niedziela, 14 sierpnia 2022

Oświęcim jak to się naprawdę zaczęło i jak to wyglądało

 

Czytelniku,

Dziś kiedy polskojęzyczna hołota zwana rządem polskim za co się nie weźmie to spartoli. Nawet jak siię prowadzi jakiekolwiek rozmowy to wypadałoby przynajmniej sięgnąc po jakieś ksiązki przynajmniej w stopniu minimalnym, a jak sie ma bandę naciągaczy z tego całego przemysłu Holocaust to wypadałoby mieć przynajmniej podstawową wiedzę. Ale mamy to co mamy więc czytelniku, by Ci naciągacze żydowscy nie zrobili nam do końca wody z mózgu wiec o jednym podstawowym fakcie jak to było z tym obozem w Oświęcimiu, gdyż ich kłamstwa z wychodza na wierzch i będę musieli NAM ZAPŁACIĆ i to dużo, bardzo dużo za swoje kłamstwa.

Dobra co robimy bierzemy książkę Henryk Schönker –  „Dotknięcie anioła”

Dowiesz się z niej o Kartelu, o którym pisałem wcześniej, który niszczył każdą konkurencję, ale dla nas jest ważniejsze, aby napisać jak to się naprawdę zaczęło w Oświęcimiu.


s.19

„.. Pewnego poranka przyszedł do mojego poranka żołnierz każąc mu koniecznie udać się z nim do komendanta miasta, który oczekuje go w pilnej sprawie. Ojciec zrozumiał, że musiało się coś stać bardzo ważnego, bo jeszcze nigdy nie wołano go przez posłańca i o tak wczesnej porze .

Komendant sam otworzył drzwi swojego gabinetu i zaprosił ojca do środka. Ojciec całą siła woli próbował ukryć zaniepokojenie. Kto wie jaki nowy rozkaz przyszedł z Katowic, gdzie mieściła się centrala Gestapo, której podlegały wszystkie sprawy żydowskie na terenach przyłączonych do Reichu, czyli do Niemiec.

Komendant zajął miejsce w fotelu za biurkiem i dał znak ojcu, aby też usiadł. Widząc jego zaniepokojenie powiedział z jowialnym uśmiechem:

- Nie ma się Pan czego obawiać, bo tym razem otrzymałem rozkaz, aby w Oświęcimiu zostało otwarte Biuro  Emigracji do Palestyny. Otwarcie tego biura powierzam panu. Emigracja jest dobrowolna. Władze niemieckie zainteresowane są, aby zgłosiła się jak największa liczba ludzi I mamy nadzieję, że emigracja wkrótce się rozpocznie. Ze względu na różne techniczne i organizacyjne ograniczenia, emigracja ta będzie rozwijać się stopniowo< ale jeśli wszystko będzie dobrze szło i pierwsze trudności zostaną pokonane  to będzie ona masowa i każdy będzie mógł wyjechać.

Następnie polecił mojemu ojcu rozpocząć natychmiastowe działanie w celu otwarcia Biura Emigracyjnego i rozlepić w całym mieście afisze o rejestracji Żydów chcących wyjechać do Palestyny. Jeszcze tego samego dnia ojciec otworzył Biuro Emigracji w restauracji swojego najlepszego przyjaciela, Szmula Schmitzera. Mieściła się ona w domu Haberfelda w centrum miasta koło mostu nad Sołą. Kierownikiem biura został Józef Manheimer.

…….W Żydów oświęcimskich wstąpiła nowa nadzieja. W mieście rozpoczęła się rejestracja, którą traktowano z cała powagą: niektórzy Żydzi zaczęli nawet myśleć o nauce języka hebrajskiego. Tymczasem do ojca przybyło, nielegalna drogą i w tajemnicy kilka osób z obozu HIAS na Słowacji.

Miały one zorganizować przerzut młodych ludzi, Dunajem aż do portów Warna, Konstanca i Sulina nad morzem Czarnym. Stamtąd wynajętymi statkami, też w ukryciu, tym razem przed Anglikami, mieli oni dotrzeć do Erec Israel.

Posłańcy ci powiedzieli ojcu, że obóz uchodźców jest całkowicie przepełniony i panują tam niesamowicie ciężkie warunki. Nie można więc dłużej czekać, należy zaraz rozpocząć całą akcję. Prosili mego ojca, aby pomógł zorganizować drogę ucieczki młodym Żydom z Polski. Trzeba było stworzyć punkty przerzutowe, znaleźć ludzi, którzy będą zaopatrywali uciekinierów, miejsca, gdzie będą mogli znaleźć schronienie, aż do następnego punktu etapu podróży. Ojciec poświęcił dużo wysiłku i pomógł im wszystko zorganizować.

Tak więc, na masową emigrację, rozpoczęła się konspiracyjna akcja przerzutu młodych ludzi do Erec Israel. Niestety akcja ta nie trwała długo: po jakimś czasie dowiedzieli się o niej i nie chcąc dopuścić do emigracji Żydów do Palestyny – zamknęli swoimi okrętami wojennymi  wyjście z portów Warna, Konstanca i Sulina. Żaden okręt nie mógł już opuścić tych portów bez dokładnej kontroli.

W listopadzie 1939 roku ojciec znów wezwany został do komendanta miasta, który oświadczył mu, że ma jechać wraz z jeszcze jednym członkiem Gminy Żydowskiej, do Bielska i zameldować się tam u oficera o nazwisku von Rudiger; podał też adres urzędu. Bielsko było miastem powiatowym, do którego należał Oświęcim.

…….Komendant wręczył ojcu list w zamkniętej kopercie, z poleceniem wręczenia go von Rudigerowi. Ojciec pojechał z Józefem Manheimerem. Przybyli trochę wcześniej i udali się do tamtejszego przewodniczącego Gminy Żydowskiej, Josefa Rottera, aby zasięgnąć informacji o von Rudigerze. Okazało się, że Roter, stary słaby Żyd  też dostał wezwanie, aby o tej samej godzinie stawic się u tego oficera.

Roter przedstawił von Rudigera jako dzikie zwierzę, twierdząc, że kogoś tak brutalnego i bezwzględnego jak ten gestapowiec nie spotkał nigdy w życiu.

……..Ojciec dowiedział się też od Rotera o nowych wstrząsających wydarzeniach, które świadczyły o tym jak wielkie wysiłki robili Niemcy, aby pozbyć się Żydów. Roter opowiadał, że z Bielska wychodzą  transporty Żydów w zamkniętych wagonach towarowych, w jakich zwykle przewozi się bydło na wschód w kierunku Przemyśla, pod sowiecka granicę. Tam wyładowuje się wagony i ludzie próbują przedostać się przez rzekę na sowiecka stronę. Niestety, nikt nie chce ich tam wpuścić , w trakcie przeprawy żołnierze sowieccy strzelają do nich.

………Cała trójka zameldowała się i mój ociec wręczył list komendanta Oświęcimia.

……..Rudiger powiedział, że jego zadaniem jest, aby na Śląsku nie było więcej Żydów. Następnie oświadczył, że ojciec mój wraz z przedstawicielami Gminy Żydowskiej w Oswięcimiu i przedstawicielami innych gmin żydowskich  na Śląsku ma pojechać w delegację do Berlina, aby tam otrzymać od centralnych władz niemieckich zajmującymi się sprawami żydowskimi, polecenia dotyczące emigracji Żydów.

……..Wkrótce nadszedł czas wyjazdu do Berlina. Z Oświęcimia jechali Hofman, Manhaimer i mój ojciec.

Hofman mieszkał w Krakowie i był kierownikiem tamtejszego Biura Emigracyjnego, zanim je zamknięto. Ale ojciec mój zaopatrzył go w dokumenty, że jest członkiem gminy żydowskiej w Oświęcimiu.

…….Delegaci jechali w nocy, w zaciemnionych wagonach, przechodząc po drodze różne kontrole. Po przybyciu do Berlina udali się do Biura Emigracyjnego, istniejącego tam już od dłuższego czasu w budynku przy ulicy Meincke 7.

………Następnego dnia przed południem odbyło się specjalne posiedzenie Zjednoczenia Żydów w Niemczech, któremu przewodniczył prof. Baeck. Na tym posiedzeniu ojciec mój złożył sprawozdanie o sytuacji Żydów na Śląsku i poprosił o szybka pomoc w sprawie emigracji oraz o wsparcie finansowe dla tamtejszych gmin żydowskich. Członkowie Zjednoczenia przyrzekli spełnić te prośby, o ile to będzie możliwe.

Powiedzieli, ze mają duże fundusze zablokowane w bankach. Można ich było wprawdzie używać, ale jedynie po otrzymaniu zezwolenia z urzędu Reichssicherheitshauptamt (Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy) , którym kieruje wyski oficer SS Eichmann.

Przyrzeczono, że prośba o zwolnienie funduszów na ten cel zostanie mu niezwłocznie przedłożona. Powiedziano też delegacji, że urząd ten udziela zezwoleń na opuszczenie Niemiec tym Żydom, do których nie ma zastrzeżeń.

…….Przy tej okazji ojciec dowiedział się, że w obozach założonych w Warnie i Sulnie znajduje się już 20 tys Żydów i nie można znaleźć państwa, które chciałoby otworzyć przed nim granice. Czyniono olbrzymie wysiłki, ale nikt nie chce ich przyjąć. Nie można też już było znaleźć okrętów, które pomimo zakazu Anglików gotowe byłyby przewieźć Żydów do Palestyny.

Żywiono jednak nadzieję, że ze względu na tak drastyczne pogorszenie Żydów w Polsce i grożące im niebezpieczeństwo Anglicy dadzą jednak pozwolenie przedstawicielom Zjednoczenia Żydów w Stambule na przewiezienie pewnej liczby Żydów do Erec Israel. Członkowie delegacji dowiedzieli się, że Niemcy nie robią w tej sprawie żadnej trudności, bo ich celem jest pozbycie się Żydów za wszelka cenę. Niestety, Żydzi nie otrzymują od nikogo na świecie pomocy. Wszystkie drzwi sa przed nimi zamknięte.

 

 

 

Oświęcim mógł z miasta Zagłady Żydów – Auschwitz – stać się miastem ich ocalenia. Nie udało się to, z powodu odmowy pomocy ze strony państw zachodnich.

Holokaust w takim kształcie, w jakim znamy  go obecnie, wyłonił się właśnie wtedy: gdy Niemcy zorientowali się, iż tak na Zachodzie jak na Wschodzie, nie otwarto dla Żydów prawie żadnej drogi wyjazdu z okupowanej Europy. Niemiecka machina mordu, nie powstrzymywana już żadnymi względami strategicznymi, ruszyła z całą siłą przeciw Żydom, zdefiniowany wkrótce na  konferencji  Wannsee dn. 20.01.1942 r.

14 marca 1960 roku w hotelu Waldorff Astoria w Nowym Jorku doszło do historycznego spotkania. Na zaproszenie Ben Guriona, ówczesnego premiera Izraela, przybył kanclerz Niemiec Konrad Adenauer.

Ben Gurion zakomunikował Adenauerowi, że skoro „dzisiejsze Niemcy nie są Niemcami wczorajszymi”, to w żydowskiej modlitwie za ofiary niemieckiego ludobójstwa w czasie II wojny światowej, słowo Niemcy zostanie zastąpione słowem naziści. 

Od tego czasu w przestrzeni politycznej, medialnej i kulturowej słowo naziści zastępuje słowo Niemcy.

 


wtorek, 2 sierpnia 2022

Pouczająca historia Stoczni Gdyńskiej, SEWEPE, sanacyjna polityka kapusiów i dzisiejsza "dobra zmiana"

Czytelniku,

„W czasie bitwy los co chwila wyciąga do nas rękę i każe jak najspieszniej odgadywać zamknięte w niej niespodzianki. Mylimy się lub zgadujemy, ale biada temu, kto częściej omylił się aniżeli odgadł!… A stokroć biada tym, przeciw komu los odwraca się i zmusza do omyłek!…“ —
Bolesław Prus - Faraon


Nie będę Ci opisywał ze szczegółami jaką fikcją była dla normalnego obywatela II Rzeczypospolita. Dziś ta hołota sama nie mająca wiedzy, za to wielkie plany. Przykładem takiej poltyki jest powielanie tamtej polityki. Jak to miało miejsce ze Stocznią Gdyńską stanowiącej dość poważny obiekt przemysłu wojennego, gdyż w niej dokonywano drobnych napraw polskich jednostek pływających (wielkie naprawy przeprowadzane były w stoczniach szwedzkich i niemieckich). Była ona własnością kilku zagranicznych, głównie niemieckich i angielskich, spółek przemysłowych: „Zieleniewski, Fitzner i Gamper“, Königshütte, Laurahütte i „Starachowice“. W lipcu 1928 roku kapitaliści ci nadesłali do Ministerstwa Przemysłu i Handlu pismo, w którym grożą, że jeżeli natychmiast nie dostaną dotacji państwowej – stocznię zamkną. Wybucha popłoch i ministerstwo natychmiast udziela im 3 300 000 zł dotacji, ot tak, lekką rączką, bez żadnych zobowiązań z ich strony, bez niepotrzebnej gadaniny i zbędnych dyskusji.

W lipcu 1932 roku historia powtarza się znowu, gdyż taka zabawa bardzo się właścicielom Stoczni Gdyńskiej podoba. Tym razem minister przemysłu i handlu, Zarzycki, wysyła tajne pismo do Piłsudskiego, że stoczni zamknąć nie można, bo Polska zostanie zupełnie bez możliwości remontów swych jednostek morskich. Piłsudski jak dziś Kaczyński jest  agentem, ignorantem we wszystkim za co się weźmie, ale idiotą ekonomicznym.

Piłsudski akceptuje pismo Zarzyckiego i stocznia otrzymuje... 10 milionów zł dotacji. Ale w zamian za dotacją MSWojsk. żąda udziałów i otrzymuje je bez trudu, bo stocznia jest nierentowna, przestarzała, źle usytuowana. Przez następne lata państwo pcha w stocznię ciężkie pieniądze, wreszcie w 1938 roku udział państwa wynosi „już“ 74,5 proc. Kto posiada pozostałe 25,5 proc.?

Königshütte, Laurahütte ... a mówiąc po prostu -- Flick, Harriman, Giesche. Co nie przeszkadza - Składkowskiemu obwieścić gromko, że Polska ma własny, państwowy przemysł stoczniowy.

Toć to dzisiejsza dobra zmiana w identyczny sposób wyprowadza pieniądze. Zagrożenie się kreuje a jak Rosja oczywiście zawsze staje się głównym wrogiem. Takimi drogami powstawały „państwowe“ zakłady zbrojeniowe.

Zawsze kreuje się wroga najczęściej w celu wyprowadzenia pieniędzy, o głupocie politycznej nie wspomnę.

Za to agentura rozpowszechnia jak zawsze propagandę jak dzielnie łapaliśmy sowieckich agentów, a Ci jak weszli w podartych gaciach i z karabinami na sznurkach jak nam się wmawia to właśnie ci zasrańcy, którzy najczęściej krzyczeli, byli pierwszymi, co wiali do Rumunii. A zostali cywile i żołnierze ze średnim szczeblem dowódczym.

Trudno nie używać cudzysłowu, skoro w większości z nich ciągle reprezentowany był obcy kapitał, skoro płacono za nie ceny wielokrotnie przewyższające wartość i skoro wreszcie powstawanie tych „państwowych“ placówek odbywało się od przypadku do przypadku, od oszustwa do oszustwa.

W drugiej połowie lat trzydziestych powstają wprawdzie zakłady zbrojeniowe całkowicie zbudowane za pieniądze państwowe i figurujące w spisach jako stuprocentowa własność skarbu państwa. Nawet one służyły interesom nie kraju, a interesom zagranicznych koncernów.

Kapitał zagraniczny położył łapę na wszystkim, cokolwiek działo się w zakresie obronności Polski.

Faktu tego nie zmieniały szyldy i pieczątki. Głównym dyspozytorem polskiego przemysłu obronnego był od 1926 roku ( od przewrotu majowego Citi of London) i pozostał aż do końca obcy, w dużej mierze niemiecki, kapitał finansowy. Skutkiem tego była co tu gadać świetna robota agentury niemieckiej i angielskiej, efekt znamy.

 

Zamiast skupiać się na spiskowych teoriach kreowanych warto przynajmniej liznąć jak to u nas wyglądało naprawdę.

 

Podczas międzywojnia działała taka firma jak SEPEWE. Jest to dokładnie dzisiejszy odpowiednik tworzonych pisowskich wymysłów Polskieg Grupy Zbrojeniowej, Lotniczej, Kosmicznej, a w niedługim czasie do walki z kosmitami.

SEPEWE był w zasadzie państwowo - prywatnym zrzeszeniem eksportowym. Tak przynajmniej przewidywał jego statut. Oficjalnie rzecz biorąc, syndykat podlegał Ministerstwu Spraw Wojskowych.

Ale były to tylko pozory. W gruncie rzeczy całym syndykatem trząsł obcy i rodzimy kapitał prywatny.

Na 19 członków syndykatu było:

7 fabryk państwowych,

4 fabryki z polskim kapitałem prywatnym,

8 fabryk z kapitałem obcym (niemieckim, francuskim, angielskim, amerykańskim,

szwajcarskim i belgijskim.)

SEPEWE mógł sprzedawać broń i amunicję po tak niskich cenach - temu dziwić się nie należy.

Państwo łożyło ogromne sumy na rozwój i utrzymanie syndykatu. SEPEWE był zadłużony w BGK na sumę wielu milionów złotych. Natomiast Państwowy Instytut Eksportowy asygnuje pokaźne sumy na utrzymanie placówek zagranicznych SEPEWE, zwłaszcza na wynagradzanie przedstawicieli syndykatu.

Krótko mówiąc, z kieszeni polskiego podatnika dopłacano zagranicznym i rodzimym kapitalistom, aby zechcieli eksportować ze swoich fabryk na terenie Polski broń i amunicję, których nigdy armia polska nie miała pod dostatkiem. A nie chodzi już o „starzyznę“, nie, syndykat wywozi nowiutką broń i doskonałą amunicję! A w wojsku zostaje złom. Dokładnie to samo mamy dzisiaj z tą pisowską hołotą.

Przykład;

W roku 1938 za pośrednictwem attaché wojskowego w Lizbonie, podpułkownika Kędziora, SEPEWE sprzedaje Portugalii dwanaście samolotów i 4 miliony sztuk amunicji karabinowej i artyleryjskiej.

W tymże roku zastępca dowódcy broni pancernych, pułkownik Kopański, wyraża zgodę na sprzedanie Bułgarom i Jugosłowianom serii czołgów 7-TP, a Departament Aeronautyki ze swej strony popiera wywóz myśliwców P-26. Dnia 18 marca 1938 roku Peru zakupuje od SEPEWE 24 działka kal. 37 mm plus 24 tysiące nabojów do nich oraz 12 działek kal. 40 mm plus 24 tysiące nabojów do nich.

W styczniu 1939 roku firma „Daugs & Cie.“ w Berlinie, o której Sokołowski w piśmie do Czuruka wyraża się jako o „stałym kliencie i zaprzyjaźnionym współpracowniku“, zakupuje od SEPEWE 50 działek kal. 37 mm i 11 dział kal. 100 mm.

Wywozimy, wywozimy... Rośnie wywóz, rosną obroty, rosną zyski. Byle handel szedł!

Finansowanie SEPEWE przez Państwo ma na celu nie „utrzymanie przy życiu“ wytwórni uzbrojenia, lecz przysporzenie im kolosalnych, nadzwyczajnych zysków.

W PRLu wykreowanymi kontraktami były umowy z Libią, do których tak naprawdę dopłacaliśmy.

Działalność SEPEWE ponad wszelką wątpliwość podpadała pod paragraf kodeksu karnego o zdradzie stanu. SEPEWE ponosi całkowitą winę za ogołocenie armii ze sprzętu wojskowego w przededniu wojny. SEPEWE ponosi dużą część winy za przenikanie najściślejszych danych o uzbrojeniu armii polskiej do biur Abwehry. SEPEWE jest winien milionowych złodziejstw.

Przykład:

Dnia 3 lutego 1939 roku, w czasie wielkiej debaty budżetowej w sejmie, występuje z ramienia Komisji Budżetowej poseł podpułkownik doktor Bolesław Pikusa i oświadcza wszem i wobec, żeby ukręcić głowę plotkom i pogłoskom: „W chwili obecnej wojsko nasze posiada broń całkowicie nowoczesną, wyprodukowaną przez nasz przemysł zbrojeniowy... Zaopatrzenie w dziale amunicji odpowiada wymaganiom... Sprawa zaopatrzenia lotnictwa wojskowego została całkowicie rozwiązana... W dziale broni pancernych i zmotoryzowanych osiągnięto duże wyniki“

Na Ukrainę za odbudowę Donbasu……… oddajemy własne uzbrojenie za darmo. Ale za wydumane zagrożenie trzeba kupić uzbrojenie, za to wcześniej kupowano wojsku samochody w wersji cywilnej z welurowymi dywanikami.

SEPEWE służyło interesom IG Farben. SEPEWE działa wbrew  interesom narodowym Polski, natomiast zgodnie z interesami kapitału niemieckiego, włoskiego i powiązanych z nimi firm.

Jedziemy dalej koncesja udzielona firmie „Lilpop“ w dniu 23 czerwca 1936 r. na podstawie umowy z dnia 13 maja 1936 r. zawartej przez tę firmę z „General Motors“. Stoimy w obliczu nowej afery samochodowej w wielkim stylu, przeprowadzanej z rozmachem przez wytrawnych przemysłowców i bankierów.

Niesposób zrozumieć, jak można było po tylu pouczających błędach, popełnionych w okresie minionych siedemnastu lat, odrzucić dobrą ofertę Citroëna i kilku innych powszechnie znanych firm samochodowych, udzielić natomiast koncesji firmie „Lilpop“.

Firma „Lilpop“ otrzymała wyłączne prawo importu części montażowych, montażu i sprzedaży samochodów GM, prawo fabrykacji w Polsce części do samochodów, ale z pewnymi ograniczeniami, prawo na produkcję w Polsce samochodów „Chevrolet“, przyrzeczenie, iż GM okaże pomoc techniczną i handlową, jaka będzie uznana za niezbędną dla zapewnienia właściwego gatunku produkcji i skuteczności sprzedaży, wreszcie oświadczenie, iż GM udziela „Lilpopowi“ gwarancji co do jakości materiałów na przeciąg tylko 90 dni od dnia sprzedaży przez „Lilpopa“ samochodu i to tylko w stosunku do części dostarczonych przez GM.

Firma „Lilpop“ natomiast przyjęła zobowiązanie importu i sprzedaży co rok nie mniej niż 40 proc. wszystkich nowych wozów zarejestrowanych na terenie Polski i wolnego miasta Gdańska. „Lilpop“ dał poza tym zobowiązanie, że wyroby GM, wypuszczone na rynek przez „Lilpopa“, nie będą podlegały żadnym rejestracyjnym lub importowym ograniczeniom, że płacić będzie gotówką w dolarach albo funtach angielskich w zamian za dokumenty cif Gdynia lub fob Londyn, że płacić będzie opłaty licencyjne w wysokości około 10 proc. ceny wozu i że opłaty licencyjne będą włączone do faktur za materiały montażowe. Umowa nie zawiera więc żadnych konkretnych zobowiązań co do uruchomienia krajowej fabrykacji  samochodów, żadnych terminów, żadnego planu przechodzenia od importu do produkcji. Wręcz odwrotnie.

Po upływie przeszło roku wciąż widzimy na komorze celnej długie szeregi gotowych samochodów zagranicznych, sprowadzanych przez firmę „Lilpop“ i oczekujących wydania certyfikatu o przyznanie 95 proc. ulg celnych. Na terenie firmy „Lilpop“ nie produkuje się ani jednego typu samochodu.

Armia polska jest wówczas najbardziej zdemotoryzowaną armią w Europie, jeżeli nie liczyć Luksemburga, Albanii czy Litwy. Biją nas wielokrotnie na głowę nie tylko wielkie potęgi przemysłowe Zachodu, ale i mała Czechosłowacja, Rumunia, Hiszpania, Dania, Łotwa, nawet Portugalia. Armia polska jest już całkowicie przygotowana do klęski wrześniowej. Przygotowana dokładnie i starannie.

Dziś pisowska "dobra zmiana" czy PO robią dokładnie to samo krok po kroku.

 

W początkach lat trzydziestych państwo postanowiło wykupić udziały fabryki silników „Skoda“, która mieściła się na Okęciu, nie opodal Państwowych Zakładów Lotniczych. Doszło do tego na skutek dość drastycznego, nawet jak na sanacyjne stosunki, wypadku. Otóż dyrektorem zakładów „Skoda“ do spraw technicznych był pewien Niemiec, nazwiskiem Brog. Dziwić się temu nie należy, gdyż „Skoda“ należała do koncernu „Schneider-Creusot“,  powiązaniach z przemysłem niemieckim . Brog był inżynierem, specjalistą od wyrobu... drożdży i jego działalność w fabryce ograniczała się głównie do szykanowania młodych konstruktorów. W 1932 roku placówka „dwójki“  na terenie zakładów zaczęła coś podejrzewać. Rozpoczęto inwigilację i wreszcie... przyłapano Broga na gorącym uczynku wynoszenia z fabryki tajnych planów. Składkowski wydał jednak polecenie uwolnienia winowajcy od wszelkiej odpowiedzialności, z tym, aby opuścił on granice Polski. Na granicy historia powtórzyła się znowu: w teczce spalonego szpiega znaleziono kopie rysunków warsztatowych nowego typu silnika. Ale Składkowski i tym razem był konsekwentny. Na jego wyraźne polecenie Broga zwolniono bez wyciągania żadnych konsekwencji!

Po wykryciu afery Broga „Skoda” została postawiona wobec konieczności odstąpienia swych udziałów skarbowi państwa. Targi trwały prawie trzy lata. Przez ten czas „Skoda“ obsadziła teren fabryki drzewkami owocowymi, wysypała teren wiślanym piaseczkiem, pomalowała hangary i budynki, oczywiście nie ze względu na estetykę miejsca pracy. Szło o to, aby zagarnąć za odstępowane udziały jak najwięcej forsy. I tak się też stało. Składkowski nie należał do ludzi liczących się ze skarbowym groszem. Jak twierdzą uczestnicy pertraktacji, godził się aż pięć razy na kolejne podwyżki ze strony przedstawicieli „Skody“. I kiedy sprawa stanęła na dziewięciu milionach, Składkowski postanowił zakończyć pertraktacje; lekką ręką dołożył jeszcze dwa miliony za surowce i półfabrykaty. Wedle oceny fachowców cała fabryka, włącznie z drzewkami owocowymi i wiślanym piaskiem na ścieżkach, nie była warta więcej niż trzy i pół miliona, co Składkowskiego bynajmniej nie wzruszało. Za przepłacone „Skodzie“ pięć i pół miliona można było, jeżeli nie zbudować nową fabrykę, to przynajmniej zmodernizować zacofane, prymitywnie wyposażone fabryki w Lublinie i Białej Podlaskiej.

Tak jak w międzywojniu tak i dzisiaj czy to pis czy po robią dokładnie to samo

Konstruktorzy polskich silników lotniczych nie ustępowali konstruktorom płatowców. Jeszcze w 1926 roku polski konstruktor, inżynier Brzeski, opracował interesujący, oryginalny silnik birotacyjny.

Najwybitniejszy polski konstruktor silnikowy okresu międzywojennego, inżynier Stanisław Nowkuński, po swym eksperymentalnym „Czarnym Piotrusiu“ (około 1931 r.) zaprojektował w 1932 r. w rewelacyjnie krótkim czasie (3 miesiące!) silnik tłokowy G-1620 A, a następnie rozwojową wersję G-1620 B. Były to jedyne polskie silniki poza wykonanymi według licencji zagranicznej, które doczekały się seryjnej produkcji (około 250 sztuk łącznie).

Na całym świecie znany był nadzwyczajny silnik Nowkuńskiego GR-760, któremu zawdzięczaliśmy wygrany Challenge 1934 r. na polskim płatowcu RWD z polskim silnikiem. Wiele państw, mających wysoko rozwinięty przemysł silnikowy, zwróciło się do Polski o zakup licencji. Ale tym razem akurat obudziło się „sumienie“ w utytułowanych mężach z Departamentu Aeronautyki. Wydziwiano w nieskończoność nad różnymi drobnymi niedociągnięciami w czasie homologacji silnika, nie wykonano bagatelnej przeróbki w nieszczelnym systemie olejowym, wreszcie zniechęcono reflektanta, rzekomo dlatego, żeby nie tracić czasu na sprawy licencyjne. Nie podjęto jednak słusznej koncepcji, żeby silnik rozwinąć w podwójną gwiazdę o zwiększonej mocy.

Silnikiem jeszcze wyższej klasy była 8-cylindrowa „Foka-A“ Nowkuńskiego, którą po jego śmierci w 1935 r. dokończył Oderfeld. Silnik ten stał się sensacją Salonu Paryskiego w 1937 r. W 1939 r. był gotowy prototyp następnej wersji: „Foka-B“, silnik o osiągach wyższych od jakiegokolwiek silnika zagranicznego podobnej mocy. „Foka“ nigdy nie weszła do produkcji, skończyło się na 5 sztukach.

Podobna historia była i z następnymi, niezwykle ciekawymi silnikami „Waran“ (przewidywana moc startowa 2 000 KM) i „Legwan“ (podwójna gwiazda siedmiocylindrowa o mocy 2 500 KM).

Oba projekty były również rewelacją jak na owe czasy, lecz studia nad nimi - z powodu atmosfery nie sprzyjającej śmiałej myśli konstrukcyjnej - posuwały się bardzo opieszale. Projekt silnika o mocy 4 000 KM (poczwórna gwiazda), którego koncepcję ogólną dał inżynier Łosiński, a fragment opracowywali inżynierowie Strzeszewski i Freyberg, w ogóle nie przeszedł poza stadium wstępnych badań konstrukcyjnych.

Jaka jest sytuacja lotnictwa w przededniu wojny w latach 1938-1939? Dziewięćdziesiąt procent sprzętu jest zużyte, zdekompletowane, a w najlepszym razie - na poziomie 1932-1933 roku. Kredyty na lotnictwo rozpływają się w nie kończących się spłatach obcych licencji. I dokładnie  to samo jest dzisiaj, ta sama narracja prowadzona przez obecną hołotę zwaną rządem polskim.

Wojna? Ach, nikt w Departamencie Aeronautyki w to nie wierzy, a właściwie nie chce wierzyć.

SEPEWE zawiera natychmiast kontrakty na wywóz znacznych serii „Łosi“ do Bułgarii, Turcji, Jugosławii, a w toku pertraktacji znajdują się również umowy z Estonią, Łotwą i Finlandią. Tymczasem w polskim lotnictwie wojskowym - bez zmian: gruchoty, pudła, a ta niewielka ilość „Łosi“, którą dysponuje, jest praktycznie bezwartościowa, ponieważ z reguły brak jest jakichś niezbędnych części.

W Lublinie np. robotnicy musieli zniszczyć 40 nowiutkich  „Mew“ na dzień przed wkroczeniem hitlerowców, ponieważ Departament nie przysłał śmigieł i samoloty przez dwa tygodnie wojny stały bezczynnie. ( Tak właśnie wygląda profesjonalna robota obcego wywiadu ) To samo było na lotnisku Okęcie. W jednym z pułków lotniczych wmontowano do „Łosi“, z konieczności, stare gaźniki, co skończyło się kilkoma wypadkami.

Ale o tym Ci w szkole żaden z niedouczonych nauczycieli  nie powie.

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Bitwa pod Legnicą 9 kwietnia 1241, czyli skutki paktu Wenecji z Mongołami z 1221 r

 Czytelniku,

Jeśli Ci się jeszcze nie pomieszało w głowie od oglądania w telewizorniach cudów o tej ruchawce na Dzikich Polach zwanej Ukrainą pozwól, że Ci przypomnę fragment naszej historii, abyś lepiej rozumiał choć trochę historię swojego kraju, zwłaszcza, gdy większość historyków to zwykłe osły.

Zacznijmy od skutków.

Bitwa stoczona pod Legnicą 9 kwietnia 1241 roku została przeprowadzona w sposób sprytny, gdyż Mongołowie użyli wtedy coś w rodzaju gazów bojowych i dymu, w celu odwrócenia uwagi i sprowokowane ucieczki. O tym, że posługiwali się podbitymi Rusinami nie trzeba wspominać

Mongołowie rozbili rycerzy zakonnych i hufiec racibosrko-opolski i wtedy w wynku sprytnego manewru wciągają w wir walki Króla  Henryka II Pobożnego wraz z jego hufcem . Jego wojska zostały okrążone i wycięte. Głowę księcia, nabitą na włócznię, Tatarzy pokazali załodze legnickiej. Pewni, że rozbici Polacy nie stanowią już zagrożenia, udali się do głównych sił Batu-chana łupiących Węgry. Przedwczesna śmierć księcia Henryka doprowadziła do rozpadu jego państwa i pogłębiła rozbicie dzielnicowe. Tak kończą pobożni bez rozeznania w geopolityce. Generalnie skończyło się to dla nas słabo jak wiemy z historii.

Dobrze, ale pozostaje pytanie jak to się stało, że dziki lud ze wschodu porusza się w sposób zorganizowany i PLANOWY jakby wiedział, którędy ma iść i co ma rabować. Wojska jego są dzielone, jakby wiedział jak ma w takiej operacji podzielić ogromną armię.

Mongołowie nie mieli szkół wojskowych, pozostaje pytanie jak i skąd to wiedzieli. Skutkiem ich działań było min. załamanie wydobycia złota, a otworzyła min. sukces na cukier, który akurat sprzedawała Wenecja, a który był traktowany jako rarytas, luksus i lekarstwo, czyli świetny produkt do handlu. Tak się kreuje handel i politykę.

Odpowiedź znajdziemy w książce J. Chambers: The Devil's Horsemen: the Mongol Invasion of Europe. Londyn 1979, s. 24

Mongołowie zimą 1221 (luty/marzec) zawarli sojusz z kupcami weneckimi; w zamian za mapy i szczegółowe informacje na temat Europy Środkowej i Zachodniej, zniszczyli genueńskie miasto Soldaia ( to konkurencja Wenecji) na Półwyspie Kerczeńskim.

„To właśnie podczas rzezi Kumanów nad Morzem Azowskim i palenia miast, które dawały im schronienie, Subedei dokonał jednego z najważniejszych osiągnięć wyprawy. Po raz pierwszy spotkał ludzi z Europy Zachodniej. Dla kupców z Wenecji było oczywiste, że Mongołowie nie byli zwykłymi koczowniczymi bandytami, jak Kumanowie: żołnierze nosili pod lekką zbroją delikatny jedwab; ich dyscyplina i broń były takie, jakich Wenecjanie nigdy nie widzieli; z ich armią jechali lekarze i dyplomaci oraz korpus tłumaczy, w skład którego wchodził ormiański biskup; a muzułmańscy kupcy w ich taborze bagażowym byli tak skuteczni, że już drukowali tanie Biblie i sprzedawali je miejscowym Rosjanom. Subedejowi, z drugiej strony, Wenecjanie udowodnili, że nie są jego wrogami i w jego interesie było, aby stali się jego przyjaciółmi: nie mieli żołnierzy, nie oferowali ochrony Kumanów, a ich wiedza na temat geografii i polityki europejskiej byłaby nieoceniona. Przez kilka dni bawił ich wystawnie, a Wenecjanie z radością przyjmowali jego gościnę i odpowiadali na jego niekończące się pytania o cywilizacje Europy oraz pozycje i siłę królestw, które leżały na krańcach stepów. A kiedy uczty i rozrywki dobiegły końca, podpisano tajny traktat między Wenecją a Imperium Mongolskim. Podróżujący weneccy kupcy mieli sporządzać szczegółowe raporty na temat siły gospodarczej i ruchów militarnych w krajach, które odwiedzali, oraz szerzyć taką propagandę, jakiej wymagali Mongołowie, a w zamian za to, gdziekolwiek Mongołowie jeździli, wszystkie inne stacje handlowe miały zostać zniszczone, a Wenecja miała otrzymać monopol.

 

Subedei pragnął teraz bardziej niż kiedykolwiek posunąć się naprzód i rozpoznać granice Węgier, ale zanim wrócił na spotkanie z Jebe nad Donem, skorzystał z okazji, by zademonstrować Wenecjanom swoją szczerość. Cieśnina Kerczeńska, która oddziela Morze Azowskie od Morza Czarnego między lądem stałym a półwyspem krymskim, była zamarznięta. Na Krymie stała bogata genueńska stacja handlowa w Sudaku, która wtedy nazywała się Soldaia. Prowadząc swoich żołnierzy przez lód, Subedei zrównał Soldaię z ziemią i podczas gdy on jechał z powrotem przez Perekop, by dołączyć do Jebe, nieliczni ocaleni, którzy uciekli na galerach, wrócili do Włoch z pierwszymi relacjami naocznych świadków o bezlitosnych jeźdźcach.” ( tłumaczenie uproszczone )

 

Jeszcze fragment o Złotoryi z The Devil's Horsemen: ( ten fragment jest z tłumaczenia jednej z osób piszącej w komentarzach w szkole nawigatorów.

 

Bajdar i Kadan umówili się na ponowne spotkanie pod Wrocławiem, stolicą Śląska, gdzie spodziewali się zastać najsilniejszą z polskich armii, a ponieważ mosty na Odrze zostały zniszczone, Bajdar musiał najpierw zebrać wszystkie łodzie w Raciborzu i zbudować własny most pontonowy. Zanim dotarł do Wrocławia, mieszkańcy spalili już własne miasto i wycofali się do cytadeli. Kadan jeszcze nie dotarł, więc Bajdar zaczął go oblegać, ale w końcu otrzymał wiadomość, że Henryk Śląski [Henryk II Pobożny] zebrał armię północnych książąt pod Liegnitz, które znajdowało się zaledwie czterdzieści mil stąd, a król czeski Wacław maszeruje, by się z nim połączyć. Bajdar odstąpił od oblężenia, wysłał wiadomość do Kadana i Batu, i ruszył pełną parą, by dotrzeć do Liegnitz przed Wacławem.

 

Wrocławianie wierzyli, że zostali ocaleni przez cud, a legenda głosiła, że modlitwy przeora klasztoru dominikanów sprowadziły na niego tak promienną światłość z nieba, że Mongołowie uciekli w popłochu.

 

Pod Liegnitz, dziś znanym jako Legnica, naprędce zebrana armia Henryka liczyła nie więcej niż dwadzieścia pięć tysięcy ludzi, a wielu z nich było niewyszkolonych i źle wyposażonych. Mieczysław z Opola przyprowadził swoją armię, a margrabia Moraw wysłał wojsko pod dowództwem swojego syna Bolesława, ale składały się one głównie z niedoświadczonych wojsk feudalnych. Wielu rekrutów z Wielkopolski i duży kontyngent ochotników zebranych przez bawarskich górników złota z Goldburga [Złotoryja ?] na Śląsku byli uzbrojeni jedynie w narzędzia swojego fachu. Oddziały templariuszy z Francji i szpitalników  były zbyt małe, by mieć jakiekolwiek znaczenie. Poza własną armią Henryka złożoną z najemników i regularnych żołnierzy śląskich, którzy byli doświadczeni i wybitni, jedyną poważną jednostką w połączonej armii był wspaniały kontyngent krzyżacki dowodzony przez pruskiego landmistrza Poppo von Osterna. Morale nieświadomych poborowych podnosiła pewność siebie i splendor chrześcijańskich rycerzy z ich sztandarami i wspaniałymi zbrojami, ale chociaż ci poborowi mogli być zaciekłymi i odważnymi obrońcami na murach miasta, nie można było sobie wyobrażać, że mogliby być skuteczni na polu bitwy.

My widzimy informacje, o których się mamy uczyć, ale właściwe są zawsze ukryte, czasami są pod nosem, których nie widzimy, że Imperium Mongolskie odnosi się do królestwa stepowego założonego przez Czyngis-chana i rządzonego przez jego potomków Ögedei Khana, Güyük Khana i Möngke Khana (1190 do 1260), a także społeczności czterech kolejnych imperiów: Chanatu Czagatai (do 1565 r.), Ilchanatu (do 1507 r.), Złotej Ordy (do 1502 r.) i dynastii Yuan. (do 1387 roku, ale w Chinach tylko do 1368 roku). Imperium mongolskie nadal znało instytucję Wielkiego Chana nawet po 1260 roku, ale według Möngke Khana, odpowiedni Wielki Chan nie był już w pełni uznawany przez wszystkie mongolskie chanaty, ale częściowo działały jak niezależne imperia.