sobota, 31 października 2015

O Husytach - obalenie kolejnego mitu słów kilka




Spróbujmy w sposób prosty i krótki obalić mit watykańskiej cenzury na temat Husytów.

Katoliccy historycy nazwali  krucjaty papieskie ‘Wojnami Husyckimi’, co jest bardzo krzywdzące dla Husytów i Czechów. Nie oni byli agresorami, ale ofiarami agresji.

Bulle papieskie dały początek pięciu krucjatom papieskich rycerzy pod wodzą Zygmunta Luksemburczyka przeciwko Czechom w latach 1420, 1421, 1422, 1427 i 1431, które za każdym razem zostały odparte.

Za każdym razem Marcin V dostawał bęcki od  Czechów, zaczął szukać frajerów na kajak, tak jak dziś amerykanie budują "koalicje" w zaprowadzaniu demokracji.

Myślał, że znalazł frajera w naszym królu Władysławie Jagielle. Jak to zapytasz, ano czy słyszałeś kiedyś o liście Marcina V do Władysława Jagiełły, pewnie, że nie, bo po co sie masz o tym uczyć, abyś był mądrzejszy, wątpię.

W r 1429 Marcin V w liście do Władysława Jagiełły napisał:

„Wiedz, że interesy Stolicy Apostolskiej, a także twojej korony czynią obowiązkiem eksterminację Husytów. Pamiętaj, że ci bezbożni ludzie ośmielają się głosić zasadę równości; twierdzą, że wszyscy chrześcijanie są braćmi i że Bóg nie dał ludziom uprzywilejowanym prawa władania narodami; utrzymują, że Chrystus przyszedł na świat, aby znieść niewolnictwo; wzywają ludzi do wolności, to znaczy do unicestwienia królów i kapłanów. Teraz, kiedy jeszcze jest czas zwróć swoje siły przeciwko Czechom, pal, zabijaji czyń wszędzie pustynię, gdyż nic nie jest bardziej miłe Bogu, ani bardziej pożyteczne dla sprawy królów niż eksterminacja Husytów".

Nasz król  Władysław Jagiełło, ponieważ był mądrym władcą nie usłuchał prośby papieża i nie ruszył na Czechy, krótko mówiąc olał zasrańca.

Zainteresowanym podaję, że streszczenie listów Marcina V do Władysława Jagiełły można znaleźć w Kronikach Jana Długosza kanonika krakowskiego Dziejów polskich ksiąg 12 T. 4, ks. 11, 12, str. 354-356,

http://www.pbi.edu.pl/site.php?s=NTk3N2EzOTMwOTY4&tyt=&aut=d%C5%82ugosz&x=0

I teraz najciekawsze, co zrobili Czesi.

Tutaj posłużmy się fragmentem artykułu Marcina Stąporka - autor artykułu, który pracował w Muzeum Archeologicznym w Gdańsku i Wojewódzkim Urzędzie Ochrony Zabytków w Gdańsku. Obecnie jest pracownikiem Biura Prezydenta Gdańska ds. Kultury. Jest historycznym publicystą, związanym z gdańską Akademią Rzygaczy.

Z http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Jak-Czesi-groznie-na-Gdansk-spogladali-n37377.html?&id_news=37377&strona=3

"W tym samym czasie czescy husyci stanowili postrach rycerstwa z krajów ościennych, a odparcie w latach 1420-1431 pięciu kierowanych przeciwko nim krucjat dało im sławę niezwyciężonych żołnierzy. W 1432 r. hejtman Jan Czapek przybył do Polski i złożył ofertę wspólnej walki przeciw zakonowi krzyżackiemu. Umowę zawarto, mimo iż wielu przedstawicieli kościoła w Polsce sprzeciwiało się jakimkolwiek układom z "heretykami". Czapek wysłał następnie do wielkiego mistrza krzyżackiego list informujący o przymierzu polsko-czeskim i wzywający do zaniechania napaści na Polskę. Reakcją krzyżaków były gorączkowe przygotowania do obrony i rozpaczliwe apele do miast i rycerstwa o pomoc przeciw husytom.Kampania rozpoczęła się w czerwcu 1433 r. Czesi, w sile 900 jeźdźców, 7 tys. pieszych i 350 okutych wozów bojowych, wspierani przez 200 polskich konnych, wtargnęli na ziemie krzyżackie od zachodu. Pod Myśliborzem dołączył do nich Sędziwój z Ostroroga z rycerstwem wielkopolskim, a następnie pod Chojnicami główne siły polskie, które prowadził kasztelan krakowski Mikołaj z Michałowa.

Zgodnie ze strategicznymi założeniami, wyprawa miała charakter odwetowy, zmierzający do spustoszenia kraju i zastraszenia jego mieszkańców, nie zaś do podboju. Po złupieniu miast Nowej Marchii (m. in. Strzelce, Dobiegniew, Choszczno, Myślibórz) wyprawa zmitrężyła kilka tygodni, bezskutecznie oblegając Chojnice. Ciągnąc dalej ku morzu, Czesi spustoszyli klasztor w Pelplinie, a wojska polskie nadspodziewanie łatwo zajęły Tczew. Tu w pełni pokazał się brutalny charakter tej wojny. Gdy husyci odkryli pośród wziętych do niewoli obrońców Tczewa wielu zaciężnych Czechów, spalili ich na stosie za to, iż "przeciw własnemu narodowi dawali pomoc Niemcom, i przyszli do Prus najemniczym orężem wojować z królem polskim i Polakami, którzy dla wspólności języka zawsze byli Czechom przychylni."

I zrobił Watykan w osobie Marcina V.

Marcin V unieważnił korzystne dla Polski bulle Jana XXIII, potwierdził Zakonowi Krzyżackiemu wszystkie poprzednio uzyskane przywileje (również te fałszywe).

Tak więc, w sposób krótki i prosty obalamy kolejny mit związany z Husytami i  Czechami jednocześnie.






 
 





 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

 
 
 
 
 
 
 
 

 

 
 
 
 
 

 
 










 





sobota, 24 października 2015

Jak cenzura watykańska i niemiecka zrobiła z Jagiełły dzikusa, na przykładzie modułowego mostu spod Grunwaldu w 1410 r.

Interpretacja naszej historii jest w większości podawana przez naszych idiotów z tytułami naukowymi i preparowana przez bardzo indeligętną papkę niemiecko-watykańską.
Nigdy nie mogę się nadziwić, że nikt nie zwraca w naszej historii uwagi, że nasze zwycięstwa jak już wygramy jakieś bitwy albo spuscimy łomot Ruskom albo Niemcom to jedne rzeczy są powoli wymazywane i niektórych zasrańców naglosaskich nazywane wygraną przez przypadek albo jeszcze lepiej Cudami, albo zostaje jeszcze najlepsza interpretacja podawana przez najlepszego kabareciarza interpretacji naszej historii Pana Grzegorza Brauna, czyli że wszystkiemu są winni żydzi albo masoni.
No cóż głupich nie sieją tylko sami się rdzą. Prawda jest banalna i prosta - jedni czytają i powiększają swoją wiedzęi starają się wyciągać wnioski ze swoich błędów aby osiągnąć sukces a drudzy się modlą i czekają na cud. I kto zwycięża w większości wypadków, Ci wygrywają co czytają i gromadzą wiedzę i wiedzą potem jak ją zastosować. A ci co czekają na cud zawsz dostają bęcki i zostają ograbieni. Znów wraca przysłowie czemuś biedny, boś głupi a głupiś boś biedny.
Nasz Władek Jagiełło głupim katolikiem nie był, tylko sprytnym, inteligentnym i przewidującym  gościem. Dziś sam się zastanawiam jak wielką potwarzą i rzeczą niepojętą dla Rzymu i Niemców było to dostali bęcki. Potem juz starali się dodawać różne epitety i zochydzać i przekręcać swoją klęskę.
Spróbujmy na przykładzie modułowego mostu drewnianego, którego użył Jagiełło do przeprawy przez Wisłę swoich wojsk, aby obejść i przechytrzyć Krzyżaków, którzy czekali na Polaków przy jedynym brodzie na Wisle.
Z kroniki Jana Długosza wiemy, że powierzył król Władysław  staroście  radomskiemu Dobrogostowi Czarnemu z Odrzywołu, szlachcicowi herbu  Nałęcz.  Budował zaś ten most w Kozienicach na koszt króla potajemnie pewien  znakomity  mistrz Jarosław.
Natomiast podstawowe pytanie, skąd wziął pomysł na ten most, ano dlatego, że otaczał się ludzmi oczytanymi i sprytnymi o szerokich horyzontach myślowych.
Książką, na której się wzorował i z której zaczerpną pomysł albo takowy został mu przedstawiony była publikacja Konrada Kyesera zatytułowana Bellifortis.
 
 
Napisał on swój traktat między 1402 a 1405 r, kiedy został wygnany z Pragi do rodzimego Eichstatt.
Bellifortis został napisany po łacinie i zawierał wiele skomplikowanych ilustracje wojny broni.  Podręcznik omawia konstrukcje maszyn i technologii, które były stare i nowe. Zawiera opisy konstrukcji takich jak trybeusze, tarany, RUCHOME PRZENOŚNE MOSTY, armaty, rakiety, rydwany, statki, młyny, skalowanie drabin, materiały łatwopalne, kusze oraz narzędzia tortur.
Był zafascynowany Aleksandrem Macedońskim jako genialnego stratega, ale także jako kontruktora konstrukcji militarnych.
Ciekawostką jest, że publikacja ta nie była publikowana do 1967 r. Zachował sie jedyny egzemplarz na Uniwersytecie w Getyndze z datą 1405. 
Tak wygląda pierwowzór mostu modułowego, który kazał wybudować Jagiełło.
 
Powyżej jest jedna z rycin publikacji Konrada Kyesera.
Została ona zaczerpnięta z obecnie zdigitalizowanej. Link poniżej
 
Tak więc obalamy kolejny mit z naszej historii. My nie musimy leczyć żadnych kompleksów, bo ich nie powinnismy mieć. Jesteśmy zdolnym narodem. Aby nasz kraj zohydzić wszędzie, gdzie sie dało nazywano nas dzikusami biegające w skórach po puszczach. Tymczasem poprzez  ekspansję Niemców daliśmy sobie samym wbić kompleksy, a Watykan zniszczył naszą wewnętrzną duchowość poprzez eksport monopolu wiary i prowokując nas do swoich interesów jak wojny i określone zachowania polityczne. Należy tu odróżnić formę chrześcijańską jaka wykształciła się w Polsce i z której powinnismy być dumni, ale ona objawiała się zawsze wolnoscią wiary i tolerancją dla innych , czego najlepszym przykładem jest osoba Paweła Włodkowica,  polskiego pisarza politycznego i religijnego, prawnika, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek poselstwa na sobór w Konstancji.. Ale o nim kiedy indziej.
 
 

czwartek, 22 października 2015

Żydzi w historii Polski

 
I w naszej historii nie może zabraknąć Żydów oczywiście. Ale strasznie trudno wyrobić sobie jakąkolwiek opinię. Spotyka się skrajności i brak obiektywizmu. Dotychczasowe publikacje to bzdury i bełkot. Ale się okazuje, że są publikacje wprawdzie niszowe, ale jak najbardziej warte polecenia. To publikacje Pani dr Ewy Kurek. Poniżej w pigułce świetny wykład historii Żydów w naszej historii. Obiektywnie i bez emocji. Sam dowiedziałem się z jej wykładu i książek rzeczy, o których nie miałem pojęcia.


 
 

środa, 21 października 2015

"Ogniem i Mieczem" powieśc a rzeczywistość historyczna na przykładzie Skrzetuskiego

Jednym z elementów nauki historii jest jej interpretacja. Uzywa sie do tego kronik, archeologii, filmu, nowoczesnych środków przekazu (aby uzyskać odpowiedni efekt) lub książek. Jak zostanie ona zinterpretowana i przedstawiona to potem tak zostaje nauczana i tkwi w naszej podświadomości na wieki. Wszelkie inne podejścia są uznawane za herezje, brednie czy manipulacje.
Spróbójmy obalić  pewien mit - utrwalony w naszej podświadomości  z ksiązki Henryka Sienkiewicza "Ogniem i Mieczem" na przykładzie jednego z głównych jej bohaterów Jana Skrzetuskiego, a zagranego przez Michała Żebrowskiego w filmie Jerzego Hoffmana pod tym samym tytułem. 
Bohaterski czyn, jakiego dokonał na kartach powieści Jan Skrzetuski, nie był jedynie efektem bujnej wyobraźni Sienkiewicza. Faktem jest, że  Skrzetuski przedostał się z oblężonego Zbaraża do króla Jana Kazimierza z wiadomością o dramatycznym położeniu twierdzy. I tu zbieżności między losami prawdziwego Skrzetuskiego a książkowego bohatera - Jana, niestety się kończą, że naszym Jaremie nie wspomnę.
Zacznijmy od pierwszej podstawowej rzeczy, że Skrzetuski nie był Polakiem, lecz Rusinem, dziś powiedzielibyśmy UKRAIŃCEM, który służył RZeczypospolitej. Zadajmy sobie pytanie dlaczego to był Rusin, a nie Polak, ano dlatego, że ;;wycieczka'' Skrzetuskiego była fortelem. Po prostu nie było innej możliwość przedostania się przez oblegających kozaków i oddziały Chmielnickiego. Jak wyglądała ta wycieczka, skąd to wiemy, jak wyglądała cała ''wycieczka'' Skrzetuskiego i jaki był główny zamysł tego fortelu, kto za nim stał, ile za to obiecano Skrzetuskiemu, a ile faktycznie dostał znajdziemy odpowiedź w ksiażce Olgierda Górki "Ogniem i Mieczem" a rzeczywistość historyczna. Książka wprawdzie wydana w czasach PRLu w 1986 r., ale zawiera lepsze i bardziej polemiczne źródła np. do Kubali i innych historyków.
To złamanie pewnego mitu pozwala inaczej spojrzeć na naszą historię. My ciągle mamy podejście narodowe, co jak widać jest błędne i wypaczone przez histryków wielokrotnie. Interpretacja naszej historii wymaga innego podejścia, nowego i świeżego, a Rzeczypospolita, jako wspólnota oczywiscie z jej wadami, ale jak na ówczesne czasy była ewenementem na skalę światową, nie tylko europejską.

















wtorek, 13 października 2015

Monopol czyli Dlaczego katolicyzm jest szkodliwy dla Polski?

Ciekawy wywiad z  Pawłem Chojeckim, redaktorem naczelnym magazynu Idź Pod Prąd i jednocześnie  pastorem Kościoła Nowego (nie mam bladego pojęcia co to jest).
W tej rozmowie padają ciekawe wątki kiedy Rzeczypospolitaa była silna wolnością przekonań nowych prądów przez to mądrości i tolerancji religijnej.

piątek, 9 października 2015

Pruskie służby specjalne

Świetna prelekcja jak funkconują pruskie służby specjalne i ewoluacja ich na Polskę, Rosję, Francję i  inne kraje.




Czy dziś coś zmieniło, nic a nic zwłaszcza, jak się czyta i słyszy takie rzeczy.
http://www4.rp.pl/artykul/1170760-Merkel--Islam-nalezy-do-Niemiec.html
I teraz zastanówmy się jak wygląda nasza historia. Zabrano nam historię Wandali, Gotów, archeologia dalsza manipulacja, obozy niemieckie nazywa się nazistowskimi.
Wojna trwa nadal tylko na frontach psychiki i podprogowych środków przekazu.

wtorek, 6 października 2015

Nie było chrztu Polski w 966 roku

Świetny artykuł autor: Piotr Wojnar porusza wątki, które są w naszej historii przedstawiane w sposób fałszywy i kreujące fałszywe świadectwa naszych dziejów.
pobrano z http://www.taraka.pl/nie_bylo_chrztu_polski


W 966 nie było żadnego chrztu. Chrzest od Wielkiej Morawy. Cyryl i Metody. Opowieść o Piaście i jego synu Ziemowicie. Papież schizofrenik. Gniezno to nie pierwsza stolica polski, tylko arcyważny ośrodek kultu Zachodnich Słowian. Poganie.
  • 1. Gniezno nie było pierwszą stolicą Polski
  • 2. Piastun i kruszwicka opowieść o Popielu Galla Anonima
  • 3. Thietmar – ciąg logiczny kroniki a zapis o Dobrawie
  • 4. Chrzest Polski nie odbył się w 966 roku
  • 5. Bizantyjska architektura w Wielkopolsce
  • 6. Walka o wpływy Kościoła Rzymskiego z Kościołem Wschodnim
  • 7. Historia Konstantyna Wielkiego
  • 8. „Quia te zelo Fidei”, bulla Stefana VI, schizofrenicznego papieża
  • 9. Szantaż Mieszka I
  • 10. „Dagome Iudex” – nieudolne fałszerstwo

Gniezno nie było pierwszą stolicą Polski

W pozycji wydanej przez Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk Oddział w Poznaniu z 2008 roku na stronie 309 możemy przeczytać, że we wczesnym średniowieczu:
„w węższym regionie będącym później ziemią gnieźnieńską, a wyznaczonym kolanem Warty od zachodu i południa, rynną Gopła-Noteci od wschodu i dorzeczem Wełny od północy pozycję centralną zajmowało niewątpliwie Gniezno. Nie był to jednak ośrodek osadniczy. W bezpośrednim zapleczu Gniezna uderza nawet (w przeciwieństwie do stosunków u schyłku Starożytności) pewna pustka osadnicza….” Dalej na stronie 310 czytamy: „…Na podstawie nowszych badań i analiz dawniejszych materiałów nie da się obecnie, jak to czyniono w dawniejszej literaturze, cofnąć początków grodu gnieźnieńskiego nie tylko do VIII, ale nawet do IX wieku. Późniejsza jednak rola tego ośrodka w państwie polskim niedwuznacznie sugeruje jakąś istotną jego funkcję w czasach przedpaństwowych. Mógł to być jedynie ośrodek kultowy. […] Odkrycia dokonane w ostatnich dziesięcioleciach przez Tomasza Sawickiego w rejonie kościoła św. Jerzego oraz studia nad pierwotną topografią góry Lecha przyniosły jednak informacje, które pozwalają z większą dozą prawdopodobieństwa (graniczącego z pewnością) mówić o miejscu kultu pogańskiego w Gnieźnie. […] w rejonie kościoła św. Jerzego […] stwierdzono wielki nasyp kamienny. Konstrukcja ta układana z luźnych niepowiązanych kamieni obudowywała a zarazem podwyższała nieco szczyt wzniesienia, nadając mu wygląd jakby stromego kurhanu. Pod kamieniami [na szczycie, przyp. P.W.] zalegała warstwa spalenizny […] Na brzegach wypłycającej się konstrukcji natrafiono na skupiska skorup pochodzących ze średnich i dużych naczyń, w pobliżu których znajdowały się liczne kości zwierzęce.
Na stronie 311 możemy wyczytać, że (analogia sama mówi za siebie), że: „Wystarczy powołać się na jedyny udokumentowany fakt istnienia kultu pogańskiego w Polsce – na górę Ślężę wspomnianą przez Thietmara. Stwierdzony w pobliżu brak zaplecza osadniczego oraz centralne usytuowanie Gniezna w stosunku do opisanego regionu Wielkopolski pozwala uznać ową ‚Święta Górę’ w Gnieźnie za ponadlokalny ośrodek kultowy”.
Podobnie można stwierdzić, że Popiel musiał swą wojnę z myszami stoczyć nie w Gnieźnie (jak domniemał Gall Anonim) a w Kruszwicy nad jeziorem Gopło, gdyż tylko w tamtym miejscu nie ma przerwy osadniczej dzielącej okres poantyczny z okresem wczesnego średniowiecza. Na stronie 299 tejże pozycji czytamy, że: „Istnieją jednak też regiony gdzie diagramy pyłkowe sygnalizują pewną ciągłość eksploatacyjną (rejon Gopła), co znajduje też potwierdzenia w materiałach archeologicznych.” Z badań antropologicznych wynika, że okres poantyczny i wczesnego średniowiecza w rejonie Gopła zamieszkiwali Słowianie, mimo że lingwiści stanowczo twierdzą, że nazwa jeziora jest charakterystyczna dla języka germańskich Gotów.

Piast kołodziej czy Piastun?

Piastun to funkcja w kulturze i religii słowiańskiej, która odpowiada dzisiejszemu chrzestnemu. Dzisiaj chrzestny ojciec dobierany jest byle jak, a w najlepszym przypadku to znajomy lub krewny ojca dziecka, który musi odznaczać się mało przydatnymi w życiu cechami i umiejętnościami, ale za to jest „przyjacielem rodziny” i ma „mocną głowę”, co ważne jest w funkcji „starosty imprezowego”. Kiedyś piastun to była funkcja, która naznaczona była cechami odpowiedzialności co do prostego prawa zwyczajowego (bo pisanego zagmatwanego nie znano, a później nie uznawano), doświadczeniem życiowym, odwagą i honorem. Słowianie długo nie używali zamiennika handlowego, jakim był pieniądz, więc nie były znane im zdrada, chciwość, kłamstwo i oszustwo za pieniądze. Dary Bogom składało się z płodów rolnych i łupów więc nikt nie płacił swojemu Bogu za przychylność koniecznie brzęczącym trzosem. Nie problem zatem było znaleźć wśród dzielnych wojów piastuna dla syna lub piastunki dla córki, co to zgodziliby się wyuczyć dziecko potrzebnych mu w życiu zajęć, a w razie śmierci rodziców przejąć prawną opiekę nad malcem i pozostawionym mu majątkiem.
Nie był zatem Piast ani kołodziejem, ani synem Chrosciska czyli Popiela, co go to miały zjeść myszy, lecz tak jak to chciał Kraszewski w „Starej Baśni” piastunem syna władcy. Nie wiadomo jak zmarłego. Dziś wiemy, że nie działo się to w Gnieźnie, a w Kruszwicy, ponieważ według ostatnich prac naukowych i wykopalisk archeologicznych Gniezno tak jak Rzym rozłożone na 7 wzgórzach nie posiadało absolutnie żadnej zabudowy, lecz pozostawało arcyważnym ośrodkiem kultowym zachodnich Słowian.
To, co pisze Gall Anonim o pierwszych władcach państwa Polan, to opowieść usłyszana przez Galla z przekazu ustnego po ponad 150 latach w kontekście pisanym terminami średniowiecznymi, czyli przepełnionym biblijnymi przypowieściami o cudownym rozmnożeniu jadła i napojów, plagach („Popielowych myszach”) czy ślepocie Mieszka. Na uwagę zasługuje jednak fakt pojawienia się samych przybyszów. Biorąc to pod uwagę, że każde pokolenie liczymy po 25 lat, cofamy się od Mieszka przez Siemomysła, przez Leszka, przez Siemowita po Piasta i mamy 100 lat do tyłu. Jesteśmy zatem w pierwszej połowie IX wieku. Czas nawracania Słowian przez państwo Wielkomorawskie i misji twórców alfabetu słowiańskiego i pierwszych słowiańskich biblii Cyryla i Metodego. Wiemy, że nawracanie w stylu niemieckim polegało na ogniu, mieczu i łacinie, nie trudno uwierzyć w to, że wychowani w wielobóstwie zachodni Słowianie chętnie słuchali opowieści misjonarzy w swoim języku o kolejnym Bogu (słowo Bóg wywodzi się ze słowiańskiej nazwy Dadźbóg. Mieli zatem Słowianie świętą rzekę Bug, święte drzewo Buk, i Boga który nazywał się Dadźbóg. Zapiski późniejszych kronikarzy opisywały wydarzenia w Pogańskim Szczecinie, gdzie krzyż został postawiony obok Trygława i oddawano mu cześć jako równemu Bogom – bo czemu nie? W konsekwencji okazało się, że Trygławowi Jezus nie przeszkadzał, lecz Jezusowi przeszkadzał Trygław. Wiemy, że w Wolinie chrześcijanie nie byli szykanowani ani prześladowani pod warunkiem, że nie obnosili się ze swoim chrześcijaństwem. W każdym mieście chrześcijańskim wyznawcy Dadźboga szli pod topór. Zatem misja chrystianizacyjna i ciekawe opowieści biblijne musiały się podobać, gdyż kształtowane od 800 lat były dopracowane do perfekcji, a wygłaszane w języku starosłowiańskim trafiały prosto do serc słuchaczy.
Chrześcijaństwo w swej naturze jest biegunowo odległe wartościom demokratycznym takim jak słowiańskiemu kultowi kobiet, władzy wiecu, życiu w zgodzie z naturą, natomiast jest pełne przemocy, cierpienia, fałszywych pocałunków, zdrady, kłamstwa. Miało jednak dla władców bezcenną zaletę. Tworzyło z panującego „pomazańca bożego”, który był ramieniem zbrojnym i wykonawcą wyroków Boga, a potomstwo tego władcy dziedziczyło po nim tytuł „pomazańca bożego”. Kto zatem podniósł rękę na pomazańca bożego, podnosił rękę na samego Boga. Nie podobało się to Słowianom wolnym kmieciom, którzy tylko na czas wojny wybierali władcę sprawującego jednowładzę nad całym plemieniem. Przyjmowali więc władcy chrzest nie na zasadzie takiej jak Szaweł, który w biblijny sposób powalony z konia usłyszał głos z niebios, ale na zasadzie „przyjmę, a co mi szkodzi”, będę „pomazańcem bożym”. Chrzcił zatem kniaź Swiętopełk I morawski podwładnych swoich nie po to, by wiarę nową przyjęli, ale po to, by wymusić na nich poddaństwo nowemu nieznanemu dotąd w prawie zwyczajowym – nie do obalenia przez lud „pomazańcowi bożemu”. Bóg od tej pory dawał władzę „pomazańcowi bożemu”, a nie wiec wolnych kmieci. Państwo Wielkomorawskie musiało zatem według zaczerpniętych wzorców z Bizancjum budować według architektury bizantyjskiej nowe twierdze. Charakterystyczne w swej konstrukcji głównie na planie koła i kwadratu kilkunawowe obiekty mające głównie funkcje obronne. W związku z tym, że reforma Świętopełka I dotyczyła nie tylko zmiany obyczajów obierania władcy w wolnym głosowaniu, wiary w zbawiciela, który dał zabić się ludziom, ale także fiskalizacji całego obszaru. Musiały twierdze być tak konstruowane, ze nieliczni poplecznicy „reformatora” mogliby w niewielkiej liczbie oprzeć się ewentualnej przeważającej liczbie rebeliantów. Wykopaliska archeologiczne dowodzą, ze nie tylko na Morawach, ale także na terenach obecnej Polski w Cieszynie, Wiślicy, Krakowie, Grzybowie, Gieczu i na ostrowie lednickim powstały budowle, które miały wygląd „greckich świątyń zbawiciela zwanego Jezusem”. Zakres Państwa Wielkomorawskiego nie kończył się na linii Śląska, lecz obejmował też kolebkę Państwa polskiego, czyli Wielkopolskę. Znaleziony na Ostrowie lednickim „krzyż bizantyjski ze szczapami z drewna krzyża Jezusowego”, to relikwia tak ważna, jak kopia włóczni Św. Maurycego. Nikt o tym nie pisze w kronikach, choć to fakt. Archeologia jest podstawą do zmiany obowiązujących od lat oficjalnych dogmatów historii pisanych przez katolickich mediewistów. Wszyscy nabrali wody w usta, a niektórzy wręcz woleliby potraktować relikwię krzyża bizantyjskiego tak, jak zakonnicy z klasztoru na „Świętym Krzyżu” wykopaną z ziemi figurkę Świętowita.
Mamy zatem w Wielkopolsce legendy Galla Anonima, mamy wykopaliska archeologiczne, mamy architekturę bizantyjską i relikwię. Relikwię można nabyć, otrzymać lub ukraść. W każdym wypadku jest ona potrzebna władcy do podkreślenia jego pozycji i poświadczenia, że to on jest „pomazańcem bożym”. Reasumując, chrzest polski możemy śmiało przesunąć o 100 lat do tyłu i uznać, że Wielka Morawa chrzciła nie tylko mieszkańców zamieszkałych na terenie obecnych Czech, Słowacji, Małopolski, Śląska, ale również Wielkopolski. Przyjął zatem Piast Chrzest od Świętopełka I wyganiając lub zabijając Popiela. Piast pokazywany jako ten, któremu Jezus jak na pustyni mnożył jadło i napój i Popiel, którego zjadły myszy – czyli w bezpośrednim tłumaczeniu „plaga egipska”. Świętopełk jako „pomazaniec boży” traktował chrześcijaństwo ze śmiertelną powagą, bo miał w tym interes dynastyczny. Piast i inni władcy lokalni tyle, co musieli. Miesiąc pewnie po opuszczeniu grodu przez „nawracających” nie pamiętali o czym była historia, żyjąc nadal w „błędach pogaństwa ” – mając nieopodal w Gnieźnie ponadlokalny pogański ośrodek kultowy. Tak z ojca na syna przechodziło zatem chrześcijaństwo… ale bizantyjskie. Dlaczego więc nic o tym nie wiemy? Powód jest prosty. Wczesne chrześcijaństwo nigdy nie miało nic wspólnego z miastem Rzym. Cała historia Jezusa powiązana jest z basenem Morza Martwego i w momencie rozpadu Cesarstwa Rzymskiego na wschodnie i zachodnie teren objęty historią Jezusa pozostawał w strefie wpływów Bizancjum. Rzym miał innego Boga Zbawiciela „Mitrę”, który tak jak Jezus był Bogiem ludzi biednych i zniewolonych. W IV wieku naszej ery chrześcijaństwo było tak rozprzestrzenione na terenie Rzymu, że zaczęło wypierać kult „Mitry”. Podzielone i skłócone ze sobą sekty kamieniowały się nawzajem, zarzucając sobie bluźnierstwa i herezję. W 350 roku n.e. Konstantyn dolał oliwy do ognia i z 80 „ewangelii” kazał zostawić tylko te cztery, które pokazywały Jezusa jako Boga, inne zostały uznane za herezje, które kazał spalić z czysto politycznych względów; nakazał ludziom wierzyć w to, co aktualnie było dla niego wygodne. Jak Adolf Hitler, misjonarze Corteza czy wyznawcy Państwa Islamskiego, kazał Konstantyn spalić mądre księgi utracone bezpowrotnie: Ewangelie Tomasza, Homilię Klemensa, Akt Jana, Ewangelię Marii, Ewangelię Piotra czy Ewangelię Prawdy. Nienawiść chrześcijan z Rzymu sięgnęła wówczas zenitu i przez bez 2000 lat kościół wschodni jest największym wrogiem Kościoła Zachodniego, a danina krwi oddana w walce tych kościołów mogła by zalać wszystkie kontynenty. Fenomenem jest do dziś wyśmiewanie się z Rosji i z mlekiem matki każdy Polak wysysa pogardę dla Rosjan. Od mała w dowcipach słyszałem o tym, jak Niemiec był porządny, Polak cwany, a Ruski głupi. Rosja to potęga militarna, kosmiczna, atomowa i wielkie państwo kreujące swoją własną politykę i straszące cały świat swą nieobliczalnością. Polska od czasów Jagiellonów nie znaczy w Europie nic, a jednak to my śmiejemy się z nich, a nie oni z nas. Mógł Zygmunt III Waza zrobić z Władysława IV cara Wszechrusi, ale nie pozwolił mu na przyjęcie prawosławia, dlaczego? Bo nim pogardzał. Do tej pory widzimy nieudolne „rozpychanie się łokciami księży katolickich” w Moskwie. Dlaczego? Bo nie chodzi o wiarę, tylko o strefy wpływów. Kościół Rzymski tak, jak Prawosławny, ma tę samą matkę Boską, tych samych apostołów, tego samego Jezusa, ale nie darzy braci w wierze chrześcijańską miłością, tylko pogardza nimi i stara się ze wszystkich sił ich wykorzenić. Dlaczego? Bo ma kompleks w stosunku do Prawo-sławia. Religii prawnie dziedziczonej po Bizancjum. To oni prawo sławią, a nie my. Tak więc wiek IX naznaczony był tymi samymi cechami, pogardą w stosunku do Bizancjum i chęcią „nawrócenia” (czytaj: rozszerzenia wpływów na co raz większy obszar). Na początku Karol Wielki „nawracał” Sasów w iście niemieckim stylu: miska z wodą, garnek do polewania, pieniek, topór, kat, koszyk na kosztowności i skarbnik, krzyż w rękach biskupa oraz szatniarz trzymający na przedramieniu giezła. Długa kolejka gołych do nawrócenia pod strażą zbrojną… i spektakl jak na rampie w Birkenau. Nadaje się czy nie? Jak się nadaje, to niech wrzuci do koszyka wszystko co ma, potem wchodzi do miski, polewali go wodą i dostawał giezło, że czysty jest od grzechu. Jak się nie nadaje, bo zaparty to niech odda kosztowności do miski, pocałuje krzyż i kładzie głowę na pieńku. Później okazało się, że Słowianie zdążyli przyjęć chrzest ze strony Bizancjum, więc nie przeszkadzało to, kierując się pogardą do braci w wierze, zastosować podobną metodę. I tu pojawia się legenda o Wandzie, córce Króla Kraka, która wolała umrzeć niż złożyć śluby Niemcowi. Przyjrzyjmy się temu, kiedy legenda powstała, dlaczego powstała i dlaczego Wanda ma w Krakowie swój kopiec (kurhan pusty – przebadany archeologicznie). Legenda mówi, że rzuciła się do Wisły, może ciała nie odnaleziono, dlatego kurhan jest pusty. Okres powstania legendy pasuje na okres, w którym Ziemia Krakowska była pod panowaniem państwa Wielkomorawskiego. Wanda nie miała możliwości wojować z Niemcami (bo 1000 kilometrów dzieliło Kraków od terenów Saskich, góry i inne ludy Słowiańskie) ale mogła wojować z niemieckimi misjonarzami. Chrzest Państwa Wiślan (przyłączonego do Państwa Wielkomorawskiego przez Świętopełka I Wielkiego) nastąpił najprawdopodobniej około 880 roku. Jednak kościół słowiański, funkcjonujący obok lokalnych pogańskich kultów, był przede wszystkim wierny Słowianom, a nie papieżowi czy kościołowi germańskiemu.
Według niektórych historyków, pierwszym metropolitą na terenie Małopolski był uczeń i następca św. Metodego po roku 885, arcybiskup morawski, Gorazd. Działalność metropolity Gorazda na terenie kraju Wiślan musiała w oczach Rzymu uchodzić wówczas za „nielegalną”, lecz wierny naukom Metodego, Gorazd uparcie budował kościół narodowy. Niegdyś w Małopolsce imię Gorazda było bardzo popularne, na co wskazują nazwy: Gorazdowo, Gorazdówka. Święto Gorazda wypadało 17 lipca.
Znowu powołując się na chrześcijańskiego historyka, biskupa Thietmara, pierwszym biskupem Krakowa był Niemiec, Poppon. Z kolei w „Katalogu biskupów krakowskich”, powstałym na początku XI w., zawarta jest informacja, że przed biskupem Popponem byli biskupi „Prohorus et Proculphus” – byli to biskupi najprawdopodobniej obrządku słowiańskiego.

Mieszko i chrzest, którego nie było

Pisał Thietmar w kronice swojej:
(Dobrawka) Umyślnie postępowała ona przez jakiś czas zdrożnie, aby później móc długo działać dobrze. Kiedy mianowicie po zawarciu wspomnianego małżeństwa nadszedł okres wielkiego postu i Dobrawa starała się złożyć Bogu dobrowolną ofiarę przez wstrzymywanie się od jedzenia mięsa i umartwianie swego ciała, jej małżonek namawiał ją słodkimi obietnicami do złamania postanowienia. Ona zaś zgodziła się na to w tym celu, by z kolei móc tym łatwiej zyskać u niego posłuch w innych sprawach. Jedni twierdzą, iż jadła ona mięso w okresie jednego wielkiego postu, inni zaś, że w trzech takich okresach. Dowiedziałeś się przed chwilą, czytelniku, o jej przewinie, zważ teraz, jaki owoc wydała jej zbożna intencja. Pracowała więc nad nawróceniem swego małżonka i wysłuchał jej miłościwy Stwórca. Jego nieskończona łaska sprawiła, iż ten, który Go tak srogo prześladował, pokajał się i pozbył na ustawiczne namowy swej ukochanej małżonki jadu przyrodzonego pogaństwa, chrztem świętym zmywając plamę grzechu pierworodnego. I natychmiast w ślad za głową i swoim umiłowanym władcą poszły ułomne dotąd członki spośród ludu i w szatę godową przyodziane, w poczet synów Chrystusowych zostały zaliczone.
Zawsze gdy pisał o innych wydarzeniach dokładnie podawał datę, miejsce i świadków zdarzenia. Faktem jest, że urodził się w 975 roku i nie mógł pamiętać tamtych zdarzeń osobiście, ale żyli w jego czasach ludzie, którzy pamiętali i pisane były inne kroniki, nie ma w nich ani słowa o tym, że jakiś dzikus z północy ochrzcił siebie i kraj cały. Pod wątpliwość należy poddawać również fakt chrztu w obrządku łacińskim, gdyż nawet w kronikach watykańskich nie ma zapisku na ten temat. Znając temperament Mieszka, który nic sobie nie robił z zakazów chrześcijańskich, kazał Dobrawie żonie swojej jeść mięso w poście i nie nawrócił się, jak to by chciał Thietmar, bo później gwałtem brał swoją drugą żonę Odę z klasztoru, nie bojąc się ani cesarza, ani tym bardziej papieża. Za bajki można uznać wersy o tym, że Dobrawa jedząc mięso zjednała go sobie. Natomiast tak jak u Galla pojawiają się nawiązania do motywów biblijnych, szczególnie do wspomnianej już przypowieści o Szawle/Pawle, prześladowcy chrześcijan powalonym z konia piorunem.
Potężny był Mieszko, więc nie potrzebował laurów chrześcijańskich ani korony, toteż nie musiał jak Bolesław cynicznie wysyłać pod eskortą na pewną śmierć mnicha Wojciecha Sławnikowica, żeby mieć truchło świętego potrzebnego do założenia korony królewskiej na skronie. Jeżeli ufać Gallowi z linii męskiej był Słowianinem, w linii matki musiała być jakaś kobieta pochodzenia skandynawskiego, bo inaczej Świętosława/Sygryda (córka Mieszka i Ody) nie mogłaby rościć sobie pretensji do tronów w Szwecji i Danii, a Bolesław, syn jego, nie mógłby pisać o sobie między innymi jako o królu Gotów. Bywała w okresach burzliwych u swojego brata Bolesława, więc musiała być to „bardziej Piastunka niż margrabianka niemiecka”. Ponieważ Bolesław Chrobry toczył boje z Odą o królestwo Mieszkowe po śmierci ojca. Matką więc Mieszka lub babką musiała być córka jakiegoś Skandynawskiego władcy o ponadlokalnym znaczeniu. Pozwalał zatem Mieszko załodze Wikińskiej z Jomsborga pilnować jego granic od północy, trzymając w szachu pogańskich Wieletów.
Nie bez znaczenia jest fakt, że w Wolinie było najwięcej Słowian, ale też dużo Greków. Mieszko II biegle władał greką, a Otton III, którego matką była księżniczka bizantyjska, chciał z Bolesława Chrobrego zrobić władcę chrześcijaństwa wschodniego. Państwo Polan ochrzczone w 966 roku robiłoby to w obecności cesarza pod jego „butem”, wszystkie kroniki pisałyby o „nawróceniu władcy północy”, państwo dostałoby od cesarza flagę z krzyżem (a nie pogańskim orłem), a władca dostałby wymowny płaszcz, którym cesarz „okrywał” swoich wasali. W tamtym czasie władca nie mógł nosić już skór niedźwiedzich czy sobolich, tylko płaszcz. Bowiem zwierzęce części ciała były oznaką przeradzania się człowieka w bestię/szatana. Czyli nie wolno było nosić skór dzikich zwierząt na głowie i plecach, a na szyi nie mogły wisieć zdobione kły wilcze czy niedźwiedzie. Tylko krzyż, kolczuga i płaszcz. Na wszystkich obrazach Mieszko i Bolesław Chrobry mają skóry niedźwiedzie, nawet na banknotach polskich przedstawiani są w skórach. Mieszko II, który w ikonografii pokazywany jest w płaszczu, bił monetę z pogańskim krzyżem równoramiennym i swastykami słowiańskimi prawoskrętnymi (krzyżSwarożyca z Gniezna lub ze Swarzędza pod Poznaniem). Podobny jest to krzyż do tego z kamienia kultowego wmurowanego w kolegiatę kruszwicką.
Skoro nie bał się Cesarza, a chrzczony był wcześniej, lecz był jak to mówi się dziś „wierzący ale nie praktykujący”, a w jego otoczeniu dużo było Greków i Skandynawów, mógł sobie Mieszko pozwolić na mały szantaż polityczny, w wyniku którego papież bez zmrużenia oka dał mu arcybiskupstwo do Gniezna, chcąc wyrwać Państwo Mieszka z objęć cesarza Bizantyjskiego. Panujący w IX wieku schizofreniczny papież Stefan VI znany z tzw. „Synodu Trupiego” w bulli „Qua te zelo fideli” uznał obrządek wschodniochrześcijański za heretycki, a wszystkich go wyznających za pogan. Było w tym trochę racji z uwagi na fakt, ze „Wierzący, ale niepraktykujący” Mieszko pozwalał na działanie wielkiego pogańskiego ośrodka kultowego w Gnieźnie zaraz obok swojej siedziby na Ostrowie Lednickim. Jak się okazało po 1000 latach, ani chrześcijaństwo wschodnie, ani zachodnie nie było w stanie zmienić obyczajowości i kultury Słowian. Żaden z germańskich narodów nie przechował w swojej kulturze nic z obyczajowości pogańskiej, lokalnie można tylko zauważyć śladowe ilości miejscowej kultury, religii czy sztuki. Wśród Słowian wszystkie święta kościelne to plagiaty świąt pogańskich. Rozpoczynając od „wodzenia Niedźwiedzia” (kultywowanego na Śląsku Opolskim do dziś) przez Wielkanoc, Noc Świętojańską, Dożynki po Boże Narodzenie.

„Dagome Iudex”: największy akt nieudolnego fałszerstwa

Zmarł zatem Mieszko ze starości i nie zostawił testamentu. Ochrzczony w młodości przez jakiegoś mnicha z dworu ojca, nie mógł chrztu przyjąć jeszcze raz, jak to czynili biedacy (po to, by dostać drugie czy trzecie giezło). Zaszantażował Cesarza i papieża, zręcznie grając między nimi. Albo dacie mi arcybiskupstwo albo pozostanę w strefie wpływów Kościoła Wschodniego. I się udało. Chrystianizacja kraju szła opornie. Kościół Wschodni nie naciskał, więc miał Mieszko spokój. Problem zaczął narastać za Chrobrego (pisał Thietmar w kronice, czyli od roku 1000 do 1018 głośno musiało być o buntach, skoro wiedziano o nich w Saksonii), bo ludność słowiańska pamiętająca władzę wiecową złożoną z wolnych kmieci, nie chciała karku nagiąć przed „germańskim porządkiem” i chciwością duchowieństwa Rzymskiego.
Co się jednak tyczy samego aktu, nie potrzeba chyba się rozwodzić na ten temat. Znamy z historii Polski akty oszustwa, którymi włodarze i Kościoła, i Zakonu Krzyżackiego starali się udowodnić krzywoprzysięgając, że coś nabyli lub dostali. Wystarczy wspomnieć Zakon NMP domu Niemieckiego, który fałszował, co się tylko dało, albo zdradzieckiego św. Stanisława patrona Polski, co to rzekomo od otrutego na wieczerzy Pietrka z Sandomierza miał nabyć przewóz promowy przez Wisłę. Tak samo został sfałszowany „Dagome Iudex”. Nie wspomnę, że Ci, co go fałszowali, słabo znali podmiot i przedmiot fałszerstwa, bo prawdopodobnie byli to niepiśmienni mnisi przedrukowujący tylko szlaczki gęsim piórem, nie mający pojęcia, co zawiera tekst. Nie mniej jednak autorzy spisujący ten falsyfikat dobrze wiedzieli, o co toczy się sprawa. Tekst „Dagome Iudex” zawiera autentyczne dane co do obszaru państwa Mieszkowego. Natomiast akt oddania (nie licząc jakichś lokalnych nadań lub darowizn na rzecz Kościoła) nie ma precedensu w historii ani Kościoła, ani w historii wczesnośredniowiecznej Europy. Dokument ten „z lekka przykurzony” miał być prawdopodobnie „asem z rękawa” papieża przeciwko roszczeniom Kościoła Wschodniego do terytorium Państwa Mieszka. W walce o wpływy w tamtych czasach ani ogień, ani miecz, ani krzywoprzysięstwo nie miało znaczenia. Cel uświęcał środki. Obwieszczony w czasie kilkunastu lub kilkudziesięciu lat po śmierci Mieszka I byłby nie do podważenia. Jest to kolejny dowód na to, że papież chciał się pozbyć resztek Kościoła Wschodniego i pogaństwa z terenów między Odrą i Bugiem, aby dać Cesarzowi tytuł prawny i pobłogosławić „Drang nach Osten”. Bo komu, jak nie Kościołowi Wschodniemu, chciano ten dokument pokazać?