piątek, 16 października 2020

Królobójcy Wacława Gąsiorowskiego, by choć trochę zrozumieć i nie dać się wciągać w kolejne awantury

 Czytelniku regularnie jesteśmy pompowanii w naszych .......calowych telewizorach, albo wymyślonymi zagrożeniami ja pandemia, epidemia, smog, a jak to nie pomaga to pompuje się zagrożenie ze strony Rosji. Aby przynajmniej w minimalnym stopniu zrozumieć naszą historię wypadałoby przynajmniej przeczytać książkę Wacława Gąsiorowskiego Królobójcy, a przynajmniej powinna to zrobić głupkowate młode pokolenie, którym manipulować jest łatwo jak stadem baranów, co miało swoje skutki w powstaniach, wojnach i rabowaniu kraju i jego obywateli. Jeżeli masz trochę czasu to zapoznaj się z poniższa pozycją, a może lepiej zrozumiesz złożonośc sytuacji w relacjach z naszym sąsiadem.


s. 231

….Zamach roku 1888 do odosobnionego życia cesarza Aleksandra III wsączył nowy strumień goryczy, żółci i niepokoju. Zdenerwowanie władcy nie było bezpodstawne, skoro fakty pouczały, że do najbliższego otoczenia cesarskiego zdołał dostać się i Chałturin, i kuchcik. I znowu poddaną całą służbę cesarską szczegółowej obserwacji, i znów zarządzono gromadne rugi w pałacach i po raz nie wiadomo, który starano się stworzyć niewątpliwej wierności szeregi. Lecz przy nowej reorganizacji już nie wierzono Rosjanom ani prawosławnym , lecz przekładano Tatarów, sprowadzano nawet Murzynów i Abisyńczyków. Pałace monarchy zapełniły się kolorowymi twarzami, wyznawcami Mahometa i Buddy, jakoby wierniejszymi w swym niewolniczym poszanowaniu pana, a już dla chrześcijańskiej propagandy stanowczo niedostępnymi.

              Aleksander III sam wynajdował obostrzenia obrony i wprowadzał wszelkie ostrożności, podpowiedziane mu przez kogokolwiek z otoczenia, a w ostatku cesarz w kieszeni munduru jął nosić siedmiostrzałowy rewolwer  i nie rozstawał się z nim ani na chwilę. Fatalność chciała, że i ten rewolwer miał cesarzowi zgotować nową chwilę strapienia. Wkrótce po zamachu pod Borkami cesarz zasiadł późnym wieczorem do biurka i papierów w swoim gabinecie. Dyżurny oficer warty pałacowej , odprawiający służbę w przyległym do gabinetu pokoju, znając nawyki cesarza, usadowił się wygodnie , rozumiejąc, że monarcha przed północą drzwi nie otworzy. Było lato i upał nieznośnie duszny, nie złagodzony nawet powiewem wieczoru . Upał ten dla opiętego w uroczysty mundur oficer był łaźnią trudną do zniesienia. Oficer jednak, dworak obyty, nie wachał się ani na chwilę i rozpiął haftki kołnierza, rozluźnił pas, odczepił kaburę i pas z rewolwerem, i rozparł się wygodnie na kanapce, pod oknem. Było to uchybienie służbowe, uchybienie jednak przez wszystkich oficerów, skazanych na nudne, bezcelowe wysiadywanie pod drzwiami komnat pałacowych, uprawiane z powodzeniem.

Zresztą uchybienie zawsze mogące ujść oka zwierzchności, bo dające się kilkoma ruchami usunąć.

              Oficer wyglądał oknem na pusty, głuchy dziedziniec pałacowy – aż się znużył. Brała go ochota zapalić papierosa, lecz brakło mu odwagi. Papieros groził wydaleniem ze służby, lecz oficer był  dworakiem doświadczonym, sięgnął więc po tabakierkę i pociągnął potężny niuch tabaki. Następnie rozkichawszy się, przyglądał się z upodobaniem tabakierce. Ta szczerozłota była darem od cesarza, była przedmiotem zazdrości kolegów, była niewątpliwym zadatkiem innych faworów i odznaczeń. Oficer uśmiechnął się i zapatrzył w dal komnatki, oświetlonej dyskretnie przyćmiona lampą, zapatrzył się w swą przyszłość, która mu się wydawała tak jasna, tak piękna. Wtem drzwi wiodące do gabinetu cesarskiego otwarły się z trzaskiem, Aleksander III ukazał się na progu. Niespodziewane zjawienie się panującego gromem poraziło oficera. Zerwał się na równe nogi pomieszany i cofną się w róg pokoju, chcąc ukryć roznegliżowanie. Dla świadomego przyczyny konfuzja i gorączkowe, nerwowe zachowanie się oficera było zrozumiałe. Cesarz jednak osiągnął wrażenie odmienne. Aleksander III, otworzywszy drzwi, postrzegł, iż oficer służbowy cofnął się pomieszany w tył, że skurczył się zamiast wyprostować, że skulił się może do skoku.

Monarcha drgnął, wszystkie widma królobójcze targnęły nim. Ręka cesarza machinalnie sięgnęła po rewolwer. – „Ty kto takoj?” – huknął surowo cesarz. Oficer zatrząsnął się z przerażenia. W tejże samej chwili złota tabakierka błysnęła w cieniu ku Aleksandrowi. Aleksander III nie namyślał się. Szybkim ruchem wyciągnął rewolwer, podniósł i trupem położył nieszczęśliwego oficera. Wszczął się alarm. Cały dwór ruszył do cesarza. Aleksander III był przekonany, że zabił królobójcę. Gdy okropna pomyłka wyjaśniła się, monarcha przeraził się. Protojerej Janyszew z Joanem Kronsztadzkim mieli sposobność wzmocnić swe wpływy na dworze.

Tak, Aleksander III był wybornym strzelcem, zdolnym ubiegać się o tytuł króla kurkowego, nie tylko zresztą strzelcem, ale i atletą. Cesarz Aleksander III łamał w rękach podkowy, a zbytek sił fizycznych skłaniał go nawet do szukania rozrywek w zabawianiu się w tracza, przy czym ofiarą topora i piły monarszej stawały się najpiękniejsze okazy starodrzewu w parkach cesarskich. Ale siły fizyczne, rzec można , rozwinęły się kosztem sił duchowych. Cesarz nie umiał panować nad samym sobą, nie mógł opędzić się wewnętrznemu niepokojowi. Aleksander III nie posiadał ani dziesiątej części zimnej krwi, determinacji lub godności Aleksandra II. Atletyczne muskuły, imponujący wzrost, donośny silny głos – kryły nerwy poszarpane  na strzępy, chorobliwa imaginację, przesadnie do dziwactwa posuniętą i ciągłą trwogą o życie. Stąd muskuły raczej zawadzały cesarzowi niż pomagały – raczej potęgowały tragizm jego położenia, przysparzały mu utrapień. Oficer służbowy nie był jedną ofiarą – stał się nią wkrótce także zaufany i zasłużony kamerdyner.

Było to w Liwadii. Cesarz odprawiał popołudniową siestę. Kamerdyner przed sjestą otrzymał od cesarza rozkaz obudzenia monarchy po godzinie spoczynku, gdyż Aleksander III często zasypiał snem twardym. Kamerdyner święcie dopilnował nakazanego czasu i jął budzić cesarza. Aleksander III jednak nie tylko spał, ale śnił jednął z tych groźnych, ponurych mar, które mu i jawę nieraz zatruwały, bo zaledwie kamerdyner dotknął z lekka monarchę i stereotypową wyrzekł formułkę, cesarz zerwał się na równe nogi  i w półśnie w półoszołomieniu kopnął kamerdynera. Cesarz był siłaczem, atletą, kopnięcie w brzuch okazało się śmiertelne. Biedny kamerdyner runął na ziemię i u stóp pana ducha wyzionął. Monarcha głęboko odczuł i odchorował ten fatalny wypadek i uczynił co mógł dla nieboszczyka – kazał mu wystawić pomnik na liwandyjskim cmentarzu.

A nihiliści? Ci nie zasypiali sprawy, nie opuszczali rąk, knuli, szli na męczeństwo, co dnia ginęli i rodzili się co dnia. Partia narodnowolców pozornie w tym czasie znikła jako tytuł – ale w istocie rozbiła się, rozrosła na dziesiątki komitetów, stowarzyszeń, kółek.

Policja pracowała bez wytchnienia, kazamaty więżień ledwie pomieścić mogły przestępców politycznych, ciasno było już i na syberyjskiej katordze, a nie gasł, lecz wzmagał się. Ale wzmagać się musiał, bo samowładca rozmyślnie burzę siał i to bez przyczyny, bez powodu, bez żadnej uprawnionej racji stanu. Berło rosyjskie skupiające czterdzieści narodów, z których kilka tylko do szczepu  słowiańskiego należy, zapragnęło wszystkie sprowadzić do jednego mianownika państwowego.

Jakoż rząd rzucił się na cichych Finów, pokornych Tatarów, upartych Polaków i Litwinów, pracowitych Ormian, pogodzonych Gruzinów, lojalnych Kurlandczyków i Estończyków – rzucił się na zniszczenie ich tradycji, ich wierzeń, ich przyrodzonych praw, Samowładczemu rządowy i tego było jeszcze mało – rządowi zawadzały nawet ludy ruskie, nawet Ukraińcy, nawet Białorusini, na koniec rząd miał drakońskie prawa i dla najrdzenniejszych Rosjan – prześladowano nie tylko Żydów i Mahometan, nie tylko protestantów i katolików, ale i prawosławnych, ale i wszystkie kulty wschodniogreckiego Kościoła, różniące się czymkolwiek od poglądów Janyszewa i ojca Joana Kronsztadzkiego..

 

S. 244

Historia się powtarza – a więc przyszłość, daje się wyrozumować przeszłością, a bodaj w części ogadnąć. Mikołaj II wstąpił na tron rosyjski w roku 1894, więc zasiadł w gronostajach w trzysta dziesięć lat po śmierci Iwana Groźnego, jako dwudziesty szósty cesarz – jako dziewiętnasty po pierwszym Romanowie – jako trzynasty samowładca (pierwszym autokratą był Piotr I), jako ósmy monarcha nazwiska Holstein – Gottorp (ILU TAK NAPRAWDĘ WŁADCÓW BYŁO ROSJANAMI NIEWIELU?), jako piąty z potomków Pawła I. Dane odnoszące się do dwudziestu pięciu  poprzedników cesarza Mikołaja pozwalają się uszeregować w następujący sposób. Na dwudziestu pięciu władców Rosji  - dwudziestu było zamordowanych, sześciu zmarło śmiercią podejrzaną, nasuwającą prawdopodobieństwo zabójstwa, jeden odebrał sobie życie, a sześciu doczekało się śmierci naturajnej, tj. w różnym stopniu i wieku chorobami sprowadzonej. Czyli, że śmierć naturalna na tronie rosyjskim przypada na każdego czwartego monarchę……….

s. 246

..Mikołaj II wiedział, że chłopi błagają, aby ich nie bito, że poddani proszą, aby ich nie karano bez sądu i obrony, aby nie wleczono do cerkwi, aby ich wyzwolono od pijawek państwowego przekupstwa, aby prawo było prawem a nie dobrym humorem ministra, aby wolno im było uczyć się, aby wolno im było bronić dobytku przed urzędowymi złodziejami, aby pamiętano o humanitaryzmie, o statutach zabezpieczających angielskie konie, niemieckie pudle i szwedzkie koty od znęcania się nad nimi.

s. 259

Ministrem spraw wewnętrznych został von Plehwe, jeden z plejady wynaturzonych Niemców, którzy od wieków są strażnikami Holstein – Gottorpów. Nowy minister miał ustaloną reputację, miał zasługi położone przy śledztwie twórców bomb marcowych (Żelabowa, Perowskiej i innych), miał świetną przeszłość w żandarmerii i policji, a więc posiadał wszystkie dane na kierownika stu dwudziestu milionów ludności.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz