Józef Wacław
Łukaszewicz
W tomie drugim fundamentalnej edycji pt. Biograficzeskij
Słowar diejatielej jestiestwoznanija i tiechniki (Moskwa 1958, s.
540) czytamy: „Łukaszewicz Josif
Diemientjewicz (1 grudnia 1863 - 20 października 1928) - geolog polski,
narodowolec. Urodził się w pobliżu Wilna (Vilnius). Studiował na Uniwersytecie
Petersburskim. Za udział w przygotowaniu spisku przeciwko Aleksandrowi III
został w 1887 roku skazany na karę śmierci, którą zastąpiono dożywociem w
Twierdzy Szlisselburskiej. Tutaj zostało przezeń napisane dzieło Nieorganiczne
życie Ziemi. Po uwolnieniu (w 1905) odstąpił od działalności
rewolucyjnej. W latach 1911-19 pracował w Komisji Geologicznej w Petersburgu.
Od 1919 - profesor Uniwersytetu Wileńskiego, gdzie organizował katedrę
geofizyki, a także gabinety krystałografii i mineralogii. Zaproponował
oryginalną teorię metamorfizmu skał. Sformułował ideę zonalnego metamorfizmu i
opisał trzy zony metamorficzne: naziemną, przyziemną i łupkową. Łukaszewicz
dążył do odzwierciedlenia cyrkulacji materii w skorupie ziemskiej, zaczynającą
się od tworzenia skał z wylewów lawy, a kończącą się (po długo trwającym
okresie wietrzenia, przenoszenia i osadzania) opuszczaniem się potężnej masy
osadów i geosynklin, ich nagrzewem, głębinowym metamorfizmem i roztopieniem.
Wychodząc z wyobrażenia o izostazji (przedstawiającego skorupę ziemską jakby
pływającą, zgodnie z prawem Archimedesa, na bardziej ciężkiej substancji
podskorupowej), Łukaszewicz wyjaśniał zjawisko anomalii siły ciężkości pod
kontynentami i oceanami, obliczył krańcowo możliwą amplitudę wznoszenia się gór
i opadania głębokowodnych wklęsłości oraz wskazał na rolę ruchów pionowych w
procesach skałotwórczych. W roku 1915 wysunął hipotezę o powiązaniu procesów
tworzenia się gór z oblodzeniem. Dzieła: Nieorganiczne życie
Ziemi, cz. 1 - 3, Sankt Petersburg 1908-11”. Tyle fundamentalne
źródło encyklopedyczne rosyjskie. Dodajmy, że w Rosji ukazało się dotychczas
drukiem kilkanaście poważnych opracowań naukowych poświęconych życiu i dziełu
tego wybitnego geologa, określanego w nich nieraz jako znakomity uczony rosyjski.
* * *
Łukaszewiczowie to rozgałęziony i silny ród lechicki, szczególnie gęsto
zaludniający ziemie Polski Wschodniej, Białej Rusi, Lietuwy. Różne jego
odgałęzienia używały herbów Bawola Głowa, Doliwa, Jastrzębiec, Korona, Lis,
Łuk, Odrowąż, Pomian, Strzała, Trąby, Trójstrzał, Wieniawa i in.
Piotr Małachowski wspomina o Łukaszewiczach herbu Łuk. Podobnież czyni
Adam Boniecki (Herbarz polski, t. 16, s. 97), gdy notuje: „Łukaszewiczowie herbu Łuk. Kilka,
a może i kilkanaście było rodzin, które nosiły nazwisko urobione z imienia
ojca, względnie przodka swojego, Łukasza… Należały one do różnych rodów, ale z
czasem przeważnie używały herbu Łuk”.
O członkach tego domu nagminnie spotyka się wzmianki w źródłach
pisanych z ubiegłych stuleci.
Według listy z 1528 r. w razie potrzeby wojennej „bojaryn miednicki Mikołaj Łukaszewicz majet stawiti 2 koni”
(Russkaja Istoriczeskaja Bibliotieka, t. 15, s. 1433 - 1434).
W 1567 r. w regimencie orszańskim Filona Kmity służył Jan Łukaszewicz, „na nim pancerz, przyłbica, sahajdak,
szabla, oszczep, rohatynka; wałach pod nim plesniwy” (Archeograficzeskij
Sbornik Dokumientow, t. 4, s. 215).
Iwan Łukaszewicz ok. 1577 był woźnym powiatu trockiego (K. Jablonskis, Istorijos
Archyvas, t. 1, s. 219, Kaunas 1934).
Jurka Łukaszewicz, mieszkaniec Mohylewa, został w 1578 roku zaskarżony
razem z trzema innymi kolegami, że po pijanemu będąc poturbował niejakiego
pana Jana Soleckiego.
W 1582 r. woźnym powiatu mińskiego był Szymko Łukaszewicz, zaś woźnym
powiatu trockiego Jan o tymże nazwisku (ASD, t. 2, s. 154, 161).
Adam Łukaszewicz, stolnik i podstarości słonimski, w grudniu 1619 r.
sądził sprawę o kradzieży z gumna wielmożnego pana Jana Jundziła trzech
beczek żyta, co odnotowano szczegółowo w księgach grodzkich m. Słonimia (Akty
izdawajemyje Wilenskoju Archieograficzeskoju Komissieju, t. 17, s.
246).
Eustachy Paweł Łukaszewicz w 1648 r. od województwa nowogródzkiego
podpisał elekcję króla Jana Kazimierza (Volumina Legum, t. 4, s. 107). Łukasz
Łukaszewicz w 1654 r. był jednym z obrońców Smoleńska przed napaścią
moskiewską.
Jak podają odnośne źródła archiwalne, w 1695 roku z Wilna przyjechał do
Mohylewa z uniwersałem królewskim do kupców szlachetny pan Łukaszewicz, któremu
kupiono „dwie kwarty i ćwiartkę wina”,
co skrzętnie odnotowały księgi buhalteryjne… 7 maja 1698 roku do ksiąg
grodzkich brzeskich wpisany został przez generała królewskiego Samuela
Jacewicza „kwit relacyjny y obdukcyjny”,
który głosił: „Ja ienerał iego kr. mości
w-wa Brzeskiego… zeznawam…, iż w roku teraźniejszym 1698 z stroną szlachtą
panami Theodorem y Jakubem Terpiłowskiemi, z któremi, za użyciem od całego
magistratu wszystkich mieszczan Kodeńskich… prezentował ciało, tyrańsko a niemiłosiernie
przez przewrotność żydowską, zawsze chciwych krwi chrześcijańskiey zabitego
syna Tymosza Łukaszewicza - raycy pomienionego miasta Kodnia, na imię Matiasza
Łukaszewicza, tu w mieście iego kr. mości Brześciu, y oglądałem z
pomienioną stroną moią szlachtą, przy mnie na ten czas będącą; na którym, za
okazaniem sobie, widziałem koło uszu w głowie rany trzy nożem zrznięte, wedle
ucha lewego trzy rany kłute, snać nożem oko prawe wyłupione, kark wyrznięty, po
samych żyłach wszystkie ciało skatowane, zmęczone, poprute sztychami po
plecach, bokach, piersiach, pięty poodrzynane. Owo zgoła trudno zliczyć ran,
zadanych na pomienionym synie Tymosza Łukaszewicza. Oraz stosuiąc się do prawa
pospolitego po wszystkich czterech rogach wożąc ciało obwołałem, iż te
tyrańskie zamordowanie stanęło przez Żydów…, iako mienili przede mną
mieszczanie Kodeńscy y oyciec Tymosz zamordowanego dziecięcia; że w roku
wysz pisanym dnia siódmego Maia, pod czas processiey te dziecię porwano, a
potym gdy zaraz opyt czyniono, nie nalazło się. Y dosyć swemu zawziętemu
umysłowi uczyniwszy, chytry naród żydowski, unikając kary złego uczynku, w roku
teraźniejszym 1698, miesiąca Maia 12 dnia, na łące Omszana nazywaiącey się
porzucili”…
Smutne to świadectwo smutnych czasów, nierzadkie w owej epoce. A oto
jeszcze jedna „historyjka” o podobnym zabarwieniu.
W roku 1700 przed Głównym Trybunałem Litewskim toczyła się sprawa o
zuchwałe zrabowanie w jednym z kościołów na Wileńszczyźnie licznych, dużej
wartości wyrobów jubilerskich. Jeden ze świadków zeznawał na rozprawie: „Ja, Jan Krzysztof Łukaszewicz, przysięgam
panu Bogu wszechmogącemu, w Tróycy świętej jedynemu, na tym: jako sprawiedliwie
w roku teraźniejszym 1700 ze dnia 25 na dzień 26 miesiąca Kwietnia,
w nocy, niewierni żydzi Jakub Salomonowicz z miasta Pińczowa, Nachim z
Lublina, Izrael z Przeworska, Johel z Murawy, Moszko przezywający się Senator
(…) w nocy przez zamki do kościoła Komayskiego dobywszy się, cymboryum
siekierami rozłupawszy, puszkę z 46 komunikantami, a kielichów dwa próżnych
wzięli y czyli do kahałów, czyli też gdzie oddali. Z obrazów ozdoby odarłszy,
srebro, kleynoty, lamp dwie wiszących, w zakrystyey monstrancyą wielką y
pieniądze zabrali; szkody na złotych 12 tysięcy uczynili (…) Moszko, żyd
wiżuński, srebro kościelne od tych złodziejów za talarów 19 nabył, złoczyńców u
siebie przechowywał, których potym kahał wiżuński na porękę wziął. Na czym
wszystkim jako sprawiedliwie przysięgam, tak mi, panie Boże, dopomóż, a jeśli
niesprawiedliwie, Boże mię ubij”…
Dodajmy, że Jan Krzysztof Łukaszewicz był zakrystianem kościoła w
Komajsku…
4 października 1765 roku do pospolitego ruszenia obywateli powiatu
grodzieńskiego między innymi stanął „iegomość
pan Piotr Łukaszewicz z szablą i pistoletami”…
Adam od powiatu słonimskiego, Antoni, Ignacy, Piotr, Leopold i
Krzysztof Łukaszewiczowie od powiatu starodubowskiego podpisali w 1764 r.
elekcję ostatniego króla polskiego Stanisława Augusta Poniatowskiego (Volumina
Legum, t. 7, s. 120). W 1771 r. figuruje w przekazach pisanych
Jan Łukaszewicz, szlachcic zamieszkały w Połocku. Wydaje się, że parę
gałęzi tego rodu po przyjęciu prawosławia zruszczyło się.
Łukaszewicz, generał major wojsk rosyjskich, był jednym z przywódców,
którzy dławili polskie powstanie 1794 r. na Wileńszczyźnie i Mińszczyźnie (Archiw
wilenskogo generał-gubernatora, t. 1, s. 685, 701 i in., Wilno
1869).
Wielkie zaniedbanie majątkowe wschodnich części tego rodu zdaje się
potwierdzać i Herbarz Orszański z
końca XVIII wieku, w którym czytamy: „Łukaszewiczowie
herbu Wieniawa: głowa żubra z rogami, przez nozdrze wić zawiedziona czyli
cyrkuł w żółtym polu, nad hełmem pół lwa z mieczem; według Kroniki Niesieckiego
fol. 185 familia rodowitością slachecką, urzędami y posessiami dóbr ziemskich w
xięstwie Littewskim, w woiewodztwie Nowogrodzkim zaszczycona, z którey
Kondrat Łukaszewicz za dzieła rycerskie w służbie woyskowey otrzymał nadaniem
grunta od starostwa Uświadskiego odłączone, które przy wolności slacheckiej do
5-go pokolenia nastempcy possyduiąc, żadnych dokumentów dla ubóstwa y
odległości zamieszkania od familij w. x. lit. prócz szhedy takowej descendencji
nie okazali”…
Wywód
Familii Urodzonych Łukaszewiczów herbu Łuk z roku 1800 za
protoplastę rodu uważa Zygmunta kniazia Łukaszewicza (r. 1553) właściciela
miejscowości Bokszty, należącej wówczas do ziemstwa trockiego, który miał
trzech synów: Jana, Marcina i Jakuba (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1,
nr 995, s. 23 - 24, 59 - 60, 98 - 99, 118 - 119, 271 - 272).
Natomiast Wywód familii urodzonych Łukaszewiczów herbu Pomian
z
20 października 1817 r. podaje: „Przed
nami, Teodorem Roppem, marszałkiem gubernskim y kawalerem, prezydującym, oraz
deputatami ze wszystkich powiatów Gubernii Litewsko-Wileńskiey do przyymowania
y roztrząsania wywodów szlacheckich obranymi, złożony został wywód rodowitości
szlacheckiey familii urodzonych Łukaszewiczów (Herbu Pomian), z którego gdy się
okazało, oraz z dekretu wywodowego familii Łukaszewiczów w Deputacyi ninieyszey
pod datą roku 1800 Junii 28 dnia nastałego, - że przodkowie domu y imienia
urodzonych Łukaszewiczów od wieków niepamiętnych dostoynością szlachecką
y posiadaniem ziemskich majątków zaszczyceni, mianowicie wzięty za
protoplastę ich imienia Abraham Hrynczak - Łukaszewicz, zaszczycony prerogatywą
szlachecką, że dobra ziemskie Hrynciszki w powiecie szawelskim po swoich
antecessorach dziedziczył y wyzuwszy się z onych w czasie późniejszym
synów czterech, jako to: Mateusza, Jerzego, Gaspara y Melchiora spłodził. Z
których Mateusz synów pięciu Marcina, Jerzego, Stefana, Antoniego (już z
potomstwem wywiedzionego) oraz Mateusza nieżyjącego, którego synowie Alojzy i
Sylwester także się wywiedli, zostawił. Jerzy miał syna Franciszka, podobnież z
synem Tadeuszem wywiedzionego, Gasper zaś czterech synów: xiędza Felicyana,
Józefa, Karola y Joachima; a Melchior trzech synów: Dominika, Wincentego y
Józefa światu wydał (…).
Z pomiędzy wywiedzionych wyżey
(…) z Stefana y Róży z domu Łapińskiej Hrynczaków Łukaszewiczów spłodzeni
synowie Mateusz y Marcin Łukaszewiczowie przeszli na mieszkanie w powiat
rossieński, którzy powodem różnych przemian krajowych dla niedostarczenia
metryk w wywodzie zostali nieumieszczeni. Lecz z tych samych Stefana y Róży z
domu Łapińskiey Łukaszewiczów dziś wywód czyniący dwóimienny Mateusz Zacharyasz
y Marcin Łukaszewiczowie rodzą się, o tem metryki chrztu 1783 septembra 5 dnia
Mateusza Zacharyasza, a 1796 nowembra 6 dnia Marcina Stefanowiczów
Łukaszewiczów poświadczyły.
Z tych zaś Mateusz ożeniony z
Anną Pawłowską, że wydał światu dwóch synów Bonifacego y Onufrego, a 1812
oktobra 24 Onufrego z Kościoła parafialnego Hrynciskiego wyjęte metryki o tem
zapewniły.
Prócz wyżey wyszczególnionych
dowodów rodowitość szlachecką urodzonych Łukaszewiczów y ich procedencyą
dostatecznie okazujących, dopiero wywód czyniący Łukaszewiczowie wspierając one
dla dokładnieyszego wyjaśnienia dostoyności szlacheckiey przez nich samych,
jako też y ich antecessorów używany, zaprodukowali jeszcze pod datą 1817 roku
septembra 30 dnia z oddania listy familijney szlacheckiey kwitt z Izby
Skarbowey Litewsko-Wileńskiey wydany sobie służący.
Na fundamencie zatym takowych
zaprodukowanych dowodów rodowitość szlachecką imienia urodzonych Łukaszewiczów
próbujących, my, marszałek gubernski y deputaci powiatowi, stosownie do
przepisów (…), niemniey też pilnując się prawideł w Ukazie Rządzącego Senatu
rządowi gubernskiemu przesłanych, Familią Urodzonych, mianowicie wywodzących
się, jako to: dwóimiennego Mateusza Zacharyasza z synami Bonifacym
y Onufrym oraz Marcina, synów Stefana Łukaszewicza za rodowitą Szlachtę
Polską uznajemy y ogłaszamy, y onych do Księgi Szlachty Gubernii
Litewsko-Wileńskiey klassy pierwszey zapisujemy.
Działo się na sessyi Deputacyi
Generalney Wywodowey Szlacheckiey Gubernii Litewsko-Wileńskiey w Wilnie”…
Przy tym „Dekrecie” - jak głosi przypis do późniejszej kopii urzędowej
- w Żurnale Deputacyi
Szlacheckiey Wywodowey Wileńskiey pod dniem 24 Nowembra 1832 roku
zapisana rezolucya następna: Słuchano
expedycyi marszałka powiatu rossieńskiego dnia 27 septembra tego roku za Nr.
3167 do Deputacyi ninieyszey adresowane, przy którey załączając metryki
chrzestne 1817 roku stycznia 3 Dominika y 1819 grudnia 25 Józefa Kazimierza,
synów Mateusza, Łukaszewiczów, w urzędowych extraktach z akt Diecezyi Żmudzkiey
za należytym o zgodności przez tameczny konsystorz poświadczeniem wydane, prosił,
by tychże synów Mateusza do Dekretu Wywodowego roku 1817 oktobra 20 dnia
zostałego dołączyć. Deputacya z uczynioney sprawki w aktach swoich widząc, że
Mateusz Zachariyasz, syn Stefan,a Łukaszewicz przez dekret 1817 roku oktobra 20
dnia nastały, ma sobie przyznaną dostoyność szlachecką, a z powyższey expedycyi
y nadesłanych metryk przekonywając się, że żądający dołączenia są prawymi
jego synami, y podusznym okładem nie zajęci, - postanawia: na mocy powyższych
dowodów Dominika y dwóimiennego Józefa Kazimierza, synów Mateusza,
Łukaszewiczów do dekretu 1817 oktobra 20 dnia nastałego dołączyć y kopią
dekretu wespół z rezolucyą stronie wydać, a marszałka rossieńskiego o tem
zawiadomić”… (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 343, s. 6- 7).
Wywód
Familii Urodzonych Łukaszewiczów herbu Doliwa z 1835 r. podaje, że w
połowie XVII w. posiadali oni dobra Obelica w województwie trockim (CPAH Litwy
w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 1045, s. 45 - 47).
W powiatach rosieńskim, telszewskim, wileńskim i szawelskim gnieździli
się Łukaszewiczowie, którzy używali herbu Pomian (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391,
z. 1, nr 343). W powiecie słonimskim i trockim mieszkała inna rodzina o tymże
nazwisku i herbie (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 344). Natomiast
Łukaszewiczowie z powiatu lidzkiego pieczętowali się godłem Łuk i Lenk (CPAH
Litwy w Wilnie, f. 391, z. 5, nr 382, 383, 384, 385). Nie były to jednak różne
rodziny. Jak wynika z przekazów dawnych archiwalnych Łukaszewiczowie herbu Łuk
również byli spokrewnieni z tymi, którzy używali herbu Pomian (CPAH Litwy w
Wilnie, f. 391, z. 1, nr 1690, s. 163).
Drzewo genealogiczne Łukaszewiczów herbu Łuk, zatwierdzone w Mińsku w
1822 r. podaje opis dziewięciu pokoleń tego rodu, od protoplasty Mikołaja
poczynając (Archiwum Narodowe Białorusi w Mińsku, f. 319, z. 1, nr 774, s. 37).
Wielu z tego rodu wyróżniało się gorącym patriotyzmem polskim i
znakomitymi uzdolnieniami umysłowymi.
Nie znany bliżej z imienia ksiądz proboszcz Łukaszewicz z miasteczka
Krzywe Jezioro na Podolu w 1822 r. miał przymusowo nawracać prawosławnych na
katolicyzm i był chyba represjonowany (Por. P. Batiuszkow, Podolia.
Istoriczeskoje opisanije, Petersburg 1891, s. 226).
Jan Łukaszewicz więziony był w 1833 roku w Klasztorze Dominikanów w
Grodnie, a następnie oddany pod sąd polowy i zesłany za udział w głośnej
sprawie Zaliwskiego - Szymańskiego - Ciechanowicza, związanej z próbą wszczęcia
kolejnego powstania polskiego na Wileńszczyźnie i Grodzieńszczyźnie (CPAH Litwy
w Wilnie, f. 378, z. 1832, nr 1672, s. 23).
W 1845 r. ksiądz Jan Ignacy Augustyn Łukaszewicz otrzymał w heroldii
wileńskiej potwierdzenie rodowitości szlacheckiej (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391,
z. 1, nr 1630, s. 15 - 17).
Kierownictwo Kancelarii MSW Rosji nakazało cyrkularem z 21 grudnia 1863
roku odnalezienie i roztoczenie nadzoru nad organizatorami ruchu powstańczego
na Grodzieńszczyźnie. Na szczegółowej liście widzimy nazwiska: Jundziłł,
Łukaszewicz, Strawiński, Kobyliński, Duchiński, Eysymont, Barancewicz, Brant,
Skarżyński, Szyszko, Grzymajło, Kędzierski, Wróblewski, Latkowski, Zaremba
(CPAH Bałorusi w Grodnie, f. 970, z. 2, nr 15).
Imienna
lista urzędników wyznania Rzymsko-Katolickiego zwolnionych ze służby od 1863
roku ze względu na polityczną nieprawomyślność, z oznaczeniem ich obecnego
miejsca zamieszkania dotycząca Guberni Wileńskiej (24 listopada 1866
roku), (CPAH Litwy w Wilnie, f. 378, z. 1866, nr 181) zawiera m. in.
następujący punkt: „Kolleżski sekretarz
Michał syn Józefa Łukaszewicz, służył w urzędzie gubernialnego prokuratora;
zajmuje się układaniem próśb w prywatnych sprawach, z otrzymywanych wynagrodzeń
utrzymuje siebie i rodzinę”…
O Łukaszewiczach herbu Łuk pisze Teodor Żychliński, co następuje: „Gniazdem tej starożytnej rodziny jest dawna
Ruś, w szczególności zaś Ziemia Nowogrodzka, gdzie dotąd Łukaszewiczowie
kwitną. Wystawieni na wschodnich kresach Rzeczypospolitej na częste napady…,
przelewając krew w ciągłych niemal z wrogami zapasach, nie mogli gromadzić
fortun znaczniejszych, których blask by podniósł był ich znaczenie; przecież
mimo to piastowali urzędy…” (Złota księga szlachty polskiej,
t. 6, s. 227, Poznań 1884). Jedna z gałęzi tej rodziny przeniosła się do
Wielkopolski i wydała Józefa Łukaszewicza (1799 - 1873), słynnego pisarza
oświatowego, autora dzieł Dzieje kościołów wyznania
helweckiego na Litwie, Historya szkół w Koronie i W.
Księstwie Litewskim od najdawniejszych czasów aż do roku 1794 (4
tomy) i in.
Na Ukrainie znani byli Łukaszewiczowie w siole Demianiec koło
Perejasławia, spokrewnieni poprzez branie żon z Markowiczami, Rustanowiczami,
Mogilańskimi, Lizohubami, Zakrzewskimi, Wiszniewskimi, Romanowiczami -
Sławotyńskimi; lecz wydaje się, że nie mieli oni nic wspólnego z interesującym
nas rodem (Por W. Modzalewskij, Małorossijskij Rodosłownik, t. 3, s. 200 - 212,
Kijów 1912).
* * *
„Romantycy zwalczali niewolę jako
niebezpieczeństwo spodlenia narodu i jednostki, jako groźbę zagłady
najcenniejszych wartości ludzkich… Zmierzali do odzyskania niezależnego bytu
narodowego jedyną drogą, która mogła ją rzeczywiście zagwarantować - drogą
buntu i zbrojnego czynu. Występowali przeciw wszystkiemu, co ogranicza wolność
narodu, uniemożliwia jego swobodny rozwój, hamuje postęp… Dowodzili, że pełna
wolność jednostki nie jest możliwa bez niepodległego bytu narodu i oswobodzenia
ludu”… (M. Janion, M. Żmigrodzka, Romantyzm i historia,
Warszawa 1978).
Ideę tę, ten wątek myślowy przejęły później od romatyzmu ruchy
rewolucyjne. „Dopóki zdolny do życia
naród znajduje się pod jarzmem obcego zaborcy, dopóty musi on kierować swe
wszystkie siły, wszystkie swe dążenia, całą swą energię przeciwko wrogowi;
dopóki zatem jego życie wewnętrzne jest sparaliżowane, dopóty nie jest on
zdolny do walki o wyzwolenie społeczne” (K. Marks, F. Engels). Prawdy
podobne do tych przyświecały polskiemu ruchowi wolnościowemu na przestrzeni ponad
120 lat. „Gdyby naród polski - piszą
M. Janion i M. Żmigrodzka - nie miał w
swym doświadczeniu romantycznej tradycji niepodległościowej - byłby innym
narodem. Nie byłby zbiorowością przeświadczoną, że wolność jest dobrem nie
mającym ceny…”
Gdy w całej Litwie i Polsce płonęło Powstanie Styczniowe, gdy lud szedł
z kosami i widłami na armaty i konnicę carską, 1 grudnia 1863 r. w majątku
Bykówka (koło Miednik Królewskich), w odległości nieco ponad 20 km na wschód od
Wilna, urodził się Józef Wacław Łukaszewicz, przyszły rewolucjonista, więzień
Twierdzy Szlisselburskiej, znakomity uczony. W jego żyłach płynęła m. in. po
przodkach krew znanych rodów polskich: Turskich, Urbanowiczów, Łapińskich,
Pawłowskich.
Chłopczyk został ochrzczony 23 lutego 1864 roku przez księdza
proboszcza z pobliskiego Szumska. Rodzicami chrzestnymi byli Napoleon
Antonowicz i Anna Bilkiewiczowa. Prócz Józefa Wacława rósł w rodzince także
jego brat Antoni Adam.
Dziadek chłopców po mieczu, urodzony 5 września 1783 roku Mateusz
Zachariasz Łukaszewicz, wywodził się z rodu wspomnianych powyżej Hrynczaków -
Łukaszewiczów, pieczętujących się herbem Pomian, a ród swój wiodących od
Abrahama Hrynczaka - Łukaszewicza, znanego na przełomie XVII-XVIIII wieku (CPAH
Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 343, s. 1 - 115).
Dziadek zaś po kądzieli Adam Bilkiewicz był ongiś zasłużonym profesorem
anatomii i chirurgii na Uniwersytecie Wileńskim. Jak stwierdza jeden z
ówczesnych aktów urzędowych, profesor ów „pracami
swymi i rzadkimi preparatami postawił gabinet anatomiczny Uniwersytetu na równi
z najlepszymi ówczesnej Europy”. Również ojciec małego Józka rozmiłowany
był w przyrodoznawstwie i przyrodzie, wcale nieźle malował i rysował. A
był przy tym niepoprawnym liberałem… Świadczą o tym dane archiwalne zgromadzone
w szkolnym muzeum krajoznawczym w Miednikach rejonu wileńskiego, które autor
niniejszego tekstu wykorzystał podczas prac przygotowawczych do niniejszej
publikacji.
Zebrano tu także w postaci zapisów magnetofonowych wspomnienia
okolicznej ludności o rodzinie Łukaszewiczów, przekazywane nieraz z pokolenia
na pokolenie. Oto np. wypowiedź Czesławy Sawicz z Dworców: „Pradziadek mój służył parobkiem u ojca Józefa Łukaszewicza. Był to
dobry człowiek. Ziemię ludziom sprzedawał za bezcen. kto ile da, to i dobrze.
Sprzedawał często za odrobek, niektórzy ludzie śmieli się z niego
i powiadali: „Durny ten Łukaszewicz, tak tanio ziemię sprzedaje”. A stary
Łukaszewicz powiadał: „Póki żyję, to starczy ziemi i mnie i wszystkim”…
I jeszcze fragment wypowiedzi Aleksandra Waszkiewicza ze wsi Kurhany: „Do ludzi Łukaszewicz był miły. Nawet
parobków zapraszał do siebie, dawał zapalić papierosa, częstował herbatą. Ten
człowiek musiał zjeść obiad z Łukaszewiczem i cokolwiek opowiedzieć o sobie. Za
robotę płacił dobrze, chociaż z nim robotnik przegadał i pół dnia. W sadzie
Łukaszewicz drzewka sadził sam, dużo za życia majstrował. Narzędzia rymarskie i
stolarskie robił sam…”
W takiej atmosferze domowej wzrastał syn Łukaszewicza - seniora, Józek.
Wdał się też w ojca. Usposobienia był łagodnego, nieprzeciętną odznaczał się
pamięcią i zdolnościami.
Oto fragment wspomnień sióstr Łukaszewicza o tym okresie: „W dziecięcych leciech brat rozwijał się
szybko, wielkie wykazywał zdolności i nadzwyczajną pamięć, uczył się
wszystkiego z łatwością. Usposobienia był poważniejszego, ale wesoły i
ożywiony. Był od dziecka stanowczy, bardzo pracowity, wytrwały w każdym przedsięwzięciu,
śmiały, odważny… Wstawał Józeczek, dzieckiem jeszcze będąc, bardzo rano i
zawsze coś robił: sadził, kopał, majstrował… Charakteru był łagodnego. Nigdy
nikogo nie oskarżał i nie kłamał”. Wspominają też siostry, iż „jakaś wielka czułość wypełniała serce jego
dla zwierząt i ptaków”, która to cecha jest niewątpliwym świadectwem
dobrodusznego usposobienia.
I jeszcze jeden rys charakteru chłopca, który ukształtował się we
wczesnym dzieciństwie: „Jak tylko możemy
spamiętać siebie - czytamy w dzienniku jego sióstr - to nie przypominamy, żeby matka kiedy opowiadała nam bajki. Szarą
godziną siadaliśmy koło matki, a ona opowiadała nam o wielkich ludziach, o
Polsce, o bitwach, o wielkich Polakach, o rozbiorach, o cierpieniach bliskich
osób i całego narodu. Na Józeczka robiło to ogromne wrażenie. Dzieciak mały
oburzał się bardzo na niesprawiedliwość i krzywdę”. Patriotyzm i
szlachetność charakteru tworzyły w duszy Łukaszewicza nierozerwalną, harmonijną
całość. Można by zaryzykować twierdzenie, że cechy te ukształtowane zostały
przez pracę wielu pokoleń tej zacnej rodziny polskiej, od wieków zaznaczającej
swą obecność na Kresach Wschodnich…
* * *
W roku 1875 wstąpił Józef Łukaszewicz do pierwszej klasy gimnazjum w
Wilnie. Postępy w nauce czynił zawrotne. Będąc uczniem klasy czwartej nabył za
własne pieniądze podręcznik chemii Roscoe. Twierdził później, że żadna inna
książka nie wywarła na nim podobnego, jak ta, wrażenia. Odtąd chemia stała się
jedną z jego najbardziej ulubionych nauk. Sam zakłada malutkie laboratorium, w
którym przeprowadza doświadczenia m. in. pirotechniczne. Gdy przeszedł do klasy
piątej gimnazjum i miał lat 16, przejawiła się w chłopcu ambicja męska.
Postanowił żyć o własnych siłach, bez pomocy rodziców. Pieniądze zapracowane
korepetycjami zużywał na powiększenie swego laboratorium i nabywanie książek.
Rozczytywał się w literaturze naukowej i filozoficznej. Vogt, Buechner,
Lubbeck, J.S. Mill, Jevons - koryfeusze nauki XIX wieku - należeli do jego
autorów najulubieńszych.
Będąc w klasie VIII zapoznaje się Józef Łukaszewicz z nielegalną
literaturą rosyjską i polską. Duszą jego zawładnęły rozmyślania o
sposobach zerwania pęt samowładztwa. Pilnie zdobywa wiedzę. W roku 1883 musi
zostawić w Wilnie grono ulubionych przyjaciół o podobnym do jego
usposobieniu. Pisał, że „rozstawać się i
żegnać z nimi było nad wyraz boleśnie, ale zmuszało mię do tego również i
położenie ojczyzny mojej obalonej i przygniecionej”.
Wstępuje na wydział matematyczno-przyrodniczy Uniwersytetu
Petersburskiego. Zgromadził już przedtem solidny bagaż wiedzy, toteż nie
zadowalał się samymi wykładami, zdobywał wiedzę metodą samokształcenia daleko
wykraczającą poza ramy programu. Wybitnymi zdolnościami zwracał na się uwagę
profesorów. Na egzaminie fizyki profesor Van der Flit powiedział: „Jeżeli ja waszym kolegom stawiam „5”, to
panu muszę postawić „5” w kwadracie”. Co też uczynił. Inny zaś profesor
powiedział: „Pański egzamin to prawdziwy
tryumf!” Projektowano zostawić Łukaszewicza przy katedrze botaniki
Uniwersytetu Petersburskiego, wróżąc mu świetną karierę naukową… Lecz zdarzenia
potoczyły się innymi torami…
Zajrzyjmy ponownie do wspomnień sióstr Łukaszewicz: „Wyjechał Józieczek do Petersburga na
uniwersytet. Wakacje zwykle spędzał w Bykówce. Ostatnie wakacje był bardzo
smutny, milczący, pogrążony w czytaniu i głębokiej zadumie. Niepokoiło to
wszystko, rodzice domyślali się, że wszedł do partii. Ojciec nieraz go prosił,
żeby zaniechał wszystkiego, nim nie skończy uniwersytetu. Potem mawiał: „Rób,
Józieczku, co chcesz, ja ci przeszkadzać nie będę”. Matka bardzo niepokoiła się
i cierpiała. On milczeniem zbywał wszystkie perswazje i nadal trwał w swych
przekonaniach”…
* * *
Gdy Mikołajowi I doniesiono o wielkich stratach wojsk carskich w Wojnie
Krymskiej, cynicznie odparł: „Niczego!
Ludzie rosną jak trawa. Im więcej kosisz, tym więcej będzie”. (Potwierdził
tym słowa znanego francuskiego historyka A. deTocqueville´a, który sądził, że „podłość zawsze będzie towarzyszyła sile, a
pochlebstwo władzy… Znamy tylko jeden sposób uniknięcia deprawacji ludzi:
nikomu nie przyznawać wszechwładzy, która posiada nieograniczone prawo
poniżania”).
Również najmniejsza próba oporu ze strony ludu rosyjskiego napotykała
na krwawe sankcje rządu carskiego. Aby sparaliżować siły umysłowe i moralne,
odwagę i wolę działania tego narodu carat używał na pełną skalę dwóch
straszliwych broni: ideologii szowinistyczno-prawosławnej i wódki.
Głównym źródłem dochodu narodowego (około 35%) Rosji carskiej, jak
podaje A. Hercen, była sprzedaż wódki, a wydatki wojskowe pochłaniały
ponad 75% tegoż dochodu. (Oficjalna statystyka obie te liczby pomniejszała
kilkakrotnie).
Natomiast na rozwój oświaty wydawano tylko 1/50 część dochodu z handlu
wódką. Według statystyk 1856 roku w Rosji 1 uczeń przypadał na 143 mieszkańców,
dla porównania: w Austrii stosunek ten wynosił 1 - 14, Francji 1 - 11, Anglii 1
- 9, Niemczech 1 - 6. Taka to była „Rosja
spokojna, wspaniała, potężna”, według określenia księcia Gorczakowa.
Cesarz Aleksander II wydał był ukaz o przymusowym uczeniu żołnierzy
czytania i pisania. Tak więc osiwiali weterani zasiedli do abecadeł. Już
wkrótce jednak imperator połapał się, jak „szkodliwa” dla prawosławnego ludu
jest nauka, nawet tak powierzchowna. Wnet zabroniono czytania, a za posiadanie
elementarza bito żelaznymi wyciorami. Urzędowo ograniczono też liczbę uczących
się.
Nie jest sprawą przypadku, że prawdziwi rosyjscy patrioci, tacy jak
Hercen, Bakunin, Czernyszewski, pałali niepowściągniętą nienawiścią do takiej
Rosji, będącej łupem klasy książąt i czynowników. Tacy panowie byli najgorszym
wrogiem ludu rosyjskiego, trzymali go w ciemnocie, zaszczepiali pogardę do
godności osoby ludzkiej, cynizm i klerykalno - szowinistyczne zdziczenie,
głupiuteńką wiarę w „dobrego cara”, który troszczy się o pomyślność ludu.
Członek rewolucyjnego rosyjskiego kółka Pietraszewskiego N. Mombelli pisał w
swym dzienniku w 40-tych latach XIX wieku:
„Cóż widzimy w Rosji? Dziesiątki milionów ludzi męczą się, pozbawione są praw
człowieka…, a nieliczna kasta uprzywilejowana nachalnie się śmieje nad biedą
bliźnich, prześciga się w wynajdywaniu sposobów przejawiania osobistej
próżności i niskiej rozpusty, przykrywanej wyrafinowanym przepychem”.
Dla przykładu, kurator Wileńskiego Okręgu Naukowego Nowosilcow urządzał
bale, z których każdy kosztował do 40 tys. rubli. Skąd mógł mieć tyle
pieniędzy, aby co tygodnia robić takie bale, jeśli jego oficjalny roczny dochód
wynosił 125 tys. rubli? - Z łapówek. Największą łapówkę w wysokości 300 tys.
rubli pobrał od pewnej spółki akcyjnej, obiecując wyrobić przywilej żeglugi po
Wołdze. Przyrzeczenia nie dotrzymał… Ale został wkrótce prezesem Rady Ministrów
w Petersburgu. Pewnego razu 70-letni dygnitarz dostarczył obywatelom budującego
przykładu, uganiając się po pijanemu po Ogrodzie Letnim za ponętną ladacznicą…
Od takich skorumpowanych typów aż się roiło w „wyższych” sferach
państwa carskiego. Generał Triechszatnyj (który stał się słynny na cały świat z
powodu dziarskiego zawołania do swych gwardzistów, stojących w żałobnych
szeregach na pogrzebie cesarza Aleksandra II: „Weselej patrzeć chłopcy!”) za
panowania Mikołaja I przez dwanaście lat podawał raporty o stanie i ćwiczeniach
osiemnastu tysięcy wojska, którego w rzeczywistości nie było. Ogromne
subsydia wydawane przez rząd „na utrzymanie żołnierzy” generał - złodziej
dzielił ze sztabem generalnym i innymi oficerami, tak, że kierowana przez
samego cesarza komisja śledcza, gdy przestępstwo wykryto, nie mogła nikogo
ukarać, ponieważ wyszło na jaw, że… kradli wszyscy.
Ale już w drugim dziesięcioleciu XIX wieku ruch wolnościowy w Rosji
zaczyna zataczać coraz szersze kręgi. W 1817 roku powstaje tam Związek
Ocalenia, przekształcony później w radykalny Związek Pomyślności. Potem byli
dekabryści. Z biegiem lat ruch rewolucyjny stawał się coraz bardziej
masowy, krwawe rządy carów zyskiwały coraz liczniejszych wrogów w oświeconych
warstwach narodu rosyjskiego. Ręka w rękę, ramię przy ramieniu z demokratami
rosyjskimi przez cały wiek XIX szli demokraci polscy, którzy wysoko byli
cenieni przez swych przyjaciół za odwagę, zdecydowanie, niepodważalną
uczciwość, inteligencję. Nawet w patriotyczno-demokratycznych organizacjach
„czysto rosyjskich” nie brakło naszych rodaków. Tak Polak J. Jastrzębski był
aktywnym uczestnikiem wspomnianego kółka pietraszewców. Inny członek tegoż
kółka N. Spieszniew był bliskim przyjacielem Edmunda Chojeckiego,
współpracownika Mickiewicza w „Trybunie Ludów”. Pietraszewcy przepisywali od
ręki, tłumaczyli na język rosyjski wiersze Mickiewicza, który był dla nich
uosobieniem postępowych, demokratycznych prądów Europy Zachodniej…
Ruch wolnościowy wzmagał się. W roku 1857 szlachta Królestwa Polskiego,
Litwy, Podola, Ukrainy i Wołynia podała do cesarza petycję, prosząc o
zniesienie poddaństwa chłopów. Gdy wreszcie pod tym naciskiem w roku 1861
uwłaszczono chłopów, reakcja była oburzona, w kuluarach przebąkiwano o
„antyludowości” tej reformy. Wkrótce jednak i ta reforma stała się narzędziem
wzmocnienia władzy caratu i arystokracji. W obliczu tych cynicznych machinacji
walka o wolność w Rosji zaczęła nabierać charakteru coraz bardziej radykalnego.
W roku 1878 powstała podziemna organizacja rewolucyjna „Narodna Wola”,
zrzeszająca w swoich szeregach setki szlachetnych bojowników przeciw
samowładztwu. Mimo orientacji na terror indywidualny jako sposób walki z
despotyzmem nie można nie uznać pięknych zalet takich ludzi, jak A. Żelabow, P.
Ławrow, A. Michajłow, G. Łopatin, M. Frolenko, N. Morozow, W. Figner, S.
Pierowska, A. Kwiatkowski. To, że postulowali oni terror polityczny wynikało z
sytuacji kraju: widzieli dookoła ciemny, bałwaniony przez popów lud, oraz
katów, złodziei i rozpustników w sztywnych mundurach oficerskich
i urzędniczych.
Wielu polskich patriotów również weszło do tej organizacji, wśród
których byli wykonawca udanego zamachu na cara Aleksandra II Ignacy
Hryniewiecki, Ludwik Janowicz i inni. Ważny jest fakt, że narodowcy byli
spadkobiercami organizacji „Ziemia i Wola”, której ideologię (m. in.
postulat uwłaszczenia chłopów, przekazania fabryk w ręce robotników itp.)
kształtowali intelektualiści tej miary co N. Czernyszewski, A. Hercen, N.
Ogariow, N. Obruczew. Do tej organizacji wstąpił również Józef Łukaszewicz. Był
wiodącym „pirotechnikiem” „Narodnej Woli”, specjalistą od urządzeń wybuchowych.
Napisze później o sobie: „Nie
mogłem się uchylić od najbardziej stanowczej walki terrorystycznej… Moja
ojczyzna, zalana krwią po dwu powstaniach dusiła się pod podwójnym jarzmem
carskiego reżimu. Upadek samowładztwa miał ulżyć losowi pognębionej i
rozgromionej Polski”…
Wiosną 1887 roku, na kilka miesięcy przed ukończeniem studiów, zostaje
Łukaszewicz przez żandarmerię aresztowany za udział w przygotowaniu nieudanego
zamachu na życie Aleksandra III. Zostaje skazany na karę śmierci, którą
zamieniono na dożywocie. Spędzić przyszło Łukaszewiczowi za kratami 18 lat. Los
straszny. A jednak…
Wiera Figner, rewolucjonistka rosyjska, wspominała, że będąc w Twierdzy
Szlisselburskiej, mimo nieludzkich warunków bytowania, nigdy nie czuła się
osamotniona, zawsze miała poczucie tego, że życie jest napełnione treścią i
sensem. Jakże mogło tam zjawić się osamotnienie, skoro w celach na dole byli
Noworusskij i Łukaszewicz, a z boku Morozow, Antonow, którzy odbywali karę w
sąsiednich kazamatach.
Zaczęła się wieloletnia gehenna więzienna. W kamiennych celach
Szlisselburga obok Łukaszewicza odsiadywało karę kilkudziesięciu innych
narodowolców. Marne odżywianie, ordynarne zachowanie się straży więziennej, a
przede wszystkim brak wolności i wymuszona bezczynność stanowiły probierz
dusz i charakterów. Wielu załamywało się, doznawało rozstroju nerwowego i
psychicznego, dostawało obłędu, umierało na suchoty i szkorbut. Ci, co
zostawali przy życiu, nabierali nadludzkiego hartu i wytrzymałości. A byli to
ludzie starannie wykształceni, o szerokich horyzontach myślowych, o szlachetnym
usposobieniu, mężni i ofiarni. Rosjanie, Polacy, Litwini, Żydzi, Białorusini,
Ukraińcy żyli ze sobą jak bracia, łączyło ich wszystkich umiłowanie wolności i
nienawiść do despotyzmu. Nie było w stosunkach między nimi ani cienia
nieżyczliwości, ani krzty brudnej, małostkowej zawiści, która tak zatruwa
klimat każdego towarzystwa, złożonego z ludzi miernych i ograniczonych.
Przypomnijmy kilka obrazków z życia więziennego, opisanych we wspomnieniach
Wiery Figner (Gdy stanął zegar życia).
Kierownictwo twierdzy zezwoliło więźniom (w rezultacie wielodniowego
strajku głodowego) na jaką taką swobodę ruchów. Ale swoboda ta była tylko
swobodą ptaka zamkniętego w klatce, psychicznym wentylem bezpieczeństwa
ratującym przed rychłym załamaniem się. Wiera Figner pisze o Łukaszewiczu z
ogromną sympatią. Wspomina m. in. o jego niesamowitej sile fizycznej, co do
której nikt mu ani z żandarmów, ani ze współbojowników nie mógł dorównać. Po
wielu latach, patrząc na swe szkice więzienne zawołała: „A oto Łukaszewicz, miły Łukaszewicz! Taki ogromny i taki dobry,
z promienistymi dziecięcymi oczyma…” („Stawać do walki z równym jest rzeczą niebezpieczną, z silniejszym -
szaleństwem, ze słabszym - hańbą. Jest oznaką małodusznego i nędznego człowieka
kąsać w odwet każdego, kto kąsa… Wszelkie nikczemne stworzenia czują, że są
skrzywdzone, gdy je tylko ktoś dotknie”. (Seneka O gniewie).
Wielki spokojnie się odwraca od małego, gdy ten mu próbuje dokuczyć. Wielkość
jest zawsze łagodna. Taki był Łukaszewicz).
Przy całej swej dobroci, w sprawach ideowych olbrzym z Bykówki był
„najjadowitszym zabijaką i polemistą”. Zresztą około roku 1895 przeszedł na
bardziej lewicowe pozycje i nazywał siebie odtąd socjaldemokratą.
Łukaszewicz prowadził w Twierdzy Szlisselburskiej na zezwolenie kierownictwa
więziennego wykłady z przyrodoznawstwa dla swych przyjaciół - narodowolców,
wśród których znajdowali się Morozow, Noworusskij, Pankratow. W. Figner pisze o
nim m. in. „Jako student wzbudził on u
profesorów wielkie nadzieje, chciano go zostawić na uniwersytecie. Władając
metodami badań naukowych posiadał tak pełną i gruntowną wiedzę, że mógł dać
zupełnie określoną odpowiedź na wszystkie pytania dotyczące jego specjalności.
Skromny w stosunku do siebie, on, jak każdy prawdziwy uczony, nie śpieszył z
uogólnieniami i był ostrożny w przyjmowaniu hipotez naukowych. A jednocześnie z
czarującą gotowością dzielił się swą wiedzą z każdym, kto prosił go o
pomoc”.
W. Figner i J. Łukaszewicz, przebywając w „Rosyjskiej Bastylii”,
zgromadzili wielotysięczne herbarium. Powędrowało ono na wystawę do Paryża,
gdzie wzbudziło zachwyt zwiedzających, którzy oczywiście nie wiedzieli nic o
tym, kto i gdzie ten zbiór skompletował. Wiera Figner zwracała się do swego
kolegi per „Łuka” i z zachwytem mówiła o „tej
przyjemności, z jaką obserwowaliśmy niezniszczalny altruizm naszego
niezrównanego lektora, który nie żałował dla nas ani czasu, ani trudu… W
więzieniu nie było nic pięknego, ale myśmy sami tworzyli piękno, którego nie
sposób było nie podziwiać. Wszystko to razem powiązało Łukaszewicza, Morozowa,
Noworusskiego i mnie w ścisłe kółko. We wspólnej pracy i stałym obcowaniu ze
sobą wzmocniła się przyjaźń, która nie osłabła także po wyjściu ze
Szlisselburga”. Pod kierownictwem Łukaszewicza więźniowie prowadzili ogród,
na którym rosło ponad 450 odmian kwiatów. Józef zdobył nawet nielegalnie
nasiona tytoniu, tak że wkrótce więźniowie, łamiąc przepisy, mogli nawet palić
wyborną „tabakę”, z czego się szczególnie cieszyli ci, którzy byli kiedyś
zagorzałymi palaczami.
W więzieniu napisał Łukaszewicz
wielotomowe dzieło (nieukończone i nieopublikowane dotychczas) pt. Elementarne
początki naukowej filozofii.
Znajdował też czas na redagowanie pisanych od ręki pism
więzienno-literackich (Pajęczynka i in.).
Opracował w czasie pobytu w więzieniu wiele nowatorskich koncepcji
geograficznych i geofizycznych, które weszły do złotego funduszu nowoczesnej
nauki o Ziemi. W rosyjskich pismach naukowych systematycznie ukazywały się
jego publikacje. Część tych prac przetłumaczono później na język francuski i
hiszpański, co wyrobiło mu imię w świecie naukowym również za granicą. A jednak
dotychczas większa część prac wybitnego uczonego nie została wydrukowana. Co
więcej, spuścizna ta nie została nawet zbadana. Przez wiele lat dzienniki
Łukaszewicza, listy, notatki naukowe w ogromnych ilościach poniewierały
się w podwileńskiej Bykówce i Miednikach, służąc chłopom do rozpałki w piecu.
Część tych cennych rękopisów uratował od zagłady i przechowuje
w muzeum szkolnym nauczyciel w podwileńskich Miednikach
A. Olenkowicz. Żadna placówka naukowa ani w Litwie, ani w Polsce przez
dłuższy czas zbiorami tymi się poważnie nie interesowała. Od pewnego momentu
jednak spuścizna naukowa uczonego zajęła poważne miejsce w pracach historyków
litewskich Vytautasa Merkysa i Vytautasa Boguszisa, którzy przygotowali do
druku i wydali tom wspomnień i listów J. Łukaszewicza (J. Lukoševiczius,
Atsiminimai
ir laiškai, Vilnius 1982).
Dalsze prace są w toku.
Wróćmy jednak jeszcze do początku wieku XX. W roku 1902 przy życiu
pozostało tylko 13 z kilkudziesięciu uwięzionych narodowolców (m. in. Łopatin,
Starodworski, Karpowicz, Figner, Łukaszewicz). Wielu zmarło na suchoty i
szkorbut, dostało rozstroju psychicznego, w tym serdeczny przyjaciel
Łukaszewicza N. Pochitonow, innych znów amnestionowano. Teraz na każdego
więźnia przypadało 25 strażników, a utrzymanie każdego więźnia kosztowało ponad
7000 rubli rocznie… Mogło to wywołać smutny śmiech nieszczęśników, ale nie
pocieszało…
Chwila wolności jednak się zbliżała…
Jedna spośród trzech sióstr Łukaszewicza, panna Hanna, notowała w
dzienniku:
„Bykówka, 1905 r., 9 listopada, środa.
Józio, kochany nasz brat, może
wróci do nas po 18-letnim więzieniu i 8 miesiącach przebytych w twierdzy… Może
się uda go wziąć na porękę lub na Sybir wyślą, to zależy od starań. Siostry
wyjechały do Petersburga do brata Józieczka. Chciały one napisać proszenie,
żeby wziąć jego na porękę do siebie. Marysia pisała do mnie, że nasz Józiótek
już u nas będzie zwolniony zupełnie bez żandarmów. Konie naznaczyli przysłać we
wtorek 22 listopada do Kieny…”
„Sobota, 19 listopada.
Rano dziś posłałam Marcina do
Kieny po listy. W południe wrócił, przywiózł mi od sióstr listy, a jeden od
Józia naszego, pisany d. 7 listopada. Smutny, że nas nie ma… Siostry ledwo
widziały się w ten wtorek 15 listopada z drogim Józiem. Tyle formalności, że w
sobotę nie mogły się zobaczyć z nim. A gdy zobaczyły go, zmienił się mocno, tak
że na pierwszy rzut oka nie poznałam go, pisze Marysia do mnie. Ostrzyżony dość
krótko, włosy prawie zupełnie siwe i taka broda, która go starszym czyni. Oczy
żywe, serdeczne, jak za dawnych lat, ale jakaś bladość powleka czoło i robi
wrażenie, że jakoby to człowiek był nie z tego świata. To samo Stasiunia
pisała. Pół godziny trwało widzenie. Ach, jak bolesne, że nie mamy pieniędzy,
aby go ubrać i przywieźć mogły, pisały siostry…”
„21 listopada, poniedziałek.
Radość! Józiótek, drogi brat, w
Wilnie! Z siostrami 20 listopada z Petersburga przyjechał… Dziś rano Połujański
pojechał na naszych koniach… 10 rubli srebrem posłałam przez niego…”
„1905, 22 listopada.
Pierwszy wieczór powrotu Józeczka
do domu. Nie pamiętam żeby mi tak radośnie serce biło jak kiedy zatrzymał się
powóz i z pojazdu wyskoczył mężczyzna już siwiejący. Był to mój drogi Józio,
mój brat ukochany. Po 18 latach mogłam go uścisnąć, ucałować. Na ganku rzuciłam
się mu na szyję, on prawie mię uniósł w objęciach!… Ten pojmie moją radość, kto
kochać umie…
Wieczorem przy kolacji Józeczek
ucieszył się, że te mury Szlisselburgu, w którym tyle więźniów było, zakryli i
mieli więzienie obrócić na jakiś zakład. Rząd czuł się ku schyłkowi, cesarz
niepewny, a potem powoli odzyskał pewność siebie i znów dziś Szlisselburg
przepełniony politycznymi więźniami. Wszędzie rewizje, areszty, ale koniec
końcem na darmo więźniów politycznych nie poszła praca i poświęcenie…”
* * *
I znów wróćmy do dziennika egzaltowanej panny Hanci, do tego
autentycznego świadectwa czasu, w którym, jak to zwykle w życiu, sprawy wielkie
i małe splatają się w węzeł nie do rozwikłania.
„1907, 31 maja, wtorek.
Dawno, o, bardzo dawno pisałam,
rok i 7 miesięcy minęło od tej chwili radosnej, gdy na progu rodzinnym brata
powitałam! Zmienił się, tak wcześnie posiwiał… Och, co to była za radość moja,
nareszcie go uściskałam i przekonałam się, że żyje mój Józio ukochany, którego
nad życie kocham i nikogo tak nigdy nie będę kochała. Jakiż on dobry, serdeczny
braciszek! Rok i trzy miesiące z nami tu w rodzinnym domu przemieszkał… Cały
ten rok on był z nami. Wszyscy go odwiedzali i sam on jeździł do Wilna i
Oszmiany, korespondencję obszerną prowadził. Opuścił dom rodzinny 14 stycznia
1907 r. Pojechał do Petersburga, gdzie pociągnęła go wiedza i nauka. Co za
śliczne dzieła filozoficzne ponapisywał podczas swej bytności w Szlisselburgu.
Chciał je wydać i złożyć egzamin państwowy.
Otóż od stycznia w Petersburgu
tam zakwaterował u pani Debele, która do niego do Pietropawłowskiej Kreposti
przyjeżdżała i robiła rozmaite sprawunki… Listy jego do nas krótkie, tyle
pracował, złożył ślicznie egzaminy na kandydata nauk przyrodniczych. 20 maja
pisał do nas, że wyjeżdża na Kaukaz z Debelą. Może przyjedzie pod koniec lipca
na parę miesięcy, bo wykłada lekcje studentom w wolnym uniwersytecie i brał po
50 r.s. miesięcznie. Fundusz literacki po 100 r.s. miesięcznie przysyłał. Już w
druku jego prace filozoficzne. Debele to Żydówka. Mąż jej w zeszłym roku zmarł
na Kaukazie, a syn Lolo został 10-letni. Dina Debele cały ten rok zarzucała
miłosnymi listami do Józia, wabiła go do Petersburga. Teraz na Kaukaz powiozła.
Józeczek wspominał, że może się z nią ożeni, ale ma dosyć ostry charakter w
pożyciu. Pewno już żonaty wróci z Kaukazu… Ma już 50 lat…”
„6 października 1907 r.
Józieczek będąc w Szlisselburgu
nauczył się introligatorstwa i stolarstwa, zręczny do wszystkiego. Bardzo
pracowity i każdą rzecz systematycznie wykonywa, z oddaniem się. Czy on przy
pracy umysłowej, czy fizycznej wszystko wykona doskonale. Jak rok tu mieszkał z
nami - zaczął leczyć. Z początku, jak sobie pomógł jednemu drugiemu, tak ludzie
jak woda zaczęli płynąć do niego. Józeczek wtedy zaczął leczyć darmo, tak
starannie opatrywał, leczył wszystkich mężczyzn, kobiet, dzieci. Z rozmaitych
wsi się zjeżdżali, nawet z Wilna, Oszmiany, tak się sława jego rozeszła. Co
prawda pieniędzy nie żałował, w aptekach nabierał rozmaitych lekarstw, sam
urządzał. Porządnie Józeczek na te lekarstwa wydał pieniędzy, ale za to ileż to
wyleczył, ile rodzin uszczęśliwił… Tak się zbierało dziennie po osób 30 i więcej…”
Zostawmy na chwilę dziennik siostry Hanci i przytoczmy fragment
wspomnień Aleksandra Waszkowicza (ur. 1903) ze wsi Kurhany. „Mój dziadek Adam prowadził mnie do
Łukaszewicza jako do doktora. Do jego szli ludzie ze wszystkich stron. Jego
siostry tylko zdążały butelki płukać, a on sam robił lekarstwa z traw i ziółek.
Płaty za lekarstwo nie brał. Taki był dobry człowiek do ludzi biednych. Gdy we
wsi zachorował St. Dąbrowski, Łukaszewicz opatrzył ranę na nodze. Noga zagoiła
się i 20 lat nie dawała o sobie znać. Później znów odkryła się. Nikt jej
wyleczyć nie mógł. A Łukaszewicz już nie żył…”
I znów głos ma panna Hancia… „Dobry
nasz Józio. Tylko jedną ma słabość, zanadto jest dobry dla kobiet, a z tego
wyzyskały takie jak Debele. Już w takim wieku wdowa, bez pieniędzy, z 10-letnim
synem. Ciągle robiła mu starania, żeby pozwolono mieszkać w Petersburgu. A
listami, a miłosnymi obrzucała go…
Prędko rok ten minął jego pobytu
w domu. Co to za złote ręce, jak on wchodził w życie, jakich sobie
najrozmaitszych narzędzi sprowadził, majstrował, założył inspekty. W marcu
trzeba było łomem wybijać ziemię, sam pracował. Taki ładny ogródek urządził,
altanę wybudował, oranżerię wykopał sam. W pocie czoła pracował, żeby nam było
przyjemniej, tak się ucieszył swobodą odzyskaną… Łopatin zimową porą na dzień
jeden przyjechał, z Józeczkiem w twierdzy siedział on. Łopatin ruski, miły
wesoły staruszek. Opowiadał nam rozmaite przygody. Był i Noworusskij. Teraz on
pisze w Byłoje o życiu ich w Szlisselburgu. Tego lata
biedny Noworusskij miał wypadek. Jechał w Petersburgu na wiełosipiedzie, a
dorożkarz skręcił, wywrócił i złamał mu rękę, obojczyk. Biedny, długo
chorował…”
„14 stycznia 1908 r.
Wczoraj otrzymaliśmy list od
brata. Biedny Józieczek zmartwiony, umarł Popow, kolega po Szlisselburgu…”
A teraz zajrzyjmy do kilku nigdzie dotąd nie publikowanych listów
Józefa Łukaszewicza do swych sióstr. I w nich się odzwierciedla zarówno życie
osobiste, serdeczny stosunek do rodzeństwa, jak i cała ówczesna niespokojna
epoka.
„24 września 1908 r. Petersburg.
Kochane siostrzyczki!
Tylko co wróciliśmy do
Petersburga. Podróż nasza porządnie nas zmęczyła. Koło 200 wiorst zrobiliśmy
pieszo, a resztę jechaliśmy to konno, to na furach, po kolei, to na parostatku.
Wyszliśmy pieszo z katomkami na plecach. Pogoda sprzyjała. Droga wije się po
brzegu ślicznej huczącej rzeki w wąwozie. Ściany gór piętrzą się z jednej i z
drugiej strony rzeki i droga miejscami wybita na prostopadłych ścianach gór.
Bujna roślinność powoli ustępuje miejsca gołym skałom. Pierwszego dnia
przeszliśmy z górą 30 wiorst. Nocowaliśmy w skarbowym domu… Dolina Rionu
nadzwyczaj malownicza. Roślinność nosi południowy charakter. Pokrzepialiśmy się
dzikimi jabłkami i gruszkami, kisłym barbarysem. Orzechy włoskie już
dojrzewały. Z Kutaisu wyruszyliśmy koleją do Batumu. Przyjechaliśmy wieczorem.
Aleje z niewysokich palm. Morze falujące się. Pogoda jasna. Parostatkiem
wyruszyliśmy do Suchuma. Delfiny skaczą w wodzie, usiłują prześcignąć
parostatek. W Suchumie kąpałem się w morzu. Upał wielki. Opatrzyliśmy
botaniczny ogród i sad. Karmią tu bardzo skąpo - wszystko ze szczerym postem -
nawet bez ryby i śledzi.
Potem jechaliśmy do Noworosyjska, a stamtąd
do Esentuków i do Petersburga. W Petersburgu biorę się za pracę. Zamierzam
wydać drugą część Nieorganiczeskoj żizni, lecz
jeszcze nie wiem, czy zdążę zapracować na wydawnictwo.
Wasz brat Józef…”
A oto wyjątki z dalszych listów, dające świadectwo charakterowi i
sposobowi życia Józefa Łukaszewicza.
„Kochane siostrzyczki!
Serdecznie dziękuję wam za powinszowania
i prezent, obawiam się, aby wysyłając pieniądze nie poderwałyście waszą
gospodarkę, u was ich niewiele. Ostatni tydzień byłem bardzo zajęty. Miałem
kilka odczytów. Zdarzyło się tak, że pierwsze moje publiczne wystąpienie odbyło
sięw Górnym Instytucie przed zgromadzeniem specjalistów, na to wystąpienie
przyjechała wnuczka Mikołaja I. Tematem mojej mowy była Mechanika
skorupy ziemskiej. Potem miałem odczyty w uniwersytecie o ruchach
skorupy ziemskiej. Pozawczoraj też w uniwersytecie miałem odczyt z dziedziny
filozofii i psychologii. Sala była przepełniona, po prelekcji ciągnęły się
dosyć długie debaty. Aby mieć środki do życia będę pisał artykuły do pism
periodycznych. Oprócz tego pracuję w uniwersytecie - w geologicznym gabinecie.
Wszystko całkiem pochłania mój
czas. Wkrótce wyjdzie z druku pierwsza część mojej pracy O
nieorganicznym życiu Ziemi…
„Kochane siostrzyczki!
Już późna godzina, około pierwszej, siedzę
za stołem i piszę po odczycie, który tylko co miałem, w jednej z największych
sal w Moskwie - w Politechnicznym Muzeum. Odczyt szedł dobrze, zapraszają na
dalsze odczyty. Będę miał prędko odczyt w Mineralogicznym Towarzystwie, w
Górnym Instytucie. Zatem w styczniu prawdopodobnie w Mohylowie, a zatem
znowu w Petersburgu. W lutym wybiorę się na odczyty w stronę Wilna i Mińska.
Uściska was serdecznie wasz brat
Józef”.
Łukaszewicz jest w tym czasie niezwykle czynny naukowo. W latach 1911 -
1919 pracował w petersburskim Komitecie Geologicznym jako jego dyrektor. W 1915
roku wysunął hipotezę o tym, że istnieje więź konieczna między powstawaniem
lodowców a procesami kształtowania się gór. W 3-tomowej pracy O
nieorganicznym życiu Ziemi w języku rosyjskim, wydanej
1908-1911 w Petersburgu wysunął ideę zonalnego metamorfizmu skał górskich.
Otrzymał za to dzieło złoty medal Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego oraz
specjalną premię od Petersburskiej Akademii Nauk. Wniósł też istotny wkład w
wyjaśnienie problemu mechanizmu cyrkulacji materii w skorupie ziemskiej.
Uchodził wówczas za jednego z najpoważniejszych uczonych rosyjskich.
Występował z odczytami w Moskwie, Charkowie, Józówce,
Jekatierinosławiu, w całym kraju. Do sióstr w lutym 1912 roku napisał jednak: „Odczyty moje rozstroiły się.
W Saratowie policja zwleka z pozwoleniem. Również i z Nikołajewem i z
Chersonem nie przyszło do skutku. Czuję się zmęczonym i wybieram się do Was…”
Lecz nie do Miednik prowadzi go życie. Odbywa wiosną 1912 r. daleką podróż
naukową na Bliski Wschód.
„Kochane siostrzyczki!
Byłem w Turcji, Grecji, obecnie
znajduję się w Palestynie, będę w Afryce. Palestyna, to taka starożytność i
teraz chodzą w turbanach i długich ubraniach. Bób świętojański rośnie ogromnymi
drzewami. Fig wiele, pomarańcz mnóstwo. Olbrzymie kaktusy rosną drzewami. Grunt
w ogóle piaszczysty, po prostu mówiąc pustynie piaskowe i chodzić po głębokich
piaskach jest męcząco. Karawany wielbłądów spotykane na każdym kroku, dużo
osiołków, a koni nie ma. Arabowie ciągle wyprawiają turystom bakszysz (tj.
herbatę). Tyle mam wrażeń, że od nich aż się głowa kręci i trochę czuję się
zmęczonym. W Jaffie zaopatrzyłem się w pomarańcze, śliczne, ogromne, po 2 kop.
sztuka. Jaffa jest to królestwo pomarańcz. Dziś dużo chodziłem i porządnie
zmęczyłem się. Uwiązał się chłopak do mnie i nosi wszystko bakszysz. Dałem mu
kopiejkę, rozpatrywał uważnie, a potem cisnął z gniewem o kamień! Mało!
Mówię, niech idzie sobie z Panem Bogiem. Nie słucha i idzie śladem za mną.
Dałem mu turecką monetę metallis, potrzebuje więcej, nie chce brać. Wówczas
schowałem pieniądze i nic nie dałem.
Wkrótce opuszczę Syrię i Palestynę i udam
się do Afryki. Czym dalej będę odjeżdżał, tym trudniej będzie z korespondencją.
29 marca 1912 r.
Całuję was, brat
Józef”.
Później odbywa też Łukaszewicz jako geolog podróże do Chin, Japonii, do
polskich Tatr i Karpat; gromadzi przebogate kolekcje minerałów. Tak mijają
lata. W 1918 roku powstaje niezależna Rzeczpospolita Polska. Łukaszewicz wraca
do stron ojczystych. Jego siostra Hańcia zanotuje w dzienniku:
„4 października 1919 r.
Nasz ukochany Józieczek jest z
nami, przebrał się przez front z wielkim trudem. Zawitał z żoną w dniu 24
września 1919 r., we środę niespodzianie. Z Kieny Żydek przywiózł na jednym
koniu. Żona jego średnich lat i wzrostu średniego szatynka. Ożenił się
Józieczek z Anną Węcławowiczówną 21 sierpnia 1919 r. Zaraz po ślubie w podróż
do Bykówki. Przez front przejeżdżali, nic nie odebrali. Ukochany braciszek
zmizerniał, ale dobrze wygląda, wiele przecierpiał, cały czas wojny był w
Petersburgu, choć pensję dużą pobierał, ale ostatnie czasy głód cierpiał, wiele
przeniósł, posmutniał i posiwiał. I znów chorych do Józeczka przychodzi dużo,
jaj przynoszą za lekarstwa. Pomagamy mu ile możemy…”
„1920, 7 stycznia.
Chorych przyjmował wieczorem, a
dniem rysował mapy kory ziemi dla szkół. Józeczek miał nominację na profesora
do Warszawy, ale wolał zostać w Wilnie…”
Obejmuje stanowisko radcy ministerialnego i wizytatora szkół średnich w
sekcji Oświecenia Publicznego w Komisariacie Generalnym Ziem Wschodnich. Od 1
stycznia 1920 roku zostaje Łukaszewicz powołany na zastępcę profesora geologii
na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, a 1 lipca 1920 roku mianowany
profesorem nadzwyczajnym geologii fizycznej, na którym to stanowisku przetrwał
aż do śmierci 20 października 1928 roku.
W Wilnie pracuje w warunkach bardzo ciężkich. Warsztatu pracy nie było.
Od rana do nocy robi własnoręcznie modele krystalograficzne (bardziej
skomplikowanych nie można było dostać za granicą), tablice, mapy i inne pomoce
naukowe. Jest profesorem na katedrze geologii, jak również mineralogii i
krystalografii. Wykłady prowadzi do połowy 1926 roku.
Przy całym tragizmie jego życia, nie było w nim ani kropli żółci,
zniecierpliwienia, rozgoryczenia. Zawsze niezmiennie równy, łagodny charakter
(niezbity dowód wielkiej mocy wewnętrznej), miły i uprzejmy sposób obcowania z
ludźmi, pełen życzliwości i prawości, jednały mu powszechny szacunek i
sympatię. Przy tak wielkim bogactwie wiedzy był Łukaszewicz człowiekiem
wyjątkowo skromnym, pozbawionym najmniejszego śladu pychy czy zarozumialstwa.
Po zgonie spoczął na wieczne czasy w Wilnie, na cmentarzu Rossa. Często na jego
granitowym nagrobku zjawiają się świeże kwiaty, składane przez wilnian
pieczołowicie pielęgnujących pamięć o swym znakomitym ziomku, zasłużonym dla
nauki Polski, Litwy i Rosji.
Ludwik
Aleksander Młokosiewicz
Ten zasłużony dla nauki rosyjskiej i światowej badacz przyrody,
urodził się 25 sierpnia 1831 roku w Warszawie. Był synem generała w służbie
rosyjskiej Franciszka i Anny z Janikowskich. Ta rodzina, choć czysto
polska, nie okazywała raczej manifestacyjnie uczuć i tradycji patriotycznych,
panował w niej pozornie duch lojalizmu wobec władzy rosyjskiej. Lecz
przywiązywano w niej dużą wagę do życia kulturalnego, do literatury
i sztuki. Generałowa prowadziła salon, w którym często spotykała się
śmietanka intelektualna Warszawy, odbywały
się poważne i wyrafinowane rozmowy o najprzeróżniejszych zagadnieniach
politycznych, kulturalnych, naukowych i artystycznych. Kręcący się między
dorosłymi pojętny chłopczyk chłonął urywki zasłyszanych rozmów, razem z
dyskutantami głowił się po cichu nad pytaniami, do których rozważania musiałby
właściwie jeszcze długo dorastać. Tak czy owak już we wczesnych latach
orientował się Ludwik niezgorzej w wielu sprawach.
Na kierunek, w
którym pobiegły zainteresowania zdolnego chłopaka, wpłynął fakt, że rodzice
jego byli ludźmi zamożnymi. Posiadali duży majątek w Omęcinie w pobliżu
Szydłowca, gdzie szumiały obszerne lasy, rozpościerały się piękne łąki i pola,
a przy domu położone były oranżerie i cieplarnie. Wszystkie wolne dni i godziny
spędzał młodzian na obcowaniu z przyrodą. Żywił swego rodzaju mistyczny podziw
dla tej „świętej księgi”, jaką jest świat ożywiony. Miał Ludwik więc swój
własny ogródek, gdzie sam uprawiał rośliny. Miał też własny maleńki
zwierzyniec, w którym przebywało kilka oswojonych leśnych zwierząt, ptaszarnię,
a nawet nieduży staw z rybami.
Ojciec chętnie zabierał chłopca na zwykłe w tym środowisku polowania,
co było zajęciem aż nadto dla dziecka interesującym, tyle, że wcale nie radosnym.
Ludwik miał - jak to często bywa z dziećmi od urodzenia wrażliwymi - zbyt
życzliwe i miękkie serce: widok ustrzelonego zająca czy cietrzewia nieraz
wyciskał mu z oczu łzy... Matka w jeszcze większym stopniu niż ojciec
wychodziła naprzeciw upodobaniom i zainteresowaniom syna. Dzięki jej staraniom
zgromadzono w domu dość pokaźną biblioteczkę literatury przyrodniczo-naukowej,
kolekcję zasuszonych owadów, herbarium i inne zbiory mające budzić i zaspokajać
pęd poznawczy dorastającego chłopca.
Gdy Ludwik ukończył 11 lat, ojciec, który mimo wszystko pozostawał
przede wszystkim żołnierzem, oddał go do Aleksandryjskiego Korpusu Kadetów w
Brześciu nad Bugiem. Był to dla dziecka prawdziwy cios. Twardy porządek, duch
kastowości, sztywny esprit de corps, militarystyczna buta, żołnierska zupa suto
niekiedy „zaprawiana” muchami, dryl fizyczny i duchowy - to nie odpowiadało
jego subtelnemu usposobieniu. Z wielkim trudem znosił mały kadet swój
pożałowania godny los, który się jednak niebawem odmienił. W roku 1846, kilkanaście
miesięcy po zgonie ojca, Ludwik uprosił matkę, aby go jednak z Korpusu Kadetów
zabrała i w ten sposób powrócił znów do domu. Tutaj kształcono go prywatnie.
Szczególnie dobrze opanował kilka języków obcych, m. in. francuski i niemiecki.
Z chwilą
osiągnięcia pełnoletności Ludwik Młokosiewicz dobrowolnie zgłosił się do
wojska, prosząc, aby zezwolono mu odbyć służbę tam, dokąd często zsyłano
polskich powstańców - na Kaukazie, ciągle jeszcze nie spacyfikowanym, nadal
bronionym przez hardych górali przed wojskami carskimi. Lecz wcale nie
sadystyczna chęć zostania katem cudzej wolności i posiadaczem cudzych ziem
powodowała młodzianem. Zupełnie inne względy i perspektywy przyciągały jego
serce. Chodzi o to, że w latach poprzednich wiele się nasłuchał od powracających
z Kaukazu rodaków o niezwykłym pięknie i bogactwie tamtejszej przyrody.
Postanowił więc na własne oczy te cuda obaczyć...
Wkrótce też się znalazł w garnizonie położonym u stóp Wielkiego
Kaukazu, w najbardziej malowniczej części lewobrzeżnej Kachetii. W
garnizonie spotkał wielu rodaków. Wśród szeregowych najwięcej było zesłańców z
Polski i Litwy, uczestników powstań z 1830/31 i 1846 roku. Z tymi ludźmi,
wychowany w duchu lojalizmu wobec Rosji, nie
znalazł początkowo wzajemnego zrozumienia. Ale trzeba też pamiętać, że w
Kaukaskim Oddziale Imperatorskiego Towarzystwa Geograficznego
(organizacji jednocześnie naukowej i wojskowej) w Tyflisie (Tbilisi) było wielu
Polaków, którzy trafili tu dobrowolnie lub w ramach służby. Zajmowali oni
liczne stanowiska kierownicze. przypomnijmy chociażby, że w ciągu ponad pół
wieku godność prezesów Towarzystwa Geograficznego piastowali kolejno Józef
Chodźko i Hieronim Stebnicki. I to właśnie z nimi połączyła Młokosiewicza
bliska wieloletnia przyjaźń.
Kaukaz, a szczególnie jego dziewicza przyroda, zafascynowała młodego
oficera od pierwszych miesięcy jego tu pobytu. Natychmiast też rozpoczął prace
naukowo-badawcze. Za zgodą władz założył pierwszy na Kaukazie rezerwat przyrody
i w ciągu kilku lat tak go urządził, że specjaliści z Petersburga i z zagranicy
zachwycali się na widok tego 10-hektarowego cudu przyrody i... dzieła
porucznika Młokosiewicza. Ze zrozumieniem, współczuciem i sympatią traktował
młody naukowiec w mundurze miejscową ludność, opanował wkrótce jej język, uczył
kuracji przeciwmalarycznej itp.
Całe serce,
wszystkie myśli i wysiłki poświęcił czynieniu dobra, codziennej rzetelnej
służbie innym ludziom, osiągając w krótkim okresie piękne i zauważalne wyniki.
Jakże jednak był zaskoczony, gdy raz po raz zaczął zauważać w oczach niektórych
współpracowników jadowitą zawiść, z trudem maskowaną wrogość. Mija trochę
czasu, a intrygi i plotki tak się zagęszczają wokół młodego ideowca, że
powstaje konieczność jakiejś „ucieczki” z tego miejsca, od tych ludzi i ich oczu...
* * *
Jest to bardzo
często powstająca sytuacja tam, gdzie człowiek utalentowany usiłuje coś
zdziałać, i daje się ją zaobserwować w tym czy innym okresie życia każdej
wybitniejszej osobowości. Warto więc uczynić dłuższą wycieczkę w dziedzinę
psychologii społecznej, by się temu fenomenowi przyjrzeć bliżej. Otóż we
współczesnej psychiatrii funkcjonuje zarówno pojęcie „zespołu Kaina”,
utożsamiane z kompleksem cech patologicznych kryminogennych, jednoznacznie
negatywnych, jak i przeciwstawne mu pojęcie „zespołu Abla”, które wprowadził do
nauki Henri Ellenberger. To drugie pojęcie jest używane do opisu człowieka,
który odnosząc pewne sukcesy życiowe i zawodowe, zajmując określoną pozycję
społeczną czy naukową dzięki swej pracy, uzdolnieniom, inteligencji, twórczemu
zaangażowaniu - przyciąga do siebie negatywną uwagę innych
i nieoczekiwanie dla siebie staje się obiektem czarnej zawiści,
nienawiści, agresji, plotek, intryg, a tym samym zostaje ofiarą tych swoich
dotychczasowych osiągnięć i sukcesów. Taki twórczy człowiek staje się prawie
zawsze obiektem zapamiętałych na siebie nacisków nie tylko ze strony kolegów,
sfrustrowanych cudzą przewagą, ale i systemu społecznego, szczególnie jeśli
jest to system totalitarny. Naciski te są częstokroć tak silne, że w ogóle uniemożliwiają
rozwój i samorealizację wybitnej jednostki. „Zespół Abla” - jak pisze profesor
Jacek Skoczkowski - „to cierpienie z
powodu niemożliwości twórczego uczestnictwa w życiu społecznym, a jednocześnie
świadome dokonanie wyboru swojego postępowania, aby daninę z życia złożyć w
najlepszym twórczym wydaniu”. Jest to więc godna i normalna postawa
człowieka reagującego na niegodną i nienormalną sytuację społeczno -
psychologiczną i polityczno - moralną.
Drogi jej
realizacji mogą być różne: od zaangażowania się w ruch protestacyjny do
dyskretnego usunięcia się w cień, by móc niejako na odludziu oddawać się
ulubionej pracy i działalności twórczej, naukowej bądź artystycznej.
* * *
Dlaczego
jednak ludzie wybitni tak często są nie tylko nie doceniani, lecz wręcz
zaszczuwani przez swe bliskie otoczenie? jest to pytanie o wielkiej doniosłości
w przekroju ogólnoludzkim i odpowiedź na nie musi sięgnąć do pewnych praw
funkcjonowania psychiki człowieka.
Otóż jest tak,
że wielkość ludzka - przecież szalenie niezwyczajna w morzu bezbrzeżnej
przeciętności - jest zadziwiająco zwyczajna w swej prostocie. Przedłużające się
obcowanie z wielkością prowadzi do jej jakby uzwyczajnienia. Każdy człowiek -
nawet najwybitniejszy - jest przecież tylko człowiekiem. Ma jakieś swe
powszednie, zwykłe, nieraz mało sympatyczne czy pospolite cechy, które -
zważywszy ludzką odruchową zawiść i nieprzyjaźń w stosunku do wszystkiego co
ich przewyższa - wysuwa się w oczach gminu na pierwszy plan i pozbawia w
mniemaniu otoczenia „autorytetu” znakomitą jednostkę. Ale sprawa ma też inny,
bardziej ogólny i głęboki aspekt. „Cud
powtarzający się staje się czymś zwykłym” - twierdził św. Augustyn - „Miracula assiduitate viluerunt”. I
dalej: „To co jest dostępne, nie jest
cenione” - „Vile est, quod licet”. Któż z ludzi dziwi się dokonującemu się
ciągle w przyrodzie faktowi fotosyntezy, które w istocie swej jest cudem, ale
ponieważ jest to cud funkcjonujący ciągle, nie wywołuje żadnych emocji.
A poczęcie nowego życia na skutek zapłodnienia - czyż nie jest ono w
istocie nie mniej cudowne, niż religijny „fakt” niepokalanego poczęcia? Ale
przecież nikt (prócz ludzi zarażonych bakcylem filozofowania) się temu nie
dziwi. Co więcej, im umysł bardziej pospolity, tym bardziej „naturalne” są dla
niego cudowności tego świata. A przecież już samo istnienie wewnętrznie
uporządkowanego konkretu, chociażby to był kamyk morski, kwiatek rumianku czy
łaszczący się do dziecka czarny kot, jest dla człowieka myślącego czymś
cudownym. Jest to bowiem zawsze punkt styczności tego co jest zmysłowo
postrzegalne z tym, co jest umysłowo nie do pomyślenia, z Wielką Tajemnicą. W
tym też sensie trzeba widocznie rozumieć zdanie A. Einsteina o tym, że „wszelka fizyka jest metafizyką”.
Najbardziej zadziwiające w świecie jest to, że on istnieje - i to właśnie jako
coś harmonijnego i „rozumnego”.
Aby jednak
zauważyć rozum we Wszechświecie, trzeba samemu go mieć. Aby docenić wartość
wielkiego człowieka, trzeba samemu mieć coś z tej wielkości. Niestety,
metafizyków wśród ludzi jest o wiele mniej niż „fizyków”, to jest tych, którzy
niczemu się nie dziwią. Dlatego nikt nie jest prorokiem w swojej ojczyźnie i
dlatego też nie ma bohatera dla lokajów. Ale nie dlatego, że on nie jest
bohaterem, lecz dlatego, że oni są lokajami.
Czołgający się
płaz nie może przeżywać szczytnego uniesienia towarzyszącego podniebnemu lotowi
orła, a pająk nie jest w stanie przeżyć piękna procesu poznania matematycznego,
które instynktownie stosuje (precyzyjniej od każdego architekta) w toku snucia swej
pajęczyny. Człowiek duchowo ubogi, lub zubożały na skutek własnej gnuśności,
nie może domyślać się w swych bliźnich tego wewnętrznego bogactwa, którego sam
nigdy nie zdobył lub dawno utracił. Taki człowiek, a jest to człowiek masy, nie
doświadcza olśnienia wielkością, nie budzi ona w nim nie tylko uwielbienia, ale
nawet uszanowania. Kto nie doznaje wielkości w sobie, nic o niej nie wie, ten
nie jest zdolny zauważyć jej w innych. Niuans kolejny problemu polega na tym,
że potencjalna wielkość każdego człowieka wyradza się u faktycznie małego
osobnika w wybujałą ambicję, która po swej porażce nie daje za wygraną:
poszukuje gorączkowo dla siebie jakiejś wielkości, lecz znajduje ją tylko w
namiastce naśladownictwa postawy zewnętrznej, gestów, głosu, „stylu”. Miejsce
rzeczywistej wielkości duchowej zajmuje w takim człowieku marny blichtr
zewnętrznej okazałości, a próżne pochlebstwa starczą za prawdziwe, rozumne
uznanie. Ta, często nieuświadamiana, naiwna, pozbawiona samokrytycyzmu
kompensacja braku rzetelnej wartości przeradza się niekiedy w równie
nieprzytomne szkodzenie naprawdę wybitnemu człowiekowi - także ze strony
najbliższego otoczenia. Niekiedy żony znakomitych mężów żywiołowo szkodzą swym
małżonkom w ich twórczej aktywności. Przykładów tej irracjonalnej zawiści
(motywowanej zupełnie racjonalnymi pobudkami) życie dostarcza więcej niż
trzeba, że wspomnieć tylko o tym, jakich przykrości doznawali od swych żon, a
nawet dzieci, tak wielcy intelektualiści, jak Sokrates, Platon, Adam
Mickiewicz, Lew Tołstoj czy Iwan Franco.
Ludzie mierni,
tzw. „prości ludzie”, są często po uszy zakochani w sobie, strasznie wrażliwi
na tle własnej wartości oraz zawistni i okrutni w stosunku do kogoś, kto coś
znaczy. I odwrotnie, im człowiek jest lepszy, im pełniej i wszechstonniej
rozwinął swą osobowość, tym silniejsza ożywia go życzliwość do wszystkich i do
wszystkiego. Kocha swe otoczenie, chce być mu pożytecznym, promieniuje na niego
swą duchowością, chce je uszczęśliwić i uwznioślić. Bonum est diffusivum.
Gdy człowiek
przez swą małość, ubóstwo wewnętrzne i nędzę moralną degraduje swą osobowość,
zacieśnia własne horyzonty myślowe do egoistycznych interesów materialnych,
wówczas zatraca istotę swego człowieczeństwa. Szczególnie wyraźnie uwypukla się
to na przykładzie zmysłowców, ludzi, którzy robią kult wokół jakiejś jednej
czynności życiowej: jedzenia, picia, gromadzenia bogactw, spraw płciowych itp.
Tacy ludzie są zawsze „zepsuci”, drażni ich czystość, moralna prawość i
bezinteresowna uczynność; żywiołowo nienawidzą i instynktownie dążą do poniżenia,
zdeptania, upodlenia, za wszelką cenę zniszczenia wszystkiego, co jest czyste,
dobre, szlachetne. Wszystko przykrajają do własnych miar i wymiarów, wszystko
interpretują jako przejaw „zamaskowanych” złych stron natury ludzkiej.
O ile dla
człowieka prawego czyjaś wielkość staje się wezwaniem do wzrostu, do wznoszenia
się na szczyty człowieczeństwa, dla nikczemnika jest ona - jako kontrastująca z
jego własną istotą - rażąca i nieznośna. Szuka więc namiętnie okazji, by ją
szczuć, wyśmiewać, prześladować. W ten sposób małość mści się na wielkości za
uczucie poniżenia, którego doznaje w zetknięciu się z nią, za uświadomienie
sobie własnej nędzy i nikczemności.
Jest to bodaj
powszechne prawo psychologiczne, że człowiek zły odruchowo nienawidzi dobrego,
głupi rozumnego, podły szlachetnego, zawistnik wspaniałomyślnego, nędzny
bogatego, niesprawiedliwy sprawiedliwego, niegodziwy uczciwego. Jest to
nienawiść irracjonalna, instynktowna, nie wymagająca motywacji, mimo iż pozorów
motywacji szukająca. Kończy się ona, a raczej realizuje, w prześladowaniu dobra
przez zło, prawdy przez fałsz. A jeśli zważyć, że nienawiść do ludzi wzmaga się
w miarę, jak ich krzywdzimy, to nic dziwnego nie zauważymy w fakcie
straszliwego zaszczuwania aż do śmierci wielu wielkich ludzi. Wydaje się, że
niektóre narody wytworzyły nawet taki typ państwa, którego podstawowa funkcja
polega na niszczeniu wszystkiego, co jest wybitne, barwne, nieszablonowe,
zindywidualizowane.
Działa w tej
sferze i inna prawidłowość psychologiczna: każdy widzi świat i ludzi poprzez
pryzmat własnej duszy, przez to, kim jest sam, jakie ma doświadczenia życiowe.
Oceniając innych człowiek zawsze zdradza, kim jest sam. Szukający swego
interesu cwaniak naigrawa się sobie z rzekomej głupoty tego, kto jest uczynny i
ofiarny. Brutalny cham uważa za słabość wszelkie przejawy delikatności i
kultury. Rogacz lub babiarz (najczęściej w jednej osobie) zapamiętale
rozpowiada o zdradach małżeńskich innych, by stworzyć „tło” zwyczajności dla
własnej sytuacji. Nałogowy kłamca i pozer nieufnie słucha i podejrzliwie
obserwuje innych. Złodziej jest pewny, że wszyscy są nieuczciwi. Zachłanny
sknera dziwi się cudzej rozrzutności lub... zachłanności. Pijak albo podziwia
wyczyny sobie podobnych, albo je... potępia, szczególnie w chwili, gdy ma kaca.
Człowiek prawy
natomiast nie podejrzewa nawet często z jak bezdennym bagnem ma do czynienia
stykając się z ludźmi. Obcy wszelkiej nikczemności nie wie o jej obecności u
innych i pada ofiarą własnej naiwności, zanim gorzkie doświadczenie życiowe nie
nauczy ostrożności. Ale i wówczas będzie się raz po raz „staczał” do poziomu
swej wrodzonej czystości, aż w latach późnych zyska miano „starego durnia”.
Lepiej jednak być takim „durniem” niż „mądrym” według wyobrażeń nieświadomego
motłochu. Człowiek szlachetny jest wewnętrznie przeświadczony o tym, że w
każdej istocie ludzkiej tkwi coś Niezniszczalnego, jakieś podobieństwo do
Świętości, każda więc z nich szanuje impulsywnie i w sposób naturalny inną, nie
jako funkcję funkcji społecznej, lecz jako wartość samoistną. Oczywiście, w
oczach świętego świat nie koniecznie musi się składać z samych świętych,
gdyż „świętość” łączy się nie z głupotą, lecz raczej z bystrą trzeźwością; ale
tak już jest, że człek dobry widzi ludzi ze strony najlepszej przede wszystkim,
jakby przekazując część własnej wartości temu, kogo ocenia. Intuicyjnie też
wie, że jedynie rozumny stosunek do świata i ludzi stanowi życzliwość.
Zaprzeczeniem
tej postawy jest zawistne prostactwo. W każdym bądź razie zawsze jest tak, że
powierzchownie poznając ludzi przez pobieżne kontakty życiowe, podświadomie
uzupełniamy liczne braki poznawcze doświadczeniem pewnej świadomości siebie.
Dlatego ani wielkość nie czuje się komfortowo wśród małości, ani małość nie
może spać spokojnie w obliczu wielkości...
* * *
A więc w pewnej chwili atmosfera wokół L. A. Młokosiewicza tak się
zagęściła, że normalna praca stała się niepodobieństwem. Oddalenie się jest
dobrym lekiem na takie sytuacje, jak już zauważyliśmy. I oto w roku 1862 Ludwik
A. Młokosiewicz udaje się na wyprawę naukową, której trasa liczy kilka tysięcy
kilometrów. Podróż prowadzi do Persji, do Beludżystanu, przez leśne ostępy i
stepy bezkresne, przez góry skaliste i doliny przepaściste, przez pustynie
„ożywiane” tylko mirażami i ruchem rozżarzonego przez słońce piasku. W obliczu
tak ogromnych i potwornych potęg przyrody jakże śmieszne, nędzne, politowania
godne okazują się ludzkie ambicje, pretensje, niesnaski...
W trakcie
podróży Młokosiewicz dosłownie się rozczytuje w wielkiej świętej Księdze
Natury, gromadzi przebogate zbiory flory i fauny, które zamierza następnie
przekazać uniwersytetom Cesarstwa Rosyjskiego. Jakże znowu jest zaskoczony, gdy
tuż po przekroczeniu przez jego karawanę, wiozącą nieprzebrane skarby naukowe
do kraju, granicy irańsko - rosyjskiej zostaje... aresztowany.
Oskarża się go
o uczestnictwo w polskim ruchu podziemnym. Był to rok 1863, rok wybuchu
Powstania Styczniowego, rok manii prześladowczej i histerii antypolskiej
w Państwie Rosyjskim. Nie udało się władzom niczego Młokosiewiczowi
udowodnić, zostaje jednak mimo to wyrokiem sądu administracyjnego zesłany na
sześć lat do guberni woroneskiej.
Po tych perypetiach wrócił ponownie do Łagodechów i od 1879 do 1897
roku pełnił tu obowiązki leśniczego, oddając się badaniu miejscowej flory i
fauny. Wyselekcjonował też w Zachodniej Gruzji subtropikalne odmiany herbaty,
cytryn i pomarańczy do dziś tu uprawiane.
Największym
jednak osiągnięciem Ludwika Młokosiewicza było odkrycie i opisanie ponad 60
nowych, nieznanych dotąd nauce roślin i zwierząt. Zajrzyjmy do katalogów
międzynarodowych, a znajdziemy w nich takie dźwięczne nazwy łacińskie jak
Paeonia Młokosiewiczi, Tetrao Młokosiewiczi, Dasypoda Młokosiewiczi, Salamandra
Caucasica Ml., Hepialus Młokosiewiczi Rom. i kilkadziesiąt innych. Na jego
cześć Wł. Taczanowski nazwał także w 1876 roku nowo przez siebie opisany
gatunek cietrzewia Lyrurus mlokosiewiczi.
Dość rzadki
to fakt, żeby człowiek nie posiadający dyplomu w określonej dziedzinie wiedzy,
osiągnął w niej tak znaczące sukcesy, że imię jego na zawsze wpisane zostało do
annałów nauki światowej. A stało się tak dzięki jego nadprzeciętnym
zdolnościom, ogromnej erudycji, niespożytej energii i pracowitości. Dodajmy
też, że utrzymywał kontakty listowne z wielu wybitnymi uczonymi swego czasu,
był członkiem - korespondentem Petersburskiej i kilku zagranicznych Akademii
Nauk, członkiem Kaukaskiego Towarzystwa Rolniczego, Klubu Alpejskiego i
Towarzystwa Przyrodników w Tbilisi, posiadał złote i srebrne medale
różnych towarzystw naukowych. Opublikował w periodykach rosyjskich dużą ilość
tekstów naukowych (około 50) i popularnonaukowych. Do najważniejszych
w języku rosyjskim należą: poświęcone zagadnieniom ochrony przyrody Pricziny
iscziezanija poleznych żiwotnych i miery borby s etim złom (1894)
oraz fenologiczne Zamietki o cwietienii rastienij w okriestnostiach
miestieczka Łagodechi Signachskogo ujezda (1897).
Po polsku
Młokosiewicz umieścił kilka krótszych tekstów w czasopiśmie Wędrowiec
oraz Przyroda
i Przemysł.
Ludwik A.
Młokosiewicz był pionierem ochrony przyrody na Kaukazie i w Rosji. Tadeusz i
Wacław Słabczyńscy konstatują w Słowniku podróżników polskich
co następuje:
„Młokosiewicz był zapalonym
działaczem na polu ochrony przyrody. W pismach nadsyłanych do Akademii Nauk w
Petersburgu zwracał np. uwagę na zjawiska powodujące
niszczenie naturalnej przyrody na Kaukazie. Już po jego śmierci, ale w głównej
mierze dzięki jego staraniom, utworzono w 1913 na Równinie Kachetyjskiej
Rezerwat Łagodechski. Odegrał też dużą rolę w rozwoju rolnictwa i hodowli na
Kaukazie. Wprowadził m. in. do uprawy roślinę włóknodajną rami i hurmę
wschodnią. Należał do pionierów uprawy
herbaty, oliwek, cytryn i bawełny oraz rozwoju jedwabnictwa
i pszczelarstwa”.
Wymowny jest
fakt, że Młokosiewicz zorganizował i prowadził również pierwszą w Gruzji
szkołę rolniczą, w której wykładano po gruzińsku. Do dziś górale Kaukazu
z wdzięcznością wymieniają imię naszego rodaka. Jeden z miejscowych
mieszkańców wspominał: „Historię Gruzji
kojarzył Młokosiewicz z historią Polski. Poświęcenie w służbie gruzińskiego
narodu traktował jako poświęcenie dla swojego polskiego narodu”. Uważał,
jak wielu jego ziomków, że jeśli służy sprawie sprawiedliwości i wolności,
służy sprawie Polski; nawet będąc od niej o tysiące wiorst oddalonym.
Nie zapomniał
zresztą nigdy Młokosiewicz o swej dalekiej ojczyźnie. Dzięki jego staraniom
Muzeum Branickich i Warszawski Gabinet Zoologiczny otrzymały wiele okazów
świata roślinnego i zwierzęcego. (Dziwić się trzeba, że ani wielotomowa Encyklopedia
Powszechna PWN, ani Dzieje nauki polskiej
Macieja Iłowieckiego nawet słówkiem nie wspominają tego znakomitego badacza
przyrody).
L. Młokosiewicz był człowiekiem rzadkiego gatunku. Także jeśli chodzi
o życie rodzinne. Mieli Młokosiewiczowie aż jedenaścioro dzieci. Będąc
zagorzałym miłośnikiem pieszych wędrówek i idei „powrotu do natury”, zaszczepił
głowa rodziny wszystkim domownikom pasję do alpinizmu i turystyki. Gdy tylko
pozwalała na to pogoda i okoliczności służbowe, sprzed domu Młokosiewiczów
wyruszała - ku zachwytowi miejscowych Lezginów - 13-osobowa karawana, która
wkrótce znikała w pobliskich górach i lasach. Jak tylko kolejne dziecko
osiągało wiek, który pozwalał utrzymywać ciało w pozycji pionowej,
dołączało natychmiast do tych rodzinnych wycieczek. W odludnym miejscu rozbijano
namioty i mieszkano przez kilka dni. Starsi synowie zajmowali się polowaniem,
młodsi i córki pomagałi ojcu zbierać i preparować rośliny i owady.
Nie trzeba specjalnie podkreślać, jak dobry wpływ na dzieci miał ten
styl życia. Nieprzypadkowo starsza córka Młokosiewicza Julia była pierwszą
kobietą, która stanęła (1889) pod samym szczytem Wielkiego Araratu (tylko
szalejąca burza nie pozwoliła jej na pokonanie kilkunastu ostatnich metrów).
Poszła w ślady ojca i również została - jak i pięciu dalszych z rodzeństwa -
badaczką flory i fauny Kaukazu. To na jej cześć nazwano opisany przez nią
pierwiosnek kaukaski „Primula Juliae”.
Od 1879 do
przejścia na emeryturę w 1897 r. był Młokosiewicz leśniczym w Łagodechach.
Zmarł 4 sierpnia 1909 roku w górach Dagestanu podczas jednej z wędrówek
naukowych.
Genadiusz
Newelski
Profesor Aleksander Aleksiejew w książce poświęconej temu człowiekowi
stwierdzał: „Historia badania i
zagospodarowywania Dalekiego Wschodu na wieczne czasy pozostanie związana z
imieniem znakomitego żeglarza, admirała Genadiusza Newelskiego i jego
bohaterskich współtowarzyszy. Im dalej pod względem czasowym stoją od nas ich
nieśmiertelne czyny, tym bliższe i droższe stają się nam postacie tych
„Rosyjskich Kolumbów” wieku XIX”...
W podobny sposób pisał
o admirale Antoni Czechow: „To był
energiczny człowiek o gorącym temperamencie; wykształcony, ofiarny,
serdeczny, do głębi duszy przeniknięty swą ideą i wierny jej fanatycznie, bez
zarzutu pod względem moralnym. Ktoś, kto go znał, twierdził, że bardziej
prawego człowieka nie spotkał w swoim życiu. Na wybrzeżu wschodnim i na
Sachalinie zrobił błyskotliwą karierę w ciągu zaledwie pięciu lat”... Lecz
zacznijmy od początku.
W archiwach moskiewskich zachowały się przywileje cara Aleksego
Michajłowicza Romanowa z 1642 roku na dobra Drakino, leżące w guberni
kostromskiej, nadane Jerzemu Janowiczowi (Gieorgiju Iwanowiczu) Newelskiemu za
to, że ten szlachcic podczas wyprawy myśliwskiej zasłonił własnym ciałem
monarchę przed wściekłym atakiem zranionego niedźwiedzia, a następnie dobił nożem
ryczącą bestię... O sto lat później Aleksy Wasiljewicz Newelski, jako chorąży
elitarnego Pułku Preobrażeńskiego, z którego Katarzyna II dobierała sobie
kochanków, uzyskał od cesarzowej potwierdzenie przywileju na dobra Drakino i
dalsze nowo nadane posiadłości.
Skąd jednak i kiedy na ziemiach głębokiej Rosji zjawili się dworzanie o
tak swojsko dla ucha polskiego brzmiącym nazwisku? Oddajmy ponownie głos
profesorowi Aleksandrowi Aleksiejewowi:
„Newelscy to starożytny ród
szlachecki, który się usadowił w Ziemi Kostromskiej w XVI wieku. Na podstawie
zachowanych dokumentów można ustalić, że pierwsi Newelscy zjawili się na
służbie w Państwie Moskiewskim jako „wychodźcy z Polski”. Od samego zjawienia
się w granicach Państwa Moskiewskiego przy Iwanie IV wszyscy przedstawiciele
familii Newelskich zaczynając od Grigorija Newelskiego, byli zobowiązani do
pełnienia służby wojskowej. Pierwszym z Newelskich, który służył na morzu, był
Grigorij Dmitrijewicz Newelski - bosman za Piotra I. Większość Newelskich, jak
i inna szlachta XVIII wieku, rozpoczynała zazwyczaj służbę od rangi szeregowca
we wczesnym dzieciństwie, a podawała się do
rezerwy w charakterze sierżantów, kaprali, chorążych i o wiele rzadziej
- w rangach bardziej wysokich”. Oficerami marynarki rosyjskiej byli dziad
Genadiusza Aleksy oraz ojciec Iwan. (Ciekawe, że wśród sąsiadów i krewnych,
ziemian Guberni Kostromskiej, było bardzo wiele rodzin, których przodkowie
przybyli do Rosji z Polski, otrzymali tu w ciągu XVI - XVII wieku nadania
ziemskie i choć zupełnie się zruszczyli, to jednak jeszcze w XIX wieku chętnie
podkreślali swe polskie pochodzenie. Do takich należeli Koźlaninowowie,
Lermontowowie, Pisemscy, Achmatowowie i szereg innych).
Tak więc żeglowanie po morzach od paru wieków było tradycją rodzinną
domu, i każde kolejne pokolenie niejako w sposób odruchowy przymierzało
się do kariery morskiej. Aż wreszcie długotrwałe aspiracje rodu zostały
uwieńczone osiągnięciem szczytu - Genadiusz Newelski został admirałem Marynarki Wojennej Cesarstwa
Rosyjskiego.
Urodził się on 23 listopada (7 grudnia) 1813 roku w rodzinie - rzecz
oczywista - oficera rosyjskiej marynarki wojennej. Matka jego, Maria z domu
Połozowa, wyróżniała się wśród miejscowego obywatelstwa niesłychanie
popędliwym, despotycznym i bezwzględnym usposobieniem: trafiła nawet pod sąd za
doprowadzenie szykanami do samobójstwa młodej chłopki poddanej. Nieraz
doświadczał na sobie ciężkiego charakteru matki i mały Gienek.
Gdy chłopiec miał 10 lat, zmarł ojciec, a Genadiusz wiele czasu
spędzał w towarzystwie wuja, także emerytowanego oficera morskiego, który
zaszczepił mu tęsknotę i marzenia o dalekich podróżach na falach oceanu
światowego. W wieku 15 lat został młodzian uczniem Morskiego Korpusu Kadetów w
Petersburgu, którego dyrektorem był wówczas słynny J. Kruzensztern. W roku
1836, po ukończeniu zarówno Korpusu, jak i Kursów Oficerskich (przemianowanych
później na Akademię Morską) G. Newelski rozpoczął w randze lejtnanta
służbę pod banderą wielkiego księcia Konstantego. Później admirał wspominał: „Miałem szczęście służyć razem z Jego
Cesarską Mością od roku 1836 do 1846 na fregatach „Bellona” i „Aurora” oraz na
statku „Ingermanland”. W ciągu 7 lat byłem stałym oficerem dyżurnym Jego
Cesarskiej Mości. Podczas uzbrajania statku „Ingermanland” w Archangielsku
byłem pomocnikiem Jego Cesarskiej Mości jako starszego oficera”...
W tym czasie pływał młody lejtnant na morzu Bałtyckim, Północnym,
Białym, Śródziemnym i innych, zgłębiając
tajniki sztuki żeglarskiej pod kierunkiem słynnych F. Littke’go
i F. Łutkowskiego.
21 sierpnia 1848 roku z Kronsztadu wyruszył wojskowy okręt
transportowy „Bajkał” z ładunkiem dla Kompanii Rosyjsko - Amerykańskiej i
skierował się do północnej części Oceanu Spokojnego. Starszym oficerem załogi
był lejtnant Piotr Kozakiewicz. Po 8 miesiącach i 23 dniach podróży statek
zarzucił kotwicę w porcie Pietropawłowsk. Ładunek został dostarczony odbiorcom,
a kapitan - lejtnant Newelski podjął na własną odpowiedzialność ryzyko prac
naukowo-badawczych w tym regionie. Dokładnie zostały opisane obszerne tereny wyspy
Sachalin (to właśnie Newelski ostatecznie ustalił wyspowy, a nie półwyspowy
charakter tego lądu), wybrzeża kontynentalnego, dorzecza Amuru. Jednym z
wniosków Newelskiego było twierdzenie o możliwości żeglugi statków wojskowych
na Amurze.
Jeśli chodzi o kroki praktyczne, to młody oficer założył wojskowy punk
obserwacyjny, który nazwał na cześć cesarza Rosji Nikołajewskiem. Później
powstało tu duże i ważne pod względem strategicznym miasto o nazwie Nikołajewsk
- na - Amurze, przemianowane przez bolszewików na Komsomolsk - na - Amurze.
Centrala petersburska po kilku miesiącach braku wiadomości ze statku
„Bajkał” wyprawiła na jego poszukiwanie kolejne dwie ekspedycje, które jednak
nikogo nie odnalazły. Dopiero 1 września 1849 roku Newelski dobił do
brzegu w porcie Ochotsk i złożył władzom relację ze swego mającego
doniosłe znaczenie naukowe, polityczne i militarne - ale przecież
samowolnego - wyczynu. W Ochotsku nikt o niczym nie mógł decydować i Newelski
odpłynął do Petersburga, gdzie z jednakowym prawdopodobieństwem mógł się
spodziewać zarówno nagrody i awansu, jak i oddania pod sąd. W stolicy Imperium
wcale nie czekano na niego z różami. Stołeczni intryganci zinterpretowali
jego czyn jako drastyczny przykład łamania dyscypliny wojskowej. Rada Ministrów
podjęła decyzję o zdegradowaniu Newelskiego do rangi szeregowca
i pozbawieniu wszelkich posad państwowych. Na szczęście jednak jeden
z dygnitarzy dokładnie zreferował sprawę cesarzowi, który kazał dostarczyć
sobie oryginał tekstu zawierającego postanowienie ministrów, i po zapoznaniu
się z tym dokumentem unieważnił go, pisząc własnoręcznie: „Postępek Newelskiego
jest odważny, szlachetny i patriotyczny, a gdzie raz podniesiono sztandar
rosyjski, nie powinno się go już opuszczać”. W ten sposób ocalono zarówno
Nikołajewsk - na Amurze, jak i karierę młodego oficera.
* * *
„Wielką jest rzeczą panowanie na morzu”
- zauważał Tukidydes w Wojnie Peloponeskiej...
W połowie XIX wieku rozległe połacie lądowe i morskie nad Amurem
stanowiły swego rodzaju „ziemię niczyją”. Przed wieloma wiekami należały do
Chin, ale te, osłabione i pogrążone w marazmie, wówczas prawie nie
zwracały na nie uwagi. Natomiast coraz uważniej spoglądały tu Wielka Brytania,
Francja i Stany Zjednoczone Ameryki, potencjalnie mogła po nie sięgnąć także
Japonia. Lecz szczególną uwagę skierowało tu Państwo Rosyjskie, roszcząc sobie
prawo do ziem, po których już była przeszła stopa odkrywców W. Pojarkowa,
E. Cholarowa, G. Wasiliewa i in.
Jak wiadomo, Rosja z reguły uważała za własne wszystkie tereny, do
których sięgnęły zbrojne oddziały kozackie. Do Nadamurza zaś one już dotarły.
Jednak trzeba było się liczyć także z aspiracjami innych już
wymienionych powyżej państw.
Dla Rosji opanowanie koryta i ujścia Amuru posiadało ogromne znaczenie
wojskowo - strategiczne i handlowo - gospodarcze, stąd bowiem prowadziła
najkrótsza droga na bezkresne przestworza Pacyfiku.
Po tym, gdy cesarz wysoko ocenił działania Newelskiego, awansowano go
na kapitana drugiej, a wkrótce i pierwszej rangi (odpowiednik pułkownika w wojskach
lądowych).
W 1850 roku Newelski ponownie ląduje na rosyjskim Dalekim Wschodzie,
mając prawdopodobnie poufne zlecenie kontynuowania podjętych przez się prac
badawczych i wywiadowczych, mających na celu ustalenie warunków zajęcia
ujścia Amuru przez okręty bojowe rosyjskiej marynarki wojennej. Oficjalnie
ogłoszono, co prawda, że zabroniono mu obsadzania ujścia Amuru załogami
rosyjskimi, ale faktycznie właśnie to polecono, co też pełen energii i odwagi
oficer zdecydowanie i skutecznie przeprowadził.
W latach 1851 - 1856 Newelski pracował na Dalekim Wschodzie (Kraj
Nadamurski, Ussuryjski i Amurski, wyspa Sachalin), podejmując wysiłki
zmierzające ku temu, by region ten został integralną częścią Cesarstwa
Rosyjskiego. Musiał pokonywać ogrom trudności materialnych, wrogość miejscowej
ludności, intrygi Mandżurów i rodzimych biurokratów. Przejawiał podziwu godną
konsekwencję w działaniu, twardość ducha i charakteru, wielkie męstwo i
nieugięte dążenie do raz postawionego celu. Był człowiekiem przewidującym i wnikliwym,
kazał m. in. swym współpracownikom uważnie się zapoznawać z obyczajami
gilackiej ludności tubylczej, szanować ich zwyczaje i wierzenia. Kazał: „nie pozwalać na narzucenie tubylcom
naszych obyczajów, nawet gdyby się nam wydawało, iż - w naszym przekonaniu -
byłyby dla nich dobroczynne”... Chodziło tu chyba zarówno o zręczność
polityka, umiejętnie obmyślającego taktykę swych działań, jak i o pewną
tolerancyjność usposobienia Newelskiego.
* * *
Wielką podporą i prawdziwą przyjaciółką Newelskiego była jego młoda
żona, z domu Jelczaninowa, poślubiona przezeń w Irkucku, która postanowiła
pójść razem u nim w nieznane i dzielić z wybrańcem swego serca jego
niesłychanie trudny los. Istotnie, razem z nim przemierzyła w ciągu kilku lat
ponad pięć tysięcy kilometrów, żyjąc w warunkach bardziej niż
spartańskich. Urodzona po drodze córeczka Katarzyna nie wytrzymała trudów
takiego życia i zmarła. Rodzice kontynuowali swe prace, nazywając m. in.
jeden z odkrytych przez siebie akwenów morskich Zalewem Szczęścia.
Prof. A. Aleksiejew w książce Choziajka Zaliwa Sczastja,
Chabarowsk 1981) notuje: „Ród
Jelczaninowów, do którego należała Katia, zaczynał się od niejakiego
Aleksandra, który wyjechał z Polski na służbę do kniazia moskiewskiego Wasyla
Ciemnego. Widocznie ten Aleksander zajął mocną pozycję w Moskwie, skoro jego
syn Aleksander Aleksandrowicz posiadał już dobra dziedziczne w powiecie
noworżewskim, zubrowskim i ostaszkowskim. Kolejne pokolenia Jelczaninowów
ostatecznie zagnieździły się w powiatach rżewskim i ostaszkowskim
guberni smoleńskiej i twerskiej. Starożytny ten ród dał Rosji niemało
żołnierzy, przelewających swą krew na polu walki”.
Dziad Katarzyny Maciej Jelczaninow był wysokiej rangi oficerem morskim
floty rosyjskiej (żoną jego była księżna Wiaziemska), w 1799 roku podał się do
dymisji w randze generała - majora. W żyłach Kati płynęła po przodkach
także krew dobrych dworzan rosyjskich: Glinków, Nachimowów, Bołtinów,
Mazarowiczów, Arszeniewskich, Golicynów, Azarewiczów, Gieżyńskich,
Dzierużyńskich (wszyscy polskiego pochodzenia). Ojciec dziewczynki Iwan
Jelczaninow, miał niesłychanie wybuchowy i niezrównoważony charakter, a przy
tym cierpiał na paroksyzmy patologicznej zazdrości w stosunku do swej żony, z
domu Zarinej, osóbki, jak się wydaje dość lekkomyślnej i mało lojalnej w
stosunku do słabowitego męża.
Krótko mówiąc, dziewczę razem z siostrą Aleksandrą rosło w klimacie
niesnasek rodzinnych, wiecznie stargane, przestraszone i zdeprymowane przez
gorszące sceny wzajemnych zniewag ojca i matki. Nie zdeprawowało jednak to
wszystko prawego serca wzrastającego w tęsknocie za szlachetnymi i czystymi
stosunkami rodzinnymi. W dzieciństwie przepoiło się to serce odrazą do
fałszu, niewierności, nieokrzesania uczuć, a gdy dorosło, promieniowało rzadko
spotykaną prawością i szczerością.
* * *
Działania
Newelskiego miały dla Imperium trudne do przecenienia znaczenie. W tym czasie
Rosja doznawała poniżającej klęski od Francji, W. Brytanii i Turcji w Wojnie
Krymskiej. Sytuacja na Dalekim Wschodzie mogłaby więc być zupełnie dramatyczna,
gdyby Amurem nie zaczęto tam przerzucać oddziały wojskowe i osadników, a
przecież możliwość takiego rozwiązania, a tym samym i przyłączenie tych
rozległych i ważnych terenów do Rosji, została wykazana i praktycznie
zrealizowana właśnie dzięki odkryciom i działalności Newelskiego, który
niebawem zostaje awansowany do rangi kontradmirała.
Wkrótce jednak ten zbyt ruchliwy i samodzielny człowiek zaczął być
traktowany jako przeszkoda w intryganckich rozgrywkach miernot
biurokratycznych. Mimo ogromnych zasług został odsunięty od praktycznej
polityki, przez parę lat mieszkał razem z żoną i drugą córeczką w
dwupokojowym wilgotnym mieszkaniu w Maryińsku, zanim nie został wreszcie
przeniesiony do Petersburga. Tutaj spotkano go nieżyczliwie, plotkowano o jego
rzekomych przewinieniach, pijaństwie, braku rozeznania itp. Jednym z powodów,
jak się wydaje, tego, że zaczęto go niepostrzeżenie izolować, był przede
wszystkim „polski” charakter Newelskiego - niezależny, rzutki, energiczny,
samodzielny w myśleniu, prawdomówny, szczery, odważny, ale też emocjonalny i
sarkastyczny, bywający często nader „niedyplomatyczny” i trudny w obejściu
z wypudrowanymi gabinetowymi szczurami z różnych ministerstw i
departamentów.
Cesarz Mikołaj I jednak w rozmowie z nim stwierdził, że „Rosja nigdy nie zapomni pana zasług”,
czym nieco utemperował knowania stołecznych „graczy”. Lecz na dalsze praktyczne
uczestnictwo w rozstrzyganiu spraw Dalekiego Wschodu Newelskiemu już nie
pozwolono. Został członkiem Wydziału Naukowego Morskiego Komitetu Technicznego,
w którym zasiadał razem z sędziwymi, siwymi admirałami. A miał przecież
zaledwie 46 lat i duży potencjał energii i myśli. Awansowany na
admirała przez 20 kolejnych lat mógł tylko prowadzić prace w powyżej wymienionym
Komitecie, pisywać w prasie polemiczne artykuły, lecz nie być czynnym
politykiem, uczonym i żołnierzem. Pozostawił z tego okresu wielokrotnie
wznawianą książkę pt. Czyny bohaterskie oficerów
marynarki rosyjskiej na wschodnich rubieżach Rosji, która stanowi
szczegółowy opis sześcioletniej wyprawy dalekowschodniej samego autora, której
skutkiem było przyłączenie do Cesarstwa Rosyjskiego wyspy Sachalin, Nadamurza i
przyległych terenów.
Dzieje tej wyprawy, jak i dzieje życia admirała stały się przedmiotem
kilkunastu książek wydanych w Rosji w wielu milionach egzemplarzy w ciągu XIX -
XX wieku.
Kilka wydań (1956, 1959, 1979, 1989, 1992) miała m. in. obszerna
opowieść znanego pisarza Mikołaja Zadornowa pt. Kapitan Niewielskoj.
Zmarł admirał Newelski 17 kwietnia 1876 roku i pochowany został na
Cmentarzu Nowodiewiczym w Petersburgu. Na kamieniu nagrobnym widnieje napis po
rosyjsku: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni oglądać Boga będą”.
Na cześć Newelskiego nazwano jego imieniem cieśninę morską między
Sachalinem a kontynentem azjatyckim, zalew, szczyt górski (wys. 1398 m) i
miasto na wyspie Sachalin (Newelsk, dawniej Honto).
Józef Konrad
Paczoski
Józef Konrad Paczoski (herbu Jastrzębiec) urodził się 26 listopada 1864
roku w miejscowości Białogródka powiatu zasławskiego na Wołyniu z ojca
Konrada i matki Luizy (Ludwiki) z Wiemuthów. Był najstarszym spośród sześciorga
rodzeństwa. Podobnie, już w dzieciństwie demonstrował wyjątkową niezależność
zarówno w myśleniu, jak też w postępowaniu, co niewątpliwie było znakiem,
że przeznaczenie szykowało temu chłopczykowi życie niebanalne i - z całą
pewnością - trudne. Ludzie wybitni nie są lubiani przez zawistne pospólstwo
także dlatego, że „człowiek wysoko
rozwinięty pod względem umysłowym jest mniej skłonny do naśladownictwa, niż
osobnik, mający „słaby mózg” - słusznie zauważa socjolog Pitirim Sorokin.
Jest więc też nie „jak wszyscy” zarówno w swych myślach, uczuciach,
jak i czynach. Z drugiej strony, chęć do pewnych postępków jest regularnie
obecna w świadomości pewnych ludzi. Chęć ta prawdopodobnie jest uwarunkowana
genetycznie. A jeśli jest to skłonność do nonkonformizmu - jak w przypadku
Paczoskiego - życie jego z pewnością nie będzie łatwe...
Początkowo młodzian uczęszczał do szkoły realnej w Równem, skąd,
obrzydziwszy sobie ówczesne warunki, uciekł; następnie został przez ojca
wysłany do szkoły rolniczej w Humaniu, której również nie ukończył. Zaiste
miał rację grecki mędrzec, twierdząc, że „Bogiem
człowieka jest jego charakter”... Niespokojny chłopak wyniósł jednak ze
szkoły humańskiej pewne wartościowe doświadczenie: nabrał mianowicie ogromnego
zamiłowania do botaniki: a stało się to za sprawą nauczyciela tej dyscypliny
Władysława Skrobiszewskiego. Odtąd zainteresowania naukowe zdominowały
osobowość Józefa Paczoskiego, który się na dobre rozczytał w świętej księdze
Natury, spędzając na jej łonie większą część swego życia.
Mógłby młody badacz na widok bezbrzeżnego morza falującej roślinności
stepowej powiedzieć za poetą:
„Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu;
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka
brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów
powodzli,
Omijam koralowe ostrowy
burzanu”.
Przyroda, w tym świat roślin, pełna jest zadziwiających cudów i
zaskakujących zjawisk. „Wszystkie cząstki
przyrody - pisał filozof niemiecki Arthur Schopenhauer w dziele Świat jako wola i przedstawienie
- wychodzą sobie naprzeciw, gdyż jedna wola przejawia się we wszystkich... Tak
więc ptak buduje gniazdo dla młodych, których jeszcze nie zna; bóbr ustawia
tamę, której cel jest mu nieznany; mrówka, chomik, pszczoła gromadzą zapasy na
nieznaną im zimę; pająk, mrówkolew ustawiają z niezwykłą przebiegłością pułapkę
celem przyszłego, nieznanego im rozboju; owady składają swoje jajka tam, gdzie
przyszły wyląg znajdzie w przyszłości pożywienie... Muszę tu wspomnieć także o
larwie męskiego żuka - jelionka, która wygryza dla swojej metamorfozy dziurę
dwukrotnie większą niż larwa żeńska, aby zdobyć miejsce dla przyszłych rogów...
W ogóle więc instynkt zwierzęcy dostarcza nam najlepszego komentarza do
teologii natury”... To samo dotyczy i zachowań roślin. A. Schopenhauer nie
bez czci i podziwu kontynuuje: „Kiedy
podczas kwitnienia żeński kwiat dwupłciowej walisnerii (nużaniec, roślina
występująca w strefie zwrotnikowej, a także w Europie w wodach stojących lub
wolno płynących) prostuje spiralne skręty swej łodygi, które dotąd trzymały go
na dnie wody, i tak wychodzi na powierzchnię, dokładnie wtedy kwiat męski,
rosnący na krótkiej łodydze na dnie, odrywa się od niej i dociera w ten sposób
kosztem życia na powierzchnię, gdzie płynąc dookoła odnajduje kwiat żeński,
który po dokonanym zapłodnieniu wraca znowu na skutek skurczu swej spirali na
dno i tam rozwija się owoc”... Tylko umysł prymitywny i tępy - a
Paczoski takowym nie był - mógłby pozostać obojętnym w obliczu tysięcznych
zadziwiających cudów przyrody.
Jako zapalony zbieracz i badacz roślin młody człowiek gros swego czasu
w okresie 1882 - 1886 poświęcał pracom nad roślinnością Humańszczyzny i w 1887
opublikował w języku rosyjskim swój pierwszy tekst naukowy: Oczerk
flory okrestnostiej goroda Umani Kijewskoj gubiernii. W tymże roku
wybrał się do Kijowa w celu wstąpienia na studia do uniwersytetu, na którym już
studiował jego brat. Stały się jednak z tego zamiaru nici - nie przyjęto go ze
względów czysto formalnych: nie miał zrobionej matury. Podjął więc pracę w
charakterze ogrodnika - laboranta przy katedrze botaniki tegoż uniwersytetu.
Nie było to jednak czcze marnowanie czasu. Ponieważ katedrą kierował wybitny
specjalista Iwan Schmalhausen, a jednym z profesorów był M. Bobrecki, którzy z
wielką życzliwością potraktowali młodego zapaleńca i fanatycznego pracownika
tej dziedziny wiedzy. Po pewnym okresie nabrał Józef Paczoski wyśmienitego
szlifu jako botanik i był przez swych przełożonych wielokrotnie wysyłany na
badania florystyczno - faunistyczne do stepów chersońskich, dońskich,
kałmuckich; na Krym, Kaukaz, Polesie; do guberni podolskiej, połtawskiej,
wołyńskiej. I owszem, odwalał nasz badacz ogrom ciężkiej pracy, ale też przy
okazji napisał i opublikował aż
trzydzieści pięć artykułów naukowych. Taką liczbę publikacji w tak krótkim
okresie czasu, i to w tak młodym wieku (dopiero przed trzydziestką!) nie mógł
bodaj wówczas w Europie pochwalić się żaden przyrodnik.
W roku 1894, mając już prawie ukończone 30 lat, rozpoczął Paczoski
studia botaniczne na uczelni kijowskiej pod kierunkiem prof. I. Schmalhausena,
a gdy ten nieoczekiwanie zmarł, przeniósł się do Petersburga.
W 1894 - 95 pełnił funkcję pomocnika kustosza w tamtejszym Ogrodzie
Botanicznym. Ale i tu nie zagrzał dłużej miejsca, musiał się przenieść na
południe, bliżej miejsc rodzinnych. Życie wciąż na nowo wyrzucało go z siodła.
W latach 1895/97 był asystentem katedry botaniki Wyższej Szkoły
Rolniczej w Dublanach pod Lwowem, lecz i tu nie zakotwiczył się na stałe.
Dopiero w 1897 roku urządził się do pracy w Chersoniu, gdzie założył i
był kierownikiem słynnego na cały świat Muzeum Przyrody. Pracował na tej
posadzie w ciągu 23 lat, będąc jednocześnie profesorem Politechniki w tymże
mieście działającej. Jako pierwszy na świecie rozpoczął tu (1918) wykłady z
fitosocjologii i wydał pierwszy podręcznik z tej dziedziny (Osnowy
fitosocjologii, 1921). Ułożone przezeń w tym okresie herbarium flory
chersońskiej liczyło ponad 20 tysięcy arkuszy. Był to najpłodniejszy okres w
jego twórczości naukowej.
W latach 1897
- 1900 Paczoski wydał w języku rosyjskim w Petersburgu fundamentalne
trzyczęściowe dzieło Flora Polesia i obszarów
przyległych, które po polsku ukazało się pod nieco zmodyfikowaną
nazwą O
formacjach roślinnych i pochodzeniu flory poleskiej (Pamiętnik
Fizjograficzny, t. 16, 1900).
Następnie jako
wynik badań nad genezą i charakterem flory na terenie Kaukazu, Ukrainy i Rosji
ukazała się obszerna praca naszego rodaka pt. Osnownyje czierty razwitija fłory
jugo-zapadnoj Rossii (1910).
W ogóle wypada
skonstatować, że w języku rosyjskim Józef Paczoski opublikował długi szereg
prac naukowych, m. in.: Pricziernomorskije stiepi.
Botaniko-giegraficzeskij oczierk, Odessa 1908; Opisanije
rastitielnosti Chiersonskoj Gubiernii, t. 1 - 3, Cherson 1915 - 27; Morfologia
rastienij, t. 1- 2, Cherson 1919 - 20.
Publikował też w Petersburgu, Moskwie, Kijowie.
W latach 1889 - 1924 odkrył i opisał szereg nie znanych dotąd nauce
gatunków roślin, którym nadał imiona swych przyjaciół i kolegów - uczonych, a
które w nomenklaturze naukowej otrzymały też jego nazwisko.
Na cześć
Paczoskiego w katalogach międzynarodowych - na ile nam wiadomo - nazwano
następujące gatunki roślin: Asperula taurica Paczoskii; Centaurea Paczoskii
(Bławatek Paczoskiego); Cytisus Paczoskii (Rokitnik Paczoskiego); Gagea
Paczoskii (Gęsia cebula Paczoskiego); Laminum Paczoskianum (Jasnotka
Paczoskiego). Także szereg roślin, które on po raz pierwszy w nauce światowej
opisał, nosi jego imię: Cerastium Schmalhauseni Pacz.; Centaurea hypanica
Pacz.; Cytisus Blokianus Pacz.; Cytisus leucanthus Pacz.; Cytisus Scrobiszewski
Pacz.; Elytrigia pseudocaesia Pacz.; Euphorbia tanaitica Pacz.; Genista
scythica Pacz.; Juncus Tyraicus Pacz.; Lagoserus caspia Pacz.; Onobrychis
longiaculeata Pacz.; Papaver albiflorum Pacz.; Pyrethrum Paczoskii Zefirow;
Ranuncullus Zapalowiczii Pacz.; Nonnea pulchella Pacz.
Badacze
radzieccy N. Busch, A. Grossheim, M. Kotow, W. Kreczetowicz, W. Woroszyłow
i in. nadali imię Paczoskiego także innym, opisanym przez nich, gatunkom, jak
np. Corydalis Paczoskii, itd.
W ten sposób imię znakomitego botanika polskiego zostało uwiecznione
a nomenklaturze nauki światowej.
W latach 1921/23 założył on i pracował w charakterze kierownika
rezerwatu przyrodniczego Ascania Nova w guberni taurydzkiej, prowadząc
nowatorskie badania nad roślinnością stepową. Należał do najbardziej znanych i
szanowanych naukowców Rosji tego okresu.
W sumie Paczoski odbył dwadzieścia cztery wyprawy naukowe trwające od
kilku do kilkunastu miesięcy każda. Ukraina, Rosja, Mołdawia, Węgry, Rumunia,
Polska, Jugosławia, Bułgaria - oto lista krajów, w których znakomity uczony
prowadził swe zakrojone na szeroką skalę badania. Zdumiewa, jak znaczący jest
jego wkład nie tylko do światowej florystyki i zoologii, ale też do geografii,
geologii, gleboznawstwa, agronomii, klimatologii, entomologii, ornitologii.
Profesor J. Puzanow w swej monografii o Paczoskim pisze: „Jeśli chodzi o głębię, rozmach,
oryginalność jego prac, to i obecnie służą one jako podstawowe źródło przy
geobotanicznym badaniu południowej, południowozachodniej i południowowschodniej
części naszego kraju, a także rozległych terenów Europy - od Polskiego Pomorza
do Adryatyku i Morza Kaspijskiego.
Josif Konradowicz Paczosski, z
pochodzenia Polak, urodził się na terytorium przedrewolucyjnej Rosji, gdzie
uzyskał wykształcenie i spędził większą, najbardziej owocną, część swego życia.
On doskonale władał zarówno polskim, jak i rosyjskim, językiem i w pełnym tego
słowa znaczeniu był „człowiekiem obojga kultur”, co, niewątpliwie, sprzyjało
poszerzeniu jego poglądów i zainteresowań”. Tyle rosyjski uczony o naszym
rodaku.
Jeśli wierzyć świadectwu tych, którzy go znali - a nie wierzyć im
powodu nie ma - Józef Paczoski był człowiekiem otwartego serca, życzliwego
usposobienia, cieszył się powszechną sympatią i szacunkiem. To był człowiek
wysokiej kultury osobistej, kochał muzykę, literaturę, malarstwo, posiadał
głębokie predyspozycje do myślenia filozoficznego, czego wyraz wielokrotnie
znajdujemy na kartkach jego dzieł.
Z usposobienia był Paczoski człowiekiem wyjątkowo wrażliwym i
subtelnym, skłonnym raczej do samotnictwa, gdyż ciężko znosił brak prawości,
kultury, szczerości w stosunkach międzyludzkich. Tylko z najbliższą rodziną
utrzymywał serdeczne i bliskie stosunki.
Jak wiadomo, ludzie przyzwoici czują się wielce nieswojo w
nieprzyzwoitych sytuacjach. A takowe raz po raz powstają w gronie miernot. Z kolei „nędzne małostkowe stosunki czynią
nędznym”.
W środowisku, w którym przebywał w kraju Paczoski bujnym kwieciem
pleniły się intrygi, zawistne plotki, zazdrosne podsłuchiwanie i podpatrywanie
wzajemne, oszczerstwa i pomówienia. Być może zresztą ma rację Błażej Pascal,
gdy twierdził: „gdyby ludzie wiedzieli,
co mówią wzajem o sobie, nie byłoby w świecie ani czterech przyjaciół: widać to
ze sprzeczek wywoływanych od czasu do czasu niedyskrecją... Wszyscy ludzie ze
swej natury nienawidzą się nawzajem”... Dlatego ludzie obdarzeni rozumem i
sumieniem często odsuwają się - jak w przypadku Paczoskiego - od tzw. „dobrego
towarzystwa”. Zresztą do zbytniej poufałości z ludźmi zdolni są tylko ci,
którzy tymiż ludźmi pogardzają; kto ich szanuje - utrzymuje dystans..
W 1923 roku Paczoski wyjechał do Polski, gdzie był zatrudniony przez
pięć lat jako dyrektor Parku Narodowego w Białowieży. Badał tu klimat, glebę,
biocenozy, stosując metody statystyczne. Ukazały się wówczas liczne jego
publikacje poświęcone badaniom szczegółowym: Park narodowy w
Białowieży (1924); Świerk w ostępach Białowieży
(1925); Dąbrowy
Białowieży (1926); Lipa w masywie białowieskim
(1928); Rezerwat
cisowy w Puszczy Tucholskiej (1928) i in.
W 1925 r. mianowano go kierownikiem katedry systematyki i socjologii
roślin Uniwersytetu Poznańskiego, która to uczelnia nadała mu następnie tytuł
doktora honoris causa.
W 1930 roku w Poznaniu ukazała się obszerna monografia Paczoskiego
Lasy Białowieży, w której m. in. dowiódł, że te właśnie lasy są
najlepiej zachowane w Europie i mają dlaczego ogromne znaczenie naukowe.
Ze względu na poglądy polityczne został znakomity uczony w 1931 roku
zwolniony z pracy przez władze sanacyjne, a kierowaną przezeń katedrę
zlikwidowano. Nawet w podeszłym wieku nie dane mu było zaznać spokoju.
Wszelako dzięki wstawiennictwu profesora A. Wodziczki powołano
Paczoskiego później na kilkuletni okres, aż do przejścia na emeryturę, na
stanowisko adjunkta w zakładzie botaniki ogólnej uniwersytetu w Poznaniu.
Żadna z najlepszych uczelni na całym świecie nie mogła się pochwalić, że ma na
etacie adjunkta geniusza naukowego... Nie wiadomo tylko, czy miał to być powód
do dumy czy do wstydu...
W 1932 roku został znakomity botanik członkiem Polskiej Akademii Umiejętności,
lecz z czynnego życia publicznego się wycofał, czemu trudno się dziwić.
Od 1932 roku mieszkał w Sierosławiu pod Poznaniem, prowadząc zresztą
badania naukowe z zakresu sadownictwa we własnym małym gospodarstwie.
W czasie okupacji hitlerowskiej Niemcy skonfiskowali posiadłość Józefa
K. Paczoskiego na rzecz niemieckiego uniwersytetu w Poznaniu, nakazując mu za
marne wynagrodzenie prowadzenie obserwacji szkód mrozowych, rodzinę zaś
pozostawiono przy nim jako pracowników fizycznych. Potajemnie - bo kultura
polska miała ponoć już nie istnieć - profesor pisał w tym czasie swe dalsze
fundamentalne dzieła naukowe, które ukazały się drukiem dopiero po wojnie.
Z żony Alidy Karoliny Wilhelminy z domu Steinert pozostawił synów:
Konrada (1897 - 1945), muzyka, oraz Stanisława (1899 - 1965), inżyniera
leśnictwa.
Zmarł wielki uczony nagle 14 lutego 1942 roku na atak serca spowodowany
wieścią o pobiciu ukochanego wnuka przez gestapo. Ten anachoreta miał
wyjątkowo wysoko rozwinięte uczucia rodzinne, w rodzinie znajdował wytchnienie
i schron przed nieprawościami świata. Zupełnie zaś szczególnym uczuciem darzył
swego wnuczka, w którym pokładał wszystkie nadzieje i widział źródło
największego szczęścia. Tak, iż nie mógł nawet przeżyć wieści o nieszczęściu,
które chłopca spotkało. Jak wiadomo, nieszczęścia, które swą miarą przekraczają
granice ludzkiej wytrzymałości, nieraz powodują wpadnięcie w obłęd, targnięcie
się na własne życie tych, którzy są tymi nieszczęściami dotknięci, lub nawet
natychmiastowy zgon. „Fakt, że silne
cierpienie duchowe, nieoczekiwane, straszne zdarzenia często powodują obłęd,
tłumaczę sobie następująco”, - wywodził Arthur Schopenhauer w cytowanym już
dziele - „Każde takie cierpienie jest
jako zdarzenie rzeczywiste ograniczone do teraźniejszości, a więc jest tylko
przejściowe i o tyle wciąż jeszcze nie nadmiernie ciężkie, wielkie ponad
wszelką miarę staje się dopiero, gdy jest trwałym bólem: lecz jako takie jest
ono znów tylko myślą i dlatego mieści się w pamięci; jeśli teraz takie
zmartwienie, taka bolesna wiedza lub takie wspomnienie są tak bolesne, że stają
się po prostu nie do zniesienia i musiałyby pokonać człowieka - to wówczas
zatrwożona tym przyroda sięga po ostateczny środek ratunku: duch tak udręczony
niejako przerywa teraz nić swojej pamięci, wypełnia luki fikcjami i ucieka
przed bólem duchowym, przerastającym jego siły, w obłęd - tak jak odejmuje się
członek dotknięty gangreną i zastępuje drewnianym”. Chwilowe zaś lub
długotrwałe zamącenie siły sądzenia i rozsądku często powoduje próby odebrania
sobie życia, które raptem utraciło wszelki sens i urodę.
Zdarza się też, że ból psychiczny jest tak wielki, że powoduje ustanie
podstawowych procesów życiowych w organizmie. To właśnie miało miejsce w
przypadku J. K. Paczoskiego.
Pochowany został znakomity profesor na cmentarzu w Lusowie koło
Sierakowa. W 1959 prochy jego przeniesiono na cmentarz Zasłużonych w
Poznaniu, gdzie wzniesiono też pomnik.
Profesor
Tamara Gold pisała: „W osobie J. K.
Paczoskiego odszedł z tego świata wspaniały, szlachetny człowiek oraz uczony,
który torował w nauce nowe szlaki. Pamięć o tym znakomitym twórcy droga
jest nie tylko Polakom, Rosjanom i Ukraińcom, lecz i całej ludzkości”.
* * *
W swoim czasie Paczoski słusznie uchodził za największego znawcę flory
Europy południowo-wschodniej, był wybitnym specjalistą w takich działach
botaniki, jak florystyka, geografia i systematyka roślin.
Dziś powszechnie jest uważany także za twórcę nowej nauki -
fitosocjologii, która się narodziła w 1891 roku, gdy opublikowana została jego
praca Stadii
rozwitija fłory. Autor stwierdzał w niej m. in.: ”nauka o genezie, życiu, rozwoju i
rozmieszczeniu roślinnych asocjacji przedstawia coś analogicznego do
socjologii”. I właśnie w artykule Życie gromadne roślin
(1896, Wszechświat
nr 17) użył po raz pierwszy nazwy nowej, założonej przez siebie nauki -
fitosocjologii.
J. Paczoski
był twórcą (Wstęp do fitogenii, 1929) hipotezy
pantopizmu, zgodnie z którą nowe gatunki roślin i innych istot ożywionych mogą
powstawać jednocześnie na dużych obszarach, na całej przestrzeni zasięgu
gatunku macierzystego, a nie monotypicznie, tj. w jednym miejscu, skąd
rozprzestrzeniałyby się one drogą migracji. Fascynującą lekturą dla każdego
myślącego człowieka może być Bioindukcja w państwie roślinnym
(Poznań 1947).
Botaniką
jednak - jak już zaznaczyliśmy - zakres zainteresowań Paczoskiego się nie
ograniczał, były one zdumiewająco rozległe i wielostronne. Jest on w sumie
autorem ponad 300 dzieł naukowych, w tym 15 z dziedziny ornitologii, jak też z
zoologii, ekologii, agrotechniki, klimatologii, geografii, geologii,
entomologii.
Wiele
uwagi Paczoski poświęcił zagadnieniom teorii ochrony przyrody, m. in. ptaków,
przed bezmyślnym niszczeniem których nieraz ostro ostrzegał. Opracowywał metody
walki z groźnymi szkodnikami ogrodów, pól, sadów, winnic i lasów. Jako jeden z
pierwszych zwrócił uwagę na cykliczność nasilania się rozmnażania populacji
szkodników. Opracowywał ekologicznie nieszkodliwe metody uprawiania gleby i
stosowania środków chemicznych; ostrzegał przed bezmyślnym wyrębem lasów i
osuszaniem błot, co prowadziło już wtedy do drastycznego zubożenia jakościowego
i ilościowego flory i fauny odnośnych terenów. Krótko mówiąc, był prekursorem
nowoczesnego, naukowego, wysoce etycznego myślenia o stosunkach wzajemnych między
człowiekiem a światem przyrody.
Bronisław
Piłsudski
Jak chce legenda, jednym z dalszych korzeni rodu Piłsudskich była
słynąca w dawnym Wielkim Księstwie Litewskim rodzina rycerska Ginejtów,
stanowiąca odgałęzienie pierwszej panującej na Litwie dynastii Dowsprungów
(ponoć germańskiego pochodzenia), znanej w XI wieku. Stefan Graf von Szydlow -
Szydlowski oraz Nikolaus R. von Pastinszky w dziele Der polnische und
litauische Hochadel (Budapeszt 1944, s. 72) podają: „Piłsudski herbu Komoniaka lub Kościesza
odm. Od 1413 na Żmudzi i Litwie. Litewska rodzina książęca, pochodząca od
wielkiego księcia Dowsprunga, z gałęzi kniazia Ginejt - Giniatowicza.
Zaprzestali używania tytułu książęcego. Z tej rodziny pochodzi Józef Piłsudski
(1867 - 1935), głównodowodzący armią polską do roku 1935, bohater narodowy
Polski”.
Wydaje się jednak mało prawdopodobne, że Piłsudscy wiedli swój ród od
Ginejtów (nazwisko według wszelkiego podobieństwa normańskiego pochodzenia),
gdyż ci pieczętowali się herbem Zaremba. Mianowicie Produkt urodzonych
Ginneyttów z 1811 roku stwierdza, że „urodzeni Ginneyttowie z antenatów przodków swoich zaszczyceni
rodowitością szlachetności, ponieważ Jan Mateuszewicz Ginneytt miał dobra
ziemskie w Xięstwie Żmudzkim w powiecie wilkijskim Ginneytty vel
Nowikowszczyzna zwane, które to dobra zostawił Janowi Jakubowiczowi
Ginneyttowi, bratu stryjecznemu, za summę kop litewskich 54, (...) 1647”
(Centralne Państwowe Archiwum Historyczne Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr
1361).
Inne znów źródło donosi o jeszcze jednym rodzie tegoż nazwiska, ale
herbu Gerałt. Wacław, syn Adama, Ginejt pierwszego września 1694 roku nabył nie
znaną bliżej z nazwy posiadłość ziemską od Stanisława Jakubowskiego,
ziemianina Księstwa Żmudzkiego. Jego syn Jan był w tym okresie właścicielem
dóbr Radwiłowicze w powiecie wilkijskim. Zachował się dokument z 1743 roku, na
którego mocy Franciszek, syn Jana, Ginejt odpisywał swą posiadłość Ejkście
synom Tomaszowi i Maciejowi (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 5, nr 164).
W całym tym, liczącym paręset lat, okresie Ginejtowie i Piłsudscy
występują jednak jako osobne rody, pieczętujące się różnymi herbami, co
musiałoby świadczyć o ich odrębności i samodzielności.
Jednak Franciszek Piekosiński w Heraldyce Polski wieków średnich
wywodzi: „Rodem od wieków osiadłym na
Żmudzi byli Piłsudscy, herbu Kościesza odmienna z mitrą. Przodkiem ich jest
Ginet, a początek rodu ginie w pomroce dziejów. W XV-tym już wieku występuje
i rolę historyczną odgrywa ów Ginet, pan żmudzki, pochodzący z książęcego
rodu Dowsprunga, legendarnego władcy Litwy z czasów przedgedyminowskich.
Podpisał on akt Unii Horodelskiej w roku 1413, pieczętując się wtedy herbem
Zaręba, używał jednak podobno i herbu Łabędź, a z pierwszej połowy XV wieku
znaną jest i pieczęć Kineta Niecewicza, ziemianina litewskiego, z herbem Kościesza.
Jest to najprawdopodobniej jedna i ta
sama osoba (...) W roku 1499 znani są też Marek i Stanisław Gineytowicze
(Giniatowicze)”...
Jak łatwo zauważyć, w powyższym wywodzie nie ma żadnego dowodu na
rzecz tego, że Ginejtowie i Piłsudscy stanowią jeden ród. Są tylko
przypuszczenia. Nie są też identyczni Gineytowiczowie z Giniatowiczami. O
ile to pierwsze nazwisko jest pochodne od germańskiego Ginejt (Ginate) albo od
żmudzko-bałtyckiego Gintas (Gintautas), to drugie jest patronimikiem od
tatarskiego imienia Giniat. I właśnie od tego imienia pisali się pierwotnie
przodkowie tego rodu Giniatowiczami, zanim nie przybrali w XVII wieku od dóbr
Piłsudy nazwiska Piłsudski.
Wydaje się prawdopodobne, że Piłsudscy byli jedni z Rymszami, znanym
rodem staropolskim.
Wywód
familii urodzonych Rymszów z 1820 roku donosi, że „familia ta jest dawna i starożytna, od
niepamiętnych czasów zaszczycona dostojnością szlachecką; używała prerogatyw
stanowi temu właściwych, posiadała dobra ziemskie dziedziczne i urzęda cywilne
piastowała. Jakoż Antoni Rymsza, rozmistrz Województwa Nowogródzkiego, z tej
familii pochodzący, a do niniejszego wywodu za protoplastę wzięty, był
wieczystym aktorem dóbr ziemskich Darewa zwanych w Województwie Nowogródzkim
leżących” etc. Rymszowie wielokrotnie uznawani byli przez heroldie w Mińsku
i Wilnie „za rodowitą i starożytną
szlachtę polską” (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 1061, s. 652 -
653).
Niemożliwe jest dziś jednoznaczne określenie, jakie pierwotne
pierwiastki etniczne złożyły się na „źródła” rodu Piłsudskich, daje się
natomiast dość jednoznacznie stwierdzić, że ich najwcześniejszą i jedyną
świadomością narodową była polskość. Jak podaje w rękopiśmiennym Herbarzu
szlachty litewskiej Jan Dworzecki - Bohdanowicz, Piłsudscy używali
herbu Kościesza odm. w polu niebieskim. „1499
Marek i Stanisław żyli Giniatowicze. Z nich Stanisław syn Bartłomiej,...
starosta upicki, pierwszy się nazwał od dóbr swych Piłsud Piłsudskim”...
Jak wynika z danych archiwalnych, Piłsudscy w XVI -XVIII wieku brali
żony m. in. z Górskich, Słowaczyńskich, Galińskich, Bilewiczów
(5-krotnie), Stęgwiłów, Pancerzyńskich, Kukiewiczów, Puzynów, Ważyńskich,
Butlerów, Grothuzów, Kisarzewskich, Rennów (2-krotnie), Komorowskich,
Strutyńskich (2-krotnie), Kotowiczów, Berberyuszów, Romerów, Żabów, Niemierzów,
Stroczyńskich (2-krotnie), Kołątajów, Platerów, Iwaszkiewiczów, Michałowskich,
Prejkintów.
Piłsudczanki zaś wychodziły m. in. za Sylwestrowiczów, Beynartów,
Frąckiewiczów, Iwanowiczów, Kossakowskich, Orwidów.
W Centralnym Państwowym Archiwum Historycznym Litwy (f. 391, z. 1, nr
699) przechowywany jest obszerny, liczący 342 karty, zbiór dokumentów,
dotyczących dziejów tego rodu. Wśród nich zwraca na siebie uwagę Wywód
familii urodzonych Giniatowiczów - Rymszów - Piłsudskich herbu Kościesza z
odmianą z 16 czerwca 1832 roku, w którym czytamy: „Przed nami Ignacym hrabią Zabiełłą,
pełniącym urząd wileńskiego guberńskiego marszałka, dworu Jego Cesarskiej Mości
kamerherem i kawalerem, prezydującym, oraz deputatami, a mianowicie z powiatów:
oszmiańskiego Jakubem Rewkowskim, z brasławskiego Stanisławem Kamieńskim,
z szawelskiego Józefem Rymgajłłą i telszewskiego Symplicjuszem Izdebskim,
do przyjmowania i roztrząsania wywodów szlacheckich obranemi, złożony został
wywód rodowitości szlacheckiej familii Piłsudskich, z którego się okazało
(...), że familia Piłsudskich jest dawną i starożytną szlachtą, pełnieniem
wysokich urzędów i posiadaniem licznych dóbr, tak z własnego nabycia, jako też
za nadaniami Królewskimi odznaczającą się; że używa przydomków Rymszów
Giniatowiczów (...); że wzięty do niniejszego wywodu za protoplastę Bartłomiej
Stanisławowicz Giniatowicz posiadał w Xięstwie Żmudzkim dobra Poancze,
Janowdów, Piłsudy, oraz że miał synów trzech - Wacława, Melchiora i Augustyna,
świadczą następne dowody:
1. 1587 junij 4 datowane prawo przedażne od Katarzyny z Wołodkiewiczów
Hiłkowskiej Bartłomiejowi Stanisławowiczowi Giniatowiczowi na dobra Poancze
wydane;
2. 1599 februarii 11 datowane prawo przedażne od Mikołaja
Szczefanowicza temuż Bartłomiejowi Giniatowiczowi na dobra Janowdów wydane;
3. 1603 januarii 4 datowane a (...) w ziemstwie rosieńskim przyznane
prawo darowne od Bartłomieja Stanisławowicza Giniatowicza synowi Wacławowi na
dobra Piłsudy”.
W 1621 roku sąd żmudzki konstatuje i uznaje, „że Wacław, Melchior i Augustyn byli synami Bartłomieja Stanisławowicza
Giniatowicza” i wykazuje, że właśnie oni zaczęli się pisać od Piłsud
Piłsudskimi. Nie wiadomo, czy Augustyn i Wacław mieli potomstwo. Natomiast
Melchior Piłsudski, „że oprócz dóbr
ojczystych posiadał z własnego nabycia majętność Ryngowiany w Xięstwie Żmudzkim
we włości Berżańskiej leżącą, oraz że z żoną Heleną z domu Sławoczyńskich
spłodził synów trzech: Jana - Kazimierza dwóimiennego, Władysława i Stanisława
(...). Następnie, że Jan - Kazimierz Melchiorowicz Giniatowicz Rymsza
Piłsudski, podczaszy grodzieński, chorąży parnawski, nabył dobra Pojurze
Skirdynie (...). spłodził synów pięciu Dominika, Norberta, Rocha - Mikołaja
dwóimiennego, Ferdynanda i Rejnholda - Michała dwóimiennego”...
Jako „znakomici obywatele” pełnili Piłsudscy rozmaite publiczne urzędy,
wyróżniali się ofiarnością i roztropnością, a jednocześnie nie zaniedbywali
spraw rodzinnych, ciągle nabywali liczne posiadłości ziemskie, przeważnie na
Żmudzi, jak też na Wileńszczyźnie i Grodzieńszczyźnie.
Wywód swój 15-stronicowy wspomnieni powyżej członkowie Deputacji
Wywodowej Szlacheckiej Wileńskiej kończyli stwierdzeniem: (...) „Piłsudskich za aktualną i starożytną
szlachtę polską uznajemy, ogłaszamy i onych do księgi genealogicznej szlachty
guberni Litewsko - Wileńskiej klassy pierwszej zapisujemy”... (CPAH Litwy w
Wilnie, f. 391, z. 1, nr 1027. s. 30 - 45).
W przekazach archiwalnych z XVII - XVIII w. wzmianki o Piłsudskich są
nader częste i urozmaicone.
16 lipca 1689 roku Trybunał Główny W. Ks. Litewskiego skazał na
wygnanie i spłatę 4250 złotych długu na rzecz Dominika Piłsudskiego,
podczaszego grodzieńskiego, Żydów Księstwa Żmudzkiego i powiatu upickiego. (Akty
izdawajemyje Wilenskoju Archieograficzeskoju Komissijeju, t. 29, s.
191 - 193). 11 czerwca 1772 roku tenże Trybunał skazał grupę Żydów wileńskich
na spłacenie długu (tynfów siedem tysięcy sześćset sześćdziesiąt sześć)
zaciągniętego jeszcze w 1715 roku, Michałowi Piłsudskiemu, staroście
wieszniańskiemu, (umocowanym Piłsudskiego na sądzie był pan Michał Moniuszko),
(tamże, t. 29, s. 430 - 432).
Jerzy Hieronim Nagurski, porucznik powiatu medyngańskiego, iwerskiego
i żordańskiego wpisał w 1748 roku do ksiąg grodzkich Księstwa Żmudzkiego
następujące poświadczenie: „W roku 1733,
miesiąca aprila dnia 21, wielmożny pan Alexander Siemaszko, oboźny Xięstwa
Żmudzkiego, y jmci pan Michał Piłsudski, podczaszyc Xięstwa Żmuydzkiego ode
mnie odebrali zapis dany od sławney pamięci jmci pana Jana Budryka, skarbnika
smoleńskiego, porucznika powiatu retowskiego, swojey małżonce de domo
Steygwilance”... (Dział rękopisów Biblioteki AN Litwy, f. 32 - 185; f.
32-189).
W 1751 roku nakładem Akademii Wileńskiej ukazała się nieduża książeczka
pióra Mikołaja Wieliczki pt. Ira fortitudine elusa sive
Lysimachus, tragoedia auspiciuus Francisci, praefecti cellarii Magni Ducatus
Litvaniae, et Ludovici, praefecti stabuli Ducatus Samogitiae, Piłsudsciorum
acta in gymnasio Chodkiewiciani-Crosensi S. J. pridie Calendas Augusti anno
1751 (K. Cepiene, J. Petrauskiene, Vilniaus Akademijos
spaustuves leidiniai, V. 1979, s. 466).
Franciszek, piwniczy Wielkiego Księstwa Litewskiego, starosta
wieszwiański, oraz Ludwik, koniuszy Księstwa Żmudzkiego, Piłsudscy podpisali w
1764 w imieniu tegoż księstwa elekcję ostatniego króla polskiego Stanisława
Augusta Poniatowskiego (Volumina Legum, t. 7, s.
117). W 1780 roku Franciszek Piłsudski obrany został na marszałka Wielkiego
Księstwa Litewskiego.
Ignacy Piłsudski, sędzia Trybunału Głównego Wielkiego Księstwa
Litewskiego, ciwun gondyński, starosta kiwilski był (około roku 1780)
właścicielem majątku Repsze (Akty izdawajemyje Wilenskoju
Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 35, s. 462). W tym czasie do
różnych ogniw rodu należało kilkadziesiąt posiadłości na Żmudzi oraz w
województwie wileńskim, grodzieńskim, trockim (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z.
10, nr 1259).
Wspomniany powyżej Ludwik Piłsudski pisarz i pułkownik berżański,
wzmiankowany jest w zapisach jeszcze w 1786 roku (Akty..., t. 14, s. 499). Onże
występuje w aktach sądu grodzkiego telszewskiego około roku 1797, lecz tym
razem jako nosiciel godności „pułkownika
pojurskiego y szawdowskiego powiatów, pisarza sądowego, urzędnika ziemskiego
Xięstwa Żmuydzkiego repatrycyi szawelskiey” (Akty...,
t. 24, s. 71, 164, 283, 356, 502).
W 1794 r. zapisy inwentarzowe starostwa tubińskiego wymieniają dobra
Pomerajcie i Brunksztajnie jako „wsie
dziedziczne jaśniewielmożnego Piłsudskiego” (Akty...,
t. 38, s. 215).
Kazimierz Piłsudski, sędzia ziemski powiatu rosieńskiego, figuruje
wielokroć w aktach archiwalnych około roku 1798 (Akty...,
t. 24, s. 9).
Podobnie jak inne rodziny polskie w zaborze rosyjskim, w XIX wieku
także i Piłsudscy znajdowali się pod ciągłym naciskiem władz carskich,
konsekwentnie spychających ubożejącą na skutek konfiskat i wywłaszczeń
patriotyczną szlachtę polską, do stanu bezprawnego chłopstwa. Tylko w okresie
od 1819 do 1915 roku 59 (Słownie: pięćdziesiąt dziewięć!) razy władze podnosiły
kwestię o przynależności Piłsudskich do stanu rycerskiego. I zawsze musiały się
wycofać w obliczu faktów: rodzina ta nie tylko była bardzo zamożna, ale też od
wielu pokoleń skrzętnie dbała o pielęgnowanie swej tradycji, o zachowanie
rodu zarówno pod względem duchowym, jak i biologicznym.
W 1827 roku jeden z księży notował: „28
kwietnia. Piękny dzień. - Odwiedził nas marszałek Piłsudski z Grabiszek,
gospodarz porządny i sąsiad spokojny, potomek staroświeckich ludzi, niegdyś
poseł na sejm konstytucyjny 1791”.
Oczywiście, w życiu tego rodu - jak i każdego innego - miały miejsce
zdarzenia prozaiczne, a nawet niemiłe. Tak np. akta archiwalne komunikują, że w
nocy z 18 na 19 czerwca 1840 roku zostało podpalone i w dużym stopniu spłonęło
miasteczko Szylele powiatu rosieńskiego, należące do ziemianki Piłsudskiej przy
czym spłonęło 27 domów żydowskich (CPAH Litwy w Wilnie, f. 378, z. 1840, nr
560).
Nie wykluczone, że zdarzenie to mogło być w jakiś sposób związane z
zajściami poprzedzającymi je o pół roku. Otóż na początku 1840 roku do
urzędu wojskowego gubernatora m. Wilna zwróciła się ze skargą ziemianka Anna
Piłsudska (z hrabiów Platerów), właścicielka majątku Szylele w powiecie
telszewskim. Skarżyła się na prześladowania ze strony męża. Stanisław zaś
Piłsudski, jej mąż, były marszałek szlachty powiatu telszewskiego, obwinił żonę
o to, że podczas jego kilkuletniej nieobecności (był na zesłaniu) nawiązała
stosunki intymne z lekarzem Juszkiewiczem, administratorem majątku, od którego
urodziła dwóch synów Ludwika (4 lata) i Juliusza (3 lata) oraz, że jest od
tegoż lekarza ponownie brzemienna. Sprawa nabrała rozgłosu; do Szylelów
wydelegowano pułkownika Dmitrijewa w asyście żołnierzy, jak też lekarza
Klukowskiego, który ustalił, że Anna Piłsudska rzeczywiście jest w 8-9 miesiącu
ciąży.
Aby zabezpieczyć życie mającego się narodzić dziecka, pułkownik
Dmitrijew nakazał sąsiadce Piłsudskich Bucewiczowej, posiadającej sztukę
akuszerską, czuwać przy kobiecie, będącej w stanie błogosławionym, a doktorowi
Juszkiewiczowi zabronił aż do podjęcia innej decyzji zarządzać majątkiem
Szylele.
Stanisławowi Piłsudskiemu odmówiono zwrotu jego dziedzicznego majątku
przywłaszczonego przez rozpustną rzekomo żonę.
Dalsze śledztwo, prowadzone przez prokuraturę i inne urzędy, ustaliło,
że faktycznie Stanisław i Anna Piłsudscy znajdowali się w separacji. Anna z
Platerów miała przedstawić do urzędu nawet pisemne zobowiązanie się jej męża,
dane jeszcze 31 marca 1838 roku, iż „wyrzeka
się wszelkiego wpływu na jej osobę”. Sam ten akt był łamaniem prawa
Cesarstwa Rosyjskiego nie dopuszczającego rozwodów ani separacji, ale chodzi
nam o moralny aspekt sprawy.
Później akuszerka o nazwisku Mordwinowa doniosła, że to ona asystowała
przy porodzie przez A. Piłsudską dwóch synów, Ludwika i Juliana.
Administracja w Telszach i Rosieniach przez kilka miesięcy miała moc
pracy i przykrości w związku z tym skandalem. Utracili m. in. posady
pułkownik Dmitrijew i lekarz Klukowski, gdyż - jak się okazało - ich rewizja i
ustalenia okazały się w świetle obowiązujących przepisów bezprawne, przeciwko
czemu też protestowała Anna Piłsudska.
Wreszcie sprawą zajęli się urzędnicy III wydziału osobistej kancelarii
cesarstwa Rosji. Skandal był głośny i gorszący.
Aż 24 kwietnia 1841 roku podpułkownik Brummer i major Malinowski,
oficjalni (kolejni) śledczy w tej historii, donieśli wileńskiemu
generał-gubernatorowi ks. Mirkowiczowi, że Anna i Stanisław Piłsudscy wyznali,
że ich wzajemne donosy i skargi były skutkiem „tylko rodzinnych nieporozumień”, chcąc z którymi raz na zawsze
skończyć, małżonkowie nawzajem się przebaczają i godzą, a do władz zwracają się
z prośbą o zaprzestanie dalszego śledztwa. Władze jednak uznały, że Piłsudski
jako mąż ma prawo osobiście wybaczyć swej żonie jej rozpustę, lecz skarga o
roztrwonienie z hulakami majątku nie ma już charakteru osobistego, gdyż majątek
należy prawnie do dziedziców, czyli dzieci Piłsudskiego. Prowadzono więc
śledztwo w tej sprawie nadal. Przy okazji doszło do bójek między sąsiadami, a
nawet osobami oficjalnymi, gdyż cała społeczność podzieliła się na dwa wrogie
obozy, z których jedni stali po stronie Anny z Platerów, a drudzy bronili racji
Stanisława Piłsudskiego.
Dopiero jesienią 1841 roku udało się tę brzydką sprawę jako tako
wyciszyć, ale plama na honorze obydwu rodzin pozostała i długo jeszcze
stanowiła pretekst do sąsiedzkich pomówień i plotek (CPAH Litwy w Wilnie, f.
378, z. 1840, nr 1626, s. 1 - 54).
* * *
Kazimierz Piłsudski, pradziad Bronisława i Józefa, był rotmistrzem
żmudzkim, prezesem sądu ziemskiego rosieńskiego; jeden z trzech jego synów,
trzyimienny Piotr Kazimierz Ignacy, sędzia
grodzki rosieński, spłodził z Teodorą Butlerówną ośmiu synów, w tym
najstarszego Józefa Wincentego Piłsudskiego, którego synami z Marii
Billewiczówny byli marszałek Józef i profesor Bronisław.
* * *
Po kądzieli wywodzili się Bronisław i Józef Piłsudscy z Bilewiczów.
Profesor Stanisław Kościałkowski nazywa tę rodzinę w swym dziele Antoni
Tyzenhauz (t. 1, s. 118, London 1970) „wielce popularną i liczną”. Drzewo genealogiczne jednej z gałęzi
tego rodu, zatwierdzone w heroldii mińskiej w 1824 roku, podaje opis czterech
pokoleń i 31 osób płci męskiej (Archiwum Narodowe Białorusi, f. 319, z. 1, nr
126, s. 40).
Bilewiczowie należeli do światłej, patriotycznej szlachty Wielkiego
Księstwa Litwy, gnieździli się przeważnie na Grodzieńszczyźnie. Garnęli się
tradycyjnie do nauk, nie jeden z nich ukończył Uniwersytet Wileński i poświęcił
się pracy na niwie oświaty i medycyny (Dział rękopisów Biblioteki Uniwersytetu
Wileńskiego, F- 2, KC - 114b, s. 40).
Używali oni herbu Mogiła z trzema krzyżykami. W XVIII wieku odgałęzili
się też na powiat wiłkomierski. Jak donoszą źródła archiwalne z 1795 roku, „Dominik Bilewicz przed laty kilku w ten
powiat z lidzkiego przybyły, nie robi przez się wywodu szlacheckiej
rodowitości, ale się odwołuje do wywodu podać się późniejszego w powiecie
lidzkim” (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 7, nr 1690, s. 10).
Jak wynika z tajnych akt policyjnych byłego urzędu wileńskiego generała
- gubernatora, Kunegunda Bilewiczówna - Staniewiczowa (żona Ezechiela
Staniewicza, jednego z przywódców powstania 1831 roku) i jej rodzona siostra
Maria znajdowały się w 1839/40 r. pod tajnym nadzorem policji w związku z
tym, że pomagały w przemycie literatury
patriotycznej i wysłanników powstańczych z Paryża przez Tylżę do Wilna i z
powrotem (CPAH Litwy w Wilnie, f. 378, z. 1340, nr 25).
* * *
Bronisław Piłsudski (1866 - 1918) był rodzonym bratem Marszałka. Encyklopedia
Powszechna PWN (t. 3, s. 521) informuje o nim lapidarnie: „etnograf, lingwista; oskarżony
o współpracę z nielegalną organizacją antycarską, 1887 zesłany na
Sachalin; badacz języka i kultury tamtejszych Ainów i Gilaków, także Ajnów na
Hokkaido; od 1899 kustosz muzeum we Władywostoku; po powrocie do kraju 1906
osiadł w Zakopanem, gdzie prowadził prace i badania etnograficzne na terenie
Podhala”.
Zgodnie z tradycją rodzinną młody człowiek, mający 21 rok, wpakował się
do konspiracji, padł ofiarą donosu i w 1887 roku został skazany na piętnaście
lat robót przymusowych. Trudno się temu drakońskiemu wyrokowi dziwić, jeśli się
wie, do jakiej paranoi urastała w ówczesnej Rosji chęć rusyfikacji wszystkich i
wszystkiego. Łatwo sobie wyobrazić, co czuli moskiewscy „gospoda sudji”,
czytając w dzienniku 20-letniego petersburskiego studenta Bronisława
Piłsudskiego (przechowywanym obecnie w Instytucie Józefa Piłsudskiego w
Nowym Jorku) wynurzenia w rodzaju: „Orusienie
u nich weszło w modę i wszyscy z zapaleniem wypełniają swoje zadanie
barbarzyńskie i zarazem ostatecznie głupie. Na przykład pop Sokołow,
gimnazjalny nauczyciel religii ich, napisał książkę, którą moskale nazywają
arcydziełem, o tym, że Obraz Najświętszej Panny Marii Ostrobramskiej musi
należeć do prawosławnych. Narodzie mongolsko - moskiewski! Mało takim
działaniem wskórasz, a oburzysz przeciwko sobie cały naród. Przyjdzie jednak
czas, że ty inaczej śpiewać będziesz”...
I owszem, wiara w Bożą sprawiedliwość dodawała otuchy i pomagała
przetrwać mroczne czasy, ale też trudno było nie zaangażować się do ruchu
rewolucyjnego pod wpływem takich a nie innych realiów. Otwarcie o tym pisał
Józef Piłsudski w artykule Jak zostałem socjalistą
(1903): „Dla mnie epoka gimnazjalna była
swego rodzaju katorgą. Wołowej skóry by nie starczyło na opisanie bezustannych
poniżających zaczepek ze strony nauczycieli, hańbienie wszystkiego, com się
przyzwyczaił szanować i kochać. W takich warunkach nienawiść moja do carskich
urządzeń, do ucisku moskiewskiego wzrastała z każdym rokiem”. Jeszcze
wcześniej z inicjatywy Bronisława założone zostało w Wilnie tajne gimnazjalne
towarzystwo „Spójnia”, które widziało
sens swego istnienia w przeciwstawieniu się rusyfikacji, w krzewieniu
tradycji patriotycznych i w zgłębianiu zabronionych dzieł romantyzmu polskiego.
„Źródłem, - wspominał potem Bronisław
Piłsudski - z którego mocy zaczerpnąłem,
były wszczepione mi przez rodziców, szczególnie przez matkę, kobietę silną
duchem i szlachetną - ideały naszych wieszczów... Ideały narodowe oparte na
utworach naszych wielkich poetów - były dla nas Biblią swego rodzaju”...
Władze szkolne wymusiły na młodzieńcu odejście z gimnazjum, ale maturę
udało się zdobyć w innym, aż w Petersburgu. Tam też podjął studia prawnicze,
ale - jak wspomnieliśmy - wziął udział w działalności jednego z ogniw „Narodnej
Woli”. Za zamach na cara wkrótce pięciu członków organizacji powieszono, zaś
Bronisław Piłsudski trafił na Sachalin, wyspę siedmiu tysięcy jezior i tysiąca
rzek.
Sama nazwa tej wyspy budziła u Polaków, i nie tylko u nich, dreszcz
przerażenia, kojarzyła się bowiem nie tylko z surowym klimatem, trzęsieniami
ziemi, cunami, ale była synonimem najstraszliwszego więzienia, oddalonego o
tysiące kilometrów od ziemi ojczystej. Nawet słynny pisarz rosyjski Antoni
Czechow po zwiedzeniu wyspy w 1890 roku musiał przyznać: „Gdy natura tworzyła Sachalin, najmniej miała na względzie
człowieka... Dobrowolnie tu mogliby żyć tylko święci”. A pod przymusem?
Cóż, tysiące bardzo różnych ludzi tu żyło i żyje nadal...
Także Bronisław Piłsudski zdołał jednak tak się przystosować do
okoliczności oraz zmienić je, że to zesłanie przekształciło się dla niego w
wyprawę naukową, która przyniosła rozgłos międzynarodowy młodemu badaczowi.
Mimo biedy, trudnych warunków bytu, braku ukończonych studiów, gorąco zabrał
się do samodzielnych prac naukowych i osiągnął takie wyniki, iż otrzymał
srebrny medal od Towarzystwa Geograficznego w Petersburgu, zdobył rozgłos
europejski.
Po odbyciu kary osiadł w Krakowie.
Jeden ze znajomych pana Bronisława wspominał: „Piłsudski należy do ludzi, wywierających już przy pierwszym zetknięciu
się niezwykły czar osobisty. Przez dziwne, pełne okrutnej ironii zrządzenie
przypadku, zesłany wskutek podejrzenia o rzekomy udział w robotach
terrorystycznych, człowiek ten uderza przede wszystkim swym marzycielskim
nastrojem, swym głębokim idealizmem i kobiecą prawie delikatnością
usposobienia, w którym półdzikie warunki wygnania nie zdołały żadnej
uczynić szczerby. Ani śladu w nim nie ma goryczy do ludzi i stosunków, wiara w
szlachetne pierwiastki natury ludzkiej i niezmącona harmonia duchowa tchną
z każdego słowa jego bogatych i zajmujących opowiadań o przebytych kolejach. Na
wygnaniu zajmował się nie tylko nauką. Był w skromnych granicach
możliwości cywilizatorem obcego barbarzyńskiego kraju, przyjacielem zarówno
współwygnańców, jak i biednych tubylców.
Losy Bronisława Piłsudskiego są
czymś więcej, niż losami jednostki, rzuconej na dwudziestoletnią niedolę
zesłania. Są one piękną kartą cywilizującego wpływu polskiego na wschodzie”.
Wpływu, który niósł do Eurazji „posiew
wyższego życia”.
Podczas pobytu Piłsudskiego na Sachalinie ludność tej wyspy, należącej
wówczas w połowie do Japonii, a w połowie do Rosji, liczyła około 30 tys.
mieszkańców. 8 tysięcy z nich to byli katorżnicy (prawie wszyscy -
przestępcy kryminalni), 9 tysięcy - zesłańcy, przymusowi osiedleńcy oraz około
8 tysięcy wolni mieszkańcy, przeważnie potomkowie lub członkowie rodzin
katorżniczych. Było to więc jedno wielkie więzienie, otoczone ze wszystkich
stron falami oceanu. Dogasały tu też trzy drobne szczepy miejscowej, rdzennej
ludności: Gilakowie (1,9 tys.), Ainowie (1,5 tys.) oraz kilkaset Oroków, z
których to plemion każde używało zupełnie odrębnego od innych narzecza, co
świadczyło o różnej ich etnogenezie.
Przypadek Bronisława Piłsudskiego był potwierdzeniem znamiennego faktu,
że nieraz zesłanie polityczne na wschód stawało się źródłem przysparzania sławy
i chwały nauce polskiej i rosyjskiej. Niezależnie od tego, jaką gałąź wiedzy
weźmiemy, od botaniki i mineralogii do etnografii i językoznawstwa,
wszędzie zetkniemy się przede wszystkim z nazwiskami polskimi.
Bronisław Piłsudski wspominał o swych losach: „Miałem lat 20, gdy mię zesłano na Sachalin. Po kilku latach
więziennego życia i pracy fizycznej zyskałem nieco swobody. Spełniałem
obowiązkowo różne czynności biurowe, prowadziłem spostrzeżenia meteorologiczne,
gromadziłem zbiory przyrodnicze dla miejscowego muzeum, urządziłem bibliotekę
dla okręgu, w którym mnie osiedlono, dawałem lekcje, wreszcie władza pozwoliła
mi uczyć w szkole ludowej. Najwięcej i najgoręcej zajęły mnie w tych
początkowych latach dzieci kryminalnych zesłańców. Było coś rozdzierającego w
tak zwykłym na Sachalinie widoku duszy dziecięcej, rzuconej w błoto, gdzie
wszystkie pojęcia moralne są odwrócone na wspak, gdzie jedyny wpływ, jaki się
odbiera od otoczenia, jest wyziewem istot upadłych i nikczemnych, choć
nieszczęśliwych. Temu wpływowi rozkładającemu starałem się przeciwdziałać. Wiele
dzieci uczyłem prywatnie, starając się przytem usilnie dać im moralne podstawy
i popęd do życia umysłowego. Miałem tę pociechę, że trochę tych dusz
nieszczęśliwych wydarłem zepsuciu i zbrodni. Jeden z wychowańców moich
sachalińskich odwiedził mnie niedawno w Krakowie. Udawał się do Szwajcarii, na
uniwersytet”. - Było to w roku 1908.
Cóż przyjemniejszego dla nauczyciela, niż widok aspirującego do wyżyn
ucznia swego?
„Po pierwszych latach
przygnębienia - wspominał Bronisław Piłsudski - które dochodziło do melancholii na tle wycieńczenia sił i zupełnego
osłabienia, po latach upadku ducha, zacząłem odradzać się zwolna. Źródłem, z
którego mocy zaczerpnąłem, było wszczepione przez rodziców, szczególnie przez
matkę, kobietę silną i szlachetną, ideały naszych wielkich wieszczów, a w
pierwszym rzędzie wzniosłe myśli Krasińskiego. Rozpamiętując przeszłość,
przypomniałem sobie chwile z ostatnich kilku lat życia schorowanej matki, gdy
dla uśmierzenia bólów kazała mi czytywać utwory naszych poetów, zwłaszcza
psalmy Krasińskiego. Czerpałem też siły ze wspomnień o słonecznych dniach
dzieciństwa i młodości w rodzinnej Litwie, o tych pełnych idealizmu stosunkach
przyjacielskich, które mię łączyły z licznym zastępem kolegów i towarzyszek lat
młodych”. Wszystko to - pisał były zesłaniec - służyło „talizmanem, który uchronił od częstego wśród zesłańców upadku
moralnego, od zruszczenia i porwania
więzów z krajem ojczystym. Po powrocie do kraju, po latach dwudziestu,
spotkałem mą najlepszą przyjaciółkę młodych dni i poślubiłem ją”...
Szczególną uwagę Piłsudskiego jako naukowca przyciągnęła na zesłaniu
ludność tubylcza Sachalinu. „Obcowanie z
nimi - wspominał - pociągało mnie z
początku tylko dlatego, że było to jedyne na całej wyspie środowisko moralnie
nie zepsute, odcinające się korzystnie od ogólnego ponurego tła. Zbliżyłem się
do tych ludzi wymierających i krzywdzonych, żeby odetchnąć wśród nich
lepszym powietrzem i nieść im pomoc. Coraz trudniej było im wyżyć z rybołówstwa
i myślistwa w nowych warunkach, które stworzyło przybycie tłumne Rosjan.
Starałem się uczyć ich ogrodnictwa, głównie sadzić ziemniaki, co jednak szło
ciężko. Nauczyłem ich solić rybę. Leczyłem ich, szczepiłem ospę. Uczyłem ich
czytać i pisać, gdyż szkół dla krajowców nie ma. Byłem ich tłumaczem i
orędownikiem wobec władzy, a sam nauczyłem się mówić ich językiem, a raczej
trzema językami. Uznanie ich pozyskałem całkowite i zostałem przyjęty na
członka jednego rodu. Cała młodzież Gilaków nazywała mnie odtąd swym starszym
bratem. Podczas pobytu wśród Ainosów urządziłem pierwszą szkółkę dla ainoskich
dzieci i przez jedną zimę sam uczyłem w internacie, który powstał dzięki pomocy
miejscowej władzy i osób prywatnych. To umożliwia mi i teraz korespondować z
Ainosami i Gilakami”.
Zebrał Piłsudski poważny materiał lingwistyczny, po raz pierwszy w
historii zgromadził 10 tysięcy wyrazów ainoskich, 6 tysięcy gilackich i 2
tysiące orockich, co dawało dostateczny materiał do wydania trzech słowników
tych egzotycznych języków. Zgromadził nasz rodak również bogate zbiory podań,
legend, bajek, pieśni tych ludów, zanotowane w oryginale i w tłumaczeniu
na język rosyjski.
„W roku 1899 - wspomina
Bronisław Piłsudski - ofiarowano mi
miejsce kustosza muzeum we Władywostoku. Po staraniach Wydziału Amurskiego
Towarzystwa Geograficznego, któremu zebrałem bogatą kolekcję gilacką, pozwolono
mi wyjechać z Sachalinu. Byłem już osiedleńcem. Przejechawszy psami po
zamarzniętej cieśninie i po Amurze dotarłem po 20 dniach do Władywostoku. Tu
przebyłem trzy i pół roku... Sprawowałem obowiązki sekretarza Towarzystwa
Geograficznego i sekretarza miejscowego dziennika, pracowałem w komitecie
statystycznym i z jednym przyjacielem lekarzem wydawałem pierwszy w Rosji
statystyczny dwutygodnik o Wschodzie...
Pełniłem nawet podczas rozruchów
w Chinach w roku 1900 obowiązki felczera w szpitalu dla imigrantów. W roku
1902 Akademia Nauk w Petersburgu zaproponowała mi powtórne udanie się na
Sachalin dla zebrania pełnej kolekcji z życia tubylców... Tym razem mogłem moje
badania pogłębić, zwłaszcza, iż przez lata otrzymywałem subsydia pieniężne od
nowo utworzonego międzynarodowego towarzystwa dla badania Azji Środkowej i
Wschodniej. W roku 1903 za zezwoleniem władzy z polecenia centralnego
Towarzystwa Geograficznego w Petersburgu wziąłem udział w ekspedycji naukowej Wacława
Sieroszewskiego na wyspę Hokkaido w Japonii, jako znawca ainoskiego języka.
Jeździliśmy w przeddzień wojny i
wszędzie byliśmy wrogo przyjmowani, co dało nam wiele przygód, lecz utrudniało
cel naszej podróży. Po powrocie na Sachalin wkrótce wybuchła wojna i badania
moje stały się nader uciążliwe. Dokończyłem rozpoczętych prac gorączkowo i po
Mugdenie opuściłem moją wyspę wygnania udając się do Japonii, aby stamtąd przez
Amerykę i Francję dotrzeć do ojczyzny”...
W Japonii nasz rodak nawiązał ścisłe kontakty z miejscowymi
specjalistami, zajmującymi się badaniem Ainów i opublikował na ten temat kilka
artykułów w miesięczniku Sekai. Postarał się też
spopularyzować literaturę polską na Wyspie Kwitnącej Wiśni, sugerując
miejscowym intelektualistom dokonywanie tłumaczeń odpowiednich dzieł. I
rzeczywiście, sugestie te dały pożądany skutek. Ukazujące się kolejno przekłady
utworów Sienkiewicza i innych Polaków, zapoznawały Japończyków z naszym
dorobkiem kulturalnym, napawały ich jeszcze większą sympatią do sprawy
polskiej, czyniąc z nich po kilku latach naród sprzyjający na niwie
dyplomatycznej odrodzeniu bytu niepodległego Polski.
Trzeba powiedzieć, że już na początku XX wieku dzieje Polski były
dobrze znane w odległej Japonii. Na przykładzie polskiej przeszłości wychowawcy
japońscy wyjaśniali uczącym się dzieciom w szkołach jak niebezpieczne jest
sąsiedztwo państwa z silnie rozwiniętymi instynktami zaborczymi. W japońskich
podręcznikach szkolnych zjawił się rozdział poświęcony dalekiej Polsce, jej
rozbiorom i walce o wyzwolenie spod jarzma moskiewskiego.
W jednym z wywiadów prasowych w 1910 roku mówił Bronisław Piłsudski: „Polska i Polacy posiadają sympatię u
ludów Wschodu, w Japonii, jak i w Chinach. Osłabia się ta jednak sympatia tym,
że zbyt mało o nas wiedzą, a często od obcych dowiadują się rzeczy kłamliwych i
krzywdzących nas. Chodziłoby więc o wytworzenie bezpośrednich stałych
stosunków. Myśl ta zajmowała mię od dawna... Nie zapominajmy, że losy narodów
przestały już zależeć od jednej, dotychczas wszechpotężnej, rasy białej. Na
widownię występują potężne narody azjatyckie, z którymi już się liczą
najdumniejsze szczepy aryjskie. A im dalej, tym więcej się będą musiały z nimi
liczyć. A więc chodzi może nie tylko o zdobycie platonicznej sympatii”...
Wydaje się, że w dzisiejszym burzliwie zmieniającym się świecie, gdy
narody azjatyckie odgrywają coraz donioślejszą rolę w historii ludzkości, słowa
te sprzed 90 lat brzmią szczególnie aktualnie.
Niestety, nawet bardzo czynne i bogate w dokonania życie musi zgasnąć i
zapaść się w otchłanie nicości. Bronisław Piłsudski nie doczekał odrodzenia
niepodległości tak przezeń umiłowanej Polski. Zmarł tragicznie w maju 1918
roku, tonąc w falach Sekwany. Pochowano go na cmentarzu Montmorency pod
Paryżem, gdzie się znajduje skromny pomnik, na którym wciąż się zjawiają żywe
kwiaty, składane tu przez rodaków, pamiętających o wielkim polskim patriocie i
uczonym.
Mikołaj
Przewalski
Mikołaj Przewalski przyszedł na świat 31 marca 1839 roku w
miejscowości Kimborowo na Smoleńszczyźnie w niezbyt zamożnej rodzinie
ziemiańskiej. Na tych terenach wśród morza ruskiej ludności rolniczej, gęsto
rozsiane ongiś były mniejsze i większe zagrody, dworki i dwory szlacheckie,
należące do najlepszego starożytnego rycerstwa polskiego, osadzanego tu, na
dawnym polsko - moskiewskim pograniczu, w XVI - XVII wieku przez monarchów
polskich w celu umocnienia rubieży Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Czasy się
odmieniły, tereny te na stałe weszły w skład Cesarstwa Rosyjskiego; niektóre
rody polskie pozostały przy wierze ojców, większość jednak przeszła na
prawosławie i zasiliła naród rosyjski elementem w najwyższym stopniu
wartościowym, dzielnym, inteligentnym, odważnym i dynamicznym. Obok Glinków,
Czajkowskich, Ciołkowskich, Bernackich, Połońskich, Żongołłowiczów, Narbutów,
Ciechanowiczów, Łobaczewskich, Nowickich znaleźli się w tym gronie i panowie
Przewalscy.
Ten znakomity
podróżnik i autor wielu doniosłych ustaleń naukowych dotychczas uchodzi za
rdzennie rosyjskiego reprezentanta nauki geograficznej. Tymczasem jest inaczej.
Jeszcze jego dziadek, zamieszkały w majętności Skuratowo na Witebszczyźnie,
miał na imię Kazimierz i był czystej krwi szlachcicem polskim. Z nie ustalonych
bliżej powodów (wydaje się, że chodziło o jakiś dramatyczny zatarg między
krewnymi i sąsiadami) pan Kazimierz w końcu XVIII wieku musiał uciekać do
Rosji, gdzie przeszedł na prawosławie i otrzymał nowe, z ruska brzmiące imię -
Kuźma. W zbiorach Archiwum Narodowego Białorusi w Mińsku (f. 2512, z. 1, nr 99,
str. 108 - 114), w księdze genealogicznej szlachty guberni witebskiej znajduje
się Wywód familii urodzonych Przewalskich
herbu Łuk, w którym czytamy: „Karniło
Anisymowicz Przewalski, czując się z daru natury zdolnym do okazania
zasług Ojczyźnie, y duchem męstwa będąc zagrzany, jeszcze za króla Stefana
(Batorego) do wojennej zaciągnął się służby, gdzie szczególną pracą y
gorliwością dowodząc męstwa swego, dosłużył się rangi rotmistrza wojsk
kozackich, y w tym już stopniu, gdy na wyprawie wojennej pod Połockiem y
Wielkiemi Łukami licznemi siebie zasługami oznaczył; wówczas wspomniony Król
Polski Stefan, powodowany sprawiedliwym przeświadczeniem się o dzielności tego Rycerza,
przywilejem swoim w dacie 1581 roku Nowembra 28 dnia nadanym, udarował onego
tytułem szlachectwa polskiego i herbem, Łuk zowiącym się, którego kształt y
rysunek na autentycznym przywileju jest taki: „Ma być w polu czerwonym Łuk
napięty z strzałą do góry obróconą, w hełmie trzy pióra strusie”.
Jakową otrzymawszy godność, tenże Karniło
Przewalski y przedłużając przed się wziętą służbę, coraz większe dawał dowody
swey gorliwości, y tym do chwały wiodącym postępując krokiem w późniejszym
czasie, to jest: w roku 1589 miał sobie nadano od witebskiego wojewody,
starosty wieliżskiego y surażskiego Mikołaja Sapiehy pięć służb ludzi, to jest:
w Województwie Witebskim trzy, Szyszczynkę, Juduniewską y Ostrowską, a we
włości wieliżskiej dwie, Pusłowską Bobrową Łukę y w Syczowie ze wszystkim, co
tylko do tych służeb należało (...).
Ten zatem przodek familii
ichmościów Panów Przewalskich zasługami y męstwem nabywszy przyzwoitey rangi a
oraz tytułu y prawa obywatelstwa, odtąd owoców prac swoich umyślił zażywać, y
udaliwszy się od służby wiódł żywot obywatelski, w ciągu którego wydał na świat
dwóch synów, Gabryela y Bohdana”...
Na podstawie innych źródeł archiwalnych można ustalić, że najstarszym
gniazdem tego rodu była miejscowość Przewały na Chełmszczyźnie, a pierwotna
wersja nazwiska miała formę „de
Przewały”. Według wszelkiego podobieństwa król Stefan w 1581 roku, nadając
herb Łuk Kornelowi Przewalskiemu, nie tyle go nobilitował, ile potwierdzał
dawne szlachectwo, z faktu bowiem, że rycerz ten miał rangę rotmistrza
niechybnie wynika, że musiał być już przed tym szlachcicem, szarże bowiem
oficerskie w dawnej Rzeczypospolitej przysługiwały wyłącznie reprezentantom
stanu szlacheckiego. Inna rzecz, że Kornel Przewalski, jak to człowiek
wojskowy, nie miał papierów na formalne potwierdzenie swego rodowodu, a król
Stefan, by tę lukę wypełnić, nadał mu nowy przywilej i herb. Nie wiemy, czy
pierwotnym godłem tego rodu też był Łuk, czy też jakiś inny wizerunek.
Wracając do potomstwa Kornela Przewalskiego, możemy stwierdzić, że syn
Gabryela Hrehory wziął w posagu od panny Krystyny z domu Hościłowicz połowę
majętności Skuratowo w powiecie witebskim, która na kilka stuleci stała się
odtąd głównym siedliskiem rodu Przewalskich. Synowie Hrehorego (Leon, Jan i
Wawrzyniec) dali początek dalszej potężnej fali tego domu. Kolejne męskie
pokolenie liczyło już długi zastęp rycerzy: Jan, Michał, Samuel, Piotr,
Franciszek (synowie Jana); Jakub, Józef, Jan, Samuel, Tomasz (synowie Leona);
Marcin, Dymitr, Antoni (synowie Wawrzyńca). Była to druga połowa XVII wieku.
Odtąd ród Przewalskich, mężnych rycerzy polskich, kwitł i mnożył się
szeroko po całych rozległych Kresach Wschodnich - od Wilna po Smoleńsk. Do
jednej z części tego domu należał też wielki podróżnik.
Koleje losu tego, jak i innych rodów polskich na ziemiach wschodnich
dawnej Rzeczypospolitej, były zmienne i dramatyczne. Część Przewalskich
zmuszona została przejść na prawosławie, inna część trwała przy katolicyzmie i
polskości. Była też z tego powodu szykanowana przez carat w XIX wieku.
Policyjna Lista zamieszkałych w Guberni
Witebskiej urzędników wyznania rzymsko-katolickiego, zwolnionych ze służby po
1863 roku (znajdująca się w Centralnym Państwowym Archiwum Historycznym
Litwy w Wilnie, f. 378, z. 1866, nr 181) donosi m. in. o tym, że prześladowaniu
zostali poddani: „radca tytularny Jan
(Iwan) Przewalski, który zajmuje się służbą prywatną”, jak też „były pomocnik akcyzowego nadzorcy powiatu
dyneburskiego, koleżski asessor Grzegorz (Grigorij) Przewalski, który trudni
się na gospodarstwie”...
Tak więc, jak
wspomnieliśmy, Mikołaj Przewalski urodził się na Smoleńszczyźnie. Tamże
ukończył gimnazjum i wstąpił następnie do Akademii Wojskowej w Petersburgu. Po
jej ukończeniu skierowany został do Warszawy w charakterze wykładowcy historii
i geografii w szkole podoficerskiej. (Władze rosyjskie bardzo chętnie
posługiwały się na terenie okupowanej Polski zruszczonymi Polakami w celu
przeprowadzania polityki imperialnej, bowiem biologiczni Polacy z wielką
łatwością wczuwali się w świat wewnętrzny rodaków i nieraz dawali się użyć jako
nadzwyczaj skuteczni rusyfikatorzy; świadomie lub nie). Wydaje się jednak, że
M. Przewalski pod tym względem się nie sprawdził, w 1867 roku bowiem skierowany
został na przeciwległy kraniec gigantycznego cesarstwa, aż do Irkucka, gdzie mu
powierzono kierownictwo pracami naukowo - badawczymi nad przyrodą Zabajkala.
Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne poleciło mu dodatkowo prowadzenie badań
geograficznych, florystycznych, faunistycznych, klimatologicznych,
geologicznych w unikalnym pod wieloma względami Kraju Ussuryjskim. Dwa lata
spędził Przewalski nad granicą z Mandżurią, a obserwacje w tym okresie
poczynione wyłuszczył na stronach swej pierwszej książki, w której wiele
wnikliwych akapitów poświęcił m. in. opisowi egzotycznego tygrysa
ussuryjskiego, jedynego gigantycznego kota, żyjącego w tak surowych warunkach
przyrodniczych.
W roku 1870
odbył uczony z grupą towarzyszy swą kolejną, również liczącą tysiące
kilometrów, wyprawę; tym razem z Kiachty przez Mongolię do Pekinu i stamtąd do
górnego biegu rzeki Jangcy poprzez pustynię Gobi i znów do Irkucka.
W czasie tych,
przebiegających w wyjątkowo trudnych warunkach, wypraw z wielką wyrazistością
przejawił się nad wyraz twardy, władczy, bezwzględny i nieustępliwy charakter
tego oficera. Nie znał on, co to jest słabość, łagodność czy zwykła ludzka
wyrozumiałość. Wystarczyła chwila chwiejności czy cień niesubordynacji ze
strony któregoś z członków wyprawy, a zostawał natychmiast i nieodwołalnie
wydalony z zespołu, złożonego z mężczyzn o żelaznych nerwach i mięśniach,
zdolnych do pokonywania wszelkich przeszkód, burz, pustyń, mrozów, głodu,
pragnienia, wreszcie tęsknoty i jakichkolwiek „miękkich” uczuć. Wśród
każdego narodu takie bohaterskie, budzące zgrozę swą stanowczością typy osobowości
stanowią wielką rzadkość. Są one wręcz „niemożliwe” we współżyciu z
„normalnymi” ludźmi, lecz są też niezastąpione wówczas, gdy trzeba dokonać
czynów ewidentnie przekraczających możliwości zwykłego zjadacza chleba. Takim
był Mikołaj Przewalski, był zaprzeczeniem - świadomym i programowym - tego, co
się pospolicie zwie „człowiekiem dobrym”. A nie jest to sprawa tak prosta do
oceny z etycznego i psychologicznego punktu widzenia, jak może się wydawać na
pierwszy rzut oka.
Oto Fryderyk
Nietzsche, znakomity filozof i psycholog, w dziele Wola mocy próbuje rozwikłać dialektykę takiego usposobienia.
„Wzrost wzwyż i w złość idzie społem...
„Dobroć” jako najsubtelniejsza mądrość niewolników, dla wszystkiego posiadająca
względy, a przeto względów doświadczająca.
Fizjologia dobrych. - Dobroć występuje w
rodzinach, w narodach jednocześnie z występowaniem neurozy.
Typ stanowiący przeciwieństwo: prawdziwa
dobroć, dostojność, wielkość duszy płynąca z bogactwa,... - która nie
obdarowuje żeby odejmować, która nie chce przez to się wynosić, iż jest
dobrotliwa, - rozrzutność jako typ prawdziwej dobroci, bogactwo osobowości jako
warunek uprzedni...
Instynkt dekadencji w człowieku dobrym:
1) Inercja; nie chce on się już zmieniać, nie chce się uczyć dalej,
jako „dusza piękna” zamyka się w sobie samym;
2) Niezdolność do oporu; np. we współczuciu, - ustępuje (pobłażliwy,
„tolerancyjny”, rozumie wszystko...);
3) Kieruje w nim wszystko, co jest cierpiące i wydziedziczone -
instynktownie spiskuje przeciw silnym;
4) Potrzebuje wielkich narkotyków, - jak „ideał”, „człowiek wielki”,
„bohater”, - marzy...
5) Słabość, objawiająca się w bojaźni przed afektami, silną wolą, przed
„tak” i „nie”: jest miły, żeby nie być zmuszonym do wrogości, żeby nie być
zmuszonym do zajęcia stanowiska;
6) Słabość, wyrażająca się w umyślnej ślepocie wszędzie, gdzie, być
może, potrzebny byłby opór („humanitarność”);
7) Daje się uwodzić wszystkim wielkim decadens: „Krzyżowi”, „miłości”,
„świątyni”, „czystości” - w gruncie rzeczy samym tylko niebezpiecznym pojęciom i
osobom;
8) Występność intelektualna: - Nienawiść prawdy, ponieważ nie przynosi
ona z sobą „uczuć pięknych”, nienawiść prawdziwości”.
Człowiek dobry
jest „dobry” tylko w cudzysłowie; jest dla wyższej kultury i dla wyższej
organizacji społeczeństwa niebezpieczny. Składa on sobie samemu w ofierze
przyszłość ludzkości, wrogi jest wszelkim perspektywom, poszukiwaniom nowego i
lepszego, przygodom, twórczemu niezadowoleniu z siebie. Neguje cele, zadania, w
których nie odgrywa roli głównej. Jest bezczelny i nieskromny jako typ
„najwyższy” i do wszystkiego nie tylko chce swój głos wtrącać, lecz sądzić...
„Człowiek dobry jako pasożyt. Żyje on
kosztem życia; za pomocą kłamstwa neguje realność jako przeciwnik wielkich
popędów instynktownych życia, jako epikurejczyk w małym szczęściu,
odtrącający wielką formę szczęścia jako niemoralną”. Jest to typ człowieka
nieudany i właśnie on narzuca moralność silniejszym od niego, by w ten sposób
zachować siebie unieszkodliwiając ich, lepszych.
Trudno
precyzyjnie określić, jaka część surowego i twardego usposobienia Mikołaja
Przewalskiego wynikała z predyspozycji wrodzonych, jaka była wynikiem zbiegu
okoliczności zewnętrznych, a jaka skutkiem świadomego samowychowania
i samokreowania. Z pewnością jednak wszystkie te czynniki odegrały swą
rolę - choć nie jednakową - w tym, że osobowość tego wielkiego człowieka była
taka a nie inna. Przecież w psychice człowieka „nie ma rozwoju liniowego, istnieje tylko krążenie wokół jaźni”.
I celem jest możliwie precyzyjne i uczciwe samopoznanie w celu dalszego
osiągnięcia wewnętrznej harmonii. Carl Gustaw Jung pisze: „Aby doszło do tej przemiany, konieczne jest wyłączne ześrodkowanie się
na centrum. Człowiek musi się przy tym wystawić na zwierzęce impulsy
nieświadomości, nie utożsamiając się z nimi i nie uciekając od nich. Musimy
trwać na stanowisku, co, naturalnie, oznacza często napięcie prawie nie do
zniesienia... Im bardziej jesteśmy świadomi siebie dzięki samopoznaniu i
odpowiedniemu do tego postępowaniu, tym cieńsza staje się warstwa indywidualnej
nieświadomości, nakładająca się na nieświadomość zbiorową. W ten sposób
powstaje świadomość, która nie jest już uwięziona w drobiazgowym,
przewrażliwionym osobistym świecie „ja”, ale uczestniczy w obszerniejszym
świecie obiektywnym... Co na niższym szczeblu było okazją do najdzikszych
konfliktów i panicznych afektów, teraz, obserwowane z wyższego poziomu
osobowości, wydaje się jak burza w dolinie, na którą patrzymy ze szczytu
wysokiej góry. Nie znaczy to, że burza utraciła swoją realność, ale człowiek znajduje
się już nie w niej, lecz ponad nią”. Lektura pism i listów Mikołaja
Przewalskiego niezbicie dowodzi, że ma się w tym przypadku do czynienia z
osobowością dojrzałą i potężną, która świadomie
obrała najtrudniejszą drogę życiową, niedostępną ludziom pospolitym i w
obiegowym tego słowa znaczeniu „dobrym”. Ten nadludzki hart pozwolił mu
też na dokonanie czynów, które zmusiły cały świat do wstrzymania oddechu ze
zdumienia.
Warto może w tym miejscu zaznaczyć, że surowy i nieugięty charakter
Przewalski przejawiał jeszcze w dzieciństwie i w okresie gimnazjalnym. Z
biegiem lat te cechy dopiero się wyraziściej rysowały i krystalizowały. Nic w
tym dziwnego - „Człowiek się nie zmienia,
lecz życie jego i koleje, tj. jego charakter empiryczny, są tylko rozwinięciem charakteru
intelligibilnego, rozwojem zdecydowanych, widocznych już u dziecka, zadatków,
jego koleje są więc niejako wyraźnie określone już przy jego urodzeniu i aż do
końca pozostają w istocie te same... - Czego człowiek właściwie i w ogóle chce
- dążenie jego najgłębszej istoty i cel, do jakiego zgodnie z nim zmierza -
tego nie zdołamy nigdy zmienić za pomocą zewnętrznego wpływu na niego,
pouczenia; inaczej moglibyśmy go przetworzyć” - słusznie zauważał Arthur
Schopenhauer...
Kolejna, trzecia, ekspedycja pod dowództwem pułkownika M.
Przewalskiego wyruszyła w 1879 roku w kierunku Tybetu poprzez pustynię
Takla-Makan, góry Nańszań i dalej. Śnieżne burze, niedojadanie, choroby,
prawdziwe bitwy z bandami górskich rozbójników stanowiły kanwę tej wyprawy. W
odległości około 200 kilometrów od Lhasy, stolicy niepodległego wówczas Tybetu,
wyprawa Przewalskiego została powstrzymana i zawrócona przez regularne
oddziały wojska tybetańskiego, z którym kilkunastoosobowy oddział, nawet
złożony z najtwardszych chłopów, bądź co bądź zmierzyć się nie mógł. Chociaż w
zapiskach z tej wyprawy M. Przewalskiego wciąż na nowo pobrzmiewają notki nader
wojownicze - stara polska krew rycerska niełatwo dawała się nakłonić do
kompromisów. Lecz władze Tybetu, jak i ludność tamtejsza, stanowczo nie życzyły
sobie widzieć Rosjan na swym terytorium. Dlatego garstka uzbrojonych i mężnych
podróżników musiała się jednak cofnąć. W drodze powrotnej Przewalski, jako
pierwszy Europejczyk, zbadał dokładnie Kukunor i wytoki rzeki Huang Ho.
Nie ma tu miejsca na szczegółowy opis zdarzeń i przygód, które się
w czasie tej wyprawy przydarzyły, choć opowiadanie o nich mogłoby być
naprawdę interesujące. Możemy jedynie powiedzieć za Plutarchem z Cheronei,
który w Żywotach sławnych mężów
usprawiedliwiał oszczędność swego opisu zdarzeń: „Proszę czytelników o wyrozumiałość, jeżeli nie opowiadam
szczegółowo wszystkich zdarzeń ani nawet żadnego z najgłośniejszych, lecz
przeważną ich część szybko przebiegam. Ani bowiem nie piszę historii, ani cnota
i przewrotność nie objawiają się bynajmniej w najsławniejszych czynach, lecz
nieraz postępek, jedno słowo i jakiś żart lepiej dają poznać charakter niż
bitwy z dziesiątkami trupów, największe szyki bojowe i oblężenie miast.
Jak więc malarze starają się odtworzyć podobieństwo twarzy i rysów z oka,
w którym się objawia charakter, a o resztę części portretowanego niewiele się
troszczą, tak mnie należy pozwolić na to, bym bardziej wgłębiał się w szczegóły
odbijające duszę i za pomocą nich tworzył obraz każdego żywota, a innym pozostawił
wielkości i walki”.
Jedną z charakterystycznych i zaskakujących cech usposobienia
Przewalskiego była jego ostro zarysowana niechęć do płci pięknej. Cecha ta
powodowała nieraz, że znakomity ten mąż trafiał w sytuacje dość kłopotliwe. O
jednym z takich wypadków opowiada profesor Benedykt Dybowski w swych
wspomnieniach. Otóż po przyjeździe do syberyjskiej miejscowości Chabarowka
Mikołaj Przewalski otrzymał przydział na czasowe zamieszkanie w domu akuszerki
Porozowej, niewiasty wykształconej, oczytanej, a przy tym energicznej i
dzielnej. Pan Mikołaj, który - jak pisze Dybowski, „antypatycznie nie lubił kobiet” - po zostawieniu tam rzeczy udał
się był do Dybowskiego i innych kolegów - uczonych, z którymi spędził cały
dzień. Gdy miał wracać „na kwaterę”, stał się jednak uczestnikiem pewnego
zabawnego zajścia. Lecz oddajmy głos profesorowi Dybowskiemu, który w swym Pamiętniku poświęca wiele ciepłych słów
panu Mikołajowi, a między innymi opowiada i o tym zdarzeniu: „Pomiędzy panią Porozową a Przewalskim zaszła
mała scysja, którą muszę tutaj opisać, bo ona daje poznać jedną z oryginalnych
stron tego znakomitego podróżnika, a mianowicie jego dziwaczną nienawiść do
kobiet. Przewalskiego, jako lokatora, przyjęła pani Porozowa bardzo uprzejmie,
wskazała mu dwa pokoje do jego rozporządzania, zapytała, czy nie potrzebuje
pościeli itd. Na tę uprzejmość damy Przewalski odpowiedział szorstko, że nie
potrzebuje, kazał swojemu nowemu dienszczykowi wyrzucić łóżko z pierwszego
pokoju i wnieść do niego wszystkie rzeczy, a sam opuścił mieszkanie.
Akuszerka widząc, że spać na łóżku nie chce, lecz będzie spał na ziemi, kazała
swojej służącej wymyć podłogę i zapalić w piecu dla przesuszenia mieszkania.
Gdy wrócił Przewalski i spostrzegł, że wymyto podłogę, zawołał gniewnie na służącego,
kto ci kazał moczyć podłogę; ten się uniewinniał mówiąc, że to „barynia” kazała
swojej służącej myć podłogę. Na to z pasją zawołał Przewalski: „powiedz
baryni”... i tu dodał parę epitetów niecenzuralnych, „cztoby ona nie sowała
nosa nie w swoi dieła”, trzasnął drzwiami i wyszedł. Tego dnia po wieczerzy,
przy której byliśmy obecni wszyscy, gremialnie idąc do swoich kwater,
odprowadziliśmy po drodze Przewalskiego i zatrzymaliśmy się przed domem, w
którym miał nocować. Puka tedy do drzwi raz i drugi, ale drzwi się nie
otwierają; zaczyna kołatać silniej, lecz i to nie pomaga. Bębni na koniec
kułakami, złości się, łaje, zwymyśla. Wszystko na próżno. Śmieją się wszyscy
obecni towarzysze. Baranow mówi, „a widzisz, trzeba być grzecznym z
niewiastami. chwaliłeś się, żeś złajał zupełnie niesłusznie damę, która chciała
ci zrobić usługę, każąc myć podłogę, masz teraz za swoje”. Żartowano, lecz
trzeba było się obejrzeć za środkiem umożliwiającym dostanie się Przewalskiemu
do mieszkania. Spostrzeżono puste beczki, stojące u jednego z pobliskich domów,
przytoczono jedną z tych beczek, postawiono na sztorc, a na niej stanął
Przewalski i zdołał otworzyć okno, przez które dostał się do mieszkania.
Nazajutrz cała ta historia dała temat do licznych żartów i dowcipów. Przytoczyłem
przy tej okoliczności wiersz niemieckiego poety:
Gehe den Weibern zart entgegen,
So gewinnst sie auf ein Wort”.
Tyle Benedykt Dybowski...
Trasa następnej, czwartej, wyprawy pod kierunkiem sławnego już na cały
świat badacza rozpoczęła się w roku 1884 i wiodła z Kiachty przez Urgę (Ułan
Bator) do Kukunoru, Chin, następnie do dorzecza rzeki Tarymu i do jeziora
Issyk-kul. Także ta podróż trwała kilka lat, a przerwana została nieoczekiwanym
i przedwczesnym zgonem Przewalskiego w roku 1888, w czasie pobytu w mieście
Karakol (obecnie Przewalsk) na południowych krańcach Imperium Rosyjskiego.
W trakcie
swych długotrwałych, a przebiegających w ekstremalnych warunkach wypraw
badawczych Mikołaj Przewalski i jego współpracownicy (wśród których, zaznaczmy,
zawsze znajdowali się Polacy) dokonali mnóstwa odkryć w zakresie geografii,
florystyki, nauki o faunie, etnografii, meteorologii, klimatologii,
mineralogii, jak też w innych dziedzinach wiedzy. M. Przewalski uchodził - i
rzeczywiście był - za bliskiego przyjaciela cesarza Rosji, został awansowany do
rangi generała i odznaczony szeregiem najbardziej zaszczytnych orderów i medali
tego państwa. Nie zwracał jednak uwagi ani na marny blask sławy, ani na
pogardzane przezeń bogactwo, całą swą ogromną
energię i błyskotliwy umysł oddając w służbę rozwojowi nauki. Jego
transgresyjna i perfekcjonistyczna natura nastawiona była od początku na
wielkie i niezwykłe czyny. Z biegiem lat też ich dokonała, był bowiem Mikołaj
Przewalski niewątpliwie jednym z najwybitniejszych i najsławniejszych
badaczy przyrody w dziejach nauki światowej...
Podsumowując wszystko, cośmy na ten temat powiedzieli powyżej, można
stwierdzić, że główną zasługę Przewalskiego stanowi zbadanie Azji Środkowej.
Kilka razy przeciął Mongolię, bawił w Chinach Północnych, w pustyniach Gobi,
Ała-szanu i Ordosu, w górach Niańszanu, Kueń-łunu i Tybetu. W Chinach
Północnych zbadał Cajdam, pustynię Takla-Makan i pozbawione wytoków jezioro
wędrujące Lobnor, Dżungarię i góry wschodniego Tienszanu. Długość tras wędrówek
Przewalskiego sięgnęła 33 268 km, z których 31 551 km przebiegało Chiny i
Mongolię. Podróże te obfitowały w doniosłe odkrycia i dały różnorodne wyniki
naukowe. Wszystkie swe marszruty Przewalski przeniósł na mapę, przy czym
wykresy topograficzne opierał na 231 punkcie hipsometrycznym i na 63
astronomicznych. Podał charakterystykę warunków przyrodniczych obszernych
fizyko-geograficznych regionów Azji Środkowej według następujących wskaźników:
ukształtowanie terenu, klimat, rzeki i jeziora, świat roślinny i zwierzęcy.
Jemu się udało opisać przyrodę zwiedzanych terenów w ścisłym
powiązaniu wzajemnym wszystkich jej ogniw.
Przewalski udowodnił, że pustynia Gobi nie jest wzniesieniem; w stosunku
do najwyższych otaczających ją gór stanowi ona raczej gigantyczną czaszę z
nierównym dnem. Ustalił, że północna granica gór Tybetu w rzeczywistości
leży o 300 km dalej na północ, niż mniemano przed nim; że kierunek
centralnoazjatyckich pasm górskich biegnie przeważnie wzdłuż szerokości
geograficznej; stwierdził, że geograf niemiecki Aleksander Humboldt był w
błędzie, gdy teoretycznie zakładał możliwość istnienia tu siatki wzajemnie
przecinających się pasm górskich. Przewalski jako pierwszy zwiedził i opisał
pasma systemu Kueńłuniu, ustalił, że Nańszan nie jest jednym łańcuchem górskim,
lecz stanowi cały ich system. Odkrył i jako pierwszy opisał najwyższe pasma
gór, takie jaki Burchan-Budda, Humboldta, Rittera, Akatag (Przewalskiego),
Cajdam i in. Dotarł do górnego biegu wielkich rzek Chin Jancy-czian, Huang Ho.
Na podstawie przeprowadzonych regularnych obserwacji meteorologicznych
Przewalski podał pierwszą charakterystykę klimatologiczną Azji Środkowej,
ustalił m.in. ostro kontynentalny charakter klimatu Gobi. Zdecydowanie
uwypuklał znaczenie wiatru jako ważnego czynnika kształtującego rzeźbę terenu w
pustyniach Azji Środkowej. Przewalski zgromadził unikatowe zbiory flory i fauny
Azji Środkowej, zestawił herbarium z około 16 tysięcy roślin, przedstawiających
1700 gatunków, na którego podstawie botanicy opisali 218 nowych gatunków i 7
rodzajów. Zebrał ogromną kolekcje okazów fauny, liczącą 702 ssaków, 5010
ptaków, 1200 płazów i gadów, 643 ryby; także w tym zbiorze znalazły się
dziesiątki nowych gatunków. Odkrył na terenie Azji Środkowej i opisał dzikiego
wielbłąda i dzikiego konia.
Przewalski zebrał także mnóstwo danych dotyczących biologii i ekologii
świata roślinnego oraz zwierzęcego Azji Środkowej. Jego podróże przykuwały do
siebie uwagę szerokich kół naukowych;
wykonane przezeń obserwacje astronomiczne i meteorologiczne, jak też
kolekcje zoologiczne i botaniczne opracowywane były później przez wielu
uczonych rosyjskich. Dzieła tego podróżnika, napisane z wielkim talentem
literackim, w ciągu krótkiego okresu czasu zyskały mu sławę światową i zostały
wydane w kilkunastu językach. Badania Przewalskiego otworzyły nowy okres
słynnych rosyjskich wypraw naukowych do Azji Środkowej, na czele których
stanęli M. Piewcow, G. Potanin, W. Roborowski, G. Grum - Grzymajło, P.
Kozłow, W. Obruczew i inni.
Prace
Przewalskiego zyskały światowe uznanie: został nagrodzony medalami wielu
rosyjskich i zagranicznych towarzystw naukowych, wybrany na członka honorowego
Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego (1880) oraz wielu innych rosyjskich i
obcych tego typu organizacji... W 1946 roku ustanowiony został złoty medal
imienia Przewalskiego, nadawany przez Towarzystwo Geograficzne ZSRR. Imieniem
Przewalskiego nazwano: miasto, w którym on zmarł (b. Karakol), odkryty przezeń
łańcuch górski w systemie Kueń-Łuń, lodowiec na Ałtaju, cypel wyspy Iturup
(wyspy Kurylskie), przylądek jeziora Bennetta (Alaska) oraz szereg gatunków
zwierząt i roślin, odkrytych przezeń w trakcie podróży po Azji Środkowej.
Oktawiusz
Wincenty Radoszkowski
Rosyjski Encikłopiediczeskij Słowar F. Brockhausa i
J. Efrona (t. 26, s. 98, Petersburg 1899) jest stanowczo zbyt oszczędny gdy
podaje: „Radoszkowskij Oktawian Iwanowicz
- entomolog, generał - lejtnant. Wykształcenie uzyskał w warszawskiej szkole
Artylerii (obecnie akademia), gdzie później miał prelekcje z wyższej matematyki
i artylerii. Znany jako specjalista od błonkoskrzydłych; przez pewien czas był
prezydentem towarzystwa entomologicznego, nad którego rozwojem niemało się
natrudził. Opublikował szereg artykułów poświęconych systematyce błonkówek w Horae
Soc. Entom. Rossicae oraz w Biulletin de la Societe des Nat. de
Moscou”.
Oktawiusz Wincenty Radoszkowski urodził się 7 sierpnia 1820 roku w
Łomży. Ojcem jego był Jan Chryzostom Bourmeister, matką rodowita szlachcianka
polska Zuzanna Lewandowska.
Jan Chryzostom Bourmeister pełnił funkcję asesora Trybunału Cywilnego
województwa mazowieckiego, był właścicielem dóbr Drogoszewo w powiecie
łomżyńskim. Zgodnie z polską tradycją został „adoptowany” do rodu i herbu na
życzenie Stanisława Radoszkowskiego (herbu Szala) i przybrał w roku 1828
podwójne nazwisko Bourmeister - Radoszkowski, używane odtąd w tej właśnie
formie przez wszystkich członków rodziny.
Nie możemy się wgłębiać w skomplikowany splot stosunków prywatnych,
które umotywowały te posunięcia. Dla nas jest istotne, że Oktawiusz Wincenty
kończył gimnazjum w Warszawie w latach 1828 - 34; następnie przez parę lat
uczył się na wydziale technicznym dwuletnich Kursów Dodatkowych Pedagogicznych
w tymże mieście; zaś w latach 1838 - 46 studiował w Akademii Artylerii w
Petersburgu, a w 1846 - 50 tamże wykładał dyscypliny matematyczne, a dokładniej
- matematykę wyższą i geometrię wykreślną. Jako kadrowy oficer pełnił też służbę
polową, a jako specjalista od broni palnej był przez pewien okres zatrudniony w
zakładach zbrojeniowych na Uralu. W roku 1855 brał bezpośredni udział w Wojnie
Krymskiej, mając szarżę kapitana artylerii. W roku akademickim 1857 - 1858
prowadził teoretyczny i praktyczny kurs obsługi broni palnej w Wyższej
Szkole Strzeleckiej w Carskim Siole.
Przez szereg lat Radoszkowski był zatrudniony w różnych instytucjach
wojskowych Rosji w charakterze inżyniera i konstruktora; zajmował się
fortyfikowaniem twierdz (m. in. w Dęblinie, Modlinie, Cytadeli Warszawskiej);
opracowywał projekty środków transportowych artylerii; działał w składzie
rozmaitych wojskowych komisji itd. W 1861 roku otrzymał szarżę pułkownika.
Prawdopodobnie był świadom szykującego się powstania polskiego i, nie
chcąc być użytym przeciwko rodakom, złożył podanie o dymisji. Nie
zadośćuczyniono wszelako jego życzeniu, musiał, jak wielu innych oficerów
polskiego pochodzenia, pozostać w składzie garnizonu petersburskiego.
Dopiero w roku 1865 zezwolono mu na krótki wyjazd do Królestwa
Polskiego celem załatwienia spraw spadkowych po zgonie brata, po którym
odziedziczył kamienicę na warszawskim Lesznie oraz dobra rodowe Drogoszewo.
Następnie powrócił ponownie do stolicy Cesarstwa, gdzie nadal pełnił
odpowiedzialne funkcje w dziedzinie wojskowości. Karierę kończył w randze
generała lejtnanta armii rosyjskiej czyli generała dywizji.
Po przejściu w 1879 roku na własną prośbę na emeryturę przeniósł się
do Warszawy. Uprawiał tu działalność społecznikowską i filantropijną; był
kuratorem Szpitala Wolskiego, wybudował przy nim tzw. sale zarobkowe dla
rekonwalescentów, co umożliwiało podjęcie pracy zarobkowej przez osoby
niepełnosprawne i cierpiące biedę.
* * *
Nie dla swej - i owszem, wcale przyzwoitej - kariery wojskowej
pozostał ten człowiek w annałach nauki polskiej, rosyjskiej i
europejskiej. Chodzi o to, że na marginesie pracy podstawowej uprawiał on też
nader intensywną działalność naukową, znajdując ku temu środki we własnej
kieszeni, a czas - w wolnych od służby żołnierskiej godzinach.
Oktawiusz Wincenty Radoszkowski od wczesnych lat interesował się
entomologią i zgłębiał tę dziedzinę wiedzy na drodze samokształcenia.
Zainteresowania te ukształtowały się jeszcze na warszawskich kursach
pedagogicznych pod wpływem przede wszystkim profesora Antoniego Wagi.
Samodzielnie wybierał się do odnośnych zbiorów w Berlinie, Budapeszcie,
Londynie, Paryżu, Petersburgu, by je badać i nawiązać kontakt ze specjalistami.
Jako naukowiec
zajmował się przede wszystkim gatunkami z rodzaju Bombus należącymi do klasy
pszczołowatych. Pozostawił 113 publikacji, w których opisał ponad 700 nowych
gatunków owadów.
Przez cały
okres znajdowania się na służbie w armii carskiej Radoszkowski musiał odbywać
liczne i częste delegacje do różnych zakątków Imperium. Postarał się więc, jako
zapalony entomolog i inteligentny człowiek, wykorzystać tę okoliczność w celu
zaspokojenia swych zainteresowań poznawczych. Nieustannie gromadził zbiory
owadów z różnych okręgów Rosji, przy czym zachęcał do tego również swych
uczniów, podwładnych i kolegów. Był oficerem wysokiej rangi i losy niemałej
liczby ludzi zawisły od jego dobrej lub złej woli. Nie chcemy twierdzić, że
zacny żołnierz i profesor szantażował swych podwładnych lub wywierał na nich
naciski, nadużywając położenia służbowego (oby takiego rodzaju „nadużycia”
zdarzały się jak najczęściej!), lecz ponieważ pasje naukowe Radoszkowskiego
stanowiły tajemnicę poliszynela, wielu ludzi z tych czy innych pobudek - w
ogromnej większości zresztą szlachetnych, a zawsze w skutkach pożytecznych -
uważało za swój obowiązek sprawienie mu radości przez dostarczenie rzadkiego
okazu fauny entomologicznej.
W 1859 roku Radoszkowski został jednym z członków - założycieli
Rosyjskiego Towarzystwa Entomologicznego, które skupiło w swych szeregach
zastęp ludzi, uprawiających od lat tę naukę jako osobiste hobby. Byli w tym
gronie też liczni wojskowi, w tym niemało polskiego pochodzenia.
Radoszkowski w latach 1861/1867 pełnił w tym zacnym zgromadzeniu funkcje
wiceprezesa, a w latach 1867/1879 - prezesa, przy czym zamanifestował nie lada
zdolności organizacyjne. Uzyskał na cele Towarzystwa wcale pokaźne fundusze,
nabył wyposażenie, połączył Rosyjskie Towarzystwo Entomologiczne kontaktami z
dużą liczbą organizacji o podobnym ukierunkowaniu na całym świecie. Widać miał
ku takiej działalności przysłowiową „iskrę Bożą”, a i nawyki służby oficerskiej
(dokładność, energia w postępowaniu, obowiązkowość, pracowitość, precyzja
i inteligencja w stawianiu i rozwiązywaniu zadań) nie były bodaj bez znaczenia.
Niekiedy się
twierdzi, że O. W. Radoszkowski uległ „wynarodowieniu”, „rusyfikacji”, „nie
czuł się już Polakiem” itp. Nie jest to zgodne z prawdą. Oczywiście,
dziesięciolecia przebywania w Rosji i służba w jej wojsku nie mogły nie wywrzeć
wpływu na jego usposobienie, język, mentalność, stereotypy postępowania. Ale
też nie mogły znieść pierwotnych wpływów domu rodzinnego, szkół polskich,
kultury ojczystej. Wcale nie było sprawą przypadku, że najściślejsze więzy
współpracy naukowej, a niekiedy i przyjaźni, łączyły Radoszkowskiego właśnie z
działającymi w Rosji uczonymi polskiego pochodzenia: Dybowskim, Czerskim,
Czekanowskim, Godlewskim, Jankowskim, Młokosiewiczem. Robiąc użytek ze swego
znaczenia i wpływów ten generał armii rosyjskiej czynił nieustanne i skuteczne
wysiłki, by wyjednać u władz w Petersburgu coraz to większe możliwości
prowadzenia badań naukowych przez polskich zesłańców, które to badania były dla
tych biedaków prawdziwą deską ratunku - zwiększały zakres ich swobody,
umożliwiały kontakt ze sobą, nadawały sens życiu i pomagały przetrwać w
potwornie surowych warunkach syberyjskiego wygnania. Dzięki jego dyplomatycznej
protekcji wielu Polaków stało się członkami Rosyjskiego Towarzystwa
Entomologicznego i innych organizacji naukowych, a jeszcze więcej uzyskało
możność umieszczania swych tekstów w publikatorach Petersburga i Moskwy. Trudno
przecenić wartość tego ostatniego faktu, gdyż pamiętać trzeba, że naukowiec
może zaistnieć jako taki, jako osoba publiczna, przede wszystkim poprzez publikowanie
wyników swych badań. Jeśli możliwości takiej nie ma po prostu - w gronie fachowców i w szerszym tle społecznym - nie
istnieje, a w każdym bądź razie nie liczy się.
Profesor B.
Dybowski z uznaniem stwierdzał w słynnym Pamiętniku, że „generał Radoszkowski ze swej strony
doglądał wydawnictwa w Petersburgu, podczas gdy zesłani rodacy permanentnie
nadsyłali z Syberii swe teksty naukowe i zbiory przyrodnicze”.
Dzięki staraniom Radoszkowskiego na horyzoncie nauki rosyjskiej
zjawiło się niemało gwiazd noszących polskie imiona. Wiele też uczynił, by
zbiory warszawskiego Gabinetu Zoologicznego stały się jednymi z najbogatszych
na kontynencie.
Jako naukowiec
Radoszkowski pracował m. in. nad zagadnieniem neutralizowania owadów
szkodliwych, badał tryb ich życia, cykle zmiany pokoleń itd. Większość swych
tekstów poświęcił systematyzacji owadów błonkoskrzydłych oraz entomologii
stosowanej. Publikował przeważnie w języku francuskim, jak też w rosyjskim. Ale
też po polsku wydał pokaźny tekst pt. Opisanie nowych gatunków błonkoskrzydłych
(Hymonoptera) (1882), oraz kilka pomniejszych artykułów w polskich
periodykach naukowych i popularnonaukowych. Gdyby był zrusyfikowany, to by się
z pewnością brzydził językiem ojczystym, jak to czynią wszyscy wynarodowieni
Polacy, a już z pewnością nie publikowałby w tym języku swych rozpraw. A że
więcej pisał w innych językach - trudno, polski i dziś nie należy w żadnej
dziedzinie do grupy języków kontaktów międzynarodowych, cóż dopiero mówić o
okresie zaborów...
Był członkiem
Rosyjskiego Towarzystwa Entomologicznego i Geograficznego, Moskiewskiego
Towarzystwa Badaczy Przyrody, Francuskiego Towarzystwa Entomologicznego i
Towarzystwa Entomologów Genewy, Towarzystwa Przyrodników przy Cesarskim
Uniwersytecie Warszawskim i brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa
Entomologicznego etc, etc.
Na trwałe do
dziejów entomologii światowej weszła opracowana przez Radoszkowskiego
oryginalna metoda klasyfikacji owadów błonkoskrzydłych (Hymonoptera) na
podstawie budowy aparatu gębowego i kopulacyjnego. Teksty jego poświęcone były
nie tylko faunie Rosji, ale też Polski, Egiptu, Etiopii, Korei, Chin, Ameryki.
Jak pisze
Ligia Hayto: „Osiągnięcia naukowe
stawiają go w rządzie najwybitniejszych entomologów XIX wieku”...
Życie
zakończył Oktawiusz Wincenty Radoszkowski 14 maja 1895 roku w Warszawie.
Pochowany został na zabytkowym cmentarzu Powązkowskim.
Józef Sękowski
Przyszedł na świat w miejscowości Antogołony pod
Molatami, na pograniczu litewsko-polskim 19 lutego 1800 roku. Pochodził ze
starożytnej rodziny polsko-szlacheckiej. Sękowscy bowiem, herbu Prawdzic,
wywodzą się z województwa płockiego i pisali się ongiś z „Sękowa Wielkiego”.
Jakób Sękowski w roku 1467 przesiedlił się do Chełmińskiego i osiadł w
Konojadach, skąd jego potomkowie zwać się zaczęli Konojaccy. Inny znów Sękowski
nabył wieś Dębowa Łąka i jego potomkowie zwali się Dębołęccy. W wielu
przypadkach przejawiali Sękowscy zarówno talenta naukowe i literackie, jak
i skłonność do odmiany. Zajmowali nieraz wybitne stanowiska przy dworze
królów polskich (Zygmunta I, Bony). Spokrewnieni byli m. in. z Sarbiewskimi.
Odgałęzili się również na Podole oraz na Żmudź, Ruś Białą i Wileńszczyznę
O reprezentantach tego rodu często wspominają źródła
archiwalne ze wszystkich powyższych dzielnic dawnej Rzeczypospolitej. Tak w
dokumencie pt. „Inwentarz y liczba skarbowa starostw Brańskiego y Saraskiego” z
1558 figuruje „namiestnik Brański pan
Mikołay Sękowski” (Akty izdawajemyje
Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 14, s.23, 30). Onże nieco
później jest określany jako „Mikołaj
Sieńkowski, dworzanin jego
królewskiej mości i arendarz myncy wileńskiej” (Akty ...,
t. 8, s. 504-505).
Wojciech Senkowski, stolnik ciechanowski, w roku
1671 wymieniany jest w księgach grodzkich województwa nowogródzkiego (Akty
..., t. 20, s. 428).
O godle zaś rodowym Sękowskich heraldyk polski
podaje:
„Prawdzic
herb. Lew żółty, z muru czerwonego niby wychodzi, połowę go widać, a ogona
do góry zadartego część, w lewą obrócony, w przednich łapach trzyma koło
żelazne. W hełmie także lew, tylko więcej trochę widać go i także prawdę czyli
koło, w łapach trzyma. Z Dacyi do Polski przyniesiony” (E. A.
Kuropatnicki Wiadomości o kleynocie szlacheckim..., t. 3, s. 41, Warszawa
1789).
* * *
Po ukończeniu gimnazjum Józef Sękowski zapisał się
na Uniwersytet Wileński, gdzie studiował szeroki wachlarz nauk od matematyki i
fizyki zaczynając, poprzez filozofię, medycynę, a na filologii nie kończąc.
Jako dwudziestoparoletni mężczyzna biegle władał już wieloma językami:
rosyjskim, angielskim, niemieckim, hebrajskim, arabskim, perskim, tureckim,
chińskim, nie licząc ojczystego języka - polskiego. Że poznał języki nowożytne,
to nie dziw, wszak nie brakło w Wilnie ówczesnym, jednej ze stolic - obok
Krakowa i Lwowa - kultury polskiej, ludzi o najwyższym stopniu
wykształcenia, jak też przybyszów z Niemiec, Francji, czy Anglii. Nie może
jednak nie budzić podziwu fakt, że młody człowiek mając do dyspozycji
francuskie i niemieckie podręczniki języków wschodnich z biblioteki
akademickiej, potrafił je tak dobrze opanować.
W 28 roku życia został Sękowski członkiem -
korespondentem Rosyjskiej Akademii Nauk! Była to postać wyjątkowo barwna i
złożona, łącząca w sobie zupełnie przeciwstawne pierwiastki psychologiczne. Nie
przypadkowo do dziś jego osobowość i poszczególne wątki twórczości
przyciągają uwagę badaczy nie tylko w Polsce, Rosji, Litwie, Białorusi, ale też
w Stanach Zjednoczonych i innych krajach Zachodu. Przypomnijmy pokrótce koleje
losu tego wybitnego uczonego i budzącego kontrowersje człowieka.
Będąc studentem zafascynował się Sękowski duchem
dawnych kultur Wschodu. Postanowił udać się do Stambułu, lecz wobec braku
pieniędzy podróż stała pod znakiem zapytania. Do sprawy wmieszało się w roku
1819 Towarzystwo Szubrawców, którego czynnym członkiem Sękowski właśnie
niedawno został. Kazimierz Strawiński, czołowy „szubrawiec” wileński, napisał Anagramma
na przyjęcie do grona Szubrawców Józefa Sękowskiego na schadzce 23 czerwca 1819
roku:
- Łby czarne w rogach
Pazury na nogach,
Nos jak komma zakrzywiony
Ac tandem z tyłu ogony !! -
Tak wyrzekł Wielki Baka! Kto temu
nie wierzy,
Niech jego dedykacyą pilnem okiem
zmierzy,
Tam zobaczy, że jak on wystawił
szatany
Co z trockich wież straszyły,
kontusze, żupany,
Tak właśnie zawistników złośliwa
gromada
Cnych Szubrawców przed światem
okrzykiwać rada!
Ale gdy wchodzisz teraz, Józefie,
w to grono,
Naucz się z tego, co ci w tej
chwili mówiono:
Że chcąc wygnać zdrożności, wśród
sposobów wielu
Wszyscy Szubrawcy tylko żart mają
na celu.
Tym chcą szydzić z pieniaczów,
pijaków i dalej
Z tych, co nędzne wiersze
stękając klepali.
Otóż byś się nie uwziął podłe
pisać rymy,
Gdy twą głowę rozpalą poetyckie
dymy.
Strażnikowi, którego wiadoma jest
fama!!!
Kazano przygotować dla cię
anagramma,
Które za łaską Niebios wydobywszy
z głowy
Ścielę do stóp Waszmości
następnemi słowy:
* * *
Sęk mi zadałeś... rymy się nie
piszą,
Ę... ę... powtarzam, a muzy nie
słyszą.
Koniu poetów! - ratuj więc w tym
razie,
O! unieś mię, proszę na Parnas,
Pegazie!
Wielki Apollo! na tę przestrzeń
ziemną
Spójrz swoim światełkiem miłem,
Królu poetów zlituj się nade mną
I już ukończyłem.”
(Dział rękopisów Biblioteki Akademii Nauk Litwy w
Wilnie, f. 9 - 1478 - 1485).
Ogłosili więc Szubrawcy zbiórkę środków i
publiczność wileńska w rezultacie tej akcji uzbierała pokaźną sumę pieniędzy,
aby umożliwić zdolnemu ziomkowi wyjazd w 1819 roku na Bliski Wschód. Odbył
Sękowski dzięki temu podróż po Egipcie i Sudanie z niemałym pożytkiem, ale
i z wielkim trudem.
W 1821 roku Uniwersytet Wileński postanowił pilnie
wysłać naszemu podróżnikowi, znajdującemu się wówczas w Syryi „zastrzyk”
pieniężny w postaci 600 rubli srebrem, gdyż znalazł się nagle młodzian na
obczyźnie „bez należnych środków utrzymania” (Centralne Państwowe Archiwum
Historyczne Litwy w Wilnie, f. 721, z. 1, nr 128, s. 1 - 2).
W tymże zbiorze znajdujemy dalsze wielce
interesujące materiały, dotyczące życiorysu młodego wówczas, ale już cenionego
naukowca.
Dokument archiwalny o nazwie Ogólna wiadomość o
Józefie Sękowskim, znajdującym się w Syryi w celu badania języków
orientalnych spisany w 1820 roku przez Kazimierza Kontryma (podajemy
tekst w tłumaczeniu z oryginału rosyjskojęzycznego), donosi:
„Józef
Sękowski, urodzony w guberni i powiecie wileńskim, ze szlachty, ma 22 lata.
Będąc studentem w Uniwersytecie Wileńskim z pożytkiem się oddawał naukom
historycznym i filozoficznym, postępowania był wzorowego, a przy nadzwyczajnej
pracowitości żywił wielką skłonność do języków wschodnich. Nauczywszy się
podstaw języka arabskiego przetłumaczył na język polski i wydał Baśnie Lokmana
w 1818 roku. Ponadto w wielu artykułach, zamieszczonych w wydaniach
periodycznych okazał zdolności, gust i talent, które dają powód myśleć, iż z
czasem może zostać niezwykłym literatem. To dało powód niektórym osobom bliżej
jego znającym zebrać dla niego składkę w celu przedsięwzięcia podróży po
krajach Wschodu. I rzeczywiście, zebrano 900 rubli srebrem i z tym wspomożeniem
udał się Sękowski w 1819 roku w miesiącu wrześniu z Wilna do
Konstantynopola, gdzie pozostając pod opieką rosyjskiego posłannika pana barona
Strogonowa uczył się języka tureckiego, perskiego i arabskiego. W bieżącym 1820
roku w miesiącu kwietniu udał się do Syryi, gdzie zatrzymał się w porcie
Bejrucie 14 czerwca (...).
W monasterze
Maronitów, pod kierunkiem dostojnego i słynnego znawcy języków wschodnich ojca
Antoniego Arwida, który przez długi czas był profesorem w Wiedniu, pracuje nad
językiem i literaturą arabską”.
Po tym zamierzał Sękowski udać się do takich miast
jak Sydon, Tyr, Akr, Nazaret, Galilea, Jerozolima, Jafet, Kair i Aleksandria,
by po roku przez Konstantynopol powrócić do rodzinnego Wilna (Centralne Państwowe
Archiwum Historyczne Litwy w Wilnie, f. 721, z. 1, nr 128, s. 9).
Podczas podróży po Wschodzie młody naukowiec
interesował się także diasporą polską, gdzie tylko ją mógł odnaleźć. O kolonii
polskiej w Turcji pisał Lelewelowi, że składała się z „hrabiego Władysława Rzewuskiego, hr. Aksaka, hr. Ludolfowej... z domu
Weyssenhoffówny, z jednego kupca, podobno ex-żydka, z jednego szewca i mnie.
Możesz wyobrazić sobie, jak ta zacna kompania chciwa zawsze coś wiedzieć o
Ojczyźnie, nudzić się musi nie mając żadnych prawie o kraju wiadomości...”.
Z Egiptu Sękowski przywiózł cenny starodawny
papirus, który kurtuazyjnie złożył w darze Uniwersytetowi Krakowskiemu.
Wszelako odpowiedzią na ten patriotyczny gest młodego wilnianina była nie
szlachetna wzajemność, lecz zjadliwe chichotanie krakowskich miernot nad
„elaboratami prowincjonalnego nuworysza”, które się akurat ukazały w druku...
Mógłby Sękowski przemówić słowy Stanisława
Wyspiańskiego:
„O, kocham Kraków - bo nie od kamieni
przykrościm doznał - lecz od żywych ludzi,
nie zachwieje się we mnie duch ani się zmieni,
ani się zapał we mnie nie ostudzi.
Co bowiem z Wiary jest, co mi rumieni
różanym świtem myśl i co mnie budzi.
Im częściej na mnie kamieniem rzucicie,
Sami złożycie stos - - stanę na szczycie”.
Trudno, ale trzeba się liczyć z faktami psychologii,
a te świadczą, że podły cios zadany bratnią ręką boli dotkliwiej niż ten
doznany od wroga, i może radykalnie odmienić człowieka, który takiej
niesprawiedliwości doznaje.
Zrażony zawiścią i złośliwością rodaków Sękowski
odmawia objęcia katedry języków wschodnich na macierzystym Uniwersytecie
Wileńskim, ale przyjmuje ofertę ze stolicy Cesarstwa Rosyjskiego i obejmuje na
okres ćwierćwiecza specjalnie dla niego, dwudziestokilkuletniego młodzieńca,
utworzoną katedrę języka i literatury perskiej, arabskiej i tureckiej na
Uniwersytecie Petersburskim. Mógłby, motywując ten czyn, powiedzieć za
Tukidydesem: „Uciekłem od podłości tych,
którzy mnie wygnali”.
28 kwietnia 1822 roku rektor Wszechnicy Wileńskiej
Szymon Malewski wystosował następujący list służbowy:
„Do Jaśnie
Oświeconego Radcy Taynego, Senatora, Członka Rady Państwa, Senatora Wojewody
Królestwa Polskiego, Kuratora Cesarskiego Uniwersytetu Wileńskiego i Szkół Jego
Wydziału, Kawalera, Xiążęcia Czartoryskiego.
Na posiedzeniu
nadzwyczaynem Rady Uniwersytetu dnia 24 teraźniejszego kwietnia czytane było
zalecenie Jaśnie Oświeconey Waszey Xiążęcey Mości do rektora Uniwersytetu (...)
o potrzebie zaprowadzenia w tuteyszym Uniwersytecie Katedry języków oryentalnych
i o proponowaniu do tey katedry na professora nadzwyczaynego pana Józefa
Sękowskiego, który dla nauki języków arabskiego, perskiego i tureckiego odbył
podróż do Turcyi Europeyskiey, Syryi i Egiptu, a podług świadectwa pana
Fraehna, członka zwyczajnego Akademii Nauk Petersburskiey, ma gruntowną tychże
języków znajomość. Rada Uniwersytetu, zgodnie ze zdaniem Jaśnie Oświeconey
Waszej Xiążęcey Mości zważając, że języki oryentalne, którym nauki w znaczney
części winne są swoje odrodzenie się, potrzebne są do utrzymania związków
handlowych z pogranicznemi ludami i mogą z czasem otworzyć dla młodzieży pole
służenia krajowi w zawodzie dyplomatycznym, są istotnie potrzebne; jeszcze w
roku 1810 (...) zgodziła się była na zaprowadzenie w Uniwersytecie katedry tych
języków i wybrała na professora do niey pana Klaprotha, członka Akademii Nauk
Petersburskiey. Lecz wybór ten z przyczyny oddalenia się jego z kraju nie
przyszedł do skutku. Teraz, gdy i w prawidłach o wynoszeniu do stopni uczonych
(...) między innemi naukami do osiągnięcia stopni uczonych wymienionemi,
literatura języków oryentalnych jest położona, i gdy przy Uniwersytecie kurs
języków oryentalnych jest dawany, zaprowadzenie katedry języków oryentalnych
w Uniwersytecie za potrzebne uznała. Zważając oraz, że pan Józef Sękowski,
teraz tłumacz kollegialny w Departamencie Interessów Zagranicznych, a dawniey
uczeń tuteyszego Uniwersytetu, który z wielkim pożytkiem przykładał się się do
nauk historycznych i filologicznych, a przy pilności i pracowitości okazywał
szczególnieyszą ochotę do języków oryentalnych, początków arabskiego nabywszy,
wytłumaczył i wydrukował w roku 1818 „Bayki Lokmana”; oprócz tego przez
liczne artykuły ogłaszane w pismach peryodycznych okazał talent pisarski,
w roku 1819 - 1820 i 1821 za wsparciem od niektórych osób i od Uniwersytetu
odbył podróż do Turcyi Europeyskiej, Syryi i Egiptu dla doskonalenia się w
językach arabskim, perskim i tureckim, w których podłóg świadectwa członka
Akademii Nauk Petersburskiey do przedmiotu starożytności wschodnich pana
Fraehna, właściwego co do tego przedmiotu sędziego, tyle nabył gruntowney
znajomości, że z pożytkiem dla instrukcyi może zaymować katedrę tych języków.
Na mocy przeto 23 artykułu Ustaw Uniwersyteckich tegoż p. Józefa Sękowskiego
większością sekretnych kresek 9 przeciwko 3 wybrała na professora
nadzwyczajnego języków oryentalnych z pensyą roczną rubli srebrnych 1000 z
summy ogólnych pozostałości opłacać się mającą, dopóki projekt nowego
urządzenia katedr nie otrzyma potwierdzenia.
Takowy wybór
do zdania Jaśnie Oświeconey Waszey Xiążęcey Mości i wyjednania potwierdzenia
przedstawia -
Szymon
Malewski, Rektor”.
Czartoryski zwrócił się z prośbą do Petersburga o
wprowadzenie na Uniwersytecie Wileńskim katedry języków wschodnich i o
mianowanie na nią w charakterze profesora utalentowanego rodaka. Niestety, w
sierpniu 1822 roku z Petersburga otrzymał odpowiedź ujemną, o czym donosił
Uniwersytetowi:
„Na
przedstawienie moje o wybraniu przez Uniwersytet na professora wschodnich
języków JW pana Sękowskiego, Jaśnie Oświecony Xiążę Minister Spraw Duchownych
i Narodowego Oświecenia odpowiadał, iż z woli Jego Imperatorskiej Mości
pan Sękowski użytym został na professora wschodnich języków w Uniwersytecie
Petersburskim, zostając zawsze w wiedzy Kollegium Interessów Zagranicznych, że
zatem do Uniwersytetu Wileńskiego użytym już być nie może. O czem Radę
Uniwersytetu zawiadamiam”... (CPAH Litwy w Wilnie, f. 721, z. 1, nr 64).
Zrobił Józef Sękowski w Rosji błyskawiczną karierę
naukową. W grudniu 1822 roku został członkiem rzeczywistym Wolnego Towarzystwa
Miłośników Literatury Rosyjskiej. Należał do stałych współpracowników Polarnej
Zwiezdy redagowanej przez przyszłych czołowych dekabrystów.
Szczególnie blisko się przyjaźnił z A. Biestużewem - Marlińskim, którego
nauczył języka polskiego. M. Czernyszewski określał go jako „jednego z najlepszych orientalistów w
Europie”. Nadal jeszcze zachowywał przekonania demokratyczne, utrzymywał
ścisłe powiązania z nauką i prasą polską. Korespondował m. in. z J. Lelewelem,
J. Śniadeckim; w 1824 roku wydał w Warszawie 2-tomowe Collectanae z dziejów
tureckich rzeczy do historii polskiej służących.
W roku 1826, podczas panoszenia się terroru
carskiego, poglądy jego uległy radykalnemu uwstecznieniu, wypowiadał się i
działał w sposób, którym zraził do siebie postępowe kręgi Rosji i Polski.
Pisywał paszkwile prasowe utrzymane w monarchistyczno - reakcyjnym duchu
szowinizmu wielkorosyjskiego. Uważał widocznie, że służalczość wobec zaborców
pozwoli mu na zrobienie wielkiej kariery urzędowej. A. Pogodin pisał, że
przykład Sękowskiego, który zdradził ojczyznę wówczas, gdy ociekała ona krwią w
walce z wrogami, dowodzi, że wynarodowieniu ulegają zazwyczaj moralnie najmniej
wartościowi osobnicy, egoiści i karierowicze. Polaków, a nawet niektórych Rosjan,
oburzało stanowisko zajęte przez Sękowskiego w 1826 roku, podczas zleconej mu
urzędowo wizytacji szkół na Białorusi. Wystąpił on wówczas jako tropiciel
„rewolucyjnych spisków” i zwolennik rusyfikacji szkolnictwa. Raporty
Sękowskiego nie spowodowały, co prawda, masowych represji. W tym czasie jeszcze
zbyt wielu światłych Rosjan o umiarkowanym usposobieniu zajmowało kierownicze
stanowiska w administracji państwowej Cesarstwa.
Ostatecznie utracił Sękowski prestiż moralny w
społeczeństwie rosyjskim po 1831 roku, kiedy to starał się być „bardziej święty
niż papież”, pisywał nadal prorządowe artykuliki, a o Lelewelu, swym do
niedawna przyjacielu, powiedział, że trzeba by go po śmierci przykuć łańcuchami
do bibliotecznej podłogi, aby i na tamtym świecie nie urządził rewolucji. W
przypadku znakomitego intelektualisty aż taka degeneracja moralna wydaje się
gorsząca. Sękowski jednak uparcie krzewił swe poglądy w zorganizowanym przez
siebie w 1834 roku czasopiśmie „Bibliotieka
dla cztienija”. Pisywał tu używając pseudo „Baron Brambeus”. Mimo dobrego
poziomu wielu numerów pisma, ogólny kierunek ich był bodaj przesadnie
konserwatywny. Nic więc dziwnego, że został Sękowski ostro zaatakowany przez M.
Gogola i W. Bielińskiego.
Czasy, w których jednak to się działo, były bardzo
trudne, bardzo niebezpieczne, nie sprzyjały one wielkim charakterom i idealnym
pobudkom. W imperium carów wówczas uważano (chociaż nigdy do tego się nie
przyznawano), że ważniejszym zadaniem dla państwa jest śledzenie i zwalczanie
tych, kogo się poczytuje za przeciwników tronu, niż troska o sprawiedliwe,
godne człowieka urządzenia społeczne. Największa zbrodnia kryminalna była tam
lżej karana niż najlżejsze przewinienie klasyfikowane jako przestępstwo
polityczne. Najwyżsi dygnitarze, chcący uchodzić za ludzi szlachetnych, donos i
szpiegowanie bynajmniej nie poczytywali za ujmę swemu honorowi; co więcej,
służebnictwo to nazywali „rozumnym patriotyzmem”. Pod wpływem despotycznych
rządów „wierność tronowi” stawała się najwyższą „wartością moralną”. Degradacja
i pomieszanie pojęć doszły tu do tego stopnia, że nawet konfesjonały stały się
narzędziem policji. Stefan Buszczyński pisał o tych czasach: „Szpiegostwo i denuncjacja rozciągają się
dalej... Wyrzutki duchowieństwa, dla których nie ma dość hańbiącego wyrazu, co
są szpiegami, w nagrodę otrzymują dostojeństwa: nie wstydzą się nawet na
swych sutannach nosić ordery... W szeregu najpodlejszych, nikczemniejszymi są
od innych...” Sam Benkendorf, szef żandarmów, był jednocześnie „dyrektorem”
czterech spółek akcyjnych, od każdej z których rocznie otrzymywał po około
10 tysięcy rubli. W ten sposób carat wynagradzał cudzym kosztem swego
superżandarma. Ówczesny emigracyjny rosyjski demokrata i patriota
Dołgorukow z oburzeniem konstatował:
„Rząd stracił głowę i dał tego nowy dowód rozdając patenty na szlachectwo
donosicielom i agentom-prowokatorom, wciągając stopnie szlachectwa w śmiecie
szpiegostwa... W tym państwie nie tylko nagradzają nikczemność, lecz srogo
karzą każdego, kto nie chce być podłym”. (Nic więc dziwnego, że nieco
później (1848 r.) dygnitarz moskiewski, generał Liprandi złożył carowi projekt
założenia w Petersburgu akademii szpiegów). Inną stroną tej polityki
niewolnictwa było masowe ogłupianie ludności przez manipulowanie opinią publiczną
za pośrednictwem prowokatorskich czasopism itp. Oczywiście wszystko to
pochłaniało ogromne sumy, potrzebne na rozwój oświaty, lecznictwa itd.
W takich warunkach załamywało się, „traciło twarz”
(aby nie stracić głowy!) wielu wartościowych ludzi. Oczywiście, żadna epoka i
żadne warunki nie zwalniają człowieka od odpowiedzialności za losy własne i
swego narodu. Nic nie może człowiekowi odebrać obowiązku odwagi i uczciwości. „Raczej umrzeć niż żyć podle” (Krasiński)
- myśl ta nigdy nie utraci swej aktualności. Tych zaś, którzy uciekają przed
trudnościami zdradzając własny naród, czeka los nader dramatyczny: są oni
pogardzani zarówno przez tych, kogo zdradzili, jak i przez tych, którym do
przypodobania się wybrali drogę upadku. Przypadek Józefa Sękowskiego ukazuje,
jak zagmatwane i dwuznaczne mogą się stać losy człowieka, żyjącego w
skomplikowanych „twardych” warunkach społecznych.
Wszelako musimy się wystrzegać zbyt powierzchownych
i jednoznacznych sądów o ludziach tak wielkiego formatu. Znawca życia i
twórczości Sękowskiego, znakomity pisarz rosyjski Wenjamin Kawierin twierdził,
że w każdym artykule prasowym profesora cenzura skreślała połowę tekstu i
ilustrował styl jego publicystyki:
„Udawać
wiernego sługę rządu i z niczym się nie zgodzić, wyjaśniać powszechne
niezadowolenie ślepotą „niedużej grupy ludzi” i domagać się pełnej jawności
(głasnosti) jako jedynego oparcia chwiejącego się samowładztwa - oto co w pełni
określa linię polityczną Sękowskiego. Tylko prymitywni głupcy mogli widzieć w
tym mądrym i prawym człowieku „agenta rządu rosyjskiego...” Lecz tacy byli
i to wcale liczni.
Nawet po zgonie tego wybitnego intelektualisty nie
darowano mu siły i niezawisłości charakteru, które przejawiał za życia.
W. Kawierin pisał: „Z Sękowskim spierano się i po jego śmierci. On miał imię literackie,
które przekształcało nekrolog w artykuł polemiczny. W ten sposób nawet
znajdując się w trumnie potrafił wpływać na zmianę gatunków literackich”.
Motywy tej zagorzałej niechęci do wybitnego
człowieka tkwią prawdopodobnie w ogólniejszych prawach określających
funkcjonowanie duszy ludzkiej. „Kto nie chce widzieć wielkości jakiegoś
człowieka, ten tym baczniej dopatruje się w nim wszystkiego poziomego i
powierzchownego - i sam przez to się odsłania” - zauważał Fr. Nietzsche.
Każdy wybitny i przez to unikalny człowiek skazany
jest na wrogość otoczenia, przez które nie może być zrozumiany. Adam Smith w
dziele Teoria
uczuć moralnych trafnie zaznaczał: „Miernikiem, którym człowiek ocenia możliwości innego człowieka, są
jego własne możliwości. Oceniam twój wzrok według mojego, twój słuch według
mojego, twój rozum według mojego rozumu, twój resentyment według mojego
resentymentu, twoją miłość według mojej miłości. Ani nie mam, ani nie mogę mieć
innego sposobu ich oceny... Ten, kto w różnych okazjach nie doznaje takich
uczuć jak ja, albo odczuwa je całkowicie niewspółmiernie, musi nie pochwalać
moich odczuć z tej racji, iż są niezgodne z jego odczuciami”.
Dokładnie to samo można powiedzieć i o myślach
ludzkich, różnych typach intelektualnej interpretacji świata lub jego
fragmentów. I na tym m. in. polega dramatyzm losów każdego samodzielnie i
twórczo myślącego człowieka.
„Instytucja
geniusza ma to do siebie, że jest to często geniusz zapoznany, samotny, nie
rozumiany, odtrącony” (Piotr Wierzbicki Upiorki, Warszawa 1995).
* * *
Jeśli chodzi o beletrystyczną i dziejopisarską
twórczość wielkiego wilnianina, to - zgadzając się lub nie z poglądami autora -
wypada uznać wielki jego talent pisarski i oryginalność myśli. Tak jak
pisał Sękowski, po rosyjsku dziś się już nie pisze: elegancko
i arystokratycznie, ujmując czytelnika zarówno czarem stylu, poczuciem
dobrodusznego humoru, jak i przenikliwością czynionych obserwacji. Polski
szlachcic demaskuje się bodaj na każdej stronie jego utworów. „Nic tak wyraźnie nie świadczy o poziomie
wykształcenia klasy piszącej w każdym narodzie, a nawet o stopniu nauki samego
narodu, jak jego literatura historyczna” zauważał Sękowski. A najważniejsza
w tym względzie jest erudycja, sumienność i szerokie spojrzenie na świat. Historyk
zabierając się do jakiegoś tematu „powinien
znać wszystko, co o tym przedmiocie zostało napisane przed nim”. W stosunku
do siebie Baron Brambeus stosował tę zasadę z całą skrupulatnością.
Lista utworów J. Sękowskiego zawierająca zarówno
edycje książkowe, jak i artykuły, liczy około 440 pozycji. Zostały one prawie w
całości zebrane w 10-tomowym Zbiorze dzieł, który się ukazał w
Petersburgu w latach 1858 - 1859. W większości są to niby-recenzje
poszczególnych książek innych autorów z tym, że te rozważania „z okazji” czy
„na marginesie” często przewyższały pod względem treści i formy przedmiot,
któremu były poświęcone i stanowiły zupełnie samodzielne utwory literackie,
naukowe czy publicystyczne. Trudno byłoby znaleźć dziedzinę historiografii, w
której by nasz rodak nie poczynił istotnych i płodnych obserwacji. Dotyczy to
np. sfery heraldyki. Profesor dzielił heraldykę europejską na dwa podstawowe
systemy: francuski i polski. O ile pierwszy z nich nacechowany był złożoną
treścią wewnętrzną symboliki, wymagającą nie lada kwalifikacji, by je właściwie
interpretować, to polski system wyróżniał się nadzwyczajną prostotą. Sękowski
wskazuje na wyjątkowe wręcz, jego zdaniem, podobieństwo polskiej symboliki
herbowej do systemu tamg mongolskich i tureckich oraz obyczajów wojennych
szlachty polskiej i wojowników mongolskich i tureckich. To podobieństwo jest
tak uderzające, że Sękowski wyciągnął wniosek, „iż prawie że nie można wątpić o północno-azjatyckim pochodzeniu
polskiej szlachty... Lachowie lub Lechowie byli, widocznie, takimiż przybyszami
i zdobywcami w stosunku do przybużskich i nadwiślańskich Polan, jakimi
Normanowie - Rusowie byli dla Polan dnieprzańskich. Być może należy uważać
Lachów, czyli szlachtę polskiej Słowiańszczyzny, za gałąź Awarów, którzy ongiś
rozciągali swą władzę nad tymi ziemiami” (Sobranije Soczinienij
Sienkowskogo (Barona Brameusa), t. 9, s. 226 - 227, Petersburg
1859).
Uwypuklał też Sękowski przemożny wpływ, jaki
heraldyka polska wywarła na rosyjską. Zaznaczał: „W ogóle wszystkie polskie herby krok po kroku przeszły i do Rosji za
pośrednictwem wychodzenia rodów szlacheckich z dawnych polskich posiadłości
i poprzez rozpowszechnianie tego systemu herbowego na podbite tereny
rosyjskie, które trafiły pod czasowe panowanie Polaków” (Sobranije
Soczinienij Sienkowskogo (Barona Brameusa), t. 9, s. 228, Petersburg
1859).
Wypada bodaj zauważyć, że w ogóle w utworach
Sękowskiego dość często w ten czy w inny sposób figuruje Polska, jej naród,
kultura, historia, nauka, język. I trzeba powiedzieć, że są to w ogromnej
większości wzmianki życzliwe, pełne uszanowania i pietyzmu, niekiedy lekko
ironiczne, najczęściej eleganckie. Za renegata uważać tego człowieka naprawdę
nie wypada. Jeśli coś polskiego i miało w tym człowieku swego krytyka, były to
przede wszystkim polskie wady. I tym właśnie naprawdę dał się nasz
rosyjskojęzyczny pisarz swym rodakom we znaki. Inna rzecz, że robił to na
oczach i ku „Schadenfreude” obcych... Ale trudno...
Wydaje się, że grzeszy przeciwko sprawiedliwości
Adam Mickiewicz, gdy kreśli następujące ostre słowa: „Pośród słowiańskich literatura polska przedstawia szczególne
zjawisko, nieznaną nigdzie indziej klasę pisarzy zdrajców ojczyzny, którzy
zapierają się imienia i religii swego kraju, hańbią historyę, szkalują
obyczaje, czernią charakter narodu, wściekają się na wiernych synów Polski,
żeby uniknąć prześladowania albo pozyskać względy ciemiężców. Musimy nawet
wymienić najgłośniejszych pomiędzy nimi, chorążych tego odstępstwa. Takimi są:
Sękowski, hrabia Gurowski i,
poniekąd miany za erudyta, badacz starożytności słowiańskich Maciejowski.
Bardzo jeszcze
i to być może, że Polsce przeznaczono wydać kiedyś najzupełniejsze uosobienie
zdrajcy politycznego, jak chrześcijaństwo wydało arcy-zdrajcę wiary religijnej”
(A. Mickiewicz Literatura słowiańska).
W eseju Litwa, Świdrigajło i Kotzebue
Józef Sękowski - jak się wydaje - próbuje usprawiedliwić siebie w stosunku do
Polski. Mówiąc o znanym dramatopisarzu i historyku Kotzebue, który się urodził
w niemieckim Weimarze, ale tworzył przez dziesięciolecia w Petersburgu,
Sękowski zaznacza, że Niemcy nie mogą wybaczyć mu rzekomego odstępstwa, „poniżają go powodując się osobistą do niego
nienawiścią”, ponieważ w swych broszurach „on nie oszczędzał ich próżności, atakował ich umiłowane marzenie
o „niemieckiej ojczyźnie”, pozwalał sobie nazywać ich „tłumem dzikich
szaleńców”, a głębokouczonych profesorów „bezrozumnymi pedantami”. Lecz
gdy polityczne emocje ucichną, gdy czas i doświadczenie ochłodzą Germanów, oni
oddadzą sprawiedliwość swemu najwybitniejszemu komikowi, po Szekspirze i
Molierze najznakomitszemu w Europie”...
Gdyby tak zamiast imienia Kotzebue wpisać do tego
pasażu nazwisko Sękowskiego, a zamiast Niemiec Polskę, z łatwością by
rozpoznano - a chyba wielu już wówczas (1835 r.) rozpoznało - o kim i o czym
pisał nasz znakomity pisarz.
* * *
Bardzo interesujące są teksty Sękowskiego poświęcone zagadnieniom
etnologii i etnografii, że wspomnimy tu tylko o rozprawie pt. Czuwasze,
poświęcone temu starożytnemu narodowi, znanemu ongiś szeroko jako Bułgarzy
Nadwołżańscy. Przypisując Czuwaszom takie cechy, jak niepospolite lenistwo, a
jednocześnie wrodzoną mądrość i życzliwość, zabobonność i poddawanie się
impulsom swego serca, Sękowski wskazuje m. in., że sprzeczki i bójki między
nimi należą do wielkiej rzadkości. Rozsierdzić Czuwasza bardzo trudno, ale
jeśli ktoś dojmie go do żywego, nie zna ten potomek Chazarów, według
Sękowskiego innego rodzaju zemsty jak samouduszenie się na dworze swego
nieprzyjaciela, by w ten sposób ściągnąć na niego gniew Boga.
Czuwaszki bardzo lekko rodzą potomstwo i natychmiast po tym akcie
przystępują do prac przy gospodarce; „po
Angielkach Czuwaszki są paniami najbogatszymi w bieliznę”...
Sękowski podaje, że nazwa rzeki Wołgi jest czuwaska: „Wołga Adyl”
znaczy „Święta rzeka” (wolga, olga - po czuwalsku - święta).
„Starożytny zwyczaj, tak
pożyteczny dla archeologów, zakopywania do mogiły razem ze zmarłym jego
ulubionych rzeczy zachowuje się u Czuwaszów w całej swej pierwotnej prostocie.
Gdy ktoś w rodzinie umrze, ciało jego natychmiast wynoszą we dwór, obmywają,
ubierają w szaty odświętne, składają do trumny i znów wnoszą do izby, gdzie po
cichu w tajemnicy przed kapłanem, umieszczają obok nieboszczyka wszystko, co
jest potrzebne dla żywego. Jeśli zmarły był rzemieślnikiem, do trumny składa
się jego instrumenty; zmarłe kobiety i dziewczyny zaopatruje się we wszystko co
jest niezbędne do rękodzielnictwa: płótno, jedwab, igłę, która najlepiej
wyszywała, przędzę, przędzalnię i tak dalej; a wszystkim zmarłym daje się
pieniądze na drobne wydatki.
Z tego powodu niekiedy zdarzają
się zabawne przypadki. W pewnej bogatej rodzinie umarł ojciec. Pochowano go
według należnych obrzędów, składając w trumnie sto rubli. Złodzieje Rosjanie,
dowiedziawszy się, że razem z Czuwaszem złożono do ziemi kupę pieniędzy,
rozkopali grób, otworzyli trumnę, wyjęli pieniądze, a posadziwszy nieboszczyka
w trumnie dali mu do jednej ręki karty, a do drugiej szklankę wina. Uczyniwszy
to, donieśli jego dzieciom, że ich ojciec prowadzi w mogile rozpustne życie,
gra w karty i na zamór pije wino. Czuwasze zbiegli się na cmentarz i
rzeczywiście zobaczyli nieboszczyka z kartami i ze szklanicą; pieniędzy
już nie miał ni grosza: jasne, że przegrał i przepił cały swój kapitał. Zaczęli
więc go prosić, wmawiać mu, żeby porzucił to nieuporządkowane życie
i prowadził się przyzwoicie, położyli mu powtórnie do trumny pieniądze i
zakopali grób. Złodzieje nie przegapili okazji skorzystać jeszcze raz z ich
łatwowierności: znów rozkopali mogiłę, zabrali pieniądze i donieśli krewnym, iż
nieboszczyk nie zaprzestał hulaszczego życia i pijaństwa. Byli pewni, że
Czuwasze za każdym razem będą go zaopatrywać w pieniądze, lecz ci poczciwi
ludzie po przyjściu na cmentarz wzięli ojca, trzymającego w rękach karty i
szklankę, położyli go na ziemię i wysiekli biczami za rozpustne prowadzenie się
po śmierci. Ukarawszy zmarłego przykładnie, już bez pieniędzy zabili trumnę
gwoźdźmi i starannie zakopali grób. Od tego czasu bez pieniędzy nieboszczyk
zachowywał się uczciwie i przyzwoicie”... (J. Sękowski Czuwasze,
w: Sobranije Soczinienij, t. 6, s. 226 - 227).
Warte ze wszech miar przypomnienia
są dziś bliższe poglądy Sękowskiego na dzieje Litwy i Rusi, zwłaszcza pewne
szczegółowe, konkretne spostrzeżenia o tych czy innych aspektach owych dziejów. Historyk np. uważał, że
nazwy Rusi: Biała, Czarna i Czerwona pochodzą od koloru tarcz, używanych przez
rycerzy tych dzielnic. Czerwonych tarcz używano właśnie na Rusi Czerwonej
(Lwów, Przemyśl); czarnych - na Rusi Czarnej, do której włącza się niekiedy
także Wołyń, Ukrainę i Ziemię Siewierską. Białe - na Połocczyźnie
Smoleńszczyźnie i przyległych terenach.
„Tarcza - pisze J. Sękowski - w charakteryzowaniu i podziale tych
krajów stanowi nadzwyczaj ważną cechę, ponieważ i sama nazwa Scytii, a
dokładniej Skiutii, pochodzi od „skjoelt” tarczy, a i sama nazwa „Rus, rys” też
znaczy - tarcza: gotska i skandynawska nazwa głównego z dziewięciu rodzajów
tarczy.” (Sobranije Soczinienij Sienkowskogo; t. 9, s. 481. Petersburg
1859).
Jeśli chodzi o Wielkie Księstwo Litewskie, uważał je Sękowski za
mocarstwo słowiańskie. Mówiąc o nazwie tego państwa, notował:
„Nie wolno gruntować na tym, że
istniał osobny naród, który używał innego języka i nazywał siebie
„Lietuva”, a od imienia którego pochodziła nazwa całego państwa - Litwa. Naród
ten stanowił nic nie znaczące pokolenie, kroplę wody w morzu, zajmował nie
więcej niż pięć lub sześć obecnych powiatów i nie był panującym. Odgrywał po
prostu rolę jednej z pięćdziesięciu prowincji poddanych wspólnej dynastii. Co
więcej, znajdował się on w stanie upośledzenia i poniżenia: jego język
wyłączony był ze sfery rządu i prawodawstwa, stolica państwa zbudowana
została nie na jego ziemiach lecz na ziemi słowiańskiej. Jego dawna wiara
została porzucona przez jego panów, którzy w końcu wyznawali już religię
ogromnej większości swych słowiańskich poddanych. Obecnie wielu nie wątpi, że
Jagiełło ochrzczony przez katolicką Polskę jako poganin, w młodości należał do
wyznania grecko - ruskiego. „Litwa” właściwa była w tym składzie zwykłym
obcoplemiennym pokoleniem, którego znaczenie w tym układzie było nie polityczne
lecz religijne. Takich obcoplemiennych pokoleń i w Rosji było kilka, lecz nigdy
nie odmieniły one słowiańskiego charakteru tego państwa (...)
Normanowie nadali podbitym
Słowianom nową ludową nazwę Rusi lub
Rosji; obcoplemienna dynastia litewskich „kunigasów” (konung, koenig), także
pochodzenia germańskiego, nadała widocznie imię Litwy odłamkowi ludu pruskiego,
odkrytemu przez nią na prawym brzegu Niemna, a, następnie rozciągnęła tę nazwę
na ogromną część dawnej Rusi”.
Był też Sękowski zdania, że pierwsi litewscy kunigasi, czyli książęta,
byli również pochodzenia normańskiego, wywodzili się od Rurykowiczów.
Oczywiście, niektóre z tych twierdzeń są nieścisłe z punktu widzenia
nowoczesnej nauki historycznej lecz wiele z nich należy np. do kanonu
dzisiejszej oficjalnej histografii białoruskiej, która też uważa W. Ks. Litwy
za państwo bezwzględnie słowiańskie, a rolę etnicznych Lietuvisów w nim za
zupełnie marginalną.
* * *
Tak więc dziedzictwo intelektualne po Józefie Sękowskim wciąż
funkcjonuje jako żywotny pierwiastek nowoczesnej nauki i kultury.
Znana tłumaczka Elżbieta Achmatowa, która stykała się z Sękowskim osobiście podczas pracy na niwie
literackiej, bardzo pochlebnie o nim pisała: „Nie myślę, aby w Rosji w tamtym czasie było wielu ludzi o tak
potężnym umyśle, o tak wszechstronnym wykształceniu, o tak rozległym oczytaniu.
A wszystko to łączyło się z dziecięcą dobrocią, z pięknym zrównoważonym
charakterem, z brakiem jakiegokolwiek egoizmu, z pełną gotowością zrobić
przysługę, pomóc wszystkim, kto tylko tego potrzebował”.
Także inni jego współcześni podkreślali, że Sękowski był z usposobienia
człowiekiem nad wyraz życzliwym, ofiarnym, gotowym nieść pomoc np. swym
studentom nie licząc się z własnym czasem i interesem, a nawet pieniędzmi.
Dotyczyło to jednak tylko tych młodych ludzi, którzy byli pilni i sumienni w
nauce i pełnieniu obowiązków. Reszta była „poza prawem” i profesor, gdy został
czasem wyprowadzony z równowagi przez niedbałego żaka, stawał się, że tak
powiemy, „strasznym w gniewie”, mógł zbesztać i obrazić winowajcę słowami
bardziej niż ostrymi. Nie dziw, że jeden z młodych ludzi notował w swym
dzienniku w roku 1827: „Profesor Sękowski
jest znakomitym orientalistą lecz widocznie, złym człowiekiem. Został
prawdopodobnie źle wychowany, ponieważ bywa niekiedy skrajnie nieprzyjemny w
obejściu... Jego nie lubią ani koledzy ani studenci, ponieważ korzysta z każdej
okazji, by zrobić przykrość jako pierwszy i zaszkodzić jako ostatni. Natura obdarzyła
go bystrym i ostrym umysłem, którego on używa by zadawać rany każdemu, kto do
niego się zbliży”. Nieco później tenże student, gdy już osobiście się z
profesorem zapoznał, notował: „Sękowski
jest człowiekiem nader interesującym. Nie wielu znajdzie się ludzi obdarzonych
takim rozumem... Niezwykle szybko i trafnie zauważa w rzeczach te czy inne
cechy... Lecz charakter psuje wszystko, co jest wspaniałego w jego umyśle. Ten
ostatni podobny jest ostrzu broni w ręku dzikich plemion azjatyckich; (...) i
to nie w celu czynienia zła, a tak sobie , aby zaspokoić jakieś nieokreślone
dążenia... W obejściu jest okrutny i gburowaty lecz przemawia dowcipnie,
chociaż i ostro. Nie można powiedzieć, że mowa jego jest przyjemna, ale jest
fascynująca i poznawcza ...”
Jako osobowość wybitna i wielowymiarowa nie mógł profesor nie wzbudzać
zawiści w ludziach, nie mógł nie być obgadywanym, oczernianym, z ukrycia i
jawnie szczutym nawet za swe osiągnięcia naukowe i literackie.
Dla przykładu, znakomity poeta rosyjki, mający jednak dość ostre
usposobienie, Michaił Lermontow, sam będący częściowo polskiego pochodzenia,
pisał w epigramacie o Sękowskim:
„Pod firmoj inostrannoj inoziemiec
Nie utaił siebia nikak:
Branitsia poszło - jasno, niemiec;
Pochwalit - widno, czto polak...”
Jest to niejako nawiązanie do „polskiego chwalenia”, będącego - według
Rosjanina - najczęściej zakamuflowanym „kąsaniem”... I owszem, trzeba przyznać,
że wypowiedzi prasowe Sękowskiego często są wieloznaczne i mogą być odczytywane
w różny sposób.
Obecnie dzieła Sękowskiego, takie jak Podróż sentymentalna
na górę Etnę, Wielkie wyjście Szatana,
Przekształcanie się głów w księgi, a ksiąg w głowy, Upadek Szyrwańskiego
Carstwa, Podróż uczona na Wyspę Niedźwiedzi i cały szereg innych są
w Rosji wydawane w wielosettysięcznych nakładach i znikają z półek
księgarskich w ciągu liczonych tygodni. Widocznie tkwią w dziełach tego
wielkiego talentu wartości naprawdę nieprzemijające.
Zmarł Sękowski 4 marca 1858 roku po południu. „Przejście do wieczności było ciche, jak sen; twarz wyrażała coś w
rodzaju radości ze znalezionego uspokojenia”, pisał jego biograf P.
Sawieliew. Chodzi o to, że dwa ostatnie lata przed zgonem miewał pisarz ataki
ostrego niedomagania, które wynikało z nadmiernego wyniszczenia sił fizycznych
na skutek nie znającej wytchnienia pracy. Do przedostatniego dnia życia zachował
Sękowski jasność umysłu, napisał wówczas swą ostatnią korespondencję dla pisma
Syn Otieczestwa, ułożył testamenti, zaznaczył m. in. w rozmowie ze
służącą - Niemką: „Das ist meine letzte
Krankheit - To jest moja ostatnia choroba”.
Pochowany został na Cmentarzu Wołkowym w Petersburgu. Nekrologi
wszystkie pisały o odejściu „jednej z
najznakomitszych umysłowości naszego czasu”, a poeta Benediktow napisał
wiersz Nad
grobem O. J. Sienkowskiego:
„K czisłu potier jeszczio odnu
priczisli,
Ubogij swiet ! Likuj, ziemnaja
ćma!
Jeszczio uszioł odin służitiel
myśli,
Drug znanija z swietilnikom uma”.
Stebniccy
1. Hieronim Stebnicki
1852 - porucznik, 1860 - kapitan, 1864 - podpułkownik, 1867 -
pułkownik, 1873 - generał - major, 1886 - generał - lejtnant, 1896 - generał od
infanterii. Tak przebiegał stan służby wojskowej Hieronima Stebnickiego.
Urodził się on na Wołyniu, w zamożnej rodzinie szlacheckiej w roku
1832. Zmarł 1897. W tym niezbyt długim okresie, liczącym przecież tylko 65 lat,
zmieściło się wiele trudu, pracy, wysiłku, wiele pięknych dokonań badawczo -
naukowych.
Zanim streścimy pokrótce czyn wybitnego badacza przyrody przypomnijmy,
że byli Stebniccy prastarym rodem polskim i pierwotnie używali nazwiska
Ustrzycki oraz herbu Przestrzał. Następnie jedno z odgałęzień od dóbr nowo
nabytych Stebnicy na dalekich Kresach Wschodnich, jęło się mianować
Stebnickimi. Polski heraldyk Hipolit Stupnicki (Herbarz Polski i
imionospis, t. 3, s. 89. Lwów 1862) streszcza - nie wiemy czy mającą
pokrycie w faktach - legendę rodzinną domu Ustrzyckich: „Przodek domu tego Iwonia z Unichowa przybył jeszcze w XV wieku z
Węgier do Polski i przyjął tę nazwę od Ustrzyk, swej posiadłości. Teodoryk,
brat jego, w wyprawie króla Olbrachta zginął w lasach bukowińskich. Jędrzej
Wincenty, proboszcz katedralny przemyski, wydał kilka dzieł historycznych
wierszem polskim. Hieronim, biskup...” etc.
Widocznie między bajki włożyć należy tezę o przybyciu Iwoni (cóż za
„rdzennie węgierskie” imię!) z Węgier do Polski. Prawdopodobnie chodzi w tym
przypadku o czysto polski, a w każdym bądź razie słowiański, ród, który, idąc
za znamienną polską ksenofilią, dorobił sobie obcoplemienną genealogię...
Tak czy inaczej Hieronim Stebnicki po ukończeniu gimnazjum w
Żytomierzu wstąpił do Petersburskiego Instytutu Korpusu Inżynierów Linii
Komunikacyjnych i po sześciu latach nauki ukończył studia w roku 1852 z takimi
wynikami, że imię jego, jako „najdoskonalszego” wyryte zostaje na specjalnej
tablicy marmurowej, upamiętniającej najzdolniejszych absolwentów uczelni.
Otrzymał rangę inżyniera - porucznika i skierowany został na budowę zakładanej
właśnie Kolei Petersbursko - Warszawskiej. Według projektów tego młodego
inżyniera zbudowano wówczas strategiczne mosty żelazne przez Zachodnią Dźwinę i
Ługę. Po trzech latach pracy wstępuje Hieronim Stebnicki do Akademii Sztabu
Generalnego, na wydział geodezji, ze szczególnym zafascynowaniem studiuje tu
nauki geograficzne i astronomię. Tę ostatnią wykładał akademik A. Sawicz, Polak
z kresów. Sędziwy profesor zbliżył do siebie wybitnie uzdolnionego studenta,
zaszczepił mu prawdziwe zainteresowanie astronomią, pomógł obrać kierunek
dalszych prac. Praktykę naukową odbył Hieronim w słynnym obserwatorium w
Pułkowie. W tym też czasie publikował młody uczony pierwsze swe artykuły.
Niebawem nadano mu „za celujące sukcesy w naukach” rangę sztabs-kapitana. Po
tym pracował przez rok w Finlandii i w styczniu 1860 roku został
skierowany do Kaukaskiego Okręgu Wojskowego...
W życiorysie
Hieronima Stebnickiego nie znajdziemy śladu uczestnictwa jego w ruchu
patriotycznym czy rewolucyjnym. Nie wynikało to tylko ze szczególnego
usposobienia tego człowieka, lecz także i z pewnych okoliczności
społeczno-politycznych.
W carskim
systemie terroru, w dusznej atmosferze dwulicowości i ucisku ludzie uczciwi
często w ogóle stronili od polityki. Bo gdyby szli z rządem, musieliby się
niezawodnie złotrzyć; gdyby wystąpili przeciwko niemu, najprawdopodobniej
zginęliby na szubienicy. W ten sposób ambicje ludzi zdolnych, energicznych,
rzetelnych zmierzały często w stronę zainteresowań naukowych. To w najlepszym
razie. W takiej bowiem sytuacji społecznej, gdy od obywatela nic nie zależy, a
jest on po prostu wykorzystywany przez państwo jako narzędzie do
urzeczywistnienia obcych lub obojętnych mu celów, ludzie skłonni są stronić od
spraw społecznych, zamykają się w kręgu zajęć osobistych, rodzinnych,
towarzyskich itp.
Stebnicki
wybrał „ucieczkę” w naukę. Był wyznawcą „trzeźwej” filozofii życiowej,
w myśl której mądrość polegałaby na tym, żeby spokojnie żyć, nie próbować
gwałtem ulepszać ten świat, który i tak pozostanie takim, jakim był zawsze.
Można żałować lepszych czasów, lecz nie można uciec od swego; można marzyć o
lepszych władcach, lecz ulegać, mimo wszystko, trzeba obecnym. Można też
próbować wyjść poza ramy społecznych uwarunkowań.
Nasuwa się w
tym miejscu przypomnienie gnomicznego wiersza Juliusza Ejsmonda pt. Śpiewak
i
partie:
„Pytano się raz ptaka, co bujał
w lazurze,
czy jest z lewa, czy też z
prawa?
„bo to bardzo ważna sprawa”...
Odparł na to: „Jestem w górze...”
Być „w górze”,
poza układami politycznymi i barykadami klasowymi, unosić się
w przestworzach „czystej” nauki czy sztuki - jakże częste to było wówczas
(i jakże złudne!) dążenie. Oto przecież mimo osobistych zamierzeń doniosłe
prace samego H. Stebnickiego sprzyjały - i to w sposób istotny - wzrostowi
cywilizacji technicznej, potęgi gospodarczej i militarnej Rosji carskiej. A w
jakich celach potęga ta wykorzystywana była przez carat, przypominać nie ma
potrzeby. Leży poza wszelką wątpliwością: żyć w społeczeństwie i być od
niego wolnym jest niemożliwe.
Tak czy owak, wszelka ludzka aktywność wciągana bywa w tryby
mechanizmu społeczno-politycznego. Przy tym zazwyczaj nie jest to proces o
jednoznacznym wydźwięku. Tenże Stebnicki pracując dla państwa carskiego nie
oddał świadomie swego talentu w dzierżawę despotyzmowi. Obiektywnie prace jego
sprzyjały rozwojowi nauki, kultury, podniesieniu poziomu oświatowego, w
perspektywie więc sprzyjały podniesieniu się ciemiężonych niewolników z kolan.
Niemało prawdy było w przekonaniu uczonego, że najgorszym wrogiem ludzkości
jest ciemnota, a jedynym przeciwko temu złu lekarstwem - nauka...
Na Kaukazie rozpoczyna Stebnicki pracę pod kierownictwem Józefa
Chodźki, innego rodaka, tym razem z Wileńszczyzny, który był wówczas
naczelnikiem prac prowadzonych w zakresie pomiarów triangulacyjnych guberni
stawropolskiej.
Od tego czasu aż 26 lat życia oddaje Stebnicki pracom mierniczym i
badawczym nad przyrodą Kaukazu. Ogłasza w tym okresie drukiem ponad 60
mniejszych i większych artykułów z astronomii, geodezji, geografii,
przyrodoznawstwa, kartografii w językach rosyjskim, angielskim, niemieckim,
francuskim i polskim. Prace te przynoszą mu rozgłos ogólnoświatowy.
Zasłużony carski generał, jakim był Józef Chodźko, bardzo chętnie
protegował w służbie topograficzno-geodezyjnej swych rodaków. Spora ich
liczba bowiem pracowała wówczas na Kaukazie. W tej grupie szczególnie wyróżniał
się właśnie Hieronim Stebnicki, który też został po jakimś czasie następcą
Chodźki w kierowaniu wojskowymi pracami kartograficznymi i geodezyjnymi na
Kaukazie. Kilkakrotnie reprezentował Stebnicki naukę rosyjską na kongresach
międzynarodowych (1884 - Waszyngton; 1886 - Berlin); odbył podróże naukowe do
Iranu i Turcji.
Po opuszczeniu Kaukazu piastował w Petersburgu stanowisko szefa
oddziału topograficznego Sztabu Generalnego, został członkiem - korespondentem
Cesarskiej Akademii Nauk. W tym czasie opublikował kolejne kilkadziesiąt
artykułów, został nagrodzony wielkim złotym medalem Rosyjskiego Towarzystwa
Geograficznego, otrzymał medal I klasy Międzynarodowego Kongresu Geografów w
Paryżu.
W latach 1857 - 1895 Stebnicki napisał i opublikował 88 różnej
objętości prac naukowych, od drobnych recenzji i referatów do obszernych i
fundamentalnych rozpraw.
Gdyby chcieć teraz wyliczyć wszystkie funkcje, posady i urzędy, które
w nauce rosyjskiej piastował, wszystkie jego tytuły i rangi, zajęłoby to na
pewno więcej miejsca niż cały niniejszy szkic... Wobec tego powstrzymajmy się
od wyliczanki, która sama przez się byłaby co prawda wymowna, ale nie w
mniejszym stopniu uciążliwa.
Dodajmy jeszcze tylko drobny rys do charakteru tego człowieka. Carski
generał, jedna z najbardziej wpływowych osobistości w nauce i wojskowości
rosyjskiej, dystyngowany dygnitarz, człowiek, którego car Aleksander II uważał
za swego przyjaciela, a któremu Aleksander III nieraz dawał wyrazy uznania -
otóż ten człowiek nigdy się nie wyrzekł samego siebie, swego narodu. Otaczał
opieką rodaków, uczącą się w Petersburgu młodzież przybyłą z Polski i Litwy. Ze
szczególną troską pomagał jej w wyborze i utwierdzeniu się na właściwej
drodze życiowej, która, według niego, wiodła tylko w jednym kierunku - ku
nauce i uczciwej pracy.
2. Nina Stebnicka - Pigulewska
Ciekawe są losy dzieci i wnuków wybitnego uczonego Hieronima
Stebnickiego, który mieszkając stale w Rosji, założył tu rodzinę. Miał dwoje
dzieci: syna i córkę. Syn jego, Wiktor Stebnicki, miał z kolei trzy córki:
Natalię, Ninę i Tatianę. Wszystkie one w ten czy inny sposób uprawiały zajęcia
naukowe. Szczególną jednak sławę zyskała sobie Nina Stebnicka, po mężu -
Pigulewska. Urodzona 1 (14) stycznia 1894 roku w Petersburgu, ukończyła tu
gimnazjum i w 1912 roku wstąpiła na słynne Kursy Bestużewskie, na których
otrzymała solidny zasób wiedzy z historii powszechnej oraz specjalizację
filologa - hellenisty. W roku 1918 po ukończeniu studiów została przy katedrze
historii Bizancjum „w celu przygotowania do działalności profesorskiej”. W
tym też burzliwym roku podjęła prace badawcze nad językami syryjskim i
hebrajskim na wydziale orientalistyki Uniwersytetu Piotrogrodzkiego.
Potem przyszła praca nad rękopisami starorosyjskimi w Leningradzkiej
Państwowej Bibliotece Publicznej. Po kilku latach wymuszonej przerwy w
badaniach Nina Pigulewska w roku 1936 została pracownikiem naukowym Biblioteki
im. M. Gorkiego przy Uniwersytecie Leningradzkim. W ciągu trzech lat obroniła
pomyślnie pracę doktorską i habilitacyjną, stała się jednym z najbardziej
znanych radzieckich orientalistów - syriologów.
Już od samego początku swej pracy naukowej dążyła Pigulewska ku temu,
aby przetłumaczyć i wydać jak największą ilość zachowanych dotychczas pomników
piśmiennictwa starożytnego, kryjącego częstokroć niemały ładunek mądrości
życiowej, filozoficznej i moralnej. W wielu
jej książkach znajdujemy też ciekawe fragmenty z dawnych ksiąg i
rękopisów. Tak np. w przepisach obowiązujących we wczesnochrześcijańskiej
szkole miasta Nisibine na terenie Syrii punkt szesnasty głosił: „Brat, który obarczy towarzysza winą za
jakiś występek, a nie udowodni tego, i wyjdzie na jaw, że fałszywie go pomówił,
poniesie karę, odpowiednią do postępku, w jakim on obwinił towarzysza”
(patrz N. Pigulewska Kultura Syryjczyków w wiekach
średnich). Przepis ten, egzekwowany konsekwentnie, był skutecznym
środkiem, zapobiegającym plotkom i kalumniom. Jest on też pośrednim
świadectwem tego, jak dużą wagę przywiązywali starożytni chrześcijanie do
zwalczania tej wielce antypatycznej przywary, będącej źródłem napięć i zatargów
w stosunkach międzyludzkich. Tak więc dzieła leningradzkiej uczonej mają
wartość nie tylko historyczno - poznawczą, ale i moralno - wychowawczą. Od roku
1938 powiązana była Pigulewska zawodowo z Instytutem Orientalistyki AN ZSRR
oraz z Leningradzkim Uniwersytetem Państwowym, na którym przez kilka
dziesięcioleci prowadziła zajęcia na wydziałach: filologicznym, orientalnym i
historycznym.
Podczas blokady Leningradu pełniła funkcję zastępcy dyrektora Instytutu
Orientalistyki, dzięki jej trosce i niespożytej energii udało się zachować
bezcenne skarby archiwalne i biblioteczne tej placówki. Jak mówią naoczni
świadkowie, N. Pigulewska własnymi rękami robiła wszystko, nie wyłączając
remontu dachu zerwanego przez niemiecki pocisk.
Później przebywała znakomita uczona w Moskwie i Kazaniu. W roku 1946
ukazała się drukiem jej książka Bizancjum i Iran na przełomie VI i
VII wieków. W tymże roku powróciła do Leningradu, spod którego murów
po 900 dniach oblężenia przepędzono brunatne hordy. Wspólnie z członkiem AN
ZSRR profesorem Ignacym Kraczkowskim organizowała zajęcia na odbudowanym
wydziale orientalistyki. Po paru latach wybrana została na członka - korespondenta
Akademii Nauk ZSRR.
W okresie powojennym Nina Pigulewska pełniła szereg odpowiedzialnych
funkcji w systemie radzieckiej nauki historycznej, reprezentowała ZSRR
podczas gościnnych wykładów na uniwersytetach w Paryżu, Rzymie, Cambridge,
Wiedniu, Monachium, Pradze, Warszawie. Odbyła podróże naukowe do Jugosławii i
Iraku, wygłaszała odczyty na Sorbonie, została obrana na członka Francuskiego
Towarzystwa Azjatyckiego.
N. Pigulewska jest autorką ponad 170 prac naukowych w języku rosyjskim,
francuskim i niemieckim; uważa się ją za założycielkę radzieckiej syriologii,
tj. nauki o kulturze i cywilizacji dawnej Syrii. Dzięki niej odnaleziono,
zbadano i przetłumaczono oraz wydano sporo dzieł i fragmentów pochodzących z
epoki wczesnego chrześcijaństwa na Bliskim Wschodzie, liczne pomniki
piśmiennictwa greckiego, hebrajskiego, arabskiego, irańskiego, tureckiego.
Przez wiele lat N. Pigulewska była koordynatorem prac syriologicznych w skali
całego kraju.
Uwieńczeniem ogromnej pracy wybitnej uczonej był Katalog syryjskich
rękopisów Leningradu (1960), będący wzorcem naukowego opisu tego
rodzaju materiałów. Prócz wyżej wymienionych wydała też inne fundamentalne
dzieła, jak np. Arabowie u granic Bizancjum i Iranu w IV - VI wieku
(Moskwa - Leningrad 1964, 336 str.); Bliski Wschód, Bizancjum, Słowianie
(Leningrad 1976, str. 240); Bizancjum na szlakach do Indii. Z
dziejów handlu Bizancjum ze Wschodem w IV - VI w. (Moskwa -
Leningrad 1951, 412 str.); Państwa Iranu we wczesnym
średniowieczu (Moskwa - Leningrad 1956, 366 str.); Historia
Iranu od najdawniejszych czasów do XVIII wieku (Leningrad 1958, 390
str.).
Była też N. Pigulewska odpowiedzialnym redaktorem takich zbiorowych
edycji, jak Bliski Wschód i Iran (Leningrad 1970); Bizancjum
i Wschód (Leningrad 1971); Zagadnienia historii i kultury na
Bliskim Wschodzie (Leningrad 1968); Historia i filologia
krajów Bliskiego Wschodu w starożytności i średniowieczu (Leningrad
1967); Pomniki
piśmiennictwa i literatury Bliskiego Wschodu (Moskwa - Leningrad
1965).
Kilka jej fundamentalnych monografii przetłumaczono na języki obce i
wydano m. in. w Niemczech, USA i we Francji. Całe swe życie oddała N.
Pigulewska służeniu nauce, chętnie dzieliła się swym doświadczeniem i
spostrzeżeniami z kolegami, z młodzieżą akademicką. Zawodowa zawiść, zamknięcie
się w sobie, ciasny egoizm były całkowicie obce tej wybitnej osobowości.
Czasopismo radzieckie Narody Azji i Afryki
pisało po zgonie uczonej w marcu 1970 roku:
„Ukierunkowując pracę wielu naukowców szczodrze dzieliła się ona z nimi swymi
myślami. Rozmowy z nią rodziły nowe idee i pomysły. N. Pigulewska „siała na
wszystkie wiatry”, jak głosi przysłowie francuskie, a nasiona, rzucone przez
nią do gleby z taką miłością, muszą dać obfity plon”.
Tak się też stało. Orientalistyka rosyjska, a w tym syriologia, należy
do przodujących na świecie. Wśród jej dorobku poczesne miejsce zajęła wydana
pośmiertnie fundamentalna monografia N. Pigulewskiej Kultura Syryjczyków w
wiekach średnich (Moskwa, 1979).
Profesor W. Struwe pisał o niej: „N.
Pigulewska - to historyk szerokiego profilu, o wyrazistej metodologii
stojącej na wysokim poziomie merytorycznym. Posiadając dar żywej literackiej
narracji zarówno rozległych zagadnień, jak i kwestii specjalistycznych na
podstawie systematycznego samodzielnego opanowywania wszystkich materiałów,
cieszy się ona niezmiennym powodzeniem zarówno u najszerszej publiczności, jak
i u wąsko wyspecjalizowanej profesury. Wieloletnia praca nauczycielska w
Uniwersytecie Leningradzkim pozwoliła jej rozwinąć i zrealizować swój talent
pedagoga, umiejętność „wykrywania” uzdolnionych studentów, budzenia w nich
zainteresowania samodzielną pracą naukową, niekiedy nawet takimi zagadnieniami,
które są dalekie od bezpośrednich interesów nauczyciela; daje im dobrą szkołę
metodologiczną i zaszczepia zasady naukowej metodyki, tj. tworzy samodzielną
szkołę naukową”.
Szokalscy
1. Rys dziejów
rodu
Różne źródła genealogiczno -
heraldyczne nieco się między sobą różnią, gdy donoszą o początkach tego rodu.
Tak jest zresztą i w przypadku innych rodzin, których początki kryją się w
mroku stuleci, tym bardziej, że nawet oficjalne zapisy heraldyczne
w dawnej Rzeczypospolitej dalekie były od systematyczności, a nawet od
elementarnego porządku, cóż dopiero mówić o legendach i podaniach rodzinnych
czy półliterackich, w których rojno od rozmaitych zmyśleń i bajek. W tej
sytuacji wypada tylko się ściśle trzymać faktów rejestrowanych w przekazach
archiwalnych, co pozwala przynajmniej prześledzić proces odnotowywania
reprezentantów tego czy innego rodu w dokumentacji urzędowej.
Na początku odnotujmy, że Polska
Encyklopedia Szlachecka (t. 11, s. 274, Warszawa 1938) zna
Szokalskich herbu Jastrzębiec (1700; w województwie sandomierskim, którzy się
odgałęzili na Żmudź i założyli osadę Szokaliszki w powiecie rosieńskim) oraz
herbu Larysz, gnieżdżących się w Poznańskiem i Prusach. M. Paszkiewicz i
J. Kulczycki w dziele Herby rodów polskich
(Londyn 1990, s. 467) wzmiankują tylko o Szokalskich herbu Larysz.
Jeśli chodzi o przekazy archiwalne, to
jedną z najwcześniejszych wzmianek o reprezentancie tego rodu jest zapis
do ksiąg grodzkich m. Lwowa z 1500 r., w którym figuruje niejaki pan
Schokalsky, obywatel miasta Bełza. (Patrz: Akta grodzkie i ziemskie
z czasów Rzeczypospolitej Polskiej, t. 15, s. 396. Lwów 1891).
Imię niejakiego Teodora Szokalskiego,
(Służebnika władyki chełmskiego i bełzkiego Leontego Zachariaszowicza),
figuruje w aktach ziemskich chełmskich w zapisie z dnia 24 listopada 1580
r. Mianowicie podczas napadu na majątek władyki tenże Szokalski, będący
najprawdopodobniej drobnym szlachcicem, karmiącym się przy dworze wielkiego
dygnitarza duchownego, padł ofiarą napastnika (Teodora Omnisa), który „nie wiedzieć gdzie go podział, jeśli
żywego, albo zamordowanego uchował”. (Akty izdawajemyje Wilenskoju
Archeograficzeskoju Komissijeju..., t. 19, s. 245).
Instrukcję szlachty województwa
brzeskiego deputatom, udającym się na sejm walny do Warszawy w roku 1672
podpisał m. in. Kazimierz Szokalski, mierniczy jego królewskiej mości. (Akty...,
t. 4, s. 146).
W roku 1673 na sejmiku szlachty
grodzieńskiej rozpatrzono zagadnienie dość znacznych malwersacji pieniądza
skarbowego, popełnionej przez liczną grupę poborców podatkowych, którzy „odebrawszy od Żydów pieniądze z podatku
przy sobie detinnerunt, do skarbu rzeczy - pospolitej nie wniosszy, summy
złotych tysiąca siedmiuset czterdziestu, groszy dwudziestu pięciu”. Z tej
sumy „przy jegomość panu Szokalskim -
poborcy wziętych z Kobrynia złotych sto sześćdziesiąt trzy”. (Akty..., t. 5, s. 224 -
228).
W końcu postanowili bracia - szlachta,
że brakujące pieniądze powinny być oddane „do
skarbu rzeczy-pospolitej w. x. Lit...”. W 1675 roku poborcy królewscy
panowie Bóbr i Szokalski wadzili się sądownie z prawosławnym monasterem
Św. Symeona w Brześciu Litewskim o poziom ściąganych podatków (Archeograficzeskij
Sbornik Dokumientow, t. 11, s. 32). Skoro więc pan Kazimierz
Szokalski nadal przez szereg lat pozostawał na urzędzie poborcy królewskiego,
wnioskować można, że zarzuty o malwersację mu stawiane były bezpodstawne i
zostały dowodnie oddalone.
28 czerwca 1680 roku sąd kapturowy
Brześcia skazał grupę Żydów na karę śmierci za okrutne zamordowanie
chrześcijanki - katoliczki Marianny Szokalskiej ze Smogorzewszczyzny. Odnośny
fragment z aktów sądowych brzmi: „Pomienieni
Żydzi, Bejrech Mejerowicz, Fejbisz Szmujłowicz, Lejba Moszkowicz, Ilia
Szajewicz, Moszka Pinkasowicz, jako też y inni, zniósłszy się ze sobą,
jednostajnie czyniąc nie tylko opresję wiary chrześcijańskiej i kondemnując
oną, wzruszając prawem pospolitym, śmieli i ważyli się bezbożnie, zapamiętale,
tyrańsko w wierze katolickiej zostającą pannę Szokalska, potajemnie
uprowadziwszy zamordować i o śmierć przyprawić. I ciało panny nie wiedzieć
gdzie podzieli...” Za popełnienie tej zbrodni grupa Żydów skazana została
na ćwiartowanie, a kahał na wysokie odszkodowanie. (Akty...,
t. 29, s. 102 - 103).
Na przełomie XVII - XVIII w. Szokalscy
są odnotowywani już na terenach Rzeczypospolitej bardziej wysuniętych na
wschód, graniczących z Rosją. Posiadali m. in. majątek Starodubie w
województwie mscisławskim. Liczne wzmianki o nich znajdują się w archiwach
grodzkich mohylewskich i witebskich, w tych miastach bowiem pełnili Szokalscy
funkcje drobnych urzędników. Jeden z XVIII - wiecznych przekazów pisanych
donosi: „Wypis z Xiąg Magdeburgii
Mohylewskiey. Roku 1751 miesiąca marca 22 dnia. Przed nami, Stefanem Korobanko,
woytem, Michałem Owsiejowskim, Heronimem Botwinko, burmistrzami, także przed
raycami y ławnikami Miasta Jego Królewskiey Mości Mohylowa, tego roku na
sprawach zasiadającymi stanowszy oblicznie ichmościowie panowie Woyciech,
oyciec, Marko, Jan, Stefan, Franciszek, Jerzy y Leon, synowie, Szokalscy
intomissyą swą na majętność Starodubie w aktach mieyskich mscisławskich prawa
magdeburskiego w roku przeszłym 1750 miesiąca apryla 17 dnia zeznaną do
przeaktykowania ad acta (...) przyznali de Thenore segnenti. Wypis z Xiąg
Mieyskich Mscisławskich prawa magdeburskiego roku 1750 miesiąca apryla 17 dnia
na urzędzie Jego Kr. Mości Mieyskim Mscisławskim prawa magdeburskiego przede
mną Antonim Franciszkiem, Tołpyho, skarbnikiem smoleńskim, lantwoytem Miasta
JKM Mścisławia, od JW Pana Jerzego Wołłowicza, referendarza Wielkiego Xsięstwa
Litewskiego, starosty poradnińskiego, woyta mścisławskiego instalowanym y przed
nami, raycami, ławnikami y całym generaliter magistratem Miasta JKM Mścisławia
comparens personaliter generał JKM województwa Mścisławskiego niżey
wyrażony kwit swóy intromissyjny przyznał in ium pisany. „Ja, generał JKM W-wa
Mścisławskiego niżey na podpisie ręki mey wyrażony zeznawam tym moim rellacyjnym
czynioney intromissyi kwitem, komuby o tem temporis et futurus erat his minibus
wiedzieć należało y należy, iż w roku teraźniejszym 1750 apryla 15 dnia byłem
użytym y wezwanym od ichmość panów Woyciecha, oyca, Marka, Jana, Stefana,
Franciszka, Jerzego y Leona, synów, Szokalskich dla podania we władanie
majętności Starodubie y intromittowania ichmościom vigore prawa rozdziałkowego
danego ichmościom panem Pawłem Szokalskim w roku 1685 miesiąca marca szóstego
dnia czynionym na majętność Starodubie w W-wie Mścisławskim leżąco. Na
fundamencie y attestacyą tedy wyż pomienionych ichmościów panów
Szokalskich, ja, generał, przybywszy ze stroną szlachty ichmościami Janem y
Pawłem Ulskiemi y Stanisławem Zawadzkim, pomienioną majętność Starodubie z
ziemio oromo y nieoromo, lasami, borami, gajami, trzebieżami, wygonami,
sianożęciami, rzekami, rzeczkami y krynicami, y poddanymi obojey płci, ich
dobytkiem y z zabudowaniem dwornym y gumiennym ut supra nominatis J. Panom
Szokalskim w moc, dzierżanie y spokoyne używanie podałem, intromitowałem, posłuszeństwo
należyte poddanym zaleciłem. A zatym, sprawijąc to według funkcji urzędu mego
generalskiego we wszystkim, na co tu był użytym, ten móy intromissyjny kwit
zapisałem. Datt ut supra”.
„U
tego intromissyjnego kwitu podpis generała temi słowy: Michał Głuchowski,
generał JKM W - wa Mścisławskiego. Który takowy intromissyjny kwit za
oczewistym generalskim przyznaniem jest do Xsiąg Mieyskich Mścisławskich
przyjęty y wpisany, z których y
ten wpis pod pieczęcią lantwoyta y z podpisem ręki pisarskiej jest wydan.
Antoni Franciszek Tołpyho, skarbnik smoleński, lantwoyt mścisławski; Leon
Osmołowski, vice regent, grodzki pisarz JKM Miasta Mścisławia. Który to
intromissyjny kwit za ustnym y oczewistym wyż wymienionych osób zeznaniem
jest do przeaktykowania do akt Xiąg Mieyskich Mohylowskich przyjęty y
wpisany... Jan Jaroszewski, woyt Miasta JKM Mohylowa; Theodor Kozłowski, pisarz
Miasta JKM Mohylowa...” (Centralne Państwowe Archiwum Historyczne Litwy w
Wilnie, f. 391, z. 4, nr 2983).
Niektórzy z tych Szokalskich
przenieśli się z powrotem do Korony Polskiej i z nich to pochodzi słynny
lekarz Wiktor Szokalski, inni pozostali na Kresach Rzeczypospolitej,
a jeszcze inni przesiedlili się dalej na wschód, do Państwa Rosyjskiego.
Byli rodem wysoce ofiarnym i
patriotycznym, cieszącym się powszechnym szacunkiem. Nie znany z imienia pan
Szokalski, „obywatel latawicki”, był np. z ramienia Ziemi Czerskiej w czasie
powstania kościuszkowskiego wysokiej rangi funkcjonariuszem w administracji
centralnej władzy narodowej (Por. Akty Powstania Kościuszki,
t. 1, cz. 1, s. 85, Kraków 1918).
* * *
2. Wiktor Feliks Szokalski
Wybitnym reprezentantem tego rodu był
Wiktor Feliks Szokalski, urodzony 15 grudnia 1811 roku w Warszawie na
Starym Mieście. Ojciec, urzędnik w ministerium skarbu, umarł młodo; chłopak
pozostał więc tylko w opiece matki Justyny z Rogozińskich. Po ukończeniu liceum
wstąpił na wydział lekarski Uniwersytetu Warszawskiego.
W tym czasie wybuchło Powstanie
Listopadowe 1830/1831 roku i świeżo upieczony student zaledwie po trzech latach
zajęć, zaciągnął się do szeregów powstańczych. Zorganizował i na własną rękę
prowadził powstańczy szpital wojskowy w Modlinie, wyszedł następnie do Prus
razem z cofającymi się oddziałami polskimi. W Niemczech żył we Frankfurcie nad
Menem w wielkim niedostatku, aż jedna z organizacji emigracyjnych udzieliła mu
stypendium na ukończenie nauki. Przyjął tę pomoc z radością i już w 1834 roku
otrzymał stopień doktora medycyny w uniwersytecie w Giessen; po czym czas jakiś
doskonalił się w Heidelbergu. Aż w 1836 r. znalazł się w Paryżu.
Specjalizował się w okulistyce i
wkrótce, dzięki niepospolitym zdolnościom i pracowitości, został jednym z
najwybitniejszych specjalistów europejskich w tej dziedzinie. Prowadził
wyjątkowo doniosłe badania naukowe nad fizjologią wzroku i chirurgią oka.
Opublikował w różnych językach kilkadziesiąt ważnych rozpraw z tej
dziedziny, spośród których do najbardziej doniosłych i nowatorskich zaliczane
są: w języku francuskim Essais sur les sensations des
couleurs dans 1’etat physiologique et pathologique de 1’oeil (1840)
oraz w języku niemieckim Ueber den Einfluss, des fuenften
Nervenpaares auf das Sehvermoegen (1849).
Był W. F. Szokalski czynnym działaczem
emigracji polskiej, a jednocześnie założycielem w 1844 r. Towarzystwa Lekarzy
Niemieckich w Paryżu. W 1848 r. przeniósł się na pięć lat do Burgundii, aż w
1855 r. pozwoliły mu wreszcie władze rosyjskie na utęskniony powrót do Polski.
W Warszawie Szokalski włączył się do prac Towarzystwa Lekarskiego, często
miewał publiczne odczyty na tematy medyczne, dużo publikował w pismach
ściśle naukowych, tym razem w języku ojczystym: Fantazyjne objawy
zmysłowe, 2 tomy, 1861 i 1863; Wykład chorób
przyrządu wzrokowego u człowieka, 1869; Początek i rozwój
umysłowości w przyrodzie 1885. Był członkiem redakcji Klinika
i Pamiętników
Towarzystwa Lekarskiego, pilnym szerzycielem wiedzy we względnie
szerokich warstwach publiczności czytającej.
Profesor Joanna Kurczewska w tekście Społeczne
wzory uczonego (Inteligencja polska XIX i XX w.,
t. 4, s. 154 - 155, Warszawa 1985) pisze: „Wzór
popularyzatora wiedzy stanowi - rzec można - demokratyczną odmianę wzoru
uczonego, będącego autorytetem naukowym i społecznym. Jeśli dla autorytetu
charakterystyczny był dystans lub niezależność od wyższych kręgów społeczeństwa
i pewien elitaryzm intelektu - to popularyzatorowi właściwe było spojrzenie w
dół drabiny społecznej, opiekuńcza postawa wobec mniej wykształconych oraz, co
najważniejsze, występowanie w roli łącznika nauki ze społeczeństwem. Uczony
propagujący w społeczeństwie wiedzę przezwyciężał również, choć inaczej
niż uczony - autorytet społeczny , własny egocentryzm, służąc ofiarnie laikom
swą pracą i talentem”. Patos tej bądź co bądź wyjątkowo uciążliwej
i wymagającej zarówno ofiarnego samozaparcia jak i specjalnych uzdolnień
działalności polegał na założeniu, że prawdziwa wiedza nie powinna być
własnością tylko wąskiej warstwy intelektualnej elity społecznej, lecz musi też
należeć do względnie szerokich kręgów społecznych, o ile nie chcemy, by socjum
ludzkie pozostawało w stanie barbarzyństwa.
Joanna Kurczewska kontynuuje:
„Popularyzatorem był, oczywiście, uczony, który uprawianą przez siebie
wiedzę podporządkował całkowicie misji społecznej, czy służbie cywilnej. Ale
nie tylko. Tę rolę w społeczeństwie pełnili również uczeni, uznani za
zwolenników czystej nauki, kierujący się w nauce motywacjami wyłączne
poznawczymi. Badacza, geniusza czy innowatora cenić można nie tylko za nowe
teorie czy wielkie odkrycia posuwające naprzód naukę, lecz także za umiejętność
przekazywania wiedzy laikom i
profanom, choćby to było jego zajęciem ubocznym, to właśnie pomoc uczonego,
oferowana jednostce poszukującej nowoczesnego światopoglądu przyrodniczego,
miała być niezastąpiona. Badacz ustalający naturę przyrody czy wielki wynalazca
najlepiej wszak nauczyć mógł laików ścisłego myślenia, objaśnić im ukryte
w przyrodzie prawa i wpoić szacunek dla dociekań naukowych...
Najbardziej
więc ceniono (w XIX w. ) łączenie roli popularyzatora z rolami badacza,
wychowawcy akademickiego i organizatora nauki... Za najlepszych polskich
popularyzatorów miano Szokalskiego, Dybowskiego i Juliana Ochrowicza, którzy
nie zawsze życzliwemu im audytorium przedstawiali „ostatnie zdobycze nauki” i
„współczesne kierunki filozoficzne przyrodoznawstwa, próbując pozyskać
publiczność dla pozytywnej wiedzy”...
Od 1858 r. był Szokalski naczelnym
lekarzem Instytutu Oftalmologicznego w Warszawie, który podźwignął na
poziom europejski.
W rozdziale o Uniwersytecie
Warszawskim lat 60 - tych XIX w. w Historii nauki polskiej
(t. 4, cz. 1 - 4, s. 365, Warszawa 1987) czytamy: „Klinikę okulistyczną zorganizował w starym budynku instytutu
oftalmologicznego przy ul. Marszałkowskiej Wiktor Szokalski”.
W latach 1861 - 1872 wykładał
okulistykę w Akademii Chirurgicznej. Był członkiem Rady Lekarskiej Królestwa
Polskiego, udzielał się społecznie, acz ofiarnie, na wielu innych niwach. Zmarł
6 stycznia 1891 roku. Pisano o nim po zgonie, że „był uczonym bardzo poważnym i trwałe w nauce pozostawił ślady”.
Zygmunt Kramsztyk zaś w szkicu
biograficznym stwierdzał: „Jeżeli miarą społecznej
wartości człowieka jest trud, jaki poświęca na cele publiczne, to Szokalskiemu
wysokie pod tym względem należy się stanowisko. Całe prawie życie poświęcił on
sprawom publicznym z zaniedbaniem spraw osobistych. Toteż, będąc pierwszym
okulistą nie tylko w kraju, ale na całą wschodnią połowę Europy, nie
zrobił majątku, nie doszedł nawet nigdy do większego dostatku.
I
w całym sposobie jego życia, w postępowaniu widać było ten brak egoizmu. Był on
prosty, skromny, pozbawiony wszelkiej dumy, czym się odznaczał wśród ludzi
zajmujących wybitne stanowisko w społeczeństwie; był wiecznie łagodny, pogodny
i serca ludzkie w wysokim stopniu
zjednywać sobie umiał. Toteż liczne odbierał dowody uznania i sympatii,
posiadał mnóstwo tytułów honorowych od towarzystw i instytucji naukowych całego
świata”...
* *
*
Był jeszcze jeden doktor Szokalski,
także powstaniec, który trafił na zesłanie syberyjskie w pierwszej połowie XIX
w. i tam żywota dokonał. Zygmunt Librowicz notuje w swej monografii o
Polakach w Syberii: „Lekarze - Polacy z
owych czasów - do dziś dnia pozostali w pamięci miejscowego ludu. Nieśli oni
chętnie, w każdej chwili bezinteresownie, pomoc i ratunek bliźnim, bez różnicy
narodowości (...). Lekarze Polacy posiadali zawsze najżywsze współczucie dla cierpień
swoich bliźnich, bez względu na ich stan, wyznanie i narodowość. Przy
chorych zapominali zupełnie o sobie, poświęcając im cały swój czas, nie myśląc
o wynagrodzeniu, nie troszcząc się o swoje potrzeby... W Karze np. głośne pod
tym względem zrobił sobie imię dr Szokalski, pochowany tamże na
cmentarzu”...
3. Julij Michajłowicz Szokalskij
Wybitny uczony radziecki Julij
(Juliusz) Szokalski przeżył lat 84. Mówi się wszelako, że życie cenione
jest nie za długość, lecz za treść, a jeden ze starożytnych mędrców zalecał:
„Staraj się żyć nie długo, lecz dobrze” - dobrze - w sensie
moralnym, duchowym. Zarówno pod względem długości, jak i treści, droga życiowa
Szokalskiego jest czymś wyjątkowym, gdyby można było do niej zastosować pojęcia
estetyczne, nazwalibyśmy ją „arcydziełem sztuki”.
Życie to zawarło w sobie ogromną pod
względem osiągnięć epokę. W tym czasie ludzkość przeszła od wiejskiego łuczywa
do lamp neonowych i laserów, od żaglowców do atomowych lodołamaczy, od
pierwszych silników parowych do naddźwiękowych odrzutowców i rakiet
wielostopniowych. W tym okresie znikły „białe plamy” na mapach geograficznych,
kontynenty poprzecinane zostały sztucznymi kanałami o długości tysięcy
kilometrów, a tam, gdzie sennie wędrowały „żywe” piaski pustyni, zafalowały
sztuczne morza, zazieleniły się sady, lasy, niwy uprawne.
Szczęśliwy, kto żył w takich czasach,
lecz jeszcze szczęśliwszy, kto je współtworzył. Nie przypadkowo J. Szokalski
odpowiedział na pytanie, skąd ma w sobie tyle werwy i energii (a był już
po osiemdziesiątce): „Wokół tak wiele się
dzieje, mam tak wiele zajęć, że nie staje mi czasu, by zwracać uwagę na wiek”.
I nie było w tych słowach nic z
lekkomyślnej pozy starzejącego się człowieka, pozy spotykanej jakże często i
będącej raczej wyrazem starczego zniedołężnienia niż „zachowanej do późnych lat
młodzieńczej dziarskości”.
Każdy wiek ma bowiem tylko jemu
licujące normy zachowania i postawy. Jedyne, co jest do twarzy każdemu
człowiekowi w każdym wieku, to rzetelność w stosunku do siebie, swego
otoczenia, swego obowiązku. Tę cechę Szokalski zachował doprawdy od pierwszych
do ostatnich lat życia. Przecież liczba opublikowanych przez niego książek i
artykułów przekracza 1500. A jeśli zważyć, że prawie bez wyjątku są to prace
nowatorskie, przemyślane, podbudowane poważnymi badaniami naukowymi, stanie we
właściwym świetle godny wkład wybitnego uczonego w twórczy wysiłek jego
dynamicznej epoki, która dzięki takim właśnie ludziom jak on stała się tym,
czym jest.
Do swoich młodych wychowanków - już
jako profesor Uniwersytetu Leningradzkiego - zwracał się Szokalski: „Trzeba przez całe życie nieustannie dążyć
do doskonałości, nie pretendując nigdy, oczywiście, do jej osiągnięcia. Myślcie
w ten sposób, a zdobędziecie wszystko, co leży w zakresie sił waszych”.
Maksymą tą kierował się we własnym życiu i zaszczepił taki styl myślenia
również tysiącom swoich studentów, działając według zasady, że „ludzi wychowuje się nie pouczeniami i nie
kazaniami, lecz przykładem”.
Urodzony 17 października 1856 roku w
Petersburgu był Juliusz wnukiem jednego z polskich szlachciców, Józefa
Szokalskiego zesłanego do Rosji jeszcze w początkach XIX wieku.
Wykształcenie początkowe otrzymał w
domu rodzinnym; przy tym znajdował się pod szczególnym wpływem swej matki,
Katarzyny Kern, kobiety niezwykle inteligentnej i kulturalnej, która była córką
słynnej Anny Kern, uwiecznionej w pięknym wierszu Aleksandra Puszkina:
„Ja pomniu czudnoje mgnowienje...”. Życzliwa, spokojna, mądrze
tworzona przez matkę atmosfera domu rodzinnego odbiła się korzystnie na równym
i harmonijnym rozwoju młodzieńca w okresie dojrzewania, zaważyła też
zdecydowanie na tym, że jego długa droga życiowa była prosta i jasna.
Ojciec Juliusza Michał Szokalski nie
był człowiekiem bogatym, lecz równoważył ten „brak” wyjątkowym wręcz
przywiązaniem do rodziny, ogromną kulturą. Gdy zmuszony był gdzieś wyjechać,
tęsknił okrutnie i codziennie słał listy do żony upominając ją żartobliwie: „Pamiętaj, powierzyłem ci dwie najdroższe w
mym życiu istoty - Julka i jego mamę - chroń ich przed niebezpieczeństwami”.
Nie bacząc na ogromną miłość rodziców (dwaj jego braciszkowie umarli w
niemowlęctwie) Juliusz nie był zbytnio rozpieszczany. Gdy miał trzy lata,
ojciec kąpał go już w chłodnych wodach rzeki Sorot, uczył pływać i biegać. Z
tego wczesnego okresu Juliusz aż do osiemdziesiątki uprawiał sporty, rano
gimnastykował się, biegał, pływał, hartował się.
Michał Szokalski, chcąc zabezpieczyć
rodzinie godny poziom życia materialnego, morderczo, bez przerw i urlopów
pracował. Wszelako los nie zawsze sprzyjał jego praktyce adwokackiej. Odbijało
się to szkodliwie na systemie nerwowym, na stanie zdrowotnym całego organizmu.
W końcu 1860 roku, po przegraniu jednej z ważnych spraw, która ciągnęła się
przez 16 lat, ciężko zaniemógł i po trzech miesiącach kuracji w szpitalu
zmarł. Pięcioletni Juliusz przez okno domu rodzicielskiego (był luty 1861
r. ) widział, jak trumnę z ciałem ojca wieziono na cmentarz. Obraz ten na
całe życie utkwił mu w pamięci... Ze śmiercią ojca zanikł powoli w domu
Szokalskich i duch polskości...
Trzy kolejne lata po zgonie ojca
spędził chłopiec u krewnych matki w miejscowości Trigorskoje (niedaleko
puszkinowskiego sioła Michajłowskoje), pośród borów i lasów, których piękno
opiewał w swoim czasie wielki poeta rosyjski. Być może fakt ten zaważył nie
tylko na tym, że przyszły uczony pokochał przyrodę, lecz i na tym, że poświęcił
całe swe życie badaniu jej niezgłębionych, fascynujących tajemnic. Obcowanie
z wszechstronnie wykształconymi ludźmi (babcią, matką, ojcem i ich
przyjaciółmi), późniejsza nieco przyjaźń z młodszym synem A. Puszkina,
Grzegorzem, założyły podstawy głębokiego, rozumnego stosunku do życia i ludzi.
Prócz tego, ciche jednostajne bytowanie na wsi sprzyjało samotności, a ona -
rozmyślaniom i pogłębieniu życia wewnętrznego.
Matka Juliusza otrzymywała niewysoką
rentę i po części mieszkała z synem na wsi u krewnych, po części zaś w
Petersburgu.
W roku 1867 dziesięcioletni wówczas
Juliusz Szokalski przebywał na Litwie, u babci Anny Kern, która po śmierci
pierwszego męża wyszła za mąż powtórnie, tym razem za młodszego od niej o 20
lat kuzyna A. Markowa - Winogrodzkiego. Małżeństwo to zamieszkało w Kownie i
chłopak gościł nad Niemnem przez cały rok, korzystał z bogatej biblioteki.
(Matka w tym okresie wyjechała do Szwajcarii w charakterze guwernantki pewnej
arystokratycznej rodziny).
Chłopiec wcześnie nauczył się czytać i
stał się - według własnego późniejszego świadectwa - „prawdziwym połykaczem książek”. Czytał szybko i dużo; niekiedy w
nocy, chowając lampę i książkę pod kołdrą... i ryzykując, oczywiście, spaleniem
nie tylko pościeli, ale i całego domu. We dnie chodził ze wzrokiem tkwiącym w
otwartej książce ulicami miasta i wytrącał z równowagi (nie tylko psychicznej)
przechodniów, natykając się na nich co kilka kroków.
Matka była mu w tym okresie
najbliższym powiernikiem i przyjacielem. Garnął się sercem do jej mądrych nauk,
które zapamiętał na całe życie... „Pamiętaj, - pisała
w listach - że trzeba bardzo się starać
uczyć, aby zostać człowiekiem godnym szacunku, w przeciwnym razie życie
twe będzie męką dla ciebie i nieszczęściem dla tych, którzy cię kochają...
Staraj się mniej myśleć o rozrywkach - życie to trud, a nie przyjemność...
Planuj tak swe prace, by wszystkie godziny zajęte były czymś pożytecznym”...
W okresie gimnazjalnym w Petersburgu
sąsiadem Szokalskiego był w ciągu 8 lat dość znany geograf i etnograf Iwan
Szopen. To on właśnie w codziennych rozmowach i opowiadaniach podtrzymywał
w młodzieńcu zamiłowanie do przyrody, geografii, podróży i zaważył w ten
sposób na wyborze przez młodzieńca drogi życiowej. Razem z dziećmi Szopena
uczył się Szokalski w domu języków obcych i już w tym okresie dobrze mówił po
francusku oraz opanował podstawy niemieckiego i angielskiego. Interesujące, że
jako umysł twórczy, organicznie nie znosił wiedzy przyswajanej mechanicznie,
bez myślenia odkrywczego, np. nigdy nie opanował dobrze żadnych reguł
gramatycznych, chociaż intuicyjnie pisał dobrze. Jest to zjawisko powtarzające
się regularnie w przypadku wielu indywidualności twórczych, nastawionych na
samodzielne odkrywanie prawdy lub na wynalazczość...
W roku 1874, po ukończeniu
progimnazjum, 17 - letni J. Szokalski wstąpił do Wojskowej Szkoły Morskiej,
którą ukończył z wyróżnieniem. Przez dwa lata pływał na okrętach bojowych na
Bałtyku, następnie zaś wstąpił do Wojskowej Akademii Morskiej. Po jej
ukończeniu został oddelegowany do pracy w Głównym Obserwatorium Geograficznym,
jedynej instytucji tego rodzaju w Rosji. W istocie też tutaj właśnie rozpoczął
swą pracę naukową; w roku 1882 w Zbiorze Morskim ukazała
się pierwsza publikacja J. Szokalskiego O przewidywaniu możliwej pogody i
sztormów. Jako dwudziestoletni młodzieniec otrzymał Szokalski rangę
gardemaryna i rozpoczął samodzielną pracę.
W październiku 1881 roku odbyło się
wesele dwudziestopięcioletniego oficera morskiego Juliusza Szokalskiego z
młodszą o kilka lat studentką konserwatorium. Lubow Skworcową - takie było
jej nazwisko - podobnie jak jej narzeczony, bez żalu porzuciła towarzystwo
rówieśniczek, rozrywki i całą swą duszę oddała budowaniu życia rodzinnego.
Mówi się, że jest to uśmiech fortuny,
jeśli komuś się uda w życiu spotkać się i zaprzyjaźnić z kilkoma naprawdę
przyzwoitymi ludźmi. Uśmiechem tym Szokalski obdarowany został kilkakrotnie.
Pomijając bardzo dobrych rodziców, których zasługi w kształtowaniu młodego
człowieka były wręcz nieocenione, warto przypomnieć Grzegorza Puszkina,
Iwana Szopena oraz jednego z profesorów Akademii Morskiej, astronoma Aleksego
Sawicza, członka rzeczywistego Towarzystwa Geograficznego. To on właśnie
„zauważył” jednego ze swych studentów, zaopiekował się nim i jeszcze na
początku 1882 roku zaprosił na posiedzenie Towarzystwa Geograficznego. A.
Sawicz zachęcił Szokalskiego do pracy naukowej, sprzyjał życzliwie jego
postępom i dobrze rozumianej karierze. Już w 1882 roku został Szokalski
członkiem rzeczywistym Towarzystwa Geograficznego, a w następnym roku rozpoczął
wykłady jako etatowy pracownik w Szkole Morskiej, na którym to urzędzie
pozostał w ciągu następnych 26 lat.
We wspomnieniach Zenaidy Szokalskiej
(córki Juliusza), która też była profesorem i doktorem habilitowanym nauk
geograficznych, znajduje się interesujący fragment o tym, jak prowadził wykłady
jej ojciec:
„Julij Michajłowicz żywił skłonność i zainteresowanie do pracy
pedagogicznej, potrafił dobrze wyjaśnić, zbudować i żywo przeprowadzić lekcję,
utrzymać dyscyplinę w klasie, pozostając w dobrych stosunkach z wychowankami. W
tym okresie dało o sobie znać, początkowo nieduże, ograniczenie słuchu, co
sprzyjało rozwojowi jego wrodzonej zdolności obserwacji. W tych przypadkach
kiedy uczniowie - chcąc skorzystać ze wspomnianej ułomności nauczyciela -
zaczynali zajmować się na lekcji postronnymi sprawami lub rozmawiać, Julij
Michajłowicz znienacka przerywał wykład i po minutowym milczeniu prosił
winowajców powiedzieć klasie, o czym oni gawędzili lub też proponował prowadzić
za niego lekcję. Ta metoda, obok zażenowania innych, powodowała zawsze wesoły
nastrój u reszty klasy, pobudzając w ten sposób jej uwagę do dalszych
roztrząsań o tym czy innym przedmiocie”...
W 1886 roku został
Szokalski na wiele lat wybrany sekretarzem Towarzystwa Geograficznego. Takie
obowiązki pełnił z cechującym go oddaniem i sumiennością, przyczyniając się
walnie do bardziej dynamicznego rozwoju tej nauki w całej Rosji. Podczas
trzymiesięcznych ferii letnich wolnych od pracy w Szkole Morskiej udawał się na
ekspedycje naukowo - badawcze. Od 1890 roku pełnił również obowiązki kierownika
Głównej Biblioteki Morskiej Zarządu Hydrograficznego w Petersburgu. Z biegiem
lat przyszło mu złączyć w jedno nawał prac pedagogicznych, administracyjnych,
naukowych, redaktorskich.
Ktoś by się ugiął pod takim
brzemieniem, ale nie Szokalski. On pracować lubił i umiał. Nie potrafił
tylko jednego - pracować w oddaleniu od rodziny, koniecznie musiał mieć
codzienny kontakt z bliskimi. Gdy w 1904 roku w wieku 86 lat umarła mu matka,
Juliusz Szokalski był na krawędzi załamania się, lecz bronił go przed tym
właśnie ogrom pilnych prac i obowiązków.
Socjalistyczną Rewolucję
Październikową spotkał J. Szokalski w wieku 61 lat. Posiadał wówczas ponad 50
rosyjskich i zagranicznych tytułów naukowych, był członkiem Francuskiej,
Amerykańskiej (USA), Szkockiej Akademii Nauk, wielu pokrewnych instytucji.
Stanął po stronie nowych władz, uważając, że będą one bardziej ludzkie od
caratu.
Prawie przez ćwierć wieku ofiarnie
pracował w obranej dziedzinie, został członkiem honorowym AN ZSRR, Bohaterem
Pracy Socjalistycznej, otrzymał tytuł zasłużonego działacza nauki ZSRR. Wiele
odkryć i prac Szokalskiego miało bezpośrednie znaczenie dla rozwoju gospodarki
narodowej, realizacji kolejnych planów pięcioletnich. Był on m. in. autorem
fundamentalnej pracy pt. Oceanografia (1917),
przetłumaczonej na kilka języków i do dziś zachowującej niepodważalną
wartość naukową. Jest w naukach o Ziemi przypadkiem raczej rzadkim, by takie
dzieło przez wiele dziesięcioleci nic bodaj nie traciło na wartości, ponieważ w
tej dziedzinie badania posuwają się szybko naprzód i wczorajsza klasyka staje się nazajutrz nieraz
tylko mniej lub bardziej godnym uwagi, mniej lub bardziej interesującym
przyczynkiem do pewnego zagadnienia, pamiątką z historii nauki. Wyprzedzając
metodologie swego czasu postulował autor Oceanografii konieczność
interdyscyplinarnych badań na pograniczu hydrologii i meteorologii, by we
właściwym świetle ujrzeć procesy zachodzące w Oceanie Światowym.
„Nie
ma - pisał - i nie może być nauki,
której rozwój nie byłby ściśle powiązany z powstawaniem i ruchem innych
nauk, której dalsza droga nie przeplatałaby się z historią innych,
bliskich jej przedmiotowi, zajęć naukowych”.
Szokalski był przez wiele lat
najwybitniejszym radzieckim geografem i kartografem, autorem precyzyjnej
metodyki prowadzenia prac kartometrycznych, wielu ogólnych i specjalnych
map geograficznych, redaktorem kapitalnych atlasów i wielkiej ilości dzieł
z dziedziny szeroko pojętej geografii. Od 1917 aż do 1931 roku piastował
urząd prezesa Towarzystwa Geograficznego ZSRR, w charakterze przedstawiciela
Związku Radzieckiego wielokrotnie brał udział w rozmaitych międzynarodowych
kongresach.
Do grona jego przyjaciół należeli m.
in. legendarni podróżnicy Roald Amundsen i Fridtjof Nansen. Ten ostatni
(jak wiadomo, laureat pokojowej nagrody Nobla) pisał w jednym z listów do
Szokalskiego: „Pierwszym warunkiem ku temu, aby znaleźć
wyjście z obecnego pogmatwania i rozprężenia w Europie, byłoby, abyśmy
spróbowali się przebić do lepszego zrozumienia wzajemnego między narodami.
Poglądy, działania, stosunki wewnętrzne innego narodu muszą - o ile jest to
możliwe - być rozpatrywane z punktu widzenia jego myślenia, jego pozycji, a nie
z naszych własnych”. Tylko w takim przypadku ustaną wzajemne zarzuty
i posądzenia, a powoli wykrystalizuje się obiektywny obraz stosunków, co
stworzy przesłanki stopniowego procesu wzajemnego uznania i zbliżenia. Nauka i
naukowcy mogliby w tym procesie odegrać rolę wyjątkową.
Nie ma potrzeby podkreślać, jak
aktualna i płodna jest ta postawa wybitnych uczonych także i dziś. Mogłaby ona
być wzorem i modelem, według którego warto kształtować i rozwijać stosunki
miedzy naukowcami i obywatelami różnych krajów i narodów w epoce kosmiczno
- atomowej.
J. Szokalski także w najszerszym
rozwoju nauki, wiedzy, kultury widział potężny czynnik wzrostu ogólnego
potencjału humanizmu na całym świecie. Nauka to światło i tam, gdzie ono
jest, nie zjawiają się upiory mroku.
Jeszcze za życia przekazał Towarzystwu
Geograficznemu ZSRR swój nader cenny księgozbiór liczący 13 tysięcy jednostek
oraz kolekcję 4 tysięcy, w większości niezwykle wartościowych i rzadkich, map
geograficznych.
Ogromną uwagę poświęcał przygotowaniu
wykwalifikowanej kadry specjalistów w dziedzinie wiedzy, którą
reprezentował, troskliwie dbał o godny poziom naukowców.
„Szykując
się do samodzielnego wstąpienia na pole
nauki, - zwracał się do młodzieży akademickiej - każdy powinien rozważyć swe
siły, ogarnąć je rozumem, to jest znaleźć swoją własną ścieżkę i już się nie
rozpraszać. Trzeba wiedzieć, co jest w twych siłach, i nie próbować
ogarniać tego, co jest nieogarnięte. Trzeba starać się - jak powiedział wielki
badacz przyrody, Huxley - „znać wszystko o czymś jednym i coś niecoś o
wszystkim pozostałym”. Trzeba brać na siebie zadania, które potrafisz
rozstrzygnąć, ale jednocześnie dążyć ku temu, by rozstrzygać je możliwie
szeroko i głęboko”. (Myśl ta koresponduje ze znanym powiedzeniem Demokryta:
„Nie chciej wiedzieć wszystko, bo możesz
nic nie wiedzieć”).
W gronie wychowanków Szokalskiego
znajdujemy imiona wybitnych uczonych radzieckich N. Matusiewicza, A.
Biełobrowa, N. Rybałtowskiego, L. Diemina, W. Snieżyńskiego, W.
Bieriozkina, wielu innych.
Radziecka oceanografia, kartografia i
nauki pokrewne lwią część swych początkowych osiągnięć zawdzięczają
tytanicznemu wysiłkowi J. Szokalskiego. Wśród kontynuatorów jego badań błyszczą
imiona doktorów habilitowanych W. Bujnickiego, L. Zienkiewicza. D.
Karielina, W. Korta. Także w nauce światowej dorobek profesora stanowi zjawisko
wielkiej wagi gatunkowej, należy do jej kapitalnych osiągnięć.
Uderzającą cechą usposobienia naszego
profesora była, jak napomknęliśmy, tytaniczna pracowitość, jeśli chodzi o
wysiłek umysłowy - nawet w bardzo podeszłym wieku.
Amerykański psycholog Peter Russel (The
Brain Book, s. 75 - 76, New York 1979) pisze: „Naukowcy prowadzący badania, wykładowcy uniwersyteccy, ludzie
o wszechstronnej wiedzy, którzy nawykli do ciągłego rozwiązywania licznych
problemów i stałego zwiększania swych intelektualnych resursów, jak też
swej wiedzy w rozmaitych dziedzinach, nie wykazują z biegiem lat obniżenia
mentalnych uzdolnień. Oni wydają się wciąż z biegiem lat zwiększać swe siły
umysłowe aż do bardzo zaawansowanego wieku. Albert Einstein jeden z najbardziej
kreatywnych umysłów w dziejach ludzkości, kontynuował swe prace teoretyczne aż
do swej śmierci w wieku lat siedemdziesięciu siedmiu. Bertrand Russel,
filozof, matematyk, historyk, polityk i polemista, posiadał wyjątkową
pamięć, pisał swe dzieła i odgrywał wybitną rolę w sprawach światowych mając
lat dziewięćdziesiąt pięć. Podobnie umysł Carla Gustawa Junga był bardzo bystry
i produktywny w jego późnym wieku. Michał Anioł tworzył swe arcydzieła w
wieku lat osiemdziesięciu...
Rembrandt
znajdował się w apogeum sił twórczych właśnie w ostatnich latach swego życia. Cezanne,
Turner i Picasso podobnież osiągnęli szczyty talentu w starym wieku. Gauguin
nie rozpoczął malowania przed ukończeniem trzydziestego piątego roku, lecz
kontynuował je do samego końca swego życia. Bach, Brahms, Haydn, Czajkowski
i Britten skomponowali swe najbardziej błyskotliwe dzieła w ostatnich
latach życia. Umysł Georgea Bernarda Shawa w wieku lat dziewięćdziesięciu
czterech był równie ostry i przenikliwy, jak w wieku lat trzydziestu. Podobnież
Wordsworth, Tennyson i D. H. Lawrence nie wykazywali najmniejszego ograniczenia
zdolności mentalnych w późnych latach życia.
Z
tego wynika morał: Jeśli chcesz maksymalnie wykorzystać swój mózg - korzystaj
z niego!”... Doskonale zdawał sobie z tego sprawę profesor J.
Szokalski, który oddawał się intensywnej pracy umysłowej dosłownie do ostatnich
godzin swego życia.
Zmarł J. Szokalski 26 marca 1940 roku.
Wkład Szokalskiego do nauki rosyjskiej
jest nieprzemijający. Aby uwiecznić jego pamięć, nadano imię uczonego
specjalistycznym uczelniom, okrętom, ulicom w całej Rosji.
Imieniem jego nazwano jedną z cieśnin
między wyspami Ziemi Północnej, wyspę przy ujściu Obu, inną jeszcze wyspę - w
Cieśninie Karskiego, cieśninę w Antarktyce w pobliżu Ziemi Aleksandra, szczyt i
lodowiec w Bogdo - Ola (Tien - Szan Wschodni), jezioro na Półwyspie Kanin,
lodowce na Nowej Ziemi, na szczycie Harmo i na Ałaju (w sumie 12 obiektów).
Imieniem Szokalskiego „ochrzczono” też
jednego z chrząszczy odkrytych w górach Tien - Szanu.
Życie i dzieło tego znakomitego
uczonego należą do najwspanialszych zjawisk w całej nauce światowej XIX i
XX stuleci.
Patriotyczne zrzeszenia młodzieży polskiej powstawały w latach
dwudziestych XIX wieku nie tylko na Uniwersytecie Wileńskim, nie tylko w
Wilnie. Wspaniałą kartę do walk wolnościowych stanowią dzieje organizacji
młodzieżowych na prowincji.
Związki młodzieży zawiązywały się tu częstokroć jako reakcja na
prześladowania przez władze carskie studentów wileńskich. Szlachetna chęć
niesienia pomocy, pragnienie poprzeć światłą, promienistą myśl filarecką,
wreszcie żądza odwetu za doznawane niesprawiedliwości - wszystko to splatało
się w jedną całość i stanowiło przyczynę powstawania tajnych organizacji
uczniowskich...
Na północny zachód od Kowna leży nieduże miasteczko Kroże (obecnie
Krażiai). Jan Sobolewski, filomata, który pracował tu w charakterze
nauczyciela, wspominał: „Piekło
błotniste, tak dalece, że na 15 kroków od kolegium już błota po kolana, iż ani
wyleźć nie można”. W 1822 roku do gimnazjum uczęszczało tu ponad 450
uczniów. Zawiązało się wśród nich stowarzyszenie pod nazwą Czarni Bracia. Stało
się to natychmiast po aresztowaniu i wywiezieniu z tej szkoły Jana
Sobolewskiego w październiku 1823 roku.
Inicjatorem Stowarzyszenia był uczeń klasy szóstej Jan Witkiewicz oraz
jego kolega Cyprian Janczewski. Wraz z nimi należeli do związku Alojzy Pieślak,
Feliks Zielenowicz, Wiktor Iwaszkiewicz oraz Mikołaj Suchocki.
Znaczny wpływ ideowy na uczniów kroskich wywierał nauczyciel szkoły
Wincenty Paszkiewicz, którego komisja śledcza uznała później za nosiciela „przekonań ultraradykalnych”, za „włóczęgę, który nie wiadomo jakim sposobem
tu się dostał” oraz skazała go na dwa lata więzienia w kazamatach
bobrujskich.
Związek kroski nie miał żadnych ustaw czy regulaminów. Przy wstąpieniu
doń nie składano nawet przysięgi. Na zebraniach ograniczano się do wspólnego
czytania dzieł dotyczących historii Polski i Litwy, dyskutowano nad aktualnymi
zagadnieniami politycznymi.
Aż wreszcie postanowiono działać - wzniecić zamieszki w szkole
kroskiej oraz innych zakładach szkoleniowych Litwy, aby „zwiększyć liczbę winowajców i złagodzić w ten sposób karę
Promienistym”. Wychodzili spiskowcy z wątpliwego założenia, że „im więcej winnych w tem samym wykroczeniu,
tem mniejsza będzie kara”. (Nie brali młodzi ludzie pod uwagę, że w
wyobraźni urzędników carskich logika była odwrotna: Masowość ruchu politycznego
była dla nich nie pobudką do zastanowienia się nad własną polityką, lecz
dowodem jego szczególnej szkodliwości i niebezpieczeństwa, skłaniającym do
natychmiastowych i okrutnych prześladowań. Sybir był duży, trzeba było również
to brać pod uwagę).
Czarni Bracia zaczęli rozlepiać w Krożach ulotki z wierszami
patriotycznymi, poświęconymi T. Kościuszce, Konstytucji 3-go Maja, ks. Józefowi
itp. F. Zielenowicz nawoływał w jednym z wierszy:
„Wolności, skarbie drogi, klejnocie jedyny,
Powracaj, ach, powracaj do swojej rodziny!”
Rozesłano do wszystkich uczniów szkoły i do wielu mieszczan kroskich
listy z upomnieniami, aby pamiętano o obowiązku względem gnębionej
ojczyzny. „Rozpusta, miękkość, zdeptanie
praw natury jest zgubą narodów - pisał w jednym z listów (który stał się
później łupem komisji śledczej) C. Janczewski - Niewola i despotyzm są ukaraniem niebacznych o wolność swojej
Ojczyzny... Czyż długo zostawać mamy okryci piętnem wzgardy i sromoty?”. W
innym z listów tenże Janczewski biczował „wesołą
obłudę”, „chwalone podstępy”,
pochlebstwo, krótkowzroczny egoizm rodaków. W rozpowszechnianych pismach
Czarnych Braci nie znajdujemy nawoływań do jakiegoś konkretnego czynu,
powstania czy rebelii. Rzucono po prostu hasło poprawy obyczajów i „gotowości do dania pomocy, gdy jej
zapotrzebujemy”.
Jednak już na początku grudnia 1823 roku dozorca szkoły Ignacy Dowiatt
zawiadomił rektora uniwersytetu Józefa Twardowskiego o listach i ulotkach w
Krożach, wyrażając podejrzenie względem C. Janczewskiego i innych młodych
ludzi. Rektor zawiadomił o zajściach N. Nowosilcowa, który przysłał tu
specjalną komisję śledczą. Natychmiast aresztowano Witkiewicza, Janczewskiego,
kilku obywateli kroskich, zajmujących poważne stanowiska, oraz Żydów, którzy
odnosili „zbrodnicze pisma”. Domy tych ludzi zostały zajęte przez wojsko. W
celu wydobycia zeznań, jak donosił raport urzędowy, zastosowano „środki bardziej skuteczne”.
Dochodzenie początkowo nie dało rezultatów, jako że Janczewski,
główny, można powiedzieć, oskarżony, odmawiał wszelkich zeznań. Dopiero 26
grudnia, pod wrażeniem licznych aresztowań niewinnych ludzi, nie mogąc znieść
widoku takiej niesprawiedliwości, wszystko przed komisją wyjawił... C.
Janczewski był młodzianem wyjątkowo zdolnym, oczytanym, myślącym. Był malarzem
i poetą. Całe swe archiwum niestety spalił na parę dni przed śmiercią,
widocznie obawiając się rewizji. Rzuca się w oczy jego czysta i nieskażona
wiara w jasne cechy duszy ludzkiej i wynikająca stąd wroga postawa względem wad
społecznych i osobistych. Uczył się początkowo w Kownie, gdzie zapozał się z
naukami A. Mickiewicza. Za satyryczne wiersze (m. in. Wilki i cielęta)
wydalony, przybył do Kroż i tu również starał się obudzić w otoczeniu ducha
ofiarności, patriotyzmu, wiary w przyszłość... Jak pisał jeden ze
współczesnych, Janczewski stanął przed swymi sędziami „z okiem dumnem, suchem i pogodnem, przed katowskim nie zbladnął
obuchem, ani się spłonił na widok powroza”. Podziw tylko może wywołać
18-letni chłopiec, kreślący w piśmie zeznawczym słowa: „Nie zaprzeczam, żem kochał naród, pragnął ulżenia losu biedakom,
zniesienia nierówności bogactwa. Bolało mnie, że równości w bogactwie nie
ma”... Niewielu śmiało w czasach krwawego panoszenia się samowładczej
reakcji głosić otwarcie ideały braterstwa i równości społecznej...
Wkrótce sprowadzono więźniów z Kroż do Wilna. Wielki książę Konstanty
kazał sądowi wojennemu, złożonemu z dwóch oficerów i audytora, pod
przewodnictwem generała barona Rozena sądzić „z całą surowością”. Zresztą
zachęta ta była niepotrzebna. Na daremno nieszczęśliwy ojciec Cypriana,
Franciszek Janczewski, pokornie żebrał u Nowosilcowa o łaskę dla syna. Wyrok
wkrótce wydano. Janczewski i Witkiewicz skazani zostali na karę śmierci,
pozostali - na dożywotnie ciężkie roboty i zesłanie. Książę Konstanty
złagodził wyrok sądu wojskowego. Janczewski i Zielenowicz zostali pozbawieni
szlachectwa (co w Rosji równoznaczne było z pozbawieniem wszelkich praw
ludzkich i politycznych - środek masowo używany względem patriotów polskich)
oraz wysłani do Bobrujska. W ciągu 10 lat mieli być używani, zakuci w kajdany,
do ciężkich robót fortecznych, a później, o ile okaże się, że są jeszcze zdolni
do służby wojskowej, na linię orenburską, bez prawa awansu. Witkiewicza,
Pieślaka, Iwaszkiewicza. Suchockiego, jako niepełnoletnich, wysłano w kajdanach
pod Orenburg do garnizonów wojskowych, również bez prawa awansu.
Równocześnie dozorca Dowiatt otrzymał order św. Włodzimierza,
uczniowie zaś Czapracki, Stulgiński, Holstein i Jawłowski otrzymali srebrne medale
„Za usierdije i wiernost”. „Zasługa” ich polegała tylko na oddaniu dla
zwierzchnictwa szkolnego otrzymanych „listów buntowniczych”. (Nagradzając
tchórzów z obozu przeciwnika, rząd carski chwytał się wypróbowanego sposobu
demoralizacji, używał jako argumentów zarówno bicza, jak i kołacza).
8 marca 1824 roku skazańców wywieziono z Wilna. Jak donosił dokument
urzędowy: „Przestępcy podczas wywożenia,
a nawet w czasie okuwania w kajdany, nie okazywali najmniejszej skruchy i byli
zupełnie obojętni na los, jaki ich spotkał”...
Po dwóch latach zmarł w twierdzy na suchoty Feliks Zielenowicz.
C. Janczewskiego zaś „wyręczył” cesarz Mikołaj I. Przebywając w
Bobrujsku w roku 1826, polecił on w drodze łaski przenieść młodziana do jednego
z pułków stacjonujących w guberni wileńskiej. Powiedział przy tym, mierząc
wzrokiem od stóp do głów rosłego młodziana: „Chorosz
byłby w gwardiju, no żal, czto odin iz wilenskich”...
Nie
uczestnicząc czynnie w powstaniu listopadowym 1830/31, Janczewski jednak
sprzyjał insurgentom. Będąc oficerem w służbie rosyjskiej, organizował
„przecieki” informacji do sztabu polskiego. Pomimo to dostał medal „Za wziatije
Warszawy”, chociaż przy oblężeniu miasta nie był. Później pracował społecznie,
zmarł w roku 1853...
Ciężki los spotkał Alojzego Pieślaka, który przez cały szereg lat
przebywał w twardej służbie żołnierskiej w stepach orenburskich. Na wygnaniu,
nie mając żadnych środków do życia, uczył dzieci, parał się szewstwem,
wyrabianiem szczotek itp. Po pięciu latach przedstawiono Pieślaka i jego kolegę
z Kroż Suchockiego do awansu. Po tym, gdy władze odrzuciły tę ewentualność,
Suchocki odebrał sobie życie. Pieślaka z trudem od podobnego kroku odwiedziono.
Dopiero w roku 1834 A. Pieślak i W. Iwaszkiewicz zostali awansowani na
oficerów. Stało się to dzięki protekcji niemieckiego uczonego Aleksandra
Humboldta, który w swej podróży naukowej spotkał się z wielu polskimi
zesłańcami (m. in. z T. Zanem) i starał się, pełen szacunku dla ich postawy,
wiedzy i walki, o ulżenie ich cierpieniom... Zarówno Pieślak, jak i
Iwaszkiewicz, uczestniczyli w niebezpiecznych wyprawach wojsk rosyjskich
przeciwko Kirgizom i Bucharcom. Po przejściu do cywila obaj „czarni bracia”
pozostali na zawsze w głębi Cesarstwa Rosyjskiego...
Najwybitniejszym przedstawicielem Czarnych Braci kroskich był Jan
Witkiewicz (ur. 24 czerwca 1808 roku w Poszawszu na Żmudzi). Przechodził on na
zesłaniu najniezwyklejsze koleje losu, które żywcem wzięte stanowić mogłyby
kanwę opowieści sensacyjnej. A zresztą tak się też stało. Jan Witkiewicz
został bohaterem nie tylko dziesiątków artykułów, lecz też kilku książek
historycznych i przygodowych rosyjskich (Siemionow, Gus) i polskich autorów, w
tym monografii Władysława Jewsiewickiego Batyr, czy wyśmienitego
tekstu Władysława Machejka, publikowanego w swoim czasie w krakowskim Życiu
Literackim.
Otóż w połowie kwietnia 1824 roku znalazł się nasz krajan w granicznej
twierdzy Orsk w stepach orenburskich. Zgolona głowa, przydługi szynel, twarz i
ciało wynędzniałe od zatrutej myśli, szukającej wyjścia z opresji. Jak pisał w
liście do rodziny, jedynym zajęciem, które odpędzało ponure myśli były
ćwiczenia fizyczne i musztra wojskowa. Uprawiał z lubością te zajęcia, uważał,
że sprawne ciało jest jednym z ważnych środków w walce życiowej.
W rzadkich wolnych chwilach pilnie wsłuchiwał się w egzotycznie
brzmiące dialekty poganiaczy karawan, przeciągających przez Orsk. Zapamiętale
rzucił się do nauki języków i gwar orientalnych. Wkrótce też nabrał wielkiej
biegłości w użyciu tatarskiego, arabskiego, perskiego, kirgiskiego,
kazachskiego i innych języków. Był młodzianem wyjątkowo uzdolnionym.
W roku 1829 wybitny uczony niemiecki Aleksander Humboldt na zlecenie
Mikołaja I przystępuje do badania zauralskich połaci Cesarstwa Rosyjskiego.
Wśród asysty żołnierskiej badacza w ciągu wielu miesięcy znajduje się i Jan
Witkiewicz. Podróż wiedzie przez Ałtaj, Dżungarię, kazachskie i kirgiskie
stepy. Oto gdzie przydała się wiedza języków i obyczajów wschodnich! A.
Humboldt nie mógł nie zwrócić uwagi na żołnierza biegle władającego językami i
dialektami miejscowymi, świetnie obeznanego z lokalnymi obyczajami, historią i
mentalnością, który na postojach zagłębiał się w lekturze książek. Przy
bliższej znajomości Humboldt ze zdziwieniem stwierdził, iż młodemu człowiekowi
nie jest też obca wiedza i jego dzieł, pisanych po niemiecku. Nieco później
wielki badacz trafił do Orska, gdzie zwiedził również mieszkanie J.
Witkiewicza, zapchane książkami, wśród których błyszczały złotymi napisami 18
tomów dzieł A. Humboldta. Na pewno nie bez przyjemności odnotował ten fakt.
Zresztą A. Humboldt był człowiekiem zacnym, z sympatią i współczuciem
ustosunkował się do polskich zesłańców, pokutujących za wolność na Syberii.
Wstawił się też za nimi u cara, któremu dowiódł, iż zdolności tych ludzi mogą i
muszą być wykorzystane dla dobra kraju. W wyniku tej interwencji Jan Witkiewicz
i kilka innych polskich zesłańców otrzymali prawo awansu na oficerów, co
otworzyło perspektywy kariery i stosunkowo ludzkiego życia.
Jan Witkiewicz został przeniesiony do Orenburskiej Komisji Granicznej,
przy której pełnił różne odpowiedzialne funkcje. Mając dobre serce, wyświadczył
wiele przysług miejscowej ludności. Popularność jego wzrosła do tego stopnia,
że lud baszkirski ułożył o nim epos pod tytułem Batyr...
A czasy i miejsca te były niespokojne. Olbrzymie przestrzenie między
Himalajami, Morzem Kaspijskim i Afganistanem oscylowały w płynnym stanie
polityczno - państwowym między potęgami imperialistycznymi Rosji i Anglii. Ta
część Azji była smacznym kąskiem. Starły się więc tu zaborcze dążenia,
zakotłowało od wzajemnie obwąchujących się wysłanników, szpiegów i
prowokatorów. W latach 1831 - 1833 brytyjski agent polityczno-wojskowy
Aleksander Burns rozwija energiczną działalność dyplomatyczną. Zwiedza
Afganistan, Persję, Azję Środkową. Zbiera informację, tworzy sieć agenturalną,
szykuje tory dalszej penetracji brytyjskiej.
Nie uchodzi to uwadze dyplomacji i agentów Rosji carskiej, która też z
żarłoczną zachłannością patrzy na drobne państwa azjatyckie, mogące się stać
potencjalnym łupem grabieży (odbywającej się oczywiście jako rzekomo
„dobrowolne” przejście „uciskanego przez emirów ludu” pod opiekę „dobrego”
prawosławnego cara). Tym bardziej, że przez te tereny prowadzi droga do
wymarzonego przez zaborców rosyjskich Oceanu i Półwyspu Indyjskiego.
Car Mikołaj I i minister spraw zagranicznych hrabia Nesselrode uważają,
iż genialnemu agentowi brytyjskiemu przeciwstawić trzeba nie mniej zdolną i
przebiegłą jednostkę. Wybór pada na Jana Witkiewicza, który w międzyczasie
pogłębił jeszcze bardziej znajomość języków wschodnich, nauczył się na pamięć w
całości „wiecznego i nieograniczonego” Koranu, świętej księgi mahometan.
Studiuje filozofię islamu...
Na początku lat 30-tych ubiegłego wieku powstaje niezależny Emirat
Buchary, który wywalczył swą wolność w śmiertelnym zmaganiu z Persją.
Natychmiast wysunęły się do młodego niepodległego państewka drapieżne macki
dwóch imperialistycznych potęg - Anglii i Rosji. Aby zapobiec wrogiej
infiltracji mieszkańcy Buchary wprowadzają karę śmierci na torturach za
wkradanie się do tego kraju chrześcijan, uważanych za wrogów wolności
chanatu...
W roku 1983 roku ukazały się w Moskwie Zapiski o Chanacie
Bucharskim Iwana (Jana) Witkiewicza. Jest to obszerne, liczące
czterdzieści pięć stron druku, sprawozdanie naszego rodaka, wówczas już oficera
armii rosyjskiej, z podróży dyplomatyczno - naukowo - szpiegowskiej, jaką on
odbył latem - jesienią 1836 roku z Orenburga do Buchary i z powrotem.
Przed wyruszeniem w drogę otrzymał Witkiewicz tajny list służbowy od generała -
adiutanta W. Perowskiego, w którym wyszczególniono 25 punktów - zagadnień,
mających być w trakcie podróży wyjaśnionych. Chodziło o to, by rozeznać, jaka
jest sytuacja w Chanacie Buchary, jaki jest poziom rozwoju gospodarczego i
militarnego, obyczaje, stosunki międzyetniczne i międzyklasowe, cechy
szczególne w usposobieniu osób sprawujących władzę. Dane te miały być
wykorzystane dla przygotowania dalszego podboju ludów Azji Środkowej. Jak
zawsze, zamierzał carat zantagonizować uprzednio miejscową ludność przez
szczucie poszczególnych klas i grup społecznych, ludów i plemion na
siebie, by w ten sposób wszystkie osłabić je i wreszcie przyjść „z
pomocą”. Miał też Witkiewicz przekazać łapówki (w formie darów) poszczególnym
rządcom Buchary i przedsięwziąć kroki ku uwolnieniu rosyjskich jeńców
w tym państwie się znajdujących. A wszystko zamierzano czynić pod
parawanem misji pokojowej i umacniania rzekomo dobrosąsiedzkich stosunków
między państwami. (Aleksander Burns zresztą również przekonywał Afgańczyków, że
Anglia już chociażby ze względów geograficznych nie może podbijać miejscowych
ludów, że ich prawdziwym wrogiem jest sąsiednia Rosja, przed którą się
miejscowa ludność obroni tylko pod warunkiem, że poprosi o pomoc W. Brytanię).
Krótko mówiąc, zadanie było bardzo delikatne, związane z realizacją
wielkomocarstwowej polityki Rosji. Sprawy takie powierzano tylko ludziom o
wysokich kwalifikacjach intelektualnych, godnym zaufania. W tym okresie Jan
Witkiewicz zyskał sobie już jak najlepszą opinię w oczach przełożonych
rosyjskich. W liście do dyrektora departamentu azjatyckiego MSW Rosji K.
Rodofinkina generał W. Perowski w następujący sposób charakteryzował
naszego rodaka: „Z natury skromny, stał
się on jeszcze bardziej skrępowany z powodu nieszczęsnych okoliczności, które,
jak myślę, są panu znane. Jeszcze w dzieciństwie chłopiec popełnił psotę, która
zakwalifikowana została jako przestępstwo polityczne i został w tym wieku
ukarany jako zbrodniarz. Wysłany do oddalonego garnizonu na linii orenburskiej,
Witkiewicz ponad dziesięć lat służył jako szeregowy żołnierz, ale, mając za
przełożonych pijanych i rozpustnych oficerów, potrafił nie tylko zachować
czystość i szlachetność duszy, lecz samodzielnie rozwinął i ukształtował swe
zdolności umysłowe. Nauczył się języków obcych i tak się zapoznał ze stepem, że
można z pewnością twierdzić, że od początku istnienia Kraju Orenburskiego, nie
było tu człowieka, który by tak dobrze znał wszystkie tajemnice ordyńców
(Kazachów). Jest w ogóle szanowany przez wszystkich Kirgizów ze względu, jak na
swe zasady, tak i dla swej twardości, którą niejednokrotnie miał okazję się
wykazać przy podróżach po stepie. Jednym słowem, Witkiewicz przy prowadzeniu
spraw nadgranicznych może wyświadczyć najważniejsze przysługi”...
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odmówiło zatwierdzenia sugestii
generała Perowskiego, nie mianowało też Witkiewicza jego adiutantem, o co
wojenny gubernator się ubiegał. Chodziło jednak, widocznie, o polsko -
patriotyczną przeszłość naszego rodaka, która w oczach wielu rosyjskich
dygnitarzy uchodziła za rzecz nie do wybaczenia. Ciekawe, że mimo odmowy
Petersburga, Witkiewicz jednak do Buchary się udał, wysłany widocznie przez
Perowskiego na własną odpowiedzialność. Formalnie eks-zesłaniec podjął tę
wyprawę z własnej niby to inicjatywy, a gubernator w razie jakiejś wpadki miał
umyć ręce. Półtoramiesięczna podróż przebiegła jednak bez zakłóceń, chociaż
rosyjski mundur oficerski wywoływał w Państwie Bucharskim nieskrywany odruch
nienawiści ze strony każdego spotkanego. Perowski był zadowolony z wyników
wyprawy i w kolejnym liście do władz petersburskich określał Witkiewicza jako „człowieka dzielnego, rozumnego, znającego
się na rzeczy, praktycznego, który bardziej jest zdolny do działania niż
pisania, człowieka, znającego stepy i stosunki w nich panujące lepiej, niż
ktokolwiek je znał przedtem lub zna teraz”...
Toteż skierował Witkiewicza znów ze specjalną misją, w trakcie której
miał wysłannik w r. 1837 - 1838 skłonić emira Afganistanu Dost Muhammeda do
poproszenia Rosji o „pomoc” w walce przeciwko agresorom brytyjskim, co
byłoby formalnym powodem do aneksji tego kraju przez imperializm carski.
W 1837 roku Witkiewicz wyrusza na kolejną wyprawę, dociera do
Kandaharu, robi po drodze dokładne notatki dotyczące warunków fizjograficznych,
gospodarczych, etnograficznych, topograficznych tego obszernego regionu. T. i
W. Słabczyńscy odnotowują: „Opisywał
ponadto różne szczepy i plemiona, z którymi się zetknął, jak np. Achundów,
Alikzajów, Gilzajów i Nurzajów, zbierał okazy kultury materialnej oraz
wykonywał portrety krajowców. 19 grudnia, przebywszy Szehr-i Safid, Kalat-i
Ghilzaj, Mugur, Nani, Ghazni i Sajdabad, przybył do Kabulu, miejsca
przeznaczenia jego działalności dyplomatyczno-politycznej. W Kabulu zetknął się
z podróżnikiem angielskim A. Burnesem, który przybył tu z Indii w celach
podobnych co Witkiewicz, lecz z pozycji mu przeciwstawnych. Jak podają niektóre
źródł, Polak odbył z nim nawet krótszą podróż po tej części Azji.
Po pomyślnym wypełnieniu misji w
Kabulu Witkiewicz udał się jeszcze w 1838 w podróż do leżącego na
północo-zachodzie Afganistanu Heratu, przebywając tym samym ten kraj wzdłuż i
wszerz. W Heracie był świadkiem oblężenia tego miasta przez wojska perskie, w
czasie którego poległ walczący po stronie perskiej generał polskiego
pochodzenia I. Borowski. Wiosną 1839, przez Persję i Kaukaz, Witkiewicz wrócił
do Rosji wioząc wiele cennych materiałów, zdjęć topograficznych oraz dziennik
podróży. O randze jego wyprawy świadczy m. in. fakt, iż był on dwukrotnie
goszczony przez szacha perskiego i odznaczony przez niego Orderem Słońca”.
Celem jednak ukrytym tej podróży były zadania wywiadowcze i
dyplomatyczne. Nieprawdopodobna energia i zręczność cechowały wszystkie
poczynania Witkiewicza. Działał na własną rękę, skutecznie blokował poczynania
brytyjskiego konkurenta, przecinał mu kanały informacyjne, krzyżował jego
plany. Doprowadził swą grę do najwyższej perfekcji...
Czyżby zatracił się i zaprzedał Jan Witkiewicz imperializmowi
carskiemu? Przecież tak niedawno jeszcze był gorącym demokratą i głosicielem
wolności narodów! Czyżby zapomniał, że „człowiek
uczciwy, w złą sprawę uprzężony, sam nie wie, jak na kata i ostatniego
łotra wyjść może”? Czyżby?...
O czym mówią fakty historyczne? A o tym właśnie, że „niezbadane są
wyroki opatrzności”. Raptem okazuje się, że superskuteczna działalność agenta
carskiego doprowadza do wyników przeciwnych zamierzonym. Pertraktacje w Kabulu
zostają zerwane. Następuje moment, gdy Rosja i Wielka Brytania stają w
Afganistanie tuż na krawędzi bezpośredniego starcia zbrojnego. Skutki tego
konfliktu byłyby nieobliczalne dla losów świata. Nie trzeba chyba specjalnie
podkreślać, iż czarny dwugłowy orzeł wcale sobie nie życzył zmierzenia się w
śmiertelnej walce z lwem mglistego Albionu...
A wielu badaczy skłonnych jest sądzić, że właśnie ku temu zmierzał
zupełnie świadomie Jan Witkiewicz! Wciągnąć dwie zaborcze potęgi w wojnę,
osłabić je, może nawet doprowadzić do upadku. A później zaczęłaby się seria
powstań ujarzmionych narodów i... Są podstawy, aby twierdzić, że Jan Witkiewicz
rozumował, w każdym bądź razie na pewno mógł rozumować, w ten właśnie sposób.
Przecież nienawidził wszelkiej zaborczości, chciał się zemścić za poniżenie i
biedy ojczyzny. Współcześni świadczą, iż lubił powtarzać alegoryczną myśl
filomaty Pietraszkiewicza: „Kiedy idzie o
spalenie więzienia, nie każdy może nieść pochodnię. Niechaj więc jedni znoszą
palne materiały, drudzy powiększają zamieszanie, insi wybijają kraty dla
uwolnienia więźniów. Przyjdzie na koniec i ten, co podpali”. Chciał więc Jan
Witkiewicz „podpalić dom niewoli”, zresztą nigdy nie marnował okazji, jeśli
nadarzała się możliwość nieco „podziurawić cesarstwo”. Wallenrodyzm, ukryta,
cicha walka o wolność była jedyną możnością służenia swym ideałom, przeciwko
barbarzyńskiemu despotyzmowi...
Nie stało się jednak według jego myśli. Konflikt zbrojny między carską
Rosją a Wielką Brytanią został, aczkolwiek z trudem, zażegnany.
Jan Witkiewicz zostaje w trybie nadzwyczajnym odwołany do Petersburga.
Przybywa tam „strojny, zdrowy, silny”, bywa na przyjęciach i balach. Władze na
to zezwalają, dbają o pozory. Departament azjatycki MSZ nieoficjalnie
zawiadamia o mającym nastąpić przeniesieniu Witkiewicza do gwardii, o
nagrodzeniu go „za wierną służbę”
orderem i sumą pieniężną. Spektakl trwał jednak niedługo. W dniu, gdy
miało nastąpić posłuchanie Witkiewicza u cesarza, znajdują go zastrzelonego w
pokoju hotelowym obok swego leżącego z rozpłataną czaszką adiutanta.
Natychmiast rozpowszechniono wiadomość o „dobrowolnym pozbawieniu się życia” przez niego. Przesłano dla
rodziny kopię rzekomo własnoręcznej notatki zabitego, gdzie zawiadamiał o
zamierzonym „samobójstwie” i o tym, że „wszelkie
dokumenty, dotyczące podróży ostatniej spalił”.
Petersburski agent donosił Burnsowi:
„Władze pośpiesznie wywiozły i pochowały nieboszczyka, nawet nie dając zwykłej
oficjalnej informacji w gazecie i starając się zatrzeć ślady”. Pogrzeb
odbył się na Wołkowym Polu. Na pogrzebie nikogo nie było. Widocznie nie ważono
się w ten sposób przyznać do znajomości ze sprzątniętym samotnym mścicielem.
* * *
Wspomniane wyżej Zapiski o Chanacie Bucharskim
Jana Witkiewicza są dotychczas jedyną publikacją naukową tego utalentowanego
człowieka.
Wypada zaznaczyć, że zawierają one obok informacji, mających znaczenie
polityczne, wojskowe czy gospodarcze, także masę interesujących obserwacji
etnograficznych, antropologicznych, dotyczących psychologii i charakterologii
narodów. Z tego względu czyta się je nie bez pożytku i dziś.
Znajdziemy w Zapiskach opis barwnych
obyczajów plemiennych, np. zwyczaj wieszania lub strącania do przepaści
złodziei natychmiast po ich pojmaniu; opis funkcjonowania darmowych łaźni
publicznych w Bucharze; urządzania „wychodków” wprost pod gołym niebem na
płaskich dachach tamtejszych sarajów czyli hotelów; handlu niewolnikami etc.
Bardzo ciekawa jest część Zapisków, w której
kreśli Witkiewicz wizerunek rosyjskich mieszkańców Buchary, t.j. osób, które w
ten czy inny sposób znalazły się w tym Państwie Pustyni, przedtem jednak
przebywały w Rosji. Jest to opis niezwykle barwny, kilkudziesięciu osób,
począwszy od sylwetki wziętego ongiś do niewoli mieszczanina z Kołomny
Jegora, słynącego na całą Bucharę pijanymi rozróbami i tym, że od lat
publicznie deklaruje zamiar rozpłatania czaszki chana motyką (pracuje w chańskim
sadzie jako ogrodnik), ale nie robi tego, bo boi się pójść na tortury... Inna
bohaterka to 50-letnia stręczycielka i prostytutka, córka majora armii
rosyjskiej, którą przed trzydziestu pięciu laty zagarnęli Chiwińcy w Jasyr
i sprzedali do Buchary. Lecz najbardziej niewiarygodną postacią, opisywaną
przez Witkiewicza, jest bodaj pewien Tatar. Skrótowo jego droga życiowa
wyglądała w 1836 roku następująco: Urodził się w Orenburgu, gdzie służył też
w pułku piechoty rosyjskiej. Podczas wojny tureckiej uciekł do Turków, a
następnie trafił do rosyjskiej niewoli, został rozpoznany, przykładnie ukarany
i skierowany do Korpusu Litewskiego. W roku 1831 przeszedł na stronę powstańców
polskich i walczył na Wileńszczyźnie w oddziale Matusiewicza. Gdy ten został
rozproszony, przeszedł do oddziału Staniewicza na Żmudzi, aż wreszcie po klęsce
ostatecznej przekroczył z generałem Giełgudem granicę pruską i został
internowany. Wrócił stamtąd i tułając się po lasach litewskich śledził i
zarzynał pojedynczych żołnierzy rosyjskich. Gdy policja deptała mu po piętach,
przedarł się do Wilna i zgłosił do władz okupacyjnych jako rzekomy Baszkir z
jednego z pułków carskich, walczących na terenie Litwy przeciw Polakom.
(Rzeczywistego Baszkira wcześniej jeszcze własnoręcznie wziął do niewoli i
zarżnął, przedtem dowiedziawszy się jego imienia i danych o służbie).
Wreszcie został skierowany do „macierzystego” pułku do Orenburga. Uciekł,
ukradł konia i dotarł do domu ojca. Tu jednak własny syn na niego doniósł,
a rodacy związali i przekazali władzom rosyjskim. W Orenburgu znów go
przepędzili przez szpaler żołnierzy i skierowali do Korpusu Fińskiego. Po
drodze w Petersburgu uwolnił się od kajdanów i, mimo pogoni, uciekł. Pieszo -
udając cyrulika - przeszedł całą Rosję, po drodze „lecząc” chłopów od wszystkich
chorób, by zarobić na życie, aż dotarł do Kirgizji, gdzie się przyłączył do
jednego z koczujących rodów. Pewnej nocy napadli na nich Kajsacy
(Kazachowie) zbili do śmierci, ograbili i porzucili nagich wśród stepu. Cudem
ten niezwykły poszukiwacz przygód przeżył, ograbił w nocy kilku podróżnych,
ubrał się i przypędził zdobycz do Buchary. Spieniężył wszystko i wynajął
się na służbę wojskową do chana. Myśli mu się jednak już co innego... Życiorys
żywcem nadający się na opowieść przygodową, a przecież będący czymś realnym,
choć nieprawdopodobnym.
Zapoznał się
Witkiewicz osobiście także z innymi ludźmi o złożonym szlaku życiowym. Nie
zabrakło wśród nich i rodaków. Oto tłumaczenie odpowiedniego fragmentu z Zapiski:
„Najbardziej godna uwagi osobistość
między rosyjskimi niewolnikami - to niejaki Michalski. On jest Polakiem spod
Zamościa, wzięty do niewoli przez Rosjan w 1812, został zesłany do Orenburga za
próbę ucieczki; do 1816 czy 1817 roku znajdował się na Linii. Tutaj mieli go
ukarać za to, że podczas polowania pękła strzelba i mocno zraniła rękę;
podejrzewano, iż uczynił to umyślnie, by zrobić się nie niezdolnym do służby
wojskowej. Uciekł w stepy, został schwytany przez Kajsaków, którzy sprzedali go
do niewoli w Bucharze. Jest on szewcem, stolarzem, ślusarzem i wszystkim co
możliwe. On i Tatar Ismaił dokonali przewrotu swoim rzemiosłem w Bucharze,
przed nimi nikt tu nie umiał uszyć nawet znośnej pary butów. On też odlał
chanowi parę armat. Jest żonaty z Bucharką, na pozór przyjął islam, ma troje dzieci
i często mówi o tym, że uciekłby do Rosji, płacze, żałuje poprzedniej ucieczki,
lecz nie może zdecydować się na porzucenie dzieci. Prawdziwe jego imię Faddiej
(t.j. Tadeusz - przyp. J. C.), lecz znany
jest tu jako Usta - Matwiej. Ma ponad 60 lat. Wszyscy rosyjscy niewolnicy są tu
pod jego komendą”... Nie wykluczone, że niektóre momenty tego opisu miały
ukrytą intencję uratować Tadeusza Michalskiego przed prześladowaniami w razie
ewentualnego podboju Buchary przez Rosję. Witkiewicz przecież wiedział, jakie w
tej mierze są intencje caratu na najbliższą przyszłość...
* * *
Według raportu podpułkownika żandarmerii Sziszkina szefowi tajnej
policji Benckendorfowi, tajne przeszukanie mieszkania ustaliło, że wśród
papierów Jana Witkiewicza przed jego zamordowaniem znajdowało się 12 napisanych
od ręki słowników języków orientalnych. Przy tym każdy z nich liczył od 600 do
900 stron tekstu. Ponad 100 map nakreślonych odręcznie, mnóstwo zeszytów z
baśniami, podaniami, pieśniami ludów środkowoazjatyckich. Wszystkie te skarby
zniknęły z pokoju hotelowego natychmiast po zabójstwie Witkiewicza. Zniszczone
w całości chyba nie zostały i widocznie dotychczas spoczywają gdzieś na
zakurzonych półkach jakiegoś archiwum rosyjskiego.
A może
nie rosyjskiego lecz brytyjskiego? - Zależy to od tego, kto nasłał wykonawców
haniebnego skrytobójstwa w Petersburgu, do którego to czynu i dziś nikt się nie
przyznaje... Prawdopodobnie jednak minie jeszcze jakiś czas, a rękopiśmienne
dzieła Jana Witkiewicza zostaną odnalezione, opisane i opublikowane, będąc
pośmiertnym wkładem naszego rodaka zarówno do kultury rosyjskiej, jak i
polskiej.
Dodatek
Krótki wykaz naukowców polskiego pochodzenia w Rosji,
czynnych w dziedzinie nauk przyrodniczych i ścisłych
(wiek XIX -
XX).
1.
|
ADAMIUK
Emilian (1839 -1906), lekarz oftalmolog, profesor uniwersytetu
w Kazaniu.
|
2.
|
ALBICKI
Aleksy (1860 - 1920), chemik, profesor
uniwersytetu w Kazaniu i Charkowie.
|
3.
|
AMALICKI
Włodzimierz (1860 - 1917), geolog i paleontolog, profesor Warszawskiego
Uniwersytetu
|
4.
|
ANDRZEJOWSKI
Antoni (1785 - 1868), botanik i zoolog, profesor uniwersytetu w Kijowie.
|
5.
|
ANKUDOWICZ
Wincenty (1792 - 1856), profesor balistyki w Głównym Instytucie Pedagogicznym
w Petersburgu.
|
6.
|
ARCICHOWSKI
Włodzimierz (1876 - 1931), botanik i fizjolog, profesor Uniwersytetu
Petersburskiego, Dońskiego Instytutu Politechnicznego w Nowoczerkasku, Moskiewskiego
Instytutu Leśnictwa.
|
7.
|
ARCIMOWICZ
Leon (1909 - ), fizyk, członek AN
ZSRR.
|
8.
|
ASKOCZYŃSKI
Aleksander (1898 - ), hydrotechnik,
wiceprezydent AN Uzbekistanu.
|
9.
|
BACZYŃSKI
Aleksy (1877 - 1944), fizyk, profesor uniwersytetu w Moskwie.
|
10.
|
BALIŃSKI
Jan (1827 - 1902), psychiatra, profesor Akademii Medyko-Chirurgicznej
w Petersburgu.
|
11.
|
BARANIECKI
Józef (1843 - 1905), botanik i fizjolog, profesor uniwersytetu
w Kijowie.
|
12.
|
BARANOWSKI
Włodzimierz (1846 - 1879), wynalazca i
konstruktor broni, pracował w Petersburgu.
|
13.
|
BARANOWSKI
Stefan (1817 - 1890), ojciec poprzedniego, konstruktor w dziedzinie
komunikacji; autor licznych prac z dziedziny mechaniki, geografii, fizyki,
statystyki, literatury, medycyny, językoznawstwa; profesor w Pskowie i
Heidelbergu.
|
14.
|
BARAŃSKI
Mikołaj (1881 - ) geograf,
profesor Moskiewskiego Uniwersytetu.
|
15.
|
BIAŁOPOLSKI
Arystarch (1854 - 1934) astronom i astrofizyk, profesor Uniwersytetu
Moskiewskiego.
|
16.
|
BIAŁYNICKI
- Birula Aleksy (1864 - 1938), zoolog i parazytolog; profesor Uniwersytetu
Leningradzkiego.
|
17.
|
BIELELUBSKI
Mikołaj (1845 - 1922), inżynier i wynalazca w dziedzinie techniki
i mechaniki budowlanej, profesor Petersburskiego Instytutu Dróg i
Komunikacji.
|
18.
|
BIELECKI
Mikołaj (1851 - 1882), zoolog i fizjolog; profesor uniwersytetu
w Charkowie.
|
19.
|
BOBRZECKI
Mikołaj (1843 - 1907), zoolog, profesor uniwersytetu w Kijowie.
|
20.
|
BOGAJEWSKI
Leonid (1858 - 1911), chemik, profesor Petersburskiego Instytutu
Technologicznego.
|
21.
|
BOGUSKI
Józef (1853 - 1933), fizyko-chemik, współpracownik D. Mendelejewa.
|
22.
|
Bohdanowicz
Karol (1864 - 1941), geolog, profesor Petersburskiego Instytutu Górniczego.
|
23.
|
BOHOMOLEC
Aleksander (1881 - 1946), patofizjolog, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego,
w 1930 - 46 prezydent AN Ukrainy.
|
24.
|
BOKLEWSKI
Konstanty (1862 - 1928), konstruktor okrętów, profesor Petersburskiego
Instytutu Technologicznego.
|
25.
|
BONCZ -
BRUJEWICZ Michał Aleksandrowicz (1888 - 1940), radiotechnik, członek
korespondencyjny AN ZSRR, konstruktor i wynalazca.
|
26.
|
BONCZ -
BRUJEWICZ Michał Dmitrijewicz (1870 - 1956), geodeta, redaktor 9-tomowej Geodezji
(1939 - 1949, Moskwa - Leningrad).
|
27.
|
BOROWSKI
Piotr (1863 - 1931), chirurg, kierownik katedry Środkowoazjatyckiego
Instytutu Medycznego w Taszkiencie.
|
28.
|
BRUJEWICZ
Mikołaj (1896 - ), specjalista w
dziedzinie mechaniki precyzyjnej; profesor Wojskowej Akademii Lotniczej im.
Żukowskiego i Instytutu Maszynoznawstwa AN ZSRR; generał.
|
29.
|
BUJALSKI
Eliasz (1789 - 1866), chirurg i anatom; profesor Akademii
Medyko-Chirurgicznej w Petersburgu.
|
30.
|
BUŁATOWICZ
Aleksander (1870 - 1910), podróżnik, geograf i etnograf.
|
31.
|
BUNIAKOWSKI
Wiktor (1804- 1889), matematyk, autor cenionych dzieł naukowych.
|
32.
|
BURCZYŃSKI
Eugeniusz (1849 - 1912), jeden z twórców naukowej i sądowej fotografiki,
kryminolog.
|
33.
|
BUSZYŃSKI
Włodzimierz (1885 - 1960), agrobiolog, członek AN ZSRR.
|
34.
|
BUTKIEWICZ
Włodzimierz (1872 - 1942), botanik - fizjolog, mikrobiolog, biochemik;
profesor wyższych uczelni w Moskwie i Nowo-Aleksandrowsku.
|
35.
|
CERASKI
Witold (1849 - 1925), profesor astronomii Uniwersytetu Moskiewskiego,
dyrektor obserwatorium astronomicznego tejże uczelni.
|
36.
|
CESEWICZ
Włodzimierz (1907 - ), astrofizyk,
profesor Uniwersytetu Odesskiego.
|
37.
|
CIENKOWSKI
Leon (1822 - 1887), botanik i protistolog, profesor szkół wyższych
w Petersburgu, Odessie, Warszawie, Jarosławlu, Charkowie.
|
38.
|
CIOŁKOWSKI
Konstanty (1857 - 1935), teoretyk lotów kosmicznych i wynalazca.
|
39.
|
CHODŻKO
Józef (1800 - 1881), geodeta, generał - lejtnant armii rosyjskiej.
|
40.
|
CHRZĄSZCZEWSKI
Nikanor (1836 - 1906), profesor fizjilogii i histologii uniwersytetu w
Charkowie i Kijowie.
|
41.
|
CYKLIŃSKI
Mikołaj (1884 - 1938), profesor radiotechniki Politechniki Petersburskiej;
organizator przemysłu radiotechnicznego w ZSRR.
|
42.
|
CYTOWICZ
Mikołaj (1900 - ), geokriolog,
profesor uczelni w Moskwie, członek Akademii Budownictwa i Architektury ZSRR.
|
43.
|
CYWOLKO
August (1810 - 1839), podróżnik i badacz terenów podbiegunowych.
|
44.
|
CZEKANOWSKI
Aleksander (1832 - 1876), geograf, geolog, paleontolog; badacz Syberii.
|
45.
|
CZERSKI Jan
(1845 - 1892), geograf, paleontolog, kartograf; badacz Syberii.
|
46.
|
CZYŻEWSKI
Aleksander (1897 - 1964), biolog, bioastronom, poeta.
|
47.
|
CZYŻEWSKI
Leonid (1861 - 1929), ojciec Aleksandra, generał major, wynalazca
i konstruktor w dziedzinie techniki artyleryjskiej.
|
48.
|
CZYŻEWSKI
Mikołaj (1873 - 1952), profesor metalurgii i koksochemii na uczelniach Moskwy
i Tomska.
|
49.
|
CZYRWIŃSKI
Mikołaj (1848 - 1920), profesor zootechniki w Petersburgu i Kijowie.
|
50.
|
CZYRWIŃSKI
Piotr (1880 - 1955), profesor geologii i petrografii w uniwersytetach
Nowoczerkasska i Permu.
|
51.
|
DAWIDOWSKI
Hipolit (1887 - ), lekarz i
patologo-anatom, członek Akademii Medycznej ZSRR, profesor Uniwersytetu
Moskiewskiego.
|
52.
|
DANILEWSKI
Aleksander (1838 - 1923), profesor biochemii na uniwersytetach Kazania,
Charkowa, Petersburga.
|
53.
|
DANILEWSKI
Bazyli (1852 - 1939), fizjolog, profesor Uniwersytetu Charkowskiego.
|
54.
|
DANILEWSKI
Wiktor (1898 - ), historyk
techniki, profesor Leningradzkiego Instytutu Politechnicznego, członek AN
Ukrainy.
|
55.
|
DĄBROWSKI
Bronisław (1885 - ), profesor zoologii Kijowskiego Instytutu
Zooweterynarii, Instytutu Zooweterynarii w Ałma - Acie oraz Uniwersytetu
Kazachskiego.
|
56.
|
DĄBROWSKA
Julia (1891 - ), pediatra,
członek AN ZSRR; profesor uczelni w Moskwie.
|
57.
|
DMOCHOWSKI
Władysław (1877 - 1952), generał - major
inżynierii, profesor Moskiewskiego Instytutu Inżynierów Transportu i Akademii
Wojskowo-Inżynieryjnej; projektant największych budów ZSRR (Dnieprostroj,
Metro w Moskwie, Magnitostroj itd.).
|
58.
|
DOBROWOLSKI
Włodzimierz (1880 - 1956), specjalista w dziedzinie konstrukcji i
funkcjonowania mechanizmów, członek AN ZSRR.
|
59.
|
DOBRZAŃSKI
Aleksander (1889 - ), geochemik,
profesor Leningradzkiego Uniwersytetu.
|
60.
|
DOBRZAŃSKI
Theodosius (1900 - 1975), genetyk, profesor wielu uniwersytetów (Kijów, Sao
Paulo, Columbia, California i in).
|
61.
|
DOKTUROWSKI
Włodzimierz (1884 - 1935), botanik i paleobotanik; autor monografii o
torfowiskach.
|
62.
|
DOLIWO -
DOBROWOLSKI Michał (1862 - 1919), wynalazca w dziedzinie elektrotechniki.
|
63.
|
DOROSZEWSKI
Antoni (1868 - 1917), fizyko-chemik, autor szeregu idkryć naukowych.
|
64.
|
DRZEWIECKI
Stefan (1843 - 1938), wynalazca (łódź podwodna, śmigłowiec itd.).
|
65.
|
DUBIAŃSKI
Wiktor (1880 - 1925), geolog i petrograf, profesor uniwersytetów
w Warszawie i Kijowie.
|
66.
|
DUBOWICKI
Piotr (1815 - 1868), chirurg, profesor uniwersytetu w Kazaniu, od 1857
prezydent Akademii Medyko-Chirurgicznej w Petersburgu.
|
67.
|
DUBROWSKI
Konstanty (1848 - 1915, fizyk, profesor uczelni w Petersburgu.
|
68.
|
DUBROWSKI
Konstanty (1888 - 1956), astronom, profesor m. in. uniwersytetu w m. Gorkij.
|
69.
|
DULCZEWSKI
Dymitr (1879 - ), autor licznych
wynalazków w dziedzinie elektrotechniki.
|
70.
|
DUMAŃSKI
Antoni (1880 - 1967), chemik, od 1946 dyrektor Instytutu Chemii Ogólnej
i Nieorganicznej AN Ukrainy.
|
71.
|
DWIGUBSKI
Iwan (1771 - 1839), badacz przyrody, zoolog, botanik, profesor Uniwersytetu
Moskiewskiego.
|
72.
|
DŻUNKOWSKI
Stiepan (1762 - 1839), gleboznawca, czynny w Petersburgu.
|
73.
|
DZIADŹKOWSKI
Justyn (1784 - 1841), terapeuta, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego.
|
74.
|
ELJASZEWICZ
Michał (1908 - ), fizyk, profesor
wyższych uczelni w Leningradzie i Mińsku.
|
75.
|
JEŚMAN
Josif (1868 - 1955), profesor hydrauliki w Petersburgu i Baku; Członek Akademii ....... Azerbejdżańskiej SRR.
|
76.
|
FEDOROWSKI
Mikołaj (1886 - 1956), mineralog, członek AN ZSRR.
|
77.
|
FIGUROWSKI
Iwan (1865 - 1940), profesor klimatologii na Politechnice Azerbejdżańskiej w
Baku oraz Akademii Rolniczej w Kirowobadzie.
|
78.
|
FŁORYŃSKI
Bazyli (1834 - 1899), profesor ginekologii w uniwersytetach Kazania
i Petersburga.
|
79.
|
GABRYCZEWSKI
Jerzy (1860 - 1907), mikrobiolog, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego,
założyciel i kierownik Instytutu Bakteriologicznego.
|
80.
|
GIEDROJĆ
Konstanty (1872 - 1932), gleboznawca, profesor Instytutu Lasu w Moskwie.
|
81.
|
GLINKA
Konstanty (1867 - 1927), gleboznawca, rektor Leningradzkiego Instytutu
Rolnictwa, dyrektor Instytutu Gleboznawstwa AN ZSRR.
|
82.
|
GRĄBCZEWSKI
Bronisław (1855 - 1926), geograf, podróżnik, dyplomata.
|
83.
|
GROMEKA
(HROMEKA) Hipolit (1851 - 1889), hydromechanik, docent Uniwersytetu
Kazańskiego.
|
84.
|
GRUM -
GRZYMAJŁO Jerzy (1860 - 1936), badacz Azji Środkowej.
|
85.
|
GRUM -
GRZYMAJŁO Włodzimierz (1864 - 1928), inżynier i wynalazca w dziedzinie
metalurgii, członek - korespondent AN ZSRR.
|
86.
|
GUREWICZ
Michał (1892 - 1976), konstruktor samolotów serii MIG.
|
87.
|
GUTOWSKI
Szymon (zm. 1681), wynalazca, konstruktor warsztatów drukarskich,
instrumentów muzycznych, w tym organów; pracował w Moskwie, znany był w całej
Europie.
|
88.
|
HOŁUBICKI
Paweł (1845 - 1911), inżynier i wynalazca w dziedzinie telefonizacji.
|
89.
|
HRYNIEWIECKI
Bazyli (1871 - 1919), konstruktor silników parowozowych, profesor Wyższej
Szkoły Technicznej w Moskwie.
|
90.
|
HULEWICZ
Włodzimierz (1867 - 1933), biochemik, członek Akademii Nauk ZSRR, profesor
uniwersytetów w Charkowie i Moskwie.
|
91.
|
IHNATOWICZ
Mikołaj (1899 - 1950), hydrogeolog, autor licznych dzieł naukowych.
|
92.
|
ILIŃSKI
Michał (1856 - 1941), chemik, członek honorowy AN ZSRR.
|
93.
|
IMSZENIECKI
Aleksander (1904 - ), mikrobiolog,
członek AN ZSRR, autor licznych prac naukowych.
|
94.
|
IMSZENIECKI
Bazyli (1832 - 1892), matematyk i mechanik.
|
95.
|
ISZLIŃSKI
Aleksander (1913 - ), mechanik,
profesor Uniwersytetu Moskiewskiego, dyrektor Instytutu Matematyki AN
Ukrainy.
|
96.
|
IWANOWSKI
Dymitr (1864 - 1920), botanik i mikrobiolog, założyciel współczesnej
wirusologii; profesor uniwersytetów w Petersburgu, Warszawie i Rostowie
nad Donem.
|
97.
|
IŻEWSKI
Bazyli (1863 - 1926), autor licznych publikacji i wynalazków technicznych
w dziedzinie metalurgii.
|
98.
|
JACUŃSKI
Wiktor (1893 - ), geograf,
pracownik Instytutu Geografii AN ZSRR, autor Geografii
historycznej.
|
99.
|
JACZEWSKI
Artur (1863 - 1932), botanik, mikolog, fitopatolog; członek AN ZSRR,
organizator służby ochrony roślin w tym kraju.
|
100.
|
JACZEWSKI
Leonard (1858 - 1916), rosyjski geolog, badacz Syberii i Uralu.
|
101.
|
JAKUBOWICZ
Mikołaj (1817 - 1879), profesor histologii i fizjologii Medyko-Chirurgicznej
Akademii w Petersburgu.
|
102.
|
JANISZEWSKI
Michał (1871 - 1949), profesor geologii i paleontologii uniwersytetów w
Kazaniu i Petersburgu oraz w Tomskim Instytucie Technologicznym.
|
103.
|
JANOWSKI
Michał (1888 - 1949), konstruktor turbin gazowych, kontr-admirał; profesor
Wojskowej Szkoły Inżynieryjnej w Kronsztacie.
|
104.
|
JANOWSKI
Teofil (1860 - 1928), lekarz internista, profesor terapeutyki Uniwersytetu
Kijowskiego.
|
105.
|
JANUSZEWICZ
Aleksander (1903 - ), zoolog;
członek AN Kirgiskiej SRR; autor Ptaków Kirgizii (t. 1
- 3, 1959 - 1961).
|
106.
|
JASIŃSKI
Feliks (1856 - 1899), uczony i konstruktor; profesor w Petersburskim
Instytucie Inżynierów Komunikacji, w Górniczym Instytucie i Instytucie
Cywilnych Inżynierów.
|
107.
|
JAWORSKI
Bazyli (1875 - 1974), geolog i paleontolog.
|
108.
|
KALEŚNIK
Stanisław (1901 - ), profesor geografii i glacjologii Uniwersytetu
Leningradzkiego; wiceprezydent Wszechzwiązkowego Towarzystwa Geograficznego.
|
109.
|
KALICKI
Kazimierz (1873 - 1941), geolog i petrochemik, autor teorii
o pochodzeniu nafty.
|
110.
|
KAŁAKUCKI
Mikołaj (1831 - 1889), konstruktor i wynalazca w dziedzinie metalurgii i
artylerii.
|
111.
|
KAMIENIECKI
Włodzimierz (1881 - 1947), kierownik katedry kartografii Uniwersytetu
Moskiewskiego.
|
112.
|
KAMIEŃSKI
Grigorij (1892 - 1959), hydrogeolog, członek AN ZSRR.
|
113.
|
KAMIŃSKI
Antoni (1862 - 1936), meteorolog, dyrektor
Instytutu Klimatologii AN ZSRR.
|
114.
|
KAPUŚCIŃSKI
Anatol (1906 - 1960), specjalista w dziedzinie chemii nieorganicznej
i fizycznej, członek AN ZSRR.
|
115.
|
KARPIŃSKI
Aleksander (1846 - 1936), geolog, prezydent AN ZSRR.
|
116.
|
KAWECKI
Rostisław (1899 - ),
patofizjolog; pracował w AN Ukrainy.
|
117.
|
KAWRAJSKI
Włodzimierz (1884 - 1954), profesor geodezji i kartografii Uniwersytetu
Leningradzkiego.
|
118.
|
KISIEL
Aleksander (1859 - 1938), profesor pediatrii Moskiewskiego Instytutu
Medycznego.
|
119.
|
KLECZKOWSKI
Wsiewołod (1900 - ), profesor
agrochemii Moskiewskiej Akademii Rolniczej im. Timiriaziewa; członek Akademii
Nauk Rolniczych ZSRR.
|
120.
|
KIŚCIAKOWSKI
Włodzimierz (1865 - 1952), profesor chemii i elektorchemii Instytutu
Politechnicznego w Petersburgu (Leningradzie), autor fundamentalnych dzieł
naukowych.
|
121.
|
KŁOSOWSKI
Aleksander (1846 - 1917), meteorolog, profesor Uniwersytetu Noworosyjskiego.
|
122.
|
KNIPOWICZ
Mikołaj (1862 - 1939), zoolog, członek honorowy AN ZSRR.
|
123.
|
KOCOWSKI
Mikołaj (1853 - 1910), profesor górnictwa w Petersburskim Instytucie
Górnictwa.
|
124.
|
KOŁOWRAT -
CZERWIŃSKI Leon (1884 - 1921), autor prac z dziedziny fizyki i fizyki
radioaktywności.
|
125.
|
KONONOWICZ
Aleksander (1850 - 1910), profesor astronomii Uniwersytetu Noworosyjskiego w
Odessie.
|
126.
|
KOREJWO
Rajmund (1852 - 1920), inżynier i konstruktor silników spalinowych;
projektant kilkudziesięciu modeli silników motorowców, produkowanych w Rosji.
|
127.
|
KORSAKOW
Sergiusz (1854 - 1900), profesor psychiatrii Uniwersytetu Moskiewskiego.
|
128.
|
KORCZAK -
CZEPURKOWSKI A. W. (1857 - 1947), radziecki epidemiolog i higienista;
profesor w Kijowie.
|
129.
|
KORZENIEWSKI
Mikołaj (1879 - 1958), geograf, członek AN Uzbekistanu.
|
130.
|
KORŻYŃSKI
Dymitr (1899 - ), geolog -
petrograf, członek AN ZSRR; laureat nagród Stalinowskiej (1946) i
Leninowskiej (1958).
|
131.
|
KORŻYŃSKI
Sergiusz (1861 - 1900), ojciec pierwszego, profesor botaniki w Tomsku i
Petersburgu.
|
132.
|
KOSSOWICZ
Piotr (1862 - 1913), profesor gleboznawstwa w Petersburskim Instytucie
Leśnym.
|
133.
|
KOŚCIŃSKI
Sergiusz (1867 - 1936), starszy astromon obserwatorium w Pułkowie.
|
134.
|
KOTULSKI
Włodzimierz (1879 - 1951), profesor geologii Instytutu Górniczego
w Petersburgu.
|
135.
|
KOWALEWSKA
Zofia (1850 - 1891), specjalistka w dziedzinie matematyki, profesor
uniwersytetu w Sztokholmie.
|
136.
|
KOWALEWSKI
Aleksander (1840 - 1901), profesor embriologii i fizjologii uniwersytetów w
Petersburgu i Odessie.
|
137.
|
KOWALEWSKI
Jegor (1811 - 1868), geograf, dyplomata i pisarz.
|
138.
|
KOWALEWSKI
Jewgraf (1790 - 1867), autor prac z dziedziny geologii i inżynierii; minister
oświaty Rosji (1858 - 1861).
|
139.
|
KOWALEWSKI
Mikołaj (1840 - 1891), profesor fizjologii Uniwersytetu Kazańskiego.
|
140.
|
KOWALEWSKI
Paweł (1849 - 1923), psychiatra, profesor uniwersytetów w Charkowie,
Kazaniu i Warszawie.
|
141.
|
KOWALEWSKI
Włodzimierz (1842 - 1883), paleontolog.
|
142.
|
KOWALSKI
Marian (1821 - 1884), astronom, profesor Uniwersytetu Kazańskiego.
|
143.
|
KOWALSKI
Aleksander (1906 - ), dyrektor
Instytutu Kinetyki Chemicznej i Spalania Oddziału Syberyjskiego AN ZSRR.
|
144.
|
KRASNOGÓRSKI
Mikołaj (1882 - 1961), pediatra i fizjolog, profesor Akademii Medycznej
Marynarki Wojskowej w Petersburgu; członek Akademii Nauk Medycznych ZSRR.
|
145.
|
KRASNOPOLSKI
Aleksander (1853 - 1920), geolog, autor szeregu publikacji.
|
146.
|
KRASOWSKI
Antoni (1821 - 1898), profesor Akademii Medyczno - Chirurgicznej
w Petersburgu.
|
147.
|
KRASOWSKI
Teodozjusz (1878 - 1948), profesor geodezji i rektor wyższych uczelni w
Moskwie.
|
148.
|
KRASUSKI
Konstanty (1867 - 1937), profesor chemii uniwersytetów w Baku
i Charkowie; członek korespondencyjny AN ZSRR.
|
149.
|
KRAWCZYŃSKI
Dymitr (1857 - 1918), autor dzieł z dziedziny hodowli lasów.
|
150.
|
KRONTOWSKI
Aleksy (1885 - 1933), profesor patologii uniwersytetu w Kijowie.
|
151.
|
KRUPSKI
Aleksander (1845 - 1911), profesor technologii chemicznej na Politechnice w
Petersburgu.
|
152.
|
KRZYSZTOFOWICZ
Mikołaj (1866 - 1941), profesor geologii Uniwersytetu Charkowskiego.
|
153.
|
KUKOLEWSKI
Iwan (1878 - ), profesor budowy
maszyn wodnych na uczelniach Moskwy, wynalazca.
|
154.
|
KULESZA
Gieorgij (1866 - 1930), profesor anatomii patologicznej i mikrobiologii na
Uniwersytecie Krymskim w Symferopolu oraz w Kubańskim Instytucie Medycznym.
|
155.
|
KULIK
Leonid (1883 - 1942), znany mineralog.
|
156.
|
KUPREWICZ
Bazyli (1897 - ), botanik,
członek korespondencyjny AN ZSRR; dyrektor Instytutu Botaniki AN Białorusi.
|
157.
|
KUŹMIŃSKI
Paweł (1840 - 1900), inżynier, wynalazca turbiny gazowej.
|
158.
|
KWAŚNICKI
Aleksy (1900 - ), profesor
zoofizjologii Instytutu Rolnictwa w Połtawie.
|
159.
|
LACHNICKI
Walerian (1885 - ), specjalista w
dziedzinie budownictwa i architektury, profesor Leningradzkiego Instytutu
Inżynierów Komunikacji.
|
160.
|
LEBIEDZIŃSKI
Aleksander (1913 - ), astro- i
geofizyk; profesor katedry promieni kosmicznych Uniwersytetu Moskiewskiego.
|
161.
|
LEBIEDZIŃSKI
Włodzimierz (1868 - 1937), profesor fizyki na uniwersytetach
w Petersburgu (Leningradzie), Rydze i in.
|
162.
|
LEBIEDZIŃSKI
Wiaczesław (1888 - 1956), profesor chemii wyższych uczelni w Moskwie i
Leningradzie, członek korespondencyjny AN ZSRR.
|
163.
|
LEONTOWICZ
Aleksander (1869 - 1943), fizjolog i neurohistolog, profesor Moskiewskiego
Instytutu Rolnictwa, członek AN Ukraińskiej SRR.
|
164.
|
LEONTOWICZ
Michał (1903 - ), syn
poprzedniego, profesor Moskiewskiego Uniwersytetu, wybitny fizyk atomowy.
|
165.
|
LEONTOWSKI
Piotr (1871 - 1921), geolog i wynalazca w dziedzinie górnictwa, autor książek
z geometrii górniczej.
|
166.
|
LEPARSKI
Mikołaj (1877 - 1952), profesor fizjologii i terapii uniwersytetów
w Tomsku i Woroneżu oraz Medycznej Akademii Marynarki Wojennej
w Leningradzie; członek AN ZSRR.
|
167.
|
LEWAKOWSKI
Iwan (1828 - 1893), geolog, autor szeregu wartościowych dzieł naukowych.
|
168.
|
LEWICKI
Grigorij (1852 - 1918), profesor astronomii uniwersytetów w Charkowie
i Derpcie.
|
169.
|
LEWICKI
Oleg (1909 - 1961), geolog, członek AN ZSRR.
|
170.
|
LINOWSKI
Jarosław (1818 - 1946), profesor przyrodoznawstwa Uniwersytetu Moskiewskiego,
znakomity agronom.
|
171.
|
LIPSKI
Włodzimierz (1863 - 1937), florysta, prezydent AN Ukraińskiej SRR.
|
172.
|
LISIAŃSKI
Jurij (1773 - 1837), podróżnik i odkrywca.
|
173.
|
ŁAPPO -
DANILEWSKI Iwan (1895 - 1931), profesor matematyki wyższych uczelni
w Leningradzie; członek korespondencyjny AN ZSRR.
|
174.
|
ŁAWROWSKI Konstanty (1898 - 1972), chemik - organik,
członek AN ZSRR.
|
175.
|
ŁAZAREWICZ
Iwan (1829 - 1902), ginekolog, profesor uniwersytetu w Charkowie.
|
176.
|
ŁOBACZEWSKI
Mikołaj (1792 - 1856), matematyk, profesor i rektor Uniwersytetu Kazańskiego.
|
177.
|
ŁOWIECKI
Aleksy (1787 - 1840), medyk i przyrodnik, profesor Uniwersytetu
Moskiewskiego.
|
178.
|
ŁOPUSZYŃSKI
Wacław (1856 - 1929), inżynier i konstruktor w dziedzinie kolejnictwa.
|
179.
|
ŁUSZCZYCKI
Włodzimierz (1877 - 1949), geolog i petrograf, profesor uniwersytetów w
Kijowie i Moskwie.
|
180.
|
ŁUCZYŃSKI
Mikołaj (1899 - ), profesor
mechanizacji Akademii Rolniczej im. Timiriaziewa w Moskwie.
|
181.
|
ŁUKASZEWICZ
Józef Wacław (1863 - 1929), geolog, fizyk, chemik; profesor uniwersytetów w
Petersburgu i Wilnie.
|
182.
|
ŁUNKIEWICZ
Walerian (1866 - 1941), kierownik katedry biologii ogólnej Krymskiego
Instytutu Pedagogicznego i profesor Moskiewskiego Obwodowego Instytutu
Pedagogicznego.
|
183.
|
MACIEJEWICZ
Leon (1877 - 1910), inżynier, konstruktor i lotnik.
|
184.
|
MAYJEWSKI
Mikołaj (1823 - 1892), generał artylerii, profesor Akademii Artylerii Św.
Michała w Petersburgu; wybitny konstruktor i wynalazca.
|
185.
|
MAJEWSKI
Piotr (1851 - 1892), florysta i botanik - systematyk.
|
186.
|
MAKOWSKI
Włodzimierz (1870 - 1941), konstruktor w dziedzinie budowy turbin, profesor
szeregu wyższych uczelni ZSRR.
|
187.
|
MAKSIMOWICZ
Karol (1827 - 1891), botanik i podróżnik; działał w Petersburgu.
|
188.
|
MAKSIMOWICZ
Sergiusz (1876 - 1942), wynalazca w dziedzinie kinotechniki.
|
189.
|
MALINOWSKI
Michał (1880 - ), ginekolog,
kierownik katedr na uniwersytetach w Irkucku i Moskwie, wiceprezydent AN
ZSRR.
|
190.
|
MALINOWSKI
Paweł (lata życia nieznane), psychiatra, inicjator rozwoju tej nauki
w Rosji, autor pierwszych w Rosji książek z dziedziny psychiatrii
dziecięcej.
|
191.
|
MAŁACHOWSKI
Bronisław (1869 - 1934), konstruktor i wynalazca w dziedzinie
kolejnictwa.
|
192.
|
MARCINOWSKI
Eugeniusz (1874 - 1934), parazytolog i infekcjonista.
|
193.
|
MARKUSZEWICZ
Aleksy (1908 - ), matematyk, profesor
Uniwersytetu Moskiewskiego, wiceminister oświaty Federacji Rosyjskiej.
|
194.
|
MATUSIEWICZ
Mikołaj (1879 - 1950), profesor Akademii Morskiej w Leningradzie,
wiceadmirał, hydrograf i geodeta.
|
195.
|
MAZAROWICZ
Aleksander (1886 - 1950), profesor geologii i hydrogeologii Uniwersytetu
Moskiewskiego.
|
196.
|
MELLER
Walerian (1840 - 1910), profesor geologii i paleontologii Petersburskiego
Instytutu Górnictwa.
|
197.
|
MICIŃSKI
Mikołaj (1873 - 1912), inżynier, autor książek z dziedziny mechaniki
budownictwa.
|
198.
|
MICHALSKI
Aleksander (1855 - 1904), geolog i paleontolog.
|
199.
|
MIERZEJEWSKI
Iwan (1838 - 1908), profesor psychiatrii w Wojskowej Akademii Medycznej w
Petersburgu.
|
200.
|
MILANOWSKI
Eugeniusz (1892 - 1940), profesor Moskiewskiego Instytutu Geologii.
|
201.
|
MINKIEWICZ
Mikołaj (1883 - 1942), profesor metaloznawstwa Moskiewskiego Instytutu Stali.
|
202.
|
MIRECKI
Witold (1843 - 1901), inżynier i wynalazca w dziedzinie metalurgii.
|
203.
|
MISŁAWSKI
Mikołaj (1854 - 1928), fizjolog.
|
204.
|
MISSUNA
Anna (1869 - 1922), docent geologii Uniwersytetu Moskiewskiego.
|
205.
|
MITKIEWICZ
Włodzimierz (1872 - 1951), profesor elektrotechniki szeregu wyższych uczelni
ZSRR, wynalazca i konstruktor.
|
206.
|
MŁODZIEJEWSKI
Bolesław (1858 - 1923), profesor matematyki Uniwersytetu Moskiewskiego.
|
207.
|
MOCZULSKI
Wiktor (1810 - 1871), entomolog związany z Uniwersytetem Moskiewskim.
|
208.
|
MOCZUTKOWSKI
Józef (1845 - 1903), profesor epidemiologii i parazytologii
w Petersburgu.
|
209.
|
MOLLESON
Iwan (1842 - 1900), lekarz.
|
210.
|
MOSTOWICZ
Włodzimierz (1880 - 1935), profesor metalurgii złota i metali kolorowych na
szeregu wyższych uczelni ZSRR.
|
211.
|
MOŻAJSKI
Aleksander (1825 - 1890), wynalazca, konstruktor pierwszego na świecie
samolotu.
|
212.
|
NAGURSKI
Jan (1888 - ), inżynier, lotnik.
|
213.
|
NENCKI
Marceli (1847 - 1901), biochemik i mikrobiolog; profesor uniwersytetów
w Bernie, Berlinie, Petersburgu.
|
214.
|
NEWELSKI
Genadiusz (1813 - 1876), admirał, badacz Sachalinu i ujścia Amuru.
|
215.
|
NIEDŹWIEDZKI
Antoni (1902 - ), geolog,
wiceprezydent AN Tadżyckiej SRR.
|
216.
|
NIEMYCKI
Wiktor (1900 - ), profesor
matematyki Uniwersytetu Moskiewskiego.
|
217.
|
NIENADKIEWICZ
Konstanty (1880 - 1963), zasłużony chemik i mineralog.
|
218.
|
NIEROWIECKI
Aleksander (1884 - 1950), projektant i profesor architektury w Kijowie i
Charkowie.
|
219.
|
NIEWIADOMSKI
Iwan ( - 1813), wynalazca,
konstruktor maszyn do bicia monet, drukarskich i in.
|
220.
|
NOIŃSKI
Michał (1875 - 1932), profesor geologii Uniwersytetu Kazańskiego.
|
221.
|
NOWIŃSKI
Mścisław (1841 - 1914), twórca onkologii eksperymentalnej, profesor Medyko -
Chirurgicznej Akademii w Petersburgu.
|
222.
|
OKIŃCZYC
Ludwik (1874 - 1941), specjalista w dziedzinie ginekologii i położnictwa,
profesor tych nauk w 1 Leningradzkim Instytucie Medycznym oraz Leningradzkim
Instytucie Doskonalenia Lekarzy.
|
223.
|
OLSZAŃSKI
Michał (1908 - ), agronom i
selekcjoner; dyrektor Instytutu Rolnictwa w Kujbyszewie oraz profesor
Wszechzwiązkowego Instytutu Selekcyjno - Genetycznego w Odessie.
|
224.
|
OMIELAŃSKI
Bazyli (1867 - 1928), autor fundamentalnych dzieł w dziedzinie mikrobiologii,
pracował w Instytucie Medycyny Eksperymentalnej w Petersburgu.
|
225.
|
ORECHOWICZ
Bazyli (1904 - ), biochemik, członek Akademii Nauk
Medycznych ZSRR.
|
226.
|
OSTROGRADZKI
Michał (1801 - 1861), twórca rosyjskiej szkoły matematycznej, profesor
szeregu wyższych uczelni w Rosji.
|
227.
|
PAPKOWICZ
Piotr (1887 - 1946), inżynier - kontr-admirał, profesor mechaniki budowlanej
Politechniki, Instytutu Budowy Okrętów i Akademii Marynarki Wojennej
w Leningradzie.
|
228.
|
PARNAS
Jakub (1884 - 1949), biochemik, członek AN i Akademii Nauk Medycznych ZSRR.
|
229.
|
PASTERNAK
Piotr (1885 - 1963), członek Akademii Budownictwa i Architektury ZSRR, uczony
i inżynier w dziedzinie konstrukcji żelbetowych; profesor w Petersburgu
i Moskwie.
|
230.
|
PASTERNACKI
Fiodor (1845 - 1902), lekarz internista; profesor uniwersytetów w Kazaniu,
Kijowie, Petersburgu.
|
231.
|
PASZKIEWICZ
Bazyli (1856 - 1939), specjalista w dziedzinie pomologii, autor
fundamentalnych dzieł; profesor Leningradzkiego Instytutu Leśnego.
|
232.
|
PAWŁOWSKI
Eugeniusz (1884 - 1965), radziecki zoolog i parazytolog; generał - lejtnant
służby medycznej Armii Radzieckiej; członek rzeczywisty AN ZSRR i członek
honorowy AN Tadżyckiej SRR; prezydent Towarzystwa Geograficznego ZSRR,
dwukrotny (1941, 1950) laureat Nagrody Stalinowskiej.
|
233.
|
PAWŁOWSKI
Mikołaj (1884 - 1937), specjalista w dziedzinie hydrauliki
i hydrotechniki; współautor wielu gigantycznych projektów (Metro
Moskiewskie, Dnieprostroj, Swirska i Wołchowska elektrownie wodne itd.).
|
234.
|
PIETUSZEWSKI
Bazyli (1829 - 1891), konstruktor artylerii, profesor Akademii Św. Michała w
Petersburgu.
|
235.
|
PIETUSZEWSKI
Fiodor (1828 - 1904), fizyk, organizator nauki, autor szeregu dzieł
naukowych.
|
236.
|
PIROCKI
Fiodor (1845 - 1898), badacz i wynalazca w dziedzinie elektorteczniki;
pracował w Petersburgu.
|
237.
|
PISARZEWSKI
Leon (1874 - 1938), chemik; profesor uczelni w Petersburgu, Kijowie,
Jekatierinosławlu, Tbilisi.
|
238.
|
POBIEDZIŃSKI
Mikołaj (1861 - 1923), autor prac naukowych i podręczników akademickich z
dziedziny położnictwa.
|
239.
|
PODWYSOCKA
Olga (1884 - ), członek AN I ANM
ZSRR, profesor dermatologii w Leningradzkich wyższych uczelniach.
|
240.
|
PODWYSOCKI
Włodzimierz (1857 - 1913), patolog, bakteriolog, immunolog; profesor
uniwersytetów w Kijowie i Odessie.
|
241.
|
PORAJ -
KOSZYC Aleksander (1877 - 1949), chemik; członek AN ZSRR, profesor wyższych
uczelni w Leningradzie i Kazaniu.
|
242.
|
PORCZYŃSKI
Józef (1848 - 1916), entomolog, autor szeregu prac z tej gałęzi wiedzy.
|
243.
|
POSŁAWSKI
Wiktor (1896 - ), inżynier i
konstruktor hydrotechnik, członek AN Uzbeckiej SRR.
|
244.
|
PROKOPOWICZ
Piotr (1785 - 1850), pszczelarz, autor wynalazków i rozwiązań
konstrukcyjnych ula.
|
245.
|
PURIEWICZ
Konstanty (1866 - 1916), profesor fizjologii roślin w Uniwersytecie
Kijowskim.
|
246.
|
PUZYREWSKI
Nestor (1861 - 1934), profesor hydrotechniki w Leningradzie.
|
247.
|
RAJEWSKI
Aleksander (1872 - 1924), konstruktor parowozów.
|
248.
|
RAJEWSKI
Arkadiusz (1848 - 1916), profesor i dyrektor Charkowskiego Instytutu
Weterynarii.
|
249.
|
RAKOWSKI
Adam (1879 - 1941), fizyko - chemik; członek AN ZSRR, profesor Uniwersytetu
Moskiewskiego.
|
250.
|
RASZEWSKI
Piotr (1907 - ), profesor
geometrii Uniwersytetu Moskiewskiego.
|
251.
|
RAWICZ
Józef (1822 - 1875), profesor weterynarii Akademii Medyko - Chirurgicznej w
Petersburgu; autor pierwszych rosyjskich podręczników w dziedzinie
zoopatologii (1860) i hodowli koni (1866); założyciel i redaktor periodyku Achiw
wieterynarnych nauk (od 1871).
|
252.
|
ROBOROWSKI
Wsiewałod (1856 - 1910), podróżnik i badacz Azji Środkowej.
|
253.
|
ROŻAŃSKI
Dymitr (1882 - 1936), fizyk; członek AN ZSRR.
|
254.
|
ROŻEŃSKI
Mikołaj (1884 - 1957), fizjolog, członek ANM ZSRR.
|
255.
|
RUDNICKI
Mikołaj (1877 - 1953), profesor
selekcjoner Kirowskiego Instytutu Rolnictwa.
|
256.
|
RUDZIŃSKI
Dionizy (1866 - 1954), rosyjski i litewski specjalista nauk ................
|
257.
|
RUDZKI
Aleksander (1838 - 1901), autor licznych prac z dziedziny hodowli lasów
i rolnictwa.
|
258.
|
RZĄŚNICKI
Adolf (1880 - 1920), geolog, badacz Syberii.
|
259.
|
RZESZOTARSKI
Alfons (1847 - 1904), profesor metalurgii
Politechniki Petersburskiej.
|
260.
|
SACHNOWSKI
Konstanty (1879 - ), specjalista w
dziedzinie konstrukcji żelbetowych, członek Akademii Budownictwa i
Architektury ZSRR.
|
261.
|
SADOWSKI
Aleksander (1859 - 1920), profesor fizyki na uczelniach w Petersburgu,
Derpcie.
|
262.
|
SADOWSKI
Iwan (1855 - 1911), profesor weterynarii w Charkowie i Warszawie.
|
263.
|
SADOWSKI
Michał (1904 - ), fizyk, członek
AN ZSRR.
|
264.
|
SAWICKI
Mikołaj (1892 - ), lekarz
internista, członek ANM ZSRR, profesor Medycznej Akademii Wojskowej w
Leningradzie.
|
265.
|
SAWICZ
Aleksy (1810 - 1883), astronom, autor kapitalnych dzieł z tej dziedziny.
|
266.
|
SIELSKI
Włodzimierz (1883 - 1951), geolog i geofizyk.
|
267.
|
SIEMASZKO
Mikołaj (1874 - 1949), organizator systemu ochrony zdrowotnej w ZSRR,
minister zdrowia Federacji Rosyjskiej.
|
268.
|
SIERPSKI
(SIERBSKIJ) Włodzimierz (1858 - 1917), psychiatra.
|
269.
|
SIKORSKI
Igor (1889 - ), konstruktor maszyn
latających; od 1919 w USA.
|
270.
|
SKARŻYŃSKI
Wiktor (1787 - 1861), dendrolog i pomolog.
|
271.
|
SKOCZYŃSKI
Aleksander (1874 - ), profesor
uczelni górniczych Moskwy i Leningradu, kierownik Zachodnio -
Syberyjskiej Filii AN ZSRR.
|
272.
|
SKROBAŃSKI
Konstanty (1874 - 1946), autor wielu prac z dziedziny położnictwa; członek
ANM ZSRR.
|
273.
|
SMOLSKI
Mikołaj (1905 - ), selekcjoner,
członek AN Tadżyckiej i Białoruskiej SRR.
|
274.
|
SOBOLEWSKI
Grzegorz (1741 - 1807), lekarz, farmakolog i botanik; uprawiał m. in. ziołolecznictwo.
|
275.
|
SOBOLEWSKI
Piotr (1781 - 1841), profesor i wynalazca w dziedzinie metalurgii.
|
276.
|
SOBOLEWSKI
Piotr (1869 - 1949), inżynier i teoretyk górnictwa; profesor w Tomsku,
Świerdłowsku, Moskwie.
|
277.
|
SOCHOCKI
Julian (1842 - 1929), profesor matematyki Uniwersytetu Petersburskiego, autor
2-tomowej Wyższej algebry (1882 - 1888), i szeregu
innych prac.
|
278.
|
SOKOŁOWSKI
Aleksy (1822 - 1891), lekarz i farmakolog, profesor uniwersytetów
w Kazaniu i Moskwie.
|
279.
|
SOKOLSKI
Grzegorz (1807 - 1886), profesor położnictwa i klinistyki Uniwersytetu
Moskiewskiego.
|
280.
|
SOKOLSKI
Dymitr (1910 - ), profesor chemii
Uniwersytetu Kazańskiego, członek AN Kazachskiej SRR.
|
281.
|
SOSNOWSKI
Dymitr (1886 - 1952), członek AN Gruzińskiej SRR, wybitny botanik, odkrył i
opisał około 130 nowych gatunków roślin.
|
282.
|
STEBNICKI
Hieronim (1832 - 1897), geodeta, generał - major armii rosyjskiej, członek
Petersburskiej AN.
|
283.
|
STEBUT Iwan
(1833 - 1923), profesor agronomii Akademii Leśnej w Moskwie.
|
284.
|
STRELBICKI
Iwan (1828 - 1900), autor wielu prac z dziedziny kartografii, generał -
lejtnant armii rosyjskiej.
|
285.
|
STRELECKI
Mikołaj (1885 - 1967), profesor moskiewskich uczelni, członek AN ZSRR oraz
Akademii Budownictwa i Architektury ZSRR; zasłużony specjalista
w dziedzinie konstrukcji metalowych i budowy mostów.
|
286.
|
STRUMIŃSKI
Włodzimierz (1914 - ), profesor
mechaniki, członek AN ZSRR.
|
287.
|
STYRYKOWICZ
Michał (1902 - ), profesor
techniki ciepłowniczej na uczelniach Moskwy i Leningradu; członek AN ZSRR.
|
288.
|
SUSZKIEWICZ
Antoni (1889 - ), profesor
matematyki na uniwersytetach w Charkowie i Woroneżu.
|
289.
|
SYMONOWICZ
Spirydon (1874 - 1905), geolog Kaukazu.
|
290.
|
SYMONOWSKI
Mikołaj (1854 - 1922), petersburski profesor, założyciel rosyjskiej
otolaringologii.
|
291.
|
SZACKI
Mikołaj (1895 - ), profesor
geologii w Moskwie, dyrektor Instytutu Geologii AN ZSRR.
|
292.
|
SZAFAREWICZ
Igor (1923 - ), matematyk, profesor
Uniwersytetu Moskiewskiego; członek AN ZSRR.
|
293.
|
SZCZUROWSKI
Grzegorz (1803 - 1884), profesor mineralogii Uniwersytetu Moskiewskiego.
|
294.
|
SZOKALSKI
Julian (1856 - 1940), geograf, oceanograf, kartograf; członek honorowy AN
ZSRR; profesor Uniwersytetu Leningradzkiego.
|
295.
|
SZOSTAKOWICZ
Włodzimierz (1870 - 1942), geofizyk, autor wielu dzieł naukowych; pracował w
Irkucku.
|
296.
|
SZPAKOWSKI
Aleksander (1823 - 1881), konstruktor i wynalazca techniki wojskowej.
|
297.
|
SZUMLAŃSKI
Aleksander (1748 - 1795), jeden z pierwszych znakomitych lekarzy
w Rosji, autor dzieła O budowie nerek i in.
|
298.
|
SZYDŁOWSKI
Andrzej (1818 - 1892), profesor astronomii uniwersytetów w Charkowie i
Kijowie.
|
299.
|
SZYMAŃSKI
Julian (1883 - 1962), konstruktor statków i okrętów.
|
300.
|
SZYMKIEWICZ
Włodzimierz (1858 - 1923), profesor zoologii Uniwersytetu Petersburskiego.
|
301.
|
ŚMIAŁOWSKI
Tymoteusz (1769 - 1815), profesor Medyczno - Chirurgicznej Akademii w
Petersburgu; znany botanik.
|
302.
|
TABOROWSKI
Mikołaj (1902 - 1948), autor publikacji z dziedziny meteorologii.
|
303.
|
TARASIEWICZ
Leon (1868 - 1927), profesor mikrobiologii i patologii Uniwersytetu
Moskiewskiego.
|
304.
|
TERECHOWSKI
Marcin (1740 - 1796), pierwszy rosyjski protistolog - eksperymentator,
profesor w Petersburgu.
|
305.
|
TERNOWSKI
Bazyli (1888 - ), kierownik
katedr w akademiach medycznych Kazania i Moskwy, wybitny anatom, członek AN
ZSRR.
|
306.
|
TERNOWSKI
Sergiusz (1896 - 1960), twórca chirurgii dziecięcej w ZSRR, kierownik katedry
II Instytutu Medycznego w Moskwie.
|
307.
|
TICHONOWICZ
Mikołaj (1872 - 1952), geolog, profesor wyższych uczelni w Charkowie i
Moskwie.
|
308.
|
TOLSKI
Andrzej (1874 - 1942), profesor leśnictwa
w Kazaniu, Moskwie, Joszkar-Ole.
|
309.
|
TRZECIESKI
Justyn (1821 - 1895), inżynier wojskowy, generał - lejtnant armii rosyjskiej,
konstruktor aparatów latających.
|
310.
|
TUCZKIEWICZ
Włodzimierz (1904 - ), fizyk,
członek AN ZSRR.
|
311.
|
TUDOROWSKI
Aleksander (1875 - 1963), profesor fizyki, członek AN ZSRR.
|
312.
|
TUR
Aleksander (1894 - 1974), profesor pediatrii wyższych uczelni Leningradu;
członek Akademii Nauk Medycznych ZSRR.
|
313.
|
TUSZYŃSKI
Michał (1882 - ), naczelny
terapeuta Leningradu, członek ANM ZSRR.
|
314.
|
WARPACHOWSKI
Mikołaj (1862 - 1909), ichtiolog, autor licznych prac naukowych.
|
315.
|
WERNADSKI
Włodzimierz (1863 - 1945), przyrodnik, mineralog, kryształograf, filozof,
prezydent AN Ukrainy.
|
316.
|
WERYHO
Aleksander Andrzejewicz (1837 - 1905), chemik; profesor Uniwersytetu
Petersburskiego.
|
317.
|
WERYHO
Aleksander Bronisławowicz (1893 -
), fizyk.
|
318.
|
WERYHO
Bronisław Fortunatowicz (1860 - 1925), fizjolog; profesor uniwersytetów
w Odessie i Permiu.
|
319.
|
WILKICKI
Andrzej (1858 - 1913), geograf i geodeta, generał - lejtnant marynarki
rosyjskiej; wybitny badacz mórz północy.
|
320.
|
WILKICKI
Borys (1885 - 1961), syn poprzedniego, wybitny specjalista w dziedzinie
geografii.
|
321.
|
WINOGRADZKI
Sergiusz (1856 - 1953), mikrobiolog, członek honorowy AN ZSRR.
|
322.
|
WISZNIEWSKI
Aleksander (1906 - ), chirurg.
|
323.
|
WISZNIEWSKI
Aleksander (1874 - 1948), chirurg, członek ANM ZSRR.
|
324.
|
WISZNIEWSKI
Wincenty (1781 - 1855), astronom, członek AN w Petersburgu.
|
325.
|
WITKOWSKI
Bazyli (1856 - 1924), geodeta, generał, autor cenionych prac naukowych.
|
326.
|
WITKOWSKI
Mikołaj (1843 - 1892), archeolog i
paleoantropolog, działający w Irkucku.
|
327.
|
WITWICKI
Mikołaj (1764 - 1853), specjalista i wynalazca w dziedzinie pszczelarstwa.
|
328.
|
WOJACZEK
Włodzimierz (1874 - ),
otolaryngolog, autor wielu prac naukowych.
|
329.
|
WOJNAROWSKI
Paweł (1866 - 1913), elektortechnik, profesor Petersburskiego Instytutu
Elektrotechnicznego.
|
330.
|
WOJSŁAW
Zygmunt (1850 - 1904), geolog i inżynier.
|
331.
|
WOJEWÓDZKI
Władysław (1917 - 1967), członek AN ZSRR, profesor chemii i fizyki na
Uniwersytecie Moskiewskim i innych uczelniach.
|
332.
|
WOLSKI
Antoni (1897 - 1966), metalurg, profesor Moskiewskiego Instytutu Metali
Kolorowych i Złota.
|
333.
|
WOŁKOWICZ
Mikołaj (1858 - 1928), chirurg, profesor uniwersytetu w Kijowie.
|
334.
|
WOŁŁOSOWICZ
Konstanty (1869 - 1919), geolog, badacz Syberii Północnej.
|
335.
|
WRASKI
Włodzimierz (1829 - 1962), ichtiolog.
|
336.
|
WRÓBLEWSKI
Edward (1848 - 1892), chemik, organik; profesor Petersburskiego Instytutu
Technologicznego.
|
337.
|
WWIEDEŃSKI
Mikołaj (1852 - 1922), fizjolog o sławie światowej.
|
338.
|
WYSOCKI
Gieorgij (1865 - 1940), geobotanik; profesor wielu radzieckich szkół
wyższych.
|
339.
|
WYSOCKI
Mikołaj (1864 - 1932), geolog.
|
340.
|
WYSOKOWICZ
Włodzimierz (1854 - 1912), lekarz - patolog i epidemiolog, profesor
Uniwersytetu Kijowskiego.
|
341.
|
ZABOROWSKI
Aleksander (1894 - ), geofizyk,
profesor Uniwersytetu Moskiewskiego oraz Instytutu Geologii; autor dzieł
naukowych.
|
342.
|
ZABUDZKI
Grigorij (1854 - 1930), chemik - technolog, autor fundamentalnych dzieł w
dziedzinie materiałów wybuchowych.
|
343.
|
ZABUDZKI
Mikołaj (1853 - 1917), profesor Akademii Artylerii w Petersburgu; autor
szeregu książek i wynalazków w dziedzinie balistyki.
|
344.
|
ZAHORSKI
Aleksander (1805 - 1888), fizjolog, profesor Medyko - Chirurgicznej Akademii
w Petersburgu.
|
345.
|
ZAHORSKI
Piotr (1764 - 1846), anatom i fizjolog, autor szeregu prac naukowych,
w tym pierwszego rosyjskiego podręcznika anatomii, ojciec Aleksandra
Zahorskiego.
|
346.
|
ZALEŃSKI
Włodzimierz (1847 - 1918), zoolog i embriolog, profesor uniwersytetów
w Kazaniu, Noworosyjsku, Petersburgu.
|
347.
|
ZALEŃSKI
Czesław (1875 - 1923), botanik - fizjolog, profesor wyższych uczelni
w Kijowie i Saratowie.
|
348.
|
ZALESKI
Czesław (1871 - 1936), fizjolog i biochemik roślin, profesor uniwersytetu
w Charkowie.
|
349.
|
ZALESKI
Michał (1877 - 1946), paleobotanik, członek AN ZSRR.
|
350.
|
ZALESKI
Piotr (1850 - 1916), astronom i grawimetrysta, pracował w Turkiestanie.
|
351.
|
ZAWADZKI
Tomasz (Foma) (1850 - 1922), metrolog, bliski współpracownik Mendelejewa.
|
352.
|
ZAWARYCKI
Aleksander (1884 - 1952), geolog, specjalista w dziedzinie petrografii i
petrochemii, profesor Leningradzkiego Instytutu Górnictwa.
|
353.
|
ZAWOJSKI
Eugeniusz (1907 - ), fizyk,
członek AN ZSRR,, laureat Nagrody Leninowskiej.
|
354.
|
ZDRODOWSKI
Paweł (1890 - ), immunolog i
mikrobiolog, członek Akademii Nauk Medycznych ZSRR.
|
355.
|
ZIELIŃSKI
Mikołaj (1861 - 1953), chemik, profesor uniwersytetów w Moskwie i
Petersburgu.
|
356.
|
ZIENKIEWICZ
Leon (1889 - 1970), znawca fauny morskiej, profesor Instytutu Okeanografii AN
ZSRR.
|
357.
|
ZIMNICKI
Siemion (1873 - 1927), lekarz internista, profesor Uniwersytetu Kazańskiego.
|
358.
|
ŻELIGOWSKI
Władysław (1891 - ), członek
Wszechzwiązkowej Akademii Nauk Rolniczych, profesor Moskiewskiego Instytutu
Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa, autor licznych prac z dziedziny
maszyn rolniczych.
|
359.
|
ŻONGOŁOWICZ
Jan (1892 - ), astronom,
grawimetrysta i geodeta - hydrograf; uczestnik wielu wypraw naukowych;
redaktor naczelny periodyków Morskoj Astronomiczeskij
Jeżegodnik (od 1932) i Awiacionnyj Astronomiczeskij
Jeżegodnik (od 1938).
|
360.
|
ŻUKOWSKI
Grigorij (1878 - 1939), profesor wyższych uczelni w Charkowie, Moskwie i
Gorkim; wynalazca w dziedzinie technologii produkcji szkieł.
|
361.
|
ŻUKOWSKI
Mikołaj (1847 - 1971), profesor Uniwersytetu Moskiewskiego, dyrektor
Centralnego Instytutu Aero- i Hydrodynamiki; specjalista w dziedzinie
aerodynamiki i lotnictwa.
|
362.
|
ŻUKOWSKI
Piotr (1888 - ), botanik i
selekcjoner; profesor Moskiewskiej Akademii Rolniczej, dyrektor
Wszechzwiązkowego Instytutu Roślinoznawstwa.
|
363.
|
ŻURAWSKI
Dymitr (1821 - 1891), inżynier i wynalazca w dziedzinie budowy mostów, autor
szeregu projektów i książek.
Wykaz podstawowych źródeł
cytowanych w
niniejszej edycji.
1. Adler
Alfred, Sens życia, Warszawa 1986.
2. Adorno Theodor
W., Dialektyka negatywna, Warszawa
1986.
3. Akta sejmikowe Województwa Krakowskiego, t.
1 - 5, Wrocław - Kraków, 1953 - 1984.
4. Akty izdawajemyje Wilenskoju
Archeograficzestoju Komissijeju dla razbora driewnich aktow, t. 1 - 42,
Wilno 1865 - 1915.
5. Akty otnosiaszczijesia k istorii Jużnoj i
Zapadnoj Rossii, t. 1 - 15, Petersburg 1862 - 1890.
6. Akty otnosiaszczijesia k istorii Zapadnoj
Rossii, t. 1 - 5, Petersburg 1846 - 1853.
7. Andrusiewicz
Andrzej, Mit Rosji, t. 1 - 2, Rzeszów
1994.
8. Archeograficzeskij Sbornik Dokumientow
otnosiaszczichsia k istorii Siewiero - Zapadnoj Rossii, t. 1 - 14, Wilno
1867 - 1904.
9. Archiw Jugo-Zapadnoj Rossii, cz. 1 - 8,
Kijów 1859 - 1907.
10. Archiwum książąt Lubartowiczów Sanguszków w
Sławucie, t. 1 - 7, Lwów 1887 - 1910.
11. Beauvois Daniel,
Polacy na Ukrainie, Paryż 1987.
12. Biograficzeskij słowar diejatielej
jestiestwoznanija i tiechniki, Moskwa 1958.
13. Boniecki Adam, Herbarz polski, t. 1 - 17, Warszawa 1899
- 1913.
14. Boniecki
Adam, Poczet rodów w Wielkim Księstwie
Litewskim w XV i XVI wieku, Warszawa 1883.
15. Burckhardt
Jacob, Kultura Odrodzenia we Włoszech,
Warszawa 1965.
16. Cepiene K.,
Petrauskiene J., Vilniaus Akademijos
spaustuves leidiniai, Vilnius 1979.
17. Cicero Marcus
Tullius, Pisma filozoficzne, t. 1 -
4, Warszawa 1960 - 1963.
18. Ciechanowicz
Jan, Kosman Bogumiła, Kosman Marceli, Na
wileńskiej Rossie, Poznań 1990.
19. Chaunu Pierre, Cywilizacja wieku Oświecenia, Warszawa
1993.
20. Cziwilichin
Władimir, Pamiać, t. 1 - 4, Moskwa
1982 - 1985.
21. Dogiel Michaił, O wojennom zaniatii. - Occupatio bellica,
Kazań 1899.
22. Dybowski
Benedykt, O kwestyi tak zwanej kobiecej,
Lwów 1897.
23. Dybowski
Benedykt, Pamiętniki, Lwów 1930.
24. Dziadulewicz
Stanisław, Herbarz rodzin tatarskich w
Polsce, Wilno 1929.
25. Grąbczewski
Bronisław, Na służbie rosyjskiej,
Warszawa 1990.
26. Gumilow Lew, Gieografija etnosa w istoriczeskij pieriod,
Moskwa 1990.
27. Heidegger
Martin, Bycie i czas, Warszawa 1993.
28. Herbarz rodzin szlacheckich Królestwa
Polskiego, cz. 1 - 2, Warszawa 1853.
29. Herling -
Grudziński Gustaw, Inny świat,
Warszawa 1990.
30. Hertz
Aleksander, Szkice o totalitaryzmie,
Warszawa 1994.
31. Horney Karen, Nowe drogi w psychoanalizie, Warszawa
1987.
32. Jaspers Karl, Filozofia egzystencji, Warszawa 1990.
33. Istoriko - juridiczeskije matieriały
izwleczionnyje iz aktowych knig Gubernii Witebskoj i Mogilewskoj, t. 1
- 32, Witebsk 1871 - 1906.
34. Jewsiewicki
Władysław, Batyr, Warszawa 1983.
35. Jung Carl
Gustav, Rebis czyli kamień filozofów,
Warszawa 1989.
36. Kapica Leonid
P., Eksperyment, teoria, praktyka,
Moskwa 1987.
37. Keay John, The Gilgit Game. The Explorers of the
Western Himalayas 1865 - 95. Nweton Abbot 1979.
38. Kępiński Antoni,
Lęk, Warszawa 1987.
39. Kowalewskaja S.
W., Wospominanija. Powiesti, Moskwa
1974.
40. Librowicz
Zygmunt, Polacy w Syberii, Kraków
1896.
41. Łukomski B.,
Modzalewski B., Małorossijskij gierbownik,
Petersburg 1914.
42. Malinowski J.
(red.), Sbornik matieriałów
otnosiaszczichsia k istorii Panow Rady Wielikogo Kniażestwa Litowskogo,
Tomsk 1901.
43. Materiały do biografii, genealogii i
heraldyki polskiej, t. 1 - 6, Buenos
Aires 1964 - 1974.
44. Mendelsonowa
Maria, Wspomnienia o Zofii Kowalewskiej,
Kraków 1911.
45. Niesiecki
Kasper, Herbarz polski, t. 1 - 10,
Lipsk 1839 - 1845.
46. Nietzsche
Fryderyk, Ecce homo, Warszawa 1989.
47. Nietzsche
Fryderyk, Ludzkie, arcyludzkie,
Warszawa 1991.
48. Nietzsche
Fryderyk, Poza dobrem i złem,
Warszawa 1990.
49. Nietzsche
Fryderyk, Wola mocy, Warszawa 1992.
50. Nietzsche
Fryderyk, Z genealogii moralności,
Warszawa 1906.
51. Nietzsche
Fryderyk, Zmierzch bożyszcz, Warszawa
1991.
52. Obszczij gierbownik dworianskich rodow
Wsierossijskoj Impierii, Petersburg 1796 -...
53. Ochmański Jerzy,
Historia Litwy, Wrocław, 1982.
54. Pareto Vilfredo,
Uczucia i działania, Warszawa 1994.
55. Pietrow P. N., Istorija rodow russkogo dworianstwa, t.
1 - 2, Petersburg 1886.
56. Potułow B. M., N. A. Siemaszko - wracz i rewolucionier,
Moskwa 1986.
57. Pułaski
Kazimierz, Kronika polskich rodów
szlacheckich Podola, Wołynia i Ukrainy, br.
58. Rewzin G. J., Podwig żizni Iwana Czerskogo, Moskwa
1952.
59. Rodionow W., Władimir Konstantinowicz Lebiedzinskij,
Moskwa 1970.
60. Scheler Max, Pisma z antropologii filozoficznej i teorii
wiedzy, Warszawa 1987.
61. Schopenhauer
Arthur, Świat jako wola i przedstawienie,
t. 1 - 2, Warszawa 1994-1995.
62. Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, Warszawa
1961.
63. Słabczyńscy
Tadeusz i Wacław, Słownik podróżników
polskich, Warszawa 1992.
64. Sławentator
Dawid, Uczonyj pierwogo ranga,
Leningrad 1974.
65. Słownik biologów polskich, Warszawa
1987.
66. Smith Adam, Teoria uczuć moralnych. Warszawa 1989.
67. Sorokin P. A., Obszcziedostupnyj uczebnik socjologii,
Moskwa 1994.
68. Stefan Graf von
Szydlow - Szydlowski, Nikolaus R. von Pastinszki, Der polnische und litauische Hochadel, Budapest 1944.
69. Sumner William
Graham, Naturalne sposoby postępowania w
gromadzie, Warszawa 1995.
70. Trepka Andrzej, Benedykt Dybowski, Katowice 1979.
71. Tukidydes, Wojna peloponeska, Wrocław 1991.
72. Uruski Seweryn, Rodzina: Herbarz szlachty polskiej, t. 1
- 16, Warszawa 1904 - 1935.
73. Volumina Legum (red. Józefat Ohryzko),
t. 1 - 9, Petersburg - Kraków 1859 - 1889.
74. Winkiewicz
Gawriił, B. J. Dybowskij. Osnownyje etapy żizni i diejatielnosti,
Irkuck 1961.
75. Winkiewicz
Gawriił, Wydajuszczijsia gieograf i
putieszestwiennik, Mińsk 1965.
76. Witkiewicz Iwan,
Zapiski o Chanacie Bucharskom, Moskwa
1983.
77. Wojnarowska
Karolina, Do matek polskich słów kilka o
przyszłości wzrastających pokoleń, Bruksela 1862.
78. Znaniecki
Florian, Nauki o kulturze. Narodziny i
rozwój, Warszawa 1992.
79. Znaniecki
Florian, Pisma filozoficzne, t. 1 -
2, Warszawa 1987.
80. Znaniecki
Florian, Społeczne role uczonych,
Warszawa 1984.
81. Żychliński
Teodor, Złota księga szlachty polskiej,
t. 1 - 31, Poznań 1879 - 1908.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz