czwartek, 18 marca 2021

Pieniądze

 z https://bb-i.blog/2021/01/13/pieniadze/

Tak się jakoś dziwnie składa, że całe nasze życie kręci się wokół pieniędzy. Trudno, żeby było inaczej. Nie jesteśmy w stanie bez nich żyć. Wprawdzie Indianie w Puszczy Amazońskiej, Aborygeni czy Buszmeni obywają się bez pieniędzy, co więcej, ich nie można zaszantażować tym, że jak się nie zaszczepią, to nie wyjadą za granicę, czy nie będą mogli korzystać z usług państwowej służby zdrowia. Oni to wszystko mają w d….. Oni nawet nie wiedzą, co to jest pandemia i że ona jest. A my uwierzyliśmy w postęp, którego nie byłoby, gdyby nie kredyt. Tak! Taką ciemnotę wciskają nam międzynarodowi macherzy od finansów. Skoro więc wszystkiemu winny jest pieniądz, a właściwie pusty pieniądz, to wypada chyba zastanowić się nad tym czym on jest, jaka jest jego natura.

Jak zawsze w takich wypadkach należy zacząć od definicji. Wikipedia pisze tak:

Pieniądz – towar uznany w wyniku ogólnej zgody jako środek wymiany gospodarczej, w którym są wyrażone ceny i wartości wszystkich innych towarów. Jako waluta, krąży anonimowo od osoby do osoby i pomiędzy krajami, ułatwiając wymianę handlową. Innymi słowy jest to materialny lub niematerialny środek, który można wymienić na towar lub usługę. Prawnie określony środek płatniczy, który może wyrażać, przechowywać i przekazywać wartość ściśle związaną z realnym produktem społecznym.

A więc pieniądz jest towarem. Słowo to Wikipedia definiuje jako produkt pracy ludzkiej, który jest przeznaczony do sprzedaży. Pojęcie to obejmuje dobra konsumpcyjne i produkcyjne. Rozumiem więc, że dobrem konsumpcyjnym może być coś, co mogę skonsumować, a dobrem produkcyjnym jest coś, co mogę przeznaczyć do produkcji innego dobra. Wikipedia wyjaśnia jeszcze, że waluta to jest nazwa pieniądza obowiązującego w danym państwie. I dalej wyjaśnia, że pieniądz jest materialnym lub niematerialnym środkiem, który można wymienić na towar lub usługę. Jeśli jest niematerialnym środkiem, to nie może być towarem – taka sprzeczność w definicji. I jakby w tym momencie dotykamy istoty problemu: czy prawdziwy pieniądz może być niematerialny, a jeśli może być niematerialny, to czy musi mieć pokrycie w czymś materialnym? I dlaczego to pokrycie w czymś materialnym jest tak ważne? Banknot jest materialny, ale nie jest towarem, bo nie służy do konsumpcji i do produkcji innego dobra. Bitcoin jest niematerialny i nie jest towarem.

 

Mamy dwa rodzaje pieniądza. Pieniądz gotówkowy i bezgotówkowy. Pieniądz gotówkowy to:

 

kruszcowy

metalowy

papierowy

Pieniądz bezgotówkowy to:

 

czeki

weksle

obligacje

bony

pieniądz elektroniczny

karty kredytowe

Ekonomiczne funkcje pieniądza:

 

funkcja cyrkulacyjna (transakcyjna)

funkcja obrachunkowa (miernik wartości towarów)

funkcja płatnicza

funkcja tezauryzacyjna

W sumie więc wszystko jasne, poza tą ostatnią funkcją pieniądza. Brzmi to bardzo tajemniczo, bo słowo pochodzi od greckiego „thesauros” – magazyn, skarbiec. Czyli jak schowamy pieniądze, złoto, biżuterię albo kupimy dzieła sztuki i antyki, to wtedy mamy do czynienia z tezauryzacją, co można też nazwać oszczędzaniem. Chodzi w tym o to, jak zachować wartość swojej pracy w czasie, jak uchronić się przed inflacją. 100 lat temu uncja złota kosztowała 20 dolarów, obecnie – blisko 2000, a więc 100 razy więcej, a cena ta jest sztucznie utrzymywana na tym poziomie.

 

Skąd się bierze inflacja? Inflacja bierze się z emitowania pustego pieniądza. Zyskują ci, którzy pierwsi mają dostęp do tych nowych pieniędzy i dokonują zakupów jeszcze po starych cenach. Pozostali patrzą tylko bezradnie, jak ich pieniądze, a więc praca, tracą na wartości. Mają ich za mało, by inwestować w nieruchomości, ziemię, nie mają predyspozycji do prowadzenia jakichś podejrzanych interesów. Tak się tworzy podział na biednych i bogatych. Praca jest tu ostatnim czynnikiem, który decyduje o tym, czy ktoś jest bogaty, czy biedny. Ale nie chodzi tu o to, by wszyscy byli bogaci, tylko o to, by ci, którzy zarabiają najmniej, mogli zarabiać w pieniądzach, które nie tracą na wartości. Z drugiej strony, czy ci najlepiej zarabiający są tacy wyjątkowo uzdolnieni i zapotrzebowanie rynku na ich usługi jest tak duże, że przekłada się to na ich zarobki. Czy takie branże jak informatyczna, farmaceutyczna, medyczna, medialna – czy one wypracowują swoje zyski w oparciu o wolny rynek, czy dlatego, że to państwo jest najbardziej zainteresowane w korzystaniu z ich usług? A jest zainteresowane, bo dzięki nim może realizować program całkowitego zniewolenia swoich obywateli.

 

Ktoś może powiedzieć, że biedni byli zawsze. To prawda. I zapewne nie da się do końca wyeliminować tego zjawiska, bo są ludzie umysłowo chorzy, kaleki, dotykają ludzi zdarzenia losowe itp. Chodzi tylko o skalę. Kiedyś gdzieś przeczytałem, że był jakiś władca arabski, który postanowił rozprawić się z biedą i wyrżnął wszystkich biedaków. I co? I po pewnym czasie… znowu pojawili się biedni. Problem jest więc bardzo złożony. Wyjaśnienie, czym jest pieniądz, pozwoli zapewne na, przynajmniej częściowe, zrozumienie problemu biedy. I jak zawsze wypada zacząć od początku.

 

W definicji Wikipedii podano, że pieniądz jest towarem. To ma swój głębszy sens, bo jedyna sensowna wymiana jest wtedy, gdy wymieniamy jakiś towar na inny towar. Oba wymagały nakładu jakiejś pracy. Złoto i srebro są towarami. Popyt na złoto kształtuje się mniej więcej tak: jubilerstwo – 44%, popyt inwestycyjny – 29%, banki centralne – 12%, przemysł – 9%, EFT-y – 6%. Te ostatnie to fundusze, które kupują złoto w imieniu inwestorów posiadających ich udziały. W przypadku srebra wygląda to tak: przemysł – 53%, monety i sztabki – 20%, jubilerstwo – 18%, fotografia – 5%, srebra stołowe – 4%.

Willem Middelkoop w swojej książce Wielki reset pisze:

„Od 700 roku przed Chrystusem ludzie z niemal wszystkich kultur – Majowie , Inkowie, Egipcjanie, Grecy, Rzymianie, Bizantyjczycy, Osmanowie i Arabowie – uważali złoto i srebro za cenne środki wymiany. Z powodu ich szczególnych własności, czyli rzadkości i atrakcyjności, te cenne kruszce na tysiące lat ukształtowały postawę systemów pieniężnych na całym świecie.

Cenne metale są podzielne, przenośne, trwałe i rzadkie, a w dodatku ogromnie pożądane. Niezależnie od tego, czy wynika to z ich blasku, czy ciężaru (złoto waży niemal dwa razy tyle co ołów), na całym świecie ludzie czują pociąg do złota i srebra. Do tego, złota i srebra nie można kopiować. Z całego układu okresowego pierwiastków złoto i srebro najlepiej się nadają na środki płatnicze.

Ponadto drogocenne metale okazują się doskonałymi magazynami wartości. W Muzeum Londynu znajduje się dowód, że złoto ma mniej więcej tę samą wartość co dwa tysiące lat temu. Wśród tamtejszych eksponatów znajduje się rzymski aureus, moneta zwierająca 8 gramów 22-karatowego złota (o czystości wynoszącej 90 procent). Obok eksponatu podano informację, że za tę monetę można było nabyć około 400 litrów taniego wina. W 2011 roku wartość 8 gramów 22-karatowego złota wynosiła około 400 euro. We francuskich sklepach z winem można kupić cienkie wino w kartonie, płacąc mniej więcej euro za litr. Popyt na złoto i srebro jest nieskończony i odwieczny.”

 

Saifedean Ammous w książce Standard Bitcoina opisuje historię złotego pieniądza:

 

»W czasach Republiki Rzymskiej dominującą monetą był denar, który zawierał 4,55 grama srebra. Jednak z biegiem czasu najbardziej cenionym pieniądzem w przodujących cywilizacyjnie rejonach świata stawało się złoto i to złote monety zaczynały wieść prym jako główny środek wymiany. Juliusz Cezar, ostatni dyktator republiki Rzymskiej, wprowadził do obiegu aureusa – monetę, która zawierała 8 gramów złota i była powszechnie akceptowana na kontynencie europejskim oraz na obszarach położonych wokół basenu Morza Śródziemnego, zwiększając zakres specjalizacji i handlu w Starym świecie. Na okres siedemdziesięciu pięciu lat zapanowała niespotykana wcześniej stabilność gospodarcza, która przetrwała nawet przewrót polityczny, w ramach którego Juliusz Cezar został zamordowany, a republika rzymska przekształcona w imperium z Oktawianem Augustem na czele. Złota era trwała do czasów rządów niesławnego cesarza Nerona, pierwszego, który hołdował zwyczajowi „psucia monety”. Proceder ten polegał na zbieraniu monet będących w obiegu, okrawaniu części ich kruszcu, a następnie wytapianiu większej ilości monet o mniejszej zawartości złota lub srebra.

 

Póki Rzym zdolny był zajmować nowe terytoria i grabić bogactwo podbitych ludów, jego żołnierze i władcy mogli cieszyć się łupami. Cesarze posuwali się nawet do kupowania sobie poparcia obywateli imperium, wydając rozporządzenia o sztucznie niskich cenach zboża i innych podstawowych produktów, a czasem rozdając je zupełnie za darmo. W konsekwencji, zamiast zarabiać na życie, pracując na wsiach, wielu chłopów opuściło swoje farmy i przeniosło się do Rzymu, gdzie mogli zakosztować lepszego życia bez konieczności pracy. Z biegiem lat Stary Świat nie miał już do zaoferowania nowych zamożnych rejonów do plądrowania, a tymczasem coraz bardziej wystawny i rozrzutny styl życia rządzących oraz coraz liczniejsza armia wymagały dodatkowych źródeł finansowania. Co gorsza, wzrósł również odsetek bezproduktywnych obywateli pasożytujących na hojności cesarza. Wkrótce konieczne stały się dalsze kontrole cen. Neron, który władał Rzymem w latach 54-68 naszej ery, wpadł (na pewno nie on, ale autor nie mógł inaczej napisać – przyp. mój) na zmyślne rozwiązanie tego problemu, łudząco podobne do sugestii Johna Maynarda Keynesa dla rządów Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii po I wojnie światowej: poprzez dewaluację waluty można za jednym zamachem osiągnąć obniżkę realnych płac pracowników, redukcję kosztów rządowych subsydiów na produkty pierwszej potrzeby oraz dodatkowe fundusze na finansowanie innych wydatków publicznych.

 

Zawartość złota w rzymskim aureusie stopniowo obniżono z 8 do 7,2 grama, a zawartość srebra w denarze spadła z 3,9 do 3,41 grama. Zapewniło to tymczasową ulgę rzymskiemu skarbowi, lecz jednocześnie uruchomiło destrukcyjne w skutkach dodatnie sprzężenie zwrotne: niezadowolenie ludu, kontrole cen, dewaluacja pieniądza i wzrost cen następowały jedno po drugim z przewidywalną regularnością pór roku.

 

Pod rządami cesarza Karakalli (lata 211-217 naszej ery) zawartość złota w monetach znów obniżono, tym razem do 6,5 grama, a za panowania Dioklecjana (lata 284-305 naszej ery) dalej do 5,5 grama. Następnie do obiegu wprowadzono monetę zastępczą zwaną solidem i zawierającą już tylko 4,5 grama złota. Za czasów Dioklecjana denar zawierał jedynie śladowe ilości srebra, którym powlekano rdzeń monety wytapianej z brązu. Powłoka ta w niedługim czasie starła się na skutek użytkowania i na tym zakończyła się era denara jako srebrnej monety.

 

Stopniowy spadek wartości pieniądza uruchomił powolny, acz nieuchronny proces schyłku imperium w ramach cyklu, który może się wydawać znajomy współczesnym Czytelnikom: psucie waluty obniżało realną wartość aureusa, zwiększało zaś podaż pieniądza i pozwalało cesarzom dalej wydawać na prawo i lewo. Niedługo później pojawiły się inflacja i problemy gospodarcze, którym władcy próbowali w nieudolny sposób przeciwdziałać dalszą dewaluacją monet. Ferdinand Lips znakomicie podsumowuje ten proces i oferuje radę dla ludzi aktualnie zainteresowanych tą tematyką:

 

Dzisiejszych ekonomistów keynesowskich oraz obecne pokolenie inwestorów powinien zainteresować fakt, że choć cesarze rzymscy robili, co mogli, by „zarządzać” swoimi gospodarkami, jedyne co im się udało, to pogorszyć sprawy. Ustanawiano kontrole cen i płac oraz przymus prawny posługiwania się oficjalnym środkiem płatniczym, nie rozumiejąc, że zabiegi te miały równe szanse powodzenia, co próby zatrzymania pływów morskich. Zamieszki, korupcja, bezprawie i bezmyślna mania na punkcie spekulacji rozprzestrzeniły się po imperium niczym plaga. Dewaluowane monety były tak niepewne, że spekulowanie towarami stało się o wiele bardziej atrakcyjne niż ich produkowanie.

 

Długoterminowe konsekwencje, jakich doświadczyło Imperium Rzymskie, okazały się druzgocące. Choć Rzymu w okolicach II wieku naszej ery nie można uznać za w pełni wolnorynkową, kapitalistyczną gospodarkę, gdyż działalność przedsiębiorcza była wówczas ograniczona na wielu polach, niemniej gospodarka ta do spółki z solidnym aureusem umożliwiała wykształcenie się największego rynku w ówczesnej historii ludzkości oraz najdalej posuniętego i najbardziej produktywnego podziału pracy, jaki świat w owych czasach widział. Obywatele Rzymu oraz innych dużych miast uzyskiwali dobra, których potrzebowali w ramach handlu z najdalszymi zakątkami imperium. Pozwala to wyjaśnić wzrost dobrobytu w tamtym okresie oraz pustoszący upadek, którego imperium doznało, gdy wspomniany podział pracy się załamał. Rosnące podatki, kontrole cen oraz inflacja zmusiły mieszkańców miast do wyniesienia się na obszary wiejskie, gdzie zajmowali oni wolne połacie ziemi, które mogli przynajmniej uprawiać na własne potrzeby – brak dochodów uwalniał ich od konieczności płacenia horrendalnie wysokich podatków. Skomplikowana struktura społeczna Imperium Rzymskiego, z podziałem pracy na obszarze większości Europy i terenów położonych wokół basenu Morza Śródziemnego, zaczęła się walić. Potomkowie Rzymian na powrót zaczęli wieść życie samowystarczalnych wieśniaków, rozproszonych i egzystujących w izolacji, a z czasem stali się chłopami pańszczyźnianymi na służbie u feudalnych panów.

 

Cesarz Dioklecjan na zawsze związał swoje nazwisko z fiskalnym i monetarnym matactwem, a Imperium za jego rządów stoczyło się na dno. Jednak rok po jego abdykacji władzę przejął Konstantyn I Wielki, któremu poprzez odważne reformy i odpowiedzialną politykę gospodarczą udało się odwrócić bieg historii. Konstantyn, który jako pierwszy cesarz przeszedł na chrześcijaństwo, przyjął sobie za cel utrzymanie zawartości złota w solidzie na poziomie 4,5 grama i zaprzestanie psucia monet , które w 312 roku naszej ery zaczęto produkować w dużych ilościach. Nową siedzibę cesarską ustanowił w Konstantynopolu, na styku Europy i Azji, dając tym samym początek Cesarstwu Wschodniorzymskiemu (później Bizantyjskiemu), w którym przyjęto solida jak główny środek wymiany. I podczas gdy Rzym pogrążał się w gospodarczym, społecznym i kulturalnym rozkładzie aż do ostatecznego upadku w roku 476. Bizancjum przetrwało kolejne tysiąc lat, a solid zyskał status najdłużej używanej waluty w historii ludzkości.

 

Determinacja Konstantyna w utrzymaniu jakości solida uczyniła go najbardziej rozpoznawalną i najszerzej akceptowaną walutą na świecie, którą z czasem zaczęto nazywać bizantem. W czasie, gdy Rzym płonął pod rządami zrujnowanych cesarzy, których w efekcie kompletnej dewaluacji monet nie było już stać na opłacanie żołnierzy, odpowiedzialny fiskalnie i monetarnie Konstantynopol prosperował przez kolejne kilka stuleci. Kiedy Wandalowie i Wizygoci panoszyli się po Rzymie, Konstantynopol pozostawał względnie bogaty i wolny jeszcze przez długi czas. I podobnie jak to było w przypadku Imperium Rzymskiego, schyłek Konstantynopola zaczął się dopiero wówczas, gdy jego władcy rozpoczęli dewaluację waluty – proces, którego początku historycy upatrują w rządach Konstantyna IX Monomacha (1042-1055). Razem z upadkiem monetarnym Imperium doznało zapaści na polu fiskalnym, militarnym i kulturowym. Doświadczane coraz częstszymi i coraz poważniejszymi kryzysami ostatecznie zostało podbite przez Turków w roku 1453.

 

Powszechnie uważa się, że to rozwój miast-państw wyciągnął Europę z ciemnych wieków i wprowadził w epokę renesansu. Mniej powszechna jest jest wiedza na temat roli, jaką w tym procesie odegrały solidne pieniądze. To w miastach państwach ludzie mogli żyć, dysponując swobodą pracy, produkcji, handlu i bogacenia się, przy czym wymienione wyżej korzyści były w dużej mierze zasługą przyjęcia przez te ośrodki solidnych standardów monetarnych. Wszystko zaczęło się w roku 1252 we Florencji, gdzie uruchomiono bicie florenów – pierwszej porządnej monety od czasu Juliusza Cezara i jego aureusa. Rozkwit Florencji uczynił ją handlowym centrum Europy, a floren zyskał status głównego europejskiego środka wymiany, co otworzyło bankom drogę do prowadzenia działalności na obszarze całego kontynentu. Jako pierwsza śladami Florencji poszła Wenecja, gdzie w roku 1270 rozpoczęto bicie dukata zaprojektowanego na wzór florena, a przed końcem XIV wieku już w ponad 150 europejskich miastach i państwach bito monety wzorowane na florenckiej walucie. Standaryzacja na taką skalę dała mieszkańcom Europy możliwość handlu i akumulacji bogactwa przy pomocy solidnego pieniądza, cechującego się wysoką zbywalnością niezależną od czasu i miejsca – a dzięki łatwej podzielności – również skali. W następstwie uzyskania przez europejskie chłopstwo wolności gospodarczej, nastąpił polityczny, naukowy, intelektualny i kulturowy rozkwit włoskich miast-państw, który z czasem objął cały kontynent europejski. Czy to w przypadku Rzymu, Konstantynopola, Florencji czy Wenecji, historia raz za razem pokazuje, że solidny standard monetarny stanowi warunek bogacenia się i rozwoju społeczeństw. Bez takiego standardu ludzkość staje u progu biedy, zacofania i barbarzyństwa.«

Z powyższego cytatu nie wiadomo dlaczego te floreny i dukaty stały się tak powszechne i akceptowane w całej Europie. To wyjaśnia Willem Middelkoop:

„Pod koniec XIII wieku wszystkie włoskie miasta-państwa, które szybko powiększyły zakres swoich wpływów, używały złotych monet do ułatwienia rozwijającego się handlu, a to ograniczało monopolistyczne przywileje monarchów bijących pieniądz. W krótkim czasie te złote monety rozprzestrzeniły się w całej zachodniej Europie, w wyniku czego rozwinął się system pieniężny oparty na złocie. W roku 1275 osiem monet srebrnych wymieniało się na jedną złotą tego samego ciężaru.

Po upadku cesarstwa bizantyjskiego, epidemii dżumy i ciągu krachów finansowych nękających Europę w wielu krajach tego kontynentu bizanta w roli pieniądza zastąpiły monety srebrne. Od roku 1550 do początku XVII wieku trwał długi okres ogólnego wzrostu cen. Po odkryciu olbrzymich złóż srebra w Ameryce łacińskiej w XVI wieku rozwinął się międzynarodowy system waluty srebrnej, który utrzymał się prawie przez czterysta lat. Ponieważ srebro ma mniejszą wartość od złota, srebrnymi monetami łatwiej się było posługiwać przy codziennych zakupach. System waluty srebrnej przyjęto także w Stanach Zjednoczonych w 1785 roku.

W latach 1750-1870 toczono wiele wojen w Europie. Z tego powodu, a także wskutek utrzymującego się deficytu w handlu z Chinami sporo srebra powędrowało na wschód, przez co z czasem znikło wiele systemów waluty srebrnej.”

Fakt powstania miast-państw i bicie przez nie złotych monet spowodował, że monopol monarchów został przełamany. W momencie, gdy pojawia się na rynku solidna moneta, bicie takich o obniżonej zawartości złota mija się z celem, bo nikt ich nie przyjmie. To jest tylko możliwe, gdy władcy mają monopol. I tu, jak to mówią, jest pies pogrzebany.

Middelkoop pisze też, że od 1550 roku do połowy XVII wieku trwał długi okres ogólnego wzrostu cen, ale nie wyjaśnia, co było powodem. Powodem było to, że w Europie pojawiło się dużo złota. Było to oczywiście złoto zrabowane mieszkańcom obu Ameryk, a nie te wydobyte z ziemi. Złoto jest też towarem i podlega takim samym prawom, jak każdy inny towar. Jeśli jest go dużo, to jego cena spada. W tym wypadku nie nastąpił spadek ceny złota, które samo w sobie jest miernikiem wartości, tylko nastąpił wzrost cen innych towarów. Jednak taka sytuacja już nigdy w dziejach ludzkości nie powtórzy się. Zwiększenie ilości złota może nastąpić obecnie tylko poprzez jego wydobycie, co nie jest łatwe i wymaga dużego nakładu sił i środków.

 

O srebrze Middelkoop pisze: „W latach 1750-1870 toczono wiele wojen w Europie. Z tego powodu, a także wskutek utrzymującego się deficytu w handlu z Chinami sporo srebra powędrowało na wschód, przez co z czasem znikło wiele systemów waluty srebrnej.”

 

Zaprawdę muszą się gimnastykować wszyscy ci piszący książki o finansach, walutach, ekonomii itp., żeby nie napisać prawdy, bo musieliby napisać o macherach od finansów. Z tym srebrem to było trochę inaczej. Teodor Jeske-Choiński w książce Historia Żydów w Polsce pisze:

 

»Na mocy nowego prawa (Münzgesetz) kazał rząd pościągać wszystkie dotychczasowe monety i przelać je na inne. Niby nie było w tym nic złego, gdyby wartość dawnych pieniędzy została taka sama.

Przede wszystkim postarali się mistrzowie spekulacji o jak najtrudniejszy rachunek. Więc ustalili wartość marki na 0,358.423 gramów złota. Łatwo się domyślić, że tak wyrafinowany ułamek dziesiętny nie ułatwiał wcale obrachunku przy zmianie, czyli że wekslarze (wechseln, wym. veksln, znaczy: wymieniać, rozmieniać, zamieniać – przyp. mój) mogli pewniej „zarobić”. Bamberger pisał przecież wyraźnie z cynizmem żydowskim: „gdzie cieśla buduje, powstaje wielka ilość wiórów, które są oczywiście własnością majstra”. I wymyślił dziwaczny ułamek, aby tych „wiórów” było najwięcej.

Po wtóre, postanowił Bamberger wypędzić z kraju srebro, a zastąpić je niklem i złotem.

Max Nolda, Juliusz Pikardt, R.A. Seeling (Żydzi) posiadali kopalnię niklu w Naumbergu nad Bobrem, wuj Bamberga, Bischoffsheim, zasiadał w radzie nadzorczej Towarzystwa akcyjnego, eksploatującego kopalnie ołowiu i cynku. Sam nawet twórca pomysłu był głównym ”grynderem” interesu niklowego.

O znaczne straty przyprawiła skarb niemiecki zamiana srebra na złoto, nakazana kategorycznie prawem z dnia 9 lipca 1873 roku, sfabrykowanym znów przez Bamberga i Laskauera.

Zamiana ta grzeszy przeciw zasadniczym prawidłom ekonomii politycznej. Srebro bowiem mają Niemcy u siebie, a złoto muszą kupić. Aż do roku 1871 wydawały ziemie germańskie corocznie za 6 milionów talarów srebra, a złota tylko za 180 000. A właśnie w tym czasie zaczęło srebro spadać w cenie. Zniżenie jego wartości przez mennicę niemiecką nie mogło wpłynąć na podwyższenie kursu. W chwili przyjęcia prawa monetarnego, znajdowało się srebro do złota w stosunku 1:15 i pół, Niemcy straciły w przeciągu bardzo krótkiego czasu 30 procent całego swego mienia srebrnego.

Panika „srebrna” w Niemczech padła i na inne kraje. Obniżył się naturalnie kurs wszystkich papierów zagranicznych, oznaczonych na wartość srebra. Straciły na wartości wszystkie akcje austriackie, amerykańskie i wiele innych, którymi „grynderzy” zasypali targ niemiecki.

 

Kupony papierów austriackich i amerykańskich płaciły banki odnośne srebrem. Na tym stracili posiadacze niemieccy w r. 1875 przeszło 100 milionów marek. Taką samą klęskę ponieśli w roku następnym.

 

Sam rząd stracił podczas wojny ze srebrem 96 milionów, co dowiódł w r. 1879 prezydent Reichsbanku (bank państwowy), von Dechend, nie licząc 30 proc. na kursujących jeszcze później, niewycofanych talarów pruskich za 500 do 600 milionów marek.

 

A któż wziął te pieniądze, któż zubożył wówczas nie tylko rząd niemiecki, ale także każdego, posiadającego cośkolwiek, Germanii syna o 30 proc. Któżby inny, jeśli nie ci, którzy pochłaniają owoce całego świata? Zbogaciło się kilkuset bankierów i wekslarzów żydowskich, pośredniczących przy zamianie srebra na złoto, i Bamberger, założyciel banku niemieckiego (Deutsche Bank), który nie omieszkał postarać się natychmiast o generalne pośrednictwo w tym „interesie”.

 

Nie dość jeszcze było Bambergowi. „Poczciwy, uczynny”, jak go Żydzi nazywali, pamiętał także o mniejszych „biedakach żydowskiego narodu”. Obdarzył on bowiem ustawą z dnia 14 marca 1875 r. trzydzieści dwa banki żydowskie prawem wyrabiania tylu pieniędzy papierowych, ile tylko potrzebują lub zechcą. Zważywszy, że tylko 1/3 banknotów musiała być pokrywaną monetą brzęczącą lub zastawem solidnym, łatwo domyślić się, że i to prawo otworzyło na oścież bramy wszelkiemu wyzyskowi i oszustwu. Po zagarnięciu ażia i przewyżki przy sprzedaży „grynderów”, spadały naturalnie banknoty „prywatne” z szybkością spekulacji, rujnując nabywców. Przy likwidacjach odpowiadano tylko kapitałem zakładowym, czyli 2/3 wartości całej emisji tonęły w kieszeniach żydowskich.«

Jeske-Choiński pisze o Niemczech, ale atak na srebro był globalny. W 1873 roku została zaatakowana waluta amerykańska. Od 1789 do 1873 roku oba metale (srebro i złoto) miały to samo znaczenie w Stanach Zjednoczonych, a ustanowienie standardu złota w USA nastąpiło ostatecznie w 1900 roku. W 1872 roku srebro zostało zdemonetyzowane we Francji, Anglii i Holandii.

 

Bimetalizm, czyli standard złota i srebra obowiązywał przez około 400 lat i sprawdzał się. Do realizacji drobnych transakcji służyło srebro, a do większych – złoto. Innymi słowy – biedniejsi posługiwali się srebrnymi monetami, bogatsi – złotymi. Demonetyzacja srebra oznaczała sprowadzenie ludzi niezamożnych do stanu dziadostwa.

 

Tak to się działo we wrednym kapitalizmie. A jak to się działo w najlepszym z ustrojów, czyli socjalizmie? Maria Dąbrowska w swoim Dzienniku w dniu 2 listopada 1950 roku pisze:

 

„Zmiana systemu pieniężnego! Przed rokiem, czy półtora rokiem były pogłoski o wycofaniu dotychczasowych pieniędzy. Prasa je kategorycznie zdementowała, tak że stopniowo wszyscy się w związku z tą sprawą uspokoili. Ale oto uderzenie przyszło niespodziewanie. Jak świetnie trzymano to w tajemnicy, najlepszy dowód, że najlżejsza plotka tymi czasy nie pojawiła się na ten temat. Naród, który rzekomo sam się rządzi, nic nie wiedział, co o nim bez niego zdecydowano! Po kilkakrotnym wysłuchaniu powtarzanego komunikatu zorientowaliśmy się w zasadach tej reformy finansowej. Złoty oparty został (rzekomo) na parytecie złota, czyli rubla, z którym został zrównany. Ustanowiono przy tym dwie relacje zamiany starych pieniędzy na nowe. Wszystkie zobowiązania wobec państwa płatne płatne są w relacji 3 nowe złote za 100 starych. Wszystkie zobowiązania państwa wobec obywateli płatne są w relacji 1 nowy złoty za 100 zł starych. W tej samej niekorzystnej dla obywateli relacji wymieniane będą wszystkie bez rozróżnień banknoty znajdujące się w chwili ogłoszenia tej „uchwały sejmu” w rękach obywateli. Nie znalazł się nikt przytomny, ktoby odradzał te wręcz antypaństwowe punkty reformy. Chodziło o uderzenie w „inicjatywę prywatną”, a uderzono w miliony biednych ludzi, wywołując ową falę nienawiści do tak nieludzkiego ustroju.

 

Wpłaty oszczędnościowe na książeczki PKO wypłacane będą w relacji 3 złote za 100, co słuszne, ale tych wypłat oszczędnościowych wobec notorycznej biedy społeczeństwa jest stosunkowo mało. Konta bankowe wypłacane będą w relacji 1 zł za 100. A na kontach bankowych jest wprawdzie pewna ilość pieniędzy inicjatywy prywatnej, która miała nieostrożność zaufać rządowi, ale gros tych kont, to są honorarja inteligencji pracującej, a zwłaszcza inteligencji twórczej nic nie dostającej do ręki lecz wszystkie należności mającej wpłacane obowiązkowo na konta bankowe. Od razu zrozumiałam, że ta reforma czyni mnie bankrutem. Miałam bowiem niezręczność przenieść połowę moich należności z „Czytelnika” na moje konto bankowe w Banku Rzemiosł i Handlu, w związku z zamiarem kupna owego nieszczęsnego domu w Rejentówce. Będę ukarana za to, że nie zużytkowałam tych pieniędzy na własną korzyść, lecz zostawiłam je w Banku na użytek państwa. Że pożyczyłam je państwu. Człowiek jest dziś karany nie za nielojalność, lecz za lojalność wobec państwa. Pieniędzy, które mam na koncie bankowym nie zarobiłam spekulacją ani handlem. Pochodzą z ciężkiego dorobku życia i twórczości. I to samo państwo, które dało mi je zarobić, dziś konfiskuje mi je w dwóch trzecich.”

W dniu 3 listopada 1950 roku pisze:

 

„Resztę dnia zajęły mi refleksje nad owym sposobem przeprowadzenia reformy walutowej o czym głośno w mieście. I oto, co mówią ludzie. Kiedy, bodaj półtora roku temu, rozeszły się plotki o zmianie systemu pieniężnego, miał on być w samej rzeczy wówczas zmieniony. Pieniądze już były wydrukowane (data na nowych obecnych banknotach jest 1948), ale ponieważ wieść o tym się rozeszła, rząd zdementował ją w prasie i odłożył sprawę do czasu, gdy wszelkie pogłoski ucichną, a czujność narodu zostanie całkiem uśpiona. Teraz rzecz przeprowadzono w tak absolutnej tajemnicy, że nawet sejm nie wiedział, na co został w trybie nagłym zebrany w sobotę 28.X. wieczorem. Plotka ulicy mówi, że wszystkim, którzy pracowali przy tej aferze zagrożono karą śmierci w razie zdradzenia tajemnicy. Zresztą ilość tych zatrudnionych była z wyjątkiem góry partyjnej i Mincowskiej Komisji Planowania – nieduża – podobno nowe banknoty drukowane były w Czechach, a bilon – w Moskwie wybijany. Pracowników, którzy drukowali ogłoszenia Banku Narodowego zamknięto na trzy doby w miejscach pracy – tak samo pracowników PKPG nie wypuszczono z miejsca pracy przez ostanie dwa dni. Tak samo Sejm, gdy tylko posłowie się zebrali, został zamknięty, nikogo nie wypuszczano, a telefony zostały wyłączone. O 11-tej w nocy, gdy ta zbójecka sprawa została załatwiona, wszyscy posłowie rzucili się do bufetu i wykupili go całkowicie aż do puszek z zepsutymi konserwami włącznie. O tejże godzinie zaczęto rozsyłać woźnych po wszystkich pracownikach instytucji bankowych i placówek handlu uspołecznionego, zwożąc ich do miejsc pracy dla przeliczenia cen, list płacy itp. Wedle ostatniej wersji podobno rząd automatycznie zarobił na tej imprezie 800 miliardów złotych, straconych przez obywateli. Należy to uważać za daninę pobraną w bezprzykładnie brutalny i bezceremonialny sposób.”

Od najdawniejszych więc czasów podstawową funkcją zdecydowanej większości monarchów i rządów było oszukiwanie swoich poddanych i obywateli. Ustrój czy epoka nie miały najmniejszego znaczenia. Metody, jakimi posługiwano się, zależały od możliwości. Początkowo sprowadzało się to do fałszowania srebrnych i złotych monet. Demonetyzacja srebra spowodowała, że ludzie niezamożni zostali sprowadzeni do poziomu ubóstwa. Wraz z powstaniem Banku Anglii w 1694 roku pojawiła się możliwość praktycznie nieograniczonego drukowania pieniędzy papierowych, czyli banknotów. To prowadziło do inflacji, czyli utraty wartości pieniądza. Pierwsi w kolejce do nowo wydrukowanych pieniędzy zyskiwali, reszta – traciła.

Kapitalizm okradał średnio i mniej zamożnych, ale socjalizm poszedł dalej. On potrafił nawet okraść tych, którzy już prawie nic nie mieli, ale nie byli jeszcze dziadami. Na tym właśnie polegała wyższość socjalizmu nad kapitalizmem. Jak okraść ludzi, którzy już niewiele mają? Ano poprzez wymianę pieniędzy. Jednak nie każda wymiana pieniędzy musi być niekorzystna dla obywateli. W 1994 roku przeprowadzono w Polsce wymianę pieniędzy. Ta wymiana to była denominacja. Pojawiły się nowe pieniądze, które zastąpiły stare. To był czas, kiedy rządy postkomunistyczne starały się pozyskać zaufanie obywateli i nie zależało im na ich oszukaniu. Nowa złotówka zastępowała starą w relacji 1 nowy złoty za 10 000 starych złotych. Nie miało znaczenia, czy ktoś trzymał pieniądze w skarpecie, czy w banku. Co więcej, jeszcze długo później można było zanieść te stare pieniądze do banku i wymienić na nowe. Wydawało się więc, że powróciła normalność. A to tylko była podpucha.

Jednak tamta denominacja pokazała jedną rzecz, a mianowicie to, że dla sprawnego funkcjonowania rynku nie ma znaczenia ilość pieniądza wyrażona w liczbach. Taką samą ilość produktów spożywczych, które przed wymianą kupowałem za 50 000 zł, po denominacji kupowałem za 5 zł. Jeszcze na długo przed denominacją zniknął z obiegu bilon. Zapomnieliśmy o groszach, o złotówkach w bilonie. Wszystko było w banknotach. Denominacja przywróciła monety: grosze i złotówki. Co to w praktyce oznacza? Oznacza to, że zamiast zwiększać nominały banknotów ze względu na inflację, można pójść w przeciwnym kierunku i wprowadzać mniejsze jednostki pieniężne w miarę, jak przybywa dóbr wytwarzanych w procesie produkcji, usług i handlu. To, z kolei, oznacza, że ci, którzy oszczędzają zyskują, bo ich pieniądze nie tracą na wartości, tylko rośnie ich siła nabywcza. Gdy na rynku zwiększa się ilość towarów i usług, a ilość pieniądza pozostaje niezmienna, to jego siła nabywcza wzrasta, w odróżnieniu od sytuacji, gdy ilość pieniądza wzrasta w związku z jego dodrukiem. Wraz ze wzrastającą ilością pieniądza, niemającego pokrycia w towarach, jego siła nabywcza maleje.

Najsilniejszą walutą w historii był chyba funt szterling. Wikipedia tak o nim pisze:

„Funt szterling dzieli się na 100 pensów, którego symbolem jest „p” i tak często jest określany w mowie potocznej w języku angielskim.

Do 15 lutego 1971 funt dzielił się na 240 pensów (skrótowo zapisywanych „d” od słowa denar), bądź na 20 szylingów („l”, bądź „s” od solid). Pens po przejściu na system dziesiątkowy w 1971 z racji różnicy wartości był początkowo nazywany nowym pensem.”

System dziesiątkowy, pisze Wikipedia, ależ to tragedia! Jak to wszystko schodzi na psy! Tylko co winne są temu te, skądinąd sympatyczne, w większości, zwierzaki? Nie ma takiego pojęcia jak system dziesiątkowy. Jest słowo „dziesiątkować”, które oznacza – bić, zabijać, rozstrzeliwać co dziesiątego. Jest natomiast system dziesiętny, mający za podstawę układu albo konstrukcji liczbę 10. W jakim ja świecie żyję!?

Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by waluta, która zyskuje na wartości ze względu na wzrastającą ilość dóbr i usług, była dzielona na mniejsze jednostki. Wówczas zyskują wszyscy ci, którzy oszczędzają, a ci, którzy pożyczają muszą spłacać w walucie, która jest już znacznie więcej warta niż wówczas, gdy w niej pożyczali i w tym są ukryte odsetki od pożyczonego kapitału. Koszt kredytu jest tylko po stronie kredytobiorcy, zupełnie tak jak obecnie, ale zyskują nie finansowi macherzy, tylko ci, którzy oszczędzają.

Obecnie kilogram chleba kosztuje mniej więcej 4 zł, a samochód, nie jakiś ekskluzywny i nie najtańszy – 40 000 zł. Za te 5 zł po denominacji z 1994 roku kupowałem więcej niż dziś za 50 zł. A ktoś, kto wtedy zarabiał 400 zł, dziś zarabia 4000 zł albo i więcej. Czy to oznacza, że na rynku jest 10 razy więcej pieniędzy? Jest ich prawdopodobnie znacznie więcej, jeśli 1% najbogatszych ma tyle ile biedniejsza połowa ludności świata. A czy towarów i dóbr jest obecnie 10 razy więcej? Też to trudno oszacować, bo większość tego, co dzisiaj produkuje się to są rzeczy nietrwałe, często jednorazowego użytku.

Żydzi rządzą pieniądzem od bardzo dawna, ale przed nimi byli Fenicjanie i to prawdopodobnie od nich wiele się nauczyli. Wmówili wszystkim, że rozwój może następować, gdy na rynku jest coraz więcej pieniędzy, a kredyt musi być oprocentowany. A dlaczego nie może być rozwoju, gdy ilość pieniądza jest stała? Gdy ilość pieniądza jest stała, a następuje rozwój, czyli pojawia się na rynku więcej dóbr i usług, to pieniądz zyskuje na wartości. Zysk oszczędzającego polegałby nie na dopisaniu mu odsetek, tylko na tym, że po jakimś czasie za te same pieniądze mógłby nabyć więcej dóbr i usług. Ryzyko kredytobiorcy polegałoby na tym, że w momencie spłaty kredytu ta sama nominalnie ilość pieniędzy miałaby znacznie większą moc nabywczą niż w momencie jego zaciągnięcia. Rola banku sprowadzałaby się do pośrednictwa pomiędzy oszczędzającymi, a kredytobiorcami. I mógłby on tylko pożyczyć pieniądze tych, którzy je tam wcześniej zdeponowali. Nie byłoby żadnej giełdy, żadnych funduszy inwestycyjnych i temu podobnych wynalazków. Po co? Pieniądz zyskiwałby na wartości w miarę rozwoju i upływu czasu. Wszystko byłoby odwrotnie niż teraz. A czy w takiej sytuacji możliwe byłyby jakieś wojny i konflikty zbrojne?

Żydzi narzucili nam standard pustego pieniądza i oprocentowanego kredytu. Do tego dorzucili nam wymyśloną przez siebie ekonomię, mnóstwo teorii rynkowych, cyklów koniunkturalnych, liberalizm, socjalizm, monetaryzm, austriacką szkołę ekonomi, w której, jakimś dziwnym trafem, wszyscy ci Austriacy, to Żydzi.

I tak to się toczy, prawie od początku. Nie wystarczy zdominować finanse. Żeby z powodzeniem realizować swoje cele, trzeba jeszcze zdominować ludzkie umysły i sączyć w nie swoje ekonomiczne teorie, które poparte naukowymi „autorytetami”, stają się prawdami objawionymi.

Czy taki pieniądz, którego ilość na rynku byłaby stała, musiałby mieć pokrycie w złocie? Skąd się wzięło pokrycie w złocie? Stąd, że średniowieczni złotnicy proponowali swoim klientom kwity w zamian za złoto, które u nich deponowali. W takiej sytuacji pokrycie w złocie musiało być pełne. To był okres, w którym złoto w postaci monet, było pieniądzem obiegowym. I stąd się wziął standard złota – pełne pokrycie pieniądza papierowego w złocie. Ostatecznie w 1971 roku Stany Zjednoczone wycofały się z pełnego pokrycia dolara w złocie. Skończyła się więc pewna epoka. Pieniądz, którego ilość na rynku byłaby stała, nie musiałby mieć żadnego pokrycia w niczym. Wystarczyłoby tylko, by konsekwentnie utrzymywano stałą jego ilość. Rygor, który jest obcy ludzkiej naturze. Dlatego ten świat wygląda tak, jak wygląda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz