Aby zrozumieć historię swojego kraju, zawsze ciekawie jest sięgnąć po publikacje osób z zewnątrz, która jest zawsze dobrym filtrem na włąsny pogląd.
Poniżej przedstawiam mało znaną publikację Helmutha von Moltke O Polsce. Jest ona o tyle ciekawa, że jest poglądem na naszą całą historię i to w dodatku pruskiego generała i feldmarszałka, a przedewszystkim reformatora armii pruskiej, co powoduje, że niniejsz lektura jest jeszcze ciekawsza.
Helmuth von Moltke
O Polsce
OD
WYDAWCY
[1]Helmuth Karl Bernhard hr. von Moltke,
ur. 26.X.1800 w Parchim; od 1819 oficer duński, 1822 — przeszedł do służby
pruskiej, 1823-1826 — elew w Allgemeine Kriegsschule w Berlinie, 1832 —
przeniesiony do pruskiego sztabu generalnego, 1832 — porucznik (Premierlieutnant),
1835 — kapitan, 1832 i 1839 — udział w tureckich kampaniach wojennych przeciwko
Kurdom i Egipcjanom, od 1840 — w sztabie 4 korpusu armijnego, 1842 — major,
1845 — w sztabie generalnym i adiutant księcia Henryka
Pruskiego, 1846 — w sztabie 8 korpusu armijnego, 1848 — szef wydziału w Wielkim
Sztabie Generalnym, 1850 — podpułkownik, 1851 — pułkownik, 1856 — generał
major, 1858 — szef sztabu generalnego, 1859 — generał pułkownik, 1864 — szef
sztabu, udział w wojnie duńskiej, 1866 — generał piechoty i szef sztabu, udział
w kampanii prusko-austriackiej, 1870/71 — udział w wojnie francusko-pruskiej,
28.X.1870 — nadanie tytułu hrabiego, 16.VI.1871 — generał feldmarszałek, 1872 —
powołany do pruskiej izby panów (od 1867 — członek parlamentu Rzeszy), 1888 —
prezes Krajowej Komisji do Spraw Obrony; zm. 24.IV.1891 w Berlinie, pochowany w
Krzyżowej pod Świdnicą. Feldmarszałek H.von Moltke zyskał przydomek
„Starszego" w odróżnieniu od swego bratanka tego samego imienia, Helmutha
von Moltkego (1848-1916), pruskiego generała pułkownika, od 1906 r. szefa
sztabu generalnego, który po bitwie nad Marną (1914r.) odwołany został ze
stanowiska.
Szerzej
zob. m.in.:
Karol
Jońca, Doktryna polityczna i wojenna Helmutha von Moltke Starszego, [w:] Studia
z najnowszej historii Niemiec i stosunków polsko-niemieckich, Poznań 1986;
tenże,
Ze studiów nad doktryną wojny i pokoju Helmutha von Moltke Starszego, [w:] Acta
Universitatis Wratislaviensis, 1981, nr 543.
Książka ta — rarytas dla każdego
zainteresowanego dziejami Polski — od razu popadła w swoisty niebyt. Dość
powiedzieć, iż nie wymieniają jej już XIX-wieczne biografie feldmarszałka!
Wydaje się też, iż nie funkcjonowała ona również wśród ówczesnych naszych
historyków.
Dopiero
w 53 lata po berlińskiej promocji ukazał się, doskonały
zresztą, przekład tej pracy na język polski — dokonany z inicjatywy
tłumacza i jej odkrywcy Gustawa Karpelesa. H. von Moltke był już wtedy starcem,
a G. Karpeles otrzymał od niego pełne upoważnienie na
dokonanie przekładu.
Warto
tu też zaznaczyć, że również biogramy tłumacza nie
zwierają żadnej wzmianki o tej jego pracy, co sprawdzić można zaglądając na
przykład do:
— Deutsches Literature Lexikon, VIII
Band, Francke Verlag, Bern-München 1981,
— Neue Deutsche Biographie, XI Band,
Bayerische Akademie der Wissenschaften, Duncker & Humblot, Berlin 1977,
—
Juden in Preussen, Ein biographisches Verzeichnis, czy wreszcie
— Encyklopedia Powszechna, VII tom,
Wydawnictwo Gutenberga, Kraków.
Gustaw
(Gerschon) Karpeles (1848-1909), urodzony w Eiwanowitz na Morawach, Żyd, był doktorem filozofii wrocławskiego Uniwersytetu, literatem,
publicystą i dziennikarzem, który parę razy odwiedzał Londyn. Ten pisarz
żydowsko-niemiecki, autor „Geschichte der jüdischen Literatur" (1886, 2
tomy), znany zwłaszcza ze swych studiów o Heinem — „Heinrich Heine und seine
Zeitgenossen" (1888), wydawca jego dzieł i listów (1887, 3 tomy), zajmował
się też literaturami słowiańskimi — „Goethe in Polen" (1880), „Slawische
Wanderungen" (1905). Uważał on dzieło feldmarszałka za jedno z najświetniejszych
szkiców historyczno-politycznych niemieckiej literatury.
Bez
wątpienia zagadką pozostaje tylko, skąd G. Karpeles znał
tak znakomicie język polski?
Książka H.von Moltkego w języku polskim ukazała się wreszcie w Lipsku w
1885 roku nakładem Wydawnictwa F.A. Brockhaus pod tytułem „O Polsce".
Dzieło to, napisane przez młodego pruskiego oficera skierowanego do prac
topograficznych na Śląsku i w okolicach Poznania, jest bez wątpienia niezwykle
cenne.
Poglądy
H.von Moltkego, mało wtedy jeszcze ukształtowane i ugruntowane, zdecydowanie
odbiegały od późniejszych wieku dojrzałego, gdy stał się nie tylko jednym z
czołowych niemieckich teoretyków i praktyków wojskowości oraz wojny jako
zjawiska społecznego a nawet państwowotwórczego (!), lecz także prekursorem
rozwijanej następnie twórczo praktycznie przez niemiecki sztab generalny —
doktryny „wojny totalnej". Dość przecież powiedzieć, że stawiany on jest
w jednym szeregu obok Carla von Clausewitza czy W. Rüstowa oraz bardziej
praktycznie niż teoretycznie myślących i działających — Gerharda von
Scharnhorsta i Augusta hr. von Gneisenaua!
Nie
tylko jednak młodym wiekiem skądinąd bardzo inteligentnego
autora tłumaczyć możemy wymowę tej pracy, nie pozbawionej życzliwości wobec
Polski i Polaków, a także w wielu miejscach zadziwiająco trafnych i trzeźwych
spostrzeżeń na temat polskich dziejów i przyczyn XVII-wiecznego upadku jej
państwowości. Pamiętać też musimy, iż w okresie pisania dzieła istniała w Niemczech
przychylna atmosfera społeczna wobec Polaków i ich problemów politycznych,
spowodowana m.in. bieżącymi wydarzeniami politycznymi, Powstaniem Listopadowym,
jego upadkiem oraz wielką emigracją popowstaniową, dla której zwłaszcza
Saksonia (bo przecież nie Prusy) stała się przejściowym schronieniem i ucieczką
przed popowstaniowymi rosyjskimi represjami i terrorem.
Aura
jaką roztaczali polscy emigranci polityczni udzieliła się
także z pewnością młodemu H. von Moltkemu i nie tylko jemu, stanowiąc zapowiedź
nie tak odległej już Wiosny Ludów.
I
chociaż — co należy z naciskiem podkreślić — historykiem
H. von Moltke był marnym, a wiele jego tez historiozoficznych tchnie
naiwnością, to jednak jego praca stanowi bardzo cenne źródło do badań nad
świadomością społeczną ówczesnego społeczeństwa niemieckiego, a zwłaszcza jego
elit polityczno-wojskowych i sposobu myślenia odbiegającego od kształtowanego
zwłaszcza po 1848 roku — pruskiego, zdecydowanie antypolskiego — dyskredytującego
polskość we wszystkich jej przejawach. Warto ponadto zwrócić uwagę na fakt, iż
wiele późniejszych konstatacji zwycięzcy spod Sadowej i znad Sedanu tutaj
właśnie zostało zapoczątkowanych.
Praca
Helmutha von Moltkego stanowi z pewnością cenne źródło
informacji o Polsce widzianej oczami obcokrajowca i godna jest uważnej lektury.
Jednak po jej lipskim wydaniu znów zapadła na jej temat cisza!
Świadomość istnienia takiej książki,
poszukiwanej przez członków Komisji Historycznej b. Sztabu Głównego z Londynu,
bierze swój początek w 1938 roku, gdy attache wojskowym przy ambasadzie RP w
Berlinie od 1932 po wrzesień 1939 był płk dypl. Antoni Szymański. Jest on
również autorem książki-pamiętnika wydanego w 1959 r. w Londynie pod tytułem
„Zły sąsiad", gdzie wspomina, że jako polski attache bywał zapraszany do
prywatnego mieszkania niemieckiego szefa sztabu generalnego gen. Becka w
Lichtenfelde pod Berlinem.
Na
str. 47 czytamy: „W toku jednej z wizyt wspomniałem gen.
Beckowi, że daremnie szukam broszury pióra marszałka Moltkego, który jako młody
oficer miał zadanie obserwowania przebiegu Powstania Listopadowego w Polsce.
Porucznik Helmuth von Moltke rozłożył się był kwaterą w Pyzdrach na szlaku
poznańsko-warszawskim, tuż nad granicą ówczesnego Księstwa Warszawskiego. My
Polacy wiemy, że nie tylko fachowo oceniał wartość bojową polskich wojsk, ale
że przychylnie odnosił się też do naszej sprawy".
Następny z kolei, ppłk Przemysław A. Szudek znalazł w swych papierach
wzmiankę o pracy w parustronicowym druku po angielsku pt. „Field Marshal
Moltke on Poland" i uzyskał niemiecki oryginał w Staatsbibliothek w
Berlinie.
Egzemplarze
polskiego tłumaczenia z 1885 roku uzyskali w Warszawie i
Poznaniu redaktorzy „MARSA" — Rafał E. Stolarski i Grzegorz Łukomski.
Poszukiwania
zaś zakończył mjr inż. Edward M. Car, odnajdując i
opracowując biogram tłumacza.
Oddawane
do rąk P.T. Czytelników drugie polskie wydanie książki
Helmutha von Moltkego „O Polsce", w serii Biblioteki „MARSA", jest
reprintem oryginalnego wydania pierwszego. Komisja Historyczna liczy, iż ten
swego rodzaju unikat w historiografii naszej Ojczyzny zainteresuje nie tylko
naukowców.
Londyn — Warszawa
1996
Komisja Historyczna
b. Sztabu Głównego
WSTĘP
Jako
Schliemann następującego tu szkicu, chcę do dziełka
dostojnego autora kilka moich słów dodać. Moją Troją była Polska i jak
Schliemann odkrył to starodawne miasto olbrzymiej architektury i ja szczycę
się żem odkrył opus primum autora, którego dzisiejsza historja literatury nie
wie gdzie ma umieścić, ale którego potomność czcić będzie nie tylko jako
bohatera na polu bitw, ale i na polu piśmiennictwa. Dawno już stylowi hr.
Moltke przyznano pewne podobieństwa ze stylem również walecznego bohatera
Lessinga. Niechaj ten mały szkic złoży tego dowód. Tak samo jak w stylu
pierwszych prac młodego Lessinga przejawiają się już wszelkie przymioty
dalszych jego prac, tak samo napotykamy to w stylu młodego Moltkego. I jak do
Lessinga stosowano piękną myśl Buffona: „Po stylu można poznać człowieka"
tak już po pierwszem przeczytaniu tej młodzieńczej pracy Moltkego będziemy
mogli te słowa do niego zastosować. Bo też sposób jego pisania jest zwierciadłem
jego charakteru; stanowczy, prawdziwy, pełen prostoty i imponujący wewnętrzną
siłą. Ma on tę samą zwięzłość i ten sam wdzięk w sposobie pisania co Lessing. I
również jak ten ostatni łączy prostotę z głębokością. Każde słowo zdradza u niego
głęboką myśl.
Zapewne
jest rzeczą ważną dla historji literatury przyszłych
czasów zapoznanie się z młodzieńczym utworem tak bystrego umysłu; ale dla
czasów obecnych szczególniej zajmującem jest dowiedzieć się jak ten wielki
bohater i wódz zapatruje się na ostatnie drgania ciała politycznego Polski,
jakim przyczynom przypisuje on upadek tego państwa i jak on przyszłość tego
nieszczęśliwego kraju kreśli. — Sąd o samej istocie rzeczy pozostawiamy
czytelnikowi. — I dla tego też nie będzie to z mojej strony zarozumiałością,
jeżeli tu mój sąd o tym szkicu wypowiem. Znając dokładnie stosunki w Polsce,
zaliczam właśnie tę małą rozprawę do najświetniejszych szkiców
historyczno-politycznych naszej literatury.
Posiada
ona już te wszystkie przymioty, któremi się późniejsze
prace i mowy tego autora odznaczają, a mianowicie: zupełną znajomość rzeczy,
jasność przedstawienia i elegancję formy. — I gdy foljały całe i tomy
niemieckiej erudycji profesorskiej zaginą, mała ta książeczka zostanie, i
przyszłym czasom opowie jak najgłębsze umysły Niemiec na ową katastrofę się
zapatrywały, z jaką miłością i życzliwością spoglądali na biedny ten kraj i na
szlachetne plemię jego mieszkańców.
Tyle
o rozbiorze szkicu, i tylko jeszcze kilka słów tu dodam o
historji tegoż. Część tych wiadomości zawdzięczam autorowi samemu a część
zaufania godnym
źródłom. — Tak samo jak Schliemann wątpiłem z początku o
mojej Troji. Moltke o Polsce? — Jakże to być może? Żadna z licznych biografji,
a o ile wiem posiadamy ich pięć: Buchner, Brachvogel, Firks, Müller i
Zobeltitz, nie wspomina nic o tem. Żaden dykcjonarz konwersacyjny, żadna
literatura, żaden katalog nie wymienia tej małej książeczki. — Czyż to więc
nie omyłka jakaś." I niejeden przyjaciel, któremu o odkryciu mojem
tajemniczo mówiłem, zwracał moją uwagę na to, że to zapewne tylko jakiś
imiennik sławnego strategika. — Wówczas zwróciłem się do autora i odpowiedź
jego brzmiała. „Tak, to ja napisałem tę broszurę o stosunkach w Polsce, będąc
jeszcze młodym oficerem” — Dalej pisze mi autor, że będąc w owym czasie na
Szlązku i zajmując się topograficznemi pracami, zajmował się żywo losami
Polski i to stało się powodem napisania tej rozprawy. — Nie wątpię że
czytelnicy z zajęciem wielkiem czytać będą tę pracę 32 letniego oficera, który
swój pierwszy utwór literacki w świat wysyła. I razem ze mną uznają; że treść
tej broszury jasno i zwięźle jest przedstawiona. — Tak, że po pięćdziesięciu
latach zwracamy się z przyjemnością do tego szkicu, jako do źródła
historycznego, nie tylko dla tego, że jest on jednym z najlepszych i
najobjektywniejszych obrazów tego trudnego i zawiłego tematu. — Można być w
wielu punktach innego zdania i w wielu zapatrywaniach się z nim różnić, ale nie
można odmówić że trudno jest zwięźlej, logiczniej i jaśniej swą myśl przeprowadzić,
jak to zrobił wówczas skromny jeszcze autor, który dopiero później do tak wielkich czynów
powołany został.
Nakoniec
załączę jeszcze kilka słów odnoszących się do biografji
Moltkego. O ile mi z moich źródeł wiadomo to jenerał Müffling ówczesny szef
generalnego sztabu pruskiego poznał się na młodym oficerze zaraz po jego
wstąpieniu do armji. Zaraz też wysłał go na Szlązk i do Poznania, do prac
topograficznych. Było to w latach 1828—31, — a w roku 1831 pojawiła się nasza
rozprawka w Berlińskich księgarniach.
Było to w czasie największego zapału i podziwu dla Polski, w chwili
kiedyśmy razem z jej nieszczęśliwymi emigrantami opłakiwali losy
ich ojczyzny, kiedy poeci nasi śpiewali rzewne pieśni Polskie i kiedy młode
Niemcy najchętniej by młodą Polskę na czele młodej Europy postawili. Obok tego
zapału, szczególne wrażenie sprawia pełna spokoju objektywność połączona z
jasnością i życzliwością, z jaką nasz autor o Polakach mówi. Ex ungue leonem!
poznaje się po młodym poruczniku feldmarszałka, i po młodym Moltke sędziwego
bohatera, wodza wielkich wojen i zwycięztw.
Generał feldmarszałek, który teraz dziełko porucznika rozpatruje, może już
dziś nie przywiązuje żadnej wartości do niego, ale my wysoko będziemy zawsze tę
młodzieńczą pracę hr. Helmuta Moltkego, jako jedno z najcenniejszych prac o
historji Polski uważali.
Gustav Karpeles.
W żadnym zapewne kraju charakter szlachty nie wypływał tak bezpośrednio
z ustroju państwowego i nigdzie losy państwa nie były tak zależne od
charakteru, przekonań i obyczajów szlachty jak w Polsce, bo nigdzie szlachta i
państwo tak się nie utożsamiły.
W
owych dla historyi mało dostępnych czasach, gdy ludy słowiańskie
zalały wschodnio-europejską równinę i rozprzestrzeniły się od Czarnego i
Adryatyckiego morza do Bałtyckiego i Lodowatego, najścia plemion Tatarskich z
tychże samych miejsc, które Sarmaci opuścili, zmuszały koczownicze te ludy
stać się zarazem wojowniczemi. Obronę nowych posiadłości wzięli na się, tu jak
wszędzie ci, którzy mieli środki zdobycia dla siebie konia, zbroi i czuli się
na siłach władać niemi.
Środki te, obowiązki, które one
nakładały i osobiste poważanie, które dawały, przechodziły w dziedzictwo, bo
dziedziczenie tak starem jest jak posiadanie i jest z niem spowinowacone; są
one pierwszym wytworem społecznego zbliżenia się. Tak utworzył się stan, który
można szlachtą lub stanem obrończym nazwać, bo początkowo jest to jedno i to
samo. Jak wszędzie tak i w tym wypadku obroniony stał się zależnym od
broniącego go, ten zaś ostatni wzrastał w potęgę, przywileje, wpływy, i znajdował się wobec
równego sobie w stosunku republikańskim. Ponieważ jednak wojenne to pochodzenie
i wojenny cel tej szlachty wymagały koniecznie jedności w dowództwie i
najwyższem kierownictwie, przeto wytworzyło się tym sposobem pojęcie zasady
monarchicznej, którą przyjęła późniejsza organizacja państwowa.
Szlachta
znajdowała się w wyłącznem posiadaniu wszystkich praw
politycznych, ona jedna tworzyła państwo. Polska była rzecząpospolitą, złożoną
z 300.000 udzielnych państewek, z których każde znajdowało się w bezpośrednim
z państwem stosunku, podlegało tylko ogółowi i nie uznawało żadnej zależności
lennej ani feudalnej. Żaden polski szlachcic nie zostawał pod władzą drugiego.
Nawet znajdujący się w służbie, o ile był szlachcicem, miał te same prawa
polityczne co jego chlebodawca i najmniej znaczący korzystał w pełni na sejmie
ze swej udzielności, która dla wszystkich bez różnicy, jednakową była. W tem
głównie różni się polska organizacja państwowa od feudalnych państw zachodu i
od współczesnych na wschodzie, i ze zdumieniem spostrzegamy, jak najbardziej
pierwotna organizacja ludów europejskich, Celtów, Gotów, Franków, przechowała
się jeszcze aż po za wieki średnie. — Te zaś słowiańskie narody, które
wprawdzie daleko później pod ogólną nazwą Rossjan, wystąpiły na widownię,
otrzymały pierwotną swą oświatę, religię, obyczaje, zwyczaje, alfabet i w
pewnym stopniu język od Greków. Polacy zaś weszli w bliższe stosunki z zachodem
Europy, i już w samym początku przyjęły te dwa pokrewne sobie narody wręcz
odrębny kierunek w wykształceniu i rozwoju.
Idea,
jaką szlachta polska w stosunku do siebie przyjęła za zasadę, była: zupełna
równość dla wszystkich i na tejże oparta najszersza niezależność każdego.
Wychodząc
z zasady, że żaden wolny człowiek nie może być wbrew swej wyraźnej woli
opodatkowanym, albo pod czyjemś być panowaniem, musiały wszelkie w tej mierze
rozporządzenia, t.j. wszelkie prawa, wypływać z jednozgodnej woli wszystkich;
opozycja pojedynczych jednostek lub też jednostki, wystarczała, by je
uniemożebnić.
W
samej rzeczy musimy przyjąć, by znaleźć prawne uzasadnienie, że narody, które
się stosują do postanowień większości (a to jest obecnie warunkiem, bez którego
nie możemy sobie wystawić państwa), że narody te przynajmniej raz powzięły
postanowienie uznać większość za autorytet[1] i
że usunięcie koniecznej jednozgodności wszystkich musiało być ostatnim
rezultatem tej jednozgodności.
Szlachcic
polski poczuwał się do obowiązków względem wspólnej ojczyzny, poddawał się
prawu, ale prawo musiało być zbiorową wolą narodu. Ulegając panowaniu
większości, mniemałby że poddał się tyranji, i zasada zupełnej równości tak
szerokie znalazła zastosowanie, że wola jednego równoważyła wolę wszystkich, że
„tak", wypowiedziane przez 100.000 na sejmie zebranej szlachty było
unicestwiane przez „nie" jednego z nich, i że ręka pojedynczego człowieka
mogła się dotknąć maszyny państwowej a nawet bieg jej powstrzymać.
Na
to prawo bezwarunkowego „nie" (liberum veto) kładziemy przedewszystkiem
nacisk, gdyż w zasadzie usprawiedliwione, w wykonywaniu tak niebezpieczne, w
razie nadużywania tak zgubne, prawo to jednakże po wszystkie czasy zdawało się
polakowi najświętszem zabezpieczeniem jego osobistej niezależności.
Im
więcej jednak upodobanie i zwyczaj rozsiewały polską szlachtę po jej oddalonych
posiadłościach, gdzie każdy w swym okręgu panował, niezależnie, tem
konieczniejszą stawała się potrzeba połączenia wspólnych interesów w osobie
jednego naczelnika państwa. Lecz ów silny duch swobody spowodował, że
naczelnikowi temu, który przez ostatnie stulecia dosyć niewłaściwie nosił
tytuł króla, przyznano najwyższą godność, lecz bynajmniej nie największą
potęgę. Prócz blasku korony posiadał on z praw jej tylko mianowanie na urzędy,
rozdawanie dóbr państwowych i rozstrzyganie sporów sądowych.
Obsadzenie
tronu zależnem było od wyboru zgromadzonej szlachty. Jeśli niektóre znakomite
rodziny zdołały utrzymać dziedzicznie koronę przy sobie, to naród nie omieszkał
nigdy przy każdorazowem wygaśnięciu takowych, powoływać się na nowo na swe
prawa wyborcze.
Obok
króla znajdował się nieustający senat, złożony z biskupów, wojewodów czyli
palatynów i kasztelanów, których wprawdzie mianował król, lecz których od
czasów Kazimierza Wielkiego z urzędu złożyć nie mógł, dzięki czemu ci ostatni
zyskali wielką samodzielność i niezależność.
Wojewodowie
(od woy i wódz), czyli palatyni, byli rządcami prowincji czyli palatynatu i
stali na czele szlachty tejże prowincji, przodując jej w zebraniach, czy to na
sejmie czy na wojnie. Mieli prawo oznaczać ceny produktów, regulować miary i
wagi i posiadali własne sądy.
Niżej
od wojewodów stali kasztelani, pierwotnie naczelnicy miast królewskich i zamków
obronnych, burggrabiowie niedziedziczni. Posiadali oni w okręgu swym
sądownictwo wojewodów i zastępowali ich w ich nieobecności. Dawny urząd
kasztelanów przekazany został starostom. Starostowie sądzili w miastach i
nakładali opłaty na większe posiadłości ziemskie, jako nagrodę za starość
służbie państwowej poświęconą (ztąd i nazwa). Byli obowiązani sądzić. Ze
starostów jednak jeden tylko starosta ze Żmudzi miał wyjątkowo krzesło w
senacie.
Senat
ten tworzyło 2 arcybiskupów, 15 biskupów, 33 wojewodów, 85 kasztelanów — w
ogóle 136 senatorów.
Głową
senatu był zawsze arcybiskup Gnieźnieński jako prymas państwa, pierwsza w kraju
po królu osoba, a nawet w czasie bezkrólewia sam będący królem, w skutek czego
nazywano go także „Inter Rex". On był „legatus natus" tronu
papieskiego i otrzymywał dworskie honory, trzymał na równi z królem własnego
marszałka, kanclerza i liczną konnicę domową.[2]
Król
przyjmował prymasa stojąc, a ten miał prawo czynić królowi uwagi co do rządów,
w razie zaś obstawania króla przy swojem, ponowienia ich wobec zgromadzonego
senatu. Biskupi upoważnieni zostali przez bullę Klemensa VIII wbrew maksymie:
„kościół nienawidzi przelewu krwi" głosować za wojną, podpisywać wyroki
śmierci i przyjmować udział we wszelkich obradach.
Senat
decydował tymczasowo aż do zgromadzenia się następnego sejmu, dzielił
najwyższą władzę z królem i nigdy nie przestawał uszczuplać prawa korony, póki
sejmy nie pozbawiły go jej.[3]
Wypływa już z całego ducha organizacyi, że wysokie godności państwowe i urzędy
również wybieralne były jak i sam tron i często powtarzane usiłowania
potężnych rodzin zachowania ich dziedzicznie, były odpierane przez zazdrość
wszystkich innych. Brak dziedziczności w godnościach wojewodów, których może
możnaby porównać z dawnymi „herzogami" rodów germańskich oraz kasztelanów
i starostów czynił niemożebnem wytworzenie się obok króla parów czyli wysokiej
szlachty, przez co by władza jego zakorzeniła się w narodzie.[4]
Wprawdzie
był król jedynym rozdawcą wspomnianych mnogich i wielkich dostojeństw, ponieważ
jednak tych, których raz wybrał, nie mógł później usunąć, przeto właściwie
wpływ królewski rozciągał się mniej na tych, którzy byli w posiadaniu wysokich
dostojeństw, niż na tych, którzy ich niemieli. Przeto król był raczej otoczony
przez gładkich dworaków, niż przez zawisłych sług państwa: tamci w każdym razie
nadziejami swemi, ci co najwyżej przez wdzięczność związani byli z interesami
korony. Wysokie urzędy były rzeczą dworskiej łaski dla tego, który ich
poszukiwał, własnością rzeczypospolitej w oczach tego, który je otrzymał, a
nadanie urzędu tworzyło stu niezadowolonych i jednego niewdzięcznego.
Ministrów
królewskich było dziesięciu, według rangi swej następujących: marszałek koronny
dla Polski, dla Litwy, wielki kanclerz dla Polski, dla Litwy, czterech
podkanclerzych, wielki skarbnik koronny, marszałek dworu dla Polski i dla
Litwy. — Ministrowie ci mieli krzesło w senacie bez głosu doradczego.
Marszałek
koronny był trzecią w państwie osobą, a jego władza prawie nieograniczoną i
szerszą niż władza „connetablów", którzy tak często stawali się groźnymi
dla korony francuzkiej. W czasie wojny marszałek koronny w niczem nie zależał
od króla i był panem życia i śmierci swych podwładnych.
Jakkolwiek
przy takich warunkach wydaje się bardzo trudnem, nawet niemożebnem, by król
kiedykolwiek zdołał wytworzyć sobie w państwie stronnictwo, które by groziło
niebezpieczeństwem osobistej swobodzie, jednakże naród uważał za potrzebne
obwarować się przeciw takiej możebnej przewadze władzy za pomocą środka,
któremu podobnego w historyi żadnego innego narodu nie znajdujemy. Środkiem tym
była konfederacja.
Nie
można nie zauważyć, że najstarsze ze wszystkich praw, prawo mocniejszego, prawo
siły, w całej historyi Polski ujawnia swój nieustanny wpływ; nawet w poglądach
narodu było ono, że tak powiem, prawnie uzasadnionem. Istnienie jego
dostrzegamy nawet przy wypełnianiu wyroków królewskich, które były przez
uzbrojoną szlachtę wykonywane względem danej osobistości, która jednakże była
ze swej strony zupełnie usprawiedliwiona, jeśli korzystała z potęgi, wpływu i
związków, a poddanych swych i wojsko domowe przeciwstawiała egzekucji. Nawet
przyjętem było, że jeśli wyprawa taka była trzy razy odbitą, zostawiano
tymczasem i aż do wmieszania się rzeczypospolitej, rzecz w spokoju.
Niemniej
spostrzegamy tę siłę na zgromadzeniach szlachty dla wspólnych narad lub
wyborów. Gdy w takich razach jednostki lub partje upornie nad wolę narodu swoje
osobiste interesa przekładały, gdy perswazje, cierpliwość i groźby nic wskórać
nie zdołały, było dosyć zwykłem zjawiskiem, iż przeciwko owemu uporczywemu
„nie pozwalam" tysiące szabel się podnosiło i opozycja zostawała usuniętą
przez wybicie śmiałków. Postępowanie to, mające na celu niezbędnie potrzebną
jednozgodność, było jedynem, ale dla całości prawdziwie zbawiennem
ograniczeniem nadużywanego a niebezpiecznego „liberum veto", którego
zgubne skutki dopiero w ostatnich 300 latach na jaw wystąpiły, gdy zebrania te
reprezentowane były przez posłów, którzy się od podobnych gwałtów wstrzymywali.
Tak więc prawo silniejszego jest tu nie nadużyciem, lecz koniecznym elementem
tej dziwnej organizacji.
W
najwyższym jednak stopniu ujawnia się prawne wykonywanie gwałtów w
konfederacji.
Wbrew
zasadzie innych ludów, które uważają rewolucję za największe w państwie
nieszczęście, rewolucja była tu prawnie uorganizowaną. Jeśli w rzeczypospolitej
znajdowała licznych zwolenników rzecz jakaś, która nie mogła być wbrew
istniejącemu rządowi lub veto niektórych w inny sposób przeprowadzoną,
sprzymierzeni łączyli się w konfederację, związywali się przysięgą, wybierali
marszałka i brali za oręż, by wywalczyć sobie to, czego chcieli. Siła
konfederacji była ich prawem; i jakikolwiek bądź rezultat miało
przedsięwzięcie, nigdy żaden z przyjmujących w niem udział nie mógł być karanym
lub uważanym za buntownika. W tych konfederacjach znaczenie miały postanowienia
większości, jak też wogóle konfederacja nie była niczem innem jak przeprowadzeniem
przemocą woli większości narodu. „Liberum veto" było zawieszone podczas
tej dyktatury, która bardzo często nie miała innego celu jak utrzymanie
„liberum veto".
Aby
jednak tak gwałtowny środek przeciwko tyranji nie obrócił się sam w tyrana, był
czas trwania konfederacji zgóry określony i z chwilą jej rozwiązania wszystkie
jej postanowienia traciły siłę. Prawem pozostawało tak jak poprzednio tylko to,
co jednogłośnie postanowionem zostało, i każda konfederacja kończyła się
zwołaniem sejmu.
Gdy
więc król i senat wspólnie piastowały najwyższą w państwie potęgę, właściwe
panowanie spoczywało w ogólnem ciele szlacheckim, które mogło prawnie wolę
swoją urzeczywistnić przeciwko obydwóm na sejmie, gdy była jednozgodną lub też
za pomocą konfederacji (rokosz). Przy każdorazowem opróżnieniu tronu wracało
ono do swych praw, próbowało swej siły pod poprzednim władcą i przenosiło na
nowego. Sejm poprzedzały na sześć tygodni, sejmiki w województwach gdzie
wzbudzano i przygotowywano kwestje, które miały być rozstrzygnięte na ogólnem
zebraniu narodu. Tu, gdzie mianowano sędziów do obydwóch trybunałów, a później
i posłów ziemskich i gdzie każdy szlachcic dzielnicy zjawiał się osobiście
zbrojno i konno, nie mogło się obejść bez bardzo gwałtownych i krwawych zajść.
Król obowiązany był sejm co dwa lata zwoływać.
W
razie niezachowania tego, miał naród prawo zgromadzić się sam. Sejm wybierał
marszałka, który wywierał wielki wpływ na sprawy; wszystkie narady odbywały się
pod gołem niebem, lub przy otwartych drzwiach, i sejm ten posiadał najwyższą
władzę prawodawczą pod warunkiem jednogłośności.
Sprawy
pojedynczych jednostek załatwiane bywały jednak przez większość głosów i
summarycznem postępowaniem. Nie znano adwokatów ani obrońców. Uczestnicy sami
przedstawiali swą rzecz, a wyroki następowały bez zwłoki i kosztów. Charaterystycznem
jest, że ci sami mężowie radzili w senacie, wydawali prawa na sejmie,
wyrokowali w trybunałach i walczyli na polu bitwy. — To też stan szlachecki,
który posiadał wszystkie honory i przywileje w państwie, mniemał także, że cała
obrona tegoż jest jego rzeczą.
Polska
jest jedynem państwem w Europie, które aż do 16 wieku nie znało innego wojska
jak uzbrojoną konnicę szlachecką. Infanterja nie miała zgoła żadnego znaczenia.
Odróżniano tylko husarzów i pancernych. Pierwsi byli liczniejsi i młódź
szlachecka musiała służyć w tem wojsku, by dopuszczoną zostać do godności
państwowych. Husarze ci i ich rynsztunek byli zupełnie różni od tego co obecnie
pod tem mianem rozumiemy. Nosili oni chełm i przyłbicę z przerzuconą skórą
tygrysią, nosili 15 stóp długą lancę zaopatrzoną w chorągiewkę, dwa pistolety i
dwie szable, z których jedna przymocowaną była do siodła. Dopiero od czasów
Sobieskiego husarze zamienili lancę na, muszkiet. Konnicę tę tworzył kwiat
szlachty; wybornie władała ona koniem i liczyła 40.000 ludzi.
Cokolwiek
niżej stali pancerni, którzy nosili koszulę pancerną z łusek lub pierścieni i
zwykle stanowili domowe wojsko wysokich dostojników, biskupów i arcybiskupów.
Wszyscy
ci wojownicy nazywali siebie „towarzyszami" t.j. braćmi i nawet przez
królów swych tak zwani byli.
W
razach nadzwyczajnych przedstawiała Polska niezwykłe widowisko 150—200.000
szlachty, którzy wsiadali na koń i tworzyli ogromną lecz nieregularną armię.
Zbiorowiska takie zwane były „pospolitem ruszeniem".
Piękną
właściwością tej wojowniczej szlachty była prostota jej obyczajów. Każdy
przebywał przez większą część roku w swej posiadłości ziemskiej; tam spożywał
swe dochody, okazywał szeroką gościnność, która zdaje się być pochodzenia
azjatyckiego, i trzymał się zdala i niezależnie od dworu. Bogactwo, które
szlachcic otrzymywał od swych poddanych, do nich też wracało. Kilka ławek,
stołów i kobierców stanowiło umeblowanie najbogatszych wojewodów. Kobiety nie
znały zbytku i bardzo dalekie były, jak to później tak często miało miejsce, od
mieszania się w sprawy publiczne. Jedyna ozdoba mężczyzn zasadzała się na
dobrej zbroi i wybornych koniach. Ubiór ich miał wygląd azjatycki. Długie
futrem obsadzone płaszcze z zakasanemi rękawami i szerokim pasem, futrzane
czapki, zakrzywione szable i półbuty. Włosy nosili jak tatarzy, golone aż do
czubka, który zostawał na czaszce.[5]
Starodawni
Polacy odznaczali się wielką tolerancją. Nie przyjmowali oni udziału w żadnych
zatargach religijnych, które w 16 i 17 stuleciu opustoszały Europę.[6] Kalwiniści
i luteranie, grecy, schyzmatycy i mahometanie długo żyli wśród nich spokojnie,
i Polska nie bez słuszności słynęła przez długi czas za obiecaną ziemię żydów.
— Nawet królowie polscy w „pacta conventa" zaprzysięgali tolerowanie
wszystkich sekt. Gdy Henryk Walezyusz starał się ominąć tę przysięgę,
oświadczył mu marszałek koronny bez ogródek: „si non jurabis, non regnabis."
Pomimo
to jednakże polacy byli nadzwyczaj surowi w przestrzeganiu zewnętrznych
przepisów kościelnych. Chrystjanizm oddawien dawna wydawał im się zbyt
łagodnym. Nakładali na siebie sami cięższe jeszcze umartwienia, dodali do
postów w piątek i sobotę, jeszcze posty we środę i Septuagesima. Sami papieże
znieśli niektóre z ciężkich pokut, które polacy nakładali sobie.
W
stosunkach między sobą szlachta zachowywała wielką serdeczność i otwartość,
daleką będąc od poddańczości względem silniejszego lub bogatszego. Małe
potrzeby były powodem, że wtedy biedność jeszcze nie była połączona z
zależnością. Wszystkie stosunki nosiły znamię pierwotnej równości całej
szlachty. Nazywano się „braćmi", która to nazwa podziś dzień pozostała. —
Nie było ani tytułów[7] ani
zewnętrznych odznaczeń. Czartoryjscy, Sanguszkowie, Wiśniowieccy były to jedyne
rody za książęce uznane, które przy połączeniu Litwy z Polską stanęły wbrew
zasadzie rzeczypospolitej. Ordery i t.p. odznaczenia były własnowolnemi
nadaniami monarchów, które dopiero pod panowaniam Augusta II i Poniatowskiego
były wprowadzone i nigdy nie doszły do wielkiego znaczenia.[8] Tylko
od stanowiska w państwie zależała ranga szlachcica.
Przy
tych licznych przymiotach swych obywateli rzeczpospolita nie tylko zachowała
swój byt wśród państw, które prędko się rozwijając i coraz więcej ulegając
woli swych panujących, działały z coraz większą jednością, lecz dosięgła przy
tej pierwotnej prostocie i wypływającem z tego mozolnem rozwijaniu się całości
wysokiego stopnia potęgi, wpływu i znaczenia, i twierdzić można, że Polska w 15
wieku była jednem z najoświeceńszych państw w Europie. Lecz naturalnie przy tak
wadliwej i niedoskonałej organizacji, jaką posiadała rzeczpospolita, musiały
cnoty obywateli uzupełniać te braki, a dobre obyczaje zastępować dobre prawa.
Jednocześnie ze wszystkiemi przymiotami wyższej cywilizacji wkrada się także
zbytek, zepsucie i wszystkie te występki, które zdają się być nierozerwalnie z
nią połączone; i z chwilą gdy rządy w państwie przestały opierać się na prawości
jednostek, musiały się koniecznie, przy niedoskonałości praw i trudności ich
zastosowania, wkraść ogromne nadużycia we wszystkich gałęziach administracji. —
Dawne prawa trwały dalej lecz obyczaje były inne, a ponieważ żadne prawo nie
może istnieć w sprzeczności z obyczajami, to i tutaj pozostały tylko formy, pod
które podstawiono nowe znaczenie; a było to nieszczęściem, przeciw któremu
ustrój państwowy nie znał środka, ponieważ podkopywało ono sam ustrój.
W
sprzeczności z zasadą, która była przedewszystkiem podstawą organizacji:
„zupełna równość praw wszystkich obywateli państwa" rozwinęły się później
kolosalne różnice w posiadaniu i tem samem faktyczna nierówność posiadających.
Łaska
monarsza często skupiała ogromne dobra skarbowe i bogate starostwa na jednej
osobie, często obdarzała niemi synów i wnuków i tym sposobem zapewniała
pojedynczym rodzinom długie, aczkolwiek nie dziedziczne korzystanie z tych
dóbr. Mniej lub więcej dobra gospodarka, małżeństwa, spadki, jednem słowem
szczęście i mądrość nagromadziły w niektórych rodach zupełnie nieproporcjonalne
bogactwa, podczas gdy inne mniej szczęśliwe rodziny, przez swe marnotrawstwo
lub swe cnoty nawet, wpadły w najgłębszą nędzę. Bogactwo więc nie było już
więcej zwyczajnem wynagrodzeniem, którem król obdarzał zasłużonych, lecz było
niezależną własnością, do której uprawniała dziedziczność.
Byli
wśród polskiej szlachty tacy, którzy posiadali terytorja przewyższające
rozciągłością niejedno ówczesne udzielne państwo. Tak np. Radziwiłłowie
urządzili przed wiekami wbrew duchowi organizacji rzeczypospolitej w swej
rodzinie majorat, dzięki któremu głowa tego domu stała się najpotężniejszym
prywatnym człowiekiem może w całej Europie. Miała świtę, składającą się z
kilkuset osób pochodzenia szlacheckiego, posiadała kilka twierdz i utrzymywała
6.000 ludzi wojska domowego. Nie o wiele mniej potężni i bogaci byli Ogińscy,
Czartoryjscy, Tarłowie, Zamojscy, Lubomirscy, Potoccy. — Jeśli zwrócimy uwagę
na to, że wyroki prawne musiały być wykonywane z orężem w ręku, to pojmiemy, że
nie było rzeczą łatwą obronić swe prawo przeciwko takim obywatelom w państwie.
Sam
nieporządek, w którym się znajdowały te wielkie majętności prawie w całym
kraju, jeszcze bardziej się przyczyniał do powiększenia znaczenia bogatych
rodzin. Większa bowiem część ziem była oddana w dzierżawę za stosunkowo bardzo
nizkie summy. — Przy powiększającej się wartości ziemi i przy zmniejszającej
się z powodu pomnożenia pieniędzy wartości kapitału, byłoby wzięcie napowrót
wydzierżawionego majątku największem dla dzierżawcy nieszczęściem, i wypłacenie
summy spowodowałoby jego ruinę. W ten sposób wielka część mniejszych
posiadaczy ziemskich zależała w zupełności od możnych rodzin i
zabezpieczała swój dobrobyt przyłączając się bezwzględnie do interesów tejże.
Lecz
wówczas gdy mała część szlachty zgromadzała niezmierne skarby, część o wiele
większa traciła wszystko. Podupadła ta szlachta znajdowała gościnne przyjęcie u
naczelników owych potężnych rodzin. Utworzyli oni dwór i to zupełnie wojenny;
otrzymywali uzbrojenie, konie, mieszkanie, żywność od swego patrona, któremu
wywdzięczali się głosami swemi na sejmie i ramieniem w licznych i prawie
nieustannych sporach.
Bezgraniczna
ta gościnność była zupełnie w stosunku do ogromnych bogactw posiadaczy. Prócz
tego miała znaczna liczba biednej zależnej szlachty wielkie znaczenie dla
magnatów, i od liczby i waleczności tych, którym rozkazywali, zawisł nie tylko
ich wpływ, lecz i ich dobrobyt, osobiste bezpieczeństwo — Wciąż potrzebowali
oni tej małej armji walecznych mężów, którzy oprócz swego życia nic nie mieli
do stracenia. To trzeba było z orężem w ręku odbierać oddany zamek lub miasto,
to obronić się od wyroku; dziś musiał dłuższy proces być rozstrzygnięty krótszą
drogą przemocy, jutro trzeba było pogrozić niespokojnemu sąsiadowi. Lecz
przedewszystkiem potrzebna była szlachta nasejmie, gdzie jednocześnie ze
sprawami ogólnemi omawiano i sprawy jednostek, o ile te jednostki były bogate
potężne i wpływowe. — Tam zastęp szlachty zyskiwał podwójne znaczenie przez swe
głosy i swe ramię, gdyż do niego zawsze apelowano w ostatniej instancji, i
przytaczają jako szczególny dowód postępu cywilizacji, że na zebraniach
szlachty 1764 r. zarąbano już tylko dziesięciu.[9]
Jednakże
w Polsce nigdy nie uznawano wysokiej i niższej szlachty. Tytułami
hrabiowskiemi, które obecnie noszą polskie rodziny, wzgardziliby ich
przodkowie. — Potęga, znaczenie i bogactwo nie dawały praw politycznych lub
wyższej rangi, i najbiedniejszy szlachcic nie zrzekał się swych pretensyj z
powodu ubóstwa. Przeciwnie widocznem jest, jak biedny właśnie szlachcic upornie
obstawać musiał przy organizacji, w której jedynie urodzenie nadawało mu
wartość. „Liberum veto" dawało ostatniemu z nich znaczenie, a sejm
przedstawiał sposobność do urzeczywistnienia go. Nie brak nawet przykładu, iż
taki małoznaczący, biedny, przytem niekształtny szlachcic ujrzał się ku
własnemu najwyższemu zdumieniu posadzonym na tron, albowiem potężne partje nie
zdołały się porozumieć co do swych kandydatów.
Jaką
by więc była zależność biednego szlachcica od jego gospodarza lub chlebodawcy
— oba te pojęcia nie były identyczne — zawsze musiał ten ostatni w osobie
najpośledniejszego swego klienta szanować równego sobie, którego osobista
opozycja mogła się przeciwstawić jemu i całej jego partji oraz w każdym pojedynczym
członku narodu musiał on uznać najwyższą władzę tegoż narodu.
Przeto
nigdy się nie rozwinęły w Polsce, owe głębokie różnice między stanami, owa
surowość w stosunkach między przełożonym a podwładnym, jak w innych krajach.
Jeszcze dziś da się spostrzedz w pokornie przypodchlebiającej się grzeczności
niezamożnego, może już tylko w służbie pozostającego szlachcica, przytłumione
poczucie swej równości a w pełnem godności łagodnem obejściu się magnata pewien
rodzaj patryarchalnej opieki i uznania nawet względem najbiedniejszego. — Lecz
ta demokracja szlachecka przeobraziła monarchię w arystokrację, a arystokrację
w oligarchię.[10]
Jedną
z najgłówniejszych przyczyn upadku rzeczypospolitej było nieustanne
zmniejszanie się władzy królewskiej w państwie.
We
wszystkich krajach Europy znaczenie króla mniej lub więcej powiększało się i
rosło, nawet w niektórych doszło do szczytu, gdzie usuwając wszystko obok
siebie, dopiero przez bardzo silne reakcje zostało doprowadzone do równowagi z
prawami narodów. — Polscy władcy natomiast nie mogli nigdy dojść do tego znaczenia,
by utrzymać wewnątrz kraju spokój, a tem mniej by działać energicznie na
zewnątrz. Zaledwie mogło być inaczej przy wybieralności monarchy. Ustępstwa —
uczynione na korzyść wybierających, a nie rzadko ze szkodą społeczeństwa,
zawsze jednak ze szkodą wybranego — były zbyt często środkiem wzniesienia się
na tron lub utrzymania się na nim. Gdyż tron ten, jedyny urząd w kraju, który
mógł być piastowanym przez cudzoziemca, był oddawien dawna nęcącą nagrodą
zasługi, żądzy zaszczytów, łaski, zatargów.
Zgubnym
już był wpływ, który kurja rzymska pod Bolesławem II. 1058 r. nad władzą
królewską zdobyła. Jeszcze zgubniej zakończyła się daremna walka Kazimierza
Wielkiego 1366 r. przeciwko senatowi, który reprezentował żądania szlachty
przeciwko koronie, prowadzona o to by być samemu popieranym przez szlachtę. W
swoich celach szlachta stawała się coraz niezależniejszą w miarę tego jak senat
stawał się potężniejszym. Jedno i drugie mogło tylko dziać się kosztem z jednej
strony władzy królewskiej, z drugiej — stanu chłopskiego. — Lecz o tem niżej.
Jagiellonowie
położyli tę wielką zasługę dla rzeczypospolitej, że zbogacili ją tak znaczną
prowincyą, jak jest Litwa. Ród ten zresztą wydał kilku znakomitych mężów i tron
wprawdzie zawsze przez wybór, jednak w ciągu wieków pozostał w jednej rodzinie.
Po śmierci atoli ostatniego z Jagiellonów 1573 r., w tym samym czasie gdy Węgry
i Czechy pozwoliły królom swoim wydrzeć sobie prawo wyboru, gdy Szwecya zrzekła
się go na korzyść swych królów, Polska wznowiła prawo wyborcze w najszerszem
jego zastosowaniu. Właśnie w owym czasie kiedy europejscy monarchowie powoli
usunęli wyższych wassalów od sądownictwa, polscy królowie stracili to prawo na
rzecz szlachty. I właśnie w owym czasie, gdy w Danji naród przeniósł prawnie na
króla swego nieograniczoną władzę, w Polsce
szlachta zniszczyła prawie ostatnie ślady władzy królewskiej.
Żaden
pretendent do tronu nie posiadał uznania wśród narodu w tym stopniu, żeby nie
znalazł silnej opozycji. Im silniejszemi były środki do zgniecenia jej, lub im
większe były ofiary by ją zyskać, o tyle słabszem i mniej trwałem musiało się
stać stanowisko monarchy. Gdyż szlachta poczęła uważać jako prerogatywę swego
stanu tworzenie praw, do których się niestosowała i mianowanie królów, których
nie słuchała.
Osobiste
rozstrzyganie sporów sądowych stało się dla królów niemożebnem już z powodu
znacznego powiększenia się terytoryum.[11]
Podczas długich wojen Stefana Batorego prawo to czyli obowiązek znikło
zupełnie. Szlachta uznała siebie samą za rozjemcę i sędziego swych zatargów.
Ustanowione zostały trybunały, których rzeczą było sprawowanie sądów, a
trwające tylko 15 miesięcy, i ponieważ członkowie ich nie byli przez króla
mianowani, lecz wybierani przez samą szlachtę danej prowincji, przeto sądy te
zbyt często stawały się narzędziem celów politycznych. Ponieważ stanowisko
takiego sędziego dawało najmniej znaczącemu stanowczy wpływ na sprawy
najpotężniejszych w prowincji, to można pojąć, że wybiory te i prawo samo
musiały się stać obszernem polem dla zatargów i gwałtów.
W
r. 1578 odebrano królom także prawo obdarowywania szlachty i pozostawiono
takowe wyłącznie sejmowi.
W
prawodawstwie królowie nie przyjmowali zgoła żadnego udziału; przeciwnie, prawa
wydawane były wtedy gdy króla w kraju nie było, t.j. podczas bezkrólewiów. Gdy
tylko tron stawał się opróżnionym przez śmierć monarchy i zanim sejm przystąpił
do nowego obioru, zgromadzała się szlachta prowincji by wypróbować
rozporządzenia króla i senatu za ostatnich rządów wydane. Rozporządzenia te
mogły być zniesione, a nowe natomiast przedstawione, które otrzymywały
sankcję, o ile sejm przyjął je jednogłośnie. Jednogłośność ta jednakże mogła
być najłatwiej a nawet często tylko wtedy osiągniętą, gdy chodziło o to, by
znieść rozporządzenie, które mogło się stać niebezpiecznem dla praw jednostek,
lub o to, by przyjąć postanowienie, które uszczuplało znaczenie korony. Gdyż
polacy byli zawsze o wiele zazdrośniejsi o potęgę, która wśród nich wzrastała,
niż o jakąkolwiek na zewnątrz, i stało się tak, że polska szlachta zachowała
swoją całą osobistą niezależność, gdy wolność państwa dawno już straconą była.
Jakby więc król nad rozszerzeniem władzy swej nie pracował, następca jego
musiał zawsze pracę na nowo rozpoczynać.
Ale
nawet i z administracji widział się król wykluczonym, i nawet najbardziej
naglące okoliczności nie mogły usprawiedliwić samodzielnego postępowania z jego
strony bez przywołania senatu. Senat[12] ten
nawet odebrał królowi prawo wypowiadać wojnę i zawierać pokój. Wojna zaczepna
sprzeciwiała się konstytucji i była też w skutek całego ustroju państwa prawie
niepodobieństwem. Szlachta nie mogła według prawa dłużej jak trzy tygodnie stać
pod bronią i nie mogła być dalej jak na trzy godziny drogi za granicę
poprowadzoną. W razie napaści nieprzyjacielskiej wojna następowała sama przez
się, była jednakże prowadzoną przez najbardziej w tem zainteresowane
województwa na własny rachunek i często bez współudziału korony. Gdy Polska
zmuszoną została przykładem wszystkich sąsiadów, trzymać stałe wojsko, to to
ostatnie nie zostawało pod bezpośredniemi rozkazami króla. Mianował on tylko
jednego marszałka koronnego dla Polski i jednego dla Litwy, których jednakże
nie mógł już złożyć z urzędu. Również nie myślano wcale o tem, by wyznaczyć na
utrzymanie tej armji pewną część dochodów państwowych; subsydia zatwierdzane
bywały na sejmach i wypłacano nadzwyczaj nieregularnie. To też wojsko stało na
najniższym stopniu miernoty i tem mniej mogło służyć dla króla za podporę, iż
niejeden szlachcic czasami więcej domowego żołnierza utrzymywał niż korona
wojska.
Dodajmy
jeszcze do tego, że wybory — jak było postanowione w r. 1572 — odbywały się nie
za pośrednictwem posłów wojewódzkich, lecz przez osobiste zgromadzenie się
całej szlachty; że podatki wszystkie zostały zniesione za stałą opłatą od
właścicieli ziemskich, że król nie mógł dla siebie zachować starostw, lecz
wszystkie zmuszony był rozdać i to dożywotnie i nieodwołalnie, — to staje się
jasnem, że król wykluczony z prawodawstwa, bez dóbr państwowych, bez prywatnego
majątku i bez stałych dochodów, otoczony przez dygnitarzy, których usunąć nie
mógł, i sędziów, których usunąć można było, jednem słowem pozbawiony wszelkiej
prawdziwej siły, nie mógł inaczej wywierać wpływu we własnem państwie, jak
tylko za pomocą przekupstw, intryg i stronniczych rozterek. Jednakże nawet i
senatowi[13]
odebrano jego szerokie znaczenie i deputowani stanu szlacheckiego sami
nadali sobie najwyższą władzę. Przewaga szlachty nieustannie rosła. Ona jedna
obsadzała wszystkie urzędy państwowe, wszelkie beneficja duchowne były dla
niej jednej, ona jedynie zajmowała posady sądowe i była zupełnie wolną od
wszelkich opłat, ceł, podatków, itd. Szlachta przywłaszczyła sobie sądownictwo
nad chłopami i wydarła koronie statut: „Neminem captivabimus" wskutek
którego żaden szlachcic nie mógł być wpierw uwięzionym, zanim mu winy nie
dowiedziono; prawo które mu zupełną bezkarność zapewniało. Nie wydaje się
dziwnem, że w kraju takim jak Polska, zabójstwo początkowo nie było zbyt surowo
karanem. Każdy szlachcic nosił szablę i wiedział, że poto ją nosi by się
bronił. Zabójstwo karanem było grzywną („mandebode" skandynawów). Za
szlachcica płacono 60 marek (około 900 florenów reńskich), za niedawno nobilitowanego
30 marek, za sołtysa lub żołnierza 15 marek, za chłopa 10 marek, z tych 6
wdowie i dzieciom a 4 panu (Const. 1547, Vol. I, Fol. 7).
Wszystko
w tym wypadku stanowiło wyłącznie urodzenie. Duchowny, choćby nawet był
biskupem mógł jednakowoż niekiedy być opłaconym dziesięcioma markami. I to
prawo, ta taksa na życie ludzkie trwało aż do 1768 roku. Wprawdzie Mateusz
Korwin ustanowił karę śmierci za popełnienie morderstwa[14], ale
Kazimierz Wielki zniósł ją na nowo. W Litwie także bywała kara śmierci
wymierzaną ale zabójstwo musiało być uodowodnionem przez sześciu świadków, a
między tymi przez dwóch szlachciców.
W
końcu związano zupełnie ręce królowi, każąc mu przedtem pacta conventa
zaprzysięgać, do których podczas każdego bezkrólewia dodawano jeszcze o jeden
punkt więcej, ścieśniający władzę.
Drugiem
ważnem złem, które stało się przyczyną nieszczęść rzeczypospolitej, było
nadużycie tego już samo przez się niebezpiecznego liberum veto. Od 1625 roku
zostało ono jako prawo ustanowionem i przez Polaków unicum et specialissimum
jus cardinale nazwanem. Prawo to z góry przypuszczało, że każda jednostka dobro
rozumie i dobra pragnie.
W
dawnych czasach nie często zdarzały się powody, dla których szlachta naród
reprezentująca zjeżdżać się potrzebowała. Ale w miarę jak rzeczpospolita
zaczęła się rozwijać i przestrzeń swoją powiększać im częściej z ościennemi
państwami w jakąkolwiek styczność wchodziła, tem częściej musiała radzić nad
postanowieniami o sprawach publicznych kraju. Jakkolwiek w końcu i Polska
uledz musiała tej konieczności aby stałe wojsko utrzymywać, mimo to jednak nie
chciała potrzebnych na to summ zawsze dawać, aby potężne to narzędzie
nieograniczonej władzy bezustannie na zależnem od siebie stanowisku utrzymać,
wtedy stało się częste zwoływanie szlachty na zjazdy rzeczą niezbędną.
To
spowodowało że w roku 1467 po raz pierwszy został sejm reprezentowany przez
deputowanych i posłów (zwyczaj ten od 200 lat ogólnie w całej Europie istniał),
ale z wyraźnem zastrzeżeniem tego prawa całej szlachty, aby się przy ważnych
okolicznościach osobiście naradzano. — Jednozgodność wszystkich została także i
przy naradach tego zjazdu przedstawicieli narodu za podstawę uznaną.
Posłowie
byli wybierani na sejmikach, które król na sześć tygodni przed każdym sejmem
przez drukowane okólniki na oznaczone miejsce w każdym okręgu zwoływał. Tam w
ustanowionym dniu zjeżdżała się szlachta z całego okręgu, wybierała marszałka
sejmu i dowiadywała się od królewskiego deputowanego o przedmiotach jakie na
sejmie podnoszone będą. Gdy się ten oddalił, przystępowano do wyboru posłów,
których instrukcje musiały być przez jednozgodność głosów określone. Naturalnie
wiele z tych sejmów wskutek tego zrywano i nigdy liczba posłów na sejmach nie
była kompletną, czego też nie uważano za konieczne. Szczególnem jednak jest to
prawo, mocą którego ten, który swojem veto sejm zrywał bywał karany
sześciomiesięcznym aresztem w wieży i 3000 marek; ale prawo to istniało dopiero
od 1764 roku. Posłowie byli przez cztery tygodnie nietykalni i ktoby się na nich
targnął był jako za zbrodnię obrażonego majestatu karany.[15]
Pierwotnie
mogli tylko ci ze szlachty na posłów być wybierani, którzy stale zamieszkałymi
i majętnymi byli; później wystarczało już gdy się tylko z takim spowinowaconym
było.
Miejsce,
w którem się na sejm zjeżdżano nie powinno było być obsadzone wojskiem. Nie
wolno było nikomu na zebranie z sobą broń palną przynosić i nawet wyostrzona
szabla źle była widzianą.
W
pierwszych czasach bywały sejmy zwoływane do Lublina, Parkowa, Piotrkowa i
Łomży, a od 1569 roku została Warszawa na to przeznaczoną; ale aby i życzeniu
Litwinów zadosyć uczynić postanowiono każdy trzeci sejm w Grodnie odbywać.
Wyjątek tutaj stanowiły te sejmy, które się do interesów tronu odnosiły oraz
sejmy koronacyjne, elekcyjne i konwokacyjne, które się zawsze w Warszawie
odbywały.
Zwykle
odbywały się sejmy co dwa lata, we dwa dni po Świętym Michale, jednakże w
koniecznych razach mógł król wcześniej i w innych miejscach sejm zwoływać.
Wtedy trwał on zamiast sześciu tygodni tylko czternaście dni i pod żadnym
pozorem nie można było czas ten przedłużyć albo skrócić, również nie wolno było
radzić wieczorem, przy zapalonych świecach.
Pierwszego
dnia wybierano marszałka sejmu i badano czy posłowie odpowiadają warunkom przez
prawo przepisanym. Następnie posłowie pod przewodnictwem marszałka witali
króla, przyczem czytano pacta conventa. Później przedstawiano tronowi wnioski.
Senatorowie radzili w obecności posłów o przedmiotach, które treść sejmu
stanowić miały, aby im przedstawić co dla państwa jest korzystnem. Teraz
oceniano zarząd ministrów i posłowie rozłączali się z Senatorami aby uchwały
sejmowe stanowić, których pierwszym warunkiem miało być bezpieczeństwo
publiczne. Ostatnie pięć dni nazywały się wielkiemi dniami. Obie izby jednoczyły
się znowu, marszałek sejmu odczytywał prawa, na które wszyscy na sejm
zgromadzeni jednogłośnie się zgodzili i teraz jeszcze mógł każdy swoje veto
położyć. I tylko to co tutaj przez wszystkich przyjętem zostało stawało się
prawomocnem.
Przyznać
należy, że przedstawiciele ci szanowali sami ich nietykalność i nie zdobywali
jak wpierw konieczną jednogłośność przez zgładzenie ze świata tych, którzy opór
stawiali. Ale przez to złe jeszcze się powiększyło.
Nigdy
nie mogli deputowani uważać się za mężów, którzy raz na to wybrani aby się
sprawami kraju opiekować, mogli następnie działać według własnego mniemania i
uznania. Nigdy nie mogli oni dobro kraju nad korzyść swojej prowincji postawić.
Otrzymywali zupełną i ścisłą instrukcję tego co żądać i na co zezwolić mają i
za powrotem byli przez swych wyborców na mocy od 1569 prawnie wprowadzonych
relacyjnych sejmów do surowej odpowiedzialności pociągani. Rozumie się, że
zgromadzenie złożone z 400 ludzi, z których każdy był tylko organem całej
korporacji daleko mniej ustępstw mogło robić, niż tam gdzie każdy tylko swoje
osobiste prawo przedstawiał. — Tak jak wpierw zacięty opór na sejmie narażał
zuchwałego na niebezpieczeństwo życia, tak obecnie uległość kosztować by mogła
niezawodnie życie deputowanemu, gdyby wykazało się, za powrotem, że przekroczył
dane mu upoważnienie. Ta sama obawa, która kiedyś do uległości zmuszała i była
jedynem ograniczeniem anarchji, stała się teraz powodem, dla którego w żaden
sposób nie ustępowano. Napróżno przeciwstawiali zamieszaniu temu cierpliwość,
perswazję, upór i odwagę.
Kiedy
król Władysław żadną miarą nie chciał rozpuścić sejmu nim pewne uchwały nie
zapadną, a nie wolno było pracować przy świecach, postanowiono przez całą noc
razem pozostać i świat ujrzał dziwne widowisko: śpiący sejm pod przewodnictwem
śpiącego senatu i króla, który spał na tronie. Jeden tylko krok pozostał aby
ogólną zgodę prawie niemożebną uczynić i zupełną anarchię zorganizować. Stało
się to wtedy kiedy pojedyncze województwa poleciły swoim pełnomocnikom sprzeciwiać
się wszelkim obradom dopóty, dopóki ich własne wnioski przyjętemi i
wysłuchanemi nie będą. Ponieważ zdarzało się tak, że więcej deputowanych też
same polecenie ze sobą przyniosło, więc sejm był już zerwany zanim otwarty
został.
Inni
deputowani odmawiali swego przyzwolenia każdemu wnioskowi tak długo, dopóki nie
zatwierdzono tych, które ich województwo postawiło i tak pociągało veto jednego
deputowanego w jednej pojedynczej okoliczności rozwiązanie sejmu, to jest
zawieszało na dwa lata wykonanie wszelkiej władzy. Veto jednego deputowanego
było czarodziejską formułką, która zaledwie wymówioną została, pogrążała
rzeczpospolitę na nowo w sen śmiertelny. Armja pozostawała bez żołdu,
nieprzyjaciel najeżdżał i pustoszył pojedyncze prowincje, którym drugie na
pomoc nie spieszyły, prawo zostawało w zawieszeniu, mennica była w nieładzie;
słowem Polska była przez przeciąg dwóch lat wykreśloną z rzędu państw.
Jednakże
zerwanie sejmu jakkolwiek często się powtarzało, uważanem było za każdym razem
za nieszczęście dla kraju. Imię tego posła, który je spowodował oraz jego
rodziny zostawało nawet w potomności przeklętem. Aby się od powszechnego
oburzenia uchronić zwykli tacy posłowie protestację swoją piśmiennie wręczać i
później przez całe lata błądzili i tułali się nieznani po kraju pod brzemieniem
klątwy narodu i ogólnej odrazy jaką wzbudzali.
Ale
jeszcze dalej zachodzono w sztuce paraliżowania starań wszystkich uczciwych
patryjotów i od 1652 r. dobrowolne oddalanie się jednego z członków uznane
zostało ze dostateczną przyczynę dla rozwiązania sejmu.[16]
Do
całego tego nieszczęścia przyłączyły się jeszcze w końcu waśnie religijne,
które w kraju, gdzie tyle fermentujących się elementów znajdowało, musiały
mieć wpływ najniebezpieczniejszy.
Przez
długi przeciąg czasu przewyższała Polska wszystkie inne kraje Europy swoją
tolerancją. Również po owem wielkiem rozdwojeniu kościołów w 16 wieku w Polsce
panował jeszcze zupełny spokój. Tak katolicy jak protestanci mawiali: Inter nos
dissidemus i obydwie partje nazwane były dyssydentami. Dopiero gdy Jezuici i
starania z zewnątrz płomień niezgody roznieciły, nazywano tem mianem tylko
protestantów.
Polska,
która była tak do gwałtownych wybuchów przyzwyczajona, gdzie opozycja
mniejszości w takim stopniu uwzględnianą bywała, i gdzie nieodzowne liczne
zebrania szlachty, coraz to nowe powody do waśni i niezgody dawały, ta Polska
musiała wskutek tego rozdwojenia między własną szlachtą przebyć okrutne
wstrząśnienia. — Teraz dopiero sejmy zaczęły być bezskutecznemi. W przeciągu 36
lat od 1536— 1572 siedem sejmów zostało zerwanych, a pod Augustem III
trzydzieści razy, zbierał się naród napróżno.
Dyssydenci
stali się niebezpieczną raną dla kraju, bo jakkolwiek liczba ich stosunkowo
bardzo była małą, stali się oni później niebezpiecznym pretekstem i punktem
oparcia dla interwencji obcych państw.
Nie
powinniśmy między powodami, które upadek rzeczpospolitej przygotowywały,
ominąć położenie chłopa, który już wcześnie z historji Polski znika.
Twierdzenie
polskiej szlachty i pisarzy polskich, jakoby chłop od najdawniejszych czasów
dziedzicznie własność swego pana stanowił a nawet był jego poddanym, jest
zupełnie fałszywem i to się łatwo udowodnić daje. Ten stosunek jedenastu
miljonów ludzi do pół miljona zaledwie panów jest 200—letniem nadużyciem, które
poprzedzonem było przez 1000 lat trwające lepsze położenie rzeczy.[17]
Pierwotnie szlachcie nie służyło nawet prawo wymiaru sprawiedliwości nad
chłopem, tylko znajdowało się ono w rękach królewskich kasztelanów i tylko
wyjątkowo za szczególne zasługi bywało pojedynczym jednostkom ze szlachty
nadawane.[18]
Spuścizna
chłopa, nawet wtedy gdy nie pozostawił dzieci, przechodziła na krewnych bez
oddawania części panu.[19]
Jeżeli chłop bezprawnie siedzibę swoją opuszczał, to wtedy dopiero mogła chata
jego innemu być oddaną; jeśli zbiegłego trzy lub cztery razy wzywano oraz za
uiszczaniem gruntowego podatku wynoszącego dwa grosze z łanu mógł się chłop
uwolnić od wszelkich innych publicznych podatków, dostaw, zaprzęgów i t.p.[20] Te
rozporządzenia Kazimierza Wielkiego, tego Henryka IV Polski, zjednały mu zaszczytny
przydomek „króla chłopków". Koloniści mieszkali na prawie niemieckiem,
nie odrabiali pańszczyzny tylko płacili czynsze. Natomiast dla polskiego chłopa
ustalił sejm w Toruniu roku 1520 wykonywanie obciążających go ciężarów tak aby
z każdego łanu tygodniowo jeden uprzężny dzień płacił. Łan równa się co
najmniej jednej włóce zawierającej 30 magdeburgskich morgów, które podług
staropolskiego trzypolnego gospodarstwa wydają przecięciowo dziesięć
berlińskich półkorcy wysiewu oziminy. I na tem opierało się zobowiązanie 52
uprzężnych dni rocznie. Po przybliżonem oszacowaniu i po sumiennem obliczeniu
obowiązkowych ciężarów zostaje mu jeszcze połowa przychodu z jego gruntu.
Dziesięciny zamieniali oni na tanie ziarno albo pieniężne podatki.
Co
się tyczy osobistego położenia chłopów, to wolni byli tylko ci, co osiedli na
prawie niemieckiem i ci, którzy uprawiali i zamieszkiwali dotychczas puste
przestrzenie kraju.[21] W
potrzebie pracy, którą uczuwali wielcy właściciele leżała przyczyna, że wszyscy
inni do gleby przywiązani byli i nie mogli opuszczać wsi bez zezwolenia ich
pana.
Ale
chłop nigdy nie był z osobą właściciela związany, nie mógł być sprzedanym.
Ziemia mogła przejść w ręce innego właściciela, a chłop nie był zmuszony
domostwo swoje opuszczać. W ogóle leży już to w łatwości posiadania ziemi i
gruntu, że nigdy właściwe poddaństwo nie istniało. Lecz nawet i przywiązanie do
gleby było przez prawo polskie łagodzone[22]; z
każdej wsi mogły rocznie dwie rodziny bez żadnej przeszkody wydalać się a z
kilku synów mógł ojciec jednego służbie po za obrębem tej wsi poświęcić; nauki
i sztuki były uznane za wolne. Zdarzały się nawet wypadki, w których wszyscy
poddani ze wsi wydalać się mogli, mianowicie, kiedy świeckie lub kościelne kary
wymierzone przeciwko ich panom, rozciągały się i spadały na chłopów, albo przy
dopuszczeniu się gwałtu na poddance.
Dokładnie
maluje krajowe prawo policyjne Jana Olbrachta z 1496 stan ówczesnych chłopów.
„Stan ów przekracza — powiada ono — swoje granice, przepych w strojach i zbytek
w życiu stają się powodem, iż chłopi często przez mieszczan zostają za długi
przytrzymywani.[23]"
I w tym względzie postanowia ono jako na przyszłość mieszczanin nie powinien
obchodzić sądownie chłopa, tylko go skarżyć przed sądem. — Chłop był więc w
dobrobycie, mógł swoją własność zadłużać i miał uregulowane prawa.
Zestawiając
razem wszystko, czem ustawy i prawo ówczesne położenie chłopa ustalają, to
wynik z tego jest następujący: własność chaty, ziemi i pola, możliwie ograniczona
pańszczyzna, sprawiedliwie wyznaczone ciężary, umiarkowane publiczne i
kościelne podatki.
Ale
szczęśliwe te położenie chłopów skończyło się, gdy z wygaśnięciem Jagiellonów
szlachta swój coraz potężniejszy wpływ kosztem korony i stanu chłopskiego
rozszerzać zaczęła.
Zadziwiającem
jest to, że chłop polski takich swobód[24]
używał w owym czasie, kiedy we wszystkich innych państwach Europy poddaństwo
istniało i że niewola jego wówczas się zaczęła, kiedy już wszędzie zniesioną
została. — Bo już w 12 i 13 wieku znika poddaństwo w Niemczech (z wyjątkiem
prowincyj niegdyś słowiańskich, Meklemburgu, Pomorza, Łużyc i t.d.). We
Francyi zniósł je Ludwik X w 1315; w Anglji uwolniła jeszcze Elżbieta 1574 r.
poddanych; w Czechach i Morawji trwał ten stan do 1781 r. aż do czasów Józefa II;
a w Polsce rozpoczął się dopiero z 16 wiekiem. Królowie musieli przyrzec, że
nie będą na przyszłość udzielali chłopom listów żelaznych przeciwko ich panom.[25] Od
tego czasu mogli wszyscy panowie według własnego uznania karać nieposłusznych
poddanych.[26]
Również zdanie „że powietrze na własność zamienia" zostało na wszystkich
obcych, którzy rok we wsi przemieszkali rozciągniętem.[27] Tak
więc bez zniesienia jakiekolwiek z praw na korzyść chłopa, ustanowionych,
stało się zasadniczem prawem państwa: „że chłop odtąd przed żadnym sądem tu na
ziemi nie znajdzie prawnego posłuchu przeciwko swemu panu, choćby skarga jego
dotyczyła mienia, cześci, albo życia." Chłop stał się igraszką samowoli,
która już żadnych granic nie miała nad te, które nadmiar złego stawia złemu
stanowi rzeczy. Każden szlachcic stał się nieograniczonym samowładcą w swojej
wsi i chłop mógł tylko spodziewać się obrony w łasce swego pana albo w swej
własnej rozpaczy.
Wskutek
tego też powstały te straszne bunty chłopów, przed groźbami których szlachta
już drżała, ztąd ten wielki upadek własności ziemskiej i przebranie się tych
źródeł, z których naród powinien był czerpać dobrobyt swój i siłę.
Jak
bardzo położenie chłopów stawało się nieszczęśliwem widzieć możemy z
postanowień takich, jak ustawa sejmowa 1768, 18 i 19 art., mocą której „władza
i prawo własności szlachty nad ziemią i ludźmi zostaje w całej swej
rozciągłości zachowaną, ale prawo życia i śmierci chłopów nie ma dalej w ręku
szlachty pozostować." — W roku 1791 wydano jeszcze rozkaz „że odtąd
jeżeli jaki pan ze swymi osadnikami jaką prawną ugodę zawrą, to musi takowa być
na umowie opartą i dotrzymaną." Jeśli zapytamy ówczesnych[28]
pisarzy tego narodu o położenie chłopów, to dowiadujemy się „że chłop[29] żył
bez prawa i bez sądu, bez sprawiedliwości i bez króla, nawet bez religji,
zmuszonym był w niedzielę i święta pracować, bo w niektórych miejscach każda
włóka była pięcioma dniami pańszczyzny obciążona." Te nieumiarkowane
żądania pracy czyniły niemożebnem znalezienie miary dla ich zrównoważenia.
„Chłop[30] nie
ma żadnego znaczenia; bez woli swego pana nie wolno mu stanąć przed sądem,
przeciwko swemu panu nie ma on tu na ziemi sędziego; — kiedyś uchwalonemi
zostały pewne rozporządzenia na jego korzyść, ale te dawno już poszły w zapomnienie
i przeciwko uciskowi chłop nigdzie sprawiedliwości nie znajdzie. — Przez długi
czas pan jego był panem życia i śmierci[31] i
Polska jest jedynym krajem, gdzie lud prosty wszelkich praw ludzkich jest
pozbawionym."[32]
Obok
tej ogromnej przepaści, jaka chłopa od szlachcica dzieliła, nie mógł się jednak
w Polsce nigdy stan średni rozwinąć. Przemysł i handel[33] nie
mógł pomyślnie rozwijać się tam, gdzie rząd nie był w stanie udzielać mu swojej
opieki albo zachęty, gdzie dowolne i gwałtowne wyrządzanie krzywd nie dawało
bezpieczeństwa własności i nie budziło zaufania. Brakowało słowem warunków,
których przedewszystkiem potrzeba dla rozwoju przemysłu i handlu.
I
tylko tym sposobem zrozumieć można, że kraj posiadający 13.000 mil kwadratowych
i 11½ miljona mieszkańców mógł być zawsze biednym mimo swych wielkich spławnych
rzek, które do morza Czarnego i Bałtyckiego prowadziły zbytek żyta, pszenicy,
wosku, miodu, chmielu, ryb, futer, mimo niezliczone stada najpiękniejszego
bydła, doskonałych koni, mimo wielkich zapasów budowlanego i okrętowego drzewa,
niewyczerpanych kopalni soli.
Ze
wszystkich tych bogactw nie umiał przemysł krajowy nic stworzyć prócz grubego
płótna, płótna żaglowego, lin, potażu i drzewa do okrętów; wszystkie inne
produkta były w ościennych państwach wyrabiane. Tylko siódma część kraju była
zabudowaną, i jeżeli Polska mimo to znaczne transporta bydła na rzeź i zboża za
granicę wysyłała, to było to tylko możebnem dzięki temu, że wielka część
narodu, to jest uciskany chłop sobie tych przedmiotów skąpił, karmił się
nędznie razowym chlebem, tak jak dziś kartoflami, że zaledwie trzy razy do
roku dostawał mięsa i że nawzajem ten sposób życia powodował znowu mały wzrost
ludności. Wszelki inny wywóz był bardzo nieznaczny i nie stał w żadnym stosunku
do tych przedmiotów zbytku, które mimo wszelkich ustaw przeciwko onemu, były
żądane i przywożone.
Kopalnie
ołowiu w Olkuszu przestały istnieć i nawet zarząd niewyczerpanych zapasów soli
kamiennej w Bochni i Wieliczce, oraz salin na czerwonej Rusi do tego stopnia
był zaniedbanym, iż nie tylko że nic z bogactw tych za granicę nie wywożono,
ale nawet prowincja pruska obcą solą musiała być zaopatrywaną z wielką dla
korony stratą.
Rozumie
się że tym sposobem bilans handlowy musiał bardzo korzystnie wypadać dla wszystkich
krajów, które pozostawały z Polską w stosunkach handlowych, a bardzo
niekorzystnie dla niej samej.
W
1777 r.[34]
wynosił przywóz 47.488.876 złotych polskich, wywóz 29.839.238 złp. a zatem
przywóz był w tym roku o 17.649.638 złp. większym od wywozu. Z tego poszło na
Austrję prawie 11 miljonów, na Prusy 5 miljonów, na Rossję i Turcję prawie 1½
miljona.
W
roku 1776 wynosił przywóz 48.640.679 złp. wywóz 22.096.360 złp.; zostawało więc
w tym jednym roku 26.544.319 złp. — Głównym źródłem pieniędzy, które w Polsce
jeszcze krążyły była sprzedaż godności królewskiej.
Pomimo
wszelkich wewnętrznych źródeł dochodu, skarb niejednego miasta europejskiego
przewyższał skarb rzeczypospolitej a dwóch lub trzech londyńskich kupców robiło
większe obroty niż przynosiły majątki królewskie. Polska żyła w niedostatku
wśród bogactw, których jej natura szczodrze udzieliła. Zbytek produktów na nic
jej się nie przydawał; nie miała dróg, by je wywozić, okrętów, by je wysyłać,
ani fabryk, by je wyrabiać, ani handlu, by je spożytkować.
Cała
historja polskiego handlu ogranicza się prawie wyłącznie na historyi miasta
Gdańska.
Gdy
w 13 wieku najznaczniejsze miasta Niemiec zjednoczyły się, by wzajemnie bronić
się przeciwko gwałtom i napaściom, którym pojedynczo oprzeć się nie były w
stanie, by sobie otworzyć drogi, które tysiące rozbójniczych zamków i
niezliczone rogatki tamowały, wreszcie żeby stworzyć dla siebie prawo, którego
nie mogli im dać książęta, gdy jednem słowem utworzył się związek hanzejski;
który przez całe stulecia panował z nieograniczoną władzą nad handlem na dwóch
wielkich morzach, — wtedy musiał Gdańsk poznać się na niezliczonych
korzyściach, które wyjątkowo mogły na niego spłynąć przez przyłączenie się to
tego nowego związku.
Mieszkańcy
Gdańska byli pochodzenia niemieckiego, rządzili się prawem niemieckiem
(Sachsenspiegel) i własnemi ustawami. Przez pewien czas pozostawali oni pod
niemieckimi konturami, a gdy później uznali zwierzchność rzeczypospolitej, tem
niemniej trzymali się o ile można zdala i niezależnie od niej. Gdańszczanie
ufortyfikowali miasto na własny koszt i odpowiedzialność, a także bronili swej
niezależności nietylko przeciwko obcym lecz nawet przeciw samym polakom.[35] Nie
pozwolili rossjanom wejść do miasta wtedy, gdy Polska nie śmiała już dać
odprawę temu wrogowi.
Od
czasu, gdy rzeczpospolita utraciła morze Czarne, był Gdańsk najlepszym a
wkrótce potem i jedynym portem, przez który Polska utrzymywała stosunki ze
światem wreszcie doszedł do wysokiego stopnia dobrobytu i znaczenia.
Gdy
miasta królewskie w Polsce otrzymały prawo magdeburskie, przywędrowało wnet do
nich mnóstwo pracowitych cudzoziemców, którzyby w krótkim czasie mogli
powiększyć obroty handlowe. Toruń, Chełm, Elbłąg, Królewiec, Braunsberg i
Kraków przyłączyły się też do związku hanzejskiego. Jednak ponieważ nie
potrafiły utrzymać swej samodzielności, ulegać coraz bardziej zaczęły
rozszerzającym się prawom szlachty i potomkowie owych przybyszów mieli byt
bardzo smutny i skrępowany.
Wszystkie
zaś inne miasta stały puste i bez murów, gdyż nic prócz nędzy nie zawierały.
Mieszkańcy ich zajmowali się rolnictwem i zaledwie możnaby znaleść wśród nich
najniezbędniejszych rzemieślników. Gdyż kto nie był szlachcicem, ten żył
wzgardzony w miastach, lub uciskany po wsiach — i w samej rzeczy w Polsce nie
było stanu mieszczańskiego.
Cały
prawie handel w Polsce pozostawał w zupełnym upadku. Od chłopa, który sam
właściwie nic nie miał, handlujący nie mógł też nic zyskać. Od szlachty również
nic.
Bogaci
i możni a więc ci, którzy najwięcej mogliby kupować u kupców, zamieniali na
towary drzewo, zboże i t.p., Jakimże sposobem mogli kupcy z korzyścią
sprzedawać lub kupować w kraju, gdzie najwyższa klassa obywateli bez cła
sprowadzała lub wysyłała te właśnie towary, za które tamci w obydwóch wypadkach
na publicznych i prywatnych komorach celnych musieli opłacać podatki? W końcu
zła organizacja sądowa, szczególnie z trudnościami połączone eksekwowanie,
czyniło prawie niemożebnem dawanie komu kolwiek kredytu. Również niepodobna
było znaleźć wspólnika szlachcica ponieważ zajmowanie się handlem prowadziło
za sobą utratę szlachectwa. Z początku Polska ciągnęła korzyści z handlu
pośredniczącego skupując we Wrocławiu, Lipsku i Gdańsku towary dla Rossjan
niezbędne i drogą lądową do nich je dowożąc. Atoli od czasu, gdy Piotr Wielki
narodowi swemu otworzył morze Bałtyckie i Czarne, znikła i ta gałęź krajowego
zarobku.
Niewielki
handel, który jeszcze pozostał w Polsce, zawdzięczano żydom.
Nie
da się zaprzeczyć, że wstrzemięźliwy ten, o chleb troszczący się lud, tworzył
jedyną w kraju klasę pośredniczącą. Wszystkie te czynności, do których rękę
przyłożyć lekkomyślność lub duma zabraniały szlachcicowi, a które tępość,
ciemnota i ucisk czyniły niedostępnemi dla chłopa, przypadły w udziale żydom,
którzy stając się później narodowem nieszczęściem, byli też złem potrzebnemi
koniecznem dla kraju: po pierwsze w skutek złych środków przedsięwziętych ze
strony rządu, gdyż wszędzie znajdowano rzeczą łatwiejszą żydów palić, niż
czynić z nich dobrych obywateli; — ostatnio ponieważ nienawidzono żydów i
zazdroszczono im bogactw, nie naśladując ich pilności, dzięki której oni je
zdobyli. — Zmuszeni jesteśmy rzucić okiem[36] na
ten dziwny, mało znany, a jednakże tak ważny lud, który wygnany z ojczyzny,
wciąż rósł i powoli znalazł wstęp do wszystkich krajów, póki nie objął kuli
ziemskiej, jak gałązki bluszczu pień, przy którym i dzięki któremu istnieje,
nawet wówczas, gdy korzeń wyrwany jest z ziemi, z której czerpał życie.
Po
wszystkie czasy samowolą i przemocą gnieciony, widzimy lud ten podnoszącym się
wciąż nanowo przez chytrość i wytrzymałość. Ogniem i mieczem prześladowany i
wciąż się odradza i popełnia swe przerzedzone szeregi. Niezliczone razy
zrabowany i splądrowany, jest on wciąż w posiadaniu wszelkiego bogactwa. Przy
dziwacznej mieszaninie zewnętrznej słabości i utajonej siły, — pokorny i
uniżony wobec potężnych, despotyczny i okrutny względem zależnych — od siebie
naród ten, zbiorowo uciskany i sponiewierany, w osobie pojedynczych swych
członków tyranizował swych ciemiężycieli. — Jak człowiek nawet w swojem
poniżeniu zachowuje jeszcze wspomnienie wrodzonej szlachetności i poczucie
swego ucisku, tak żyd gwałtowi i nieprzyjaźni przeciwstawił nienawiść i
pogardę, uczucia, które tem głębiej musiały się w nim zakorzenić, im więcej był
zmuszony troskliwie je w sobie zamykać.
Po
1000—letnim pobycie w kraju są oni wciąż jak obcy, nie uważając ziemi, na
której się urodzili za swą ojczyznę, narodu z którym wzrośli za równego sobie.
Całe
polityczne stanowisko żydów, zarówno jak i własne ich prawa usuwały ich od
posiadania ziemi, służby państwowej, od urzędów.
Dobro
ogółu nie mogło nigdy stać się celem ich dążeń, polem dla rozwinięcia ich
zdolności, wiedzy i pracy. Miłość ojczyzny, ambitne pragnienia, chęć działania,
słowem wszystkie te potężne dźwignie, które ludzi do czynów pobudzają, nie były
dla nich polem, na którem by się rozwinąć mogli. Zewsząd ze wzgardą odepchnięty
żyd był tylko sobie samemu pozostawiony i to własne „ja" stało się i
musiało się stać jedynym przedmiotem i celem całej jego działalności.
Najwyższem stanowiskiem, jakie żyd mógł zdobyć dla siebie w kraju, było
stanowisko bogatego człowieka. Ale samo bogactwo nie dawało mu żadnego
obywatelskiego poważania, nie chroniło go przed hańbą, odrazą i nienawiścią
społeczeństwa i żyd musiał bogactwo swoje ukrywać, albo używać go z narażeniem
się na rozmaite niebezpieczeństwa.
Pieniądz
nie był dla żyda środkiem do szczęścia i przeto stał się celem samym. Bogactwo
było jedynym celem wszystkich dążeń każdego z nich i wszystkie drogi, które do
celu prowadziły, do tego jedynego celu, były dla niego jednocześnie prawem i
zemstą nad ciemiężcą. Każde upokorzenie znosząc z bólem, każdą obelgę znosząc
cierpliwie, zawsze trzeźwy, na małem przestający, z byle czego żyjąc, żyd ze
wszystkiego korzystał. Czyż zatem dziwić się można, że wszystkie bogactwa
spływały w ręce tych przybyszów i że powoli ciemiężyciele stali się zależnymi
od tych wzgardzonych przybyszów? Pierwsi żydzi, którzy tu osiedli byli
wygnańcami z Czech[37] i
Niemiec. W roku 1096 schronili się oni do Polski, gdzie wówczas daleko większa
tolerancja panowała niż we wszystkich innych państwach Europy.
Wywędrowanie
to żydów nastąpiło wskutek okrucieństwa i chciwości pierwszych krzyżowców. Ci
ostatni twierdzili, że żydzi są naturalnymi nieprzyjaciółmi Chrystusa. W samej
Moguncji spalono 1.400 żydów. W Bawarji padło 12.000 ofiar. Kobiety zabijały
swoje dzieci, a mężczyźni odbierali sobie życie, by ujść rąk missjonarzy i
uchronić się przed chrztem. Z Czech wywędrowali wszyscy i musieli całe swoje
mienie zostawić bo: „ponieważ oni żadnych bogactw z Judei ze sobą nie
przynieśli, powinni więc z tem z czem przyszli z Czech wychodzić."
Miłości
Kazimierza Wielkiego dla pięknej Esterki, żydówki z Opoczna, zawdzięczają żydzi
pewne obywatelskie prawa i swobody o tyle, o ile było w mocy króla nadać im
takowe. Prawa te wyszły tylko krajowi na korzyść; a jednak za Ludwika
Węgierskiego 1371, wszyscy żydzi zostali z kraju wydaleni. Ale mimo to
znajdujemy ich znowu w roku 1386, w całym kraju rozproszonych. Chrześcjanom zostało
wówczas zabronionem pod karą klątwy wszelkie obcowanie z żydami albo kupowanie
czegobądź od nich. Ci ostatni zmuszeni byli w każdym mieście, gdzie sobie
stały pobyt obierali, na pewnych przedmieściach razem zamieszkiwać. Zajmowanie
się lichwą zostało im zakazanem, a Jan Olbracht zniósł jednym zamachem
wszystkie hipoteczne zapisy, za pomocą których chcieli oni nabyć większą część
szlacheckich majątków, które na uzbrojenie wojenne zastawione były. Jednak
pożyczki powinny były im być z prawnemi procentami zwrócone.
Bardzo
charakterystycznym jest przywilej Bolesława Pobożnego z 1505 r.[38] Jest
on dowodem że królowie musieli żydów bronić przed ogólną nienawiścią i uciskiem
chrześcjan. Między innemi opiewa on: Zwłoki żydów mogą być bez cła wprowadzone
do kraju. Za znieważenie synagogi płaci chrześcjanin wojewodzie kary dwa
kamienie pieprzu. — Nikt nie powinien do żydów zajeżdżać. Używanie krwi
ludzkiej przez żydów jest fałszem. Jeżeli żyd zostaje oskarżonym o wykradzenie
chrześćjańskiego dziecka, to musi to być przez trzech żydowskich i trzech
chrześcjańskich świadków udowodnionem. Jeżeli oskarżenie nie może być
dowiedzionem to oskarżyciel winien uledz tej samej karze, na którą żyd miał być
skazanym. Jeżeli żyd zostaje w nocnej porze pokrzywdzonym i woła o pomoc to
chrześcjanie są pod karą zobowiązani go bronić — i t.d.
Niejedną
uchwałę sejmu, nie jedno prawo, któreby ich handel do upadku zupełnego
doprowadziło i niejedną burzę, którą fanatyczni księża przeciwko nim podżegali,
umieli żydzi za pomocą swych pieniędzy (Miczyński mówi „przez czary")
zażegnywać. To zapewniało im po wszystkie czasy wysokich protektorów. Niektórzy
pisarze natomiast utrzymywali. „Bóg błogosławi tych, którzy żydów
prześladują" i jako dowód wymieniali kilka polskich rodzin.[39]
Podług
wskazówek samych żydów znajdowało się w kraju w r. 1540 tylko 500
chrześcjańskich kupców, a za to 3.200 żydowskich oraz 9.600 żydowskich
złotników i fabrykantów. Bogaci żydzi zaczynali te same ubiory nosić co polska
szlachta, a nawet przewyższali ich świetnością swych strojów.
Charakterystycznym jest w tym względzie rozkaz króla Zygmunta I, który zakazuje
im nosić złote łańcuchy, pierścienie z herbami i szable drogiemi kamieniami
wysadzane. Żydzi miewali swoje własne sejmy; każda prowincja posyłała swego posła
do Warszawy, gdzie oni między sobą wielką radę tworzyli i wybierali marszałka,
który bywał przez rząd zatwierdzanym. Słowem, żydzi stanowili obok szlachty
najwięcej poważany i najbardziej wpływowy stan w kraju.
Szczególniej
niepokojącym był trudny do uwierzenia wzrost liczby tych gości, o których
twierdzą, że w trójnasób krajowców liczebnie przewyższali. Ponieważ żydzi
umieli uchylać się z wielką zręcznością od podatków i ciężarów publicznych,
postanowił Zygmunt August na przekór ich wyobrażeniom pobierać od nich podatek
z każdej głowy. Wskutek tego musiała każda jednostka płacić po 1 złotym,
wówczas 1½ talara. Zarazem chciano się tym sposobem dowiedzieć o
rzeczywistej ich liczbie. Liczono ich wówczas 200.000 dusz, ale podatku
wpłynęło tylko 16.000 złotych.[40]
Jeszcze
większą potęgę zdobyli żydzi za Jana Sobieskiego, któremu niegdyś wstąpienie na
tron wywróżyli. Monarcha ten tak wielkiemi łaskami ich obdarzał, że Senat w
1632 roku formalnie prosił go, aby więcej na dobro państwa baczył i nie
dopuszczał by wszystkie łaski korony przez ich ręce przechodziły.
Pod
każdym prawie panowaniem ponawiano zakaz, aby nie handlowali z chłopami, nie
trzymali domów zajezdnych, nie szynkowali, a przekroczenie, które nawet karę
śmierci za sobą pociągać mogło dowodzi, że żydzi nie przestawali nigdy
zajmować się tym dla nich korzystnym, dla krajowców tak zgubnym, sposobem
zarobkowania.
Przypatrzyliśmy
się teraz tym przeciwnym sobie żywiołom, które w połączeniu tworzyły państwo.
Bezsilny król, wszechwładne demokratyczne szlachectwo, które różniło się w
interesach i przekonaniach religijnych między sobą; stan trzeci, który w
państwie lichwą się zajmował nie stanowiąc jego składu, i w końcu massę narodu
stanowiący włościanie, bez politycznych, bez ludzkich prawie praw w największej
pogrążeni nędzy.
Ale
jakiż obraz zamieszania przedstawia naszym oczom wnętrze tego nieszczęśliwego
kraju!
Wcześnie
dosięgła Polska pewnej wyższej kultury, atoli od czasu kiedy szlachta, chcąc
zachować swoją niezależność, odarła rząd z wszelkiego znaczenia, od czasu kiedy
naród sam siebie pozbawił możności posiadania prawodawstwa na drodze legalnej,
pozostawała ona ciągle na tej samej stopie — i podczas kiedy wszystkie ościenne
państwa o wieki całe naprzód się posuwały, zostawała Polska o tyleż wieków wstecz.
I
w samej rzeczy przyszło do tego, że prawne wykonanie wszelkiej wyższej władzy
ustało. Mennica została w 1685 r. zamkniętą, a ponieważ pieniądze polskie
większą miały wartość niż pieniądze państw ościennych, przeto znikły z obiegu
albo bywały fałszowane. Tym sposobem miał być cały kapitał pieniężny Polski dwa
razy po za krajem przebijany. Natomiast obce monety miały kurs dowolny. W końcu
powstało tak wielkie zamieszanie, iż król August II kazał na własną
odpowiedzialność bić w Warszawie saskie pieniądze; wprawdzie nie został on do
tego ani przez naród ani przez senat upoważnionym, bo podczas długiego jego
panowania nie przyszedł żaden sejm do skutku, któryby go do tego czynu mógł
upełnomocnić.
I
tak zmuszała nieubłagana konieczność nie tylko królów, ale wszystkich wysokich
urzędników państwowych do przywłaszczania sobie władzy, która im się nie
należała, i która w rozmiarach swoich przewyższała o wiele każdą przez
nieograniczony rząd udzielaną władzę. Zniewolony przekraczać swe
pełnomocnictwo, aby jak najbardziej naglącym wymaganiom odpowiedzieć, panował
każdy nieograniczenie i bez żadnej kontroli w swoim zawodzie i koniecznością
zmuszony używał siły w obec ogółu, z którego każda pojedyncza jednostka miała
prawo pociągnąć go do odpowiedzialności za nadużycie, do którego każdy jego
następca na nowo uciec by się musiał.
Rzeczpospolita
nie utrzymywała posłów przy zagranicznych dworach, kraj nie miał twierdz, był
bez marynarki, pozbawiony dróg i zapasów broni, bez skarbu, a nawet bez pewnych
przychodów państwowych. — Armja była mała i zaniedbana, bez dyscypliny i
często bez żołdu, tak, że wojska zmuszone były konfederować się i rozkładać
obozem przed zebraniami sejmowemi, aby swoim prawnym wymaganiom tak nieprawną
nadać wagę.
Cała
więc siła państwa na zewnątrz spoczywała w konfederacji. — Królowie z obawą na
każdy rozwój większej siły niż ta którą sami posiadali spoglądając, starali się
wszelkiemi siłami każdy taki związek krzyżować lub jemu zapobiedz; do
konfederacyj zaś, które oni sami zawiązywali naród nie zbliżał się, bo z
nieufnością się do nich odnosił. Prócz tego, ta zwykle tak bitna i waleczna
polska szlachta, wskutek zbytku, rozkoszy a w części z winy samego rządu
zniewieściała i straciła pierwotną swą siłę.
Prawie
wszystkie duże majątki były obciążone długami i procesami. Większa część
szlachty nie posiadała ani broni ni koni i tworzyła tylko jeszcze tłumne
zgromadzenia bez porządku, dyscypliny i przewodnictwa; z drugiej zaś strony nie
można było nigdy odważyć się na to, aby massy ludu do obrony ojczyzny uzbroić.
W tem położeniu w jakiem się ówczesny chłop znajdował i w którem on w
najściślejszem znaczeniu tego słowa nic już do stracenia nie miał, musiał on
nieprzyjaciela i swego dziedzica jednakowo uważać. Każda obietnica, lada widok
na polepszenie losu, bodaj tylko odmiany uciążliwego położenia, jeżeli mu
takowe dawał nieprzyjaciel, musiały uczynić chłopa najstraszniejszym
przeciwnikiem swego pana. Sama możebność buntu chłopów z całą jego zgrozą, jaką
tylko najbujniejsza wyobraźnia przedstawić sobie może i z jaką oni już nie raz
całe prowincje kraju pustoszyli, wstrzymywała szlachtę i jej domowe wojsko od
obrony rzeczypospolitej. Bo któżby odważył się dom swój, żonę i dzieci na łup
rozkiełznanego szaleństwa chłopów zostawić.
I
tak w samej rzeczy istniała Polska dalej na wewnątrz tylko przez przywłaszczoną
sobie przez nielicznych władzę, a na zewnątrz przez swoją bezsilność.[41]
— Albowiem na Polskę z armją uderzyć, znaczyło chcieć ją zdobyć, a temu
już sama wzajemna zazdrość ościennych państw przez długi czas przeszkadzała.
Elekcje
królów i waśnie religijne były szczelinami przez które najprzód wdarł się do
Polski wpływ obcy. W 1697 r. wyjednała dziesięcio tysięczna armja saska swemu
elektorowi Augustowi II wbrew woli większej części polskiej szlachty koronę
tego kraju. I właśnie dla tego potrzebował August ciągle tej armji, by koronę
tę wbrew woli narodu przy sobie utrzymać.
W
tem położeniu w jakiem ją teraz widzieliśmy, Polska była za słabą by się módz
sama bronić, a wolała jednakże zostawać nieuzbrojoną wśród gotowych do boju
sąsiadów, niżeli utrzymywać w kraju armję swego króla. Niespokojne o prawo
pojedynczych jednostek i z zawiścią na władzę królewską spoglądające sejmy
domagały się stanowczo wydalenia wojsk saskich, raczej wolność państwa niż
prerogatywy pewnego stanu na niebezpieczeństwo wystawiając. — W wojnach, które
król teraz przedsięwziął by módz armję utrzymać, zapewniającą mu jedynie
znaczenie w rzeczypospolitej, nie szczęściło mu się zupełnie. — W 1704 roku
znowuż nie wola narodu ale oręż szwedzki włożył koronę na głowę Stanisława
Leszczyńskiego.
Po
porażce Karola XII zjawia się znowu August II z armją w Polsce, z zamiarem
powtórnego wstąpienia na tron. — Ale kiedy tym razem chciał ten monarcha dać w
państwie władzy królewskiej pewne stałe podwaliny, co zapewne od pierwszej
chwili jego głównym było zamiarem, wtedy wystąpiła konfederacja tak stanowczo
przeciwko niemu, że August potrzebował rossyjskiego pośrednictwa i rossyjskiej
opieki, aby się niejako utrzymać. I tak dał on następcom swoim zgubny przykład,
który państwo do upadku doprowadził.
August
III wstąpił na tron swego ojca już nie za pomocą saskiego oręża, ale za wpływem
rosyjskim i pod rosyjską opieką i aby się na tronie utrzymać stanął w zupełnej
zależności od tego państwa. Jednakże środek którego użył ku wywyższeniu się
stał się zarazem narzędziem jego upadku. Uzbrojenia Augusta II-go w celu
podwójnego zdobycia dla siebie tronu, jego wojny, a więcej jeszcze zbytek i
przekupstwo jakiem on szlachtę polską zaczął podbijać wtedy, kiedy miecze już
nic zrobić nie zdołały, a nakoniec bezgraniczne marnotrawstwa Augusta III,
wyczerpały wszystkie zasoby Polski i królestwa Saskiego. Bogate te dziedziczne
kraje utracił także w ciągu siedmioletniej wojny i tak stał się August z
potężnego elektora najbezsilniejszym królem.
Śmierć
Augusta III była właśnie chwilą, na którą wszelkie partje wewnątrz i na
zewnątrz kraju czekały, aby wszystkie namiętności i wszystkie siły dla swych
celów poruszyć. Polityka, miłość ojczyzny, zdradziectwo, ambicja i przedajność,
intrygi i samowola walczyły przeciwko sobie i wywoływały ogromną burzę w
rzeczypospolitej.
Przypatrzmy
się bliżej w tem wielkiem zamieszaniu tym partjom, które zamierzały nowej
elekcji króla użyć dla poprawy społecznego stanu ojczyzny.
Wprawdzie
wielu Polaków uważało ówczesny stan kraju jako arcydzieło polityki. Z dumą
spoglądali oni na osobiste prawa, niepomni, że dziewięć dziesiątych części
narodu zostaje w największem niewolnictwie i że nawet niezależność szlachty
daleką jest od swobody. — Albowiem z ustroju tego wypływająca bezsilność
państwa nie mogła być żadną rękojmią trwałości ustawy, bo nie dawała rękojmji
bytu tegoż państwa. Ciągle niespokojni o to aby władza nie'dopuszczała się
nadużyć, nie widzieli oni niebezpieczeństwa jakie nadużycie swobody i wolności
zgotować może, i potrzeba im było jeszcze wielkiej szkoły nieszczęścia aby ich
przekonać, że zmiana formy rządu stała się nieuniknioną.
Nie
brakowało jednak takich mężów, którzy ogromne błędy tego ustroju państwowego
uznawali.
Na
sejmie konwokacyjnym mówił w tym duchu książę prymas: „Wszystkie nasze narady
do żadnego celu nie prowadzą. Sejmy są zupełnie bezskuteczne i któż poszczycić
się może tem, że chociażby na jednym sejmie do którego on należał szanowano
swobodę narad? — Uważamy się za naród, a jednak zostajemy pod jarzmem niewoli i
drżymy przed mieczami. Odczuwamy wszyscy nieszczęście naszego poddaństwa, a
mimo to brak nam rozumu abyśmy sobie sami radzić mogli i nie mamy dosyć siły
aby los swój polepszyć i mimo to wszystko zaślepieni posuwamy się dalej w
przepaść.
„Wszelkie
nasze cierpienia są skutkiem naszych czynów. Jęczymy w więzach własnej naszej
trwogi, nie mamy nic na czem byśmy nasze nadzieje oprzeć mogli, ani rady jakąby
rozum udzielić był w stanie, ni pomocy, ni siły. — Nie mamy twierdz, bo one są
w stanie upadku, nie mamy załóg, bo one są bezsilne i w potrzeby wojenne
niezaopatrzone, brak nam zabezpieczonych granic i nie mamy wojska, aby je
bronić. — Przyznajmy, że kraj ten przedstawia obraz na roścież otwartego domu,
przypomina siedzibę przez burze spustoszoną, gmach bez właściciela, któryby
runął ze swoich wstrzęśniętych podwalin, gdyby go Opatrzność jeszcze nie
podtrzymywała.
„Rzućmy
tylko okiem na te nadużycia, które wszelkie wyobrażenie przechodzą. Prawa są
odarte ze swej godności i wynaturzone, trybunały, które mają sądzić zbrodnie
są zniesione; prawa nie są wcale wykonywane. Krzywoprzysięztwo bywa ścierpiane
kosztem zbawienia dusz i kosztem ojczyzny! Swoboda znajduje się pod uciskiem
gwałtu i samowoli; skarb królewski zmarnowany przez wprowadzenie obcej monety
złej próby. Miasta prowincjonalne, — te najpiękniejsze ozdoby państwa — są
wyludnione i korzyści z handlu przez żydów zagarnięte. Wśród miast zmuszeni
jesteśmy szukać miasta tak są rynki, ulice i pola spustoszone.
„Szereg
50 lat dokonał tego przekształcenia. — I dla czegóż to? Dla tego, że żyjemy
wbrew duchowi chrześcjańskiemu i braterskiej miłości, bez jedności, bez
zaufania i bez prawości .... Rozważmy tylko jak sumienie nasze takiem
postępowaniem obciążamy; jak trudno jest na nowo zbudować to co się druzgocze;
jak wielką będzie kara mściciela, którą my na nasze głowy ściągamy. Zastanówmy
się nad tem, jaki rachunek będziem musieli zdać przed Bogiem i przed krajem,
jeżeli pograniczne prowincje wystawiemy na niebezpieczeństwo podbicia ich przez
wroga.
„Obecnie,
kiedy nasza wolność bez hamulca i bez granic najdzikszym szaleństwom się
oddaje, niczego nam więcej nie potrzeba jak więzów, które by ją od tych
wybryków wstrzymały, od wybryków które ją do upadku, do niewoli z czasem
doprowadzą. — Taka wolność jak nasza jest tylko rozkiełznaniem. Zgubny jej
wpływ rozciąga się na zgromadzenie same i zmusza nas byśmy ją pod regułę, pod
prawo podporządkowali. Ten sejm jest miejscem, gdzie szaleństwa swobody muszą
być poskromione, tej swobody, która nas do upadku prowadzi, która nam szkodzi i
nas uciska, która nasze prawa obala, tamuje drogę sprawiedliwości i niszczy
bezpieczeństwo publiczne.[42]
I
jeżeli nawet takie słowa dla ogółu niespostrzeżenie przebrzmiały, albo przez
tych, którzy trwałość anarchji popierali uwzględnione nie zostały, to jednak
znajdowało się zawsze wiele rozumnych, którzy prawdę tych słów i ich ważność
rozumieli. W ogóle nigdy nie brakowało Polsce mężów, którzy gotowi byli w
każdej chwili poświęcić się dla ojczyzny. I jakkolwiek tysiącoletni spruchniały
już gmach rzeczpospolitej groził tym, którzy nim wstrząsali zagrzebaniem pod
gruzami, nie odstraszało to jednak śmiałych silną dłonią stare podwaliny walić
i nowe podsuwać.
Ale
właśnie te usiłowania przywrócenia lepszego porządku rzeczy, musimy tu jako
ostatnie przyczyny ostatecznego upadku rzeczypospolitej przytoczyć. — Wśród
stronnictw, które zamierzały przewrót w państwie sprowadzić musimy najsamprzód
dwór wymienić. W rozprzężeniu wszelkich stosunków, w ucisku narodu i w
zniewieściałości szlachty, widział dwór dla siebie nadzieję zdobycia większej
samodzielności. Przednie urzędy oddawano tym, którzy potrafili być układnymi i
posłusznymi; szlachcic z czasem stał się dworzaninem i dzielność narodu była
umyślnie podkopywaną. Nadmiar złego stać się miał przedświtem szczęśliwszego
położenia dla narodu. Wskutek przesadnego zbytku, do czego dwór dawał pierwszy
przykład, większa część szlachty zupełnie zubożała i kiedy może około stu
wojewodów biskupów i starostów w sposobie utrzymania dworów i w strojach
łączyli bogactwo wschodu z francuzką modą, musiała o wiele znaczniejsza część
szlachty szukać dla siebie służby.[43]
Wielu z nich, aby ujść tego poniżenia chciało chwycić się handlu i bezwarunkowo
oddali by oni tem ojczyźnie swojej istotną przysługę. Jednak sejm z 1677 r. był
o tyle nierozumnym, że oświadczył, iż handel jest niegodny szlachcica i że ci,
którzy mu się oddadzą tracą wszelkie przywileje. Mimo to jednak pomiatano teraz
bez żadnego względu tyłułem szlachectwa, który poprzednio przez zagranicznych
książąt tak bardzo był poszukiwanym. Żyd, który stał się niewiernym wierze
swych ojców, zostawał przy chrzście św. polskim szlachcicem, a ponieważ
wszędzie świeża szlachta bywa najzarozumialszą, zdarzało się więc teraz bardzo
często, że na sejmach nawróceni większy podnosili hałas niż potomkowie
Jagiellonów.
Z
tej zależności małej szlachty pochodzi także ta układna pokorność i
poddańczość form, które jeszcze dziś napotykamy szczególniej w sposobie pozdrawiania.
Zwyczajny ukłon „Upadam do nóg" używany bywał przez niższe stany i
dosłownie wykonywany, albo też robiono przytem ruch, przy którym dotykano ręką
ziemi. — Rzecz naturalna iż dawała się tak upokorzona szlachta daleko łatwiej
podbijać niż womomyślni, samodzielni dawni właściciele ziemscy.
Ale
w całem państwie nikt nie miał więcej trudności w stworzeniu przeważającej
władzy dla siebie, jak przedstawiciel wszelkiej władzy w państwie — król.
Liberum veto było granicą, przez którą żadne usiłowania tej partji przedostać
się nie zdołały. Drugą potężną partję stanowili Potoccy, jedna z
najznakomitszych rodzin w kraju. Na czele jej stali dwaj bracia, jeden prymas
państwa, drugi hetman koronny. Środki jakie ci mężowie dla celów swych używali,
użyte zostały z całą ostrożnością, do której obowiązywało przedsięwzięcie
narażające istnienie państwa na niebezpieczeństwo. Odrodzenie Polski miało z
Polski samej wyjść i przez własne jej siły być dokonanem. Głównym celem było
zniesienie nie dającego się już dłużej utrzymać, ale masom narodu tak drogiego
liberum veto. Jednak przy zniewieściałości większej części szlachty widzieli
Potoccy w tem największem źle jedyne szranki dla rozwijającego się coraz
bardziej despotyzmu, i zanim je zburzyć mieli, zdawało im się potrzebnem
odebrać koronie prawo nadawania dostojeństw od łask dworu zależnej szlachcie.
Chcieli oni w tym celu ustanowić komisję, któraby nadawała prawem lennem łaski
dworskie jako nagrodę za zasługi. Ale reforma ta dotykała za blizko interesa
korony jak i interesa niezamożnej szlachty i dla tego natrafiła na jak
najnamiętniejszy opór.
Śmielej
i z niedającą się odeprzeć zręcznością wystąpili Czartoryscy i ich cała
partja.
Niepomyślne
usiłowania Potockich na sejmie w 1742 r. dały dowód, że ustawa Polski rzeczywiście
dosięgła tego bardzo dziwnego punktu, na którym anarchja wyrobiła już dla
siebie trwały byt i że z niej wypływający organiczny rozwijający się postęp,
zupełnie niemożebnym się już stał, że Polska niesiona jest gwałtownym prądem
zdarzeń historycznych jak żeglarz, który dobrowolnie porzucił sterowe wiosło.
Sama niedoskonałość rządu czyniła go nietykalnym. Żadna władza w państwie nie
mogła się przeciwko niej podnieść, bo jakkolwiek każdy posiadał środki dla
przeszkadzania jej, nikt nie miał jednak dosyć siły aby działać. Tak długo jak
państwo istniało była ustawa nietykalną. Chcieć ją zmienić znaczyło państwo
zburzyć. Właśnie te same błędy, które wymagały reformy, przeszkadzały
wprowadzeniu tejże.
Wszelka
władza w państwie była tak do jednego poziomu sprowadzaną, że nigdzie nie mogła
już podnieść się jako siła a zupełna równowaga wszystkich jego części tamowała
wszelki ruch. To są ważne powody, na które zawsze baczyć należy, nim się
bezwarunkowo tych potępi, którzy punktu oparcia dla potrzebnych przewrotów po
za ojczyzną szukali, w której niepodobnem im było go znaleźć.
Rodzina
Czartoryskich, przez świetność swego pochodzenia od wojewodów litewskich, już
po nad równość republikańską wznosząca się od wieków, w posiadaniu pierwszych
godności w kraju a przez małżeństwa w coraz większe bogactwa wzrastając miała
wówczas na czele swym dwóch braci: Michała wojewodę polskiej Rusi i Augusta
wielkiego kanclerza Litwy.
Jak
zamiarem Potockich było władzę wielkich rodzin kosztem tronu i na ostatnich
gruzach jego praw rozszerzyć, tak znowuż partja na czele której Czartoryscy
stali, chciała władzę krajową na większej powadze króla oprzeć, chciała
ograniczyć władzę wielkich rodzin i rozstrzyganie spraw większością głosów
ustanowić. Może być, że pragnęli tego dla tego, że jako potomkowie Jagiellonów,
czuli się na siłach kiedyś ten tron dla siebie zyskać i tak miłość ojczyzny
łączyła się u nich z ambicją rodową. Czartoryscy tymczasem uznali niemożebność
dokonania tej reformy narodu przez sam naród i zwrócili wzrok swój na
pograniczne państwa, czekając od nich pomocy.
Polska
widziała zawsze we Francji naturalnego sojusznika i zapewne odpowiadałoby to
zupełnie zdrowej polityce silnie popierać reformy jakie Czartoryscy wprowadzić
zamierzali. Tylko tym sposobem mogła była Polska stać się państwem mającem siły
do działania na zewnątrz, a Francja stwierdziwszy wyświadczeniem
dobrodziejstwa swoją przyjaźń zyskałaby dla siebie równie potężnego jak
wiernego sprzymierzeńca na wschodzie. Jakkolwiek historja mogła by nam liczne
stronnictwa wymienić, które w Polsce popierały i służyły francuzkim
machinacjom, jednak w stanowczych chwilach widzimy je nadaremnie we Francji
szukających pomocy, tak samo jak inne partje bywały opuszczone i na łup oddane.
Są to niekonsekwencje, które się tylko zmiennem panowaniem metres w gabinecie
Wersalskim wytłomaczyć dają. — Francja tak w nowszych jak i w dawnych czasach
często używała Polski dla swych celów, ale nigdy nic dla prawdziwego dobra tego
narodu nie zrobiła. Żaden kraj nie miał tak w swem ręku losów Polski jak
Francja i żaden kraj tak nie zawiódł jej nadziei. Do tego przyłączył się
właśnie wówczas tak sprzeczny związek Francji z Austrją, to dziwaczne dzieło
księcia Kaunitza, tak że Polska bardzo mało na pomoc Francji liczyć mogła.
Austrja i Prusy też dopiero co krwawą ukończyli walkę, z której ten ostatni
kraj dzięki swemu orężowi i wielkości swego króla, tak pełne chwały miejsce
zajął w szeregu państw europejskich. Prusy walczyły przeciwko Europie a Austrja
przeciwko Prusom. Jeżeli zwykle sądzi się o potędze państwa z jego zwycięstw i
szczęśliwych wojennych wypraw, to wręcz przeciwnie, żadne państwo nie może dać
takich dowodów o niedających się wyczerpać swych zasobach jak Austrja przez
swoje klęski. Po tak długim szeregu niepowodzeń widzimy ją ciągle jeszcze
niepokonaną.
Pokój
został zawarty, ale obydwa państwa nie wypuszczały broni z ręki. Armje złożone
z 200.000 ludzi stały z każdej strony zawsze gotowe walkę na nowo rozpocząć,
gdyby się tylko potrzeba tego pokazała, i każda z nich zawistnie na ruchy
drugiej patrzała.[44]
Mimo to jednak państwa te potrzebowały i chciały pokoju i dla tego tylko
stały pod bronią aby ten pokój utrzymać.
Bardzo
naturalnie Polska nie mogła spodziewać się od żadnego z tych państw poparcia.
Pomoc jednego z tych państw wywołała by wojnę z drugiem i Polsce groziło
zarówno niebezpieczne berło cesarskie jak miecze młodego królestwa. Przytem
musiały Austrja jak i Prusy na tym punkcie jednego być zdania i wierzyć w to,
że daleko lepiej dla nich, jeżeli się dawna anarchja w rzeczypospolitej
utrzyma, niż by mieli własną rękę przyłożyć do tego, aby z najlepszego ich
sąsiada utworzyło się silne i dla wszystkich ościennych krajów niebezpieczne
państwo.
Turcy
także powinni byli wziąść żywy udział w losach Polski i już same ciągle powtarzające
się i coraz dla kraju zgubniejsze wojny z Rosiją powinny były ich skłonić do
tego aby przeciwnikowi ich odwiecznego wroga pomocy udzielić. Ale
predestynacyjna polityka Porty kazała im we wszystkich chrześcjańskich
państwach widzieć wrogów, którzy z nią wojnę prowadzą, lub którzy tymczasowo
ją w spokoju zostawiają. — A ponieważ Wysoka Porta nie utrzymywała przy żadnym
dworze ambasadorów, widziała przeto wszystkie rzeczy w tem świetle, w jakiem
jej ambasadorowie obcych państw przedstawiali. Zupełna nieznajomość wszystkich
politycznych stosunków szła w parze w radzie sułtańskiej z religijnemi
zasadami i najwyższe lekceważenie wszystkich przeciwników z największą własną
bezsilnością. Albowiem od czasu kiedy Turcy przestali „w Europie obozować"
i zamieszkali ją, od chwili kiedy przestali swych sąsiadów podbijać, stracili
także wszelką siłę aby się przeciwko nim bronić. Wszystkie te instytucje, które
kiedyś inne narody trwogą przejmowały, są w istocie zupełnie zmienione i Turcy
stali się z wojowniczego narodu państwem, które dla bezsilności swej pokój
lubi. Janczarowie nie byli już owym wyborem młodzieży, złożonej z porwanych
chrześcjańskich chłopców, którzy bez żony, dzieci i ojczyzny żyjąc, tylko
półksiężycowi służyli dla sławy i łupów. Wojsko to było teraz po większej
części złożone ze zniewieściałych Turków, ze stale osiadłych obywateli, którzy
sobie przywileje Janczarów przywłaszczali, nie umiejąc nawet bronią władać.
Spahisowie wprawdzie stali jeszcze na pierwotnym stopniu sławy, ale przez przeciąg
tego czasu nieprzyjaciele ich znaczne zrobili postępy i teraz napotykali oni
dwie przeszkody, które nawet ich ze szaleństwem granicząca fanatyczna
waleczność pokonać nie mogła, a mianowicie: hiszpańskie motyki[45] i
artyllerję. Reszta tej sto tysięcznej armji, którą Porta uzbrajać do każdej
nowej wyprawy musiała, stanowiła zgraję, która dopiero co rekrutowana opuszczała
szeregi aby się na nowo dać rekrutować. Po przegranej bitwie widziano 80.000
tych ludzi uciekających do Konstantynopola i tu Sułtan dawał im żywność i
okręta do małej Azji, aby się tylko tej rozpuszczonej tłuszczy z miasta pozbyć.
Podobną
armję na pomoc wołać, nazywał Biskup Kamieniecki „dom podpalić aby z niego
robactwo wypędzić."
Ponieważ
Polska niczego się nie mogła od swych przyjaciół w Europie spodziewać, wpadli
Czartoryscy na bardzo śmiałą myśl, aby swych nieprzyjaciół dla celów ojczyzny
użyć. Nie wątpili wcale o tem, że po czasie zniszczyć będą mogli tę władzę,
której się teraz rozpostrzeć pozwolą i że zburzą niebezpieczne narzędzie, jak
tylko cel swój osięgną. Z głęboką pogardą dla pół barbarzyńskiej jeszcze
wówczas Rossji, chcieli użyć jej materjalne siły dla odrodzenia Polski, aby
później z tą nową silną Polską odeprzeć roszczenia Rossji, które już teraz
zaczynały nad rzeczpospolitą ciążyć. Ale dzieło to rozpoczęli oni pod słabem
panowaniem Piotra III a niebawem, dzierżyło już silne ramię Katarzyny berło
Piotra Wielkiego i teraz zbyt śmiało przywołane duchy zniszczenia nie dały się
już żadną czarodziejską formułką zażegnać.
Rozwój
Rossji był zupełnie azjatycki. I jakkolwiek słońce chrześcjaństwa rzuciło w
1000 lat po swem wejściu promień światła na te przesztrzenie, jednak nie
zakwitły pod jego ciepłem ani łagodne obyczaje, ni nauka lub handel. Już
wcześnie została niezależność narodu przez poddaństwo podkopaną.[46]
Niezależność szlachty upadła pod brzemieniem nieograniczonej władzy książąt, a
swobodę tych ostatnich zniszczyły państewka, które w Kijowie, Nowgorodzie,
Moskwie, a na końcu i w Petersburgu powstały.
Wola
pojedynczej jednostki nikła coraz bardziej przed wolą państwa albo raczej przed
wolą naczelnika państwa, który łączył w swej osobie najwyższą władzę świecką i
kościelną. Był to jedyny przykład w Europie. Ztąd też pochodziła ta jedność i
siła w działaniu tego państwa, ztąd też jego szybki rozwój, bo dla barbarzyństwa
jest jedyną formą rządu despotyzm. Dla tego też jest historja Polski, historją
wielkich mężów, a historja Rossji historją wielkiego państwa. Tam spostrzegamy
jak cnoty pojedynczych ludzi walczą z błędami ogółu, tutaj widzimy szereg w
dziedziczną władzę uposażonych książąt, zmuszających lud swój przemocą do
lepszych obyczajów.
Rossja
była przez całe wieki zupełnie odosobnioną i od całego świata oddzieloną.
Ogromne rzeki, które z jej bezgranicznych lasów wypływały, uchodziły do morza
bez brzegów, albo do lodowatych stref. Niezmierzone okiem puste przesztrzenie
dzieliły ją od reszty ludów europejskich i jakkolwiek nowe to państwo
Rossyjskie ogromne obszary ziemi obejmowało, musiało ono jeszcze ciągle
posiadłości swe rozszerzać, chcąc kiedykolwiek wyjść ze swego odosobnienia.
Nawet
na południu napotykała Rossja nieprzebyte góry i nieskończone stepy, na
wschodzie znowuż cywilizowany naród, złożony z 900 miljonów dusz, a na północy
stawiała jej natura nieprzyjazne przeszkody.
Wreszcie
Piotr Wielki zbudził żelazną dłonią naród swój ze snu barbarzyństwa, ale nie
mógł go podnieść do pewnego stopnia cywilizacji. Bo też praca taka musi być
dziełem czasu i nawet olbrzymie usiłowania chwili nie potrafią nic zdziałać w
tej mierze. — Piotr Wielki otwierając Rossji morze Bałtyckie, stworzył dla
swego kraju pierwszy kanał dla politycznego życia a zwracając się od bogactw
wschodu do sztuk pięknych zachodu, wskazał ojczyźnie swej pierwszą drogę aby
stać się państwem Europejskiem. Od tej chwili musiała Polska stać się głównym
przedmiotem, uwagi władców Rossyjskich i ta rzeczpospolita, jedno z
najstarszych państw Europy, ujrzała się z trwogą pomiędzy dwoma młodemi
państwami, tej części świata, którym ona przez geograficzne swe położenie
przeszkadzała do dalszego rozwoju. Polska już od wieku przyzwyczaiła się
widzieć w granicach swego kraju armję rossyjską — raz pod pozorem bronienia
uciśniętych dyssydentów, drugi raz w sprawie praw szlachty, to znowu w obronie
wolności narodu, to jest w celu utrzymania tej dla sąsiadów tak korzystnej
anarchji. To znowu drugi raz, aby zapewnić władzę dla liberum veto, bo wtedy
kiedy już opinja publiczna je potępiła, wprowadził je oręż rossyjski napowrót.
— To w celu utrzymania tronu dla domu Saskiego, to aby tron ten z pod panowania
tego domu oswobodzić.
Podczas
siedmioletniej wojny musiała Polska pozwolić armji rossyjskiej, złożonej z
100.000 ludzi na przejście przez kraj i przezimowanie w tymże; musiała być
cierpliwym świadkiem ich wybryków i nawet odziewać i żywić ich. Już po
ostatecznym pokoju zostało jeszcze 12.000 Rossjan w kraju pod pozorem
pilnowania magazynów w Grudziądzu, które nie dawały się zbyć pod dosyć korzystnemi
warunkami. Mała liczba twierdz jakie Polska posiadała, była oprócz Gdańska,
który się sam bronił, w ręku Rossjan, których mniejsza jeszcze liczba
wystarczyłaby, aby panować w kraju, gdzie wszystko co tylko siłę stanowiło nie
znajdowało dla siebie żadnego wspólnego celu do działania; nawet konfederacja
stała sie w ręku Rossjan najgroźniejszym środkiem ujarzmienia.
Więc
za pomocą oręża rossyjskiego, który już w połowie Polskę ujarzmił, chcieli
Czartoryscy ojczyznę swoją oswobodzić. Rodzina ta tak długo ze wszelkich łask
dworu korzystała, że niełaska tegoż już jej nic szkodzić nie mogła. Czartoryscy
byli od dworu zupełnie niezależni i stali się jego zaciętym wrogiem. Nazwisko,
z którem się wielkie historyczne wspomnienia łączyły, rozległe stosunki
familijne, zapewniały Czartoryskim wielki wpływ najpotężniejszych rodzin kraju.
Niezliczone bogactwa, gościnność, która tym bogactwom i duchowi czasu
odpowiadała, trzymały wielką liczbę uboższej szlachty w zależności od tej
znakomitej rodziny. Nakoniec ogromne ich przywileje, wysokie godności jakie
posiadali, sprawiały to, że łaska ich przez wszystkich tych, którzy przez
urzędy wznieść się chcieli, bardzo poszukiwaną była. Ale cała ta władza i
popularność nie była w możności wydrzeć demokracji szlachty te prawa, które jej
jedyną wagę w państwie dawały.
Chcąc
sprawę swą poprzeć, dokazali Czartoryscy tego, że siostrzeniec ich Poniatowski
został do Petersburga jako ambasador wysłany. — Ale i ten młody człowiek miał
swoje ambitne pragnienia na celu. Jeszcze w kolebce przepowiadano mu, wskutek
pewnego już z cudownością graniczącego wypadku, koronę i przepowiednia ta nie
mało przyczyniła się do zyskania jej rzeczywiście.
Rodzice
jego przez własne bardzo osobliwe koleje losu byli już do nadzwyczajnych
wypadków przyzwyczajeni i wszystko wydawało się im moźebnem. Nadali mu bardzo
znaczące imiona Stanisław August; całe wychowanie chłopca skierowane było do
tego wielkiego celu i nawet nie wahali się go już wcześnie wtajemniczyć w
śmiałe swe nadzieje.[47]
Podczas pobytu Stanisława Augusta w Petersburgu zyskał on przez zewnętrzne
swoje przymioty względy młodej wielkiej księżnej, późniejszej Kataryny II. —
Gdy Poniatowski wskutek starań wielkiego księcia powtórnie do Petersburga
powołany został, zmieniła się ta skłonność Katarzyny dla niego w namiętną
miłość i wtedy przyrzekła mu ona przepowiednię, która u kolebki jego stanęła,
urzeczywistnić. I w samej rzeczy, skoro Katarzyna ujęła berło swego
nieszczęśliwego męża, a w Polsce tron zawakował, zaczęła zaraz przygotowawcze
uzbrojenia dla spełnienia swego przyrzeczenia. Czy robiła to z romantycznego przywiązania
do kochanka, czy dla próżności aby módz koronę darować? Czy myślała ona
rzeczywiście o małżeństwie i o wypływającym zen związku tych dwóch
sławiańskich państw, albo czy powodowaną była tem ambitnem pragnieniem, aby
zyskać potężny wpływ na sprawy państwowe Europy?
Ale
własne jej stanowisko w kraju takim jak Rossja i na tak często zachwianym
tronie, który dopiero co przez rewolucję zyskała, było bardzo niepewne. W
każdym razie nie było ono o tyle stałem, aby mogła cóś ważnego przedsięwziąść
dla narodu, który jeszcze zawsze za potężny uchodził, nie zapewniwszy się
wprzódy, że liczyć może na silną partję w tym kraju
Wtedy
to przyszli jej na pomoc Czartoryscy, i zdawali się ofiarować jej swe usługi,
aby na naród pewne więzy włożyć i uczynić go posłusznym dla celów cesarzowej. —
Niepomni na dwa prawa, a mianowicie że ten który obce wojsko do kraju wzywa
podczas bezkrólewia zostaje z pod praw wyjęty, i że wszystkie w tej mierze
zawarte układy zostają unieważnione, żądali Czartoryscy wkroczenia rossyjskiej
armji. — Życzeniu ich zadosyć uczyniono, bo obydwie partje pracowały dla swych
celów i każda z nich przekonaną była, że tylko dla siebie działa, i posługuje
się drugą, jako narzędziem dla własnych celów.
Ważny
wpływ Czartoryskich ujawnił się na sejmie w 1762 r. gdy radzono o środkach
przeciwko temu, aby Kurlandję za pomocą rossyjskich wojsk zająć. Przyszło do
najgwałtowniejszych starć i sejm ten został tak samo rozwiązany jak wiele
poprzednich. — Tak książęta, którzy dążyli do tego, aby wszelką władzę w ręku
monarchy ześrodkować, nie wahali się uczynić wzmianki, że nadawanie urzędów
odtąd od narodowej komissji zależeć będzie i protestowali przeciwko obecnemu
ich osadzeniu. — Chcieli oni tem zyskać więcej zwolenników między małą
szlachtą.
Po
śmierci Augusta III na sejmie konwokacyjnym, który wyraźnie przeznaczony był do
narad nad potrzebnemi reformami w rządzie państwa, właśnie ci Czartoryscy
przegłosowywali każdy w tym względzie postawiony wniosek. Bo jakkolwiek oni
sami wkrótce największą ze wszystkich reform zaprowadzić chcieli, to tem
bardziej obawiali się, aby szlachta nie powzięła jakiegokolwiek podejrzenia,
nim ją w swojej mocy będą mieli. Doświadczenie nauczyło ich, że żadnego zamiaru
do skutku nie doprowadzą, dopóki naród wolny będzie.
Nakoniec
nadeszła dla Polski ważna chwila nowego wyboru króla. Niebyła ona tak ważną dla
tego, że ta lub owa jednostka na tron wybraną być miała, ale dla warunków pod
jakiemi ona miała na tron wstąpić. — Ażeby mieć potrzebne summy dla tego sejmu
pod ręką, wstrzymała Katarzyna wszystkie wypłaty w kraju, nawet żołd.[48] —
Skarby rosyjskie, za które miano polskich posłów kupić, sprowadzone zostały pod
silną eskortą wojskową do Warszawy. 12.000 Rossjanów zostali ściągnięci
pospiesznemi marszami i stanęli obozem pod bramami miasta. Na granicach
rzeczypospolitej stała armja rossyjska złożona z 60.000 ludzi; Czartoryscy
sprowadzili jeszcze 2.000 ludzi prywatnego wojska i licząc na wpływ jaki przy
wyborze posłów wywierali, pewni byli, że znajdą na sejmie wiele przyjaciół lub takich,
których losy od nich zależały, tem bardziej, że z wielką rozrzutnością rzucali
pieniędzmi.
Ale
podczas kiedy ze swej strony rosyjska partja do walki się uzbrajała, partja
republikańska, która przeciwko tak groźnemu nieprzyjacielowi na chwilę się ze
saską partja złączyła, nie zaniechała się we wszystkie środki zaopatrzyć, i im
szybciej niebezpieczeństwo się zbliżało, tem silniejsze miała postanowienie
stawić mu czoło. Za pomocą 50.000 Dukatów wypłaconych tej partji przez Sasów
obudziła ona na nowo w narodzie waleczność dla sprawy, w której od dawnego już
czasu wpływ pieniędzy tak bardzo się objawiał.
Republikanie
teraz zwrócili oczy swoje na dwóch mężów: na Branickiego i Mokranowskiego. —
Pierwszy szanowany i poważany przez długie swe pełne chwały życie, drugi stał
się przez swoją odwagę i niezłomną prawość charakteru która mu świetną przyszłość
wróżyła, nadzieją wszystkich.
Nie
można było gromadzić armji rzeczypospolitej. Ale i tak nie liczyła ona więcej
jak 4.000 niewyćwiczonych żołnierzy. Sędziwy hetman koronny ciągnął ze
wszystkiem swojem prywatnem wojskiem ku Warszawie, zostawiając własny dom i
dobra bez żadnej opieki na pastwę łupu Rossjan. — Główną siłę jego małej armji
stanowili Węgrzy, Janczarowie i Tatarzy. Do niego przyłączył się także Radziwiłł
z całym oddziałem swej młodzieży i z tem dumnem przeświadczeniem: że nikt nie
będzie śmiał dotknąć się swobód rzeczypospolitej, póki jego osobiście nie
zgładzą.
Ogińscy,
Massalscy, Małachowscy, Lubomirscy i wiele innych znakomitych imion stanęło w tym
samym szeregu. Mimo bezsilności tej partji w stosunku do jej nieprzyjaciół,
naczelnicy jej nawet wobec Rossjan nie tracili nadzieji zwołania sejmu, a gdyby
to niemożebnem się okazało, postanowili unieważnić sejm, który pod skrzydłem
Rossjan odbyć się miał i Mokranowski przyjął na siebie te przykre zlecenie, aby
sejm przez swoje veto zerwać.
Około
tego czasu przybył także ambasador Pruski pod eskortą szwadronu huzarów.
Warszawa wówczas przedstawiała najświetniejszy i najwięcej interesujący obraz
może w całej Europie. Obok mnóstwa krajowców i obcych, przybyszów, których
tutaj najrozmaitsze tajemne zlecenia ściągały, znajdowali się wówczas w murach
Warszawy wszyscy wielcy i szlachetni mężowie, jakiemi Polska poszczycić się
mogła. Ogromne summy nagromadzone dla rozmaitych przekupstw, rozrzucane były z
równą lekkomyślnością jak i nabytemi zostały i ożywiały w bezprzykładny sposób
handel miasta. Wystawy sklepowe błyszczały zbytkiem obydwóch półkól, drogie
perskie szale, fraszki paryzkiej mody, indyjskie perły i piękne krajowe konie,
znajdowały mimo najwyższych na nie położonych cen zawsze chętnych nabywców. —
Naładowane okręta żaglowały po rzece, a na ożywionych ulicach widziano
cisnących się chrześcjan, żydów i Muzułmanów. Obok turbanu Janczara dawała się
widzieć czapka futrzana Polaka i kurtka węgierska.
Łuki
i dzidy Tatarów widzieć można było obok karabina żołnierza Pruskiego i
rossyjskiego bagonetu, brzmienia języków, do dwóch odrębnych części świata
należących, rozchodziły się w tem samem powietrzu. Sądząc po licznie
uczęszczanych widowiskach, po obudzonem życiu w mieście, po piękności kobiet i
świetnych ich strojach, myśleć można było, że się to wszystko tutaj dla jakiej
wielkiej uroczystości zgromadziło. Jednak domy możnych panów otoczone były ich
prywatnem wojskiem, Poniatowski kazał w pałacu swoim ustawić strzelnicę, a w
domu gdzie się rossyjska ambasada znajdowała, ustawione były działa. Wszyscy
byli uzbrojeni i jakkolwiek przechodzili około siebie w pokoju, każden drżał z
obawy aby jaki nieznaczący wypadek, mała sprzeczka nie była tą iskrą mogącą
najsilniejszą wywołać eksplozję. — I rzeczywiście trudno było uniknąć
gwałtownych wybuchów tam, gdzie najważniejsze sprawy i osobiste namiętności w
takim stopniu naprężenia się znajdowały.
I
w takiem położeniu rzeczy zbliżał się 7 Maj, który był przeznaczony na
ostwarcie sejmu.
Wszystkie
straże zostały podwojone, liczne oddziały kawalerji ciągnęły przez ulice
miasta, 500 Grenadjerów strzegło pałacu rossyskiego ambasadora Kajserlinga, a
armja rossyjska stanęła w szyku bojowym przed bramami miasta, gotowa na
pierwszy rozkaz do miasta wkroczyć. Zwolennicy Czartoryskich, których po kokardzie
koloru tego domu poznawano, spieszyli pod silną eskortą do domu zgromadzeń,
który otoczony i wewnątrz pełny był rossyjskich żołnierzy: widzieć ich można
było nawet na ławkach posłów. Wszyscy pełni oczekiwania z natężeniem wielkiem
czekali przybycia marszałków sejmu Małachowskiego i Mokranowskiego. Nareszcie
weszli obaj do sali zgromadzenia, i jak tylko Mokranowski zajął miejsce między
posłami przemówił do obecnych w te słowa: „Ponieważ nie mamy już wolności,
wojska rossyjskie aż do miejsca zgromadzeń rzeczypospolitej wciskają się i
przedstawiciele spraw ojczyzny noszą liberję pewnej rodziny, przeto oświadczam
tu w imieniu 22 senatorów i 42 deputowanych jak i w mojem imieniu, że sejm ten
jest nieważny i zrywam go." Ogromny zgiełk powstał przy tych słowach. —
Wołano na marszałka, który w środku sali z opuszczoną stał buławą, aby ją
podniósł na znak otwarcia sejmu. Ale ten 80. letni starzec odpowiedział na to:
„Nie możecie radzić nad sprawami kraju w obecności Rossjan. — Możecie tę rękę
odciąć, ale nigdy nie podniesie ona buławy, póki będziemy pod jarzmem. Wolny
naród mi ją powierzył, i tylko wolny naród mi ją odebrać może.
Powstało
ogromne zamieszanie, wydobyto wszystkie szable i otoczono niemi śmiałków.
Rossjanie pozlatywali z galerji i rzucili się na nich, ale wtedy Czartoryscy
stanęli i własną piersią bronili ich przed tłumem, obawiając się aby morderstwo
dwóch tak poważnych obywateli nie wycisnęło swego piętna na ich sprawie.
I
w rzeczy samej uszli obydwaj przed wściekłością tłumu i Małachowski wziął ze
sobą w obecności Rossjan, narodu, i deputowanych maszałkowską buławę.
Zaraz
następnego dnia opuścili republikanie miasto. Proszono ich aby nie przechodzili
przez obóz rossyjski. „Nie pytam o to gdzie Rossjanie stoją"
odpowiedział Branicki „i pójdę zwykłą drogą." — Milcząco i w gotowości do
boju przechodziła republikańska armja około rossyjskiej — żadne pozdrowienie,
żadne wyzwanie i żaden głos słyszeć się nie dał. Poniatowski patrzał ze łzami w
oczach jak niejeden waleczny przyjaciel ojczyzny od jego sprawy się odłączał.
We
wszystkich tych zajściach nie było nic takiego, czegoby Czartoryscy nie
przewidzieli, lub na co by przygotowani nie byli. Ani nienawiść narodu, ni
wstręt prawych patryjotów, ani pozory zdrady, ani nawet niebezpieczeństwo
jarzma nie mogło ich wstrzymać i zachwiać w
działaniu, które ten wielki cel: odrodzenie ojczyzny miało. Prawnie był w
każdym razie sejm przez protest Mokranowskiego unieważniony, ale w rzeczy samej
był on już i przedtem nieważny przez obecność wojska rossyjskiego i
przez to, że Rossjanie przeszkodzili w Grudziądzu przyjściu do skutku wyboru
posłów ze szlachty pruskiej. Przemoc musiała tutaj prawo zastąpić i
Czartoryscy, którzy z takiem poświęceniem i tyloma ofiarami ją sobie zagarnęli,
nie chcieli się wyrzec jej korzyści. Mała liczba pozostałych deputowanych,
którzy od Czartoryskich nie zależeli została przegłosowana, albo jej nadzieje zostały
zawiedzione. Książęta zajmowali naród roztrząsaniem spraw bez wartości i
oddali żądania dyssydentów na łup jego fanatyzmu; wkrótce też dyssydenci
stanęli na tych samych prawach co uprzywilejowani żydzi. — Dopiero wtedy jak
przeszedł czas, na trwanie sejmu przeznaczony, wystąpili oni z najważniejszemi
sprawami, i przedstawiali je w takich niepewnych wyrażeniach i tak
pospiesznie, że większość wcale nie wiedziała o co idzie. Obcy ambasadorowie
oświadczyli się stanowczo przeciwko zniesieniu liberum veto, ale chociaż
książęta musieli tutaj ustąpić, umieli oni przez nowe postanowienia prawo to w
zupełności obejść.
Wysocy
dostojnicy w wydziale finansów, sprawiedliwości i wojny stali się od tego
czasu zupełnymi panującymi. Mężowie, którzy nieprzyjaciółmi zamierzonej reformy
byli, zostali bez wyjątku z urzędu złożeni i Michał Czartoryski zrzekł się
dobrowolnie swego urzędu jako kanclerz Litwy. — Dla każdej z tych gałęzi ustanowiono
kolegjum złożone z 16 członków. Mianowanie członków zostać miało w mocy sejmu,
tylko tak długo, dopóki sejm nie był zwołany: służyło to prawo królowi. —
Ponieważ jednak pewnem było, że tak długo jak liberum veto trwać będzie, żaden
sejm nie wytrwa do końca, posłużyło przeto owe straszne liberum veto właśnie do
rozszerzenia władzy królewskiej.
Następnie
postanowiono, aby wszystkie wnioski i sprawy mające korzyść ojczyzny na
względzie były zaraz na początku sejmu rozpatrywane i prawną formą t.j.
większością głosów rozstrzygane. Forma tego postanowienia była dosyć
niewyraźną aby można było pod nią wszystkie sprawy rozumieć, i gdyby Polska
wówczas dosyć siły przeciwko swym sąsiadom miała, posłużyłaby ta forma do
faktycznego zniesienia liberum veto. Oprócz tego wprowadzili mnóstwo
postanowień, pewien porządek we wszystkie gałęzie zarządu. — Kollegjum wojny
miało sobie poruczone starania około rekrutowania wojska, uczenia go,
utrzymania armji, która miała być powiększoną. — W wydziale sprawiedliwości
przywrócono na nowo sędziowską instancję dla chłopów. Władza możnych panów
została złamaną, urzędy, które od króla niejako niezależnemi były, przestały
istnieć, samowola szlachty przeciwko poddanym została ograniczoną, zniesiono
przywileje wielkich miast, prowincji i sekt i wszystko zostało bezpośrednio pod
władzę króla podporządkowane. — 7 Września 1764 wstąpił August Poniatowski na
tron, który wujowie jego umocnili i dla którego tyle wielkich praw zyskali. —
Cztery oddziały gwardji zostały mu zaraz pod jego rozkazy oddane, poczta i
mennica została mu powierzona i dano mu prawo wybrania sobie czterech
największych dóbr, które do szlachty należały.
I
tak udało się kanclerzowi Litwy cały ten anarchiczny zarząd w prawdziwą
monarchją przekształcić. — Pod pozorem poprawy pojedynczych gałęzi zarządu
została cała budowa rządu przekształcona. — Aby dla ościennych państw zachować
pozór dawnego zarządu i dawnych nadużyć i zarazem by zmusić szlachtę do
przyjęcia nowego porządku rzeczy i do uzbrojenia się przeciwko sąsiadom,
zamienił się sejm na końcu swego posiedzenia w konfederację, na czele której stanął
jeden z Czartoryskich.
Nigdy
nie było jakieś przedsięwzięcie i więcej obmyślane, i z większemi trudnościami
połączone, z większą zręcznością przeprowadzone i jak się zdawało szczęśliwiej
zakończone jak ta reforma państwa Czartoryskich.
Obecność
obcych wrogów nakładała hamulec na domowych. — Rabunki i gwałty Rossjan były
straszną groźbą w ręku książąt. Ich oręż poskramiał szlachtę i skonfederowana
szlachta mogła bronić nowej ustawy przeciwko środkowi za pomocą którego ona
powstała.
Nie
tylko orężem rossyjskim, ale i namiętnościami ich cesarzowej posługiwali się
ci książęta.
Ale
własnej dumie robiąc ofiarę z korony i zrzekając się świetności chwiejącego
się tronu pewni byli, że wykonanie praw nowo założonego tronu utrzymać
potrafją.
Młode
berło Polski potrzebowało teraz tylko silnej ręki, któraby je dzierżyła, ale
Stanisław August nie podołał temu zadaniu. Przestraszał się myślą prowadzenia
wojny z Rossją i nie miał odwagi stawić czoła buntowi niezadowolonej szlachty.
— Odwracając się od sprawy swych wujów zaniechał on ich dzieło i losy Polski, a
wszystkie swe nadzieje na wspaniałomyślności Katarzyny opierając stał się
ofiarą jej polityki.
Upadek
rzeczypospolitej i podział jej ziem były naturalnym skutkiem całego jej
wewnętrznego położenia. Dalsze istnienie tego państwa stało się niemożebnem i
podziwiać tylko należy, że ono tak długo żyć mogło. — Konstytucja 3 Maja 1791
próbowała jeszcze ustalić i utrzymać byt swej ojczyzny zapomocą regeneracji jej
instytucyi. Rozumne utrwalenie władzy królewskej i uczynienie jej dziedziczną,
emancypacja stanu mieszczańskiego, zniesienie liberum veto i choć małe, ale
zawsze jakieś polepszenie bytu chłopów[49]
były podstawami rozumnej ustawy, która dla Polski po długiej szkole
cierpień i nieszczęść zakwitnąć miała. — Ale próba ta przyszła o sto lat za
późno i została bez skutków dla wewnętrznego życia tego państwa.
Rozdrobnienie
rzeczypospolitej musiało ją do upadku doprowadzić i ze smutkiem widzała Polska
własnych synów w szeregach jej nieprzyjaciół.
Drugim
głównym powodem dla którego ta reforma stosunków w Polsce przyjąć się nie mogła
i stała się przeto jej upadkiem szukać należy w tem, że brakowało w tem
państwie tych klass społeczeństwa, dla których reformy te podjęte były; te
klassy istniejące nie były do tego stworzone, a w każdym razie dalekie były od
tego stopnia rozwoju i potęgi, aby nowemu porządkowi rzeczy stać się podporą i
obroną.
Nakoniec
trudno przeczyć, że Polska już przez samo swoje położenie stawała w drodze dwom
w przeciągu ostatnich stu lat tak szybko wzrosłym państwom. W tym nagłym ich
rozwoju musiały one same upaść lub zerwać granice, które rozwój ich tamowały.
Już sam kształt powierzchni ziemi przyczynił się do nieprzyjacielskiego
konfliktu Polski z Prusami, który uwiecznił się zaraz wtedy, jak ludy
występować zaczęły z odosobnienia barbarzyństwa. Rzeczpospolita straciła przez
Rossję Morze czarne, zatem przechodziły wszystkie jej rzeki i wszystkie jej
stosunki przez Prusy. Prusy oddzielały ją od morza i od świata. Wisła była
ostatnią wielką arterją życia dla rzeczypospolitej, a ujście jej już do Pruss
należało. Wrzeczy samej trudno zrozumieć, jak Polska może bez Pruss
samodzielnie istnieć.
Nie
można przecież twierdzić, że dało by się to osięgnąć przez Gdańsk, albo przez
wolną żeglugę na Wiśle. Biada temu narodowi, którego byt ma zależeć od układu,
gwarancji, którego on w swej własnej sile nie posiada.
Prędzej
czy później, musiały Prusy stać zą zaborem Polski, albo Polska zaborem Pruss,
albo też rzeczpospolita musiała przestać istnieć.
Bardzo
interesującem jest w tym względzie pomyśleć sobie jakiby obrót wzięły losy tego
Państwa, gdyby zamiast domu Saskiego, dom Brandeburgski na tron swój powołało.
Długi
szereg wstrząśnień w tem państwie nie miał się jeszcze zakończyć trzykrotnem
podziałem Polski, i wtedy kiedy nieszczęśliwy ten kraj już z rzędu państw był
wykreślony, zostawał on jeszcze widownią dla przewrotów państwowych.
Po
katastrofie w końcu 1795 r., która rozstrzygnęła los Polski, wyemigrowało wielu
Polaków z kraju, a ci z nich, którzy umieli władać bronią, podciągnęli się pod
chorągwie Francji. — Z jakiem odznaczeniem mężowie ci we wszystkich wyprawach
wojennych walczyli, jest powszechnie znanem. Waleczność ich nie raz pomogła
Francji do zyskania tej supremacji, która wkrótce tak bardzo nad całą Europą
ciężyła.
Teraz
zwrócili się Polacy, którzy w nowych swych panujących tylko ciemiężycieli
widzieli, ze wszystkiemi swemi nadziejami do Francji; całe zbawienie swoje
widzieli oni we wskrzeszeniu ojczyzny i udali się do najdawniejszego ich
sprzymierzeńca, do naturalnego ich przyjaciela, dla którego oni właśnie teraz
waleczniej niż kiedykowiek dla siebie wojny prowadzili, o pomoc.
Dla
czegóżby nie miał Napoleon, ten rozjemca losów świata, który tyle nowych państw
zgruzów tych, które dopiero co zburzył postwarzał, te rozdarte części jednego z
najdawniejszych państw i najwierniejszego z jego sprzymierzeńców znowu w jedną
całość złączyć.
Rzeczywiście
jak przez pokój Tylżycki zyskał Napoleon moc podarowania jednej części Pruss, a
przytłumienia drugiej, utworzył on z tej części Polski, która do Pruss należała
niezależne państwo i nazwał je księstwem Warszawskiem.
To
nowe polskie księstwo dostało Francuzką ustawę i niemieckiego regenta w osobie
Króla saskiego. Sejmy zostały nowo zorganizowane i na dwie izby podzielone;
Francuzka księga praw wprowadzona i poddaństwo zniesione.
Zastanówmy
się przez chwilę nad tem co się tu stało i co taki zapał w narodzie obudziło. —
Płaszczyzna zawierająca 1.800 kwadratowych i posiadająca cztery miljony
mieszkańców została niezależnem księstwem i wkrótce za prędko nawet uczuć
miało ono całą wagę swego politycznego bytu. Sąsiedztwo Rossji i Austrji
wymagało utrzymania takiej armij, która do ludności w żadnym stosunku nie była.
Wprawdzie dostała Polska szanowanego i ojcowskiego panującego, ale Saksonja
sama nie miała dosyć znaczenia, aby ją przed wielokrotnemi uciemiężeniami
Napoleona obronić. Rekrutowanie wojska dla Francuskiej armii na gwałtownej
drodze konskrypcji odbierało krajowi jego siły. Na wielką stopę ułożono cywilną
list i dotacje Francuzkich marszałków wyczerpywały jego dochody. Ale więcej
jak wszystko podkopywał system kontynentalny źródła dobrobytu, który by takie
ogromne usługi mógł oddać. Handel upadł zupełnie i Polska mimo wielu gałęzi
swego przemysłu cierpiała największy niedostatek.
Obok
tylu poniesionych ofiar, przyszło wielu rozumnych do tego im się samo z siebie
nasuwającego przekonania, że przy pierwszej wojnie Francji z Austrją lub
Rossją, księstwo Warszawskie musi się stać widownią tej wojny i wówczas zostanie
opuszczone przez Francuzkie a nawet przez własne wojsko. — Bo armje które
Polska z tak wielkiem wysileniem utrzymywała nie służyły nawet do jej obrony,
tylko porozstawiane były w twierdzach pruskich, albo walczyły w Hiszpanji i
obowiązki księztwa tak nieproporcjonalnie do jego sił przykrojone, były dla
narodu wielkim ciężarem. Wierzyło wielu, że Napoleon tylko nakreślił ramy dla
państwa[50],
które wszystkich Polaków zjednoczy i widziało w tem urządzeniu tylko pewną
rękojmię. Wielkie ofiary jakie Polska dla sprawy Francji poniosła dawały jej
prawo do tych oczekiwań. — Napoleon miał rzeczywiście zamiar wskrzeszenia
Polski, w Berlinie, w Poznaniu i w Warszawie wręcz o tem mówił, przyjął
deputowanych galicyjskich i nawet powysyłał emisarjuszów do Litwy.
Niektórzy
Polacy natomiast zaczynali wierzyć w to, że na wspaniałomyślność cesarza nie
wiele liczyć mogą. Gotowość z jaką przy pokoju Tylżyckim odstąpił Rossji
Białystok, budziła w nich przypuszczenie, że byłby i resztę Polski z zaboru
Pruskiego ofiarował, gdyby tem mógł swój cel osiągnąć. Wymagał od Polski broni,
pieniędzy, ludzi, koni i płacił jej za to dalekiemi nadziejami i niewyraźnemi
przyrzeczeniami. Zdawało się im, że Napoleon ma o nich dobre mniemanie jako o
żołnierzach, ale nie tak dobre jako o obywatelach kraju.
Zapewne
i tak myślał Kościuszko, słowo z jego ust starczyłoby aby naród zebrał armję
dla cesarza. Ale ten najwierniejszy przyjaciel ojczyzny był niemy, i żadne
najświetniejsze przyrzeczenia Napoleona nie zdołały skłonić go do przyjęcia
udziału w tem nowem utworzeniu księztwa Warszawskiego.
Kiedy
już wykształcone stany, dla których uczucie narodowe, miłość ojczyzny i
jakakolwiek jeszcze nadzieja drogiemi były rzeczami, z goryczą patrzyły na
zawiedzione oczekiwania, to mieszczanin i chłop czuli tylko powiększenie się
ich nędzy.
Że
przy tych ogromnych podatkach, przy systemie kontynentalnym i niepewnym bycie
politycznym kraju handel nie mógł kwitnąć, to nie potrzebuje dowodów. Skutkiem
tego wszystkiego było, że zaledwie powstałe fabryki i rękodzielnie, które Prusy
miljony[51]
kosztowały, upadły zupełnie. Chłop został wolnym, zasada dla której Francja tak
długo i odważnie walczyła nie pozwalała jej naczelnikowi ścierpieć dłużej
niewolnictwa narodu. — Napoleon ogłosił z wielką pompą zniesienie poddaństwa. —
„Usługi i ciężary spadające na chłopa mogą się tylko na poprzednim układzie
opierać. Domostwo, ziemia, bydło i narzędzia należą do pana, ale chłop jest
zupełnie wolny".
I
cóż z tego prawodawstwa wynikło, oto to, że chłop mógł być corocznie ze swego
domostwa wydalony, i musiał je opuszczać bez żadnego wynagrodzenia za straty.[52] W
samej rzeczy miał on prawo wywędrować i praca jego rąk mogła mu za granicami
kraju na najniższym szczeblu społeczeństwa jakiś znośny byt stworzyć. Ale
przyzwyczajenie, ubóstwo, język i ciemnota przykuwały go do ojczyzny i jedyny
użytek jaki ze swej teraźniejszej wolności mógł zrobić, był ten, że wolno mu
było opuścić miejsce gdzie mu źle było, aby się udać tam gdzie mu nie będzie
lepiej. — W porównaniu z tą swobodą było przywiązanie do gleby
dobrodziejstwem. Nędza wieśniaka doszła teraz najwyższego szczytu i słowa
chłopa:
„Nic
nie jest moje tylko to co przepiję" stały się zarazem przysłowiem i
okrutną prawdą. — Bo życie nie dawało mu żadnej innej przyjemności jak tylko
złudzenie w podpiłym stanie i żadnej innej nadziei jak tylko inny los po
śmierci, który mu jego księża przyrzekali.
Kiedy
podczas wojny 1812 r., którą Napoleon drugą polską wojną nazywał, generalna
konfederacja w Warszawie głosiła wskrzeszenie Polski, zapał narodu już nie
był powszechny i patrzano na to z niedowierzaniem. Litwa miała za blizki
przykład w księztwie Warszawskiem. Rossja obchodziła się łagodnie z jej
wielkimi panami, podchlebiała im i szanowała ich zwyczaje. Aleksander także
żywił w nich nadzieję połączenia na nowo wszystkich Polaków na drodze pokojowej
pod berłem Rossji, Francja oswobodziła chłopów w Polsce ale, wymagała od niej
największych ofiar. Wojska jej złożone z dziesięciu rozmaitych narodowości,
pustoszyły kraj, aby z głodu nie umrzeć, łupiły miasta i wsie, zamki i chaty i
dopuszczały się, w części do tego zmuszone będąc, największych gwałtów.[53]
Wysilenia
księztwa przechodziły już miarę.[54]
Wystawiło ono armję z 60.000 ludzi i uzbroiło ją zupełnie.[55]
Wydatki wynosiły przeszło 100 miljonów. A dochody roczne liczyły się
tylko na 40 miljonów. Deficyt 1811 r. wynosił 21 miljonów zaległych podatków i
musiał być w płodach natury wypłacony. Wprawdzie miano przez 5 lat
najpiękniejsze zbiory, ale kraj już nie miał wywozu. Na północy system
kontynentalny zamykał Polsce Gdańsk, a na południu wojna turecka Odessę, zaś w
1812 roku był zupełny nieurodzaj.
Podwojono
taksy, ale żadne podatki nie wpływały więcej i wiele właścicieli ziemskich
zostawiło ich posiadłości komisji skarbowej, nie mogąc podołać podatkom. Żaden
urzędnik cywilny nie był zapłacony a liweranci pouciekali.[56]
Zapłacenia 7 miljonów, które się Polsce od Francji za rozmaite dostawy
należało, odmawiała ona dla błahych pozorów. Kopalnie soli w Wieliczce były już
za 12 miljonów zastawione. Za czerwiec 1812 zaliczył Napoleon naprzód żołd
wojsku, za lipiec nie płacił mu wcale i następnie zupełnie przestało wojsko
żołd pobierać.
Przytem
francuzkie wojsko przechodziło ciągle przez kraj, grabiło jego mieszkańców i
zabierało ze sobą chłopów i koni; liczba tego wojska ciągle się zwiększała.
Zdrowi i chorzy musieli być przez Polskę żywieni, odziani i we wszystkie
potrzeby zaopatrzeni. Warszawa była głównym magazynem, szpitalem, placem broni
i fortecą z zapasami. — Jak dywizja Durutte przybyła do miasta rozdawano
dziennie 64.000 porcji i nigdy nie rozdawano mniej niż 6.000 racji.3[57]
Z
tego stanowiska z jakiego myśmy się na historję Polski zapatrywali, a
mianowicie ze stanowiska wewnętrznych stosunków i społecznego położenia, musi
być epoka księztwa Warszawskiego uważaną nie jako wypadek, który rozwój owych
stosunków utrwalił i popierał, ale jako wypadek, który właśnie rozwój ten
wstrzymał i tamował, i który zburzył wiele z tego co Prusy z wielkiemi
ofiarami stworzyły. Zchwilą, kiedy naród Polski przeszedł pod panowanie trzech
tak możnych państw jak Rossja, Prussy i Austrja, musiały i losy jego stać się
różnymi.
Jakkolwiekbyśmy
o politycznym środku podziału państwa sądzili, nie ulega wątpliwości to, że
massa narodu pod względem administracyjnym, policyjnym i handlowym, ogromnie
wiele zyskała, dostając się pod bezpośrednią ustawę państw, które ją we wszystkich
tych gałęziach tak dalece wyprzedziły, że za pomocą tego gwałtownego środka
była postawioną w położenie, któregoby konstytucja 3 maja 1791 r., nawet gdyby
wykonaną została i obowiązywała, nigdy osięgnąć nie zdołała.[58]
Ale
nikt nie chce być do czegoś zmuszanym, nawet do tego, by być szczęśliwym, i jak
często idea przezwyciężała rzeczywisty pożytek. — Przytem każdy środek mający
na celu dobro powszechne, był połączony zawsze ze szkodą dla przywilejów
szlachty, naturalnie z tego powodu, że taż szlachta znajdowała się w wyłącznem
posiadaniu wszelkich przywilejów. Szlachta zatem mogła tylko stracić przy
każdej takiej zmianie. Ale reformy, które koniecznie musiały być wprowadzone,
sprzeciwiały się nietylko jej interesom, lecz naruszały także prawa jej, które
uświęciło 200-letnie niczem niezakłócone posiadanie i względem których —
chociażby przez przodków jej uzurpowane zostały — przynajmniej nie zawinił ten,
który ucierpiał przy ich zniesieniu. Tu jeszcze istniała ta okoliczność, iż
szlachta jako jedyny stan w Polsce, wykształcenie posiadający, szczególniej
boleśnie — chociaż być może sam jeden tylko — uczuwał upadek ojczyzny i że przy
niezwykle rozwiniętem poczuciu narodowem, interesa jej wraz z patryjotyzmem
dotkliwy cios otrzymały.
Trudnem
przeto zadaniem było dla każdego rządu z jednej strony zwracać uwagę i trzymać
w karbach tę liczną, możną i wpływową klasę obywateli, z drugiej jednakże strony
postępować według zasad liberalnych, i zdaniem naszem nie należy nigdy
ignorować tych stosunków, jeśli nie chcemy być niesprawiedliwi, zarówno
wydając, i sąd o tem, co uczyniła admninistracja, jak i o tym oporze, który
tajemnie czy jawnie jej przeciwstawiano. By dać pojęcie o tem jak różne rządy
starały się rozwiązać to zadanie, przytaczamy niżej najważniejsze z
następujących rozporządzeń, wydanych przez rząd austryjacki, które jednocześnie
rzucają jaskrawe światło na istniejące wewnętrzne stosunki.
Przedewszystkiem
nakazano szlachcie usunąć z kraju armatyi amunicję pod karą konfiskacji. (Prawo
z kwietnia 1776 r.). Sprzedaż dóbr szlacheckich mogła tylko nastąpić za opłatą
dziesięciu procent (wrzesień 1781 r.) a cudzoziemcom, którzy nie otrzymali indygenatu zabronionem było kupować w
kraju majątki. Pozwolenie na podróż do obcych krajów było tylko udzielane po
dojściu do lat 28. Ci z mieszanych poddanych, którzy nie przemieszkiwali przez
pół roku w dobrach swych w Galicji musieli opłacać podwójne podatki (Prawo r.
1783, zniesione r. 1790). Właściciele majątków zmuszeni byli wydawać chłopom
zboże na zasiewy, gdzie to nie miało miejsca, państwo wspomagało chłopa zbożem,
a zboże to ulegało sekwestracji od właściciela (kwiecień r. 1787).
Majątki
ziemskie podlegały rozgraniczeniu połączonemu z wielkiemi kosztami, i podatek
ziemski był rozdzielony między wsiami, a przez właściciela między chłopami. Za
należność odpowiadał właściciel, równo jak i za wszelkie ciężary swoich
dzierżawców i urzędników (czerwiec 1784 r.) itd.[59]
Nie
ulega wątpliwości, iż niektóre z tych dla ogółu niewątpliwie zbawiennych
rozporządzeń musiały się wydawać surowemi uprzywilejowanym jednostkom,
szczególniej gdy te naruszały wolność osobistą i że szlachta nie mogła znaleźć
kompensaty, nawet gdy wojewodów i starostów podnoszono do godności hrabiów, a
deputowanym okręgowym nadano powszechny w Austrji tytuł baronowski.
Nie
należy zapoznawać tego co rząd czynił dla podniesienia nizko stojącego handlu i
komunikacji. Już w r. 1809 wybudowano w samej Galicji 250 mil szosy. Górnictwem
zupełnie upadłem poczęto się czynnie zajmować. — Saliny w Wieliczce, które pod
administracją polską w najlepszym razie dostarczały 600.000 centnarów, w r.
1809 już przyniosły 1.700.000 centnarów soli[60]
a piece „Jakubeńskie" dostarczały rocznie przeszło 4.000 centnarów
żelaza. Hodowla koni podniesioną zestała przez wyborowe rasy i dostarczała nie
tylko remontów dla większej części monarchji Austryjackiej, lecz pozwalała i na
bardzo znaczną sprzedaż zagranicę. Galicja posiadała w r. 1817 przeszło
311.000 koni.[61]
Obroty
handlowe były jeszcze po większej części wciąż w rękach żydów. Naród ten musiał
przeto oraz z powodu swego niezwykłego rozmnożenia się zwrócić na się główną
uwagę rządów — szczególniej w Austrji i Rossji.
Ponieważ
żydzi żenią się zaledwie ze stanu dziecięcego wychodząc, widzą się też
wcześnie otoczonemi przez liczną rodzinę. Liczba też ich powiększa się w
stosunku nieprawdopodobnym i przyjąć należy że we wszystkich tablicach ludności
podają ją zbyt nizko.
O
ich rozprzestrzenieniu się szczególniej po miastach przekonać się można z
następujących danych.[62]
Poznań
liczy 25.000 mieszkańców, z tych 5.000 żydów, którzy przeto ⅕
całej ludności stanowią.
Warszawa
z 130.000 mieszkańców miała w r. 1807 około 9.000 żydów, w r. 1822 powiększyła
się ich liczba prawie na 25.000; tworzyli więc również ⅕ ludności.
Lwów
liczy z 50.000 mieszkańców 15.000 żydów, którzy zatem tworzą prawie ⅓ ludności
tego miasta.
W
Wilnie na 50.000 mieszkańców jest aż 30.000 żydów, zatem ⅗,
a w Brodach
na 25.000 mieszkańców 17.000, zatem ⅔ wszystkich mieszkańców są
żydzi. W każdym razie po wsiach nie są żydzi tak liczni, jednakże ilość jest
niezwykłą nawet w stosunku do ludności wiejskiej.
Prowincja
Poznańska liczy 980.000 mieszkańców, z tych 70.000 żydów, którzy zatem stanowią
1/14 ludności. Galicja liczy między 4.000.000 mieszkańców
300.000 żydów, zatem 1/13 Królestwo Polskie z
3.700.000 mieszkańców 400.000 żydów, ⅑ Litwa, Żmudź, Wołyń,
Białorossja, Ukraina i Podole z 8.800.000 mieszkańców 1.300.000 żydów czyli ⅙
ludności.
Całkowita
ludność powyższych niegdyś polskich krajów wynosi 17.480.000 dusz, z tych
15.410.000 chrześcijan i 2.070.000 żydów.
Żydzi
zatem tworzą więcej niż ósmą część ludności polskiej i przewyższają jeszcze
znacznie liczbę mieszkańców Würtembergu, Saksonji lub Danji. — W prowincjach,
gdzie żydzi najmniej są liczni, to każdy czternasty, w innych już każdy
dziewiąty człowiek jest żydem, w znaczniejszych zaś miastach kraju to
przynajmniej każdy piąty człowiek jest żydem, w niektórych nawet z trzech
mieszkańców dwóch jest żydów.
Jeśli
niegdyś wypędzano tych obcokrajowców z miast na przedmieścia, to oni obecnie ze
swej strony z przedmieścia tego uczynili miasto.[63]
Dzielnica ich jest oznaczoną przez pewnego rodzaju bramę z dwóch palów z
przeciągniętym wpoprzek drutem i nie rzadko wznosi się murowana bóżnica nad
budowanym wewnątrz bogato przyozdobionym, ale zapadłym kościołem. Mieszkania
żydów w miastach prowincjonalnych są to wprawdzie także biedne chaty, ale w
każdym razie lepsze niż mieszkania chrześcjan. — Strój Izraelitów jest w całym
kraju jednakowy i zupełnie wschodni, czarny, fałdujący się aż po pas ubiór,
zapinany za pomocą wielu sprzączek i dochodzący do kostek, nawet w lecie
wysokie futrzane czapki a pod niemi czarna krymka, strzyżone włosy z wyjątkiem
dwóch długich kręcących się loków z każdej strony i niegolonej brody.
Przytem
noszą oni zawsze z wyjątkiem podróży pantofle. — Dzięki temu kostiumowi
niezwykłej biedności massy żydów, ich nieczystości, wyglądają oni dziwnie ale
nieprzyjemnie.
Wszyscy
żydzi nawet litewscy, mówią po niemiecku, okoliczność, która się nadzwyczaj
podróżującemu przydaje, który rzadko posiada znajomość trudnego języka
krajowego. — Większość mówi jeszcze prócz tego po hebrajsku, i możność ta
rozmawiania się w obecności człowieka z gminu, nie będąc przez niego
zrozumianym, samo przez się daje mu już pewną wyższość.
Cudzoziemiec
zdumiewa się nad mnogością tych, którzy przede drzwiami siedzą próżnując i
bawiąc się rozmową z właściwą im żywością ruchów i min. Tysiące z nich można
napotkać bez pracy ręcznej, a jednakże wszyscy żyją. — Są oni krawcami, pesamanternikami,
stolarzami, cieślami, powroźnikami, tkaczami, młynarzami i t.d.,
przedewszystkiem jednakże są oni zegarmistrzami i złotnikami. W wielkich
miastach cisną się do podróżnych i wynajmują się jako faktorzy, rodzaj
płatnych sług, którzy, za nadzwyczaj małe wynagrodzenie wszystkie rozkazy
najskrupulatniej wykonywają. Wiedzą oni lub dowiadują się o wszystkiem,
dostarczają czego się chce i chociaż natręctwo ich jest uciążliwe, są oni
jednak niezbędni.
Dom
zajezdny wszędzie należy do żyda. Podróżnik polski na swych doskonałych
koniach, których zwykle pięć zaprzęga, czyni przez dzień dalekie podróże;
zaskoczony w podróży swej przez noc wybiera sobie jakiekolwiek miejsce na
nocleg.
Bogaty
wiezie z sobą swego kucharza, swoje srebro, swoje wino węgierskie, swój
podwieczorek, kilka poduszek i dywanów, które stanowią jego łóżko, a nawet swój
furaż. W oberżach więc z wszystkiego tego naturalnie nic nie napotykamy i obcy
podróżny, który nie tak jest zaopatrzony, narażał by się literalnie na śmierć
głodową, gdyby każdy dwór szlachecki nie zapewniał mu serdecznego gościnnego
przyjęcia, na które wszędzie może liczyć.
Lecz
o wiele większa korzyść płynie żydom ztąd, że oni dopiero nadają wartość
produktom rolnym, które przez ich ręce i za ich pośrednictwem bywają
spieniężane i wyrabiane. Młyny, gorzelnie i szynki są to niewyczerpane źródła
ich bogactwa, i cały dochód z majątków przechodzi przez ich ręce — od Żyda który
szynk we wsi wydzierżawił otrzymnje właściciel jej największe dochody żydowi
temu, o którym jest przekonany iż może na nim bez ograniczenia wywrzeć swój
kaprys, o którym wie, że go oszukuje, a bez którego jednak nie może się obejść,
jemu oddaje on nadzór nad swemi poddanemi, bez litości i bez względu na ucisk,
który taki urzędnik ze swej strony wywiera. Przez żyda czyni właściciel ziemski
wszystkie swoje zakupy.
Chwalebny
wyjątek stanowią karaici, którzy zarzucają talmud i trzymają się tekstu
biblijnego. Utrzymają się przeważnie z uprawy roli i odosobniają się zupełnie
od reszty żydów, którzy są ich największymi nieprzyjaciółmi. Liczą tę sektę za
4—5.000 ludzi, którzy przeważnie Litwę i Wołyń zamieszkują.
W
nowszych czasach wiele robiono dla moralnego uszlachetnienia żydów, Cesarz
Józef sądził, że naród ten z natury nie jest od innych zepsutszym, że dlatego
głównie nie chce się zastosować do społeczeństwa i wypełniać swoje obowiązki,
że odmawia mu się wszystkich praw i przywilejów takowego.[64]
Urządzano
szkoły normalne, do których wbrew ogólnej niechęci, i dziewczęta uczęszczać
musiały. Bez świadectwa ze szkoły normalnej nie wolno było żadnego chłopca
dopuścić do studjowania talmudu, zawierać małżeństwa i żadnego terminatora
wyzwolić. Ich tradycją, uświęcone religijne zwyczaje cieszyły się swobodą
zupełną, nie mogli atoli mężczyźni przed 18, kobiety przed 16 laty zawierać
małżeństwa. Rabinom zupełnie odebranem zostało sądownictwo, również nie mieli
prawa rzucać na kogokolwiek wielkiej lub małej klątwy. — Nawet 1.400 rodzin
żydowskich osiedlono jako rolników, a koszta kupna gruntów i narzędzi
rolniczych, zarówno jak i wybudowania dworów odebrane zostały od żydów.
Ważne
prawo, że po wsiach żaden żyd nie może mieszkać, któryby nie był rolnikiem lub
rzemieślnikiem było 1792 r. znowu zniesionem. — Było im jednakże pod karą
wydalenia z kraju wzbronione odkupowanie od chłopów nie zebranego zboża, nieurodzonego
bydła i nie strzyżonej wełny, przedmioty, które zawsze wpierw w szynku
przepijano.
Żydzi
są w Galicji obowiązani do służby wojskowej, jednakże biorą ich tylko jako
woźniców, chyba „że który na ochotnika chce wstąpić do straży ogniowej". W
wojnie 1813—15 służyło przeszło 15.000 izraelitów pod chorągwiami
austryjackiemi.
Żydzi
rossyjscy są na mocy ukazu z kwietnia 1827 r. obowiązani do służby wojskowej,
pruscy od r. 1817.
Z
tego co w Galicji największą korzyść przyniosło chłopom, najważniejszem było
to, iż cesarz Józef (5 kwietnia 1782) zniósł poddaństwo. Poddani, którzy nie
mieli domów, mogli byli teraz opuścić swych panów „Roboty" (pańszczyzna)
trwały dalej, jednakże uległy (w czerwcu 1786 r.) szczegółowemu określeniu i
zmniejszeniu Bezwłasnowolność chłopa uwydatnia się nawet z rozporządzeń, które
miały na celu ich dobro. Nie wolno im było więcej nad trzy złote pożyczać. Nikt
nie powinien był dawać im wódki na kredyt. Nie byli od tego czasu zmuszeni brać
od panów pewną ilość okowity i starano się zakładając browary zmniejszyć
konsumcję wódki.
W
Prusach podobne specjalne prawa dla polskich poddanych wydane nie zostały i
istniejące normy, które obowiązywały resztę prowincyj, rozciągnięte także
zostały i na nich, co tem łatwiej nastąpić mogło, iż ilość polaków pod berłem
pruskiem była stosunkowo nieznaczną.
Prusy
otrzymały w polakach obcą część składową, i im bardziej była ona niezbędną dla
ich lokalnych warunków, tem więcej musiały się one starać by się zlała z
całością. — Jawna dążność wszystkich polaków do zachowania swej narodowości
nawet w rozdrobnieniu i do upatrywania w tem jedynej i ostatecznej gwarancji
możliwego połączenia, weszła natychmiast w kolizję naturalną z tendencją
administracji.
Instytucje
które w Prusach z rozwoju samego narodu wypłynęły, w nowej prowincji weszły
odrazu w życie. Nie znalazły przeto ani umysłu ani usposobień ludności przygotowanemi.
Zadziwiły, gdzie oświata nie utorowała im drogi, i rozciągnięcie praw, istniejących
dla monarchji na polskich poddanych, było dla nich istotną rewolucją. Równość
wszystkich stanów w obliczu prawa, i opieka prawa nawet nad stanem najniższym
nastąpiły przy wcieleniu do Prus samo przez się. W każdym razie było to dla
uciśnionego chłopa ochroną przed ostatnią krzywdą. Ponieważ jednak pruski
„Landrecht," pozwala na zmniejszenie istniejących tylko tam, gdzie
nastąpiło zmniejszenie dochodów np. przez zalanie pól, namulenie — zmniejszenie
zaś tam tylko jest możebne, gdzie istnieje dochód — to położenie chłopa, który
prócz życia nic nie miał do stracenia, nie uległo przez to istotnemu
polepszeniu. Takiego smutnego stanu rzeczy nie można było na drodze zwyczajnej
usunąć. Jednakże stało się to bezzwłocznie potrzebnem, gdyż stan chłopa i
rolnictwa upadł jak najniżej.
Jeśli
nawet dawny system trzechpolowy, chociażby pod rękami właściciela, odejmuje
rocznie gruntowi i ziemi część jego siły, to o ileż więcej to miało miejsce pod
jednorocznym, zwykle przesiedlonym dzierżawcą.
Gdy
pola leżały odłogiem, to i domy się rozpadły. Żaden chłop nie podniósł ręki by
podeprzeć chatę, która groziła zawaleniem nad jego głową, do której jednakże
już nie miał więcej prawa własności. Wprawdzie było drzewo, słoma, wapno, glina
i kamienie wszędzie w obfitości i natura wszystkie materjały budowlane
porozrzucała niejako po polach, które otaczają nędzne wsie, ale nie
przychodziło chłopu na myśl podnieść je tylko, gdyż nie był pewny czy za rok
nie będzie zmuszony opuścić bez wynagrodzenia to co dziś wybudował. Żadne
drzewo owocowe, żaden ogród nie okalał mieszkania, gdyż zanim owoc dojrzał, był
już ten które je zasadził wygnany, i tak nie było też ani gajów, ani rowów,
gdyż nie było czego ochraniać. Nawet świat zwierzęcy karłowaciał i wyradzał
się pod przekleństwem niewoli. Nigdzie zaiste nie można było widzieć
nędzniejszych koni nad konie chłopa w owej ze swych wyborowych ras sławnej
Polsce. Objaśnia się to łatwo tem, iż biedny człowiek zaprzęgał konia przez
całe lata, codzienną przeciążał go pracą, zostawiał bez wszelkiego starania i
jedynie w stajni dzienną strawę dawał. Jeśli chłopu padła sztuka bydła, to pan
musiał je swojem zastąpić, gdyż w przeciwnym razie nie byłby on w stanie
służyć. "Właściciel ziemski musiał wszystko robić, musiał na nowo budować,
co przy nieznacznej pomocy lokatora długo jeszcze stać by mogło, zastąpić nowem
to, co przy pewnej staranności, przy używaniu długo jeszcze służyć by mogło,
pilnować to, do pilnowania czego chłop nie był zainteresowany. — Chleb był —
rzecz godna uwagi — w wielkim spichlerzu Europy rzadkością dla chłopa, a
kartofle jego wyłącznem, jedynem pożywieniem. Dostarczały mu codziennej strawy
i niestety jedynego napoju. Gdy zapas kartofli był już zazwyczaj na wiosnę
wyczerpany, to chłop spodziewał się ze strony właściciela, iż go ten żywić
będzie. Z łaski swego pana mógł wyżebrać wszystko; lekarstwa na chorobę, deski
na trumnę i mszę za zbawienie swej duszy. Tak też pozostały i za czasów pruskich
porządki te we wszystkich wsiach, gdzie wyzwolenie jeszcze nie nastąpiło.[65]
Jednem
z najważniejszych rozporządzeń tej epoki był edykt 14 września 1811, tyczący
się uregulowaniu pańskich i chłopskich stosunków, który po zawładnięciu na nowo
prowincji Poznańskiej został i na nią rozciągnięty, i po części wywołał zupełny
przewrót w stosunkach chłopskich, po części jeszcze wywołać musi, i który z
tego powodu w głównych zarysach przedstawić musimy.
Według
ogólnych reguł prawa państwowego i ekonomji, prawo państwa na zwyczajne i
nadzwyczajne podatki i ciężary zajmuje pierwsze miejsce, a ciężary na korzyść
właściciela gruntowego ulegają takiemu ścieśnieniu, iż ten musi poddanym
pozostawić środki egzystować samym i módz zaspokajać państwo.
Możność
tę przyjąć należy tam, gdzie opłaty i usługi na korzyść właściciela nie
przenoszą ⅓ dochodów z dziedzicznej własności.
Wyższemi
przeto prawa właścicieli nie były, lub przynajmniej prawnie nie powinny były
nigdy niemi być. Edykt wyżej przytoczony nadając wszystkim chłopom,
pół-chłopom i t.p. pełne prawo własności nad ⅔ gruntu, z którego
dotychczas korzystali, uwalniając ich także od pańszczyzny, która zawsze z
użytkowaniem tem połączoną była, zwrócił jednocześnie właścicielom ziemskim ⅓
wszystkich tych gruntów jako równoważne wynagrodzenie. Nowi właściciele
zmuszeni byli słusznie zaniechać dotychczasowych obowiązków, mianowicie:
utrzymywania budynków, chronienia dworów, zastępowania przy publicznych
podatkach i ciężarach i niektórych zapomogach; przejęli oni płacenie podatków
za swoje grunta, oraz istniejące i przyszłe gminne podatki. Również miał
właściciel prawo w celu tak ważnego dla gospodarstwa zaokrąglenia swych
posiadłości, przenieść swych chłopów na inne ziemie, udzielając im wzamian
gruntu jednakowej wartości i przejmując na siebie wystawienie nowych budynków.
Zamiast
rekompensaty za pomocą ⅓ gruntu, która przy dworach o przeszło 50
morgach, uważaną była za korzystniejszą, przy mniejszych posiadłościach mogło
nastąpić wynagrodzenie na drodze porozumienia się co do kapitału czyli renty,
za ostatnią przez oddanie ⅓ całego czystego dochodu w ziarnie lub
pieniędzach.
Taka
niedziedziczna posiadłość, którą właściciel wzamian za pewne usługi lub opłaty
wydzierżawiał na pewną ilość lat, lub na czas nieokreślony, była oddawaną na
własność po odstąpieniu połowy na korzyść pana i jako wynagrodzenie dla niego.
Dla
załatwienia tych spraw był oznaczony czas dwóch, trzech do sześciu lat. Jeśli
by to do swego czasu nie nastąpiło, to rozstrzygnięcie miało nastąpić ze strony
państwa za pomocą odpowiednich komissyj.
Te
były główne zasady owego dziwnego prawa, które w wykonaniu swem naturalnie
licznym ulegało zmianom i połączone było z wielkiemi trudnościami, a to nigdzie
w takim stopniu jak w polskich prowincjach. Opodatkowania były bardzo różne, i
jeśli w niektórych miejscach takowe nie dochodziły ⅓ dochodu z ziemi, to
w wielu innych przewyższały tę normę. Często od czasu uregulowania usług grunt
się znacznie pogorszył, lub też nowe grunta stały się do uprawy zdolnemi;
również zobowiązania panów były co do wartości swej bardzo różne i zmieniały
się odpowiednio do czasu i miejsca. Im bardziej była zgodność pod względem
majątkowym pożądaną przy wielkiem zawikłaniu, tem mniej było ku temu ochoty.
"Właścicielom
musiał się ten środek wydawać surowym i ścieśniającym, szczególniej jeśli brali
za miarę swoje dotychczasowe prawa. „Wynagradzają nas tem — powiadają oni — co
prawie było naszem, powiększają nasze i bez tego za wielkie powierzchnie
gruntowe i odbierają nam ręce, które obowiązane były uprawiać je. Gdybyśmy
nawet chcieli uważać odstąpienie ⅓ i ½ gruntów chłopskich jako rekompensatę, to
nie może takowa wytrzymać porównania z tem co tracimy. Pola są w złej kulturze
i przeto małej wartości. Przy lenistwie i opieszałości naszego chłopstwa,
robotnik staje się rzadkim, płaca dzienna wysoką, a ponieważ trzeba ją
przeważnie wypłacać pieniędzmi, to zaledwie ją można będzie dawać. —
Zobowiązania, od których nas uwalniają nie były nam uciążliwe; nasze rozległe
lasy dawały nam możność wypełniania ich. Wymierzenie gruntów i specjalne
komisje wiele nas kosztują i narażeni jesteśmy na szykany niższych urzędników,
którzy zawsze są skłonni ujmować się za chłopstwem przeciwko nam — i to w
sprawie, gdzie nasz majątek zależy zupełnie od rozsądku, bezstronności i
sprawiedliwości tych komisarzy.
„Ale
nawet chłopu reforma ta nie wyjdzie na korzyść przynajmniej nie naszemu
biednemu chłopu.[66]
Przy braku samodzielności, w którym żył dotychczas, niebezpieczne to prawo,
pozwalające obciążyć długami i sprzedać swoją posiadłość, sprowadzi jego
upadek; ba, już obecnie nawet sama perspektywa tego prawa spowodowała, iż
większość dworów chłopskich zastawiona jest u żydów, że po nastąpionym
rozdziale staną się zależnymi od klasy ludzi, którzy nie będą im pomagać w
gospodarstwie, lecz uczynią z nich przedmiot handlu.
Przedstawiwszy
położenie włościanina wobec pana, nie uważamy za potrzebne dodawać cokolwiek o
konieczności niesienia mu pomocy, ani o słuszności prawa mającego to na celu.
Odnośnie jednak do pożyteczności takowych, należało rozpatrzyć podstawę, na
zasadzie której ocenić możemy słuszność lub bezzasadność owych skarg.
Wielki
właściciel ziemski musiał dotychczas swoje nieprzejrzane pola uprawiać za
pomocą pracy przymusowej; robotnik nie był zainteresowany w korzyści jego
pracy, dochody przechodziły przez ręce niższego urzędnika, było więc
niemożebnem, by ziemia miała dla niego tę wartość co dla małego posiadacza,
który sam orze, sam sieje i nic nie zostawia bez użytku. On tylko może dać
najwyższą cenę, może cztery razy tyle żądać za ziemię, ile ona przynosi
wielkiemu właścicielowi. — Widoczne jest o ile zyskuje kultura ziemi przez
zmniejszenie rozciągłości pól i pomnożenie majątków szczególniej w kraju jak
Polska, gdzie dochód z pól tyle jeszcze może być podniesionym, gdzie
nieskończone lasy, które tam prawie nic nie przynoszą, pokrywają najlepszy
grunt pszenny i gdzie tylko rąk trzeba by zbierać.
Rolnictwo
— pod tym względem zupełnie się różniąc od rękodzielnictwa — może być
doprowadzone do takiego stopnia doskonałości, że dalszego wydoskonalenia
prawie potrzebować nie będzie, i do tego stopnia doszło ono prawie istotnie w
niektórych prowincjach monarchji pruskiej. — W Polsce atoli zapobiegliwość i
pracowitość mogą jeszcze czynić największe zdobycze.
Nadanie
własności było najpewniejszym środkiem ku osiągnięciu tego celu. Chłop miał
teraz pewność że pracuje dla siebie, dla swoich, że każde ulepszenie, gdyby
nawet nie doczekał jego skutków, przyniosło korzyść jego dzieciom, między
któremi mógł według swego widzimisię majątek podzielić. — Nie chodzi już
więcej o to, by w krótkim czasie wyciągnąć z zagona możliwie najwyższy zysk bez
względu na to, czy jego żyzność nie zmniejszy się przez to, lecz aby w ogóle
posiadłość w dobrym stanie utrzymać. Jeśli płaca robocza była droższa, niż
przymusowa pańszczyzna, to była też pierwsza bez porównania lepszą od drugiej.
Rolnictwo zyskiwało więcej rąk i przy dobrowolnem większem natężeniu tychże
rąk więcej pracy niż dotychczas.
Wreszcie
zyskiwało państwo nową, liczną i cenną klasę poddanych, posiadających
własność: którzy przeto właśnie i ponieważ byli interesami swemi z rządem
związani, byli wzbudzającymi zaufanie i wiernymi poddanymi, okoliczność, której
tu nie należy pominąć.
Przez
przewrót mogli nowi właściciele tylko stracić, a ponieważ stanowili
massę narodu, to musieli oni być dla rządu, powiększając tak znakomicie potęgę
jego, jednocześnie największą rękojmią.
Nigdzie
zresztą nie nasuwa się tak porównanie między dawnym i nowym stanem jak właśnie
w prowincji poznańskiej, gdzie kontrasty się stykają; gdzie o kilka set kroków
obserwator przechodzi ze wsi, o których by nie myślano iż istnieją w Europie,
do innych, gdzie czyste domy otoczone ogrodami i drzewami owocowymi, mile się
oku przedstawiają.
Urządzono
szkoły, zbudowano fabryki i podniesiono stan rzemieślniczy przez zniesienie
ścieśnień.
Może przeto rząd pruski mieć nadzieję iż zczasem
dokona całkowitego uwolnienia włościan i przekształcenia wielkiej ich części —
przedsięwzięcie, które nawet teorja przez długi czas za niemożebne uważała, i
które w Polsce niepodległej było niewątpliwie przez stólecia całe
niepodobieństwem. Bo zkądżeby się w niej wzięła władza państwowa, by się
sprzeciwić oporowi chociaż źle zrozumianego interesu; zkąd
[2] Avec
un timbalier et des trompettes qui jouent, quand il est a table et qui sonnent
la diane et la retraite. Histoire de J. Sobiesky par l'abbe Coyer. Amsterdam.
[5] Kromer
twierdzi, że moda ta została nakazaną, przez papieża Klemensa II., gdy
Kazimierza Mnicha ze ślubu uwolnił, by go w r. 1041 na tron polski posadzić, i
od owego czasu aż po dziś dzień sumiennie zachowaną, została.
[6] La
Pologne n'a vu dans son sein ni conspiration des poudres, ni St. Barthelemy, ni
senat egorge, ni rois assassines ou sur un echafaut, ni des freres armes contre
des freres; c'etait le pays ou l'on a brule le moins de monde pour s'etre
trompe dans le dogme. — La Pologne cependant etoit barbare-ce qui prouve qu'une
demiscience est plus orageuse que la grossiere ignorance. — L'abbe Coyer. Livre
I.
[7] Les
titres de marquis et de comte s'y sont introduits avec les cussiniers francois.
Il n'y en a que pour des valets et des flatteurs. L'abbe Coyer. Histoire de J.
Sobiesky.
[8] Order
Orła białego ustanowił August II w roku 1705 podczas wojny ze Szwecyą. Order
Św. Stanisława (1765), jakoteż order zasługi wojennej (1791) pochodzą od
Stanisława Augusta Poniatowskiego.
[13] Blackstone mówi o drugim parlamencie to, co
w zupełności da się tu zastosować: . . . when the houses assumed the power of
legislation in exclusion of the royal authority, fit they soon after assumed
likewise the reins of administration, and in consequence of this united power
overturned both, church and state, undestablished a worse oppression than any
they pretend to remedy.
[14] (przypis
przywiązany przez edytującego, w oryginale brak przypisania) J. Jekel. I
obok tej kary za popełnienie morderstwa istniało jeszcze prawo, że kto komu
zarzuca iż nie jest szlachcicem (to jest, że sobie tytuł szlachecki przyswoił)
nie mogąc tego udowodnić, ten ma być na Litwie biczowany, a w Polsce skazany na
ścięcie (Const. 1633, Fol. 806).
[15] Żadne
wstawiennictwo dworu nie zdołało ocalić życia pewnemu saskiemu pułkownikowi,
który pod Augustem II zemścił się za doznaną krzywdę na pośle.
[16] W
1695, 1698, 1701, 1720, 1730, 1732, 1750, 1754, 1760, 1761 i 1762 zostały sejmy
jeszcze przed wyborem marszałka zerwane — w przeciągu 64 lat 13 sejmów.
[17] Von
Grävenitz. Chłop w Polsce. Z tego małego doskonałego dziełka wzięte są i
następujące cytaty i wiadomości, które to dla ich ważności przedmiotu przytaczamy,
nie twierdząc bynamniej, żeśmy u samych źródeł czerpali.
[24] J.
Jekel. Sądzi wprawdzie, że poddaństwo przed 11 wiekiem w Polsce istniało, ale
sam na własne pytania: czem byli właściwie chłopi? do czego byli zobowiązani?
pod jakiemi żyli prawami? odpowiada, że nam historja pod tym względem
zadawalniającej odpowiedzi nie daje (Zmiana ustaw państwowych w Polsce część s.
sto. 87). Dosyć, że jak daleko historja sięga nie widzimy w niej poddanych,
tylko t.z. glaebae adscripti.
[36] Tableau
de la Pologne ancienne et moderne par Malte Brun, refondu par Leonard Chodźko. Paris 1830.
[39] Ziechowski
utrzymuje w swoim Odgłosie Procesu, że ponieważ żyd Aleksander nie przyznał się
na torturze do morderstwa dziecka, przeto nie należało zadowolnić się spaleniem
go, ale trzeba było i cień jego spalić; bowiem bardzo jest możebnem, że djabeł
przez wzgląd na żyda podsunął coś na ten czas zamiast jego, cień zaś prawdziwym
był żydem. Jeszcze w 1793 oskarżał bernardyn Myszkowski żydówki o czary. Jekel,
Zmiany państwowe w Polsce, część I stron., 49 i część 3 stron., 14.
[40] Dites-moi
— mówi król Zygmunt do biskupa krakowskiego — vous, qui ne croyez pas aux
sorciers, ou que le diable puisse se meler de noa affaires, dites-moi, comment
il se fait que 200.000 juifs ont pu se cacher sous terre pour ne paraitre que
16.398 aujourd'hui qu'il s'agit de payer la capitation? „Votre Majeste
sait", odrzekł tenże, „que les juifs n'ont pas besoin du diable pour etre
sorciers."
[43] Le gentilhomme sous la livree fait-il une
faute, le cantchou le corrige. Mais on lui met un tapis sous les genoux par
respect pour sa genealogie. Histoire
de J. Sobiesky par l'abbe Coyer.
[45] Hiszpańskie
motyki, chevaux de frise, były to belki opatrzone ostrzami, broń używana przez
piechotę rossyjska. podczas tureckich wojen, o którą rozbijały się zawsze
natarcia konnicy.
[48] Les
soldats n'en murmuraient point, esperant bien s'en dedommager par le pillage
des provinces polonaises, habitues depuis longtemps a regarder le choix d'un
roi de Pologne comme un droit que leurs souverains exercaient avec quelques
efforts. Rhuliere, Tome II, livr. 2.
[49] Aby
dobrze zrozumieć niedoskonałość tej konstytucji i różnicę tego jaki cel
osięgnąć chciała, a co w rzeczywistości zrobiła trzeba powtórzyć słowa
Mably'ego: „On ne peut attaquer directement les abus les plus considerables
sans effaroucher les citoyens qui trouveront un avantage a les consacrer; cette
multitude innombrable se liguera, elle conjurera contre la patrie, et ses
efforts reunis empecheront sans doute qu'on ne put fixer les principes du
gouvernement. Combien les legislateurs n'ont pu reparer la faute qu'ils avoient faite
de móntrer ou de laisser entrevoir toute l'etendue des projets qu'ils
meditaient."
[50] (przypis
przywiązany przez edytującego) Memoires sur la Pologne et les Polonais, par
Mich. Oginsky.
[51] W 1800
r. liczono już w południowych Prussach 1.200.000 owiec, — trzeba zwrócić uwagę,
że w kraju tym wszystko musiało dopiero być stworzone. — Okręg Warszawski
dostarczył w tymże samym roku 4 kamieni wełny, okręg Kaliski 12, a departament
Poznański 42.000 kamieni. A jednak liczba nowo założonych rękodzielni
sukienniczych tak była wielką że wełna ta jeszcze nie starczyła. Sprodukowały
one w 1802 r. 145.000 sztuk sukna.
[52] Gravenitz
— chłop w Polsce. Była to swoboda ptaszka na dachu, który ucieka jak się na
niego kamieniem rzuca.
[56] Przegląd
wojska na 1. Listopada 1811 naznaczony nie mógł mieć miejsca, bo żołnierze nie
mieli butów.
[57] Jednak
Polska prędzej się podźwignęła niż Litwa. Les habitants de la Russie blanche et
de la Litane sont les seuls encore (1819) qui, reduits a la misere a la suite
de la campagne de 1812 n'ayant ni manufactures, ni commerce, ni argent, attendent
tout de la providence et de la bienveillance de leur souverain. — Michel
Oginsky, Memoires sur la Pologne.
[60] Obliczono,
że saliny te od czasu ich odkrycia aż do r. 1818? (rok nieczytelny) dostarczyły
ogromną, ilość 550.000.000 centnarów soli.
[63] Le
plus gros endroit habite par des chretiens et des pay-?? (nieczytelne) n'est
jamais repute qu'un yillage „wieś". II suffit au contraire d'une duzaine
de familles juives pour en faire un "miasteczko", petite ville.
Leonard Chodźko, Les Juifs en Pologne.
[64] Porównaj
Dohm, o społecznem podniesieniu żydów i prze?? ?? Kortum?? (nieczytelne), o
judaizmie i żydach.
[65] Kto
tylko był w Polsce, nie znajdzie tego opisu pod żadnym waględem przesadzonym.
Prawda jednakże nakazuje wyznać, że większość panów nie nadużywa rozległej swej
władzy i że wielu, obchodzi się z poddanymi, tak bardzo od nich zależnymi, z
prawdziwie patryarchalną, łagodnością.
[66] Prawda
że w niektórych, miejscowościach zmuszano chłopów siłą do przyjęcia nowej
własności. Ale to niczego nie dowodzi. To samo miało miejsce we Francji pod
Ludwikiem XI. Niewolnik nie potrafi ocenić wolności zanim takową posiądzie.
przeważająca
powaga, która by uspokoiła rozpasane namiętności. Jedynie pod panowaniem
samodzielnego i tak daleko posuniętego państwa jak Prusy, można to było
przeprowadzić, nie narażając kraju na rewolucję i najgwałtowniejszą opozycję.
Drukiem F. A. Brockhausa w Lipsku
Moja żona pierze sporadycznie. Częściej oddajemy rzeczy do www.msm.warszawa.pl - świetna pralnia!
OdpowiedzUsuń