DZIADEK W WEHRMACHCIE, DZIADEK W UPA, a z Polski kamieni kupa. Krzysztof Baliński.
DZIADEK W WEHRMACHCIE, DZIADEK W UPA, a z Polski kamieni kupa
Krzysztof Baliński
Niby odszedł, a jest – tak pisali osłupiali komentatorzy.
Chodziło o Michała Dworczyka – który 13 października 2022 stracił stanowisko
szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a w rządzie pozostał. Gdy Morawiecki w
specjalnym rozporządzeniu określił obowiązki nowego ministra bez teki na:
„Realizacja zadań w ramach projektów dotyczących udzielenia wsparcia państwom
sąsiednim”, stało się jasne, że Dworczyk stanął na czele utworzonego specjalnie
dla niego resortu do spraw ukrainizacji Polski. Na zwołanej z tej okazji
konferencji, chełpił się: „Czas, w którym pełniłem obowiązki szefa kancelarii
obfitował w wiele ważnych zdarzeń i procesów, które do dziś wpływają na naszą
rzeczywistość”. I tu nie łgał, bo (oprócz przewodzenia pandemicznej histerii
rządu, która kosztowała 200 miliardów oraz zakontraktowania tylu szczepionek,
że wystarczały na wyszczepienie stu milionów) to on kierował akcją
przesiedlenia kilku milionów Ukraińców i w ciągu pół roku rozdał na ten cel 40
miliardów oraz dwa razy tyle na pomoc dla Ukrainy.
Jeszcze inne wyczyny Mychajło Dworczuka (bo tak się
pierwotne, czyli właściwie nazywał) na polu ukrainizacji Polski: W 2022 r.
złowieszczo zapowiedział „rząd rozpoczyna pracę nad rozwiązaniami, które
pozwolą na uproszczenie procedur i możliwości związanych z osiedleniem się w
Polsce wszystkich potomków mieszkańców I i II Rzeczypospolitej, którzy
deklarują związek z Polską”. Wyraźnie mówił o „potomkach mieszkańców”, a nie
potomkach Polaków, co jednoznacznie oznacza, że miał zamiar osiedlić w Polsce
Ukraińców.
Tak więc, gdy Orbán nadawał obywatelstwo wszystkim Węgrom
żyjącym na Ukrainie, Mychajło nadawał obywatelstwo ściąganym do Polski
Ukraińcom. Po sprawach kresowych poruszał się jak po prywatnymfolwarku.
Zmonopolizował politykę wschodnią, rozdawał kadrowe karty na polskich
placówkach konsularnych na Wschodzie. Zasiadał we wszystkich możliwych gremiach
zajmujących się Polakami za Granicą. I jeszcze jedno – w Wałbrzychu osiągnął
bardzo dobry wynik w ostatnich wyborach do Sejmu.
„Nie mogę już dłużej milczeć. Z miłości do własnej Ojczyzny.
Nie mogę udawać, że nie widzę tych hańbiących Polskę działań na granicy
polsko-ukraińskiej. Przepraszam Was, drodzy ukraińscy Przyjaciele. To, co się
dzieje, nie może być dziełem moich rodaków. Hańba i wstyd. przepraszam walczącą
Ukrainę, przepraszam” – takimi szokującymi, pogardliwymi słowami obsobaczyła
rolników, którzy przybyli Polsce na odsiecz, Eliza Dzwonkiewicz, konsul
generalna RP we Lwowie. Ale to nie wszystko – przywołała wspomnienia ze swojej
młodości, gdy dowiedziała się, że podczas powstania warszawskiego Rosjanie nie
zgodzili się na lądowanie alianckich samolotów, przewożących pomoc dla
Warszawy: Myślałam, że tak haniebnie mogą się zachować tylko ruscy. Byłam
wówczas, jako nastolatka, przekonana, że tylko ruscy mogą spokojnie patrzeć,
jak inny naród się wykrwawia. Że my, Polacy, nigdy byśmy czegoś podobnego nie
zrobili. Podsumujmy zatem: porównała polskich rolników do Sowietów, oskarżyła o
zadawanie ciosu w plecy Ukrainie i stwierdził, że nie są prawdziwymi Polakami.
Tu przypomnienie – gdy 3 lata temu Ukraina zablokowała tranzyt pociągów
towarowych jadących do Polski z Chin, Dzwonkiewicz milczała.
Kim jestkonsul, która „nie może bez obrzydzenia patrzeć na
polskich rolników i choć przez jeden dzień być lojalnym funkcjonariuszem
państwa polskiego? To bliska współpracowniczka Michała Dworczyka. To
absolwentka ukrainistyki i (tak, jak Dworczyk) podyplomowego Studium Europy
Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. I tak, jak Dworczyk, wywodzi się z grupy
tzw. harcerzy, którzy porobili kariery w strukturach państwa (podharcmistrz ,
członek Wydziału Wschodniego Naczelnictwa ZHR, kierownik Wydziału Polaków Poza
Granicami Kraju). Od 2006 r., wraz z Dworczykiem członek zarządu Fundacji Pomoc
Polakom na Wschodzie. W latach 2010-2016 stała na czele zarządu fundacji Banku
Zachodniego WBK, tego samego, którego prezesem był Mateusz Morawiecki. A potem
poszło jak z płatka – po objęciu władzy przez PiS została dyrektorem w
Narodowym Centrum Kultury, potem tworzyła Fundację Polskiej Grupy Zbrojeniowej,
aby w roku 2019 pojawić się w MSZ i (z rekomendacji Dworczyka) wyjechać do
Lwowa. I jeszcze jedno – w latach 2002–2005 pracowała w Fundacji Ośrodka KARTA,
wówczas gdy przeniknęli do niej Ukraińcy i zniszczyli archiwa dokumentujące
zbrodnie UPA na Polakach.
Dlaczego na placówkę, wymagającą najwyższych kompetencji
dyplomatycznych, wysłano dyletantkę? Bo posiadła podstawową kwalifikację – była
znajomą Dworczyka. Humorystyczne było jej przesłuchanie w sejmowej Komisji ds.
Łączności z Polakami za Granicą. Gdy okazało się, że jest absolwentem filologii
ukraińskiej i zapytano, dlaczego wybrała takie studia, beztrosko odpowiedziała:
aplikowałam na inny kierunek, ale zabrakło mi dwóch punktów. A o Lwowie miała
do powiedzenia tylko to, że przed wojną był wielokulturowy, z ludźmi o poczuciu
humoru. O innych sprawach i zadaniach konsula musieli przypominać posłowie. A i
tak wszyscy zachwycali się, jaką to Rzeczpospolita będzie miała konsul.
Bulwersowała informacja – apologeta banderowców został
dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej w Kijowie. Robert Czyżewski, chwalący się
ukraińskimi korzeniami, to wnuk Hryhorija Czyżewskiego, ministra spraw
wewnętrznych Ukraińskiej Republiki Ludowej. Wikipedia pisze: doradca prezydenta
RP, członek NZS i Federacji Młodzieży Walczącej, jeden z założycieli Ligi
Republikańskiej. Co (poza chwaleniem się ukraińskimi korzeniami) głosił? „Może
my, Polacy, powinniśmy zgrzytnąć zębami, niech im ten Bandera stoi, skoro się
uparli. Bandera, człowiek, który walczył o wolną Ukrainę, zabijał polskich
polityków. Przykro nam, Polakom? No przykro, ale w ostateczności nie on
bezpośrednio mordował, ale wydawał rozkazy tak jak Hitler […] Jak się Ukraińcy
uparli stawić mu pomniki, to może my powinniśmy odpuścić. Może niech przez
polskie gardło przejdzie, że ten cel ukraiński jednak był słuszny. Strona
polska również nie jest bez winy, bo reakcja polska w latach 1944/45 była
brutalna i również naznaczona akcjami o charakterze zbrodni wojennych”.
Odnosząc się do narastającego sceptycyzmu ws. bezwarunkowego
wspierania Ukrainy i postawy „sojusznika za darmo”, przywołał słowa Piotra
Skwiecińskiego, dyrektora Instytutu Polskiego w Moskwie: Dla Polski lepiej
jest, żeby w Kijowie rządzili nie tylko banderowcy, ale nawet sam Bandera, niż
odbudowa imperium. I tak, jakoś dziwnie się składa, że Instytutem w Kijowie
kierują wyłącznie Ukraińcy. Przykładem Jerzy Onuch, który wcześniej, w latach
1997-2005 był dyrektorem Centrum George’a Sorosa na rzecz Sztuki Współczesnej w
Kijowie. W tym miejscu przypomnijmy, że instytuty są misją dyplomatyczną
ministerstwa spraw zagranicznych, a ich zadaniem jest promocja Polski i jej
kultury.
Robert Czyżewski to były prezes Fundacji Wolność i Demokracja
(z poręczenia Dworczyka, który fundację założył i gra w niej pierwsze
skrzypce). Fundacja ma możnych mecenasów: Orlen, KGHM, MSZ. Jak sama się
reklamuje, jest organizacją pozarządową działającą w obszarze „pomoc Polakom na
Wschodzie”. Jej partnerem jest Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie, też
zasilana pieniędzmi rządowymi i też mająca statutowy zapis: Niesienie pomocy i
wspieranie Polaków zamieszkałych w krajach byłego ZSRR. Okazuje się jednak, że
obie zajmują się wyłącznie pomocą dla Ukraińców, że środki finansowe
przeznaczane dla Polaków dziwnym trafem trafiają tylko do Ukraińców. Fundacja
powołała Wschodni Fundusz Dobroczynności,
w ramach którego prowadzi zbiórkę pieniędzy „na rzecz ofiar wojny w
Ukrainie, dla potrzebujących zarówno po polskiej jak i ukraińskiej stronie
granicy uchodźców oraz osób w potrzebie, które przebywają w Ukrainie”. Na
swojej internetowej witrynie epatuje: wyekspediowaniem 100 TIR-ów z pomocą
humanitarną dla Ukrainy; ewakuacją 7,2 tys. ukraińskich rodzin z kompleksowym
wsparciem rzeczowym i finansowym; pomocą dla kilkunastu ukraińskich szpitali
wojskowych.
Ale to nie wszystko – Fundacja szczyci się: „Przy dystrybucji
pomocy korzystamy z rozgałęzionej sieci kontaktów z organizacjami polskiej
mniejszości narodowej, polskimi szkółkami i parafiami rzymskokatolickimi”. Tak
więc, zamiast służyć Polakom na Wschodzie, przerabiają tamtejszych Polaków na
sługi narodu ukraińskiego. A zamiast Polakom, pomagają ciemiężycielom Polaków.
Nic też dziwnego, że żyjący na Ukrainie Polacy pytają, czy nie powinna nosić
nazwę „Fundacja Nękania Polaków na Wschodzie”. Prezesem jej zarządu jest
Mikołaj Falkowski (też pupilek Dworczyka, też absolwent Studium Europy
Wschodniej), członkiem zarządu Robert Czyżewski i… Eliza Dzwonkiewicz.
Kiedy pojawiła się informacja, że nasz „strategiczny partner”
wykonał wiekopomny gest – zezwolił na ekshumację mogił Polaków wymordowanych na
Wołyniu, szybko okazało się, że zgoda dotyczy tylko jednej wsi i otrzymał ją
nie IPN, czyli instytucja do tego powołana, ale Fundacja Wolność i Demokracja,
i że jak nie było, tak nie ma zgody na ekshumację szczątków dzieci, kobiet i
starców, leżących w tysiącach dołów śmierci. Okazało się też, że nie chodzi o
ekshumację, ale jedynie o propagandowy gest mający na celu wypromowanie
związanej z Dworczykiem inkryminowanej Fundacji, umocnienie lobby ukraińskiego
w rządzie oraz o przyzwolenie Ukraińcom na wysuwanie kolejnych żądań, „w zamian
za Puźniki”.
Do fundacji płynie rzeka rządowych pieniędzy. Tylko w latach
2017-2021 z różnych ministerstw i z Senatu otrzymała 64 mln zł dotacji, w tym
tylko w 2021 r. 11 mln z kancelarii premiera, którą kierował… Michał Dworczyk.
Jej prezes oficjalnie opisuje się jako „ekspert ds. oświaty na Ukrainie”.
Członkiem rady programowej jest Rafał Dzięciołowski (b. działacz NZS i
Federacji Młodzieży Walczącej), który jednocześnie pełni funkcję prezesa innej
fundacji o identycznym profilu (Solidarności Międzynarodowej). To równocześnie
wiceprezes Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”. W radzie fundacji zasiada
Tadeusz Płużański, który milczy, że fundusze fundacji, zamiast na pomordowanych
na Wschodzie, idą na potomków tych, którzy mordowali Polaków na Wschodzie.
RafałDzięciołowski, członek sitwy wyznającej tezę, że
przeszkodą w budowaniu dobrych relacji z sąsiadami są Polacy, wraz z Marią
Przełomiec brał udział w bitwie z polskością na Litwie. Nie protestowali, gdy
mer Wilna nie zgodził się na odprawianie w wileńskiej katedrze mszy w j.
polskim. Tolerowali politykę historyczną Litwy o „zbrodniach polskich
okupantów”. Uznali reprezentację Polaków na Litwie za „ruską agenturę”.
Sekundowała im ambasador Urszula Doroszewska, współpracowniczka Kuronia (tego
od deklaracji: „Ja Polak ze Lwowa dumny jestem z tego, że Lwów jest miastem
ukraińskim”). Nawiasem mówiąc, Radek Sikorski nadał Przełomiec odznakę Bene
Merito („za działalność wzmacniającą znaczenie Polski na arenie
międzynarodowej”). Takie samo odznaczenie wręczył prezesowi ukraińskiego IPN,
gdy placówka ta właśnie zainicjowała program ustanawiania świętami narodowymi
rocznic „zwycięstw zbrojnej formacji OUN-UPA nad okupantem polskim”.
W skład Rady Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie wchodzi
Ukrainka Bogumiła Berdychowska, niegdyś wodząca rej w Kancelarii Lecha
Kaczyńskiego, od którego zaczęło się to całe nieszczęście. W skład jaczejki
sympatyków Bandery w Belwederze wchodził także Paweł Kowal, później zastępca
Anny Fotygi w MSZ i eurodeputowany z ramienia PiS (głosował przeciw rezolucji
potępiającej uhonorowanie Bandery tytułem „Bohatera Ukrainy”). Dziś jest posłem
KO, dla którego liczy się tylko interes Ukrainy, który ostentacyjnie i bezczelnie
reprezentuje ukraiński punkt widzenia. Ta zakała Sejmu na pierwszy rzut oka
wydaje się kimś na kształt wioskowego głupka. Tu coś ugotuje, tam wspomni
ciotkę z „Gazety Wyborczej” (Helenę Łuczywo). Ale kiedy przyjrzeć mu się
bliżej, widzimy obrzydliwą proukraińskość, konsekwencję w antypolskiej podłości
i nazwisko, które pojawia się wszędzie tam, gdzie pojawia się interes Ukrainy i
naruszany interes Polski.
Najbardziej przeraża to, że Kowal został przewodniczącym
sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. Kreuje więc polską politykę, a konkretnie
politykę proukraiński. I nie ważne z ramienia jakiej partii zasiada dziś w
Sejmie. Bo zarówno PiS jak i PO, w sprawach Ukrainy przemawiają jednym głosem,
manifestując jednomyślność nieznaną od czasów Okrągłego Stołu. Drobne animozje
wynikają jedynie z licytowania się, kto jest bardziej proukraiński i
prześcigania w deklaracjach o wielkości pomocy, jaką Polska powinna udzielić.
Najmocniej atakowały media pisowskie. „Bulwersujące! Konsul
RP we Lwowie gani polskich rolników!” – grzmiał portal wPolityce.pl., ten sam,
który Polaków ganiących pomoc dla Ukrainy wyzywał od „ruskich onuc”. Dla ludu
pisowskiego Dzwonkiewicz to „platformerski urzędnik i dyplomata”. Rzecz w tym,
że z PO ma mało wspólnego, bo konsulem została w październiku 2019. W MSZ
spekulują: Zostanie dyscyplinarnie odwołana, bo Radek Sikorski przymierza się
do mocnego kadrowego zamieszania na ukraińskich placówkach. Tymczasem to jedna
wielka bzdura – Sikorski jej nie odwoła, bo boi się mera Lwowa, bo Dzwonkiewicz
dla ukraińskich mediów to bohaterka i „sprawiedliwa Polka”. Ale
najtragiczniejsza w tym wszystkim jest świadomość, że nawet jeśli odejdzie ze
Lwowa to żadnej pozytywnej zmiany nie będzie. Po prostu, miejsce protegowanej
Dworczyka zajmie protegowana Kowala, i będzie Ukraińcom służyła i wchodziła w
tyłek tak samo głęboko. Albo jeszcze głębiej.
Miała być „dobra zmiana”. A były dziwne roszady kadrowe.
Wydawało się, że rząd PiS wypełni swe wzniosłe deklaracje. Rzeczywistość
okazała się inna – los Polaków na Wschodzie złożyli na ołtarzu (lub raczej na
stosie) relacji z Ukrainą. Ministrem został Jacek Czaputowicz, a wiceministrem
Andrzej Papierz, obaj z anarchistycznej organizacji „Wolność i Pokój”, którzy
wraz z Mychajło Dworczukiem dokonywali „finezyjnej” selekcji kadr w placówkach
na Wschodzie i wcielali w życie doktrynę – walka o prawa dla mniejszości
polskiej to przejaw konfliktowego i archaicznego nacjonalizmu. Zgotowali
Polakom piekło, bo w Kijowie ambasadorem zrobili Jana Piekło, który bajdurzył o
„epizodzie bratobójczej walki między Ukraińcami a Polakami”. A co do ministra,
który Piekło wynalazł, to od ukraińskiego Czaputiwycz, dzieli go ledwie jedna
literka. I nic dziwnego, że dziś wtóruje Dzwonkiewicz: „Rolnicy pomagają Rosji.
Blokada granicy stawia Polskę po stronie Rosji”.
Po ’89, w MSZ sprawy wzięły w łapy dzieci i wnuki działaczy
Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, polskie placówki dyplomatyczne na
Wschodzie zamieniły się w etniczne enklawy, a ich obsada zajmowała się
wszystkim tylko nie sprawami Polski.Geremka, co prawda, już nie ma, ale jego
duch ciągle unosi się lub (jak, kto woli) straszy w ponurym gmaszysku MSZ.
Kaczyński w ciągu ośmiu lat rządów niczego nie zmienił, nie tylko nie oczyścił
MSZ ze złogów po synu rabina, ale dołożył własne w postaci Elizy Dzwonkiewicz.
I Radek Sikorski może być mu wdzięczny za to, że przekazał mu MSZ w
nienaruszonym stanie, takim, w jakim zostawił je w 2015 roku i że nic nie musi
zmieniać.
Czy jest rzeczą normalną, że duża część konsulów na Wschodzie
jest – jak mówił kresowy poeta – „nie z Ojczyzny mojej”?
Uderza, że nikt z wypowiadających się na ten temat, czy to ze
strony szczeropolskiej (licencja ks. Cz. Bartnika), czy to z obozu
kominternowców nie wymienia czynnika etnicznego. Mówi się o wszystkim, nawet o
kolorze włosów i o preferencjach seksualnych, a nic o narodowości delikwenta.
Równocześnie sitwa, która swymi mackami opanowała państwo wmawia nam, że
jednorodność etniczna to anachronizm, a wszelkie rozważania o etnicznych
korzeniach to „ohydne grzebanie w życiorysach”. A wszystko po to, aby nie wyszła
na jaw porażająca prawda, kto rozdaje karty w dyplomacji. Temat można też
drążyć refleksją: Dwa najwyższe stanowiska w Polsce obsadzają: wnuk żołnierza
Wehrmachcie i wnuk bojca UPA. Nie mówiąc o innej, niespotykanej sytuacji – i
prezydent i premier rekrutują się z jednej partii, której przewodził niegdyś
Bronisław Geremek.
Relacje między Polską i Ukrainą są zafałszowane, bo po
stronie polskiej określają je Ukraińcy. Gdy weźmiemy do ręki listę uczestników
„dialogu”, to nie sposób doszukać się tam strony polskiej. Dialogują sami z
sobą. Z Ukraińcami „ścierają się” krajowi adwokaci ukraińskiego nacjonalizmu. I
jasnym stało się, że stosunki polsko-ukraińskie ktoś podmienił na stosunki
ukraińsko-ukraińskie. Doszło do tego, że każda ukraińska łajza i uchodźczy
żebrak czuje się uprawniony do wtrącania w polskie sprawy, napominania, pouczania,
szantażowania, domagania się kolejnych przywilejów. Bronią przy tym zawzięcie
monopolu na wszelkie kontakty z Kijowem. Są przy tym niezwykle elastyczni –
przedwczoraj byli za partią Geremka, wczoraj za PiS, dziś są frakcją kaszubską.
Nie chcą przy tym działać z otwartą przyłbicą. Bo tylko w atmosferze
konspiracji możliwa jest sytuacja, że polski konsul we Lwowie podaje się za
Ukraińca, a w Warszawie za Polaka.
W co grają polskie rządy? Dlaczego poświęcają polskie
interesy na rzecz interesów ukraińskich i popierają żywioły nieprzyjazne
Polakom? Dlaczego polskim obywatelem jest dziś łatwiej zostać potomkowi rezuna,
niż Polakowi? Czy jest prawdą, że Polacy na Wschodzie są bardziej Polakami niż
ci, co rządzą Polską? Dlaczego są dla rządzących kulą u nogi? Czy nie dlatego,
że wadzą w „pojednaniu” z potomkami rezunów i przeszkadzają w podejrzanej
kombinacji geopolitycznej z Ukropolin? Dla Polaka, po 17 września 1939, ostatnią
osobą widzianą przed wywózką w bydlęcym wagonie był ukraiński sąsiad i żydowski
funkcjonariusz NKWD. Dziś jest nią „przyjazna” twarz polskiego konsula
nakazującego pogodzenie się z pomnikiem Bandery.
Krzysztof Baliński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz