czwartek, 27 czerwca 2019

Минус Польши?


Mieszanie w głowach zawsze polega na kreowaniu głupot i durnot  np.

https://znaj.ua/history/legendarnyj-korol-artur-vyyavyvsya-ukrayincem

Ale o wywiezieniu po cichu złota z Ukrainy cisza, ale  to pewnie ruska propaganda.

niedziela, 23 czerwca 2019

Nieuctwo w natarciu

Nieuctwo w natarciu: szczepienia, smog.

Z cyklu: „P – 336, państwo istniejące formalnie”.
Motto:
Jeżeli wolność słowa cokolwiek oznacza, to oznacza ona prawo do mówienia tego, czego ludzie nie chcą słyszeć i co chcieliby ukryć”. 
– Jerzy Orwell
Nasze życie zaczyna się kończyć wtedy, kiedy zaczynamy milczeć w ważnych sprawach” 
– M. L. King
*
Ale nam się narobiło w ostatnich latach. Polskojęzyczna prasa, niemieckich właścicieli pod amerykańskim zarządem do 2099 roku, nagłaśnia młodych hundejbinów w tematach, w których mogą popisywać się swoją niewiedzą w całej rozciągłości. Chcąc dodać im splendoru, okrasza ich przymiotnikami i przypisuje umiejętności, których owi ludzie, nawet gdyby chcieli pokazać, to nie mogą z braku podstawowej wiedzy.
Ostatnio, takim lansowanym przez te kręgi polskojęzyczne, jest niejaki lekarz medycyny Dawid Ciemięga. Młody człowiek przedstawiany jest jako pediatra, ale specjalizacji nie posiada nawet pierwszego stopnia. Przynajmniej nie wspominają o tym żadne dokumenty. Także w wykazie prac naukowych np. Google Scholar nie znajdujemy takiego nazwiska. Innymi słowy, ten młody osobnik jest co najwyżej na dorobku i to jak można wywnioskować z jego wypowiedzi, nie za bardzo rozgarniętym.
Jest to dziwna sytuacja  w dobie internetu. Znajdujemy całą masę  wypowiedzi, stron internetowych itp. oficjalnie prowadzonych przez osobników nie posiadających żadnego dorobku naukowego, ani specjalnego stażu medycznego, ale roszczących sobie pretensje do wyrokowania w sprawach o których najczęściej, jak to wykazują ich wypowiedzi, nie mają zielonego pojęcia. Co prawda, jak twierdził St. Kisielewski, zajmowanie się głupstwami niepotrzebnie je mobilituje, ale epidemia tych „naukowców i mentorów” z mlekiem pod wąsem stała się prawdziwą plagą.
Najdziwniejsze jest właśnie to, że reklamą owych osobników zajmują się polskojęzyczne media niemieckich właścicieli. Zdziwienie budzi także fakt milczenia owych 23 000 profesurów polskich, w sprawach  bełkotu pseudonaukowego owych trolli.  No tak, ale owi profesurowie produkują w Polsce, tylko ok. 150 wynalazków rocznie. W tym samym czasie, sąsiednie Niemcy produkują ok. 17 500 wynalazków, a Koreańczycy ok. 14 000 patentów. Jeszcze w latach siedemdziesiątych, kiedy żyła stara kadra przedwojenna, Polska patentowała tyle samo wynalazków, co Korea. Tak zaowocowało rozdawnictwo tytułów przez huntę wojskową.
W pierwszym tylko roku stanu wojennego gensek Jaruzelski, alias Słuckin, alias Margules, rozdał swoim ok. 1 320 tytułów profesorskich. Jak każdy może sam sprawdzić, mieliśmy wielki rozkwit nauki w owym czasie. Potem po 1989 roku Icek Dikman zwany Mazowieckim  wywołał kolejną epidemię nowych uczonych w piśmie profesurów. Np. taki p.  mgr Śpiewak, po 3 miesiącach pobytu w Izraelu wrócił już jako profesur.
Jest to realizacja planu tzw. Klubu Rzymskiego z 1970 roku. Przypomnę, Polskę reprezentował „wybitny” uczony, bodajże w randze majora UB, niejaki Kołakowski, potem ceniony w Krakowie. Otóż plan ten zakładał, że Polska będzie krajem zamieszkałym przez 15 300 000, stanowiącym zaplecze siły roboczej dla Zachodu.
Stara zasada prawa rzymskiego mówi: „patrz kto ma korzyści”. Nie ulega wątpliwości, że te wszelkiego rodzaju brednie wypowiadane przez  p. D. Ciemięgę, czy Matkę pediatrę, i inne, mają tylko jeden cel – sianie zamętu w polskiej przestrzeni medialnej.
Przykładem takiego ośmieszania się przez p. Dawida Ciemięgę, jest atakowanie np. p. Jerzego Zięby.
Przecież p. J. Zięba nic nie bada, tłumaczy tylko piśmiennictwo anglosaskie, przybliżając je polskiemu społeczeństwu. np. raporty …… Natomiast p. Dawid Ciemięga, te wykonane przez najbardziej profesjonalny zespół naukowców w Europie, wciska  w usta p. Jerzego Zięby. Co prawda, nie jest to specjalnie dziwne w świetle badań naukowców warszawskich.
Jak opublikowano to przed kilku laty, badania wykazały, że  to nowe pokolenie po 1989 roku poddane skutecznemu praniu mózgów, ma wielki problem ze zrozumieniem czytanego tekstu. Naukowcy stwierdzili, że tylko 1 promil młodych ludzi rozumie czytany tekst. Można jednoznacznie stwierdzić, że p. D. Ciemięga należy do tej ogromnej, pozostałej większości.
Zdziwienie budzi tylko fakt, że Śląska Izba Lekarska popiera takowe nieuctwo. Dlaczego nazywam to wprost nieuctwem? Można bowiem samemu śledzić piśmiennictwo naukowe, albo będąc cwaniakiem, powoływać się na procedury i wytyczne.
Otóż, nie tak dawno, p. poseł Wilk odczytał z trybuny sejmowej pismo Ministra Zdrowia, że rząd warszawski [G. Braun]w osobie Ministra, nie dysponuje żadnymi danymi naukowymi na temat bezpieczeństwa czy skuteczności szczepionek.
Czyli, Szanowny Czytelniku, mamy taką sytuację: Ministerstwo Zdrowia, pismem jak najbardziej urzędowym, z trybuny sejmowej ogłasza wszem i wobec, publicznie, z najwyższej trybuny, że nie posiada żadnych dowodów na temat skuteczności i bezpieczeństwa szczepionek.
Innymi słowy, Ministerstwo potwierdza to co wszem i wobec podaje p. J. Zięba.
co robi kandydat na pediatrę? Nie tylko podważa pismo Ministerstwa, ale zajmuje czas prokuraturze, która marnuje pieniądze podatnika,  oskarżając listonosza, czyli p. Ziębę, który podał to wcześniej do publicznej wiadomości.
P. D. Ciemięga to w ogóle dziwny, młody człowiek na dorobku. Jak bowiem twierdzi, jest na bieżąco z piśmiennictwem naukowym opartym na dowodach.
I mamy kolejny problem.
Jeżeli jest na bieżąco z piśmiennictwem naukowym, jakim co prawda nie podaje, to dlaczego nie zgłasza się po nagrodę jaką ufundował senator Kennedy aby odebrać 100 000 dolarów. Narzeka  na niskie wynagrodzenia, a może otrzymać za swoją wiedzę, prawie pół miliona złotych, a ten siedzi w tych swoich Tychach nie ruszając  4 liter po takie pieniądze. Wyobrażacie sobie Szanowni Czytelnicy, jaki to byłby sukces „młodego naukowca” z Polski, który dokonałby takiego odkrycia??
Rozumiecie to Szanowni Czytelnicy?
Mógł także sobie w łatwy sposób lekarz D.Ciemięga dorobić, występując jako biegły przed Sądem Najwyższym Niemiec, z dowodami na temat wirusów. Jak można to sprawdzić przez ok. 4 lata toczącego się procesu, siedział cichutko w tych swoich Tychach nie ruszając się ani krokiem i zajmując ptaszkami. Nagle, pod wpływem olśnienia, jakiego?, zabiera głos w polskojęzycznych mediach właścicieli niemieckich.
No, może niezupełnie to jest ścisłe. W ubiegłym roku miałem wykłady w Berlinie i lekarze poinformowali mnie, że większość szpitali została wykupiona już przez Amerykanów. Amerykanie natychmiast po przejęciu szpitali, w procedurach ogłosili epidemię Boreliozy. Jak wiemy, w Polsce jest obecnie to samo. Każdy z bólami stawów ma rozpoznawaną Boreliozę, chorobę nieistniejącą do 1980 roku. Dopiero trzeba było wiedzy Pentagonu, aby ją znaleźć. Podobnie jak było z wirusem Ebola.
Jak podają to główne media masowej dezinformacji, popiera pana Ciemięgę,  Śląska Izba Lekarska, ale także żaden przedstawiciel tej Izby nie zgłosił się po wymienione powyżej nagrody. Ot, tacy domorośli eksperci na potrzeby prasy głównego nurtu dezinformacji.
Przypomnę, że pomimo nacisków środowisk medycznych, w oparciu o ustawę o jawności danych, żadna Izba z nazwy lekarska, nie publikuje rocznych sprawozdań ile to otrzymała od koncernów farmaceutycznych, a ile otrzymali jej członkowie już indywidualnie, po cichu.
Przypomnę, że jeszcze ok. 2009 r., to FBI szukało łapowników  w Służbie Zdrowia. Polskie służby szybciutko zamiotły sprawę pod dywan. Nieznane są bowiem wystąpienia jakiejkolwiek prokuratury w tym zakresie.
Przypomnę, że jeszcze w latach 90-tych ubiegłego wieku, Izby Lekarskie drukowały artykuły pokazujące inne strony procedur. Obecnie jest to zakazane.
Owa Śląska Izba właśnie parę lat temu zwróciła się do mnie z propozycją napisania takowego opracowania, ale już po kilku dniach szybko się z tego wycofała. Sami musicie się domyśleć Dobrzy Ludzie, dlaczego.
Wszystkiemu są winne tzw. przemiany roku 1989, czyli tej ustawce Wojskowych Służb Informacyjnych, pod kierownictwem długoletnim p. gen Kiszczaka. Mogę to twierdzić spokojnie, ponieważ byłem ekspertem strony solidarnościowej przy Okrągłym Stole i trochę się napatrzyłem.
Opisałem te wydarzenia, wspólnie  z ś.p. p. majorem Rajskim, w publikacji pt. „W rękawiczkach”. P. mjr Rajski zmarł w co najmniej dziwnych okolicznościach, ponieważ badałem go i nie cierpiał na żadne choroby.
A  wszystko zaczęło się ok. 1773 roku, kiedy to p. Samuel de Pount, agent City od London Corporation, przybył do Polski i zaczął przeprowadzać tzw. reformę oświaty.
Reformie tej nadano szumną nazwę Komisji Edukacji Narodowej. Pomimo, że współpracownicy  Samuela de P. byli ludźmi różnych autoramentów, np. biskup Massalski, powieszony za zdradę główną w czasie Insurekcji czy  H.Kołłątaj, facet, który otwarcie w listach do brata pisał jak okradał zakon OO.Jezuitów [Kołłątaj nigdy nie był księdzem, ani alumnem].
Episkopat Polski nadal gloryfikuje  działalność tej Komisji i jej efekt, to znaczy Konstytucję 3 maja, oddającą nas w niewolę niemiecką na zawsze, ponieważ wg konstytucji tej „naszym” dziedzicznym królem miał być Niemiec ze Świętego Cesarstwa Rzymskiego narodu Niemieckiego.
Ciekawe jaka to tajemnica, czy układ Episkopatu z Niemcami się za tym kryje?
Proszę zauważyć, że od tego czasu tj. od 1773 roku. aż do 1918 roku za polska oświatą stało Cesarstwo niemieckojęzyczne.
Potem do 1926 roku, czyli do zamachu wojskowego agenta tego cesarstwa i City of London Corporation, niejakiego Ziuka, Gineta –  Selmana –  Piłsudskiego, przeprowadzonego za 800 000 funtów otrzymanych z City, znowu oświata została przejęta przez City. I tak jest do dnia dzisiejszego.
Po 1945 roku od razu skasowano logikę z tematów szkolnych.  Po 1970 roku przeprowadzono reformy szkolnictwa, wycinając dla 80% ludności naukę historii itd.
Po 1989 reformy jeszcze bardziej zminimalizowały oświatę.
Przykładowo:
Wojskowe Biuro Historyczne, pomimo zmiany dyrektorów, nadal nie może opublikować listy tych żołdaków, którym Ginet – Selman zapłacił z tych pieniędzy otrzymanych z City za przyłączenie się do puczu. I tak to Wojskowe Biuro Historyczne, utrzymywane z pieniędzy podatnika, nadal oszukuje społeczeństwo. Podał to już w swoich pamiętnikach Kapelan Belwederu, stwierdzając, że po to Ziuk powołał to Biuro, aby fałszować historię, czyli ją upiększać.Przypomnę, 800 000 funtów w owych czasach to ok. 7-8 milionów złotych. Pensja generała wynosiła ok 600 – 700 złotych miesięcznie. Ilu to „generałów” dostało te łapówki?Prawie 100 lat po tych wydarzeniach, a Naród nadal nie może się dowiedzieć kto był zdrajcą.

Patrz komu to przynosi korzyść?
A potem się dziwisz, że Angole nie chcą ujawnić dokumentów o śmierci gen. Sikorskiego,  albo przysyłają jakiegoś Davisa, aby mącił w głowach pseudo historią Polski, albo masowo wydają bajki p. Biszke, o rzekomej wielkiej Lechii i robi to spółka, która przejęła po 1989 roku Bellonę, a siedzibę ma na Cyprze. Pisałem szerzej o tym kancie.
Proszę zaważyć, jak wytresowanym jest taki młody osobnik po reformach po 1989 roku.
Nakłady na naukę obniżono do zbrodniczego poziomu ok. 0.5% PKB, czyli do poziomu Albanii.  Przypomnę, w stanie wojennym było to ok. 2.48%.  Do najniższego poziomu sprowadził wydatki na naukę agent WSI, ksywa Docent, czyli Jerzy Buzek, za co awansował do PE. Nakłady na zdrowie obniżono z poziomu 10.5% PKB do 4 % PKB i rozmaitego rodzaju „usłużni idioci”, jak mówił Goldman, zwany w Polsce Leninem, toczą gazetowe walki o podniesienie wydatków do poziomu 6 % w niedającej się przewidzieć przyszłości.
Ten młody Człowiek, nie zajmuje się profilaktyką czy leczeniem, a tylko wykonywaniem procedur. Łatwo to sprawdzić. W ubiegłym roku miałem wykłady na Śląsku i  obserwowałem dzieci w wieku do 5-7 lat. Okazuje się, że prawie wszystkie miały krzywicę, pomimo wpisów w książeczce, że wszytko jest OK. Nie słyszałem, aby Śląska Izba Lekarska zwracała specjalną uwagę na krzywicę u dzieci i przypominała o wykonywaniu badań 25 OHD. Te zaniedbania Izb Lekarskich, od chwili ich powstania, obecnie dzięki modzie krótkich spodenek u mężczyzn, możemy obserwować na ulicy.
Olbrzymia ilość młodych ludzi w wieku 15 – 25 lat ma krzywe nogi, a przecież jazda końska nie jest popularna w Polsce.
O tym, że ten młody człowiek nie ma większego pojęcia o szczepieniach czy toksykologii, świadczą jego wypowiedzi, np. twierdzi, że podawanie aluminium noworodkowi w dawce przekraczającej 1700% dopuszczalną normę, jest nieszkodliwe. Nie wspominam o Polisorbacie – preparacie powodującym bezpłodność u dziewczynek, czy innych toksynach znajdujących się w szczepionkach. 
Przecież w normalnym państwie takie trucie podlega pod paragrafy kodeksu karnego 148 – 152. Ale jak publicznie podał do wiadomości premier Morawiecki, jesteśmy własnością kogoś z Zachodu, czyli City of London Corporation. Jak wiadomo, właściciel dba o dochód ze sprzedaży, a nie o zdrowie kolonistów.
Ostatnie badania naukowców włoskich udowodniły, że w szczepionce MMR znajduje się ponad 60 toksyn, a nie ma przeciwciał wirusów, o których mówią. Czyli, szczepionki są do depopulacji, a nie zwiększania odporności.
Ale przewiduję dużą dalszą, karierę tego osobnika.  Mamy podobne  przykłady z lat komunizmu jak to ówcześni młodzieżówi działacze awansowali, przykład chociażby Kuronia.
Takie obnażanie się niewiedzą w mass mediach głównego nurtu dezinformacji, niemieckich właścicieli, nie jest  zjawiskiem odosobnionym. 
W tych samym niemieckim wydawnictwie TERMEDIA z dnia 04.01.2019  znajdujemy wywiad z p. prof. Piotrem Kuną na temat smogu pt: „Smog zabija z dnia na dzień”. Co prawda prawdopodobnie pan prof. Kuna miał na myśli prawdziwego smoka, a zrobiono z tego smogu. Czegóż ten profesur nie wymyśla, jak to na świecie straszny jest ten smog, a w szczególności w mieście Łodzi.
O smogu pisałem już kilkakrotnie. Widać wyraźnie z jego wypowiedzi, że p. Piotr Kuna nie zna nawet definicji smogu i myli niską emisje ze smogiem.
Dla przypomnienia:
Smog to zanieczyszczenie powietrza na wysokości ok. 130 m cząsteczkami o wymiarach poniżej 2.5 mikrometra.
Otóż Szanowny Kolego Profesorze, smog powstaje od urządzeń przemysłowych z elektrofiltrami. Nie widziałem na żadnej chacie chłopskiej elektrofiltrów. W Łodzi praktycznie przemysł zniknął.  Ten który istnieje, nie jest polską własnością.  Innymi słowy, jeżeli te zakłady cudzoziemców kopcą, to powinien Pan napisać, jako kierownik placówki rządowej, oficjalne pismo do Wydziału Ochrony Środowiska żądając po pierwsze; podania nazw tych zakładów, które ten smog powodują, po drugie zażądać podania terminu usunięcia trucia. Za to społeczeństwo panu płaci, a nie za mieszanie definicji i straszenie ludzi nieistniejącym zagrożeniem. Pan tego nie wie?
Kolejnym problemem jest sprawa trwałych smug, nad polskimi obszarami, czyli chemtrialsów. Pan jako człowiek zajmujący się chorobami  płuc, powinien znać piśmiennictwo naukowe np. The Lancet, które już od wielu lat podaje jakie to negatywne skutki dla zdrowia, szczególnie dzieci, powodują chemtrialsy.
To że lekarz Ciemięga o tym nie ma zielonego pojęcia, nie jest specjalnie dziwne, ale żeby o tym nie wiedział Profesur, dyrektor?
Po drugie, zdziwienie budzi pomijanie promieniowania jonizującego z tych ponad 3000 eksplozji, czyli testów wojskowych z bronią atomową. Przypomnę Szanownemu Panu, że od 1954 roku do 90 -tych lat eksploatowano równowartość około 50 000 bomb atomowych wielkości tej zrzuconej na Hiroshimę. Dodatkowo mieliśmy zarówno Three Mile Island – stopienie rdzenia, Windcale – stopienie rdzenia, Czarnobyl – stopienie rdzenia, Fukushimę, stopienie rdzenia reaktora atomowego.
Jak wiadomo powszechnie, pierwiastki radioaktywne są przyczyną nie tylko raka, ale i stanów zapalnych. Zdziwienie budzi więc fakt, że tak doświadczony lekarz o tym nie wie, czy też z jakiś powodów milczy, kładąc zasłonę milczenia na zbrodnie soldateski wojskowej kilku „atomowych” krajów.
Dlaczego to Szanowny Panie odwracaniem uwagi przyłącza się Pan do grupy trolli, którzy pod pretekstem walki o zdrowie okradają polskie społeczeństwo. Wiadomo, że w całym tym interesie chodzi tylko i wyłącznie od podpięcie  mieszkań do kotłowni, czyli centralne sterowanie.
Przypomnę, że elektrociepłownie były pierwszymi zakładami przemysłowymi wykupionymi przez kapitał zachodni,  głównie niemiecki.
Cała akcja, ze smogiem, który owszem był, ale w latach 60 – 70 tych ubiegłego wieku, ma na celu wykurzenie Polaków z centrów miast i przejęcie ich mieszkań. Ogrzewanie centralne jest ok. 7 – 10 krotnie droższe, aniżeli indywidualne. Ten zysk, czyli podatek ma być przesłany do właściciela Polski.
I do tego jak widać przyczyniają się niektórzy medycy.
Sam musisz stwierdzi Dobry Człeku i potwierdzić, że ta tresura prowadzona w Polsce pod pretekstem oświaty, daje dobre rezultaty. Nawet profesurów można zaprząc do ogłupiania Narodu.
dan w dniu 05.06. 2019r. tj św.Alberta Chmielowskiego
Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomii pod Krakowem. Sześć dni później na chrzcie św. z wody dano mu imiona Adam Bernard. W czasie uroczystego chrztu św. 17 czerwca 1847 roku w warszawskim kościele Matki Bożej na Nowym Mieście dodano jeszcze imię Hilary. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jako sześcioletni chłopiec został przez matkę poświęcony Bogu w czasie pielgrzymki do Mogiły. Kiedy miał 8 lat, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka.Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a w latach 1861-1863 studiował w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy 18 lat.Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię w Gandawie, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał, wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie. Po ogłoszeniu amnestii w 1874 r. powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, czego wyrazem stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych.[https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/06-17a.php3]
*
Najkrótsza recenzja Festiwalu w Opolu:
„Sztuki byłu, głosów brak”
*
Dr Jerzy Jaśkowski
Gdańsk, 17.06.2019 r.
Kontakt: jerzy.jaskowski@o2.pl
Autor jest dr nauk medycznych, specjalistą II stopnia z chirurgii ogólnej oraz adiunktem z biofizyki i fizyki medycznej.
pobrano z http://www.polishclub.org/2019/06/23/nieuctwo-w-natarciu-szczepienia-smog/

Mec. Joanna Modzelewska & Sebastian Pitoń: Fałszowanie wyborów w Polsce m.in. przez służby specjalne


I fajne  uzupełnienie





piątek, 21 czerwca 2019

Gabriel Maciejewski o książce - Dzieje handlu żydowskiego na ziemiach polskich. Tom 1


Dominuje zawsze handel niemiecki i żydowski. Zabrakło polskiego. Już na samym początku ktoś musiał nad tym pomyśleć i nam wprowadzić takie zmiany, aby je w sposób inteligętny przejąć, tak abyśmy się nie obcięli i przyjęli zmiany jako naturalne. Miasta niemieckie niejednokrotnie miały budżet większy niż cała Rzeczypospolita. ......

wtorek, 18 czerwca 2019

środa, 12 czerwca 2019

Dr Marian Gumowski, Moneta złota w Polsce średniowiecznej.

Łatwiej pojmiemy nasza historię patrząc przez pryzmat florena i złota na naszym terenie, bo tak naprawdę to pieniądz pisze historię.




Referat przedstawiony na posiedzeniu Wydziału historyczno-filoz. Akademii Umiejętności w Krakowie dnia 15 stycznia 1912 r. Wiadomości numizmatyczno - archeologiczne organ Towarzystwa numizmatycznego. Nr 3 (marzec) 1912 rok.

Moneta złota poczęła pojawiać się w Polsce dopiero na stałe w XIV wieku, a jej wkroczenie na targi handlowe przygotowane było stosunkami pieniężnymi, jakie w XIII i XIV w. w Europie środkowej panowały. Książęta bowiem piastowscy, zmusiwszy poddanych do posługiwania się tylko ich monetą, pragnęli równocześnie ciągnąć z tego coraz większe zyski. Te osiągali albo pośrednio, zmniejszając wagę monety lub jej ziarno, albo bezpośrednio, zaprowadzając specjalny podatek menniczy, zwany moneta albo obraz. Ta gospodarka finansowa znalazła jednak opozycję w społeczeństwie, a mianowicie w duchowieństwie i mieszczaństwie. Biskupi pierwsi położyli na mennicy rękę, żądając i uzyskując przede wszystkim dziesięcinę z dochodów menniczych, później zwolnienia i egzekucję, a w końcu nawet prawo mennicze dla siebie. Z prawa tego prawdopodobnie nie korzystali, ale w każdym razie byli już wolni od nadużyć pieniężnych mincerzy książęcych. Drugim czynnikiem, który daleko więcej oddziałał na ukształtowanie się stosunków pieniężnych w XIII w., były miasta. Każda lokacja nowego miasta uszczuplała terytorium, na którem książę mógł dawne prawa mennicze wykonywać. Prócz tego miasta, zwłaszcza śląskie, próbują w rozmaity sposób uwolnić się od denarów książęcych. To dzierżawią mennicę na krótszy lub dłuższy okres czasu, to biorą w zastaw lub wreszcie kupują prawo bicia monety. Tym się tłumaczy, że w drugiej połowie XIII w. lokacja dużej ilości miast w Polsce schodzi się z zanikiem monety krajowej. Miasta zaś mają w swym ręku prawo bicia, ale zeń nie korzystają, nie mając w ogóle do monety denarowej, ówczesnych brakteatów zaufania. Najdrastyczniejszym tego dowodem jest powrót do używania brył srebra, które topnie miejskie herbem miasta znaczyły. Bryły takie szły na wagę, która była przy ogólnym zamieszaniu jedyną ostoją wartości. Na ówczesne niedomagania pieniężne był to tylko półśrodek, świadczący, że handlowi szło nie tylko o obronę przed fałszowaniem, ale i o uzyskanie jednostki liczebnej o większej, niż denar, wartości.
Reformę na tym polu zaprowadziła pierwsza Wenecja, począwszy w 1202 r. wybijać grube denary czyli grosze, które bardzo prędko znalazły naśladowców we Francji, miastach nadreńskich, a później w Czechach, Miśni i Polsce. Przyjście groszy do Polski poprzedziła nieco reforma monety na Śląsku, gdzie książęta w końcu XIII w. zaprowadzili wybijanie kwartnika, tj. monety o wartości ¼ skojca grzywny polskiej, który po wprowadzeniu rachuby groszowej był równoznaczny z półgroszkiem. Że taka reforma była potrzebną i pożyteczną, najlepszy dowód w tym, że grosz czeski i rachuba groszowa przyjęły się bardzo prędko w Polsce i w dziejach pieniężnych rozpoczęły nowy okres groszowy. Jednakże z biegiem czasu i grosz nie ostał się w tej samej wysokości. Z roli monety handlowej międzynarodowej spadł do roli monety lokalnej, wtłaczanej w lokalne systemy mennicze i podległej ciągłemu spadkowi wartości. Taka moneta nie odpowiadała już handlowi, który właśnie w XIII w. we Włoszech i zachodniej Europie ogromnie się rozwinął. Handel ten potrzebował monety dobrej, jednostajnej, o dużej wartości, a małym koszcie bicia, która by stanowiła trwałą podstawę dla wszystkich interesów, na dłuższy czas nawet zawieranych. Taką monetą był świeżo zjawiający się floren złoty.
Floren, zwany tak od kwiatu lilii, herbu miasta Florencji, powstał tam w 1252 roku jako 1/64 grzywny złota, równa co do wartości z ówczesną lirą srebra, liczoną po 240 denarów, a wyrażał stosunek złota do srebra jak 1:20. Przy jego zaprowadzeniu miarodajny był wzgląd na ogromnie wówczas rozwinięty handel florencki, stąd przystosowano się tu w zupełności do dawnego ciężaru, podziału, wartości, a nawet wyobrażenia. Florencja robiła też wszystko, by swą monetę wprowadzić ma targi handlu światowego i wybijanie jej wszystkim uprzystępnić. W rozdziale II omawiam właśnie rozszerzenie się kursu tych florenów włoskich po Polsce. Klasycznym dla nich okresem to wiek XIV. Przedtem np. w rachunku świętopietrza z 1281-86 r. nie ma florena wcale, z początkiem XIV w. słabo, później coraz obficiej występuje. Wprawdzie Kazimierz Wielki zakazał płacić czynsze i dziesięciny w innej monecie, jak krajowej, jednakże sam każe sprzedawać sól na Węgry tylko za złoto, a w traktacie kaliskim 1343 r. żąda od Krzyżaków, aby te 10.000 florenów, jakie mu mają złożyć, były tylko florenckie. Kilka było czynników, które propagowały kurs florenów w Polsce. Duchowieństwo znowu wysuwa się na plan pierwszy. Floren bowiem bardzo wcześnie wszedł w użycie w kancelarii i kamerze papieskiej, która zwłaszcza za czasów Awiniońskich wszystkie rachunki prowadziła we florenach i rachunek na floreny stosowano we wszystkich listach i bullach. Przez to narzucono ten sposób rachowania całemu katolickiemu światu. Duchowieństwo, a zwłaszcza biskupi, płacąc tak ogromne sumy pieniędzy do kamery apostolskiej, musiało nie tylko przyjmować rachunki, ale i starać się o floreny, tym bardziej, że i legaci papiescy tylko na złotą monetę chcieli liczyć, brać diety i mieć zapłacone koszty podróży. Do tego liczenia na floreny zmuszeni byli w pierwszym rzędzie kolektorzy świętopietrza, którzy wszelkie asy- gnaty i kwity w rachunku florenowym otrzymywali. Radzili sobie w ten sposób, że uzbierane monety srebrne oraz bryły kruszcu wymieniali w bankach na floreny i te przesyłali do Awinionu, albo też oddawali w depozyt kupcom, ciągnącym do Flandrii, z poleceniem złożenia tejże sumy w banku włoskim w Brudzę. Te włoskie banki były głównymi czynnikami w rozpostarciu się florenów po Europie.
Przeważnie były to banki florenckie Alfanich, Azayalów, Albertów itd., które obrawszy sobie Brugię we Flandrii za siedzibę, operowały stamtąd aż na Polskę i były łącznikiem między Polską a kurią rzymską we wszystkich pieniężnych sprawach prawie przez cały wiek XIV. Był to łącznik tym ważniejszy, że zalecany przez papieży, a z drugiej strony prowadzący rozliczne interesy z kupcami polskimi. Wiadomo, że handel Krakowa z Flandrią rozwinął się już od końca XIII w. niepomiernie, do handlu tego zawiązywały się całe spółki mieszczańskie, wiozące nieraz olbrzymie karawany na zachód. W znacznej części operowały one właśnie tymi pieniędzmi, które kolektor dał im do przewiezienia do banku florenckiego w Brudzę, a w każdym razie przywoziły z Flandrii złoto florenckie za swój towar. Badanie tych stosunków polsko-flandryjskich, które bezsprzecznie były przyczyną wzmożonego kursu florenów w Polsce ma jednak tę słabą stronę, że dotyczące dokumenty daleko częściej omawiają stosunki pieniężne we Flandrii lub Awinionie, aniżeli w Krakowie. Pieniądz np. kolektora świętopietrza przechodził nieraz przez kilka rąk i banków, nim dostał się do kamery w tej postaci, o jakiej dziś czytamy; nie należy zatem wpływu tych banków przeceniać. W każdym razie charakterystycznym jest, że floreny te szły do Polski od zachodu i północy, szlakami handlu flandryjskiego i krzyżackiego, bardziej niż od południa. Z tej strony szły zaś o tyle, o ile ciągnęły je za sobą wpływy polityczne i kulturalne do Polski. Z tych ostatnich należy podnieść zwłaszcza napływ artystów i mincerzy włoskich, jako czynnika, który wpływać musiał na wzmożenie cyrkulacji florenckiego złota w naszym kraju. Zwłaszcza mincerzy florenckich powoływano do wielkich reform menniczych na północy. Słynna reforma groszowa Wacława II w 1300 r. przeprowadzona była przez dwóch Florentczyków: Reinharda, później starostę krakowskiego i Alfarda, który w nagrodę dostał podkomorstwo królestwa czeskiego. Bicie pierwszych florenów czeskich powierzył Jan Luksemburski również Florentczykom, podobnie i książęta śląscy w 1350 r.
Włoscy mincerze grają także dużą rolę w Polsce, tak za Łokietka, jak i za Władysława Jagiełły. Są oni nie tylko mincerzami, ale i celnikami krakowskimi, a nieraz prywatnymi bankierami. Obok jednak powyższych czynników najlepszą rekomendacją florenów była ich własna wysoka wartość i jednostajność wagi i śrutu, nic więc dziwnego, że już w drugiej połowie XIV wieku wszystkie większe transakcje handlowe opiewają na floreny.
Równocześnie z tymi florenami włoskimi napływały do Polski inne monety złote, w XIV wieku poza Polską wybijane. Ilość ich u nas w obiegu była daleko mniejsza od monety florenckiej, jednakże jako zjawiska pieniężne i numizmatyczne warte są zbadania. Ogół ich rozdzielam na dwie grupy i mówię naprzód o monetach złotych państw zachodnio europejskich, z których każda przedstawia inną wartość, a później przechodzę do dukatów weneckich i czerwonych złotych węgierskich, które na stosunki polskie największy wpływ wywarły. Każdą sortę tych monet odróżniano już w XIV w.
Nazwą florena oznaczano jednak wszystkie monety złote na stopę florencką bite, oraz noszące florenckie wyobrażenie, tj. kwiat lilii i św. Jana. Ten gatunek, jako najbardziej ulubiony w handlu, znalazł też najwięcej naśladowców, tak że przeszło 80 mennic w Europie takie floreny w XIV i XV wieku wybijało. Jednakże kraje zachodnie, Francja i Anglia, chociaż jeszcze w XIII wieku zaraz po Florencji poczęły bić monetę złotą, typu florenckiego nie przyjęły, lecz stworzyły osobne i specjalne rodzaje monety złotej, we Francji zwanej chaisesdory, royalesdory, ecudory, courondory, agnelsdory itd. według tego. co na monecie było wyobrażonym. Ślady obiegu tych monet francuskich w Polsce mamy tak w wykopaliskach, dosyć zresztą rzadkich, jak w notatkach świętopietrza i owego kupca krakowskiego z 1402 r. Dużo mieli z niemi do czynienia kupcy krakowscy we Flandrii, gdyż monety hrabiów Flandrii, tzw. skudety. naśladownictwem były zupełnym francuskich. Anglia znowu stworzyła jeszcze większe sztuki złote, tzw. noble, które po wojnie dwóch róż zwać poczęto rosenoblami. Kursowały po Polsce nieco obficiej niż francuskie, zwłaszcza w pierwszej połowie XV w., a to z tego powodu, że miały ogromną wziętość w północnej Europie i w państwach skandynawskich, a zwłaszcza u Krzyżaków, którzy np. za wyspę Gotlandię lub za Nową Marchię tysiącami rosenobli płacą. Jeszcze szerszy kurs miały u nas, począwszy od końca XIV w., złote reńskie. Nad Renem bowiem poczęto najwcześniej z książąt niemieckich wybijać floreny, trzymając się początkowo zupełnie wzorów i stopy florenckiej. Jednakże już w drugiej połowie XIV wieku i stopę zniżono, naturalnie w celach finansowych i zmieniono wyobrażenia, kładąc herb i świętego patrona lokalnego.
Handel wyczuł to od razu, zmienił cenę i nazwał taką monetę florenem reńskim lub złotym reńskim. Złote te psuły coraz bardziej dobroć kruszcu i coraz mniejszą miały cenę, były jednak dla Niemiec w XV w. charakterystyczną monetą i narzucały się wszystkim, mającym z nimi, a zwłaszcza z miastami nadreńskimi stosunki. Znowu Zakon krzyżacki gra tutaj największą rolę, wprowadzając tę monetę za pomocą swego handlu w północne prowincje Polski, Największą rolę gra złoty reński za Zygmunta I, gdyż wtedy tak w układach z Albrechtem, jak z Brandenburgią, na ogromne ilości tej właśnie monety liczono. Z pośród monet złotych były jednak reńskie najmniej wartościowe, gdyż miały tylko 3/4 wartości złotego węgierskiego. Najwięcej, bo prawie 3 dukaty, szły złote tureckie, grube, arabskim pismem zapełnione sztuki, kursujące we Lwowie i na Rusi, a przedostające się nawet do Prus wraz z handlem.
Powyższe monety, mimo swego obiegu w Polsce, nie wywarły na dalszy rozwój stosunków monetarnych prawie żadnego wpływu. Dokonała tego druga grupa monet, związanych jak najściślej z florenem, jak floreny czeskie, złoto rzymskie, dukaty weneckie i czerwone złote węgierskie. Grupę tę charakteryzuje jedna wspólna stopa florencko-wenecka, a co za tym idzie, jedna wartość i cena. Rozmaitość nazwy ma tu źródło jedynie w rysunku monety, ale i to się zaciera wobec jednakiej ceny, tak że w końcu dukaty i floreny oznaczały to samo co aureus lub czerwony złoty.
Floreny czeskie bardzo rzadko kursują w Polsce, podobnie jak i floreny rzymskie. Rachunek na te ostatnie, zwane „floreni auri do Camera”, usiłowała Stolica apostolska wprowadzić w swoje rachunki i narzucić duchowieństwu po powrocie z niewoli awiniońskiej. Przez jakie pół wieku używa kamera, a czasem i duchowieństwo polskie w stosunku z nią tego rachunku, który jednakże nie świadczy bynajmniej, aby moneta rzymska w tej ilości u nas była w obiegu. Częściej natomiast spotkać można było dukaty weneckie. Te wybijane od roku 1284, służyły przede wszystkim handlowi lewantyńskiemu. na północ zaś przedostawały się w bardzo niewielkiej ilości. Przeszkadzały temu polityka handlowa Wenecji, oraz jej wojny długoletnie z cesarzem Zygmuntem Luksemburskim. Z tego powodu dopiero w XV w. czytamy w Polsce o kursie dukatów weneckich i różnych kupcach weneckich. Nie sam ich obieg, lecz ich nazwa ma tu większe znaczenie. Podczas gdy w Wenecji samej przezwano je wnet cekinami od „zecca” czyli mennicy, u nas nazwa dukat pozostała aż do XIX wieku jako synonim dawniejszego florena i późniejszego czerwonego złotego, a utarła się tom więcej, odkąd nazwą floren lub złoty zaczęto oznaczać pewną ilość monety srebrnej, jako ekwiwalent dukata.
Więcej niż wszystkie powyżej wymienione gatunki monety złotej wpłynął na ukształtowanie się stosunków pieniężnych floren węgierski. Wybijany najpierw przez Karola Roberta ściśle na stopę florencką, zmieniał kilkakrotnie swój zewnętrzny rysunek, zachował jednak zawsze jednakową wagę i wartość, a bity w ogromnych ilościach na Węgrzech, szybko rozszedł się po całej środkowej Europie. Napływ jego do Polski już w połowie XIV w. wcale znaczny tamowały w dużej mierze spory graniczne Krakowa i Nowego Sącza z Bardyjowem i Klaryskami starosądeckiemu i nieprzyjazna Jagiellonom polityka Zygmunta Luksemburskiego i Macieja Korwina.
Unie osobiste Węgier i Polski za Ludwika Węgierskiego i Władysława Warneńczyka nie mają w tym wypadku wielkiego znaczenia, gdyż wiadomo, że tak jeden jak drugi król starał się jak najwięcej złota wywieść i wypożyczyć z Polski. Za to daleko gęściej kursowały dukaty węgierskie w Prusach i od strony północnej szły do Polski w ślad za handlem, który w tamte strony był głównie zwrócony. Krzyżacy też rozporządzają największemu sumami złota węgierskiego i wszystkie interesy z cesarzem czy z Opolczykiem załatwiają we florenach węgierskich. Za najwcześniejszy jednak czynnik, który zmusił wprost i króla i ludność do używania codziennego węgierskiej monety, uważam wojnę trzynastoletnią z Krzyżakami. Główną w niej rolę grały wojska zaciężne, żądające zapłaty tylko we florenach węgierskich i przerzucające się tam, gdzie tego złota było więcej.
Ulryka Czerwonkę wraz z Malborkiem kupuje król wprost za ogromną naówczas sumę blisko pół miliona dukatów węgierskich. Król rozumiał, że pieniądze te musi wydostać, stąd zastawia dobra, pożycza, otwiera nowe mennice i w zamian za podatki dopuszcza szlachtę do rządów. Wojna powstała również dlatego, że miasta pruskie nie chciały zapłacić Zakonowi nałożonych na nie 600.000 florenów węgierskich, oraz chciały się raz wyzbyć jego konkurencji handlowej. Ta wojna dopiero przyzwyczaiła szlachtę i rząd do liczenia na czerwone złote. Dopiero od czasu tej wojny wszystkie zapisy królewskie, przeważna część umów czynszowych, układy zagraniczne itd. opiewają wyłącznie prawie na złote węgierskie. Dzieje się to jednak wyłącznie w prowincjach zachodnich państwa, w których potrzeby handlu i wojny narzuciły ludności i rządowi liczenie na czerwone złote. Na Rusi jednak i Litwie liczą ciągle na dawne grzywny i kopy groszy i trzeba dopiero było specjalnych ustaw, normujących cenę dukata, aby pojęcie tegoż i na wschód wprowadzić.
Badając cenę dukata w XIV i XV w. w Polsce, wkraczam w prawdziwy labirynt różnych wyobrażeń i rozmaitych wartości i próbuję równocześnie rozwiązać kwestię stosunku złota do srebra w owym czasie. W badaniach dochodzę do przekonania, że cena ta i stosunek był w rozmaitych dziesiątkach lat inny i zależał od wielu okoliczności. Pod tym względem panowały w Polsce nieco inne stosunki, niż indziej w Niemczech i na Węgrzech, gdzie kurs florenów podniósł ogromnie cenę złota. Gdy przy końcu XIII w. stosunek obu metali był jak 1:9 lub 10, to w połowie XIV w. złoto wzrosło blisko do 20-krotnej wartości srebra, ale potem szybko spadło do 1/11 lub 1/12 i pozostało na tym stanowisku do końca wieków średnich. W Polsce było nieco inaczej. Ukazanie się florenów za Łokietka podniosło wartość złota z 1/9 do 1/12 i 1/13 srebra i to tak złota surowego w postaci piasku, jak i złota florenowego. W ocenie tego ostatniego od razu jednak zarysowały się różnice, zależnie od samego złota i od rodzaju srebra, w jakiem ewaluacja była pomyślana. Złoto w piasku liczone na karaty zawsze stało niżej od florenowego, a i same floreny mogły mieć rozmaitą cenę, zależnie od ich wagi, wytarcia, oberznięcia itd. Z drugiej strony należy rozróżnić, jakim gatunkiem srebra floreny płacono.
Najwięcej srebra trzeba było dać, płacąc surowymi bryłami, takimi jakie wychodziły z topni miejskich. Nieco mniej srebra czystego wymagało płacenie groszami czeskimi za floren. Grosze te jednak nie były zawsze jednakie: za Wacława II szły na równi z czystym srebrem, jednakże tak Karol IV, jak Wacław IV zniżyli ich wartość do połowy, a wskutek tego floren z biegiem lat kosztował coraz to większą ilość groszy i z 12 doszedł do 24 gr. z końcem XIV w. Wojny husyckie nie tylko przerwały napływ tych groszy do Polski, ale i zniszczyły w Czechach samą ich fabrykację, tak że w połowie XV w. brakło w Polsce tych groszy na pokrycie dawniejszych zobowiązań. Miasto Kraków na gwałt skupuje czynsze dawne widerkaufowe i zamienia je na floreny węgierskie, a to powoduje znowu w czasach Warneńczyka wzrost ceny florena i złota aż do 15-krotnej wartości. To nagłe podniesienie się wartości złota byłoby wywołało jeszcze większe skutki ekonomiczne, gdyby nie Kazimierz Jagiellończyk, który dwoma edyktami 1447 i 1451 nadał swoim denarom jedynie moc uwalniającą od zobowiązań dawniej zaciągniętych i na denary kazał odtąd czynsze przepisywać. Było to nie tylko utrzymanie powagi monety królewskiej, ale i nadanie jej sztucznie większej wartości.
Tak półgroszki jak i denarki krakowskie stoją zawsze stosunkowo najwyżej i płacąc nimi, daje się zawsze najmniej srebra za złoto. Wobec psucia monety krajowej idzie jej wprawdzie coraz więcej na floren, jednakże efektywna jego wartość w czystym srebrze jak zmniejszała się za czasów Jagiełły, tak zmniejsza się coraz więcej w drugiej połowie XV w. tak, że przy końcu tegoż złoto jest zaledwie siedem razy droższe od srebra, a więc stoi tak nisko, jak jeszcze nigdy i nigdzie w wiekach średnich. Do tego obniżenia jego wartości pomogły znakomicie i ustawy sejmowe z 1496 i 1505. Uchwaliły je wbrew miastom dwa czynniki, a mianowicie: król. któremu zależało na podniesieniu wartości własnej srebrnej monety i szlachta, która jako jedyny wielki producent i handlarz zbożem, pragnęła jak najtańszego złota.
Zboże w ręku szlachty, a podatki i mennica w ręku króla były tymi artykułami, które chciano jak najdrożej sprzedać i jak najwięcej złota mieć w zamian. Stąd owa ustawa piotrkowskiego sejmu, stanowiąca cenę 30 groszy za jednego dukata, która jak bądź obliczona, czy to w denarkach czy w półgroszkach ówczesnych daje ogromnie niski stosunek, bo 1/6 – 1/7 złota i srebra. Naturalnie, że taka niska cena dukata nie utrzymała się długo i już ustawa radomska 1505 mówi o 32 groszach za dukata. Mimo to tego samego roku król kupuje do mennicy srebro, licząc po 36 groszy dukata. Ustawa jednak z 1496 r. ma jednak ten skutek, że wprowadziła na długie wieki, bo aż po dni nasze nową jednostkę liczebną, mianowicie złotego polskiego = 30 groszom, który wprawdzie oddalał się coraz bardziej w cenie od rzeczywistego czerwonego złotego, jednakże tak jak grzywna 48 groszowa przyjął się od razu w społeczeństwie na długie wieki.
Ostatni rozdział rozprawy poświęcam omówieniu tych kilku prób bicia własnych dukatów w Polsce w średnich wiekach, jakie się dochowały. Brak własnych dukatów polskich jest bądź co bądź dziwny i nie wytłumaczony. Były tylko próby, a z nich pierwszą i najważniejszą jest dukat Łokietka. Dukat ten znany tylko z jednego egzemplarza w Muzeum Czapskich wyobraża króla na tronie i św. Stanisława i jest bity na stopę florencką. Uważam go za monetę pamiątkową koronacyjną, wybitą w 1320 r. jako znak niepodległości państwa i mającą wskutek tego niepoślednie polityczne znaczenie. Jego rysunek zdradza wpływy francusko-węgierskie, a zarazem wykazuje silny wpływ ówczesnej sfragistyki, pojawienie się zaś jego w 1320 r. jest tym ważniejsze, że wówczas żaden z sąsiadów Łokietka monety złotej jeszcze nie wybijał, ani cesarz, ani Jan Luksemburski, ani nawet Karol Robert. Najbliższymi po nim zjawiskami są dukaty Piastów śląskich z połowy XIV w., a mianowicie Wacława ks. Lignickiego, jego żony Anny i Bolka ks. Świdnickiego. Fabrykację tych florenów urządzili książęta na dużą skalę, wyzyskując obfite kopalnie śląskie i ciągnąc z tego grube zyski.
Mennice jednak puścili obaj w dzierżawę miastom, a dukaty same o najczystszym typie florenckim rozpłynęły się wśród innych florenów, tak że w polskich źródłach nie ma o nich ani słowa. Ze śmiercią obu książąt ustała i czynność ich mennic. Podobnie efemerycznym zjawiskiem są dukaty krzyżackie. Jest ślad, że za Ulryka v. Jungingen założył Zakon mennicę florenową w Gdańsku i bił floreny pod stemplem cesarza Zygmunta zupełnie na wzór węgierski. W każdym razie wystarał się u cesarza o odnośny przywilej, który jednak wygotowany został we dwa tygodnie po bitwie grunwaldzkiej, gdy wiadomość o niej nie doszła jeszcze cesarskiej kancelarii. Z przywileju tego skorzystał jednak Henryk v. Plauen i w czasie późniejszej wojny z Polską bił specjalne dukaty z Matką Boską jako patronką Zakonu i ze stojącym wielkim mistrzem na stopę węgierską. Po nim dopiero Albrecht brandenburski w czasie wojny z Zygmuntem I w 1520 r. wybijał guldeny na stopę reńską, ale w r. 1521 wrócił do stopy węgierskiej i puścił niewielką ilość własnych dukatów w obieg. Wojny potrzebujące zawsze takiej masy złota, nie dawały w Polsce impulsu do bicia własnych dukatów.
Z czasów wojny 13-letniej za Kazimierza Jagiellończyka znany jest tylko dukat gdański o typie rosenobla, ale tylko o tyle, że dochował się stempel jednej tylko strony tej monety z wyobrażeniem okrętu. Dopiero reformy mennicze Aleksandra Jagiellończyka przynoszą nam nową próbę dukata o typie i stopie węgierskiej. Dukata tego nie znamy w oryginale, świadczy o nim tylko Kromer, oraz opisuje numizmatyk hanowerski, Koehler, z XVIII wieku. Zresztą źródła i konstytucje milczą o nim zupełnie, tak że Zygmunt I, poczynając w roku 1528 bić własne dukaty, mógł się słusznie uważać za pierwszego na tym polu. Regularne bicie złota od r. 1528 począwszy, wywołane zostało nie tyle innymi reformami menniczymi, jakie Zygmunt I wprowadzał, jak chęcią ustalenia ceny, podniesienia wartości monety królewskiej, oraz względem na godność Królestwa. Ten ostatni wzgląd był podobnie jak za Łokietka i teraz decydujący i na to kładli nacisk i dawniej dążący do reformy mężowie, jak Ostroróg i Kopernik. Rok 1528 jest początkiem regularnego mniej więcej bicia czerwonych złotych w Polsce i na nim zakończam moją rozprawę.

pobrano z http://rotmeister.szkolanawigatorow.pl/moneta-zota-w-polsce-sredniowiecznej

Wielka Lechia a Lechia i Synod Łęczycki w 1180 r.


Aby rozłożyć naszą historię na czynniki pierwsze musimy rozkładać wszystko na czynniki pierwsze. Odpalono nam temat Wielkiej Lechii. Ciekawą rzeczą jest jest, że to antykościelny w całej okazałości. Pozostaje natomiast faktem, że Wincenty Kadłubek, Kronika Polska pisze o Synodzie w Łęczycy 1180 r.
Tak przeto Kazimierz został monarchą Lechii........
A ponieważ wszystkie wydania Długosza są opublikowane są sfałszowane, więc jego dzieło do czasu prawdziwej publikacji musimy odłożyć.
Lechia była więc publikowana normalnie jako nazwa w Synodach. Natomiast dziś została nam przekręcona na Wielką Lechię z konotacjami propagandowymi.

W roku 1180 na synodzie w Łęczycy, za panowania Kazimierza Sprawiedliwego, ograniczono prawo książęcych urzędników do żądania dostarczenia na potrzeby władcy lub jego ludzi koni wierzchowych (podwody) oraz żywności w czasie podroży przez dobra duchowieństwa. Dodatkowo władca zrzekł się przywileju ius spoli, czyli prawa do przejmowania majątku zmarłego biskupa. Z samego synodu nie zachowały się żadne dokumenty. Informacje o nim zawdzięczamy Wincentemu Kadłubkowi i Janowi Długoszowi. Ten drugi opierał się jednak głównie na poprzedniku. Postanowienia synodu potwierdził w swoim breve papież Aleksander III. Poniższy fragment to pierwsza część z szeregu kilku notek dotyczących synodu łęczyckiego, które pojawią się wkrótce na blogu.

Wincenty Kadłubek, Kronika Polska
Synod w Łęczycy 1180 r.
Tak przeto Kazimierz został monarchą Lechii, tak że cztery księstwa czterech braci, to jest Władysława, Bolesława, Mieszka, Henryka, przypadły na jednego Kazimierza, jak to ojciec dawno przepowiedział mówiąc o czterech rzekach, przez które wyobraził czterech władców, [a] przez koryta rzek cztery księstwa, Kazimierza zaś do złotego dzbana przyrównując, zalety jego do wonnego zdroju. Zrywa wiec pęta niewoli, kruszy jarzmo poborców, znosi daniny, wprowadza ulgi podatkowe; ciężary nie tyle zmniejsza, co zupełnie usuwa, daniny i służebności znieść każe. Miał zaś ten naród [pewne] od prawieku uświęcone i jakby mocą zwyczaju przyjęte [prawo], że każdy wielmoża wyruszający dokądkolwiek z orszakiem przemocą zabierał ubogim nie tylko plewy, siano, słomę, lecz [nawet] zboże po włamaniu się do stodół i chat i porzucał koniom, nie tyle na pożywienie, ile na stratowanie.
Był też inny zadawniony zwyczaj — świadczący o podobnej zuchwałości: ilekroć wielmoża chciał nagle wyprawić do kogoś poselstwo, choćby w jakiejś błahej sprawie, to nakazywał sługom wskakiwać na podwodowe konie biednych ludzi i w mgnieniu jednej godziny rączym kłusem przebywać niezmierzone przestrzenie. Wielu ponosiło z tego powodu wielkie szkody, niektórych bowiem konie marniały nieuleczalnie, niektórych wprost padały, niektóre nieodwołalnie uprowadzano, uznawszy je jeszcze za dobre. Nadarzała się stąd niemała okazja do rozbojów, a niekiedy i zabójstw. Poza tym książęta uporczywie uzurpowali sobie prawo, iżby dobra zmarłych biskupów zabierali niby jacyś rabusie albo je włączali do skarbu książęcego. Co bowiem prawu Boskiemu podlega, niczyją nie może być własnością, dozwolone zaś jest zajęcie tego, co jest własnością niczyją. Wszak Bóg nie pozwala naigrywać się z siebie ani nie wolno mu urągać żadnym dziwacznym wybrykiem. Żeby więc nie działy się więcej takie nadużycia, książę sprawiedliwości zakazuje ich pod grozą klątwy. Jest przy tym obecnych, w święte infuły ustrojonych, ośmiu świętych kapłanów: Zdzisław, arcybiskup gnieźnieński, Gedko, [biskup] krakowski, Żyrosław wrocławski, Cherubin poznański, Lupus płocki, Onolf kujawski, Konrad pomorski, Gaudenty lubuski. Osiem zaś jest pierwszą z litych liczb wśród parzystych i liczbą błogosławieństw; to oznacza, że ustawy powinny być dobre i że ci, którzy je szanują, będą błogosławieni. Wszyscy więc jednogłośnie oświadczają: „Kto zabrałby zboże ubogim bądź gwałtem, bądź jakimkolwiek podstępem, lub kazałby zabierać, niech będzie wyklęty. Kto z okazji jakiegoś poselstwa wymuszałby podwodę lub kazał wymusić [dostarczenie] czworonoga do podwody, niech będzie wyklęty, wyjąwszy jeden przypadek, mianowicie gdy donoszą, że którejś dzielnicy zagrażają nieprzyjaciele. Nie jest bowiem bynajmniej niesprawiedliwością, jeśli ratuje się wtedy ojczyznę wszelkim sposobem". I znowu: „Kto zagarnąłby dobra zmarłego biskupa lub kazałby zagarnąć, czy byłby nim książę, czy jakakolwiek znakomita osoba, czy ktoś z urzędników [książęcych], bez żadnego wyjątku niech będzie wyklęty".
Atoli i ten, kto przyjąłby zrabowane dobra biskupie i zabranych nie zwróciłby w całości albo nie zaręczyłby za niezawodne zwrócenie ich, jako wspólnik tego świętokradztwa powinien być związany udziałem w tej samej klątwie. Wszyscy wyrażają zgodę i zatwierdzają bardzo miłe wszystkim uchwały tak świętych zakazów; trwają one nienaruszone dlatego, że potwierdził je apostolski przywilej Aleksandra III, który natchnionym wyrokiem umocnił panowanie Kazimierza, żeby wola ojcowska nie stanowiła dla niego żadnej przeszkody; niegdyś bowiem zastrzegł sobie [ojciec], aby najstarszy syn piastował naczelną władzę, aby spór o następstwo tronu rozstrzygała zasada pierworództwa.

Jan Długosz, Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego.
Rok Pański 1180
Kazimierz zaprowadziwszy spokój w Królestwie, znosi niegodziwe prawa Mieczysława i ustanawia nowe, sprawiedliwe. Dla ich zatwierdzenia i po ciało jakiegoś świętego wysyła posłów do Rzymu.
Po doprowadzeniu z powrotem do posłuszeństwa wszystkich, dzielnic Królestwa Polskiego dzięki niezwykłej zręczności i obrotności, sławny z męstwa książę uznał za swoje pierwsze zadanie przywrócenie wolności i sprawiedliwości ojczyźnie udręczonej wyszukanymi sposobami ucisku i ciężarami. Znosi więc i unieważnia wszystkie daniny, trybuty, cła i świadczenia nowo ustanowione przez jego brata Mieczysława oraz jego naczelników i urzędników, ukróca oszczerstwa, a oszczerców skazuje na banicję lub piętnuje. Usuwa wszystkie niesprawiedliwe sądy, przez które ludzie tracili majątki i przywraca rzetelny wymiar sprawiedliwości. Następnie cały swój wysiłek obraca na wytępienie większych nadużyć, których według dawnego prawa zwyczajowego nie zaliczano do przestępstw i występków, ale do ustaw i praw królestwa. Ponieważ rozpowszechniły się one wśród książąt, baronów i panów polskich, tym trudniej je było wykorzenić, bo panowie nie mogli ścierpieć pozbawienia ich przywilejów i korzyści. Był bowiem od dawna ustalony zwyczaj w Polsce, że szlachta i rycerze w czasie przejazdów i podróży po Królestwie żądali od wieśniaków nie tylko siana, słomy i plew, ale zboża i innych środków żywności. W razie odmowy najeżdżali i burzyli domy i spichlerze, samowolnie zaspokajali swoje potrzeby i nie tylko wypasali, ale także wydeptywali grunty wieśniaków. Nadto szlachta i rycerze, chcąc załatwić swoje prywatne, nierzadko mało ważne sprawy, chwytali po wsiach i polach konie wieśniaków. Dosiadali ich sami albo ich służba i szybkim, niezmordowanym pędem przebywali niekiedy wielkie połacie kraju.
Następstwem tego, że konie męczono lub osłabiano do tego stopnia, że już nie mogły odzyskać sił, a często nawet zajeżdżano na śmierć lub uprowadzano daleko, a czasem, jeśli były dobre i ładne, przywłaszczano sobie — były wielkie straty i zubożenie wieśniaków, którzy pozbawieni koni, zaniedbywali swoje prace w polu. Nadto dobra zmarłych biskupów zarówno ruchome, jak nieruchome były narażone na złupienie i grabieże lub oddawane na rzecz skarbu książęcego. Zwoławszy więc wielki zjazd do Łęczycy na ogromnym zgromadzeniu książąt, biskupów i rycerzy[książę Kazimierz] przedstawia, jakie nieszczęścia i zabójstwa powstają z trzech wymienionych nadużyć, na jakie spustoszenia i straty jest narażone Królestwo, jak takie przeniewierstwo przypominające okrucieństwo pogan i barbarzyńców obraża Boga i woła o jego pomstę.
Niech wobec tego postanowią, że należy wykorzenić tego rodzaju nadużycia, pozyskać życzliwość zagniewanego dotąd Boga i dostosować się do świętych praw królestw katolickich. [Mówił], że jego tak wychowano, iż nie ścierpi dłużej w swoim królestwie i pod swoimi rządami tak zbrodniczych i haniebnych zwyczajów, powodujących obrazę Boga, krzywdę bliźniego i zhańbienie świętości. Było na tej naradzie ośmiu biskupów: gnieźnieński Zdzisław, krakowski Gedeon, wrocławski Żyrosław, kujawski Unelf, poznański Cherubin, płocki Lupus, kamieński Konrad, lubuski Gaudenty i trzech książąt: poznański Otto, wrocławski Bolesław i mazowiecki Leszek oraz ogromny tłum panów i rycerzy. Ci przeważającą liczbą głosów orzekli, że należy wytępić niegodziwe zwyczaje, z powodu których gniew Boży — byli o tym przekonani — zesłał na Polaków różne nieszczęścia i niepowodzenia. I żeby w przyszłości ktoś przypadkiem nie przywrócił na nowo tych zwyczajów, postanowiono wszystkich sprawców tych albo tym podobnych [nadużyć] ukarać strasznym wyrokiem klątwy. Nazajutrz więc arcybiskup gnieźnieński Zdzisław i wszyscy biskupi polscy ubrani w szaty biskupie w obecności księcia i monarchy polskiego Kazimierza, wszystkich książąt, panów, rycerzy i pospólstwa, którzy, zatwierdzając to postanowienie i poddając mu wśród radosnego uniesienia zarówno siebie, jak swoje potomstwo, ogłaszają, co następuje: „Kto zabierze albo poleci zabrać zboże albo inną własność rolników i wieśniaków siłą albo w jakiś inny sposób, niech będzie przeklęty!
Kto z okazji odbywania poselstwa w publicznej lub prywatnej potrzebie, wyjąwszy doniesienie o grożącym ojczyźnie napadzie wrogów, weźmie lub poleci wziąć czyjegoś konia albo zwierzę pociągowe tytułem obowiązku podwody, niech będzie przeklęty! Kto zagrabi, zagarnie lub roztrwoni dobra zmarłych biskupów albo osób duchownych, choćby był znakomitą osobą i piastował godność króla, księcia albo jakąkolwiek inną, niech będzie przeklęty! Kto by przyjmował zagrabione mienie biskupie bez odszkodowania albo przymykał oczy na posiadanie przez łupieżców rzeczy złupionych lub zagrabionych, bez należnego prawem zadośćuczynienia, jako wspólnik świętokradztwa wyrażający na nie swą zgodę i jako taki, który dla zaspokojenia własnej zachłanności i osiągnięcia korzyści dał okazję do świętokradztwa, niech będzie przeklęty!" Książęta i cały lud odpowiedzieli zgodnym okrzykiem: „Amen!” Ażeby zaś to tak zbawienne postanowienie przetrwało do przyszłych pokoleń, na przezorne zarządzenie księcia Kazimierza wybrano posłów spośród obydwu stanów w celu wysłania ich do Rzymu, do papieża Aleksandra III dla podjęcia starań o apostolskie i papieskie potwierdzenie, które by zapewniło wieczną trwałość tym postanowieniom, spisanym i opatrzonym pieczęciami księcia Kazimierza, książąt i baronów, i dla uzyskania ciała i kości jakiegoś świętego, które by uświetniły katedrę krakowską. Posłowie polscy spotkawszy papieża Aleksandra w Tusculum zostali życzliwie przyjęci i wysłuchani. Aleksander w obecności zgromadzenia kardynałów podziękował Polakom za to, że w czasie zgubnej schizmy, gdy sąsiednie narody i królestwa chwiały się albo okazywały posłuszeństwo antypapieżom, oni ustawicznie trwali w uległości. Następnie chwali i zatwierdza postanowienie Polaków jako sprawiedliwe i bogobojne. W sprawie zaś ofiarowania świętego ciała każe posłom polskim być dobrej myśli i jechać z nim razem do Rzymu.
Odpis zaś jego zatwierdzenia, którego oryginał przechowywany w katedrze krakowskiej nieraz miałem w rękach i oglądałem, dla uniknięcia wątpliwości, załączam: „Aleksander, biskup, sługa sług Bożychpozdrowienie i apostolskie błogosławieństwo ukochanemu synowi i znakomitemu mężowi, księciu polskiemu Kazimierzów. Ze strony Waszej Wysokości doniesiono nam, że za radą arcybiskupa, biskupów polskich i książąt kraju położyłeś kres niektórym nadużyciom i pospolitym krzywdom wyrządzanym kościołom i osobom duchownym, postanawiając, by na przyszłość nie konfiskowano dóbr zmarłych biskupów. Postanowiono też, że gdyby ktoś wyciągnął rękę po majątek zmarłego biskupa, winien się znaleźć pod klątwą, i aby żaden z grabieżców nie odważył się zostać następcą zmarłego biskupa, dopóki nie uzyska łaski przebaczenia po zwrocie tego, co zabrał, lub złożeniu odszkodowania za zabrane mienie. Za radą panów duchownych i świeckich zniosłeś także zachowywany przez książąt kraju zwyczaj, że dokądkolwiek udawali się z orszakiem, nachodzili i wypróżniali spichlerze biednych, czasem nawet pod nieobecność zainteresowanego, mając nieraz błahą sprawę do załatwienia. Niegodziwi ich słudzy rozbiegali się naokoło i porywając napotkane konie, wyczerpywali je szybką jazdą lub zajeżdżali całkiem na śmierć. Toteż ponieważ prosisz, żebyśmy naszą powagą potwierdzili twoje sprawiedliwe i zarazem szlachetne postanowienie, my przychylając się do twoich słusznych próśb, wyżej wymienione rozporządzenie w takiej postaci, jak czytamy w autentycznym piśmie, apostolską powagą zatwierdzamy i niniejszym pismem zapewniamy mu ochronę, zabraniając pod groźbą klątwy, by ktoś nie poważył się naruszyć go z jakiegokolwiek powodu. Nikomu zatem w ogóle nie wolno naruszyć tych słów naszego potwierdzenia, ani nierozważnie im się sprzeciwiać. Gdyby zaś ktoś usiłował to zrobić, niech wie, że narazi się na gniew Boga Wszechmogącego i jego świętych apostołów Piotra i Pawła. Dane w Tusculum 28 marca".

pobrano z http://rotmeister.szkolanawigatorow.pl/synod-w-eczycy-1180-r