Czytelniku,
Poniżej fragment pewnej historii związanej z pierwszą wojną
światową, a konkretnie z Twierdzą w Osowcu, jak czyniono przygotowania z
wyprzedzeniem do przyszłych działań militarnych.
W I wojnie światowej garnizon twierdzy prowadził walki
obronne od 20 września 1914 roku, odpierając szturm jednej niemieckiej dywizji
piechoty wspartej 8 bateriami oblężniczymi (60 dział kalibru 150 mm i 210
mm). W późniejszym okresie (30 stycznia – 8 sierpnia 1915) twierdzę
bezskutecznie oblegał niemiecki korpus w składzie 40 batalionów piechoty,
wsparty ogniem 17 baterii oblężniczych (68 dział, w tym 4 moździerze 420 mm,
16 kalibru 350 mm, 16 dział kalibru 210 mm, 20 dział kalibru 150 mm i 12 dział
kalibru 107 mm). Jednak przez kilka miesięcy wojska niemieckie nie uzyskały
powodzenia ostrzałem artyleryjskim i szturmami piechoty, pomimo że w twierdzy
nieukończono prac modernizacyjnych. Ostatecznie do zdobycia twierdzy Niemcy
zdecydowali się na użycie gazów bojowych (30 baterii miotaczy gazu). Rankiem 6
sierpnia 1915 roku pod Osowcem armia pruska użyła gazów bojowych – gazowych
związków chloru i bromu. Chmura gazu po pokonaniu 10 km osiągnęła szerokość 8
km i wysokość 10–15 m. Wojska rosyjskie w tym czasie nie miały na wyposażeniu
masek przeciwgazowych, w wyniku użycia gazów Rosjanie ponieśli olbrzymie
straty. Komendantem twierdzy był generał major Imperium Rosyjskiego pochodzenia
polskiego Mikolaj Brżozowski.
Mieczysław Jałowiecki – Na skraju Imperium s.205
„W maju 1914 roku nie było najmniejszych wskazówek co do
zmiany polityki rosyjskiej. Przeciwnie, podkreślano coraz większa stabilizację
stosunków międzynarodowych.
Zaczęły jednak zachodzić jakieś dziwne zdarzenia. Oto do
banku zaczęto zgłaszać coraz liczniejsze podania o oszacowanie i zaciągnięcie
pożyczki pod majątki należące do Niemców i położone na granicy z Rzeszą.
Zaczęły również napływać oferty na sprzedaż majątków po cenach fantastycznie
niskich, i te majątki należały wyłącznie do Niemców i znajdowały się w pasie
przygranicznym.
Któregoś dnia zjawił się w komisji szacunkowej pewien
starszy szlagon z Grodzieńszczyzny i w trakcie rozmowy nadmienił:
- Jakieś czasy niespokojne. U nas pod granicą Żydki
lichwiarze zgadzają się, żeby im tylko połowę pożyczki zapłacić, byle jak
najszybciej, a z reszty kwitują.
Wśród naszych urzędników mieliśmy też jednego Niemca, który służył
w banku od początku jego założenia. Był obywatelem niemieckim. Miał majątek
gdzieś pod Wierzbołowem. Mówił po rosyjsku bez najmniejszego akcentu, a
ponieważ był człowiekiem towarzyskim , dyrekcja banku używała go załatwienia różnych spraw z miejscową administracją, policją,
żandanmerią, wśród których to sfer był osobą bardzo popularną.
W maju oświadczył, że musi wyjechać do Berlina na kilka
dni w interesach rodzinnych. Upłyną termin jego urlopu, a on nie zjawił się z
powrotem. Dowiedzieliśmy się, że zwinął swoje mieszkanie, wysłał rzeczy do
Niemiec i w ogóle nie zamierza wrócić. Ujrzano go w Wilnie dopiero w 1916 roku, gdy przybył tu jako podpułkownik
niemieckiego sztabu.
…..Na peronie czekał już na mnie dorodny mężczyzna, ubrany w
zielony kostium, z zielonym kapeluszem na głowie, ozdobionym piórem cietrzewim.
Domyśliłem się, że mam do czynienia z Niemcem. Przedstawił mi się jako Hasbach,
właściciel fabryki sukna w Białymstoku oraz majątku położonego na granicy z
Rzeszą, w okolicy Grajewa, a który Pan sam mógłby przeoczyć.
Zaprosił mnie do bufetu. Zaproponowałem mu rozmowę po
niemiecku, co przyjął z nieukrywanym zadowoleniem. Zaczęliśmy rozmawiać o różnych
sprawach rolniczych, a dowiedziawszy się, że jestem inicjatorem wystawy upraw
łąk i torfowisk, jaka się miała odbyc z końcem lata w Wilnie, rzekł z
entuzjazmem:
- Nie mogłem lepiej trafić i rad będę pochwalić się Panu
moimi melioracjami.
Po paru godzinach jazdy pociągiem wysiedliśmy na stacji w
Grajewie. Czekała tam na nas czwórka ładnych trakenów i po godzinie drogi
zajechaliśmy przed murowany dwór pana Hasbacha, zbudowany w stylu
wschodniopruskich rezydencji.
Zostałem tam liczne towarzystwo. W przedpokoju wisiało
między innymi kilka niemieckich czapek oficerskich.
- Mam dom pełen gości – powiedział Hasbach – wczoraj był
mój „Geburstag”, więc kilku moich
krewnych, stojących garnizonem w Prusach wpadło do mnie nieoczekiwanie. Nawet się nie
przebrali w ubrania cywilne, ale władze graniczne
, z którymi jestem w dobrych stosunkach, nie robiły im żadnych trudności.
Dzisiaj wieczorem odjeżdżają z powrotem.
Pan Hasbach przedstawił mnie obecnym. Miał przystojna żonę i
parę córek, ładnych podlotków, jak to Niemcy mówią „Backfisch”. Nastrój był
wesoły. Czułem się wśród Niemców doskonale, przypominając sobie dawne ryskie
czasy, Berlin, Bonn.
Dowiedziawszy się, że Byłem w Bonn gościem korporacji
Borussia, towarzystwo odniosło się do mnie z pewnym respektem, a zarazem jakby
uznało mnie „za swego”. Rozmawiano więc dosyć swobodnie i od nich dowiedziałem
się, że Niemcy powołali na ćwiczenia znaczna ilość oficerów rezerwy.
- My zawsze jesteśmy w pogotowiu – rzekł jeden z młodych
kawalerzystów – O wojnie na razie nie słychać, ale nie wolno zasypiać i w
czasie pokoju.
- Z Rosją, naszym odwiecznym przyjacielem, wojny chyba nie
będzie – dodał drugi oficer – Niemcy w sojuszu z Rosją to największa potęga na
świecie i od tego zależy pokój świata.
- Tak – odezwał się Hasbach - ale czemu Rosja kokietuje
teraz Anglię i podobno zawrzeć z nia pakt sojuszniczy.
Po obiedzie
wyjechaliśmy w pole. Dzień był letni, słoneczny, urodzaje zapowiadały się
dobrze. Gospodarstwo było prowadzone było po niemiecku: pedantycznie i racjonalnie.
Dobrze uprawione pola zieleniały podrosłą, mającą się na wykłoszenie, oziminą.
Na pastwisku obsianym koniczyną naliczyłem około sześćdziesięciu
pięknych wschodniopruskich fryzów. Drogi polne wysadzone były czereśniami lub
jarzębiną. Okolica była raczej monotonna, chociaż żółciły się pola obsiane
rzepakiem. Ziemie wydawały się nieszczególne, a mimo to wszędzie pola dworskie wyróżniały
się bujnością swojej roślinności od leżących o miedzę pól chłopskich.
Wróciliśmy na podwieczorek do dworu. Potem nową parą koni
wyjechaliśmy do położonego o dziesięć wiorst, drugiego folwarku, leżącego w
okolicy twierdzy Osowiec.
- Wiozę teraz Pana na tereny zmeliorowane, bo zapewne
zaciekawi to pana – powiedział Hasbach z dumą w głosie. – Folwark ten obejmuje
przeszło osiemset hektarów i w większości części składa się z osuszonych
torfowisk.
Miał rację. Nie mogłem wyjść z podziwu zobaczywszy wspaniałe
łąki, gdzie właśnie turkotały kosiarki, tnąc wysoka na łokieć trawę.
Byłem przyzwyczajony do dobrych rezultatów upraw torfowych osiągalnych
w Syłgudyszkach, jednak to, co zobaczyłem nie ustępowało uprawom
sławnego Rimpaua, jakie przed laty oglądałem w Niemczech. Poprosiłem, bym mógł
z bliska obejrzeć gatunek traw. Znalazłem tam sporo rajgrasu francuskiego,
angielskiego, trawy kupkowej, lisiego ogona, tymotki z domieszką koniczyny
białej, koniczyny szwedzkiej..
Ale nie tylko łąki zwróciły moją uwagę. Cały teren był
pocięty betonowymi drogami na czwrokatne kwartały, a na każdym kwartale było po
parę wielkich, cementowych czworoboków, na podobieństwo placów tenisowych.
- Widzi pan – rzekł gospodarz – to są specjalne platformy na
składanie siana. Zależnie od pogody i roztopów dojad tutaj nie jest łatwy.
Dlatego musiałem zbudować te drogi. Rosjanie są tak naiwni, że kilkakrotnie
byłem już indagowany przez władze forteczne o te platformy.
- A czy twierdza Osowiec jest daleko? – spytałem.
- Niech pan spojrzy w tamtym kierunku. Nie jest to tak daleko
- rzekł wskazując ręką na widoczne
zabudowania twierdzy – Ale przecież meliorację prowadzę przecież otwarcie i
tylko wariat robiłby jakieś strategiczne przygotowania pod nosem wojskowych
obiektów. Wreszcie jestem obywatelem rosyjskim, więc w jakim celu miałbym
prowadzić robotyzagrażające rosyjskiej armii.
- Podziwiam pańskie melioracje – rzekłem – ale przyznam się,
że te betonowe drogi i platformy kosztują pana nie mniej od zmeliorowania
torfowisk.
- Naturalnie, że jest to melioracja droga – odparł – ale teren
jest tak grząski, że bez odpowiednich dróg i możliwości dojazdu, melioracje w
ogóle by się nie opłacały. Obecnie mam doskonały zbyt siana i to właśnie do
fortecy oraz do pułku kawalerii w Grodnie.
Wróciliśmy na kolację. Musiałem przenocować u pana Hasbacha.
Wieczorem weszliśmy do parku. Pachniało bzem i jaśminem,
słowiki śpiewały, księżyc świecił…Ogólny wesoły nastrój i mnie się udzielił. Odśpiewano
chóralnie kilka skocznych niemieckich piosenek, a potem pokręciliśmy się po
salonie pod melodię wiedeńskiego walca rozchodzącą się z nastawionego patefonu.
Zjawiło się kilka butelek doskonałego, reńskiego wina, które tak lubię. Siedzieliśmy
chyba do pierwszej w nocy.
Nazajutrz uprzejmy gospodarz odwiózł mnie wczesnym rankiem
do Grajewa i towarzyszył mi w podróży aż do Białegostoku, gdzie przesiadłem się
na kurier petersburski, by na wieczór być w Wilnie.
Gdy wsiadałem do pociągu. Hasbach pożegnał się ze mną z
prawdziwie niemiecką, jowialnie serdecznością.
W miesiąc po rozpoczęciu wojny przypadkowo trafiłem na
artykuł w gazecie „Nowoje Wriemia” pod tytułem „Ługowyje kultury gospodina Hasbacha”.
„Dzięki zawczasu przygotowanym betonowym platformom
niemiecka artyleria zniszczyła w ciągu kilku godzin całą fortyfikacje Osowca.
Tutaj to trzeba trochę
sprostować.
Na początku września 1914 r.
wojska niemieckie 8 Armii po zwycięstwie nad Rosjanami pod Tannenbergiem
otrzymały rozkaz ścigania rozbitego przeciwnika oraz zdobycia Twierdzy Osowiec.
By tego dokonać imały się różnych sposobów, między innymi używając do niszczenia
umocnień ogromnej ilości dział, włącznie z tak zwanymi "Grubymi Bertami",
których każdy pocisk ważył 998 kg. Jednak bez powodzenia. Zapewne na
taki sukces złożyło się wiele czynników. Jednym z ważniejszych był rozwinięty
system przedpól i jazów. Te ostatnie przy wykorzystaniu kanału Rudzkiego
pozwalały na spiętrzenie wód rzeki Biebrzy na szerokość kilku kilometrów, w
sektorze zachodnim i północno-zachodnim przedpola twierdzy. W lutym 1915 r.
wojskom niemieckim także nie udało się zdobyć twierdzy. 6 sierpnia 1915 roku
Niemcy postanowili zaatakować twierdzę za pomocą gazów bojowych. Z chwilą, gdy
wiatr powiał w kierunku broniących się Rosjan, żołnierze niemieccy wypuścili
chlor z trzydziestu baterii gazowych, liczących kilka tysięcy butli stalowych.
W kilka minut utworzyła się ogromna chmura szerokości kilku kilometrów i
wysokości kilkunastu metrów. Pchana siłą wiatru dotarła do pierwszych okopów, a
później przeszła nad wszystkimi budowlami wojskowymi, które były rozmieszczone
na terenie czterech wydzielonych obszarów, zwanych fortami. W wyniku działania
chloru uległo śmiertelnemu zatruciu prawie dwa tysiące żołnierzy rosyjskich.
Jednakże z powodu tego samego czynnika, na wskutek zbyt szybkiego przejścia do
natarcia zginęło również około tysiąca Niemców. Twierdza Osowiec została
ewakuowana wraz z załogą dopiero w dniach 18 - 23 VIII 1915 r., w związku z
ogólną niekorzystną dla Rosjan sytuacją strategiczną na wszystkich frontach.
Mimo to, jako jedna z nielicznych zdała egzamin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz