sobota, 29 grudnia 2018
piątek, 28 grudnia 2018
niedziela, 23 grudnia 2018
Wielka Germania
Ciągle pokutuje w naszej świadomości wyrażenie Wielka
Germania to wielkie Niemcy. Nie ma to z nic wspólnego z rzeczywistością.
Zobaczmy jak to było.
Na początek weźmy Kronikę Norymberską w wydaniu anglielskim.
http://digicoll.library.wisc.edu/cgi/t/text/text-idx?c=nur;cc=nur;view=text;idno=nur.001.0004;rgn=div2;node=nur.001.0004%3A11.66
FOLIO CCXCIX recto
NIEMCY
W tym stwierdzeniu lokalizacji i
natury Niemiec, lub narodu niemieckiego, odnotowujemy obserwację Strabo, który
powiedział: Niemcy, podobnie jak Galowie, są wyprostowani, mają białą lub
rumianą cerę, i przypominają ich posturą, zachowaniem i manierami. Dlatego
Rzymianie nie nazwali ich Niemcami bez powodu, ponieważ chcieli opisać ich jako
braci Galów Zgodnie z językiem rzymskim, ‘Germani’ oznacza prawdziwego lub
prawowitego brata. Germania, lub naród germański był bardzo zaniedbany przez
starożytnych historyków ponieważ w tym czasie ich wnętrze i ich ojczyzna oraz
podejście do nich były dostępne tylko w formie rzek. Otoczeni lasem i morzem,
pozostawali niezmiennie w swoich pasterskich manierach, nigdy nie zakładając
swoich siedzib na znanych i sławnych rzekach. Ale po odrzuceniu kultu bożków i
przyjęciu chrześcijańskich sposobów, naród ten stał się bardziej
zdyscyplinowany i bardzo się rozwijał. Kraj jest bardzo rozległy. Na wschodzie
leży Polska i Dolne Węgry; na południu, Algau, lub góry; na zachodzie, Galia; a
na północ, Morze Niemieckie. Niemcy mają najbardziej znane rzeki Europy, Ren,
Dunaj, Łabę i niezliczone inne zapadające w pamięć strumienie. Źródło Renu
znajduje się na najwyższym szczycie siedmiu gór, a w jego sąsiedztwie powstaje
również Rodan, który zalewa regiony Lyonu i Narbonne. Pad nawadnia Włochy.
„Tranus” (Ticinus, obecnie Tesino) wpada to Padu w Pavia (Ticinum). Etsch
(Athesis, obecnie Adyga) przepływa przez region Trent i Weronę, i wreszcie
wpada do Morza Adriatyckiego. Ale Ren biegnie przez doliny i sąsiednie góry, a
tam, gdzie przechodzi przez kraj Churian, można po nim żeglować. Wkrótce tworzą
się dwa jeziora, zwane Bodeńskim oraz Morze Zeller (Untersee) z miastem
Constance znajdującym się między nimi. Od tego momentu meandruje tu i tam, rozdzierając
brzegi, i otoczone przez wiele ostrych i nagłych skał, wydziela straszliwy ryk,
tworząc jaskinie wzdłuż jego brzegów. Płynie przez Bazyleę, rozrywają brzegi,
które mu się opierają, i szukając nowych kanałów, na wielką szkodę tych wzdłuż
brzegów. Przepływa przez Strassburg, Spires, Worms, Koblencję i Kolonię,
szlachetne miasta Niemiec. Wpływa do niej wiele spławnych potoków, takich jak
Main, Neckar, Limnat, Moselle i Maas, a następnie wpada do Morza Niemieckiego
(Północnego) w wielu miejscach, tworząc duże wyspy. Niektóre z nich są
zamieszkane przez Fryzyjczyków, niektóre przez Geldrian, a niektóre przez
Holendrów. Po drugie: jest Dunaj, najbardziej znana rzeka Europy, która ma
swoje źródło w górach „Arnobian”, w których rozpoczyna się Czarny Las, w wiosce
o nazwie Donaueschingen. Powoli płynie z zacodu na wschód do Ulm, dwudniowa
podróż; a tam, wzmocniona przez Blau i Iller, oraz innymi rzekami, staje się
żeglowna, a wraz ze wzrostem prądy płynie stamtąd przez wiele krajów i wzdłuż
wielu miast. Do Dunaju wpada sześćdziesiąt strumieni, głównie żeglownych.
Wreszcie płynie do Morza Czarnego w sześciu różnych miastach. Po trzecie: Łaba
powstaje w górach, które dzielą Śląsk i Czechy. Wraz z Moldau, płynie do Czech,
a więc przez Czeski Las; stamtąd przez Meissen, Magdeburg, i inne miasta Markę
(Brandenburg) i Saksonię, a na koniec do Morza Niemieckiego w Hamburgu. Są tam
inne znane rzeki, ale ze względu na zwięzłość nie będę o nich mówić. Po
czwarte, istnieje las zwany Hercynią (Silva), który w tym czasie mieszkańcy
nazywają Schwarzwald (Czarnym Lasem), i który jest źródłem Dunaju. Według
Pomponiusa Meli, długość tego lasu mierzy się w 60 dniach, i jest on lepiej
znany i większy niż pozostałe lasy. Ma wiele gałęzi, którym mieszkańcy i inni
nadali różne imiona. Od początku do Neckar zachowuje nazwę Schwarzwald; od
Neckar do Main, jest on nazywany Odonwald (Adenwald); a od Main do Lahn
(Lonam), niedaleko Coblentz, nosi nazwę Westerwald. Stamtąd rozciąga się na
wschód i dzieli Frankonię od Hesji i Turyngii. Następnie dzieli i okrąża
Czechy, a następnie sięga w do gór Moraw, rozciągając się między Węgrami po
prawej stronie, a Polską po lewej, aż po plemiona Daci i Geta, pod różnymi
nazwami. Niemcy to bardzo rozległy region Europy. Poprzez kontakt i powiązania z
Rzymianami, a także ze świętą wiarą, zostały one doprowadzone do łagodności i
dobrych manier. Niemcy są krajem szlachetnym i są podlewane przez rzeki. Możemy
tam znaleźć wielkie szczęści i błogość, umiarkowany klimat, żyzne pola,
wspaniałe góry, gęste lasy i wszelkie ziarna obfitości. Na wzgórzach rodzą się
winogrona, a wody i rzeki, które zalewają cały kraj, są wystarczające. Handel
rozwija się wszędzie. Niemcy są przyjazne dla odwiedzających i hojne dla
potrzebujących. W swojej pomysłowości, obyczajach, potędze i ludziach nie
ustępują żadnemu innemu narodowi, a przede wszystkim w kwestiach wojennych.
Wyróżniają się bogactwem metali, ponieważ wszystkie narody: Włosi, Francuzi,
Hiszpanie oraz inne narody zabezpieczają swoje srebro właśnie od kupców niemieckich.
Bez pomocy zewnętrznej, naród niemiecki może zebrać wystarczającą liczbę ludzi,
piechoty lub konnicy, aby z łatwością bronić się przed innymi narodami. Wiele
innych doskonałych rzeczy można by powiedzieć o ich chrześcijańskim życiu,
prawach, wierze i wierności, ale musze je pominąć ze względu na zwięzłość.
Tutaj warto zwrócić uwagę na
fragment.
„…….naród germański był bardzo zaniedbany przez starożytnych
historyków ponieważ w tym czasie ich wnętrze i ich ojczyzna oraz podejście
do nich były dostępne tylko w formie rzek. Otoczeni lasem i morzem, pozostawali
niezmiennie w swoich pasterskich manierach, nigdy nie zakładając swoich siedzib
na znanych i sławnych rzekach. Ale po odrzuceniu kultu bożków i przyjęciu
chrześcijańskich sposobów, naród ten stał się bardziej zdyscyplinowany i bardzo
się rozwijał. Kraj jest bardzo rozległy…”
Te zaniedbania nadrobili Prusacy
tworząc własne fałszywki i własną wersję historyczną i fałszując praktycznie dzieła
historyczne pod swoją narrację, co na naszych uniwersytetach po dziś dzień pokutuje.
Zwróćmy jeszcze uwagę na jeszcze
jeden fragment z powyższego tekstu:
„…Poprzez kontakt i powiązania z
Rzymianami, a także ze świętą wiarą, zostały one doprowadzone do łagodności i
dobrych manier….”
A kto wprowadzał chrześcijaństwo
do Niemiec:
Bonifacy Winfrid, Święty
Bonifacy, właśc. Wynfryd, cs. Swiaszczennomuczenik Wonifatij, archijepiskop
Kreditonskij (ur. między 672 a 675 w Crediton lub Devon, w Wessex, zm. 5
czerwca 754 w Dokkum – biskup obrządku łacińskiego, benedyktyn, misjonarz,
męczennik. Sprawy religijne odłużmy na bok.
W Niemczech nazywany jest także
apostołem Niemców. Zadajmy sobie pytanie, czy oprócz pracy misjonarskiej, czy
zrobił coś za co Niemcy zrobili go swoim Patronem.
Otóż Bonifacy przybywszy na tereny dzisiejszych Niemiec był załamany.
Zastał tam lud ciemny, głupi i prymitywny. Niemcy byli tak tępi i niegramotni o
ciężkim pomyślunku, że ściągnął w 745 r ne POLAKÓW - WENDÓW (WANDALI) - słowian, aby nauczyli Niemców wszystkiego.
Czego dokładnie możemy sobie przeczytać w podręczniku z którego uczyła szlachta
przed rozbiorami.
,, Ze strony zachodniej Wendy
dali się poznać uprawą roli i przemysłem. Św. Bonifacy niemiecki, w Moguncyi
apostoł, ściągał (745 r) bałgochwalców Słowian - Wendów nad Ren dla uprawy
ziemi. Wendy uczyli Niemców gospodarstwa domowego, uprawy roli, bartnictwa, hodowania
trzód, zaprowadzili w Turyngii lepszy ród koni i chów stadnin; uczyli Niemców
złotnictwa, odlewów, tkactwa i innych robót; Z jakimi na ów czas Niemcy wcale
oswojeni nie byli''
s. 70, Teodora Wagi Historya
Królów i Ksiązat Polskich krótko zebrana wznowiona z 1824 r
https://books.google.pl/books?id=kW9KAAAAcAAJ&printsec=frontcover&hl=pl#v=onepage&q&f=false
Także w Kronice Norymberskiej
możemy znaleźć kolejny fragment, który może pomóc odkłamać temat tych Wendów.
LITHUANIA
FOLIO CCLXXX recto
LITWA to także rozległy region, z
Polską na wschodzie; ma on także wiele jezior i lasów; Witold, brat Władysława,
panował tam, a po porzuceniu bałwochwalstwa przyjął sakrament Chrystusa wraz z
królestwem Polskim. Osiągnął wielką sławę. Jego poddani tak bardzo się go
obawiali, że gdy poprosił ich, aby się powiesili, woleli raczej wydawać się
posłusznymi niż popaść w jego niełaskę. Ci, którzy się mu sprzeciwiali, zostali
zaszyci w skóry niedźwiedzie i rzucenia na rozszarpanie przez niedźwiedzie; i
byli prześladowani innymi okrucieństwami. Gdziekolwiek jechał, zabierał ze sobą
łuk, a kiedy spotykał kogoś, kto nie poniżał się według jego upodobań,
natychmiast strzelał do niego z łuku; uprawiając taki sport, tyran zabił
ogromne ilości osób. Sindrigal, jego następca, utrzymywał niedźwiedzicę, która
jadła chleb z jego ręki. Niedźwiedź ten często biegał do lasu, ale wracał do
domu; a kiedy był głodny, niedźwiedź szedł do komnaty księcia, drapał w każde
drzwi, pukając do drzwi swoimi łapami. Książę otwierał mu i go karmił. Wielu
młodych szlachciców sprzysięgło się przeciwko księciu; uzbroiwszy się, podeszli
do drzwi jego komnaty, pukając niczym niedźwiedź. Myśląc, że to niedźwiedź,
Sindrigal otworzył drzwi, i został szybko zasztyletowany przez szlachtę. W
związku z tym, suwerenność przypadła Kazimierzowi. Latem, Litwa nie jest łatwo
dostępna ze względu na wody, ale zimą można wędrować po zamarzniętych
jeziorach. Kupcy podróżują po lodzie i śniegu, i noszą zapasy żywności przez
wiele dni. Nie wytyczono żadnych dróg, a jest tylko kilka miast i wsi. Wśród
Litwinów, większość handlu stanowią surowce. Wykorzystanie pieniędzy nie jest
znane, zamiast nich stosuje się surowce, sobole, i tym podobne. Za zgodą swoich
mężów, szlachcianki otwarcie mają kochanków, których nazywają asystentami w
małżeństwie; jednakże, jest to niegodne i hańbiące dla konkubin; ale łatwo się
rozwodzą i ponownie się żenią. Wśród Litwinów jest dużo wosku i miodu, które są
zbierane przez pszczoły w lasach. Litwini rzadko używają wina, a ich chleb jest
bardzo czarny. Otrzymują dużo mleka od swoich zwierząt. Ich językiem jest
wendyjski, bardzo obszerny język, podzielony na wiele dialektów. Wielu Wendów,
na przykład Dalmatyńczyków, Chorwatów, mieszkańców Krainy, i Polaków należy do
Kościoła rzymskokatolickiego; inni do greckiej herezji, jak na przykład
Bułgarzy, Rosjanie i wielu Litwinów. Niektórzy wymyślili pewne herezje, na
przykład Czesi, Morawianie i Bośniacy, wśród których większość przylega do
herezji Manichejskiej. Jedni wciąż są pogrążeni w ciemnościach pogaństwa.
Dotyczy to wielu Litwinów, z których wielu nawróciło się na chrześcijaństwo,
gdy Władysław, Litwin, przyjął polską suwerenność; ponieważ wielu Litwinów
przedtem czciło węże, każde domostwo posiadało i utrzymywało węża. Niektórzy
czcili ogień, słońce, a niektórzy ogromny młot, inni natomiast lasy.
Weźmy pod uwagę fragment:
„…Wśród Litwinów jest dużo wosku
i miodu, które są zbierane przez pszczoły w lasach. Litwini rzadko używają
wina, a ich chleb jest bardzo czarny. Otrzymują dużo mleka od swoich zwierząt.
Ich językiem jest wendyjski, bardzo
obszerny język, podzielony na wiele dialektów. Wielu Wendów, na przykład
Dalmatyńczyków, Chorwatów, mieszkańców Krainy, i Polaków należy do Kościoła
rzymskokatolickiego; inni do greckiej herezji, jak na przykład Bułgarzy,
Rosjanie i wielu Litwinów….”
Tutaj mamy ładne podsumowanie, że
Wandalami określano wiele narodów, ale wywodzących się z jednego pnia –
SŁOWIAŃSKIEGO.
To Słowianie cywilizowali NIEMCY, a nie odwrotnie i tak należy uczyć w
szkołach, a nie ciągle mieć jakieś kompleksy.
A jak to było wcześniej
Możemy przecież znaleźć fragmenty u wielu autorów np. weźmy Pawła
Orozjusza (łac. Paulus Orosius, ok. 385 – przed 423) – teologa chrześcijańskiego
i historyka.
libri sekstvs s 201 LXXXVII
https://babel.hathitrust.org/cgi/pt?id=ucm.5327366594;view=1up;seq=201
s. 201
Potem Klaudiusz Druzus, pasierb
Cezara [Oktawiana Augusta], po tym, jak wyznaczono mu Galię i Recję, największe
i najdzielniejsze plemiona Germanii orężnie ujarzmił, wtedy bowiem wszystkie
plemiona w taki sposób, jakby na ustalony dzień pokoju pośpieszały, falami były
poruszane na popróbowanie wojny lub na zawarcie porozumienia, dla albo
przyjęcia warunków pokoju, gdyby zostały pokonane, albo dla korzystania z
utrwalonej wolności, gdyby zwyciężyły. Norykowie, Illirowie, Panonowie,
Dalmatowie, Mezyjczycy, Trakowie i Dakowie, Sarmaci, i bardzo liczne i
największe ludy Germanii, przez różnych wodzów pokonane lub odparte, lub też
przez zaporę bardzo wielkich rzek, Renu i Dunaju, oddzielone zostały. Druzus w
Germanii najpierw Uzypetów, potem Tenkterów i Chattów, Markomanów niemal do
wytępienia zgładził. Potem najdzielniejsze narody, których natura dała siły, a
stały zwyczaj biegłość w sił używaniu, Cherusków, Swebów i Sygambrów, w jednej,
choć także i dla swoich trudnej, wojnie. Ich męstwo i okrucieństwo można sobie
uprzytomnić z tego, że nawet ich kobiety, zawsze jeśli z powodu nieoczekiwanego
przybycia Rzymian między swoimi wozami były zamknięte, i jeśli brakowało im
pocisków, lub jakiejkolwiek rzeczy, której jako pociski ich szał wojenny mógł
użyć, małych synów, roztrzaskawszy ich wprzódy o ziemię, w twarze wrogów
rzucały, przez zabijanie z osobna synów podwójnie morderczyniami się stając.
W tym samym czasie w Afryce wódz
Cezara Cossus Musulanów i Getulów, którzy szeroko się rozchodzili, w
zacieśnionym terytorium zamknął i strachem zmusił do trzymania się z daleka od
granic rzymskich. Tymczasem posłowie Indów i Scytów, po przejściu całego
świata, znaleźli wreszcie Cezara w Tarrakonie [obecnie Tarragona] w Hiszpanii
Bliższej, tam gdzie już dalej szukać nie mogliby, i wlali w uszy Cezara sławę
Aleksandra Wielkiego, tak jak do niego [Aleksandra] przybyło dla traktowania o
pokoju poselstwo Hiszpanów i Galów do Babilonu pośrodku Wschodu, tak i tamtego
[Cezara Augusta] na krańcu Zachodu wschodni Indowie i północni Scytowie jako
błagalnicy z darami z ich krajów się kłonili. Kiedy przeprowadził przez pięć
lat wojnę kantabryjską, i Hiszpanię do wieczystego pokoju – wraz z
odpocznieniem od znużenia - nakłonił i przywrócił, Cezar do Rzymu powrócił.
W tym także czasie wiele wojen
odbył osobiście, i wiele przez swoich wodzów i legatów. Otóż między innymi
także i Pizon został wysłany przeciw Windelikom, po pokonaniu których jako
zwycięzca wrócił do Cezara do Lugdunum [obecnie Lyon]. Panonów, rozpętujących
nową rebelię, Tyberiusz, pasierba Cezara, najokrutniejszą rzezią wyniszczył.
Ten sam [Tyberiusz] nieprzerwaną wojną nękał Germanów, z których 40 000 jeńców,
jako zwycięzca zabrał. Wojna ta, prawdziwie bardzo wielka i najokropniejsza,
prowadzona była 15 legionami przez 3 lata, i - jak zaświadcza Swetoniusz – po
wojnie punickiej niemal nie było żadnej wojny większej od tej. W tych samych
czasach Kwintyliusz Warus, który wobec poddanych postępował z nadzwyczajną pychą
i chciwością, wraz z trzema legionami został do szczętu wyniszczony przez
buntujących się Germanów. Cezar August
tę klęskę państwa tak ciężko zniósł, że często wskutek silnego bólu, waląc
głową o ścianę, wykrzykiwał: Kwintyliuszu Warusie, oddaj legiony.
Weźmy fragment:
„…..Tymczasem posłowie Indów i Scytów, po przejściu całego świata,
znaleźli wreszcie Cezara w Tarrakonie [obecnie Tarragona] w Hiszpanii Bliższej,
tam gdzie już dalej szukać nie mogliby, i wlali w uszy Cezara sławę Aleksandra
Wielkiego, tak jak do niego [Aleksandra] przybyło dla traktowania o pokoju
poselstwo Hiszpanów i Galów do Babilonu pośrodku Wschodu, tak i tamtego [Cezara
Augusta] na krańcu Zachodu wschodni Indowie i północni Scytowie jako błagalnicy
z darami z ich krajów się kłonili..”
Skoro posłowie przybywają z północnych terenów Scytii i takie jak i
wiele innych zapisów istnieje w innych dziełach, a my u siebie nie potrafimy
nawet najprostszych rzeczy dotyczących połączyć rzeczy, które są związane z
naszą historią i z naszymi przodkami żyjącymi na naszych ziemiach, to świadczy
tylko o tym, że nasi historycy nie nadają się do niczego. Chyba, że do brania
dotacji z Niemiec czy innych krajów to bardzo chętnie biorą w takich rzeczach
udział.
Ciekawe rzeczy znajdujemy w
pozycjach skandynawskich w Dziejach o Dalerianach
r. VI s. 116 do s. 122
VI
O wyprawach Dalekarian, które
miały miejsce zarówno poza, jak i na terenie Scandii (Skandynawii)
Dla wspólnoty pisarzy, tak naszych,
jak i obcego pochodzenia, w sposób niezbity jest udowodnione: że mieszkańcy Scandii, tacy jak Goci, Wandale,
Alanowie, Roksalanie, Normanowie i Hunowie, wszędzie na wybrzeżach morskich
uprawiali piractwo, a okrętami przybywali do obcych ziem; zaś posiadający
miejsca zalesione i górzyste ( mieszkający w miejscach zalesionych i
górzystych), Hesingowie, Medalpadzi, Angermanie, Wermelandzi, Neryci ,
Dalekarianie, Westmandzi i pozostali, nie są sławni z powodu wypraw. Powodem
wszystkiego wydaje się być sława/rozgłos, nagrody/, to (tak) samo, nasze dzieje
nie przekazują potomnym wiadomości o nich, chociaż także brali udział wyprawach,
(nie przekazują) że jednak ukryli się pod imionami ważniejszych ( tych
wyżej/wcześniej wymienionych), szczególnie tych, którzy, zamieszkując owe
tereny nadbrzeżne i dali się poznać z powodu corocznych wypraw.
Pominąwszy inne, miło jest badać wojenne wyprawy Dalekarian; poruszeni
(jesteśmy)nadawaniem imion,wywodzących się od naszych ojców( patronimiki),
bardzo dużą różnorodnością plemion,
nieurodzajem pustych (niezamieszkanych) terenów, niedostatkiem pożywienia,
przestarzałym uzbrojeniem, ponadto tradycjami przodków, które, co do jednego,
pozostały aż do późniejszych pokoleń. Nie znajdzie się wśród nas nikt m), kto
by nie wiedział, nawet mały chłopiec, że Kar, Kalle, Karl oznacza wśród
mężczyzn męża pełnego życia, silnego(jak dąb) i działającego szybko
(odważnego); ponadto, cokolwiek uczyniono mężnie i doskonale, w zapisach
rodzimych powszechnie widnieje pod imionami (nazwami) Kartbat i Karligt.
Że tutaj Dalekarianie w togach i
płaszczach (żołnierskich), zwłaszcza, gdy do broni stawano, że ci mężowie w każdym
wieku odznaczali się wśród innych i z powodu widocznej tężyzny i nadmiernej
siły ludzkiej, podczas codziennych obowiązków i zajęć, ale i wobec wrogów,
mężni, do sprawiedliwej obrony siebie, w potyczkach, szczególnie zaś z powodu
odwagi (zapału) wobec tyranów i tych, którzy uciskali ojczyznę, nikt nie może
zaprzeczyć, chyba że zupełnie nie znający historii i zabytków, a ponadto obcy w
ojczyźnie. Ktoś skądś odpowiednio (tak powiedział): Oni pierwsi stali się
oczywistymi obrońcami swojej wolności, a także sprawcami zrzucenia jarzma
tyranów. o)
Drugiego kryterium dowodzenia
(udowadniania) poszukuję (poszukujemy) w
licznym potomstwie ich następców (zstępnych), którym w zaspokojeniu wyżywienia nieurodzajna ziemia
nie dawała satysfakcji. Tutaj wykształceni (ludzie), uważają, że, zgodnie z
prawem narodów, powody wojowania, rozpatrując najodleglejsze sprawy, były
czasami uzasadnione, ale jednak w wielu przypadkach gwałtowne. Co do prawa do
obrony na skutek wojny: to znaczy przed atakami wrogów, gdy barbarzyńskie ludy
ojczyznę niepokoją; w przeciwieństwie do
prawa do ofensywy gdy sprzyja publiczny
niedostatek. Tak niegdyś bardziej urodzajne królestwa w Europie zaatakowali
Cymbrowie, Goci, Wandale i Normanowie. p) Stąd nie możemy przyjąć za pewnik, że
przodkowie Dalekarian, brali udział w wyprawach wojennych poza Scandią razem z
Wandalami a potem Normanami, skoro
ziemia mniej zdatna do uprawy roli została oddana, a także dzisiaj istnieje
wyjątkowa obawa o niedostatek żywności;
stąd dawny przywilej LL.Dal. om
Skafskog med näfuerlopp, oc baslbrytande Tot. Aedif. S.30.
Tę powyższą wypowiedź (to
powyższe twierdzenie) z Normanami i Wandalami
wzmacniają: język i nasze własne
obyczaje, pachnące ową harmonijnością (współbrzmieniem). Przede wszystkim
wspaniałe świadectwo i światło pokazuje Jornandes i autor historii Wilhialmi
Siodii, którzy wyznaczają pewien
obszar dla Wandali w Panonii- w pobliżu
rzeki Crysum ( u Jornandesa- Grissia), który to obszar później od Wandalów
otrzymał nazwę Dalmacja(Dalmatia) { Dalmaria, w której stolicą królestwa
Wandalów była Daltuna) q).
Na koniec wypada przywołać
tradycje przodków: albowiem u Dalekarian jest dzisiaj żywa sława Zamulisa czy
Zamolxisa, króla Scyto-Gotów w Dacji i Mezji, to ten wielki ustawodawca, który
przekonał ich o nieśmiertelności dusz. Stąd potomkowie Dalekarian jeszcze teraz
dla żartów przekazują (mówią), gdy jakiś żołnierz jest długo nieobecny, albo
zmarł, o którym nie mają wieści, że odszedł do Zamolsina; dzisiejsi
Dalekarianie powszechnie uwalniają się od tego rodzimego(krajowego, ludowego)
przeświadczenia, z powodu ustanowionego
Chrześcijaństwa w całej Szwecji r). Co tyczy się wypraw Dalekarian wewnątrz
Scandii; o nich, nawet gdybym ja milczał, wystarczająco obficie opowiada pamięć
annałów (roczników). Tymczasem istotniejszym celem mojego przedsięwzięcia jest
przedstawić prawdziwe ich przyczyny. Po pierwsze, pojawia się owa Unia trzech
królestw, za przyczyną Królowej Margarety (Małgorzaty), która dla
Rzeczpospolitej Szwedów i Gotów zawsze była najbardziej nieszczęsna. Co stało
się za sprawą królów, Alberta
Meklemburskiego, Małgorzaty, Eryka Pomorskiego, Krzysztofa Bawarskiego,
Christiernus I, Jana II i Christiernusa II, trzymających władzę królewską w
trzech państwach (królestwach), mówi historia tych czasów. Przeto wśród
pierwszych obrońców wolności byli Dalekarjanie, szczególnie w wieku XV i XVI
z pojedynczym podaniem do wiadomości
czynów (z pojedynczymi wzmiankami o czynach), które aż do dzisiaj są
rozpowszechniane. Tak, dzięki księciom (wodzom) Engelbertowi (potomkowi,
wywodzącego się ze szlachetnego rodu Engelberta von Berg????) i Erykowi Pukio,
w roku 1434, całkowicie rozproszyli Danów w Svethii i Gothii: odebrali zamki
(twierdze): uwolnili ojczyznę od tyranów. W ten sposób w kolejnym czasie,
sprzysiężeni przeciwko sukcesorom Eryka, pod przywództwem Karola
Marelchallusa(?), księcia Canuti (?),
namiestników królestwa (?) Sturyjskiego, szczególnie zaś pod auspicjami
Błogosławionego Gustawa I Wybawiciela Sveonii, szczęśliwie chwycili za broń.
Przykłady uczonego przodka wskazują jak wielokrotnie zgubnym dla naszej
ojczyzny było panowanie Możnowładców Danów, i tak niech wolno mi będzie użyć
słów największego znawcy tematu Loceniusa, pycha przede wszystkim jest zgubna,
ale wprost nie do wytrzymania w
przypadku gwałtowności władzy ( stosowania przemocy w rządzeniu), jedynie
przywódca i okoliczność mogą zezwalać: i tak zawsze powodowani miłością do
ojczyzny, wyrywać ojczyznę z gardzieli tyranów, tak pobudzeni
wspaniałomyślnością najdzielniejszych Duków ( * gdyby ducum było zapisane małą
literą, przetłumaczyłabym : wodzów), zezwalać na zrzucenie jarzma tyranów
s). Dla niewielu także nagrodą za trud
było objaśnianie przyczyn sporów (buntów) i zamieszek, które Dalekarianie
wszczynali przeciwko godnemu wspomnienia królowi i ojcu Ojczyzny, Gustawowi I.;
w ten sposób niezliczone niegodziwości i zniewagi, które ludzie niesprawiedliwi
i zuchwali, zresztą narodowi najbardziej niewinnemu czynią, mogły utracić
znaczenie. Nie przeczę, zarzut łatwo znajdujący wiarę, czy jeden w swoim
rodzaju i odrażający błąd, że należy oskarżyć Dalekarian, jak nieco wcześniej
zostało pokazane; tymczasem nic dziwnego, że może pojawiać się obwinienie,
że naród jednolity w myśleniu, w
obyczajach i zawsze miły w swojej otwartości, z powodu podstępów i fałszerstw
innych najbardziej haniebnych ludzi, niekiedy oszukiwany, to znaczy bardzo
rzadko, zwłaszcza w wątpliwym (dwojakim, budzącym wątpliwość) stanie spraw
społecznych, a także z powodu zamieszek,
mógł postępować w sposób nieprzychylny.
Z tego powodu Dalekarianie
powodowani nie tyle troską o przyszłe złe położenie, ale kierując się obecną
niesprawiedliwością, podrywają się (zwołują się), bez zastanowienia, do
pochopnej zemsty, poprzez rozesłanie po całej Dalekarii pisma o następującej
treści: […........]
W tym rozporządzeniu (projekcie)
wspominają także o Helfingach […...]
W dniu świętej Wallburgi, w roku
Pańskim 1524. t).
Wyjaśnienie:
1. tym kolorem i znakiem zapytania zaznaczyłam swoje
wątpliwości.
2. nazwy własne ( imiona nazwy geograficzne) pozostawiłam w
wersji najbardziej zbliżonej do oryginału. Ich przekład na język polski należy
już do historyków.
3. Starłam się, żeby tłumaczenie było jak najbardziej wierne,
nie literackie.
4. [..] język inny niż język łaciński
5. nie przepisywałam przypisów, które przede wszystkim
wskazują nazwiska autorów, tytuł, stronę etc.
Ten fragment jest interesujący:
„…Tak niegdyś bardziej urodzajne królestwa w Europie zaatakowali
Cymbrowie, Goci, Wandale i Normanowie. p) Stąd nie możemy przyjąć za pewnik, że
przodkowie Dalekarian, brali udział w wyprawach wojennych poza Scandią razem z
Wandalami a potem Normanami, skoro
ziemia mniej zdatna do uprawy roli została oddana, a także dzisiaj istnieje
wyjątkowa obawa o niedostatek żywności;
stąd dawny przywilej LL.Dal. om Skafskog med näfuerlopp, oc
baslbrytande Tot. Aedif. S.30.
Tę powyższą wypowiedź (to powyższe twierdzenie) z Normanami i
Wandalami wzmacniają: język i nasze własne obyczaje, pachnące ową
harmonijnością (współbrzmieniem…”
W kronice Prokosza mamy różnie brzmiące Imiona władców. Czy czasem nie jest
tak, że naszymi władcami nie byli także Wikingowie wybierani spośród naszych przodków
z którymi żyli i współdziałali???
Wszystko będziemy musieli napisać jeszcze raz od początku.
Ale jak zacząć?
Najpierw jak to robiono kiedyś jak przetłumaczony poniższy fragment
Orbis maritimi sive
rerum w mężu littoribus gestarum generalis historia , Divione, apud Petrum
Palliot z 1643r. Claude'a Barthelemy Morisota pisarza i prawnika
z Dijon
https://books.google.be/books?id=P2pJAAAAcAAJ&printsec=frontcover&hl=pl#v=onepage&q&f=false
s, 257 do 260
Historia świata morskiego, to jest ogólna historia dziejów na morzu
i na wybrzeżu, autorstwa Claude'a Barthelemy Morisota z Dijon.
W Dijon, u Pierre'a Palliota, przed pałacem, z przywilejem, 1643.
Historia świata morskiego, to jest ogólna historia dziejów na morzu i
na wybrzeżu której, w której znajdują się wynalazki statków, ich części,
uzbrojenie; wyposażenie flot, żegluga, bitwy morskie, oręż, zasady wojenne,
trofea, triumfy, naumachia; miasta i kolonie morskie, periplus [gatunek
piśmiennictwa, opis szlaków morskich] świata starożytnego i nowego, urzędy,
dowództwa i zwierzchności floty u wszystkich narodów; prawa morskie, przeglądy
flot, przyczyny i rodzaje wiatrów, używanie kompasu, napędu żaglowego, różne
prądy i pływy morskie, oraz wylewy, i wszystkie inne rzeczy do spraw morskich się
tyczące. [potem jest informacja, że w ks. 1 jest historia spraw morskich od
początku do śmierci Konstantyna Wielkiego, w ks. 2 od śmierci Konstantyna
Wielkiego do czasów współczesnych autorowi]
Rozdział 37
Opis starożytnej Germanii nadbrzeżnej, oraz Sarmacji i Scytii
europejskiej, Chersonezu Taurydzkiego i Bosforu Kimeryjskiego, z sąsiednimi
wyspami.
[tytuł mapy; Wybrzeża Oceanu Germańskiego i Sarmackiego, według
Ptolemeusza.]
[na marginesie: ze Strabona, ks. 7, Ptolemeusza, ks. 2 rozdz. 11, ks.
3, rozdz. 5, Ortelius, Mercator, Aubanus,{nazwiska wydawców}, w Münster, z
„Periplusu” Arriana Stukiusa {wydawca}, z Meli ks. 3, 4 rozdz. 3 i 4, Maginus i
inni {wydawcy}, w Manarmanis {Oostmahorn}]
Germania, najobszerniejszy kraj Europy, oddzielona od Galii rzeką
Renem, odseparowana od Retów i Panonów Dunajem, od Sarmatów i Daków wzajemnym
strachem i górami, tam, gdzie kieruje się ku oceanowi, zwężona, wybrzeże swoje
ozdabia i uświetnia następującymi miastami, rzekami i portami. Za Renem łączą
się z morzem rzeki, Manarmanis z portem, przez Fryzów kiedyś nazwany Maharna
[Oostmahorn]; Vidrus [Vechte], rozdzielająca obecne Groningen; Amasius, czy też
Amisius [Ems], grobowiec Brukterów, pokonanych przez Druzusa; Visurgis,
nazywana też [podane obok inne wersje; Wezera]; następnie Albis [Łaba]. Między
Renem a Vechte są Busakterowie, których miastem jest Navalia [Kampen], a
których wielu myli z Brukterami, ludem wschodniej Fryzji, którzy obecnie są
mieszkańcami Brookmerland. Miedzy rzekami Vechte i Ems są Fryzowie zachodni, i
ich miasto, niewiele oddalone od wybrzeża Morza Germańskiego, Phileum
[Groningen]; jest to ziemia trudna do przebycia z powodu wielu rzek, pomiędzy
którymi jest Tadera, w języku mówionym Iada [Jade]. Między Ems a Wezerą są
Kauchowie mniejsi, między Wezerą a Łabą Kauchowie więksi. Ci pierwsi są dziś
nazywani Fryzami i Groningijczykami, ci drudzy Bremeńczykami i Lüneburczykami,
których miastem jest Phabiranum [Brema] w nowej Saksonii. Za Łabą mieszkają Sigulonowie,
Sabalingowie, których Peucer uważa za Jutlandczyków, Kobandowie, Chalowie,
Cymbrowie, ofiary rzymskiego konsula Mariusza, Fundusowie i Charudowie. Granica
Cymbrów, i Chersonez Cymbryjski, obecnie Jutlandia, oddzielają wyspy Sasów, i
Alosiae [niezidentyfikowane, może Helgoland]. Miedzy Łabą a Chersonezm
Cymryjskim jest wielka zatoka Codanus [w przypisie zidentyfikowana jako Bełt,
ale chodzi raczej o wszystkie cieśniny wiodące z Bałtyku na Morze Północne],
wypełniona wielkimi i małymi wyspami, głownymi są 3 Skandie mniejsze, których
dzisiejszymi nazwami są Fionia, Hallandia i Blekingia. Skadnię większą
podtrzymuje od wchodu Morze Bałtyckie, od zachodu zatoka Codanus, teraz
nazywana jest ona Skanią. Maginus, wbrew Ptolemeuszowi, przeczy, by była ona wyspą,
i twierdzi, że jest półwyspem o ogromnej wielkości, nazywanym przez
starożytnych Balthia, Basilia i Vergion, przez Prokopiusza zaś Thule. Morze
tam, które jest jakby ujęte do środka wybrzeży, nigdzie nie rozciąga się
szeroko, i nigdzie nie jest do morza podobne, a wskutek przepływających
wszędzie rzek, i ziem często w poprzek biegnących, zmienne jest i rozproszone,
z wyglądu jest jakby rozproszone na nurty, wstrzymywane tu wybrzeżami, tam
groblami i występami zakrzywiającej się
ziemi. Jego krańce od południa i zachodu zajmują Sasi, których miastem
jest drugie miasto Marionis [w przypisie identyfikowane jako Lubeka, ale według
„Orbis latinus” tak nazywano Hamburg i Lüneburg], a ich granice wyznacza rzeka
Chalusus [Warnow]. Tu są Farodinowie, czy też Parodinowie, Sudinowie,
Rutiklejowie, Auksnowie i Teutonoarowie, których ziemie zamieszkują dziś ludy
Dolnej Saksonii, Meklemburczycy, Pomorzanie, i Wandalowie, czy też Wandilowie.
Najdawniejszymi miastami są Laciburgium [Rostock, identyfikacja niepewna], Bunitium
[według „Orbis Latinus”to Bützow, ale podawane jest też Lubieszewo], Rugium
[Rügenwalde = Darłowo, albo Miastko]. Rzeki to Szprewa, Odra i Wisła. Naprzeciw
tych rzek są duże, nieznane starożytnym wyspy Iulina [Wolin], Usedona [Uznam],
Rugia.
[na marginesie: O ludach i krainach położonych nad morzem w kierunku
północnym, których nazwy były starożytnym ledwo znane, albo i w ogóle nieznane,
powiemy w następnej księdze.]
Za Wisłą zaczyna się Sarmacja, obszerniejsza w środku, niż od strony
morza. Ludy nadmorskie przy zatoce Wenedzkiej to Gitonowie i Wenedowie, którzy
później zostali nazwani Borusami, teraz Prusami, i Hossii, których oblewają
rzeki Chronon [Pregoła], Rubon [Niemen], Turuntus [Windawa] i Chersinus
[Dźwina]. Potem następują Aorsowie, to jest gorsi [albo: nieprawi, zwyrodniali]
Scytowie, zrodzeni z niewolników, potem Agatyrsowie, Sali, Careotae, Carbones,
Pagyritae, Samogitae [Żmudzini], Mazowszanie, Litwini i Moskowici, kiedyś tylko
z samych imion znani. W ten sposób Sarmacja otoczona przez tyle ludów,
przechodząc w granice i miano Scytów, i także niemal Germanów, odgraniczona
jest od północy Oceanem, od południa Myzją [poprawnie powinno być; Mezją] i
Dacją, od zachodu rzeką Wisłą, od wschodu rzeką Danais [Don], Meotydą [Morze
Azowskie] i Pontem [Morze Czarne]. Lecz zanim przejdę do Sarmacji europejskiej,
która zamknięta jest dwiema rzekami, Tanais [Don] i Tyras [Dniestr], nie należy
ominąć Gocji [Gotlandia], ze wszystkich wysp - po dokładnym przebadaniu różnych
narodów – najbardziej sławiona. Leży ona w Zatoce Wenedzkiej, naprzeciw ujścia
rzeki Chersinus [Dźwina], jest matką Gepidów, Rugiów, Wandalów, Longobardów,
Herulów, Turcilingów, Hunów, Winulów, Wizygotów, Ostrogotów i Gotów, a są to
wrogie i krainom nieprzyjazne miana. Sarmacja więc, która jest położona nad
Meotydą, kieruje się ku falom rzeki Tanais [Don], jest rzeką i Sylów, i
Amazonek, wraz z miastem o tej samej nazwie [Tanais] położonym u jej ujścia, z
korytem rozdzielonym na dwoje wyspą, którą mieszkający tu Grecy nazwali
Alopetią, jakby „wyspą lisów” [po grecku alopeks – lis]. Wybrzeże najbliższe
Tanais zamieszkują Roksolanie wraz z Bastarnami, których wielu uważa za
dzisiejszych Rusów i Rusinów; ich głównym miastem jest Caroea. Tam za rzeką
Poritus [Prut ?] zaczynają się Jazygowie, których plemię znajduje się przy
Meotydzie [Morze Azowskie] i rzece Hygris [Doniec], pośrodku między rzekami
Poritus [Prut ?] i Lycus, tak jak Lucus Dei [dosł. „Gaj Boży”], między Lycus i
Agarus, która to rzeka obdarzyła swoim mianem najbliższy przylądek. Tam kończą
się Meotyda, i zaczyna się zatoka [liman ?] Buges, inaczej Bycis, tam są miasta
Lianum, Acra i Cnema, rzeki Gerus, Bycus i Pasiastus, Ptolemeuszowy Pasiascus,
którego napór powstrzymuje Chersonez Taurydzki [Krym], i nie dopuszcza, by
wpływał do zatoki Carcinitus [gr. Kerkinitis], tuż naprzeciw Istmu [z gr.:
przesmyku, może chodzi o Przesmyk Perekopski]. W pobliżu Pasiatus jest
Heraklion, kolonia Herakleotów [obywateli Heraklei], przylądek Zenona, wraz z
inną świątynią dziewicy, której miano Parthenion. Stąd [w przypisie dopisek:
Cieśnina Kaffy] Bosfor Kimeryjski [Cieśnina Kerczeńska] rozdziela ziemie; nie
jest pewne, czy przyjmuje wody od Meotydy, czy od Pontu Euksyńskiego [Morza
Czarnego]. Na tym szlaku [w przypisie dopisek Milezyjczycy założyli Pantikapajon
[obecnie Kercz, inna nazwa: Vospero], główne miasto Bosforu. Założyciel
Tyrictaty jest nieznany, tak samo założyciel Myrmekion, która to nazwa jest
wspólna z najbliższym przylądkiem. Potem jest Nimfeum [właściwa grecka nazwa:
Nimfajon;w przypisie Cyprico, ale nie wiem, co by to miało oznaczać], i
Teodozja [inna nazwa: Kaffa], kolonia Milezyjczyków, i Diam, rzeka Istrianus
[inna nazwa: Calamita], przylądek Corax, Lagira, lub Lagyra, przylądek Czoło
Barana, przez Greków nazywany Kriou Metopon [po grecku: Czoło Barana; obecna
nazwa przylądka: Sarycz], lub Briksas [greckie], albo może Friksas [greckie],
od barana Fryksosa [to jest należącego do mitycznego Fryksosa], lub od
kształtu, przedstawiającego sobą czoło barana. Miasto Charax [w przypisie: Cacagioni]
i Naubarum, i port Ctenis nad jeziorem Halmiris lub Halmitis. Poniżej jest
miasto Port Symboli [greckie: Symbolon; późniejsza nazwa: Bałakława], Stenosoma
[greckie], to jest „wąskie usta”, miasto Palacia, Dandaca, i powyżej zatoki
Carcinitus [gr. Kerkinitis], która dziś jest nazywana Nigropolitanus, miasto
Eupatoria [w przypisie nazwa: Sibula], założone przez Diofantosa, wodza wojsk
Mitrydatesa, i niedługo później opuszczona, restaurowana przez Pompejusza
Wielkiego, przez którego została nazwana Magnopolis, i Pompeiopolis. Między
rzeką Bycis i zatoką Carcinitus Istm [z gr.: przesmyk] stanowi granicę
Chersonezu Taurydzkiego, cała retsza obwiedziona jest morzem. Dlatego ziemie
Tauroscytów raz dopuszczają fale, raz, do fal dopuszczone, chłoszczą je skręconym
ogonem, i z gniewem odpychają. Nazwę zatoce nadała rzeka Carcinius [być może to
rzeka Inguł], większa od Hypanis [Boh], obie zaś są mniejsze od Borystenesu
[Dniepr], opływa Olbię w przypisie nazwa; Strapenot], miasto Milezyjczyków, i
gdy wpływa do morza, tworzy wyspę o swoim imieniu. Poniżej jej [w przypisie
Fidonisi, dawna nazwa wyspy Ostriw Zmijnyj] znajduje się Leuca, to jest Peuce
Achillesa [co można rozumieć jako „droga Achillesa”]. Poeci opowiadają, że
wzięła ona nazwę od Tetydy, matki Achillesa, dla Greków jest to Droma Achilleos
[po grecku: Droga Achillesa], ponieważ Achilles, gdy nieprzyjazną flota wszedł
na Pont [Morze Czarne], i stał się zwycięzcą, tam żartobliwym pojedynkiem
uświetnił zwycięstwo, ćwicząc siebie i swoich ludzi w żegludze. Od krańca
zatoki Carcinitus do ujścia Borystenesu są miasta Kefalonesos, o którym inni utrzymują, że jest małą wyspą,
i nazywają Kefalonessos, Dobry Port, Nowe Mury, Tamyraca, inaczej Hypacyrno;
poniżej rzeki Axiaces są Physca i Arpis. Potem są rzeki Tyras.
Do XVI w nie było używane pojęcie języki słowiańskie, tylko wedyjskie itp, czyli wandalskie.
Do czasu podziału Wandali stanowiłiśmy jeden organizm, który możemy nazwać Lechią, Federacją jak zwał tak zwał. Tak powinniśmy składać naszą historię w jedną całość, a nie z jakiś garnków czy patelni sprzed 3 000 lat. A w Kronice Janka z Czarnkowa mamy wyraźnie napisane, że tworzenie granic pomiędzy swoimi Polacy uważali za GŁUPOTĘ.
Mieliśmy własną Unię ponad 2000 lat wcześniej.
Do XVI w nie było używane pojęcie języki słowiańskie, tylko wedyjskie itp, czyli wandalskie.
Do czasu podziału Wandali stanowiłiśmy jeden organizm, który możemy nazwać Lechią, Federacją jak zwał tak zwał. Tak powinniśmy składać naszą historię w jedną całość, a nie z jakiś garnków czy patelni sprzed 3 000 lat. A w Kronice Janka z Czarnkowa mamy wyraźnie napisane, że tworzenie granic pomiędzy swoimi Polacy uważali za GŁUPOTĘ.
Mieliśmy własną Unię ponad 2000 lat wcześniej.
niedziela, 25 listopada 2018
23 listopada 1918 roku przemilczany pakt z Dorotheenstrasse w Berlinie
W ostatni piątek 23 listopada 2018 w telewizorniach brak było informacji o pakcie, o którym też nie uczy się w szkołach. Przypomnijmy więc, co to był za pakt.
Najpierw bierzemy pozycję Romana Dmowskiego - Polityka Polska i Odbudowanie Państwa” t.2, str.105 i cóż tam mamy?
(…) Wieczorem 23 listopada 1918 roku w rzęsiście oświetlonym gmachu wielkiej loży masońskiej przy Dorotheenstrasse w Berlinie panował ruch niebywały. Zwołano zjazd wolnomularzy z całych Niemiec; wezwania podpisane były przez szereg wielkich osobistości, takich między innymi, których przedtem o udział w masonerii nawet nie posądzano. Nazajutrz po tym zjeździe rozeszły się po Berlinie wieści, że stanął na nim pakt miedzy masonerią niemiecką, a Żydami, mocą którego Żydzi otrzymują całkowitą swobodę działania wewnątrz Niemiec i szereg naczelnych stanowisk w ich życiu politycznym, a za to zobowiązują się do tego, że żydostwo międzynarodowe będzie broniło interesów niemieckich przy zawieraniu pokoju. Żydzi znowu zrobili dobry handel: bronili interesów niemieckich od dawna i bronić musieli, bo w znacznym odsetku były to ich interesy, zobowiązywali się więc do rzeczy, która byliby bez wszystkiego zrobili; za darmo więc kupili sobie rządy polityczne w Niemczech. Naturalnie, z chwilą kiedy już i politycznie Niemcy opanowali, sprawa niemiecka stawała się dla nich tym bliższa. Cały koszt tego paktu mieli ponieść Niemcy w postaci dezorganizacji wewnętrznej i rozkładu ich sił narodowych i narody, które uda się na konferencji pokojowej skrzywdzić na rzecz Niemiec, przede wszystkim Polska.
Pakt ten nie napotkał ze strony niemieckiej trudności. Socjaliści i liberałowie niemieccy zawsze byli związani z Żydami i pracowali dla zwiększenia ich politycznej roli; żywioły zaś nacjonalistyczne miały w ciągu wojny i w chwili końcowej katastrofy oczy zwrócone przede wszystkim na zewnątrz, przejęte były strachem przed utratą tego, co do niedawna wydawało im się zdobyczą na wieki pewną, i wszystko były gotowe sprzedać, byle kupić sobie obronę interesów zewnętrznych. Obrona zaś żydowska była nie do pogardzenia: Żydzi mieli duże wpływy w państwach zwycięskich, doszli, zwłaszcza za rządów Wilsona, do ogromnej roli w Stanach Zjednoczonych, a przede wszystkim mieli całkowicie oddanego sobie człowieka w osobie premiera londyńskiego, Lloyd George’a. Położenie tedy zwyciężonych Niemiec nie było beznadziejne.
To teraz wiesz czytelniku jak z Niemców tworzy się nazistów i wyłudza się pieniądze pod nazwą Holokaust.
A jakie były metody tutaj wchodzimy na str. 116
A jakie były metody tutaj wchodzimy na str. 116
(…) Ataki przychodziły czasem z
całkiem nieoczekiwanej strony.
Zdarzyło się być na obiedzie
wojskowym francusko-polskim, na którym przemawiał p. Władysław Mickiewicz, syn
nieśmiertelnego Adama, uskarżający się na nacjonalizm polski, który urządza
pogromy żydowskie. Uczułem się tym wybrykiem zmuszony do zabrania głosu i
zwróciłem się do obecnych Francuzów: – Właśnie, proszę panów, otrzymałem
wiadomość o nowym „pogromie” w Polsce. W Kielcach paruset młodych Żydów,
wyszedłszy z kinematografu, ciągnęło przez ulice z okrzykami: „Niech Żyje
Lenin! Niech żyje Trocki! Precz z Polską!” Tłum rzucił się na nich i padły
ofiary. Co by panowie zrobili, gdyby
w którym mieście francuskim ukazała się na ulicach banda z podobnymi okrzykami,
wołająca „Precz z Francją!”? – To samo – odpowiedzieli jednogłośnie obecni.
Niepowołany oskarżyciel dostał
naukę.
Musze zauważyć, że pierwszym
kanałem, przez który wieści o pogromach szły na zachód, była prasa niemiecka. Był
to jeden z punktów współdziałania niemiecko - żydowskiego po wojnie.
Tego typu zachowania są bardzo niewygodne dla niektórych środowisk w USA, zwłaszcza jak krzyczą i robią zamieszanie w mediach.
Potem z pozycji dostępnej tutaj:
http://wsercupolska.org/przeczytaj/Polityka%20polska.pdf
s. 143
2 Mowa o mistyfikacji, jaką zaaranżował Józef Piłsudski w pierwszych dniach wojny w nadziei
rozpalenia tym sposobem insurekcji antyrosyjskiej na terenie Królestwa. Między 1 a 3 sierpnia 1914 r.
uformował liczący ok. 150 ludzi oddział zwany kompanią kadrową, a 5 sierpnia 1914 r. na zwołanym
przez siebie posiedzeniu Komisji Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych w Krakowie
odczytał tekst odezwy, zredagowany rzekomo w Warszawie przez utworzony tam w konspiracji „Rząd
Narodowy". To fikcyjne gremium poza wezwaniem do powstania antyrosyjskiego wyznaczało Józefa
Piłsudskiego „komendantem polskich sił wojskowych". W rzeczywistości odezwę napisał Leon
Wasilewski z polecenia Piłsudskiego. KSSN miała spełnić rolę tuby propagandowej nadającej całej
mistyfikacji rozgłos i przez to pozory realności. W dniu rozpoczęcia wojny między Austro-Węgrami a
Rosją, tj. 6 sierpnia, Piłsudski wyruszył na czele swego oddziału z Krakowa w kierunku Kielc, gdzie
szedł na wezwanie i z mandatu fikcyjnego, przez siebie samego wymyślonego rządu. Naturalnie
wszelkie ruchy jakichkolwiek zbrojnych grup w strefie frontu musiały mieć akceptację wywiadu
austriackiego. Pewna swoboda operacyjna oddziału Piłsudskiego, przedstawiana w legendzie jako
owoc domniemanych zwycięstw, wynikała ze skoncentrowania sił rosyjskich w Królestwie wzdłuż osi
Wisły,
3 Legion Wschodni miał być jedną z dwóch formacji polskich złożonych z ochotników, a tworzonych
w ramach armii austriackiej, jakie od połowy sierpnia 1914 r,, po niepowodzeniu wypadu Piłsudskiego
do Kielc, organizowano w Galicji. Legion ten miał tworzyć się we Lwowie, ale miasto to już 3
września znalazło się w ręku Rosjan. Pod wrażeniem postępów rosyjskich, wiadomości o klęsce
niemieckiej nad Marną i po rozeznaniu się polityków narodowo-demokratycznych w sytuacji, 21
września 1914 r. zdecydowano się na zerwanie z NKN-em i likwidację Legionu Wschodniego.
Wykorzystano jako pretekst rotę przysięgi. Po odmowie ze strony większości ochotników złożenia jej,
władze austriackie rozwiązały Legion 30 września 1914 r. w Mszanie Dolnej.
4 Akapit mówi o działaniach Józefa Piłsudskiego i jego ludzi w pierwszej połowie sierpnia 1914 r. w
Kielcach i okolicach. Piłsudski w towarzystwie Kazimierza Sosnkowskiego i Ignacego Boernera
odwiedził 12 sierpnia biskupa kieleckiego Augustyna Łosińskiego domagając się od niego poparcia
akcji powstańczej. Biskup kategorycznie odmówił. Ludność miasta i okolic także odmawiała
jakiegokolwiek udziału w akcji, za co później usiłowano ściągnąć z mieszkańców Kielc kontrybucję
pieniężną. Michał Sokolnicki odwiedził w pobliskim Oblęgorku Henryka Sienkiewicza, który także
odmówił poparcia dla akcji zbrojnej u boku Niemców, a chcąc uniknąć dalszych molestacji wyjechał z
kraju do Szwajcarii.
5 Polityka niemiecka wobec akcji Piłsudskiego, a następnie ruchu legionowego nie została dotychczas
źródłowo zbadana. Nie ulega jednak wątpliwości, że poczynania odpowiednich komórek austriackiego
wywiadu w tej, jak i w innych sprawach, były ściśle uzgodnione z Niemcami. Wśród dokumentów
opublikowanych przez Karla Kautsky’go w 1927 r. znalazła się obszerna opinia szefa Sztabu
Generalnego, gen. Helmuta von Moltke, opracowana dla ministra spraw zagranicznych, gdzie pod datą
5 sierpnia 1914 r. stwierdził on: „Insurekcja w Polsce tj. w Królestwie Polskim została przygotowana".
Zeppeliny niemieckie 7 i 8 sierpnia zrzucały nad miastami Królestwa (także nad Warszawą) tysiące
ulotek wzywających Polaków do powstania przeciw Rosji. Oddziały niemieckie, które po 20 sierpnia
przejściowo okupowały Kielce, tolerowały i wspomagały przybyłe tam ponownie oddziały strzeleckie
dowodzone przez Piłsudskiego i jego ludzi.
To teraz czytelniku wiesz jak wyglądało u nas podpuszczanie ludzi w interesie niemieckim. Ludność miasta Kielc i okolic tłumacząc na POLSKI, kazała aby SPIERDALAŁ pajac jeden, bo go psami poszczują.
I kto takie insurekcje podejmuje. I czy dziś nie widzisz w telewizorniach pompowania do następnej insurekcji?, więc rozumiesz do czego służy centralne nauczanie w szkołach.
s 169
Też ciekawy fragment o Watykanie.
Rozróżniam Kościół i politykę Stolicy Apostolskiej. Kościół
dla katolików jest władzą, której w
rzeczach wiary są obowiązani bezwzględne posłuszeństwo.
Polityka watykańska jest rzeczą ludzką, jak każda rzecz ludzka nie wolną od błędów, i staje w równym
rzędzie z polityką wszystkich państw.
Najbardziej katolickie państwo ma obowiązek o tyle tylko z
nią się łączyć, o ile nie stoi ona w
sprzeczności z dobrem państwa i narodu.
Mnie się zdaje, że polityka watykańska popełniła duże
podczas wojny błędy, w szczególności w
stosunku do Polski.
Stanowisko jej w
sprawie polskiej najlepiej określa rozmowa, jaką miałem w styczniu 1916 roku z
wysokim dygnitarzem watykańskim, a z której dosłownie
przytaczam część mającą znaczenie.
Zostałem zapytany:
— Dlaczego pan idzie z Rosją?
— Bo mi trzeba, żeby Niemcy były pobite.
— Na cóż panu przegrana Niemiec?
— Bo bez niej nie będzie zjednoczonej Polski.
— To pan sądzi, że zjednoczona Polska będzie szczęśliwa pod
berłem monarchy rosyjskiego?
— Sądzę, że Polska może pozostawać pod obcymi rządami,
dopóki jest podzielona. Gdy będzie
zjednoczona, będzie niepodległa. Dążąc do zjednoczenia,
dążymy do Polski niepodległej.
Na to usłyszałem wybuch śmiechu.
— Polska niepodległa? Ależ to marzenie, to cel
nieziszczalny!...
Nie powiem, żeby moje polskie ucho było tym mile dotknięte.
Zapytałem na to:
— Cóż by nam Wasza Eminencja doradzała?
— Wasza przyszłość jest z Austrią.
Tymi słowy zalecano
mi w Watykanie politykę, która w Polsce korzystała z tytułu
„niepodległościowej". Polska niepodległa to marzenie
nieziszczalne — przyszłość jest z Austrią.
Sądzę, że Stolica Apostolska była dobrze poinformowana o
zamiarach Austrii względem Polski.
s 179
Fragment o p. Szymonie Aszkenazym.
Dziwne były na Zachodzie stosunki. Taki mały Żydek
galicyjski mógł odegrać w sprawie polskiej
wcale doniosłą rolę.a Podczas konferencji pokojowej był on informatorem
polskim Philippa Carra,
jednego z głównych smutnej pamięci doradców Lloyd George'a.
W ogóle nasi „rodacy wyznania mojżeszowego" starali się
nam rzucać kamienie pod nogi na
rozmaitych terenach i na rozmaite sposoby. Między innymi p.
Szymon Askenazy wydał w Szwajcarii
broszurę po polsku, którą jego przyjaciele, aktywiści
londyńscy, wydrukowali po angielsku, a w której starał się podkopać mój kredyt intelektualny, jak jego
przyjaciel Namier starał się podkopać moralny i polityczny.
Jeden z przyjaciół angielskich zwrócił się do mnie:
— Dano mi tu broszurę prof. Askenazego. Czytał pan, co o Panu napisał? Ładnie Panu pańscy „rodacy" pomagają...
— Pokazywano mi to — odrzekłem. — Napisał, że jestem
głupcem, ale ja temu nie uwierzyłem.
Niczemu nie wierzę, co Żydzi piszą.
Najgorzej, że te rzeczy szły na rachunek walk wewnętrznych
między Polakami i podtrzymywały na
Zachodzie starą teorię, że Polacy tylko się z sobą kłócą, że
kłótniami zgubili swoje państwo, i że
kłótnie uniemożliwiają jego odbudowanie.
Tutaj wracając do nauczania historii na pewno czytałeś o szkole lwowskiej "polskich historyków". No to teraz wiesz skąd się to bierze, a w podręcznikach masz 966 i "Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj"
Cóż dziś może zrobić teraz młody Lechita? Dobrego lechickiego klocka hi,hi.
wtorek, 20 listopada 2018
Wielki Chiński Mur i Vandalowie
Szanowny Czytelniku,
Na pewno zdarzyło Ci się słyszeć, że Wielki Mur Chiński to
jedyna budowla widoczna gołym okiem z kosmosu. Zdanie to jest tak prawdziwe,
jak wiosna w kwietniu (za oknem śnieg – stan na 2013 rok).
Najciekawsze jest to, że mit narodził się zanim jeszcze…
zaczęliśmy latać w kosmos! W 1938 roku, amerykański podróżnik Richard
Halliburton w swojej książce „Second Book of Marvels” podał bardzo
przekonywającą informację, która przetrwała do dzisiaj.
Głowa Richarda Halliburtona, autora mitu
- Sam podróżnik był ogromnym autorytetem i cieszył się międzynarodową sławą, którą dał mu wyczyn polegający na przepłynięciu wpław Kanału Panamskiego, długiego na 82 kilometry! Przez 10 dni, dzielnie pokonywał wodę w towarzystwie snajpera w łódce, który w każdym momencie był gotowy do użycia karabinu przeciwko licznym krokodylom żyjącym w Kanale. Co ciekawe, podobnie jak obecnie, każde przepłynięcie kanału było płatne. Dzisiaj niektóre statki płacą za tę przyjemność setki tysięcy dolarów. Podróżnikowi wystawiono więc rachunek na 36 centów.Doniesienia Halliburtona na temat muru były później dementowane przez wielu astronautów, ale nie zdołały osiągnąć popularności, która doprowadziłaby do ostatecznego rozwiązania kwestii muru. Aż sprawą zajęli się sami… Chińczycy! Naukowcy z Chińskiej Akademii Nauk ustalili, że jeśli obiekt jest większy niż 10 metrów to ludzkie oko jest w stanie go dojrzeć w najlepszym razie z odległości 36 kilometrów, co jeszcze nie jest kosmosem, ale stratosferą, z której skakał ostatnio Felix Baumgartner.
- Niestety, Wielki Mur w żadnym miejscu nie jest szeroki na 10 metrów, a nawet jeśli by był to umowna granica, w której „zaczyna się” kosmos to wysokość 100 kilometrów ponad powierzchnią Ziemi.
- Wielki Mur ledwie widoczny z wysokości 2,5 km (do kosmosu brakuje jeszcze 97,5 km)
- Jaka jest ostateczna prawda? Jeśli w najbliższym czasie planujesz wycieczkę w kosmos to w trakcie wnoszenia zwróć uwagę, że kiedy Wielki Mur będzie nadal widoczny będziesz w stanie dojrzeć również inne obiekty, takie jak autostrady, stadiony, czy tamy. A później, wszystkie detale znikną i zobaczysz piękno niebieskiego globu.
- pobrano z: http://polimaty.pl/2013/04/wielki-mit-wielkiego-muru/
- Podobnie jest z naszą historią przedrozbiorową, gdzie każdy wiedział, że kroniki są zgodny z przekazami. Puszczona w obieg propaganda i dezinformacja zrobiła swoje i utrwaliły to co mamy w dzisiejszych podręcznikach. Wymazano i zniekształcono nam wszystko. Komu to jest niewygodne odpowiedz sobie sam.
-
niedziela, 18 listopada 2018
Wołyń a wydarzenia w RPA
Ciekawy wywiad skłaniający do analogii wydarzeń na Wołyniu, które obecnie dzieją się w RPA.
Wojny, zbrodnie zawsze maja zawsze swoje korzenie w wydarzeniach, których czasami nie dostrzegamy.
niedziela, 11 listopada 2018
Patriotyzm i Dzień Niepodległości
Dla Przypomnienia czytelniku w dniu, gdzie stado baranów nie wie co świętuje i jeszcze w dodatku celebruje niemieckiego agenta Piłsudskiego, po którego zamachu majowym Niemcy odzyskały swoje kopalnie i huty, dekretem Prezydenta Polska straciła suwerenność monetarną i zniszczono polskich generałów.
Więc, sam sobie odpowiedz jakich kretynów i nieuków mamy na uniwersytetach i jaka jest prowadzona narracja.
Prawidłowa data do świętowania.
http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2017/09/20-stycznia-1319-akt-jednosci-panstwa.html
http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2017/08/dzien-oreza-polskiego-czyli-jaki.html
http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2014/08/godo-herb-i-barwy-narodowe.html
czwartek, 8 listopada 2018
Depresja czy diagnoza?
Depresja czy diagnoza? Drogi wyjścia.
wtorek, 6 listopada 2018
Wybrańcy Narodów
Wybrańcy Narodów
Pojawiają się zabawne teksty typu
https://oko.press/rosyjskie-trolle-nakrecaja-histerie-antyszczepionkowa-w-polsce-wysyp-anonimowych-kont/
Polskojęzyczne radia same nakręcają audycje na temat szczepionek manipulujące opinią publiczną.
Suwerenne kraje ściągają złoto do siebie. My też ściągamy, ale do Londynu, z którego inni wycofują.
A kukiełki warszawskie tańczą jak im zagrają.
A historia uniwersytecka sprowadza się się do:
Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj
środa, 31 października 2018
Rzeź Ormian - zapomniane ludobójstwo XX wieku
Rzeź Ormian - zapomniane ludobójstwo XX wieku - prof. Grzegorz Kucharczyk
wtorek, 30 października 2018
Adam Fularz - Historia Polski przed 966 n.e. wg hapax legomena
Adam Fularz - Historia Polski przed 966 n.e. wg hapax legomena
poniedziałek, 29 października 2018
Dr Jerzy Jaśkowski - Było sobie niebo
Warto posłuchać wypowiedzi, jak wszystko jest ze sobą połączone medycyna, finanse i historia.
Gazolina S.A. model godny naśladowania
W naszej historii sprawy gospodarcze zawsze leżą zawsze w cieniu, ale gdybyśmy znali, choć kilka kilka przykładów firm - przedsiębiorstw i na konkretnych modelach omawiali je w szkołach inaczej by dziś nasz kraj wyglądał. A tak rządzą u nas durnie i miernoty. Poniżej ciekawy przykład biznesowy firmy Gazolina, który gdyby był nauczany w szkołach inaczej wyglądały by prywatyzacje, ale też rozmowy ze związkami zawodowymi, czy innymi socjalistycznymi osłami.
Jan Koziar
Pierwsza polska spółka pracownicza „Gazolina” S.A.
Spis treści
Dziedzictwo
Kształtowanie się młodego Wieleżyńskiego
Start
Punkt zwrotny
„Kuźnia Nowych Myśli”
Początki akcjonariatu
Egzamin praktyczny
Łut szczęścia
Żydzi, masoni i obcy kapitał
„Gazolina” S.A.
Organizacja akcjonariatu pracy w Gazolinie
Porównanie z amerykańskim ESOPem
Struktura kapitałowa spółki
Wzorcowa współpraca ze związkami zawodowymi
Dalszy rozwój
Próba przejęcia przez kapitał zagraniczny
Plan wprowadzenia akcjonariatu na Górnym Śląsku
Wpływ na katolicką naukę społeczną
Idee krążą różnymi drogami
Wojna
Przesłanie
Zasady kierowania Spółką Akcyjną „Gazolina”
Statut Spółki Akcyjnej “Gazolina”
ANEKS
List Jerzego Gindy
Oryginalne akcje „Gazoliny”
Struktura i działanie akcjonariatu “Gazoliny”
Tekst publikowany w odcinkach w „Naszym Dzienniku” – 31 marca, 7, 14 i 21 kwietnia 2000 roku i w „Nowym Kurierze” (Kanada) – w numerach 11–18 w 2005 roku (czerwiec – wrzesień) Na okładce: Plakat „Gazoliny” z publikacji W dwudziestopięciolecie S.A. „Gazolina”, 1912 – 1937, S.A. Książnica - Atlas we Lwowie
Gdy młody inżynier chemik Marian Wieleżyński podejmował pracę w Zagłębiu Borysławskim
przyświecały mu dwa cele nadrzędne: rozwój polskiego przemysłu i zmiana stosunków między
pracą a kapitałem. Był to jeszcze czas zaborów, lecz oba te cele dawały się już urzeczywistniać.
W 1916 roku pierwsi pracownicy stworzonego przez Wieleżyńskiego przedsiębiorstwa nazwanego
później „Gazoliną”, stali się jego współwłaścicielami. Spółka rozwijała się w rekordowym
tempie płacąc z czasem najwyższe w Polsce dywidendy. Akcjonariat zdawał egzamin nie tylko
w codziennej pracy, ale również w sytuacjach wyjątkowych. Gdy w 1918 roku Wieleżyński
został internowany przez Ukraińców pracownicy sami prowadzili firmę. Kilka lat później pracownicy
oparli się próbie wykupu firmy przez obcy kapitał – wykupu, który uczyniłby niektórych
z nich milionerami.
Wieleżyński wypracował nowoczesne zasady akcjonariatu pracowniczego. Pod koniec lat
trzydziestych prezydent Mościcki i minister Kwiatkowski próbowali wykorzystać doświadczenie
Gazoliny przy prywatyzacji przejętego od Niemców koncernu „Wspólnota Interesów” na
Górnym Śląsku. Gazolina wywarła wpływ na koncepcje ekonomiczne Stanisława Grabskiego.
Papież Pius XI zapraszał Wieleżyńskiego na konsultacje przy redagowaniu encykliki Quadragesimo
Anno – encykliki wprowadzającej akcjonariat pracowniczy do katolickiej nauki społecznej.
Podczas II Wojny Światwej zabiegał o informacje o Gazolinie generał de Gaulle.
Dziedzictwo
Artykuł niniejszy oparty jest głównie na książce Leszka
Wieleżyńskiego, syna Mariana, zatytułowanej „Wspólna praca
– wspólny plon. Dzieło i życie mądrego człowieka”, wydanej
w Anglii w 1985 roku (Londyn, Veritas Foundation) opatrzonej
wstępem Edmunda Osmańczyka i dedykowanej „Ojcu Świętemu
Janowi Pawłowi II”. Autor wstępu widzi w niej pomost
między przeszłością a teraźniejszością jak również pomost
między emigracją a krajem.
Dziwna jest historia tej książki.
Leszek Wieleżyński znalazł się po klęsce wrześniowej
w Anglii. Służył w Dywizji Pancernej generała Maczka.
Skończył w Edynburgu podyplomowe studia ekonomii i zarządzania.
Osiadł na jakiś czas w Maroku, gdzie dokształcił się
w geologii poszukując złóż miedzi i ołowiu. Wreszcie osiągnął
stanowisko inżyniera-doradcy do spraw rozwoju przemysłowego
krajów Afryki we francuskim Ministerstwie Kooperacji
i pracował wiele lat w Gabonie zabiegając o racjonalną eksploatację
miejscowych złóż ropy i gazu.
Napisanie książki o swoim Ojcu było jego marzeniem, które
mógł urzeczywistnić, kiedy przeszedł na emeryturę. Z pomocą
przyszło mu wiele osób: była pracowniczka Gazoliny Jadwiga Ciechanowska, syn pracownika Gazoliny prof. dr Bronisław Wojciechowski, przyjaciel autora z
lat przedwojennych Edmund Osmańczyk, wreszcie również przyjaciel z dawnych lat i jego syn – Adam
i Tomasz Gruszeccy, którzy umożliwili autorowi pisanie książki w Warszawie. Wkrótce po zrealizowaniu
swego dzieła Leszek Wieleżyński zmarł w następstwie wypadku samochodowego. Wcześniej jeszcze,
z maszynopisem książki zapoznał się Stefan Bratkowski i opisał barwnie historię Gazoliny w kilkuodcinkowym
artykule publikowanym w Gościu Niedzielnym w 1987 roku. Artykuł ten przedrukowałem w 1993
roku w formie broszury, jako 15, ostatnią, pozycję wydawanej przeze mnie we Wrocławiu serii broszur,
zatytułowanej „Demokracja Gospodarcza”.
Jednakże książka Leszka Wieleżyńskiego nie została wydana w kraju a publikowane jej streszczenie
odniosło niewielki skutek, na równi zresztą z próbami popularyzowania w kraju zagranicznych osiągnięć
akcjonariatu pracowniczego.
Napisana w porę przed nadchodząca zmianą ustroju książka mogła przyczynić się do zapełnienia wyrwy
w polskiej tradycji, jaką spowodowały czasy komunizmu. Mogła stać się tym pomostem, o którym
pisał Edmund Osmańczyk. To jednak dotychczas nie nastąpiło, zaś wyrwa niestety powiększa się dalej.
Zmiana ustroju nie powinna usypiać naszego krytycyzmu. Rozpływa się polska gospodarka, rozpływa się
poczucie patriotyzmu, zaczyna się rozpływać sama Polska.
W dawnym Lwowie działy się rzeczy wielkie. Pod zaborami miasto to powoli wysunęło się na czoło
ruchu niepodległościowego oraz życia naukowego i kulturalnego kraju. Poważną rolę odgrywał rozwój
technologii przemysłowej, w czym istotny udział miała związana z Gazoliną „Kuźnia Nowych Myśli”
mieszcząca się przy ulicy Sapiehy 3.
Zdumiewa ilość znanych nazwisk związanych z Marianem Wieleżyńskim, Gazoliną i jej otoczeniem.
Józefowi Piłsudskiemu pobyt w Magdeburgu przeszkodził w zostaniu ojcem chrzestnym dwóch synów
Mariana: Leszka i Zbyszka. Wcześniej wiele osób pracujących z Wieleżyńskim służyło w Legionach. Podczas
wojny polsko – ukraińskiej część personelu Gazoliny weszła w skład ochotniczej kompanii borysławskiej
porucznika Maczka, późniejszego generała, bohatera bitwy pod Falaise w Normandii. Jednym
z pierwszych pracowników Gazoliny był Tomasz Arciszewski – późniejszy premier rządu emigracyjnego
w Londynie. Szef związku zawodowego borysławskich nafciarzy, Franciszek Haluch rozumiejący jak
mało który związkowiec wagę pracowniczego akcjonariatu, został ministrem tegoż rządu. Wiceprezesem
Gazoliny był Ignacy Mościcki. Tuż przed wojną podjął pracę w Gazolinie Henryk Teisseyre, syn współodkrywcy
złóż naftowych Karpat Wschodnich i Rumunii Wawrzyńca Teisseyra i powojenny organizator
wrocławskiej geologii.
Lwów pozostał poza granicami państwa, lecz najważniejszy dla dzisiejszych czasów element jego tradycji,
jakim jest fenomen „Gazoliny”, powinien być w kraju szeroko znany i kontynuowany.
Kształtowanie się młodego Wieleżyńskiego
Marian Wieleżyński urodził się w 1878 roku w Zastawnej koło Czerniowiec, w rodzinie miejscowego
właściciela ziemskiego, Waleriana Wieleżyńskiego, jako młodszy brat Aleksandra i Natalii. Matka z domu
Knapp pochodziła po kądzieli ze znanej w Polsce ormiańskiej rodziny Abgarowiczów. Ojciec Mariana
zginął w katastrofie kolejowej, gdy ten miał zaledwie 4 lata i matka przeniosła się wraz ze swym najmłodszym
synem do domu ojca w Ołomuńcu na Morawach. Tutaj Marian zaczął chodzić do szkoły i wcześnie
objawił swą pasję poznawczą pochłaniając dużą ilość książek. Ujęty tym miejscowy rabin – popowstaniowy
emigrant z okolic Nieświeża - pozwolił mu korzystać ze swojej biblioteki. W niej zapoznał się młody
Wieleżyński z encykliką Rerum Novarum i z pracami ekonomisty szwajcarskiego Sismondiego, który jako
jeden z pierwszych proponował łagodzenie przeciwności między kapitałem a pracą.
Ołomuniecki rabin uczył Mariana na powrót języka polskiego (w domu dziadka mówiło się po niemiecku)
i zapoznawał go z dziełami literatury polskiej.
Po śmierci dziadka Marian wraz z matką przeniósł się do Czerniowiec, gdzie skończył gimnazjum
w 1896 roku. Rok później zapisał się razem ze swym bratem na Politechnikę Lwowską – Aleksander na
Wydział Dróg i Mostów, Marian na Wydział Chemii. Obaj bracia włączyli się z miejsca w intensywną działalność
polityczną. W efekcie zostali w 1900 roku relegowani z uczelni i kończyli studia na Politechnice
Wiedeńskiej. Marian ukończył je z wyróżnieniem w lipcu 1901 r.
Okres studiów we Lwowie był oczywiście najważniejszy.
Tutaj Wieleżyński nawiązał liczne znajomości i przyjaźnie, tutaj
rozwinął swe zdolności organizacyjne i talent przyszłego
wynalazcy, tutaj wreszcie pogłębił swoją koncepcję rozwiązania
konfliktu między pracą a kapitałem.
Duże znaczenie miał incydent, jakiego był świadkiem
w cukrowni hrabiego Branickiego w Piatyhorach pod Kijowem,
gdzie odbywał płatną praktykę w lecie 1899 roku. Przebieg tego
incydentu i refleksje nad nim najlepiej oddać w całości własnymi
słowami Mariana, wypowiedzianymi tego samego dnia
wieczorem w domu państwa Siedleckich, przyszłych swoich teściów
mieszkających na niedalekim od Piatyhor, Futorku. Słowa
te wielokrotnie później powtarzane przez Mariana tak wryły
się w pamięć jego syna Leszka, że ręczy on po latach za ich
wierność. Niektóre zdania weszły w całości w statut przyszłej
„Gazoliny”:
„Po kolacji, przy herbacie, opowiadałem o niezwykłym grubiaństwie
hrabiego Branickiego wobec jednego z moich pomocników,
który dostał kopniaka i rozkaz natychmiastowego opuszczenia
fabryki za absolutnie przypadkowe potrącenie swego
pana i władcy, gdy ten wizytował przygotowywaną z wielkim
pośpiechem do puszczenia w ruch cukrownię. Mówiłem, że nie
chodziło mi o potępienie przeszłości w ocenie tradycyjnego
zachowania się polskiego magnata i bezpośredniego potomka
tych, co zdradzili i zniweczyli wspaniałą myśl odrodzenia sił
Polski w Targowicy, ale o przyszłość przemysłu; mówiłem też
o tym, co mi w głowie zaświtało, gdy pocieszałem zmaltretowanego i płaczącego za stosem skrzyń na podwórku
fabryki chłopaka. Mając na względzie wspaniałe dzieła sztuki malarzy czy rzeźbiarzy, lub kunsztu
mistrzów rękodzieła mówiłem, że tylko duch wolny i respekt otaczających ludzi pozwalał artystom na wykonanie
tych dzieł.
Zniesienie własności prywatnej, więc własnej człowieka inicjatywy i z głębi serca płynącego zapału do
pracy, wydawało się rysować na horyzoncie – dzięki przemysłowi rozwijającemu się wielkimi krokami –
możliwość stworzenia jeszcze straszliwszej pańszczyzny niż ta, której człowiek na niskim szczeblu hierarchii
społeczeństwa albo musi się poddać, albo z którą od wieków walczy na śmierć.
Karol Marks twierdził, że po zwycięstwie nad kapitałem w propagowanej walce klas własność środków
produkcji będzie w rękach klasy pracowników; ja widziałem ogromną ilość rąk tej klasy i wiedziałem, że do
kierowania fabrykami potrzeba również głowy. Nie wiedziałem jednak, czy głowy ludzi, którzy dostaną to
kierownictwo po zwycięstwie rewolucji, w ten czy inny sposób będą umiały i chciały działać w równowadze
z sercem, co jest nieodzowne, aby pracownicy dostrzegli sprawiedliwość w dyrektywach kierownictwa oraz
troskę również o ich byt.
Dla mnie dążeniem każdego człowieka powinna być praca na własnym. Jeśli robotnik rolny może marzyć
o zdobyciu własnego kawałka ziemi i o gospodarowaniu wedle swojego upodobania, robotnik fabryczny nie może o tym marzyć, aby posiadać na własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien
myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje.
Kiedy po studiach zacznę swoją pracę w wybranym zawodzie, postanowiłem robić, co potrafię, aby
zmienić stosunek pracy do kapitału, czyli zasadniczych czynników produkcji – dziś walczących – na świadome
współdziałanie.
Kiedy skończyłem, pani Siedlecka bardzo serdecznym tonem powiedziała trzy słowa, których nigdy nie
zapomnę: Zrób to, synku.”
Te trzy słowa stały się sztancą genetyczną i błogosławieństwem zarazem w rodzinie Wieleżyńskich. Te
właśnie słowa, powtórzone przez ojca, towarzyszyły także Leszkowi Wieleżyńskiemu u progu jego również
niemałych dokonań – realizowanych już niestety poza granicami kraju.
Start
Miesiąc po otrzymaniu dyplomu Wieleżyński ożenił się z poznaną w Futorku Jadwigą Siedlecką a w następnym
miesiącu, we wrześniu 1901 podjął pracę w rafinerii „Galicja” w Drohobyczu. Niedługo tam
zabawił. Zrażony zachowaniem się jej dyrektora, zostawił na użytek tej austriackiej rafinerii opracowaną
przez siebie metodę otrzymywania białej parafiny i przeszedł do pracy na swoim. Nowym miejscem pracy
było założone przez niego, przy współpracy urzędu celnego w Drohobyczu, niezależne od producentów
laboratorium. Badało ono charakterystyki eksportowanej z Borysławia ropy i jej produktów. Laboratorium
opatrzone szyldem „Stacja Doświadczalna” umożliwiło Wieleżyńskiemu dokładne zapoznanie się
ze składem różnych odmian ropy Zagłębia Borysławskiego i jednocześnie kontynuowanie jego własnych
zainteresowań naukowych.
Na tym etapie pracy ujawniła się dalsza cecha Wieleżyńskiego prowadząca do jego przyszłych sukcesów,
a nietypowa dla tzw. jednowymiarowych kapitalistów kierujących się wyłącznie zyskiem. Było to
- jak to dzisiaj określamy – podejście ekologiczne.
W tamtych czasach cały gaz eksploatowany razem z ropą był spalany bezużytecznie w tzw. pochodniach.
Z jednej strony było to marnowanie cennego surowca, a z drugiej zanieczyszczanie środowiska
i zwiększanie niebezpieczeństwa eksploatacji. W 1907 roku od takiej właśnie pochodni zapaliła się ropa
wytryskująca z najbardziej produktywnego, borysławskiego odwiertu „Oil City”.
Samym gazem i jego składem prawie nikt się nie interesował. Wieleżyński przekonywał borysławskich
nafciarzy, „że zbrodnią jest palenie gazu ziemnego w pochodniach”. Niewielki to odnosiło skutek.
„Twarde głowy, myślące tylko o nabijaniu sobie kieszeni” nie reagowały nawet, gdy pokazywał im butelkę
z przeźroczystym płynem powstałym ze skraplania cięższych frakcji tzw. „mokrego gazu ziemnego”. Była
to właśnie gazolina. Po referacie, w którym nawoływał do rozsądnej gospodarki gazem ziemnym, jedyną
reakcją była obawa producentów, że naśle im na kark Urząd Górniczy, co zwiększy koszty eksploatacji.
Zysków jakoś nikt w tym dostrzec nie umiał. Poza samym Wieleżyńskim, dla którego gaz stanie się w najbliższej
przyszłości nową, eksploatowaną przez niego, złotą żyłą. W okresie tym nawiązał Wieleżyński niezwykle owocną i trwającą wiele lat współpracę z inżynierem
Władysławem Szaynokiem.
Punkt zwrotny
Pożar szybu „Oil City” dostarczył Wielezyńskiemu mocnych argumentów na rzecz rozsądnego zagospodarowania
gazu ziemnego. Musiał jednak czekać 5 lat zanim starostwo w Drohobyczu zatwierdziło jego
projekt pierwszego w Borysławiu gazociągu do użytku publicznego. Gazociąg ten miał łączyć kopalnię
„Klaudiusz” z najgęściej zamieszkałą częścią Borysławia koło mostu na Tyśmienicy. Zatwierdzenie to
i udzielenie koncesji na budowę gazociągu miało miejsce 20 maja 1912 roku. Dzień ten uważał Wieleżyński za początek „Gazoliny” S.A., mimo, że założona wtedy przez niego firma nosiła nazwę: „Zakład Gazu
Ziemnego, Inż. Marian Wieleżyński Sp. z o.o.”
Pierwszy gazociąg miał tylko 700 m długości. Drugi,
zbudowany do końca tego samego roku miał długość 14 km
i łączył źródła gazu w Tustanowicach z rafinerią (późniejszy
Polmin) w Drohobyczu. Gaz miał ogrzewać kotły maszyn
parowych tej, jednej z największych w Europie, rafinerii. Na
takie jego zastosowanie wskazywał Wieleżyński już od 1903
roku konstruując odpowiednie palniki.
Budowa prowadzona na zlecenia austriackiej firmy Erdgass
została wykonana wzorowo i w rekordowym czasie. Dostarczyła
też kapitału do dalszej działalności gospodarczej.
W uznaniu za fachowe wykonanie przedsięwzięcia, amerykańscy
dostawcy kompresorów zaprosili na własny koszt
Wieleżyńskiego i Szaynoka do Stanów Zjednoczonych dla
zapoznania się z tamtejszym przemysłem naftowym. Po powrocie
obaj przyjaciele zakładają we Lwowie spółkę ”Gaz
Ziemny” Sp. z o.o., która wchodzi kapitałowo w już istniejącą
spółkę „Zakład Gazu Ziemnego” w Borysławiu, a ta buduje
na miejscu pierwszą w Europie fabrykę gazoliny, uruchomioną
w 1914 roku.
W roku 1916 lwowski „Gaz Ziemny” zakłada nową spółkę
„Gazolina” Sp. z o.o. w Tustanowicach, która buduje drugą fabrykę
gazoliny. Wszystkie trzy spółki ściśle z sobą współpracują,
a „Gaz Ziemny” wprowadza się do nowo zakupionego
domu we Lwowie przy ul. Sapiehy 3. W domu tym znajduje
również pomieszczenie naukowo-badawcza spółka „Metan”
zorganizowana z inicjatywy Ignacego Mościckiego.
„Kuźnia Nowych Myśli”
W dniu 9 grudnia 1936 roku Chemiczny Instytut Badawczy w Warszawie obchodził uroczyście dwudziestolecie
swego istnienia. Jego data narodzin, to właśnie data powstania lwowskiego „Metanu”. Prof. Kazimierz
Kling dyrektor instytutu, w swym jubileuszowym przemówieniu podzielił historię kierowanej przez
siebie placówki na dwa okresy: lwowski 1916-1926 i warszawski 1926-1936. Okres lwowski zasługuje
– jego zdaniem na nazwę „Złotego”.
A oto początki tego okresu i instytutu zarazem, w relacji Mariana Wieleżyńskiego (miesięcznik „Nafta”
1 stycznia 1929):
„Zmora moskiewska znikła (…) rozdzieliliśmy naszą sferę działania – ja pracowałem w Borysławiu,
Władek [Szajnok] w ‘sztabie generalnym’ we Lwowie gdzie było biuro techniczne i kuźnia nowych myśli.
Tu powstało laboratorium chemiczne ‘Metan’ pod kierownictwem ówczesnego profesora Mościckiego.
Pamiętam, jak kiedyś siedzieliśmy w trójkę z Władkiem i profesorem i omawialiśmy tematy dla ‘Metanu’.
Ja poruszyłem kwestię przeróbki emulsji ropnej i proponowałem pewną aparaturę – Szajnok już zaczął
rysować szkice – a profesor siedział milcząc przez cały czas. ‘To wszystko do niczego. Tu trzeba wyzyskać
różnicę napięcia powierzchniowego’, powiedział i zaczęliśmy opracowywać nową ideę. Myśli leciały jak
błyskawica – a słowa padały stylem telegraficznym. Wtedy zrodził się patent ‘Metanu’ na przeróbkę emulsji,
który dał początek podstaw materialnych dla dzisiejszego Instytutu Chemicznego”.
A oto jak charakteryzuje powyższy wynalazek profesor Kling 20 lat później:
„Kapitalne podejście profesora do rozwiązania ważnego
zagadnienia rozdzielania naturalnych emulsji olejowych,
zwłaszcza ropno-solankowych w zagłębiu borysławskim (…)
ratuje od zniszczenia tysiące wagonów ropy naftowej, przysparzając
również ‘Metanowi’ pokaźnych środków finansowych.
Późniejsze uracjonalnienie systemu przez zastosowanie aparatury
pracującej w sposób ciągły, wykorzystywane przez szereg
najpoważniejszych koncernów naftowych wyczerpuje temat
rozdzielania emulsji olejowych drogą fizyczną niemal w zupełności.”
W „Metanie”, w dużej mierze we współpracy z „Gazoliną”
i jej czołowymi „mózgami” Wieleżyńskim i Szaynokiem, zrodziło
się wiele nowych technologii i patentów. Tu między innymi
opracowano wytwarzanie propanu-butanu, którego produkcję
– jako pierwsza na świecie – uruchomiła „Gazolina”.
Leszek Wieleżyński tak relacjonuje współpracę tych trzech
tytanów myśli:
„Warto tu przytoczyć dowcipne powiedzenie, którym określano
trzech przyjaciół w ‘kuźni nowych myśli’, gdzie bardzo
wydajnie pracowało laboratorium spółki ‘Metan’.
Profesora Mościckiego, za jego twórczą myśl w znajdowaniu
nowych dróg dla technologii, określano słowem ‘robić’.
Inżyniera Szaynoka za jego bezprzykładną energię realizatora
dotyczyło słowo ‘zrobić’.
Ojca mego za jego stanowisko, że każdy wysiłek ludzki
powinien mieć nie tylko polityczny czy techniczny postęp na
względzie, ale również sens gospodarczy – określano słowem
‘zarobić’.”
W 1926 roku Ignacy Mościcki został prezydentem i „Metan” został przeniesiony do Warszawy przekształcając
się w Chemiczny Instytut Badawczy. Jednakże w środowisku „Gazoliny” nie mogło być naukowej
próżni. Marian Wieleżyński organizuje „Instytut Gazowy”, który wraz z obszernym laboratorium
również mieścił się w gmachu przy ul. Sapiechy 3. Ta nowa „Kuźnia Nowych Myśli” opracowała do końca
okresu międzywojennego cały szereg nowych patentów.
Początki akcjonariatu
W momencie powstania „Gazoliny” pierwszych trzech pracowników kupuje jej udziały. Są to:
Julian Ginda – główny monter – 4 tys. koron
Ludwik Ginda – wiertacz – 2 tys. koron
Jan Błaż – szef warsztatów – 1 tys. koron.
Tych trzech pracowników powinno przejść do naszej historii. W polskiej gospodarce pojawia się nowy
gatunek. Pracownicy ci nie kierują się logiką walki klas, po prostu wchodzą kapitałowo w firmę, w której
pracują. Gatunek ten pojawia się w symbiozie z nowym gatunkiem menedżera, jakim jest Marian Wieleżyński.
Z czasem przybywało pracowników – akcjonariuszy i powiększał się ich kapitał, ale początki nie były
łatwe. Pod koniec 1916 roku zarząd chciał wypłacić roczną premię w połowie gotówką a w połowie udziałami.
Jedna trzecia pracowników nie zgodziła się, tak że na ówczesnych 45 pracowników tylko 30 było
udziałowcami.
W rok później było już lepiej. Wieleżyński powiedział pracownikom, że firma zarabia tyle, że mogłaby
im płacić stawkę 6 razy większą od płacy minimalnej wyznaczonej przez austriackiego komisarza wojskowego
Borysławia. Zaproponował im jednocześnie zainwestowanie nadwyżki. Pracownicy sami zadecydowali,
żeby pobierać płacę oficjalną, a resztę przeznaczać na rozbudowę warsztatu pracy. Bo „my jesteśmy
przecież wspólnikami” – oświadczyli. Ich kapitałowe zaangażowanie pozwoliło odkryć i eksploatować
pole gazonośne Daszawy.
Realizacja akcjonariatu, to nie tylko realizacja szczytnych ideałów Wieleżyńskiego. Młoda firma potrzebowała
kapitału i kapitał pracowniczy pozwalał poszerzać jej działalność.
Inwestycje pracownicze w firmie, to też nie altruistyczne wspomaganie swojego szefa. Akcje Gazoliny
(już po powstaniu spółki akcyjnej) zaczęły przynosić wysoką dywidendę i nikt z zewnętrznych akcjonariuszy
nie chciał ich na giełdzie odsprzedawać. Dywidendy te to – jak zobaczymy dalej- nie jedyna korzyść
finansowa, jaką pracownicy wynosili z akcjonariatu.
„Dla mnie dobry interes jest tylko wtedy, gdy obie strony uważają go za dobry” – mawiał Wieleżyński.
Egzamin praktyczny
W listopadzie 1918 Wieleżyński – jako polski komisarz rządowy Borysławia – został internowany przez
Ukraińców w obozie w Kołomyi i aż do maja następnego roku był w firmie nieobecny. Gdy wrócił, zastał
firmę w jak najlepszym porządku. Po prostu pracownicy, w liczbie 45, sami ją prowadzili. Ten egzamin
praktyczny skłonił Wieleżyńskiego do nadania akcjonariatowi ram formalnych, co zostało zrealizowane
w 1920 roku.
Łut szczęścia
We wrześniu 1916, w czasie rosyjskiej ofensywy na niedalekim froncie, przesiadał się Wieleżyński
w Stryju na pociąg do Lwowa. Na peronie natknął się na starszego, zdenerwowanego Żyda, który mając
niezwykle ciężką walizę nie potrafił wsiąść z nią do odchodzącego za chwilę wiedeńskiego pociągu. Wieleżyński
szybko pomógł starszemu panu i pobiegł do swego pociągu.
Ponad dwa lata później, kiedy udało mu się uciec z obozu w Kołomyi, postanowił wrócić do Lwowa
przez Wiedeń, by zainkasować należności za dostawy wojskowe. Przy okazji chciał dowiedzieć się
o losy swej korespondencji w sprawie nabycia niewielkiej działki od ordynacji spadkobierców Dawida
Lindenbauma, do której w Zagłębiu Borysławskim należało 15 tys. hektarów gruntów. Zdziwił się bardzo,
gdy w wiedeńskim biurze ordynacji zastał owego starszego pana, któremu pomagał na peronie w Stryju.
Wdzięczny dyrektor ordynacji od ręki załatwił mu sprzedaż działki za symboliczną kwotę. Dodatkowo
zaoferował mu kupno szybów naftowych w Tustanowicach i Orowie po bardzo niskiej cenie, od której dodatkowo
odliczył procent za uratowanie dużej ilości złota zawartego w walizie, którą Wieleżyński ładował
do wiedeńskiego pociągu. W rezultacie kopalnie zostały nabyte również za symboliczną kwotę.
Przy załatwianiu spraw urzędowych korzystał Wieleżyński z usług adwokata Ignacego Hopfingera. I on
właśnie dokonywał przepisywania w Urzędzie Górniczym praw własności nowo nabytych kopalń. Gdy
zasiadający w Urzędzie radca Weinberg zorientował się w sprawie, to „aż podskoczył na krześle”.
„Co? Ludzie opowiadają, że w Borysławiu, gdzie Wieleżyński stawia nogę, tam Żydzi nie rosną, a tu
wielka ordynacja spadkobierców Lindenbauma, bez zastrzeżenia sobie nawet bruttów i metrówki daje mu
prawo własności do pól produkcyjnych. Jak się to panu podoba, panie mecenasie?”
Hopfinger odpowiedział, że mu się to bardzo podoba, i że inżyniera Wieleżyńskiego bardzo lubi.
Stosunek twórcy Gazoliny do Żydów najlepiej oddać słowami jego syna Leszka:
„Ojciec mój, jeśli nawet nie był lubiany, to był
niewątpliwie szanowany przez wielu Żydów, adwokatów,
właścicieli kopalń w Borysławiu i rafinerii na
Podkarpaciu, bo sam poważał wielu z tych ludzi jako
prawdziwych autochtonów ziem polskich, będących
elementem pozytywnym w walce z agentami obcego
kapitału o gospodarczą niezależność politycznie
niepodległego kraju.”
Dla Wieleżyńskiego wyznacznikiem był interes
polskiego przemysłu. Dlatego też przeciwstawiał się
zarówno Żydom jak i Polakom, którzy w służbie obcego
kapitału sabotowali rozwój polskich inicjatyw.
Należy tu wspomnieć, że w wyniku intryg tegoż kapitału
zostało złamane w 1898 polskie Towarzystwo
Naftowe założone przez Ignacego Łukasiewicza
i Stanisława Szczepanowskiego, a ten ostatni doprowadzony
został do bankructwa. Szczepanowski był
faktycznym twórcą przemysłu naftowego w Polsce.
Wieleżyński odmówił wstąpienia do loży masońskiej
Wielkiego Wschodu, wyjaśniając „że nie może
służyć pod rozkazami ludzi sobie nie znanych, którzy
kierują sprawami polskiego przemysłu spoza kraju
i wyłącznie we własnym interesie”. Wybitny członek
tej loży, Stefan Bartoszewicz nie zapomniał mu
tej odmowy i później, już jako naczelnik Wydziału
Nafty w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, szykanował
Wieleżyńskiego, gdy ten, prawie że w czynie
społecznym prowadził reorganizację państwowej
rafinerii „Polmin”.
Najbardziej krytycznym momentem w historii
„Gazoliny” był problem ze sfinansowaniem budowy gazociągu Daszawa – Drohobycz. Sytuację uratował
dyrektor Banku Przemysłowego we Lwowie Leon Weinfeld – lwowski Żyd, niepodległościowiec – podpisując
gwarancję bankową na dostawy rur.
Na drugi dzień dyrektor został zawieszony przez radę nadzorczą Banku, „w której rządzili członkowie
żydowskiej loży masońskiej „Leopolis” (Bnei Brith), jak dr Józef Parnas, właściciel kopalń, późniejszy
syndyk koncernu „Małopolska”, Filip Herman, dyrektor administracyjny „Polminu”, Henryk Hescheles,
redaktor lwowskiego dziennika ‘Chwila’.”
Przeciwko loży „Leopolis” występował Stanisław Szczepanowski junior i została ona w końcu przez
władze polskie zlikwidowana.
Wieleżyński lubił i podziwiał bractwo Łebaków, potomków rodzin żydowskich z okolic Nieświeża,
którzy wykonywali w zagłębiu najcięższe prace, łącznie z gaszeniem pożarów szybów naftowych.
Wieleżyński popierał też właścicieli małych rafinerii, w większości Żydów – autochtonów. Pomógł im
nawet założyć Towarzystwo Małych Rafinerów, a wdzięczni członkowie zrobili go swoim prezesem. Na
jednym z posiedzeń Towarzystwa, Wieleżyński wyprosił za drzwi pana Hłaskę, przybyłego bez zaproszenia
naczelnego dyrektora francuskiego koncernu „Małopolska”, mówiąc:
„Panie dyrektorze, my tutaj tak ważnych agentów obcego kapitału nie potrzebujemy i nie możemy przyjmować”
„Gazolina” S. A.
W 1920 roku powstaje Spółka Akcyjna „Gazolina”. Powstała ona przez połączenie „Zakładu Gazu
Ziemnego Inż. Wieleżyński” i „Gazoliny Sp. z o.o.”.
Warto tu wymienić wszystkie osoby kierujące nową spółką:
Prezesem Rady Zawiadowczej (nadzorczej) został inż. Józef Tomicki – dyrektor Miejskich Zakładów
Elektrycznych we Lwowie a Wiceprezesem prof. Ignacy Mościcki. Członkami Rady byli: inż. Roman
Januszkiewicz, Michał Sroczyński, inż. Felicjan Dembowski, Jan Wasung, inż. Konrad Wyleżyński, Wit
Sulimirski, inż. Władysław Matzke, inż. Władysław Szaynok, inż. Marian Wieleżyński i inż. Gabriel Sokolnicki.
Ostatnia trójka tworzyła Komitet Wykonawczy, będący zarządem spółki.
Siedzibą zarządu był Lwów, a konkretnie „Kuźnia Nowych Myśli”, budynek przy ul. Sapiechy 3. Zarząd
techniczny pozostał w Borysławiu i sprawował go Marian Wieleżyński.
„Gazolina” S.A. w roku swego powstania produkowała:
3 524 000 m3
gazu, 1520 ton ropy i 593 ton gazoliny.
Organizacja akcjonariatu pracy w Gazolinie
Pierwszy statut Gazoliny określający zasady akcjonariatu pracowniczego, został zatwierdzony przez
Radę Zawiadowczą w końcu 1920 roku, a przez Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy 22 lutego 1922 roku.
Statut ten był stopniowo udoskonalany, jednakże bez wprowadzania zasadniczych zmian. Ostatnia wersja
pochodzi z 5 maja 1936 roku. Wersja
ta jest zamieszczona w całości
na końcu tekstu.
Konstrukcja akcjonariatu pracowniczego
w Gazolinie jest świadectwem
dużych zdolności Mariana
Wieleżyńskiego również w tej dziedzinie.
Można to należycie ocenić
dopiero po latach, przez porównanie
z innymi formami współczesnego
akcjonariatu, głównie z amerykańskimi
ESOPami.
Statut dzielił pracowników na
stałych i prowizorycznych, a sam
nazywany był też równoważnie
„Umową z pracownikami stałymi”.
Pracownicy stali to ci, którzy
weszli w akcjonariat i stali się
współwłaścicielami firmy. Pracownicy prowizoryczni, to zwykli pracownicy najemni. Struktura była więc
elastyczna. Akcjonariat nie był obligatoryjny i nikogo się do niego nie przymuszało, a tylko zachęcało.
Zachęcie służył m.in. każdorazowy przydział pewnej ilości nowo emitowanych akcji po cenach preferencyjnych.
Przydział ten obejmował oba rodzaje pracowników a jego wielkość była proporcjonalna do zarobków.
Jednakże nie te akcje były podstawą akcjonariatu Gazoliny.
Każdy pracownik stały, o ile już się zdecydował żeby nim być, miał obowiązek corocznie zakupić
akcje Gazoliny za swą jednomiesięczną pensję. Nie był to tak duży wysiłek finansowy, zważywszy, że
Gazolina płaciła – jak zresztą wiele innych firm – tzw. trzynastki, ale oprócz tego tzw. remuneracje, które
obejmowały wszystkich pracowników stałych. Remuneracja, to liczone w skali rocznej wynagrodzenie
wyrównawcze uzależnione od dochodów firmy, płacone w innych firmach tylko członkom kierownictwa.
Remuneracja (inaczej mówiąc udział w zyskach) też była wypłacana proporcjonalnie do zarobków, a więc
także proporcjonalnie do wartości obowiązkowo nabywanych akcji. Do tego dochodziły dywidendy z akcji
już posiadanych. W okresie największej prosperity firmy, w latach 1925 – 1930 wynosiły one 20%! od
zainwestowanego kapitału. Dodajmy jeszcze, że pracownik stały zarabiał więcej (o czym statut nie mówi)
od pracownika zwykłego i była to różnica spora. Przykładowo w roku 1927 przeciętna płaca pracownika
zwykłego wynosiła 300 zł a stałego 450 zł.
Podstawowy, obligatoryjny kapitał pracownika stałego narastał więc – zgodnie z o wiele późniejszą
amerykańską zasadą - proporcjonalnie do zarobków. Jednakże amerykański pracownik dostaje udziały od
firmy za darmo a w „Gazolinie” musiał je sobie kupić! Jak jednak dalej zobaczymy, nie było tak źle.
Akcje pracowników stałych były imienne i niezbywalne w okresie ich zatrudnienia. Jest to żelazne
prawo akcjonariatru pracowniczego, szeroko dziś w świecie stosowane (poza dzisiejszą Polską, Rosją i niektórymi
innymi krajami postkomunistycznymi). Co więcej, akcje nie mogły być przechowywane indywidualnie,
ale składane były do wspólnego depozytu. Depozytem tym opiekował się Syndykat Pracowników
Spółki Akcyjnej „Gazolina”, czyli po prostu jej związek zawodowy. Związek nabywał akcje dla pracowników,
przechowywał je i nimi zarządzał. Wieleżyński znalazł więc trafną, nową funkcję dla związku zawodowego
w zmienionych relacjach między pracą a kapitałem.
Oprócz akcji nabywanych obowiązkowo, pracownicy stali mogli nabyć dowolną ilość dodatkowych
niezbywalnych akcji imiennych. I to właśnie wielu z nich robiło. Mogli też nabywać na giełdzie zbywalne
akcje Gazoliny, ale było to prawie niemożliwe, bo mało kto je odsprzedawał ze względu na wysoką dywidendę.
Poza tym to się nie opłacało, bo cena na giełdzie była nawet trzykrotnie wyższa od ceny nominalnej
i były to akcje zwykłe z siłą jednego głosu. Akcje imienne zaś były akcjami uprzywilejowanymi z pięciokrotną
siłą głosu.
Kapitał pracowników stałych był zblokowany w depozycie i zblokowana była ich (jego) siła głosu.
Corocznie wszyscy pracownicy stali wybierali swego przedstawiciela reprezentującego zbiorczo ich i ich
łączny kapitał na corocznym Walnym Zgromadzeniu akcjonariuszy „Gazoliny”. Dzięki swym akcjom
uprzywilejowanym, pracownicy szybko uzyskali głos decydujący na tych zgromadzeniach.
Przy opuszczaniu firmy, pracownikom stałym przysługiwała odprawa. Zagadnienie to może się wydać
problemem drugorzędnym, ale właśnie sposób naliczania tej odprawy jest prawdziwą rewelacją akcjonariatu
„Gazoliny”.
Punkt statutu omawiający konstrukcję odpraw wydaje się dość skomplikowany, ale jego sens jest prosty.
Mianowicie pracownikowi stałemu przysługiwała odprawa w wysokości minimalnego obowiązkowego
wkładu własnego do depozytu.
„Gazolina” zatem dokładała pracownikowi stałemu na odchodnym drugie tyle, co on sam w nią obligatoryjnie
zainwestował. Ten obligatoryjny kapitał pozostawał dalej własnością pracownika i odprawa nie
była formą jego wykupu przez firmę. Taki prezent „na do widzenia” to czysty zysk i to on był głównym
kluczem i sprężyną akcjonariatu „Gazoliny”.
Wieleżyński wprowadził pewne istotne ograniczenie nie pozwalające korzystać z dobrodziejstwa odpraw
w sposób mało zasłużony. Mianowicie, dyplomowany pracownik stały mógł korzystać z odpraw
dopiero po przepracowaniu w „Gazolinie” pięciu lat w charakterze pracownika stałego, a pracownik stały
nie dyplomowany po dziesięciu latach.
Odprawy były dla „Gazoliny” dużym obciążeniem, ale motywowały i nagradzały czysto pracowniczą
akumulację kapitału. Inwestowanie w przedsiębiorstwo – cudze czy swoje – to inwestycja wyższego
ryzyka niż deponowanie pieniędzy w banku. Odprawa niwelowała to ryzyko. Odprawa poza tym nagradzała
działanie kapitału pracowniczego na zasadzie konta rosnącego i zablokowanego w całym okresie
zatrudnienia pracownika. Wreszcie odprawa nagradzała codzienne zaangażowanie pracownika czującego
się współwłaścicielem. W sumie korzyści były obustronne.
Oddajmy głos Bronisławowi Wojciechowskeimu, komentującemu przed wojną statut „Gazoliny”:
„Utrzymanie związku przyczynowego pomiędzy zabezpieczeniem pracownikowi bytu, również po opuszczeniu
przedsiębiorstwa, a posiadaniem przez niego akcji, stało się podstawą całej organizacji Spółki.
Jeżeli bowiem z jednej strony firma wzięła na swoje barki ciężar rosnących z roku na rok odpraw, to z drugiej
– zapewniła sobie oddanych pracowników zainteresowanych w rozwoju i powodzeniu firmy i gorliwą
pracą odpłacających za stworzenie takiego środowiska produkcji, w którym nie czuli się niewolnikami, lecz
świadomymi swych praw współwłaścicielami”.
Porównanie z amerykańskim ESOPem
W artykule „Manifest kapitalistyczny. Kapitalizm Louisa Kelso” (Nasz Dziennik 11.02.br.) podawałem
schemat działania głównej formy amerykańskiego akcjonariatu zwanej w skrócie ESOP (Employee Stock
Ownership Plan – Plan Pracowniczej Własności Kapitału). Przypomnimy na czym on polega dodając kilka
szczegółów.
Jak już wspomnieliśmy, amerykański pracownik dostaje akcje firmy za darmo. Firma wpłaca pewną
kwotę do tzw. ESOP-trustu i odlicza ją sobie od podstawy opodatkowania. ESOP-trust nabywa za te pieniądze
akcje firmy i przydziela je pracownikom. Pieniądze wracają więc do firmy i są inwestowane. Korzyść
dla firmy polega na tym, że uniknęła opodatkowania tej kwoty. Korzyść dla pracowników, że stają się właścicielami
tak inwestowanego kapitału. Kapitał jest więc generowany przez firmę i przez ulgi podatkowe,
czyli de facto przez budżet państwa.
Obrazowo mówiąc, właściciel firmy daje zwolnioną od opodatkowania darowiznę swojemu pracownikowi
a ten obowiązkowo inwestuje ją w tejże firmie. To właśnie jest ESOP – świetny sposób na dofinansowanie
firmy, uwłaszczenie pracownika i dekoncentrację własności.
Akcje firmy są rozprowadzane w ESOP-truście na indywidualne konta pracowników proporcjonalnie
do ich zarobków, z ograniczeniem dla menedżerów, których zarobki są bardzo wysokie. Chodzi o to, by
system generował akcjonariat pracowniczy a nie menedżerski.
Akcje są przechowane w ESOP-truście i niezbywalne
w całym okresie zatrudnienia pracownika. Pracownik
staje się właścicielem akcji nie od razu a dopiero
po 5 – 7 latach, w których nabywa do nich prawo
własności (vesting). Jeżeli zwolni się przed tym okresem,
nie otrzymuje z ESOP-trustu nic.
Przy odchodzeniu pracownika z firmy, ESOP-trust
ma prawo pierwokupu akcji i otrzymana przez pracownika
gotówka jest swego rodzaju pieniężną odprawą.
Przy przechodzeniu na emeryturę kwota ta jest
istotnym uzupełnieniem emerytalnego zabezpieczenia
pracownika.
Akcje ESOP-trustu są zblokowane i ich łącznymi
głosami dysponuje zarząd trustu. Sam ESOP-trust
zarządzany jest przez osoby spoza firmy i często pracownicy
nie mają wpływu na sposób głosowania zarządu
za wyjątkiem tzw. ESOPów demokratycznych,
gdzie ich wpływ jest zagwarantowany.
Ważną cechą ESOP-trustu jest jego zdolność pobierania
kredytów, przy pomocy których pracownicy
mogą „skokowo” wykupić znaczną część przedsiębiorstwa
lub jego całość. Spłata kredytów odbywa się tak
jak poprzednio z nie opodatkowanych wkładów firmy.
Trzeba nadmienić, że ulgi podatkowe w Stanach Zjednoczonych towarzyszą tylko generowaniu kapitału
pracowniczego. Później zaś działa on zupełnie samodzielnie (i – jak zbadano - lepiej od tradycyjnej
własności prywatnej).
Jak widzimy, narastaniu kapitału pracowniczego w ESOPie nie towarzyszy zatem żaden własny, prywatny
wkład pracowników. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre, bo ułatwia szybkie upowszechnienie się
akcjonariatu w Stanach Zjednoczonych. Złe, bo mniej wiąże pracownika z akcjonariatem, nie zmusza go
do oszczędzania (niski poziom oszczędzania jest problemem w tym kraju), mniej zasila firmę w kapitał, no
i w końcu dostarcza argumentów przeciwnikom akcjonariatu.
Porównajmy teraz system ESOP z systemem „Gazoliny”.
Odpowiednikiem ESOP-trustu jest depozyt akcji imiennych „Gazoliny” i zarządzający nim Syndykat
Pracowników. Wieleżyński przelicytował tu Amerykanów, powierzając opiekę nad akcjami zakładowemu
związkowi zawodowemu i zapewniając demokratyczną procedurę realizacji prawa głosu.
Poza tym wynikające z pracowniczych akcji prawo głosu jest w obu przypadkach zblokowane. W obu
też systemach kapitał pracowniczy narasta proporcjonalnie do płac. W systemie „Gazoliny” dotyczy to
zarówno akcji imiennych jak i odpraw.
Jeżeli przyjrzymy się dokładnie obu systemom, to widzimy, że odpowiednikiem ESOPu nie są akcje
imienne „Gazoliny”, ale jej narastająca z czasem pieniężna odprawa pracowników, czyli to, co firma dawała
pracownikowi
System odpraw „Gazoliny”, to jakby amerykański ESOP bez ulg podatkowych. Odprawa przysługująca
każdemu pracownikowi była corocznie obliczana i znana. Gdyby wpłacano ją na bieżąco do depozytu
i nadano jej formę udziałów uprawniających do głosowania i przynoszących dywidendę, to analogia
z ESOPem byłaby prawie pełna – za wyjątkiem oczywiście brakujących w systemie „Gazoliny” udogodnień
podatkowych.
Analogia systemu odpraw w „Gazolinie” do dzisiejszego ESOPu spowodowała, że Wieleżyński na wiele
lat przed Amerykanami wymyślił owo „vesting”, czyli okres nabywania praw do odprawy.
Na porównanie zasługuje też poziom samorządności pracowników, który – jak wykazały amerykańskie
badania – wpływa w decydujący sposób na efektywność firm akcjonariatowych.
W Stanach Zjednoczonych samorządność ta jest najczęściej sformalizowana w różnego rodzaju programach
partycypacyjnych. W „Gazolinie” samorządność nie była sformalizowana, ale poziom jej był wysoki.
Sprawdzianem jej było samodzielne prowadzenie firmy przez pracowników podczas kilkumiesięcznego
internowania Wieleżyńskiego. Miarą samorządności był też sposób przyjmowania nowych pracowników.
Mianowicie pracownicy sami się dobierali i ich oficjalne zatrudnienie przez kierownictwo było czystą formalnością.
Oceniając rozwiązanie Wieleżyńskiego z perspektywy czasu i współczesnych form akcjonariatu widzimy,
że jego akcjonariat był formą dobrze zorganizowaną i bardzo mocną. Była to w rzeczywistości
kombinacja dwóch równoległych i sprzężonych ze sobą akcjonariatów. Jednego finansowanego przez pracownika,
drugiego prze firmę.
Biorąc pod uwagę dzisiejsze, rosnące w świecie, poparcie władz państwowych dla własności pracowniczej
, uwidacznia się potrzeba uzupełniania systemu „Gazoliny” o podatkowe ulgi inwestycyjne. Na
wzór amerykańskich ESOPów należałoby też nadać depozytowi „Gazoliny” (pracowniczemu funduszowi
powierniczemu), zdolność pobierania kredytów.
Trzeba by też nadać dawnym odprawom „Gazoliny” postać udziałów (jak wyżej wspomniano) wpłacanych
przez firmę na bieżąco do depozytu i wliczanych przez nią w koszty. Uzyskałyby one przez to
pełną, dzisiejszą „amerykańską” postać akcjonariatu. Podwójny system „Gazoliny” stałby się w ten sposób
bardziej przejrzysty. I nie tylko to. Odprawy, jako takie, mają charakter świadczeń i mogą wywoływać postawy roszczeniowe. Przemodelowane na udziały wzmacniałyby poczucie własności oparte na osobiście
nabywanych akcjach i tym samym wzmacniałyby postawy współwłaścicielskie.
Z kolei amerykańskie ESOPy mogły by być uzupełnione (na wzór „Gazoliny”) o obligatoryjne inwestowanie
prywatnych środków pracowników.
Struktura kapitałowa spółki
Strukturę tę przedstawiamy
dla okresu
po reformie walutowej
Grabskiego.
W dniu 1 lipca
1924 roku kapitał zakładowy
„Gazoliny”
w przeliczeniu na
nowo wprowadzoną
walutę wynosił
1,5 mln zł. Kapitał
ten był rozdzielony na
75 tys. akcji o nominale
20 zł. W tej liczbie
było 53 tys. akcji
imiennych i 22 tys.
akcji na okaziciela.
W 1926 roku kapitał spółki wzrósł do 1,8 mln zł obejmując 90 tys. akcji 20 złotowych. W posiadaniu
pracowników firmy (poza kierownictwem) było 22 488 akcji, czyli 25 % kapitału firmy.
W styczniu 1927 kapitał zakładowy wzrósł do 2 mln zł, w 1928 do 2,2 mln zł, a w 1929 do 3 mln. zł.
W międzyczasie podniesiono nominał akcji do 100 zł, zgodnie z nowym prawem o spółkach akcyjnych.
W 1927 roku wkład największego udziałowca z grona szeregowych pracowników – montera Juliana Gindy
wynosił 32 tys. zł.
W roku 1936 kapitał zakładowy wynosił 3,6 mln. zł. Z końcem tego roku pracownicy „Gazoliny” (poza
kierownictwem) byli właścicielami 16 577 akcji o wartości nominalnej 1 659 300 zł. Stanowiło to 46%
kapitału akcyjnego i zapewniało jego właścicielom 61,4% głosów na Walnych Zgromadzeniach Akcjonariuszy.
W tym czasie „Gazolina” zatrudniała 677 pracowników.
Tuż przed wybuchem wojny Zarząd Gazoliny przedstawił wniosek o podniesienie kapitału zakładowego
Spółki do 5 mln zł. Planowana była emisja 14 tys. stuzłotowych akcji, które w całości miały wejść w posiadanie
pracowników. W ten sposób stan ich posiadania zbliżyłby się do 65% kapitału zakładowego.
Wzorcowa współpraca ze związkami zawodowymi
O uregulowaniu spraw ze związkami zawodowymi wewnątrz firmy już pisaliśmy. Trudniejsze były
relacje ze związkiem na zewnątrz, w skali regionalnej. Jednak zostały one też załatwione pomyślnie dzięki
mądrości regionalnego związkowego kierownictwa.
Tuż po ustaniu wojennej zawieruchy sytuacja w Zagłębiu Borysławskim była bardzo napięta. Kapitał
niemiecki został zastąpiony przez „sprzymierzony” z nami kapitał francuski, który poczynał sobie podobnie
albo nawet gorzej. Konflikt miedzy pracownikami Zagłębia a Izbą Pracodawców narastał i związek
zawodowy nafciarzy przygotowywał w 1920 roku strajk generalny. Wystawiało to na nową próbę system
„Gazoliny”.
Wieleżyński miał już gotowy statut a główni akcjonariusze ze strony pracowników Julian Ginda i Jan
Błaż byli ogólnie szanowanymi członkami związku nafciarzy. Zaopatrzeni w statut udali się do kierownictwa
regionalnego i tłumaczyli, że strajkować nie muszą, bo zarabiają więcej niż domagają się strajkowe
postulaty związku. Co
więcej, podkreślali, że: „sytuacja
pracowników „Gazoliny”
jest doskonałym przykładem
potwierdzającym słuszność rewindykacji
braci robotników.
Jeśli prawdziwie po polsku
myślący i dla Polski pracujący
pracodawcy w spółce „Gazolina”
mogą od lat płacić stawki
wyższe niż ludzie na służbie zagranicznej
lub ich naśladowcy
w Izbie Pracodawców, to nie
jest prawdą, że tego nie można
w ogóle zrobić, tylko, że trzeba
chcieć.”
Nie bez znaczenia był również
fakt, że „Gazolina” zaopatrywała
w opał i światło całą okolicę. Tłumaczyli więc związkowcy „Gazoliny” swoim szefom dalej:
„Nie kilkanaście głów pracodawców, którzy mogą sobie wyjechać do Truskawca, ale kilka tysięcy robotników
zostanie w zagłębiu bez chleba, bez światła w domu i bez gorącej zupy w kuchni. Dajcie nam pracować,
bez łamania strajku, to co najmniej tych cierpień z braku światła, chleba i gorącej zupy oszczędzicie
naszym braciom, a sławy naszym mądrym inżynierom przysporzycie”.
Szef związku zawodowego borysławskich nafciarzy, Franciszek Haluch okazał się związkowcem niepospolitym,
zwłaszcza na owe czasy. Nie przestraszył się akcjonariatu, wręcz przeciwnie, zrozumiał, że
trzeba go popierać.
Strajk generalny trwał przez całe drugie półrocze 1920 roku. „Gazolina” nie brała w nim udziału. Jej
pracownicy w specjalnej umowie zostali zwolnieni z obowiązku uczestniczenia we wspólnych strajkach.
Wieleżyński pokazał, że najlepsze interesy robi się idąc ręka w rękę ze swoimi pracownikami a nie wojując
z nimi.
Dalszy rozwój
W latach 1920-21 „Gazolina” kupuje tereny w Daszawie, na których dowierci się w najbliższym czasie
potężnych złóż gazu. W roku 1921 inż. Szaynok zakłada osobną, rządowo-prywatną spółkę akcyjną „Międzymiastowe
Gazociągi” (po wykupieniu w roku 1926 udziałów rządowych połączy się ona z „Gazoliną”).
W tym samym roku w szybie „Piłsudczyk I” natrafiono na pierwszy gaz. W 1920 roku firma Szaynoka
odprowadza go do Stryja zbudowanym przez siebie rurociągiem.
Na Wielkanoc 1924 osiągnięto największy sukces poszukiwawczy dowiercając się złoża gazu o ciśnieniu
60 atm. Odtąd „Gazolina” miała tego surowca pod dostatkiem, wiercąc do 1936 roku 14 szybów
produkcyjnych.
Nowym zadaniem stała się budowa rurociągów. Kolejny gazociąg, do Drohobycza, musiała „Gazolina”
budować sama, w niezwykle ciężkich warunkach finansowych, pogłębionych reformą walutową. Gazociąg
ten został ukończony w jesieni 1924. Kryzys jednak trwał dalej i był kolejnym sprawdzianem akcjonariatu
„Gazoliny”. Oddajmy znowu głos Bronisławowi Wojciechowskiemu:
„W okresie 1924/25 r. należy podkreślić specjalnie ofiarność pracowników S. A. „Gazolina” zarówno
w Borysławiu, jak też szczególnie w Daszawie, którzy pracując w bardzo ciężkich warunkach, musieli zadowalać
się często kilkuzłotowymi zaliczkami na płace, a dla zaspokojenia najkonieczniejszych potrzeb zastawiali
nieraz własne przedmioty codziennego użytku, dla zdobycia gotówki na pokrycie długów w sklepach
spożywczych. Te przeciwności losu pracownicy znosili z podziwu godnym samozaparciem i nie przyczyniali
nigdy Zarządowi Spółki najmniejszych trudności, wiedząc, że bieda była wspólna od góry do dołu i że gdy
przyjdą lepsze czasy, sytuacja wszystkich ulegnie poprawie.”
W 1929 roku „Gazolina”
buduje w rekordowym
czasie najdłuższy, liczący
82 km gazociąg łączący
złoża Daszawy ze Lwowem.
Spółka uświetniła
otwarcie rozpoczynających
się właśnie we Lwowie
IX Targów Wschodnich
dużą pochodnią daszawskiego
gazu.
„Gazolina” nie zaniedbuje
fabrykowania swojego
firmowego produktu
– gazoliny. W 1924 roku
buduje w Borysławiu Fabrykę
Gazoliny nr 3. Po
krótkotrwałym funkcjonowniu
kolejnych fabryk
nr 4 i 5 zostaje zbudowana w 1925 roku Fabryka Gazoliny nr 6, oparta na technologii opracowanej przez
Ignacego Mościckiego. Podwoiła ona produkcję gazoliny do 300 cystern kolejowych rocznie.
W 1930 roku rusza Centralna Fabryka Gazoliny o wydajności 50 cystern miesięcznie a wcześniejsze
fabryki zostały polikwidowane. Dwa lata wcześniej rozpoczęto wytwarzanie (po raz pierwszy w świecie)
nowego produktu nazwanego „gazolem” (dzikiej gazoliny), którym był dzisiejszy propan-butan. Gaz ten
eksportowano do Belgii, Syrii i Palestyny.
Wagonami wysyłano również produkty „Gazoliny” do swych krajowych placówek handlowych w Poznaniu,
Łodzi, Warszawie i Gdyni. W tym ostatnim mieście „Gazolina” zbudowała 1931 roku gazownię
miejską pracującą na gazie węglowym i gazolu.
Próba przejęcia przez kapitał zagraniczny
W jesieni 1929 roku, w kilkanaście dni po zamknięciu IX Targów Wschodnich, grupa kapitału austriacko – amerykańskiego podjęła próbę wykupu „Gazoliny”. Oferta dotyczyła wszystkich akcji imiennych, za które zaproponowano nieprawdopodobną sumę, 45–krotnie wyższą od ich wartości nominalnej. W ręku pracowników było w tym czasie 13 500 akcji o wartości nominalnej 1 350 000 zł. Za akcje te otrzymaliby oni 60 mln zł. Przypominamy, że cały kapitał zakładowy „Gazoliny” wynosił w tym czasie 3 mln zł. Propozycja została przekazana Wieleżyńskiemu z Wiednia przez członka Rady Nadzorczej Wita Sulimirskiego. Sytuacja była poważna1 . Zbliżała się najtrudniejsza próba akcjonariatu „Gazoliny”. 1 Wg opinii Krzysztofa Lachowskiego (Krajowa Rada Spółdzielcza) nie chodziło o sam wykup firmy, tylko o zlikwidowanie „niebezpiecznego” precedensu (informacja ustna, 2010 r.)
Wieleżyński zaprosił Sulimirskiego na spotkanie z trzema największymi, będącymi na miejscu, pracowniczymi udziałowcami. Byli to Julian Ginda, Jan Błaż i Marek Marosz (szofer mechanik). Drugi co do wielkości udziałowiec tej grupy, Ludwik Ginda wiercił w tym czasie nowy szyb w Daszawie. Stan posiadania aktualny i perspektywiczny powyższej trójki wyglądał następująco:
Julian Ginda – 320 akcji – wartość 32 000 zł, sprzedaż za 1 260 000 zł
Jan Błaż – 240 akcji – wartość 24 000 zł, sprzedaż za 1 059 000 zł
Marek Marosz – 173 akcji – wartość 17,300 zł, sprzedaż za 778 000 zł
Wieleżyński przedstawił ofertę i zapytał o zdanie. Pierwszy zgłosił się Marosz:
„Panie inżynierze, ja chciałbym wiedzieć, czy ci ludzie z kapitałem będą lepiej pracować w „Gazolinie”
niż my?”
Na to Wieleżyński:
„Nie, nie sądzę, aby ktokolwiek mógł lepiej w naszej firmie pracować, wyście sami nią kierowali, gdy
mnie Ukraińcy wywieźli do obozu. Potem firma się rozrosła i wypłaca co roku najwyższą w Polsce dywidendę.
Nie wiem, co by szefowie tego obcego kapitału zrobili z naszymi stałymi pracownikami. Nie! Nie sadzę,
aby ci ludzie mogli tu lepiej pracować.”
Wtedy Marosz podejmuje decyzję:
„W takim razie, panie inżynierze, choć nie wiem, co powiedzą pan Ginda i pan Błaż, ja twierdzę, że jeśli
tym panom z Wiednia warto, to nam też. Ja nie sprzedaję!”
Dołączają do niego Błaż i Ginda: „ Marosz ma rację! Nie
sprzedajemy!”
Było to wielkie zwycięstwo Wieleżyńskiego i stworzonego
przez niego systemu. Jego syn Leszek wspomina swoją rozmowę
z ojcem w drodze powrotnej do domu:
„Tatusiu, kiedyś na Ukrainie, gdy opowiadałeś o swoim projekcie
na życie, matka Mamusi powiedziała ci: „Zrób to synku!”
Uważam, że dziś wieczorem stało się to ciałem.
Masz rację synku, właśnie o tym myślałem.”
Plan wprowadzenia akcjonariatu na Górnym Śląsku
W 1934 roku Marian Wieleżyński został obarczony przez,
będącego już wówczas prezydentem RP, Ignacego Mościckiego
specjalną misją. Dotyczyła ona przejmowanego od Niemców
i przygotowywanego do prywatyzacji koncernu „Wspólnota Interesów”,
zatrudniającego ok. 30 tys. pracowników. Wieleżyński
pojechał do Warszawy na spotkanie z prezydentem z synami
Leszkiem i Zbigniewem. A oto słowa Mościckiego skierowane do
Mariana Wieleżyńskiego w relacji jego syna Leszka:
„Panie Inżynierze, mam problem, którego przestudiowanie
chciałbym powierzyć panu. Jak pan wie Państwo Polskie odziedziczyło
po Niemcach poważny pakiet akcji „Wspólnoty Interesów”,
w której kapitale liczącym blisko 150 milionów złotych mieliśmy
około 25%, bez możliwości rzeczywistej kontroli tego wielkiego
koncernu przemysłowego na Śląsku.
Wojewoda Grażyński z uporem od pewnego czasu prowadzi dobrze zorganizowaną akcję wywłaszczania
udziałów tego koncernu z rąk Niemców, którzy je posiadają, ale nie uważają za słuszne płacenia w Polsce
należnych podatków. W rezultacie tej akcji (...) Skarb Polski dysponować będzie wkrótce przeszło 50%
kapitału „Wspólnoty Interesów”, otrzyma więc pełną kontrolę nad przedsiębiorstwem i może myśleć o reformie
jego struktury.
Mówiłem ministrowi Kwiatkowskiemu o przewidzianej wizycie pana Inżyniera z synami i on uważał za
słuszne, aby powierzyć panu przestudiowanie problemu stopniowego uwłaszczenia pracowników Spółki
Akcyjnej „Wspólnota Interesów”, opartego na dobrze dzisiaj działającym wzorze Spółki Akcyjnej „Gazolina””.
Po powrocie do Lwowa zadanie zostało przedyskutowane w Komitecie Wykonawczym „Gazoliny”
w wyniku czego wysłano Leszka Wieleżyńskiego do Dąbrowy Górniczej na konsultacje ze znanym emerytowanym
już sztygarem Kowalczewskim. Sztygar ten był ojcem inż. geologa Józefa Kowalczewskiego,
odkrywcy złóż daszawskich i jednego z dyrektorów „Gazoliny”.
Leszek Wieleżynski zwiedził w towarzystwie ogólnie szanowanego sztygara wiele zakładów na Górnym
Śląsku. Był w kopalniach „Mysłowice i „Siemianowice” oraz w hutach „Batory”, „Lonza”, „Zgoda’
i „Piłsudski”. Rozmawiał z wieloma ludźmi.
Główne wnioski były następujące:
„1. Inteligencja robotników na Śląsku i tradycja pracy w ekipach w kopalniach węgla i w hutach rokują
dość łatwe zaakceptowanie idei „Gazoliny” wśród robotników.
2. Trudniejszym środowiskiem są elementy kierownicze sekcji zakładów czy kopalń, znacznie bardziej
egocentryczne, myślące o swojej własnej karierze i odpowiedzialności wobec swoich przełożonych i w większym
stopniu podległe instrukcjom związków zawodowych.
3. Ludziom ze związków zawodowych, solidnie rozbudowanych na całym Śląsku i dobrze reprezentowanych
w poszczególnych zakładach, absolutnie nie zależy na zmianie na świadome współdziałanie raczej
nieprzyjaznego, lub w niektórych wypadkach wręcz wrogiego, nastawienia
robotników do pracodawców, którymi są dla robotników
dyrektorzy zakładów.”
Postawa górnośląskich związków zawodowych była typowa
dla związków zawodowych w ogóle i nie tylko dla tego okresu,
ale i dla lat powojennych. Dopiero w początkach lat 80. amerykańskie
związki zawodowe zaczęły rozumieć znaczenie akcjonariatu
nie tylko dla pracowników ale również dla siebie. Od tego czasy
wiele dokonywanych w Stanach Zjednoczonych pracowniczych
wykupów przedsiębiorstw dokonywanych jest właśnie przez te
organizacje.
Tym bardziej należy doceniać wspomnianą już postawę Franciszka
Halucha szefa związku zawodowego borysławskich nafciarzy.
Sztygar Kowalczewski rozumiał głęboko problemy świadomościowe.
Uważał on, że „pracę nad wprowadzeniem systemu
„Gazoliny” na Śląsku, nawet we „Wspólnocie Interesów”, trzeba
zacząć od propagowania go w szkołach elementarnych, w szkołach
zawodowych, szczególnie na wyższych uczelniach, nie zapominając
o związkach zawodowych.”
Raport oparty na konsultacjach Leszka Wieleżyńskiego został
wręczony Prezydentowi we wrześniu 1934 roku. „Wspólnota Interesów”
została przejęta przez Państwo Polskie dopiero dwa lata
później.
Po wojnie Leszek Wieleżyński
dotarł do wyciągu
z uchwały Komitetu Ekonomicznego
Rady Ministrów
z 8. 07. 1936. Oto jego fragment:
„W celu umożliwienia szerszym
warstwom współdziałania
w przejęciu „Wspólnoty
Interesów” i nadaniu temu
charakteru społecznego, mogą
być poza akcjami na okaziciela
wypuszczane akcje imienne,
sprzedawane na specjalnie
ulgowych warunkach. (...)
I uzasadnienie ministra
Eugeniusza Kwiatkowskiego:
„Ze względu na wielką wagę dla interesów gospodarczych i politycznych państwa sprawy przyszłego
właściciela „Wspólnoty”, rozprzedaż akcji musi dokonywana pod kontrolą i na podstawie wytycznych rządu.
Wobec tego, że przejęcie w ręce polskie „Wspólnoty” stanowi moment o wielkim znaczeniu państwowym,
co szczególnie czują i rozumieją szerokie warstwy społeczeństwa górnośląskiego, należy umożliwić im
współudział w tej akcji przez stworzenie specjalnie ulgowych warunków nabywania akcji „Wspólnoty”.
Jak dotychczas nie wiadomo jaki był dalszy przebieg tej próby uwłaszczenia pracowników na Górnym
Śląsku.
Wpływ na katolicką naukę społeczną
Niezwykle ciekawym aspektem historii „Gazoliny” jest jej
wpływ na katolicką naukę społeczną. Leszek Wieleżynski wspomina
o tym jakby mimochodem:
„Kardynał Ratti, nuncjusz apostolski w odrodzonej Polsce, zapraszał
Ojca do Watykanu, gdy został papieżem, dla wyjaśnienia
zasad akcjonariatu pracowników „Gazoliny”, systemu społecznego
w produkcji przemysłowej, który interesował Stolicę Apostolską
w tych czasach, jako antidotum tej czy innej „Dyktatury” w życiu
społeczeństw ludzkich.”
W 1931 roku pojawia się encyklika „Quadragesimo anno”, która
wprowadza własność pracowniczą do katolickiej nauki społecznej.
Wpływ „Gazoliny” jest tu niewątpliwy. Wprawdzie sama koncepcja
akcjonariatu jest o wiele starsza, jednakże w czasie przygotowywania
encykliki, nasza spółka pracownicza była na pewno
najlepszym nowoczesnym przykładem. Pius XI mógł się z nim
zapoznać wcześniej, jeszcze jako nuncjusz papieski w Polsce.
Idee krążą różnymi drogami
Na początku lat pięćdziesiątych baskijski ksiądz Jose Maria Arizmendarietta, inspirowany katolicką nauką
społeczną zakłada w Mondragonie zespół przemysłowy oparty o własność pracowniczą. W roku 1998
ta niezwykle sprawna korporacja liczyła 40 259 tys. pracowników – właścicieli2
.
Własność pracownicza trafiła na stałe do katolickiej nauki społecznej. Figuruje w „Mater et Magistra”
Jana XXIII i w „Laborem Exercens” Jana Pawła II.
Do tego ostatniego dokumentu odwoływał się w 1983 roku senator Russell Long w czasie swojego
przemówienia w Kongresie St. Zjednoczonych, promującym kolejną ustawę ESOPową:
„Jak wiadomo, papież Jan Paweł II ogłosił w dniu 15 sierpnia 1981 encyklikę zatytułowaną „Laborem
Exercens” (...).
Poza obroną praw robotników do zakładania związków zawodowych, jako nieodzownego elementu nowoczesnego
społeczeństwa i jako środka walki o sprawiedliwość społeczną, encyklika papieska sugeruje,
iż każdy człowiek na podstawie swej pracy powinien być
w pełni uprawniony do uważania się za współgospodarza
wielkiego warsztatu pracy, przy którym pracuje wraz ze
wszystkimi. Droga do osiągnięcia tego celu mogłaby być
drogą połączenia, o ile to jest możliwe, pracy z własnością
kapitału.
Ten dalekowzroczny i odważny papież kontynuuje swoją
encyklikę, podkreślając w niej potrzebę solidarności i sugeruje
związkom zawodowym, iż powinny dążyć również do
tego, aby ze względu na dobro wspólne całego społeczeństwa
naprawić i to wszystko, co jest wadliwe w systemie
posiadania środków produkcji oraz w sposobie zarządzania
i gospodarowania (...)
Jeżeli chcemy, aby inne kraje podążały za nami, musimy
sami zademonstrować, w jaki sposób rząd może stymulować
działania zapewniające ludziom pracy możliwość stania się
aktywnymi partnerami w postępie ekonomicznym kraju”.
Swego czasu demonstrowała to „Gazolina” i jak widzimy
ma ona swój wkład w akcjonariat amerykański obejmujący
dzisiaj 18 milionową rzeszę pracowników3
.
Wojna
Początek II wojny Światowej oznaczał koniec akcjonariatu „Gazoliny”. Jeden z członków kierownictwa
firmy, Szczęsny Tarnowski, próbował go ratować wprowadzając do statutu nazwę przedsiębiorstwa
„społecznego”. W efekcie został wywieziony wraz z rodziną na Wschód. Jest to, przy okazji, prosta odpowiedź
dla tych przeciwników akcjonariatu, którzy nazywają go „bolszewizmem”.
„Gazolina” została upaństwowiona i przemianowana na „UKR-gaz”. Wiele jej pracowników zostało
również deportowanych na wschód. Rodzina Wieleżyńskich (poza synami, którzy trafili na Zachód wraz
z wojskiem) pozostała na miejscu. Pomogła jej w tym protekcja Feliksa Kohna, któremu kiedyś twórca
„Gazoliny” pomógł zainstalować się we Lwowie, kiedy ten zmuszony był uciekać z zaboru rosyjskiego.
Firmę prowadzoną w nowy sposób porównał Wieleżyński do: „Kosza pełnego jaj, w który jakaś bezmyślna
krowa wpakowała swe przednie kopyta, jakby nie wiedziała, że to nie tędy droga.”
2
W roku 2008 liczyła 92 773 pracowników-właścicieli.
3
Obecnie (2010 r.) ok. 30 mln. pracowników.
Wkrótce inna krowa weszła do kosza
Wieleżyńskiego i firma została przemianowana
na „A.G. Karpathenöl.”
Wieleżyński mógł jeszcze liczyć na
szczęśliwe zakończenie wojny. Niestety
Jałta przypieczętowała los Jego i Jego firmy.
Twórca „Gazoliny” zmarł we Lwowie
12 kwietnia 1945 roku. Pochowany został
na Cmentarzu Kulparkowskim a podczas
jego likwidacji przeniesiony został wraz
z innymi leżącymi tam członkami rodziny
na Cmentarz Łyczakowski.
Z okresem II Wojny Światowej łączy
się kolejny epizod z zakresu przepływu
idei. Miał on miejsce na wiosnę 1942
roku. Leszek Wieleżyński był wtedy
w Edynburgu, gdzie urlopowany z wojska
studiował ekonomię. Jego brat Ignacy
przechodził w tym czasie szkolenie cichociemnych niedaleko Glasgow, razem z grupą Francuzów. Siłą
rzeczy opowiedział swym francuskim kolegom o historii „Gazoliny”. Okazało się, że jeden ze słuchających
miał bliski kontakt z generałem de Gaulle’em, któremu powtórzył zasłyszaną historię. Generał bardzo się
zainteresował i polecił mu zrobienie notatek „ze wszystkimi możliwymi szczegółami”. Robotę tę zlecił
Ignacy Leszkowi i Generał otrzymał wyczerpujące informacje o systemie akcjonariatu „Gazoliny”.
Wiadomo, że de Gaulle był gorącym zwolennikiem akcjonariatu pracowniczego i w swych wystąpieniach,
jeszcze podczas wojny i później, kładł na niego duży nacisk.
Dzisiaj francuski akcjonariat jest najmocniejszym elementem Europejskiej Federacji Pracowników Akcjonariuszy
(European Federation of Employed Shareholders – EFES). Zaś w tymże francuskim akcjonariacie
czołową rolę spełnia (jakimś zbiegiem okoliczności) daleki krewny „Gazoliny” – koncern naftowy
„Elf Acquitanie”.
Drugi Zjazd EFES-u odbył się w listopadzie
1999 roku w Warszawie. Jeden
z delegatów na Zjazd, pracownik „Elf
Acquitanie”, geolog Raymond Guillaume,
demonstrował w Sali Kolumnowej
Sejmu opracowaną przez siebie książkę
z cytatami różnych wystąpień de Gaulle-
’a dotyczącymi partycypacji pracowniczej
w zarządzaniu i własności.
Przesłanie
W 1937 roku obchodzono 25-lecie
istnienia „Gazoliny”. Do trzystu pracowników
firmy zgromadzonych w Borysławiu
Marian Wieleżyński wygłosił krótkie
przemówienie. Przytoczymy je na zakończenie
w całości.
Zasady kierowania Spółką Akcyjną „Gazolina”
„Podstawą przedsiębiorstwa nie jest kapitał ani praca, lecz zasady, którymi jest kierowane”
– powiedział Emerson, amerykański ekonomista.
Dziś minęło 25 lat od chwili, gdy otrzymałem konsens na budowę pierwszego w Polsce
rurociągu dla zużytkowania gazu ziemnego do celów gospodarstwa domowego i opałów przemysłowych.
Równocześnie prawie objąłem kierownictwo Spółki dla przemysłu gazu ziemnego
i budowy gazociągu z Tustanowic do rafinerii „Polminu” w Drohobyczu. Chcę więc zastanowić
się i przytoczyć zasady, którymi kierowałem się prowadząc przez tyle lat przedsiębiorstwo,
które powstało z silnej woli zwycięstwa, rozwijało się szybko, a końca jego rozwoju nie widać.
Naczelną naszą zasadą jest:
NIE MA NIEPODLEGŁOSCI POLITYCZNEJ BEZ
NIEZALEŻNOŚCI GOSPODARCZEJ.
Niezależność gospodarczą państwa można budować tylko na tysiącach samodzielnych warsztatów
pracy niepodlegających obcym rozkazom.
Nigdy nie byliśmy z własnej woli pod komendą obcego kapitału, tj. takiego, który ma swój
ośrodek dyspozycyjny poza granicami kraju. Nigdy nie wyprowadzaliśmy się z Polski i nigdy
nie mieliśmy naszego warsztatu pracy na sprzedaż. Gdy wybiła godzina walki o wolność prawie
wszyscy moi pracownicy pospieszyli do Legionów, ja zaś, pomimo zgłoszenia się zostałem
i pracowałem, aby oni po skończonej wojnie mieli do czego wrócić.
Fundamentem naszej Spółki jest teza:
WSPÓLNA PRACA – WSPÓLNY PLON
Hasło uwłaszczenia robotnika wprowadziliśmy w życie i odsłoniliśmy przed polską myślą
społeczną nieznane horyzonty, pełne najpiękniejszych ideałów. Udział naszego pracownika
w kapitale spółki był nam milszy od wkładu klienta z ulicy kupującego nasze akcje na giełdzie.
Płace naszych pracowników równe są co najmniej zarobkom tej samej kategorii w innych firmach
a ponadto mają oni udział w nadwartości, która tworzą; dlatego kierownictwu nie wolno
robić świadomie nierentownych interesów.
Jesteśmy optymistami i kochamy swoją pracę, a że miłość jest najpotężniejszą siłą w świecie,
więc zwyciężamy.
Rządzić musi w naszym przedsiębiorstwie sprawiedliwość i poczucie obowiązku, panować
zaś gotowość do wzajemnej pomocy.
„GAZOLINA” JEST ORGANIZACJĄ OBLICZONĄ NA DŁUGI DYSTANS
Jeden z naszych kontraktów naftowych kończy się w roku 2006. Chcę, aby dzieci nasze,
wnuki i prawnuki, zdobywając dla siebie kawałek chleba, pracowały na tych zasadach, dając
krajowi naszemu to, czego potrzebuje do życia, do obrony i do wielkiej ofensywy duchowej na
cały świat.
Na jednym z zebrań pracowników twierdzono, że pracownicy są zadowoleni z ustroju „Gazoliny”,
pytano się jednak, czy ja jestem zadowolony?
Odpowiedziałem wówczas i dziś stwierdzam, że gdybym zaczął na nowo swoją pracę –
chciałbym robić to samo.
A co dalej?
Bez względu na to, co będziemy dalej robili, nigdy marzeniom nie należy stawiać granic, ani
na polu technicznym, ani gospodarczym, ani politycznym, byle one wypływały z głębokiego
ukochania pracy.
Statut Spółki Akcyjnej „Gazolina”
Wstęp
Dążeniem każdego pracownika jest zdobycie własnego warsztatu pracy. Robotnik rolny
może marzyć o tym, że prędzej czy później zdobędzie kawałek ziemi, na którym wedle
swego upodobania gospodarzyć będzie. Robotnik fabryczny, nie może marzyć o tym,
ażeby posiadł na swoją własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien
myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje. Również
przedstawiciele kapitału powinni dążyć do tego, aby stworzyć koordynację pracy
i kapitału, gdyż przez to stosunek tych dwóch czynników, dotąd wrogi, zmieni się na
świadome współdziałanie.
Warunki umowy z pracownikami stałymi
S. A. „Gazolina”
(z dnia 5 maja 1936 roku)
§ 1.
Pracownicy S. A. „Gazolina” dzielą się
na stałych i prowizorycznych.
§ 2.
Pracownikiem stałym jest ten, kto przynajmniej
przez rok jeden pracuje we firmie,
jest posiadaczem akcyj imiennych
przedsiębiorstwa w ilości ustalonej przez
Zarząd Spółki i uznany został za pracownika
stałego od dnia oznaczonego przez
Zarząd Spółki. Wszyscy inni pracownicy
są pracownikami prowizorycznymi.
Członkowie Zarządu i Rady Nadzorczej
są pracownikami stałymi.
§ 3.
W wyjątkowych razach może Zarząd
Spółki ustalić pracownika przed upływem
roku pracy w przedsiębiorstwie,
oraz przyznać odprawę za czas wysłużony
w innych przedsiębiorstwach.
§ 4.
Pracownik stały pobiera płacę miesięczną
według uchwały Zarządu Spółki.
Płaca odpowiadać winna przeciętnym
zarobkom w danym okręgu i zawodzie.
§5.
Zarząd spółki ma prawo wypowiedzieć
pracę stałemu pracownikowi na 3 miesiące
kalendarzowe. Każdemu pracownikowi
stałemu przysługuje przy rozwiązaniu
stosunku służbowego odprawa w wysokości
l/12 płacy miesięcznej bez dodatku
na mieszkanie, światło i opał, za każdy
miesiąc pracy od dnia ustalenia do dnia
wypowiedzenia. Na podstawie uchwały
Walnego Zgromadzenia Spółki z dnia
27 maja 1933 r. odprawa powyższa za
okres czasu do dnia 31 grudnia 1932 r.
została obliczona i wpisana na konto
ewidencyjne każdego pracownika. Od
dnia 1 stycznia 1933 r. wpisuje się każdemu
stałemu Pracownikowi z końcem
roku przysługującą mu za każdy ubiegły
rok pracy odprawę na to samo konto
ewidencyjne w wysokości 1/12 sumy
miesięcznych poborów bez żadnych
dodatków i świadczeń. Każdy stały pracownik
może pracę w przedsiębiorstwie
przerwać i zażądać wypłacenia należnej
mu odprawy po 10 latach pracy w charakterze
stałego pracownika, a pracownik
Statut Spółki Akcyjnej „Gazolina”
Wstęp
Dążeniem każdego pracownika jest zdobycie własnego warsztatu pracy. Robotnik rolny
może marzyć o tym, że prędzej czy później zdobędzie kawałek ziemi, na którym wedle
swego upodobania gospodarzyć będzie. Robotnik fabryczny, nie może marzyć o tym,
ażeby posiadł na swoją własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien
myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje. Również
przedstawiciele kapitału powinni dążyć do tego, aby stworzyć koordynację pracy
i kapitału, gdyż przez to stosunek tych dwóch czynników, dotąd wrogi, zmieni się na
świadome współdziałanie.
25
z akademickim wykształceniem po 5 latach
pracy. Za czas przebyty w przedsiębiorstwie
przed uzyskaniem charakteru
stałego pracownika, odprawa nie należy
się. Odprawy członków Zarządu i Rady
Nadzorczej oblicza się w sposób analogiczny,
jak podano wyżej.
§ 6.
Pracownicy stali otrzymują w razie
choroby trwającej do trzech miesięcy
swoją, zwykłą płacę. Dłuższa choroba
może spowodować rozwiązanie stosunku
służbowego, z zastosowaniem świadczeń
przewidzianych w § 5. W razie śmierci
pracownika stałego – otrzymuje żona,
względnie dzieci a w braku tychże
‘prawni spadkobiercy’, wynagrodzenie
przewidziane w § 5.
§ 7.
Pracownicy stali korzystać będą proporcjonalnie
do zarobionych w ciągu
roku kwot z remuneracyj o ile remunerację
taką uchwali Walne Zgromadzenie.
Pracownicy stali pobierają na czas urlopu
zasiłek, który ma być obliczony w stosunku
do liczby dni urlopu i proporcjonalnie
do czystej płacy (bez dodatków).
§ 8.
Ponadto przeznaczony Zarząd Spółki
dla pracowników stałych, jak i prowizorycznych
pewną ilość akcyj za zgodą
Walnego Zgromadzenia na warunkach
ulgowych przy każdoczesnych emisjach.
Akcje będą rozdzielane proporcjonalnie
do zarobionej w ciągu roku kwoty.
§ 9.
Stwierdza się:
a) że za okres od dnia ustalenia pracownika
do dnia 31.12.1926 pracownik
stały winien posiadać w depozycie,
przez Zarząd wskazanym akcje imienne
S.A. „Gazolina” na jego nazwisko opiewające, w ilości równej sumie odprawy
należnej mu w dniu 31.12. 1926
r. podzielonej przez 20.
b) że od dnia 1 stycznia 1927 każdy stały
pracownik co roku obowiązany jest
zakupić dalszą ilość akcyj imiennych
S.A. „Gazolina” wartości nominalnej
odpowiadającej miesięcznej płacy i złożyć
je do depozytu wskazanego przez
Zarząd najpóźniej do dnia 31.12 każdego
roku z dołu. c) że akcje S.A. „Gazolina”
posiadane przez pracownika
w myśl ustępu a) i b) niniejszego paragrafu,
jak długo tenże pracuje we firmie
nie mogą być bez zgody Zarządu
Spółki podejmowane z depozytu ani
też pozbywane. W razie pozbycia przez
pracownika tych akcyj lub ich części
pracownik traci wszystkie prawa wynikające
z niniejszej umowy i zrzeka się
wszelkich roszczeń do Spółki z tego
tytułu.
§ 10.
Pracownicy stali mają wszystkie prawa
z ustaw państwowych i nie mogą być
w tej mierze ograniczeni żadnym przepisem
niniejszej umowy.
§ 11.
Pracownik stały, działający na szkodę
Spółki rozmyślnie lub przez niedbalstwo
może być wydalony przez Zarząd Spółki
przy czym traci wszystkie prawa pracownika
stałego, w szczególności prerogatywy
z § 5
§12.
Każdy pracownik stały, w kwestiach
wynikających z niniejszej umowy, może
wnosić zażalenie do Rady Nadzorczej,
która sprawę nieodwołalnie rozstrzyga.
ANEKS
W reakcji na publikowane w „Naszym Dzienniku” odcinki niniejszego
tekstu mieszkający w Szczecinie pan Jerzy Ginda, syn Tadeusza Gindy –
pracownika-akcjonariusza „Gazoliny”, przekazał do Redakcji „ND” list
adresowany do mnie a opublikowany przez to pismo 2 czerwca 2000 r.
pt. Dzieci „Gazoliny”.
List Jerzego Gindy
Drogi Panie Janku!
Przepraszam za tę poufałość, lecz w wyniku Pana artykułów w „Naszym Dzienniku” stał się Pan bliski
mojemu sercu, sercu dziecka „Gazoliny”.
Ojciec mój, Tadeusz Ginda był również akcjonariuszem „Gazoliny” od początku lat dwudziestych, tj. po
powrocie z rosyjskiej niewoli – jako były żołnierz austriacki, który był członkiem załogi twierdzy „Przemyśl”
w czasie I wojny światowej.
W celu uzupełnienia zebranego przez Pana materiału przesyłam unikalną fotografię zbiorową (z 1925 r.)
pracowników „Gazoliny” i niektórych członków ich rodzin. Nie ma na tej fotografii ani mnie (miałem wtedy
niecały rok) ani mojej siostry Alicji, która w tym czasie też nie skończyła jeszcze dwóch lat.
Dzięki zdumiewającej pamięci mojej siostry zdołaliśmy zidentyfikować szereg osób znajdujących się na
tej fotografii, która została wykonana na terenie borysławskiej dyrekcji przedsiębiorstwa, położonej przy
skrzyżowaniu ulic 11 Listopada i chyba Limanowskiego. Większość mężczyzn na fotografii (jeżeli nie wszyscy)
to akcjonariusze.
A teraz trochę informacji związanych z „urodzinami” „Gazoliny” właśnie w Borysławiu.
Otóż, w odróżnieniu od gazu daszawskiego, „suchego”, zawierającego głównie metan, gaz borysławski
był tak zwanym gazem „mokrym”, zawierającym oprócz metanu cały łańcuch cięższych węglowodorów, nie
nadających się do bezpośredniej „konsumpcji” jako gaz opałowy. Ideą twórców „Gazoliny” było oddzielanie
cięższych frakcji gazu, które to frakcje podatne do skraplania wchodziły w skład gazolin, stanowiących
odpowiedniki benzyn rafinowanych z ropy naftowej.
W końcowym efekcie otrzymywano trzy grupy produktów: gaz suchy – metanowy, gazolina lekka i gazolina
ciężka.
Tak zwany „gazol” – początkowo jako produkt odpadowy dający się skroplić wyłącznie pod wysokim
ciśnieniem mógł być magazynowany w butlach stalowych jak tlen lub acetylen. Gaz ten obecnie występuje
jako „propan-butan”.
I tutaj rzecz niezwyczajna i jak na owe czasy – rewelacyjna. Jestem przekonany, że było to dziełem polskich
inżynierów i może nawet pracowników „Gazoliny”.
Otóż pierwszy samochód, uprzednio napędzany benzyną lub gazoliną, dostosowano do napędzania
„gazolem”, którego koszt produkcji – jako odpadu – wynosił grosze. Eksperymentalnym samochodem napędzanym
„gazolem” był samochód półciężarowy – bodajże Ford, kierowany przez p. Marosza – jednego
z pierwszych akcjonariuszy „Gazoliny”.
Jeszcze dzisiaj mam ten samochód w oczach z wystającą z narożnika skrzyni pionową butlą, do góry
dnem.
List Jerzego Gindy
27
Była to połowa lat 30.
Ten rodzaj napędu wykorzystali później Niemcy w czasie wojny, przerabiając wszystkie ciężarowe samochody
benzynowe ówczesnej firmy „Karpathen Oel”, w której pracowałem jako pomocnik kierowcy i do
dzisiaj odczuwam jeszcze w kręgosłupie skutki podnoszenia tych butli o wadze 80-100 kg. Butle te u Niemców
nosiły nazwę „Treibgas”.
W zakończeniu jeszcze uzupełniająca wiadomość! Otóż w gronie przyjaciół mojego ojca „Gazolinę”
nazywano żartobliwie „Gindolina”, jako że pracowało w niej aż sześciu Gindów.
Gwoli uczciwości informuję, że równolegle do niniejszego listu wysyłam o podobnej treści listy do
„Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej” – koło w Warszawie (zredagowało książkę „Borysław –
w okruchach wspomnień”) oraz do „Stowarzyszenia Ziem Drohobyckiej” – redakcja „Ziemi Drohobyckej”
we Wrocławiu.
Dołączam ciepłe pozdrowienia.
Pański
Jerzy Ginda
.....W „Gazolinie” istniał Depozyt akcji pracowniczych (zwany dalej krótko „Depozytem”).
Był on centralnym elementem jej akcjonariatu. W Depozycie przechowywane
były imienne akcje pracownicze z pięciokrotną siłą głosu. Akcje te nie mogły być podejmowane
z Depozytu w ciągu całego okresu zatrudnienia pracownika. Depozytem
zarządzał związek zawodowy „Gazoliny” (Syndykat), który zajmował się też zakupem
akcji pracowniczych. Pracownicy-akcjonariusze odbywali co roku zebrania wysłuchując
sprawozdania Zarządu Spółki i dyskutując oraz zatwierdzając jego plany. Na zebraniach
tych wybierali przedstawiciela reprezentującego ich oraz ich łączny kapitał
(zgromadzony w Depozycie) na dorocznych Walnych Zebraniach wszystkich akcjonariuszy
„Gazoliny”. Na Walnych Zebraniach przedstawiciel ten miał głos decydujący,
również w sprawie wyboru Rady Nadzorczej (Rady Zawiadowczej). Inny przedstawiciel
pracowników-akcjonariuszy, wybierany spoza kadry administracyjnej, wchodził
w skład Rady Nadzorczej „Gazoliny”.
....Każdy pracownik „Gazoliny”, uczestniczący w jej akcjonariacie, obowiązany był
wpłacić do Depozytu rocznie swą jedną miesięczną pensję (1). Za pieniądze te (2) Syndykat
„Gazoliny” nabywał dla niego akcje imienne (3) i umieszczał je w Depozycie
na jego rachunku indywidualnym. Niezależnie od wpłaty obowiązkowej, pracownik -
akcjonariusz mógł wpłacać do Depozytu dodatkowe kwoty (4), co wielu z nich robiło,
i nabywać za nie dodatkowe akcje imienne.
....Każdej obowiązkowej wpłacie pracownika do Depozytu (1) towarzyszyło naliczenie
odprawy (2) tej samej wysokości, wypłacanej z funduszy „Gazoliny” przy odchodzeniu
pracownika z firmy. Odprawa ta była jednak wypłacana dopiero po przepracowaniu
w akcjonariacie 5 lat przez pracownika dyplomowanego i 10 lat przez pracownika
fizycznego.
....Pracownik - akcjonariusz „Gazoliny”, przechodząc na emeryturę (1), pobierał z Depozytu
swoje akcje, które mógł odsprzedać „Gazolinie” otrzymując odpowiednią ilość
gotówki (2), jak też otrzymywał odprawy (3) równe wpłaconemu wkładowi obowiązkowemu,
czyli jednej miesięcznej pensji za każdy rok przepracowany w akcjonariacie.
Stanowiło to istotne uzupełnienie jego podstawowego, pozazakładowego, zabezpieczenia
emerytalnego.
pobrano z :
http://www.rp-gospodarna.pl/gazolina.pdf
Subskrybuj:
Posty (Atom)