poniedziałek, 24 czerwca 2024

„Niechaj Mikołaj, król polski konstytucyjny, wojuje z Mikołajem, cesarzem absolutnym Wszechrosyi!" , czyli jak myślał Drucki Lubecki, który we francuskiego Napoleona nie dał się nabrać

Czytelniku,

Historia lubi się powtarzać, słuchając naszych generałów, z których  co jeden to głupszy i żaden z nich nie doszedł do jednego wniosku, że każda wojna jest ustawką i ma zawsze kilka scenariuszy.

Warto zawsze sobie przypominać o różnych możliwościach, które były realizowane i zadawać sobie pytanie ile to nas kosztowało ? I co z tego mieliśmy?

Warto przypomnieć sobie jak myślał Drucki Lubecki, który we francuskiego Napoleona nie dał się nabrać:

 

Smolka Stanisław W drodze do Petersburga (Z życia Lubeckiego) Przegląd Historyczny 2/1  77-107 1906

 

…….Nie on sam jeden nie wierzył wówczas w Napoleona; nie wierzył, jak on, niejeden, co przecież po wkroczeniu Francuzów dał się porwać ogólnemu prądowi. Lubecki twierdził jednak, że nigdy weń nie wierzył. Niemało zaś było takich, co nie mięła prawa tego mówić o sobie, choć w wiośnianym roku 1812 dzielili tę niewiarę z Lubeckim; wielu Litwinów wytrzeźwił, jak wiadomo, już rok 1807 i wyleczył na zawsze z wiary w Napoleona. Co wówczas myślał młody książę Xawery, w kilka lat zaledwie po swej włoskiej i szwajcarskiej kampanii, podczas miodowych swych miesięcy po ślubie z 14-letnią siostrzenicą, mimo to przecież nie oddzielony żadnym murem chińskim od tego kotłowania, tego wrzenia umysłów, którego widownią była Litwa w r. 1807, „między Jena a Tylżą"? Nie wiemy, szkoda wielka, że nic o tem nie wiemy.

Ale po Tylży, po długim pobycie w Petersburgu w r. 1811, po wszystkich pracach i „marzeniach" kółka litewskiego, uczeń Ogińskiego, tyle już wówczas wyższy od swego mistrza, jednę tylko drogę widział i za dobrą uznawał; na niej drogowskaz, zawsze ten sam drogowskaz: z Rosyą i tylko z Rosyą. Dużo zasług zdobył sobie na tej utartej drodze i dużo się nauczył od r. 1812.

Trzy lata spędził w stolicach Prus i Austryi, poznał dokładnie dwa inne rozbiorowe mocarstwa, ich urządzenia, ich mężów stanu, a to w nim tylko ustaliło dewizę: z Rosyą i tylko z Rosyą. Ale nie tylko z Prusakami i Austryakami potykał się w tym czasie; Cesarz Aleksander, patrząc na Lubeckiego homeryczne zapasy z Gurjewem -i Kankrynem, dwoma z kolei ministrami skarbu w Cesarstwie, mówił: Mais il nous tra ite to u t-a -fa it en Prussiens ou Autrichiens.

On zaś w tych walkach zdobył i utrwalił zwycięsko dla Królestwa ową taryfę cłową, pod której osłoną przemysł krajowy rozkwitł w ciągu kilku lat jego ministerstwa, jakby pod uderzeniem różdżki czarodziejskiej; nie dziw, że jeszcze silniej utwierdził się w przekonaniu: z Rosyą i tylko z Rosyą, rozpostartą do chińskich granic, do brzegów Pacyfiku...

Po śmierci Aleksandra, w pierwszych latach Mikołaja I, przekonania Księcia Ministra utwierdziły się jeszcze silniej, wskutek osobistych stosunków z młodym Cesarzem. Posłuchajmy słów jednego z zaufanych powierników Cesarza Mikołaja, słów tak niepodobnych do prawdy, że trudno by im wierzyć, gdyby z innego pochodziły źródła.

„Razu pewnego, w pierwszym roku rządów Cesarza Mikołaja książę Lubecki w otwartej pogadance nagadał mu mnóstwo prawd o Rosyi i o nim samym. Cesarz wysłuchał go łaskawie, ale nagle mu przerwał:

— Powiedz mi, jeźli łaska, skąd Ci się wzięła taka śmiałość że to wszystko mówisz mi w oczy? - .

— Ja widzę, Najjaśniejszy Panie, że kto Wam chce prawdę mówić, nie w W . C. Mości znajdzie przeszkodę; według tego też przekonania ja postępuję. Ale władza — to największa na świecie баловница (nic tak człowieka nie psuje jak władza). Teraz W. C. Mość pozwala mi łaskawie gawędzić, i nie gniewasz się, N. Panie, ale za lat 10 albo i mniej wszystko będzie inaczej, przywykniesz do wszechwładzy, do pochlebstwa, uniżoności, i wówczas za to samo, co mi dzisiaj uchodzi, każesz mnie, być może, powiesić.

. — Nigdy, ja zawsze rad będę prawdy słuchać i pozwalam tobie naówczas, tak jak i dzisiaj, jeżeli tylko powiem lub zrobię głupstwo, powiedzieć mi prosto w oczy: Николай, ты врешь.

Po dwóch latach—opowiadał Lubecki—przybyłem znowu do Petersburga i byłem u Cesarza. Tym razem przyjął mnie bardzo chłodno, nawet nie w gabinecie swoim, jak dawniej, lecz w poczekalni, a obróciwszy się z roztargnionym wyrazem ku oknu, pytał, tylko sucho o pogodę, jaką miałem drogę i t. p. Nie było ani cienia dawnej poufałości, ja zaś, rozumie się, trzymałem się, co do mnie, etykiety jak najściślejszej, nie pozwalając sobie najlżejszej nawet aluzyi do dawniejszych naszych pogadanek. W tem po kilku minutach, N. Pan obrócił się ku mnie z głośnym śmiechem i z wyciągniętą ręką:

— No cóż, dobrze odegrałem swoją rolę zepsutego wszechwładzą i pochlebstwem monarchy? Nie, mój bracie, ja nie zmieniłem się i nigdy się nie zmienię, a jeżeli t-y ze mną w czemkolwiek się nie zgodzisz, możesz mi zawsze śmiało po dawnemu powiedzieć: Николай, ты врешь!.-:'.

Jadąc z Jezierskim do Petersburga, Lubecki mógł być na to przygotowanym, że Cesarz w niejednej rzeczy nie będzie się z nim zgadzał... Przed wyjazdem z W arszawy powtarzał jednak nieraz:

„Nikt więcej ode mnie od Cesarza nie wytarguje"...

 

Lubecki miał jedno przyzwyczajenie, i dla urzędnika zbyteczne, u męża stanu nieraz nawet fatalne: lubił „gawędzić", czasami jakoby głośno myślał. On jednak takiem był dzieckiem szczęścia, że to co innych gubi, jemu wychodziło na korzyść. Niewiadomo, czy się kiedy „wygadał" z czem niepotrzebnem, często natomiast „swojem płynnem gadulstwem"  rozbrajał ostrożność drugich i wyciągał z nich takie opinie łub zwierzenia, których może inaczej nie byliby odsłonili.

Dzięki temu przyzwyczajeniu zachował się nieoceniony przyczynek do charakterystyki Lubeckiego, zagadkowy, co prawda, coś jakby łamigłówka: w rozmowie jego z Ludwikiem Platerem, niegdyś towarzyszem wspólnych prac i cierpień w r. 1812, zawsze serdecznym przyjacielem, który w statnich latach przed powstaniem był w całem tego słowa znaczeniu prawą ręką Ministra Skarbu.

— Polsce trzech rzeczy trzeba — rzekł Lubecki —

1) szkół, to jest oświaty i rozumu;

2) przemysłu i handlu, to jest zamożności i bogactwa;

3) fabryk broni. To posiadając, nawet i w połączeniu z Rosyą potrafi całkowicie swoją niepodległość utrzymać.

— I fabryk broni?—zapytał Plater, jakby nie rozumiejąc.

— Tak, i fabryk broni — odpowiedział spokojnie Lubecki.—

Polska powinna mieć wszystko, czego potrzeba do zagwarantowania niepodległości, inaczej wszystko straci. — A po chwili dodał:

Mam nadzieję, że z czasem przeprowadzić to zdołam . Natem urwała się rozmowa; Minister spostrzegł się może, że nawet wobec zaufanego Radcy Stanu — myśli za głośno... Później przypomniał sobie Plater te słowa, które w zestawieniu z postępowaniem Lubeckiegn po wybuchu powstania, dziwnej nabrały  wyrazistości. W noszono stąd; że Lubecki oddawna liczył się z możliwością, kto wie, czy nie z koniecznością nawet zbrojnego kiedyś powstania. Trudno to było pogodzić z całem jego życiem, przed powstaniem i po powstaniu, a przede wszystkiem z jego politycznym systemem: z Rosyą i tylko z Rosyą. A gdy mimo tego wszystkiego, wysłaniec Dyktatora nie wrócił do Warszawy, po stłumieniu powstania stale w Petersburgu zamieszkał, niebawem nawet zasiadł, w Radzie Państwa, awansował na Rzeczywistego Tajnego Radcę i coraz wyższe ordery otrzymywał od Mikołaja: cóż dziwnego, że wszyscy niemal jednogłośnie go potępili a tylko najprzychylniejsi, ruszając ramionami, nazwali — Sfinksem...

Ten Sfinx, ten aż do skąpstwa oszczędny Minister, który jak lew gotów był bronić Skarbu od każdego nieproduktywnego wydatku, rad był poświęcić miliony na zbudowanie twierdzy w Terespolu, wprost Brześcia Litewskiegp; ten sfinx, a nie Lelewel, był autorem sławnego paradoksu: „Niechaj Mikołaj, król polski konstytucyjny, wojuje z Mikołajem, cesarzem absolutnym Wszechrosyi!" . I w Lubeckiego ustach istotnie ten paradoks był czemś więcej niż niewczesnym dowcipem, nie był bez głębszego znaczenia, zwłaszcza gdy go zestawić z jego własną, zasadniczą opinią, w której przed samym wyjazdem do Petersburga wytykał dyrektywę działaniom Dyktatora i Rządu Tymczasowego. „Rewolucya" — mówił—„jest to skutek nadużyć i gwałtów W . Księcia i Nowosilcowa. Ostrzegałem Cesarza, nie wierzył mi, teraz ma dowód. Lecz wojna między nami na żaden sposób nie powinna mieć miejsca... Cesarz z natury rzeczy nie może chcieć wojny, bo wojna z nami byłaby dla niego puszczeniem krwi z obydwóch rąk; tego mu i interes własny i polityka zabraniają, a-my także wojny, nie potrzebujemy. Po co z bronią w ręku domagać się tego, co zgodnie otrzymać można? Nasze żądania są sprawiedliwe. Cesarz może im zadość uczynić bez osłabienia swej władzy. Cesarz Aleksander myślał szczerze zlać całą Polśkę w jedność, połączyć wszystkie prowincye. Myśl ta wielka a nawet i dla Rosyi korzystna, bo Rosyji z Polską pod jednem berłem zgodna, a cała Europa u ich stóp będzie. Okoliczności tylko przeszkodziły mu tę wielką myśl spełnić Cesarzowi Mikołajowi nie jest również ona obca i niewiadoma. Mamy prawo domagać się od niego tych koncesyj, a on skutkiem przyrzeczeń swojego poprzednika i we własnym interesie spełnić je powinien. Aby cel ten pewniej otrzymać, skoro powstanie już zrobione, powinniśmy silnie uzbrajać się, być gotowymi do wojny, nawet udawać, jakobyśmy na Litwę wkraczać chcieli, bo to traktowanie ułatwi, wszelkim negocyacyom nada wagę i do koncesyj prędzej skłoni. Lecz wszystkie inne prawa Cesarza i Króla, z traktatów wynikające, szanowane być winny, bo tylko wtenczas będziemy na drodze właściwej i prawnej i układy nastąpić mogą. Postawa zbrojna, ale spokojna może nas jedynie u celu postawić" .

Innemi słowy: Niech Polska konstytucyjna gotuje się do wojny z Samowładcą Rosyi, manifestując zarazem według możności wierność dla swego konstytucyjnego króla, a bez dobycia oręża dopnie zamierzonego celu, dla którego się uzbroiła do walki. To właściwe znaczenie głośnego paradoksu. Niepodobna było tylko wyrażać się tak jasno, mówiąc publicznie i otwarcie, zarówno przez wzgląd na jedną jak i na drugą stronę. W Petersburgu — myślał Lubecki — niech sobie wyobrażają, żeśmy do wojny przygotowani i wszystko postawimy na kartę; w Warszawie niech nie ustaje zapał i gotowość do walki: będzie to skutecznym środkiem nacisku w rokowaniach. Ten Sfinks uchodził jednak za uosobienie trzeźwości, nie tylko

finansowej trzeźwości. Jakże mógł z tak zaślepioną pewnością siebie liczyć na skuteczność takich środków nacisku wobec Cesarza Mikołaja I? Nie dalej jak przed miesiącem pisał Cesarz o sytuacyi, wytworzonej wypadkami rewolucyi lipcowej i belgijskiej: „Jestem najmocniej przekonany, więcej niż kiedykolwiek, że jeźli można jeszcze uniknąć wojny, jeden jest tylko środek: trzęba pokazać dowodnie Jakobinom we wszystkich krajach, że się ich nie boimy, że stoimy wszędzie pod bronią i że jeżeli w nieodgadnionych wyrokach Opatrzności zapisana jest nasza zguba, to zginiemy z honorem, padniemy na wyłomie; takie jest moje uczucie od pięciu lat; takiem zostanie przez całe życie; to zapatrywanie pragnę wpoić w s z ę d z i e i w e w s z y s t k i c h ; tymczasem czyńmy, co obowiązek każe..."

Lubecki nie znał tego listu Cesarza do feldmarszałka Dybicza, ale wiedział dokładnie o zamierzonej „krucyacie" przeciw ogniskom rew olucji europejskiej; w W arszawie on jeden wiedział i W. X. Konstanty, który nie szczędził najuroczystszych zaklęć, by odwieść brata od nieopatrznej wojny w obronie monarchizmu i legitymistycznej zasady'). Polski minister skarbu wiedział o tem od trzech z górą miesięcy, od pierwszej chwili, gdy do Petersburga doszła wiadomość o wybchu lipcowej rewolucyi; gdzie Mikołaj

tego samego dnia rozkazał zamknąć porty dla okrętów z trójkolorową flagą i zawiadomił zarazem Lubeckiego, by niezwłocznie przygotował środki do wystąpienia polskiej armii na linię bojową. Cofnął później Mikołaj zarządzenia zmierzające do bezzwłocznego zerwania stosunków z lipcową monarchią, pogodził się nawet, śladem swych sprzymierzeńców, z koniecznością uznania Ludwika Filipa, nie przestawał się jednak zbroić, licząc na to, że dalszy rozwój wypadków zmusi niebawem Austryę i Prusy do wyjścia z „małodusznej" rezerwy i postawi Samowładcę wszej Rosyi na czele „krzyżowego pochodu przeciwko Jakobinom". Po wybuchu rewolucyi belgijskiej, przewidując powikłanie kwestyi belgijskiej ze sprawą „Rewolucyi" we Francyi, przyspieszy! gorączkowo wojenne przygotowania s. O wszystkich tych fazach wojowniczego zapału Mikołaja, Lubecki miał najdokładniejsze wskazówki w sekretnych pismach polskiego Sekretarza Stanu; na optymistyczne jego, jak zawsze, uwagi, że może przecież jeszcze do wojny nie przyjdzie, raz wraz zimną wodą zlewano go z Petersburga.

Jakże więc na tle tej sytuacjo, tak wyjątkowej i tak dokładnie znanej, jakże mógł się spodziewać pożądanego skutku swej misjo do Mikołaja? Jak mógł przypuszczać, by ten nieustraszony szermierz „świętych, nienaruszalnych praw Tronu i prawowitej władzy", gotów „paść na wyłomie" dla zasady i dla przykładu— ustąpi przed rewolucją w swoim własnym domu, zgodzi się na żądania poparte zbrojną postawą własnych, przeciw niemu samemu uzbrojonych podanych...?

A właśnie, gdyby Lubecki nie bjTł znał tak dokładnie wojennych zapędów cesarza Mikołaja, kto wie, czy byłby się tak ochoczo podjął tej karkołomnej misja do Petersburga; kto wie, czy takie wyjątkowe wtajemniczenie w sekreta stanu nie wptynęło niemało na całe jego działanie w pierwszych dniach listopadowego powstania. Rzecz bowiem miała niezawodnie dwie różne strony Lubecki jednę brał przede wszystkiem w rachubę. Im bardziej Cesarz gotował się do wojny, tem większą klęską było dla niego powstanie w Polsce, tem pewniejsze widoki, że łatwiej niż kiedykolwiek skłoni się do wszelkich koncesją, będę uniknąć walki z własnymi poddanymi. Powstanie paraliżowało go najzupełniej w dotychczasowych planach; chociażby nawet nie miało przyjść do wojny na Zachodzie, powstanie wtrącało mu z ręki oręż wobec Rewolucyi europejskiej gotowało trumf tej „hydrze", którą postanowił zmiażdżyć za każdą cenę, nową krucjatą w stylu Aleksandra- I, lub jeśli mu przeszkodzi „małoduszna lękliwość" sprzymierzeńców, ubezwładnić przynajmniej i utrzymać na smyczy samą groźną postawą północnego kolosa. Jedno i drugie rozwiewało się we mgłę, odkąd droga na Zachód zatarasowana beda powstaniem na zachodnich granicach Rosyi. Im śmielszy, im patetyczniejszy był on odezw Mikołaja do sprzymierzeńców, tem więcej groziło mu ośmieszenie, upokorzenie, rzecz, której nie mógł przeżyć. Czuł dobrze, że niejeden będzie miał prawo mówić z własnym jego kuzynem: „Z nad brzegów Newy zabrzmiała zapowiedź: «Idę z 200,000 Rosyan», Polakom zaś powiedziano: «Wy moją awangardą będziecie». Tymczasem Francuzi zawołali: «Awangardo! w prawo zwrot frontem przeciwko głównym siłom»—i awangarda sparowała cios“ . Lubecki jednak znał Mikołaja; czyż nie było to zaślepieniem przypuszczać, że duma osobista Cesarza, duma jego monarsza i subtelna zawsze drażliwość, gdzie szło o honor Rosyi — pogodzi się z ustępstwami wymuszonymi przez swych polskich poddanych, z bronią w ręku i w takiej chwili? Tu i Lubecki największą też widział trudność. Tak czy tak jednak—myślał—miłość własna Cesarza wystawiona będzie na ciężką próbę; cala rzecz w tem, na co łatwiej się zdecyduje, co wybierze: wojnę z Polską, która go ubezwładni w obliczu Europy, gdy śladem brata chwytał za berło Agamemnona królów—czy wybierze kompromis, ile możności zaszczytny i chwalebny, co nie tylko zażegna powstanie w Polsce, ale w lot skupi Polskę przy jego tronie i w oczach Europy stanie się źródłem siły, jakiej mu dotąd nie dostawało 2). Tylko osłodzić ten kompromis, wystawić w świetle, jak najmniej przykrym dla miłości własnej króla polskiego i władcy Rosyi. Dlatego we wszystkich pismach, które Lubecki wiózł ze sobą, a które sam dyktował, tak silny wszędzie położono nacisk, że powstanie, wywołane nieznanemu królowi nadużyciami, w niczym nie naruszyło granic czci należnej Monarsze; że nic w nim dotąd się nie zdarzyło, coby mogło ubliżać Rosyi, świadczyć o wrogiem przeciwko Rosyi usposobieniu; swobodny odwrót W. X. i wojsk rosyjskich miał być najwymowniejszą ilustracją tej tezy. Dlatego tak bacznie czuwał od samego początku, żeby w powstaniu unikano wszystkiego, co mogło przypominać Paryż albo Brukselę; i gwardii narodowej dano przecież na wniosek Lubeckiego niewinną nazwę Straży bez pieczeństwa. Nie darmo też w instrukcyi, którą wiózł z sobą do Petersburga, znalazł się frazes, wyrażający nadzieję, że uwzględnienie życzeń, które miał Mikołajowi przedstawić, „zapewniając Monarsze entuzjastyczną a wieczystą wdzięczność narodu, uczyni z Polski najsilniejsze przedmurze przeciwko demagogii". Jego misja do Petersburga miała być żywym, przekonującym tego frazesu komentarzem.

Jeżeli zatem Minister Skarbu nie dalej jak przed dwoma czy trzema tygodniami perspektywę wojny z zachodnią Rewolucyą miał za złowrogie widmo, w które wolał nie wierzyć, teraz, w drodze do Petersburga, Minister - dyplomata błogosławił temu samemu widmu i na niem podobno głównie opierał swe nadzieje. Wierzył silnie i niezachwianie w dóbre chęci Cesarza dla Polski i Polaków a z doświadczenia znal nadto dobrze nienawistne dla Polski usposobienie stołecznych dygnitarzy, wojskowych i cywilnych. Zdawało mu się zatem, że sytuacja obecna więcej niż kiedykolwiek rozwiązywała Mikołajowi ręce wobec dygnitarskiej falangi, z którą zawsze musiał się liczyć. Honor Rosji domagał się w tej chwili zażegnania grożącej wojny z Polską. Przed rokiem, przed dwoma laty, podczas wojny tureckiej, powstanie polskie byłoby dotkliwą dywersją; dziś to powstanie, choćby z wszelkimi widokami zwycięstwa Rosji, było już samo przez się dla Rosji klęską, sam ten fakt bowiem tak rażąco ją ubezwładniał wobec Europy, i to właśnie w tej samej chwili, gdy Mikołaj pragnął Rosyę na czele Europy postawić. Teraz lub nigdy—myślał Lubecki—samo władca Rosvi nie zawacha się prawdziwym być samowładcą, nie będzie się oglądał na senatorów i jenerałów i w dobrze zrozumianymi interesie obu narodów, położy ostatecznie trwałe podwaliny wielkości Rosji i szczęścia Polski. Lubecki silnie wierzy!, że jedno jest  warunkiem drugiego, a widząc przyszłość Polski jedynie w związku z Rosyą, nie pojmował prawdziwej wielkości Rosji bez szczęścia Polski; byle uczciwym otworzyć oczy, przewrotnych złamać...

Rozumiał, że ta chwila miała rozstrzygnąć o wzajemnym stosunku obu narodów, o ich przyszłości. Byle Cesarz, tak był pełen tak dobrej woli, zdołał się oswobodzić od wpływów otoczenia, Polsce i Polakom wrogiego. Bo jeśli tylko będzie sobą samym— jakżeby własną ręką mógł sam sobie z drugiej ręki krew toczyć; to ulubiony Lubeckiego frazes. Byleby go przekonać, że żądania Polaków są „sprawiedliwe"; że naród zerwał się do powstania jedynie w tym „nieszczęsnym obłędzie"—to także zwrotka, którą będzie ciągle powtarzał—że zagrożone są rękojmie jego „narodowości"; a obłęd taki łatwo przecież zrozumieć, po tylu w rogich „narodowości" zamachach Nowosilcowa, które król polski sam najsurowiej potępi, gdy w rzecz wejrzy życzliwie, bez uprzedzenia.

Byle przekonać króla; nie każdy to potrafi; jeśli kto — to Lubecki potrafi. W szak niedawno wypominał mu-W. X. Konstanty, ustami żony, że był zawsze faworytem Cesarza. Czyż nie wymógł na Mikołaju zatwierdzenia wyroku Sądu Sejmowego, wbrew jednomyślnej opinii wszystkich kolegów w Radzie Administracyjnej Królestwa, mimo wszelkich wysiłków Belwederu, Nowosilcowa i tej całej petersburskiej falangi, z którą po tyle razy zwycięsko się pożądania Polaków są „sprawiedliwe"; że naród zerwał się do powstania jedynie w tym „nieszczęsnym obłędzie"—to także zwrotka, którą będzie ciągle powtarzał—że zagrożone są rękojmie jego „narodowości"; a obłęd taki łatwo przecież zrozumieć, po tylu w rogich „narodowości" zamachach Nowosilcowa, które król polski sam najsurowiej potępi, gdy w rzecz wejrzy życzliwie, bez uprzedzenia. Byle przekonać króla; nie każdy to potrafi; jeźli kto—to Lubecki potrafi. Wszak niedawno wypominał mu-W. X. Konstanty, ustami żony, że był zawsze faworytem Cesarza. Czyż nie wymógł na Mikołaju zatwierdzenia wyroku Sądu Sejmowego, wbrew jednomyślnej opinii wszystkich kolegów w Radzie Administracyjnej Królestwa, mimo wszelkich wysiłków Belwederu, Nowosilcowa i tej całej petersburskiej falangi, z którą po tyle razy zwycięsko się potykał, mimo jej tak zrozumiałej w tym wypadku wściekłości, że surowy pogromca Dekabrystów był tak wyrozumiałym dla spiskowców w Królestwie?...

Mijał już rok dwudziesty w publicznym zawodzie Lubeckiego; w. Petersburgu czy w Wilnie, w W arszawie, w Akwizgranie, w Berlinie, w Wiedniu, w Opawie czy w Lublanie, wszędzie świeciło mu powodzenie, w tylu okolicznościach, gdzie sam go nawet się nie spodziewał. Miał tę pełną świadomość, że nikt inny nie byłby się tak szczęśliwie wywiązał z trudnych zadań, które on rozwiązał pomyślnie. Praca to jego sprawiła, praca niezmordowana, w której mu nikt nie dorównał, energia, zapobiegliwość i — pomysłowość, zręczność, która go w wszelakich układach tak niebezpiecznym czyniła przeciwnikiem, odsłaniając najsłabsze strony nieprzyjaciela, zanim się spostrzegł, gdzie Lubecki ugodzi. Pięć łat strawił na zapasach tego rodzaju, 1816-1821, na zwycięskiem mocowaniu się z przebiegłymi komisarzami Hardenberga i Metternicha. Tryumf ostateczny, niesłychany i niespodziewany, którym układy r. 1819 i 1821 uwieńczyły długą walkę upartego Litwina z dyplomatami berlińskiego i wiedeńskiego Dworu, utwierdziły reputacyą niebywałej zręczności Lubeckiego i wyniosły go na stanowisko ministra skarbu w Królestwie Polskiem. Nominacyą, przez czas jakiś jeszcze w tajemnicy trzymaną,' otrzymał w osobistem zetknięciu z Aleksandrem, właśnie na kongresie lublańskim, bezpośrednio po swym świetnym tryumfie w układach o likwidacyą wzajemnych pretensyj finansowych między Austryą i wycieńczonym skarbem Królestwa Kongresowego. Ten układ, korzystniejszy jeszcze o wiele od przeszłorocznego traktatu berlińskiego, utworzył dopiero razem z tamtym trwałą i bezpieczną podstawę, na której mogła się rozwijać polityka skarbowa Królestwa, obronionego zwycięsko od nieuchronnej ruiny, którą groziły mu finansowe pretensje obu sąsiednich mocarstw, oparte na stypulacyach kongresu wiedeńskiego, a datujące jeszcze częściowo z czasów przedrozbiorowych. Tryumf Lubeckiego był zaś tem pełniejszy, im mniej się go spodziewano, im większy był po stronie Królestwa niedostatek wszelakich środków, którymi w negocjacjach tego rodzaju można wpływać na pomyślne ukończenie układów, dając w zamian za  zdobyte ustępstwa kompensatę, na innym polu pożądaną dla przeciwnika.

Układy te były też bez wątpienia niespożytą zasługą Lubeckiego, niedocenioną dotąd, bo nieznaną jeszcze zgoła w szczegółach. Istotną zasługą jego było wszechstronne opanowanie olbrzymiego materiału rachunkowego, dzieło niesłychanej pracowitości i bystrej inteligencji; w tem nie dorównał mu nigdy przeciwnik, bity przezeń nielitościwie, o ile by w tych sprawach rozstrzygały względy słuszności, zawsze przypierany do rnuru, skąd mógł się bronić jedynie sztucznymi wykrętami. Drugą wielką zasługą Lubeckiego było szybkie zorientowanie się w sytuacji; rychło spostrzegł, że fachowa analiza wzajemnych pretensyj nie może doprowadzić do celu pożądanego, dla braku dobrej wiary u pruskich i austriackich pełnomocników, wypływającej najwidoczniej z instrukcji, według której działali. Rzecz jasna: jeżeli tamte Dwory traktowały tę finansową sprawę jako dyplomatyczną, fachowa obrona interesów Królestwa nie miała żadnego celu, mogła jedynie posłużyć za podstawę w rokowaniach dyplomatycznych. Lubecki zerwał zatem po całorocznych bezskutecznych zabiegach jałowe dotąd układy w tzw. „Komisyi Trilateralnej", ustanowionej

w Warszawie w moc postanowień wiedeńskiego kongresu. Zerwał je, rzec można nawet, brutalnie, w październiku 1817, na własną odpowiedzialność, narażając się śmiało na wielce prawdopodobne desavoeu Aleksandra. Jakikolwiek urzędnik nie byłby sobie tego pozwolił; obywatel, mąż zaufania Cesarza, mógł tak postąpić, dzięki niezależności swej pozycji społecznej.

Łatwiej było jednak zerwać rokowania w Warszawie, niźli to sprawić, by je podjęto w drodze negocyacyj dyplomatycznych a, co ważniejsza, podjęto w sposób rokujący Królestwu pomyślne ich zakończenie. Wtem była największa trudność, której także sprostała zręczność i niezmordowana energia Lubeckiego. Ówczesny wicekanclerz i kierownik rosyjskiej polityki zagranicznej, Nesselrode, nie był dla Królestwa bynajmniej przychylnie usposobiony i nie było żadnych widoków, żeby dyplomacya rosyjska wzięła sobie do serca tę tak żywotną dla Kongresówki sprawę. Lubecki potrafił nią zainteresować hrabiego Capo d’Istria, wpływowego jeszcze podówczas doradcę Cesarza Aleksandra w sprawach polityki zagranicznej, co najważniejsza jednak, udało mu się trafić do samego Cesarza. Dwoma obszernymi memoryałami (z 24 października 1817 i 3 kwietnia 1818) przekonał go skutecznie o słuszności zajętego przez siebie stanowiska, o krzywdzie i ruinie, jaka grozi Królestwu, jeżeli dyplomacya rosyjska nie zajmie energicznej postawy wobec żądań sąsiednich Dworów. Korzystając z obecności Cesarza na pierwszym Sejmie 1818 roku, zjednał go dla swych planów w sprawie ryczałtowych układów, pod naciskiem bezwzględnego zasystowania wszelkich wypłat, których termin się  zbliżał.

Aleksander powołał Lubeckiego na kongres akwizgrański, gdzie osobiście poparł jego plan ryczałtowego układu, oparty na zasadzie kompensat; wobec .tego pomyślny skutek negocyacyj z Prusami, które Lubecki po kongresie przeprowadził w Berlinie, był już tylko zależnym od jego obrotności i stanowczości, godzącej się rozumnie z umiarkowaniem. Toż samo powtórzyło się z Austryą.

Tam długi, półtora roku trwający pobyt Lubeckiego w Wiedniu utorował drogę tak korzystnemu dla Królestwa porozumieniu, które jednak nie byłoby z pewnością przyszło do skutku bez osobistej interwencyi Cesarza Aleksandra, na kongresie w Opawie i w Lublanie, w r. 1820 i 1821.

Wszystko to było w wielkiej części zasługą Lubeckiego, w przeważnej jednak części dziełem jego wyjątkowego szczęścia, z czego on nawet sam jasno sobie 'spraw y nie zdawał, biorąc — i nie dziw — za własne dzieło, co byio rezultatem wyjątkowego zbiegu okoliczności. Kiedy indziej bowiem nawet równie życzliwa osobista interwencya Cesarza nie byłaby wydała tak niespodziewanych owoców. I nie tylko Lubecki nie znał tych tajemniczych sprężyn, którym przede wszystkim zawdzięczał swe tryumfy; nie znali ich naówczas nawet i sami dyplomaci, którzy się z bliska dotykali tych rzeczy; dziś te ukryte sprężyny odsłonione są przed okiem każdego historyka epoki, który ma przystęp do archiwów w Wiedniu, w Berlinie i w Petersburgu.

Obydwa dwory, z których delegatami Lubecki walczył bezskutecznie w „Komisyi Trilateralnej", miały właśnie w tych latach tak żywotny interes w zjednaniu i pozyskaniu Cesarza Aleksandra, że nie chciano go jątrzyć uporem w sprawie pretensyj o kilkadziesiąt milionów do biednego Skarbu Królestwa, odkąd się przekonano, że on tą sprawą interesuje-się osobiście i istotną wagę do niej przywiązuje. Te nieszczęsne kongresy, zarówno rzeczywiście fatalne dla Polski jak i dla wewnętrznego zwłaszcza rozwoju Rosyi—wyprowadziły takim zbiegiem okoliczności Królestwo Kongresowe z położenia bez wyjścia pod względem finansowym i utwierdziły na zawsze reputacyą niezrównanej zręczności Lubeckiego w negocyacyach najzawilszych i najtrudniejszych; utwierdziły ją po nad jego rzeczywistą a niezaprzeczoną zasługę, w Warszawie, w Polsce, a przede wszystkim w oczach samego Lubeckiego, w jego własnem o sobie rozumieniu Wiedział dobrze, jak zacięta walka czekała go w Petersburgu, z całą falangą jenerałów i tajnych sowietńików, którzy jego samego takiem samem zaszczycali uczuciem, jak Królestwo i polską „narodowość". Znając ich z niejednej walki w poprzednich latach, nie byłby się chyba dziwił, jak dziwił się ambasador austtyjacki w Petersburgu, że ci panowie tak byli uradowani na wiadomość o powstaniu w Warszawie, wróżąc rychły koniec znienawidzonemu Królestwu. To też gotował się ich traktować jak Prusaków lub Austryjaków, według słów nieboszczyka cesarza Aleksandra—i nie tracił nadziei, że tak samo da sobie z nimi radę, jak przed dziesięciu laty z berlińskimi czy wiedeńskimi Geheimratami. Dawne i niedawne wspomnienia—rok 12-ty, „negocyacye" berlińskie i wiedeńskie, i zwycięskie potyczki z Kankrynem, Nesselrodem, Nowosilcowem— wszystko to nastrajało optymizm Lubeckiego na nutę tem pogodniejszą, im pomyślniejszy horoskop wysnuwał dla swojej misyi z sekretów stanu, które miał odsłonione w korespondencyi z Grabowskim i Turkułłem. Byle w Petersburgu się znaleźć ze świeżemi siłami. Po ciężkich przejściach ostatnich dni w Warszawie, po tych tak strasznie wyczerpujących pierwszych dniach listopadowego powstania, kiedy niezmordowana czynność Księcia Ministra, przytomność i elastyczność umysłu wprawiała w podziw przyjaciół i przeciwników—przymusowy spoczynek podczas długiej podróży rzeczy wistem był dobrodziejstwem. Byle w drodze nie zachorować, wśród roztopów w początku zasp śnieżnych w dalszym ciągu podróży. Synowiec, młody książę Ignacy, wiózł ze sobą całą aptekę i zwój recept, rozmaite spirytusy do nacierania i cukierki chlorowe, bo Minister nie miał się dobrze, gdy wyjeżdżał z Warszawy.... Byle najprędzej już dojechać i zdrowym stanąć przed obliczem „Króla", jak najrychlej, nim w Petersburgu coś postanowią, czegoby i Lubecki nie potrafił odrobić... A przy wyjeździe z Warszawy, żadnych nowin nie było z Petersburga; mijało wówczas już dni 12 od wybuchu powstania, bez wiadomości, co o niem wiedzą, co myślą i co mówią w stolicy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz