Chrześcijaństwo bezpośrednio wyrastało z
cywilizacji i kultury Hellenów i Rzymian i stało się ich dziedzicem, choć
obecnie niekiedy – dość niefortunnie – akcentuje się rzekome pokrewieństwo
duchowe, genetyczne i doktrynalne między judaizmem a chrześcijaństwem. A to wbrew
okoliczności, iż judaizmowi są absolutnie obce takie niewzruszone dogmaty chrześcijaństwa,
jak nauka o Trójcy Przenajświętszej i kult świętych (z punktu widzenia Żydów domniemany
politeizm!), czy oddawanie czci w świątyniach „cudownym” obrazom i rzeźbom (jako
domniemane bałwochwalstwo, idololatria), albo przyjmowanie eucharystii (jako rzekomy
przejaw „kanibalizmu”, „ludożerstwa” i „bogożerstwa”), albo kult Maryjny (jako swoisty
sekciarski satanizm).
Jaskrawe kontrasty między judaizmem a
chrystianizmem występują w dziedzinie etyki. I tak np. „Talmud” zezwala na oddanie właścicielowi znalezionej rzeczy jedynie
wówczas, gdy jest on współwyznawcą. Nakaz poniechania zemsty stosuje się
również tylko w stosunkach między Żydami. W kryminalnej czy cywilnej sprawie
sądowej zeznania goja nie powinny być brane pod uwagę, a Żyd świadczący
przeciwko współwyznawcy podlega wyklęciu i wydaleniu ze społeczności. Taże Żyd,
który sprzedał gojowi posiadłość graniczacą z posiadłościa innego Żyda, musi
być wyklęty. Cudzołóstwo popełnione z nie-Żydówką nie jest cudzołóstwem, po
pierwsze, dlatego, że każda nie-Żydówka jest z definicji kobietą publiczną, i
po drugie, dlatego, że „goje nie mają
prawnie poślubionych żon, a zatem nie są one ich żonami”… David Paul Drach, uczony żydowski, otwarcie pisze: „W odniesieniu do chrześcijaństwa nie tylko
nie obowiązują przykazania prawa, sprawiedliwości i miłości bliźniego, ale samo
ich stosowanie jest przestępstwem. Talmud wyraźnie zabrania ratowania nie-Żyda
od śmierci, zwrócenia mu jego własności, okazywania mu litości”… Potwierdza
to również Douglas Reed, gdy notuje: „W rzeczywistości przewodnią ideą Talmudu i
jedyną jego nową cechą w porównaniu z „Torą”, z której się wywiódł, jest atak
na chrześcijaństwo”. Na jakieś tedy fatalne nieporozumienie wygląda uznanie
przez Sobór Trydencki „Pięcioksięgu
Mojżeszowego” za zainspirowane przez Boga prawo objawione i przewodnik w
wierze i postępowaniu. Przecie wyrośnięty z „Tory” „Talmud” nazywa
Jezusa „szarlatanem”, „oszustem”, „bękartem”, w mediach izraelskich nieraz
Matka Boża zwana jest otwarcie „k – wą”, a jej syn „nazistą” i „faszystowskim
antysemitą”. Liczni autorzy talmudyczni pisali i piszą, że Chrystus to „zdechły pies zagrzebany w gnojowisku”,
przyznają, iż „nadejście chrześcijaństwa Żydzi powitali wściekłą
nienawiścią”, że „nienawiść Żydów do
Jezusa jest dawno dowiedzionym
faktem, choć wolą oni tego nie rozgłaszać”. Talmudyczni krytycy
chrześcijaństwa nazywają je „głupią wiarą
w trupa”: „christianus – chretien – cretin”.
W pobożnym domu żydowskim nie wolno
wymawiać samego imienia Jezusa, którego nikt z ortodoksyjnych wyznawców
judaizmu nie uważa za swego rodaka. Douglas Reed zaznacza: „Paradoksem jest fakt, że chrześcijańscy teolodzy i duchowni często
upierają się przy jakoby żydowskim pochodzeniu Jezusa, podczas gdy mędrcy
judejscy kategorycznie temu zaprzeczają. Rabini syjonistyczni, którzy czasem na
zgromadzeniach politycznych czy „międzywyznaniowych” głoszą, że Jezus był
Żydem, nie powtarzaja tego w środowisku żydowskim, lecz na użytek nieżydowskich
słuchaczy czynią to w celach politycznych… Publiczne twierdzenie „Jezus jest
Żydem” zawsze używane jest dla celów manipulacyjnych. Często stosuje się je dla
uśmierzenia obiekcji dotyczących wpływu syjonizmu na politykę międzynarodową,
tak jakby fakt rzekomego żydowskiego pochodzenia Jezusa miał usprawiedliwiać
wszystko, co czynią Żydzi. Oczywisty tu jest brak związku, lecz masy dają się
nabrać na lep frazesów. Dochodzi do tak paradoksalnych sytuacji, że twierdzenie
jak najbardziej obraźliwe dla ortodoksyjnych Żydów często używane bywa przez
nieżydowskich polityków i duchownych w celu pozyskania ich względów. Podobne
stwierdzenia wygłoszone w synagodze mogłoby spowodować rozruchy”…
Według dociekliwych uczonych żydowskich
ani Maryja, ani Józef, ani Jezus, nie mogli być i nie byli „z rodu Dawidowego”.
Nie byli też z plemienia Judy, lecz Galilejczykami, a przecie „pod względem rasowym i politycznym
Galilejczycy byli odrębni od Judejczyków”… Później zaszły dalsze
nieporozumienia, jak np. błędne tłumaczenie Ksiąg
Proroków z aramejskiego na grecki w II wieku, gdy m.in. przepowiednię
oryginału, że „jeszcze nie rodząca młoda
kobieta urodzi Mesjasza”, przetłumaczono, że „dziewica urodzi syna”… Nie Hebrajczycy też byli pierwszymi
wyznawcami nauk Jezusa, którego nie chcieli słuchać, nienawidzili i skazali na
śmierć, lecz zamieszkali na wschodnim brzegu Jordanu Nabatejczycy.
Talmudyści drwią m.in. z chrześcijańskiej
instytucji spowiedzi, twierdząc, że sprzyja ona moralnej i umysłowej
mikrocefalizacji oraz kształtowaniu typu osobowości zwanego „homo imbecilis”, który nie zastanawia
się nad swym postępowaniem i nie zmusza siebie do poprawy: bo i po co, skoro
wystarczy pójść do spowiedzi, a ma się problem z głowy (która to postawa
zresztą jest sprzeczna z księgami Koheleta i Syracha). Można by na to
odpowiedzieć, że jeszcze bardziej absurdalną niż wiara w to, że spowiednik
skierowuje kogoś do raju lub do piekła, jest wiara wyznawców judaizmu w to, że
wywijanie nad głową trzymanym za łapki kogutem powoduje, iż wina za grzechy
takiego żydowskiego „żonglera” spadnie na to bestialsko dręczone zwierzątko, a
dusza Judejczyka staje się po tym magicznym zabiegu czysta, jak łza dziecięcia…
Swoistą próbę rzekomego łączenia
doktryny judaizmu z naukami Jezusa podjął Paweł Apostoł, żydowski nacjonalista,
a jednoczesnie interpretator (nie zawsze adekwatny) m.in. „Kazania na Górze”. Wielokrotnie
deklaruje, że jest Żydem; Hebrajczyków w „Liście
do Galatów” nazywa „narodem Boga” i
wyniośle podkreśla: „my z urodzenia
jesteśmy Żydami, a nie grzesznymi poganami” (jakby Żydzi byli mniej
grzeszni niż tzw. „poganie”, czyli ludzie wyznający inne religie); w „Liście do Rzymian” sugeruje, iż „są to Izraelici, których przywilejem jest
synostwo, chwała, przymierze, prawodawstwo, kult i obietnice. Z nich są
patriarchowie i z nich wywodzi się Chrystus według ludzkiego pochodzenia”; i
w iście talmudycznym duchu dodaje: „jeśli
poganie stali się uczestnikami ich [żydów] dóbr duchowych, to winni im służyć dobrami materialnymi” (czyli
kościół chrześcijański ma być karmnikiem dla Żydów!); w „Liście do Efezjan” z kolei nie bez pyszałkowatego zadęcia mówi o „poganach, którzy żyją w próżności umysłu, a przebywając
w mroku poznania, nie mają dostępu do życia Bożego z powodu niewiedzy i
zatwardziałości serca. Zatracili oni wyczucie tego, co szlachetne, tarzają się
w rozpuście, oddając się bez opamiętania wszelkiego rodzaju nieczystości”. Mija
jakiś czas, a Szaweł-Paweł czuje się zmuszony niejako zaprzeczyć samemu sobie i
w „Liście do Filipian” przestrzega
ich przed Żydami jako „fałszywymi
obrzezańcami” i ogłasza wszystkie nauki hebrajskie za „śmieci”. W „Liście do
Tesaloniczan” już w zupełnie antysemickim duchu pisze o Żydach, „którzy zabili Pana Jezusa i proroków, a nas
prześladowali. Są oni i Bogu niemili i wszystkim ludziom przeciwni. Zabraniają
nam głosić naukę o zbawieniu i w ten sposób nieustannie dopełniają miary swoich
grzechów. Ale spadnie na nich srogi gniew Boży”… I wreszcie w „Liście do Tytusa” Paweł nawołuje, by
wyznawcy Chrystusa „nie zważali na żydowskie
baśnie”, bo „dla skalanych i
niewiernych nie ma nic czystego, skalany jest tak ich umysł jak i sumienie.
Mówią, że znają Boga, a czynami temu przeczą – są wstrętni, oporni, do żadnego
czynu dobrego nie są zdolni”… Są to wypowiedzi zupełnie w duchu Chrystusowym,
określającym Żydów jako „przewrotne
plemię”… W „Pięcioksięgu Mojżeszowym”
czytelnik znajdzie ogromną liczbę klątw i przekleństw o makabrycznym, nigdzie
indziej poza jeszcze „Talmudem” nie
spotykanym ładunku nienawiści do ludzi, sformułowań pełnych zaciekłej, dzikiej
mściwości, cechującej tylko osobników ciemnych, prymitywnych, moralnie
upośledzonych, zaślepionych egoizmem i szowinizmem. Tacy rzeczywiście potrafią
skazać na śmierć człowieka, który podczas sabatu podniósł chustkę do
zakatarzonego nosa, wyszedł z domu na spacer czy wypił kieliszek niekoszernego
wina. – Terror talmudystów, szermujących przekleństwami z „Pięcioksięgu”, doprowadził do zagłady, samobójstwa czy obłąkania
tysiące dobrych, rozumnych, łagodnych, Bogu ducha winnych Żydów i nie-Żydów
zarówno w Palestynie, jak i w diasporze.
Toteż nie bez powodu filozof i działacz chrześcijański
z II wieku Marcjon, a i nie tylko on, odrzucał „Stary Testament”, twierdząc, że zawarte w nim mylne i nieokrzesane
wyobrażenia o Bogu są diametralnie różne w stosunku do takowych w „Ewangeliach”. W „Torze” hebrajskie bóstwo plemienne Jahwe jest zawzięte, mściwe, okrutne,
zawistne, przewrotne, stronnicze i szowinistyczne, opiekujące się tylko jednym,
„wybranym” przez siebie, ludem. [Co prawda Psalmista powiada: „Lecz Ty, o Panie, jesteś Bogiem miłosiernym
i łaskawym, nierychłym do gniewu i wielce dobrotliwym” („Księga Psalmów” 86,
15), i „pełnym litości” („KP” 103, 8);
to jednak się okazuje, że nikt nie zna potęgi jego „gniewu i zapalczywości” („Księga
Psalmów” 90, 11)]. Bóg zaś „Nowego Testamentu”
jest jednoznacznie kochającym całą ludzkość opiekuńczym Ojcem, współczującym,
miłosiernym, zbawiającym cały ród ludzki. Nie przypadkiem do dziś w synagogach
przeklina się wszystkie narody świata i błaga Boga, by wylał na nich swój
straszliwy gniew, podczas gdy w świątyniach chrześcijańskich uprasza się
Najwyższego o miłosierdzie dla całego świata. To są postawy antagonistycznie
przeciwstawne i nigdy nie będą komplementarne.
Cechujący chrześcijaństwo duch rezygnacji,
uniwersalistycznej miłości, wszechprzebaczenia, ofiarności posuniętej do granic
samozaparcia i samozaprzeczenia, z punktu widzenia ducha talmudycznego to nawet
nie idealizm, lecz co najwyżej odmiana krańcowej naiwności, jeśli nie
powiedzieć dobitniej – szkodliwej głupoty, będącej dla judaisty nie do
przyjęcia. Nawet czyniąc dobro talmudysta ma na względzie zarówno własny zysk,
jak i cudzą stratę. „Jeśli twój wróg jest
głodny, nakarm go, jeśli jest spragniony, napój go” – czytamy w żydowskich „Przysłowiach”. Ale nie po to, by
wrogowi ulzyć, lecz: „W ten sposób
postępując, złożysz na jego głowie rozżarzone węgle!”… W drugim tomie swej „Estetyki” G.W.F. Hegel zanotował: „Narodowość żydowską cechuje pierwotnie
stanowcza samoistność charakteru oraz dzikość zemsty i nienawiści; nawet
najpotężniejsze zjawiska przyrody opisywane są tu nie tyle ze względu na nie
same, ile jako świadectwo potęgi Boga, w porównaniu z którą tracą one
natychmiast swą samoistność; a także to, że zarówno nienawiść, jak i
prześladowania nie mają tu charakteru osobistego i nie są zwrócone przeciwko
pojedynczym osobom, lecz jako służba boża mają charakter zemsty narodowej,
skierowanej przeciw całym ludom. Widzimy to np. w późniejszych psalmach, a
szczególnie u proroków, którzy często życzą sobie i modlą się do Boga tylko o
nieszczęście i zagładę innych narodów i których największą siłą bywają
nierzadko klątwy i przekleństwa”… W „Ewangeliach”
natomiast nie znajdziemy żadnego przekleństwa, żadnej inwektywy skierowanej
przeciwko jakiemukolwiek narodowi, jeśli nie liczyć dość cierpkich słów Jezusa
pod adresem żydowskich elit.
Justyn Męczennik twierdził, że Syn Boży
objawił się początkowo (jako Prawda, Droga i Życie) filozofom greckim na długo
przedtem, zanim zstąpił na ziemię. Ojcowie Kościoła również nauczali, że
Sokrates i inni mędrcy świata antycznego byli chrześcijanami jeszcze przed
przyjściem Zbawiciela; że wszystko, co prawdziwe, wzniosłe i piękne w
chrześcijaństwie, niezauważalnie i w sposób niejako rozsiany żyło w świecie helleno-rzymskim
już dawniej i przenikało niepostrzeżenie do umysłów. Co więcej, dopiero
przemożny wpływ na doktrynę chrześcijańską mysli grecko-łacińskiej uczynił to
wyznanie uniwersalistycznym. Zarówno treść, jak i forma, olśniewających, lapidarnych,
alegorycznych, a jednocześnie prostolinijnych, refleksji Jezusa z Nazaretu są
bliższe kulturze helleńskiej niż tradycji „Pięcioksięgu
Mojżeszowego”, czy tym bardziej „Talmudu”.
Dlatego we wczesnym Bizancjum, jak twierdzą niektórzy historycy religii, orgiastyczny
bożek pogański Dionizos z łatwością przepoczwarzył się w świętego Dionizego,
Demetrios – w Dymitra, z bogini sztuk Minerwy Pallady wyrosła święta Palladya,
z bóstwa słońca Heliosa – święty Eliasz itd. W dziełach wielkich myślicieli
chrześcijańskich (Św. Augustyn, Św. Hieronim, Św. Tomasz z Akwinu, Mikołaj z
Kuzy, Tomasz Hamerken i in.) nie znajdziemy żadnego odwołania się do ksiąg
spisanych przez świeckich autorów żydowskich, natomiast pełno w nich cytatów z
Platona, Arystotelesa, Seneki, Cycerona oraz innych mędrców greko-rzymskich.
Niektóre nurty chrześcijaństwa, w
szczególności prawosławne, uważają judaizm za sektę satanistyczną i nie
widziały żadnych punktów stycznych miedzy tymi dwiema religiami. W XX wieku
jeden z najwybitniejszych uczonych Lew Gumilow napisze: „Najbliższym przyjacielem Szatana jest ognisty demon Jahwe, który
rozmawiał z Mojżeszem na górze Synaj; najwyższym świętym Szatana jest Judasz,
który zdradził Nauczyciela; ten, kto idzie za zasadą Judasza, wolny jest od
grzechu, ponieważ wszystko, co czyni, nazywa dobrem. Ci ludzie są poza dobrem i
złem. Dozwolone im wszystko, prócz prawdziwości i miłosierdzia”. Jezus
nazywał ich „żmijowym plemieniem”, „gadami”, „dziećmi Szatana”,
„kłamcami”. A wybitny uczony
izraelski John Strungell już w XXI wieku napisał, że „judaizm to potworna religia, która nie powinna istnieć”,
zaprzeczając tym samym słowom apostoła Pawła (Szawła), iż judaizm to szlachetne
drzewo, na którym wbrew naturze zaszczepiono „dziczkę”, czyli nauki Chrystusa.
Chrystianizm stanowił pierwotnie
radykalną negację ducha judaizmu. Z biegiem czasu jednak został w swym
zachodnim odłamie przez żydostwo opanowany, a doktryna poddana pełzającej
rewizji, tak iż w końcu powstała chimera „judeochrześcijaństwa”, zwana
dokładniej „żydokatolicyzmem”, (kościoły prawosławne zżydzeniu nie uległy), a
stanowiąca z kolei radykalne zaprzeczenie prawdziwego chrześcijaństwa i perwersyjne
wcielenie ducha talmudycznego. Toteż i Karol Marks, znany myśliciel żydowski, w
1844 roku napisał: „Chrystianizm powstał
z żydostwa i znów się w żydostwo przeobraził. Praktyczne panowanie ducha
żydostwa nad duchem chrześcijańskim osiągnęło w Ameryce Północnej zupełnie
niedwuznaczny wyraz normatywny, tak że nawet głoszenie ewangelii, nauczanie
religii chrześcijańskiej stało się przedmiotem handlu, a zbankrutowany kupiec
staje się kapłanem, podczas gdy wzbogacony ewangelista żyje z interesików”. Nic
nowego, bo przecie w „Drugim liście do
Koryntian” św. Paweł Apostoł zjadliwie wzmiankuje o dyszących obłudą i
wyrachowaniem „handlarzach słowa Bozego”…
W niektórych krajach judaizacja i merkantylizacja
kleru sięgnęło tak głęboko, że tam się pobiera zupełnie oficjalnie i wręcz
przymusowo poważne pieniądze za udzielenie sakramentu chrztu, spowiedzi czy
małżeństwa, a nawet za pogrzeb i samo miejsce pochówku na cmentarzu!.. Nie dziw
tedy, że wyznawcy islamu uważają euroamerykański świat pseudochrześcijański za
królestwo Szatana. Krytyka jednak rzekomego merkantylizmu kleru
chrześcijańskiego, choć częściowo słuszna, jest krzywdząca jako uogólnienie, gdyż
niezliczone i wiekopomne akty miłosierdzia i dobroczynności chrześcijańskiej,
olbrzymie zasługi w zakresie oświaty i krzewienia kultury znacznie przewyższają
to, co wynika z ludzkiej słabości i ułomności poszczególnych chrześcijan lub
tych, co to chrześcijan udają. Nie przypadkiem Mikołaj Bierdiajew nazwał jedna
z najlepszych swych książek: „O godności
chrześcijaństwa i niegodziwości chrześcijan”.
* * *
Pewien nurt gnostycyzmu, stanowiący – jak
to ujmuje profesor Marian Zdziechowski – próbę „ostrej hellenizacji chrześcijaństwa” w pierwszych wiekach nowej
ery, kategorycznie odrzucał teksty starotestamentowe jako satanistyczne i
sprzeczne z duchem „Ewangelii”.
Gnostycy, wywodzący się początkowo z narodu greckiego, odkryli straszliwą
tajemnicę, wszedli mianowicie w posiadanie wstrząsającej wiedzy (gnosis), że ów osobnik, który w „Pięcioksięgu Mojżeszowym” występuje pod imionami Jehowa-Adonaj-Elohim-Haszem-Sabaoth,
w rzeczywistości jest nie Bogiem, lecz Demonem Zła, ojcem i opiekunem zbrodniczego
narodu, mającym na imię Yaldabaoth (po aramejsku „Syn Chaosu”) lub Samael („Ślepy
Bóg”). Miało tego niezbicie dowodzić jego zachowanie, polegające na nieustannym
zachęcaniu Hebrajczyków do popełniania mnóstwa podłych, nikczemnych, okrutnych
czynów, szczegółowo i z lubością opisywanych przez autorów „Starego Testamentu”, że wspomnimy o
złupieniu Egipcjan, notorycznym wymordowywaniu przez agresywnych Hebrajczyków
rdzennych mieszkańców Palestyny, o licznych zdradach, kradzieżach,
wszeteczeństwach i mordach popełnianych przez takich żydowskich bohaterów
narodowych jak Mojżesz, Eleazar, Salomon, Dawid, Judyta, Estera i in., jak też o
czynnym osobistym udziale tego „boga” w owych zbrodniach i niegodziwościach.
Prawdziwy Stwórca – zdaniem greckich gnostyków – nie miał i nie ma nic
wspólnego ani z Żydami, ani z ich plemiennym bożkiem Jehową. Stworzył On kiedyś
świat idealny, wszechświat duchowy, w którym nie było materii, a który
zasiedlały wspaniałe istoty: Dobro, Doskonałość, Piękno, Miłość, Mądrość
(Sophia). Ta ostatnia była tak doskonała, że mogła sama tworzyć nowe istoty –
lecz wyłącznie za wiedzą i przyzwoleniem Stwórcy. Pewnego razu Sophia
zapomniała jednak o tym warunku i – wbrew własnemu zamierzeniu zresztą –
stworzyła Yaldabaotha, odrażającego Demona Zła, który z kolei stworzył świat
materialny i człowieka, opętanego siecią grzechów i cierpień, skazanego na
łańcuch nieskończonych narodzin, metamorfoz i śmierci. To Sophia, ubolewając
nad swym czynem, umieściła w duszy Adama i Ewy odrobinę niematerialnego Ducha
Bożego, dzięki czemu ludzie zyskali możność pozbywania się swego materialnego
istnienia i wznoszenia się do prawdziwego Stwórcy, aby osiągnąć wieczną
szczęśliwość i ostateczne ukojenie. Sophia wielokrotnie usiłowała ukazać
ludziom prawdziwy stan rzeczy, jawiła się m.in. Ewie w postaci Węża na Drzewie
Poznania; to ona uratowała Noego, ponieważ posiadał on wiedzę sakralną, którą
należało przekazać kolejnym pokoleniom ludzkości. Ubłagała też Chrystusa, aby
zstąpił do lodowatego królestwa Samaela, żeby jeszcze raz spróbować donieść do
ludzi tajemnicę tego świata. Jezus miał nie tylko opowiedzieć o prawdziwym
położeniu, ale i nauczyć ludzi prawidłowego zachowania po śmierci, gdy dusza
przejściowo uwalnia się z ciała, aby następnie wcielić się do kolejnego. Aby
uniknąc tego nieszczęścia i przenieść się do sfery Boga, dusza musi przejść
przez siedem sfer niebieskich, zarządzanych przez archontów stworzonych przez
Demona Zła, aby nie dopuszczał dusz zmarłych ludzi do połączenia się z Bogiem.
Pokonanie tych sfer jest możliwe tylko pod warunkiem, że dusza na progu każdej
ze sfer wypowie odnośne zaklęcie sakralne. Jeśli tego nie uczyni, wróci na
ziemię i zostanie wcielona do nowo rodzącego się ciała, aby znów cierpieć i
męczyć się w kolejnym bycie materialnym. W apokryficznych „Ewangeliach” Chrystus tego właśnie naucza, jak pokonać Yaldabaotha,
zwyciężyć śmierć, piekło i Szatana oraz wrócić na łono prawdziwego Boga Ojca.
Gnostycy uprawiali skrajny ascetyzm,
odwracali się od dóbr materialnych, nie zakładali rodzin, aby nie skazywać
swych ewentualnych dzieci na dolegliwości i przykrości życia doczesnego, czyli
faktycznie stali na pozycjach pesymistycznej myśli Teognisa, który – jak wiemy –
uważał, że dobrze jest umrzeć młodo, lepiej – zaraz po narodzinach, najlepiej –
wcale się nie narodzić.
* * *
Na antyżydowskie posunięcia Greków
Hebrajczycy odpowiadali z niespotykaną perfidią i specyficznym sprytem. Nie
tylko stworzyli własny, antychrześcijański nurt gnozy, ale i zakładali m.in.
rzekome pseudochrześcijańskie wspólnoty o charakterze orgiastycznym, czyli
dywersyjnym i demoralizującym, które miały widocznie na celu dyskredytację
Jezusa (jako – ich zdaniem – „posłańca diabła”) i Jego wyznawców. Tak np. w I i
II stuleciu nowej ery istniało przez pewien czas „judeochrześcijańskie” ugrupowanie
tzw. „ebionitów” (z hebr. „biednych”), zwanych też barbelitami lub zakchajami. Za
święty uznawali oni tylko „Pięcioksiąg
Mojżeszowy”, nazywali siebie jednak „chrześcijanami”, choć manifestowali
bardzo dziwną, absolutnie niechrześcijańską, obyczajowość. Nie mieli dzieci,
jak powiadali, ze względów religijnych, ponieważ uważali, iż ten świat jest zły,
a kto mnoży życie, mnoży bezsensowne cierpienie, gdyż każdy żywot ludzki stanowi
pasmo nieskończonej udręki. Postępowali więc tak, jak to opisuje w „Panarionie” Epifaniasz z Cypru (zm.
403): gdy podczas spółkowania mężczyzna czuł, że nadchodzi orgazm i wytrysk
nasienia, wyciągał członek z pochwy partnerki, ona zaś brała go w usta i łykała
tryskającą spermę; on z kolei zlizywał z jej twarzy resztki nasienia i obaj
zjadali je ze słowami „oto jest ciało chrystusa, oto jest nasza pascha”. Barbelici
uważali, że w spermie znajduje się siła umacniająca duszę; także i wydzielinom miesiączkowym
kobiet przypisywali podobne właściwości i je spożywali. Swe zaś ohydne
postępowanie usprawiedliwiali twierdząc, iż sam Jezus uprawiał rzekomo publicznie
seks tego rodzaju, zapraszając niewiasty do spożywania jego spermy. Obyczaje
ebionitów miały dać powód do wybrzydzania na amoralizm chrześcijan, choć
przecież była to sekta antychrześcijańskich zwyrodnialców i prowokatorów, dorabiających
do swych odrażających praktyk demagogię pseudoreligijną, a nic wspólnego z
chrześcijaństwem nie mająca. Był to zresztą ewidentny przejaw dywersyjnej i przewrotnej
„awody”, czyli żydowskiego religijnego obowiązku poniżania, wyśmiewania i
niszczenia wszelkich nieżydowskich dzieł kultury duchowej.
Judaizm nigdy nie poczuwał się do pokrewieństwa
z chrześcijaństwem (uczony rabin Meir nazywał „Ewangelie” „księgami niegodziwości”), chyba że podkreślał, iż
jest jego „ojcem” lub „starszym bratem”, a w „Talmudzie” znajduje się mnóstwo jaskrawo antychrześcijańskich sformułowań.
„Encyklopedia Judaica” twierdzi, że „Talmud jest uważany przez większość Żydów
za najwyższy autorytet… Nawet Biblia zeszła na drugie miejsce”. Zresztą w
traktacie „Berachot” czytamy: „Absolutna przewaga Talmudu nad
Pięcioksięgiem Mojżeszowym powinna być uznana przez wszystkich… Słowa mędrców
są ważniejsze niż słowa proroków”. Stojąc na odmiennych pozycjach ideowych
także Douglas Reed stwierdza: „Talmud
stanowi antychrześcijańską kontynuację Tory… Jako twór epoki chrześcijańskiej,
wymierzony jest przeciwko jej ideologii”… Dla wyznawców judaizmu słowa
Jezusa, zapraszające wyznawców do (niech nawet tylko symbolicznego) picia Jego
krwi i jedzenia Jego ciała, stanowią jakąś niewyobrażalną, dziką obrzydliwość,
wołającą o pomstę do nieba! A to tym bardziej, że moralność talmudyczna
kategorycznie zakazuje spożywania czyjejkolwiek (nie mówiąc o ludzkiej!) krwi w
jakiejkolwiek postaci, czy jedzenia mięsa ludzkiego. W wigilię więc swej paschy
Żydzi wypowiadają sakramentalne słowa modlitwy: „Wylej na nich [chrześcijan] gniew
swój, szał gniewu Twego niech ich ogarnie i zniszczy”... A oto garść odnośnych
dalszych fragmentów z „Talmudu”:
– „Psa
należy więcej szanować niż chrześcijanina... Nasienie gojów jest nasieniem zwierząt,
a ich pożycie małżeńskie jest jak parzenie się bydła” (Sanhedryn 74b Tosefta). W
„Księdze Ezdrasza” natomiast „nasienie” (czyli sperma) Izraela jest
nazywane „świętym”. I dalej „Talmud”:
– „Pewne
jest, że niewola nasza będzie trwała aż dotąd, dopóki nie zostaną wytępieni goje,
sprawujący rządy nad ludami czczącymi bożków” (Księga Zohar, cz. I, 219b).
– „Miejsce
kultu chrześcijańskiego nazywa się „bet tifla” – „dom głupoty”, nikczemności” (Szulchan aruch, Jore Dea 150, 2).
– „Jezus
Nazaretańczyk zdechł jak zwierzę i został pogrzebany w kupie nieczystości, na której
leżą porzucone zdechłe psy i osły” (Księga
Zohar, II, 282a). W innym miejscu się powiada, że ciało ukrzyżowanego
Jezusa nie zmartwychwstało, lecz zostało, podobnie jak ciała dwóch zbrodniarzy,
wyrzucone na śmietnik i rozszarpane przez zdziczałe bezpańskie psy.
– „Odszczepieńców
Izraela, tych co odpadli do kultu akumów, powinno się zabijać; kto ma władzę ich
zabijania, niech zabija jawnie, mieczem; jeśli nie, to niechaj sięga do podstępu,
aż wszyscy wyginą” (Choszen Hamiszpat
425, 5).
– „Zniszcz
życie chrześcijanina i zabij go; będziesz bowiem miły Majestatowi Bożemu jako ten,
który składa ofiarę” (Sefer Or Izrael
177b). Uczony rabin Paul David Drach stwierdza (1844): „W stosunku do chrześcijaństwa nie tylko nie obowiązują przykazania
prawa, sprawiedliwości i miłości bliźniego, ale samo ich stosowanie jest
przestępstwem. Talmud wyraźnie zabrania ratowania nie-Żyda od śmierci,
zwrócenia mu jego własności, okazywania mu litości”.
Od samego momentu narodzin chrześcijaństwa
wyznawcy judaizmu traktowali je jako skandaliczną, gorszącą i niebezpieczną doktrynę;
zwalczali na wszelkie możliwe sposoby, posuwając się już w starożytności do fabrykowania
w języku koptyjskim, greckim, łacińskim fałszywych ewangelii. Z fałszywej „Ewangelii Judasza” wynikało, że to on
właśnie był człowiekiem szlachetnym i dobrym, a Jezus – bękartem i przewrotnym łajdakiem.
Nie przypadkiem tedy po przewrocie żydobolszewickim w prawosławnej Rosji Lew Trocki
(Lejba Bronsztejn) planował (1918) na miejscu zniszczonej Świątyni Opatrzności
Bożej w Moskwie, lub w Soborze Matki Bożej Kazańskiej, ustanowić wysoki na 35 metrów złoty posąg
Judasza (wzorowany na takiej dokładnie kolumnie Nerona, stojącej ongis w
pośrodku amfiteatru rzymskiego), jako symbol ostatecznego pokonania chrześcijan
przez Żydów.
Nie od rzeczy byłoby bodaj przypomnieć,
iż w 64 roku Miasto Rzymskie zostało w kilku miejscach podpalone przez Żydów,
którzy perfidnie podszepnęli otoczeniu Nerona, iż to rzekomo chrześcijanie
dokonali tej zbrodni. Prowokacja się powiodła i na rozkaz imperatora dokonano
na około 900 wyznawcach Chrystusa, w tym na św. Piotrze i św. Pawle, wyjątkowo
bestialskich mordów – jako karę za podpalenie stolicy imperium, która spłonęła
wówczas w 75%. Ta prowokacja była niewątpliwie „ein Meisterstück”, jak zresztą multum innych w tymże mistrzowskim
wykonaniu.
Zaznaczmy na marginesie, że – według
niektórych uczonych – Judasz powiesił się wcale nie dlatego, że miał wyrzuty
sumienia po zdradzeniu Jezusa, lecz dlatego, że ktoś ukradł mu 30 srebrników,
które donosiciel zakopał był w schowku w ogrodzie getsemańskim.
Żydowscy uczeni i duchowni, jak Józef
Flawiusz czy Martin Buber, odmawiają Chrystusowi boskości, co też czyni cała
doktryna współczesnego judaizmu... Fundamentalna „Encyclopedia Judaica” (Bd. 9, S. 54-55, Berlin 1932) podaje: „Jezus von Nazareth wurde etwa zwei bis vier
Jahre vor dem Beginn der rezipierten christlichen Zeitrechnung in dem Städtchen
Nazareth (Untergaliläa) geboren als Sohn des Zimmermannes Josef und der Maria
(Miriam). Er hatte noch vier Brüder (Jacobus, Joses, Juda und Simon) und
mindestens zwei Schwestern”. – „Jezus z Nazaretu urodził się około drugiego czy
czwartego roku przed początkiem domniemanej ery chrześcijańskiej w miasteczku
Nazaret (Dolna Galilea) jako syn cieśli Józefa i Marii (Miriam). Miał jeszcze
co najmniej czterech braci (Jakuba, Jozuego, Judę i Szymona) oraz co najmniej dwie
siostry”. Tyle uczeni autorzy encyklopedii żydowskiej. Zresztą o „braciach Pana” Jezusa wspomina także
apostoł Paweł w „Pierwszym liście do
Koryntian” (9, 5), jak i w „Liście do
Galatów” wzmiankuje, iż spotkał w Jerozolimie Jakuba, „brata Pana”. Co prawda niektórzy egzegeci interpretują tych „braci”
jako rzekomych „kuzynów”, ale przecie św. Paweł mówi jednak nie o kuzynach
tylko o braciach. A z pewnością wiedział, co mówi. Można do tego dodać, iż
wszyscy spośród rodzeństwa Jezusa zostali jakiś czas po ukrzyżowaniu Zbawiciela
skrytobójczo przez Żydów pomordowani.
„Talmud”
– jak wskazaliśmy
powyżej – wręcz zieje opętańczą nienawiścią do Jezusa i chrześcijaństwa, nazywa
Syna Bożego „głupcem”, „psem”, „bałwochwalcą”, „płodem lubieżności”,
„bezbożnikiem”. Średniowieczne żydowskie dzieło „Toledoth Jeshua” czyli „Życie
Jezusa”, stanowiące dotychczas podręcznik wiedzy o chrześcijaństwie w
szkołach żydowskich na całym swiecie, przypisuje Mu pochodzenie z nieprawego
łoża, czarnoksięstwo i haniebną śmierć; nazywa Chrystusa „bękartem”,
„szarlatanem”, „kłamcą”; podaje, iż był On nieślubnym synem Marii, żony
fryzjera, i rzymskiego żołnierza o nazwisku Pantera. Księga ta sugeruje, że Galilejczyk
nie został ukrzyżowany, lecz na mocy decyzji Sanhedrynu 40 dni spędził uwiązany
do pręgierza, po czym został ukamienowany i powieszony w święto paschy, a
obecnie męczy się w piekle w kipiącym łajnie.
Także uczony żydowski Josef Kastein w
obszernym opracowaniu pt. „History and
Destany of the Jews” (New York 1933)
nazywa Jezusa „bastardem” i „wykolejeńcem”.
Profesor Heinrich Graetz w pomnikowym dziele
„Historia Żydów” (t. III) pisze nie
bez sprytu: „Jezus, (Jeszu, skrócone z Jeszua,
ur. około 4 roku przed erą chrześcijańską) z Nazaretu, miasteczka w dolnej Galilei
na południu Seforydy, był pierworodnym synem nieznanego skądinąd cieśli Józefa z
żony tegoż Miriam, czyli Marii, matki czterech innych jeszcze synów Jakuba, Józefa,
Szymona i Judy, tudzież kilku córek. Czy Józef, albo też matka jego (Jezusa) pochodzili z rodu Dawida, rzecz ani udowodniona,
ani udowodnić się dająca (...). Jako Galilejczyk nie dosięgał Jezus żadną miarą
owego poziomu nauki Zakonu, na jakim dzięki szkołom Szammaja i Hillela stanęła Judea.
Szczupły zasób wiedzy i zaniedbane półaramejskie narzecze rodzinne zamykały w obrębie
Galilei jego działalność. Lecz brak erudycji wetowały w nim przymioty moralne. Zdobiły
go niewątpliwie cnoty wysokie i świętość żywota. Słodyczą i pokorą przypominał Hillela,
którego, jak się zdaje, za wzór w ogólności sobie obrał, a którego złotej sentencji
„nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe”, użył za podwalinę swojej nauki. Jak Hillel,
poczytywał też Jezus pojednawczość i zgodliwość za cnoty najwyższe.”
Nawiasem mówiąc, koptyjski kapłan
chrześcijański Arianus także negował boskość Jezusa z Nazaretu, powiadając, że
nikt nie może być „synem bożym”, gdyż nie wolno równać człowieka z Bogiem,
ponieważ Bóg jest duchem, a człowiek ciałem, czyli należy do stworzenia,
którego formy istnienia rodzą się i umierają, Bóg zaś jest nieśmiertelny. Prócz
tego syn nie może być sam dla siebie ojcem, a Bóg nie może płodzić dzieci z
kobietami.
Te poglądy charakteryzowały też
najstarsze kościoły chrześcijańskie: ormiański, albański (istniał na Kaukazie
od 304 do 1836, kiedy to został zniesiony przez carat rosyjski), syryjski, koptyjski,
iberyjski (gruziński) i inne, które nie negowały Chrystusa, ale i nie równały
Go z Bogiem. Ojciec to ojciec, a syn to syn. Wszystkie te kościoły są starsze
od greckiego i rzymskiego i mocno się od nich różnią zarówno pod względem
doktrynalnym, jak i organizacyjnym (żaden z nich np. – w przeciwieństwie do
kapłanów polskiego żydokatolicyzmu – nie uważa Jezusa za Żyda). Pierwsza
Stolica Apostolska, jednocząca kościół kaukasko-albański, ormiański i
gruziński, znajdowała się w Derbencie, światowym centrum ówczesnego
chrześcijaństwa. W latach 311-312 dołączyło do nich Bizancjum, a Rzym znacznie
później. Styl architektury sakralnej zwany bizantyjskim faktycznie jest stylem
ormiańskim, gdyż cerkiew grecka zapożyczyła go od kościoła ormiańskiego,
najstarszego w skali powszechnej.
Dopiero później chrześcijaństwo
ostatecznie utwierdziło się w Cesarstwie Rzymskim: chrześcijanie – przedtem
wydrwiwani i prześladowani – burzyli pradawne świątynie Hellenów, wypędzali, a
przeważnie mordowali, ich kapłanów, spalili bibliotekę w Aleksandrii, wrzucając
do ognia wszystkie co do ostatniego rękopisy dzieł Platona, Arystotelesa,
Herodota, innych geniuszy i uczonych mężów, których znamy dziś wyłącznie z
imienia. Przetrwały tylko te rękopisy, które przedtem nabyli i wywieźli do
swych uniwersytetów Arabowie. Uratowała się jednak w ten sposób tylko niewielka
część owych nieocenionych skarbów mądrości i kultury. Zaczęło się zaś od tego,
że imperator Rzymu Konstantyn, nazwany później „wielkim”, [pochodzący z
nieprawego łoża, okrutny i krwawy władca, który jeszcze w 326 roku zesłał na
bezludną wyspę swego syna z pierwszego małżeństwa Crispusa i kazał go tam otruć
za rzekomy romans z macochą, czyli drugą żoną Konstantyna Faustą; rok później
rozkazał zaryglować drzwi łaźni, w której ona brała kąpiel, i tak palić w
piecu, aż się nieszczęśniczka z gorąca udusi, co się też dokonało], jeszcze w
321 roku zezwolił chrześcijanom na swobodne wyznawanie swej konfesji, sam zaś się
nawrócił dopiero w 337, w ostatnim roku swego życia. Odtąd chrześcijanie z
prześladowanych stali się prześladowcami.
* * *
„Chrześcijaństwo
– jak pisał Mikołaj Bierdiajew
– uwolniło człowieka od władzy kosmicznej
nieskończoności, w której był przedtem pogrążony... Postawiło go na nogi, umocniło,
uzależniło osobiście od Boga, a nie od natury”. Obudziło w nim nie tylko fundamentalne
poczucie indywidualnej odpowiedzialności za swój los, ale też uczyniło go niejako
centrum całego Uniwersum, istotę, o którą troszczy się sam Bóg. Było to niesłychanym
wywyższeniem człowieka i rodzaju ludzkiego (inna kwestia – czy naprawdę usprawiedliwionym).
Kolejna nauka, która przyciągała ludzi do chrześcijaństwa, to teza o tym, że
kapłan, za takim czy innym wynagrodzeniem, może jakoby czynić niebyłymi, „odpuszczać”
dowolne wykroczenia i zbrodnie, czyli grzechy. Dla ludzi grzesznych była to
koncepcja niesłychanie pociągająca, jeśli nie powiedzieć wygodnicka, a dla
kapłanów – źródło niezgorszych profitów i możliwość trzymania trzódki na
krótkim pasku.
Wysokiej kultury moralnej także
chrystianizm nauczyć ludzi nie potrafił. Bestializm tego gatunku okazał się i
tym razem silniejszy od najszlachetniejszych nauk. „Chrześcijaństwo – pisał w 1916 roku Franz Brentano – z całego swego ducha jest religią pokoju i
tego swego charakteru nie zatraciło także dziś, choć raz po raz głupota
sprawia, że prowadzone są wojny rzekomo w obronie religii”. Oto na początku
XVI wieku osławiony konkwistador Francisco Pisarro nie tylko ogniem i mieczem
podbija Indian Ameryki Południowej: podczas pertraktacji z tubylcami „podarowano”
im odzież zdjętą uprzednio ze zmarłych na ospę. Spowodowana w ten sposób
epidemia zabrała życie 3 000 000 osób tylko na terenie Peru i Chile.
250 lat później, pod koniec XVIII wieku już inni „cywilizowani Europejczycy” i
twardzi „chrześcijanie”, czyli Angloamerykanie, zastosowali dokładnie ten sam
sposób, wręczając zbuntowanym aborygenom stanu Ohio kilkadziesiąt kołder i
chust, zabranych ze szpitala dla chorych na ospę. Po tych „pokojowych
pertraktacjach” powstanie tubylców wygasło w ciągu niewielu tygodni – wymarło
90% „buntowników”…
Co prawda, sprawa nie jest taka prosta,
jak może się wydawać. W późnym średniowieczu Kościół Katolicki jeszcze był nie
zatracił zdolności do dostrzegania i zwalczania Szatańskiego Nasienia w
świecie, demaskował je i – gdy było to konieczne – palił na stosach.
Królewskiej parze małżeńskiej Izabeli Aragońskiej i Ferdynandowi tylko dlatego
udało się stworzyć w swoim czasie największe w dziejach ludzkości imperium
hiszpańsko-katolickie, że wyczyścili swój kraj z wszelkiej maści degeneratów i
siewców rozkładu. Gdy ci jednak do Kościoła nie tylko przeniknęli, ale i go
opanowali, nie tylko Hiszpania, ale wręcz wszystkie państwa katolickie i
szerzej chrześcijańskie, rozsypały się i legły w gruzach, przekształcając się w
XXI wieku we wszeteczną, znarkotyzowaną, zapitą, kompletnie ogłupioną,
stanowiąca pośmiewisko ludzkości, miazgę.
Niektórzy badacze twierdzą, iż Żydzi od
tysiącleci mają zwyczaj przebierania się i przyozdabiania w szaty tych narodów
i kultur, które zamierzają rozłożyć od wewnątrz, opanować i zniszczyć. Biorą
np. cudze nazwiska i udają, iż wyznają obce religie, choć tak naprawdę
pozostają wewnątrz duszy Żydami i tylko Żydami. Tak uczynił Żyd Szaweł,
zmieniając swe imię na łacińskie Paulus, by wślizgnąć się w szeregi wczesnych
chrześcijan, prezentując się jako rzekomy najbardziej żarliwy wyznawca poglądów
Jezusa Chrystusa, reinterpretując jednak nauki Mistrza w duchu talmudycznym,
powodującym chorobę społeczną zwaną kretynizmem i neotenią (dziecięcą
ignorancją u dorosłych) i wprowadzając w obręb chrześcijaństwa kult głupoty,
prostactwa, antyintelektualizmu, jak też bajkowe nonsensy w rodzaju doktryny o
„grzechu pierworodnym”.
* * *
Teologowie prawosławni negują przynależność
Jezusa z Nazaretu do rasy żydowskiej i podzielają tradycyjny pogląd m.in. nauki
greckiej i niemieckiej o tym, że Chrystus wywodził się albo ze środowiska asyryjskiego
(aramejskiego), albo greckiego, a w każdym razie – był reprezentantem rasy aryjskiej;
w Afryce najczęściej uważa się, iż Chrystus był Murzynem. [Aramejczycy
przywędrowali na Przedni Wschód w XII wieku p.n.e., zasymilowali tu Amorytów, których
Hebrajczycy uważali za swych zaklętych wrogów, a później narzucili swój język
nawet Asyrii i Babilonii. Była to łacina owych czasów, język nauki i kultury; w
nim zostały spisane starotestamentowe księgi Ezdrasza, Daniela, a nawet „Talmud”. ]. To nie Hebrajczycy, lecz właśnie
Asyryjczycy najwcześniej przyjęli nauki Chrystusa i byli pierwszymi ich krzewicielami
na terenie Arabii, Chin, Indii, Mongolii. Profesor George Mamisho Lamsa utrzymuje
w książce „Jesus, my Neighbour”, że Chrystus
wywodził się poza wszelką wątpliwością z niezamożnej rodziny asyryjskiej. W 1967
roku w Bejrucie ujrzała świat książka Abrohoma Noro „My Tour in the Parishes of the Syrian Church and Lebanon”, której autor
dowodzi, iż zarówno w „Starym” jak i w
„Nowym Testamencie” rozbrzmiewa mowa Asyryjczyków,
święty język aramejski, w którym głosili swe nauki Jezus Chrystus i apostołowie.
I tak np. w starotestamentowej „Drugiej Księdze Królów” czytamy: „Mów, prosimy, do sług twoich po aramejsku, gdyż
rozumiemy ten język; nie mów do nas po hebrajsku wobec słuchającego ludu, który
jest na murach”. Ze słów tych wynika, że mieszkańcy (tłum, stojący na murach)
byli przeważnie Asyryjczykami i Aramejczykami, i że to spośród nich rekrutowali
się później także pierwsi zwolennicy Jezusa, który – skoro w ogóle można o tym mówić
– spośród nich się wywodził, a nie z o wiele zamożniejszej ludności żydowskiej,
stanowiącej elitę finansową wieloetnicznej i wielokulturowej wówczas Palestyny.
Przecież przyszedł na świat w zwykłej stajni, w asyryjskiej miejscowości Betlejem
(nazwa znaczy po asyryjsku – „Dom Chleba”). Być może także to obce pochodzenie spowodowało
ze strony oligarchii, faryzeuszy i reszty ludności hebrajskiej ową tak charakterystyczną
nienawiść i zapadnięcie w końcu aż dwóch wyroków kary śmierci na Jezusa podczas
nocnych posiedzeń sanhedrynu.
Język asyryjski jest do dziś językiem żywym,
mówi nim około pół miliona osób, mieszkających w różnych krajach. Są to
prawosławni chrześcijanie. Współczesny język asyryjski uformował się na podstawie
dwu substratów: staroaramejskiego oraz asyryjsko-babilońskiego (akkadyjskiego).
Asyryjczycy stanowią zupełnie samodzielny naród, o tysiące lat starszy od Hebrajczyków,
ale samo ich istnienie, jak i ich wizja dziejów, są skrzętnie i ostentacyjnie przemilczane
przez panujące obecnie nurty prożydowskiej historiografii; a w Syrii, gdzie
mieszkają, napuszczono na nich w XXI wieku morderców z tzw. Państwa Islamskiego.
Zauważalną rolę na Bliskim Wschodzie odgrywali
w swoim czasie, jak zauważyliśmy powyżej, właśnie Aramejczycy. Na przełomie XII
i XI wieku p.n.e. zorganizowali państwo w dorzeczu środkowego Eufratu, skąd ekspandowali
na Mezopotamię, nie tworząc jednak wielkiego organizmu państwowego, lecz drobne
jednostki polityczne. „Prawdziwego podboju
natomiast dokonał ich język. W okresie między II wiekiem p.n.e. do VII wieku nowej
ery językiem aramejskim mówiły ludy zamieszkujące obecny Irak, Syrię, Liban, Izrael
i Jordanię (np. Chrystus i apostołowie mówili po aramejsku, a nie po hebrajsku).
Spadkobiercą języka aramejskiego został język syryjski, który dotrwał do XVII wieku,
później zaś zszedł do roli języka liturgicznego kilku drobnych sekt religijnych”
(Patrz: „Mały słownik antropologiczny”,
Warszawa 1976, hasło „Semickie ludy”).
W „Biblii” spotyka się wiele imion i nazw
aramejskich, np. Emanuel znaczy „Bóg z nami”, Jeruzalem – „Miasto pokoju”. Po aramejsku,
jak zauważyliśmy powyżej, głosił swe kazania Jezus z Nazaretu i w tymże języku ojczystym
wypowiedział swe ostatnie słowa: „Eli, Eli,
lema sabachtani?” – „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”
Liczni uczeni greccy, niemieccy, rosyjscy,
rumuńscy uważają, iż sama treść i duch nauk Chrystusowych mają charakter głęboko
sprzeczny z tradycyjną [wypełnioną resentymentem, trwogą, nienawiścią i
mściwością] mentalnością żydowską; że cechuje je otwartość i szczerość, bezinteresowność,
wzniosły idealizm, zupełny brak zmaterializowania, wyrachowania, merkantylizmu
i egoizmu narodowego. Jeszcze Tacyt zresztą twierdził, że aryjskie plemiona północne
cechuje, jako urodzoną „rasę panów”, niechęć do liczenia i mierzenia wszystkiego
łokciem, bezinteresowny pęd do nowych lądów, niepokój moralny, duch odkryć, magnetyczna
moc wielkich ideałów. H.F.K. Günther, antropolog niemiecki, pisał, że nawet przestępstwa
Aryjczyków różnią się od przestępstw „ras niższych”. O ile kryminaliści rekrutujący
się z tych ostatnich to są po prostu „nikczemni
łajdacy – drobni złodzieje, fałszerze pieniędzy,
uwodziciele cudzych żon, zawodowi żebracy”, o tyle zbrodniarze nordyccy „są zdolni do zbrodni pięknych i wielkich”, straszliwych,
budzących zgrozę i respekt. A przecież „rewolucyjne” nauki chrześcijaństwa były
dla swoich czasów czymś niewyobrażalnym, nowatorskim i piorunującym – były moralną
i intelektualną „zbrodnią”.
Leo Woltmann, socjolog niemiecki, dowodził,
że matką św. Pawła apostoła była Greczynką. Tak wielki człowiek „nie mógł być Żydem czystej krwi”. O Jezusie zaś Woltmann pisał: „Nie ma najmniejszego dowodu na to, że jego rodzice
byli żydowskiego pochodzenia. Galilejczycy mieli niewątpliwie jakąś część krwi aryjskiej,
a na dodatek: pierwiastek aryjski manifestuje się wyraziście w naukach Chrystusa,
w jego ofiarności, w braku egoizmu czy zachłanności lub ducha przekupstwa... Czy
zaś Józef był Galilejczykiem, czy nie – to nie ma znaczenia, ponieważ Jezus nie
miał ojca”... Chrystus postępował jak Aryjczyk, a więc był Aryjczykiem. Nie
przypadkiem Stewart Houston Chamberlain stwierdzał: „Aryjczykiem jest każdy, kto działa jak Aryjczyk, niezależnie od jego genealogii”.
Bezinteresowność zaś, odwaga i moralny maksymalizm Chrystusa mają niezbicie
potwierdzać jego aryjskość. Niektórzy autorzy „Talmudu”, a także Adolf Hitler i Alfred Rosenberg nie wątpili, że
ojcem Jezusa był oficer legionów rzymskich o imieniu Pantera, którego łączyła z
Marią, jako niezamężną kobietą, mającą czworo starszych dzieci, miłość. Inni autorzy
„Talmudu” z kolei złośliwie
twierdzili, że ojcem tych dzieci był pewien Żyd, prowadzący hulaszczy tryb
życia. Namnożyło się tedy w tym temacie mnóstwo niedorzeczności. Co jednak
mówią o tym źródła bardziej obiektywne?
Prokonsul Palestyny w okresie pierwszych
dziesięcioleci nowej ery Lentulus donosił do Rzymu o wyglądzie zewnętrznym Jezusa
z Nazaretu, jak następuje: „Wzrostu jest wysokiego,
włosy ma jasne, prawie gładkie, spadające do ramion, a u dołu nieco falujące. Linie
nosa i ust są nienaganne, broda gęsta, postawa wyprostowana i dumna, ruchy rąk i
ramion harmonijne”. Dwa tysiące lat później zespół naukowców rosyjskich na podstawie
skrupulatnej analizy setek tekstów pisanych z pierwszych pięciu dziesięcioleci nowej
ery (kiedy to żyli i pisali ci, którzy znali Go osobiście), Ewangelii, apokryfów,
pism polemicznych oraz mikrobiologicznego zbadania Całunu Turyńskiego stwierdził,
że wszystkie te dane nie przeczą sobie nawzajem, jeśli chodzi o wygląd Syna Bożego.
Jezus był mężczyzną szczupłym, lecz raczej wysokim, mierzącym 185 cm , mającym jasne kasztanowe,
lekko falujące włosy, wąską pociągłą twarz z prostym, wydatnym nosem, oczy z zabarwioną
na żółtawo tęczówką. Jego palce były długie, dłonie wąskie, sylwetka nieco pochylona
do przodu, jedno ramię nieco wyższe od drugiego. Pod względem charakterologicznym
musiał to być ktoś obdarzony niepospolitą mocą ducha, ponadprzeciętną inteligencją,
potężną siłą woli, ogromną pracowitością – czysty okaz osobowości charyzmatycznej.
Z opublikowanych rezultatów badań wynika, iż Jezus nie należał do rasy semickiej,
lecz do aryjskiej, wywodził się z jednej z greckich kolonii, gęsto rozsianych na
wybrzeżach i wyspach Śródziemnomorza i Bliskiego Wschodu.
Fakt, że „goj” poważył się reformować i poprawiać,
a nawet znosić, niewzruszone nauki Mojżesza, odrzucał i obalał tezę w judaizmie
najważniejszą, mianowicie doktrynę o „bogowybraności” narodu żydowskiego, wywołał
szczery i niepohamowany gniew zarówno elit, jak i całego ludu Izraela; domagali
się więc zabicia tego „zbrodniarza”, wołając „krew jego na nas i nasze dzieci!”. I dopięli swego. Jak zawsze.
Badania mikrobiologiczne Całunu
Turyńskiego, przeprowadzone powtórnie w 2011 roku przez zespół naukowców
włoskich, ostatecznie obaliły wcześniejsze o dwadzieścia lat wnioski badaczy żydo-amerykańskich
o tym, że jakoby Całun pochodził z okresu średniowiecza (ok. 1260-1390). Ich
ekspertyza m.in. ustaliła: „Włosy
rozrzucone są na suknie, nieduża broda i wąsy. Prawe oko zamknięte, lewe słabo
otwarte. Nad lewą brwią kropla krwi. Kość nosowa złamana ciosem z lewej strony.
Nad skronią z lewej strony twarz rozbita, są ślady obrzęku. Po prawej stronie
ust plama krwi. (...) Całun stanowi oryginał, pochodzi z pierwszego stulecia
naszej ery i nie jest późniejszym falsyfikatem”. Ustalono, że Jezus miał
grupę krwi AB, że w niej był podwyższony poziom bilirubiny, co z kolei wskazuje,
iż Zbawca zmarł na skutek tortur w stanie głębokiego stresu i nadludzkiego
cierpienia. (Jak twierdzą naukowcy amerykańscy i izraelscy na podstawie badań
eksperymentalnych, śmierć po przybiciu do krzyża następuje w ciągu 12 minut,
ale Jezus męczył się znacznie dłużej, a przejęty współczuciem legioner rzymski,
aby skrócić te katusze, zadał Mu cios włócznią pod lewe żebra, w serce).
O nieżydowskim charakterze poglądów i całej
działalności Jezusa Chrystusa pisali w swoim czasie tak wybitni filozofowie, jak
spalony na stosie przez inkwizycję Giordano Bruno, Franciszek Bacon, Arthur Schopenhauer,
Gustave Le Bon, Ernest Renan, Tadeusz Zieliński, Ludwig Feuerbach, Georg W. F.
Hegel i in. Obecnie coraz częściej podkreśla się okoliczność, że wśród ludów
Palestyny znajdowali się m.in. waleczni Galilejczycy, którzy nigdy nie uznali
zwierzchnictwa nad sobą ani Hebrajczyków, ani Rzymian, jak też Samarytanie,
szczególnie znienawidzeni przez Żydów. Były to ludy radykalnie odmienne od
Hebrajczyków. Według wielu badaczy nie tylko cechy fizyczne i morfologiczne są dziedziczne,
ale rasowo i genetycznie warunkowane są też stereotypy mentalne, paradygmaty i style
myślenia, sposoby spostrzegania świata i wzorce postępowania. Duchowość zaś i nauki
Chrystusa daleko odbiegały od tradycji hebrajskiej. Co więcej, Jezus uważał
intelektualistów hebrajskich „za wrogów
Boga i ludzi i na nich przede wszystkim skupiał swą wzgardliwą krytykę.
Atakował w nich i w ich religii dokładnie to samo, co syjoniści uważają za swą
wyróżniającą cechę – żydowskość i judaizm. Religia Jezusa była bez wątpienia
przeciwieństwem wiary dzisiejszego ortodoksyjnego Żyda czy ówczesnego
faryzeusza” (Douglas Reed).
Co więcej, poważni uczeni podkreślają
istotne podobieństwo mentalności helleńskiej, rzymskiej i chrześcijańskiej. „Chrześcijańska miłość do osoby stała się możliwa
dopiero na gruncie późnoprofetycznej i antycznej „humanitatis”, która uprzednio,
w nader skomplikowanych procesach historycznych, w poważnym stopniu podważyła starogrecki
i starorzymski porządek miłości, polegający na miłości do przyjaciela i nienawiści
do wroga, szacunku dla człowieka wolnego i pogardzie dla niewolnika” (Max Scheler,
„Istota i formy sympatii”). U źródeł chrześcijaństwa
leży przede wszystkim idea nie partykularnego, narodowego jak u Żydów,
zbawienia (patriarcha Abraham czuwa bez przerwy u bram raju i według
obrzezanego, lub nie, penisa wnioskuje, kto ze zmarłych jest Żydem i
automatycznie idzie do raju, a kto nieobrzezanym gojem, którego równie
automatycznie należy strącić do piekła), lecz zbawienia powszechnego (apokatastezy).
Jak pisał Orygenes, Chrystus nie może cieszyć się pełnym szczęściem tak długo, póki
chociażby jeden członek Jego ciała (czyli chociażby jeden jedyny człowiek) pogrążony
jest w cierpieniu. Jakżeby tedy chrześcijanin
mógł być niewrażliwy na ból świata? Toteż Miguel de Unamuno w „Agonii chrześcijaństwa” spostrzegł: „Chrystianizm jest wartością ducha
powszechnego, która ma swe korzenie w tym, co najcenniejsze w ludzkiej
indywidualności”. Geneza tej doktryny była jak najbardziej szlachetna.
Francuski uczony Marcel Simon zauważał: „Przedstawiciele ortodoksji chrześcijańskiej,
a szczególnie katolickiej, czyniąc z absolutnej oryginalności kryterium prawdy,
nie chcieli uznać w genezie chrześcijaństwa wpływów i wkładów obcych. Ich zdaniem
chrystianizm wyjaśniają dopiero jego ewangeliczne początki... Chrystianizm więc
pojawił się w intelektualnym i religijnym środowisku hellenizmu jako coś zupełnie
nowego, nieporównywalnego nawet z tym, co wydawało się do niego podobne. Przeprowadzenie
porównań, podkreślanie pewnych podobieństw i wpływów hellenizmu na rodzący się Kościół
równało się niezrozumieniu istoty objawienia”... Inni znów badacze widzieli
w chrześcijaństwie po prostu uboczny produkt religijności starogreckiej. „Naprawdę trudno byłoby zrozumieć chrystianizm
św. Pawła odrzucając całkowicie religijność hellenistyczną” (Marcel Simon, „Cywilizacja wczesnego chrześcijaństwa”).
Temat jest nadal otwarty i wart przemyślenia.
Aby nie było jednak dwuznaczności,
przypomnijmy, iż kanon nauki chrześcijańskiej spoczywa na tzw. „sześciu
prawdach wiary”:
1. Jest jeden Bóg.
2. Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który
za dobro wynagradza, a za zło karze.
3. Są trzy Osoby Boskie: Bóg Ojciec, Syn
Boży i Duch Święty – czyli Trójca Przenajświętsza.
4. Syn Boży stał się człowiekiem i umarł
na krzyżu dla naszego zbawienia.
5. Dusza ludzka jest nieśmiertelna.
6. Łaska Boża jest do zbawienia
koniecznie potrzebna.
Właśnie te prawdy są najczęściej
przedmiotem wrogiej „krytyki” ze strony licznych doktryn i organizacji
antychrześcijańskich, i to od ponad dwu tysięcy lat.
W periodyku „Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy” (1 listopada 2009),
wydawanym przez Towarzystwo Biblijne i Traktatowe Związku Wyznania Świadków
Jehowy w Polsce, znalazła się publikacja pt. „Sześć mitów głoszonych w chrześcijaństwie”, którą poniżej
streszczamy, ponieważ dość interesująco przedstawia ona wiadomości o istocie
doktryny chrześcijańskiej. „Mit 1: człowiek ma nieśmiertelną duszę.
Pochodzenie: „Filozofowie wczesnego chrześcijaństwa przyswoili sobie greckie
pojęcie nieśmiertelności duszy i przypisywali jej właściwość stworzoności przez
Boga, który wlewa ją w ciało w momencie poczęcia” (Encyclopedia Britannica,
edycja polska, t. 10, s. 68).
Co
mówi Biblia? „Dusza, która grzeszy, ta umrze” (Ezechiela 18:4, Biblia gdańska).
O stworzeniu pierwszej duszy ludzkiej czytamy w Biblii: „Jehowa Bóg przystąpił
do kształtowania człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza dech życia, i
człowiek stał się duszą żyjącą” (Rodzaju 2:7). Hebrajskie słowo „nefesz”,
tłumaczone na „dusza”, dosłownie znaczy „oddychający”. Kiedy Bóg stworzył
pierwszego człowieka, Adama, nie dał mu nieśmiertelności duszy, lecz siłę
życiową, podtrzymywaną przez oddech. A zatem „dusza” w sensie biblijnym to cała
żywa istota. Gdy dusza traci siłę życiową pochodzącą od Boga, wówczas umiera
(Rodzaju 3:19; Ezechiela 18:20). Nauka o nieśmiertelności duszy rodziła
pytania: Dokąd idą dusze zmarłych? Jaki jest los dusz ludzi, którzy wyrządzili
zło? Zaakceptowanie przez chrześcijaństwo mitu o duszy nieśmiertelnej utorowało
drogę kolejnemu mitowi – o ogniu piekielnym. Fakt: W chwili śmierci człowiek
przestaje istnieć.
Mit 2: Źli cierpią męki w piekle.
Pochodzenie: „Ze wszystkich greckich filozofów okresu klasycznego Platon był
tym, który najsilniej wpłynął na kształt tradycyjnej wizji piekła” (Georges
Minois, Historia piekła). „Od połowy II wieku n.e. chrześcijanie znający
filozofię grecką odczuli potrzebę wyrażenia wiary w kategoriach właściwych dla tej
filozofii... Prądem filozoficznym, który najbardziej im odpowiadał, był
platonizm” (Encyclopedia Britannica, t. 32, s.256). „Nauczanie Kościoła
stwierdza istnienie piekła i jego wieczność. Dusze tych, którzy umierają w
stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła, gdzie
cierpią męki, „ogień wieczny”. Zasadnicza kara piekła polega na wiecznym
oddzieleniu od Boga” („Katechizm Kościoła Katolickiego”, Pallotinum 1994, s.
253).
Co
mówi Biblia? „Żyjący wiedzą, że umrą, a zmarli niczego zgoła nie wiedzą... Bo
nie ma żadnej czynności ni rozumienia, ani poznania, ani mądrości w Szeolu, do
którego ty zdążasz” (Koheleta [Kaznodziei] 9:5). Użyte tu hebrajskie słowo „szeol”,
określa miejsce, gdzie trafiają zmarli...Co powyższe wersety biblijne mówią o
stanie umarłych? Czy cierpią oni w Szeolu męki, pokutując za swoje grzechy?
Nie, bo czytamy, że „niczego nie wiedzą”. Właśnie dlatego ciężko chory
patriarcha Hiob w udręce błagał Boga, aby go „zakrył w piekle” [Szeolu] (Joba
14:13). Jaki sens miałaby jego prośba, gdyby w piekle miał doznawać wiecznych
męczarni? W ujęciu biblijnym „piekło” to po prostu wspólny grób wszystkich
ludzi, gdzie nie ma żadnej aktywności... Czy jakiś grzech człowieka – choćby
najgorszy – mógłby skłonic Boga miłości, żeby torturował winowajcę w nieskończoność?
(1 Jana 4:8). (...). Fakt: Bóg nie karze ludzi mękami w piekle.
Mit 3: Wszyscy dobrzy ludzie idą do
nieba. Pochodzenie: Na początku II wieku,
gdy nie żył już żaden z apostołów, na znaczeniu zaczęli zyskiwać tak zwani
Ojcowie Kościoła. Co głosili? „Powszechnie nauczali, że po śmierci człowieka
dusza oddzielona od ciała bezzwłocznie dostępuje niebiańskiej szczęśliwości,
gdy tylko odbędzie niezbędne oczyszczenie” (New Catholic Encyclopedia, t. 6, s.
687. 2003). Co mówi Biblia? „Szczęśliwi łagodnie usposobieni, gdyż oni
odziedziczą ziemię” (Mateusza 5:5). Chociaż Jezus obiecał uczniom, że „przygotuje
im miejsce” w niebie, to bynajmniej nie sugerował, że idą tam wszyscy dobrzy
ludzie. (...) W gruncie rzeczy dla ludzi cieszących się uznaniem Boga przewidziano
dwie drogi zbawienia: Stosunkowo niewielkie grono ma w niebie sprawować rządy
razem z Chrystusem, natomiast większość będzie żyć wiecznie na ziemi (Objawienie
5:10)... Fakt: Większość dobrych ludzi będzie żyć wiecznie na ziemi, a nie w
niebie.
Mit 4: Bóg jest Trójcą.
Pochodzenie: „Można odnieść wrażenie, że dogmat o Trójcy sformułowano pod
koniec IV wieku. W pewnym sensie jest to prawda...Wyrażenie „jeden Bóg w trzech
Osobach” przyjęło się na stałe i zostało wcielone do chrześcijańskiego życia i
wyznania wiary pod koniec IV stulecia” (New Catholic Encyclopedia, t. 14, s.
299. 1967). „Na soborze nicejskim zwołanym 20 marca 325 roku w obradach
przewodniczył sam cesarz Konstanty. Nadawał ton dyskusjom i osobiście
zaproponował kluczową formułę wyrażającą relację między Chrystusem a Bogiem w
ogłoszonym przez sobór wyznaniu wiary w „jedność substancji z Ojcem”... Z obawy
przed cesarzem biskupi, z wyjątkiem zaledwie dwóch, podpisali się pod tym
wyznaniem wiary, przy czym wielu uczyniło to wbrew własnemu przekonaniu” (Encyclopedia
Britannica, t. 6, s. 386. 1970). Co mówi Biblia? „Szczepan, pełen Ducha
Świętego, patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą i Jezusa, stojącego po prawicy
Boga. I rzekł: „Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga”
(Dzieje 7:55, 56)... Szczepan, napełniony Duchem Bożym, to znaczy czynną siłą
Bożą, zobaczył Jezusa „stojącego po prawicy Boga”. Nie ulega więc wątpliwości,
że Jezus po zmartwychwstaniu do życia niebiańskiego nie stał się Bogiem, lecz
był odrębnym bytem duchowym. I nie ma żadnej wzmianki o jakiejś trzeciej osobie
obok Boga. (...) Fakt: Dogmat o Trójcy sformułowano dopiero pod koniec IV wieku
pod wpływem greckich wyobrażeń religijnych.
Mit 5: Maria jest Matką Bożą. Pochodzenie: „Kult matki Bożej rozkrzewił się
gwałtownie, gdy do Kościoła zaczęli masowo napływać poganie. Ich pobożność i
świadomość religijną kształtował przez tysiące lat kult boskiej „wielkiej matki”
oraz „boskiej dziewicy”(The New Encyclopedia Britannica, t. 16, s. 326, 327.
1988). Co mówi Biblia? „Poczniesz i urodzisz syna, i nadasz Mu imię Jezus. On
będzie wielki i Synem Najwyższego będzie nazwany. (...) Dlatego też święte
dziecko, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym” (Ew. Łukasza 1:31-35).
Powyższy tekst nie pozostawia wątpliwości, że Maria była matką Syna Bożego, a
nie samego Boga. Czyż mogłaby w swoim łonie nosić Tego, którego nawet „niebiosa
nie mogą pomieścić”? (1 Królów 8:27). Nigdy zresztą nie przypisywała sobie
takiej roli. Sobór w Efezie w 431 roku nadał jej tytuł „Theotokos” (z greckiego
„Boża Rodzicielka”, czyli „Matka Boża”), co utorowało drogę do jej kultu. Miasto
Efez, w którym zwołano ten sobór, przez stulecia było ośrodkiem wielbienia
bogini płodności – Artemidy. Z tamtejszym wizerunkiem Artemidy, który rzekomo „spadł
z nieba”, związane były procesje i inne obrzędy religijne, które z czasem stały
się elementem kultu maryjnego... Fakt: Maria była matką Syna Bozego, a nie
samego Boga; jej kult jako Matki Bożej wyrósł na gruncie greckiego mitu o
istnieniu Trójcy”. [Historyk
żydowski Józef Flawiusz podaje, iż Jezus miał starszego brata Jakuba,
ukamienowanego przez Hebrajczyków w 62 roku, oraz dwóch jeszcze braci i
siostrę, wszystkich pomordowanych przez Żydów po ukrzyżowaniu Chrystusa…
Współczesny naukowiec Murad Adży również wyraża swoje w tej kwestii
wątpliwości, gdy pisze: „Chrystus nie
jest równy Bogu choćby dlatego, że został zrodzony, a zrodzenie z góry zakłada
poczęcie, czyli początek. Nie mógł z tej samej przyczyny umrzeć, gdyż śmierć
znamionuje koniec, kres. Jeśli Chrystus umarł na krzyżu, wychodzi, że i Bóg
umarł razem z nim. To zaś jest absurdem, ponieważ Bóg jest wieczny. Przy tym
absurd podwójny. W „Ewangelii” według Mateusza bowiem już na samym początku
pisze: „Rodowód Jezusa, Mesjasza, potomka Dawida, potomka Abrahama” (…). A w
końcu „rodowodu”: „Matan miał syna Jakuba, Jakub miał syna Józefa, męża Maryi,
z którego narodził się Jezus zwany Mesjaszem”…Także „Bogarodzicy” być nie
może, ponieważ Maryja była człowiekiem, a człowiek Boga urodzić nie może. Dla istot
bezmyślnych nie ma tu żadnego problemu („credo,
quia absurdum”), dla osób jednak myślących, czyli takich, których Bóg
obdarzył rozumem, sprawa jest wysoce kłopotliwa].
Mit 6: Bóg akceptuje oddawanie Mu czci
za pomocą wizerunków. Pochodzenie: „Pierwsi chrześcijanie
nie czcili Boga za pomocą wizerunków... Gdy w IV i V wieku w Kościele zaczęły
się pojawiać wizerunki, argumentowano, że prostym ludziom łatwiej na ich
podstawie poznawać prawdy wiary niż z kazań czy ksiag” (Cyclopedia of Biblical,
Theological and Ecclesiastical Literature, t.4, s. 503,504). Co mówi Biblia? „Nie
będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie
wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko,, ani tego, co jest w wodach pod
ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył” (Ks. Wyjścia
20:4). W I wieku apostoł Jan napisał do chrześcijan: „Dziateczki, strzeżcie się
bożków” (1 Jana 5:21). Członkowie różnych kościołów twierdzą, że obrazy i inne
wizerunki są tylko pomocą w przybliżaniu się do przedstawionej osoby i do
oddawania jej hołdu. Początkowo też tak było, ale później rzeżby i ikony stały
się same przedmiotem kultu. Tymczasem prorok Izajasz słusznie zapytywał: „Do
kogoż to przyrównacie Boga i jaki obraz zastosujecie do Niego?” (Izajasza
40:18). Fakt: Bóg nie akceptuje oddawania Mu czci za pomocą obrazów i innych
wizerunków”. [Katolicki
Sobór Frankfurcki w 794 roku oraz Paryski w 825 uznawały oddawanie czci obrazom
za pogańską idololatrię!].
Tak więc na podstawie analizy „pierwotnych”
tekstów biblijnych oraz dziejów kościołów chrześcijańskich wynika, że temat
jest nader skomplikowany. Na „Biblię” składa
się około 80 utworów (niekiedy sprzecznych ze sobą), spisanych przez różnych i
różnojęzycznych autorów: greckich, egipskich, łacińskich, tiurkskich, perskich,
hebrajskich, indyjskich. Jej tekst był wielokrotnie redagowany i zmieniany, np.
w hebrajskiej wersji nie było ksiąg Borucha ani Syracha, ani trzech ksiąg
Machabeuszy, ani księgi Mądrości Salomona, ani trzeciej księgi Ezdrasza. Te
teksty zostały ułożone w języku greckim i z niego przetłumaczone na inne
języki. W „Starym Testamencie” znajdziemy
nawet teksty rażąco „antysemickie”, jak chociażby księgę Izajasza. Co więcej,
późniejsi „współautorzy” „Pisma Świętego”
„uzupełnili” swoimi wstawkami „Księgę
Estery”, „Paralipomenom”, „Księgę Daniela”
(13 i 14). A przecież „Talmud” powiada,
że „zmiana choćby jednej litery Pisma
Świętego stanowi zniszczenie całego świata”. Niektórzy jednak gotowi są
zniszczyć cały świat, jeśli uznają, że leży to w ich aktualnym interesie. Stąd
np. skandaliczne najnowsze „tłumaczenia” „Biblii”
na język polski, angielski i niemiecki. Zresztą od XI wieku w łonie
poszczególnych konfesji chrześcijańskich zupełnie oficjalnie praktykuje się
tzw. „redagowanie” tekstów „Pisma
Świętego”, co jest równoznaczne z ich fałszowaniem i profanacją, ponieważ
traktuje się je bez należytego uszanowania i pietyzmu. Święte księgi można
bowiem komentować, lecz nie wolno „poprawiać”. Okazało się w końcu, że „Stary Testament” chrześcijan i „Pięcioksiąg Mojżeszowy” żydów wcale nie
są tożsame. Chociażby ze względu na fałszywe w różnych kontekstach tłumaczenia
np. tak niejednakowych pojęć, jak „Jahwe” (bóstwo narodowe Żydów), „Elochim”
(rozmaici bożkowie i duchy) czy „Terafim” (idole) jednym wyrazem greckim
„Theos” czyli „Bóg”. Takie „poprawianie” pierwotnego tekstu hebrajskiego nie
tylko stanowi ewidentne fałszerstwo, ale i powoduje zatracenie pewnych bardzo
istotnych wyniuansowań „Pięcioksięgu”, co
– nawiasem mówiąc – wywołuje oburzenie ortodoksyjnych wyznawców judaizmu,
którym zabrania się nawet samego wymawianioa imienia „Jahwe”.
* * *
O szczegółach życia Jezusa Chrystusa
dowiadujemy się z ksiąg spisanych przez uczniów Jego uczniów, które są zwane „Ewangeliami” czyli „Dobrymi Nowinami”. W IV wieku (381) kościół chrześcijański ogłosił
za kanoniczne, czyli jedyne prawdziwe, cztery spośród kilkunastu będących
wówczas w obiegu życiorysów Jezusa: św. Jana (najściślejsza pod względem
historycznym), św. Łukasza (także Greka, jak poprzedni), oraz, św. Marka i św.
Mateusza, jak się przypuszcza, Hebrajczyków. Żaden z ewangelistów nie był
bezpośrednio uczniem Jezusa, spisali oni swe teksty na podstawie opowiadań
apostołów Piotra, Pawła i innych osób. A „Nowy
Testament” we względnie skończonej formie ustalił się około roku 691. Żaden
z hebrajskich faryzeuszy i uczonych nie spisał dziejów Chrystusa, ponieważ ta
społeczność nigdy Go nie zaakceptowała, natomiast później z tego środowiska
wyszło (i do dziś wychodzi) mnóstwo utworów antychrześcijańskich, w tym też fałszywe
„ewangelie”. [Wyraz „faryzeusz” – jak dowodzi m.in. Murad Agdży – wcale nie
pochodzi z języka greckiego, lecz z perskiego i znaczy „ten, kto zna język
perski”, farsi. Faryzeusze nie byli kapłanami, lecz świeckimi „uczniami
mądrości” lub „nauczycielami mądrości”, wolnymi interpretatorami tekstów
sakralnych, filozofami. Wyrafinowane wykształcenie otrzymywali w stolicy
Persji, często odbywali „staż” przy dworze królów perskich, na którym zawsze
przebywała liczna plejada najrozmaitszych mędrców, myślicieli, poetów z różnych
krajów].
Jezus urodził się w stajni, czyli w chlewie,
zmarł zaś publicznie przybity do krzyża jakby był pospolitym przestępcą. Zarówno
jedno jak i drugie stało się ze względu na ludzi, z woli ludzi i przez ludzi, którym
On przyniósł Dobrą Nowinę! Między narodzinami (przyszedł na świat jako piąty
syn skromnego murarza, gr. „tekton”) a
śmiercią (po sześciu godzinach straszliwych męczarni na krzyżu; nie jest prawdą
„ustalenie” przez naukowców żydoamerykańskich, iż rzekomo śmierć po przybiciu
do krzyża następuje w ciągu 12 minut, tak, jak nie jest prawdą, iż śmierć
zarzynanego podczas rytualnego uboju zwierzęcia następuje w ciągi niespełna 2
minut, następuje ona w ciągu ponad 2 godzin niewyobrażalnych cierpień żywej
istoty, z której powoli kropla po kropli jest wytaczana cała krew), czyli w ciągu
swego krótkiego życia, poznał, czym jest nieufność krewnych, zdrada przyjaciół,
okrucieństwo współobywateli, nikczemność motłochu, oszczerstwa kapłanów, bezduszność
władzy. Tysiąckrotnie mógł – a nawet był powinien! – uczynić swe serce twardym,
wypełnić swą myśl pogardą, a czyny – bezwzględnymi i nie znającymi litości. Miał
dość powodów, by powiedzieć ludziom w oczy, iż są łajdakami, głupcami, niegodziwcami
nie wartymi czyjegokolwiek szacunku ani miłości. I miałby – po ludzku rzecz widząc
– rację. A jednak tego nie uczynił: nawet umierając w męczarniach przybity do krzyża
prosił Boga, aby wybaczył Jego katom, ponieważ czynią to, co czynią, nie wiedząc,
co czynią. Zamiast przejmować się własnym – jakże straszliwym i niezasłużonym!
– cierpieniem, wyrażał współczucie i litość dla umierających obok złoczyńców. Sam
zaś umierał niewinnie, „aby wynalazca
śmierci diabeł przez tę samą śmierć, mocą której zwyciężał, został pokonany” – „ut
inventor mortis diabolus per ipsam quam viverat vinceretur”…
Widocznie właśnie w takim postępowaniu tkwi
zwycięstwo Chrystusa nad światem. Bóg urodzony w stajni, Bóg opluwany i bity przez
tłum, Bóg przez żołdaków przybity gwoździami do kawałka drewna – to są wyobrażenia
i fakty absolutnie sprzeczne z logiką i rozumem, szaleńcze, absurdalne, urojeniowe,
fantastyczne, niemożliwe. Ale właśnie w zdolności Jezusa do bycia konsekwentnie
wytrwałym w łagodności, upartym w miłości, niezachwianym w życzliwości – mimo całej
absurdalności zdarzeń Jego życia ziemskiego – tkwi Jego boskość. Człowiek tak postępować
nie potrafiłby, dane mu tylko ten ideał podziwiać, miłować i ew. do niego dążyć.
Wielu zresztą tzw. chrześcijan nawet tego nie potrafi.
[Z apokryficznej „Ewangelii Tomasza” dowiadujemy się, że w dzieciństwie Jezus
dokonywał cudów. Gdy miał siedem lat, siedział pewnego razu nad brzegiem rzeki
i lepił z błota figurki szpaków. Przechodzący obok Żyd wzburzył się na ten
widok i skrzyczał chłopca za to, że pracuje podczas sabatu. Dziecko okazało się
krnąbrne i samo ofuknęło Żyda; ten więc udał się do Józefa i niebawem
przyprowadził go nad rzekę, gdzie Jezus nadal lepił z gliny figurki ptaków. Żyd
krzyczał, a ojciec milczał zakłopotany. Wtem chłopak machnął ręką w kierunku
glinianych cacek, które wnet ożyły i wyfrunęły w niebo jako żywe szpaki. Gdy po
kilku dniach tenże Żyd spotkał przechadzającego się ulicą Jezusa, ponownie Go zbeształ;
wtedy Syn Człowieczy rzucił klątwę na jego małe dziecko, trzymane za rękę,
które padło na ziemię martwe. Odtąd Żydzi mieli Go za bezbożnika i czarownika,
utrzymującego konszachty z Szatanem.
Innym razem, widząc płaczącą młodą
matkę, trzymającą na ręku dopiero umarłe dziecko, zbliżył się do niej i rzekł
do zmarłego: „Obudź się i zostawaj ze swoją matką!” Zmarłe dziecko ocknęło się,
a odchodzący Jezus rzucił w stronę dziękującej Mu matki: „Pamiętaj o mnie!”
Ojciec Jezusa był rzemieślnikiem, ciosał
kamienie, robił ławki, drzwi, okna. Warsztat znajdował się w domu. Pewnego razu
Józef się pomylił i odciął zbyt krótką deskę do robionego stołu. Żałując
zmarnowanego materiału podenerwował się i ostro zaklął, a mały Jezus stał obok
niego i słuchał. Wtem rzekł do ojca: „Nie mów takich słów, bo Bóg pogniewa się
na nas”. Wziął odciętą krótką deskę i dołożył do niej oderżnięty kawałek, a te
wnet tak się „zrosły”, iż nikt nie mógł nawet znaleźć miejsca, w którym deska
została poprzednio rozcięta.
Pewnego dnia 9-letni Jezus bawił się z
innym chłopcem na płaskim dachu domu, a Jego przyjaciel nieopatrznie się
pośliznął, spadł w dół i się zabił. Wtem nadbiegli rodzice owego chłopca i jęli
zawodząc zarzucać Jezusowi, że strącił swego przyjaciela z dachu, aby go zabić.
Nadbiegli też inni ludzie i tłum zaczął głośno domagać się zabicia Jezusa na
mocy prawa talionu „oko za oko, ząb za ząb”. Jezus zaś powtarzał, iż tego nie
uczynił, a gdy Mu wciąż nie dawano wiary i grożono, skoczył w dół z dachu
wysokiego na około pięć metrów domu i przemówił do leżącego w bezruchu na ziemi
przyjaciela: „Powiedz im, że cię nie zabiłem!” Chłopiec odżył, wstał na nogi i
zapewnił rodziców, że sam spadł z dachu przez nieostrożność i że Jezus go nie
potrącił. Długo jeszcze potem żył, ciesząc się dobrym zdrowiem.
W młodości, między 12 a 30 rokiem życia – według
ksiąg tybetańskich – Syn Człowieczy przebywał w Indiach i Tybecie, gdzie
pobierał nauki u tamtejszych nauczycieli mądrości, przejmując od nich szereg
zasad, jak np. „nie złorzecz Bogu (Losowi)”;
„bądź dobrej myśli”; „nie pożądaj tego, co jest własnością innego
człowieka”...
Z tzw. „Ewangelii Marii i Filipa” dowiadujemy się, że Jezusa i Marię
Magdalenę łączyła jakoby miłość erotyczna i że owocem tego związku było
dziecko, zamordowane później przez Żydów, podobnie jak czterej Jego bracia i
dwie siostry].
Z własną koncepcją teologiczną i etyczną
Jezus wystąpił w wieku 30 lat, przez trzy kolejne lata nauczał jako wędrowny kaznodzieja.
Ponieważ zaprzeczył tezie o „bogowybraności” Izraela, głosił równość wszystkich
ludzi przed Bogiem, został przez tajny sąd żydowski sanhedryn skazany dwukrotnie
na karę śmierci pod wydumanym zarzutem, że samowolnie ogłosił się za mesjasza i
„króla Izraela”, że propaguje fałszywe nauki religijne itp. Starszyzna i lud hebrajski
wymusiły na namiestniku rzymskim Pilacie Pontyjskim zatwierdzenie wyroku, który
też nakazał żołnierzom (przedtem podkreślając kilkakrotnie, że nie widzi w Jezusie
żadnej winy) przybicie Go do krzyża. W ten sposób Aramejczyk został zamordowany
przez trzy siły: hebrajski sąd duchowny sanhedryn, rzymską władzę świecką oraz tłum
żydowskiej czerni, która domagała się zabicia niewinnego i dobrego człowieka, wołając
zapamiętale: „Krew jego na nas i nasze dzieci!”
Bóg posłał Chrystusa na ziemię, aby przygotował
ludzi do Sądu Ostatecznego i swoją straszliwą ofiarą wskazał drogę ratunku (odkupienia).
Z logicznego punktu widzenia nie sposób pojąć, dlaczego Bóg obrał tak dziwną i krwawą
drogę przypomnienia ludziom o ich grzechach, nieuchronnym cierpieniu, nieubłaganej
śmierci i – w końcu – zmartwychwstaniu. Dlaczego nie chciał po prostu aktem łaski
i miłości wybaczyć ludziom – ponoć swym dzieciom – ich wykroczeń, albo tak ich usposobić,
iżby tak grzeszni nie byli?
Chrystus nazywał siebie „Synem Człowieczym”,
a nie „Synem Bożym”, która to okoliczność ma kluczowe znaczenie dla całej jego ziemskiej
misji. Co to bowiem znaczy: wyczekiwać Królestwa Bożego, czy wypełnienia się czasów,
czy końca świata? Co to znaczy: być przygotowanym do Sądu Ostatecznego? Nic innego,
jak: być posłusznym Ojcu, wypełniać w życiu wszystkie przykazania Boże, żyć tak,
jak Bóg nakazuje. Gdyż wiara bez czynów martwa jest. Cnota syna (człowieka) polega
na tym, by słuchał woli Ojca (Boga). „Nie
jak ja chcę, lecz jak Ty, Boże, chcesz” – to motyw wiodący w nauce Chrystusa.
Modlitwa „Ojcze nasz” stanowi tylko prośbę
o to, by stała się wola Boga Ojca „jako w
niebie, tak i na ziemi”. A więc: zaakceptować wolę Ojca znaczy budować swe życie
ziemskie tak, jak On nakazuje. Syn jednak nie po prostu akceptuje wolę Ojca, on
uznaje ją za własną. Dlaczego tak czyni? Nie dlatego przecież, że Ojciec ma władzę
– On nie jest przełożonym. I nie dlatego, że może rozkazywać – On nie jest kimś
używającym przemocy. I nie dlatego, że Ojciec jest sprawiedliwy – On nie jest sędzią.
I nie dlatego, że ma więcej wiedzy i mądrości – On nie jest nauczycielem. Syn powinien
kochać Ojca i słuchać Go z tej jedynej przyczyny, że nikogo tak nie boli zatroskane
serce, jak boli serce ojca zafrasowane losem syna. „Ojciec kocha syna” – właśnie
ta cecha czyni go Ojcem. Troska o dzieci stanowi ojcowską cnotę i właśnie powodowany
tą troską i ojcowską miłością Bóg nadał ludziom swe Przykazania, aby żyjąc według
nich stawali się szczęśliwi i nie obawiali się śmierci własnej, ani końca świata,
ani cierpień. Gdyż ci, którzy pełnią te Przykazania – „zbawieni będą”... [„Chrześcijańska koncepcja cierpienia domaga się więcj niż cierpliwego znoszenia
cierpień. Domaga się ona, lepiej: wskazuje na szczęśliwe doznawanie; zgodnie ze
swym najgłębszym rdzeniem głosi, że tylko człowiek szczęśliwy, tj. chroniony przez
Boga, może we właściwy sposób doznawać cierpienia i bólu, miłować cierpienie i
– jeśli to konieczne – poszukiwać cierpienia... Te cudowne siły wyzwala w męczenniku
nie sama jaśniejąca perspektywa szczęśliwego tamtego świata, lecz przeżywana szczęśliwość,
związana z posiadaniem litościwego Boga w trakcie doznawania mąk” (Max Scheler,
„O sensie cierpienia”)].
Jezus wierzył, że koniec świata i Sąd Ostateczny
nastąpią jeszcze za Jego życia, a Jego uczniowie i słuchacze do końca swych dni
tego zdarzenia oczekiwali. Ono jednak – jak dziś wiemy – nie nastąpiło nawet w ciągu
dwu kolejnych tysiącleci. Może Jezus miał na myśli ten osobisty „koniec świata”,
który następuje, gdy kończy się każde życie jednostkowe; może to, że dla Boga tysiąc
lat to jedna krótka chwila... Z punktu widzenia etyki nie to jest jednak najważniejsze,
lecz okoliczność, iż Jezus radykalnie przekształcił cały dotychczasowy system wartości,
wszystkie wyobrażenia o tym, co dobre, a co złe. Nazwał pieniądze „wynalazkiem szatana”, [idąc w Jego ślady
papiez Franciszek nazwał pieniądz „gównem
szatana”], twierdził, że im mniej ktoś posiada na ziemi, tym więcej będzie miał
na niebie; im mniej przywiązujemy się do dóbr materialnych, tym więcej zyskujemy
dóbr duchowych. Głosił, że ostatni zostaną pierwszymi, a pierwsi ostatnimi; że łatwiej
wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogacz przez bramy Królestwa Niebieskiego;
że dopiero ten, kto za życia wzniesie Królestwo Boże w swym sercu, zrezygnuje
dobrowolnie ze wszystkich dóbr doczesnych – trafi do Królestwa Bożego po śmierci.
W hinduizmie najwyższym ideałem jest podniesienie
się człowieka nie tylko nad życiem bieżącym, lecz w ogóle nad życiem jako takim.
Ponieważ jest ono pojmowane jako fałsz, jako fikcja („maja”), jako źródło zła i
cierpienia, za cel uważa się zupełne oderwanie się od życia i osiągnięcie stanu
nirwany, indywidualnego nieistnienia. W istocie rzeczy religijność indyjska wierzy
nie w sens, lecz w bezsens życia. A taka postawa nie może mobilizować i ukierunkowywać
na rozwój cywilizacji, na samopotwierdzanie się człowieka w pracy, walce i twórczości.
Dopiero światopogląd chrześcijański, łączący dążenie wzwyż, ku Bogu ze świadomą
i rozumną działalnością skierowaną na doskonalenie świata ziemskiego: dwie przecinające
się linie tworzą w ten sposób kształt krzyża jako symbol i syntezę świata ziemskiego
i niebieskiego. W ten sposób krzyż staje się opoką wszelkiego życia ludzkiego. Dążenie
tylko wzwyż byłoby jałowe i bezsilne; realizacja celów tylko ziemskich, materialnych
poza światłem spływającym z nieba, byłoby błądzeniem na oślep w ciemnościach, i
dopiero synteza tych obu dążeń nadaje sens wszelkiemu życiu i każdemu wysiłkowi
jako Życiu-Miłości, o którym ojciec Sergiusz Bułhakow pisał: „Wyznanie Siebie przez Drugiego, poznanie Siebie
przez Drugiego, posiadanie Siebie jako Drugiego, takie stosunki, gdy Każdy istnieje
tylko dla Drugiego i z Drugim siebie utożsamiając, takie życie w Drugim jest właśnie
Miłością: Święta Trójca stanowi istotowy przedwieczny akt wzajemności w samoofiarującej
się miłości, zdobywający ofiarowane we wzajemnym oddaniu się”. Także życie i
śmierć Chrystusa stanowiły akt i manifestację Jego absolutnej dwujedynej miłości
do Boga i ludzkości.
Po śmierci Nauczyciela Jego uczniowie
ponieśli te wielkie nauki w szeroki świat, najczęściej przypłacając to własnym
życiem. Tak św. apostoł Piotr został ukrzyżowany głową w dół przez Rzymian, św.
apostoł Tomasz (Galilejczyk) dokonał żywota przebity oszczepem przez kapłana
pogańskiego gdzieś w Azji, ni to w Japonii, ni to w Persji, ni to w Indii; a
św. apostoła Andrzeja powieszono na krzyżu w kształcie litery „X” gdzieś nad
Morzem Czarnym czy na wyspach greckich [ten krzyż widzimy na sztandarze
narodowym Szkocji oraz na fladze rosyjskiej marynarki wojennej], itd.
W świetle światopoglądu chrześcijańskiego
okazuje się, że wiara religijna stanowi bezpośrednie rozpoznanie Boga przez osobę
ludzką, nawiązanie z Nim żywej więzi myślowo-emocjonalnej; lecz stała się ta więź
możliwa wyłącznie dlatego, że Bóg w akcie stwórczej miłości obdarzył człowieka w
pewnym momencie dziejów zdolnością do Jego poznawania i łączenia się z Nim przez
energię miłości w akcie nadziemskiego zadziwienia, manifestującego się m.in. w modlitwie,
która „jest bezpośrednim zjednoczeniem
człowieka z Bogiem” (Iwan Iljin), a „tam, gdzie nie ma modlitwy, nie ma też Boga”
(Sergiusz Bułhakow). To uniesienie ducha często wyrażają poeci, jak to czynił m.
in. Dymitr Miereżkowski:
„Wiezdie ja czuwstwuju, wiezdie
Tiebia, Gospod’. W nocznoj
tiszy,
I w oddalenniejszej zwiezdie,
I w głubinie mojej duszy”.
W tym akcie nadziemskiej miłości jest pokonywana
nawet śmierć, która przestaje odtąd być utrapieniem serca człowieczego.
Prawosławny duchowny Aleksander Mień pisał: „Gdy
człowiek umiera, zatrzymuje się jego serce, oddech, inne funkcje życiowe. W tym
czasie jego dusza odrywa się od ciała, przemieszcza się do innego wymiaru i zaczyna
czuć się lekko, swobodnie i cudownie, jak to zostało opisane w ksiązkach doktora
Moody i wielu innych lekarzy. Gdy dusza powoli odzyskuje spokój i oswaja się w nowej
rzeczywistości, przechodzą przed nią obrazy minionego życia. Osoba poddaje ocenie
i wartościowaniu to, co minęło, i tutaj zaczynają się komplikacje. Tam, na tamten
świat, ciągną za nami złe myśli, złe czyny i ich następstwa. Jesteśmy skazani, by na to patrzeć, by to widzieć
– i nic nie możemy poradzić, wszystko ulega destrukcji... Człowiek pozbawiony duchowości,
który nawykł był żyć na ziemi tylko zewnętrznymi wrażeniami, gdy odrywa się od tego
świata, wpada w przerażenie, dlatego, że na tamtym świecie jest pozbawiony wszystkiego,
czym żył dotąd, a więc picia, jedzenia, snu itp. Tam już nie pośpisz – zabawa się
skończyła! Co zaś dalej? Człowiek okazuje się w prózni... Proces wchodzenia osoby
ludzkiej w tamten świat jest bardzo złożony i trudny; Cerkiew Prawosławna nazywa
to w swej doktrynie „chodzeniem po mękach” („mytarstwem”), katolicka zaś tradycja
– „czyśćcem”. My, jako ludzie, wielu rzeczy nie znamy, jeśli idzie o to, co się
tam odbywa; możemy tylko wierzyć, że Stwórca jest dobry, bardziej sprawiedliwy,
bardziej mądry niż my, i głębiej zna nas niż my znamy sami siebie. Nie powinno się
uważać piekła za karę kryminalną, za coś w rodzaju dożywotniego więzienia. Jest
czym innym: odbiciem naszej czarności... Wielu nauczycieli Cerkwi żywi pewność,
że ta czarność może, a nawet musi być rozproszona. Biblia powiada, że kiedyś, gdy
świat się przemieni, Bóg otrze każda łzę i będzie wszystkim we wszystkim, wszystkim
w każdym z nas... Nie powiedziano, że będzie w niektórych, lecz że we wszystkich.
A więc całe zło zniknie, pozostanie zaś pełnia, piękno i światłość. Przeczucie tego
żyje już teraz we wszystkim, co jest piękne na tym świecie”. Nawet jeśli uznać
śmierć za zło, to i tak się okazuje, że miłosierny Bóg przemienia ją w dobro, w uwolnienie się od ziemskich zgryzot i cierpień.
Myśl o śmierci w chwili nieznośnej udręki staje się pocieszeniem, radością płynącą
z uzmysłowienia sobie faktu, że przecież ta udręka wcześniej czy później minie,
a Bóg wszechmogący ześle nam wytęsknione ukojenie – właśnie w śmierci.
* * *
Etykę Jezusa określa się najczęściej jako
„etykę miłości”, na pytanie bowiem, co dla Niego jest głównym przykazaniem, odparł,
iż powinno się miłować Boga całym sercem swoim, całą duszą swoją, całą siłą swoją
i całym umysłem swoim; na drugim zaś miejscu postawił nakaz miłowania każdego innego
człowieka jak siebie samego. Miłość chrześcijańska miałaby być pokorna, łagodna,
czynna, bezinteresowna. [W liście do Galatów (5, 22-23) apostoł Paweł pisał: „Owocem ducha jest: miłość, wesele, pokój, cierpliwość,
dobrotliwość, dobroć, nieskwapliwość, cichość, wiara, skromność, wstrzemięźliwość,
czystość”, czyli cnoty łagodne]. Z czego nie wynika, że chrześcijanie nie potrafią
nienawidzić, walczyć i zabijać. Król Prus Fryderyk II Wielki zauważał: „Prawdą jest, że tak długo religia chrześcijańska
była słaba i uciskana, dopóki żyła wyłącznie dysputami, a dopiero po wielkim rozlewie
krwi rozpowszechniła się po Europie”.
Miłość nieprzyjaciół nie koniecznie znaczy
odczuwanie do nich owego uczucia serdecznej więzi, jakie żywimy do kogoś, kogo kochamy
czy z kimś się przyjaźnimy; znaczy ono – według Chrystusa – że się im przebacza
dawne wykroczenia, a nawet przestępstwa i zbrodnie. Owo chrześcijańskie przebaczenie
polega nie na tym, że zło uważa się tchórzliwie za niebyłe, lecz na tym, iż nie
staje ono na przeszkodzie do pokonania nieubłaganej wrogości i mściwości; że jakby
odsuwa je na bok w imię znalezienia jedności i budowania świata opartego na pokoju
i życzliwości. Nie ma innej drogi do pokonania odwiecznej wrogości między ludźmi;
tylko filozofia miłości może tę wrogość złagodzić i zneutralizować. A ludzie są
zdolni do uczynienia tego kroku, choć może się on wydawać czystym teoretycznym marzycielstwem.
Galilejczyk, postulując hasło „Miłujcie nieprzyjacioły wasze!” rzucił
tym samym wyzwanie samej naturze człowieka. Ale też założył twardy fundament
pod prawdziwą kulturę etyczną i ogólną. Kultura wyższa bowiem to nic innego jak
życzliwy stosunek do ludzi i do całego świata, na co wskazywali m.in. Bertrand
de Jouvenal, Albert Schweitzer czy Erich Fromm. Aleksander Bocheński zaś uważał,
iż istotę i sedno wyższej kultury stanowi bezinteresowność, która nie oczekuje
za swą postawę żadnej nagrody poza „rezonansem emocjonalnym”, poza zrozumieniem
i radością tych, którym wyświadcza się przysługę. Kultura to też wrażliwość na
cudzą wrażliwość i nieustanna świadomość tego, że żyjąc wśród ludzi zawsze
należy być człowiekiem i szanować cudze człowieczeństwo.
Stąd głoszenie przez Jezusa pierwszeństwa
miłości (miłosierdzia) przed sprawiedliwością. O ile sprawiedliwość stanowi oddawanie
każdemu według zasług, o tyle miłosierdzie niczego nie ocenia, nie waży i nie mierzy,
lecz po prostu jest życzliwe, litościwe i wyrozumiałe: jak Bóg chrześcijan w stosunku
do ludzi. W „Ewangeliach” natykamy się
jednak na pewną sprzeczność. Twierdzi się w nich, że Bóg jest miłością i że jest
miłosierny. Ale okazuje się, że na Sądzie Ostatecznym jednym przebacza i powołuje
do Siebie, innych potępia i skazuje na wieczne męki. Jeśli jednak przebacza i wywyższa
tych, którzy są (w Jego oczach) dobrzy – nie ma w tym ani miłości, ani miłosierdzia;
jeśli skazuje na wieczne potępienie i męki tych, którzy są w Jego oczach źli (których
On sam złymi stworzył!), to przecież i w tym nie ma ani miłości, ani miłosierdzia.
I tu i tam jest co najwyżej dość twarda sprawiedliwość. Co więcej, Bóg zawczasu
wie o wszystkim i jest w stanie przeszkodzić złym w czynieniu zła, a jednak nie
tylko tego nie czyni, lecz przeciwnie, jakby złośliwie się przygląda temu, co to
ma zaraz nastąpić: Jezus wszystko wiedział, co ma uczynić Judasz, a nawet mówił
doń „czyń szybko, co masz czynić”, zamiast powstrzymać go przed aktem zdrady. Czyż
nie jest to niemiłosierne, a nawet niesprawiedliwe? I czy nie mamy tu czasem do
czynienia z indyjską koncepcją nieuchronności wszystkiego, co się dzieje i co się
ma dziać? I z myślą, że walczyć z losem, z Przeznaczeniem to rzecz beznadziejna
nawet w przypadku Syna Bożego? Ale w takim razie nie powinno się mówić ani o wolnej
woli, ani o odpowiedzialności za podejmowane decyzje i czyny, skoro bowiem wszystko
się dzieje z nieuchronnej konieczności, tak, jak jest zapisane w przysłowiowych
„Księgach na Niebie”, samo ocenianie i osądzanie kogokolwiek jest zupełnie pozbawione
sensu. Można co najwyżej tylko współczuć, kochać i przebaczać, gdyż nasze czyny
są zawsze od nas niezależne nawet wówczas, gdy się nam wydaje, że wiemy, co czynimy.
* * *
Wydaje się, że zarówno pierwsi apostołowie,
jak i pierwsi zwolennicy Chrystusa, pochodzili z różnych krajów i należeli do różnych
narodowości: „Kiedy nadszedł wreszcie dzień
Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się
słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru i napełnił cały dom, w
którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły...
I wszyscy zostali natchnieni Duchem Świętym i zaczęli mówić obcymi językami... Przebywali
wtedy w Jerozolimie pobożni Żydzi ze wszystkich narodów”. [Czy to ostatnie sformułowanie
znaczy, że byli to Żydzi zamieszkali w różnych krajach, czy też że judaizm był wyznawany
przez różne ludy, niewiadomo]. „Kiedy więc
powstał ów szum, zbiegli się tłumnie i zdumieli, bo każdy słyszał, jak przemawiali
w jego własnym języku. Czyż ci wszyscy, którzy przemawiają, nie są Galilejczykami?
– mówili pełni zdumienia i podziwu. Jakżeż więc każdy z nas słyszał swój własny
język ojczysty? – Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Mezopotamii, Judei
czy Kapadocji, Pontu i Azji, Frygii oraz Pamfilii, Egiptu i tych części Libii, które
leżą blisko Cyreny, i przybysze z Rzymu, i Żydzi oraz prozelici, Kreteńczycy oraz
Arabowie – słyszymy ich głoszących w naszych językach wielkie dzieła Boże. Zdumiewali
się wszyscy i nie wiedzieli, co myśleć: co to ma znaczyć – mówili jeden do drugiego.
Upili się młodym winem – drwili inni” (Dzieje 2, 1-12).
W końcu chcieli Żydzi – nie tylko z „Biblii” widać, że często zbyt skorzy do
przesadnie radykalnych posunięć – wszystkich tych obcych ludzi pozabijać, ale mądry
faryzeusz Gamaliel, prawdopodobnie tureckiego pochodzenia, odwiódł ich od tego,
mówiąc: „Mężowie izraelscy, zastanówcie się
dobrze, co macie czynić z tymi ludźmi, bo niedawno temu wystąpił Teodas, podając
się za kogoś niezwykłego, przyłączyło się do niego około czterystu ludzi, został
on zabity, a wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni. Więc i teraz wam mówię:
Odstąpcie od tych ludzi i puśćcie ich. Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy
sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich
zniszczyć i może z czasem się okazać, że walczycie z Bogiem. Usłuchali go” (Dzieje
5, 35-39). I dzięki temu nowa wiara
i nowa moralność zaczęła podbijać świat i tworzyć nową cywilizację.
Pierwszym państwem chrześcijańskim w 301
roku zostało Imperium Armenii, którego władca Tiridad Wielki ogłosił nauki
Chrystusa za oficjalne wyznanie swego narodu. Wówczas to państwo liczyło już
sobie ponad 2,5 tysięcy lat historii, było „zestarzałe”, a językiem kultury
była tu greka oraz język syryjski i w mniejszym zakresie perski. W 405 roku
kapłan kościoła ormiańskiego Mesrop Masztoc (361-440) stworzył oryginalny
alfabet ormiański, złożony z 36
liter , które jednocześnie są liczbami. Teksty w tym
języku pisze się i czyta z góry do dołu. „Biblia”
(Septuaginta) została w całości przetłumaczona w 441 roku. Nowa religia
dała nowy impuls rozwojowi państwa. W tym okresie założono w całym kraju sieć
szkół, a na język ormiański przełożono dzieła Arystotelesa, Platona, Seneki,
Jana Złotoustego, Hermesa Trysmegystesa i innych mędrców starożytności,
niektóre z tych tekstów zresztą przetrwały do dnia dzisiejszego wyłącznie w
ormiańskim tłumaczeniu, przechowywane pieczołowicie w niedostępnych klasztorach
górskich. Oryginalnym myślicielem, autorem dzieł naukowych „Definicja filozofii”, „Rozważanie „Analityków” Arystotelesa” i
innych był wybitny uczony Dawid Anacht. W tym czasie na Kaukazie dominowało
przekonanie, iż Jezus Chrystus był z pochodzenia Alanem (czyli Osetyjczykiem,
jak później Józef Dżugaszwili-Stalin!), członkiem jednego z „małych” aryjskich
narodów tej górskiej prowincji.
W XIV wieku cywilizacja Armenii legła w
gruzach, a naród został po części wymordowany, po części zaś rozproszony przez
najeźdźców muzułmańskich; nawet święta góra Ararat, symbol Armenii, znalazła
się w obrębie Turcji. W 1364 uciekinierzy z podbitej ojczyzny wznieśli we
Lwowie pierwszy kościół ormiański; do dziś ogromna większość tego narodu żyje w
diasporze poza granicami swego państwa, wszędzie jednak pielęgnuje wiarę i
tradycje chrześcijańskie.
* * *
Źródło etyki chrześcijańskiej jest kryształowo
czyste, a jest nim słynne „Kazanie na Górze”.
Syn Człowieczy powiadał wtedy do swych słuchaczy:
– „Szczęśliwi
ubodzy w duchu, albowiem ich jest królestwo niebieskie.
Szczęśliwi,
którzy się smucą, albowiem będą pocieszeni.
Szczęśliwi
łagodni, albowiem odziedziczą ziemię.
Szczęśliwi,
którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem będą nasyceni.
Szczęśliwi
miłosierni, albowiem dostąpią miłosierdzia.
Szczęśliwi
czystego serca, albowiem będą oglądali Boga.
Szczęśliwi,
którzy doprowadzają do pokoju, albowiem nazwani będą synami Bożymi.
Szczęśliwi,
którzy cierpią prześladowanie za sprawiedliwość, albowiem ich jest królestwo niebieskie.
Szczęśliwi
jesteście, jeśli z mojego powodu lżą was i prześladują, i kłamliwie przypisują wam
wszelkie zło.
Cieszcie
się i radujcie, bo czeka was sowita zapłata w niebie.
Tak
bowiem prześladowano proroków, którzy żyli przed wami”...
[Pierwszą z powyższych zasad być może
należy interpretować nie tak, iż szczęśliwi są głupcy, prostacy, lecz tak, iż
błogosławieni są „biedni na rozkaz swego ducha”, czyli ci, którzy dobrowolnie i
świadomie obrali drogę służenia Bogu, a nie Mamonie, nie biorą udziału w
gonitwie za Złotym Cielcem, lecz idąc za radą Nauczyciela rozdali swój majątek
biednym i poszli za Nim].
I dalej następuje jednoznaczne przeciwstawienie
nowych nauk zasadom mądrości hebrajskiej: „Jeśli
wasza sprawiedliwość nie będzie przewyższała nauczycieli Pisma i faryzeuszów, na
pewno nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”. Z tego zdania jednoznacznie
wynika, że Chrystus był pewny, że bramy do raju są przed najwyższymi autorytetami
duchownymi społeczności żydowskiej zamknięte. W dalszym ciągu „Kazania na Górze” Jezus wielokrotnie i wyraziście
przeciwstawia swe nowe nauki kodeksowi Mojżeszowemu:
– „Słyszeliście,
że powiedziano praojcom: „Nie będziesz zabijał”, a kto by zabił, winien będzie sądu.
A
Ja wam powiadam: Każdy, kto gniewa się na swego brata, będzie winien sądu.
A
kto powie swemu bratu: „głupcze”, będzie winien Najwyższej Rady.
A
kto powie: „bezbożniku”, będzie winien piekła ognistego.
Jeżeli
więc składasz ofiarę na ołtarzu, a tam przypomnisz sobie, że twój brat ma coś przeciwko
tobie, zostaw twoją ofiarę tam przed ołtarzem, a idź pojednać się najpierw z bratem.
A potem wróć i złóż swoją ofiarę.
Ugódź
się szybko z twoim przeciwnikiem, dopóki jeszcze jesteś z nim w drodze do sądu,
aby przeciwnik nie oddał cię sędziemu, a sędzia dozorcy. I zostałbyś zamknięty w
więzieniu...
Słyszeliście,
że powiedziano praojcom: „Nie będziesz cudzołożył”. A Ja wam powiadam: Każdy, kto
z pożądaniem patrzy na kobietę, już popełnił cudzołóstwo w sercu.
A
jeśli twoje oko prawe pobudza cię do złego, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej
bowiem dla ciebie, abyś stracił jeden ze swoich członków, niż żeby całe twoje ciało
wrzucono do piekła.
I
jeśli twoja prawa ręka pobudza cię do złego, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej
bowiem dla ciebie, abyś stracił jeden ze swoich członków, niż żeby całe twoje ciało
wrzucono do piekła”... [Warto
tu zaznaczyć, iż „Talmud” nie tylko nie
zabrania czynienia zła, lecz wręcz do tego zachęca – w stosunku do tych, których
Żydzi uznają za swych domniemanych przeciwników].
–
„Powiedziano: „Kto rozwodzi się z żoną, niech da jej list rozwodowy. A Ja wam powiadam:
Każdy, kto rozwodzi się z żona, z wyjątkiem przypadku rozpusty, sprawia, że ona
dopuszcza się cudzołóstwa. A kto się żeni z rozwiedzioną – dopuszcza się cudzołóstwa
(...)
Słyszeliście
także, że powiedziano praojcom: „Nie będziesz fałszywie przysięgał, bądź wierny
przysięgom danym Panu”. A Ja wam powiadam: Nie przysięgajcie wcale. Ani na niebo,
ani na tron Boga. Ani na ziemię, bo to podnożek Jego stóp. (...) Ani na swoją głowę
nie przysięgaj, bo nawet jednego włosa nie możesz uczynić białym albo czarnym. Niech
wasza mowa będzie: Tak – tak, nie – nie, a co ponadto – pochodzi od złego. [„Talmud”
pozwala nie tylko przysięgać, ale też – przysięgać fałszywie, jeśli może to
być korzystne].
–
„Słyszeliście, że powiedziano: „Oko za oko, ząb za ząb”. A Ja wam powiadam: Nie
zwalczajcie zła złem! Lecz jeśli ktoś uderzy cię w prawy policzek, nadstaw mu drugi.
A temu, kto chce procesować się z tobą i zabrać ci suknię, oddaj także swój płaszcz.
A jeśli ktoś zmusza cię do jednego tysiąca kroków, idź z nim dwa tysiące.
Daj
temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce od ciebie pożyczyć”.
–
„Słyszeliście, że powiedziano: „Będziesz kochał bliźniego, a nienawidził wroga”.
[Według „Talmudu” „bliźni” to tylko współwyznawca,
żaden nie-Żyd nie jest „bliźnim” z definicji]. „A Ja wam powiadam: Kochajcie waszych wrogów i módlcie się za prześladowców,
abyście się stali synami waszego Ojca, który jest w niebie. Bo Jego słońce wschodzi
nad złymi i dobrymi, a deszcz spada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Za cóż
więc was nagradzać, jeśli kochacie tylko tych, którzy was kochają? (...) I cóż takiego
dobrego czynicie, jeśli kochacie tylko waszych braci? Czyż i poganie tego nie czynią?
Wy zatem bądźcie tak doskonali, jak doskonałym jest wasz Ojciec w niebie”.
–
„Strzeżcie się, abyście dobrych czynów nie spełniali na oczach ludzi, aby was podziwiano.
Bo inaczej nie będziecie mieli zapłaty u waszego Ojca w niebie. Kiedy więc dajesz
jałmużnę, nie każ trąbić przed sobą, jak czynią obłudnicy w synagogach i na ulicach,
aby ich ludzie chwalili. (...) A kiedy dajesz jałmużnę, niech twoja lewa ręka nie
wie, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A twój Ojciec, który
widzi to, co jest ukryte, odpłaci tobie”...
–
„Jeśli przebaczycie ludziom ich przewinienia, to i wam przebaczy wasz Ojciec niebieski.
A jeśli ludziom nie przebaczycie, to i wasz Ojciec nie przebaczy waszych przewinień.
A
kiedy pościcie, nie udawajcie smutnych jak obłudnicy. Oni szpecą twarze, aby pokazać
ludziom, że poszczą”...
Mistrz zaleca też daleko posuniętą powściągliwość
w sądzeniu i wydawaniu wyroków oraz ostrzega przed obłudą, gdy uczy:
– „Nie
sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą;
i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego
brata, a belki we własnym nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól,
że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw
belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata”.
[Inna wersja polskiego tłumaczenia tego znakomitego zdania brzmi: „Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka,
a potem będziesz lepiej widział, jak wyjąć pyłek z oka twego brata”].
–
„Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie pereł przed wieprze, aby ich
nie stratowały racicami, a potem was samych nie rozszarpały”...
W tymże kazaniu Jezus formułuje tak zwaną
„złotą zasadę” etyki chrześcijańskiej: „Wszystko
więc, co byście chcieli, aby ludzie dla was czynili, i wy dla nich czyńcie”.
Według „Ewangelii św. Mateusza” Chrystus także stwierdzał: „Szeroka jest brama i przestronna ta droga, która
prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna
jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją
znajdą”. Zadziwia w tej i wielu innych wypowiedziach Jezusa jakiś resentyment
w stosunku do tych, których po prostu nie stać na wysiłek i na poziom moralny, oraz
ewidentnie egoistyczna argumentacja za dobrem: czyńcie tak, a będzie wam dobrze.
Tę niezdolność do wyjścia poza egoizm moralny stale odnotowują hinduscy i buddyjscy
krytycy chrześcijaństwa. W terminologii Jezusa „szeroka brama” w tym kontekście
symbolizuje życie bez wysiłku moralnego, bez dążenia do dobra etycznego i bez pracy
nad doskonaleniem siebie i swego postępowania; „wąska droga” zaś to życie oparte
na sumieniu i prawości, uczciwości i mądrości. Nawet trafiając na nią łatwo z niej
zboczyć. „Strzeżcie się fałszywych proroków,
którzy przychodzą do was w owczych skórach, a w środku są drapieżnymi wilkami. Rozpoznacie
ich po owocach: Czyż zbiera się winogrona z ostu, a figi z ciernia? Tak to jest:
Wszelkie drzewo dobre rodzi dobre owoce, a złe drzewo rodzi złe owoce. Nie może
dobre drzewo rodzić złych owoców, ani złe drzewo rodzić dobrych owoców. Każde drzewo,
które nie rodzi dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone. Rozpoznacie więc
ich po owocach”. Czyli po czynach, nie po okazywaniu rzekomej wiary, nie po
słowach. Co więcej, „a kto powie [swemu
bratu]: bezbożniku, będzie winien ognia
piekielnego” (Ew. Mat. 5;22).
W tymże „Kazaniu na Górze” rozwinął Jezus postulat życia skromnego, ograniczającego
własne potrzeby i ambicje materialne. „Nie
gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczy i gdzie złodzieje podkopują
się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczy
i gdzie złodzieje nie podkopują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam
też będzie i twoje serce. (...) Nie możecie służyć Bogu i mamonie! Dlatego powiadam:
Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, co będziecie jeść lub co będziecie pić,
ani o swoje ciało, w co je ubierzecie – czy życie nie jest ważniejsze od jedzenia,
a ciało od ubrania? Przypatrzcie się ptakom, które latają w powietrzu, nie sieją
i nie żniwują, i nie zbierają do spichlerzy, a wasz Ojciec niebieski je żywi.
Czyż wy nie jesteście warci więcej od nich? A któż z was, tak zatroskanych o wszystko,
może dodać jedną chwilkę do swojego życia? I dlaczego martwicie się o ubranie? Przypatrzcie
się kwiatom polnym, one nie pracują i nie przędą, a powiadam wam: Nawet Salomon
w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jeden z nich. Jeżeli więc Bóg tak
przystraja polną trawę, która dziś jest, a jutro w piec będzie wrzucona, to o ileż
bardziej was, słabej wiary? Nie troszczcie się zatem, mówiąc: Co będziemy jedli,
albo: Co będziemy pili, albo: W co się ubierzemy, bo o to wszystko zabiegają poganie.
A Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Szukajcie najpierw
królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a to wszystko będzie wam przydane. Nie
troszczcie się zatem o jutro, bo jutro samo o siebie będzie się troszczyć. Dosyć
ma dzień każdy swojej biedy”. Jest to postulat najbardziej bodaj zaniedbywany
przez wyznawców chrześcijaństwa.
– „Każdy
więc, kto słucha tych moich słów i wprowadza je w czyn, podobny będzie do człowieka
rozsądnego, który zbudował swój dom na skale. I spadł ulewny deszcz, i wezbrały
rzeki, i zerwały się wichry, i uderzyły na ten dom – a nie zawalił się, bo był osadzony
na skale. Każdy zaś, kto słucha tych moich słów, a nie wprowadza ich w czyn, podobny
będzie do głupca, który zbudował swój dom na piasku. I spadł ulewny deszcz, i wezbrały
rzeki, i zerwały się wichry, i uderzyły na ten dom – i zawalił się. I rozpadł się
zupełnie”... Czynić dobro swym życiem, nie oglądając się zresztą ani na ludzi,
ani na własną korzyść – to bezwzględny nakaz etycznego rozumu.
Istotną rolę w etyce chrześcijańskiej
odgrywa kult macierzyństwa oraz czystości dziewiczej. Gdy pewien książę egipski
– jak podaje legenda – upodobał sobie piękną Marię Magdalenę (pierwszą osobę,
która przejęła się naukami Chrystusa) i zamierzał oddawać się z nią praktykom
wszetecznym, ta odrzuciała jego zaloty i została wtrącona do więzienia. Przez
całą noc się modliła i gorąco błagała Boga, by obronił ją przed zakusami
wszetecznika. Najwyższy wysłuchał jej prośb i gdy rankiem wypuszczono Marię
Magdalenę z więzienia, na jej widok wszyscy się przerazili: wczoraj jeszcze
urodziwa pani dziś miała całe ciało porośnięte gęstym, odrażającym, czarnym
włosiem. Doniesiono o tym Egipcjaninowi, który nakazał chrześcijankę stracić, a
sam niedługo po tym żywota dokonał.
* * *
Szereg nauk i postulatów, które wysunął Nazarejczyk,
z łatwością da się odnaleźć w o setki, a nawet o tysiące lat starszych tekstach
zoroastryjskich, egipskich, indyjskich, greckich czy współczesnych Mu rzymskich.
Widocznie pan Bóg przez proroków, mędrców, mesjaszów (w kulturach Wschodu
zwanych „boddhisatwami”, czyli „oświeconymi”, „olśnionymi”) przekazuje różnym narodom
i cywilizacjom, w różnym czasie i w różnych okolicznościach te same prawdy etyczne
i tę samą mądrość życiową. Oto np. u wielkiego stoika, współczesnego Jezusa, Lucjusza
Anneusza Seneki w tekście „O pocieszeniu do
matki Helwii” (X) czytamy zupełnie „chrześcijańskie” rozważania: „Że w ubóstwie nie ma nic złego, rozumie to każdy,
kto nie popadł w szaleństwo chciwości i zbytku, które wszystko tłumaczy na opak.
Jak niewiele trzeba środków koniecznych do zachowania człowieka! Komu może tych
środków zabraknąć, jeżeli tylko ma jaką taką zaradność? Co do mnie, to w rzeczywistości
straciłem nie bogactwa, ale kłopoty. Wymagania ciała są bardzo skromne. Ciało chce
nie odczuwać zimna, pokarmem i napojem zaspokoić głód i pragnienie. Czego pragnie
ktoś więcej, nie ma to już nic wspólnego z potrzebami, ale z żądzami ciała. Nie
zachodzi żadna konieczność, by przeszukiwać wszystkie głębiny morza, ani by obciążać
żołądek mięsem upolowanej zwierzyny, ani by łowić ostrygi na nieznanym wybrzeżu
dalekiego morza... Co rozstrojony łakociami żołądek z trudnością może powstrzymać,
to przywożą z najdalszego oceanu. Wymiotują, by jeść, jedzą, by wymiotować. Nie
są nawet w stanie strawić pokarmów, których poszukują na całym świecie. Kto gardzi
tymi rzeczami, jaką mu szkodę może wyrządzić ubóstwo? Jeśli, przeciwnie, ktoś tych
rzeczy pożąda, temu ubóstwo wychodzi na pożytek. Leczy się bowiem z choroby wbrew
woli. (...) Dla chciwości nic – dla natury wystarcza nawet niewiele.” ] Te słowa
Seneki brzmią po prostu jako komentarz do tezy Jezusa, że „pieniądze to wynalazek szatana”.
W podobnym duchu jak Jezus wypowiadali się
także późniejsi uczniowie Mistrza. „Kto mówi,
że jest w światłości, a brata swego nienawidzi, w ciemności jest nadal. Kto miłuje
brata swego, w światłości mieszka i nie ma w nim zgorszenia. Kto zaś nienawidzi
brata swego, jest w ciemności i w ciemności chodzi, i nie wie, dokąd idzie, gdyż
ciemność zaślepia jego oczy. (...) Jeśli kto mówi: miłuję Boga, a nienawidzi brata
swego, kłamcą jest; albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może
miłować Boga, którego nie widzi” (1
list św. Jana, 2; 4, 20). Również
późniejsi poeci chrześcijańscy byli głosicielami miłości do człowieka, że wspomnimy
tu wiersz pt. „Śpieszmy się” ks. Jana
Twardowskiego:
„Śpieszmy się kochać ludzi
tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon
głuchy
tylko to co nieważne jak krowa
się wlecze
najważniejsze tak prędkie że
nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem
nieznośna
jak czystość urodzona najprościej
z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając
bez niego
Nie bądź pewny że czas masz
bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak
jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak
patos i humor
jak dwie namiętności wciąż
słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak
drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny
lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają
oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić
się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale
za późno
(...)
Śpieszmy się kochać ludzi tak
szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze
powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc
o miłości
czy pierwsza jest ostatnią
czy ostatnia pierwszą”
Niestety, praktyczne postepowanie wielu ludzi
dałoby się raczej zamknąć w zmodyfikowanej zwrotce wielkiego poety: „Spieszcie się
szkodzić ludziom, tak szybko odchodzą”.
* * *
Fundamentem etyki wszystkich konfesji chrześcijańskich
jest znany także ze „Starego Testamentu” „Dekalog”
czyli „Dziesięć przykazań Bożych”, które
brzmią jak następuje:
„Nie będziesz miał bogów cudzych
przede Mną.
Nie będziesz brał imienia Pana
Boga twego nadaremno.
Pamiętaj, abyś dzień święty
święcił.
Czcij ojca swego i matkę swoją.
Nie zabijaj.
Nie cudzołóż.
Nie kradnij.
Nie mów fałszywego świadectwa
przeciwko bliźniemu swemu.
Nie pożądaj żony bliźniego
swego.
Ani żadnej rzeczy, która jego
jest”.
Te przykazania stanowią jakby ramy, w których
powinno przebiegać życie chrześcijanina. Oczywiście, nie wyczerpują one całego bogactwa
obowiązujących norm; nie ma tu np. jakże ważnego nakazu dbania o swoje dzieci i
o należyte ich wychowanie i kształcenie; nie ma zakazu używania lub przynajmniej
umiarkowanego używania napojów gorących; nie ma zakazu uprawiania miłości homoseksualnej,
zoofilii czy nekrofilii, nic nie mówi się o stosunkach człowieka z jego „młodszymi
braćmi” czyli zwierzętami itd. Tak iż jest to kodeks ograniczony i nie wyczerpujący
rzeczywistości moralnej. Co więcej, chrześcijanie raczej rzadko traktują poważnie
normy swej etyki i nagminnie je łamią. „Dziesięcioro
przykazań stało się w zachodnich krajach tzw. „chrześcijańskich” podstawą rygorystycznej
i faryzejskiej moralności, strzeżonej przez władzę państwa i kościół” (Czesław
Miłosz, „Ogród nauk”). Dziś jest to uwaga
nieaktualna, władze państwowe krajów europejskich najczęściej odrzucają i zwalczają
etykę chrześcijańską na korzyść permisywizmu i libertynizmu.
Według nauki Chrystusowej „ostateczne rzeczy człowieka” to: 1.
Śmierć; 2. Sąd Boży; 3. Niebo albo piekło. Są też cztery grzechy „wołające o pomstę do nieba”:
1. Umyślne zabójstwo.
2. Grzech sodomski (pederastia).
3. Uciskanie ubogich wdów i sierot.
4. Zatrzymanie zapłaty sługom i robotnikom.
Trudno byłoby tylko ziemskimi, psychologicznymi
względami wyjaśnić triumfalny marsz chrześcijaństwa, ale widocznie i one nie były
i nie są bez znaczenia, konsekwentne bowiem głoszenie miłości do Boga i do człowieka,
jak też wspieranie go czynami miłosierdzia mają swój ciężar gatunkowy i swą moc
przekonywania. Chrześcijaństwo – w intencji – jest religią miłości i pokoju, czyli
wielkich wartości zarówno duchowych, jak i socjalnych, bez których niemożliwe jest
wzniesienie i utrzymanie gmachu cywilizacji i kultury. „Miłość sprawia, że dusze nasze ogromnieją” – pisał Fryderyk Schiller.
„Wiele można zdziałać nienawiścią, ale jeszcze
więcej miłością” – zauważał William Shakespeare. Albert Camus zaś dodawał: „Na tym świecie panuje absurd, a miłość
ratuje ludzi przed nim”. Wiara i miłość do Boga ratują też przed lękiem i obawą
śmierci, mają właściwości psychoterapeutyczne. W pewnym bowiem momencie swego życia
każdy człowiek z trwogą stwierdza, że przecież i on musi kiedyś umrzeć. Jest to
przerażające doświadczenie wewnętrzne, odczuwane całym jestestwem, jak to wyraził
poeta:
„Prochem się cały kształt mój
rozleci,
Z ziemią się złączy, zespoli,
Kurzem okryje stopy małych
dzieci,
Co biegną tańczyć po roli”...
W biblijnej księdze „Genesis” czytamy: „Wszystko,
co jest na ziemi, zniszczeje”. Lecz chrześcijaństwo odważnie wychodzi naprzeciw
temu wyzwaniu losu, rozwijając kojącą myśl o nieśmiertelności duszy człowieka. Adam
Mickiewicz był np. przekonany, że każdy jest niejako skazany na nieśmiertelność
i pisał w wierszu „Żądza nieśmiertelności”:
„Chcesz zyskać nieśmiertelność
przez jakiś czyn dzielny?
Głupiś, czy chcesz, czy nie
chcesz, będziesz nieśmiertelny”.
A jednak w tradycyjnej doktrynie chrystianizmu
uważano, iż na nieśmiertelność zasługuje się dopiero aktem wiary i dobrymi czynami
za życia ziemskiego. Była to teza mobilizująca do życia moralnie dobrego, do czynnej
miłości, jak to wyraził Grzegorz z Nyssy (około 395 r.): „Niech każdy się zajmie sąsiadem! Nie pozwalaj, by twój bliski był obsłużony
przez kogoś innego”... Obejmij go, pomóż, wesprzyj, uratuj... A jednak Max Scheler
w dziele „Resentyment a moralność” powiada,
że miłość w sensie chrześcijańskim pierwotnie zawsze odnosiła się tylko do idealnego
duchowego „ja” w człowieku i do uczestnictwa człowieka w Królestwie Bożym. Dopiero
później zrodził się nowożytny „humanitaryzm” miłujący wszystko, co ma ludzkie oblicze.
„Nowożytny humanitaryzm jest pojęciem polemicznym
i wyraża wszechstronny protest. Protestuje on przeciw miłości Boga, a zarazem przeciw
owej chrześcijańskiej jedności i harmonii między miłością Boga, siebie samego i
bliźniego, w której wyraża się „najwyższy nakaz” ewangeliczny. Miłość nie ma kierować
się ku „boskości” w człowieku, lecz ku człowiekowi tylko jako „człowiekowi:, tj.
o ile ma on zewnętrzne znamiona gatunku, ku komuś, kto ma ludzkie oblicze.” Johann
Georg Fichte nawet wykazał, że zgodnie z ideą miłości humanitaryzm należałoby nazwać
nienawiścią do ludzi, gdyż akceptuje w nich nie to, co wyższe i najlepsze, lecz
wszystko, łącznie ze złem i ograniczonością, które w nich tkwią: „Odnajdując byt swej miłości w Bogu, człowiek
pokocha jej byt, jej bytu poza Bogiem nienawidzi on dogłębnie, a jego miłość do
jej prawdziwego bytu na tym właśnie polega, że nienawidzi on jej bytu ograniczonego”.
Max Scheler tedy podaje własną, fenomenologiczną
interpretację miłości chrześcijańskiej i zauważa: „W myśl poglądów chrześcijańskich ogół aniołów i dusz obejmuje również zmarłych,
tj. mieści się w nim cała ludzkość żywa duchem, której porządek arystokratyczny
uwzględnia osobową wartość i zasługę moralną; jest to więc porządek, w którym właściwy
przedmiot miłości obejmuje swym zasięgiem również ludzkość obecną, widomą – o ile
zakiełkowało w niej boskie życie duchowe – ale który wykracza też poza nią, nie
jest on zaś stale dostępny w żywym procesie wzajemnego oddziaływania modlitwy, orędownictwa
i kultu. Zamiast ludzkości tak pojętej pojawia
się teraz ludzkość jako twór natury, który tylko teraz jest obecny, twór widomy,
ograniczony, doczesny. W ten sposób „humanitaryzm” staje się bezwzględną polemiką
również z miłością i czcią wobec zmarłych, tych, co przeminęli, oraz z każdą formą
tradycji, w jakich wyrażały się ich wartości duchowe i przejawy ich woli. Przedmiot
miłości zmienia się zaś i pod tym także względem, że zamiast „bliźniego” i „indywiduum” – w nich zaś tylko przejawia się
głębia osobowego bytu człowieka – pojawia się teraz „ludzkość jako zbiorowość”,
a wszelka miłość do jakiejś jej części, miłość do narodu, rodziny, jednostki, wydaje
się bezprawnym umniejszeniem czegoś, do czego prawo ma tylko całość jako taka. Jest
rzeczą nader charakterystyczną, że terminologia chrześcijańska nie zna „umiłowania
ludzkości”. Jej podstawowe pojęcie brzmi „miłość bliźniego”. (...) Jądrem nowego
humanitaryzmu jest cierpienie na widok bólu i radość na widok doznawanej przyjemności
– a nie choćby współcierpienie z cudzym cierpieniem. (...) Patos nowożytnego humanitaryzmu,
jego apel o więcej szczęścia zmysłowego dla ludzkości, utajony płomień jego namiętności,
jego rewolta przeciw wszystkim instytucjom, tradycjom, obyczajom hamującym szczęście
zmysłowe, „rewolucyjne serce”, które w nim bije, wszystko to pozostaje w bardzo
charakterystycznym przeciwieństwie do świetlistego i niemal chłodnego entuzjazmu
duchowego miłości chrześcijańskiej. (...) Coraz bardziej likwiduje się sam fenomen
miłości, który rozpływa się w mechanice koniecznych złudzeń. (...) Także w teorii
miłość schodzi krok po kroku z tej wyżyny, na której była symbolem i oznaką porządku
nadnaturalnego, co więcej, wewnętrznego strumienia siły w królestwie Bożym, a staje
się coraz subtelniejszym i na skutek rozwoju intelektualnego coraz bardziej złożonym
wytworem instynktownego popędu zwierzęcego, który wywodząc się ze sfery seksualnej
coraz bardziej się specjalizuje, obejmuje coraz większe bogactwo przedmiotów i zatacza
coraz szersze kręgi dzięki rozwojowi życia umysłowego i społecznego. (...) Nawet
wyroki inkwizycji zapadały w „imię miłości”, a w intencji była to nie tylko miłość
do wspólnoty wiernych, której groziła trucizna herezji i utrata zbawienia na skutek
podstępów kacerza, lecz także całkiem szczera – chociaż z naszego punktu widzenia
oparta na przesądzie – miłość do samego kacerza, którego dusza, właśnie przez spalenie
ciała, miała zostać szczególnie zalecona łasce Bożej”... Ostatecznie duch autentycznego
chrystianizmu z jego arystokratyzmem, maksymalizmem moralnym, zasadą hierarchiczności,
uduchowieniem, metafizyczną miłością przegrał z humanitaryzmem, który pogrąża świat
w bylejakości, hedonizmie i materializmie.
* * *
Jeśli chodzi o miłość między ludźmi jako
takimi, to pewien nurt filozofii niemieckiej potraktował ją nader analitycznie i
krytycznie. A. Schopenhauer np. uważał, że „miłość
ludzka jest zawsze samolubna, choć w przeróżny sposób. Na dodatek nie zawsze można
być dumnym z właściwości, jakim ją zawdzięczamy. Na ogół każdy człowiek jest w tej
mierze lubiany, w jakiej obniża wymagania stawiane cudzym umysłom i sercom, ale
na serio, bez obłudy, a także bez owej pobłażliwości, którą rodzi pogarda.” Ludzie
więcej o miłości gadają niż ją czują, by kochać bowiem, potrzebny jest duży potencjał
siły witalnej, który nie tylko nie jest własnością wielu, ale z biegiem życia słabnie
i zanika. „W każdej duszy ludzkiej mieści
się tylko pewien określony zasób zdolności do uczuć, jaki dane nam jest zużyć w
miłości. Zasób ten z biegiem czasu wyczerpuje się nieuchronnie, jak wszystko na
świecie. A kiedy już raz się wyczerpie, żadnym wysiłkiem i żadną mocą nie można
przeszkodzić wygasaniu miłości” (Gabriele d’Annunzio, „Triumf śmierci”).
Wówczas jednak, gdy ludzi przestaje łączyć
miłość, zaczyna ich wiązać ze sobą inne spoiwo: krew. Wyznawcy Chrystusa nazywają
swą wiarę (dokładnie zresztą tak, jak wyznawcy innych kultów) „religią miłości”.
I jest to prawdą. Jezus nienawiści nie głosił, choć przyznawał, iż przyszedł,
by rzucić ogień na ziemię. W ciągu dziejów kościoły chrześcijańskie, przede
wszystkim zaś kościół katolicki, wyświadczyły setkom milionów, jeśli nie
miliardom, ludzi bezmiar rozmaitej pomocy duchowej i materialnej. A jednak, gdy
się spojrzy na dzieje narodów „chrześcijańskich”, to się, niestety, dostrzega nie
tylko miłość, ale i pasmo krwi, nienawiści, zbrodni i morderstw, dokonywanych...
w imię miłości! Gdy np. ksiądz kanonik Marcin Baryczka skrytykował w kazaniu
króla Kazimierza, zwanego przez jakieś nieporozumienie „Wielkim”, został na
rozkaz tego „chrześcijańskiego” monarchy utopiony w przerębli; czyli podzielił
los Stanisława ze Szczepanowa, zakatowanego wcześniej na zlecenie innego króla „katolickiego”.
W 1209 roku Stolica Apostolska zażądała
od miasta Tuluzy wydania 210 „heretyków”, czyli albigensów, którzy różnili się
światopoglądowo w drobnych szczegółach od zapatrywań ówczesnego papieża. Gdy
mieszczanie honorowo odmówili wydania współobywateli, papież pchnął na
Akwitanię liczne zastępy zakutych w żelazo rycerzy. Zwierzęce okrucieństwo
przekroczyło wszelkie wyobrażenie do takiego stopnia, że sami najeźdźcy
zwrócili się do „ojca świętego” z zapytaniem, czy godzi się katolikom zabijać
katolików, na co ów odparł: „Zabijajcie wszystkich, Bóg pozna swoich!”
Wyrżnięto więc podczas tej wyprawy krzyżowej ponad 20 tysięcy pokojowej ludności,
w ogromnej większości katolickiej; 400 spalono żywcem na stosach; niejaką
Geraldę, młodziutką córkę jednego z albigensów, wrzucono do studni i zarzucano
kamieniami. Co to biedne dziecko czuło i myślało o miłości chrześcijańskiej,
agonizujac pod ciosami spadających kamieni... Kontynuacją tego procederu stały
się rytualne mordy przez spalenie na stosach, dokonywane na wybitnych uczonych,
na „czarownicach”, na całych narodach. – Tylko na terenie obecnej Brazylii konkwistadorzy
portugalscy wymordowali 6 milionów rdzennych mieszkańców, w sumie zaś w obydwu Amerykach
„chrześcijańscy” najeźdźcy ze zbrodniczej i pyszałkowatej Europy wytępili do 60
milionów autochtonów (90% całej populacji kontynentu!), niszcząc przy okazji kilka
kultur i cywilizacji w niczym nie ustępujących angielskiej, hiszpańskiej, francuskiej
czy portugalskiej. W samej zaś Europie podczas pogromów i zbiorowych spaleń na stosach
wymordowano setki tysięcy spokojnej i bezbronnej ludności żydowskiej. W 1480
roku powstała w Hiszpanii inkwizycja do walki przeciwko Żydom fałszywie
wyznającym katolicyzm, „czarownicom” itp. Co roku tylko w tym kraju palono na
stosach około tysiąca rzekomych „conversos”, w sumie zaś ponad 30 tysięcy. Ci,
którzy ocaleli, zaczęli uciekać z półwyspu Iberyjskiego, ale w 1482 roku
rozeszła się pogłoska, iż Żydzi uchodzący z Hiszpanii połykają złote monety,
pierścionki i diamenty, aby je przemycić; na skutek czego mnóstwo owych
nieszczęśników zginęło z rąk rozbójników, wyłapujących Żydów pod przykryciem
nocy i rozpruwających im nożami brzuchy w nadziei na znalezienie w trzewiach
domniemanych skarbów.
Ojciec święty Paweł IV w bulli „Cum nimis absurdum” (1555) pisał, iż byłoby
nieporozumieniem, gdyby chrześcijanie manifestowali życzliwy stosunek do narodu
przeklętego przez Boga za grzechy i za zamordowanie Chrystusa. On też nakazał
zamknięcie Żydów w gettach czyli w specjalnych dzielnicach miast przeznaczonych
wyłącznie dla narodu „wyklętego”. Z Włoch te przepisy przeniesiono z czasem do
całej Europy. We dnie Żydzi mieli prawo wyjść poza obręb getta, udając się np.
do pracy, lecz w nocy musieli pozostawać stłoczeni w swych dzielnicach, bramy
do których zamykano wieczorem na klucz. Podczas świąt chrześcijańskich mieszkańcom
gett zakazywano udania się na miasto. Poza obrębem getta Izraelici musieli
nosić pomarańczowe kapelusze. Każde getto mogło posiadać nie więcej niż jedną
synagogę, prowadzone zaś przez Żydówki domy publiczne mogły znajdować się
wyłącznie w obrębie gett, na terenie których zresztą to właśnie rabini stawali
się jedynowładnymi panami życia i śmierci swych poddanych, co powodowało liczne
nadużycia z ich strony. Najbardziej znanym i największym gettem w XX wieku było
getto warszawskie, w którym mieszkało ponad pół miliona osób, w końcu prawie
bez reszty i w bestialski sposób wymordowanych przez Niemców. Prócz tego
poddawano eksterminacji „naród wybrany” w obozach zagłady w Chełmnie,
Oświęcimiu, Treblince, Sobiborze, Majdanku, Bełżcu i in. – przy lodowatym milczeniu
obojętnej ludzkości. Dokonano też mnóstwa potwornych rzezi, jak np. na święto
Rosz Haszan (Nowy Rok) 1942 w Babim Jarze pod Kijowem, kiedy to w ciągu jednego
dnia unicestwiono 33 tysiące bezbronnych ludzi wyłącznie za to, że byli Żydami.
Za papieża Pawła IV (1529) opracowano, a
Sobór Trydencki (1564) wdrożył „Index librorum
prohibitorum”, w którym znalazły się nie tylko książki naprawdę szkodliwe, ale
i fundamentalne dzieła naukowe: 114 pozycji z zakresu historiografii, 108 – beletrystyki,
75 – filozofii itd. Na kościelny indeks wpisano dzieła Mikołaja Kopernika, Franciszka
Bacona, Denisa Diderota, Galileo Galileusza, Johanna Keplera, Davida Hume’a, Johna
Locke’a, Jeana Jacquesa Rousseau, Immanuela Kanta, Charlesa Darwina, Mikołaja Reja,
Andrzeja Frycza Modrzewskiego, Adama Mickiewicza, Aleksandra Dumasa, Gustawa Flauberta,
Victora Hugo, Heinricha Heinego, Anatola France’a, Johanna Wolfganga Goethego, Gottholda
Ephraima Lessinga, Honore de Balzaca, Arthura Schopenhauera, Fryderyka Nietzschego,
Maurice’a Maeterlincka, Alberto Moravii itd. W całości była „niezalecana” twórczość
Rene Descartesa, Barucha Spinozy, Giordana Bruna, George Sand, Emila Zoli,
Karola Marksa. Po raz ostatni „Index”
wydrukowano w 1948 roku, a zawierał on listę ponad czterech tysięcy zakazanych
dzieł literackich, filozoficznych, naukowych. W wielu zresztą przypadkach była
to „prohibicja” wcale uzasadniona, chroniąca ewentualnego czytelnika przed
tekstami wulgarnymi, zboczonymi, rozkładowymi, toksycznymi pod względem
etycznym.
Przez kilka stuleci jednak na stosach płonęły
nie tylko książki wybitnych myślicieli, ale i w strasznych męczarniach – ciała ich
autorów. (Chrześcijańskie inkwizycje przejęły hinduską naukę o oczyszczającej mocy
ognia, który – spalając ciało – uwalnia jednocześnie duszę z brudu grzechów). W
1431 roku spalono na stosie legendarną Joannę d’Arc, by po kilkuset latach (1920)
ją beatyfikować (na stosie ciało spaliło się doszczętnie, lecz serce pozostało żywe
i nienaruszone, znajdując się przez kilka godzin w buszujących płomieniach!). Przypomnijmy,
że karę śmierci ta dzielna dziewczyna dostała za heterodoksję, a konkretnie za
to, że wbrew naukom Tomasza z Akwinu, chętnie – jako kawalerzystka – nosiła
męskie spodnie, co wówczas uważano za „grzech śmiertelny”.
Fanatyczny motłoch we Francji podczas nocy
św. Bartłomieja (1572) i w okresie po nim wymordował około 70 tysięcy arystokracji
i szlachty; w Genewie (1546) spalono razowo na gigantycznym stosie 500 kobiet, a
w Tuluzie w 1577 roku – 400 ! Z kolei anglikanie w Anglii dokonali mordu sądowego
na Tomaszu Morusie i tysiącach katolików, którzy pozostali wówczas wierni Stolicy
Apostolskiej. 19 sierpnia 1687 roku w miejscowości Bieriozowo powiatu ołonieckiego
Rosji dokonało samospalenia ponad tysiąc osób na znak protestu przeciwko
żegnaniu się trzema palcami, który to zwyczaj został właśnie nakazany przez najświętszy
Synod Cerkwi Prawosławnej. 19 sierpnia 1692 roku w stanie Massachusetts
powieszono „za czary” pięć niewinnych niewiast, a jeszcze w XIX wieku angielscy
zaborcy w Północnej Ameryce płacili pieniędzmi i wódką Indianom za skalpy
innych Indian, choć już swych zbrodni frazesami religijnymi nie maskowali. Carl
Voigt, lekarz i naukowiec niemiecki, w 1791 roku pisał, że inkwizycja katolicka
samych tylko kobiet, pod zarzutem uprawiania czarów, spaliła
9 442 994; obecnie uważa się tę liczbę za przesadzoną i się twierdzi,
iż w okresie około 1450-1750 upieczono na stosach „tylko” 60 000 –
200 000 kobiet. Rozciągłość liczb wynika z okoliczności, że archiwa
watykańskie są nadal ściśle tajne i tak naprawdę niewiadomo, jakie wymiary miał
ten „holocaust kobiet”. Wiadomo natomiast, że tylko w Niemczech inkwizycja
protestancka spaliła 25 000 pań, a w Rosji prawosławna – 300. W 1765 roku
w polskim Doruchowie spalono jednorazowo aż 14 (czternaście!) bezbronnych
kobiet i dziewczyn pod zarzutem uprawiania czarów. W 1781 roku spalono w
Hiszpanii ostatnią „wiedźmę”; w 1782 w Szwajcarii ścięto młodziutką
„czarownicę”; w 1877 w USA spalono „demokratycznie” pięć niewiast obwinionych o
czary i herezję. Wstrząsającą panoramę najcięższych zbrodni, cynicznie
pokrywanych frazeologią chrześcijańską, podaje m.in. Michael Kerrigan w książce
„Mroczne karty historii kościoła
katolickiego” (wydanie polskie Warszawa 2016) oraz
Krótko mówiąc, liczba straszliwych zbrodni
i ludobójstw, popełnionych rzekomo w imię „miłości chrześcijańskiej” przez różne
odłamy tej konfesji, jest stanowczo zbyt długa. Wielu bowiem koronowanych i
niekoronowanych zdzierców maskowało swe zbrodnie frazesami o obronie religii,
co zmusiło Wiliama Szekspira powiedzieć: „Heretykiem
jest nie ten, kogo palą na stosie, lecz ten, kto stos rozpala”. Nie ma
zbrodni bardziej ohydnych i cynicznych niż te, które się popełnia z imieniem
Boga na ustach. Może dlatego masońska „Wielka” Rewolucja Francuska ogłosiła
Kościół Katolicki za instytucję zbrodniczą, znajdującą się poza nawiasem prawa,
a podczas jej trwania w samej tylko Francji powieszono kilkanaście tysięcy
księży, zrujnowano setki światyń, którą to akcję kontynuował później Napoleon
Bonaparte podbijając (z pomocą arcykatolickich ponoć Polaków!) liczne kraje
europejskie; w samej tylko Wenecji zrównano z ziemią 40 kościołów, a w
Hiszpanii (dzięki zwycięskiej szarży Polaków pod Somosierrą!) około tysiąca.
Jeszcze w połowie XIX wieku Europa była widownią
rozmaitych straszliwych zbrodni. Oto na „arcykatolickim” Podkarpaciu w „arcykatolickiej”
Małopolsce, znajdującej się pod zaborem „arcykatolickiej” Austrii, w połowie XIX
wieku „katoliccy” chłopi byli tak traktowani przez „katolicką” szlachtę: „Panowie byli wtedy źli aż strach, męczyli ludzi
niewinnych” – tak wspomina chłop Andrzej Szydłowski lata poprzedzające rzeź galicyjską.
Opowiada m.in. o parobku zakutym w piwnicy, który dzień i noc stał w lodowatej wodzie
za to, że nie przyszedł na czas z mąką z Pilzna. Przed śmiercią otrzymał jednak
od miejscowego księdza ostatnie namaszczenie. Inny parobek poniósł śmierć za to,
że pojawił się w pokoju państwa w nieodpowiednim stroju. Został przywiązany do drzewa
i spalony żywcem. (...) Za zamordowanie chłopa przy żniwach zarządca odsiedział
jedynie 48 godzin. Wieś była zdana tylko na siebie, nie było do kogo pójść, poskarżyć
się, do kogo odwołać. Chłopi nazywani byli pogardliwie „chamami” i traktowani odpowiednio
do takiego określenia. (...)”
Zapłata za to „chrześcijańskie” traktowanie
nadeszła niebawem, Bóg bowiem, jak wiadomo, jest nierychliwy, ale sprawiedliwy.
W jednej z kronik kościelnych czytamy: „Spojeni
alkoholem przez żydowskich karczmarzy i austriackich urzędników chłopi na widok
nielicznych powstańców z przerażeniem wołali, że oto Polacy idą wyrzynać do szczętu
chłopów.” I od tych walk z powstańcami rozpoczęły się tak zwane „krwawe zapusty”.
Nadeszła niedziela 18 lutego 1846 roku. W tym dniu w powiecie tarnowskim rozpoczęła
się masowa rzeź szlachty. Oprócz tarnowskiego objęła ona ówczesne cyrkuły: jasielski,
nowosądecki, rzeszowski i wadowicki. „Jednych powiązawszy jak snopy i na ziemię
pokładłszy, cepami jak zboże młócili tak, że krew i wnętrzności podłogę i ściany
owej stodoły zbryzgały. Dalej, w innym miejscu, uciąwszy obie nogi i ręce, kadłub
ciała dla naigrawania pozostawili... Z kościołów przy ołtarzu klęczących tak kapłanów,
jak i ludzi świeckich szarpano, wyciągano, a wyciągnąwszy nogami kopano i za kościołem
albo zabijano, albo okropnie i śmiertelnie raniono”... – Taka notatka zachowała
się o wydarzeniach 1846 roku w księgach parafii św. Mikołaja w Bochni.
W Pleśnej koło Tuchowa chłopstwo dopadło
uciekającego tutejszego proboszcza ks. Wojciecha Ciećkiewicza, tonącego w rzece
Białej; wydobyto go z wody i „zamłócono” cepami... W ciągu kilkunastu dni całkowitemu
splądrowaniu i zniszczeniu uległo ponad 500 dworów. Dokonano napadów na 52 plebanie
. [Mimo iż wielu księży współpracowało
z tajną policją zaborców austriackich, ta jednak ich często nie brała w obronę]
„Kronika wypadków rzezi galicyjskiej (składająca
się z ksiąg parafialnych, pamiętników i relacji) obejmuje ponad tysiąc szczegółowych
opisów męczarni, jakie przeszli członkowie rodzin szlacheckich, zanim zostali zabici.
Jest tam wszystko: ćwiartowanie ciał i rzucanie ich zwierzętom w obecności członków
rodziny, przebijanie widłami i obnoszenie na nich żywych jeszcze ofiar, wsypywanie
do ust tłuczonego szkła, wbijanie kija do odbytu mężczyzn lub do pochwy dziewczyn
i kobiet, wyrywanie języków, obcinanie nosów, głów, genitaliów, kończyn itd.
Wielu zginęło od piły, jak szlachcic z Laskowej – „Rżnijcie wolno, bo dobry był
pan!” – żartowali chłopi piłując żywego człowieka.
Nie
oszczędzano nikogo, kto chodził w surducie. Zdarzało się nawet, że mordowano przebranych
w zrabowane ubrania chłopów. Rzeź trwała kilkanaście dni. Ze wszystkich stron do
cyrkułów ciągnęły chłopskie fury, wiozące zmasakrowane ciała okolicznych mieszkańców.
(...)” Za odcięte
piłami głowy powstańców, przynoszone w workach do urzędów powiatowych, „katolickie”
władze austriackie wypłacały chłopom specjalne premie (10 talarów), a nawet nadawały
medale.
Odpłata nadeszła niebawem. Jak pisze cytowana
powyżej historyk Halina Iwanowska (tygodnik „Tylko
Polska” z 18. 03. 2009): „Nadszedł rok
1847 – rok wielkiego głodu i chorób. W księdze pamiątkowej parafii w Zembrzycach
czytamy: „Trafiało się nawet, że ludzie ludzi pożerali. W Buchcicach niejaki chłopak
nazwiskiem Gut, gdy matka wyszła z chałupy, a on z trojgiem mniejszych dzieci pozostał,
własnego brata zabił kijem, ugotował i zjadł. W Ryglicach matka własne dziecko zabiła
i zjadła. W zapisach kościoła parafialnego w Wojniczu ksiądz Jan Pergas w roku 1847
odnotował: „Głód był tak wielki, iż trawę, słomę z dachów, skóry gryziono, w tarnowskim
cyrkule rodzice zjedli dwoje małych dzieci”. W ślad za głodem szły epidemie: czerwonka,
tyfus, dyzenteria, cholera”...
Okazuje się więc, jak trafnie zauważył Carl
Gustav Jung („Rebis czyli kamień filozofów”):
„Między religią jakiegoś ludu a jego rzeczywistym
sposobem życia istnieje zawsze relacja kompensacyjna, gdyż w przeciwnym razie religia
nie miałaby żadnego praktycznego znaczenia. Począwszy od w najwyższym stopniu etycznej
religii Persów i słynnych już w starożytności wątpliwych pod względem moralnym perskich
zwyczajów, aż do naszej „chrześcijańskiej” epoki, w której religia miłości towarzyszy
największej krwawej łaźni w dziejach świata, reguła ta znajduje pełne potwierdzenie”.
To przecież „chrześcijańska” Europa była inicjatorką dwu straszliwych wojen
światowych i mnóstwa lokalnych.
Ta rozbieżność zmusiła Ralpha Waldo Emersona
do sformułowania retorycznego pytania: „Każdy
stoik był stoikiem, a gdzie w chrześcijaństwie jest chrześcijanin?”. Rozziew
między ideałem a życiem był i pozostaje w chrześcijaństwie przepastny, co więcej,
piękne słowa są tu nieraz tylko przykryciem intencji i czynów niegodziwych i podłych.
Adolf Hitler, który w dziele „Mein Kampf”
nazywał siebie katolikiem, później deklarował: „Tak samo jak czarownice na stosach powinni zginąć księża... Nic mnie nie
powstrzyma od zniszczenia chrześcijaństwa i księży”... Energia nienawiści w
sercach niektórych chrześcijan bywa tak straszliwa, że nawet idea ekumenizmu, pojednania
i zjednoczenia wszystkich wyznawców Chrystusa, a szczególnie wschodniego i zachodniego
odłamów, niewielu ma zwolenników w ich gronie. A rozmowy o braterstwie i pojednaniu
służą tak naprawdę tylko maskowaniu tendencji do dominacji i podboju. Nawet w obliczu
wspólnego śmiertelnego zagrożenia! Oto Franz Babinger w książce „Z dziejów Imperium Osmanów” notuje: „Idea wspólnej walki Łacinników i Greków przeciw
Osmanom była wówczas (wiek XV) czymś zupełnie
nierealnym. Możne koterie w Konstantynopolu zwalczały unię z Rzymem nie tylko z
uwagi na zagrożenie ortodoksji greckiej, lecz również dlatego, że gardziły zapłatą,
jakiej spodziewali się ze strony Zachodu rzecznicy unii, mianowicie pomocą przeciw
Turkom, którzy w ich oczach stanowili najgroźniejsze niebezpieczeństwo dla żywiołu
greckiego. Nie zatarła się w pamięci Greków owa krucjata Zachodu przeciw niewiernym,
której rzeczywistą ofiarą padło Bizancjum, stając się łupem Łacinników (1204-1261).
Nie mogli zapomnieć tej hańby. Zjednoczenie z kościołem rzymskim nawet w najpomyślniejszym
wypadku przyniosłoby zdaniem wpływowych kół nie zachowanie niepodległości państwowej
greckiego Bizancjum, lecz tylko panowanie łacińskie zamiast tureckiego... Z tego
punktu widzenia zrozumiała staje się postawa przeciwników unii w cesarstwie greckim
i odrzucenie przez nich pomocy od Zachodu. Obawiali się oni jej niczym daru Danajów”...
I wcale nie bezpodstawnie.
* * *
Chrześcijaństwo od lat przechodzi kryzys
moralny i ponosi straty. W jednej ze swych publikacji na łamach miesięcznika akademickiego
„Młodzież Katolicka” (1983) ksiądz W.
Kwiecień stwierdzał fakt „istnienia znacznej
grupy młodzieży, którą można by określić jako religijną, ale niewierzącą... W ich
życiu istnieje rozdział między życiem religijnym a prywatnym, czy prościej: między
wiarą a życiem. Uważają się i podają za ludzi wierzących, bo chodzą na msze święte,
na rekolekcje, nawet się modlą, ale na studiach, w szkole, w pracy są takimi samymi
ludźmi jak wszyscy, a ktoś patrzący z zewnątrz nie może rozpoznać w nich chrześcijan...
Ich hierarchia wartości jest bowiem podobna lub wręcz taka sama jak u ludzi, którzy
w ogóle nie znają Boga, zaprzeczają Mu... A jednocześnie gdyby powiedzieć tym ludziom,
że w istocie wcale nie są chrześcijanami, byliby bardzo ciężko obrażeni”. Przyczyną
tego stanu rzeczy jest m.in. to, że „rodzice,
nawet jeśli dbają o religijne wychowanie dzieci, nie dostarczają im własnego przykładu.
Wychowanie w wierze zostało przez rodziny przerzucone na barki katechetów”. A
ci niekiedy przekazują młodzieży nie przykład żywego chrześcijaństwa, lecz garść
schematów werbalnych zupełnie nie przemawiających ani do rozumu, ani do serca. Ukształtowało
się – jak to określił ongiś wybitny pisarz katolicki Jan Dobraczyński – „chrześcijaństwo na pokaz”, służące jako zasłona dymna na maskowanie celów merkantylnych,
politycznych, a nawet głęboko amoralnych i w istocie antychrześcijańskich. Szerokie
koło zatacza w byłych krajach chrześcijańskich demoralizacja, złodziejstwo, pijaństwo,
narkomania, łapówkarstwo, pornografia, pogoń za pieniądzem, czyli zjawiska zupełnie
sprzeczne z duchem i naukami Chrystusowymi.
Jak dotychczas żadnej religii nie udało się zmienić biologicznej natury
człowieka – agresywnej, egoistycznej, chciwej, krwiożerczej, mściwej i
zawistnej. Niestety, w świecie islamu i hinduizmu kraje mianujące się – nadal na
wyrost – „chrześcijańskimi” są uważane za „królestwo
Szatana”.
Ale należy też zaznaczyć, iż niegodziwcy
– nawet jeśli jest ich wielu – jednak nie podważają istotnej wartości i wagi zarówno
prawd ontologicznych, jak i norm etycznych tej wielkiej religii, która pozostawiła
niezatarte piętno wzniosłości i szlachetności na całych europejskich dziejach „nowej
ery”, w której łonie doznała wspaniałego rozkwitu duchowość człowieka Europy, jego
myśl, filozofia, literatura, nauka, muzyka, malarstwo, rzeźba, architektura, etyka.
Wybitny intelektualista i pisarz żydowski Antoni Słonimski pisał: „Pamiętać należy, że nauka chrześcijańska jest
bliższa duchem człowiekowi współczesnemu, że „Nowy Testament” to piękne i natchnione
dzieło, a nauka religii żydowskiej obraca się tylko w ponurym i barbarzyńskim mroku
„Starego Testamentu”... Sama treść nauki, którą „mądre Żydy” wpajają swej młodzieży,
musi wywołać uczucie zgrozy... Uczeń szkoły żydowskiej musi się obkuwać na pamięć
faktów niewiele wartych, ale za to ogromnie ponurych. Musi pamiętać, że pan Chiskiasz
zamordował pana Manassę, że p. Manasse zamordował Jozjasza, że Jozjasz ujaił Jajakina,
a Jajakin ujajał Jajachina, czy też odwrotnie (...). Prorok Jeremiasz poucza swego
ucznia Barucha: „Bądź zadowolony z tego, że kiedy wszystko ginie, tyś nieuszkodzony”.
Trzeba być uszkodzonym na umyśle, żeby takie rzeczy mówić do współczesnych Baruchów.
(Oczywiście, krętacz talmudyczny potrafi wytłumaczyć wszystkie idiotyzmy jako symbole
i klucze do zrozumienia przepisów rytualnych). I pomyśleć, że Żydzi mają opinię
mądrego narodu! Setki tysięcy ponurych kretynów siedzi i kiwa się nad starymi przepisami
rytualnymi i tworzy oszałamiające kalkulacje dla udowodnienia, że czwarty słup w
nieistniejącej świątyni zmarłego przed dwoma tysiącami lat faceta miał obwód o pół
cala mniej niż słup trzeci. Jest to ich dobra wola i ich własna przyjemność, ale
obowiązkowe uczenie w szkołach tych bredni musi się skończyć”... A. Słonimski
wysoko cenił potencjał uniwersalnej miłości tkwiący w naukach chrześcijaństwa.
W chrześcijańskiej doktrynie nie ma miejsca
na stadność; jest to personalistyczna filozofia indywidualnego zbawienia przez osobową
doskonałość, zwaną tu świętością. W judaizmie zaś koncepcja zbawienia jest sensu stricte zbiorowa: tu każdy jest „zbawiony”
i wyniesiony na mocy przynależności do określonej gromady ludzi, do rasy
żydowskiej, do narodu „wybranego”, żyjącego według nakazów Prawa (Tory). Chrześcijaństwo stawia na doskonałość
indywidualną, wewnętrzną każdego człowieka i to jest podstawą jego „personalizmu”.
U Tomasza a Kempis czytamy wymowne zdania: „Chlubą
dobrego człowieka – świadectwo czystego sumienia. Miej więc czyste sumienie, a zaznasz
trwałej radości. Z czystym sumieniem łatwiej zniesiesz wszelkie przeciwności i będziesz
się radować nawet w utrapieniach. Nieczyste sumienie niesie tylko lęk i niepokój.
O, jak błogi będzie twój odpoczynek, jeśli własne serce nie będzie cię ganić!
Raduj
się jedynie wtedy, gdy uczynisz coś dobrego. Ludzie źli nigdy nie poznają prawdziwej
radości ani nie osiągną duchowego pokoju, albowiem „Nie ma pokoju dla bezbożnych”
– mówi Pan” (Iz 48, 22). Nawet jeżeli mówią: „Żyjemy w pokoju, nie spotka nas nic
złego, bo któż chciałby nas skrzywdzić?” – nie wierz im, ponieważ gniew Boży nagle
przeciwko nim się zwróci, a wtedy próżne okażą się ich myśli i daremne ich czyny.
Ten,
kto kocha, chlubi się cierpieniem, a chwała, którą stąd czerpie, jest chwałą krzyża
Pańskiego. Natomiast chwała, która pochodzi od ludzi, nie trwa długo, bo wszelkiej
chwale światowej zawsze towarzyszy smutek. Chwałą dobrego człowieka jest jego sumienie,
a nie sława wśród ludzi. Radość sprawiedliwego jest w Bogu, jego wesele w prawdzie.
Kto pragnie chwały wiecznej, nie dba o doczesną; a kto szuka ziemskiej sławy lub
nią z całego serca nie gardzi, z pewnością niewiele się troszczy o chwałę niebieską.
Prawdziwego
spokoju ducha zażywa tylko ten, komu obojętne są zarówno ludzkie pochwały, jak i
nagany. Kto ma czyste sumienie, łatwo osiąga i pokój, i zadowolenie. Nie stajesz
się lepszy, kiedy cię chwalą, ani gorszy, gdy ganią. Jesteś, kim jesteś, i nie większą
wartość przedstawiasz, niż masz ją u Boga. Jeżeli sam sumiennie zbadasz swoje wnętrze,
nie będziesz się martwił, co powiedzą inni. Człowiek może zobaczyć twarz, Bóg widzi
serce. Człowiek może oceniać uczynki, Bóg uwzględnia najgłębsze pobudki.
Prawdziwej
pokory dowodzi ten, kto zawsze dobrze czyni, lecz się z tego powodu nie wywyższa.
Dowód wewnętrznej czystości i głębokiej wiary daje zaś ten, kto nie szuka pociechy
u innych ludzi. Jeśli bowiem nie zabiega o żadne zewnętrzne usprawiedliwienia, to
znak, że całkowicie powierzył się Bogu. Jak mówi święty Paweł: „Nie ten jest wypróbowany,
kto się sam przechwala, lecz ten, kogo uznaje Pan” (2 Kor. 10, 18). Obcowanie z
Bogiem i wolność od ziemskich uczuć – oto stan człowieka duchowego”. Tego rodzaju filozofia budzi w człowieku
tkwiący w nim potencjał twórczy i czyni zdolnym do przekraczania granic codzienności.
* * *
Doniosłą rolę w doktrynie chrześcijańskiej
odgrywa nauka o sprawiedliwości, jako jednej z wielkich cnót kardynalnych i naczelnej
zasadzie ładu społecznego, jak też jako pryncypium eschatologicznym. „Skoro wszyscy są [z urodzenia] równi i niezależni, nikt nie powinien wyrządzać
drugiemu szkód na życiu, zdrowiu, wolności czy majątku. Ludzie, będąc stworzeni
przez jednego, wszechmogącego i nieskończenie mądrego Stwórcę, są wszyscy sługami
jednego, suwerennego Pana, zostali przysłani na świat z Jego rozkazu i na Jego polecenie,
są Jego własnością, Jego dziełem, zostali stworzeni, by istnieć tak długo, jak Jemu,
a nie komukolwiek innemu, będzie się podobać. Wszyscy oni zostali wyposażeni w takie
same zdolności i wszyscy należą do wspólnoty natury. Nie można więc zakładać istnienia
wśród nas takiej podległości, która upoważniałaby do unicestwienia jeden drugiego
tak, jak gdybyśmy zostali stworzeni jeden dla pożytku drugiego, jak gdyby chodziło
tu o stworzone dla nas istoty niższego rzędu... Nikt nie powinien ograniczać bądź
pozbawiać innego życia ani niczego, co służy jego zachowaniu, a więc wolności, zdrowia
ciała czy dóbr, chyba że w ten sposób ma zostać wymierzona sprawiedliwość przestępcy.
A
zatem wszyscy ludzie mają powstrzymywać się od naruszania uprawnień innych, od wyrządzania
jeden drugiemu krzywd i przestrzegać postanowienia prawa natury, które nakazuje
pokój i zachowanie całego rodzaju ludzkiego”. – Tak wyłuszczał swą koncepcję sprawiedliwości
John Locke w dziele „Dwa traktaty o rządzie”.
Jego rodak George Winstanley dodawał: „Każdy
żyć powinien wedle światła sprawiedliwości i pokoju ustanowionego w sercu”...
„W
sprawiedliwości – siła, w sile – sprawiedliwość” powiadał Tamerlan. Siła bez sprawiedliwości
skłania się ku gwałtom, grabieżom i przemocy; sprawiedliwość zaś nie poparta skutecznym
działaniem siły jest pustym dźwiękiem, czczym gadaniem i pośmiewiskiem.
Prawo musi być jednakowo stosowane do wszystkich:
„To
sprawiedliwość, a to cnota bywa,
Kiedy
w osobach różności nie bywa”.
Kto postępuje niesprawiedliwie względem innego,
ten tworzy przesłanki i usprawiedliwia niesprawiedliwe postępowanie względem siebie
samego. Autor „Księgi Psalmów” (11, 5-7)
ostrzega więc: „Bóg przypatruje się
bacznie sprawiedliwemu i bezbożnemu,a tego, kto skory jest do gwałtu, ma w
nienawiści. Na bezbożnych spuszcza on desz rozżarzonych węgli i siarki, a
wicher ognisty jest ich udziałem. Bo Bóg jest sprawiedliwy i miłuje
sprawiedliwość. Prawi oglądać będą Jego oblicze”.
Niesprawiedliwe i grzeszne jest m.in. dążenie
do bogacenia się i robienia kariery cudzym kosztem. W psalmie 37 (21, 16-17, 25-26,
28-30, 38) czytamy: „Człowiek zły pożycza
i nie oddaje, sprawiedliwy zaś użycza i rozdaje… Lepszy jest skromny dobytek
sprawiedliwego niż wielkie bogactwa bezbożnych; bo ramiona bezbożnych zostaną
skruszone, a sprawiedliwych wesprze Bóg …Młody byłem i otom się zestarzał, a
nigdy nie widziałem sprawiedliwego w opuszczeniu ani też dzieci jego żebrzących
o chleb. Sprawiedliwy jest zawsze pełen miłosierdzia i użycza, a potomstwo jego
jest błogosławieństwem… Bezbożni na wieki będą wytępieni, a potomstwo
grzeszników będzie wyniszczone. Sprawiedliwi posiądą ziemię i mieszkać w niej
będą na wieki… Wszyscy grzesznicy zostaną wytępieni, potomstwo bezbożnych
ulegnie zagładzie”… Czyste sumienie jest droższe od złota całego świata. „Nie rzeczy bowiem, lecz przekonania czynią
człowieka tym lub tamtym. Nigdy nie bój się miecza, jeśli sumienie cię nie oskarża;
nigdy nie trwóż się w walce, jeśli sumienie twoje czyste!” (św. Jan Złotousty).
Chrześcijanin akceptuje to wszystko, co jest niedostatkiem, bólem i cierpieniem
nieodłącznym od ludzkiego losu, lecz nie akceptuje zła moralnego i grzechu. „Nie żąda się więc od człowieka, aby bez zastrzeżeń
przyjął swój ludzki los, ani też aby go odrzucił; żąda się, by wzniósł się ponad
niego” (Jacques Maritain). I mimo wszelkie okoliczności zachował się sprawiedliwie
w każdej sytuacji.
W sposób szczególny o zasadę sprawiedliwości
powinny dbać osoby dzierżące ster nawy państwowej. Myśliciel agnostyczny, aczkolwiek
wychowany w duchu chrześcijańskim, baron Henri Dietrich von Holbach pisał: „Nader powszechnym skutkiem władzy jest to, że
upaja ona człowieka i każe mu zapomnieć o jego obowiązkach; im więcej ma on władzy
nad innymi, tym mniej czuje się zobowiązany do odnoszenia się wobec nich z szacunkiem,
oględnością, a nawet sprawiedliwością. (...) Kto jest wrogiem swoich poddanych,
winien ich wszystkich się obawiać. Najbezpieczniejsze, co może uczynić panujący,
to być dobrym... Owa dobroć, czyli sprawiedliwość, jest jego bezpieczeństwem”.
Jeśli ktoś łamie ogólnoludzkie normy moralne, to nie musi koniecznie podlegać pogardzie,
potępieniu, nienawiści, choć przecież powinien być ukarany. Powinno się mu wewnątrz
serca wybaczyć, to znaczy zdać sobie sprawę z tego, że także on jest tworem Boga
i postępuje tak, jak postępuje, nie na mocy swej wolnej decyzji, lecz przymuszany
mocą jakiegoś łańcucha przyczyn i uwarunkowań. Takiemu człowiekowi wypada współczuć
(papież Jan Paweł II odwiedził w więzieniu swego niedoszłego mordercę Ali Agcę)
i nie nienawidzić go za to, co uczynił, ale też nie wypada zwalniać go z odpowiedzialności
i z konsekwencji tego, co uczynił (Jan Paweł II, mimo nalegań prasy, kategorycznie
odmówił zwrócenia się do władz włoskich z apelem o wypuszczenie z więzienia tego
bandyty). Przebaczenie katolickie nie jest tedy identyczne ze zwolnieniem z kary
czy odpowiedzialności za popełnione przestępstwo (co by było faktycznie obroną i
pielęgnowaniem zła), lecz jest tylko brakiem wewnętrznej nienawiści do winowajcy.
Nie koniecznie też miał rację Ludwig Feuerbach,
gdy twierdził: „Die einzige wahre Liebe zum
Gott ist die Liebe zum Menschen”. – „Jedyną prawdziwą miłością do Boga jest miłość
do człowieka”. Oczywiście, miłość do ludzi to wielka cnota i bogactwo. Lecz
jeśli stawiamy ją ponad Bogiem, staje się wielkim nieszczęściem. Miłość do ludzi
nie powinna być celem samym w sobie, jest to bowiem tylko środek dla miłości do
Boga. Podobnie jest np. z zamiłowaniem do dobrobytu, który jest dobrem, ale nie
jest celem samym w sobie. Jeśli zaś człowiek czyni z pieniędzy cel sam w sobie,
to jego dzieci rodzą się nędzarzami, aby móc oczyścić swe dusze. Im Bóg nie daje
pieniędzy lub sami się ich wyrzekną, by przeżyć. Jeśli rodzice czynią z duchowości
cel sam w sobie, dzieci rodzą się jako istoty bezduszne i bezduchowe, lub świadomie
odrzucają uduchowienie, nie chcą rozwijać intelektu, uzdolnień, moralności. Jeśli
zaś ktoś czyni z miłości do ludzi cel sam w sobie oraz pogardza i potępia tych,
którzy zawiedli jego zaufanie, to jego dzieci Bóg pozbawia miłości do ludzi – to
są ci, w duszach których zamieszkał Szatan. To o nich napisze autor psalmu 36 (2-5):
„Głos nieprawości odzywa się w głębi
serca nieprawego. Dla niego bojaźń Boża nic nie znaczy. Zbyt bowiem pochlebia
sam sobie, by dostrzegł swą nieprawość i by ją znienawidził. Słowa jego ust to
złość i podstęp, wyzbył się roztropności i prawego życia. Na swoim łożu
nieprawość obmyśla, trwa na niedobrej drodze i nie odrzuca od siebie zła”… Ci
zdecydowanie odrzucają miłość do Boga i do człowieka, stają się łotrami i gwałcicielami,
nie mają więzi ani z tym, co materialne, ani z tym, co duchowe. Wszystko więc powinno
się kochać wyłącznie jako dzieło Boga i w imię Boga. I dopiero jako skutek takiej
postawy przychodzi do ludzi utęsknione szczęście. Jak bowiem w VI wieku napisał
ormiański filozof Dawid Anacht: „Człowiek
szczęśliwy to ktoś, kto żyje według zasad etyki, nie przejmuje się cierpieniami
fizycznymi, ani rzeczami zewnętrznymi i nigdy nie traci więzi z Bogiem”... Natomiast
w życiu codziennym, powszednim miłość zwykła się przejawiać po prostu jako
cierpliwość i łagodność w stosunkach z ludźmi.
Miłość zaś jako zjawisko kosmiczne stanowi
nieodgadnioną tajemnicę. Jako taka nie powinna by w ogóle mieć miejsca, a jednak
nie tylko istnieje, ale i determinuje życie wszechświata. „Miłość to niekończącą się tajemnica, bo nie ma żadnej rozsądnej przyczyny,
która mogłaby ją wytłumaczyć” (Rabindranat Tagore). Jest to widocznie jedna
z odmian boskich energii przenikających wszechświat, emanacja Ducha Świętego, powołującego
do życia wszystko, co istnieje. Dlatego sprawiedliwość nakazuje ludziom kochać przede
wszystkim Boga, sprawcę tworzącej miłości i wszystkich jej dzieł.
* * *
Liczni autorzy podkreślają swoisty
„rewolucjonizm” pierwotnego chrześcijaństwa. Fryderyk Engels np. w rozprawie „Przyczynek do dziejów wczesnego
chrześcijaństwa” (1894) pisał: „Dzieje
wczesnego chrześcijaństwa mają zdumiewające wprost punkty styczne ze
współczesnym ruchem robotniczym. Chrześcijaństwo, podobnie jak ruch
komunistyczny, było w swych zaczątkach ruchem uciśnionych: występowało z
początku jako religia niewolników i wyzwoleńców, ludzi biednych i wyzutych z
praw, ludów ujarzmionych lub rozgromionych przez Rzymian. Zarówno
chrześcijaństwo, jak i socjalizm robotniczy głoszą nadchodzące wybawienie z
niewoli i nędzy; chrześcijaństwo odkłada to wybawienie do pośmiertnego życia w zaświatach,
w niebie, socjalizm dąży do niego na tym świecie, łączy je z przekształceniem
społeczeństwa. Zarówno chrześcijaństwo, jak i socjalizm, stanowią przedmiot
prześladowań i nagonki, ich zwolennikom grozi proskrypcja, stosuje się do nich
ustawy wyjątkowe: do jednych jako do wrogów rodzaju ludzkiego, do drugich jako
do wrogów państwa, religii, rodziny, ustroju społecznego. I wbrew wszelkim
prześladowaniom, a nawet wręcz dzięki nim, chrześcijaństwo i socjalizm
robotniczy nieodparcie przedzierają się naprzód w zwycięskim pochodzie. Po
upływie trzystu lat od swych narodzin chrześcijaństwo staje się religią
państwową światowego Imperium Rzymskiego, socjalizm zaś zdobył sobie w ciągu
niespełna 60 lat pozycję, która stanowi dlań absolutną rękojmię zwycięstwa...
Chrześcijaństwo stało się jednym z najbardziej rewolucyjnych elementów w
dziejach ludzkości”... Znacznie zresztą wcześniej, bo już w „Manifeście Komunistycznym” (1848) Karol
Marks i Fryderyk Engels, zapiekli skądinąd wrogowie chrystianizmu, zadawali
retoryczne pytania: „Czyż chrześcijaństwo
nie piorunowało przeciw własności prywatnej, przeciw małżeństwu, przeciw
państwu? Czyż nie zalecało na ich miejsce dobroczynności i żebractwa, celibatu
i umartwiania ciała, życia klasztornego i kościelnego?”... (Oczywiście,
towarzysze marksiści się mylą, twierdząc, że chrześcijaństwo piorunowało na
małżeństwo i państwo oraz optowało za celibatem). Jednak w nauce Zachodu
popularny jest punkt widzenia, że Jezus z Nazaretu był po prostu rewolucjonistą
i szykował powstanie przeciwko istniejącemu ładowi społecznemu (por. Nick Page „Die letzten Tage Jesu”, München 2012).
Wiemy natomiast dokładnie, że gdy marksizm zwyciężał w odnośnych krajach, to
właśnie kościoły chrześcijańskie stawały się pierwszymi ofiarami najbardziej
bestialskich prześladowań. I nie było to sprawą przypadku. Ale do tego
zagadnienia powrócimy jeszcze w dalszym ciągu niniejszego tekstu.
* * *
Zasadniczym krytykiem doktryny miłości, jak
też innych aspektów chrystianizmu, był Fryderyk Nietzsche (1844-1900), z jednej
strony wybitny myśliciel, ale z drugiej – wariat, który ostatnie 10 lat swego
życia spędził w zakładzie dla obłąkanych, który m.in. zauważał: „Wymagać, żeby nas kochano, jest największą z
zarozumiałości”... Miłość demoralizuje i obniża poziom człowieka. „Tak mi moja wielka miłość ku najdalszym nakazuje:
nie oszczędzaj swych bliźnich! Człowiek jest czymś, co przezwyciężonym być musi”...
„To, czego dokonuje się z miłości, dzieje się zawsze poza dobrem i złem”... „Marzycielską
zasadę „miłujcie nieprzyjacioły wasze!” wynaleźli Żydzi, którym niepodobna dorównać
w nienawiści, zaś najpiękniejsze hymny na cześć czystości stworzyli ludzie, co za
młodu tarzali się w rozpuście i ohydzie”... Z tego wynikałoby, że najserdeczniejszy
akces do różnych „religii miłości” zgłaszają osoby, których serca są wypełnione
nienawiścią, a do wyrzeczeń nawołują ci, którzy cierpią na niestrawność z
przejedzenia, oraz ci, którym brak sił do pełni życia. Nie bylibyśmy zresztą tak
cnotliwi, gdybyśmy byli pewniejsi siebie. Cnota często jest cechą tych, którym się
nie powiodło; zwycięzcy traktują ją raczej pobłażliwie, jako drugorzędny szczegół.
„Złagodzenie naszych obyczajów jest następstwem
naszego osłabienia” – był przekonany Nietzsche. Lecz któż jest zwycięzcą życia,
które zawsze kończy się śmiercią? W dziele raczej poetyckim niż naukowym „Also sprach Zarathustra” Nietzsche wywodził:
„A kto chce twórcą być w dobrem i złem, musi
wpierw być niszczycielem i kruszyć wartości... Ludzie dobrzy nie mówią nigdy prawdy,
fałszywych wybrzeży i przystani nauczyli was dobrzy. W kłamstwach ludzi dobrych
wyście się zrodzili i skryli. Wszystko jest do cna kłamliwe i krzywe przez dobrych...
Dobrzy nie umieją tworzyć, są zawsze początkiem końca... Na krzyż wbijają tego,
kto nowe wartości na nowych pisze tablicach”...
Pozorowanemu miłosierdziu filozof przeciwstawia
naturalny wstręt do tego, co ułomne, niezdrowe i niezdolne do samodzielnego istnienia:
„Was fällt, das soll man auch noch stossen!”
– „To, co upada, trzeba jeszcze pchnąć!”
W innym miejscu tenże autor deklaruje: „Znam swój los. Kiedyś przylgnie do mego imienia
wspomnienie czegoś potwornego, – przesilenia, jakiego zgoła nie było na ziemi, najgłębszego
starcia się sumień, rozstrzygnięcia wywołanego przeciw wszystkiemu, w co dotąd wierzono,
czego żądano, co uświęcono. Jam zgoła nie człowiek, jam dynamit. – A przy tym wszystkim
nie ma we mnie nic z założyciela religii. Religie to sprawa motłochu. Po zetknięciu
się z ludźmi religijnymi muszę umyć sobie ręce... Nie chcę „wiernych”, sądzę, że
jestem za złośliwy, by w samego siebie wierzyć, nie mówię nigdy do tłumów” („Ecce
homo”).
W dziele „Genealogia moralności” Nietzsche nazywał chrześcijaństwo „wielkim buntem przeciwko panowaniu dostojnych
wartości”. Dochodził do wniosku, że „sumienie
nie jest, jak się wierzy, „głosem Boga w człowieku”, lecz jest ono instynktem okrucieństwa,
które zwraca się wstecz, nie mogąc się już wyładować na zewnątrz. Okrucieństwo,
jako jedno z najstarszych i najmniej dających się zaprzeczyć podłoży kultury, tu
pierwszy raz wydobyto na światło”. W książce pt. „Zmierzch bożyszcz. Jak się filozofuje młotem” Nietzsche dochodzi do
wniosku, że „stara prawda kona”, że „Bóg umarł”... Chrześcijaństwo zaś uznaje
za zinstytucjonalizowaną negację woli życia. Powściągliwości, umiarkowaniu, ascetyzmowi
przeciwstawia swoiście pojętą siłę, radość, energię życia ludzkiego jako samoistnej
i absolutnej wartości, woli walki, zwyciężania i przegrywania z uśmiechem na ustach:
„Dionizos przeciw Ukrzyżowanemu”...
Chrześcijaństwo – twierdził Nietzsche – to
idealne uosobienie upadku, obłudy, dekadencji, psychologii niewolniczej, znikczemnienia
ducha ludzkiego. „Ślepota w stosunku do chrześcijaństwa
jest występkiem przeciw życiu... Tysiąclecia, ludy, filozofowie i stare baby – są
wszyscy na tym punkcie siebie wzajem warci. Chrześcijanin był dotąd samą „istotą
moralną”, osobliwością nieporównaną – a jako „istota moralna” niedorzeczniejszy,
kłamliwszy, próżniejszy, lekkomyślniejszy, samemu sobie szkodliwszy, niżby śnić
się to mogło największemu nawet gardzicielowi ludzkości. Moralność chrześcijańska
to najzłośliwsza forma woli kłamstwa, to, co ludzkość zepsuło”... Bo mistyfikuje
świat, stawia silnych w służbę słabym, wynosi pokorę nad waleczność, pozbawia ludzi
możliwości cieszenia się pięknem życia i walki z jego okrucieństwem. W chrześcijaństwie
rzekomo „sama przeciwnaturalność doznawała
jako moralność najwyższych zaszczytów i jako prawo, jako kategoryczny imperatyw
zawisła nad ludzkością”... Chrześcijaństwo – pisze Nietzsche w „Ecce homo” – neguje najgłębsze podstawy
życia. Kapłani chrześcijańscy „po grzbiecie
moralności” wspięli się kłamliwie na stopień samozwańczych ustanowicieli jej
wartości. Moralność ta stała się narzędziem mocy – ich mocy. Gdyż spowiadają z łamania
moralności innych, a sami z niej się naigrawają. W ten sposób dekadenci „mszczą się na życiu”, kreując zasadę „winniście wszyscy zginąć!” (...) „Że też uczono
pogardzać najpierwszymi instynktami życia, że też aż skłamano „duszę”, „ducha”,
by pohańbić ciało, że też w najgłębszej konieczności rozwoju, w surowym samolubstwie
(-samo to słowo jest oszczercze!-) szuka się złego pierwiastka; że też na odwrót
w typowych oznakach upadku, w sprzeciwianiu się instynktowi, w „bezosobowości”,
w „zaparciu się siebie” i w „miłości bliźniego” – widzi się wartość wyższą, co mówię!
– wartość samą w sobie!”
Nietzsche błędnie uważał, że wszystkie wartości
ascetyzmu chrześcijańskiego opierają się na resentymencie nieudanych przeciw udanym,
słabych przeciw mocnym, chorych przeciw zdrowym, niegodziwych przeciw szlachetnym,
tchórzliwych przeciw odważnym; kiedy to np. niemożność uzyskania zyskownej pracy
pociąga za sobą postulat ubóstwa, impotencja – nakaz czystości, nieumiejętność kierowania
sobą – nakaz posłuszeństwa, małoduszność i niezdolność do należnej odpłaty za zło
– nakaz pokory i rzekomego przebaczenia. Taka interpretacja, choć częściowo psychologicznie
trafna, jest jednak zbyt jednostronna, gdyż chrześcijaństwo tak naprawdę nie postuluje
konieczności bezwzględnego zrzeczenia się dóbr tego świata, lecz tylko i wyłącznie
nakaz nieabsolutyzowania ich, zdolność do ich porzucenia w razie konieczności.
Autor „Antychrysta” zresztą sam ostrzegał przed fetyszyzacją czegokolwiek:
„Należy doświadczać siebie samego, czy jest
się przeznaczonym do niezależności i rozkazywania; i to we właściwej porze... Nie
przywiązywać się do żadnego człowieka, chociażby najmilszego – każdy człowiek jest
więzieniem i cieśnią. Nie przywiązywać się do ojczyzny, chociażby najnieszczęśliwszej
i najbardziej potrzebującej pomocy – nie tak już ciężko oderwać się sercem od ojczyzny
zwycięskiej. Nie przywiązywać się do żadnego współczucia, chociażby ogarniało człowieka
wyższego, w którego niezwyczajną beznadziejność i mękę przypadkiem zajrzeć nam dano.
Nie przywiązywać się do żadnej wiedzy, chociażby kusiła najdrogocenniejszymi pozornie
dla nas właśnie nagromadzonymi skarbami. Nie przywiązywać się do wyzwolenia swojego,
do owej rozkosznej dali i obczyzny ptaka, co coraz dalej wzlata, by coraz więcej
widzieć przed sobą – niebezpieczeństwo latającego. Nie przywiązywać się do własnych
cnót, całości swej nie składać w ofierze jakowejś swej cząstce, na przykład „gościnności”
swojej: najgroźniejsze to niebezpieczeństwo dusz wyszczytnionych i bogatych, które
szafarzą sobą rozrzutnie, obojętnie niemal, i szczodrości swej cnotę posuwają aż
do występku. Trzeba umieć zachować siebie – oto najtrudniejsza niezależności próba...
Co wspólne być może, to zawsze niewiele warte”... Sprzeciwiał się Nietzsche
wszelkiego rodzaju „idealizmom, feminizmom
i hermafrodytyzmom” w ludzkim myśleniu; postulował męskość, odwagę, samodzielność
i samoodpowiedzialność, swego rodzaju bezlitosność w patrzeniu i ocenianiu świata.
„Żądam, – pisał – by zaprzestano wreszcie wyrobników filozoficznych,
tudzież w ogóle ludzi nauki uważać za filozofów, żeby w tym właśnie przestrzegano
surowo zasady „każdemu to, co mu się należy” i nie dawano owym za wiele, tym zaś
za mało. Być może, iż do wychowania rzeczywistego filozofa jest rzeczą potrzebną,
by przebiegł po kolei wszystkie te stopnie, na których słudzy jego, filozofii naukowej
wyrobnicy, się zatrzymują, zatrzymać się muszą. Snadź winien on być krytykiem i
sceptykiem, dogmatykiem i historykiem, ponadto zaś poetą i zbieraczem, podróżnikiem
i moralistą, jasnowidzem i „wolnym duchem” i niemal wszystkim, by zwiedzić cały
zakres wartości ludzkich oraz odczuwań wartości, by rozmaitymi oczyma i rozmaitym
sumieniem móc patrzeć z wyżyny w każdą dal, z głębi na każdą wyżynę, z cieśni w
każdy przestwór. Atoli to wszystko jest tylko warunkiem wstępnym jego zadania; zadanie
samo wymaga czegoś innego – żąda, by tworzył wartości. (...) Właściwi filozofowie
są rozkazodawcami i prawodawcami; powiadają „tak być winno!”, oznaczają „dokąd?”
i „po co?” człowiecze... Ich poznawanie jest twórczością, ich twórczość jest prawodawstwem,
ich wola prawdy – wolą mocy” („Poza dobrem i złem”)...
Ale co więcej: nie każdy musi, nie każdy nawet ma prawo do uprawiania filozofii, czyli
do wykładania lub kreowania jakiegoś światopoglądu. „Do każdego górnego świata trzeba być stworzonym; wyraźniej zaś mówiąc,
trzeba być doń wychowanym; prawo do filozofii – w wielkim znaczeniu tego słowa
– ma się tylko dzięki swemu pochodzeniu, swym przodkom, „krew” rozstrzyga także
i tu. Praca wielu pokoleń musiała poprzedzić powstanie filozofa; każda z jego cnót
musiała być osobno nabyta, wypielęgnowana, wcielona, przekazana dziedzicznie. I
to nie tylko śmiały, lekki, subtelny tok i bieg jego myśli, lecz zwłaszcza gotowość
do wielkich odpowiedzialności, szczytność władczych wejrzeń i spojrzeń, poczucie
wyodrębnienia z tłumu, z jego cnót i obowiązków, przyjazna ochrona i obrona wszystkiego
niezrozumianego i spotwarzanego: Boga czy diabła, ćwiczenie się i rozkoszowanie
wielką sprawiedliwością, sztuka rozkazywania, rozległość woli, nieskore oko, co
rzadko podziwia, rzadko patrzy w górę, rzadko kocha”... Właśnie w sformalizowanym
i zinstytucjonalizowanym chrześcijaństwie widział Nietzsche kompletne zaprzeczenie
prawdziwej filozofii, wolności i godności ducha, ba, – dostrzegał w nim cyniczne
bezbożnictwo, uzurpujące sobie prawo do przemawiania i ferowania wyroków w imieniu
Boga! I Boga w ten sposób „zabijające”!
Do tych sugestii odniósł się papież
Benedykt XVI w encyklice „De Caritas Dei”
(rozdział 3), pisząc: „Według
Friedricha Nietzsche chrześcijaństwo jakoby dało erosowi do picia truciznę, a
chociaż z jej powodu nie umarł, przerodził się w wadę. W ten sposób filozof
niemiecki wyrażał bardzo rozpowszechnione spostrzeżenie: czy Kościół swymi
przykazaniami i zakazami nie czyni gorzkim tego, co w życiu najpiękniejsze?...
Czy rzeczywiście jest tak? Czy chrześcijaństwo rzeczywiście zniszczyło erosa?”…Oczywiście,
że nie! Wprowadziło jednak do tej sfery pierwiastek rozumu, sumienia, poczucia
odpowiedzialności za drugiego człowieka.
Immoralizm Nietzschego zresztą to wcale nie
negacja etyki, lecz próba sięgnięcia do jej źródła, czyli do wrodzonej człowiekowi
godności i wielkości; to ascetyzm i twarda postawa nadczłowieka. Wojna – to raczej
wewnętrzne pokonywanie samego siebie, samokontrola i samodyscyplina, dążenie do
tego, co najwyższe; nowe utwierdzanie ziemi, samowychowanie i hodowla zdrowego duchowo
gatunku ludzi. „Moralność to środek woli mocy...
Człowiek najmoralniejszy jako najpotężniejszy, najbardziej boski... Ten stosunek
do mocy wyniósł moralność ponad wszystkie wartości... Nie pragnę zniweczenia ideałów,
które zwalczam – chcę tylko zapanować nad nimi”... Takie zdania znajdujemy w
ostatnich fragmentach spisanych przez tego filozofa. Rzekomy amoralizm i ostentacyjnie
manifestowany antychrystianizm Nietzschego nie były czym innym, jak tylko figurą
retoryczną, mającą przywrócić wartościom, pojęciom i stosunkom moralnym ich pierwotną
naturalność i treść, przejrzystość, powab i piękno. – Poprzez epatowanie! [ Pisał
przecie ormiański myśliciel Dawid Anacht, że filozofia jest ucieczką od zła moralnego:
„Nazywam filozofem nie tego, kto potrafi wiele
rozprawiać, lecz tego, czyj tryb życia jest czysty, bezgrzeszny i uczciwy”.].
Wyjaśniał tedy i Nietzsche w „Woli mocy” swój
pomysł jednoznacznie: „Cnota nie znajduje
już wiary obecnie, jej siła przyciągająca znikła; chyba że musiałby ktoś znowu wprowadzić
ją na rynek jako niezwykłą formę awanturniczości i rozpusty. Wymaga za wiele ekstrawagancji
i ograniczoności od swoich wyznawców, żeby nie miała obecnie mieć sumienia przeciw
sobie. To prawda, że dla pozbawionych rozumu, sumienia i skrupułów właśnie to może
być jej nowym urokiem: – odtąd jest ona tym, czym nigdy jeszcze nie była, zmazą.
(...)
Czy
zaszkodziłem przez to cnocie?.. Nie więcej niż anarchiści panującym: dopiero kiedy
zaczęto do nich strzelać, siedzą znowu mocno na swych tronach... Bowiem zawsze tak
bywało i będzie: nie można lepiej dopomóc sprawie, niż prześladując ją i szczując
wszystkimi psami... To – uczyniłem ja”... Chodzi o to, że w wiekach przed Nietzschem moralność była prostytuowana
w sposób cyniczny przez ludzi kompletnie moralności pozbawionych, lecz noszących
maskę „świętych”. Werbalna pogarda filozofa dla moralności wywodziła się właśnie
z dostrzeżenia owej obłudnej, zwulgaryzowanej elastyczności wielu wypowiedzi moralizujących
i pseudoreligijnych. W jednym ze swych ostatnich tekstów Nietzsche nazwał siebie
„ostatnim obrońcą Boga” – przed tymi,
którzy raz po raz wycierają tłuste gęby świętym imieniem pana Boga i robią na Nim
interesy.
Alasdair MacIntyre w „Dziedzictwie cnoty” nazywa Nietzschego „największym filozofem moralności czasów nowoczesnych”
i pisze: „Struktura jego argumentu jest następująca:
jeżeli moralność jest niczym więcej jak tylko wyrazem woli, moja moralność jest
tylko wytworem mojej woli. Nie ma wówczas w niej miejsca dla takich fikcji jak prawo
naturalne, użyteczność, czy największe szczęście największej liczby ludzi. Sam muszę
teraz zapisać „nowe tablice dobra”. „My jednak będziemy tym, czym jesteśmy – nowymi,
jednokrotnymi, nieporównywalnymi prawodawcami sobie samym, twórcami samych siebie”...
Osiemnastowieczne
pojęcie racjonalnego i racjonalnie uprawomocnionego podmiotu moralnego jest fikcją,
złudzeniem; a zatem – postanawia Nietzsche – niech wola zastąpi rozum, my zaś tytanicznym
i bohaterskim aktem woli siebie samych uczyńmy autonomicznymi podmiotami moralnymi.
Akt ten odrodzi w naszej pamięci ową dawną archaiczną, arystokratyczną pewność siebie,
która panowała przed nadejściem katastrofy moralności niewolniczej i która dzięki
swej skuteczności okazać się może proroczym prekursorem nowej ery. Problem polega
na tym, jak skonstruować w zupełnie oryginalny sposób, jak wymyślić nowe tablice
tego, co dobre oraz tego, co jest prawem; przed takim problemem stoi każda jednostka
ludzka. Problem ten stanowi również rdzeń filozofii moralnej Nietzschego. Wielkość
Nietzschego polega bowiem na nieustannym drążeniu tego problemu z całą należną powagą”...
Czy ktoś kiedyś widział głupca i niegodziwca,
któryby cenił cnotę i mądrość? Nikt i nigdzie! Czerń nienawidzi cnoty, gardzi nią,
zwalcza, wyśmiewa i usiłuje poniżyć, a przede wszystkim – nie rozumie, nie dorasta
do jej poziomu. Ale często ją małpuje i pozoruje, a to wbrew wielkiej prawdzie,
iż „nie credo wyznawane w słowach, ale
credo objawiające się w życiu – jest miernikiem i sprawdzianem religii każdego
człowieka i każdej epoki” (Stanisław Szczepanowski).
* * *
Dla Nietzschego był to przedmiot godny najwyższej
uwagi na wiele lat, a zajmował się nim na pozór z pozycji „adwokata diabła”. Psychoanaliza
– usiłując zinterpretować ten typ osobowości – doszła do wniosku, że jednostki,
należące do tego typu psychologicznego, z reguły już we wczesnej młodości straciły
wiarę w autorytety; gdy bały się tych, którzy mieli nad nimi władzę, gdy nie były
w stanie otwarcie działać według swego przekonania. Te wspomnienia trwają nadal
w wieku dojrzałym, przybierając postać podejrzliwości wobec motywów postępowania
innych ludzi. Z reguły usiłują złagodzić swe poczucie niepewności albo szukając
silnego opiekuna, albo przeciwstawiając się autorytetom i stając w pozie „adwokata
diabła”. Nie darzą zaufaniem hierarchii władzy, a jednocześnie pragną znaleźć przywódcę,
służyć lojalnie danej organizacji. Przeżywają intensywne stany wewnętrznej niepewności,
szczególnie gdy zbliżają się do mety przedsięwzięcia, obawiając się negatywnej reakcji
autorytetów, przeciwko którym przecież ciągle walczą. Są lojalni, wierni, oddani
do końca sprawie lub organizacji, którą uznają za własną. Wierzą, że potrafią przejrzeć
obłudne postawy i fałszywe pozory; bacznie obserwują ludzi ze swego otoczenia, by
móc odczytywać to, co się dzieje w ich umysłach. Wciąż się zastanawiają nad ukrytą
treścią takich „symbolów”, jak taka czy owaka replika, uśmiech, wzrok, intonacja,
gest. Są czujni aż do podejrzliwości nawet w stosunku do okazywanej miłości i czułości,
ongiś bowiem doznali zawodu i cierpienia, gdy zapomnieli o czujności i zaufali.
Bywają naprawdę przenikliwi i zdolni do przejrzenia i zdemaskowania egoistycznych
intencji ukrywanych za pięknymi frazesami i pozornie szlachetną argumentacją. Gdy
czują się szczególnie zagrożeni i zaniepokojeni, mogą jednak wpaść w pułapkę własnych
obaw, przypisując innym nie istniejące zamiary. Zawsze przecież można się czegoś
bać i ci, którzy skłonni są uważać, że ich niepokój spowodowany jest złymi intencjami
innych, łatwo doszukują się podtekstów nawet w niewinnej rozmowie lub będą przekonani,
że znają prawdziwe intencje swych rozmówców wbrew temu, co tamci twierdzą. Często
jednak przeżywają lęk przed wyrażaniem złości wprost, choć nagminnie przypisują
swą złość innym. Działanie odraczają, często zatrzymując się w fazie myślenia. Chodzi
o to, że należący do tego typu ludzie w dzieciństwie czuli się bezsilni, trudno
więc im w wieku dorosłym działać, a raczej zdobyć się na działanie. Wystrzegają
się manipulacji i nadużywania władzy ze strony tych, którzy ją posiadają, i sceptycznie
oceniają samozwańczych „liderów”, trafnie diagnozując ich głupotę i nieuczciwość.
Obok wszelako tej postawy „buntu”, skłonni są też do: 1. idealizacji silnego opiekuna
i poddania się mu; 2. przyłączania się do grupy o podobnych poglądach na zasadzie
„my przeciw nim”. To ostatnie redukuje napięcie paranoidalne.
Paradoks, ale „adwokaci diabła” czują się
lepiej i pewniej, gdy się ich przyprze do muru, ponieważ taka sytuacja zmusza do
działania. W sytuacji kryzysowej myślenie i wątpienie muszą ustąpić miejsca działaniu.
Osoby takie lgną także do przegranych spraw i ludzi, do niepewnych interesów, ponieważ
tam bunt przeciw uciskowi znajduje naturalne i konstruktywne ujście. Nie wiedzą,
jak reagować na uznanie skierowane pod ich adresem, obawiając się w tym jakiegoś
podstępu. Tak dalece potrafią się skoncentrować na życiowym scenariuszu najgorszym
z możliwych, że zaczynają sobie tak wyraziście wyobrażać niepożądane sytuacje, aż
zaczynają brać tę grę wyobraźni za rzeczywistość, bojąc się zaskoczenia i nieprzyjemnych
niespodzianek płatanych przez los. Wyobraźnia jest wmontowana w obronny system sterowania
uwagą. Działają i żyją „na przekór”, jakby szli przez las nie ciągnąc za sobą zrąbane
drzewo, lecz trzymając je na piersi przed sobą w poprzek drogi. Wątpią o dobrych
intencjach innych, krytykują na lewo i na prawo. Przed sobą zaś stawiają ogromne
zadania i ambitne cele; ich megalomania wypływa z chęci wniesienia istotnego wkładu
do nauk, sztuk, polityki, ba – rozwoju całego świata. Niektórzy przypuszczają, że
taki pęd do mocy jest tylko parawanem dla wewnętrznej delikatności, niepewności
siebie i subtelności.
Do przyjemności „adwokaci diabła” miewają
stosunek ambiwalentny, chociaż w zasadzie niełatwo je akceptują, wciąż odkładając
na przyszłość, po spełnieniu obowiązków. Ich pamięć jest negatywna, wciąż rozpamiętują
to, co najgorsze. Mają psychikę skomplikowaną, wielopłaszczyznową, bardzo emocjonalną.
W ciężkich chwilach są lojalni i wierni, nie zdradzają i nie manipulują; nienawidzą
i absolutnie nie znoszą kłamstwa i fałszu w stosunkach przyjaźni i miłości; bywają
obowiązkowi i odpowiedzialni; w zasadzie nie lubią mieć ani przełożonych nad sobą,
ani podwładnych pod sobą; lubią podejmować decyzje po poważnym namyśle. Największą
ich słabością jest wyolbrzymianie nieprzychylności w stosunku do nich ze strony
innych ludzi (szczególnie przełożonych lub tych, kogo kochają), przez co wciąż na
nowo wpadają w błędne interpretacje. Kiedy jednak w procesie dojrzewania i samopoznania
osiągają wysoki poziom samowiedzy (a osiągają, gdyż są inteligentni), zaczynają
rozumieć, że bardziej od innych są skłonni przypisywać własną nieufność innym ludziom
i że trafność ich intuicji zależy od stopnia, w jakim potrafią odróżnić własne projekcje
od relacji rzeczywistych. Wówczas też uświadamiają sobie fundamentalny lęk, tkwiący
głęboko w ich duszy, i uczą się go pokonywać. Zanikowi ich bolesnego sceptycyzmu
sprzyja też wiara, powrót do Boga, i praca nad wyrobieniem nawyku spokojnego, zrównoważonego,
realistycznego myślenia.
Trudno powiedzieć, w jakim stopniu ta psychoanalityczna
konstrukcja pasowałaby do interpretacji osobowości Nietzschego i jego stylu myślenia.
Może w żadnym. Nie ulega jednak wątpliwości, że polemika tego filozofa z dogmatycznym
modelem ideologii posiada fundamentalne znaczenie metodologiczne, gdyż chodzi w
niej w ogóle nie tylko o źródła, ale wręcz o samą możliwość etyki i moralności jako
takich. Zresztą ten rzekomy „wróg chrześcijaństwa” wysunął tezę wcale chrześcijańską:
„Du sollst dein Schicksal lieben!” („amor fati”) – „Powinieneś kochać swój los!”. Gdyż jest on ci dany z góry, przez Boga.
Nawiasem mówiąc, nie koniecznie jest to teza niewątpliwa. Bo niby dlaczego musimy
kochać to, co jest, tylko dlatego, że ono jest? Nie koniecznie przecież miał rację
Hegel, twierdząc, iż „wszystko, co istnieje, jest rozumne”, a więc godne akceptacji
i uszanowania. Są przecież rzeczy i zjawiska (np. burdele czy obozy zagłady), o
których wiadomo, że najlepiej by było, gdyby one w ogóle nie istniały. Należy
więc je nie akceptować, lecz likwidować.
Cały misterny i z dużym nakładem sił
wzniesiony gmach krytyki chrześcijaństwa przez Fryderyka Nietzschego legnie
wszelako w gruzach, jeśli przywołamy ku pamięci jedno jedyne zdanie geniusza
myśli katolickiej Fryderyka Wilhelma Foerstera z jego dzieła „Autorytet a wolność”: „Wszak zadaniem Kościoła jest: nauczyć
słabych – sumienności, błądzących – prawdy, rozpierzchłych – jedności, nie zaś
stać się protektorem słabych, łatwowiernych i zepsutych wobec surowych wymagań
chrześcijańskiej prawdy”.
W obliczu najrozmaitszych krytyk naszej
doktryny, podejmowanych zarówno w dobrej, jak i w złej wierze, powinnością chrześcijanina
staje się rozmyślanie nad sobą i nad zawiłościami świata, obowiązek bycia
mądrym człowiekiem, a nie bezrozumnym baranem. Bazując jednak na naukach ojców
Kościoła. Tak tedy filozof napisze: „Nie powinniśmy
zbytnio polegać na własnym sądzie, bo często brakuje nam łaski Bożej i odpowiedniej
wiedzy. Z natury niewiele mamy wewnętrznego światła, a i to szybko tracimy wskutek
zaniedbania. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy z naszej duchowej ślepoty. Nieraz
źle czynimy, a co gorsza – staramy się wyrządzone zło usprawiedliwić. Namiętności,
którym ulegamy, mylnie bierzemy za gorliwość. U innych ganimy drobne przewinienia,
a u siebie większych nie dostrzegamy. Jesteśmy wyczuleni na własną krzywdę i szybko
ferujemy wyroki, ale nie zastanawiamy się, jak bardzo krzywdzimy innych. Kto potrafi
sprawiedliwie oceniać samego siebie, także w ocenie innych nie będzie zbyt surowy.
Człowiek
wewnętrzny najpierw troszczy się o własną duszę. A kto troszczy się o samego siebie,
ten łatwo nie osądza innych. Nigdy nie staniesz się człowiekiem pobożnym, jeśli
powstrzymując się od oceny bliźnich, nie skupisz się na pracy nad sobą. Jeżeli cały
zwrócisz się ku Bogu i własnemu wnętrzu, rzeczy zewnętrzne stracą dla ciebie znaczenie.
Gdzie jesteś, kiedy nie ma cię w twoim wnętrzu? Jeżeli poznałeś cały świat, to cóż
zyskałeś, skoro zaniedbałeś siebie? Aby osiągnąć prawdziwy pokój i skupienie ducha,
musiałbyś wszystko inne odłożyć na bok i tylko siebie mieć na względzie.
Wiele
zatem zyskasz, uwalniając się od wszelkich ziemskich trosk; i wiele stracisz, przywiązując
się do jakiejkolwiek rzeczy doczesnej. Co nie jest samym Bogiem lub choćby Boże,
niech ci nie będzie ani wielkie, ani wzniosłe, ani drogie, ani pożądane. Za marność
uważaj pociechę, która nie pochodzi od Niego. Dusza, która szczerze kocha Boga,
gardzi wszystkim, co poniżej Boga. Albowiem tylko Bóg – wieczny, nieskończony i
wszechobecny – może duszy przynieść prawdziwą pociechę, a serce napełnić prawdziwą
radością”...
* * *
Chrześcijaństwo (mimo iż podzielone na
liczne odłamy, a w łonie niektórych z nich są negowane np. tak fundamentalne
dogmaty, jak mit o niepokalanym poczęciu czy grzechu pierworodnym) odegrało doniosłą
rolę w życiu i rozwoju wielu ras i narodów, wytworzyło ogromną i wewnętrznie różnorodną
cywilizację globalną. Wielkie nauki Jezusa z Nazaretu przetrwały zarówno ataki wrogów,
jak i „przysługi” przyjaciół, gdyż mają one samoistną wartość ponadczasową i nieprzemijalną.
Gdy wypełnią się czasy, jawią się one ponownie w całym swym promienistym pięknie,
a świat spotka to, na co sobie zapracował, a co zostało symbolicznie przedstawione
m.in. w „Proroctwach królowej Saby”, jednym
z wymownych dzieł wczesnośredniowiecznej kultury chrześcijańskiej. Czytamy w nim
m.in. co następuje:
„Gdy
nastanie pierwszy Tarkwiniusz i siódmy tego imienia, to dobro ludzkie na zło się
zacznie odmieniać. Ostatni będzie pyszny. Lud będzie na początku żył pobożnie i
świątobliwie, ale potem Boga opuści, dlatego też Rzym będzie przez wrogów oblężony,
a naród wybity. Następnie przeciwko Rzymowi powstaną od zachodu królowie, którzy
cesarzami tego miasta będą chcieli zostać. Przez wielkie wojny miasto bardzo ucierpi.
Powstaną
królowie i książęta przeciwko sobie tak, że w Europie przez wiele lat nie będzie
pokoju. Jeden drugiemu ziemie podbijał będzie w całym świecie. Pan Bóg podniesie
rękę na tę nieprawość i nie da deszczu na ziemię. Co do innych ziem, jak Azja, Afryka,
to od wielkiego ognia i trzęsień ziemi znaczne szkody poniosą. Ludzie widzieć będą
karę Bożą, ale się nie poprawią i w nowe grzechy brnąć będą.
Chrześcijanie
ustanawiać będą cesarzy i królów. Będą panować nad Żydami, bo naród żydowski zniszczony
będzie i moc jego dana będzie chrześcijanom. Ale i oni będą niedbali i grzechów
pełni. (...) Ukaże się znak na niebie, oglądany przez wszystkich ludzi. Pokaże się
kometa, czyli gwiazda ognista z ogonem w kształcie pawiego. Później przyjdą cztery
kolejne lata, kiedy chrześcijaństwo dozna wielkich uszczerbków. Kradzieże, mordy,
pożogi, wojny na morzu i na ziemi będą, a także wiele znaków i cudów się ukaże...
Chrześcijaństwo tak upadnie, że ani wstydu, ani czci mieć nie będzie. Uczeni i panowie
będą tak czynili z poddanymi, że każdego, kto będzie u nich szukał pomocy, niesprawiedliwie
odepchną. Powstanie ojciec przeciwko synowi, syn przeciw ojcu, brat przeciw bratu,
świeccy przeciwko duchownym wśród pośmiewiska nadętej pychy. Mocniejszy będzie ku
swej woli nakłaniał słabszego i nad nim będzie panował. Cesarstwo Rzymskie z roku
na rok będzie coraz bardziej gnębione i puste, tak iż nikt już nie będzie chciał
nim rządzić i panować.
Między
chrześcijaństwem powstanie wielka niewiara i fałsz, chrześcijanie będą męczyć Boga
nieprawymi przysięgami. Bóg za ich nieprawość ześle wiele ostrzeżeń i napomnień,
kar i utrapień – niesłychane choroby i bóle, skrócenie życia przez burzliwe powietrze,
gradobicie i powodzie. Ludzie będą toczyć wielkie bitwy, rolnik opuści swój pług,
a rzemieślnik swą pracę i krwi bliźnich pragnąć będą. Później lud będzie gorszy,
wyniosły i skłonny ku wielkiej pysze. Szaty będą często przemieniać, wymyślając
coraz to nowe, i zbytnio się strojąc. Jedni krótkie, drudzy długie, pstre, fałdziste
i różnych kolorów szaty nosić będą. Potępiać i znieważać będą duchowieństwo i kapłanów.
Sądy będą za pieniądze usprawiedliwiać i bronić, sprawiedliwość i prawo przestaną
istnieć. Waga będzie fałszowana, miara zmniejszona i łokieć skrócony. Ubogi człowiek
będzie prześladowany, w biedzie opuszczony i wiecznie strapiony. Niesprawiedliwość
i gwałt do najwyższego stopnia dojdą. Małżeństwa i samotni w nierząd popadną. W
szatach trudno będzie odróżnić niewiastę od mężczyzny. (...)
Stanie
się to w wiele lat po śmierci Mesjasza. Oznajmią o tym znaki, które dziać się będą
przedtem. Pierwszym znakiem będzie to, że ludzie więcej żywności pod ziemią będą
znajdywali, niż na ziemi. Drugim znakiem będzie rozkwit handlu i przemysłu, towar
z jednej części ziemi do drugiej będzie przewożony, ludzie lichwę i oszustwa czynić
będą. Trzeci znak – gdy obłuda i fałsz między ludźmi zapanują, a ludzie bardziej
fałsz od prawdy cenić będą. Serca więcej dążyć będą ku bogactwu i pieniądzom, niźli
ku Bogu. Ojcowska, braterska i przyjacielska miłość wygaśnie. Czwarty znak, gdy
zajdą wielkie zmiany w Cesarstwie Rzymskim, które dziwne będą dla świata. Piąty
znak, gdy powstanie w Europie mąż, który będzie z rodu królewskiego. Staną się wtedy
dziwne rzeczy. Mąż ten wzmocni się w jednym królestwie. W kraju wielki ucisk będzie
i wielkie krwi przelania. Będzie on panował nad wieloma krajami, gdyż to on będzie
owym Biczem Bożym, przepowiedzianym przez proroków. Jednak przez swą pychę straci
to, co ręką pańską otrzyma. Wówczas we wszystkich częściach świata będzie można
usłyszeć języki dziś nieznane. I powstaną straszne wojny miedzy narodami.
Wszystkiego
tego przyczyną będzie ów mąż. Zasadą jego będzie: jeden Bóg na niebie, jeden cesarz
na ziemi. Wówczas Bóg go ukarze, poniży jego miasto stołeczne, uchybiając jego godności.
(...) Wówczas powstaną wymyślone przez diabła stroje i mody, nie tylko dla bogatych,
lecz i dla ubogich. Gdy Bóg nie będzie mógł dłużej na to patrzeć, ześle anioła z
trąbą, którzy uderzy w nią lwim głosem i powstanie morowe powietrze, które wygubi
jedną trzecią ludności. Ustaną wojny, a ci, którzy pozostaną żywi, będą smutnie
spoglądać na tę karę Bożą. Udadzą się do pokuty i wierzyć będą, aby kary uniknąć.
Nim przyjdzie Dzień Sądu, jeszcze będzie bardzo źle na świecie, grzechy z Sodomy
i Gomory będą popełniane.
Znów
powstanie wielka przemiana w szatach. Niektórzy nie będą wiedzieli, jak się ubierać,
ponieważ każdy będzie się stroił stosownie do zmiennej mody. Głowy będą mieć jak
sowy wystrojone, tak że włosów widać nie będzie... Kobiety swe ciała do połowy obnażać
będą, aby się podobać mężczyznom. Trudno też odróżnić będzie pana od sługi i panią
od służebnicy. Wielu z nich nie będzie miało chleba, byle kupić zakrywające zaledwie
czubek palców trzewiczki. Kobiety będą nosić męskie szaty i wielkie kukły na głowach.
Później głowy strzyc i golić będą lub wymyślnie włosy zakręcać, hołdując śmieszności
i niestałości w modzie. Bóg wszechmogący wszystko to okiem swym obejmie i nie mogąc
dłużej patrzeć, karać srogo zacznie. Góra Etna się zapadnie. Bóg ześle na Pragę
ogień i wodę, następnie miasto będzie oblężone i stratowane, przez co wielkie straty
poniesie. Potem nastąpi wielka śmiertelność i umrze więcej ludzi, niż od miecza.
Martwe ciała niczym snopki na ścierniskach leżeć będą. Psy i ptaki targać je i pożerać
będą, ponieważ nie starczy ludzi, aby chować zwłoki. Nim spadnie ostateczna kara,
Bóg spuści wiele kar mniejszych: głód, ciężkie choroby, wojny, nieurodzaje i trzaskające
mrozy. Słońce nie będzie tak ciepło świeciło, zima zimę ścigać będzie, ludzie będą
zmuszeni bez przerwy chodzić w kożuchach. Żywności zabraknie i straty będą wielkie.
Nim
się jednak czas ostateczny zbliży, dwanaście znaków ukaże się na niebie i na ziemi.
Pierwszy, to praca w dzień świąteczny. Drugi, to gdy młodzi, po 14-15 lat mający
pobierać się będą, a wkrótce potem rozwodzić. Trzeci znak, gdy rozwinie się sztuka
i rzemiosło. Czwarty znak, gdy mały dobytek duże będzie dawał dochody. Piąty znak,
gdy ludzie bardziej do pieniędzy niż do Boga skłonni będą. Szósty znak, gdy ziemia
i przedmioty po dużej będą sprzedawane cenie. Siódmy znak, gdy ludzie w ogrodach
winnice zaszczepiać będą, chmiel siać, pustkowia uprawiać, miedze i groble skopywać
i pola z nich robić, a mimo tego chleb jednakowo drogi będzie. Ósmy znak, gdy się
państwa pieniędzmi różnić będą i nastąpią różne cła, podatki i daniny. Dziewiąty
znak, gdy ludzie wesołość aż na post przeciągną. Dziesiąty znak, gdy zamiast siana
śnieg kosić i zbierać będą, gdyż w owym roku śnieg spadnie w czasie sianokosów.
Jedenasty znak, gdy Bóg ześle szkodliwe robactwo, które, jak za czasów Faraona,
poczyni wielkie szkody. Dwunasty znak, gdy na jednej z gór, zwanej Blanck, wszystkie
drzewa do szczytów poschną i wielki głód nastąpi.
Tych
12 znaków Bóg na naród ześle, aby się poprawił. Pan Bóg także za grzechy ludzkie
będzie karał cały świat. Jeśli ludzie na te znaki nie zwrócą uwagi, Bóg wyśle króla
przeciwko królowi. Rozpoczną się wojny, a po nich zwiększą się podatki i daniny.
Kto nie zdoła płacić, biczem i więzieniem karany będzie i rozboje miedzy ludźmi
powstaną. Lud wystąpi przeciwko rządowi, gdyż nie będzie mógł znieść wielkich obciążeń.
Wówczas to panowie, zobaczywszy nędzę ludu, zbiorą naradę u króla, który będzie
ósmym tego samego imienia. (...) Uchwalona zostanie ustawa, której nikt nie będzie
śmiał przekroczyć.
Na
bezbożne duchowieństwo Bóg także ześle kary. Stracą biskupi swoje dobra i dary,
a na ich miejsce przybędą żeńskie zakony i gniewem zapalone prześladować ich będą.
Gwałtownie wzgardzeni kapłani opuszczać będą swe mieszkania i uciekać. W wędrówce
swojej imać się będą pługa i się przebierać, aby nie być rozpoznanymi. Niektórzy
ich ukryją i nakarmią, ale inni wydadzą. Pójdą więc dalej i będą mieli wrogów licznych,
którzy ich bić będą. Zniewagi te wszystkie pochodzić będą od niewiast, za nieuszanowanie
Przykazań Bożych.
Wszystko
to dziać się będzie przed wojną – straszną i krwawą. Pan Bóg z czterech stron świata
nieprzyjaciół ześle. To wojsko długo w jednym miejscu stać będzie. Turcy, Tatarzy,
Żydzi, gdy to wszystko zobaczą, przyjmą wiarę Chrystusa i odtąd będzie jedna wiara,
jeden Bóg, jedna owczarnia i jeden pasterz”... Nie ulega wątpliwości, że ten, na pozór eschatologiczny,
tekst stanowi faktycznie piękne kazanie moralne, mające na celu skłonienie ludzi
ku poważnemu traktowaniu Przykazań Bożych i ku ich praktykowaniu w życiu codziennym,
co też stanowiło ongiś największą zaletę i siłę pierwszych chrześcijan.
* * *
Każdy niemal naród należący do cywilizacji chrześcijańskiej wydał na świat szereg
wybitnych pisarzy, którzy, bazując na fundamencie „Ewangelii”, opracowali szczegółowo najrozmaitsze kwestie mądrości
życiowej. Za charakterystyczny przykład można wziąć już cytowanego powyżej niemieckiego
mistyka Thomasa Hamerkena (1380-1471), znanego całemu światu jako Tomasz a
Kempis, autora wiekopomnego dzieła „O
naśladowaniu Chrystusa”, wspaniałego tekstu dydaktycznego. W rozdziale „O roztropności w działaniu” tej księgi
czytamy: „Nie należy ślepo ufać każdemu
słowu czy popędowi, lecz każdą sprawę starannie i cierpliwie rozważać w świetle
woli Bożej. Niestety, jesteśmy jednak tak słabi, że o innych chętniej mówimy
źle niż dobrze, i chętniej dajemy wiarę złym niż dobrym o nich opiniom. Ludzie
doskonali, wszelako, nie są skłonni wierzyć pierwszemu lepszemu bajarzowi, gdyż
dobrze znają ową ludzką słabość i wiedzą, jak często ujawnia się w mowie.
Prawdziwa mądrość polega więc na tym, by nie działać pochopnie, nie trzymać się
uparcie swoich poglądów, nie wierzyć we wszystko, co się usłyszy, i nie
rozgłaszać plotek. Poradź się człowieka mądrego i bogobojnego. Szukaj rady
ludzi lepszych od ciebie, zamiast kierować się jedynie własnym sądem. Dobre
życie czyni człowieka mądrym Mądrością Bożą i wszechstronnie doświadczonym,
gdyż im bardziej jest pokorny i posłuszny Bogu, tym roztropniej i z tym
większym spokojem ducha postępuje we wszystkich sytuacjach”.
W rozdziale „O nieuporządkowanych pragnieniach” z kolei znajdujemy następujące
piękne zdania: „Ilekroć człowiek odczuwa
nieuporządkowane pragnienia, ogarnia go niepokój. Pyszny i chciwy nigdy nie
zazna spokoju; pokorny zaś i ubogi duchem cieszy się jego obfitością. Człowiek,
który jeszcze nie w pełni wyrzekł się samego siebie, łatwo ulega pokusie i
popada w niewolę rzeczy małych i błahych; słabego ducha, wciąż w jakimś stopniu
cielesny i zależny od zmysłów, ma trudności w całkowitym powściągnięciu
ziemskich pragnień. Dlatego często się smuci, próbując je okiełznać, i łatwo
wpada w gniew, gdy ktoś mu się sprzeciwia. Jeśli zaś zdobędzie to, czego
pragnął, zaczyna gryźć go sumienie, że uległ namiętnościom, a nawet w części
nie osiągnął spokoju, którego szukał. Prawdziwy spokój ducha osiągnie więc ten,
kto się opiera namiętnościom, a nie ten, kto im służy. Nie ma bowiem spokoju w
sercu człowieka cielesnego, zajętego tylko sprawami tego świata; wypełnia on
zaś serce człowieka duchowego, gorliwego w swej pobożności”.
I wreszcie we fragmencie „O wystrzeganiu się zbytniej poufałości” Tomasz
a Kempis powiada: „Nie przed każdym
otwieraj serce, swoje sprawy powierzaj roztropnym i bogobojnym. Nie przestawaj
zbyt często z młodzikami i nieznajomymi. Nie schlebiaj bogaczom i nie staraj
się bywać u możnych. Wybieraj towarzystwo ludzi prostych i pokornych, pobożnych
i uczynnych, i rozmawiaj z nimi o sprawach budujących. Nie spoufalaj się z
żadną kobietą, lecz wszystkie dobre niewiasty polecaj Boskiej opiece. Przyjaźń
z Bogiem i aniołami przedkładaj ponad wszystko, a ludzkich znajomości unikaj.
Kochać trzeba wszystkich, ale nie ze wszystkimi warto się spoufalać. Zdarza się
czasem, że nieznany człowiek cieszy się dobrą opinią, ale ją traci przy
bliższym poznaniu. Sądzimy nieraz, że nasze towarzystwo innym się podoba,
tymczasem odpycha ich niegodziwość, którą w nas odkrywają”. Nietrudno
zauważyć, że te słowa mają charakter mądrości uniwersalnej, prawdziwej we
wszystkich czasach i krajach, pomagającej żyć uczciwie i rozumnie.
* * *
Jeszcze jedną znakomitością kultury europejskiej był
Anglik Tomasz Morus (Thomas Moore, 1478-1535),
jeden ze świętych Kościoła Powszechnego, chociaż kanonizacja tego wybitnego
brytyjskiego męża stanu i myśliciela, twórcy tzw. „socjalizmu utopijnego”
wydała się niektórym posunięciem kontrowersyjnym. Mając zaledwie 26 lat został
on członkiem parlamentu, a w trzydziestym roku życia członkiem Tajnej Rady
Królewskiej. W okresie 1529-1532 był Lordem Kanclerzem Anglii. Za młodu napisał
po łacinie i wydał w 1516 roku jedną z najsłynniejszych książek w dziejach
Europy pt. „Utopia”, w której
przedstawił swe zapatrywania i wyobrażenia o państwie idealnym. Według Morusa
miał to być ustrój, w którym nie ma własności prywatnej, a przez to i
możliwości wyzysku człowieka przez człowieka. W idealnym
państwie o nazwie Utopia ziemia, wody, mieszkania itp. są wspólną własnością
obywateli, którzy (jak w sowieckich kołchozach czy izraelskich kibucach)
zespołowo pracują i zespołowo wypoczywają po pracy. Nie ma ani bogaczy, ani
biedaków, ani kościoła urzędowego. Warunki życia dla wszystkich są jednakowe, a
przywódcy są na pewien okres wybierani przez ogół obywateli. Polityka
zagraniczna jest pokojowa.
„Najmniej chluby przynosi państwom sława
wojenna”, pisał T. Morus w „Utopii”,
książce, która w 1551 roku ukazała się w języku angielskim, a później także w
ponad 80 innych językach. W ten sposób idee „socjalizmu chrześcijańskiego”
zyskały wielu zwolenników, szczególnie we Włoszech, Rosji i Niemczech.
Warto zresztą
zaznaczyć, że elementy socjalizmu (wspólna własność, równość i sprawiedliwość
społeczna, wspólna nauka w szkołach, wspólne dzieci, równość majątkowa, brak
własności u członków rządu) spotykamy na długo przed Morusem, m.in. w
papirusach egipskich z III tysiąclecia p.n.e., w rękopisach chińskich, potem w
księgach „Starego Testamentu”, w doktrynach i zasadach
Faleasa z Chalcedonu, Hippodamosa z Miletu, Pitagorasa, Epikura, innych
znakomitych Greków; wreszcie w „Ewangeliach”.
Dzieje teorii i
praktyki socjalizmu u komunizmu są więc dawne, długie i skomplikowane. Za
pierwszego teoretyka ustroju państwowego, opartego na wspólnej pracy wszystkich
członków społeczeństwa i na wspólnej własności oraz na zasadach równości i
sprawiedliwości społecznej często uważa się greckiego filozofa Platona (427-347
p.n.e.), autora głębokich „Praw” i „Rzeczypospolitej”, a za pierwszego
praktyka tegoż nurtu pół-Greka pół-Filistyna Jezusa z Nazaretu (ok. 1-34 n.e.),
który oddał życie na krzyżu za ideały braterstwa i równości wszystkich ludzi.
[Charyzmatyczny przywódca socjalistycznej Kuby Fidel Castro w jednym ze swych
barwnych wywiadów jeszcze w roku 1987 stwierdzał: „Uważam, że nauki Chrystusa są bardzo rewolucyjne i całkowicie zbieżne z
celami, jakie sobie stawia socjalista i marksista-leninista... Według mnie
Chrystus był wielkim rewolucjonistą... Całe jego nauczanie było poświęcone
maluczkim, ubogim, walce z nadużyciami, niesprawiedliwością, poniżaniem
człowieka...Istnieje wiele wspólnego między duchem i esencją jego nauki a
socjalizmem... Nie istnieją sprzeczności między celami religii a celami
socjalizmu. Nie istnieją!”].
W okresie
późniejszym idee socjalistyczne były rozwijane początkowo przede wszystkim w
łonie kultury chrześcijańskiej przez księży intelektualistów, takich jak John
Ball, John Weklif, Thomas Morus, Thomazzo Campanella, Gerrard Winstanley, Jean
Meslier i in.). Niektórych z nich zabijano, innych ogłaszano za świętych, ale
dopiero po śmierci. Podstawowa teza socjalizmu utopijnego zawarta została m.in.
w pytaniu Johna Balla do inkwizytorów tuż przed spaleniem na stosie: „Gdy Adam orał, a Ewa przędła, kto był
wówczas szlachcicem?” Wszyscy chrześcijańscy komuniści, zwani najczęściej
„heretykami” (czyli „mającymi odrębne zdanie”), byli osobami duchownymi,
nawiązywali do słów Chrystusa o tym, że „nie
ma Greka, ani Żyda, ani mężczyzny, ani kobiety” i domagali się realizacji
zasad ewangelicznej sprawiedliwości i równości w życiu praktycznym.
Ale istniały i
dewiacje w tej materii. W ósmym tomie „Encyklopedii
Powszechnej” S. Orgelbranda (Warszawa 1900, s. 413) czytamy m.in.: „Komunizm pomieszany z pojęciami religijnymi
wystąpił w XIII wieku w stowarzyszeniu znanym pod nazwą „Fratres et sorores
liberi spiritus”. Członkowie tego stowarzyszenia nie wykonywali ascetycznych
praktyk i nauczali, że dobry i sprawiedliwy człowiek działa podobnie jak Bóg.
Na tajnych swych zgromadzeniach kapłani ich zupełnie nadzy przed nagimi obojga
płci słuchaczami głosili powszechną równość ludzi, wspólność dóbr i kobiet. Z
Francji rozszerzyła się ta sekta do Włoch i Niemiec, a jeden jej odłam, znany
pod nazwą „adamitów”, został w XV wieku przez wodza husytów Żyżkę wytępiony”.
Prawdopodobnie
chodziło w tym przypadku o przebrany w religijne szaty orgiastyczny ruch
degeneratów, pederastów, i innych zwyrodnialców, którzy pragnęli wyjść z
ukrycia i otwarcie walczyć o swe „prawa człowieka”.
W tymże tomie „Encyklopedii” Orgenbranda w haśle
„komuniści” czytamy: „Komuniści,
zgromadzenie księży świeckich, założone w r. 1613 w elektorstwie bawarskim, we
wsi Logman, przez księdza Bartłomieja Holzhausera. Obowiązkami zgromadzenia
było usunięcie się od niewiast w domowym towarzystwie... Członkowie zostawali
pod rządem jednego przełożonego, odbywając wspólne ćwiczenia duchowne, modlitwy
itd., składając wszelkie dochody do kasy wspólnej. Zgromadzenie to rozszerzyło
się w Sycylii, Portugalii i Irlandii. W r. 1685 przybyło także do Polski, gdzie
nazywano jego członków „Bartoszkami”.”
Bardzo
silnie wspólnotowe ideały komunistyczne były wyakcentowane w ruchu Müntzera w
Szwajcarii, w środowisku Braci Polskich i innych ruchach reformatorskich,
których pobudką było dążenie do ustanowienia powszechnego szczęścia i
dobrobytu.
Angielski
socjalista utopijny Robert Owen twierdził: „Najlepszy
będzie taki rząd, który potrafi zapewnić najwięcej szczęścia jak największej
liczbie ludzi, zarówno tych, którzy rządzą, jak i tych, którzy muszą słuchać”.
W tym też kierunku biegły usiłowania socjalistów, w tym tych, należących do
nurtu „socjalizmu chrześcijańskiego”.
W
XVIII wieku zaistniał również ateistyczny socjalizm francuski, a w XIX
żydowsko-niemiecki marksizm, który usiłowano zrealizować praktycznie w Rosji od
1917 roku, w Mongolii od 1919, po drugiej zaś wojnie światowej także w
okupowanych przez ZSRR krajach Europy Wschodniej, później też w Chinach,
Wietnamie, Korei Północnej, a od lat 60-tych XX wieku również w wielu innych
krajach Azji i Afryki, m.in. na Kubie.
Czterotomowa
„Encyklopedia Powszechna PWN” z roku 1974, a więc z okresu
socjalistycznego, definiuje komunizm następująco: „Ideologia społeczna, która – uznając zasadę rzeczywistej równości
socjalnej wszystkich członków społeczeństwa za podstawę sprawiedliwego ustroju
społecznego – głosi program zniesienia stosunków społecznych opartych na
prywatnej własności środków produkcji, klasowym podziale społeczeństwa i
wyzysku człowieka przez człowieka oraz postuluje zbudowanie społeczeństwa
bezklasowego opartego na społecznej własności środków produkcji i równym
podziale dóbr”...
Niemiecki
„Das Politiklexikon” (Bonn 1997)
rozróżnia trzy podstawowe znaczenia pojęcia „komunizm”. Po pierwsze, jest to
idąca od Platona aż do T. Morusa i Ch. Fonriera „socjalno-filozoficzna utopia”,
snująca wizje ustroju idealnego. Po drugie, to społeczno-polityczna doktryna
marksizmu, zmierzająca do zniesienia wyzysku człowieka przez człowieka. I po
trzecie, ruch polityczny i ustrój socjalny, bazujący na zniesieniu własności
prywatnej i na ustanowieniu własności wspólnej środków produkcji.
Wracając
do Tomasza Morusa przypomnijmy, że gdy król Anglii Henryk VIII ogłosił się
głową kościoła katolickiego w swym kraju, autor „Utopii” kategorycznie odmówił złożenia przysięgi na wierność
uzurpatorskiemu monarsze jako głowie kościoła zwanego odtąd anglikańskim.
Morus
dziwił się łatwości, z jaką biskupi angielscy łamią dobrowolnie daną przysięgę
na wierność papieżowi, przestrzegał episkopat Anglii: „Nie w mojej mocy sprawić, bym nie został zgładzony, ale postaram się,
aby nigdy nie padła na mnie hańba”. Hańba krzywoprzysięstwa i wiarołomstwa.
W jednym z listów ubolewał skrycie nad ludzką słabością, która zmusza często do
utraty godności i do uległości względem przemocy. A jednocześnie nikogo nie potępiał:
„Nie chcę sądzić niczyjego sumienia,
ukrytego przed naszym wzrokiem w głębi duszy człowieka”.
Do
parlamentu brytyjskiego przemówił zaś zdecydowanie: „Nie czuję się obowiązany przystosowywać moje sumienie do praw
królestwa, gdy prawa te stoją w sprzeczności z całym chrześcijańskim światem.
Na jednego biskupa po waszej stronie mam więcej niż paruset świętych, myślących
tak samo jak ja; a w miejsce waszego parlamentu mam za sobą wszystkie sobory z
ostatniego tysiąclecia”... Wydawać by się mogło, iż Rzym i cały świat
katolicki powinien był twardo wystąpić w obronie tak wiernego mu wyznawcy. Nic
z tego. Wielkiego myśliciela skazano na karę śmierci. U stopni szafotu – w dniu
6 lipca 1535 roku – sir Thomas More poprosił z uśmiechem oficera ochrony: „Pomóż mi wejść, dobry panie, schodząc
poradzę już sobie sam”...
W 1935
roku autora „Utopii” ogłoszono, jako
męczennika za wiarę, za jednego ze świętych Kościoła Katolickiego.
Oto
zaś garść „złotych myśli” z jego dzieł:
– „Bóg odebrał człowiekowi prawo do zabijania
nie tylko drugiego, ale i siebie samego.
– Od sprawujących władzę, jakby od jakiegoś
niewyczerpanego źródła, rozprzestrzenia się na cały naród wszystko, co dobre i
co złe.
– Zaiste, jeśli trzeba pomijać jako
niezwykłe i niedorzeczne wszystko, co pokrętni ludzie za takowe ogłaszają, aby
mogło się ono wydawać obcym, to i przed chrześcijanami należy skrywać prawie
wszystko, czego nauczał Chrystus… Kaznodzieje, osobnicy chytrzy, zrozumiawszy,
jak trudno ludziom dostosować swe zwyczaje do wymagań Chrystusa, przystosowali
Jego nauki do nikczemnych wyobrażeń ludzi.
– Znalazłszy się wśród osobników
nieprzyzwoitych, którym jest łatwiej zepsuć człowieka najlepszego niż poprawić
samych siebie, nie spotkasz nikogo, kto by mógł ci być choćby w najmniejszym
stopniu pożyteczny; ich wszeteczne życie zepsuje cię.
– Ludzie mądrzy powinni stronić od
kierowania państwem, gdyż niczego nie dokażą i nie uleczą niczyjej głupoty.
– Wszędzie tam, gdzie istnieje własność
prywatna, gdzie jedynym miernikiem wszystkiego jest pieniądz, wszędzie tam
państwo nie może być rządzone sprawiedliwie; tam bowiem wszystko, co jest
najlepsze, staje się dobytkiem najgorszych.
– Do dobra wspólnego prowadzi tylko jedna
droga, a jest nią równość.
– Wraz ze zniszczeniem pieniądza obumrą
oszustwa, kradzieże, niesnaski, grabieże, procesy sądowe, spory, konflikty,
zdrady, morderstwa, otrucia, a także obawy, lęki, trwoga, uciążliwości,
bezsenne noce i bieda.
– Jestem w pełni przekonany o tym, że
podział wszystkiego po równu i według sprawiedliwości, a także pomyślne
kierowanie sprawami ludzi możliwe są wyłącznie pod warunkiem zniesienia
własności prywatnej. Jeśli zaś zostanie ona zachowana, to u największej i
najlepszej części społeczeństwa pozostanie na zawsze strach oraz nieuniknione
brzemię nędzy i zatroskania.
– Niczego nie można komuś dodać nie
odbierając tego komuś innemu.
– W rodzinie żona powinna słuchać męża,
dzieci – rodziców, a młodsi – starszych.
– Rzeczpospolita to nic innego, jak jedna
wielka rodzina.
– W dobrze rządzonym państwie nie ma miejsca
ani na nieróbstwo, ani na stragany winne czy piwne, ani na domy publiczne.
– Głupcom wydaje się, że im droższe i
wytworniejsze przywdzieją szaty, tym lepsi staną się oni sami.
– Dusza jest nieśmiertelna i na mocy dobroci
Boga stworzona została do szczęścia; za cnotę i dobre czyny czeka na tamtym
świecie nagroda, za obrzydliwości – kara.
– Święta bojaźń Boga stanowi podstawową, o
ile nie jedyną, drogę, prowadzącą ku cnocie”.
* * *
W obrębie kultury chrześcijańskiej
tworzyła swe wiekopomne dzieła także plejada pierwszorzędnych intelektualistów,
wywodzących się spośród innych narodów. Jednym z nich był na przykład Francuz
Monteskiusz.
Urodzonego w styczniu 1689 roku Karola
Ludwika de Secondat barona de la
Brede et de
Montesquieu trzymał do chrztu przypadkowy żebrak. Jak mówili rodzice, po
to, „aby jego ojciec chrzestny był dlań
przez całe życie przypomnieniem, iż biedacy są jego braćmi”. Taka była
ongiś mentalność prawdziwego rycerstwa chrześcijańskiego. I cóż? Syn chrzestny
żebraka urósł z biegiem lat na wielkiego myśliciela, jednego z najmądrzejszych
Europejczyków, obfitującego przecież w talenty wieku XVIII, na twórcę
nowoczesnej nauki o państwie i prawie, autora m.in. nauki o podziale władz na
ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą.
W dzieciństwie wysoce uzdolniony chłopak
rozmiłował się w lekturach, i to do takiego stopnia, że jeden z nauczycieli
zawiadamiał ojca, pana Jakuba de Secondat, że jego syn „nie odszedłby nigdy od książek, gdyby mu na to pozwolono”. A uczył
się młodziutki baron de la Brede
u Ojców Oratorianów w Juilly pod Paryżem i to oni właśnie zaszczepili mu ową
zbawienną skłonność do obcowania z najmędrszymi ludźmi świata przez lekturę ich
dzieł.
W 1705 roku, mając niespełna 16 lat,
młodzieniec wstępuje na studia prawnicze do uniwersytetu w Bordeaux, potem
przenosi się na Uniwersytet Paryski, gdzie naukę pomyślnie finalizuje w 1713
roku, kiedy to umiera kochajacy go serdecznie ojciec. Parę lat później
dziedziczy po stryju pałac w Bordeaux i rozległe dobra ziemskie w Guyenne.
Wszystko to sprawia, że staje się człowiekiem majętnym i nie musi się troszczyć
o środki do życia. Te zaś, które ma, wydatkuje w sposób zaiste godny podziwu i
szacunku: kupuje (bardzo drogie wówczas) ksiązki. Jego biblioteka domowa należy
do najwspanialszych we Francji, a więc i w Europie. Drukuje własnym sumptem
także swe rozprawy: „O długach państwa”,
„O polityce Rzymian względem religii”,
„Pochwała szczerości”. Publikuje prace o przyczynach ciężkości ciał, o
funkcjonowaniu nerek, o przyczynach echa. Przy okazji przekazuje pokaźne sumy
na potrzeby uniwersytetów w Paryżu i Bordeaux.
Sławę ogólnoeuropejską przynoszą mu (gdy
ma 32 lata) wydane w 1721 roku, bez podania nazwiska autora, w Amsterdamie „Listy perskie”. Monteskiusz pełni
wówczas obowiązki prezydenta parlamentu w Bordeaux i widocznie obawia się
reakcji rodaków na swe dzieło. Nie myli się, gdyż już w 1722 roku kardynał
Dubois wydaje zakaz czytania „Listów
perskich”, ponieważ zawierały one również szereg uwag antyklerykalnych. Od
około 1727 r. młody jeszcze arystokrata postanawia poświęcić się wyłącznie
zajęciom naukowym. Zostaje wybrany na członka Akademii Francuskiej, odbywa parę
podróży po Europie, a następnie przez kilka lat pisze. Pierwszym imponującym
owocem tego wysiłku stają się „Rozważania
o przyczynach wielkości i upadku
Rzymian” (1734), które umocniły powszechną sławę autora.
W 1747 r. Monteskiusz zostaje członkiem
Pruskiej Królewskiej Akademii Nauk i wreszcie kończy wielkie dzieło swego życia
pt. „O duchu praw”, które też ujrzało
światło dzienne w Genewie, i – jak wszystko, co wielkie – spowodowało wybuch
zawiści i wrogości, ściągając na autora lawinę ataków, pomówień, drwin, a nawet
pogróżek – ze wszystkich stron! Jak się wydaje, przede wszystkim dlatego, że
poddał druzgocącej analizie krytycznej – z pozycji humanizmu i etyki
chrześcijańskiej – istotę i tryb funkcjonowania rządów despotycznych,
powszechnych w ówczesnej Europie. Pisał: „Niechaj
nikt nie szuka wielkoduszności w państwach despotycznych; władca nie może tam
użyczyć wielkości, której sam nie posiada: nie masz u niego chwały. W
monarchiach jedynie widzimy, jak dokoła księcia poddani przyjmują jego
promienie. Tam to każdy, zajmując, aby tak rzec, więcej miejsca, może uprawiać
owe cnoty, które dają duszy nie niepodległość wprawdzie, ale wielkość...
Kiedy
dzicy w Luizjanie chcą mieć owoce, ścinają drzewo przy samej ziemi i zrywają
owoc. Oto rząd despotyczny...
Zasadą
rządu despotycznego jest lęk: toż ludom wystraszonym, nieświadomym, zgnębionym
nie potrzeba wielu praw. Wszystko kręci się tam wokół paru pojęć. Skoro
kształcicie zwierzę, uważajcie pilnie, aby nie zmieniać mu pana, nauki i chodu;
wbijajcie mu w mózg dwa lub trzy poruszenia, nie więcej. Skoro władca jest
zamknięty, nie może wyjść z koła rozkoszy, nie wtrącając w rozpacz wszystkich, którzy
go w nim utrzymują. Nie mogą ścierpieć, aby jego osoba i władza przeszły w inne
ręce. Rzadko tedy prowadzi wojnę osobiście, lęka się zaś prowadzić ją przez
swoich namiestników.
Podobny
władca, przywykły nie spotykać w swoim pałacu żadnego oporu, oburza się, kiedy
mu ktoś stawia opór z bronią w ręku: zwykle tedy powoduje nim lęk lub zemsta.
Zresztą nie może mieć pojęcia o prawdziwej chwale. Stąd wynika, że wojny toczą
się tam z całą ich naturalną srogością, prawo zaś narodów posiada mniejszy
zakres niż gdzie indziej. Taki władca ma tyle przywar, iż niebezpiecznym byłoby
objawić w świetle dziennym jego przyrodzoną tępotę. Żyje w ukryciu; nikt nie
zna stanu, w jakim się znajduje. Na szczęscie ludzie są w owych krajach tacy,
iż trzeba jedynie imienia, aby im panować.
Karol
XII, będąc w Benderach i doznawszy niejakiego oporu w szwedzkim senacie,
napisał senatorom, iż pośle im swój but, aby rozkazywał. Ten but rozkazywałby
jak król-despota. (...) Tak jak zasadą rządu despotycznego jest lęk, tak celem
jego spokój; ale to nie jest pokój, to cisza owych miast, w których mury już
wkracza nieprzyjaciel... W takich państwach religia ma większy wpływ niż
gdziekolwiek: jest to lęk dodany do lęku. (...) Władcy państw despotycznych
zawsze nadużywali małżeństwa. Pojmują zazwyczaj liczne żony, zwłaszcza w owej
części swiata, gdzie despotyzm jest, aby tak rzec, przyrodzony, jak w Azji.
Mają z nich tyle dzieci, iż nie mogą ich kochać, jak i te dzieci nie kochają
swego rodzeństwa”... Stąd
w ustrojach despotycznych – absolutnie niezgodnych z chrześcijańską nauką o
godności osoby ludzkiej – gwałt, przemoc, fałsz, nadużycia wszelkiego rodzaju.
Kilka ostatnich lat swego życia geniusz
Francji, znużony tytaniczną pracą i ludzką niesprawiedliwością, musiał się
bronić przed zaciekłymi atakami. Opracował też na nowo złagodzoną wersję swego
dzieła. Zaiste prawdą jest, iż żaden dobry czyn nie pozostanie na tej ziemi
nieukarany. Montesquieu zakończył żywot 10 lutego 1755 roku po krótkiej,
trwającej dziesięć dni, chorobie w Paryżu. Pogrzeb odbył się następnego dnia w
kościele Saint-Sulpice. Jego dzieła stały się jednak na zawsze nieodłaczną
częścią składową kultury chrześcijańskiej Europy.
Wiele dziesięcioleci po zgonie filozofa,
bo aż w roku 1901, ukazał się drukiem zbiór jego luźnych notatek, czynionych
przez całe życie pt. „Moje myśli”.
Oto garść spośród nich:
–
„Twierdzenia matematyczne są uważane za prawdziwe, ponieważ w niczyim interesie
nie leży, by uwazać je za fałszywe.
–
Ludzie są zaiste dziwaczni: bardziej cenią swoje mniemania niż rzeczywistość.
–
Wielki Boże! Jakże byłoby to możliwe, abyśmy to zawsze tylko my mieli
słuszność, a inni aby nigdy nie mieli racji?
–
Trzymać się zawsze prawdy – nawet gdy chodzi o twoją ojczyznę. Każdy obywatel
ma obowiązek umrzeć za ojczyznę, nikt nie ma obowiązku kłamać dla niej.
–
Gdybym wiedział o czymś, co mogłoby być użyteczne dla mnie, będąc zarazem
szkodą dla mojej rodziny, wyrzuciłbym to z myśli. Gdybym wiedział o czymś, co
mogłoby być użyteczne dla mojej rodziny, ale nie byłoby użyteczne dla mojej
ojczyzny, starałbym się o tym zapomnieć. Gdybym wiedział o czymś, co byłoby
użyteczne dla mojej ojczyzny i szkodliwe dla Europy, albo użyteczne dla Europy,
szkodliwe zaś dla rodzaju ludzkiego, uważałbym to za zbrodnię.
–
Wolność to dobro, które umożliwia korzystanie z innych dóbr.
–
Gdy tylko ktoś myśli i ma charakter, mówi się o nim: „To dziwny człowiek”.
–
Najpierw odczuwałem dziecinny lęk wobec większości możnych; od kiedy ich
poznałem, przeszedłem niemal od razu do pogardy.
–
Nasze pochwalne sądy o ludziach pozostają w proporcji do szacunku, jakim nas
darzą.
–
Przyjaźń to kontrakt, przez który zobowiązujemy się do świadczenia komuś małych
przysług po to, aby on świadczył nam większe.
–
Do mego wnuka: Zamyślałem był przekazać Ci reguły moralności; lecz jeśli nie
nosisz ich w sercu, nie znajdziesz ich w książkach.
–
Obawiam się, by zbyt wzniosła moralność nie stała się czczą spekulacją i
wskazując nam z dala to, czym powinniśmy być, nie pozostawia nas takimi, jakimi
jesteśmy.
–
O nowych prawach: Nowe prawa świadczą o trosce tych, co rządzą. Ale
przestrzeganie dawnych praw świadczyłoby o tym jeszcze lepiej.
–
Niepotrzebne prawa osłabiają te, które są niezbędne.
–
Strach – to bodziec, którego nie należy nadużywać; nie powinno się nigdy
wydawać srogiego prawa tam, gdzie łagodniejsze wystarczy.
–
Nie kończąca się liczba rzeczy, które ustawodawca nakazuje lub których
zabrania, unieszczęsliwia ludy i bynajmniej nie czyni ich rozumniejszymi.
–
Zła ustawa zmusza zawsze ustawodawcę do wydawania innych, także bardzo
niedobrych, które mają usunąć złe skutki tej pierwszej lub co najmniej zapewnić
spełnienie jej zadań.
–
Zwracam się do tych, co piastują urzędy, jak człowiek rzetelny do ludzi
rzetelnych: gdy zachodzi konieczność wyjścia poza prawo, trzeba wrócić doń najszybciej,
jak to tylko możliwe; gdy zachodzi konieczność robienia rzeczy, które same
przez się nie są dobre, należy czynić to, sprawiając w miarę mozności jak
najmniej zła.
–
Nie ma okrutniejszej tyranii od tej, która się spełnia w cieniu praw i pod sztandarem
sprawiedliwości; w ten sposób topi się, by tak rzec, rozbitków na ostatniej
desce ratunku.
–
Dyktator. Ostateczne lekarstwo w obliczu zła ostatecznego. Wszakże to bóstwo
zstępowało z niebios, by rozwikłać sprawy nazbyt splątane.
–
Gdy władca wynosi w godnościach człowieka nieuczciwego, to tak, jakby stawiał
go ludowi za przykład do naśladowania.
–
Większość książąt i ministrów posiada dobrą wolę; nie wiedzą tylko, jak się
brać do rzeczy.
–
Kto chce rządzić ludźmi, nie powinien gnać ich przed sobą, lecz sprawić, żeby
podążali za nim.
–
Jeśli idzie o pochlebstwa, można zapewnić wszystkich władców: istnieje przeciw
nim powszechny spisek, którego celem jest ukrywanie prawdy.
–
By dokonać wielkich rzeczy, nie trzeba wcale być wielkim geniuszem; nie trzeba być
ponad ludźmi, wystarczy być razem z nimi.
–
Gdy odbiera się jakąś wolność przyrodzoną, trzeba wynagrodzić tę stratę
płynącym stąd jakimś dostrzegalnym pożytkiem.
–
Nie trzeba wiele rozumu, by wszystko zmącić, ale trzeba go mieć dużo, aby
wszystko uporządkować.
–
Błędy popełniane przez mężów stanu nie zawsze są wynikiem wolnego wyboru;
często bywają nieuchronnym następstwem sytuacji, w której się znaleźli: z
jednych trudności rodzą się inne.
–
Najbardziej potrzebują danin państwa pogrążające się w słabości; prowadzi to do
zwiększania obciążeń, choć coraz trudniej im sprostać.
–
Dobry obywatel zmierza do własnego bogactwa takimi tylko sposobami, które
przyczyniają się zarazem do bogactwa powszechnego. Na każdego, kto postępuje
inaczej, spogląda jak na nikczemnego oszusta, który posiadając wytrych do
wspólnego skarbca, podstępem zabiera część skarbu, a odrzekając się swego
uczciwego udziału, wolałby raczej zagarnąć wszystko.
–
Tę przestrogę kieruję do wszystkich w ogóle ludzi: niech się zastanowią nad
swoim położeniem i niech wyciągną stąd rozsądne wnioski. Nie jest bynajmniej
niemożliwe, że żyją oni pod dobrymi rządami, nie zdając sobie z tego wcale
sprawy. Szczęście polityczne ma to do siebie, że się je poznaje dopiero po jego
stracie.”
Myśl Monteskiusza stanowi jeden z
kamieni węgielnych nowoczesnej kultury intelektualnej nie tylko Europy, ale i
całego swiata.
* * *
Wybitnym myślicielem chrześcijańskim był
Szwajcar, protestancki filozof, muzykolog, lekarz i teolog Albert Schweitzer (1875-1965), początkowo organista w Strasburgu, a
następnie założyciel i lekarz szpitala w Lambarene w Afryce, laureat pokojowej
nagrody Nobla z roku 1952, biograf Jezusa z Nazaretu. W książce „Die Lehre von der Ehrfurcht vor dem Leben” (Monachium
1966) doszedł on do wniosku, iż istotę prawdziwej etyki stanowić powinna „cześć
dla życia”. Każda istota ożywiona (nie tylko człowiek) mogłaby z niepodważalnym
prawem rzec: „Jestem życiem, które
pragnie żyć pośród życia, które pragnie żyć”. A więc Schweitzer notuje: „Istotą dobra jest życie utrzymywać, życiu
sprzyjać i życie wznosić na najwyższy poziom. Złem jest życie niszczyć, życiu
szkodzić i życie hamować w rozwoju. Oto podstawowa zasada etyki – konieczna,
uniwersalna i absolutna”. W dziele jednak pt. „Strassburger Predigten” sam zauważa ograniczoność tej koncepcji w
zetknięciu z rzeczywistością natury i życia społecznego. Porządek świata z jego
potwornym kołowrotem tworzenia i niszczenia, narodzin i śmierci pozostaje jakąś
straszliwą, nieprzeniknioną tajemnicą. „Dlaczego
istnieje tak głęboki rozdźwięk między prawem natury a prawem moralnym? Dlaczego
umysł musi się poróżnić ze światem, gdy zrozumie istotę dobra?.. I pytamy
dalej. Bóg jest siłą, która wszystkim kieruje. Dlaczego Bóg – taki, jaki
przejawia się w przyrodzie – jest zaprzeczeniem tego, co odczuwamy jako
moralnie dobre? Dlaczego jest siłą sensownie budującą i zarazem bez sensu
niszczącą?.. Przyroda urzeka nas swym pięknem. Ale jej okrucieństwo jest
straszne! Najbardziej cenne życie pada nieraz ofiarą najniższego... Przyroda każe
istotom żywym popełniać najpotworniejsze zbrodnie... Spójrzcie na pająka – czyż
nie koszmarne jest rzemiosło, którego wyuczyła go przyroda? (...) Idziesz,
człowieku, leśną ścieżką; przez wierzchołki drzew przeziera słońce, ptaki
śpiewają, wesoło brzęczą owady. Ale ta twoja droga – choć nic na to poradzić
nie możesz – jest drogą śmierci. Tu męczy się mrówka, którą przygniotłeś swoją
stopą, tam leży żuk przez ciebie rozdeptany, opodal wije się w męczarni robak.
Radosną pieśń o życiu zagłusza pieśń o śmierci i cierpieniu. To ty, bez winy
winny, jesteś sprawcą śmierci i cierpienia”.
Cóż z tego, że człowiek, który się
zastanawia nad tajemnicą swego życia i nad więzami, które go łączą z życiem
wypełniającym świat, w sposób najbardziej naturalny doznaje czci dla życia,
czuje w stosunku do wszystkiego ową formułę indyjskich filozofów „tat twam asi” – „to ty jesteś”. Cóż z
tego jednak, że wszystko stanowi jedność i nie ma cierpienia cudzego? W książce „Kultura a etyka” (1923) wielki medyk i mędrzec pisał: „Na tysiączne sposoby moja egzystencja
znajduje się w konflikcie z innymi... Aby zachować własne życie, muszę bronić
się przed istotami, które mi zagrażają. Staję się prześladowcą myszki, która
zagnieździła się w moim domu, zabójcą owada, który szukał w nim schronienia,
masowym mordercą bakterii szkodliwych dla mego organizmu. Pożywienie zdobywam,
niszcząc rośliny i zwierzęta. Moje własne szczęście zbudowane jest na ciągu
cudzych strat”. Co więcej, bardzo często konieczność, a nawet mądrość,
nakazuje człowiekowi zabijanie nawet istot sobie podobnych. Czytamy oto
przecież w talmudycznej księdze „Sanhedryn” (72a): „Gdy ktoś przyszedł, aby ciebie zabić, zabij go pierwszy”. A Henryk
Heine w tymże duchu dodał: „Wrogowi
trzeba przebaczać dopiero wówczas, gdy się go powiesi”. Niestety, aby żyć,
musi się zabijać, tygrys z natury nie może być wegetariańczykiem; takie jest
nieubłagane prawo natury, przed którym pochyla się bezsilnie myśl ludzka.
Powinno się jednak zawsze dążyć do
maksymalnego ograniczenia cierpień nie tylko ludzi, ale i zwierząt. Podczas
pewnej dyskusji na ironiczne pytanie, czy zwierzęta mają duszę, Albert
Schweitzer odparł: „Aby zrozumieć, że
zwierzęta duszę mają, trzeba samemu ją mieć”.
* * *
W ramach cywilizacji chrześcijańskiej
liczni pisarze, filozofowie, intelektualiści układali własne, oparte jednak na
naukach Jezusa, kodeksy moralne. Tak w „Autobiografii”
Benjamina Franklina znajdziemy następujące zasady:
„1.
Umiar. Nie jedz do otępienia, nie pij do podniecenia.
2.
Milczenie. Mów tylko to, co może przynieść pożytek innym lub tobie, unikaj
próżnej rozmowy.
3.
Ład. Niech wszystkie twoje rzeczy mają swoje miejsce; niech wszystkie twoje
sprawy mają swój czas.
4.
Stanowczość. Postanów sobie czynić to, co powinieneś i czyń stanowczo to, co
postanowiłeś.
5.
Oszczędność. Nie czyń wydatków, chyba dla dobra innych lub własnego; nic nie
marnotraw.
6.
Pracowitość. Nie trać nigdy czasu; bądź zawsze zajęty czymś pożytecznym; unikaj
wszelkich niepotrzebnych zajęć.
7.
Szczerość. Nie uciekaj się do krzywdzących oszustw; myśl niewinnie i
sprawiedliwie, a kiedy mówisz, mów podobnie.
8.
Sprawiedliwość. Nie krzywdź nikogo, wyrządzając mu zło lub pozbawiając
należnych pożytków.
9.
Powściągliwość. Unikaj krańcowości; nie odczuwaj krzywd w tym stopniu, w jakim,
twoim zdaniem, na to zasługują.
10.
Czystość. Nie pozwalaj na żadną nieczystość ciała, ubioru lub mieszkania.
11.
Spokój. Niech ci nie zamącają umysłu drobnostki albo też zdarzenia pospolite
lub nieuchronne.
12.
Surowość cielesna. Rzadko używaj płci, tylko dla zdrowia albo potomstwa, nigdy
zaś do otępienia, osłabienia lub szkody w twoim czy cudzym spokoju i opinii.
13.
Pokora. Naśladuj Jezusa i Sokratesa.”
Tego rodzaju kodeksy moralne są pomocnicze szczególnie dla ludzi
młodych, pomagają bowiem uładzić bieg życia i wydatkowanie energii witalnej,
skierowując ją na cele rozumne i szlachetne, odwracając od głupich i
niegodziwych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz