Czytelniku,
Warto zaznajamiać się z pozycjami, które pokazują, że
wywoływane rewolucje i wojny, niosą ze
sobą zmiany, które ktoś zawsze zaplanował. I chodzi o to, by je zawczasu
zauważyć i umieć nim przeciwdziałać.
W pozycji Niewygodna historia hiszpańskiej wojny domowej,
której autorem jest Juan Eslava Galan, widać jakie zmiany zachodziły wtedy, co
może nam pomóc lepiej zrozumieć co się dzieje dziś w UE.
„ …… WIEDZĄ TO
WSZYSCY - KAPELUSZ ZNAKIEM FASZYSTY
Wraz z postępami wojny, a także wojsk frankistowskich na
wszystkich frontach, anarchiści przestaną się dąsać i zaczną wreszcie
przestrzegać odgórnych wytycznych ("Zrzekniemy się wszystkiego prócz
zwycięstwa" - powie o zmianie strategii Buenaventura Durruti,
anarchistyczny wodzirej). Dzięki temu nieskuteczne dotąd milicje rewolucyjne,
którym w końcu sprzykrzyło się oddawanie terenu przeciwnikowi, przyjmą wojskowy
model komunistycznego Piątego Regimentu, przynajmniej do czasu sformowania
prawdziwego wojska - hiszpańskiej Armii Ludowej. Zanim to jednak nastąpi, musi
minąć jeszcze parę miesięcy i dojść do kilku kolejnych rozczarowań. Tymczasem
szerzy się rewolucyjny entuzjazm. Ulice zapełniają się mieszkańcami w ubraniach
roboczych lub koszulach, w czerwono-czarnych chustach na szyi, w rogatych
furażerkach, uzbrojonymi w karabiny, pistolety zatknięte za lederwerki oraz w
inne wojskowe rekwizyty otrzymane w chwili rozdawnictwa broni. Kapelusze i
krawaty zostają zdyskredytowane w związku z ich burżujskimi konotacjami, innymi
słowy - uznane za charakterystyczne przymioty wyzyskiwaczy robotników. W
"Solidarności Robotniczej" artykuł głosi: "kapelusz jest
nieestetyczną częścią stroju, zbędną i demonstrującą domniemaną wyższość
osobnika, który włożył go na swoje ciemię (...); gdy na ulicy przestaniemy
widzieć nakrycia głowy, wtedy rewolucja będzie nasza". Honorowe
stowarzyszenie kapeluszników czuje się dotknięte i wywołane do tablicy,
odpowiada więc w obronie własnego stylu życia: "Uznani doktorowie
potwierdzają, iż to właśnie z przechadzania się bez kapelusza, z odkrytą głową,
nieosłoniętą żadnym rondem ani daszkiem czapki, bierze się różnorakie zło,
takie jak rozmiękczenie masy mózgowej pod wpływem słońca oraz pogorszenie
wzroku. Wszyscy powinniśmy przykrywać głowę". W efekcie "Solidarność
Robotnicza" łagodzi swoje pierwotne stanowisko, przyznając teraz, że
kapelusz lub czapka mogą być, a niekiedy nawet obiektywnie są, korzystne ze
względów zdrowotnych. Zmieniając stanowisko, gazeta bierze pod uwagę również i
inne negatywne konsekwencje związane z zakazem noszenia kapeluszy, jak choćby
groźbę utraty pracy przez zatrudnionych w wytwarzającej je gałęzi przemysłu.
Mimo to w strefie republikańskiej wyraźnie spada liczba noszonych wykwintnych
nakryć głowy. Potwierdza to nawet sposób, w jaki po zakończeniu wojny będzie
reklamować się madrycka wytwórnia kapeluszy Brave, która zamknęła swoje podwoje
na czas wojennej zawieruchy: "Radykałowie komuszy nie nosili
kapeluszy". Bardzo to skuteczna przynęta dla obywateli o gnuśnym usposobieniu
bądź podejrzanej proweniencji, którzy rozpaczliwie usiłują zdystansować się od
obozu przegranych i uniknąć czystki przeprowadzanej przez powołane w tym celu
trybunały.
W 1936 roku strefę republikańską zalewają anarchistyczne
skróty (FAI, CNT, UGT *[Powszechny Związek Robotników (UGT - Unión General de
Trabajadores) - powstały po Wystawie Światowej w 1888 r. w Barcelonie
ogólnohiszpański związek zawodowy, do lat trzydziestych zajmujący pozycje
socjaldemokratyczne. O przyjęciu ideologii marksizmu walczącego zadecydował
związkowy przywódca Largo Caballero, angażując UGT w górniczą rewolucję 1934 r.
w Asturii, krwawo zdławioną przez wówczas wiernego Republice generała Franco. W
czasie wojny domowej syndykaliści z UGT zdecydowanie i aktywnie opowiedzieli
się po republikańskiej stronie. Zdelegalizowany po wojnie związek ponownie
zaczął funkcjonować w Hiszpanii po powrocie rządów demokratycznych w 1978 r. i
do dziś odgrywa jedną z wiodących ról na hiszpańskiej scenie związkowej.], POUM
*[Robotnicza Partia Zjednoczenia Marksistowskiego (POUM - Partido Obrero de
Unificación Marxista) - komunistyczna partia polityczna o trockistowskich
korzeniach. Współtworzyła rząd Frontu Ludowego i walczyła w wojnie domowej po
stronie Republiki, lecz była krytycznie nastawiona do innych organizacji (i
vice versa), doprowadzając do wielu tarć, a nawet starć.]...), a także
nieodłączny i wszechobecny symbol sierpa i młota. Powszechnym standardem staje
się używanie zwrotu "ty". Zniesione zostają hierarchie i podział
klasowy, następuje odejście od poniżającej formuły zwracania się na
"pan", która wyznacza dystans społeczny między wyzyskiwaczem a
wyzyskiwanym. Nakazuje się także rezygnację ze stosowania słowa
"szef", które ma dla robotnika upokarzający wydźwięk. Od tej chwili
szef będzie nazywany el responsable ("osobą odpowiedzialną"). Każdy
dla każdego staje się teraz "kamratem" albo "towarzyszem",
a tradycyjne pożegnanie adiós (dosł. "z Bogiem") zastępuje się
neutralnym światopoglądowo salud ("bądź zdrów"). Policjanci i
mundurowi z Guardia Civil, którzy do wczoraj pilnowali porządku publicznego i
poszanowania własności prywatnej, dziś powstrzymują się od interwencji w
sytuacjach pogwałcenia prawa i samowolki ze strony grup rewolucyjnych - równie
dobrze uzbrojonych jak funkcjonariusze państwowi, lecz przy tym znacznie
liczniejszych. Na madryckiej ulicy Gran Via czy na barcelońskim bulwarze Las
Ramblas milicjanci i milicjantki rozbijają się po kawiarniach i kinach, na lewo
i prawo epatując dopiero co pozyskanymi karabinami, furażerkami i opaskami.
Powołując się na hasła rewolucji, zajmują i plądrują domy prawicowców, którzy
wzięli nogi za pas, gdy tylko zdali sobie sprawę, co się święci. Zrzucane z
balkonów meble lądują na środku ulic, gdzie następnie zostają spalone; w imię
Rewolucji rekwiruje się żywność i rozmaite przedmioty. Najprzeróżniejsze ludowe
komitety milicyjne lub związkowe zajmują pałace, kościoły i rezydencje położone
w luksusowych dzielnicach. Ekskluzywne samochody ulegają konfiskacie.
"Kilkakrotnie wraz z Margot odważyłyśmy się wyściubić
nos na zewnątrz, a raz nawet zebrałyśmy się na odbycie spaceru" -
przypomina sobie Felicidad Blanc. "Zeszłyśmy aż do Recoletos. Przy stołach
w Cafe Gijón wciąż mogłyśmy dostrzec przyjaciół, niemniej jednak nie
pozdrowiłyśmy ich, sparaliżowane wewnętrznym strachem przed tym, że zostaniemy
rozpoznane. W Colon przed drzwiami pałacu Medinacelich, na zewnątrz, na
izabelińskich krzesłach rozsiadło się kilku milicjantów. Ulica zmieniła się nie
do poznania. Spojrzałam na opustoszały Pasaż de la Castellana, po którym
przechadzali się jedynie milicjanci w swoich niebieskich mundurach i czerwonych
chustach. (...) Nocą można było dosłyszeć strzały, pacos, jak tu je nazywają.
Padają z balkonów, a milicjanci odpowiadają ogniem. Każdej nocy rozpętują się
niewielkie potyczki. Nie ośmielamy się zapalać świateł, w mieszkaniu poruszamy
się po omacku. W ulicznej ciszy można dosłyszeć przechadzające się patrole i
słowa: »Dokumenty, towarzyszu«. Ich głosy są jedynymi, jakie słychać, inni
jakby przemienili się w nieme cienie. Od czasu do czasu pada jakiś strzał -
wymierzony w okno, w którym ktoś odważył się zapalić światło".
Republikańskie miasta opanowuje ożywiony ruch samochodów,
ciężarówek i autobusów z białymi oznaczeniami związków zawodowych i partii
politycznych, namazanymi długim pociągnięciem pędzla. Mnożą się wypadki
spowodowane przez domorosłych kierowców bez prawa jazdy. W całym tym zgiełku
przewozowym nie brakuje ciężarówek obładowanych dobrami luksusowymi łupieżczego
pochodzenia, takimi jak: obrazy, rokokowe krzesła, patelnie, zastawy stołowe,
fortepiany, adamaszkowe kotary, które przesłaniają owinięte nimi lampy z
Murano... *[Murano - wyspa położona nieopodal Wenecji, która słynęła z
produkcji luksusowego szkła i lamp.] Płoną niektóre kościoły i klasztory. Innym
budynkom sakralnym oszczędza się pożogi, za to zajmują je bojówkarze, chcąc
uniezależnić się w ten sposób od centrali bądź filii poszczególnych koterii w
ruchu związkowym. Milicjanci uwiecznili moment sekwestracji, robiąc sobie
zdjęcia w ornatach i rokietach, w jednej ręce trzymając karabin, jednocześnie
zaś w drugiej - butelkę mszalnego wina. W madryckim kościele Świętego Józefa
wielbiony wizerunek Dzieciątka Jezus z miejscowości Bola odziano w niebieski
mundur milicjanta i wyposażono w karabin. W kościele Świętej Carmen anarchista
Jose Olmeda i jego stronnicy bezczeszczą groby w poszukiwaniu ukrytych skarbów
i wyciągają zmumifikowane zwłoki starych kanoników, ustawiając je w pozycjach
seksualnych nad ciałami przeorysz i pobierając opłatę za możliwość obejrzenia
tak powstałej ekspozycji *[Kilka miesięcy później ten sam Jose Olmeda zostanie
postawiony za to i za inne przestępstwa przed republikańskim trybunałem, który
skaże go na karę śmierci.].
Ludzie szturmują więzienia i oswabadzają więźniów, domniemane
ofiary kapitalistycznego ucisku. Wielu z uwolnionych - łotrzy, wałkonie,
złodzieje, ludzie wybitnie podłej proweniencji - skorzysta z zaistniałego
zamętu, by powrócić do swojej występnej działalności: zapisują się do
lewicowych milicji i popełniają kolejne występki pod łaskawym sztandarem
rewolucji.
"Dwudziestego lipca - przypomina sobie kapitan Uribarri
- tych, którzy wyrazili gotowość walki, nie proszono ani o legitymację
związkową, ani polityczną. Doszło więc do tego, że w owych kluczowych dniach
hojnie rozdawano broń także i wśród tych, którzy takiej gotowości absolutnie
nie wyrażali, (...) podpisywali swoją listę werbunkową, zobowiązanie do
przestrzegania regulaminu milicji i... do boju! Przede mną stanął człowiek,
który już od lat miał przypiętą łatkę złodzieja. Dobrze go znałem. Ba, pewnego
razu to ja go wsadziłem za kratki! Nie umiał czytać ani pisać. Miał dwadzieścia
osiem lat.
- Towarzyszu Uribarri, chciałbym walczyć u towarzysza boku
przeciw faszystom... Wie towarzysz, kto ja jestem?
- Tak, pamiętam...
Nie wyglądał na przekonanego, więc dodał:
- Ja »Frysiu« jestem, Federico Perez Margarit, ten od kur w
Burjasot... - Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Tak, tych, które zwinąłeś z szopy profesora Gozalbo. Wejdź
do biura i niech cię zwerbują...
- Trzy miesiące w ciupie, ale to był pierwszy raz, kiedy nie
natłukli mi strażnicy. Estic agrant! (Po katalońsku: "To miłe z ich
strony!").
- Witaj w naszych szeregach!
Podałem mu rękę. Spojrzał na mnie ze zdumieniem, zanim, wciąż
nieco zaskoczony, w końcu ją przyjął... Znowu zaczął się śmiać, ściskając
palcami wytrawnego kieszonkowca moją dłoń dłoń kapitana Guardia Civil".
Tak wygląda rewolucja: to lud pod bronią. A broni jest nawet
więcej aniżeli samego ludu.
Na fasadzie madryckiego pałacu Bellavista, zarekwirowanego i
przemienionego w siedzibę Ligi Antyfaszystowskich Intelektualistów, młody
Camilo Jose Cela *[Camilo Jose Cela (1916-2002) - wybitny pisarz hiszpański
zaliczający się do "Pokolenia '50", laureat literackiej Nagrody Nobla
w 1989 r. W swojej twórczości łączył nowe techniki narracyjne z hiszpańską
tradycją Złotego Wieku, a także epatowanie realistycznym okrucieństwem z
ironicznym dystansem i groteską.] czyta namalowany slogan: "Towarzyszu,
wspieraj niezdyscyplinowanie".
"Mało prawdopodobne, by przy nakazach takiej treści
można było wygrać wojnę" - konstatuje.
W Barcelonie zwycięscy anarchiści przeprowadzają rewolucja w
drastyczniejszy sposób niż w Madrycie. Jak grzyby po deszczu powstają kolejne
utopijne stowarzyszenia bądź organizacje non profit, jak Ateneum Eklektyczne,
Liga Antypaństwowych Esperantystów, Stowarzyszenie Naturalistów
"Pięcioramienni" czy Studencka Federacja Wolnych Jaźni. Anarchizm
wychwala zdrowe i naturalne życie, czystość obyczajów, wstrzemięźliwość,
szczególnie jeśli chodzi o uprawianie seksu i picie alkoholu. Domy publiczne zostają
"wyzwolone" z tyranii stręczycieli i madames - wyzyskujących
"dziewczynki" burdelmam. "Anarchista na pocałunki musi
zasługiwać, a nie je kupować". Kiedy na przekór tak szlachetnym intencjom
kurwy domagają się prawa do wykonywania zawodu, wymowę owego idealistycznego
przykazania usiłuje się nieco złagodzić. W niektórych domach publicznych można
przeczytać następujące ogłoszenia: "Towarzyszu, traktuj dobrze wybraną
przez ciebie towarzyszkę. Zważ, iż mogłaby to być twoja córka, zważ, że mogłaby
to być twoja siostra".
W pierwszych dniach najbardziej ortodoksyjni anarchiści
próbują zamykać knajpy - "źródło plugastwa, gdzie ojcowie rodzin
przepijają dniówkę i rujnują swoje zdrowie" - i proponują na ich miejsce
wizyty w muzeach i bibliotekach.
Czynsze spadają o połowę, tydzień pracy zostaje skrócony do
czterdziestu godzin, a dniówki rosną mniej więcej o piętnaście procent. Handel
zostaje poddany kontroli, by wyplenić pośredników, którzy zarabiają, choć nie
wytwarzają. Próbuje się narzucić jednakowe zarobki, które zrównałyby wszystkich
pracowników w przedsiębiorstwie, od inżyniera przez frezera i szofera aż po
dozorcę. Wkrótce będzie trzeba z tego zrezygnować ze względu na uzasadnione
protesty wielu pokrzywdzonych. Żaden sprzeciw jednak nie jest tak
usprawiedliwiony i skuteczny jak protest meksykańskiej solistki Margarity
Carvajal, która pracuje w teatrze i zarabia tyle samo co pracowniczka
doglądająca ubikacji. Któregoś dnia artystka stawia się: "Skoro zarabiamy
tyle samo, to pomyślałam sobie dzisiaj, że babcia klozetowa wyjdzie na scenę,
podczas gdy ja zajmę się toaletami".
Antyrewolucyjne nazwy zastępuje się bardziej poprawnymi:
Ciudad Real otrzymuje godność Ciudad Libre de la Mancha; Talavera de la Reina
od tego momentu będzie się nazywać Talavera del Tajo; Olias del Rey - Olfas del
Teniente Castillo; San Lorenzo de El Escorial - El Escorial de la Sierra; San
Fulgencio del Segura - Ucrania del Segura... To samo zachodzi w przypadku ulic:
madrycka aleja Conde de Peńalver otrzyma nazwę Avenida de Rusia, barcelońska
Rambla Świętej Moniki zostanie Ramblą Rewolucji Lipcowej; Via Layetana w swoim
czasie stanie się Via de Durruti.
Utopia błyskawicznie ukazuje swoje wady. Chociaż anarchiści
likwidują więzienia - ten straszliwy kapitalistyczny wynalazek istniejący tylko
po to, by zamykać krnąbrnych robotników, haniebne klatki, pobyt w których nie
resocjalizuje przestępcy - to jednak szybko okazuje się, że wobec wciąż
popełnianych przestępstw sądy i więzienia są nieodzowne. Problem omija się
poprzez zmianę nazwy. Od tej chwili więzienie będzie się określać słowem
"prewentorium", wyrok skazujący zaś na tyle a tyle lat więzienia -
"rozdziałem od wspólnego życia obywatelskiego".
Tymczasem w mętnej wodzie rewolucji przestępcy i złoczyńcy
korzystają z tak dogodnych okoliczności. Bez przeszkód tuszowane są przypadki
wyrównywania rachunków i krwawych wendett, a egzekucje przeprowadzane na
przeciwnikach politycznych stoją na porządku dziennym.
Prawi obywatele w głębi serca czują niesmak, widząc Republikę
w niepożądanych rękach. Trzydziestego lipca grupa intelektualistów podpisuje
manifest przygotowany przez Jose Bergmana, opowiadając się "po stronie
Rządu Republiki i ludu, który z przykładnym bohaterstwem walczy o swoje
wolności". Pośród podpisanych figurują Jose Ortega y Gasset *[Jose Ortega
y Gasset (1883-1955) - filozof i profesor akademicki, uważany za jednego z
autorów odrodzenia hiszpańskiej myśli filozoficznej na początku XX w. Autor
m.in. słynnych i przełożonych na polski esejów Bunt mas oraz Dehumanizacja
sztuki.], Ramon Menendez Pidal *[Ramon Menendez Pidal (1869-1968) - słynny
mediewista, historyk i filolog, autor fundamentalnych dzieł z zakresu historii
Hiszpanii i ewolucji języka hiszpańskiego, m.in. monumentalnej Historia de
Espańa.], Gregorio Maranon *[Gregorio Maranon (1887-1960) - historyk, literat i
endokrynolog, jeden z najwybitniejszych intelektualistów dwudziestowiecznej
Hiszpanii, który bywa zaliczany do "Pokolenia '98".] i Antonio
Machado *[Antonio Machado (1875-1939) - poeta hiszpański (brat Manuela)
należący do nurtu zwanego "Pokoleniem '98". Ten początkowo
hermetyczny modernista w późniejszym okresie zbliżył się do socrealizmu. Autor
takich m.in. tomików, jak Soledades, Campos de Castilla, elegii na śmierć
Garcii Lorki (El crimen fue en Granada). Po polsku ukazało się jego m.in. Serce
i kamień.]. Półtora roku później, w grudniu 1937 roku, już na wygnaniu, Ortega
y Gasset wypiera się swojej deklaracji, "którą komuniści i im pokrewni
nakazali mu podpisać (w Madrycie), grożąc przy tym najcięższymi
konsekwencjami".
W drugim obozie także znajdziemy poprawnych politycznie
intelektualistów, którzy dla ratowania własnej skóry gotowi są uwierzyć we
wszystkich i we wszystko. Manuela Machado *[Manuel Machado (1874-1947) - poeta
hiszpański "Pokolenia'98", modernista obracający się w kręgu flamenco
i folkloru andaluzyjskiego, wraz z bratem Antoniem autor wielu wybijających się
utworów dramatycznych (najsłynniejszy - La Lola se va a los Puertos). Jego
osobista twórczość znajduje się dziś w cieniu dzieł brata (w epoce frankizmu sytuacja
wyglądała dokładnie na odwrót).], najstarszego z rodzeństwa Machadów, wojna
zaskakuje w Burgos, gdzie wcześniej wybrał się, by odwiedzić swoją szwagierkę
należącą do tamtejszego zakonu. Manuel, który zawsze był bardziej liberalny,
zbuntowany i republikański niż jego brat Antonio, spuszcza zasłonę na swoją
niewygodną przeszłość i przystępuje do Ruchu Narodowego *[Ruch Narodowy (hiszp.
Movimiento Nacional lub po prostu Movimiento) - wszechobecna struktura
frankistowskiego państwa korporatystycznego, na którą składały się cała
administracja państwowa (z generałem Franco na czele), jedyna legalna partia
(FET y JONS), jedyna legalna struktura hierarchicznych (odgórnych) związków
zawodowych, liczne młodzieżówki, organizacje kobiece, oświatowe, hobbystyczne...
Negacja systemu oznaczała w najlepszym wypadku ostracyzm, najczęściej zaś -
dotkliwe represje. Tej wszechogarniającej strukturze, której niektórzy nie
wahają się określić mianem "totalitarnej" (dla innych jest ona jednak
"autorytarna", m.in. dla wyśmienitego socjologa polityki Juana Jose
Linza), towarzyszyła również ideologia, mająca swoje korzenie w Falandze, lecz
de facto od niej odległa - nazywana nacjonalkatolicyzmem.]. W pewnym momencie
starszy z Machadów posuwa się wręcz do sklecenia peanu na cześć Franco *[Chodzi
o powstały w 1939 r. panegiryk Al sable del Caudillo na cześć wkraczającego
właśnie do Madrytu generała Franco.].
Santos Martfnez Saura, sekretarz Azańi, wspomina nieprzyjemne
spotkanie z milicjantami pod koniec sierpnia 1936 roku: To już ponad półtora
miesiąca, jak nie chodziłem rozprostować nóg dalej niż na Campo de Moro, gdzie
szef rządu wybierał się - zawsze po jedzeniu - w towarzystwie któregoś ze
swoich przyjaciół lub pomocników. Jednego z późnych wieczorów, nie wytrzymawszy
zamknięcia wśród czterech ścian i dojmującego skwaru, skorzystałem z okazji, że
don Manuel wcześnie wycofał się do swoich pokoi, i wyszedłem na ulicę, kierując
swoje kroki do znajdującej się na Gran Via kawiarni Zahara, gdzie spotykają się
moi przyjaciele. Właśnie siedziałem tam z nimi i wspólnie komentowaliśmy
zmienne koleje wojennej zawieruchy, gdy pojawił się jeden z tych patroli,
których członkowie co jak co, ale na pewno nie chcieli znaleźć się na pierwszej
linii frontu, czyli tam, gdzie rzeczywiście czyhał prawdziwy wróg (a trzeba
pamiętać, że działo się to wtedy, gdy nacjonalistyczne oddziały z Maghrebu i
legioniści już wkroczyli do niektórych dzielnic stolicy). Zamiast tego woleli
rozbijać się po ulicach i kawiarniach, legitymując każdego napotkanego
uczestnika pierwszej lepszej pogawędki, a więc żądając od nich okazania
dokumentów tożsamości i listów uwierzytelniających wystawionych przez partie
polityczne bądź związki zawodowe. Znakiem firmowym przybyłych była, jak
wiadomo, czerwono-czarna chusta na szyi, a także kilka innych paramilitarnych
przymiotów, karabin na ramieniu czy też pistolet za pasem, o ile nie jedno z
drugim naraz. Wyraźnie rzucało się w oczy, że są (lub byli, jeśli pozbawiono
ich piastowanych funkcji) syndykalistami należącymi do jednego z dwóch
największych związków zawodowych, które rościły sobie prawa do proletariackiego
rządu dusz. Wszyscy obecni okazywali patrolowi swoje papiery i legitymacje.
Kiedy przyszła moja kolej, oświadczyłem - co potwierdzili moi współbiesiadnicy
- że jestem osobistym sekretarzem prezydenta Republiki i przed wyjściem z
pałacu nie pomyślałem o przypilnowaniu, by włożyć do kieszeni jakiś dokument
tożsamości. Śmiali się z tych tłumaczeń, nie uwierzyli w ani jedno moje słowo.
Kazali mi wyjść za nimi na ulicę, gdzie czekały inne typki ich pokroju. Nie
wiem, po jaką cholerę chcieli, żebym im towarzyszył, ani dokąd, ale w końcu,
zdobywszy się raczej na szaleństwo niż odwagę, przystałem na ich żądanie. Pod
drzwiami kawiarni oczekiwał należący do nich stary samochód, z pewnością
kradziony. Diabli wiedzą, ile przestępstw za jego pomocą popełniono, jako że do
innych ulubionych rozrywek tego typu czujek należało wkraczanie do mieszkań i
po złupieniu ich - zabieranie ze sobą tych pechowców, którzy zostali uznani za
prawicowców. Wystarczyło, że nie mieli odpowiednich papierów, dowodu
członkostwa w lewicowej organizacji politycznej i tym podobnych dokumentów
dowodzących poparcia dla strony rządowej, które milicjanci chcieli w owych
dniach krzewić. Nieszczęśników zabiera no w ustronne miejsce, gdzie czekał ich
strzał w potylicę W pierwszych miesiącach wojny nie było sposobu, by
zaprzestano tego typu praktyk, gdyż wszystkie znajdujące się do dyspozycji
republikanów siły o wysokim morale rzucono do boju przeciw rebeliantom stojącym
u bram Madrytu. Wracając do mojej historii - już w samochodzie powiedziałem im,
żebyśmy przed udaniem się do siedziby ich komitetu najpierw podjechali pod
znajdujący się tuż obok pałac, tak abym mógł udowodnić, że ich nie okłamałem.
Syndykaliści zgłaszali wątpliwości, pojawiły się różne zdania, niemniej jednak
ostatecznie przystali na moją propozycję. Przed olbrzymimi wrotami otoczonymi przez
budki wartownicze poprosiłem strażników o wezwanie oficera gwardii pałacowej.
Gdy ten rozpoznał mnie, zasalutował w geście pozdrowienia, wysłuchał mnie, po
czym na moją prośbę wpuścił nas wszystkich do środka. »Bohaterom zaplecza
frontu« odebrało mowę, po chwili wszyscy zaczęli prześcigać się w
przeprosinach. Wraz z porucznikiem zdecydowaliśmy, że najlepsze, co możemy
zrobić, to poczęstować skonfundowanych bojówkarzy kolacją, jako że trapiący ich
głód dorównywał zapewne rozsadzającej ich bezczelności, a w pałacu zawsze
znajdowały się zapasy żywności dla oddziału strzegącego budynku. Tak też
zrobiliśmy, ale... mało tego! Zaraz potem trzeba było ich wyrzucić, bo już
usilnie obstawali przy oddaniu się pod nasze rozkazy".
"SPACERKI ZA MIASTO"
Ci, którzy do 18 lipca byli po prostu politycznymi
adwersarzami, wnet, z dnia na dzień, przemieniają się w śmiertelnych wrogów.
Bunt wojskowy jest iskrą, która doprowadza do rewolucyjnego wybuchu.
Nieprzejednane postawy zarówno jednej, jak i drugiej strony konfliktu mają
znaleźć swoje rozstrzygnięcie w trakcie wojny domowej. Z jednej strony dominuje
"nienawiść przez lata systematycznie sącząca się w serca osób
biedujących", z drugiej zaś - "nienawiść pyszałków, zupełnie
niepotrafiących znieść hucpy ubogich" (Azańa).
Nienawiść pyszałków. To wyrażenie Azańi przywodzi na myśl
ustęp ze wspomnień Jose Luisa de Villalongi: "Wciąż pamiętam dzień, jakoś
na chwilę przed wojną, w którym moja babcia nagle powiedziała: »Czuję
niewypowiedzianą pogardę dla ubogich«. Gdy zaś wszyscy wokół porozdziawiali
usta ze zdziwienia, wyjaśniła: »A tak właśnie, no bo ilu ich jest? Miliony. A
ilu jest nas, bogatych? Naprawdę niewielu. Tymczasem piastujemy nasze miejsce
od wieków i nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby nam je odebrać«".
Biedota tłumi swoją skumulowaną nienawiść, majętni zaś
również żywią to samo uczucie, tyle tylko, że mogą wykorzystać swoją przewagę.
Tymczasem wraz z początkiem wojny nastaje epoka terroru, porwań i zabójstw,
których ofiarami padają co bardzie, znaczące osoby zarówno z jednej, jak i z
drugiej strony barykady.
Już pierwszego dnia - tego samego 18 lipca - milicjanci
szturmują szpital Gómez Ulla, porywają wracającego do zdrowia po operacji
generała Eduarda Lopeza Ochoę (uczestniczył w represjach w Asturii w 1934
roku), rozstrzeliwują go, kastrują zwłoki, obrzynają uszy, dekapitują
nieszczęśnika i odbywają przejażdżkę po ulicach Madrytu z odrąbaną głową,
nabitą na kij od miotły. Kilka godzin później zostają rozstrzelani generał
Joaquin Fanjul oraz porucznik Quintana, przywódcy buntowników w koszarach La
Montana. Osądzający generała Trybunał Wojenny spełnia jego ostatnią wolę:
udziela zgody na formalne wzięcie ślubu z wieloletnią narzeczoną.
Tego samego dnia w La Coruni buntownicy zatrzymują młodego
burmistrza Francisca Pereza Carballo oraz jego żonę Juanę Capdevilla. Jego
rozstrzeliwują, ją z kolei w więzieniu czeka wymuszony zabieg aborcji. Później
odzyskuje wolność, jednak po kilku dniach prawicowcy ponownie ją zatrzymują,
gwałcą i w końcu mordują.
Jeden z frankistowskich zarządców La Coruni, Jose Maria de
Arellano, usuwa Santiaga Casaresa Quirogę z miejskiego rejestru cywilnego,
"albowiem Rejestr Cywilny został stworzony dla istot ludzkich, a nie dla
robactwa".
Prześladować przeciwnika, osaczyć go, zabić go, jakby miało
się do czynienia z robactwem. Krwawa orgia rozszerza się na całą Hiszpanię.
Efektem nocnych zatrzymań przez bojówki z jednej bądź drugiej strony konfliktu
są dziesiątki rozstrzelanych osób, których ciała walają się w rowach
przydrożnych, pod murami cmentarzy, za miastem w szczerym polu. Nazywa się to
dar el paseo - "odbyciem spacerku" za miasto.
Zrewoltowani wojskowi stawiają przed doraźnym Trybunałem
Wojennym, oskarżają o zdradę i rozstrzeliwują swoich towarzyszy, którzy
pozostali wierni Republice i legalnie ukonstytuowanemu rządowi.
Socjalistyczny przywódca Indalecio Prieto próżno błaga o
zaprzestanie dokonywanych przez jego współtowarzyszy karygodnych mordów,
będących aktem zemsty za zbrodnie popełniane po drugiej stronie linii frontu:
"Posłuchajcie mnie: nie możecie ich naśladować! Nie naśladujcie ich! Swoim
zachowaniem musicie okazać swoją moralną wyższość; przerośnijcie ich swoją
wspaniałomyślnością. Żeby było jasne - nie proszę was o to, byście zatracili
zapal bitewny, męstwo na polu walki. W starciu potrzebne są twarde charaktery
(...), hart ducha ze stali, ale proszę też o wrażliwe serca, zdolne do drżenia
w obliczu niedoli drugiego człowieka; niech będą one ostoją miłosierdzia, tego
subtelnego uczucia, bez którego zatraca się istotę ludzkiej wielkości".
Morały Prieto to głos wołającego na puszczy. W niepohamowanej
spirali przemocy każda ze stron robi wszystko, co w jej mocy, by eksterminować
przeciwnika. Na obszarze "narodowym" prześladuje się i morduje
lewicowców (intelektualistów, polityków, burmistrzów); na terenie
"republikańskim" - prawicowców (polityków, posiadaczy ziemskich,
arystokratów, przedstawicieli kleru, faszystowskich wojskowych). Dochodzi do
mrożących krew w żyłach scen, które przywołują na myśl najbardziej ponure momenty
z dziejów Hiszpanii.
W madryckim więzieniu Modelo jeden z więźniów zwierza się
towarzyszowi niedoli:
- Wydaje mi się, że jesteśmy uratowani. Ten milicjant,
którego pozdrowiłem, był kelnerem w moim ulubionym lokalu. Musi być mi
wdzięczny za pokaźne napiwki, jakie ode mnie otrzymywał.
Nadchodzi chwila "branki" i wspomniany
milicjant-kelner wskazuje na hojnego delikwenta:
- Tego rozstrzelajcie w pierwszej kolejności.
Milicjanci wleką wspomnianego więźnia pod ścianę. Kiedy
odchodzą, powiernik skazanego stwierdza:
- Jakie to szczęście, że nigdy nikomu nie wyświadczyłem
przysługi, to i nie mam takich "przyjaciół".
Po drugiej stronie barykady kilku funkcjonariuszy wiezie
skazańca na tyle furgonetki, o świcie, pod mury cmentarza, gdzie go
rozstrzelają. Jeszcze w drodze jeden z komanda rzuca:
- Ależ zimno! Przemarzłem do szpiku kości.
- Właśnie, strasznie chłodno - potwierdza skazaniec, próbując
wkraść się w łaski swoich katów.
- Nie masz co sobie narzekać, stary łajdaku - napomina go
strażnik. - Ty przynajmniej nie będziesz musiał wracać.
Ojciec znakomitego mediewisty Julia Valdeona, republikański
wykładowca mający posadę w Aranjuez, gdzie współpracuje przy inicjatywach
organizowanych przez Dom Ludowy *[Dom Ludowy (hiszp. Casa del Pueblo) - lokalne
siedziby socjalistycznej partii PSOE służące robotnikom jako punkt pomocy,
spotkań, informacji itd. Pierwszy "dom ludowy" powstał w 1908 r. w
Madrycie, notabene w przepięknym pałacu książęcym.], odnosi rany i dostaje się
do niewoli na froncie pod Segowia w sierpniu 1936 roku. Jego ziomek z miasteczka
Olmedo poznaje go w szpitalu i donosi na niego jako na "wichrzyciela i
niebezpiecznego wykształciucha". Trybunał Wojenny skazuje Valdeona na
śmierć za nielojalność wobec armii. Powiadamiają krewnych, że rodzina musi
zapłacić za trumnę, jeśli życzy sobie, by zwrócono ciało. Rozstrzeliwują go 11
października 1936 roku. Teść straconego, Pio, burmistrz wspomnianego miasteczka
z ramienia Republikańskiej Lewicy (a więc z drugiej strony barykady), podziela
jego los.
O świcie do jego domu wkracza grupa nieco podpitych
prawicowców i uprowadza żonę Victorinę, ich córkę Concepción, a także męża tej
ostatniej, Bonifacia. Jeden z tworzących szwadron starał się przed laty o
względy Concepción i został przez ówczesną pannę odrzucony. Teraz gwałci ją w
obecności męża, następnie napastnicy rozstrzeliwują całą trójkę pojmanych.
Miesiąc po śmierci starego Valdeona ojciec innego
znamienitego historyka Ricarda de la Ciervy y Codorniu, bojownik prawicowej
Akcji Hiszpańskiej (Acción Espańola), prawnik i deputowany do Kortezów,
podziela ten sam straszliwy los. Zatrzymują go na madryckim lotnisku Barajas
tuż przed wejściem na pokład samolotu, zostaje internowany w stołecznym
więzieniu Modelo. Siódmego listopada, w obliczu uporczywych pogłosek o
"brankach" i egzekucjach, Felix Schlayer, dyplomata z norweskiej
ambasady, osobiście zjawia się w więzieniu, by wywiedzieć się czegoś o losie
Ricarda de la Ciervy. Mydlą oczy Norwegowi, odsyłając go od jednego wydziału do
drugiego, a we wszystkich zapewniają go, że więzień ma się dobrze i jest
należycie traktowany. W rzeczywistości rozstrzelali go tego samego ranka w
Paracuellos wraz z ośmioma setkami innych osadzonych z więzienia Modelo.
"Podczas pierwszych miesięcy walk - opowiada swojemu
synowi filozof Julian Marfas *[Julian Marias Aguilera (1914-2005) - filozof i
wykładowca, laureat nagrody Principe de Asturias w dziedzinie humanistyki w
1986 r. Ten zorientowany na katolicyzm przedstawiciel hiszpańskiej inteligencji
w latach trzydziestych popierał Republikę, a później, po krótkim pobycie w
więzieniu, próbował funkcjonować w niechętnej mu frankistowskiej Hiszpanii.
Jego synem jest Javier Marias (ur. 1955), jeden z najwybitniejszych hiszpańskich
pisarzy współczesnych, autor m.in. przetłumaczonych na polski Serce tak białe
oraz Jutro, w czas bitwy, o mnie myśl.], który przeżył wojnę w Madrycie -
wszędzie widziało się zatrzymania, którym nierzadko towarzyszyły szturchańce i
uderzenia kolbą broni. Do rzadkości nie należały też łapanki w domach,
uprowadzali całe rodziny wraz z osobami, które akurat wpadły w odwiedziny.
Można było natknąć się na pościg za kimś bądź też na wymianę ognia w
nieokreślonym zaułku. W nocy do naszych uszu dochodziły salwy egzekucji
wykonywanych na rogatkach miasta, efekt tak zwanych paseos, a także suche,
pojedyncze wystrzały pacos oddawane z płaskich dachów (przez strzelców
wyborowych, zresztą sam to wiesz). Zdarzało się to przede wszystkim podczas
pierwszych dni, gdy już miało się ku zmierzchowi albo też właśnie bardzo
wcześnie rano. Jeśli zaś o świcie coś było słychać, były to wystrzały w skroń
lub w potylicę. Egzekucji dokonywano z bardzo niewielkiej odległości przy
rowach przydrożnych, choć nie tylko w takich miejscach. Niekiedy, jeśli nogi
zaniosły cię w nieodpowiednie miejsce w nieodpowiednim czasie, mogłeś zauważyć,
jak głowa komuś pęka - i to w znaczeniu dosłownym, niemetaforycznym - gdy
ofiara została przed śmiercią zmuszona do klęknięcia, czy też ujrzeć wypływającą
z czaszki miazgę mózgową. Najlepiej było wtedy iść dalej, nie oglądać się,
odejść jak najszybciej, i tak nie można było nic zrobić (...). Do tego samego
dochodziło w obu strefach. Nieco później po naszej stronie barykady położono
temu kres, chociaż tylko w jakiejś mierze, niewystarczająco; w tej drugiej
praktycznie nawet nie podejmowano takich prób, ani przez trzy długie lata
wojny, ani nawet później, w obliczu już zwyciężonego przeciwnika".
Julianowi Marfasowi przez całe życie towarzyszyło rozdzierające wspomnienie:
"Jechaliśmy tramwajem, skręciliśmy z Alcala, wjeżdżając w ulicę
Velazqueza. Wtedy jedna z kobiet, która siedziała w rzędzie przed nami,
wskazała palcem na jakiś dom, na jedno z wyższych pięter, i powiedziała do
swojej towarzyszki podróży: »Patrz, tu mieszkała familia jakichś bogaczy;
wszystkich wygoniliśmy i zabraliśmy na 'spacerek'. Najmłodszego z rodziny,
niemowlaka jeszcze, sama wyjęłam z kołyski, złapałam za stopy, zrobiłam nim
kilka młynków i cisnęłam o ścianę tego mieszkania. Nikomu nie przepuściliśmy z
całej tej pierdolonej rodzinki«. (...) Kobieta ta opisywała swoje bestialstwo
(...) z naturalną swobodą, bez nadawania temu jakiegoś większego znaczenia, za
to z poczuciem całkowitej bezkarności, która panowała w tamtych dniach, nawet
bez przykładania wagi do tego, że ktoś mógłby to usłyszeć. Mówiła o tym wręcz z
dumą". Marfas pamiętał też inne barbarzyństwo, popełnione z kolei przez
drugą stronę: po wkroczeniu do Rondy narodowcy zawlekli trzech więźniów na
ubocze, by tam ich rozstrzelać. Najpierw jednak zmusili ich do wykopania sobie
grobów. Jeden z nich, Emilio Mares, syn republikańskiego alkada, postawił się
swoim katom: "Możecie mnie zabić i zabijecie mnie - powiedział im - Ale
nie będziecie sobie ze mnie kpić".
Emilio Carrere opisuje atmosferę "spacerków" w
Madrycie: "Dwunasta w nocy, kawiarnia Universal pękająca w szwach od
hołoty w niebieskich strojach. Chlejusy, które przed chwilą były złodziejami,
oczekujące świtu, by stać się mordercami. Kobiety oszołomione brandy i
lubieżnym nekrofilskim pożądaniem; kurewki uczestniczące w egzekucjach".
Poprzestańmy na tym, co już zostało wymienione. Na
przestrzeni kilku miesięcy z przyczyn politycznych morduje się tysiące
niewinnych mieszkańców. To tysiące tragedii, które dotyczą praktycznie każdej
hiszpańskiej rodziny. Tysiące zabitych osób, a każda z własną wstrząsającą,
przeraźliwą historią.
W trakcie trwania wojny represje przyczynią się do co
najmniej tylu śmierci, do ilu dochodzi w wyniku samych działań na froncie. A
być może wręcz liczebnie je przewyższą.
W małych miejscowościach marne ma szanse na ocalenie ten, kto
ostał się po nieodpowiedniej stronie - wszyscy wszystkich znają po sąsiedzku i
to samo tyczy się ich poglądów. W miastach są większe możliwości skutecznego
zapadnięcia się pod ziemię bądź anonimowego ukrywania się. Wielu opuszcza swoje
domostwa, przebiera się i przenosi do tymczasowych mieszkań, skromnych
pensjonatów. W Madrycie niemal siedem tysięcy prawicowych uchodźców gromadzi
się w ambasadach, korzystając z ochrony zapewnianej przez immunitet
dyplomatyczny. W ciągu całej wojny Czerwony Krzyż zapewni wiele dwustronnych
wymian więźniów. Inni z kolei, zamiast uciekać, decydują się pójść na ochotnika
na pierwszą linię frontu, gdzie czują się bezpieczniej niż na tyłach, a w
niektórych przypadkach mają także nadzieję, że przy pierwszej lepszej okazji
uda im się przejść na drugą stronę barykady. Często też powtarzają się zupełnie
niespodziewane konwersje ideologiczne na zapatrywania panujące w danej strefie,
czego dobrym przykładem jest wcześniej opisany przypadek Manuela Machado. Ze
względu na popyt na falangistowskie koszule w strefie narodowców zaczyna
brakować jasnoniebieskich nici. Błękitna koszula jest niczym list żelazny,
który zapewnia możliwość swobodnego poruszania się po ulicach (stąd bywa
nazywana "kołem ratunkowym"). U frankistów demokracja i pluralizm
same w sobie stają się podejrzane. Naciska się na mniej liczne partie, by
dokonały samorozwiązania, nawet jeśli są z prawicy. Jak to się mówi, przezorny
zawsze ubezpieczony.
Wiadomość wzięta z prasy: "Zastępca przewodniczącego
Radykalnej Partii Autonomicznej oraz sekretarz tego ugrupowania odwiedzili
przedstawiciela władz cywilnych i oświadczyli, że choć ugrupowanie zostało już
jakiś czas temu rozwiązane, pragną ponownie zapewnić go, że likwidacja partii
rzeczywiście miała miejsce. Jednocześnie wyrazili ubolewanie, że brak funduszy
nie pozwoli im na dokonanie wpłaty na Wojsko, i po raz wtóry uczynili wiadomym,
że wspomniane ugrupowanie przestało istnieć".
Cały szereg innych organizacji bierze przykład z ugrupowań
partyjnych i dokonuje samorozwiązania - tak na wszelki wypadek. Wśród nich
zdarzają się wspólnoty tak apolityczne jak Krajowy Związek Kierowców
Samochodów, Stowarzyszenie Pracowników Smażalni Ryb czy też Zrzeszenie
Producentów Krzeseł Trzcinowych.
Tymczasem po przeciwnej stronie rewolucja rozkręca się
własnym rytmem. "Analfabeta, który przewodniczy trybunałowi ludowemu, ma
większą władzę niż sędzia Sądu Najwyższego. Rozkazy sierżanta milicji znaczą
więcej niż wytyczne porucznika w wojsku. Przewodniczący komitetu dzielnicowego
CNT lub FAI ma więcej do powiedzenia aniżeli członek Rządu" (Serrano
Suńer).
Dwudziestego drugiego sierpnia milicjanci wkraczają do
więzienia Modelo, czemu nie może zapobiec ani dyrektor zakładu, ani podlegający
mu urzędnicy. Brygada wybiera najlepiej wykształconych spośród prawicowych
więźniów i w nocy z 22 na 23 sierpnia rozstrzeliwuje ich. Z tarasu
sąsiadującego budynku inni milicjanci strzelają do więźniów na jednym ze
spacerniaków; w ten sposób zabijają tuzin z nich.
Gdy wieść o tym dociera do uszu Indalecia Prieto, ten
skomentuje to: "Dziś oto przegraliśmy wojnę".
KLECHY POD ŚCIANĘ!
Zgodnie z katechizmem rewolucjonisty Kościół jest opium dla
ludu i odwiecznym wspólnikiem klasy wyzyskiwaczy. Już od kilkudziesięciu lat
krzewiciele antyklerykalizmu rzucają na Kościół oskarżenia o przepych i
obojętność wobec nędzy proletariatu, cechy stojące w jaskrawej sprzeczności z
ewangelicznym nauczaniem. Wymizerowany robotnik mający na utrzymaniu dzieci
ostro kontrastuje z wizerunkiem opasłego duchownego, który - z rewolucyjnego
punktu widzenia - wiedzie rozkoszne, pańskie życie próżniaka kosztem potu, krwi
i łez proletariuszy. Kumulowana od pokoleń nienawiść znajduje gwałtowne ujście
latem 1936 roku. Rozszalałe masy wykorzystują bałagan w państwie do plądrowania
i puszczania z dymem kościelnych włości. Płomienie trawią około dwudziestu
tysięcy domów bożych, ludzie mordują siedem tysięcy zakonników (ginie co szósty
spośród wszystkich) *[Dokładny spis kościelnych ofiar wygląda następująco:
trzynastu biskupów, cztery tysiące stu osiemdziesięciu czterech proboszczów,
dwa tysiące trzystu sześćdziesięciu pięciu zakonników i dwieście osiemdziesiąt
trzy mniszki. Źródło: Antonio Montero, Historia de la persecución religiosa en
Espańa (1936-1939), Madryt 1961.].
Mimo iż Kościół jest dziełem boskim, reakcja tej instytucji i
stojącego na jej czele prymasa kardynała Isidra Goma na wybuch wojskowego buntu
jest bardzo ludzka - opowiada się po frankistowskiej stronie, usprawiedliwiając
rokosz wojskowych przed społecznością międzynarodową. Gdy wojna domowa
dobiegnie końca, kardynał Goma osobiście przypieczętuje układ Kościoła z
Rządem, wręczając hiszpańskiemu Caudillo symboliczny Miecz Zwycięstwa.
Tymczasem w kościele w Castańo del Robledo, górzystej wiosce położonej w prowincji
Huelva w paśmie Sierra de Aracena, górnicy podpalają nastawę ołtarza. Gdy
narodowcy zajmują mieścinę, pochodzący z niej biskup Pampeluny zleca snycerzowi
wyrzeźbienie wielkiej postaci patrona Hiszpanii, świętego Jakuba pogromcy
Maurów (hiszp. Santiago Matamoros), która miałaby zastąpić ołtarzowe retabulum.
Instrukcje prałata nie pozostawiają niedomówień: Maur w turbanie, który zawsze
znajdował się w tradycji ikonograficznej postaci Jakuba, ma zostać zastąpiony
przez podobiznę Lenina dzierżącego w ręku płonące łuczywo (symbol świątyń,
które spłonęły z poduszczenia czerwonej hydry). Czterdzieści lat później -
podczas hiszpańskiej transformacji ustrojowej - postać wodza radzieckiej
rewolucji zostanie za zgodą proboszcza władz lokalnych zastąpiona przez
tradycyjnego Maura, aby nie prowokować mieszkańców o poglądach komunistycznych
*[Figurka z miejscowości Castafto del Robledo, tym razem ta przedstawiająca
Maura zwyciężonego przez świętego Jakuba, ostatnio znowu przestała być poprawna
politycznie, szczególnie zważywszy na zagrożenie ze strony fundamentalizmu
islamskiego. Być może warto więc zastąpić ją postacią Marsjanina (przyp.
aut.).].
Jedynym regionem, którego nie obejmuje ogień rewolucji, jest
tradycyjnie katolicki Kraj Basków. W tej części Hiszpanii nie dochodzi do
prześladowań Kościoła, nie płoną świątynie ani nie następuje kolektywizacja
dóbr odebranych bogatym posiadaczom. Poza sporadycznymi zabójstwami życie w
regionie toczy się swoim normalnym rytmem.
Jedynym, który rozstrzeliwuje księży w Kraju Basków, jest
Francisco Franco. Los ten spotyka kilku baskijskich proniepodległościowych
duchownych, którzy wspierali obóz republikański.
Pod auspicjami rewolucji paramilitarne bojówki rządzą się
niczym paniska, a rząd tylko bezradnie przygląda się owej kipiącej przemocą
samowolce. Ulice i drogi krajowe zapełniają się milicyjnymi czujkami. Chcąc
przebyć trasę z Madrytu do Walencji, podróżny musi przebrnąć przez nawet do stu
trzydziestu sześciu kontroli drogowych, co praktycznie podwaja czas spędzony w
drodze. W całym tym wszechobecnym bałaganie wielu pospolitych przestępców,
zapisanych do organizacji partyjnych bądź związkowych, próbuje tuszować swoje
występki, nazywając je rewolucyjnymi czynami podjętymi w obronie Republiki. Do
znudzenia powtarzają się rewizje, bezprawne zatrzymania, rozboje, rabunki pod
płaszczykiem konfiskaty mienia, wtrącenia do więzień ludowych, przetrzymania w
katowniach, tortury i morderstwa - niekiedy będące wynikiem wyroku wydanego
przez samozwańczy trybunał ludowy.
Nim rząd wreszcie przystąpi do akcji i zdoła przywrócić
władzę na tyle, by zapobiegać takim brutalnym ekscesom i karać za nie,
propaganda rebeliantów zdoła już zdyskredytować Republikę za granicą. Wiele
demokratycznych krajów stawia sobie pytanie, czy nie lepiej wesprzeć
zbuntowanych wojskowych wychwalających prawo i porządek, skoro legalnie wybrana
władza okazuje się bezradna wobec fali anarchii, wybryków hołoty oraz
niepokojącego wzrostu znaczenia ideologii komunistycznej.
12 września 1936 roku
Pisarz Agustin de Foxa donosi swojemu bratu Jaimemu o
ostatnich nieszczęściach na łonie rodziny:
Dwadzieścia dni temu komórka komunistyczna zajęła nasz dom w
Atocha. Zabrali na ulicę Bellas Artes (tam znajdowała się jedna z tzw. checas -
siedzib i więzień republikańskich służb bezpieczeństwa) biżuterię mamy, a u nas
urządzili sobie wielką pijatykę, schlewając się winem z regionu Lanciego.
Przyprowadzili sobie jakieś kurewki, które ubrali w mamine koszule nocne. Jeden
z nich założył mój garnitur dyplomatyczny i pląsał w nim w najlepsze. Następnie
spali z tymi kobietami w naszych łóżkach. Zresztą wciąż tam siedzą.
Jaime de Foxa z kolei odpisał swojemu bratu:
W parku San Isidro córki kowali i inne kobiety z madryckiego
gminu przyłażą o czwartej nad ranem z niemowlętami na ramieniu, by poprzyglądać
się egzekucjom. Gdy któryś więzień powie coś zuchwałego, nagradzają go
rzęsistymi brawami. Zgotowały wielką owację na cześć syna Güella, który umierał
wznosząc okrzyk "Niech Żyje Chrystus Król". Tych bardziej
tchórzliwych wygwizdują, tak jak to się robi na korridach z udziałem potulnych
byków.
Dwieście kilometrów dalej, w Valladolid, grupa dewotek od
codziennej komunii oraz parafialnych kółek różańcowych po nowennie wychodzi
oglądać egzekucje komuchów w szczerym polu, gdzie nawet umościli się sprzedawcy
churros eon chocolate.
W jednym z dzienników można wyczytać:
W tych dniach, gdy Wojskowy Wymiar Sprawiedliwości wypełnia
przykrą powinność, jaką jest wykonywanie wydanych wcześniej wyroków oraz
zaspokojenie potrzeby sprawiedliwości publicznej, można dostrzec niezwykły
napływ ludzi w miejsce, gdzie odbywają się egzekucje, a w tłumie tym natkniemy
się i na kilkuletnie dzieci, i na młode białogłowy, i na starsze panie. To
prawda, że orzeczenia wykonuje się publicznie, ale powaga, jaka powinna im
towarzyszyć, a także szacunek należny w godzinie śmierci każdej nieszczęsnej
ofierze swych własnych przewin są bardziej niż wystarczającymi powodami, by ci,
których z racji wyznawanych i publicznie manifestowanych ideałów winno
rozpierać miłosierdzie, wstrzymywali się od uczestnictwa w tych spektaklach, a
już szczególnie od przyprowadzania ze sobą żony i dziatek. Już sama obecność w
tamtym miejscu bardzo niedobrze o tych osobach świadczy, oglądanie zaś choćby
nie wiedzieć jak słusznej i zasłużonej kaźni bliźniego niczym jakiegoś
przedstawienia świadczy o braku kultury w narodzie.
Z tych właśnie powodów można oczekiwać, że nigdy niepodawane
w wątpliwość, dobre wychowanie mieszkańców Valladolid weźmie górę i powyższe
nauki zostaną wzięte pod rozwagę.
Dokument z 1938 roku wytycza trzy etapy represji ze strony
prawicowców:
Pierwszy z nich: egzekucje na ulicy, u wylotu dróg czy pod
murami cmentarzy, bez jakiegokolwiek postępowania sądowego i formalnych
procedur (...). Taki stan rzeczy trwał aż do początku października 1936 roku. W
drugim etapie wobec zatrzymanych wszczynało się postępowanie, w większości
przypadków nie dając im możliwości zabrania głosu. Wyroki śmierci zapadały z
ręki rozmaitych organów władzy związanych z aparatem represji, jako że nawet w
tych kwestiach nie istniała jedna dyrektywa. Trwało to aż do lutego 1937 roku.
Trzeci etap jest w mocy aż do dnia dzisiejszego (1938 roku - przyp. aut.), a
cechują go procesy pokazowe przed trybunałami wojennymi, w których wyrok zapada
jeszcze przed rozpoczęciem obrad. Postępowanie sądowe ma sprawiać wrażenie
rządów sprawiedliwości, tak aby uciszyć coraz to głośniejsze pomruki
niezadowolenia, które pojawiają się w obliczu zbierania tak obfitego
śmiertelnego żniwa.
Prawnik Francisco Partaloa, prokurator madryckiego Sądu
Najwyższego i przyjaciel Gonzala Queipo de Liano, który przeszedł represje
zarówno w strefie czerwonych, jak i u frankistów, tak pisze:
Miałem okazję doświadczyć działania aparatu represji po obu
stronach barykady. Metody działań nacjonalistów były sukcesywne, zaplanowane,
chłodne. Ich obóz nie wierzył w człowieka, stąd władze narzucały swoją wolę za
pomocą terroru. W tym celu popełniali bestialstwa. Także i po stronie Frontu
Ludowego dochodziło do równie wielu potworności - pod tym względem obydwa obozy
są do siebie podobne. Różnica tkwi w tym, że po republikańskiej stronie
przestępstw dokonywali oddani zapaleńcy, a nie władze jako takie - te akurat
zawsze usiłowały im zapobiec. Zapewniona mi pomoc w ucieczce z ich strefy jest
tylko jednym z wielu podobnych przykładów. Inaczej to wyglądało u
nacjonalistów.
W Sewilli Queipo de Liano powołuje legionowego dowódcę
Manuela Diaza Criado na pełnomocnika służb Porządku Publicznego. "Criado
nie stawiał się w swoim gabinecie przed czwartą po południu, a i o tej porze
rzadko - zazwyczaj pojawiał się w okolicach szóstej. W ciągu godziny, czasem
jeszcze krócej, załatwiał sprawy. Podpisywał jakieś sześćdziesiąt wyroków
śmierci dziennie, w większości przypadków bez bawienia się w przesłuchiwanie
zatrzymanych. Był bezustannie wstawiony, czy to aby uciszyć wyrzuty sumienia, czy
też z jakiegokolwiek innego powodu. Do samego świtu bawił w restauracji na
pasażu del Duque, gdzie nie-zmiennie wieczerzał w otoczeniu swoich koryfeuszy.
Był stałym klientem nocnych domów uciechy. Widziano go w Las Siete Puertas i w
La Sacristia otoczonego wianuszkiem przyjacielskich pochlebców, śpiewaków i
tancerek flamenco oraz smutnych kobiet sztucznie silących się na wesołość. Gdy
spoczywał rozwalony na toboganie, było mu, jak sam przyznawał, wszystko jedno,
czy podpisywał sto wyroków śmierci, czy trzysta, jako że tym, co było dla niego
ważne, było »skuteczne oczyszczenie Hiszpanii z marksistów«. Słyszałem, jak sam
powiedział: »Za trzydzieści lat nie będzie tu nikogo zdolnego do wzruszeń«.
(...) Diaz Criado nie przyjmował wizyt, a do jego gabinetu wpuszczano jedynie
młode kobiety. Znam przypadki kobiet, które ocaliły skórę swoim krewnym,
ulegając jego zachciankom. W Dywizji dowiedziałem się o następującym fakcie:
rozstrzelano jednego z przyjaciół generała Moli, który żywo zabiegał o jego
ocalenie, odbywając nawet rozmowę telefoniczną z Diazem Criado. Załatwiając
swoje sprawy w jak zwykle ekspresowym tempie, ten ostatni w ogóle nie zauważył,
że pośród wielu innych podpisał także wyrok na przyjaciela Moli. Jego
działalność zaszła tak daleko, że Queipo de Liano poczuł się zmuszony do
wydania nakazu aresztowania Diaza Criado i zastąpienia go kimś innym. W Dywizji
mówiono, ze zostanie rozstrzelany, niemniej jednak ze względu na zasługi
generał Queipo zgodził się na wysłanie go do Legionu, skąd pochodzą ostatnie o
nim wieści".
16 sierpnia 1936 roku
W Granadzie Falanga i CEDA biorą się za łby. Kilku
milicjantów z CEDA zatrzymuje poetę Federica Garcię Lorcę, ukrywającego się w
domu rodziny Rosales, falangistów, z którymi łączyła go przyjaźń.
Następnego dnia rozstrzeliwują go w wąwozie Viznar, kilka
kilometrów za miastem, a wraz z nim dwóch banderilleros *[banderilleros -
uczestnicy korridy, których zadaniem jest wbicie w kark byka ozdobionych
materiałem ostrzy jeszcze przed ostateczną konfrontacją zwierzęcia z matadorem.
W momencie wbijania banderilli wznoszą oni obie ręce wysoko, tak aby groty
weszły w ciało zwierzęcia pod możliwie jak największym kątem.] nazywanych El
Gandali i El Cabezas, "wyjątkowo groźnych bandytów z Frontu Ludowego"
(Nestares), oraz dwóch drobnych złodziejaszków. Gdy Garda Lorca zdaje sobie
sprawę, że czeka go śmierć, usiłuje jeszcze zdobyć się na pojednawczy, choć
nieprzydatny gest: "Nie zabijajcie mnie, przecie wierzę w Maryję
Dziewicę".
Mord na poecie wywołuje olbrzymią falę oburzenia i oskarżeni
wymierzonych w zbuntowanych wojskowych……”