i zrównoważonej naturze, który zachęcał do
edukacji, proponując, by nauka podstawowa była prowadzona po angielsku, a nie
po łacinie, i poprawiła system prawny królestwa, strukturę wojskową i jakość
życia jego ludzi . Otrzymał epitet "Wielki" podczas i po reformacji w
XVI wieku.
Alfred skutecznie obronił
swoje królestwo przed próbą podboju Wikingów, a do czasu swojej śmierci stał
się dominującym władcą w Anglii.
Pomnik Alfreda
Wielkiego autorstwa Hamo Thornycroft w Winchester, odsłonięty podczas
tysiącletniego upamiętnienia śmierci Alfreda.
OPISU EUROPY
PRZEZ
KRÓLA ALFREDA
WIELKIEGO
Z JEGO RELACJĄ
WYPRAWY OHTHERE WOKÓŁ PRZYLĄDKA PÓŁNOCNEGO DO MORZA BIAŁEGO*
*Poniższy opis
Europy i Podróże Ohthere i Wulfstan wraz z innymi szczegółami pochodzą z
anglosaskiej wersji historyka Orosiusa króla Alfreda.
Przetłumaczone są
wybrane fragmenty zawierające wg mnie istotne
s. 15 Rozdział 9
do
s. 24 Rozdział 14
9. Powiedział, że żeglował przez pięć dni, z Sciringesheal do portu,
który nazywają Haddeby [w pobliżu Schleswig], który stoi pośrodku Windei
(Wendowie, którzy, pewnego razu zajmowali cały wybrzeże od Schley w Schleswig,
Jutlandii Południowej, do Wisły w Prusach), Saksonii i Angles, i należy do
Duńczyków. Kiedy żeglował w tym kierunku z Sciringesheal, Dania znajdowała się
po jego lewej stronie; a po jego prawej stronie znajdowało się szerokie morze
na trzy dni; a na dwa dni przed przybyciem do Haddeby, po swojej prawej stronie
miał Jutlandię, Zelandię, i wiele wysp. Mieszkańcy Angles zamieszkiwali te
tereny, zanim przybyli do tego kraju. A, przez te dwa dni, wyspy które należą
do Danii, znajdowały się po jego lewej stronie.
10. Wulfstan powiedział, że przybył z Haddeby, - że był w Truso w ciągu
siedmiu dni i siedmiu nocy, - że statek cały czas płynął pod żaglem. Miał
Wendlandię, [Meckleburg i Pomorze] po prawej [sterburta], i Langland, Laaland,
Falster i Sconey po lewej, a wszystkie te tereny należą do Danii. A następnie
mieliśmy po naszej lewej stronie ziemię Burgundów [ludność z Bornholmu], którzy
mają swojego własnego króla. Po terenie Burgundów, mieliśmy po naszej lewej
stronie te lądy, które były najpierw nazywane Blekingey, oraz Meore, Oeland i Gotlandia;
a wszystkie one należą do Szwecji. I mieliśmy Wendlandię,
po prawej stronie, aż do ujścia rzeki Wisły. Wisła jest bardzo dużą rzeką, a w
jej pobliżu leży Witlandia i Wendlandia; a Witlandia należy do Estończyków.
Wisła wypływa z Wendlandii i płynie do Zalewu Wiślanego [Estmere]. Zalew
Wiślany jest szeroki na co najmniej piętnaście mil. Następnie Elbing pojawia
się na wschodzie i wpada do Zalewu Wiślanego, z jeziora [Drausen] na wybrzeżu
którego stoi Truso; i [razem] wpływają do Zalewu Wiślanego, Elbing ze wschodu,
z Estonii; a Wisła południa, z
Wendlandii. Następnie, Wisła przejmuje Elbing, i wypływa z jeziora prosto do
morza, poprzez zachodnie otwarcie na północy [Zalewu Wiślanego]; tak więc,
nazywają je ujściem Wisły. – Estonia [Eastland] jest bardzo duża, i ma wiele
miast, a w każdym mieście jest król. Jest tam również mnóstwo miodu i ryb
[łowiectwa]. Król oraz najbogatsi ludzie piją mleko klaczy, ale ubodzy i
niewolnicy piją miód. Cały czas trwa między nimi wojna; Estończycy nie robią
piwa, ale mają wystarczająco miodu.
11. Pośród Estończyków istnieje także tradycja, że kiedy umiera
mężczyzna, leży on w swoim domu, niespalony z bliskimi i przyjaciółmi przez
miesiąc – czasem dwa; a król i inni mężczyźni wysoko postawieni, odpowiednio
dłużej w zależności od ich bogactwa, pozostają niespaleni czasem nawet przez
pół roku; i leżą nad ziemią w swoich domach. A wszystko do czasu aż ciało
znajduje się w środku, należy pić i uprawiać sport aż do dnia, w którym
zostanie on spalony.
12. Wówczas, tego samego dnia, kiedy chcą go pochować, dzielą jego
majątek, który pozostał po piciu i sportach, na pięć lub sześć części, czasem
na więcej, w zależności od jego majątku. Następnie kładą największą jego część
jedną milę od miasta, następnie kolejną, i trzecią, aż całość zostanie
rozłożona, w obrębie jednej mili; a najmniejsza część powinna znajdować się
najbliżej miasta, w który spoczął martwy mężczyzna. Wszyscy mężczyźni, którzy
mają najszybsze konie muszą się wówczas zgromadzić, około pięć lub sześć mil od
majątku. Następnie wszyscy ruszają w kierunku majątku; i mężczyzna, który ma
najszybszego konia, dojeżdża do pierwszej i największej części, każdy po kolei,
aż całość zostanie zebrana: i zabiera on najmniejszą część, po dotarciu do
majątku najbliżej miasta. Wówczas każdy odjeżdża z majątkiem, i może go w
całości zatrzymać; tak więc, szybkie konie są tam bardzo cenione. Tak więc,
kiedy cały jego majątek zostanie rozdany, wynoszą go, i zakopują wraz z bronią
i ubraniami. Zazwyczaj wydawali cały jego majątek, podczas gdy mężczyzna leżał
przez długi czas w domu, a to co kładli na drodze zostało zabierane przez
obcych.
13. Tradycją wśród Estończyków jest również to, że mężczyźni z każdego
plemienia muszą być spaleni; a jeśli któraś z jego kości pozostanie niespalona,
muszą to odpokutować. – Pośród Estończyków istnieje również moc wytwarzania
zimna; dlatego też, osoby martwe leżą tam tak długo, i nie ulegają rozkładowi,
ponieważ leżą w chłodzie. A jeśli mężczyzna ustawił dwie kadzie pełne piwa lub
wody, każda z nich zamarznie, niezależnie czy jest lata czy zima.
s. 23 pierwszy akapit
s.24 ostatni akapit
Rzeka Leck oddzielała Bawarię
od Suevii, i nadal stanowi powszechną granicę między nimi. Na wschodzie,
Bawaria została ograniczona rzeką Ems: na północy rozciągała się poza Dunaj, i
obejmowała region Egra, który obecnie znajduje się na terytorium Bawarii.
VI. Alfred, nadal zarządzający
Wschodnimi Frankami, umieszcza Czechów bezpośrednio na wschód od nich; na
północny wschód znajdują się mieszkańcy Turyngii; na północy Staro-Saksonii, a
na północny zachód, mieszkańcy Fryzji.
1.
Czesi zostali już wspomniani jako prawdopodobne
relacji Bawarczyków, którzy zostali przesiedleni przez Marcomanni. Tacitus
zauważa, że nazwa ‘Boiemi’ zachowuje pamięć starożytnych mieszkańców. Alfred
nazywa mieszkańców ‘Beme’, co najprawdopodobniej nie odnosi się do Niemców.
Marcomanni, który wygnał Boii, sam został wysiedlony przez Czechów, słowiańskie
plemię z północnych wybrzeży Morza Czarnego. Za czasów Karola Wielkiego, kraj był
zarządzany przez słowiańskich diuków, kiedy monarcha, w 805, wysłał armię
dowodzoną przez swojego syna Karola, który wyludnił całe terytorium, i zabił
Lecha, swojego suwerena . W 904, władca Ludwik IV uchwala
korzystne zwyczaje w Leges Portorioe, dla
Wenedów którzy przybyli do Bohemii w celach handlowych, a także Wenedów
zamieszkujących Bawarię. Nazwa kraju, co musi zostać powiedziane, oznacza dom Bojów.
Na
początku 10 wieku, terytoria, które za czasów Alfreda, były na przemian
zarządzane przez królów, diuków, i hrabiów, znajdują się pod rządami diuków,
gdyż władcy przyjęli styl świadectwa Statuta
et Privilegia Ludorum Equestrium władcy Henryka I w 938 roku.
2.
Turyngowie, wspomniani jako Tyryngowie przez
Alfreda i obecnego autora geograficznego katalogu Widsith’a, pierwotnie byli
odłamem Gotów Dacyjskich zamieszkujących wybrzeża Niestru. Zostali oni
połączeni w 4 wieku z Victophali i Thaiphali, narodami ze Scytii. Osoby te
zdają się przekroczyć Dunaj, i stanowiły pojedynczą prowincję. Ammianus
Marcellinus reprezentuje gotyckich Therwingów, zarządzanych przez Sędziów.
Wspomnienie nazw takich jak Ermanrichus i Athenaricus świadczy o ich
pochodzeniu gotyckim. Bardzo prawdopodobne jest, że ponieważ łacińscy pisarze
ciągle mylili ten tytuł, filologiczny odpowiednik ich reks (regs, reks), gotyckie reiks, staroniemieckie richi, A.S. rice, staro nordycki rickr z
nazwą osobistą, sędziowie ci, którzy byli celebrowani za ich talent wojskowy
oraz dzielność, byli królami i generałami, jak królowie i diukowie za panowania
Franków.
Obecność
Therwingów w części Niemiec, którą wskazuje Alfred, i która nadal rozciąga się
do Turyngii, lub Kresów, musi zostać przypisana do nieco znaczącej emigracji.
Ich sąsiedzi, Dakowie, towarzyszyli im, prawie przylegając do Turyngii, zarówno
Ostfalia i Westfalia.
s.
44 pierwszy akapit
do
s. 46 pierwszy akapit
https://babel.hathitrust.org/cgi/pt?id=umn.319510023800561;view=1up;seq=102
Pewne jest, że Salvons przybyli do Europy w bardzo wczesnym okresie, i
że osiedlili się w nieznanym czasie w różnych częściach od południa do Bałtyku,
w tej części, z której Grecy pozyskiwali bursztyn za czasów Herodotusa; i
prawdopodobne jest założenie, że byli to dzięki nim dostarczano go jego
rodakom. Na Adriatyku, zaangażowali się w wojnę z Filipem, a potem z
Aleksandrem Wielkim, który ich zdziesiątkował; ale wkrótce po jego śmierci,
odzyskali wolność. Rzymianie następnie zaatakowali ich terytorium, i nazwali je
prowincję Illyrii, składającą się z Tracji i Dacji. Według Jornandes, Słowianie
byli nazywani Venedi, Pliny mówi, że zamieszkiwali oni wybrzeża Wisły.
Ptolemeusz umieszcza ich na wschodnim wybrzeżu Bałtyku, które nazywa Zatoką
Venedi, Prokopiusz mówi, że „wcześniej Słowianie i Antowie mieli taką samą
nazwę; oboje byli nazywani Spori, ponieważ mieszkali w sposób porozrzucany w
nasłonecznionych chatach, i z tego samego powodu zajmują obszerny teren.
W ten rozproszony sposób mieszkańcy Serwii budują swoje wioski obecnie.
Wioski Serwii rozciągają się do wąwozów górskich, do dolin uformowanych przez
rzeki i strumienie lub w głąb lasów. Czasem, kiedy składają się czterdziestu
lub pięćdziesięciu domów, rozciągają się na przestrzeni tak obszernej, jak ta
zajmowana przez Wiedeń i jego przedmieścia. Domostwa są wyizolowane od siebie,
i każde składa się z oddzielnego społeczeństwa. Prawdziwy dom to pomieszczenie
otoczone przez iłowate ściany pokryte suchą korą wapienną, z paleniskiem po
środku.
Jornandes mówi, że Dacia znajduje się po lewej stronie Alp (Karpat), w
których ze źródła Wisły na północy, przez obszerny zakres kraju, istnieją
narody Wendów. Chociaż ich nazwy różnią się w różnych plemionach i miejscach,
nazywają się Słowianami lub Antami. Tym Antem jest bez wątpienia Evetoi. Stwierdza
on także, że mają trzy nazwy: Venedi, Antowie i Słowianie.
Według mojej opinii, Evetoi nieco różni się od Hindu, i z pewnością
prawdopodobne jest, że Hindusi wyemigrowali do Paflagonii. Mitologia Słowian
jest taka jak dla Hindustanu: Brahma, Wisznu i Sziwa są reprezentowane przez
Słowiański Perun, Volos i Kolidę. Utrzymują oni doktrynę nieśmiertelności i
trans-migracji duszy, a bardziej zdecydowany dowód zgodności z Indiami istnieje
w zasadzie, która zmuszała wdowę do wejścia na płonący stos wraz z jej mężem. Perun,
bóg piorunów, Nolos, bóg osad, Kolida, bóg festiwali, byli czczeni przez
wschodnich Słowian. A wielu ludzi teraz w licznych częściach Polski i Rosji
nazywają święta Bożego Narodzenia Kolida, ponieważ festiwal tego boga był
celebrowany 24 grudnia. Słowianie znad Bałtyku znali dwie zasady, dobrą i złą;
białego boga oraz czarnego boga. Pozostałe bóstwa to Porenut, który miał cztery
twarze, a piątą na piersi, miał być bogiem pór roku. Poreoit przedstawiony z
pięcioma rękami, Rughevi, który miał być bogiem wojny o siedmiu twarzach,
siedmiu mieczach u boku, oraz ósmym w dłoni. Ci trzej bogowie znajdowali się na
wyspie Ryen, ostatnim azylu bałwochwalstwa Słowiańskiego. Warto zauważyć, że
wielu z nich ma postać chrząszcza na sobie, który oznacza egipskie pochodzenie
– Skarabeusza.
Bóg Poreit zdecydowanie sugeruje Prithivi, ziemię, formę lub moc
Wisznu; ich Boginia rozkoszy i miłości to Leljo. Wampir, lub gul, z Azji został
przeanalizowany w Wampirze, który jest powszechny w narodach Słowiańskich.
Ląd Wendów Alfreda, lub kraina
Wendów, którzy są również nazywani Siusli, rozciągała się od wybrzeża Bałtyku
stanowiącego północną granicę Pomorza, którego inne granice zostały utworzone
przez Odrę oraz jedną z jej odnóg, do Karpat, które są południową granicą
Śląska. Prawdopodobne jest, że również uwzględnił on Lusycję na zachodzie lub
północnym zachodzie Śląska w tym samym pojęciu. Jeśli tak, Ziemia Wendów
składała się ze współczesnego Pomorza, Łużyc Dolnych i Śląska.
Co mamy tutaj:
Na początek należałoby stwierdzić, że na naszych uniwersytetach są
tumany i agenci. Tumany noszą nazwę historyków, a agenci ich w tym utwierdzają.
- …... I mieliśmy Wendlandię, po prawej stronie, aż do ujścia rzeki
Wisły. Wisła jest bardzo dużą rzeką, a w jej pobliżu leży Witlandia i
Wendlandia; a Witlandia należy do Estończyków. Wisła wypływa z Wendlandii i
płynie do Zalewu Wiślanego [Estmere].
Nasze ziemie były doskonale znane. Pierwotna nazwa Polski jest ściśle
związana z rzeką Wisłą i od niej mamy swoja pierwotną nazwę, czy li tak jak
jest w kronikach. Przez Greków nazywani byliśmy Evetoi, co powinniśmy wymawiać
Venetoi. Przez Rzymian nazywani byliśmy Veneti, Venedi. Przez Franków Wenden,
Winden.
- …………. Za czasów Karola Wielkiego, kraj był zarządzany przez słowiańskich
diuków, kiedy monarcha, w 805, wysłał armię dowodzoną przez swojego syna
Karola, który wyludnił całe terytorium, i zabił Lecha, swojego suwerena.
To pisze zagraniczny historyk, a u nas cisza.
Tutaj możemy nawiązać do: http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2017/11/lech-iv-waleczny-761-824-inne-oblicze.html
W naszych kronikach są wspomniane walki naszych przodków z Karolem
Wielkim. No tak ale jak wpiszemy do wyszukiwarki Karol Wielki https://pl.wikipedia.org/wiki/Karol_Wielki
, to wyjdzie nam błogosławiony Kościoła katolickiego.
Dziwnie to wygląda, że nam się mówi
o wprowadzeniu chrześcijaństwa w 966 r i wydumanej początkowej państwowości jak wcześniej nasi władcy prowadzili wojny z chrześcijańskimi władcami i byliśmy dobrze zorganizowanym państwem.
Pozostaje pytanie czy my czasem nie zrobiliśmy błędu w naszej historii ?