poniedziałek, 26 lutego 2024

BEN GURION – KONRAD ADENAUER (1960)

BEN GURION – KONRAD ADENAUER (1960)

TOMASZ GABIŚ

 

SPOTKANIE  BEN GURION – KONRAD ADENAUER (1960)

SPOTKANIE

Pewien znamienity  chasydzki rabin mawiał: „Nigdy nie bełtaj bagiennych wód, nie skupiaj myśli na przeszłych ludzkich grzechach, ale na Bogu i Jego dobroci”. Postąpilibyśmy dobrze, gdybyśmy posłuchali jego rady. Nasza świadomość ma bowiem określoną pojemność. Dlatego im bardziej obecne jest w niej zło, tym mniej miejsca pozostaje na przeżywanie obecności dobra (Victor Gollancz)

 

Wysłuchałem na jutubie prelekcji prof. Andrzeja Nowaka „W cieniu września 1939” (z cyklu „Kryzysy polskiej wspólnoty”). Przypomniał m.in. spotkanie kanclerza RFN Konrada Adenauera i premiera Izraela Dawida Ben Guriona, które odbyło się 14 marca 1960 roku w nowojorskim hotelu Waldorf Astoria. Ben Gurion – mówi prof. Nowak – zaproponował wówczas, że od tej pory w modlitwach w Izraelu jako odpowiedzialnych za mordowanie Żydów nie będzie się wymieniać Niemców, lecz nazistów. Ponieważ wątek ten pojawia się także u polskich publicystów i dziennikarzy, postanowiłem przyjrzeć mu się nieco bliżej; w rezultacie pozwoliło to wykryć drobne nieścisłości, które wkradły się do wypowiedzi profesora.

 

Jak przypomina prof. Nowak, informację o zmianie tekstu modlitwy zamieścił dziennikarz Rolf Vogel w książce dokumentującej rozwój stosunków izraelsko-niemieckich – Deutschlands Weg nach Israel. Eine Dokumentation mit einem Geleitwort von Konrad Adenauer (Seewald Verlag, Stuttgart 1967). Znajduje się w niej dość krótkie, siedmiostronicowe omówienie politycznego tła oraz głównych wątków politycznych, trwającej dwie godziny, rozmowy Ben Guriona i Adenauera a w nim słowa: „Rozmowa zakończyła się specjalnym podziękowaniem Konrada Adenauera za zmianę w tekście modlitwy za żydowskie ofiary okresu rządów Hitlera. Z inicjatywy Ben Guriona w modlitwie zmieniono »Niemcy« na »naziści« ” (s.135). W angielskim przekładzie książki Vogla The German Path to Israel. A Documentation, (Ed. by Rolf Vogel, Foreword by Konrad Adenauer, London 1969) czytamy : „The talk ended with Konrad Adenauer expressing his heartfelt thanks for the changing of the Jewish prayer for the victims of oppression during the days of Hitler`s rule. On Ben-Gurion`s initiative the word »Germany« in the prayer was replaced by »Nazis«” (s.120). Widać tu różnicę: w wersji niemieckiej występują „modlitwa” i „żydowskie ofiary”, w wersji angielskiej „żydowska modlitwa” i „ofiary prześladowań”.

 

W swojej prelekcji prof. Nowak powiedział, że książkę Vogla ukazała się w USA nakładem prestiżowego wydawnictwa Uniwersytetu Yale`a. W rzeczywistości było inaczej. Angielskie tłumaczenie najpierw ukazało się w Oswald Wolff Publishers, niszowym londyńskim wydawnictwie założonym przez żydowskiego emigranta z Niemiec  Oswalda Wolffa, który  osiedlił się w 1939 roku w Londynie, gdzie w 1958 stworzył wydawnictwo publikujące przekłady z niemieckiej literatury i kultury, jak również pozycje książkowe poświęcone stosunkom niemiecko-żydowskim.  Angielska edycja została krótko potem przedrukowana w USA  przez, mające swoją siedzibę w miasteczku Chester Springs w Pensylwanii, niewielkie wydawnictwa Dufour Editions, specjalizujące się w tamtym czasie w dystrybucji i przedrukach książek angielskich i irlandzkich.

 

Prof. Nowak mówi w swoim wykładzie, że w okresie PRL byliśmy odseparowani od procesów zachodzących w niemieckiej polityce historycznej, stąd też przegapiliśmy początek osmotycznego przenikania do obiegu międzynarodowego „nazistów”, którzy stopniowo wyparli  „Niemców”. Wspomnieć wypada, że ówczesne ośrodki polityczne w Polsce bacznie obserwowały sytuację i w tym samym roku, kiedy książka Vogla ukazała się w Londynie, w serii publikacji Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych wydano – na prawach rękopisu – broszurę pt. Spotkanie Adenauer– Ben Gurion (Polska Agencja Interpress, Warszawa 1969). Czytamy w niej: „Adenauer zakończył rozmowę podziękowaniem za zmianę w tekście modlitwy za ofiary terroru hitlerowskiego. Z inicjatywy Ben Guriona słowo »Niemcy« zastąpiono słowem »hitlerowcy«”.  Tak to Ben Gurion przemianował „Niemców” na „nazistów”,  a polski tłumacz  przechrzcił „nazistów” na „hitlerowców”.

 

Propozycja Bena Guriona, aby „Niemców” zastąpić „nazistami” stanowiła, zdaniem  prof. Nowaka,  pewien moment przełomowy w kształtowaniu się niemieckiej polityki historycznej. Jest rzeczą zastanawiającą, że  trudno znaleźć jakiekolwiek – poza Voglem – wzmianki na ten temat. Pozwolę sobie zatem zgłosić jako dezyderat badawczy dotarcie do faktów: o jaką modlitwę chodziło, jaki miała tekst, w jakich okolicznościach i kiedy zmiana tekstu weszła w życie, czy była to jakaś indywidualna inicjatywa Ben Guriona, czy też wyszła z szerszego środowiska politycznego, czy prowadzono jakieś dyskusje na ten temat, czy spotkała się, a jeśli tak to z jakimi, reakcjami w Izraelu i wśród diaspory żydowskiej, no i jakie były losy modlitwy po odejściu Ben Guriona z rządu w 1963 roku i siedem lat później z życia politycznego, czy była to zmiana trwała i czy obowiązuje do dziś.

 

*  *  *

 

Trzydzieści  lat po wydaniu w Niemczech książki Vogla w obiegu międzynarodowym ukazały się jednocześnie dwie publikacje. Pierwsza z nich to artykuł prof. Zaki Shaloma Document: David Ben-Gurion and Chancellor Adenauer at the Waldorf Astoria on 14 March 1960 zamieszczony (wraz z tekstem tego dokumentu) na łamach czasopisma „Israel Studies” (wiosna 1997) wydawanego przez Schusterman Center for Israel Studies (Brandeis University) oraz Ben-Gurion University.  Autor, związany z Uniwersytetem Ben Guriona, jest znawcą życia i politycznej działalności izraelskiego przywódcy. Napisał m.in.  Between Dimona and Washington—the Struggle for the Development of Israel’s Nuclear Option 1960–1968 (2004) oraz Like a Fire in His Bones – Ben-Gurion and his Struggles for the Image of the State (2005).

 

Druga publikacja to materiał zatytułowany Ben Gurion und Adenauer im Waldorf Astoria. Gesprächsaufzeichnungen vom israelisch-deutschen Gipfeltreffen in New York am 14. März 1960, który ukazał się w czołowym niemieckim czasopiśmie poświęconym historii najnowszej „Vierteljahrshefte für Zeitgeschichte” (1997 zeszyt 2 ). Opracowali go Yeshayahu A. Jelinek i Rainer A. Blasius . Jelinek był (zm. 2016) znawcą stosunków Izrael–RFN, wykładającym na uniwersytetach w Izraelu, USA i Niemczech; napisał m.in. Deutschland und Israel 1945-1965. Ein neurotisches Verhältnis ( München 2004). Blasius jest publicystą , historykiem dyplomacji i polityki zagranicznej RFN, redaktorem edycji urzędowych akt i źródeł na ten temat.

 

Prof. Zaki Shalom, zajmuje się genezą i treścią dokumentu noszącego tytuł Ben-Gurion`s Meeting with Chancellor Adenauer, March 14, 1960, Waldorf Astoria. Dokument nie jest nazwany „protokołem”, nie można też być pewnym, czy był zamierzony jako protokół. Wiadomo, że w spotkaniu wziął udział attaché handlowy ambasady Izraela w USA Arie Manor, który robił notatki. Trudno jednak rozstrzygnąć, czy dokument jest oparty jedynie na notatkach Manora, czy także na innych źródłach. Prof. Shalom podaje, że Ben Gurion wielokrotnie powtarzał, iż nigdy nie otrzymał protokołu ze spotkania; w przemówieniu w Knesecie oświadczył, że, o ile mu wiadomo, istnieją tylko fragmentaryczne zapiski ze spotkania, a nie pełny i dokładny zapis. To samo powtórzył w liście do Goldy Meir: „ nie ma [podkreślenie w oryg.] protokołu mojej rozmowy z Adenauerem (..)”. Premier zapewniał ją, że „nie widział czegoś takiego jak protokół, ponieważ takowy nie istniał. Były tylko ogólne notatki z fragmentów rozmowy, ale nie protokół”. Jego osobisty sekretarz Icchak Navon, który towarzyszył mu w podróży do USA, poświadczył, że nie widział protokołu ze spotkania. Z kolei w liście do przedstawiciela Izraela w Niemczech Zachodnich Pinkasa Shimara dyrektor generalny MSZ Haim Yahil poinformował go: „Dostaliśmy krótki telegram od Abrahama Harmana [ambasador Izraela w USA] o rozmowie premiera z Adenauerem. Telegram napisał Harman w oparciu o ustną relację Arie Manora. (…)Właśnie wczoraj otrzymałem marnie zredagowane sprawozdanie napisane po angielsku”. Jednakże – zwraca uwagę prof. Shalom – w trzecim tomie swojej biografii Ben Guriona Michael Bar-Zohar podaje, że zapis rozmowy istnieje.

 

Fakt, iż najwyraźniej istniał jakiś protokół ze spotkania,  zwiększa atmosferę zagadkowości otaczającą dokument. Prof. Shalom zastanawia się, dlaczego Ben Gurion oraz inni wysocy urzędnicy go nie otrzymali, i spekuluje, że, być może, dokument celowo ukryto przed Ben Gurionem, a ukryli go politycy będący w opozycji wobec niego i jego polityki (również w jego własnej partii) i mający inne pomysły na zainwestowanie wynegocjowanych od Adenauera pieniędzy niż przeznaczenie ich prawie wyłącznie (w 90%) na „rozwój pustyni Negew”, co forsował Ben Gurion, który pod tym pojęciem rozumiał także rozwój „izraelskiej opcji nuklearnej” (łącznie z budową bomby atomowej). Nie jest to wyjaśnienie specjalnie przekonywujące, trudno bowiem zakładać, że Ben Gurion nie wiedział, iż rozmowę w tej czy innej formie protokołowano, i że to nie on protokołem dysponował. Dlatego podejrzewam, że to nie wrogowie polityczni ukryli protokół przed Ben Gurionem, ale na odwrót, to on – stary wyga polityczny – ukrył go przed nimi i przed parlamentem.

 

Przejdźmy teraz do publikacji w „Vierteljahrshefte für Zeitgeschichte”. Kwartalnik wydrukował naprzemiennie, opatrzony przypisami obu historyków, niemiecki i izraelski zapis rozmowy, dzięki czemu łatwo można je porównywać, aby stwierdzić zgodności lub wychwycić różnice. Obszerne wprowadzenie na temat okoliczności, kontekstu politycznego i następstw rozmów w Nowym Jorku napisał Rainer Blasius. Protokół niemiecki, przechowywany w Archiwum Politycznym MSZ w Bonn, odtajniono w 1992 roku. Jest to zapis rozmowy dokonany przez długoletniego naczelnego tłumacza w niemieckim MSZ Heinza Webera; utrwalił on przebieg rozmowy w tzw. notesie tłumacza i na podstawie tych zapisków sporządził później, 31 marca 1960 roku, dokument napisany w mowie zależnej. Yeshayahu A. Jelinek uzyskał dostęp do, znajdującego się w Archiwum Państwowym w Jerozolimie, izraelskiego zapisu rozmowy w trakcie swoich badań nad stosunkami izraelsko-niemieckimi – chodzi o ten sam tekst, który zamieścił prof. Zaki Shalom w „Israel Studies”. Jest to protokół tłumacza w języku angielskim sporządzony w mowie niezależnej przez Arie Manora. Muszę tu przyznać, że dokładność i szczegółowość zapisu w obu – nazwijmy je tak – „protokołach” jest zadziwiająca, tak jakby ich podstawą były przetranskrybowane stenogramy.

 

We wprowadzeniu pisze Blasius, że po spotkaniu 14 marca 1960 roku ani w izraelskim, ani w niemieckim MSZ nie ujawniono zapisków z rozmów, lecz „były strzeżone jako tajemnica państwowa”. Ponieważ mamy do dyspozycji nie tylko krótką wzmiankę u Vogla, ale dokładniejszy zapis rozmowy Adenauera z Ben Gurionem, zobaczmy jak przedstawia się w nim interesująca nas kwestia zmiany w tekście modlitwy.

 

W protokole niemieckim czytamy: „Na zakończenie pan kanclerz federalny podziękował panu premierowi za to, że w pewnej żydowskiej modlitwie [in einem jüdischen Gebet ] wyrażenie »Niemcy« [die Deutschen] zostało zastąpione wyrażeniem »naziści«”. Nigdzie w treści protokołu nie znajdziemy żadnego odniesienia do tej sprawy, nie wiadomo więc, do czego właściwie nawiązuje Adenauer. Vogel podaje, że była to „modlitwa za żydowskie ofiary okresu rządów Hitlera”, ale w protokole takiego sformułowania nie ma; Vogel podaje, że była to inicjatywa Ben Guriona, jednak w protokole użyto strony biernej, zatem jedynie pośrednio możemy wnioskować, że z inicjatywą wystąpił premier, skoro to jemu a nie komu innemu dziękował kanclerz. Możemy domniemywać, że chodzi o modlitwę odmawianą w Izraelu, wszak tylko tam Ben Gurion miał możliwość wprowadzenia w życie swoich pomysłów politycznych. Według prof. Nowaka Ben Gurion zaproponował, że „od tej pory” w modlitwach w Izraelu nie będzie się wymieniać „Niemców”, lecz „nazistów”. Jednakże czas przeszły użyty zarówno w protokole, jak i u Vogla, wskazuje na to, że Adenauer dziękuje za coś, co już się stało. W protokole mowa jest o jednej modlitwie, a nie o modlitwach, jak chce prof. Nowak. U Vogla „naziści” zastąpili „Niemcy” (Deutschland), a w protokole – „Niemców” (die Deutschen).

 

A jak zapisała fragment rozmowy o modlitwie strona izraelska? Okazuje się, że w ogóle nie zapisała! W izraelskim protokole o żadnej zmianie tekstu modlitwy nie ma najmniejszej wzmianki! Najwidoczniej albo izraelski „protokolant” podziękowań Adenauera za zmianę tekstu modlitwy nie dosłyszał, albo uznał je za tak mało ważne, że ich w protokole nie umieścił. Ostatnie zdanie wygłoszone przez Adenauera brzmi następująco: „I want to thank you that you are not identifying German people today with Hitler and with what they did”. Zatem podziękowania rzeczywiście są, ale nie za zmianę tekstu modlitwy. Być może dałoby się ostatecznie wyjaśnić, kto i co dokładnie mówił, gdyby – czego nie można wykluczyć – istniało nagranie rozmowy; wszak w trakcie Adenauer pyta Ben Guriona : „Jak Pan myśli, ile mikrofonów jest w tym pokoju, trzy, cztery?”. Na to Ben Gurion: „Nie wiem ile, ale jestem pewien, że są”. Jak na razie nagrań tych nie ujawniono, skazani więc jesteśmy na domysły.

 

Pragnę tu zwrócić uwagę na fakt, że mamy do czynienia z następującą sytuacją: protokół izraelski milczy o modlitwie, zaś protokół niemiecki mówi nam, że Adenauer podziękował Ben Gurionowi. Albo więc Ben Gurion powiedział mu o swojej inicjatywie, jednak o tym w protokołach nie ma wzmianki, albo kanclerz wcześniej otrzymał – od kogo, nie wiadomo – informacje o zmianie tekstu modlitwy. Nie dysponujemy – jak na razie – żadnymi innymi źródłami na temat tej zmiany – stąd mój, wyrażony wyżej dezyderat badawczy, aby sprawdzić, czy zmiana taka rzeczywiście nastąpiła. Wątpliwości w tej kwestii są uzasadnione o  tyle, że nigdy  nie można być pewnym, czy sygnały wysyłane do Adenauera,  obietnice składane  jeszcze przed spotkaniem,  nie były posunięciami czysto taktycznymi  przygotowującymi grunt pod negocjacje z Niemcami,  bez żadnych praktycznych skutków. Obietnica, której spełnienia w żaden sposób nie można od obiecującego wyegzekwować, zapewnianie kogoś, że się coś dla niego zrobiło  a czego  nie jest on w stanie tego zweryfikować,  są w polityce bezwartościową monetą i można je składać do woli. Pamiętajmy też, że Ben Gurion był wytrawnym politykiem i doświadczonym negocjatorem; w trakcie rozmowy bardzo zręcznie grał zarówno kartą moralną (powoływanie się na cierpienia własnego narodu i wskazywanie na niemiecką odpowiedzialność), jak i polityczno-pragmatyczną. Jak każdy mistrz realpolitik, odsuwał na bok wszelkie zastrzeżenia natury moralnej czy ideologicznej, kiedy w grę wchodziła racja stanu i egzystencjalne interesy państwa.

 

*  *  *

 

Rozróżnienia „naziści” – „Niemcy” [Deutschland] czy też „naziści” – „Niemcy” [die Deutschen] należy widzieć w kontekście polityczno-moralno-psychologicznych stosunków niemiecko-izraelskich (żydowskich). Cofnijmy się do początku lat 50., kiedy premier Ben Gurion wysunął propozycję podjęcia bezpośrednich negocjacji z Niemcami w sprawie odszkodowań. Perspektywa takich bezpośrednich rokowań niemiecko-izraelskich (zakończonych w 1952 roku Porozumieniem Luksemburskim) wywołała oburzenie wielu środowisk politycznych w Izraelu. Odbywały się demonstracje pod hasłami typu „Mimo waszych wszystkich pieniędzy, które mogą na pomóc, powinniśmy wam napluć w twarz”. Golda Meir oświadczyła: „Moja postawa jest jak najbardziej rasistowska. Dla mnie, z perspektywy czasu minionego, każdy Niemiec to nazista”. Przywódca opozycyjnej partii Herut Menachem Begin wykrzykiwał w Knesecie: „Każdy Niemiec jest mordercą. Adenauer jest mordercą. Wszyscy jego pomagierzy są mordercami”. Ponieważ do „pomagierów” zaliczył także premiera Ben Guriona, został nawet na trzy miesiące wykluczony z posiedzeń parlamentu. Co bardziej podejrzliwi obserwatorzy wietrzą tu nawet pewną grę: Ben Gurion miałby wobec Niemców odgrywać rolę dobrego policjanta, zaś Begin – złego.

 

W rozmowie z Adenauerem Ben Gurion powiedział, że jest atakowany za swój stosunek do współczesnych Niemiec : „Attacks have been made on me for meeting with you and for differentiating between your Germany and the Germany of Hitler”. Za to właśnie rozróżnienie , za nieutożsamianie obecnie żyjącego narodu niemieckiego z Hitlerem i z tym co było dziełem ówczesnego reżimu, Adenauer dziękował Ben Gurionowi. Wdzięczny mu był za to, że po zakończeniu rozmowy przypomniał w wypowiedzi dla prasy o swoich słowach wygłoszonych latem 1959 roku w Knesecie: „Niemcy dzisiejsze nie są Niemcami wczorajszymi. Po spotkaniu z kanclerzem RFN jestem przekonany, że moja ówczesna ocena była słuszna”. W tym duchu interpretował zmianę w tekście modlitwy Rolf Vogel, łącząc ją ze słowami Ben Guriona, że „Niemcy dzisiejsze nie są Niemcami wczorajszymi” (Vogel, Deutschlands Weg nach Israel, s.135).

 

Pierwszoplanowym i oczywistym celem Adenauera było przekonanie Żydów, że „nowe Niemcy“, czyli rządzona przez niego RFN, nie ma nic wspólnego z Rzeszą Niemiecką pod rządami narodowych socjalistów. Rozróżnienie pomiędzy RFN Adenauera i Niemcami Hitlera było oczywiście potrzebne także Ben Gurionowi, gdyż trudno byłoby mu – jako szefowi rządu Izraela –gawędzić w przyjacielskiej atmosferze na temat pomocy finansowej i gospodarczej z najwyższym przedstawicielem państwa niemieckiego, które się nie zmieniło po 1945 roku.

 

*  *  *

 

Warto przypomnieć, że niecałe trzy miesiące przed spotkaniem Adenauera z Ben Gurionem w wigilię Bożego Narodzenia 1959 roku  dwaj młodzi członkowie narodowo-radykalnej Deutsche Reichspartei  wymalowali swastyki i antyżydowskie hasła na kolońskiej synagodze, otwartej kilka miesięcy wcześniej w obecności kanclerza Adenauera; następnie w styczniu 1960 roku odnotowano szereg podobnych aktów politycznego wandalizmu na terenie całej RFN; miały miejsce także profanacje cmentarzy żydowskich. Wywołało to medialną burzę w Niemczech i na świecie, a przy okazji znakomicie wzmocniło pozycję negocjacyjną Ben Guriona wobec Adenauera, który akurat w tym momencie, w sytuacji, kiedy media światowe donosiły o „odrodzeniu się w społeczeństwie niemieckim nazizmu i antysemityzmu”, zmuszony był starać się usilnie o poprawę wizerunku swojego własnego jak i Niemiec. Nic więc dziwnego, że zgodził się praktycznie na wszystko, czego domagał się Ben Gurion, który ponadto wiedział doskonale, że w otoczeniu Adenauera znajdowali się ludzie związani z poprzednim reżimem, czyli jak, powiedzielibyśmy dziś, „postnaziści”, choćby szef Urzędu Kanclerskiego, prawa ręka Adenauera Hans Globke. Przed spotkaniem w Nowym Jorku, a po antyżydowskiej spontanicznej bazgraninie na murach niemieckich miast Ben Gurion powiedział w Knesecie: „Jest oczywiste, że w Niemczech są antysemici i że żyją tam jeszcze naziści, ale dzisiejszy naród niemiecki nie jest  narodem morderców a dzisiejsza młodzież niemiecka to nie Hitlerjugend”. Nie ulega wątpliwości, że za takie wypowiedzi Adenauer był mu głęboko wdzięczny.

 

Zdaniem prof. Zaki Shaloma Ben Gurion zaoferował Adenauerowi wsparcie o wielkim znaczeniu politycznym i moralnym, mianowicie udzielił rozgrzeszenia państwu niemieckiemu pod jego rządami, ogłaszając, że nie ma ono żadnego związku z narodowosocjalistyczną przeszłością, nie jest kontynuacją „dawnego reżimu”.

 

*  *  *

 

W liście do Nahuma Goldmanna z 1952 roku pisał Ben Gurion : „Po raz pierwszy w historii narodu żydowskiego, który był prześladowany i wyzyskiwany przez stulecia, (…) prześladowca i wyzyskiwacz musi oddać coś ze swoich łupów i zapłacić zbiorowe odszkodowanie za część naszych materialnych strat”. Za oddanie zrabowanej własności złodziej i prześladowca żadnej wdzięczności nie może oczekiwać. Na żaden „handel wymienny” (np. my wam „kasę”, a wy zamiast „Niemcy” będziecie mówili „naziści”) nie może liczyć, ponieważ nie o wymianę tu chodzi, lecz o zwrot nieprawnie posiadanych dóbr lub odszkodowanie za materialne straty i wyrządzone krzywdy. Zresztą materialne roszczenia do dziś nie wygasły – w kwietniu 2019 roku „Haaretz” poinformował czytelników: „Germany Still Owes Israel $19 Billion for the Holocaust”.

 

Kiedy na początku maja 1966 roku Konrad Adenauer przybył z wizytą do Izraela, partia Herut sfinansowała ogromne ogłoszenie w „Jerusalem Post” opatrzone nagłówkiem „On nie jest naszym gościem“, zawierające zarzuty wobec ex-kanclerza, że uczynił byłych narodowych socjalistów członkami gabinetu a „autora ustaw norymberskich“ Hansa Globke swoim „głównym asystentem“ (Globke jako pracownik MSW napisał komentarz do „ustaw norymberskich”). Rainer Blasius cytuje „Jerusalem Post” z 2 maja 1966 roku: „To thank him for the reparations? Yet, in the Knesset, even supporters of the Reparations Agreements declared that they would never forget and never forgive the nation of murderers. Mr. Zalman Shazar, now President of Israel, said: »We demand reparations from the people of Hitler«. And Mrs. Golda Meir declared: »To me every German is guilty. […] This is not a matter of good-will of Adenauer or any other man; they owe it to us, we shall sit with the representatives of Germany not in order to make peace or friendship, not in order to forgive or forget«”.

 

3 maja podczas kolacji wydanej na cześć gościa z Niemiec premier Izraela Lewi Eszkol wygłosił mowę, której tekst w języku hebrajskim i angielskim wcześniej przekazano prasie.  Znalazły się w niej słowa: „Nie możemy zapomnieć i nie chcemy zapomnieć. (…) Naród izraelski czeka na nowy znak i dowody na to, że naród niemiecki uzna straszliwy ciężar przeszłości. Odszkodowania stanowią jedynie symboliczny zwrot krwawego łupu. Nie ma zadośćuczynienia za okrucieństwa i nie ma pocieszenia w naszej żałobie”. Po śmierci kanclerza w 1967 roku Eszkol wystosował telegram kondolencyjny, w którym tak chwalił zmarłego: „Jednym z najszlachetniejszych jego celów życiowych, dla którego realizacji nieustająco pracował, było, aby naród niemiecki przyznał się do zbrodni popełnionych przez narodowosocjalistyczne Niemcy na narodzie żydowskim, przyznał się do odpowiedzialności za masowe zbrodnie”. Ci, którzy obawiali się, że Niemcy wykupią się ze swojej moralnej odpowiedzialności za zbrodnie narodowych socjalistów, mogli czuć się uspokojeni. Zasada „never forget, never forgive” została zachowana.

 

*  *  *

 

Pisałem już kiedyś na tych łamach („Arcana” nr 117, 2014) o tym, „skąd się wzięli naziści”, tam też odsyłam czytelników. Przypomnę tylko jedną z przyczyn popularności „nazistów”. Mianowicie od kilku dziesięcioleci mamy do czynienia z procesem zachodzącym na najwyższych piętrach światowej polityki historycznej, określanym jako „globalizacja pamięci o Holocauście”. Jeśli na całym świecie od Nowej Zelandii po Norwegię, od Ziemi Ognistej po Cieśninę Beringa, od Przylądka Północnego do Przylądka Dobrej Nadziei wszyscy ludzie mają słyszeć o „Holocauście” i go przeżywać, to nieuchronnie następuje „denacjonalizacja” sprawców, albowiem jako uniwersalne figury Absolutnego Zła, muszą oni – na pewnym poziomie światowej popkultury politycznej – zatracać swoją etniczną przynależność. Jako świeccy odpowiednicy złych demonów nie mogą być identyfikowani narodowościowo – zły demon nie ma wszak narodowości. Nieco inaczej ma się sprawa z ofiarami „Holocaustu” – ich „denacjonalizacja”, jeśli w ogóle zachodzi, to w minimalnym stopniu; w ich przypadku dba się, aby nie utraciły one narodowej identyfikacji.

 

*  *  *

 

Ze słów prof. Nowaka wynika, że zmiana tekstu modlitwy stanowi jakiś moment przełomowy, początek długiej drogi do zmiany świadomości historycznej. To wtedy strona izraelska (żydowska) miała zainicjować proces zastępowania „Niemców” przez „nazistów”, następnie w ten proces włączyła się niemiecka polityka historyczna. I to Niemcy doprowadzili do wyparcia – po kilku dziesięcioleciach – w obiegu międzynarodowym, w przekazie adresowanym do świata, „Niemców” przez „beznarodowych nazistów”. Jednakże chyba nie do końca  się  powiodło, o czym świadczy mowa prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera wygłoszona w styczniu tego roku na World Holocaust Forum w Jad Waszem (zob. http://www.bundespraesident.de/DE/Bundespraesident/Reden-und-Interviews/reden-und-interviews-node.html; tamże tekst przemówienia po niemiecku, polsku, hebrajsku, francusku, rosyjsku, włosku, hiszpańsku, turecku i arabsku).   Prezydent, przez złośliwych wrogów nazywany „niezawodnym dostawcą frazesów”, wygłosił je po angielsku  (początek i zakończenie – po hebrajsku); jak słychać było z medialnych ech, nie chciał mówić w języku ojczystym, gdyż w Jerozolimie byłby odczuwany jako „język sprawców” (na pytanie w jakim języku rozmawiał z Adenauerem podczas podpisywania w 1952 roku Porozumienia Luksemburskiego minister spraw zagranicznych Izraela Mosze Szaret miał odpowiedzieć: „w języku Goethego i Schillera”).

 

Niezależnie jednak od jego motywów wyboru języka angielskiego, prezydent Niemiec, przemawiając na „światowym forum”, wybrał współczesny język światowy, tym samym swoje słowa adresował do całego świata, umieszczał je właśnie w „obiegu międzynarodowym”: „To Niemcy ich [Żydów] wywieźli. Niemcy wytatuowali im numery na przedramieniu. Niemcy starali się odczłowieczyć tych ludzi, uczynić ich numerami, doszczętnie zatrzeć pamięć o nich w obozie zagłady. Nie udało im się. (…) I muszę tu dzisiaj wypowiedzieć także i to: sprawcami byli ludzie. Byli to Niemcy. Mordercy, strażnicy, pomocnicy, bierni uczestnicy byli Niemcami. Dokonany na skalę przemysłową masowy mord na sześciu milionach Żydów, największa zbrodnia w dziejach ludzkości – popełniona została przez moich rodaków. Okrutną wojnę, w której śmierć poniosło daleko ponad 50 milionów ludzi, rozpętał mój kraj”. „Jako prezydent Niemiec” – powiedział Steinmeier – „stoję tutaj obarczony ciężkim historycznym brzemieniem winy”. I dalej: „The Eternal Flame at Yad Vashem does not go out. Germany’s responsibility does not expire”. Co się wykłada następująco: odpowiedzialność Niemiec trwać będzie tak długo, jak długo płonął będzie wieczny płomień w Jad Waszem. Czyli wiecznie.

 

29 stycznia w Bundestagu, zwracając się do honorowego gościa prezydenta Izraela Reuvena Rivlina, prezydent Steinmeier odnosząc się do zbrodni z przeszłości powiedział: „Niemcy byli tymi, którzy to uczynili”. W obu przemówieniach  ani razu nie użył słowa „nazista” zamiast „Niemiec” (w ogóle nie użył tego terminu), mimo iż – jak mogłoby się zdawać – premier Ben Gurion już 60 lat temu dał zielone światło dla stosowania takiej językowej praktyki.

 

*  *  *

 

Jeśli „naziści” kogoś wyparli w historyczno-dziennikarskim obiegu międzynarodowym – udało się im to także w Polsce ­– to „narodowych socjalistów”. Apeluję zatem gorąco do historyków, publicystów i dziennikarzy o powrót do pierwotnej, prawidłowej nazwy; z dodatkiem „niemieccy”, jeśli to potrzebne.

 

Precz z „nazizmem”! „Naziści” wynocha do „Nazilandu”! „Nazistki”  won do  „Nazistanu”!  „Narodowi socjaliści”  z podniesionym czołem wracajcie  do naukowego i publicystycznego dyskursu!

 

*  *  *

 

We swoim wykładzie prof. Nowak przywołał wydaną przez Instytut Pileckiego książkę niemieckiego historyka Jacoba Edera Lęk przed Holocaustem. Republika Federalna Niemiec a amerykańska pamięć o Holocauście od lat 70. XX wieku (przeł. Maciej Antosiewicz, Warszawa 2019 ). Wiosną zeszłego roku Instytut zaprosił mnie, obok Michała Łuczewskiego i Patrycji Grzebyk, do wzięcia udziału w dyskusji na temat książki Edera . Co zrozumiałe, wcześniej przesłał mi egzemplarz, dzięki czemu mogłem ją dokładnie przeczytać. Rekonstruując niemiecką (zagraniczną) politykę historyczną w erze Kohla, Eder napisał, że przez ponad dziesięć lat niemieccy emisariusze próbowali przekonać pomysłodawców Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, aby włączyli do projektu muzealnej ekspozycji powojenną historię Niemiec i historię niemieckiego antynazistowskiego ruchu oporu. Miało to zatrzeć wrażenie, jakoby wszyscy Niemcy byli narodowymi socjalistami, i wyraźnie pokazać, iż Republika Federalna zasadniczo różni się od narodowosocjalistycznych Niemiec.

 

Podejmowano działania na wielu poziomach i wszelkimi kanałami – oficjalnymi, pół-oficjalnymi, prywatnymi i nieformalnymi; próbowano oddziaływać poprzez kontakty kulturalne i naukowe, wszelkimi sposobami  starano się  przekonać do swoich – w sumie dość skromnych propozycji– kierowników i działaczy organizacji żydowskich w USA. Eder tak podsumowuje rezultaty tej „historycznej ofensywy”: „Wszystkie starania zmierzające do wpłynięcia na kształt ekspozycji muzeum nie przyniosły rezultatów” (zob. Eder, s. 333). Innymi słowy (zagraniczna) polityka historyczna Niemiec, usiłująca wpłynąć na to, jakie treści miałyby funkcjonować w „obiegu międzynarodowym” i być „adresowane do świata” poniosła całkowite fiasko. Dlaczego tak się stało? Albo jej założenia były błędne albo fałszywie, zbyt optymistycznie, oceniono własne siły w stosunku do siły innych, poważniejszych graczy. Tak czy inaczej, kompletna porażka tej polityki powinno być nauką dla innych.

 

*  *  *

 

Pisałem wyżej, że swego rodzaju prologiem do nowojorskiego spotkania „patriarchów” były swastyki i antyżydowskie napisy na murach w RFN (podobno inspirowane przez tajne służby enerdowskie albo czechosłowackie; według  Johna Barrona  była to prowokacja służb sowieckich, zob. John Barron, KGB. Tajna działalność sowieckich tajnych agentów, Warszawa 1990, s.171n). Jego epilogiem zaś stało się wystąpienie Bena Guriona w Knesecie 23 maja tego roku, w którym poinformował, że izraelskie służby bezpieczeństwa wytropiły „jednego z największych nazistowskich przestępców” Adolfa Eichmanna i że przebywa on w izraelskim więzieniu. W Bonn zapanowała pewna konsternacja , zwłaszcza, że zaczęły się medialne ataki na Globkego, w których sugerowano , że łączy go coś z Eichmannem i że na procesie oskarżony ma coś powiedzieć na ten temat. W swoim dzienniku premier Izraela zapisał: „Niemcy Zachodnie są zaniepokojone procesem Eichmanna. Niepokoją się, że mogą pojawić się jakieś nazwiska”.

 

Do Jerozolimy wysłano, znanego nam dziennikarza, Rolfa Vogla, który spotkał się z m.in. z Benem Gurionem. Potem tak relacjonował: „Rozmowa zeszła na temat ataków prasowych na sekretarza stanu Globkego. Ben Gurion zapewniał, iż wie, że Eichmann powiedział do swojego obrońcy: »Globke, kto to jest? Nigdy nie słyszałem tego nazwiska. Nie znam go«. Ben Gurion powtórzył to kilka razy. Sympatia premiera i jego otoczenia w kwestii ataków prasowych jest całkowicie po stronie Globkego”. Sympatia sympatią, ale te pogłoski stanowiły dobry środek nacisku i (trzymany na wszelki wypadek) „argument” przetargowy wobec strony niemieckiej. Dodajmy tu, że w swoim dzienniku Ben Gurion zapisał: „Globke zachowuje się należycie w stosunku do Izraela”. Taka ocena nie dziwi, ponieważ Globke był chyba najbardziej proizraelskim wysokim urzędnikiem niemieckim, to on gorąco popierał finansowe postulaty strony żydowskiej w czasie, zakończonych Porozumieniem Luksemburskim, rokowań. Są pewne poszlaki wskazujące na to, że Globke  miał ścisłe związki z tajnymi służbami USA, stąd też był nie do ruszenia, mimo ostrych ataków i oskarżeń płynących z różnych  stron.

 

*  *  *

 

Ben Gurion i Adenauer rozmawiali w Nowym Jorku nie tylko o gospodarczej pomocy Niemiec dla Izraela, która miała być kontynuowana także po ustaniu wypłat ustalonych w Porozumieniu Luksemburskim osiem lat wcześniej – ich zakończenie przypadało na 1966 rok. Ben Gurion poruszył także kwestię dostaw broni, głównie rakiet powietrze-powietrze i ziemia-powietrze oraz łodzi podwodnych. Już trzy lata wcześniej minister obrony Franz Josef Strauß spotkał się z kilkuosobową  delegacją izraelską w swoim prywatnym domu w Rosenheim w Bawarii. Najbardziej prominentnym jej członkiem był Szymon Peres – polityk, który stał się kluczową postacią w następnych dekadach, jeśli chodzi o dostawy broni z Niemiec, uzgadniane z pominięciem Bundestagu i Federalnej Rady Bezpieczeństwa . Strauß i Peres prowadzili wstępne rozmowy na temat dostaw broni zgodnie z „general commitment” danym ustnie przez Adenauera Ben Gurionowi w Nowym Jorku. Na początku czerwca 1962 roku Peres bawił z wizytą w Bonn i przekazał Adenauerowi swoją listę życzeń: 6 kutrów torpedowych, 3 okręty podwodne, 36 haubic, 24 helikoptery, 12 transportowych samolotów Noratlas, 15 czołgów, 54 działa przeciwlotnicze i rakiety Kobra.

 

Jednakże nie tylko dozbrojenie Izraela w broń konwencjonalną było (niezamierzonym przez Adenauera) skutkiem ustaleń poczynionych w hotelu Waldorf Astoria. Nie wiadomo bowiem, co dokładnie stało się z 630 milionami marek , które w ramach „Operation Geschäftsfreund” (Operacja „Partner Biznesowy”) rząd RFN – bez aprobaty parlamentu – przekazał Izraelowi do 1965 roku. Pieniądze przekazywano za pośrednictwem, mającego siedzibę we Frankfurcie nad Menem, państwowego banku Kreditanstalt für Wiederaufbau. Z odręcznej notatki sporządzonej przez pracownika Urzędu Kanclerskiego w 1968 roku wynika, że po pierwsze środki zostały wypłacone Izraelowi „niezależnie od projektu“, i po drugie nie przeprowadzono audytu dla sprawdzenia, czy fundusze wykorzystano zgodnie z przeznaczeniem, czyli na „rozwój pustyni Negew”. Najprawdopodobniej zostały rzeczywiście przeznaczone na „rozwój pustyni Negew”, jeśli pod tym pojęciem krył się projekt budowy bomby atomowej (tzw. opcja Samsona). Rząd niemiecki nie był wtajemniczony w plany budowy bomby, być może z wyjątkiem Straussa,  znane jest bowiem jego „ściśle tajne”, datowane na 12 czerwca 1961,  memorandum, które podyktował po spotkaniu w Paryżu z Ben Gurionem i Peresem. Minister obrony RFN napisał w nim, że „Ben Gurion mówił o produkcji broni nuklearnej”.

 

Z artykułu Made in Germany autorstwa grupy dziennikarzy śledczych opublikowanego w tygodniku „Der Spiegel” (2012 nr 23) dowiadujemy się, że Izraelowi brakowało pieniędzy na zrealizowanie „opcji Samsona”, ponieważ, co oczywiste, konstrukcja bomby pochłaniała wielkie sumy. „Der Spiegel” cytuje w tym kontekście Avnera Cohena, izraelskiego badacza historii nuklearnej z Monterey Institute of International Studies w Kalifornii : „Wszystko przemawia za tym, że izraelską bombę sfinansowano także z niemieckich pieniędzy”.

 

*  *  *

 

Pozwolę tu sobie zaryzykować  hipotezę, że proces Eichmanna mógł posłużyć m.in. jako propagandowa osłona dla pierwszego etapu tajnej operacji budowy bomby atomowej, która  powstała w latach 1960–1966/1967,  a jednocześnie miał psychologicznie i politycznie neutralizować wrogów i krytyków posiadania przez Izrael broni nuklearnej,  przypominając i unaoczniając całemu światu, jaki los czeka Żydów, jeśli nie dysponują odpowiednimi środkami obrony.  Osobliwym zbiegiem okoliczności  uran potrzebny do wyprodukowania bomby pochodził , podobnie jak Eichmann, z Argentyny.

 

Proces Eichmanna będący „politycznym show zamówionym przez Ben Guriona, mającym stanowić akt założycielski państwa Izrael” (Claude Lanzmann) i należący  do „najistotniejszych światowych wydarzeń medialnych” (David Cesarani), miał także pewne znaczenie w kontekście wewnętrznej sytuacji politycznej w Niemczech, albowiem Związek Sowiecki i USA, zwycięzcy/wyzwoliciele/okupanci Niemiec dogadali się co do ostatecznego podziału kraju, który nastąpił w sierpniu 1961 roku z chwilą wzniesienia muru berlińskiego. Istniała obawa, że może to wywołać w Niemczech wzrost nastrojów „patriotyczno-niepodległościowych”. Dlatego zorganizowanie „sądowego show” z Eichmannem w roli głównej było w interesie zwycięzców/ wyzwolicieli/okupantów – przypomnienie przewin i zbrodni za pomocą pokazowego procesu służyło utrzymaniu nad Niemcami strategicznej przewagi moralno-politycznej.

 

*  *  *

 

Warto z nieco szerszej perspektywy spojrzeć na to co działo się od końca lat 50 i w pierwszej poł. lat 60. XX w. w sprawach dotyczących „Holocaustu” i „nazistów”. W 1958 roku ukazała się po niemiecku „autobiografia” komendanta Oświęcimia Rudolfa Hössa, przełożona wnet na angielski i francuski. W latach 1957 – 1958 odbywa się  w Ulm  proces, oskarżonych o zamordowanie 5000 Żydów, członków Einsatzgruppen,  szeroko relacjonowany w mediach i będący pierwszym dużym procesem funkcjonariuszy  dyktatury narodowosocjalistycznej toczący się  przed sądem niemieckim. Od końca lat 50. trwają dochodzenia i przygotowania do tzw. procesów oświęcimskich. Pierwszy z nich  odbył się w latach 1963-65  we Frankfurcie nad Menem, a sądzeni byli esesmani z załogi obozu w Auschwitz. Lata 1960–61 to nagłośniony na cały świat proces Eichmanna w Jerozolimie. I wreszcie w 1963 roku w Berlinie Zachodnim ma miejsce w Berlinie premiera debiutanckiej sztuki Rolfa Hochhutha (ur.1931) Namiestnik, której negatywnym bohaterem jest papież Pius XII, oskarżony przez autora o „milczenie w czasie Holocaustu”. Martin Esslin w haśle „Rolf Hochhuth“ zamieszczonym w słowniku biograficznym Makers of Modern Culture ( ed. Justin Wintle, London–New York 1981, str. 232n) podaje: „Ta sztuka przyniosła mu światową sławą, i spowodowała jedną z najgwałtowniejszych i najburzliwszych kontrowersji, jakie kiedykolwiek wywołała sztuka teatralna. Debata wstrząsnęła Kościołem katolickim aż do fundamentów. Sztuka »Namiestnik« wystawiona po raz pierwszy w Berlinie przez Piscatora w 1963 roku, podniosła kwestię, dlaczego papież Pius XII milczał o hitlerowskim ludobójstwie Żydów, choć o nim wiedział. (…) »Namiestnika« wystawiano na całym świecie i wszędzie wywoływał gwałtowne demonstracje i ostre kontrowersje. Był pierwszym światowym sukcesem niemieckiego dramaturga z powojennego pokolenia”.

 

Na mocy historycznej koincydencji w latach, o których mówimy, miało miejsce jedno z najważniejszych wydarzeń współczesnej historii Europy i świata. Zaraz po wyborze na papieża 28 października 1958 roku kardynał Angelo Giuseppe Roncalli mówił o możliwości zwołania soboru powszechnego. 25 stycznia 1959 r. Jan XXIII oficjalne powiadomił kardynałów rzymskich o swojej decyzji zwołania soboru powszechnego, który rozpoczął się 11 października 1962 r. a zakończył w grudniu 1965 roku. Można więc powiedzieć, że Sobór Watykański II odbywał się w „holocaustowym” klimacie polityczno-medialnym, w czasie pierwszego etapu formowania się „religii Holocaustu” – pisałem o tym przed laty na łamach „Stańczyka”: „Religia Holocaustu”, część 1 ( 1996 nr 2),  „Religia Holocaustu”, część 2 (1997 nr 1).

 

Miało to bez wątpienia wpływ na teologiczną reorientację stosunku Kościoła rzymskokatolickiego do Żydów i judaizmu, wyrażoną w, przyjętej 28 października 1965 roku, deklaracji Nostra aetate. Na znaczenie tej reorientacji zwrócił uwagę rabin Daniel F. Polish. Według niego stała się ona punktem zwrotnym w stosunku Kościoła rzymskokatolickiego do Żydów i judaizmu. Rabin Polish powiedział: „W Buncie na Caine Herman Wouk posługuje się obrazem potężnych drzwi obracających się na maleńkim łożysku kulkowym. Chwila ogłoszenia Nostra aetate, dwadzieścia lat temu, była jak to łożysko. Cały wielki ruch, cały świat nigdy już nie będzie taki sam. Nostra aetate nie stanowi kulminacyjnego momentu procesu gigantycznych zmian, lecz go rozpoczyna” ( zob. Polish, Dialog z perspektywy żydowskiej, przeł. Konstanty Gebert [w:] Żydzi i chrześcijanie w dialogu, red. ks. Waldemar Chrostowski, Materiały z Międzynarodowego Kolokwium Teologicznego w Krakowie-Tyńcu, 24–27 IV 1988, , Warszawa 1992, str. 74). Zmiany, którą zapoczątkowała Nostra aetate stanowią, zdaniem rabina Polisha, „jedno z najbardziej dramatycznych przekształceń instytucji religijnych w dziejach” (s.67).

 

Występując na kolokwium w Polsce, której – jak powiedział – „historię i kulturę określano mianem najbardziej antysemickiej na świecie”, rabin Polish  ciekawie opisywał teologiczno-polityczny lobbing organizacji żydowskich w czasie trwania soboru, nazywając go „bezprecedensowym, pośrednim »uczestnictwem« społeczności żydowskiej w obradach Soboru” (s.45). Lobbing okazał się skuteczny, Nostra aetate  przyjęta. Kto wie, czy tak by się stało, gdyby Sobór odbył się 10 lat wcześniej, gdyby nie towarzyszyły mu wymienione wyżej wydarzenia, które otrzymały intensywną medialną oprawę oraz wywołały lawinę publikacji i dyskusji, tworząc w ten sposób, niezamierzenie rzecz prosta, rodzaj psychologicznego nacisku na Ojców Soboru.

 

Przeszkodą dla przyjęcia deklaracji byłoby też nauczanie Piusa XII, zwłaszcza to zawarte w ogłoszonej przezeń 29 czerwca 1943 roku encyklice O Kościele – Mistycznym Ciele Chrystusa, której teologiczna wymowa, jeśli chodzi o stosunek do judaizmu, nie mieściła się już w ramach „teologii po Holocauście”, była bowiem kontynuacją  odwiecznej tradycji chrześcijańskiego teologicznego antyjudaizmu: „A więc przede wszystkim w momencie śmierci Odkupiciela został zniesiony Stary Zakon a na jego miejsce nastał Nowy Testament; wtedy to właśnie zostało nadane całemu światu uświęcone krwią Jezusa Chrystusa Prawo Chrystusowe, razem z jego tajemnicami, prawami, ustanowieniami i świętymi obrzędami. Albowiem w czasie, kiedy Boski Zbawiciel nauczał na szczupłym skrawku ziemi, będąc posłanym do tych owiec, które zginęły z domu izraelskiego, obowiązywały równocześnie Prawo i Ewangelia. Umierając na krzyżu Jezus zniósł Zakon przykazań i przepisów oraz przekreślił pismo Starego Testamentu przybiwszy go do krzyża, a ustanowił mocą swej krwi, przelanej za cały rodzaj ludzki, Testament Nowy. Tak naocznie dokonało się wtedy przerzucenie z Prawa na Ewangelię, z Synagogi na Kościół, z ofiar licznych na jedną” (cyt. wg przekładu polskiego, Londyn 1945, str.33). Papież stwierdził również: „A Stare Prawo zmarło na Krzyżu, a wnet miało zostać pogrzebane i stać się śmiercionośnem” (tamże, str. 29). Tłumacz encykliki X.St.B. w swoim komentarzu wyjaśnia, że Prawo Starego Testamentu stało się po śmierci Zbawiciela „zmarłem”, bez mocy obowiązującej, oraz „śmiercionośnem”, to znaczy, iż zachowujący je, grzeszą śmiertelnie (str.29). Rzucając cień na zmarłego kilka lat wcześniej papieża, Hochhuth a potem wszyscy inni, którzy oskarżali go, że był „papieżem Hitlera”, przekreślali tym samym jego nauczanie, będące przeszkodą na drodze wiodącej ku nowej, „postauschwitzowej teologii”.

 

Tomasz Gabiś

 

Pierwodruk: „Arcana” 2020  nr 1-2

Za: Tomasz Gabiś - strona autorska. Artykuły, raporty, przekłady. (tomaszgabis.pl)

piątek, 16 lutego 2024

Commision is the mission, czyli o tym, że najlepsze okazje inwestycyjne stwarza zazwyczaj wojna

Czytelniku,

Warto czasami sięgnąc  do historii, by umieć popatrzeć sobie na pewne rzeczy z perspektywy.

Bardzo ciekawym wpisem jest artykuł Pana Rafała Bauera z Commision is the mission – Rafał Bauer – o biznesie bez ściemy (rafalbauer.pl) Zwłaszcza, że analogii do dzisiejszych czasów jest sporo......

Choć doprawdy różne są formy robienia dużych pieniędzy, współczesnych może solidnie zaskoczyć innowacyjność enterprenerów feudalnej Europy. U schyłku XVIII wieku w finansowej ekstraklasie niezwykle wysoko lokował się Fryderyk II – landgraf Hesji Kassel, który w powszechnej opinii dosłownie pławił się w złocie. Ów niezwykle przedsiębiorczy arystokrata wzorem swych protoplastów głównym źródłem przychodów uczynił… wynajem żołnierzy wszystkim tym, którym potrzebne było wykwalifikowane mięso armatnie – potrzeba, o której mowa, materializowała się – ujmując rzecz kolokwialnie – „za pięć dwunasta”. Chciałoby się rzec „ciągła oferta” sprawnych regimentów gwarantowała feudałowi niesłabnące wpływy gotówki, której nadmiar nieco frapował a rozmiarem swym skłaniał do rozsądnych inwestycji.

 

Naprzeciw owym potrzebom wyszła wschodząca gwiazda europejskiej bankowości, Amschel Rotschild. Niechęć do tych, którzy narodzin Pańskich nie świecą, początkowo władykę Hesji nieco do tej opcji zniechęcała, ale nadszarpnięta reputacja niderlandzkich bankierów zadziałała jak balsam na rasowe uprzedzenia prekursora inicjatyw w stylu Blackwater. W sukurs światłemu podejściu do osób podłego urodzenia przyszły sowite zyski z obrotu złotymi monetami dostarczanymi Fryderykowi przez Rotschilda. Zdaniem piewców teorii spiskowych początkujący bankier zadbał o satysfakcję doskonałego klienta, a jego zyski były de facto budżetem marketingowym. Jakkolwiek by było, fundamentem relacji biznesowej obu panów stało się  z pozoru drobne odkrycie: głównym partnerem handlowym landgrafa gustującym w wynajmie żołnierzy była Korona Brytyjska, niemal zawsze spragniona najemnego armatniego mięsa. Reputacja wiarygodnego dłużnika pozwalała Anglikom korzystać z dobrodziejstw finansowania dłużnego, które nad wyraz chętnie dostarczało spragnione bezpiecznych inwestycji City. Tyle że zgromadzenie odpowiednich ilości złota w krótkim czasie sprawiało niekiedy pewne trudności. Pomysł Rotschilda był genialny w swej prostocie: żołnierzy można było przecież wynająć Anglikom, a następnie uzyskane z transakcji pieniądze… ponownie im pożyczyć. Z zyskiem i oczywiście nie bezpośrednio. O incognito, dzięki dyskretnej sieci bankowych powiązań, zadbał wschodzący gwiazdor światowych finansów. Rzecz jasna nie za darmo.

 

Stosowne prowizje i wielkość obracanych kwot wyniosła Rotschilda do ekstraklasy ówczesnego świata finansów. I najważniejsze: wszystko to bez angażowania choćby florena z relatywnie skromnych podówczas kapitałów własnych. Ale przy okazji stało się coś jeszcze. Swoiste perpetuum mobile skutecznie zainspirowało Rotschilda, który uświadomił sobie przy okazji, że nie ma nic bardziej dochodowego niż rozsądne finansowanie działań wojennych. Niedaleka przyszłość miała stworzyć doskonałe okoliczności dla tych, którzy wiedzieli, jak sobie z nimi poradzić. W tym gronie prym wiódł Napoleon Bonaparte, który o wojnie zwykł mawiać, że jej skuteczne prowadzenie wymaga trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. W ich poszukiwaniu okazał się niezwykle sprawny, a stosownie rozwinięte służby wykazywały się wielką maestrią w ekonomicznym drenażu podbitych i zwasalizowanych terytoriów. Niemniej militarny geniusz oraz ponadczasowy talent do organizacji struktur państwowych nie wystarczyły, aby wybudować imperium i skutecznie nad nim panować. Napoleon był pierwszą ofiarą starcia, którą bez ryzyka wielkiej pomyłki można nazwać pierwszą wojną finansową w Europie. Dlaczego do niej doszło?

 

Bez wielkiego ryzyka błędu można stwierdzić, że minione tysiąclecia ujawniają dwa naturalnie antagonistycznie organizmy państwowe: ten, w którym pieniądze robią sprytni („demokracja”) oraz ten, w którym w zasoby obrastają dobrze ustawieni („totalitaryzm”). Owo lapidarne ujęcie wyłącza rzecz jasna dywagacje, czym różni się demokracja grecka od współczesnej myśli liberalnej oraz co odróżnia feudalne królestwo od centralnie sterowanej lub tolerowanej oligarchii. Ważniejsze jest bowiem co innego: system „demokratyczny” otwiera strukturę społeczną torując drogę tym, dla których gdzie indziej nie było po prostu miejsca. W XVII wieku takim krajem stała się postcromwellowska Anglia, z czasem stając się państwem, w którym zamożni, a nisko urodzeni mogli się czuć całkowicie bezpiecznie. Ba! Dysponując stosownym majątkiem mogli się skutecznie przenieść do wyższego stanu. W realiach XVIII wieku owa atrakcyjność określała również zasadniczą zmianę w możliwościach pozyskiwania kapitałów. Anglia, kierowana przez rząd posiadający parlamentarną legitymację, poszła drogą kodyfikowanych wolności; w tym samym czasie Francja umacniała absolutną władzę monarchy.

 

Model francuski, finansowo oparty na dzierżawieniu podatków, spektakularnie rozłożył się na początku XVIII wieku – głównie za sprawą skrajnego zadłużenia państwa. Skarb wydrenował do granic możliwości wojowniczy Ludwik XIV, a nie od dzisiaj wiadomo, że nic tak nie rujnuje budżetu jak właśnie wojaczka. Nie przez przypadek zatem Wersal zachwycił się opcją pozyskiwania „pieniędzy z niczego”, którą zaoferował angielski malwersant John Law. Zanim jednak zrealizował swe główne zadanie, Law zaskarbił sobie wielkie zaufanie najbogatszej persony, którą w owym czasie był książę Orleański – notabene regent Francji. Na zaufanie wpływ miały doskonałe interesy – w tym jeden, który miał się okazać niezwykle brzemienny w skutki, choć – rzecz jasna – w przyszłości. Za pośrednictwem Lawa na książęcym dworze pojawił się niejaki Thomas Pitt, handlowiec a jednocześnie urzędnik kompanii Wschodnioindyjskiej, choć dość niskiej rangi. Pitt miał jednak unikalne hobby i w światku niderlandzkich handlarzy uchodził za doświadczonego poszukiwacza kamieni szlachetnych. Godnym zwieńczeniem kariery zawodowej stał się rekordowych rozmiarów diament, który za rekordową kwotę stał się własnością pierwszego nazwiska ówczesnej Francji. I historia świata pobiegłaby pewnie inaczej, gdyby nie to, że imponujący kamień nabyli z godziwą prowizją niderlandzcy handlarze diamentów i jak wieść gminna niesie, wyszli na tym interesie bardzo dobrze. Jeszcze lepiej wyszedł Pitt, który do historii przeszedł jako „Pitt diamentowy”. Zdobyty kapitał zainwestował w majątek ziemski, a ten zgodnie z prawem stwarzał określone uprawnienia wyborcze. W efekcie syn Pitta wyrósł już w innej klasie społecznej, a wnuk został premierem w angielskim rządzie. Premierem, który w całej swej politycznej drodze posługiwał się jednym czytelnym hasłem: pokonaniem Francji, którą uważał za największą przeszkodę na brytyjskiej imperialnej drodze.

 

Na historycznej transakcji najgorzej wyszła Francja. Filip II z radością poparł eksperymenty Lawa z bankiem emisyjnym i papierowym pieniądzem. Imponujące zyski skatalizowały gigantyczną hossę, a widmo wielkich zysków uwiodło niemal wszystkie grupy społeczne. Bańkę spekulacji zwieńczył tradycyjny krach, a jego skutki były potwornie głębokie. Śmiertelnie zniweczył reputację finansową Francji, wpędzając kraj w jeszcze większe niż wcześniej problemy budżetowe. I choć pierwsza połowa panowania Ludwika XV przyniosła pewien ekonomiczny oddech, to kolonialny konflikt z Londynem skutecznie wydrenował budżet prowadząc kraj wprost ku rewolucji. Młodziutka republika walczyła o życie posługując się masami głodnych i nie mających niż do stracenia towarzyszy. Wiarygodność kredytowa Francji spadła do zera, a bez pieniędzy w rozbitym rewolucją kraju na wiele nie można było liczyć. Jedynym sposobem na przetrwanie był eksport rewolucji i grabież wszędzie tam, gdzie dotrą głodni i wściekli niosąc swe wzniosłe sztandary. Tymczasem przeciwnikom Francji kończyły się pieniądze, a strach zwracał oczy ku stolicy, z której od lat płynęło źródełko finansowej pomocy.

 

Tyle że zasoby rządu Jego Królewskiej Mości na przełomie wieków były mocno ograniczone, a to głównie za sprawą fatalnego rozstrzygnięcia w Ameryce Północnej. Wprawdzie Francuzi dostali łupnia, ale zanim koszty tej imprezy zdołały się zwrócić, posłuszeństwo wypowiedzieli brytyjscy koloniści, którym zamarzyła się własna ojczyzna. Warto w tym miejscu odnotować, że na ich decyzje wpływ miały podatki nakładane właśnie po to, aby imprezy przeciwko Francji jakoś Londynowi się zwróciły. W 1783 Anglia musiała uznać niepodległość dawnej kolonii, a nowy premier William Pitt  mając zaledwie 24 lata rozpoczął urzędowanie jako najmłodszy premier w historii Wielkiej Brytanii. Odbudowa potencjału wymagała pieniędzy, te można było zdobyć wyłącznie zawieszając wymienialność papierowego funta na złoto. Londyńscy bankierzy zapewnili premiera, że owo groźne dla reputacji rządu JKM posunięcie ujdzie na sucho, jeśli tylko nabywcom nowych obligacji zaproponuje się „nieco” wyższe odsetki i dostarczy wiarygodne źródło spłaty. Jako źródło środków wskazano… nowoczesne podatki. I tym właśnie sposobem w Anglii zadebiutował pierwszy podatek dochodowy.

 

Rewolucyjny rząd Francji po bankructwie w 1797 (rząd poprosił wierzycieli o umorzenie 2/3) pozbawił się jakiejkolwiek wiarygodności kredytowej. Finansowa słabość Francji najpierw powaliła jedną z najstarszych europejskich dynastii (Burboni) i rozpaliła pasmo rewolucyjnych przemian, a następnie – za sprawą inflacji i samobójczych eksperymentów z papierowym pieniądzem – znokautowała Dyrektoriat. Trzeba uczciwie zanotować, że schyłkowe władze republiki doskonale zdawały sobie sprawę, iż bez złota długo się już nie pociągnie. Dlatego też oficerowi, który doskonale sprawdził się w zadaniu pacyfikacji buntujących się mieszczan, powierzono dowodzenie armią w wyprawie, która była… inicjatywą łupieżczą. Napoleon Bonaparte debiutował wprawdzie w roli dowódcy armii, ale szerokie grono sceptyków topniało wraz z nadejściem kolejnych furgonów ze srebrem i złotem, które karnie ekspediował do Paryża ambitny zdobywca północnej Italii. Tyle że w polityce wszystko miewa zazwyczaj skutki uboczne. Bonaparte, mimo jasnych nakazów Dyrektoriatu, aby żołd wypłacać wyłącznie w asygnatach, wiarusów obsypał najprawdziwszym złotem. Dla armii stał się bogiem, dla Francji sygnałem, że idzie nowe. I choć niebawem zapanował nad całym krajem, to nad pieniądzem nie udało mu się zapanować.

 

Ale próbował. Jeszcze jako Konsul doprowadził do powstania Banku Francji (notabene kupił w nim wraz z akolitami spory pakiet akcji). Mimo wysiłków Napoleona gros wpływów stanowiły wojenne zdobycze, reparacje, kontrybucje i inne zdobycze. Na rynku wewnętrznym systematycznie uciekano się do przymusowej akumulacji. Bonaparte zdołał wprawdzie ustabilizować budżet, ale walka o wiarygodność wymuszała utrzymywanie wymienialności waluty na srebro i złoto, a to skutecznie ograniczało bazę emisji pieniądza. W efekcie Paryż nawet się nie zbliżył do poziomu wiarygodności, którym konsekwentnie cieszył się Londyn. Oprocentowanie angielskiego długu w chwili podejmowania decyzji o zawieszeniu wymienialności funta wynosiło zaledwie 3% wobec 14% w 1713 roku i nawet w najtrudniejszej fazie wojny nie przekroczyło 10%. Co więcej, brytyjscy wierzyciele mogli swobodnie obracać publicznym długiem, którego dyskonto rzadko przekraczało 5%. We Francji owa płynność była znacznie niższa i choć na początku wywołało ją po prostu zamknięcie giełdy, to i po jej ponownym otwarciu kondycja rynku znacząco się nie poprawiła. W starciu Anglii i Francji pieniądze zdecydowanie wybierały Londyn.

 

Myliłby się jednak ten, kto sądzi, iż owe pieniądze wiązały sobie ręce po jednej stronie konfliktu. Najlepszym dowodem jest tu szeroka bankierska współpraca, która pozwoliła Napoleonowi na domknięcie budżetu w 1803 roku. Mowa tu o sprzedaży pozyskanej przez Francję… Luizjany. Transakcję z amerykańskim rządem negocjował renomowany londyński Barings Bank. Największy w historii zakup gruntu (828.000 mil kwadratowych) po unikalnej cenie 4 centów jawił się jako dość dobre posunięcie biznesowe – tym bardziej, że dzięki temu posunięciu obszar młodego amerykańskiego państwa niemal się podwajał. Ale najciekawsza była struktura transakcji. Niebagatelną cenę nabycia (15 mln USD) zapłacono w następujący sposób: 3 mln uiszczono w złocie, pozostałych 12 mln w obligacjach rządu USA! Te ostatnie Napoleonowi za bardzo by się nie przydały, a więc za pomocą Barings Bank wymienił je na złoto, sprzedając inwestorom z City. Ich z kolei do transakcji zachęciło niebagatelne dyskonto: 87,5 za każde 100 dolarów plus, oczywiście, odsetki.  Skarb Francji został uratowany, londyńscy bankierzy zarobili zawrotne sumy, zdając sobie przy tym doskonale sprawę, że Napoleon przekaże wszystkie wpływy na konto finansowania wojny z brytyjską koroną. Pomimo to najbardziej renomowany bank ówczesnej epoki ani na chwilę nie zawahał się przy tej transakcji.

 

Dlaczego? Ponieważ pokój zawarty przez Anglię i Francje w Amiens (1802) nikogo nie satysfakcjonował i wynikał tylko z jednego: obie strony potrzebowały chwili wytchnienia i zebrania nowych środków finansowych. Rząd brytyjski do kolejnej emisji długu potrzebował dogodnego pretekstu, a tego dostarczyła w nadmiarze sprzedaż Luizjany. Uczciwie należy wspomnieć, że pewien niepokój londyńskich bankierów wywoływała francuska armia szykująca się do przeprawy przez kanał La Manche. Niepokój o tyle uzasadniony, że wieloletnia potęga niderlandzkich banków zakończyła się z chwilą, gdy dotarła do niech grabieżcza armia francuska. Dla świata finansów stało się jasne, iż bezpieczna działalność bankowa wymaga prowadzenia ksiąg i składowania kruszców z dala od rejonów, gdzie dyskretne układy podważa toporna siła militarna. Toteż „brytyjskie” pieniądze popłynęły wartkim strumieniem wszędzie tam, gdzie mogły skutecznie budować sprzeciw wobec polityki Francji. Jak wiadomo – swój cel osiągnęły. Konflikt z Francją kosztował Anglię ponad 700 milionów funtów i zdaniem niektórych historyków był to wysiłek większy niż udział w I wojnie światowej.

 

Ale zwycięzcy obsługiwali swoje długi, a Anglia na ponad sto lat stała się niekwestionowanym światowym mocarstwem. Jej siła oparła się na najpotężniejszej flocie wspieranej centrum globalnych finansów. Świat ułożony w Wiedniu w 1815 roku utrzymał się niemal sto lat. Upadł dopiero wtedy, gdy źródło pieniędzy wywędrowało poza Europę. Nowy Jork ma mapę świata spojrzał z zupełnie innej perspektywy.

środa, 7 lutego 2024

Wiele kłamstw oświęcimskich

Za nami 79. rocznica wyzwolenia KL Auschwitz (choć wolę określenie wejścia/zajęcia obozu) dnia 27 stycznia 1945 r. przez Armię Czerwoną. Ale Auschwitz to też codzienność działającego na miejscu dawnej niemieckiej fabryki śmierci muzeum.

Codzienność pełna krwawiących do dziś ran i rugowanych z pamięci historii – o pierwszym transporcie Polaków z Tarnowa 14 czerwca 1940 r., o misji rtm. Witolda Pileckiego. Ciągle musimy zmagać się z kolejnymi kłamstwami oświęcimskimi.

 

W związku z wydarzeniami z 27 stycznia 1945 r. – tą najbardziej eksponowaną w historii KL Auschwitz rocznicą – nie wolno nam zapominać o innych wydarzeniach związanych z niemiecką fabryką śmierci.

 

Bo gdy mówimy o finale ludobójczego szaleństwa, nie traćmy z horyzontu jego początku, genezy. Tego, że 14 czerwca 1940 r. do nowo utworzonego obozu koncentracyjnego pod Katowicami Niemcy przewieźli 728 mężczyzn – więźniów politycznych z Tarnowa. Byli to głównie młodzi ludzie, członkowie podziemnych organizacji niepodległościowych, żołnierze września 1939 r., aresztowani przy próbie przedostania się przez Węgry do powstającej we Francji armii polskiej.

 

Pierwsze kłamstwo

 

Auschwitz powstał zatem z myślą o eksterminacji Polaków; pierwsze transporty były wyłącznie polskie; to Polaków zmuszano do budowy baraków; przez długie miesiące Polacy byli jedynymi więźniami – potworny Holokaust Żydów nastąpił później. Do obozu deportowano w sumie około 150 tys. Polaków, a 75 tys. zginęło (ofiar wśród Żydów było około miliona).

 

Również napis na bramie w Auschwitz (Arbeit macht frei) wykonał Polak Jan Liwacz, na wolności mistrz kowalstwa artystycznego, w obozie nr 1010, który pracował pod batem Kurta Müllera – niemieckiego kapo obozowej ślusarni.

 

Jednak na świecie wciąż ma obowiązywać inny przekaz, że w Auschwitz byli więzieni i ginęli tylko Żydzi. To jedno z głównych kłamstw oświęcimskich. Bo funkcjonariusze zakłamanego Przedsiębiorstwa Holocaust nie chcą słyszeć, że Żydzi, w przeciwieństwie do Polaków, z reguły nie trafiali do Auschwitz, nie pracowali niewolniczo w tym obozie, tylko od razu byli kierowani z rampy do komór gazowych. Takie unicestwianie Żydów dokonywało się nie w Auschwitz I, ale w odległym o kilka kilometrów Auschwitz II – Birkenau.

 

A przybywające licznie do obozu żydowskie wycieczki pytają, dlaczego napis „Arbeit macht frei” nie znajduje się nad bramą wejściową do Birkenau? Nad tym, aby młodzież z Izraela prawdy nie poznała, czuwają oficerowie Mosadu. Mieszanie w głowach młodym Żydom to skutek uboczny zakłamywania historii dla korzyści materialnych – żerowania na tragedii ofiar.

 

Drugie kłamstwo

 

Pora na drugie kłamstwo oświęcimskie: rotmistrz Witold Pilecki – jeżeli w ogóle ktoś taki istniał i trafił do Auschwitz – był Żydem. Bo przecież w obozie byli sami Żydzi. Jeżeli ktoś uznaje, że Pilecki był Polakiem, to ma kłopot. Bo skąd w obozie wziął się Polak, do tego na ochotnika, a jeszcze stworzył wielką obozową konspirację, samopomocową i zbrojną?

 

Ale jeszcze „gorsze” jest to, że podziemna organizacja więźniarska Pileckiego: Związek Organizacji Wojskowej był złożony z Polaków. Czyli nie jeden Pilecki był polskim więźniem Auschwitz, tych Polaków musiało być znacznie więcej.

 

Powtórzmy, Polaków niemieccy mordercy przewozili i eksterminowali w Auschwitz, Żydów głównie w Birkenau. Dla nas to wiedza oczywista, dla Przedsiębiorstwa Holocaust – niebezpieczna.

 

Jeśli już zakłamywacze uznają dobrowolne dostanie się Pileckiego do obozu (choć, żeby zmiękczyć tę historię, będą twierdzili, że nie poszedł na ochotnika, tylko ktoś mu kazał), to zaraz przyznają, że jego raporty były nic nie warte, bezużyteczne (słowo daję – są tacy specjaliści, do tego tytułowani). Jak „argumentują”? Bo rotmistrz informował świat o Holocauście Polaków, o Żydach, wspominając śladowo. Dlaczego? Powód znajdujemy w genezie Auschwitz – Niemcy założyli obóz z myślą o eksterminacji Polaków i przez pierwsze miesiące byliśmy jedynymi więźniami.

 

Ale w ostatnim okresie swojej misji w Auschwitz rotmistrz wiedział o Holocauście Żydów i starał się przeciwdziałać. Jego plan wywołania tam powstania zbrojnego zakładał uwolnienie wszystkich więźniów – bez względu na pochodzenie i narodowość. I absurdem, ba – kłamstwem – jest twierdzenie, że Polacy mieli zostać uwolnieni, a Żydzi pozostawieni sami sobie.

 

Trzecie kłamstwo

 

W końcu trzecie kłamstwo – o „polskich obozach koncentracyjnych”. Aby obarczyć winą Polaków, mówi się: Oświęcim, mimo iż miasto o tej nazwie dzieli od obozu Auschwitz kilka kilometrów. Tymczasem rozkaz założenia obozu wydał 27 kwietnia 1940 r. Niemiec: zwierzchnik SS Heinrich Himmler. Za organizację odpowiadał Niemiec Rudolf Hoess, który następnie został pierwszym komendantem. 20 maja 1940 r. Niemiec Gerhard Palitzsch przywiózł z KL Sachsenhausen do KL Auschwitz 30 więźniów, niemieckich kryminalistów – zostali trzonem kadry funkcyjnych. I to Niemcy dokonali tu strasznego Holocaustu – Żydów, Polaków i innych narodowości.

 

Tadeusz M. Płużański

https://nczas.info/


sobota, 3 lutego 2024

Za Hitlera dzieci też zbierały do puszek i rozdawały serduszka

Czytelniku,


Ostatnio mieliśmy występ pajaca w czerwonych spodniach Jerzego Owsiaka, który organizuje Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, która ma pomagać zbieraniem datków na pomoc medyczną dla potrzebujących. Ale nikt tych dziennikarzy i celebrytów nie poruszył podstawowego tematu, a mianowicie KTO OBNIZYŁ WYDATKI BUDŻETOWE NA SŁUZBĘ ZDROWIA I CZYIM INTERESOM ONE SŁUŻĄ. WPROWADZONO SZCZEPIONKI BEZ JAKICHKOLWIEK KONSULTACJI O ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA POWIKŁANIA?

Podobną analogię znajdziemy w artykule zamieszczonym w:Za Hitlera dzieci też zbierały do puszek i rozdawały serduszka « Wolne Media

....W związku z tym przypominamy bliźniaczą imprezę, która w latach 30. i 40. XX wieku odbywała się za naszą zachodnią granicą – a później również na okupowanych ziemiach polskich. Chodzi o Winterhilfswerk, czyli akcję „zimowej pomocy” – rzekomo dla narodu niemieckiego. Jej pomysłodawcą był sam Joseph Goebbels.

Inicjatywa „zimowej pomocy” miała promować ideologię nazistowską w „pluszowej” formie – tzn. imprezy dobroczynnej. Pierwsza taka akcja odbyła się w 1933 roku. Osobiście otworzył ją Adolf Hitler. Wydał on wówczas także dyrektywę, że „nikt nie może być głodny, nikt nie może zamarznąć”.

Akcję kontynuowano na przestrzeni kolejnych lat. Od 1936 roku Winterhilfswerk, za sprawą ustawy uchwalonej 1 grudnia tegoż roku, stała się „Zimową pomocą dla narodu niemieckiego” i formalnie zostało powołanie zarejestrowane stowarzyszenie. Na jego czele stanął Minister Oświecenia Publicznego i Propagandy Rzeszy Joseph Goebbels.

Pieniądze zbierano do puszek. Uczestniczyły w tym m.in. dzieci z Hitlerjugend. Ponadto finały akcji odbywały się w zimowe niedziele, a w późniejszych latach celebrowano je m.in. występami zespołów muzycznych na miejskich scenach. W ramach Winterhilfswerk odbywały się także loterie i aukcje, na których można było dostać m.in. serduszka. Brzmi znajomo?

W „akcje dobroczynne” angażowani byli lokalni działacze partii nazistowskiej, którzy zachęcali popularnych mieszkańców do kwestowania. W Winterhilfswerk niejednokrotnie włączały się także władze lokalne. Wiązało się to z „zachęcaniem” podległych im urzędników, członków ochotniczej straży pożarnej, żołnierzy, czy nauczycieli do aktywnego udziału w akcji „zimowej pomocy”.

„Schemat działania WOŚP Owsiaka jak ulał. Pomysłodawcy tego projektu nie wymyślali niczego nowego” – skwitował na „Twitterze” Albert Rychard Official, załączając filmik z opracowaniem Sofii Bienert.