Poniżej zamieszczam fragment napisany Gottfrieda Lengnicha - Historia Polska od Lecha do śmierci Augusta II wydanej w roku 1740 r i dedykowanej Stanisławowi herbu Ciołek Poniatowskiemu, wojewodzie mazowieckiemu, staroście lubelskiemu i stryjskiemu, który został napisany też wg naszych kronik. Można mieć też wiele pewnych uwag, ale tutaj chodzi o pewien algorytm wg którego się to wszystko pisze.
Pomijając aspekty polityczne dla naszych królów, szlachty i wielmożów było pisane zawsze tym samym modelem, mniej lub bardziej ocenzurowanym, ale pisane było. Ale dziś tępe głąby uniwersyteckie, które nie byłyby w stanie znaleźć dziwki w burdelu piszą dokładnie wg wzoru studentów uczą nieuki, nieuków tumany, a tumanów agenci z Moskwy i Berlina (z udziałem Londynu). Najlepiej się do tego nadają szabasowi ćwierćinteligenci, którzy dziwnym trafem udzielają się w niemieckich fundacjach i z Moskwy standartowo o bliżej nie określonych słowianach.
No i nasz kościół, ze swoją postawą patriotyczną. No tak, ale w dekalogu jest takie przykazanie - nie kradnij. Ukraść można, nie tylko rzeczy materialne, ale także dziedzictwo, część historii. Najlepszym tego przykładem jest słynny obraz z naszymi władcami, który wisi przecież nie w tajnym schowku w Berlinie, nie w synagodze tylko w miejscu tak znaczącym dla Polaków jak Częstochowa.
Gottfried Lengnich - Historia Polska od Lecha do śmierci Augusta II
https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/publication/101224/edition/94251/content?ref=desc
fragment do strony 5
Gottfried Lengnich
1689-1774
Urodził się 4 grudnia 1689 r. w Gdańsku w rodzinie zamożnego kupca. Do roku 1707 uczył się w szkole parafialnej działającej przy kościele Mariackim. W wieku 13 lat został wysłany przez rodziców do Gniewu, by poznać język polski. Edukację swą kontynuował w gdańskim Gimnazjum Akademickim, które ukończył w 1710 roku, a następnie wyjechał do Halle, gdzie na tamtejszym uniwersytecie studiował prawo, historię i krasomówstwo. Tam też w roku 1712 uzyskał tytuł licencjata, a rok później został doktorem prawa. Działał również na polu wydawniczym – współredagował bowiem naukowy periodyk Hallische Bibliothek. W 1713 roku, po krótkim pobycie na dworze króla Augusta II, powrócił do Gdańska.
W rodzinnym mieście utrzymywał się przez kilka lat z prywatnego nauczania, zajmując się jednocześnie studiami nad dziejami prawa Gdańska, Prus Królewskich i Królestwa Polskiego, by dowiedzieć się, czy my, Prusacy, jesteśmy Polaków równymi braćmi, czy też sługami. W latach 1718-1719 zaczął wydawać prekursorski dla Polski periodyk historyczny Polonische Bibliothec, zawierający teksty głównie jego autorstwa. W czasopiśmie można było przeczytać m.in. fragmenty dokumentów historycznych, życiorysy wybitnych Polaków i wyniki najnowszych badań. Na karcie tytułowej jako miejsce druku stoi: Tannenberg wo Vladislaus Jagyello die Creutz-Herren schlug (Tannenberg - Grunwald, gdzie Władysław Jagiełło pobił Krzyżaków). Wyobrażenie o zawartości tych druków dają słowa: Jest już najwyższy czas, gdy inne narody omawiają dzieje swych przodków z największą pilnością, aby i Polacy wzięli się do pióra i naśladowali tak chwalebne przykłady [...]. Należy wreszcie zrozumieć, że uczeni obcy powinni mieć pewne wiadomości o naszych czynach, naszej formie rządów, gospodarstwie, kulturze [...]. Często rozmyślałem, że należy dzieje mojej ojczyzny oczyścić z oczywistych kłamstw i przedstawić je we właściwym świetle . Niestety, pomimo niewątpliwych wartości naukowych, jakie niosło ze sobą pismo, spotkało się ono nie tylko z niewielkim zainteresowaniem, ale też i z pewną niechęcią, Lengnich bowiem w swoich artykułach zdecydowanie rozprawiał się z wyidealizowaną historią swojej ojczyzny. Zmuszony był więc zakończyć swą inicjatywę wydawniczą już na drugim tomie. Swoją porażkę skomentował w następujący sposób: Liczba troszczących się o wiedzę stale się, niestety, zmiejsza. Cały świat woła o skróty. Przeciętny obywatel jest zadowolony, jeżeli zdołał coś niecoś podłapać z ubiegłego stulecia i wyżej ceni te wiadomości niż orientację w odległym średniowieczu. Samo spojrzenie na dużą księgę już nas przeraża.
W 1720 roku spróbował wraz z innymi naukowcami przenieść na grunt Rzeczpospolitej inne naukowe przedsięwzięcie i założył pierwsze polskie towarzystwo Societas Litteraria cuius symbolum virtutis et scientiarum incrementa czyli Towarzystwo Literackie, którego symbolem jest rozwój wiedzy i moralności. Stowarzyszenie, które przetrwało 7 lat początkowo skupiało się na zagadnieniach humanistycznych, a posiedzenia dotyczyły głównie zasad moralności i etyki, w następnych latach zaś prym zaczęły wieść nauki przyrodnicze i medycyna. Spotkania odbywały się co poniedziałek, a członkowie spotykali się nie w ponurych aulach, a w swoich mieszkaniach, gdzie w kameralnej i miłej atmosferze dyskutowali o nauce przy kawie i ciasteczkach.
Rada Miejska w 1721 roku powierzyła Lengnichowi kontynuowanie dzieła Historia Rerum Prussicarum w zamian za stałą pensję. Rzetelne, posiadające ogromną wartość również dla dzisiejszych historyków opracowanie okresu 1526-1733 w 9 tomach pt. Geschichte der Preussischen Lande Königlich-Polnischen Antheils zajęło mu 33 lata. Opracował też Kroniki Galla Anonima i Wincentego Kadłubka, a także napisał rozprawę De Polonorum maioribus (O przodkach Polaków).
Pomimo nawału pracy Lengnich nie zaniedbał życia osobistego. W roku 1730 ożenił się z córką pastora, Eufrozyną Florentyną Fischer, z którą miał dwie córki. Eufrozyna doskonale rozumiała fascynacje męża i to ona całkowicie zajęła się prowadzeniem domu i wychowaniem córek. Jak zwykle za wybitnym mężczyzną musiała więc stanąć oddana kobieta .
Rada Miejska w 1721 roku powierzyła Lengnichowi kontynuowanie dzieła Historia Rerum Prussicarum w zamian za stałą pensję. Rzetelne, posiadające ogromną wartość również dla dzisiejszych historyków opracowanie okresu 1526-1733 w 9 tomach pt. Geschichte der Preussischen Lande Königlich-Polnischen Antheils zajęło mu 33 lata. Opracował też Kroniki Galla Anonima i Wincentego Kadłubka, a także napisał rozprawę De Polonorum maioribus (O przodkach Polaków).
Pomimo nawału pracy Lengnich nie zaniedbał życia osobistego. W roku 1730 ożenił się z córką pastora, Eufrozyną Florentyną Fischer, z którą miał dwie córki. Eufrozyna doskonale rozumiała fascynacje męża i to ona całkowicie zajęła się prowadzeniem domu i wychowaniem córek. Jak zwykle za wybitnym mężczyzną musiała więc stanąć oddana kobieta .
Tytułowa strona Biblioteki polskiej Lengnicha | |
Lengnich szerzył wiedzę także w Gimnazjum Akademickim, gdzie w roku 1729 po wygraniu konkursu zajął stanowisko profesora retoryki i poezji. Z instytucją tą związał się na 20 lat, a na krótko przed zrezygnowaniem z tej posady Rada Miejska powołała go do wykładania prawa i historii. Edukował również przyszłego króla Polski – Stanisława Augusta Poniatowskiego. W roku 1733 podczas oblężenia Gdańska poznał jego ojca, wojewodę mazowieckiego Stanisława Poniatowskiego, który 5 lat później zatrudnił go jako nauczyciela prawa i historii Polski dla swoich trzech synów. Znajomość ta zaowocowała napisanym dla uczniów podręcznikiem Historia Polona a Lecho ad Augusti II mortem(Historia Polski od Lecha do śmierci Augusta II), który można uznać za świadectwo poczucia przynależności autora do narodu polskiego. Lengnich nie tylko okazał się być dobrym nauczycielem, miał też świetny kontakt ze swoimi podopiecznymi, gdyż również w latach późniejszych pozostał z rodziną Poniatowskich w stałym kontakcie, a z królem Stanisławem Augustem korespondował. Został też doceniony poza granicami kraju – w roku 1737 został korespondencyjnym członkiem Akademii Nauk w Petersburgu.
W okresie bezkrólewia po śmierci Augusta Mocnego, Lengnich dość niefortunnie opowiedział się - tak jak większość polskiej szlachty - po stronie Leszczyńskiego. Udało mu się jednak dość szybko powrócić do łask na królewskim dworze, skupionym teraz wokół ostatecznego zwycięzcy, Augusta III, syna wspomianego Mocnego. Ten ostatni dostrzegł możliwości Lengnicha i w roku 1740 mianował go królewskim radcą legacyjnym i przyznał pensję w wysokości 1200 talarów rocznie.
W okresie bezkrólewia po śmierci Augusta Mocnego, Lengnich dość niefortunnie opowiedział się - tak jak większość polskiej szlachty - po stronie Leszczyńskiego. Udało mu się jednak dość szybko powrócić do łask na królewskim dworze, skupionym teraz wokół ostatecznego zwycięzcy, Augusta III, syna wspomianego Mocnego. Ten ostatni dostrzegł możliwości Lengnicha i w roku 1740 mianował go królewskim radcą legacyjnym i przyznał pensję w wysokości 1200 talarów rocznie.
Tytułowa strona Prawa publicznego Królestwa Polskiego z 1742 r. | |
Wiedzy mu jednak było ciągle mało, w tym samym roku, kiedy to kanclerz Andrzej Stanisław Załuski namówił go na przyjazd do Warszawy i napisanie rozprawy prawniczej, Lengnich, by rzetelniej przygotować się do pracy, przez 3 miesiące studiował polską praktykę parlamentarną. Dzięki temu w latach 1742-1746 powstało jedno z najważniejszych dzieł Lengnicha - Ius publicum Regni Poloniae (Prawo publiczne Królestwa Polskiego, wyd. I 1742). Na uwagę zasługuje również inny traktat, o bliższej nam tematyce: Ius publicum civitatis Gedanensis (Prawo publiczne Gdańska). Prawnicze rozprawy przyniosły Lengnichowi duże uznanie, badacze zaliczają je nawet do jednych z najlepszych w dorobku polskiej nauki. Prawo publiczne Królestwa Polskiego przez długie lata było podręcznikiem polskiego prawa i stanowiło źródłową bazę dla historyków.
August III musiał darzyć Lengnicha zaufaniem, gdy w roku 1749 wezwał go, by stanął w obronie praw mieszczaństwa uskarżającego się m.in. na ustawy utrudniające handel i udzielał porad prawnych mieszczanom chcącym składać skargi na rajców. Takie zadanie mogło wprowadzić opowiadającego się po stronie Rady i za autonomią Gdańska historyka w nie lada konfuzję.
Konflikt pomiędzy radą a mieszkańcami, którzy byli w swoistym sojuszu z dworem trwał do roku 1752. Lengnich, który na polecenie króla uzasadniał wprawdzie słuszność żądań pospólstwa, powstrzymywał się w kluczowych momentach od poparcia którejkolwiek ze stron, w cichości ducha ciążąc ku stronie Rady, z którą wiązał swoją przyszłość. Kunktatorstwo to przyniosło oczekiwany rezultat, kiedy, porzuciwszy w roku 1750 pracę w Gimnazjum, mianowany został syndykiem miejskim, które to stanowisko porównać można do radcy prawnego zatrudnionego przez Radę Miasta. Było to stanowisko wielce prestiżowe, dla osoby o aspiracjach i możliwościach Lengnicha ukoronowanie kariery politycznej. Złośliwi okrzyknęli go natychmiast pruskim Tacytem, bynajmniej nie ze względu na uznanie dla jego dzialalności na polu historii. Przydomek ten, bazując na swoistej grze słów (Tacyt - historyk rzymski, ale jednocześnie tacitus = milczek) wyjaśniany był w następujący sposób: Lengnich - pruski Tacyt (milczek) domilczał się syndakatury.
W tym samym roku Rada Miejska na królewskim dworze próbowała przedstawić swoje racje i wysłała do Warszawy trzech przedstawicieli: burmistrza, rajcę i świeżo mianowanego syndyka. Lengnich wygłosił na audiencji zgrabną przemowę, która dała Augustowi nadzieję na to, że Rada zmieni swój stosunek do sprawy żądań pospólstwa i dostosuje się do królewskiej woli. Tak się jednak nie stało, a rajcy w dalszym ciągu walczyli o przewagę w konflikcie. Promowany przez króla Lengnich rozczarował go brakiem skuteczności w walce z Radą, co nawet uznano za sprzeniewierzenie się królewskiemu dobrodziejowi. Naraził się swoją działalnością do tego stopnia, że chciano go pozbawić stanowiska, a żądania takie wysunęła rzemieślniczo-kupiecka opozycja. Jeszcze w roku 1755 opat oliwski Jacek Rybiński apelował do króla o odebranie mu tytułów.
Lengnich mimo skupieniu się na działalności pisarskiej i politycznej na chwilę wrócił jednak do edukacji, kiedy to w 1765 roku Rada powołała go w skład komisji przygotowującej reformę gdańskiego szkolnictwa.
August III musiał darzyć Lengnicha zaufaniem, gdy w roku 1749 wezwał go, by stanął w obronie praw mieszczaństwa uskarżającego się m.in. na ustawy utrudniające handel i udzielał porad prawnych mieszczanom chcącym składać skargi na rajców. Takie zadanie mogło wprowadzić opowiadającego się po stronie Rady i za autonomią Gdańska historyka w nie lada konfuzję.
Konflikt pomiędzy radą a mieszkańcami, którzy byli w swoistym sojuszu z dworem trwał do roku 1752. Lengnich, który na polecenie króla uzasadniał wprawdzie słuszność żądań pospólstwa, powstrzymywał się w kluczowych momentach od poparcia którejkolwiek ze stron, w cichości ducha ciążąc ku stronie Rady, z którą wiązał swoją przyszłość. Kunktatorstwo to przyniosło oczekiwany rezultat, kiedy, porzuciwszy w roku 1750 pracę w Gimnazjum, mianowany został syndykiem miejskim, które to stanowisko porównać można do radcy prawnego zatrudnionego przez Radę Miasta. Było to stanowisko wielce prestiżowe, dla osoby o aspiracjach i możliwościach Lengnicha ukoronowanie kariery politycznej. Złośliwi okrzyknęli go natychmiast pruskim Tacytem, bynajmniej nie ze względu na uznanie dla jego dzialalności na polu historii. Przydomek ten, bazując na swoistej grze słów (Tacyt - historyk rzymski, ale jednocześnie tacitus = milczek) wyjaśniany był w następujący sposób: Lengnich - pruski Tacyt (milczek) domilczał się syndakatury.
W tym samym roku Rada Miejska na królewskim dworze próbowała przedstawić swoje racje i wysłała do Warszawy trzech przedstawicieli: burmistrza, rajcę i świeżo mianowanego syndyka. Lengnich wygłosił na audiencji zgrabną przemowę, która dała Augustowi nadzieję na to, że Rada zmieni swój stosunek do sprawy żądań pospólstwa i dostosuje się do królewskiej woli. Tak się jednak nie stało, a rajcy w dalszym ciągu walczyli o przewagę w konflikcie. Promowany przez króla Lengnich rozczarował go brakiem skuteczności w walce z Radą, co nawet uznano za sprzeniewierzenie się królewskiemu dobrodziejowi. Naraził się swoją działalnością do tego stopnia, że chciano go pozbawić stanowiska, a żądania takie wysunęła rzemieślniczo-kupiecka opozycja. Jeszcze w roku 1755 opat oliwski Jacek Rybiński apelował do króla o odebranie mu tytułów.
Lengnich mimo skupieniu się na działalności pisarskiej i politycznej na chwilę wrócił jednak do edukacji, kiedy to w 1765 roku Rada powołała go w skład komisji przygotowującej reformę gdańskiego szkolnictwa.
W 1767 na polecenie Rady Miejskiej zajął się jeszcze sprawą rozwijającego się w Prusach ruchu dysydentów – opracował wywód z jednej strony pokazujący plusy przystąpienia Gdańska do konfederacji, z drugiej strony zaś zalecał dużą ostrożność, gdyż takie poparcie mogło by być uznane za zdradę stanu. Rada zdecydowała się na zawarcie luźnych stosunków z dysydentami, a na toruński zjazd konfederacji wydelegowano właśnie Lengnicha, który opracował dokument zawierający postulaty o przywrócenie praw dysydentom.
Zajęcie się działalnością dysydentów było ostatnią istotną sprawą w życiu syndyka. Gotfried Lengnich zmarł po ciężkiej chorobie 28 kwietnia 1774 roku w Gdańsku. Pochowany został w Kaplicy św. Jakuba w Kościele Mariackim.
Lengnich był urodzonym molem książkowym, a jego życie skupiało się przede wszystkim wokół intensywnej pracy naukowej. Cechowała go uczciwość, metodyczność, talent do dyplomacji, a także duża ostrożność. Prowadził też zdrowy, uregulowany tryb życia – codziennie wstawał o piątej rano, szedł spać o dziesiątej wieczorem, a każde odstępstwo od tego zwyczaju psuło mu humor. Mógł przez to sprawiać wrażenie odludka, jednakże w rzeczywistości był człowiekiem towarzyskim. Często zapraszał swoich przyjaciół na podwieczorki gdzie lubił opowiadać anegdoty, a także deklamować poezję, cieszył się też opinią człowieka pogodnego. Jego dom odwiedzało również wielu mieszczan, prosząc o porady prawne. Doceniany był również przez sobie współczesnych – Hugo Kołłątaj zawarł charakterystykę działalności Lengnicha jako jeden z przykładów najwybitniejszych osiągnięć pomorskich naukowców, a obecnie cieszy się opinią „pierwszego wybitnego historyka doby Oświecenia w Polsce".
Zajęcie się działalnością dysydentów było ostatnią istotną sprawą w życiu syndyka. Gotfried Lengnich zmarł po ciężkiej chorobie 28 kwietnia 1774 roku w Gdańsku. Pochowany został w Kaplicy św. Jakuba w Kościele Mariackim.
Lengnich był urodzonym molem książkowym, a jego życie skupiało się przede wszystkim wokół intensywnej pracy naukowej. Cechowała go uczciwość, metodyczność, talent do dyplomacji, a także duża ostrożność. Prowadził też zdrowy, uregulowany tryb życia – codziennie wstawał o piątej rano, szedł spać o dziesiątej wieczorem, a każde odstępstwo od tego zwyczaju psuło mu humor. Mógł przez to sprawiać wrażenie odludka, jednakże w rzeczywistości był człowiekiem towarzyskim. Często zapraszał swoich przyjaciół na podwieczorki gdzie lubił opowiadać anegdoty, a także deklamować poezję, cieszył się też opinią człowieka pogodnego. Jego dom odwiedzało również wielu mieszczan, prosząc o porady prawne. Doceniany był również przez sobie współczesnych – Hugo Kołłątaj zawarł charakterystykę działalności Lengnicha jako jeden z przykładów najwybitniejszych osiągnięć pomorskich naukowców, a obecnie cieszy się opinią „pierwszego wybitnego historyka doby Oświecenia w Polsce".
Lengnich bywa często przywoływany jako jeden z dowodów rzekomej odwiecznej i nieustającej polskości Gdańska. Rzeczywiście z jednej strony czuł się Polakiem, co raz po raz wyraźnie deklarował, z pasją zajmował się historią Polski, z drugiej zaś podkreślał stanowczo autonomię Gdańska i sprzeciwiał się nazywaniu Rzeczpospolitej „panią” w odniesieniu do Miasta. Uważał, że Miasto może podlegać jedynie królowi, a w swych dziełach wymieniał wyróżnienia nadane Gdańskowi przez monarchę, natomiast tych nadanych przez sejmy w ogóle nie uznawał. Ze skwapliwością wymieniał królów, którzy odwiedzili Gdańsk i tłumaczył tych, którym z różnych powodów przyjechać z wizytą się nie udało. Niezależnie od deklarowanej polskości konsekwentnie bronił praw Gdańska przed zakusami polskiego króla i Polski jako takiej – w roku 1764 działał na przykład przeciwko ustanowieniu dodatkowego cła morskiego dla króla, a także opowiadał się przeciwko przystąpieniu Gdańska do konfederacji barskiej. Jako dowód polskości całego gdańskiego społeczeństwa, czy tylko jego rzekomo nieodmiennego przywiązania do Polski, jest zatem Lengnich osobą zupełnie nieodpowiednią. Służyć może jedynie za dowód na to, że narodowość jest stanem ducha i kwestią subiektywnego wyboru, nie musi zaś (choć może) wynikać z pochodzenia i pierwszego języka jakiego człowiek się uczy.
Gottfried Lengnich jest ważną postacią w historii Gdańska, nie tylko jako uczestnik istotnych wydarzeń politycznych, ale również jako autor opracowań, pozwalających poznać i zrozumieć wydarzenia, które w jego czasach były już historią. Podobnie jak wielu innych Gdańszczan z przeszłości jest jednak dość zapomniany, mimo że uhonorowano go nadaniem jego imienia ulicy we Wrzeszczu, a wyrazem szczególnego uznania jest fakt, że pamiętano widocznie jego deklaracje polskości, bowiem po 1945 r. nie odebrano tej ulicy imienia gdańskiego prawnika i historyka, co jest w Gdańsku rzadkością. Gottfried Lengnich jest również patronem Biblioteki Akademii Rzygaczy.
Opracowała: prof. wirt. Magrat
Gottfried Lengnich jest ważną postacią w historii Gdańska, nie tylko jako uczestnik istotnych wydarzeń politycznych, ale również jako autor opracowań, pozwalających poznać i zrozumieć wydarzenia, które w jego czasach były już historią. Podobnie jak wielu innych Gdańszczan z przeszłości jest jednak dość zapomniany, mimo że uhonorowano go nadaniem jego imienia ulicy we Wrzeszczu, a wyrazem szczególnego uznania jest fakt, że pamiętano widocznie jego deklaracje polskości, bowiem po 1945 r. nie odebrano tej ulicy imienia gdańskiego prawnika i historyka, co jest w Gdańsku rzadkością. Gottfried Lengnich jest również patronem Biblioteki Akademii Rzygaczy.
Opracowała: prof. wirt. Magrat
pobrano z http://www.rzygacz.webd.pl/index.php?aid=403
Gottfrieda Lengnicha
Historia polska od Lecha do
śmierci Augusta II
z przywilejem
W Lipsku, nakładem Jakoba
Schustera, w roku 1740
Najznakomitszemu i
najdostojniejszemu Stanisławowi herbu Ciołek Poniatowskiemu, wojewodzie
mazowieckiemu, staroście lubelskiemu i stryjskiemu, rycerzowi Orła Białego,
panu mojemu najżyczliwszemu
w darze ofiarował
Gottfried Lengnich
Dziełko, pod twoimi auspicjami
podjęte, którego pierwsze linie dla twoich dzieci nakreśliłem, Tobie,
najdostojniejszy wojewodo, na mocy pewnego prawa jest należne. Gdy bowiem po
ostatnim nieszczęściu miasta naszego, do Ciebie otwarty się dostęp, jako że
jesteś uczynny i każdemu wychodzisz naprzeciw, Ty jako niemal pierwszy
upomniałeś się o studia, które dla
polskiego rycerza są właściwe, a w których zasadnicze miejsce należy przyznać
historii ojczystej, i - co z tym się wiąże - prawu publicznemu. Miałeś wtedy 6
synów, z nich 3, których wiek i uzdolnienia do poważniejszych sztuk ich
kierowały, i chciałeś, by w taki sposób byli kształceni, by przede wszystkim
ojczyznę swoją poznali, o jej pożytkach się dowiedzieli, i ucząc się
obznajmiali się stopniowo z tą Rzeczpospolitą, której kiedyś mają doradzać.
Wierzyłeś, że twój ten zamysł może się dzięki mojej pracy dokonać; a ja, choć
na próżno wymawiałem się, ze moja znajomość tych rzeczy jest umiarkowana i
poniżej twoich oczekiwań, ustąpiłem przed Twoją ludzkością, przez którą zwykłeś
naginać i skłaniać niechętnych i opierających się. Wykształciłem - co sobie na
zaszczyt poczytuję - twoich synów, którzy, gdyby nie byli Twoimi,
zasługiwaliby, by być. Rzeczy ważniejsze podyktowałem, pozostałych nauczyłem
ustnie, z nich zaś powstała książeczka, którą, ozdobioną na wstępie Twoim
znakomitym imieniem, Tobie, najdostojniejszy wojewodo, z należną czcią oferuję i
przedstawiam.
Jest jednak długotrwałym
zwyczajem przyjęte, by powiedzieć coś na chwałę tych, którym dedykuje się
pisma; a w Tobie, panie, wyróżnia się wiele, przez co obszerna materia do
wielbienia się nastręcza. Są to: dostojeństwo, cnoty, wyborne czyny na wojnie i
w pokoju, i inne rzeczy, które sławią nie mniej Twoi rodacy, jak i cudzoziemcy.
I ja, który bliżej w ciebie wejrzałem, cały kształt, nie ciała, to bowiem do
rzeźbiarzy i malarzy należy, lecz umysłu, we właściwych barwach opisać mógłbym.
To jedno jednak w Tobie wielbię i podziwiam, z czego jednego nic sobie nie
przypisują fortuna, nic łaska królewska, nic ludzkie fawory, nic szczęśliwe
okoliczności, lecz co zaprawdę w całości Twoim powinno być nazywane. Znam
troskę, z jaką swoje potomstwo kształcisz. O tym [tj. kształceniu dzieci] wiele
w każdym stuleciu mądrze powiedziano, o tym wyborne zasady można przeczytać, w
duchu również pojmujemy, jacy ojcowie są najlepsi i doskonali. Lecz Ty,
cokolwiek powiedziano i napisano, cokolwiek obmyślamy, czynami to pokazujesz i
oddajesz. A i bardzo wielu, także - nad czym ubolewać należy – większa część
rodziców, uważa, ze właściwie wypełniła swój obowiązek, jeśli dzieci się
pozbyli, czy to zdając ich kształcenie jakby na los, czy to najmując tych,
którzy chcą ten ciężar wziąć na siebie, tak jakby najpierwszy był wzgląd na
zapłatę. Jak różnym Ty jesteś, który wierzysz, że nie może być większą zasługą
człowieka prywatnego dla Rzeczypospolitej, jak to, że da je dobrych obywateli!
Takich przecież w dzieciach twoich kształtujesz, które przykazaniami
kształcisz, napomnieniami pobudzasz, i pokazując nagrody jako jakby ostrogi, do
zmierzania do tego, co zacne, kierujesz. W tym celu szukasz nauczycieli, by
uczyli dzieci twojego tego, co będzie im przydatne, szczodrobliwością twoją
takich nauczycieli zachęcasz, a co do wdzięczności, nie tylko ją masz, ale i
jak najłaskawiej ją okazujesz. Bowiem bogactwa ku synom kierujesz, i sądzisz,
że dlatego tobie się one nadarzyły, by dla korzyści synów były wydawane.
Gdy już był czas, by dwa starsi
synowie dla studiów humanistycznych poza granice Polski się udali, a do studiów
tych po upływie jakiegoś czasu sztuki wojskowe dodali, Ty sam ich za granicę
wiodłeś, urządzałeś ich życie, osobiście polecałeś tym, pod których pieczą
mieli być, i którzy mogli coś dodać do studiów, lub nauczyć wojskowości. Stąd
podróże do Hagi, Kassel i Bawarii, nie w jednym czasie podjęte, i krąg ziemski
obiegałeś, jeśli jakaś korzyść stąd by na synów spłynęła. Zdajesz mi się jednak
mniej troskliwym w sprawach majątkowych. Czyż nie byłoby to z mniejszym
kosztem, gdyby synów odesłać? Czyż nie są już Twoimi przykazaniami tak
wykarmieni, że sami swoim wiekiem kierować są w stanie? Albo, jeśli ufasz ich
talentowi, który wszak jest najwyborniejszy, czyż nie wystarczyłby jakiś stary
domownik jako strażnik i kierownik? Lecz na próżno do rachowania przywołuję
ciebie, ty bowiem wielkodusznie – jak na ojca przystało – pieniędzy używasz. Na
próżno okrężną drogą przypominam o tym, co uznajesz za wiadome, jak: pożądliwa
młodość, swoboda tych czasów, że nawet najlepsi często, za przykładem innych,
przemienienia doznają, i że wszystko to lepiej jest naprawiane i wyraźniej
dostrzegane przez ojca, niż przez najlepszego nawet i bardzo przenikliwego
domownika.
Gdy zaś, najdostojniejszy
wojewodo, raz i drugi przemierzasz Niemcy i Belgię wraz z synami, lub przez
wzgląd na synów, żona Twoja sprawuje w Twoim zastępstwie opiekę wobec tych
synów, których masz w domu, kiedyś w Gdańsku, teraz w Warszawie. Ona bowiem
ponad płeć swoją mężna w duchu i staraniu, za prawdziwą nagrodę swojej
płodności uważa, by swojej ojczyźnie nie jakichkolwiek, lecz najlepszych
obywateli pozostawić. Godna jest przeto, by z Tobą, panie, niosła
najpłodniejszy owoc wspólnej edukacji. Taka jest suma moich pragnień, w której
Ciebie naśladuję, w której o Tobie pamiętam, to co w samym potomstwie zwykłeś
pokładać, i o co dla synów zwykłeś się modlić: by dorastali dla króla i
ojczyzny, by króla czcili, ojczyznę kochali, a dzięki królowi i ojczyźnie
życie, ciało, fortuny i wszystko na przyszłość zachowali; i by zasłużyli na
nagrody, których łaskawość Augusta III nakazuje wszystkim dobrym ludziom jako
własnych i sobie należnych się spodziewać. Masz, najdostojniejszy wojewodo,
znakomity przykład w tym domu, z którym przez małżeństwo się połączyłeś. Teść
Twój, książę Czartoryski, kasztelan wileński, tylu widział wokół siebie
senatorów, ilu synów wykształcił, a więcej senatorów widziałby, gdyby więcej
synów wykształcił. Niech i Tobie przydarzy się to samo szczęście: niech kiedyś
myślą o Rzeczypospolitej w taki sam sposób wraz z Tobą synowie, by są mogli na
mocy swojego dygnitarstwa myśleć, trudź się i staraj ze wszystkich sił. Nie ma
tak wielkiej radości, którą cieszyłby się ów ojciec senatorski, który – jak
stary rodziciel - wspiera i otacza opieką swoje wnuki, Poniatowskich.
Lecz mowę tę kończę tam, gdzie ją
zacząłem. Książeczkę tę Twojemu
znakomitemu imieniu zadedykowałem, a z trudem bym ją sporządził, gdyby nie Ty,
gdybyś nie był ojcem synów. Jeśli
wydaje się innym, że w tym w bardziej zażyły sposób, niż to z wielkim
senatorem królestwa jest stosowne, się zachowałem, niechaj wiedzą, że
zawdzięczam to Twojej łagodności i ludzkości, które nauczyły mnie z Tobą, nie z
Twoją fortuną, rozmawiać.
Przedmowa
Gdy przez trzema i więcej laty
hrabiom Poniatowskim, synom wojewody mazowieckiego, przekazywałem historię
Polski, miał być podyktowany krótki ciąg wydarzeń, który by został słownie
pełniej wyłożony. Ciąg ten, kiedy był na to czas, poprawiałem, dodając coraz
więcej, tak że dziełko, określone stosownie do swojej pierwotnej formy, ma
znacznie odmienną postać. Wszelako dziełka tego, czymkolwiek jest, nie
stworzyłem dla siebie, by je na kartkach przechowywał, by podzielić się nim z
innymi, i by w jakiś sposób pomóc tym, którzy sądzą, że ma dla nich znaczenie,
by nieco dokładniej poznać rzeczy godne upamiętnienia, które w każdej epoce w
ich ojczyźnie się zdarzyły. Nie są wprawdzie pozbawieni nasi obywatele
kompendiów, napisanych w języku polskim, łacińskim, niemieckim, francuskim; są
bowiem w rękach książeczki Pastoriusa, Kołudzkiego, Lauterbacha, Massueta i
innych; lecz czy autorzy ci zadanie swoje należycie wypełnili, osąd należy do
czytelnika. Ja jednak nie chcę przy nich się zatrzymywać, czy to w spieraniu
się, czy w chwaleniu; raczej to, co przeze mnie dokonane zostało, pokrótce
przedstawię, jeśli w przejściu od Mossueta wskażę, że on w pierwszym tomie
historię Polski od roku 1698, którą bez wskazania imienia wydał po francusku w
Amsterdamie, przepisał [składnia jest tu niejasna, albo wkradł się jakiś błąd w
druku, i nie jest pewne, kto od kogo przepisywał, autor od Massueta, czy
Massuet od autora].
Całą historię narodu, od Lecha do
śmierci Augusta II, w niewielkich rozmiarach tomie objąwszy, to co
najdawniejsze w wielkim skrócie, to co potem nastąpiło, obszerniej
opowiedziałem, tak by wraz z latami rosła i narracja, a im bliżej dzieje do
naszych czasów się zbliżały, tym obszerniej były opowiadane. Stąd podział
książeczki na dwie nierówne części, z których pierwsza kończy się w roku 1572,
druga pozostały czas obejmuje. I choć w pierwszej części tylko musnąłem to, co
się wydarzyło, nie pominąłem tego, co godne upamiętnienia się wydawało, tak że
w części uniknąłem przesytu od wojen, oblężeń i publicznych narad, dzięki
powstrzymywaniu się od wyłożeń długich i rozwlekłych. Ominąłem te nadzwyczajne
rzeczy, która postać cudów mają, i w które pierwsza epoka królestwa naszego
obfituje; można o nich przeczytać u Długosza, i u tych, którzy za Długoszem
powtarzają. Większą troskę miałem dla czasu, każdą z rzeczy do jej roku
odnosząc, by porządek opierał się na faktach, i by prawdziwość także tym
argumentem była potwierdzana. Nic z mojej wyobraźni nie stworzyłem, nie nie
podążałem za dowolnym autorem, lecz za głównych swoich świadków przyjąłem mężów
poważnych i takich, których uczciwości nie można podważyć. Wiem wszelako, że i
prawi, wbrew swojej woli, często – wiedzeni przez innych – błądzą, a i między
nimi sami często jest niezgoda. Tam więc, gdzie zdania się nie zgadzały,
działałem jako sędzia, i jednych z drugimi porównując, wybierałem tych, z
którymi większa przemawiała racja. Nikogo sama tylko ojczyzna nie czyni
niezdolnym do bycia świadkiem, tak by miejsce było tylko dla rodzimych. Prócz
Polaków wysłuchałem także cudzoziemców, i, gdy zajmowałem się sprawami
najdawniejszymi, bardziej z nimi niż z Polakami się zgadzałem. Wiem bowiem, że
Niemcy poprzedzają Polaków dawnością, i że w rzeczach, które wydarzyły się w
stuleciach X, XI i XII, Niemcy [tj. autorzy niemieccy] mogli brać udział, albo otrzymali
wiadomości od tych, którzy brali udział. Z naszych zaś nie ma nikogo, o kim
można by to samo powiedzieć, oprócz najdawniejszego Kadłubka, który przebiegł
część dwunastego stulecia, jako że zmarł
w roku 1223. Jednak otwarty byłem na innych, ale wiarę miałem tylko dla
tuziemców, jeśli możliwe było, bym, był wolny od partyjnej stronniczości. Poza
tym wielki pożytek stanowili „Pisarze śląscy” Sommersberga, szczególnie z
powodu włączenia tam Bogufała i anonimowego archidiakona gnieźnieńskiego, i
publicznie najznakomitszemu wydawcy dziękuję, że, gdy sprawy swojej ojczyzny
rozświetlał, jednocześnie chciał prześwietnie wobec Polaków się zasłużyć.
Od roku 1526 do abdykacji Jana
Kazimierza niemal stale cytowałem, wraz z innymi, historię Prus napisaną przeze
mnie, aa nie stało się to przez chełpliwość i popisywanie się. Jestem daleki od
tej próżności, która jest nie do zniesienia w człowieku, który uprawia
szlachetne sztuki. Lecz było konieczne, by miejsce pośród świadków dać historii
pruskiej, która niemal w całości została wydobyta z gdańskiego archiwum, i
połączona z dokumentami, które są w rękach [zapewne w sensie”w rękach
prywatnych]. Dochodziło i to, że, ponieważ jest wielki niedostatek rodzimych
pisarzy w stosunku do zagranicznych, sądziłem, że do naszej historii, która
przed kilkoma laty wyszła, powinno się więcej sięgać, by można było w jakiś
sposób ulżyć małej ilości innych historii. Akta publiczne, przymierza, statuty,
konstytucje zaniedbywać za zuchwałe uznałem; wszystkim bowiem wiadomo, jak
wielka w nich się zawiera moc i autorytet. Do zaufania do nich wezwałem, nie
tylko je widziałem, ale i przeczytałem, ale i oceniłem, i dla wygody
czytelników do stronic dołączyłem. Potem na końcu książki przedstawiłem indeks
wszystkich pisarzy, z których skorzystałem, by nie było niewiadome, kiedy,
gdzie, i w jakim języku dzieła ich wyszły, i z którego wydania, jeśli różne
były, korzystałem.
W opowiadaniu dziejów tylko
prawdę miałem za zasadę, odrzuciwszy daleko wrogość i przychylność. Występują
tu w wielkiej ilości, albo i nie, zdarzenia,m rzezie, ucieczki, zwycięstwa,
grabieże, niezgody, zamieszki wewnętrzne, wojny domowe, i inne rzeczy, które
zwykło się zaliczać albo do cnót, albo do wad, albo do rzeczy pomyślnych, albo
do niepomyślnych. I nie może stać się inaczej,, z powodu zmiennych kolei spraw
ludzkich, i różnych ludzkich charakterów, skłonnych także do zwad, i stąd biorą
się nieszczęścia domowe, tam gdzie nie jeden rządzi, a pozostali słuchają, lecz
raczej część ludu swobodnie o państwie decyduje, i nie przyjmuje innych praw,
jaka tylko, które jednomyślnie i jednogłośnie usankcjonowała. Sami władcy,
którzy stali na czele królestwa naszego, są postawieni przed sądem potomności,
zawsze uczciwym i nieskorumpowanym, któremu się sprzeciwiać za bezecne uznałem.
Dodałem jednocześnie rozprawę o
przodkach Polaków, wydaną przed 8 laty, i już w druku wznowioną, by czytelnik
poznał pochodzenie i początki narodu, na ile jest to możliwe przez domniemania,
kiedy jesteśmy pozbawieni upewnionych świadków.
Pozostaje, by prosić o wybaczenie
za błędy drukarskie, których byłoby mniej, gdybym mógł być obecny dla
poprawienia znaków drukarskich. Pewien rząd błędów dałem u dołu książki, lecz
być może będzie ich więcej, niż te odnotowane przeze mnie. Często dotyczy to
także przecinków i kropek, albo pominiętych, albo w nie swoim miejscu
położonych, przez co wypowiedź mniej przejrzysta się staje. Jeśli jakiegoś
błędu się dopuściłem, mam nadzieję, że cierpliwość czytelnika łatwo to wybaczy.
Napisane w Gdańsku, dnia 20
czerwca roku 1740.
Krótkie opracowanie historii
Polski od Lecha do śmierci Zygmunta Augusta.
[na marginesie: Lech] § 1
Powszechnie się mówi, że Lech był twórcą narodu i królestwa polskiego, którego
nastanie zwykło się odnosić do VI w. po Chrystusie, przez innych do VII wieku.
Długosz ks. 1, s. 7, Kromer ks. 1, s. 17, Rozprawa o przodkach Polaków.
§ 2 To, co o nim i jego
następcach do Piasta, i dalej, się wspomina, jest wątpliwe, bajeczne i
zmyślone, dlatego pomijamy to milczeniem, by nie tracić czasu na próżne opowiastki.
[na marginesie: Piast] § 3 O
Piaście, o którym mówi się, że około roku 840 z rolnika stał się, nie bez
cudów, władcą narodu, przede wszystkim dlatego należy uczynić wzmiankę, że ród
jego przez wiele stuleci w Polsce i Śląsku władał, i od niego Piastami nazywani
są ci, którzy spośród tuziemców wyniesieni są na królewską godność.
[na marginesie: Mieczysław I] § 4
Mówi się, że Mieczysław I, czwarty władca od Piasta, jego praprawnuk, w roku
964 objął panowanie. Długosz, 1, 89. Urodzony jako ślepy, w siódmym roku życia
nagle zaczął widzieć. Kadłubek, ks. 2, list 10, Długosz, 1, 87. Przez to jest
jednak sławniejszy, że jako pierwszy spośród władców Polski przyjął
chrześcijaństwo, i do tego samego przekonał swój naród. Kadłubek, miejsce
cytowane, Długosz, 1, 93, Thietmar z Merseburga, t. 1 „Pisarzy dziejów
Brunszwiku” Leibniza, s. 359, Rozprawa o początkach religii chrześcijańskiej w
Polsce. Mieczysław jest tak samo pierwszym, o którym wspominają pisarze
niemieccy, twierdzą oni, że był on zaufanym klientem [w sensie politycznym]
cesarza, Widukind z Korbei, t. 1 „Pisarzy dziejów niemieckich” Meiboma, s. 660,
Thietmar z Merseburga, s. 360, Annalista Saxo, t. 1 „Korpusu historii
średniowiecznej” Eccarda, s. 353. Rodzimi pisarze jego śmierć przenoszą na rok
99, najdawniejszy z nich, Kadłubek, potwierdza, że Mieczysław zmarł przed
przybyciem św. Wojciecha, ks. 2, list 11.
[na marginesie: Bolesław I] § 5
Nastąpił po nim Bolesław I, którego Mieczysławowi zrodziła żona Dąbrówka,
Thietmar z Merseburga, s. 359. ten był wojownikiem dzielnym a jednocześnie
bardzo przebiegłym, niejedną klęskę Niemcom, Czechom, Rusinom, Prusom zadał,
Thietmar z Merseburga, s. 366, 370, 371, 375, 378, 379, 394, 397, 405, 415,
426, Kadłubek 2, 13, Długosz 2, 138 i nast. Za jego panowania został przez
Prusów, którzy jeszcze nie byli chrześcijanami, św. Wojciech, Thietmar z
Merseburga, s. 353, Kronika Kwedlinburska, przy roku 996, t. 2 „Pisarzy dziejów
Brunszwiku” Leibniza, s. 283, Annalista Saxo, s. 363, Kosmas z Pragi, t. 1
„Pisarzy dziejów niemieckich” Menckego, s. 2001. By uczcić jego [Wojciecha]
ciało do Gniezna, dokąd ciało to, wykupione przez Bolesława, zostało
przeniesione, przybył w roku 1000 Otton III, Thietmar z Merseburga, s. 353-357,
Roczniki z Hildesheim, t. 1 „Pisarzy
dziejów Brunszwiku” Leibniza, s. 721, Kadłubek 2, 11. W tym samym czasie
arcybiskupstwo gnieźnieńskie, biskupstwo krakowskie wraz z innymi zostały
ustanowione, Thietmar z Merseburga, s. 357, „Stara kronika” pomiędzy „Pisarzami
dziejów Śląska” Sommersberga, t. 1, s.
17, Rozprawa o początkach religii chrześcijańskiej w Polsce, § 12 i nast.
Bolesław zaś wkrótce przed śmiercią, która przypadła na rok 1025, zdobył dla
siebie godność królewską, Wippo w żywocie Konrada Salickiego, t. 3 „Pisarzy
dziejów niemieckich” Pistoriusa, s. 470, Roczniki kwedlinburskie, przy roku
1025, Ottona z Fryzyngi, Kronika, ks. 56, rozdz. 28, w „Pisarzach dziejów
niemieckich” Wurstisena.
Zawsze z poszczególnych fragmentów są drobne wzmianki, które coś wnoszą do odtworzenia naszej historii
[na marginesie: Piast] § 3 O Piaście, o którym mówi się, że około roku 840 z rolnika stał się, nie bez cudów, władcą narodu, przede wszystkim dlatego należy uczynić wzmiankę, że ród jego przez wiele stuleci w Polsce i Śląsku władał, i od niego Piastami nazywani są ci, którzy spośród tuziemców wyniesieni są na królewską godność.
Jeśli taki drobny fragment zestawimy z fragmentem Kroniki Norymberskiej wydanie Angielskie
LITHUANIA
FOLIO CCLXXX
recto
LITWA to także rozległy region, z Polską na wschodzie;
ma on także wiele jezior i lasów; Witold, brat Władysława, panował tam, a po
porzuceniu bałwochwalstwa przyjął sakrament Chrystusa wraz z królestwem
Polskim. Osiągnął wielką sławę. Jego poddani tak bardzo się go obawiali, że gdy
poprosił ich, aby się powiesili, woleli raczej wydawać się posłusznymi niż
popaść w jego niełaskę. Ci, którzy się mu sprzeciwiali, zostali zaszyci w skóry
niedźwiedzie i rzucenia na rozszarpanie przez niedźwiedzie; i byli
prześladowani innymi okrucieństwami. Gdziekolwiek jechał, zabierał ze sobą łuk,
a kiedy spotykał kogoś, kto nie poniżał się według jego upodobań, natychmiast
strzelał do niego z łuku; uprawiając taki sport, tyran zabił ogromne ilości
osób. Sindrigal, jego następca, utrzymywał niedźwiedzicę, która jadła chleb z
jego ręki. Niedźwiedź ten często biegał do lasu, ale wracał do domu; a kiedy
był głodny, niedźwiedź szedł do komnaty księcia, drapał w każde drzwi, pukając
do drzwi swoimi łapami. Książę otwierał mu i go karmił. Wielu młodych
szlachciców sprzysięgło się przeciwko księciu; uzbroiwszy się, podeszli do
drzwi jego komnaty, pukając niczym niedźwiedź. Myśląc, że to niedźwiedź, Sindrigal
otworzył drzwi, i został szybko zasztyletowany przez szlachtę. W związku z tym,
suwerenność przypadła Kazimierzowi. Latem, Litwa nie jest łatwo dostępna ze
względu na wody, ale zimą można wędrować po zamarzniętych jeziorach. Kupcy
podróżują po lodzie i śniegu, i noszą zapasy żywności przez wiele dni. Nie
wytyczono żadnych dróg, a jest tylko kilka miast i wsi. Wśród Litwinów,
większość handlu stanowią surowce. Wykorzystanie pieniędzy nie jest znane,
zamiast nich stosuje się surowce, sobole, i tym podobne. Za zgodą swoich mężów,
szlachcianki otwarcie mają kochanków, których nazywają asystentami w
małżeństwie; jednakże, jest to niegodne i hańbiące dla konkubin; ale łatwo się
rozwodzą i ponownie się żenią. Wśród Litwinów jest dużo wosku i miodu, które są
zbierane przez pszczoły w lasach. Litwini rzadko używają wina, a ich chleb jest
bardzo czarny. Otrzymują dużo mleka od swoich zwierząt. Ich językiem jest
wendyjski, bardzo obszerny język, podzielony na wiele dialektów. Wielu Wendów,
na przykład Dalmatyńczyków, Chorwatów, mieszkańców Krainy, i Polaków należy do
Kościoła rzymskokatolickiego; inni do greckiej herezji, jak na przykład
Bułgarzy, Rosjanie i wiele Litwinów. Niektórzy wymyślili pewne herezje, na
przykład Czesi, Morawianie i Bośniacy, wśród których większość przylega do
herezji Manichejskiej. Jedni wciąż są pogrążeni w ciemnościach pogaństwa. Dotyczy
to wielu Litwinów, z których wielu nawróciło się na chrześcijaństwo, gdy
Władysław, Litwin, przyjął polską suwerenność; ponieważ wielu Litwinów przedtem
czciło węże, każde domostwo posiadało i utrzymywało węża. Niektórzy czcili
ogień, słońce, a niektórzy ogromny młot, inni natomiast lasy.
bierzemy fragment
Ich językiem jest wendyjski, bardzo obszerny język, podzielony na wiele dialektów. Wielu Wendów, na przykład Dalmatyńczyków, Chorwatów, mieszkańców Krainy, i Polaków należy do Kościoła rzymskokatolickiego; inni do greckiej herezji, jak na przykład Bułgarzy, Rosjanie i wiele Litwinów. Niektórzy wymyślili pewne herezje, na przykład Czesi, Morawianie i Bośniacy, wśród których większość przylega do herezji Manichejskiej. Jedni wciąż są pogrążeni w ciemnościach pogaństwa. Dotyczy to wielu Litwinów, z których wielu nawróciło się na chrześcijaństwo, gdy Władysław, Litwin, przyjął polską suwerenność; ponieważ wielu Litwinów przedtem czciło węże, każde domostwo posiadało i utrzymywało węża. Niektórzy czcili ogień, słońce, a niektórzy ogromny młot, inni natomiast lasy.
Teraz zestawiamy to z kronikami i mamy Słowian, nie do końca określająca nazwa mieszkańców i Wendów, Wandali z językiem wandalskim. Co zrobiono użyto nazwy Słowian jako oślepienia, a z drugiej strony mamy Wandali posługujących się jednym językiem.
Tak więc widzisz czytelniku jak sobie przypisano wszystko co nasze, przypisano sobie.
Teraz rozumiesz dlaczego Kronika Kadłubka jest pisana w formie dialogu, dlaczego kronika Prokosza jest zwalczana jako falsyfikat.
Spustoszenia jakiego nam dokonali w naszej historii mamy widoczne na naszych Uniwersytetach.
I co ma niby z tego wszystkiego wynikać? Kogo to obchodzi (poza miłośnikami historii historiografii), co sobie Lengnich wyobrażał? Jakie ma znaczenie ten bełkot "norymberski" o Litwie?
OdpowiedzUsuńI w jaki sposób to wszystko ma związek z Wandalami, dialogowaną częścią kroniki Kadłubka, a już szczególnie z prymitywną podróbką, jaką jest "kronika Prokosza"?
Ależ kronika Prohora nie jest podróbką, tylko wydaną historią Polski przez bułgarskiego Arcybiskupa Prohora.
OdpowiedzUsuń@Sattivasa.
OdpowiedzUsuńŹle zadajesz pytania.Nic ma nie wynikać i z niczym ma nie mieć związku. Tu chodzi o samą narrację, budowanie teorii spiskowych i podtrzymywanie gasnącego płomyka turbolechityzmu. Logika i rozum wstępu tu nie mają. Ograniczeniem jest tylko własna wyobraźnia. Zauważ że Prokosz awansował na bułgarskiego arcybiskupa.😂😂😂😂
Cny Torkelu, jest to tym bardziej zabawne, że sam "Prokosz" nic o tym nie wiedział, że jest bułgarskim arcybiskupem.
UsuńMnie tam lektura "Prokosza" rozbawiła niesłychanie ze względu na wyjątkową marność fałszerstwa. Mnogie anachronizmy zaczynają się już od nieznanych w onych czasach Tatarów, co to mieli całą Azją rządzić przy braku jakichkolwiek informacji o rozmaitych ludach koczowniczych, które rzeczywiście się po okolicy pętały. A potem jest już tylko lepiej przez te wszystkie herby, hetmany, sejmy, szabel dobywanie, nieistniejące w onych czasach diecezje i mnogie inne popierdółki.