z https://bb-i.blog/2021/01/13/pieniadze/
Tak się jakoś dziwnie składa, że
całe nasze życie kręci się wokół pieniędzy. Trudno, żeby było inaczej. Nie
jesteśmy w stanie bez nich żyć. Wprawdzie Indianie w Puszczy Amazońskiej,
Aborygeni czy Buszmeni obywają się bez pieniędzy, co więcej, ich nie można
zaszantażować tym, że jak się nie zaszczepią, to nie wyjadą za granicę, czy nie
będą mogli korzystać z usług państwowej służby zdrowia. Oni to wszystko mają w
d….. Oni nawet nie wiedzą, co to jest pandemia i że ona jest. A my uwierzyliśmy
w postęp, którego nie byłoby, gdyby nie kredyt. Tak! Taką ciemnotę wciskają nam
międzynarodowi macherzy od finansów. Skoro więc wszystkiemu winny jest
pieniądz, a właściwie pusty pieniądz, to wypada chyba zastanowić się nad tym
czym on jest, jaka jest jego natura.
Jak zawsze w takich wypadkach
należy zacząć od definicji. Wikipedia pisze tak:
Pieniądz – towar uznany w wyniku
ogólnej zgody jako środek wymiany gospodarczej, w którym są wyrażone ceny i
wartości wszystkich innych towarów. Jako waluta, krąży anonimowo od osoby do
osoby i pomiędzy krajami, ułatwiając wymianę handlową. Innymi słowy jest to
materialny lub niematerialny środek, który można wymienić na towar lub usługę.
Prawnie określony środek płatniczy, który może wyrażać, przechowywać i
przekazywać wartość ściśle związaną z realnym produktem społecznym.
A więc pieniądz jest towarem.
Słowo to Wikipedia definiuje jako produkt pracy ludzkiej, który jest
przeznaczony do sprzedaży. Pojęcie to obejmuje dobra konsumpcyjne i
produkcyjne. Rozumiem więc, że dobrem konsumpcyjnym może być coś, co mogę
skonsumować, a dobrem produkcyjnym jest coś, co mogę przeznaczyć do produkcji
innego dobra. Wikipedia wyjaśnia jeszcze, że waluta to jest nazwa pieniądza
obowiązującego w danym państwie. I dalej wyjaśnia, że pieniądz jest materialnym
lub niematerialnym środkiem, który można wymienić na towar lub usługę. Jeśli
jest niematerialnym środkiem, to nie może być towarem – taka sprzeczność w
definicji. I jakby w tym momencie dotykamy istoty problemu: czy prawdziwy
pieniądz może być niematerialny, a jeśli może być niematerialny, to czy musi
mieć pokrycie w czymś materialnym? I dlaczego to pokrycie w czymś materialnym
jest tak ważne? Banknot jest materialny, ale nie jest towarem, bo nie służy do
konsumpcji i do produkcji innego dobra. Bitcoin jest niematerialny i nie jest
towarem.
Mamy dwa rodzaje pieniądza.
Pieniądz gotówkowy i bezgotówkowy. Pieniądz gotówkowy to:
kruszcowy
metalowy
papierowy
Pieniądz bezgotówkowy to:
czeki
weksle
obligacje
bony
pieniądz elektroniczny
karty kredytowe
Ekonomiczne funkcje pieniądza:
funkcja cyrkulacyjna
(transakcyjna)
funkcja obrachunkowa (miernik
wartości towarów)
funkcja płatnicza
funkcja tezauryzacyjna
W sumie więc wszystko jasne, poza
tą ostatnią funkcją pieniądza. Brzmi to bardzo tajemniczo, bo słowo pochodzi od
greckiego „thesauros” – magazyn, skarbiec. Czyli jak schowamy pieniądze, złoto,
biżuterię albo kupimy dzieła sztuki i antyki, to wtedy mamy do czynienia z
tezauryzacją, co można też nazwać oszczędzaniem. Chodzi w tym o to, jak
zachować wartość swojej pracy w czasie, jak uchronić się przed inflacją. 100
lat temu uncja złota kosztowała 20 dolarów, obecnie – blisko 2000, a więc 100
razy więcej, a cena ta jest sztucznie utrzymywana na tym poziomie.
Skąd się bierze inflacja?
Inflacja bierze się z emitowania pustego pieniądza. Zyskują ci, którzy pierwsi
mają dostęp do tych nowych pieniędzy i dokonują zakupów jeszcze po starych
cenach. Pozostali patrzą tylko bezradnie, jak ich pieniądze, a więc praca,
tracą na wartości. Mają ich za mało, by inwestować w nieruchomości, ziemię, nie
mają predyspozycji do prowadzenia jakichś podejrzanych interesów. Tak się
tworzy podział na biednych i bogatych. Praca jest tu ostatnim czynnikiem, który
decyduje o tym, czy ktoś jest bogaty, czy biedny. Ale nie chodzi tu o to, by
wszyscy byli bogaci, tylko o to, by ci, którzy zarabiają najmniej, mogli
zarabiać w pieniądzach, które nie tracą na wartości. Z drugiej strony, czy ci
najlepiej zarabiający są tacy wyjątkowo uzdolnieni i zapotrzebowanie rynku na
ich usługi jest tak duże, że przekłada się to na ich zarobki. Czy takie branże
jak informatyczna, farmaceutyczna, medyczna, medialna – czy one wypracowują
swoje zyski w oparciu o wolny rynek, czy dlatego, że to państwo jest
najbardziej zainteresowane w korzystaniu z ich usług? A jest zainteresowane, bo
dzięki nim może realizować program całkowitego zniewolenia swoich obywateli.
Ktoś może powiedzieć, że biedni
byli zawsze. To prawda. I zapewne nie da się do końca wyeliminować tego
zjawiska, bo są ludzie umysłowo chorzy, kaleki, dotykają ludzi zdarzenia losowe
itp. Chodzi tylko o skalę. Kiedyś gdzieś przeczytałem, że był jakiś władca
arabski, który postanowił rozprawić się z biedą i wyrżnął wszystkich biedaków.
I co? I po pewnym czasie… znowu pojawili się biedni. Problem jest więc bardzo
złożony. Wyjaśnienie, czym jest pieniądz, pozwoli zapewne na, przynajmniej
częściowe, zrozumienie problemu biedy. I jak zawsze wypada zacząć od początku.
W definicji Wikipedii podano, że
pieniądz jest towarem. To ma swój głębszy sens, bo jedyna sensowna wymiana jest
wtedy, gdy wymieniamy jakiś towar na inny towar. Oba wymagały nakładu jakiejś
pracy. Złoto i srebro są towarami. Popyt na złoto kształtuje się mniej więcej
tak: jubilerstwo – 44%, popyt inwestycyjny – 29%, banki centralne – 12%,
przemysł – 9%, EFT-y – 6%. Te ostatnie to fundusze, które kupują złoto w
imieniu inwestorów posiadających ich udziały. W przypadku srebra wygląda to
tak: przemysł – 53%, monety i sztabki – 20%, jubilerstwo – 18%, fotografia –
5%, srebra stołowe – 4%.
Willem Middelkoop w swojej
książce Wielki reset pisze:
„Od 700 roku przed Chrystusem
ludzie z niemal wszystkich kultur – Majowie , Inkowie, Egipcjanie, Grecy,
Rzymianie, Bizantyjczycy, Osmanowie i Arabowie – uważali złoto i srebro za
cenne środki wymiany. Z powodu ich szczególnych własności, czyli rzadkości i
atrakcyjności, te cenne kruszce na tysiące lat ukształtowały postawę systemów
pieniężnych na całym świecie.
Cenne metale są podzielne,
przenośne, trwałe i rzadkie, a w dodatku ogromnie pożądane. Niezależnie od
tego, czy wynika to z ich blasku, czy ciężaru (złoto waży niemal dwa razy tyle
co ołów), na całym świecie ludzie czują pociąg do złota i srebra. Do tego,
złota i srebra nie można kopiować. Z całego układu okresowego pierwiastków
złoto i srebro najlepiej się nadają na środki płatnicze.
Ponadto drogocenne metale okazują
się doskonałymi magazynami wartości. W Muzeum Londynu znajduje się dowód, że
złoto ma mniej więcej tę samą wartość co dwa tysiące lat temu. Wśród
tamtejszych eksponatów znajduje się rzymski aureus, moneta zwierająca 8 gramów
22-karatowego złota (o czystości wynoszącej 90 procent). Obok eksponatu podano
informację, że za tę monetę można było nabyć około 400 litrów taniego wina. W
2011 roku wartość 8 gramów 22-karatowego złota wynosiła około 400 euro. We
francuskich sklepach z winem można kupić cienkie wino w kartonie, płacąc mniej
więcej euro za litr. Popyt na złoto i srebro jest nieskończony i odwieczny.”
Saifedean Ammous w książce
Standard Bitcoina opisuje historię złotego pieniądza:
»W czasach Republiki Rzymskiej
dominującą monetą był denar, który zawierał 4,55 grama srebra. Jednak z biegiem
czasu najbardziej cenionym pieniądzem w przodujących cywilizacyjnie rejonach
świata stawało się złoto i to złote monety zaczynały wieść prym jako główny
środek wymiany. Juliusz Cezar, ostatni dyktator republiki Rzymskiej, wprowadził
do obiegu aureusa – monetę, która zawierała 8 gramów złota i była powszechnie
akceptowana na kontynencie europejskim oraz na obszarach położonych wokół
basenu Morza Śródziemnego, zwiększając zakres specjalizacji i handlu w Starym
świecie. Na okres siedemdziesięciu pięciu lat zapanowała niespotykana wcześniej
stabilność gospodarcza, która przetrwała nawet przewrót polityczny, w ramach
którego Juliusz Cezar został zamordowany, a republika rzymska przekształcona w
imperium z Oktawianem Augustem na czele. Złota era trwała do czasów rządów
niesławnego cesarza Nerona, pierwszego, który hołdował zwyczajowi „psucia
monety”. Proceder ten polegał na zbieraniu monet będących w obiegu, okrawaniu
części ich kruszcu, a następnie wytapianiu większej ilości monet o mniejszej
zawartości złota lub srebra.
Póki Rzym zdolny był zajmować
nowe terytoria i grabić bogactwo podbitych ludów, jego żołnierze i władcy mogli
cieszyć się łupami. Cesarze posuwali się nawet do kupowania sobie poparcia
obywateli imperium, wydając rozporządzenia o sztucznie niskich cenach zboża i
innych podstawowych produktów, a czasem rozdając je zupełnie za darmo. W
konsekwencji, zamiast zarabiać na życie, pracując na wsiach, wielu chłopów
opuściło swoje farmy i przeniosło się do Rzymu, gdzie mogli zakosztować
lepszego życia bez konieczności pracy. Z biegiem lat Stary Świat nie miał już
do zaoferowania nowych zamożnych rejonów do plądrowania, a tymczasem coraz
bardziej wystawny i rozrzutny styl życia rządzących oraz coraz liczniejsza
armia wymagały dodatkowych źródeł finansowania. Co gorsza, wzrósł również
odsetek bezproduktywnych obywateli pasożytujących na hojności cesarza. Wkrótce
konieczne stały się dalsze kontrole cen. Neron, który władał Rzymem w latach
54-68 naszej ery, wpadł (na pewno nie on, ale autor nie mógł inaczej napisać –
przyp. mój) na zmyślne rozwiązanie tego problemu, łudząco podobne do sugestii
Johna Maynarda Keynesa dla rządów Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii po I
wojnie światowej: poprzez dewaluację waluty można za jednym zamachem osiągnąć
obniżkę realnych płac pracowników, redukcję kosztów rządowych subsydiów na
produkty pierwszej potrzeby oraz dodatkowe fundusze na finansowanie innych wydatków
publicznych.
Zawartość złota w rzymskim
aureusie stopniowo obniżono z 8 do 7,2 grama, a zawartość srebra w denarze
spadła z 3,9 do 3,41 grama. Zapewniło to tymczasową ulgę rzymskiemu skarbowi,
lecz jednocześnie uruchomiło destrukcyjne w skutkach dodatnie sprzężenie
zwrotne: niezadowolenie ludu, kontrole cen, dewaluacja pieniądza i wzrost cen
następowały jedno po drugim z przewidywalną regularnością pór roku.
Pod rządami cesarza Karakalli
(lata 211-217 naszej ery) zawartość złota w monetach znów obniżono, tym razem
do 6,5 grama, a za panowania Dioklecjana (lata 284-305 naszej ery) dalej do 5,5
grama. Następnie do obiegu wprowadzono monetę zastępczą zwaną solidem i
zawierającą już tylko 4,5 grama złota. Za czasów Dioklecjana denar zawierał
jedynie śladowe ilości srebra, którym powlekano rdzeń monety wytapianej z
brązu. Powłoka ta w niedługim czasie starła się na skutek użytkowania i na tym
zakończyła się era denara jako srebrnej monety.
Stopniowy spadek wartości
pieniądza uruchomił powolny, acz nieuchronny proces schyłku imperium w ramach
cyklu, który może się wydawać znajomy współczesnym Czytelnikom: psucie waluty
obniżało realną wartość aureusa, zwiększało zaś podaż pieniądza i pozwalało
cesarzom dalej wydawać na prawo i lewo. Niedługo później pojawiły się inflacja
i problemy gospodarcze, którym władcy próbowali w nieudolny sposób
przeciwdziałać dalszą dewaluacją monet. Ferdinand Lips znakomicie podsumowuje
ten proces i oferuje radę dla ludzi aktualnie zainteresowanych tą tematyką:
Dzisiejszych ekonomistów
keynesowskich oraz obecne pokolenie inwestorów powinien zainteresować fakt, że
choć cesarze rzymscy robili, co mogli, by „zarządzać” swoimi gospodarkami,
jedyne co im się udało, to pogorszyć sprawy. Ustanawiano kontrole cen i płac
oraz przymus prawny posługiwania się oficjalnym środkiem płatniczym, nie
rozumiejąc, że zabiegi te miały równe szanse powodzenia, co próby zatrzymania
pływów morskich. Zamieszki, korupcja, bezprawie i bezmyślna mania na punkcie
spekulacji rozprzestrzeniły się po imperium niczym plaga. Dewaluowane monety
były tak niepewne, że spekulowanie towarami stało się o wiele bardziej
atrakcyjne niż ich produkowanie.
Długoterminowe konsekwencje,
jakich doświadczyło Imperium Rzymskie, okazały się druzgocące. Choć Rzymu w
okolicach II wieku naszej ery nie można uznać za w pełni wolnorynkową,
kapitalistyczną gospodarkę, gdyż działalność przedsiębiorcza była wówczas
ograniczona na wielu polach, niemniej gospodarka ta do spółki z solidnym
aureusem umożliwiała wykształcenie się największego rynku w ówczesnej historii
ludzkości oraz najdalej posuniętego i najbardziej produktywnego podziału pracy,
jaki świat w owych czasach widział. Obywatele Rzymu oraz innych dużych miast
uzyskiwali dobra, których potrzebowali w ramach handlu z najdalszymi zakątkami
imperium. Pozwala to wyjaśnić wzrost dobrobytu w tamtym okresie oraz pustoszący
upadek, którego imperium doznało, gdy wspomniany podział pracy się załamał.
Rosnące podatki, kontrole cen oraz inflacja zmusiły mieszkańców miast do
wyniesienia się na obszary wiejskie, gdzie zajmowali oni wolne połacie ziemi,
które mogli przynajmniej uprawiać na własne potrzeby – brak dochodów uwalniał
ich od konieczności płacenia horrendalnie wysokich podatków. Skomplikowana
struktura społeczna Imperium Rzymskiego, z podziałem pracy na obszarze
większości Europy i terenów położonych wokół basenu Morza Śródziemnego, zaczęła
się walić. Potomkowie Rzymian na powrót zaczęli wieść życie samowystarczalnych
wieśniaków, rozproszonych i egzystujących w izolacji, a z czasem stali się chłopami
pańszczyźnianymi na służbie u feudalnych panów.
Cesarz Dioklecjan na zawsze
związał swoje nazwisko z fiskalnym i monetarnym matactwem, a Imperium za jego
rządów stoczyło się na dno. Jednak rok po jego abdykacji władzę przejął
Konstantyn I Wielki, któremu poprzez odważne reformy i odpowiedzialną politykę
gospodarczą udało się odwrócić bieg historii. Konstantyn, który jako pierwszy
cesarz przeszedł na chrześcijaństwo, przyjął sobie za cel utrzymanie zawartości
złota w solidzie na poziomie 4,5 grama i zaprzestanie psucia monet , które w
312 roku naszej ery zaczęto produkować w dużych ilościach. Nową siedzibę
cesarską ustanowił w Konstantynopolu, na styku Europy i Azji, dając tym samym
początek Cesarstwu Wschodniorzymskiemu (później Bizantyjskiemu), w którym
przyjęto solida jak główny środek wymiany. I podczas gdy Rzym pogrążał się w
gospodarczym, społecznym i kulturalnym rozkładzie aż do ostatecznego upadku w
roku 476. Bizancjum przetrwało kolejne tysiąc lat, a solid zyskał status
najdłużej używanej waluty w historii ludzkości.
Determinacja Konstantyna w
utrzymaniu jakości solida uczyniła go najbardziej rozpoznawalną i najszerzej
akceptowaną walutą na świecie, którą z czasem zaczęto nazywać bizantem. W
czasie, gdy Rzym płonął pod rządami zrujnowanych cesarzy, których w efekcie
kompletnej dewaluacji monet nie było już stać na opłacanie żołnierzy,
odpowiedzialny fiskalnie i monetarnie Konstantynopol prosperował przez kolejne
kilka stuleci. Kiedy Wandalowie i Wizygoci panoszyli się po Rzymie,
Konstantynopol pozostawał względnie bogaty i wolny jeszcze przez długi czas. I
podobnie jak to było w przypadku Imperium Rzymskiego, schyłek Konstantynopola
zaczął się dopiero wówczas, gdy jego władcy rozpoczęli dewaluację waluty –
proces, którego początku historycy upatrują w rządach Konstantyna IX Monomacha
(1042-1055). Razem z upadkiem monetarnym Imperium doznało zapaści na polu
fiskalnym, militarnym i kulturowym. Doświadczane coraz częstszymi i coraz
poważniejszymi kryzysami ostatecznie zostało podbite przez Turków w roku 1453.
Powszechnie uważa się, że to
rozwój miast-państw wyciągnął Europę z ciemnych wieków i wprowadził w epokę
renesansu. Mniej powszechna jest jest wiedza na temat roli, jaką w tym procesie
odegrały solidne pieniądze. To w miastach państwach ludzie mogli żyć, dysponując
swobodą pracy, produkcji, handlu i bogacenia się, przy czym wymienione wyżej
korzyści były w dużej mierze zasługą przyjęcia przez te ośrodki solidnych
standardów monetarnych. Wszystko zaczęło się w roku 1252 we Florencji, gdzie
uruchomiono bicie florenów – pierwszej porządnej monety od czasu Juliusza
Cezara i jego aureusa. Rozkwit Florencji uczynił ją handlowym centrum Europy, a
floren zyskał status głównego europejskiego środka wymiany, co otworzyło bankom
drogę do prowadzenia działalności na obszarze całego kontynentu. Jako pierwsza
śladami Florencji poszła Wenecja, gdzie w roku 1270 rozpoczęto bicie dukata
zaprojektowanego na wzór florena, a przed końcem XIV wieku już w ponad 150
europejskich miastach i państwach bito monety wzorowane na florenckiej walucie.
Standaryzacja na taką skalę dała mieszkańcom Europy możliwość handlu i
akumulacji bogactwa przy pomocy solidnego pieniądza, cechującego się wysoką
zbywalnością niezależną od czasu i miejsca – a dzięki łatwej podzielności –
również skali. W następstwie uzyskania przez europejskie chłopstwo wolności
gospodarczej, nastąpił polityczny, naukowy, intelektualny i kulturowy rozkwit
włoskich miast-państw, który z czasem objął cały kontynent europejski. Czy to w
przypadku Rzymu, Konstantynopola, Florencji czy Wenecji, historia raz za razem
pokazuje, że solidny standard monetarny stanowi warunek bogacenia się i rozwoju
społeczeństw. Bez takiego standardu ludzkość staje u progu biedy, zacofania i
barbarzyństwa.«
Z powyższego cytatu nie wiadomo
dlaczego te floreny i dukaty stały się tak powszechne i akceptowane w całej
Europie. To wyjaśnia Willem Middelkoop:
„Pod koniec XIII wieku wszystkie
włoskie miasta-państwa, które szybko powiększyły zakres swoich wpływów, używały
złotych monet do ułatwienia rozwijającego się handlu, a to ograniczało
monopolistyczne przywileje monarchów bijących pieniądz. W krótkim czasie te
złote monety rozprzestrzeniły się w całej zachodniej Europie, w wyniku czego
rozwinął się system pieniężny oparty na złocie. W roku 1275 osiem monet
srebrnych wymieniało się na jedną złotą tego samego ciężaru.
Po upadku cesarstwa
bizantyjskiego, epidemii dżumy i ciągu krachów finansowych nękających Europę w
wielu krajach tego kontynentu bizanta w roli pieniądza zastąpiły monety
srebrne. Od roku 1550 do początku XVII wieku trwał długi okres ogólnego wzrostu
cen. Po odkryciu olbrzymich złóż srebra w Ameryce łacińskiej w XVI wieku
rozwinął się międzynarodowy system waluty srebrnej, który utrzymał się prawie
przez czterysta lat. Ponieważ srebro ma mniejszą wartość od złota, srebrnymi
monetami łatwiej się było posługiwać przy codziennych zakupach. System waluty
srebrnej przyjęto także w Stanach Zjednoczonych w 1785 roku.
W latach 1750-1870 toczono wiele
wojen w Europie. Z tego powodu, a także wskutek utrzymującego się deficytu w
handlu z Chinami sporo srebra powędrowało na wschód, przez co z czasem znikło
wiele systemów waluty srebrnej.”
Fakt powstania miast-państw i
bicie przez nie złotych monet spowodował, że monopol monarchów został
przełamany. W momencie, gdy pojawia się na rynku solidna moneta, bicie takich o
obniżonej zawartości złota mija się z celem, bo nikt ich nie przyjmie. To jest
tylko możliwe, gdy władcy mają monopol. I tu, jak to mówią, jest pies
pogrzebany.
Middelkoop pisze też, że od 1550
roku do połowy XVII wieku trwał długi okres ogólnego wzrostu cen, ale nie
wyjaśnia, co było powodem. Powodem było to, że w Europie pojawiło się dużo
złota. Było to oczywiście złoto zrabowane mieszkańcom obu Ameryk, a nie te
wydobyte z ziemi. Złoto jest też towarem i podlega takim samym prawom, jak
każdy inny towar. Jeśli jest go dużo, to jego cena spada. W tym wypadku nie
nastąpił spadek ceny złota, które samo w sobie jest miernikiem wartości, tylko
nastąpił wzrost cen innych towarów. Jednak taka sytuacja już nigdy w dziejach
ludzkości nie powtórzy się. Zwiększenie ilości złota może nastąpić obecnie
tylko poprzez jego wydobycie, co nie jest łatwe i wymaga dużego nakładu sił i
środków.
O srebrze Middelkoop pisze: „W
latach 1750-1870 toczono wiele wojen w Europie. Z tego powodu, a także wskutek
utrzymującego się deficytu w handlu z Chinami sporo srebra powędrowało na
wschód, przez co z czasem znikło wiele systemów waluty srebrnej.”
Zaprawdę muszą się gimnastykować
wszyscy ci piszący książki o finansach, walutach, ekonomii itp., żeby nie
napisać prawdy, bo musieliby napisać o macherach od finansów. Z tym srebrem to
było trochę inaczej. Teodor Jeske-Choiński w książce Historia Żydów w Polsce
pisze:
»Na mocy nowego prawa
(Münzgesetz) kazał rząd pościągać wszystkie dotychczasowe monety i przelać je
na inne. Niby nie było w tym nic złego, gdyby wartość dawnych pieniędzy została
taka sama.
Przede wszystkim postarali się
mistrzowie spekulacji o jak najtrudniejszy rachunek. Więc ustalili wartość
marki na 0,358.423 gramów złota. Łatwo się domyślić, że tak wyrafinowany ułamek
dziesiętny nie ułatwiał wcale obrachunku przy zmianie, czyli że wekslarze
(wechseln, wym. veksln, znaczy: wymieniać, rozmieniać, zamieniać – przyp. mój)
mogli pewniej „zarobić”. Bamberger pisał przecież wyraźnie z cynizmem
żydowskim: „gdzie cieśla buduje, powstaje wielka ilość wiórów, które są
oczywiście własnością majstra”. I wymyślił dziwaczny ułamek, aby tych „wiórów”
było najwięcej.
Po wtóre, postanowił Bamberger
wypędzić z kraju srebro, a zastąpić je niklem i złotem.
Max Nolda, Juliusz Pikardt, R.A.
Seeling (Żydzi) posiadali kopalnię niklu w Naumbergu nad Bobrem, wuj Bamberga,
Bischoffsheim, zasiadał w radzie nadzorczej Towarzystwa akcyjnego,
eksploatującego kopalnie ołowiu i cynku. Sam nawet twórca pomysłu był głównym
”grynderem” interesu niklowego.
O znaczne straty przyprawiła
skarb niemiecki zamiana srebra na złoto, nakazana kategorycznie prawem z dnia 9
lipca 1873 roku, sfabrykowanym znów przez Bamberga i Laskauera.
Zamiana ta grzeszy przeciw
zasadniczym prawidłom ekonomii politycznej. Srebro bowiem mają Niemcy u siebie,
a złoto muszą kupić. Aż do roku 1871 wydawały ziemie germańskie corocznie za 6
milionów talarów srebra, a złota tylko za 180 000. A właśnie w tym czasie
zaczęło srebro spadać w cenie. Zniżenie jego wartości przez mennicę niemiecką
nie mogło wpłynąć na podwyższenie kursu. W chwili przyjęcia prawa monetarnego,
znajdowało się srebro do złota w stosunku 1:15 i pół, Niemcy straciły w
przeciągu bardzo krótkiego czasu 30 procent całego swego mienia srebrnego.
Panika „srebrna” w Niemczech
padła i na inne kraje. Obniżył się naturalnie kurs wszystkich papierów
zagranicznych, oznaczonych na wartość srebra. Straciły na wartości wszystkie
akcje austriackie, amerykańskie i wiele innych, którymi „grynderzy” zasypali targ
niemiecki.
Kupony papierów austriackich i
amerykańskich płaciły banki odnośne srebrem. Na tym stracili posiadacze
niemieccy w r. 1875 przeszło 100 milionów marek. Taką samą klęskę ponieśli w
roku następnym.
Sam rząd stracił podczas wojny ze
srebrem 96 milionów, co dowiódł w r. 1879 prezydent Reichsbanku (bank
państwowy), von Dechend, nie licząc 30 proc. na kursujących jeszcze później,
niewycofanych talarów pruskich za 500 do 600 milionów marek.
A któż wziął te pieniądze, któż
zubożył wówczas nie tylko rząd niemiecki, ale także każdego, posiadającego
cośkolwiek, Germanii syna o 30 proc. Któżby inny, jeśli nie ci, którzy
pochłaniają owoce całego świata? Zbogaciło się kilkuset bankierów i wekslarzów
żydowskich, pośredniczących przy zamianie srebra na złoto, i Bamberger,
założyciel banku niemieckiego (Deutsche Bank), który nie omieszkał postarać się
natychmiast o generalne pośrednictwo w tym „interesie”.
Nie dość jeszcze było Bambergowi.
„Poczciwy, uczynny”, jak go Żydzi nazywali, pamiętał także o mniejszych
„biedakach żydowskiego narodu”. Obdarzył on bowiem ustawą z dnia 14 marca 1875
r. trzydzieści dwa banki żydowskie prawem wyrabiania tylu pieniędzy
papierowych, ile tylko potrzebują lub zechcą. Zważywszy, że tylko 1/3 banknotów
musiała być pokrywaną monetą brzęczącą lub zastawem solidnym, łatwo domyślić
się, że i to prawo otworzyło na oścież bramy wszelkiemu wyzyskowi i oszustwu.
Po zagarnięciu ażia i przewyżki przy sprzedaży „grynderów”, spadały naturalnie
banknoty „prywatne” z szybkością spekulacji, rujnując nabywców. Przy
likwidacjach odpowiadano tylko kapitałem zakładowym, czyli 2/3 wartości całej
emisji tonęły w kieszeniach żydowskich.«
Jeske-Choiński pisze o Niemczech,
ale atak na srebro był globalny. W 1873 roku została zaatakowana waluta
amerykańska. Od 1789 do 1873 roku oba metale (srebro i złoto) miały to samo
znaczenie w Stanach Zjednoczonych, a ustanowienie standardu złota w USA
nastąpiło ostatecznie w 1900 roku. W 1872 roku srebro zostało zdemonetyzowane
we Francji, Anglii i Holandii.
Bimetalizm, czyli standard złota
i srebra obowiązywał przez około 400 lat i sprawdzał się. Do realizacji
drobnych transakcji służyło srebro, a do większych – złoto. Innymi słowy –
biedniejsi posługiwali się srebrnymi monetami, bogatsi – złotymi. Demonetyzacja
srebra oznaczała sprowadzenie ludzi niezamożnych do stanu dziadostwa.
Tak to się działo we wrednym
kapitalizmie. A jak to się działo w najlepszym z ustrojów, czyli socjalizmie?
Maria Dąbrowska w swoim Dzienniku w dniu 2 listopada 1950 roku pisze:
„Zmiana systemu pieniężnego!
Przed rokiem, czy półtora rokiem były pogłoski o wycofaniu dotychczasowych
pieniędzy. Prasa je kategorycznie zdementowała, tak że stopniowo wszyscy się w
związku z tą sprawą uspokoili. Ale oto uderzenie przyszło niespodziewanie. Jak
świetnie trzymano to w tajemnicy, najlepszy dowód, że najlżejsza plotka tymi
czasy nie pojawiła się na ten temat. Naród, który rzekomo sam się rządzi, nic
nie wiedział, co o nim bez niego zdecydowano! Po kilkakrotnym wysłuchaniu
powtarzanego komunikatu zorientowaliśmy się w zasadach tej reformy finansowej.
Złoty oparty został (rzekomo) na parytecie złota, czyli rubla, z którym został
zrównany. Ustanowiono przy tym dwie relacje zamiany starych pieniędzy na nowe.
Wszystkie zobowiązania wobec państwa płatne płatne są w relacji 3 nowe złote za
100 starych. Wszystkie zobowiązania państwa wobec obywateli płatne są w relacji
1 nowy złoty za 100 zł starych. W tej samej niekorzystnej dla obywateli relacji
wymieniane będą wszystkie bez rozróżnień banknoty znajdujące się w chwili
ogłoszenia tej „uchwały sejmu” w rękach obywateli. Nie znalazł się nikt
przytomny, ktoby odradzał te wręcz antypaństwowe punkty reformy. Chodziło o
uderzenie w „inicjatywę prywatną”, a uderzono w miliony biednych ludzi,
wywołując ową falę nienawiści do tak nieludzkiego ustroju.
Wpłaty oszczędnościowe na
książeczki PKO wypłacane będą w relacji 3 złote za 100, co słuszne, ale tych
wypłat oszczędnościowych wobec notorycznej biedy społeczeństwa jest stosunkowo
mało. Konta bankowe wypłacane będą w relacji 1 zł za 100. A na kontach
bankowych jest wprawdzie pewna ilość pieniędzy inicjatywy prywatnej, która
miała nieostrożność zaufać rządowi, ale gros tych kont, to są honorarja
inteligencji pracującej, a zwłaszcza inteligencji twórczej nic nie dostającej do
ręki lecz wszystkie należności mającej wpłacane obowiązkowo na konta bankowe.
Od razu zrozumiałam, że ta reforma czyni mnie bankrutem. Miałam bowiem
niezręczność przenieść połowę moich należności z „Czytelnika” na moje konto
bankowe w Banku Rzemiosł i Handlu, w związku z zamiarem kupna owego
nieszczęsnego domu w Rejentówce. Będę ukarana za to, że nie zużytkowałam tych
pieniędzy na własną korzyść, lecz zostawiłam je w Banku na użytek państwa. Że
pożyczyłam je państwu. Człowiek jest dziś karany nie za nielojalność, lecz za
lojalność wobec państwa. Pieniędzy, które mam na koncie bankowym nie zarobiłam
spekulacją ani handlem. Pochodzą z ciężkiego dorobku życia i twórczości. I to
samo państwo, które dało mi je zarobić, dziś konfiskuje mi je w dwóch
trzecich.”
W dniu 3 listopada 1950 roku
pisze:
„Resztę dnia zajęły mi refleksje
nad owym sposobem przeprowadzenia reformy walutowej o czym głośno w mieście. I
oto, co mówią ludzie. Kiedy, bodaj półtora roku temu, rozeszły się plotki o
zmianie systemu pieniężnego, miał on być w samej rzeczy wówczas zmieniony.
Pieniądze już były wydrukowane (data na nowych obecnych banknotach jest 1948),
ale ponieważ wieść o tym się rozeszła, rząd zdementował ją w prasie i odłożył
sprawę do czasu, gdy wszelkie pogłoski ucichną, a czujność narodu zostanie
całkiem uśpiona. Teraz rzecz przeprowadzono w tak absolutnej tajemnicy, że
nawet sejm nie wiedział, na co został w trybie nagłym zebrany w sobotę 28.X.
wieczorem. Plotka ulicy mówi, że wszystkim, którzy pracowali przy tej aferze
zagrożono karą śmierci w razie zdradzenia tajemnicy. Zresztą ilość tych
zatrudnionych była z wyjątkiem góry partyjnej i Mincowskiej Komisji Planowania
– nieduża – podobno nowe banknoty drukowane były w Czechach, a bilon – w
Moskwie wybijany. Pracowników, którzy drukowali ogłoszenia Banku Narodowego
zamknięto na trzy doby w miejscach pracy – tak samo pracowników PKPG nie
wypuszczono z miejsca pracy przez ostanie dwa dni. Tak samo Sejm, gdy tylko
posłowie się zebrali, został zamknięty, nikogo nie wypuszczano, a telefony
zostały wyłączone. O 11-tej w nocy, gdy ta zbójecka sprawa została załatwiona,
wszyscy posłowie rzucili się do bufetu i wykupili go całkowicie aż do puszek z
zepsutymi konserwami włącznie. O tejże godzinie zaczęto rozsyłać woźnych po
wszystkich pracownikach instytucji bankowych i placówek handlu uspołecznionego,
zwożąc ich do miejsc pracy dla przeliczenia cen, list płacy itp. Wedle
ostatniej wersji podobno rząd automatycznie zarobił na tej imprezie 800
miliardów złotych, straconych przez obywateli. Należy to uważać za daninę
pobraną w bezprzykładnie brutalny i bezceremonialny sposób.”
Od najdawniejszych więc czasów
podstawową funkcją zdecydowanej większości monarchów i rządów było oszukiwanie
swoich poddanych i obywateli. Ustrój czy epoka nie miały najmniejszego
znaczenia. Metody, jakimi posługiwano się, zależały od możliwości. Początkowo
sprowadzało się to do fałszowania srebrnych i złotych monet. Demonetyzacja
srebra spowodowała, że ludzie niezamożni zostali sprowadzeni do poziomu
ubóstwa. Wraz z powstaniem Banku Anglii w 1694 roku pojawiła się możliwość
praktycznie nieograniczonego drukowania pieniędzy papierowych, czyli banknotów.
To prowadziło do inflacji, czyli utraty wartości pieniądza. Pierwsi w kolejce
do nowo wydrukowanych pieniędzy zyskiwali, reszta – traciła.
Kapitalizm okradał średnio i
mniej zamożnych, ale socjalizm poszedł dalej. On potrafił nawet okraść tych,
którzy już prawie nic nie mieli, ale nie byli jeszcze dziadami. Na tym właśnie
polegała wyższość socjalizmu nad kapitalizmem. Jak okraść ludzi, którzy już
niewiele mają? Ano poprzez wymianę pieniędzy. Jednak nie każda wymiana
pieniędzy musi być niekorzystna dla obywateli. W 1994 roku przeprowadzono w
Polsce wymianę pieniędzy. Ta wymiana to była denominacja. Pojawiły się nowe
pieniądze, które zastąpiły stare. To był czas, kiedy rządy postkomunistyczne
starały się pozyskać zaufanie obywateli i nie zależało im na ich oszukaniu.
Nowa złotówka zastępowała starą w relacji 1 nowy złoty za 10 000 starych
złotych. Nie miało znaczenia, czy ktoś trzymał pieniądze w skarpecie, czy w
banku. Co więcej, jeszcze długo później można było zanieść te stare pieniądze
do banku i wymienić na nowe. Wydawało się więc, że powróciła normalność. A to
tylko była podpucha.
Jednak tamta denominacja pokazała
jedną rzecz, a mianowicie to, że dla sprawnego funkcjonowania rynku nie ma
znaczenia ilość pieniądza wyrażona w liczbach. Taką samą ilość produktów
spożywczych, które przed wymianą kupowałem za 50 000 zł, po denominacji kupowałem
za 5 zł. Jeszcze na długo przed denominacją zniknął z obiegu bilon.
Zapomnieliśmy o groszach, o złotówkach w bilonie. Wszystko było w banknotach.
Denominacja przywróciła monety: grosze i złotówki. Co to w praktyce oznacza?
Oznacza to, że zamiast zwiększać nominały banknotów ze względu na inflację,
można pójść w przeciwnym kierunku i wprowadzać mniejsze jednostki pieniężne w
miarę, jak przybywa dóbr wytwarzanych w procesie produkcji, usług i handlu. To,
z kolei, oznacza, że ci, którzy oszczędzają zyskują, bo ich pieniądze nie tracą
na wartości, tylko rośnie ich siła nabywcza. Gdy na rynku zwiększa się ilość
towarów i usług, a ilość pieniądza pozostaje niezmienna, to jego siła nabywcza
wzrasta, w odróżnieniu od sytuacji, gdy ilość pieniądza wzrasta w związku z
jego dodrukiem. Wraz ze wzrastającą ilością pieniądza, niemającego pokrycia w
towarach, jego siła nabywcza maleje.
Najsilniejszą walutą w historii
był chyba funt szterling. Wikipedia tak o nim pisze:
„Funt szterling dzieli się na 100
pensów, którego symbolem jest „p” i tak często jest określany w mowie potocznej
w języku angielskim.
Do 15 lutego 1971 funt dzielił
się na 240 pensów (skrótowo zapisywanych „d” od słowa denar), bądź na 20
szylingów („l”, bądź „s” od solid). Pens po przejściu na system dziesiątkowy w
1971 z racji różnicy wartości był początkowo nazywany nowym pensem.”
System dziesiątkowy, pisze
Wikipedia, ależ to tragedia! Jak to wszystko schodzi na psy! Tylko co winne są
temu te, skądinąd sympatyczne, w większości, zwierzaki? Nie ma takiego pojęcia
jak system dziesiątkowy. Jest słowo „dziesiątkować”, które oznacza – bić,
zabijać, rozstrzeliwać co dziesiątego. Jest natomiast system dziesiętny, mający
za podstawę układu albo konstrukcji liczbę 10. W jakim ja świecie żyję!?
Nic więc nie stoi na
przeszkodzie, by waluta, która zyskuje na wartości ze względu na wzrastającą
ilość dóbr i usług, była dzielona na mniejsze jednostki. Wówczas zyskują
wszyscy ci, którzy oszczędzają, a ci, którzy pożyczają muszą spłacać w walucie,
która jest już znacznie więcej warta niż wówczas, gdy w niej pożyczali i w tym
są ukryte odsetki od pożyczonego kapitału. Koszt kredytu jest tylko po stronie
kredytobiorcy, zupełnie tak jak obecnie, ale zyskują nie finansowi macherzy,
tylko ci, którzy oszczędzają.
Obecnie kilogram chleba kosztuje
mniej więcej 4 zł, a samochód, nie jakiś ekskluzywny i nie najtańszy – 40 000
zł. Za te 5 zł po denominacji z 1994 roku kupowałem więcej niż dziś za 50 zł. A
ktoś, kto wtedy zarabiał 400 zł, dziś zarabia 4000 zł albo i więcej. Czy to
oznacza, że na rynku jest 10 razy więcej pieniędzy? Jest ich prawdopodobnie
znacznie więcej, jeśli 1% najbogatszych ma tyle ile biedniejsza połowa ludności
świata. A czy towarów i dóbr jest obecnie 10 razy więcej? Też to trudno
oszacować, bo większość tego, co dzisiaj produkuje się to są rzeczy nietrwałe,
często jednorazowego użytku.
Żydzi rządzą pieniądzem od bardzo
dawna, ale przed nimi byli Fenicjanie i to prawdopodobnie od nich wiele się
nauczyli. Wmówili wszystkim, że rozwój może następować, gdy na rynku jest coraz
więcej pieniędzy, a kredyt musi być oprocentowany. A dlaczego nie może być
rozwoju, gdy ilość pieniądza jest stała? Gdy ilość pieniądza jest stała, a
następuje rozwój, czyli pojawia się na rynku więcej dóbr i usług, to pieniądz
zyskuje na wartości. Zysk oszczędzającego polegałby nie na dopisaniu mu
odsetek, tylko na tym, że po jakimś czasie za te same pieniądze mógłby nabyć
więcej dóbr i usług. Ryzyko kredytobiorcy polegałoby na tym, że w momencie
spłaty kredytu ta sama nominalnie ilość pieniędzy miałaby znacznie większą moc
nabywczą niż w momencie jego zaciągnięcia. Rola banku sprowadzałaby się do
pośrednictwa pomiędzy oszczędzającymi, a kredytobiorcami. I mógłby on tylko
pożyczyć pieniądze tych, którzy je tam wcześniej zdeponowali. Nie byłoby żadnej
giełdy, żadnych funduszy inwestycyjnych i temu podobnych wynalazków. Po co?
Pieniądz zyskiwałby na wartości w miarę rozwoju i upływu czasu. Wszystko byłoby
odwrotnie niż teraz. A czy w takiej sytuacji możliwe byłyby jakieś wojny i
konflikty zbrojne?
Żydzi narzucili nam standard
pustego pieniądza i oprocentowanego kredytu. Do tego dorzucili nam wymyśloną
przez siebie ekonomię, mnóstwo teorii rynkowych, cyklów koniunkturalnych,
liberalizm, socjalizm, monetaryzm, austriacką szkołę ekonomi, w której, jakimś
dziwnym trafem, wszyscy ci Austriacy, to Żydzi.
I tak to się toczy, prawie od
początku. Nie wystarczy zdominować finanse. Żeby z powodzeniem realizować swoje
cele, trzeba jeszcze zdominować ludzkie umysły i sączyć w nie swoje ekonomiczne
teorie, które poparte naukowymi „autorytetami”, stają się prawdami objawionymi.
Czy taki pieniądz, którego ilość
na rynku byłaby stała, musiałby mieć pokrycie w złocie? Skąd się wzięło
pokrycie w złocie? Stąd, że średniowieczni złotnicy proponowali swoim klientom
kwity w zamian za złoto, które u nich deponowali. W takiej sytuacji pokrycie w
złocie musiało być pełne. To był okres, w którym złoto w postaci monet, było
pieniądzem obiegowym. I stąd się wziął standard złota – pełne pokrycie
pieniądza papierowego w złocie. Ostatecznie w 1971 roku Stany Zjednoczone
wycofały się z pełnego pokrycia dolara w złocie. Skończyła się więc pewna
epoka. Pieniądz, którego ilość na rynku byłaby stała, nie musiałby mieć żadnego
pokrycia w niczym. Wystarczyłoby tylko, by konsekwentnie utrzymywano stałą jego
ilość. Rygor, który jest obcy ludzkiej naturze. Dlatego ten świat wygląda tak,
jak wygląda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz