Kolejny znaleziony artykuł piszący o Wandalach - Wendach w sposób jasny poruszający NASZĄ NAJWIEKSZĄ TAJEMNICĘ I KŁAMSTWO W NASZEJ HISTORII POŁĄCZONE Z WYMAZYWANIEM PRZESZŁOŚCI, że chrześcijaństwo było od kilkuset lat w naszej historii niż nam sie serwuje w podręcznikach i zwykłych matołów, też z tytułami naukowymi. Tylko to chrześcijaństwo było w innym obrządku, a to zmienia optykę we wszystkim czego nas uczą i uczono.
I CZAS TO ZMIENIĆ.
Przed chrztem Polski
Wielka Sobota, 14. kwietnia AD 966 – data chrztu księcia Polan Mieszka i jego drużyny. Od tego dnia zaczyna się historia Polski. Czy jest także początkiem chrześcijaństwa na ziemiach polskich? Uczeń, któremu zada się to pytanie ochoczo się zgodzi,bo tak uczą podręczniki „od zawsze”. My jednak pójdziemy tropem, którego nie znajdziemy w podręcznikach.
Wiemy o nich tyle co napisali o starożytni historycy (z reguły ich wrogowie) i tyle co można wywnioskować po śladach, które wyrywają ziemi archeolodzy. Nie zostawili żadnych pisanych dokumentów, choć umieli pisać. Bowiem zostawili po sobie w Rozwadowie nad Sanem grot z runicznym napisem, który można odczytać jako KRLUS lub KRLAS, bez najmniejszego zrozumienia jego znaczenia. To co wiemy pozwala nam opowiedzieć o nich całkiem sporo.
Najpierw przybyli na Pomorze, gdzieś w II wieku p.n.e.. Potem stopniowo przemieszczali się na południe. Przez kilkaset lat zajmowali ziemie, mniej więcej na obszarach Wielkopolski, Mazowsza, Małopolski i Podkarpacia. Było ich wtedy ok. 200 tysięcy osób. Zajmowali się, co może budzić zdziwienie w kontekście ich późniejszej famy, bardzo spokojnymi profesjami. Byli przede wszystkim rolnikami, w mniejszym stopniu pasterzami. Byli pierwszymi, którzy na terenie Gór Świętokrzyskich rozpoczęli wydobycie i przeróbkę rud żelaza. Produkowali wyroby żelazne (także broń) nie tylko na swoje potrzeby ale przede wszystkim na eksport. Uzbrojone w wykute przez nich miecze i groty sąsiednie ludy w nieodległej przyszłości ruszą na Imperium Romanum, z fatalnym dla tego imperium skutkiem.
Stworzyli ciekawą kulturę materialną, znaną jako kultura przeworska. ( we wsi Gać koło Przeworska znaleziono ich cmentarzyska świadczące o osiągnięciu wysokiego stopnia rozwoju), z bogactwem przedmiotów użytkowych, ozdób i strojów. Ludzie tej kultury byli zdolnymi rzemieślnikami i kupcami, którzy zorganizowali na skalę przemysłową obróbkę „złota północy” – bursztynu i jego handlowy obrót tzw. Szlakiem Bursztynowym. Dzięki bursztynowi przyciągnęli uwagę Rzymian, którzy nawiązali z nimi stosunki handlowe. I którzy nadali im pierwsze nazwy: Wenedów lub Wenetów. Nazwali również jedną z ich osad - główne centrum handlowe, miejscowość Calisia (dziś wiemy, że Calisia leżała w Podkarpaciu a nie nad Prosną) i główną rzekę: Vistula.
Wybitny i wpływowy niemiecki archeolog i etnohistoryk Gustaf Kossinnavel Kosssina (1858-1931) posługiwał się metodą tzw. Archeologii osadniczej (Siedlugsärchologische Methode). Głosiła ona: "Scharf umgrenzte Kulturprovinzen decken sich zu allen Zeiten mit ganz bestimmten Völkern oder Völkerstämmen." („Ostro zarysowane obszary kulturowe pokrywają się po wszechczasy ze ściśle określonymi narodami lub ich przodkami”). Inaczej mówiąc: dana ziemia należy się temu, którego przodkowie na niej kiedyś mieszkali. Póki metoda ta krążyła w środowisku naukowym, objawiała się w specjalistycznych pismach, na seminariach i sympozjach nie budziła specjalnych namiętności. Ale w pierwszej połowie XX wieku stała się naukowym uzasadnieniem roszczeń terytorialnych wysuwanych przez Niemcy w stosunku do sąsiadów, szczególnie Polski i stała się narzędziem bardzo agresywnej geopolityki, szczególnie tej wyrażonej przez pewnego niedocenionego malarza rodem z miasta Braunau. Stąd polska nauka i publicystyka wskazywała na prasłowiański rodowód Wenedów.
Dziś, gdy metoda Kossiny stanowi jedynie ciekawostkę z zakresu historii nauki, i gdy badania naukowe pozwalają na wysnuwanie coraz bardziej precyzyjnych hipotez, wiemy, że owi Wenedowie byli germańskimi Wandalami, którzy pochodzili z Półwyspu Jutlandzkiego. Nie zapominajmy o tym, że nie byli narodem (czy nawet grupą etniczną) w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Byli mniej lub bardziej luźną (w zależności od okoliczności) wspólnotą plemion, klanów, rodów połączonych obyczajem, językiem, tradycją, wierzeniami oraz interesami.
Do końca IV wieku przeworscy Wandalowie-Wendowie trzymali się z dala od głównych wydarzeń ówczesnego świata, oddzielenie od niego wysokimi Karpatami. Żyli spokojnie i dostatnie, bogacąc się na handlu i nie wchodząc w większe konflikty z sąsiadami. Mieli sobie jednak jakąś dziwne ciążenie ku południu. Stopniowo przenosili centrum swojej kultury z obszarów dzisiejszej Małopolski w stronę obecnej Słowacji (wiemy, że w Levgaricio, czyli dzisiejszym Trenczynie na Słowacji, gościli zimą 179/180 AD legioniści cezara-filozofa Marka Aureliusza – dziś to 2 godziny jazdy autem do granicy Rzeczpospolitej) i Węgier. Tam, w końcu czwartego wieku AD przyjęli chrześcijaństwo. Nie przyjęli go od misjonarzy wysłanych z Rzymu lecz od innych barbarzyńców, Gotów.
Było to chrześcijaństwo w wersji ariańskiej. Nazwa „arianizm” pochodzi od nazwiska aleksandryjskiego księdza Ariosa (łac. Arius) głoszącego, że nie ma jedności Ojca i Syna. Według Ariusza tylko Ojciec miałby być Prawdziwym Bogiem (Theos alethinos), Syn zaś miałby stanowić istotę pośrednią między Bogiem a człowiekiem, „pierwszym wśród stworzeń”. Poglądy Ariusza zostały potępione na pierwszym powszechnym soborze w Nicei (325 AD), on sam i jego zwolennicy wykluczeni z Kościoła, choć poglądy ich jeszcze do dziś czkawką odbijają się w chrześcijaństwie. Wyznanie wiary sformułowane przez ten sobór w celu odparcia herezji ariańskiej powtarzamy głośno przy okazji każdej niedzielnej Mszy świętej.
Nagle, w Sylwestra 405 AD Wandalowie wkroczyli z hukiem do historii. Przekroczyli wtedy granice Cesarstwa, przeszli jak burza przez Galię i Iberię, gromiąc po drodze legiony rzymskie i wojska innych plemion barbarzyńskich. Przyswoili sobie sztukę nawigacji, opanowali Baleary i Afrykę Północną, najbogatszą ówczesną prowincję Zachodniego Cesarstwa, dzisiejszą Tunezję. W roku 455 dokonali morskiego wypadu (za pretekst posłużyły niespełnione przez cesarza obietnice małżeńskie) na samą stolicę Imperium pustosząc ją tak dokładnie, że późniejsi, oświeceniowi historycy opisując te wyczyny określili je mianem wandalizmu.
Na marginesie należy podać, że plądrowania Wiecznego Miasta dopuścili się za pewnego rodzaju zgodą biskupa Rzymu. Papieżowi Leonowi I (który reprezentował Rzym podczas gdy cesarz został ukamienowany przez własnych poddanych oburzonych jego manipulacjami) król wandalski Gejzeryk obiecał, że rabując Miasto (mieli na to 14 dni) nie będą mordować jego mieszkańców. Uczciwie trzeba przyznać, że słowa dotrzymał. Wandalowie nie do końca byli aż takimi wandalami. Łupy zdobyte w Rzymie oraz rzemieślnicy, których ze sobą przyprowadzili do Afryki dały początek Felix Karthago, bogatej, oryginalnej cywilizacji wandalskiej w Afryce Północnej o korzeniach rzymskich.
Czas panowania Wandalów w Afryce określany jest dziś jako „renesans wandalski”. Charakteryzował się on potęgą militarną, bogactwem, zamiłowaniem do luksusu. Wandale jako arianie byli w wyraźnej opozycji do swoich katolickich poddanych. Gdy w 533 AD wielki wódz bizantyjski Belizariusz na czele wojsk cesarza Justyniana dokonał inwazji Afryki Północnej Wandalowie ulegli. Pokonani w polu, pozbawieni poparcia miejscowej ludności rozproszyli się w czasie i przestrzeni. Część z nich (np. ostatni wandalski król Gelimer) została deportowana do Konstantynopola, cześć wstąpiła na służbę cesarska, część powróciła do swoich siedzib rodowych w widłach Wisły i Sanu.
Nie wszyscy Wandalowie wyruszyli na spotkanie z historią w roku 405. Część plemion wandalskich została na ziemiach dzisiejszej Polski. Wiemy też, że ci którzy poszli nie zapomnieli o swoich kuzynach. Król Gejzeryk, po złupieniu Rzymu, przesłał im zdobyczne cesarskie sztandary ozdobione złotymi orłami. Przesyłali im także inne przedmioty: naczynia i kielichy z brązu i srebra. Archeolodzy znajdują je w grobowcach wandalskich tego czasu.
W Skierniewicach-Ławkach znaleźli onegdaj w takim grobowcu złote zawieszki (łac. Lunulae). Oglądający je kiedyś w Muzeum Archeologicznym w Warszawie musiał się czuć jak na najlepszym filmie Alfreda Hitch*censored*a.
Na początku było trzęsienie ziemi: złoto, z którego go wykonano i wiek – jakieś 1700 lat. A potem napięcie tylko rosło: na zawieszkach widoczne są wyobrażenia ryb, pierwotnego symbolu chrześcijaństwa, starszego niż krzyż. O ile wyobrażenie skrzyżowanych belek występuje również w kulturach niechrześcijańskich (vide hinduska swastyka, staroegipski ankh czy widoczny na załączonym obrazku krzyż z naszyjnikokorony z III/II w. p.n.e. odkryty w Kluczewie koło Płońska), o tyle ryby mają jednoznacznie chrześcijański charakter. Zawieszki z Ławek jest niewątpliwie najstarszym chrześcijańskim zabytkiem na terenie Polski! Nie jest przypadkiem, że z drugiego krańca ówczesnego świata dotarły tu. Dotarły do chrześcijan, którzy wtedy mieszkali w tej okolicy i którzy rozumieli znaczenie symbolu ryb.
Wiemy o nich tyle co napisali o starożytni historycy (z reguły ich wrogowie) i tyle co można wywnioskować po śladach, które wyrywają ziemi archeolodzy. Nie zostawili żadnych pisanych dokumentów, choć umieli pisać. Bowiem zostawili po sobie w Rozwadowie nad Sanem grot z runicznym napisem, który można odczytać jako KRLUS lub KRLAS, bez najmniejszego zrozumienia jego znaczenia. To co wiemy pozwala nam opowiedzieć o nich całkiem sporo.
Najpierw przybyli na Pomorze, gdzieś w II wieku p.n.e.. Potem stopniowo przemieszczali się na południe. Przez kilkaset lat zajmowali ziemie, mniej więcej na obszarach Wielkopolski, Mazowsza, Małopolski i Podkarpacia. Było ich wtedy ok. 200 tysięcy osób. Zajmowali się, co może budzić zdziwienie w kontekście ich późniejszej famy, bardzo spokojnymi profesjami. Byli przede wszystkim rolnikami, w mniejszym stopniu pasterzami. Byli pierwszymi, którzy na terenie Gór Świętokrzyskich rozpoczęli wydobycie i przeróbkę rud żelaza. Produkowali wyroby żelazne (także broń) nie tylko na swoje potrzeby ale przede wszystkim na eksport. Uzbrojone w wykute przez nich miecze i groty sąsiednie ludy w nieodległej przyszłości ruszą na Imperium Romanum, z fatalnym dla tego imperium skutkiem.
Stworzyli ciekawą kulturę materialną, znaną jako kultura przeworska. ( we wsi Gać koło Przeworska znaleziono ich cmentarzyska świadczące o osiągnięciu wysokiego stopnia rozwoju), z bogactwem przedmiotów użytkowych, ozdób i strojów. Ludzie tej kultury byli zdolnymi rzemieślnikami i kupcami, którzy zorganizowali na skalę przemysłową obróbkę „złota północy” – bursztynu i jego handlowy obrót tzw. Szlakiem Bursztynowym. Dzięki bursztynowi przyciągnęli uwagę Rzymian, którzy nawiązali z nimi stosunki handlowe. I którzy nadali im pierwsze nazwy: Wenedów lub Wenetów. Nazwali również jedną z ich osad - główne centrum handlowe, miejscowość Calisia (dziś wiemy, że Calisia leżała w Podkarpaciu a nie nad Prosną) i główną rzekę: Vistula.
Wybitny i wpływowy niemiecki archeolog i etnohistoryk Gustaf Kossinnavel Kosssina (1858-1931) posługiwał się metodą tzw. Archeologii osadniczej (Siedlugsärchologische Methode). Głosiła ona: "Scharf umgrenzte Kulturprovinzen decken sich zu allen Zeiten mit ganz bestimmten Völkern oder Völkerstämmen." („Ostro zarysowane obszary kulturowe pokrywają się po wszechczasy ze ściśle określonymi narodami lub ich przodkami”). Inaczej mówiąc: dana ziemia należy się temu, którego przodkowie na niej kiedyś mieszkali. Póki metoda ta krążyła w środowisku naukowym, objawiała się w specjalistycznych pismach, na seminariach i sympozjach nie budziła specjalnych namiętności. Ale w pierwszej połowie XX wieku stała się naukowym uzasadnieniem roszczeń terytorialnych wysuwanych przez Niemcy w stosunku do sąsiadów, szczególnie Polski i stała się narzędziem bardzo agresywnej geopolityki, szczególnie tej wyrażonej przez pewnego niedocenionego malarza rodem z miasta Braunau. Stąd polska nauka i publicystyka wskazywała na prasłowiański rodowód Wenedów.
Dziś, gdy metoda Kossiny stanowi jedynie ciekawostkę z zakresu historii nauki, i gdy badania naukowe pozwalają na wysnuwanie coraz bardziej precyzyjnych hipotez, wiemy, że owi Wenedowie byli germańskimi Wandalami, którzy pochodzili z Półwyspu Jutlandzkiego. Nie zapominajmy o tym, że nie byli narodem (czy nawet grupą etniczną) w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Byli mniej lub bardziej luźną (w zależności od okoliczności) wspólnotą plemion, klanów, rodów połączonych obyczajem, językiem, tradycją, wierzeniami oraz interesami.
Do końca IV wieku przeworscy Wandalowie-Wendowie trzymali się z dala od głównych wydarzeń ówczesnego świata, oddzielenie od niego wysokimi Karpatami. Żyli spokojnie i dostatnie, bogacąc się na handlu i nie wchodząc w większe konflikty z sąsiadami. Mieli sobie jednak jakąś dziwne ciążenie ku południu. Stopniowo przenosili centrum swojej kultury z obszarów dzisiejszej Małopolski w stronę obecnej Słowacji (wiemy, że w Levgaricio, czyli dzisiejszym Trenczynie na Słowacji, gościli zimą 179/180 AD legioniści cezara-filozofa Marka Aureliusza – dziś to 2 godziny jazdy autem do granicy Rzeczpospolitej) i Węgier. Tam, w końcu czwartego wieku AD przyjęli chrześcijaństwo. Nie przyjęli go od misjonarzy wysłanych z Rzymu lecz od innych barbarzyńców, Gotów.
Było to chrześcijaństwo w wersji ariańskiej. Nazwa „arianizm” pochodzi od nazwiska aleksandryjskiego księdza Ariosa (łac. Arius) głoszącego, że nie ma jedności Ojca i Syna. Według Ariusza tylko Ojciec miałby być Prawdziwym Bogiem (Theos alethinos), Syn zaś miałby stanowić istotę pośrednią między Bogiem a człowiekiem, „pierwszym wśród stworzeń”. Poglądy Ariusza zostały potępione na pierwszym powszechnym soborze w Nicei (325 AD), on sam i jego zwolennicy wykluczeni z Kościoła, choć poglądy ich jeszcze do dziś czkawką odbijają się w chrześcijaństwie. Wyznanie wiary sformułowane przez ten sobór w celu odparcia herezji ariańskiej powtarzamy głośno przy okazji każdej niedzielnej Mszy świętej.
Nagle, w Sylwestra 405 AD Wandalowie wkroczyli z hukiem do historii. Przekroczyli wtedy granice Cesarstwa, przeszli jak burza przez Galię i Iberię, gromiąc po drodze legiony rzymskie i wojska innych plemion barbarzyńskich. Przyswoili sobie sztukę nawigacji, opanowali Baleary i Afrykę Północną, najbogatszą ówczesną prowincję Zachodniego Cesarstwa, dzisiejszą Tunezję. W roku 455 dokonali morskiego wypadu (za pretekst posłużyły niespełnione przez cesarza obietnice małżeńskie) na samą stolicę Imperium pustosząc ją tak dokładnie, że późniejsi, oświeceniowi historycy opisując te wyczyny określili je mianem wandalizmu.
Na marginesie należy podać, że plądrowania Wiecznego Miasta dopuścili się za pewnego rodzaju zgodą biskupa Rzymu. Papieżowi Leonowi I (który reprezentował Rzym podczas gdy cesarz został ukamienowany przez własnych poddanych oburzonych jego manipulacjami) król wandalski Gejzeryk obiecał, że rabując Miasto (mieli na to 14 dni) nie będą mordować jego mieszkańców. Uczciwie trzeba przyznać, że słowa dotrzymał. Wandalowie nie do końca byli aż takimi wandalami. Łupy zdobyte w Rzymie oraz rzemieślnicy, których ze sobą przyprowadzili do Afryki dały początek Felix Karthago, bogatej, oryginalnej cywilizacji wandalskiej w Afryce Północnej o korzeniach rzymskich.
Czas panowania Wandalów w Afryce określany jest dziś jako „renesans wandalski”. Charakteryzował się on potęgą militarną, bogactwem, zamiłowaniem do luksusu. Wandale jako arianie byli w wyraźnej opozycji do swoich katolickich poddanych. Gdy w 533 AD wielki wódz bizantyjski Belizariusz na czele wojsk cesarza Justyniana dokonał inwazji Afryki Północnej Wandalowie ulegli. Pokonani w polu, pozbawieni poparcia miejscowej ludności rozproszyli się w czasie i przestrzeni. Część z nich (np. ostatni wandalski król Gelimer) została deportowana do Konstantynopola, cześć wstąpiła na służbę cesarska, część powróciła do swoich siedzib rodowych w widłach Wisły i Sanu.
Nie wszyscy Wandalowie wyruszyli na spotkanie z historią w roku 405. Część plemion wandalskich została na ziemiach dzisiejszej Polski. Wiemy też, że ci którzy poszli nie zapomnieli o swoich kuzynach. Król Gejzeryk, po złupieniu Rzymu, przesłał im zdobyczne cesarskie sztandary ozdobione złotymi orłami. Przesyłali im także inne przedmioty: naczynia i kielichy z brązu i srebra. Archeolodzy znajdują je w grobowcach wandalskich tego czasu.
W Skierniewicach-Ławkach znaleźli onegdaj w takim grobowcu złote zawieszki (łac. Lunulae). Oglądający je kiedyś w Muzeum Archeologicznym w Warszawie musiał się czuć jak na najlepszym filmie Alfreda Hitch*censored*a.
Na początku było trzęsienie ziemi: złoto, z którego go wykonano i wiek – jakieś 1700 lat. A potem napięcie tylko rosło: na zawieszkach widoczne są wyobrażenia ryb, pierwotnego symbolu chrześcijaństwa, starszego niż krzyż. O ile wyobrażenie skrzyżowanych belek występuje również w kulturach niechrześcijańskich (vide hinduska swastyka, staroegipski ankh czy widoczny na załączonym obrazku krzyż z naszyjnikokorony z III/II w. p.n.e. odkryty w Kluczewie koło Płońska), o tyle ryby mają jednoznacznie chrześcijański charakter. Zawieszki z Ławek jest niewątpliwie najstarszym chrześcijańskim zabytkiem na terenie Polski! Nie jest przypadkiem, że z drugiego krańca ówczesnego świata dotarły tu. Dotarły do chrześcijan, którzy wtedy mieszkali w tej okolicy i którzy rozumieli znaczenie symbolu ryb.
Jak już pisałem możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że część Wandalów powróciła nad Wisłę (zwaną także flumen vandalus – rzeką wandalską) w VI wieku. Razem z mieszkającymi tam ciągle swoimi kuzynami zostali wchłonięci przez masę ludów właśnie nadchodzących ze Wschodu - Słowian, którzy wyruszyli akurat znad Prypeci i Dniestru na swoje spotkanie z historią. Zbliżenie Wandalów i Słowian musiało być w prawdopodobnie łagodne. Skoro biskup Wincenty zwany Kadłubkiem pisze w pierwszej księdze swojej Kroniki Polskiej o Wandzie, córce Kraka, która objęła władanie nad Lechitami. Na marginesie: w przeciwieństwie do popularnej legendy, to nie Wanda miała popełnić samobójstwo ale ów nieznany z imienia pretendent do jej ręki „król Lemanów”, którego wojska poniosły nad Wisłą (zwaną przez Mistrza Wincentego Wandal) sromotną klęskę.
Od XIV wieku dzięki pewnemu franciszkaninowi Dzierzwie vel Mierzwie ugruntowało się powszechne przekonanie, że Polacy są potomkami Wandalów. Trwało aż do początków XVII wieku, kiedy to zostało ostatecznie wyparte przez kolejny mit, tym razem sarmacki. Nie jest wykluczone, że stojący na wyższym szczeblu rozwoju cywilizacyjnego i kulturalnego Wandale zajmowali wysokie miejsca w hierarchii społecznej plemion słowiańskich zalewających ich ziemie. Niewątpliwie częścią swoich umiejętności podzielili się z przybyszami. Nie byłoby w tym nic dziwnego.
Chrześcijaństwo samych Wandalów było zbyt świeże, trwało raptem jakieś 150 lat. Do tego odcięte było, poprzez skażenie herezją, od głównych nurtów Kościoła, zarówno tego rzymskiego jak i bizantyjskiego. Wyznawców było za mało i byli za słabi aby zachować wiarę i rozprzestrzenić ją wśród przybyszy ze Wschodu. Potrzeba będzie jeszcze pięćset lat aby ich „polscy” potomkowie zmieszani z Słowianami znów poznali naukę Jezusa z Nazaretu. Drugi raz w historii cesarskie znaki pojawiły się na naszych ziemiach po roku 1000 AD.
Przedziwny pan cesarz rzymski Otto III, uczeń genialnego papieża Sylwestra II, spadkobierca Karola Wielkiego i potomek cezarów poprzez matkę-basileusównę, ogłosił syna nowochrzczeńca, Bolesława patrycjuszem Imperium Romanum przesyłając mu srebrne orły. Polska droga do Europy była otwarta.
Lubmy Wandalów, bo jakby nie patrzeć oni także byli naszymi przodkami i nie byli aż tacy okropni. Przynajmniej nie bardziej okropni niż im współcześni. A może nawet mniej?
pobrano z http://www.kosciol.pl/article.php/20070220144931505
Kolejny raz powielanie dogmatu o przybyciu Słowian na ziemie zajęte przez Germanów.
OdpowiedzUsuńTak jest błąd, który może mylić niektórych. Ale trzeba czytać wszystkie, nawet przeciwne poglądy.
UsuńWandalowie to innymi słowy Wiślanie. Wisła to rzymska nazwa na Wandę, która jest słowiańską nazwą naszej rzeki. Ot i cała tajemnica.
OdpowiedzUsuńKolejny raz powielanie dogmatu o ariańskim chrześcijaństwie Sławian.
OdpowiedzUsuńKolejny raz powielanie dogmatu o Germanach czyli rzekomo Niemcach.
Kolejny raz nazwanie Kosiny wybitnym.
Kolejny raz przepisywanie z Kosiny teorii o rzekomych wędrówkach ludów.
Czy znajdzie się ktoś odważny, kto opracuje całość i opowie nam Nasze Dzieje Prawdziwe?
popieram Cie Anonimowy.Czytalam to i dziwilam sie ,ze w dobie genetyki jeszcze ktos forsuje te bzdury.
UsuńW dobie genetyki to właśnie zaczęto udowadniać to, że Słowianie albo jak kto woli Sławianie byli Arianami bądź Ariami. R1A1 się kłania. Do tego należy dodać fakt że sfastyka to nasz najstarszy symbol narodowy do tej pory używany w Indiach gdzie zyje również dużo ludzi o tej haplogrupie. Co do germanów to nie byli Niemcami bo Niemcy stworzyło Cesarstwo Rzymskie ze zlepku różnych plemion i przy dużym udziale Chazarów ( dzisiejszych żydów) dlatego też wyniki badań pewnego Izraelskiego naukowca pokazały, że dna żydów jest najbardziej zblizone do dna Niemców.
UsuńAdam masz rację.
UsuńTeż błądzę szukam. Co do genetyki brakuje nie wiedzy ALE PROSTEGO SPOSOBU JEJ PRZEKAZANIA< ABY JAK NAJWIĘCEJ LUDZI TO ZROZUMIAŁO.
Teoria błędna, powoływanie się na Kossinę w XXI w. - żenujące. Wystarczy poczytać np. rudaweb.pl, gdzie podano wyniki badań i źródła świadczące o prasłowiańskości naszych ziemi od tysiącleci. A kultura przeworska była celtycko-słowiańska.
OdpowiedzUsuńO tak, szurstrony w internetach to najczystsza krynica wszelakich mądrości.
Usuń