Czytelniku,
Historia lubi się powtarzać, słuchając naszych generałów, z
których co jeden to głupszy i żaden z
nich nie doszedł do jednego wniosku, że każda wojna jest ustawką i ma
zawsze kilka scenariuszy.
Warto zawsze sobie przypominać o różnych możliwościach, które
były realizowane i zadawać sobie pytanie ile to nas kosztowało ? I co z tego
mieliśmy?
Warto przypomnieć sobie jak myślał Drucki Lubecki, który we
francuskiego Napoleona nie dał się nabrać:
Smolka
Stanisław W drodze do Petersburga (Z życia Lubeckiego) Przegląd Historyczny 2/1 77-107 1906
…….Nie on sam jeden nie wierzył wówczas w Napoleona; nie
wierzył, jak on, niejeden, co przecież po wkroczeniu Francuzów dał się porwać
ogólnemu prądowi. Lubecki twierdził jednak, że nigdy weń nie wierzył. Niemało
zaś było takich, co nie mięła prawa tego mówić o sobie, choć w wiośnianym roku 1812
dzielili tę niewiarę z Lubeckim; wielu Litwinów wytrzeźwił, jak wiadomo, już
rok 1807 i wyleczył na zawsze z wiary w Napoleona. Co wówczas myślał młody
książę Xawery, w kilka lat zaledwie po swej włoskiej i szwajcarskiej kampanii,
podczas miodowych swych miesięcy po ślubie z 14-letnią siostrzenicą, mimo to przecież
nie oddzielony żadnym murem chińskim od tego kotłowania, tego wrzenia umysłów,
którego widownią była Litwa w r. 1807, „między Jena a Tylżą"? Nie wiemy,
szkoda wielka, że nic o tem nie wiemy.
Ale po Tylży, po długim pobycie w Petersburgu w r. 1811, po
wszystkich pracach i „marzeniach" kółka litewskiego, uczeń Ogińskiego,
tyle już wówczas wyższy od swego mistrza, jednę tylko drogę widział i za dobrą
uznawał; na niej drogowskaz, zawsze ten sam drogowskaz: z Rosyą i tylko z
Rosyą. Dużo zasług zdobył sobie na tej utartej drodze i dużo się nauczył od r.
1812.
Trzy lata spędził w stolicach Prus i Austryi, poznał
dokładnie dwa inne rozbiorowe mocarstwa, ich urządzenia, ich mężów stanu, a to w nim tylko ustaliło dewizę: z
Rosyą i tylko z Rosyą. Ale nie tylko z Prusakami i Austryakami potykał się w
tym czasie; Cesarz Aleksander, patrząc na Lubeckiego homeryczne zapasy z
Gurjewem -i Kankrynem, dwoma z kolei ministrami skarbu w Cesarstwie, mówił:
Mais il nous tra ite to u t-a -fa it en Prussiens ou Autrichiens.
On zaś w tych walkach zdobył i utrwalił zwycięsko dla
Królestwa ową taryfę cłową, pod której osłoną przemysł krajowy rozkwitł w ciągu
kilku lat jego ministerstwa, jakby pod uderzeniem różdżki czarodziejskiej; nie
dziw, że jeszcze silniej utwierdził się w przekonaniu: z Rosyą i tylko z Rosyą,
rozpostartą do chińskich granic, do brzegów Pacyfiku...
Po śmierci Aleksandra, w pierwszych latach Mikołaja I,
przekonania Księcia Ministra utwierdziły się jeszcze silniej, wskutek osobistych
stosunków z młodym Cesarzem. Posłuchajmy słów jednego z zaufanych powierników
Cesarza Mikołaja, słów tak niepodobnych do prawdy, że trudno by im wierzyć,
gdyby z innego pochodziły źródła.
„Razu pewnego, w pierwszym roku rządów Cesarza Mikołaja książę
Lubecki w otwartej pogadance nagadał mu mnóstwo prawd o Rosyi i o nim samym.
Cesarz wysłuchał go łaskawie, ale nagle mu przerwał:
— Powiedz mi, jeźli łaska, skąd Ci się wzięła taka śmiałość że
to wszystko mówisz mi w oczy? - .
— Ja widzę, Najjaśniejszy Panie, że kto Wam chce prawdę mówić,
nie w W . C. Mości znajdzie przeszkodę; według tego też przekonania ja
postępuję. Ale władza — to największa na świecie баловница (nic tak człowieka
nie psuje jak władza). Teraz W. C. Mość pozwala mi łaskawie gawędzić, i nie
gniewasz się, N. Panie, ale za lat 10 albo i mniej wszystko będzie inaczej,
przywykniesz do wszechwładzy, do pochlebstwa, uniżoności, i wówczas za to samo,
co mi dzisiaj uchodzi, każesz mnie, być może, powiesić.
. — Nigdy, ja zawsze rad będę prawdy słuchać i pozwalam tobie
naówczas, tak jak i dzisiaj, jeżeli tylko powiem lub zrobię głupstwo,
powiedzieć mi prosto w oczy: Николай, ты врешь.
Po dwóch latach—opowiadał Lubecki—przybyłem znowu do Petersburga
i byłem u Cesarza. Tym razem przyjął mnie bardzo chłodno, nawet nie w gabinecie
swoim, jak dawniej, lecz w poczekalni, a obróciwszy■ się z roztargnionym wyrazem ku oknu, pytał, tylko sucho o pogodę, jaką miałem drogę i t. p. Nie było ani cienia
dawnej poufałości, ja zaś, rozumie się, trzymałem się, co do mnie, etykiety jak
najściślejszej, nie pozwalając sobie najlżejszej nawet aluzyi do dawniejszych
naszych pogadanek. W tem po kilku minutach, N. Pan obrócił się ku mnie z
głośnym śmiechem i z wyciągniętą ręką:
— No cóż, dobrze odegrałem swoją rolę zepsutego wszechwładzą
i pochlebstwem monarchy? Nie, mój bracie, ja nie zmieniłem się i nigdy się nie
zmienię, a jeżeli t-y ze mną w czemkolwiek się nie zgodzisz, możesz mi zawsze
śmiało po dawnemu powiedzieć: Николай, ты врешь!.-:'.
Jadąc z Jezierskim do Petersburga, Lubecki mógł być na to przygotowanym,
że Cesarz w niejednej rzeczy nie będzie się z nim zgadzał... Przed wyjazdem z W
arszawy powtarzał jednak nieraz:
„Nikt więcej ode mnie od Cesarza nie wytarguje"...
Lubecki miał jedno przyzwyczajenie, i dla urzędnika
zbyteczne, u męża stanu nieraz nawet fatalne: lubił „gawędzić", czasami
jakoby głośno myślał. On jednak takiem był dzieckiem szczęścia, że to co innych
gubi, jemu wychodziło na korzyść. Niewiadomo, czy się kiedy „wygadał" z
czem niepotrzebnem, często natomiast „swojem płynnem gadulstwem" rozbrajał ostrożność drugich i wyciągał z nich
takie opinie łub zwierzenia, których może inaczej nie byliby odsłonili.
Dzięki temu przyzwyczajeniu zachował się nieoceniony
przyczynek do charakterystyki Lubeckiego, zagadkowy, co prawda, coś jakby
łamigłówka: w rozmowie jego z Ludwikiem Platerem, niegdyś towarzyszem wspólnych
prac i cierpień w r. 1812, zawsze serdecznym przyjacielem, który w statnich
latach przed powstaniem był w całem tego słowa znaczeniu prawą ręką Ministra Skarbu.
— Polsce
trzech rzeczy trzeba — rzekł Lubecki —
1)
szkół, to jest oświaty i rozumu;
2)
przemysłu i handlu, to jest zamożności i bogactwa;
3)
fabryk broni. To posiadając, nawet i w połączeniu z Rosyą potrafi całkowicie
swoją niepodległość utrzymać.
— I
fabryk broni?—zapytał Plater, jakby nie rozumiejąc.
— Tak,
i fabryk broni — odpowiedział spokojnie Lubecki.—
Polska
powinna mieć wszystko, czego potrzeba do zagwarantowania niepodległości,
inaczej wszystko straci. — A po chwili dodał:
Mam nadzieję, że z czasem przeprowadzić to zdołam . Natem
urwała się rozmowa; Minister spostrzegł się może, że nawet wobec zaufanego
Radcy Stanu — myśli za głośno... Później przypomniał sobie Plater te słowa,
które w zestawieniu z postępowaniem Lubeckiegn po wybuchu powstania, dziwnej
nabrały wyrazistości. W noszono stąd; że
Lubecki oddawna liczył się z możliwością, kto wie, czy nie z koniecznością
nawet zbrojnego kiedyś powstania. Trudno to było pogodzić z całem jego
życiem, przed powstaniem i po powstaniu, a przede wszystkiem z jego politycznym
systemem: z Rosyą i tylko z Rosyą. A gdy mimo tego wszystkiego, wysłaniec
Dyktatora nie wrócił do Warszawy, po stłumieniu powstania stale w Petersburgu
zamieszkał, niebawem nawet zasiadł, w Radzie Państwa, awansował na
Rzeczywistego Tajnego Radcę i coraz wyższe ordery otrzymywał od Mikołaja: cóż
dziwnego, że wszyscy niemal jednogłośnie go potępili a tylko najprzychylniejsi,
ruszając ramionami, nazwali — Sfinksem...
Ten Sfinx, ten aż do skąpstwa oszczędny Minister, który jak lew
gotów był bronić Skarbu od każdego nieproduktywnego wydatku, rad był poświęcić
miliony na zbudowanie twierdzy w Terespolu, wprost Brześcia Litewskiegp; ten sfinx, a nie Lelewel, był
autorem sławnego paradoksu: „Niechaj Mikołaj, król polski konstytucyjny, wojuje
z Mikołajem, cesarzem absolutnym Wszechrosyi!" . I w Lubeckiego ustach
istotnie ten paradoks był czemś więcej niż niewczesnym dowcipem, nie był bez
głębszego znaczenia, zwłaszcza gdy go zestawić z jego własną, zasadniczą
opinią, w której przed samym wyjazdem do Petersburga wytykał dyrektywę
działaniom Dyktatora i Rządu Tymczasowego. „Rewolucya" — mówił—„jest to
skutek nadużyć i gwałtów W . Księcia i Nowosilcowa. Ostrzegałem Cesarza, nie
wierzył mi, teraz ma dowód. Lecz wojna między nami na żaden sposób nie powinna
mieć miejsca... Cesarz z natury rzeczy nie może chcieć wojny, bo wojna z nami byłaby
dla niego puszczeniem krwi z obydwóch rąk; tego mu i interes własny i polityka
zabraniają, a-my także wojny, nie potrzebujemy. Po co z bronią w ręku domagać
się tego, co zgodnie otrzymać można? Nasze żądania są sprawiedliwe. Cesarz może
im zadość uczynić bez osłabienia swej władzy. Cesarz Aleksander myślał szczerze
zlać całą Polśkę w jedność, połączyć wszystkie prowincye. Myśl ta wielka a
nawet i dla Rosyi korzystna, bo Rosyji z Polską pod jednem berłem zgodna, a
cała Europa u ich stóp będzie. Okoliczności tylko przeszkodziły mu tę wielką myśl
spełnić Cesarzowi Mikołajowi nie jest również ona obca i niewiadoma. Mamy prawo
domagać się od niego tych koncesyj, a on skutkiem przyrzeczeń swojego
poprzednika i we własnym interesie spełnić je powinien. Aby cel ten pewniej
otrzymać, skoro powstanie już zrobione, powinniśmy silnie uzbrajać się, być
gotowymi do wojny, nawet udawać, jakobyśmy na Litwę wkraczać chcieli, bo to
traktowanie ułatwi, wszelkim negocyacyom nada wagę i do koncesyj prędzej
skłoni. Lecz wszystkie inne prawa Cesarza i Króla, z traktatów wynikające,
szanowane być winny, bo tylko wtenczas będziemy na drodze właściwej i prawnej i
układy nastąpić mogą. Postawa zbrojna, ale spokojna może nas jedynie u celu
postawić" .
Innemi słowy: Niech Polska konstytucyjna gotuje się do wojny z
Samowładcą Rosyi, manifestując zarazem według możności wierność dla swego
konstytucyjnego króla, a bez dobycia oręża dopnie zamierzonego celu, dla którego
się uzbroiła do walki. To właściwe znaczenie głośnego paradoksu. Niepodobna
było tylko wyrażać się tak jasno, mówiąc publicznie i otwarcie, zarówno przez
wzgląd na jedną jak i na drugą stronę. W Petersburgu — myślał Lubecki — niech
sobie wyobrażają, żeśmy do wojny przygotowani i wszystko postawimy na kartę; w
Warszawie niech nie ustaje zapał i gotowość do walki: będzie to skutecznym
środkiem nacisku w rokowaniach. Ten Sfinks uchodził jednak za uosobienie
trzeźwości, nie tylko
finansowej trzeźwości. Jakże mógł z tak zaślepioną pewnością
siebie liczyć na skuteczność takich środków nacisku wobec Cesarza Mikołaja I?
Nie dalej jak przed miesiącem pisał Cesarz o sytuacyi, wytworzonej wypadkami
rewolucyi lipcowej i belgijskiej: „Jestem najmocniej przekonany, więcej niż
kiedykolwiek, że jeźli można jeszcze uniknąć wojny, jeden jest tylko środek:
trzęba pokazać dowodnie Jakobinom we wszystkich krajach, że się ich nie boimy, że
stoimy wszędzie pod bronią i że jeżeli w nieodgadnionych wyrokach Opatrzności
zapisana jest nasza zguba, to zginiemy z honorem, padniemy na wyłomie; takie
jest moje uczucie od pięciu lat; takiem zostanie przez całe życie; to
zapatrywanie pragnę wpoić w s z ę d z i e i w e w s z y s t k i c h ; tymczasem
czyńmy, co obowiązek każe..."
Lubecki nie znał tego listu Cesarza do feldmarszałka Dybicza,
ale wiedział dokładnie o zamierzonej „krucyacie" przeciw ogniskom rew
olucji europejskiej; w W arszawie on jeden wiedział i W. X. Konstanty, który
nie szczędził najuroczystszych zaklęć, by odwieść brata od nieopatrznej wojny w
obronie monarchizmu i legitymistycznej zasady'). Polski minister skarbu
wiedział o tem od trzech z górą miesięcy, od pierwszej chwili, gdy do
Petersburga doszła wiadomość o wybchu lipcowej rewolucyi; gdzie Mikołaj
tego samego dnia rozkazał zamknąć porty dla okrętów z
trójkolorową flagą i zawiadomił zarazem Lubeckiego, by niezwłocznie przygotował
środki do wystąpienia polskiej armii na linię bojową. Cofnął później Mikołaj
zarządzenia zmierzające do bezzwłocznego zerwania stosunków z lipcową
monarchią, pogodził się nawet, śladem swych sprzymierzeńców, z koniecznością
uznania Ludwika Filipa, nie przestawał się jednak zbroić, licząc na to, że dalszy
rozwój wypadków zmusi niebawem Austryę i Prusy do wyjścia z „małodusznej"
rezerwy i postawi Samowładcę wszej Rosyi na czele „krzyżowego pochodu przeciwko
Jakobinom". Po wybuchu rewolucyi belgijskiej, przewidując powikłanie
kwestyi belgijskiej ze sprawą „Rewolucyi" we Francyi, przyspieszy!
gorączkowo wojenne przygotowania s. O wszystkich tych fazach wojowniczego
zapału Mikołaja, Lubecki miał najdokładniejsze wskazówki w sekretnych pismach
polskiego Sekretarza Stanu; na optymistyczne jego, jak zawsze, uwagi, że może
przecież jeszcze do wojny nie przyjdzie, raz wraz zimną wodą zlewano go z
Petersburga.
Jakże więc na tle tej sytuacjo, tak wyjątkowej i tak
dokładnie znanej, jakże mógł się spodziewać pożądanego skutku swej misjo do Mikołaja?
Jak mógł przypuszczać, by ten nieustraszony szermierz „świętych,
nienaruszalnych praw Tronu i prawowitej władzy", gotów „paść na
wyłomie" dla zasady i dla przykładu— ustąpi przed rewolucją w swoim
własnym domu, zgodzi się na żądania poparte zbrojną postawą własnych, przeciw
niemu samemu uzbrojonych podanych...?
A właśnie, gdyby Lubecki nie bjTł znał tak dokładnie
wojennych zapędów cesarza Mikołaja, kto wie, czy byłby się tak ochoczo podjął
tej karkołomnej misja do Petersburga; kto wie, czy takie wyjątkowe
wtajemniczenie w sekreta stanu nie wptynęło niemało na całe jego działanie w
pierwszych dniach listopadowego powstania. Rzecz bowiem miała niezawodnie dwie
różne strony Lubecki jednę brał przede wszystkiem w rachubę. Im bardziej Cesarz
gotował się do wojny, tem większą klęską było dla niego powstanie w Polsce, tem
pewniejsze widoki, że łatwiej niż kiedykolwiek skłoni się do wszelkich
koncesją, będę uniknąć walki z własnymi poddanymi. Powstanie paraliżowało go
najzupełniej w dotychczasowych planach; chociażby nawet nie miało przyjść do wojny
na Zachodzie, powstanie wtrącało mu z ręki oręż wobec Rewolucyi europejskiej
gotowało trumf tej „hydrze", którą postanowił zmiażdżyć za każdą cenę,
nową krucjatą w stylu Aleksandra- I, lub jeśli mu przeszkodzi „małoduszna
lękliwość" sprzymierzeńców, ubezwładnić przynajmniej i utrzymać na smyczy
samą groźną postawą północnego kolosa. Jedno i drugie rozwiewało się we mgłę,
odkąd droga na Zachód zatarasowana beda powstaniem na zachodnich granicach
Rosyi. Im śmielszy, im patetyczniejszy był on odezw Mikołaja do
sprzymierzeńców, tem więcej groziło mu ośmieszenie, upokorzenie, rzecz, której
nie mógł przeżyć. Czuł dobrze, że niejeden będzie miał prawo mówić z własnym
jego kuzynem: „Z nad brzegów Newy zabrzmiała zapowiedź: «Idę z 200,000 Rosyan»,
Polakom zaś powiedziano: «Wy moją awangardą będziecie». Tymczasem Francuzi
zawołali: «Awangardo! w prawo zwrot frontem przeciwko głównym siłom»—i
awangarda sparowała cios“ . Lubecki jednak znał Mikołaja; czyż nie było to
zaślepieniem przypuszczać, że duma osobista Cesarza, duma jego monarsza i
subtelna zawsze drażliwość, gdzie szło o honor Rosyi — pogodzi się z
ustępstwami wymuszonymi przez swych polskich poddanych, z bronią w ręku i w
takiej chwili? Tu i Lubecki największą też widział trudność. Tak czy tak
jednak—myślał—miłość własna Cesarza wystawiona będzie na ciężką próbę; cala
rzecz w tem, na co łatwiej się zdecyduje, co wybierze: wojnę z Polską, która go
ubezwładni w obliczu Europy, gdy śladem brata chwytał za berło Agamemnona
królów—czy wybierze kompromis, ile możności zaszczytny i chwalebny, co nie
tylko zażegna powstanie w Polsce, ale w lot skupi Polskę przy jego tronie i w
oczach Europy stanie się źródłem siły, jakiej mu dotąd nie dostawało 2). Tylko
osłodzić ten kompromis, wystawić w świetle, jak najmniej przykrym dla miłości
własnej króla polskiego i władcy Rosyi. Dlatego we wszystkich pismach, które
Lubecki wiózł ze sobą, a które sam dyktował, tak silny wszędzie położono
nacisk, że powstanie, wywołane nieznanemu królowi nadużyciami, w niczym nie
naruszyło granic czci należnej Monarsze; że nic w nim dotąd się nie zdarzyło,
coby mogło ubliżać Rosyi, świadczyć o wrogiem przeciwko Rosyi usposobieniu;
swobodny odwrót W. X. i wojsk rosyjskich miał być najwymowniejszą ilustracją
tej tezy. Dlatego tak bacznie czuwał od samego początku, żeby w powstaniu
unikano wszystkiego, co mogło przypominać Paryż albo Brukselę; i gwardii
narodowej dano przecież na wniosek Lubeckiego niewinną nazwę Straży bez pieczeństwa.
Nie darmo też w instrukcyi, którą wiózł z sobą do Petersburga, znalazł się
frazes, wyrażający nadzieję, że uwzględnienie życzeń, które miał Mikołajowi
przedstawić, „zapewniając Monarsze entuzjastyczną a wieczystą wdzięczność
narodu, uczyni z Polski najsilniejsze przedmurze przeciwko demagogii".
Jego misja do Petersburga miała być żywym, przekonującym tego frazesu
komentarzem.
Jeżeli zatem Minister Skarbu nie dalej jak przed dwoma czy trzema
tygodniami perspektywę wojny z zachodnią Rewolucyą miał za złowrogie widmo, w
które wolał nie wierzyć, teraz, w drodze do Petersburga, Minister - dyplomata
błogosławił temu samemu widmu i na niem podobno głównie opierał swe nadzieje. Wierzył
silnie i niezachwianie w dóbre chęci Cesarza dla Polski i Polaków a z
doświadczenia znal nadto dobrze nienawistne dla Polski usposobienie stołecznych
dygnitarzy, wojskowych i cywilnych. Zdawało mu się zatem, że sytuacja obecna
więcej niż kiedykolwiek rozwiązywała Mikołajowi ręce wobec dygnitarskiej
falangi, z którą zawsze musiał się liczyć. Honor Rosji domagał się w tej chwili
zażegnania grożącej wojny z Polską. Przed rokiem, przed dwoma laty, podczas
wojny tureckiej, powstanie polskie byłoby dotkliwą dywersją; dziś to
powstanie, choćby z wszelkimi widokami zwycięstwa Rosji, było już samo przez
się dla Rosji klęską, sam ten fakt bowiem tak rażąco ją ubezwładniał wobec
Europy, i to właśnie w tej samej chwili, gdy Mikołaj pragnął Rosyę na czele
Europy postawić. Teraz lub nigdy—myślał Lubecki—samo władca Rosvi nie zawacha
się prawdziwym być samowładcą, nie będzie się oglądał na senatorów i jenerałów
i w dobrze zrozumianymi interesie obu narodów, położy ostatecznie trwałe
podwaliny wielkości Rosji i szczęścia Polski. Lubecki silnie wierzy!, że jedno
jest warunkiem drugiego, a widząc
przyszłość Polski jedynie w związku z Rosyą, nie pojmował prawdziwej wielkości
Rosji bez szczęścia Polski; byle uczciwym otworzyć oczy, przewrotnych złamać...
Rozumiał, że ta chwila miała rozstrzygnąć o wzajemnym
stosunku obu narodów, o ich przyszłości. Byle Cesarz, tak był pełen tak dobrej
woli, zdołał się oswobodzić od wpływów otoczenia, Polsce i Polakom wrogiego. Bo
jeśli tylko będzie sobą samym— jakżeby własną ręką mógł sam sobie z drugiej
ręki krew toczyć; to ulubiony Lubeckiego frazes. Byleby go przekonać, że żądania
Polaków są „sprawiedliwe"; że naród zerwał się do powstania jedynie w tym
„nieszczęsnym obłędzie"—to także zwrotka, którą będzie ciągle powtarzał—że
zagrożone są rękojmie jego „narodowości"; a obłęd taki łatwo przecież
zrozumieć, po tylu w rogich „narodowości" zamachach Nowosilcowa, które
król polski sam najsurowiej potępi, gdy w rzecz wejrzy życzliwie, bez
uprzedzenia.
Byle przekonać króla; nie każdy to potrafi; jeśli kto — to
Lubecki potrafi. W szak niedawno wypominał mu-W. X. Konstanty, ustami żony, że
był zawsze faworytem Cesarza. Czyż nie wymógł na Mikołaju zatwierdzenia wyroku
Sądu Sejmowego, wbrew jednomyślnej opinii wszystkich kolegów w Radzie
Administracyjnej Królestwa, mimo wszelkich wysiłków Belwederu, Nowosilcowa i
tej całej petersburskiej falangi, z którą po tyle razy zwycięsko się pożądania
Polaków są „sprawiedliwe"; że naród zerwał się do powstania jedynie w tym
„nieszczęsnym obłędzie"—to także zwrotka, którą będzie ciągle powtarzał—że
zagrożone są rękojmie jego „narodowości"; a obłęd taki łatwo przecież
zrozumieć, po tylu w rogich „narodowości" zamachach Nowosilcowa, które
król polski sam najsurowiej potępi, gdy w rzecz wejrzy życzliwie, bez
uprzedzenia. Byle przekonać króla; nie każdy to potrafi; jeźli kto—to Lubecki potrafi.
Wszak niedawno wypominał mu-W. X. Konstanty, ustami żony, że był zawsze
faworytem Cesarza. Czyż nie wymógł na Mikołaju zatwierdzenia wyroku Sądu
Sejmowego, wbrew jednomyślnej opinii wszystkich kolegów w Radzie
Administracyjnej Królestwa, mimo wszelkich wysiłków Belwederu, Nowosilcowa i
tej całej petersburskiej falangi, z którą po tyle razy zwycięsko się potykał,
mimo jej tak zrozumiałej w tym wypadku wściekłości, że surowy pogromca
Dekabrystów był tak wyrozumiałym dla spiskowców w Królestwie?...
Mijał już rok dwudziesty w publicznym zawodzie Lubeckiego; w.
Petersburgu czy w Wilnie, w W arszawie, w Akwizgranie, w Berlinie, w Wiedniu, w
Opawie czy w Lublanie, wszędzie świeciło mu powodzenie, w tylu okolicznościach,
gdzie sam go nawet się nie spodziewał. Miał tę pełną świadomość, że nikt inny
nie byłby się tak szczęśliwie wywiązał z trudnych zadań, które on rozwiązał
pomyślnie. Praca to jego sprawiła, praca niezmordowana, w której mu nikt nie
dorównał, energia, zapobiegliwość i — pomysłowość, zręczność, która go w
wszelakich układach tak niebezpiecznym czyniła przeciwnikiem, odsłaniając
najsłabsze strony nieprzyjaciela, zanim się spostrzegł, gdzie Lubecki ugodzi.
Pięć łat strawił na zapasach tego rodzaju, 1816-1821, na zwycięskiem mocowaniu
się z przebiegłymi komisarzami Hardenberga i Metternicha. Tryumf ostateczny,
niesłychany i niespodziewany, którym układy r. 1819 i 1821 uwieńczyły długą
walkę upartego Litwina z dyplomatami berlińskiego i wiedeńskiego Dworu,
utwierdziły reputacyą niebywałej zręczności Lubeckiego i wyniosły go na
stanowisko ministra skarbu w Królestwie Polskiem. Nominacyą, przez czas jakiś
jeszcze w tajemnicy trzymaną,' otrzymał w osobistem zetknięciu z Aleksandrem,
właśnie na kongresie lublańskim, bezpośrednio po swym świetnym tryumfie w
układach o likwidacyą wzajemnych pretensyj finansowych między Austryą i
wycieńczonym skarbem Królestwa Kongresowego. Ten układ, korzystniejszy jeszcze
o wiele od przeszłorocznego traktatu berlińskiego, utworzył dopiero razem z
tamtym trwałą i bezpieczną podstawę, na której mogła się rozwijać polityka
skarbowa Królestwa, obronionego zwycięsko od nieuchronnej ruiny, którą groziły
mu finansowe pretensje obu sąsiednich mocarstw, oparte na stypulacyach kongresu
wiedeńskiego, a datujące jeszcze częściowo z czasów przedrozbiorowych. Tryumf
Lubeckiego był zaś tem pełniejszy, im mniej się go spodziewano, im większy był
po stronie Królestwa niedostatek wszelakich środków, którymi w negocjacjach
tego rodzaju można wpływać na pomyślne ukończenie układów, dając w zamian za zdobyte ustępstwa kompensatę, na innym polu
pożądaną dla przeciwnika.
Układy te były też bez wątpienia niespożytą zasługą
Lubeckiego, niedocenioną dotąd, bo nieznaną jeszcze zgoła w szczegółach.
Istotną zasługą jego było wszechstronne opanowanie olbrzymiego materiału
rachunkowego, dzieło niesłychanej pracowitości i bystrej inteligencji; w tem
nie dorównał mu nigdy przeciwnik, bity przezeń nielitościwie, o ile by w tych
sprawach rozstrzygały względy słuszności, zawsze przypierany do rnuru, skąd
mógł się bronić jedynie sztucznymi wykrętami. Drugą wielką zasługą Lubeckiego
było szybkie zorientowanie się w sytuacji; rychło spostrzegł, że fachowa
analiza wzajemnych pretensyj nie może doprowadzić do celu pożądanego, dla braku
dobrej wiary u pruskich i austriackich pełnomocników, wypływającej
najwidoczniej z instrukcji, według której działali. Rzecz jasna: jeżeli tamte
Dwory traktowały tę finansową sprawę jako dyplomatyczną, fachowa obrona
interesów Królestwa nie miała żadnego celu, mogła jedynie posłużyć za podstawę
w rokowaniach dyplomatycznych. Lubecki zerwał zatem po całorocznych
bezskutecznych zabiegach jałowe dotąd układy w tzw. „Komisyi
Trilateralnej", ustanowionej
w Warszawie w moc postanowień wiedeńskiego kongresu. Zerwał je,
rzec można nawet, brutalnie, w październiku 1817, na własną odpowiedzialność,
narażając się śmiało na wielce prawdopodobne desavoeu Aleksandra. Jakikolwiek
urzędnik nie byłby sobie tego pozwolił; obywatel, mąż zaufania Cesarza, mógł
tak postąpić, dzięki niezależności swej pozycji społecznej.
Łatwiej było jednak zerwać rokowania w Warszawie, niźli to
sprawić, by je podjęto w drodze negocyacyj dyplomatycznych a, co ważniejsza,
podjęto w sposób rokujący Królestwu pomyślne ich zakończenie. Wtem była
największa trudność, której także sprostała zręczność i niezmordowana energia
Lubeckiego. Ówczesny wicekanclerz i kierownik rosyjskiej polityki zagranicznej,
Nesselrode, nie był dla Królestwa bynajmniej przychylnie usposobiony i nie było
żadnych widoków, żeby dyplomacya rosyjska wzięła sobie do serca tę tak żywotną
dla Kongresówki sprawę. Lubecki potrafił nią zainteresować hrabiego Capo
d’Istria, wpływowego jeszcze podówczas doradcę Cesarza Aleksandra w sprawach
polityki zagranicznej, co najważniejsza jednak, udało mu się trafić do samego
Cesarza. Dwoma obszernymi memoryałami (z 24 października 1817 i 3 kwietnia
1818) przekonał go skutecznie o słuszności zajętego przez siebie stanowiska, o
krzywdzie i ruinie, jaka grozi Królestwu, jeżeli dyplomacya rosyjska nie zajmie
energicznej postawy wobec żądań sąsiednich Dworów. Korzystając z obecności Cesarza
na pierwszym Sejmie 1818 roku, zjednał go dla swych planów w sprawie
ryczałtowych układów, pod naciskiem bezwzględnego zasystowania wszelkich
wypłat, których termin się zbliżał.
Aleksander powołał Lubeckiego na kongres akwizgrański, gdzie osobiście
poparł jego plan ryczałtowego układu, oparty na zasadzie kompensat; wobec .tego
pomyślny skutek negocyacyj z Prusami, które Lubecki po kongresie przeprowadził
w Berlinie, był już tylko zależnym od jego obrotności i stanowczości, godzącej
się rozumnie z umiarkowaniem. Toż samo powtórzyło się z Austryą.
Tam długi, półtora roku trwający pobyt Lubeckiego w Wiedniu utorował
drogę tak korzystnemu dla Królestwa porozumieniu, które jednak nie byłoby z
pewnością przyszło do skutku bez osobistej interwencyi Cesarza Aleksandra, na
kongresie w Opawie i w Lublanie, w r. 1820 i 1821.
Wszystko to było w wielkiej części zasługą Lubeckiego, w
przeważnej jednak części dziełem jego wyjątkowego szczęścia, z czego on nawet
sam jasno sobie 'spraw y nie zdawał, biorąc — i nie dziw — za własne dzieło, co
byio rezultatem wyjątkowego zbiegu okoliczności. Kiedy indziej bowiem nawet
równie życzliwa osobista interwencya Cesarza nie byłaby wydała tak
niespodziewanych owoców. I nie tylko Lubecki nie znał tych tajemniczych sprężyn,
którym przede wszystkim zawdzięczał swe tryumfy; nie znali ich naówczas nawet i
sami dyplomaci, którzy się z bliska dotykali tych rzeczy; dziś te ukryte
sprężyny odsłonione są przed okiem każdego historyka epoki, który ma przystęp
do archiwów w Wiedniu, w Berlinie i w Petersburgu.
Obydwa dwory, z których delegatami Lubecki walczył
bezskutecznie w „Komisyi Trilateralnej", miały właśnie w tych latach tak
żywotny interes w zjednaniu i pozyskaniu Cesarza Aleksandra, że nie chciano go
jątrzyć uporem w sprawie pretensyj o kilkadziesiąt milionów do biednego Skarbu
Królestwa, odkąd się przekonano, że on tą sprawą interesuje-się osobiście i
istotną wagę do niej przywiązuje. Te nieszczęsne kongresy, zarówno rzeczywiście
fatalne dla Polski jak i dla wewnętrznego zwłaszcza rozwoju Rosyi—wyprowadziły
takim zbiegiem okoliczności Królestwo Kongresowe z położenia bez wyjścia pod
względem finansowym i utwierdziły na zawsze reputacyą niezrównanej zręczności
Lubeckiego w negocyacyach najzawilszych i najtrudniejszych; utwierdziły ją po
nad jego rzeczywistą a niezaprzeczoną zasługę, w Warszawie, w Polsce, a przede wszystkim
w oczach samego Lubeckiego, w jego własnem o sobie rozumieniu Wiedział dobrze,
jak zacięta walka czekała go w Petersburgu, z całą falangą jenerałów i tajnych
sowietńików, którzy jego samego takiem samem zaszczycali uczuciem, jak
Królestwo i polską „narodowość". Znając ich z niejednej walki w
poprzednich latach, nie byłby się chyba dziwił, jak dziwił się ambasador
austtyjacki w Petersburgu, że ci panowie tak byli uradowani na wiadomość o
powstaniu w Warszawie, wróżąc rychły koniec znienawidzonemu Królestwu. To
też gotował się ich traktować jak Prusaków lub Austryjaków, według słów
nieboszczyka cesarza Aleksandra—i nie tracił nadziei, że tak samo da sobie z
nimi radę, jak przed dziesięciu laty z berlińskimi czy wiedeńskimi
Geheimratami. Dawne i niedawne wspomnienia—rok 12-ty, „negocyacye"
berlińskie i wiedeńskie, i zwycięskie potyczki z Kankrynem, Nesselrodem,
Nowosilcowem— wszystko to nastrajało optymizm Lubeckiego na nutę tem
pogodniejszą, im pomyślniejszy horoskop wysnuwał dla swojej misyi z sekretów
stanu, które miał odsłonione w korespondencyi z Grabowskim i Turkułłem. Byle w
Petersburgu się znaleźć ze świeżemi siłami. Po ciężkich przejściach ostatnich
dni w Warszawie, po tych tak strasznie wyczerpujących pierwszych dniach
listopadowego powstania, kiedy niezmordowana czynność Księcia Ministra,
przytomność i elastyczność umysłu wprawiała w podziw przyjaciół i
przeciwników—przymusowy spoczynek podczas długiej podróży rzeczy wistem był
dobrodziejstwem. Byle w drodze nie zachorować, wśród roztopów w początku zasp śnieżnych
w dalszym ciągu podróży. Synowiec, młody książę Ignacy, wiózł ze sobą całą
aptekę i zwój recept, rozmaite spirytusy do nacierania i cukierki chlorowe, bo
Minister nie miał się dobrze, gdy wyjeżdżał z Warszawy.... Byle najprędzej już
dojechać i zdrowym stanąć przed obliczem „Króla", jak najrychlej, nim w
Petersburgu coś postanowią, czegoby i Lubecki nie potrafił odrobić... A przy
wyjeździe z Warszawy, żadnych nowin nie było z Petersburga; mijało wówczas już
dni 12 od wybuchu powstania, bez wiadomości, co o niem wiedzą, co myślą i co
mówią w stolicy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz