środa, 10 kwietnia 2019

Nasze dziedzictwo w Euroazji - Jan Ciechanowicz Szlakami Euroazji cz 2



Józef Wacław Łukaszewicz




W tomie drugim fundamentalnej edycji pt. Biograficzeskij Słowar diejatielej jestiestwoznanija i tiechniki (Moskwa 1958, s. 540) czytamy: „Łukaszewicz Josif Diemientjewicz (1 grudnia 1863 - 20 października 1928) - geolog polski, narodowolec. Urodził się w pobliżu Wilna (Vilnius). Studiował na Uniwersytecie Petersburskim. Za udział w przygotowaniu spisku przeciwko Aleksandrowi III został w 1887 roku skazany na karę śmierci, którą zastąpiono dożywociem w Twierdzy Szlisselburskiej. Tutaj zostało przezeń napisane dzieło Nieorganiczne życie Ziemi. Po uwolnieniu (w 1905) odstąpił od działalności rewolucyjnej. W latach 1911-19 pracował w Komisji Geologicznej w Petersburgu. Od 1919 - profesor Uniwersytetu Wileńskiego, gdzie organizował katedrę geofizyki, a także gabinety krystałografii i mineralogii. Zaproponował oryginalną teorię metamorfizmu skał. Sformułował ideę zonalnego metamorfizmu i opisał trzy zony metamorficzne: naziemną, przyziemną i łupkową. Łukaszewicz dążył do odzwierciedlenia cyrkulacji materii w skorupie ziemskiej, zaczynającą się od tworzenia skał z wylewów lawy, a kończącą się (po długo trwającym okresie wietrzenia, przenoszenia i osadzania) opuszczaniem się potężnej masy osadów i geosynklin, ich nagrzewem, głębinowym metamorfizmem i roztopieniem. Wychodząc z wyobrażenia o izostazji (przedstawiającego skorupę ziemską jakby pływającą, zgodnie z prawem Archimedesa, na bardziej ciężkiej substancji podskorupowej), Łukaszewicz wyjaśniał zjawisko anomalii siły ciężkości pod kontynentami i oceanami, obliczył krańcowo możliwą amplitudę wznoszenia się gór i opadania głębokowodnych wklęsłości oraz wskazał na rolę ruchów pionowych w procesach skałotwórczych. W roku 1915 wysunął hipotezę o powiązaniu procesów tworzenia się gór z oblodzeniem. Dzieła: Nieorganiczne życie Ziemi, cz. 1 - 3, Sankt Petersburg 1908-11”. Tyle fundamentalne źródło encyklopedyczne rosyjskie. Dodajmy, że w Rosji ukazało się dotychczas drukiem kilkanaście poważnych opracowań naukowych poświęconych życiu i dziełu tego wybitnego geologa, określanego w nich nieraz jako znakomity uczony rosyjski.


*         *         *


Łukaszewiczowie to rozgałęziony i silny ród lechicki, szczególnie gęsto zaludniający ziemie Polski Wschodniej, Białej Rusi, Lietuwy. Różne jego odgałęzienia używały herbów Bawola Głowa, Doliwa, Jastrzębiec, Korona, Lis, Łuk, Odrowąż, Pomian, Strzała, Trąby, Trójstrzał, Wieniawa i in.
Piotr Małachowski wspomina o Łukaszewiczach herbu Łuk. Podobnież czyni Adam Boniecki (Herbarz polski, t. 16, s. 97), gdy notuje: „Łukaszewiczowie herbu Łuk. Kilka, a może i kilkanaście było rodzin, które nosiły nazwisko urobione z imienia ojca, względnie przodka swojego, Łukasza… Należały one do różnych rodów, ale z czasem przeważnie używały herbu Łuk”.
O członkach tego domu nagminnie spotyka się wzmianki w źródłach pisanych z ubiegłych stuleci.
Według listy z 1528 r. w razie potrzeby wojennej „bojaryn miednicki Mikołaj Łukaszewicz majet stawiti 2 koni” (Russkaja Istoriczeskaja Bibliotieka, t. 15, s. 1433 - 1434).
W 1567 r. w regimencie orszańskim Filona Kmity służył Jan Łukaszewicz, „na nim pancerz, przyłbica, sahajdak, szabla, oszczep, rohatynka; wałach pod nim plesniwy” (Archeograficzeskij Sbornik Dokumientow, t. 4, s. 215).
Iwan Łukaszewicz ok. 1577 był woźnym powiatu trockiego (K. Jablonskis, Istorijos Archyvas, t. 1, s. 219, Kaunas 1934).
Jurka Łukaszewicz, mieszkaniec Mohylewa, został w 1578 roku zaskarżony razem z trzema innymi kolegami, że po pijanemu będąc poturbował niejakiego pana Jana Soleckiego.
W 1582 r. woźnym powiatu mińskiego był Szymko Łukaszewicz, zaś woźnym powiatu trockiego Jan o tymże nazwisku (ASD, t. 2, s. 154, 161).
Adam Łukaszewicz, stolnik i podstarości słonimski, w grudniu 1619 r. sądził sprawę o kradzieży z gumna wielmożnego pana Jana Jundziła trzech beczek żyta, co odnotowano szczegółowo w księgach grodzkich m. Słonimia (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archieograficzeskoju Komissieju, t. 17, s. 246).
Eustachy Paweł Łukaszewicz w 1648 r. od województwa nowogródzkiego podpisał elekcję króla Jana Kazimierza (Volumina Legum, t. 4, s. 107). Łukasz Łukaszewicz w 1654 r. był jednym z obrońców Smoleńska przed napaścią moskiewską.
Jak podają odnośne źródła archiwalne, w 1695 roku z Wilna przyjechał do Mohylewa z uniwersałem królewskim do kupców szlachetny pan Łukaszewicz, któremu kupiono „dwie kwarty i ćwiartkę wina”, co skrzętnie odnotowały księgi buhalteryjne… 7 maja 1698 roku do ksiąg grodzkich brzeskich wpisany został przez generała królewskiego Samuela Jacewicza „kwit relacyjny y obdukcyjny”, który głosił: „Ja ienerał iego kr. mości w-wa Brzeskiego… zeznawam…, iż w roku teraźniejszym 1698 z stroną szlachtą panami Theodorem y Jakubem Terpiłowskiemi, z któremi, za użyciem od całego magistratu wszystkich mieszczan Kodeńskich… prezentował ciało, tyrańsko a niemiłosiernie przez przewrotność żydowską, zawsze chciwych krwi chrześcijańskiey zabitego syna Tymosza Łukaszewicza - raycy pomienionego miasta Kodnia, na imię Matiasza Łukaszewicza, tu w mieście iego kr. mości Brześciu, y oglądałem z pomienioną stroną moią szlachtą, przy mnie na ten czas będącą; na którym, za okazaniem sobie, widziałem koło uszu w głowie rany trzy nożem zrznięte, wedle ucha lewego trzy rany kłute, snać nożem oko prawe wyłupione, kark wyrznięty, po samych żyłach wszystkie ciało skatowane, zmęczone, poprute sztychami po plecach, bokach, piersiach, pięty poodrzynane. Owo zgoła trudno zliczyć ran, zadanych na pomienionym synie Tymosza Łukaszewicza. Oraz stosuiąc się do prawa pospolitego po wszystkich czterech rogach wożąc ciało obwołałem, iż te tyrańskie zamordowanie stanęło przez Żydów…, iako mienili przede mną mieszczanie Kodeńscy y oyciec Tymosz zamordowanego dziecięcia; że w roku wysz pisanym dnia siódmego Maia, pod czas processiey te dziecię porwano, a potym gdy zaraz opyt czyniono, nie nalazło się. Y dosyć swemu zawziętemu umysłowi uczyniwszy, chytry naród żydowski, unikając kary złego uczynku, w roku teraźniejszym 1698, miesiąca Maia 12 dnia, na łące Omszana nazywaiącey się porzucili”…
Smutne to świadectwo smutnych czasów, nierzadkie w owej epoce. A oto jeszcze jedna „historyjka” o podobnym zabarwieniu.
W roku 1700 przed Głównym Trybunałem Litewskim toczyła się sprawa o zuchwałe zrabowanie w jednym z kościołów na Wileńszczyźnie licznych, dużej wartości wyrobów jubilerskich. Jeden ze świadków zeznawał na rozprawie: „Ja, Jan Krzysztof Łukaszewicz, przysięgam panu Bogu wszechmogącemu, w Tróycy świętej jedynemu, na tym: jako sprawiedliwie w roku teraźniejszym 1700 ze dnia 25 na dzień 26 miesiąca Kwietnia, w nocy, niewierni żydzi Jakub Salomonowicz z miasta Pińczowa, Nachim z Lublina, Izrael z Przeworska, Johel z Murawy, Moszko przezywający się Senator (…) w nocy przez zamki do kościoła Komayskiego dobywszy się, cymboryum siekierami rozłupawszy, puszkę z 46 komunikantami, a kielichów dwa próżnych wzięli y czyli do kahałów, czyli też gdzie oddali. Z obrazów ozdoby odarłszy, srebro, kleynoty, lamp dwie wiszących, w zakrystyey monstrancyą wielką y pieniądze zabrali; szkody na złotych 12 tysięcy uczynili (…) Moszko, żyd wiżuński, srebro kościelne od tych złodziejów za talarów 19 nabył, złoczyńców u siebie przechowywał, których potym kahał wiżuński na porękę wziął. Na czym wszystkim jako sprawiedliwie przysięgam, tak mi, panie Boże, dopomóż, a jeśli niesprawiedliwie, Boże mię ubij”…
Dodajmy, że Jan Krzysztof Łukaszewicz był zakrystianem kościoła w Komajsku…
4 października 1765 roku do pospolitego ruszenia obywateli powiatu grodzieńskiego między innymi stanął „iegomość pan Piotr Łukaszewicz z szablą i pistoletami”…
Adam od powiatu słonimskiego, Antoni, Ignacy, Piotr, Leopold i Krzysztof Łukaszewiczowie od powiatu starodubowskiego podpisali w 1764 r. elekcję ostatniego króla polskiego Stanisława Augusta Poniatowskiego (Volumina Legum, t. 7, s. 120). W 1771 r. figuruje w przekazach pisanych Jan Łukaszewicz, szlachcic zamieszkały w Połocku. Wydaje się, że parę gałęzi tego rodu po przyjęciu prawosławia zruszczyło się.
Łukaszewicz, generał major wojsk rosyjskich, był jednym z przywódców, którzy dławili polskie powstanie 1794 r. na Wileńszczyźnie i Mińszczyźnie (Archiw wilenskogo generał-gubernatora, t. 1, s. 685, 701 i in., Wilno 1869).
Wielkie zaniedbanie majątkowe wschodnich części tego rodu zdaje się potwierdzać i Herbarz Orszański z końca XVIII wieku, w którym czytamy: „Łukaszewiczowie herbu Wieniawa: głowa żubra z rogami, przez nozdrze wić zawiedziona czyli cyrkuł w żółtym polu, nad hełmem pół lwa z mieczem; według Kroniki Niesieckiego fol. 185 familia rodowitością slachecką, urzędami y posessiami dóbr ziemskich w xięstwie Littewskim, w woiewodztwie Nowogrodzkim zaszczycona, z którey Kondrat Łukaszewicz za dzieła rycerskie w służbie woyskowey otrzymał nadaniem grunta od starostwa Uświadskiego odłączone, które przy wolności slacheckiej do 5-go pokolenia nastempcy possyduiąc, żadnych dokumentów dla ubóstwa y odległości zamieszkania od familij w. x. lit. prócz szhedy takowej descendencji nie okazali”…
Wywód Familii Urodzonych Łukaszewiczów herbu Łuk z roku 1800 za protoplastę rodu uważa Zygmunta kniazia Łukaszewicza (r. 1553) właściciela miejscowości Bokszty, należącej wówczas do ziemstwa trockiego, który miał trzech synów: Jana, Marcina i Jakuba (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 995, s. 23 - 24, 59 - 60, 98 - 99, 118 - 119, 271 - 272).
Natomiast Wywód familii urodzonych Łukaszewiczów herbu Pomian z 20 października 1817 r. podaje: „Przed nami, Teodorem Roppem, marszałkiem gubernskim y kawalerem, prezydującym, oraz deputatami ze wszystkich powiatów Gubernii Litewsko-Wileńskiey do przyymowania y roztrząsania wywodów szlacheckich obranymi, złożony został wywód rodowitości szlacheckiey familii urodzonych Łukaszewiczów (Herbu Pomian), z którego gdy się okazało, oraz z dekretu wywodowego familii Łukaszewiczów w Deputacyi ninieyszey pod datą roku 1800 Junii 28 dnia nastałego, - że przodkowie domu y imienia urodzonych Łukaszewiczów od wieków niepamiętnych dostoynością szlachecką y posiadaniem ziemskich majątków zaszczyceni, mianowicie wzięty za protoplastę ich imienia Abraham Hrynczak - Łukaszewicz, zaszczycony prerogatywą szlachecką, że dobra ziemskie Hrynciszki w powiecie szawelskim po swoich antecessorach dziedziczył y wyzuwszy się z onych w czasie późniejszym synów czterech, jako to: Mateusza, Jerzego, Gaspara y Melchiora spłodził. Z których Mateusz synów pięciu Marcina, Jerzego, Stefana, Antoniego (już z potomstwem wywiedzionego) oraz Mateusza nieżyjącego, którego synowie Alojzy i Sylwester także się wywiedli, zostawił. Jerzy miał syna Franciszka, podobnież z synem Tadeuszem wywiedzionego, Gasper zaś czterech synów: xiędza Felicyana, Józefa, Karola y Joachima; a Melchior trzech synów: Dominika, Wincentego y Józefa światu wydał (…).
Z pomiędzy wywiedzionych wyżey (…) z Stefana y Róży z domu Łapińskiej Hrynczaków Łukaszewiczów spłodzeni synowie Mateusz y Marcin Łukaszewiczowie przeszli na mieszkanie w powiat rossieński, którzy powodem różnych przemian krajowych dla niedostarczenia metryk w wywodzie zostali nieumieszczeni. Lecz z tych samych Stefana y Róży z domu Łapińskiey Łukaszewiczów dziś wywód czyniący dwóimienny Mateusz Zacharyasz y Marcin Łukaszewiczowie rodzą się, o tem metryki chrztu 1783 septembra 5 dnia Mateusza Zacharyasza, a 1796 nowembra 6 dnia Marcina Stefanowiczów Łukaszewiczów poświadczyły.
Z tych zaś Mateusz ożeniony z Anną Pawłowską, że wydał światu dwóch synów Bonifacego y Onufrego, a 1812 oktobra 24 Onufrego z Kościoła parafialnego Hrynciskiego wyjęte metryki o tem zapewniły.
Prócz wyżey wyszczególnionych dowodów rodowitość szlachecką urodzonych Łukaszewiczów y ich procedencyą dostatecznie okazujących, dopiero wywód czyniący Łukaszewiczowie wspierając one dla dokładnieyszego wyjaśnienia dostoyności szlacheckiey przez nich samych, jako też y ich antecessorów używany, zaprodukowali jeszcze pod datą 1817 roku septembra 30 dnia z oddania listy familijney szlacheckiey kwitt z Izby Skarbowey Litewsko-Wileńskiey wydany sobie służący.
Na fundamencie zatym takowych zaprodukowanych dowodów rodowitość szlachecką imienia urodzonych Łukaszewiczów próbujących, my, marszałek gubernski y deputaci powiatowi, stosownie do przepisów (…), niemniey też pilnując się prawideł w Ukazie Rządzącego Senatu rządowi gubernskiemu przesłanych, Familią Urodzonych, mianowicie wywodzących się, jako to: dwóimiennego Mateusza Zacharyasza z synami Bonifacym y Onufrym oraz Marcina, synów Stefana Łukaszewicza za rodowitą Szlachtę Polską uznajemy y ogłaszamy, y onych do Księgi Szlachty Gubernii Litewsko-Wileńskiey klassy pierwszey zapisujemy.
Działo się na sessyi Deputacyi Generalney Wywodowey Szlacheckiey Gubernii Litewsko-Wileńskiey w Wilnie”…
Przy tym „Dekrecie” - jak głosi przypis do późniejszej kopii urzędowej - w Żurnale Deputacyi Szlacheckiey Wywodowey Wileńskiey pod dniem 24 Nowembra 1832 roku zapisana rezolucya następna: Słuchano expedycyi marszałka powiatu rossieńskiego dnia 27 septembra tego roku za Nr. 3167 do Deputacyi ninieyszey adresowane, przy którey załączając metryki chrzestne 1817 roku stycznia 3 Dominika y 1819 grudnia 25 Józefa Kazimierza, synów Mateusza, Łukaszewiczów, w urzędowych extraktach z akt Diecezyi Żmudzkiey za należytym o zgodności przez tameczny konsystorz poświadczeniem wydane, prosił, by tychże synów Mateusza do Dekretu Wywodowego roku 1817 oktobra 20 dnia zostałego dołączyć. Deputacya z uczynioney sprawki w aktach swoich widząc, że Mateusz Zachariyasz, syn Stefan,a Łukaszewicz przez dekret 1817 roku oktobra 20 dnia nastały, ma sobie przyznaną dostoyność szlachecką, a z powyższey expedycyi y nadesłanych metryk przekonywając się, że żądający dołączenia są prawymi jego synami, y podusznym okładem nie zajęci, - postanawia: na mocy powyższych dowodów Dominika y dwóimiennego Józefa Kazimierza, synów Mateusza, Łukaszewiczów do dekretu 1817 oktobra 20 dnia nastałego dołączyć y kopią dekretu wespół z rezolucyą stronie wydać, a marszałka rossieńskiego o tem zawiadomić”… (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 343, s. 6- 7).
Wywód Familii Urodzonych Łukaszewiczów herbu Doliwa z 1835 r. podaje, że w połowie XVII w. posiadali oni dobra Obelica w województwie trockim (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 1045, s. 45 - 47).
W powiatach rosieńskim, telszewskim, wileńskim i szawelskim gnieździli się Łukaszewiczowie, którzy używali herbu Pomian (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 343). W powiecie słonimskim i trockim mieszkała inna rodzina o tymże nazwisku i herbie (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 344). Natomiast Łukaszewiczowie z powiatu lidzkiego pieczętowali się godłem Łuk i Lenk (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 5, nr 382, 383, 384, 385). Nie były to jednak różne rodziny. Jak wynika z przekazów dawnych archiwalnych Łukaszewiczowie herbu Łuk również byli spokrewnieni z tymi, którzy używali herbu Pomian (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 1690, s. 163).
Drzewo genealogiczne Łukaszewiczów herbu Łuk, zatwierdzone w Mińsku w 1822 r. podaje opis dziewięciu pokoleń tego rodu, od protoplasty Mikołaja poczynając (Archiwum Narodowe Białorusi w Mińsku, f. 319, z. 1, nr 774, s. 37).
Wielu z tego rodu wyróżniało się gorącym patriotyzmem polskim i znakomitymi uzdolnieniami umysłowymi.
Nie znany bliżej z imienia ksiądz proboszcz Łukaszewicz z miasteczka Krzywe Jezioro na Podolu w 1822 r. miał przymusowo nawracać prawosławnych na katolicyzm i był chyba represjonowany (Por. P. Batiuszkow, Podolia. Istoriczeskoje opisanije, Petersburg 1891, s. 226).
Jan Łukaszewicz więziony był w 1833 roku w Klasztorze Dominikanów w Grodnie, a następnie oddany pod sąd polowy i zesłany za udział w głośnej sprawie Zaliwskiego - Szymańskiego - Ciechanowicza, związanej z próbą wszczęcia kolejnego powstania polskiego na Wileńszczyźnie i Grodzieńszczyźnie (CPAH Litwy w Wilnie, f. 378, z. 1832, nr 1672, s. 23).
W 1845 r. ksiądz Jan Ignacy Augustyn Łukaszewicz otrzymał w heroldii wileńskiej potwierdzenie rodowitości szlacheckiej (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 1630, s. 15 - 17).
Kierownictwo Kancelarii MSW Rosji nakazało cyrkularem z 21 grudnia 1863 roku odnalezienie i roztoczenie nadzoru nad organizatorami ruchu powstańczego na Grodzieńszczyźnie. Na szczegółowej liście widzimy nazwiska: Jundziłł, Łukaszewicz, Strawiński, Kobyliński, Duchiński, Eysymont, Barancewicz, Brant, Skarżyński, Szyszko, Grzymajło, Kędzierski, Wróblewski, Latkowski, Zaremba (CPAH Bałorusi w Grodnie, f. 970, z. 2, nr 15).
Imienna lista urzędników wyznania Rzymsko-Katolickiego zwolnionych ze służby od 1863 roku ze względu na polityczną nieprawomyślność, z oznaczeniem ich obecnego miejsca zamieszkania dotycząca Guberni Wileńskiej (24 listopada 1866 roku), (CPAH Litwy w Wilnie, f. 378, z. 1866, nr 181) zawiera m. in. następujący punkt: „Kolleżski sekretarz Michał syn Józefa Łukaszewicz, służył w urzędzie gubernialnego prokuratora; zajmuje się układaniem próśb w prywatnych sprawach, z otrzymywanych wynagrodzeń utrzymuje siebie i rodzinę”…
O Łukaszewiczach herbu Łuk pisze Teodor Żychliński, co następuje: „Gniazdem tej starożytnej rodziny jest dawna Ruś, w szczególności zaś Ziemia Nowogrodzka, gdzie dotąd Łukaszewiczowie kwitną. Wystawieni na wschodnich kresach Rzeczypospolitej na częste napady…, przelewając krew w ciągłych niemal z wrogami zapasach, nie mogli gromadzić fortun znaczniejszych, których blask by podniósł był ich znaczenie; przecież mimo to piastowali urzędy…” (Złota księga szlachty polskiej, t. 6, s. 227, Poznań 1884). Jedna z gałęzi tej rodziny przeniosła się do Wielkopolski i wydała Józefa Łukaszewicza (1799 - 1873), słynnego pisarza oświatowego, autora dzieł Dzieje kościołów wyznania helweckiego na Litwie, Historya szkół w Koronie i W. Księstwie Litewskim od najdawniejszych czasów aż do roku 1794 (4 tomy) i in.
Na Ukrainie znani byli Łukaszewiczowie w siole Demianiec koło Perejasławia, spokrewnieni poprzez branie żon z Markowiczami, Rustanowiczami, Mogilańskimi, Lizohubami, Zakrzewskimi, Wiszniewskimi, Romanowiczami - Sławotyńskimi; lecz wydaje się, że nie mieli oni nic wspólnego z interesującym nas rodem (Por W. Modzalewskij, Małorossijskij Rodosłownik, t. 3, s. 200 - 212, Kijów 1912).


*         *         *


„Romantycy zwalczali niewolę jako niebezpieczeństwo spodlenia narodu i jednostki, jako groźbę zagłady najcenniejszych wartości ludzkich… Zmierzali do odzyskania niezależnego bytu narodowego jedyną drogą, która mogła ją rzeczywiście zagwarantować - drogą buntu i zbrojnego czynu. Występowali przeciw wszystkiemu, co ogranicza wolność narodu, uniemożliwia jego swobodny rozwój, hamuje postęp… Dowodzili, że pełna wolność jednostki nie jest możliwa bez niepodległego bytu narodu i oswobodzenia ludu”… (M. Janion, M. Żmigrodzka, Romantyzm i historia, Warszawa 1978).
Ideę tę, ten wątek myślowy przejęły później od romatyzmu ruchy rewolucyjne. „Dopóki zdolny do życia naród znajduje się pod jarzmem obcego zaborcy, dopóty musi on kierować swe wszystkie siły, wszystkie swe dążenia, całą swą energię przeciwko wrogowi; dopóki zatem jego życie wewnętrzne jest sparaliżowane, dopóty nie jest on zdolny do walki o wyzwolenie społeczne” (K. Marks, F. Engels). Prawdy podobne do tych przyświecały polskiemu ruchowi wolnościowemu na przestrzeni ponad 120 lat. „Gdyby naród polski - piszą M. Janion i M. Żmigrodzka - nie miał w swym doświadczeniu romantycznej tradycji niepodległościowej - byłby innym narodem. Nie byłby zbiorowością przeświadczoną, że wolność jest dobrem nie mającym ceny…”
Gdy w całej Litwie i Polsce płonęło Powstanie Styczniowe, gdy lud szedł z kosami i widłami na armaty i konnicę carską, 1 grudnia 1863 r. w majątku Bykówka (koło Miednik Królewskich), w odległości nieco ponad 20 km na wschód od Wilna, urodził się Józef Wacław Łukaszewicz, przyszły rewolucjonista, więzień Twierdzy Szlisselburskiej, znakomity uczony. W jego żyłach płynęła m. in. po przodkach krew znanych rodów polskich: Turskich, Urbanowiczów, Łapińskich, Pawłowskich.
Chłopczyk został ochrzczony 23 lutego 1864 roku przez księdza proboszcza z pobliskiego Szumska. Rodzicami chrzestnymi byli Napoleon Antonowicz i Anna Bilkiewiczowa. Prócz Józefa Wacława rósł w rodzince także jego brat Antoni Adam.
Dziadek chłopców po mieczu, urodzony 5 września 1783 roku Mateusz Zachariasz Łukaszewicz, wywodził się z rodu wspomnianych powyżej Hrynczaków - Łukaszewiczów, pieczętujących się herbem Pomian, a ród swój wiodących od Abrahama Hrynczaka - Łukaszewicza, znanego na przełomie XVII-XVIIII wieku (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 343, s. 1 - 115).
Dziadek zaś po kądzieli Adam Bilkiewicz był ongiś zasłużonym profesorem anatomii i chirurgii na Uniwersytecie Wileńskim. Jak stwierdza jeden z ówczesnych aktów urzędowych, profesor ów „pracami swymi i rzadkimi preparatami postawił gabinet anatomiczny Uniwersytetu na równi z najlepszymi ówczesnej Europy”. Również ojciec małego Józka rozmiłowany był w przyrodoznawstwie i przyrodzie, wcale nieźle malował i rysował. A był przy tym niepoprawnym liberałem… Świadczą o tym dane archiwalne zgromadzone w szkolnym muzeum krajoznawczym w Miednikach rejonu wileńskiego, które autor niniejszego tekstu wykorzystał podczas prac przygotowawczych do niniejszej publikacji.
Zebrano tu także w postaci zapisów magnetofonowych wspomnienia okolicznej ludności o rodzinie Łukaszewiczów, przekazywane nieraz z pokolenia na pokolenie. Oto np. wypowiedź Czesławy Sawicz z Dworców: „Pradziadek mój służył parobkiem u ojca Józefa Łukaszewicza. Był to dobry człowiek. Ziemię ludziom sprzedawał za bezcen. kto ile da, to i dobrze. Sprzedawał często za odrobek, niektórzy ludzie śmieli się z niego i powiadali: „Durny ten Łukaszewicz, tak tanio ziemię sprzedaje”. A stary Łukaszewicz powiadał: „Póki żyję, to starczy ziemi i mnie i wszystkim”…
I jeszcze fragment wypowiedzi Aleksandra Waszkiewicza ze wsi Kurhany: „Do ludzi Łukaszewicz był miły. Nawet parobków zapraszał do siebie, dawał zapalić papierosa, częstował herbatą. Ten człowiek musiał zjeść obiad z Łukaszewiczem i cokolwiek opowiedzieć o sobie. Za robotę płacił dobrze, chociaż z nim robotnik przegadał i pół dnia. W sadzie Łukaszewicz drzewka sadził sam, dużo za życia majstrował. Narzędzia rymarskie i stolarskie robił sam…”
W takiej atmosferze domowej wzrastał syn Łukaszewicza - seniora, Józek. Wdał się też w ojca. Usposobienia był łagodnego, nieprzeciętną odznaczał się pamięcią i zdolnościami.
Oto fragment wspomnień sióstr Łukaszewicza o tym okresie: „W dziecięcych leciech brat rozwijał się szybko, wielkie wykazywał zdolności i nadzwyczajną pamięć, uczył się wszystkiego z łatwością. Usposobienia był poważniejszego, ale wesoły i ożywiony. Był od dziecka stanowczy, bardzo pracowity, wytrwały w każdym przedsięwzięciu, śmiały, odważny… Wstawał Józeczek, dzieckiem jeszcze będąc, bardzo rano i zawsze coś robił: sadził, kopał, majstrował… Charakteru był łagodnego. Nigdy nikogo nie oskarżał i nie kłamał”. Wspominają też siostry, iż „jakaś wielka czułość wypełniała serce jego dla zwierząt i ptaków”, która to cecha jest niewątpliwym świadectwem dobrodusznego usposobienia.
I jeszcze jeden rys charakteru chłopca, który ukształtował się we wczesnym dzieciństwie: „Jak tylko możemy spamiętać siebie - czytamy w dzienniku jego sióstr - to nie przypominamy, żeby matka kiedy opowiadała nam bajki. Szarą godziną siadaliśmy koło matki, a ona opowiadała nam o wielkich ludziach, o Polsce, o bitwach, o wielkich Polakach, o rozbiorach, o cierpieniach bliskich osób i całego narodu. Na Józeczka robiło to ogromne wrażenie. Dzieciak mały oburzał się bardzo na niesprawiedliwość i krzywdę”. Patriotyzm i szlachetność charakteru tworzyły w duszy Łukaszewicza nierozerwalną, harmonijną całość. Można by zaryzykować twierdzenie, że cechy te ukształtowane zostały przez pracę wielu pokoleń tej zacnej rodziny polskiej, od wieków zaznaczającej swą obecność na Kresach Wschodnich…


*         *         *


W roku 1875 wstąpił Józef Łukaszewicz do pierwszej klasy gimnazjum w Wilnie. Postępy w nauce czynił zawrotne. Będąc uczniem klasy czwartej nabył za własne pieniądze podręcznik chemii Roscoe. Twierdził później, że żadna inna książka nie wywarła na nim podobnego, jak ta, wrażenia. Odtąd chemia stała się jedną z jego najbardziej ulubionych nauk. Sam zakłada malutkie laboratorium, w którym przeprowadza doświadczenia m. in. pirotechniczne. Gdy przeszedł do klasy piątej gimnazjum i miał lat 16, przejawiła się w chłopcu ambicja męska. Postanowił żyć o własnych siłach, bez pomocy rodziców. Pieniądze zapracowane korepetycjami zużywał na powiększenie swego laboratorium i nabywanie książek. Rozczytywał się w literaturze naukowej i filozoficznej. Vogt, Buechner, Lubbeck, J.S. Mill, Jevons - koryfeusze nauki XIX wieku - należeli do jego autorów najulubieńszych.
Będąc w klasie VIII zapoznaje się Józef Łukaszewicz z nielegalną literaturą rosyjską i polską. Duszą jego zawładnęły rozmyślania o sposobach zerwania pęt samowładztwa. Pilnie zdobywa wiedzę. W roku 1883 musi zostawić w Wilnie grono ulubionych przyjaciół o podobnym do jego usposobieniu. Pisał, że „rozstawać się i żegnać z nimi było nad wyraz boleśnie, ale zmuszało mię do tego również i położenie ojczyzny mojej obalonej i przygniecionej”.
Wstępuje na wydział matematyczno-przyrodniczy Uniwersytetu Petersburskiego. Zgromadził już przedtem solidny bagaż wiedzy, toteż nie zadowalał się samymi wykładami, zdobywał wiedzę metodą samokształcenia daleko wykraczającą poza ramy programu. Wybitnymi zdolnościami zwracał na się uwagę profesorów. Na egzaminie fizyki profesor Van der Flit powiedział: „Jeżeli ja waszym kolegom stawiam „5”, to panu muszę postawić „5” w kwadracie”. Co też uczynił. Inny zaś profesor powiedział: „Pański egzamin to prawdziwy tryumf!” Projektowano zostawić Łukaszewicza przy katedrze botaniki Uniwersytetu Petersburskiego, wróżąc mu świetną karierę naukową… Lecz zdarzenia potoczyły się innymi torami…
Zajrzyjmy ponownie do wspomnień sióstr Łukaszewicz: „Wyjechał Józieczek do Petersburga na uniwersytet. Wakacje zwykle spędzał w Bykówce. Ostatnie wakacje był bardzo smutny, milczący, pogrążony w czytaniu i głębokiej zadumie. Niepokoiło to wszystko, rodzice domyślali się, że wszedł do partii. Ojciec nieraz go prosił, żeby zaniechał wszystkiego, nim nie skończy uniwersytetu. Potem mawiał: „Rób, Józieczku, co chcesz, ja ci przeszkadzać nie będę”. Matka bardzo niepokoiła się i cierpiała. On milczeniem zbywał wszystkie perswazje i nadal trwał w swych przekonaniach”…


*         *         *


Gdy Mikołajowi I doniesiono o wielkich stratach wojsk carskich w Wojnie Krymskiej, cynicznie odparł: „Niczego! Ludzie rosną jak trawa. Im więcej kosisz, tym więcej będzie”. (Potwierdził tym słowa znanego francuskiego historyka A. deTocqueville´a, który sądził, że „podłość zawsze będzie towarzyszyła sile, a pochlebstwo władzy… Znamy tylko jeden sposób uniknięcia deprawacji ludzi: nikomu nie przyznawać wszechwładzy, która posiada nieograniczone prawo poniżania”).
Również najmniejsza próba oporu ze strony ludu rosyjskiego napotykała na krwawe sankcje rządu carskiego. Aby sparaliżować siły umysłowe i moralne, odwagę i wolę działania tego narodu carat używał na pełną skalę dwóch straszliwych broni: ideologii szowinistyczno-prawosławnej i wódki.
Głównym źródłem dochodu narodowego (około 35%) Rosji carskiej, jak podaje A. Hercen, była sprzedaż wódki, a wydatki wojskowe pochłaniały ponad 75% tegoż dochodu. (Oficjalna statystyka obie te liczby pomniejszała kilkakrotnie).
Natomiast na rozwój oświaty wydawano tylko 1/50 część dochodu z handlu wódką. Według statystyk 1856 roku w Rosji 1 uczeń przypadał na 143 mieszkańców, dla porównania: w Austrii stosunek ten wynosił 1 - 14, Francji 1 - 11, Anglii 1 - 9, Niemczech 1 - 6. Taka to była „Rosja spokojna, wspaniała, potężna”, według określenia księcia Gorczakowa.
Cesarz Aleksander II wydał był ukaz o przymusowym uczeniu żołnierzy czytania i pisania. Tak więc osiwiali weterani zasiedli do abecadeł. Już wkrótce jednak imperator połapał się, jak „szkodliwa” dla prawosławnego ludu jest nauka, nawet tak powierzchowna. Wnet zabroniono czytania, a za posiadanie elementarza bito żelaznymi wyciorami. Urzędowo ograniczono też liczbę uczących się.
Nie jest sprawą przypadku, że prawdziwi rosyjscy patrioci, tacy jak Hercen, Bakunin, Czernyszewski, pałali niepowściągniętą nienawiścią do takiej Rosji, będącej łupem klasy książąt i czynowników. Tacy panowie byli najgorszym wrogiem ludu rosyjskiego, trzymali go w ciemnocie, zaszczepiali pogardę do godności osoby ludzkiej, cynizm i klerykalno - szowinistyczne zdziczenie, głupiuteńką wiarę w „dobrego cara”, który troszczy się o pomyślność ludu. Członek rewolucyjnego rosyjskiego kółka Pietraszewskiego N. Mombelli pisał w swym dzienniku w 40-tych latach XIX wieku: „Cóż widzimy w Rosji? Dziesiątki milionów ludzi męczą się, pozbawione są praw człowieka…, a nieliczna kasta uprzywilejowana nachalnie się śmieje nad biedą bliźnich, prześciga się w wynajdywaniu sposobów przejawiania osobistej próżności i niskiej rozpusty, przykrywanej wyrafinowanym przepychem”.
Dla przykładu, kurator Wileńskiego Okręgu Naukowego Nowosilcow urządzał bale, z których każdy kosztował do 40 tys. rubli. Skąd mógł mieć tyle pieniędzy, aby co tygodnia robić takie bale, jeśli jego oficjalny roczny dochód wynosił 125 tys. rubli? - Z łapówek. Największą łapówkę w wysokości 300 tys. rubli pobrał od pewnej spółki akcyjnej, obiecując wyrobić przywilej żeglugi po Wołdze. Przyrzeczenia nie dotrzymał… Ale został wkrótce prezesem Rady Ministrów w Petersburgu. Pewnego razu 70-letni dygnitarz dostarczył obywatelom budującego przykładu, uganiając się po pijanemu po Ogrodzie Letnim za ponętną ladacznicą…
Od takich skorumpowanych typów aż się roiło w „wyższych” sferach państwa carskiego. Generał Triechszatnyj (który stał się słynny na cały świat z powodu dziarskiego zawołania do swych gwardzistów, stojących w żałobnych szeregach na pogrzebie cesarza Aleksandra II: „Weselej patrzeć chłopcy!”) za panowania Mikołaja I przez dwanaście lat podawał raporty o stanie i ćwiczeniach osiemnastu tysięcy wojska, którego w rzeczywistości nie było. Ogromne subsydia wydawane przez rząd „na utrzymanie żołnierzy” generał - złodziej dzielił ze sztabem generalnym i innymi oficerami, tak, że kierowana przez samego cesarza komisja śledcza, gdy przestępstwo wykryto, nie mogła nikogo ukarać, ponieważ wyszło na jaw, że… kradli wszyscy.
Ale już w drugim dziesięcioleciu XIX wieku ruch wolnościowy w Rosji zaczyna zataczać coraz szersze kręgi. W 1817 roku powstaje tam Związek Ocalenia, przekształcony później w radykalny Związek Pomyślności. Potem byli dekabryści. Z biegiem lat ruch rewolucyjny stawał się coraz bardziej masowy, krwawe rządy carów zyskiwały coraz liczniejszych wrogów w oświeconych warstwach narodu rosyjskiego. Ręka w rękę, ramię przy ramieniu z demokratami rosyjskimi przez cały wiek XIX szli demokraci polscy, którzy wysoko byli cenieni przez swych przyjaciół za odwagę, zdecydowanie, niepodważalną uczciwość, inteligencję. Nawet w patriotyczno-demokratycznych organizacjach „czysto rosyjskich” nie brakło naszych rodaków. Tak Polak J. Jastrzębski był aktywnym uczestnikiem wspomnianego kółka pietraszewców. Inny członek tegoż kółka N. Spieszniew był bliskim przyjacielem Edmunda Chojeckiego, współpracownika Mickiewicza w „Trybunie Ludów”. Pietraszewcy przepisywali od ręki, tłumaczyli na język rosyjski wiersze Mickiewicza, który był dla nich uosobieniem postępowych, demokratycznych prądów Europy Zachodniej…
Ruch wolnościowy wzmagał się. W roku 1857 szlachta Królestwa Polskiego, Litwy, Podola, Ukrainy i Wołynia podała do cesarza petycję, prosząc o zniesienie poddaństwa chłopów. Gdy wreszcie pod tym naciskiem w roku 1861 uwłaszczono chłopów, reakcja była oburzona, w kuluarach przebąkiwano o „antyludowości” tej reformy. Wkrótce jednak i ta reforma stała się narzędziem wzmocnienia władzy caratu i arystokracji. W obliczu tych cynicznych machinacji walka o wolność w Rosji zaczęła nabierać charakteru coraz bardziej radykalnego.
W roku 1878 powstała podziemna organizacja rewolucyjna „Narodna Wola”, zrzeszająca w swoich szeregach setki szlachetnych bojowników przeciw samowładztwu. Mimo orientacji na terror indywidualny jako sposób walki z despotyzmem nie można nie uznać pięknych zalet takich ludzi, jak A. Żelabow, P. Ławrow, A. Michajłow, G. Łopatin, M. Frolenko, N. Morozow, W. Figner, S. Pierowska, A. Kwiatkowski. To, że postulowali oni terror polityczny wynikało z sytuacji kraju: widzieli dookoła ciemny, bałwaniony przez popów lud, oraz katów, złodziei i rozpustników w sztywnych mundurach oficerskich i urzędniczych.
Wielu polskich patriotów również weszło do tej organizacji, wśród których byli wykonawca udanego zamachu na cara Aleksandra II Ignacy Hryniewiecki, Ludwik Janowicz i inni. Ważny jest fakt, że narodowcy byli spadkobiercami organizacji „Ziemia i Wola”, której ideologię (m. in. postulat uwłaszczenia chłopów, przekazania fabryk w ręce robotników itp.) kształtowali intelektualiści tej miary co N. Czernyszewski, A. Hercen, N. Ogariow, N. Obruczew. Do tej organizacji wstąpił również Józef Łukaszewicz. Był wiodącym „pirotechnikiem” „Narodnej Woli”, specjalistą od urządzeń wybuchowych.
Napisze później o sobie: „Nie mogłem się uchylić od najbardziej stanowczej walki terrorystycznej… Moja ojczyzna, zalana krwią po dwu powstaniach dusiła się pod podwójnym jarzmem carskiego reżimu. Upadek samowładztwa miał ulżyć losowi pognębionej i rozgromionej Polski”…
Wiosną 1887 roku, na kilka miesięcy przed ukończeniem studiów, zostaje Łukaszewicz przez żandarmerię aresztowany za udział w przygotowaniu nieudanego zamachu na życie Aleksandra III. Zostaje skazany na karę śmierci, którą zamieniono na dożywocie. Spędzić przyszło Łukaszewiczowi za kratami 18 lat. Los straszny. A jednak…
Wiera Figner, rewolucjonistka rosyjska, wspominała, że będąc w Twierdzy Szlisselburskiej, mimo nieludzkich warunków bytowania, nigdy nie czuła się osamotniona, zawsze miała poczucie tego, że życie jest napełnione treścią i sensem. Jakże mogło tam zjawić się osamotnienie, skoro w celach na dole byli Noworusskij i Łukaszewicz, a z boku Morozow, Antonow, którzy odbywali karę w sąsiednich kazamatach.
Zaczęła się wieloletnia gehenna więzienna. W kamiennych celach Szlisselburga obok Łukaszewicza odsiadywało karę kilkudziesięciu innych narodowolców. Marne odżywianie, ordynarne zachowanie się straży więziennej, a przede wszystkim brak wolności i wymuszona bezczynność stanowiły probierz dusz i charakterów. Wielu załamywało się, doznawało rozstroju nerwowego i psychicznego, dostawało obłędu, umierało na suchoty i szkorbut. Ci, co zostawali przy życiu, nabierali nadludzkiego hartu i wytrzymałości. A byli to ludzie starannie wykształceni, o szerokich horyzontach myślowych, o szlachetnym usposobieniu, mężni i ofiarni. Rosjanie, Polacy, Litwini, Żydzi, Białorusini, Ukraińcy żyli ze sobą jak bracia, łączyło ich wszystkich umiłowanie wolności i nienawiść do despotyzmu. Nie było w stosunkach między nimi ani cienia nieżyczliwości, ani krzty brudnej, małostkowej zawiści, która tak zatruwa klimat każdego towarzystwa, złożonego z ludzi miernych i ograniczonych. Przypomnijmy kilka obrazków z życia więziennego, opisanych we wspomnieniach Wiery Figner (Gdy stanął zegar życia).
Kierownictwo twierdzy zezwoliło więźniom (w rezultacie wielodniowego strajku głodowego) na jaką taką swobodę ruchów. Ale swoboda ta była tylko swobodą ptaka zamkniętego w klatce, psychicznym wentylem bezpieczeństwa ratującym przed rychłym załamaniem się. Wiera Figner pisze o Łukaszewiczu z ogromną sympatią. Wspomina m. in. o jego niesamowitej sile fizycznej, co do której nikt mu ani z żandarmów, ani ze współbojowników nie mógł dorównać. Po wielu latach, patrząc na swe szkice więzienne zawołała: „A oto Łukaszewicz, miły Łukaszewicz! Taki ogromny i taki dobry, z promienistymi dziecięcymi oczyma…” („Stawać do walki z równym jest rzeczą niebezpieczną, z silniejszym - szaleństwem, ze słabszym - hańbą. Jest oznaką małodusznego i nędznego człowieka kąsać w odwet każdego, kto kąsa… Wszelkie nikczemne stworzenia czują, że są skrzywdzone, gdy je tylko ktoś dotknie”. (Seneka O gniewie). Wielki spokojnie się odwraca od małego, gdy ten mu próbuje dokuczyć. Wielkość jest zawsze łagodna. Taki był Łukaszewicz).
Przy całej swej dobroci, w sprawach ideowych olbrzym z Bykówki był „najjadowitszym zabijaką i polemistą”. Zresztą około roku 1895 przeszedł na bardziej lewicowe pozycje i nazywał siebie odtąd socjaldemokratą. Łukaszewicz prowadził w Twierdzy Szlisselburskiej na zezwolenie kierownictwa więziennego wykłady z przyrodoznawstwa dla swych przyjaciół - narodowolców, wśród których znajdowali się Morozow, Noworusskij, Pankratow. W. Figner pisze o nim m. in. „Jako student wzbudził on u profesorów wielkie nadzieje, chciano go zostawić na uniwersytecie. Władając metodami badań naukowych posiadał tak pełną i gruntowną wiedzę, że mógł dać zupełnie określoną odpowiedź na wszystkie pytania dotyczące jego specjalności. Skromny w stosunku do siebie, on, jak każdy prawdziwy uczony, nie śpieszył z uogólnieniami i był ostrożny w przyjmowaniu hipotez naukowych. A jednocześnie z czarującą gotowością dzielił się swą wiedzą z każdym, kto prosił go o pomoc”.
W. Figner i J. Łukaszewicz, przebywając w „Rosyjskiej Bastylii”, zgromadzili wielotysięczne herbarium. Powędrowało ono na wystawę do Paryża, gdzie wzbudziło zachwyt zwiedzających, którzy oczywiście nie wiedzieli nic o tym, kto i gdzie ten zbiór skompletował. Wiera Figner zwracała się do swego kolegi per „Łuka” i z zachwytem mówiła o „tej przyjemności, z jaką obserwowaliśmy niezniszczalny altruizm naszego niezrównanego lektora, który nie żałował dla nas ani czasu, ani trudu… W więzieniu nie było nic pięknego, ale myśmy sami tworzyli piękno, którego nie sposób było nie podziwiać. Wszystko to razem powiązało Łukaszewicza, Morozowa, Noworusskiego i mnie w ścisłe kółko. We wspólnej pracy i stałym obcowaniu ze sobą wzmocniła się przyjaźń, która nie osłabła także po wyjściu ze Szlisselburga”. Pod kierownictwem Łukaszewicza więźniowie prowadzili ogród, na którym rosło ponad 450 odmian kwiatów. Józef zdobył nawet nielegalnie nasiona tytoniu, tak że wkrótce więźniowie, łamiąc przepisy, mogli nawet palić wyborną „tabakę”, z czego się szczególnie cieszyli ci, którzy byli kiedyś zagorzałymi palaczami.
W więzieniu napisał Łukaszewicz wielotomowe dzieło (nieukończone i nieopublikowane dotychczas) pt. Elementarne początki naukowej filozofii.
Znajdował też czas na redagowanie pisanych od ręki pism więzienno-literackich (Pajęczynka i in.). Opracował w czasie pobytu w więzieniu wiele nowatorskich koncepcji geograficznych i geofizycznych, które weszły do złotego funduszu nowoczesnej nauki o Ziemi. W rosyjskich pismach naukowych systematycznie ukazywały się jego publikacje. Część tych prac przetłumaczono później na język francuski i hiszpański, co wyrobiło mu imię w świecie naukowym również za granicą. A jednak dotychczas większa część prac wybitnego uczonego nie została wydrukowana. Co więcej, spuścizna ta nie została nawet zbadana. Przez wiele lat dzienniki Łukaszewicza, listy, notatki naukowe w ogromnych ilościach poniewierały się w podwileńskiej Bykówce i Miednikach, służąc chłopom do rozpałki w piecu. Część tych cennych rękopisów uratował od zagłady i przechowuje w muzeum szkolnym nauczyciel w podwileńskich Miednikach A. Olenkowicz. Żadna placówka naukowa ani w Litwie, ani w Polsce przez dłuższy czas zbiorami tymi się poważnie nie interesowała. Od pewnego momentu jednak spuścizna naukowa uczonego zajęła poważne miejsce w pracach historyków litewskich Vytautasa Merkysa i Vytautasa Boguszisa, którzy przygotowali do druku i wydali tom wspomnień i listów J. Łukaszewicza (J. Lukoševiczius, Atsiminimai ir laiškai, Vilnius 1982). Dalsze prace są w toku.
Wróćmy jednak jeszcze do początku wieku XX. W roku 1902 przy życiu pozostało tylko 13 z kilkudziesięciu uwięzionych narodowolców (m. in. Łopatin, Starodworski, Karpowicz, Figner, Łukaszewicz). Wielu zmarło na suchoty i szkorbut, dostało rozstroju psychicznego, w tym serdeczny przyjaciel Łukaszewicza N. Pochitonow, innych znów amnestionowano. Teraz na każdego więźnia przypadało 25 strażników, a utrzymanie każdego więźnia kosztowało ponad 7000 rubli rocznie… Mogło to wywołać smutny śmiech nieszczęśników, ale nie pocieszało…
Chwila wolności jednak się zbliżała…
Jedna spośród trzech sióstr Łukaszewicza, panna Hanna, notowała w dzienniku:
„Bykówka, 1905 r., 9 listopada, środa.
Józio, kochany nasz brat, może wróci do nas po 18-letnim więzieniu i 8 miesiącach przebytych w twierdzy… Może się uda go wziąć na porękę lub na Sybir wyślą, to zależy od starań. Siostry wyjechały do Petersburga do brata Józieczka. Chciały one napisać proszenie, żeby wziąć jego na porękę do siebie. Marysia pisała do mnie, że nasz Józiótek już u nas będzie zwolniony zupełnie bez żandarmów. Konie naznaczyli przysłać we wtorek 22 listopada do Kieny…”
„Sobota, 19 listopada.
Rano dziś posłałam Marcina do Kieny po listy. W południe wrócił, przywiózł mi od sióstr listy, a jeden od Józia naszego, pisany d. 7 listopada. Smutny, że nas nie ma… Siostry ledwo widziały się w ten wtorek 15 listopada z drogim Józiem. Tyle formalności, że w sobotę nie mogły się zobaczyć z nim. A gdy zobaczyły go, zmienił się mocno, tak że na pierwszy rzut oka nie poznałam go, pisze Marysia do mnie. Ostrzyżony dość krótko, włosy prawie zupełnie siwe i taka broda, która go starszym czyni. Oczy żywe, serdeczne, jak za dawnych lat, ale jakaś bladość powleka czoło i robi wrażenie, że jakoby to człowiek był nie z tego świata. To samo Stasiunia pisała. Pół godziny trwało widzenie. Ach, jak bolesne, że nie mamy pieniędzy, aby go ubrać i przywieźć mogły, pisały siostry…”
„21 listopada, poniedziałek.
Radość! Józiótek, drogi brat, w Wilnie! Z siostrami 20 listopada z Petersburga przyjechał… Dziś rano Połujański pojechał na naszych koniach… 10 rubli srebrem posłałam przez niego…”
„1905, 22 listopada.
Pierwszy wieczór powrotu Józeczka do domu. Nie pamiętam żeby mi tak radośnie serce biło jak kiedy zatrzymał się powóz i z pojazdu wyskoczył mężczyzna już siwiejący. Był to mój drogi Józio, mój brat ukochany. Po 18 latach mogłam go uścisnąć, ucałować. Na ganku rzuciłam się mu na szyję, on prawie mię uniósł w objęciach!… Ten pojmie moją radość, kto kochać umie…
Wieczorem przy kolacji Józeczek ucieszył się, że te mury Szlisselburgu, w którym tyle więźniów było, zakryli i mieli więzienie obrócić na jakiś zakład. Rząd czuł się ku schyłkowi, cesarz niepewny, a potem powoli odzyskał pewność siebie i znów dziś Szlisselburg przepełniony politycznymi więźniami. Wszędzie rewizje, areszty, ale koniec końcem na darmo więźniów politycznych nie poszła praca i poświęcenie…”


*         *         *


I znów wróćmy do dziennika egzaltowanej panny Hanci, do tego autentycznego świadectwa czasu, w którym, jak to zwykle w życiu, sprawy wielkie i małe splatają się w węzeł nie do rozwikłania.
„1907, 31 maja, wtorek.
Dawno, o, bardzo dawno pisałam, rok i 7 miesięcy minęło od tej chwili radosnej, gdy na progu rodzinnym brata powitałam! Zmienił się, tak wcześnie posiwiał… Och, co to była za radość moja, nareszcie go uściskałam i przekonałam się, że żyje mój Józio ukochany, którego nad życie kocham i nikogo tak nigdy nie będę kochała. Jakiż on dobry, serdeczny braciszek! Rok i trzy miesiące z nami tu w rodzinnym domu przemieszkał… Cały ten rok on był z nami. Wszyscy go odwiedzali i sam on jeździł do Wilna i Oszmiany, korespondencję obszerną prowadził. Opuścił dom rodzinny 14 stycznia 1907 r. Pojechał do Petersburga, gdzie pociągnęła go wiedza i nauka. Co za śliczne dzieła filozoficzne ponapisywał podczas swej bytności w Szlisselburgu. Chciał je wydać i złożyć egzamin państwowy.
Otóż od stycznia w Petersburgu tam zakwaterował u pani Debele, która do niego do Pietropawłowskiej Kreposti przyjeżdżała i robiła rozmaite sprawunki… Listy jego do nas krótkie, tyle pracował, złożył ślicznie egzaminy na kandydata nauk przyrodniczych. 20 maja pisał do nas, że wyjeżdża na Kaukaz z Debelą. Może przyjedzie pod koniec lipca na parę miesięcy, bo wykłada lekcje studentom w wolnym uniwersytecie i brał po 50 r.s. miesięcznie. Fundusz literacki po 100 r.s. miesięcznie przysyłał. Już w druku jego prace filozoficzne. Debele to Żydówka. Mąż jej w zeszłym roku zmarł na Kaukazie, a syn Lolo został 10-letni. Dina Debele cały ten rok zarzucała miłosnymi listami do Józia, wabiła go do Petersburga. Teraz na Kaukaz powiozła. Józeczek wspominał, że może się z nią ożeni, ale ma dosyć ostry charakter w pożyciu. Pewno już żonaty wróci z Kaukazu… Ma już 50 lat…”
„6 października 1907 r.
Józieczek będąc w Szlisselburgu nauczył się introligatorstwa i stolarstwa, zręczny do wszystkiego. Bardzo pracowity i każdą rzecz systematycznie wykonywa, z oddaniem się. Czy on przy pracy umysłowej, czy fizycznej wszystko wykona doskonale. Jak rok tu mieszkał z nami - zaczął leczyć. Z początku, jak sobie pomógł jednemu drugiemu, tak ludzie jak woda zaczęli płynąć do niego. Józeczek wtedy zaczął leczyć darmo, tak starannie opatrywał, leczył wszystkich mężczyzn, kobiet, dzieci. Z rozmaitych wsi się zjeżdżali, nawet z Wilna, Oszmiany, tak się sława jego rozeszła. Co prawda pieniędzy nie żałował, w aptekach nabierał rozmaitych lekarstw, sam urządzał. Porządnie Józeczek na te lekarstwa wydał pieniędzy, ale za to ileż to wyleczył, ile rodzin uszczęśliwił… Tak się zbierało dziennie po osób 30 i więcej…”
Zostawmy na chwilę dziennik siostry Hanci i przytoczmy fragment wspomnień Aleksandra Waszkowicza (ur. 1903) ze wsi Kurhany. „Mój dziadek Adam prowadził mnie do Łukaszewicza jako do doktora. Do jego szli ludzie ze wszystkich stron. Jego siostry tylko zdążały butelki płukać, a on sam robił lekarstwa z traw i ziółek. Płaty za lekarstwo nie brał. Taki był dobry człowiek do ludzi biednych. Gdy we wsi zachorował St. Dąbrowski, Łukaszewicz opatrzył ranę na nodze. Noga zagoiła się i 20 lat nie dawała o sobie znać. Później znów odkryła się. Nikt jej wyleczyć nie mógł. A Łukaszewicz już nie żył…”
I znów głos ma panna Hancia… „Dobry nasz Józio. Tylko jedną ma słabość, zanadto jest dobry dla kobiet, a z tego wyzyskały takie jak Debele. Już w takim wieku wdowa, bez pieniędzy, z 10-letnim synem. Ciągle robiła mu starania, żeby pozwolono mieszkać w Petersburgu. A listami, a miłosnymi obrzucała go…
Prędko rok ten minął jego pobytu w domu. Co to za złote ręce, jak on wchodził w życie, jakich sobie najrozmaitszych narzędzi sprowadził, majstrował, założył inspekty. W marcu trzeba było łomem wybijać ziemię, sam pracował. Taki ładny ogródek urządził, altanę wybudował, oranżerię wykopał sam. W pocie czoła pracował, żeby nam było przyjemniej, tak się ucieszył swobodą odzyskaną… Łopatin zimową porą na dzień jeden przyjechał, z Józeczkiem w twierdzy siedział on. Łopatin ruski, miły wesoły staruszek. Opowiadał nam rozmaite przygody. Był i Noworusskij. Teraz on pisze w Byłoje o życiu ich w Szlisselburgu. Tego lata biedny Noworusskij miał wypadek. Jechał w Petersburgu na wiełosipiedzie, a dorożkarz skręcił, wywrócił i złamał mu rękę, obojczyk. Biedny, długo chorował…”
„14 stycznia 1908 r.
Wczoraj otrzymaliśmy list od brata. Biedny Józieczek zmartwiony, umarł Popow, kolega po Szlisselburgu…”
A teraz zajrzyjmy do kilku nigdzie dotąd nie publikowanych listów Józefa Łukaszewicza do swych sióstr. I w nich się odzwierciedla zarówno życie osobiste, serdeczny stosunek do rodzeństwa, jak i cała ówczesna niespokojna epoka.
„24 września 1908 r. Petersburg.
Kochane siostrzyczki!
Tylko co wróciliśmy do Petersburga. Podróż nasza porządnie nas zmęczyła. Koło 200 wiorst zrobiliśmy pieszo, a resztę jechaliśmy to konno, to na furach, po kolei, to na parostatku. Wyszliśmy pieszo z katomkami na plecach. Pogoda sprzyjała. Droga wije się po brzegu ślicznej huczącej rzeki w wąwozie. Ściany gór piętrzą się z jednej i z drugiej strony rzeki i droga miejscami wybita na prostopadłych ścianach gór. Bujna roślinność powoli ustępuje miejsca gołym skałom. Pierwszego dnia przeszliśmy z górą 30 wiorst. Nocowaliśmy w skarbowym domu… Dolina Rionu nadzwyczaj malownicza. Roślinność nosi południowy charakter. Pokrzepialiśmy się dzikimi jabłkami i gruszkami, kisłym barbarysem. Orzechy włoskie już dojrzewały. Z Kutaisu wyruszyliśmy koleją do Batumu. Przyjechaliśmy wieczorem. Aleje z niewysokich palm. Morze falujące się. Pogoda jasna. Parostatkiem wyruszyliśmy do Suchuma. Delfiny skaczą w wodzie, usiłują prześcignąć parostatek. W Suchumie kąpałem się w morzu. Upał wielki. Opatrzyliśmy botaniczny ogród i sad. Karmią tu bardzo skąpo - wszystko ze szczerym postem - nawet bez ryby i śledzi.
Potem jechaliśmy do Noworosyjska, a stamtąd do Esentuków i do Petersburga. W Petersburgu biorę się za pracę. Zamierzam wydać drugą część Nieorganiczeskoj żizni, lecz jeszcze nie wiem, czy zdążę zapracować na wydawnictwo.
Wasz brat Józef…”
A oto wyjątki z dalszych listów, dające świadectwo charakterowi i sposobowi życia Józefa Łukaszewicza.
„Kochane siostrzyczki!
Serdecznie dziękuję wam za powinszowania i prezent, obawiam się, aby wysyłając pieniądze nie poderwałyście waszą gospodarkę, u was ich niewiele. Ostatni tydzień byłem bardzo zajęty. Miałem kilka odczytów. Zdarzyło się tak, że pierwsze moje publiczne wystąpienie odbyło sięw Górnym Instytucie przed zgromadzeniem specjalistów, na to wystąpienie przyjechała wnuczka Mikołaja I. Tematem mojej mowy była Mechanika skorupy ziemskiej. Potem miałem odczyty w uniwersytecie o ruchach skorupy ziemskiej. Pozawczoraj też w uniwersytecie miałem odczyt z dziedziny filozofii i psychologii. Sala była przepełniona, po prelekcji ciągnęły się dosyć długie debaty. Aby mieć środki do życia będę pisał artykuły do pism periodycznych. Oprócz tego pracuję w uniwersytecie - w geologicznym gabinecie.
Wszystko całkiem pochłania mój czas. Wkrótce wyjdzie z druku pierwsza część mojej pracy O nieorganicznym życiu Ziemi
„Kochane siostrzyczki!
Już późna godzina, około pierwszej, siedzę za stołem i piszę po odczycie, który tylko co miałem, w jednej z największych sal w Moskwie - w Politechnicznym Muzeum. Odczyt szedł dobrze, zapraszają na dalsze odczyty. Będę miał prędko odczyt w Mineralogicznym Towarzystwie, w Górnym Instytucie. Zatem w styczniu prawdopodobnie w Mohylowie, a zatem znowu w Petersburgu. W lutym wybiorę się na odczyty w stronę Wilna i Mińska.
Uściska was serdecznie wasz brat Józef”.
Łukaszewicz jest w tym czasie niezwykle czynny naukowo. W latach 1911 - 1919 pracował w petersburskim Komitecie Geologicznym jako jego dyrektor. W 1915 roku wysunął hipotezę o tym, że istnieje więź konieczna między powstawaniem lodowców a procesami kształtowania się gór. W 3-tomowej pracy O nieorganicznym życiu Ziemi w języku rosyjskim, wydanej 1908-1911 w Petersburgu wysunął ideę zonalnego metamorfizmu skał górskich. Otrzymał za to dzieło złoty medal Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego oraz specjalną premię od Petersburskiej Akademii Nauk. Wniósł też istotny wkład w wyjaśnienie problemu mechanizmu cyrkulacji materii w skorupie ziemskiej. Uchodził wówczas za jednego z najpoważniejszych uczonych rosyjskich.
Występował z odczytami w Moskwie, Charkowie, Józówce, Jekatierinosławiu, w całym kraju. Do sióstr w lutym 1912 roku napisał jednak: „Odczyty moje rozstroiły się. W Saratowie policja zwleka z pozwoleniem. Również i z Nikołajewem i z Chersonem nie przyszło do skutku. Czuję się zmęczonym i wybieram się do Was…” Lecz nie do Miednik prowadzi go życie. Odbywa wiosną 1912 r. daleką podróż naukową na Bliski Wschód.
„Kochane siostrzyczki!
Byłem w Turcji, Grecji, obecnie znajduję się w Palestynie, będę w Afryce. Palestyna, to taka starożytność i teraz chodzą w turbanach i długich ubraniach. Bób świętojański rośnie ogromnymi drzewami. Fig wiele, pomarańcz mnóstwo. Olbrzymie kaktusy rosną drzewami. Grunt w ogóle piaszczysty, po prostu mówiąc pustynie piaskowe i chodzić po głębokich piaskach jest męcząco. Karawany wielbłądów spotykane na każdym kroku, dużo osiołków, a koni nie ma. Arabowie ciągle wyprawiają turystom bakszysz (tj. herbatę). Tyle mam wrażeń, że od nich aż się głowa kręci i trochę czuję się zmęczonym. W Jaffie zaopatrzyłem się w pomarańcze, śliczne, ogromne, po 2 kop. sztuka. Jaffa jest to królestwo pomarańcz. Dziś dużo chodziłem i porządnie zmęczyłem się. Uwiązał się chłopak do mnie i nosi wszystko bakszysz. Dałem mu kopiejkę, rozpatrywał uważnie, a potem cisnął z gniewem o kamień! Mało! Mówię, niech idzie sobie z Panem Bogiem. Nie słucha i idzie śladem za mną. Dałem mu turecką monetę metallis, potrzebuje więcej, nie chce brać. Wówczas schowałem pieniądze i nic nie dałem.
Wkrótce opuszczę Syrię i Palestynę i udam się do Afryki. Czym dalej będę odjeżdżał, tym trudniej będzie z korespondencją.
29 marca 1912 r.
Całuję was, brat Józef”.
Później odbywa też Łukaszewicz jako geolog podróże do Chin, Japonii, do polskich Tatr i Karpat; gromadzi przebogate kolekcje minerałów. Tak mijają lata. W 1918 roku powstaje niezależna Rzeczpospolita Polska. Łukaszewicz wraca do stron ojczystych. Jego siostra Hańcia zanotuje w dzienniku:
„4 października 1919 r.
Nasz ukochany Józieczek jest z nami, przebrał się przez front z wielkim trudem. Zawitał z żoną w dniu 24 września 1919 r., we środę niespodzianie. Z Kieny Żydek przywiózł na jednym koniu. Żona jego średnich lat i wzrostu średniego szatynka. Ożenił się Józieczek z Anną Węcławowiczówną 21 sierpnia 1919 r. Zaraz po ślubie w podróż do Bykówki. Przez front przejeżdżali, nic nie odebrali. Ukochany braciszek zmizerniał, ale dobrze wygląda, wiele przecierpiał, cały czas wojny był w Petersburgu, choć pensję dużą pobierał, ale ostatnie czasy głód cierpiał, wiele przeniósł, posmutniał i posiwiał. I znów chorych do Józeczka przychodzi dużo, jaj przynoszą za lekarstwa. Pomagamy mu ile możemy…”
„1920, 7 stycznia.
Chorych przyjmował wieczorem, a dniem rysował mapy kory ziemi dla szkół. Józeczek miał nominację na profesora do Warszawy, ale wolał zostać w Wilnie…”
Obejmuje stanowisko radcy ministerialnego i wizytatora szkół średnich w sekcji Oświecenia Publicznego w Komisariacie Generalnym Ziem Wschodnich. Od 1 stycznia 1920 roku zostaje Łukaszewicz powołany na zastępcę profesora geologii na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, a 1 lipca 1920 roku mianowany profesorem nadzwyczajnym geologii fizycznej, na którym to stanowisku przetrwał aż do śmierci 20 października 1928 roku.
W Wilnie pracuje w warunkach bardzo ciężkich. Warsztatu pracy nie było. Od rana do nocy robi własnoręcznie modele krystalograficzne (bardziej skomplikowanych nie można było dostać za granicą), tablice, mapy i inne pomoce naukowe. Jest profesorem na katedrze geologii, jak również mineralogii i krystalografii. Wykłady prowadzi do połowy 1926 roku.
Przy całym tragizmie jego życia, nie było w nim ani kropli żółci, zniecierpliwienia, rozgoryczenia. Zawsze niezmiennie równy, łagodny charakter (niezbity dowód wielkiej mocy wewnętrznej), miły i uprzejmy sposób obcowania z ludźmi, pełen życzliwości i prawości, jednały mu powszechny szacunek i sympatię. Przy tak wielkim bogactwie wiedzy był Łukaszewicz człowiekiem wyjątkowo skromnym, pozbawionym najmniejszego śladu pychy czy zarozumialstwa. Po zgonie spoczął na wieczne czasy w Wilnie, na cmentarzu Rossa. Często na jego granitowym nagrobku zjawiają się świeże kwiaty, składane przez wilnian pieczołowicie pielęgnujących pamięć o swym znakomitym ziomku, zasłużonym dla nauki Polski, Litwy i Rosji.

Ludwik Aleksander Młokosiewicz





Ten zasłużony dla nauki rosyjskiej i światowej badacz przyrody, urodził się 25 sierpnia 1831 roku w Warszawie. Był synem generała w służbie rosyjskiej Franciszka i Anny z Janikowskich. Ta rodzina, choć czysto polska, nie okazywała raczej manifestacyjnie uczuć i tradycji patriotycznych, panował w niej pozornie duch lojalizmu wobec władzy rosyjskiej. Lecz przywiązywano w niej dużą wagę do życia kulturalnego, do literatury i sztuki. Generałowa prowadziła salon, w którym często spotykała się śmietanka intelektualna Warszawy, odbywały się poważne i wyrafinowane rozmowy o najprzeróżniejszych zagadnieniach politycznych, kulturalnych, naukowych i artystycznych. Kręcący się między dorosłymi pojętny chłopczyk chłonął urywki zasłyszanych rozmów, razem z dyskutantami głowił się po cichu nad pytaniami, do których rozważania musiałby właściwie jeszcze długo dorastać. Tak czy owak już we wczesnych latach orientował się Ludwik niezgorzej w wielu sprawach.
Na kierunek, w którym pobiegły zainteresowania zdolnego chłopaka, wpłynął fakt, że rodzice jego byli ludźmi zamożnymi. Posiadali duży majątek w Omęcinie w pobliżu Szydłowca, gdzie szumiały obszerne lasy, rozpościerały się piękne łąki i pola, a przy domu położone były oranżerie i cieplarnie. Wszystkie wolne dni i godziny spędzał młodzian na obcowaniu z przyrodą. Żywił swego rodzaju mistyczny podziw dla tej „świętej księgi”, jaką jest świat ożywiony. Miał Ludwik więc swój własny ogródek, gdzie sam uprawiał rośliny. Miał też własny maleńki zwierzyniec, w którym przebywało kilka oswojonych leśnych zwierząt, ptaszarnię, a nawet nieduży staw z rybami.
Ojciec chętnie zabierał chłopca na zwykłe w tym środowisku polowania, co było zajęciem aż nadto dla dziecka interesującym, tyle, że wcale nie radosnym. Ludwik miał - jak to często bywa z dziećmi od urodzenia wrażliwymi - zbyt życzliwe i miękkie serce: widok ustrzelonego zająca czy cietrzewia nieraz wyciskał mu z oczu łzy... Matka w jeszcze większym stopniu niż ojciec wychodziła naprzeciw upodobaniom i zainteresowaniom syna. Dzięki jej staraniom zgromadzono w domu dość pokaźną biblioteczkę literatury przyrodniczo-naukowej, kolekcję zasuszonych owadów, herbarium i inne zbiory mające budzić i zaspokajać pęd poznawczy dorastającego chłopca.
Gdy Ludwik ukończył 11 lat, ojciec, który mimo wszystko pozostawał przede wszystkim żołnierzem, oddał go do Aleksandryjskiego Korpusu Kadetów w Brześciu nad Bugiem. Był to dla dziecka prawdziwy cios. Twardy porządek, duch kastowości, sztywny esprit de corps, militarystyczna buta, żołnierska zupa suto niekiedy „zaprawiana” muchami, dryl fizyczny i duchowy - to nie odpowiadało jego subtelnemu usposobieniu. Z wielkim trudem znosił mały kadet swój pożałowania godny los, który się jednak niebawem odmienił. W roku 1846, kilkanaście miesięcy po zgonie ojca, Ludwik uprosił matkę, aby go jednak z Korpusu Kadetów zabrała i w ten sposób powrócił znów do domu. Tutaj kształcono go prywatnie. Szczególnie dobrze opanował kilka języków obcych, m. in. francuski i niemiecki.
Z chwilą osiągnięcia pełnoletności Ludwik Młokosiewicz dobrowolnie zgłosił się do wojska, prosząc, aby zezwolono mu odbyć służbę tam, dokąd często zsyłano polskich powstańców - na Kaukazie, ciągle jeszcze nie spacyfikowanym, nadal bronionym przez hardych górali przed wojskami carskimi. Lecz wcale nie sadystyczna chęć zostania katem cudzej wolności i posiadaczem cudzych ziem powodowała młodzianem. Zupełnie inne względy i perspektywy przyciągały jego serce. Chodzi o to, że w latach poprzednich wiele się nasłuchał od powracających z Kaukazu rodaków o niezwykłym pięknie i bogactwie tamtejszej przyrody. Postanowił więc na własne oczy te cuda obaczyć...
Wkrótce też się znalazł w garnizonie położonym u stóp Wielkiego Kaukazu, w najbardziej malowniczej części lewobrzeżnej Kachetii. W garnizonie spotkał wielu rodaków. Wśród szeregowych najwięcej było zesłańców z Polski i Litwy, uczestników powstań z 1830/31 i 1846 roku. Z tymi ludźmi, wychowany w duchu lojalizmu wobec Rosji, nie znalazł początkowo wzajemnego zrozumienia. Ale trzeba też pamiętać, że w Kaukaskim Oddziale Imperatorskiego Towarzystwa Geograficznego (organizacji jednocześnie naukowej i wojskowej) w Tyflisie (Tbilisi) było wielu Polaków, którzy trafili tu dobrowolnie lub w ramach służby. Zajmowali oni liczne stanowiska kierownicze. przypomnijmy chociażby, że w ciągu ponad pół wieku godność prezesów Towarzystwa Geograficznego piastowali kolejno Józef Chodźko i Hieronim Stebnicki. I to właśnie z nimi połączyła Młokosiewicza bliska wieloletnia przyjaźń.
Kaukaz, a szczególnie jego dziewicza przyroda, zafascynowała młodego oficera od pierwszych miesięcy jego tu pobytu. Natychmiast też rozpoczął prace naukowo-badawcze. Za zgodą władz założył pierwszy na Kaukazie rezerwat przyrody i w ciągu kilku lat tak go urządził, że specjaliści z Petersburga i z zagranicy zachwycali się na widok tego 10-hektarowego cudu przyrody i... dzieła porucznika Młokosiewicza. Ze zrozumieniem, współczuciem i sympatią traktował młody naukowiec w mundurze miejscową ludność, opanował wkrótce jej język, uczył kuracji przeciwmalarycznej itp.
Całe serce, wszystkie myśli i wysiłki poświęcił czynieniu dobra, codziennej rzetelnej służbie innym ludziom, osiągając w krótkim okresie piękne i zauważalne wyniki. Jakże jednak był zaskoczony, gdy raz po raz zaczął zauważać w oczach niektórych współpracowników jadowitą zawiść, z trudem maskowaną wrogość. Mija trochę czasu, a intrygi i plotki tak się zagęszczają wokół młodego ideowca, że powstaje konieczność jakiejś „ucieczki” z tego miejsca, od tych ludzi i ich oczu...


*         *         *


Jest to bardzo często powstająca sytuacja tam, gdzie człowiek utalentowany usiłuje coś zdziałać, i daje się ją zaobserwować w tym czy innym okresie życia każdej wybitniejszej osobowości. Warto więc uczynić dłuższą wycieczkę w dziedzinę psychologii społecznej, by się temu fenomenowi przyjrzeć bliżej. Otóż we współczesnej psychiatrii funkcjonuje zarówno pojęcie „zespołu Kaina”, utożsamiane z kompleksem cech patologicznych kryminogennych, jednoznacznie negatywnych, jak i przeciwstawne mu pojęcie „zespołu Abla”, które wprowadził do nauki Henri Ellenberger. To drugie pojęcie jest używane do opisu człowieka, który odnosząc pewne sukcesy życiowe i zawodowe, zajmując określoną pozycję społeczną czy naukową dzięki swej pracy, uzdolnieniom, inteligencji, twórczemu zaangażowaniu - przyciąga do siebie negatywną uwagę innych i nieoczekiwanie dla siebie staje się obiektem czarnej zawiści, nienawiści, agresji, plotek, intryg, a tym samym zostaje ofiarą tych swoich dotychczasowych osiągnięć i sukcesów. Taki twórczy człowiek staje się prawie zawsze obiektem zapamiętałych na siebie nacisków nie tylko ze strony kolegów, sfrustrowanych cudzą przewagą, ale i systemu społecznego, szczególnie jeśli jest to system totalitarny. Naciski te są częstokroć tak silne, że w ogóle uniemożliwiają rozwój i samorealizację wybitnej jednostki. „Zespół Abla” - jak pisze profesor Jacek Skoczkowski - „to cierpienie z powodu niemożliwości twórczego uczestnictwa w życiu społecznym, a jednocześnie świadome dokonanie wyboru swojego postępowania, aby daninę z życia złożyć w najlepszym twórczym wydaniu”. Jest to więc godna i normalna postawa człowieka reagującego na niegodną i nienormalną sytuację społeczno - psychologiczną i polityczno - moralną.
Drogi jej realizacji mogą być różne: od zaangażowania się w ruch protestacyjny do dyskretnego usunięcia się w cień, by móc niejako na odludziu oddawać się ulubionej pracy i działalności twórczej, naukowej bądź artystycznej.


*         *         *


Dlaczego jednak ludzie wybitni tak często są nie tylko nie doceniani, lecz wręcz zaszczuwani przez swe bliskie otoczenie? jest to pytanie o wielkiej doniosłości w przekroju ogólnoludzkim i odpowiedź na nie musi sięgnąć do pewnych praw funkcjonowania psychiki człowieka.
Otóż jest tak, że wielkość ludzka - przecież szalenie niezwyczajna w morzu bezbrzeżnej przeciętności - jest zadziwiająco zwyczajna w swej prostocie. Przedłużające się obcowanie z wielkością prowadzi do jej jakby uzwyczajnienia. Każdy człowiek - nawet najwybitniejszy - jest przecież tylko człowiekiem. Ma jakieś swe powszednie, zwykłe, nieraz mało sympatyczne czy pospolite cechy, które - zważywszy ludzką odruchową zawiść i nieprzyjaźń w stosunku do wszystkiego co ich przewyższa - wysuwa się w oczach gminu na pierwszy plan i pozbawia w mniemaniu otoczenia „autorytetu” znakomitą jednostkę. Ale sprawa ma też inny, bardziej ogólny i głęboki aspekt. „Cud powtarzający się staje się czymś zwykłym” - twierdził św. Augustyn - „Miracula assiduitate viluerunt”. I dalej: „To co jest dostępne, nie jest cenione” - „Vile est, quod licet”. Któż z ludzi dziwi się dokonującemu się ciągle w przyrodzie faktowi fotosyntezy, które w istocie swej jest cudem, ale ponieważ jest to cud funkcjonujący ciągle, nie wywołuje żadnych emocji. A poczęcie nowego życia na skutek zapłodnienia - czyż nie jest ono w istocie nie mniej cudowne, niż religijny „fakt” niepokalanego poczęcia? Ale przecież nikt (prócz ludzi zarażonych bakcylem filozofowania) się temu nie dziwi. Co więcej, im umysł bardziej pospolity, tym bardziej „naturalne” są dla niego cudowności tego świata. A przecież już samo istnienie wewnętrznie uporządkowanego konkretu, chociażby to był kamyk morski, kwiatek rumianku czy łaszczący się do dziecka czarny kot, jest dla człowieka myślącego czymś cudownym. Jest to bowiem zawsze punkt styczności tego co jest zmysłowo postrzegalne z tym, co jest umysłowo nie do pomyślenia, z Wielką Tajemnicą. W tym też sensie trzeba widocznie rozumieć zdanie A. Einsteina o tym, że „wszelka fizyka jest metafizyką”. Najbardziej zadziwiające w świecie jest to, że on istnieje - i to właśnie jako coś harmonijnego i „rozumnego”.
Aby jednak zauważyć rozum we Wszechświecie, trzeba samemu go mieć. Aby docenić wartość wielkiego człowieka, trzeba samemu mieć coś z tej wielkości. Niestety, metafizyków wśród ludzi jest o wiele mniej niż „fizyków”, to jest tych, którzy niczemu się nie dziwią. Dlatego nikt nie jest prorokiem w swojej ojczyźnie i dlatego też nie ma bohatera dla lokajów. Ale nie dlatego, że on nie jest bohaterem, lecz dlatego, że oni są lokajami.
Czołgający się płaz nie może przeżywać szczytnego uniesienia towarzyszącego podniebnemu lotowi orła, a pająk nie jest w stanie przeżyć piękna procesu poznania matematycznego, które instynktownie stosuje (precyzyjniej od każdego architekta) w toku snucia swej pajęczyny. Człowiek duchowo ubogi, lub zubożały na skutek własnej gnuśności, nie może domyślać się w swych bliźnich tego wewnętrznego bogactwa, którego sam nigdy nie zdobył lub dawno utracił. Taki człowiek, a jest to człowiek masy, nie doświadcza olśnienia wielkością, nie budzi ona w nim nie tylko uwielbienia, ale nawet uszanowania. Kto nie doznaje wielkości w sobie, nic o niej nie wie, ten nie jest zdolny zauważyć jej w innych. Niuans kolejny problemu polega na tym, że potencjalna wielkość każdego człowieka wyradza się u faktycznie małego osobnika w wybujałą ambicję, która po swej porażce nie daje za wygraną: poszukuje gorączkowo dla siebie jakiejś wielkości, lecz znajduje ją tylko w namiastce naśladownictwa postawy zewnętrznej, gestów, głosu, „stylu”. Miejsce rzeczywistej wielkości duchowej zajmuje w takim człowieku marny blichtr zewnętrznej okazałości, a próżne pochlebstwa starczą za prawdziwe, rozumne uznanie. Ta, często nieuświadamiana, naiwna, pozbawiona samokrytycyzmu kompensacja braku rzetelnej wartości przeradza się niekiedy w równie nieprzytomne szkodzenie naprawdę wybitnemu człowiekowi - także ze strony najbliższego otoczenia. Niekiedy żony znakomitych mężów żywiołowo szkodzą swym małżonkom w ich twórczej aktywności. Przykładów tej irracjonalnej zawiści (motywowanej zupełnie racjonalnymi pobudkami) życie dostarcza więcej niż trzeba, że wspomnieć tylko o tym, jakich przykrości doznawali od swych żon, a nawet dzieci, tak wielcy intelektualiści, jak Sokrates, Platon, Adam Mickiewicz, Lew Tołstoj czy Iwan Franco.
Ludzie mierni, tzw. „prości ludzie”, są często po uszy zakochani w sobie, strasznie wrażliwi na tle własnej wartości oraz zawistni i okrutni w stosunku do kogoś, kto coś znaczy. I odwrotnie, im człowiek jest lepszy, im pełniej i wszechstonniej rozwinął swą osobowość, tym silniejsza ożywia go życzliwość do wszystkich i do wszystkiego. Kocha swe otoczenie, chce być mu pożytecznym, promieniuje na niego swą duchowością, chce je uszczęśliwić i uwznioślić. Bonum est diffusivum.
Gdy człowiek przez swą małość, ubóstwo wewnętrzne i nędzę moralną degraduje swą osobowość, zacieśnia własne horyzonty myślowe do egoistycznych interesów materialnych, wówczas zatraca istotę swego człowieczeństwa. Szczególnie wyraźnie uwypukla się to na przykładzie zmysłowców, ludzi, którzy robią kult wokół jakiejś jednej czynności życiowej: jedzenia, picia, gromadzenia bogactw, spraw płciowych itp. Tacy ludzie są zawsze „zepsuci”, drażni ich czystość, moralna prawość i bezinteresowna uczynność; żywiołowo nienawidzą i instynktownie dążą do poniżenia, zdeptania, upodlenia, za wszelką cenę zniszczenia wszystkiego, co jest czyste, dobre, szlachetne. Wszystko przykrajają do własnych miar i wymiarów, wszystko interpretują jako przejaw „zamaskowanych” złych stron natury ludzkiej.
O ile dla człowieka prawego czyjaś wielkość staje się wezwaniem do wzrostu, do wznoszenia się na szczyty człowieczeństwa, dla nikczemnika jest ona - jako kontrastująca z jego własną istotą - rażąca i nieznośna. Szuka więc namiętnie okazji, by ją szczuć, wyśmiewać, prześladować. W ten sposób małość mści się na wielkości za uczucie poniżenia, którego doznaje w zetknięciu się z nią, za uświadomienie sobie własnej nędzy i nikczemności.
Jest to bodaj powszechne prawo psychologiczne, że człowiek zły odruchowo nienawidzi dobrego, głupi rozumnego, podły szlachetnego, zawistnik wspaniałomyślnego, nędzny bogatego, niesprawiedliwy sprawiedliwego, niegodziwy uczciwego. Jest to nienawiść irracjonalna, instynktowna, nie wymagająca motywacji, mimo iż pozorów motywacji szukająca. Kończy się ona, a raczej realizuje, w prześladowaniu dobra przez zło, prawdy przez fałsz. A jeśli zważyć, że nienawiść do ludzi wzmaga się w miarę, jak ich krzywdzimy, to nic dziwnego nie zauważymy w fakcie straszliwego zaszczuwania aż do śmierci wielu wielkich ludzi. Wydaje się, że niektóre narody wytworzyły nawet taki typ państwa, którego podstawowa funkcja polega na niszczeniu wszystkiego, co jest wybitne, barwne, nieszablonowe, zindywidualizowane.
Działa w tej sferze i inna prawidłowość psychologiczna: każdy widzi świat i ludzi poprzez pryzmat własnej duszy, przez to, kim jest sam, jakie ma doświadczenia życiowe. Oceniając innych człowiek zawsze zdradza, kim jest sam. Szukający swego interesu cwaniak naigrawa się sobie z rzekomej głupoty tego, kto jest uczynny i ofiarny. Brutalny cham uważa za słabość wszelkie przejawy delikatności i kultury. Rogacz lub babiarz (najczęściej w jednej osobie) zapamiętale rozpowiada o zdradach małżeńskich innych, by stworzyć „tło” zwyczajności dla własnej sytuacji. Nałogowy kłamca i pozer nieufnie słucha i podejrzliwie obserwuje innych. Złodziej jest pewny, że wszyscy są nieuczciwi. Zachłanny sknera dziwi się cudzej rozrzutności lub... zachłanności. Pijak albo podziwia wyczyny sobie podobnych, albo je... potępia, szczególnie w chwili, gdy ma kaca.
Człowiek prawy natomiast nie podejrzewa nawet często z jak bezdennym bagnem ma do czynienia stykając się z ludźmi. Obcy wszelkiej nikczemności nie wie o jej obecności u innych i pada ofiarą własnej naiwności, zanim gorzkie doświadczenie życiowe nie nauczy ostrożności. Ale i wówczas będzie się raz po raz „staczał” do poziomu swej wrodzonej czystości, aż w latach późnych zyska miano „starego durnia”. Lepiej jednak być takim „durniem” niż „mądrym” według wyobrażeń nieświadomego motłochu. Człowiek szlachetny jest wewnętrznie przeświadczony o tym, że w każdej istocie ludzkiej tkwi coś Niezniszczalnego, jakieś podobieństwo do Świętości, każda więc z nich szanuje impulsywnie i w sposób naturalny inną, nie jako funkcję funkcji społecznej, lecz jako wartość samoistną. Oczywiście, w oczach świętego świat nie koniecznie musi się składać z samych świętych, gdyż „świętość” łączy się nie z głupotą, lecz raczej z bystrą trzeźwością; ale tak już jest, że człek dobry widzi ludzi ze strony najlepszej przede wszystkim, jakby przekazując część własnej wartości temu, kogo ocenia. Intuicyjnie też wie, że jedynie rozumny stosunek do świata i ludzi stanowi życzliwość.
Zaprzeczeniem tej postawy jest zawistne prostactwo. W każdym bądź razie zawsze jest tak, że powierzchownie poznając ludzi przez pobieżne kontakty życiowe, podświadomie uzupełniamy liczne braki poznawcze doświadczeniem pewnej świadomości siebie. Dlatego ani wielkość nie czuje się komfortowo wśród małości, ani małość nie może spać spokojnie w obliczu wielkości...


*         *         *


A więc w pewnej chwili atmosfera wokół L. A. Młokosiewicza tak się zagęściła, że normalna praca stała się niepodobieństwem. Oddalenie się jest dobrym lekiem na takie sytuacje, jak już zauważyliśmy. I oto w roku 1862 Ludwik A. Młokosiewicz udaje się na wyprawę naukową, której trasa liczy kilka tysięcy kilometrów. Podróż prowadzi do Persji, do Beludżystanu, przez leśne ostępy i stepy bezkresne, przez góry skaliste i doliny przepaściste, przez pustynie „ożywiane” tylko mirażami i ruchem rozżarzonego przez słońce piasku. W obliczu tak ogromnych i potwornych potęg przyrody jakże śmieszne, nędzne, politowania godne okazują się ludzkie ambicje, pretensje, niesnaski...
W trakcie podróży Młokosiewicz dosłownie się rozczytuje w wielkiej świętej Księdze Natury, gromadzi przebogate zbiory flory i fauny, które zamierza następnie przekazać uniwersytetom Cesarstwa Rosyjskiego. Jakże znowu jest zaskoczony, gdy tuż po przekroczeniu przez jego karawanę, wiozącą nieprzebrane skarby naukowe do kraju, granicy irańsko - rosyjskiej zostaje... aresztowany.
Oskarża się go o uczestnictwo w polskim ruchu podziemnym. Był to rok 1863, rok wybuchu Powstania Styczniowego, rok manii prześladowczej i histerii antypolskiej w Państwie Rosyjskim. Nie udało się władzom niczego Młokosiewiczowi udowodnić, zostaje jednak mimo to wyrokiem sądu administracyjnego zesłany na sześć lat do guberni woroneskiej.
Po tych perypetiach wrócił ponownie do Łagodechów i od 1879 do 1897 roku pełnił tu obowiązki leśniczego, oddając się badaniu miejscowej flory i fauny. Wyselekcjonował też w Zachodniej Gruzji subtropikalne odmiany herbaty, cytryn i pomarańczy do dziś tu uprawiane.
Największym jednak osiągnięciem Ludwika Młokosiewicza było odkrycie i opisanie ponad 60 nowych, nieznanych dotąd nauce roślin i zwierząt. Zajrzyjmy do katalogów międzynarodowych, a znajdziemy w nich takie dźwięczne nazwy łacińskie jak Paeonia Młokosiewiczi, Tetrao Młokosiewiczi, Dasypoda Młokosiewiczi, Salamandra Caucasica Ml., Hepialus Młokosiewiczi Rom. i kilkadziesiąt innych. Na jego cześć Wł. Taczanowski nazwał także w 1876 roku nowo przez siebie opisany gatunek cietrzewia Lyrurus mlokosiewiczi.
Dość rzadki to fakt, żeby człowiek nie posiadający dyplomu w określonej dziedzinie wiedzy, osiągnął w niej tak znaczące sukcesy, że imię jego na zawsze wpisane zostało do annałów nauki światowej. A stało się tak dzięki jego nadprzeciętnym zdolnościom, ogromnej erudycji, niespożytej energii i pracowitości. Dodajmy też, że utrzymywał kontakty listowne z wielu wybitnymi uczonymi swego czasu, był członkiem - korespondentem Petersburskiej i kilku zagranicznych Akademii Nauk, członkiem Kaukaskiego Towarzystwa Rolniczego, Klubu Alpejskiego i Towarzystwa Przyrodników w Tbilisi, posiadał złote i srebrne medale różnych towarzystw naukowych. Opublikował w periodykach rosyjskich dużą ilość tekstów naukowych (około 50) i popularnonaukowych. Do najważniejszych w języku rosyjskim należą: poświęcone zagadnieniom ochrony przyrody Pricziny iscziezanija poleznych żiwotnych i miery borby s etim złom (1894) oraz fenologiczne Zamietki o cwietienii rastienij w okriestnostiach miestieczka Łagodechi Signachskogo ujezda (1897).
Po polsku Młokosiewicz umieścił kilka krótszych tekstów w czasopiśmie Wędrowiec oraz Przyroda i Przemysł.
Ludwik A. Młokosiewicz był pionierem ochrony przyrody na Kaukazie i w Rosji. Tadeusz i Wacław Słabczyńscy konstatują w Słowniku podróżników polskich co następuje:
„Młokosiewicz był zapalonym działaczem na polu ochrony przyrody. W pismach nadsyłanych do Akademii Nauk w Petersburgu zwracał np. uwagę na zjawiska powodujące niszczenie naturalnej przyrody na Kaukazie. Już po jego śmierci, ale w głównej mierze dzięki jego staraniom, utworzono w 1913 na Równinie Kachetyjskiej Rezerwat Łagodechski. Odegrał też dużą rolę w rozwoju rolnictwa i hodowli na Kaukazie. Wprowadził m. in. do uprawy roślinę włóknodajną rami i hurmę wschodnią. Należał do pionierów uprawy herbaty, oliwek, cytryn i bawełny oraz rozwoju jedwabnictwa i pszczelarstwa”.
Wymowny jest fakt, że Młokosiewicz zorganizował i prowadził również pierwszą w Gruzji szkołę rolniczą, w której wykładano po gruzińsku. Do dziś górale Kaukazu z wdzięcznością wymieniają imię naszego rodaka. Jeden z miejscowych mieszkańców wspominał: „Historię Gruzji kojarzył Młokosiewicz z historią Polski. Poświęcenie w służbie gruzińskiego narodu traktował jako poświęcenie dla swojego polskiego narodu”. Uważał, jak wielu jego ziomków, że jeśli służy sprawie sprawiedliwości i wolności, służy sprawie Polski; nawet będąc od niej o tysiące wiorst oddalonym.
Nie zapomniał zresztą nigdy Młokosiewicz o swej dalekiej ojczyźnie. Dzięki jego staraniom Muzeum Branickich i Warszawski Gabinet Zoologiczny otrzymały wiele okazów świata roślinnego i zwierzęcego. (Dziwić się trzeba, że ani wielotomowa Encyklopedia Powszechna PWN, ani Dzieje nauki polskiej Macieja Iłowieckiego nawet słówkiem nie wspominają tego znakomitego badacza przyrody).
L. Młokosiewicz był człowiekiem rzadkiego gatunku. Także jeśli chodzi o życie rodzinne. Mieli Młokosiewiczowie aż jedenaścioro dzieci. Będąc zagorzałym miłośnikiem pieszych wędrówek i idei „powrotu do natury”, zaszczepił głowa rodziny wszystkim domownikom pasję do alpinizmu i turystyki. Gdy tylko pozwalała na to pogoda i okoliczności służbowe, sprzed domu Młokosiewiczów wyruszała - ku zachwytowi miejscowych Lezginów - 13-osobowa karawana, która wkrótce znikała w pobliskich górach i lasach. Jak tylko kolejne dziecko osiągało wiek, który pozwalał utrzymywać ciało w pozycji pionowej, dołączało natychmiast do tych rodzinnych wycieczek. W odludnym miejscu rozbijano namioty i mieszkano przez kilka dni. Starsi synowie zajmowali się polowaniem, młodsi i córki pomagałi ojcu zbierać i preparować rośliny i owady.
Nie trzeba specjalnie podkreślać, jak dobry wpływ na dzieci miał ten styl życia. Nieprzypadkowo starsza córka Młokosiewicza Julia była pierwszą kobietą, która stanęła (1889) pod samym szczytem Wielkiego Araratu (tylko szalejąca burza nie pozwoliła jej na pokonanie kilkunastu ostatnich metrów). Poszła w ślady ojca i również została - jak i pięciu dalszych z rodzeństwa - badaczką flory i fauny Kaukazu. To na jej cześć nazwano opisany przez nią pierwiosnek kaukaski „Primula Juliae”.
Od 1879 do przejścia na emeryturę w 1897 r. był Młokosiewicz leśniczym w Łagodechach. Zmarł 4 sierpnia 1909 roku w górach Dagestanu podczas jednej z wędrówek naukowych.

Genadiusz Newelski




Profesor Aleksander Aleksiejew w książce poświęconej temu człowiekowi stwierdzał: „Historia badania i zagospodarowywania Dalekiego Wschodu na wieczne czasy pozostanie związana z imieniem znakomitego żeglarza, admirała Genadiusza Newelskiego i jego bohaterskich współtowarzyszy. Im dalej pod względem czasowym stoją od nas ich nieśmiertelne czyny, tym bliższe i droższe stają się nam postacie tych „Rosyjskich Kolumbów” wieku XIX”...
W podobny sposób pisał o admirale Antoni Czechow: „To był energiczny człowiek o gorącym temperamencie; wykształcony, ofiarny, serdeczny, do głębi duszy przeniknięty swą ideą i wierny jej fanatycznie, bez zarzutu pod względem moralnym. Ktoś, kto go znał, twierdził, że bardziej prawego człowieka nie spotkał w swoim życiu. Na wybrzeżu wschodnim i na Sachalinie zrobił błyskotliwą karierę w ciągu zaledwie pięciu lat”... Lecz zacznijmy od początku.
W archiwach moskiewskich zachowały się przywileje cara Aleksego Michajłowicza Romanowa z 1642 roku na dobra Drakino, leżące w guberni kostromskiej, nadane Jerzemu Janowiczowi (Gieorgiju Iwanowiczu) Newelskiemu za to, że ten szlachcic podczas wyprawy myśliwskiej zasłonił własnym ciałem monarchę przed wściekłym atakiem zranionego niedźwiedzia, a następnie dobił nożem ryczącą bestię... O sto lat później Aleksy Wasiljewicz Newelski, jako chorąży elitarnego Pułku Preobrażeńskiego, z którego Katarzyna II dobierała sobie kochanków, uzyskał od cesarzowej potwierdzenie przywileju na dobra Drakino i dalsze nowo nadane posiadłości.
Skąd jednak i kiedy na ziemiach głębokiej Rosji zjawili się dworzanie o tak swojsko dla ucha polskiego brzmiącym nazwisku? Oddajmy ponownie głos profesorowi Aleksandrowi Aleksiejewowi:
„Newelscy to starożytny ród szlachecki, który się usadowił w Ziemi Kostromskiej w XVI wieku. Na podstawie zachowanych dokumentów można ustalić, że pierwsi Newelscy zjawili się na służbie w Państwie Moskiewskim jako „wychodźcy z Polski”. Od samego zjawienia się w granicach Państwa Moskiewskiego przy Iwanie IV wszyscy przedstawiciele familii Newelskich zaczynając od Grigorija Newelskiego, byli zobowiązani do pełnienia służby wojskowej. Pierwszym z Newelskich, który służył na morzu, był Grigorij Dmitrijewicz Newelski - bosman za Piotra I. Większość Newelskich, jak i inna szlachta XVIII wieku, rozpoczynała zazwyczaj służbę od rangi szeregowca we wczesnym dzieciństwie, a podawała się do rezerwy w charakterze sierżantów, kaprali, chorążych i o wiele rzadziej - w rangach bardziej wysokich”. Oficerami marynarki rosyjskiej byli dziad Genadiusza Aleksy oraz ojciec Iwan. (Ciekawe, że wśród sąsiadów i krewnych, ziemian Guberni Kostromskiej, było bardzo wiele rodzin, których przodkowie przybyli do Rosji z Polski, otrzymali tu w ciągu XVI - XVII wieku nadania ziemskie i choć zupełnie się zruszczyli, to jednak jeszcze w XIX wieku chętnie podkreślali swe polskie pochodzenie. Do takich należeli Koźlaninowowie, Lermontowowie, Pisemscy, Achmatowowie i szereg innych).
Tak więc żeglowanie po morzach od paru wieków było tradycją rodzinną domu, i każde kolejne pokolenie niejako w sposób odruchowy przymierzało się do kariery morskiej. Aż wreszcie długotrwałe aspiracje rodu zostały uwieńczone osiągnięciem szczytu - Genadiusz Newelski został  admirałem Marynarki Wojennej Cesarstwa Rosyjskiego.
Urodził się on 23 listopada (7 grudnia) 1813 roku w rodzinie - rzecz oczywista - oficera rosyjskiej marynarki wojennej. Matka jego, Maria z domu Połozowa, wyróżniała się wśród miejscowego obywatelstwa niesłychanie popędliwym, despotycznym i bezwzględnym usposobieniem: trafiła nawet pod sąd za doprowadzenie szykanami do samobójstwa młodej chłopki poddanej. Nieraz doświadczał na sobie ciężkiego charakteru matki i mały Gienek.
Gdy chłopiec miał 10 lat, zmarł ojciec, a Genadiusz wiele czasu spędzał w towarzystwie wuja, także emerytowanego oficera morskiego, który zaszczepił mu tęsknotę i marzenia o dalekich podróżach na falach oceanu światowego. W wieku 15 lat został młodzian uczniem Morskiego Korpusu Kadetów w Petersburgu, którego dyrektorem był wówczas słynny J. Kruzensztern. W roku 1836, po ukończeniu zarówno Korpusu, jak i Kursów Oficerskich (przemianowanych później na Akademię Morską) G. Newelski rozpoczął w randze lejtnanta służbę pod banderą wielkiego księcia Konstantego. Później admirał wspominał: „Miałem szczęście służyć razem z Jego Cesarską Mością od roku 1836 do 1846 na fregatach „Bellona” i „Aurora” oraz na statku „Ingermanland”. W ciągu 7 lat byłem stałym oficerem dyżurnym Jego Cesarskiej Mości. Podczas uzbrajania statku „Ingermanland” w Archangielsku byłem pomocnikiem Jego Cesarskiej Mości jako starszego oficera”...
W tym czasie pływał młody lejtnant na morzu Bałtyckim, Północnym, Białym,  Śródziemnym i innych, zgłębiając tajniki sztuki żeglarskiej pod kierunkiem słynnych F. Littke’go i F. Łutkowskiego.
21 sierpnia 1848 roku z Kronsztadu wyruszył wojskowy okręt transportowy „Bajkał” z ładunkiem dla Kompanii Rosyjsko - Amerykańskiej i skierował się do północnej części Oceanu Spokojnego. Starszym oficerem załogi był lejtnant Piotr Kozakiewicz. Po 8 miesiącach i 23 dniach podróży statek zarzucił kotwicę w porcie Pietropawłowsk. Ładunek został dostarczony odbiorcom, a kapitan - lejtnant Newelski podjął na własną odpowiedzialność ryzyko prac naukowo-badawczych w tym regionie. Dokładnie zostały opisane obszerne tereny wyspy Sachalin (to właśnie Newelski ostatecznie ustalił wyspowy, a nie półwyspowy charakter tego lądu), wybrzeża kontynentalnego, dorzecza Amuru. Jednym z wniosków Newelskiego było twierdzenie o możliwości żeglugi statków wojskowych na Amurze.
Jeśli chodzi o kroki praktyczne, to młody oficer założył wojskowy punk obserwacyjny, który nazwał na cześć cesarza Rosji Nikołajewskiem. Później powstało tu duże i ważne pod względem strategicznym miasto o nazwie Nikołajewsk - na - Amurze, przemianowane przez bolszewików na Komsomolsk - na - Amurze.
Centrala petersburska po kilku miesiącach braku wiadomości ze statku „Bajkał” wyprawiła na jego poszukiwanie kolejne dwie ekspedycje, które jednak nikogo nie odnalazły. Dopiero 1 września 1849 roku Newelski dobił do brzegu w porcie Ochotsk i złożył władzom relację ze swego mającego doniosłe znaczenie naukowe, polityczne i militarne - ale przecież samowolnego - wyczynu. W Ochotsku nikt o niczym nie mógł decydować i Newelski odpłynął do Petersburga, gdzie z jednakowym prawdopodobieństwem mógł się spodziewać zarówno nagrody i awansu, jak i oddania pod sąd. W stolicy Imperium wcale nie czekano na niego z różami. Stołeczni intryganci zinterpretowali jego czyn jako drastyczny przykład łamania dyscypliny wojskowej. Rada Ministrów podjęła decyzję o zdegradowaniu Newelskiego do rangi szeregowca i pozbawieniu wszelkich posad państwowych. Na szczęście jednak jeden z dygnitarzy dokładnie zreferował sprawę cesarzowi, który kazał dostarczyć sobie oryginał tekstu zawierającego postanowienie ministrów, i po zapoznaniu się z tym dokumentem unieważnił go, pisząc własnoręcznie: „Postępek Newelskiego jest odważny, szlachetny i patriotyczny, a gdzie raz podniesiono sztandar rosyjski, nie powinno się go już opuszczać”. W ten sposób ocalono zarówno Nikołajewsk - na Amurze, jak i karierę młodego oficera.


*         *         *


„Wielką jest rzeczą panowanie na morzu” - zauważał Tukidydes w Wojnie Peloponeskiej...
W połowie XIX wieku rozległe połacie lądowe i morskie nad Amurem stanowiły swego rodzaju „ziemię niczyją”. Przed wieloma wiekami należały do Chin, ale te, osłabione i pogrążone w marazmie, wówczas prawie nie zwracały na nie uwagi. Natomiast coraz uważniej spoglądały tu Wielka Brytania, Francja i Stany Zjednoczone Ameryki, potencjalnie mogła po nie sięgnąć także Japonia. Lecz szczególną uwagę skierowało tu Państwo Rosyjskie, roszcząc sobie prawo do ziem, po których już była przeszła stopa odkrywców W. Pojarkowa, E. Cholarowa, G. Wasiliewa i in.
Jak wiadomo, Rosja z reguły uważała za własne wszystkie tereny, do których sięgnęły zbrojne oddziały kozackie. Do Nadamurza zaś one już dotarły.
Jednak trzeba było się liczyć także z aspiracjami innych już wymienionych powyżej państw.
Dla Rosji opanowanie koryta i ujścia Amuru posiadało ogromne znaczenie wojskowo - strategiczne i handlowo - gospodarcze, stąd bowiem prowadziła najkrótsza droga na bezkresne przestworza Pacyfiku.
Po tym, gdy cesarz wysoko ocenił działania Newelskiego, awansowano go na kapitana drugiej, a wkrótce i pierwszej rangi (odpowiednik pułkownika w wojskach lądowych).
W 1850 roku Newelski ponownie ląduje na rosyjskim Dalekim Wschodzie, mając prawdopodobnie poufne zlecenie kontynuowania podjętych przez się prac badawczych i wywiadowczych, mających na celu ustalenie warunków zajęcia ujścia Amuru przez okręty bojowe rosyjskiej marynarki wojennej. Oficjalnie ogłoszono, co prawda, że zabroniono mu obsadzania ujścia Amuru załogami rosyjskimi, ale faktycznie właśnie to polecono, co też pełen energii i odwagi oficer zdecydowanie i skutecznie przeprowadził.
W latach 1851 - 1856 Newelski pracował na Dalekim Wschodzie (Kraj Nadamurski, Ussuryjski i Amurski, wyspa Sachalin), podejmując wysiłki zmierzające ku temu, by region ten został integralną częścią Cesarstwa Rosyjskiego. Musiał pokonywać ogrom trudności materialnych, wrogość miejscowej ludności, intrygi Mandżurów i rodzimych biurokratów. Przejawiał podziwu godną konsekwencję w działaniu, twardość ducha i charakteru, wielkie męstwo i nieugięte dążenie do raz postawionego celu. Był człowiekiem przewidującym i wnikliwym, kazał m. in. swym współpracownikom uważnie się zapoznawać z obyczajami gilackiej ludności tubylczej, szanować ich zwyczaje i wierzenia. Kazał: „nie pozwalać na narzucenie tubylcom naszych obyczajów, nawet gdyby się nam wydawało, iż - w naszym przekonaniu - byłyby dla nich dobroczynne”... Chodziło tu chyba zarówno o zręczność polityka, umiejętnie obmyślającego taktykę swych działań, jak i o pewną tolerancyjność usposobienia Newelskiego.


*         *         *


Wielką podporą i prawdziwą przyjaciółką Newelskiego była jego młoda żona, z domu Jelczaninowa, poślubiona przezeń w Irkucku, która postanowiła pójść razem u nim w nieznane i dzielić z wybrańcem swego serca jego niesłychanie trudny los. Istotnie, razem z nim przemierzyła w ciągu kilku lat ponad pięć tysięcy kilometrów, żyjąc w warunkach bardziej niż spartańskich. Urodzona po drodze córeczka Katarzyna nie wytrzymała trudów takiego życia i zmarła. Rodzice kontynuowali swe prace, nazywając m. in. jeden z odkrytych przez siebie akwenów morskich Zalewem Szczęścia.
Prof. A. Aleksiejew w książce Choziajka Zaliwa Sczastja, Chabarowsk 1981) notuje: „Ród Jelczaninowów, do którego należała Katia, zaczynał się od niejakiego Aleksandra, który wyjechał z Polski na służbę do kniazia moskiewskiego Wasyla Ciemnego. Widocznie ten Aleksander zajął mocną pozycję w Moskwie, skoro jego syn Aleksander Aleksandrowicz posiadał już dobra dziedziczne w powiecie noworżewskim, zubrowskim i ostaszkowskim. Kolejne pokolenia Jelczaninowów ostatecznie zagnieździły się w powiatach rżewskim i ostaszkowskim guberni smoleńskiej i twerskiej. Starożytny ten ród dał Rosji niemało żołnierzy, przelewających swą krew na polu walki”.
Dziad Katarzyny Maciej Jelczaninow był wysokiej rangi oficerem morskim floty rosyjskiej (żoną jego była księżna Wiaziemska), w 1799 roku podał się do dymisji w randze generała - majora. W żyłach Kati płynęła po przodkach także krew dobrych dworzan rosyjskich: Glinków, Nachimowów, Bołtinów, Mazarowiczów, Arszeniewskich, Golicynów, Azarewiczów, Gieżyńskich, Dzierużyńskich (wszyscy polskiego pochodzenia). Ojciec dziewczynki Iwan Jelczaninow, miał niesłychanie wybuchowy i niezrównoważony charakter, a przy tym cierpiał na paroksyzmy patologicznej zazdrości w stosunku do swej żony, z domu Zarinej, osóbki, jak się wydaje dość lekkomyślnej i mało lojalnej w stosunku do słabowitego męża.
Krótko mówiąc, dziewczę razem z siostrą Aleksandrą rosło w klimacie niesnasek rodzinnych, wiecznie stargane, przestraszone i zdeprymowane przez gorszące sceny wzajemnych zniewag ojca i matki. Nie zdeprawowało jednak to wszystko prawego serca wzrastającego w tęsknocie za szlachetnymi i czystymi stosunkami rodzinnymi. W dzieciństwie przepoiło się to serce odrazą do fałszu, niewierności, nieokrzesania uczuć, a gdy dorosło, promieniowało rzadko spotykaną prawością i szczerością.


*         *         *


Działania Newelskiego miały dla Imperium trudne do przecenienia znaczenie. W tym czasie Rosja doznawała poniżającej klęski od Francji, W. Brytanii i Turcji w Wojnie Krymskiej. Sytuacja na Dalekim Wschodzie mogłaby więc być zupełnie dramatyczna, gdyby Amurem nie zaczęto tam przerzucać oddziały wojskowe i osadników, a przecież możliwość takiego rozwiązania, a tym samym i przyłączenie tych rozległych i ważnych terenów do Rosji, została wykazana i praktycznie zrealizowana właśnie dzięki odkryciom i działalności Newelskiego, który niebawem zostaje awansowany do rangi kontradmirała.
Wkrótce jednak ten zbyt ruchliwy i samodzielny człowiek zaczął być traktowany jako przeszkoda w intryganckich rozgrywkach miernot biurokratycznych. Mimo ogromnych zasług został odsunięty od praktycznej polityki, przez parę lat mieszkał razem z żoną i drugą córeczką w dwupokojowym wilgotnym mieszkaniu w Maryińsku, zanim nie został wreszcie przeniesiony do Petersburga. Tutaj spotkano go nieżyczliwie, plotkowano o jego rzekomych przewinieniach, pijaństwie, braku rozeznania itp. Jednym z powodów, jak się wydaje, tego, że zaczęto go niepostrzeżenie izolować, był przede wszystkim „polski” charakter Newelskiego - niezależny, rzutki, energiczny, samodzielny w myśleniu, prawdomówny, szczery, odważny, ale też emocjonalny i sarkastyczny, bywający często nader „niedyplomatyczny” i trudny w obejściu z wypudrowanymi gabinetowymi szczurami z różnych ministerstw i departamentów.
Cesarz Mikołaj I jednak w rozmowie z nim stwierdził, że „Rosja nigdy nie zapomni pana zasług”, czym nieco utemperował knowania stołecznych „graczy”. Lecz na dalsze praktyczne uczestnictwo w rozstrzyganiu spraw Dalekiego Wschodu Newelskiemu już nie pozwolono. Został członkiem Wydziału Naukowego Morskiego Komitetu Technicznego, w którym zasiadał razem z sędziwymi, siwymi admirałami. A miał przecież zaledwie 46 lat i duży potencjał energii i myśli. Awansowany na admirała przez 20 kolejnych lat mógł tylko prowadzić prace w powyżej wymienionym Komitecie, pisywać w prasie polemiczne artykuły, lecz nie być czynnym politykiem, uczonym i żołnierzem. Pozostawił z tego okresu wielokrotnie wznawianą książkę pt. Czyny bohaterskie oficerów marynarki rosyjskiej na wschodnich rubieżach Rosji, która stanowi szczegółowy opis sześcioletniej wyprawy dalekowschodniej samego autora, której skutkiem było przyłączenie do Cesarstwa Rosyjskiego wyspy Sachalin, Nadamurza i przyległych terenów.
Dzieje tej wyprawy, jak i dzieje życia admirała stały się przedmiotem kilkunastu książek wydanych w Rosji w wielu milionach egzemplarzy w ciągu XIX - XX wieku.
Kilka wydań (1956, 1959, 1979, 1989, 1992) miała m. in. obszerna opowieść znanego pisarza Mikołaja Zadornowa pt. Kapitan Niewielskoj.

Zmarł admirał Newelski 17 kwietnia 1876 roku i pochowany został na Cmentarzu Nowodiewiczym w Petersburgu. Na kamieniu nagrobnym widnieje napis po rosyjsku: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni oglądać Boga będą”.
Na cześć Newelskiego nazwano jego imieniem cieśninę morską między Sachalinem a kontynentem azjatyckim, zalew, szczyt górski (wys. 1398 m) i miasto na wyspie Sachalin (Newelsk, dawniej Honto).

Józef Konrad Paczoski




Józef Konrad Paczoski (herbu Jastrzębiec) urodził się 26 listopada 1864 roku w miejscowości Białogródka powiatu zasławskiego na Wołyniu z ojca Konrada i matki Luizy (Ludwiki) z Wiemuthów. Był najstarszym spośród sześciorga rodzeństwa. Podobnie, już w dzieciństwie demonstrował wyjątkową niezależność zarówno w myśleniu, jak też w postępowaniu, co niewątpliwie było znakiem, że przeznaczenie szykowało temu chłopczykowi życie niebanalne i - z całą pewnością - trudne. Ludzie wybitni nie są lubiani przez zawistne pospólstwo także dlatego, że „człowiek wysoko rozwinięty pod względem umysłowym jest mniej skłonny do naśladownictwa, niż osobnik, mający „słaby mózg” - słusznie zauważa socjolog Pitirim Sorokin.
Jest więc też nie „jak wszyscy” zarówno w swych myślach, uczuciach, jak i czynach. Z drugiej strony, chęć do pewnych postępków jest regularnie obecna w świadomości pewnych ludzi. Chęć ta prawdopodobnie jest uwarunkowana genetycznie. A jeśli jest to skłonność do nonkonformizmu - jak w przypadku Paczoskiego - życie jego z pewnością nie będzie łatwe...
Początkowo młodzian uczęszczał do szkoły realnej w Równem, skąd, obrzydziwszy sobie ówczesne warunki, uciekł; następnie został przez ojca wysłany do szkoły rolniczej w Humaniu, której również nie ukończył. Zaiste miał rację grecki mędrzec, twierdząc, że „Bogiem człowieka jest jego charakter”... Niespokojny chłopak wyniósł jednak ze szkoły humańskiej pewne wartościowe doświadczenie: nabrał mianowicie ogromnego zamiłowania do botaniki: a stało się to za sprawą nauczyciela tej dyscypliny Władysława Skrobiszewskiego. Odtąd zainteresowania naukowe zdominowały osobowość Józefa Paczoskiego, który się na dobre rozczytał w świętej księdze Natury, spędzając na jej łonie większą część swego życia.
Mógłby młody badacz na widok bezbrzeżnego morza falującej roślinności stepowej powiedzieć za poetą:
„Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu;
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzli,
Omijam koralowe ostrowy burzanu”.
Przyroda, w tym świat roślin, pełna jest zadziwiających cudów i zaskakujących zjawisk. „Wszystkie cząstki przyrody - pisał filozof niemiecki Arthur Schopenhauer w dziele Świat jako wola i przedstawienie - wychodzą sobie naprzeciw, gdyż jedna wola przejawia się we wszystkich... Tak więc ptak buduje gniazdo dla młodych, których jeszcze nie zna; bóbr ustawia tamę, której cel jest mu nieznany; mrówka, chomik, pszczoła gromadzą zapasy na nieznaną im zimę; pająk, mrówkolew ustawiają z niezwykłą przebiegłością pułapkę celem przyszłego, nieznanego im rozboju; owady składają swoje jajka tam, gdzie przyszły wyląg znajdzie w przyszłości pożywienie... Muszę tu wspomnieć także o larwie męskiego żuka - jelionka, która wygryza dla swojej metamorfozy dziurę dwukrotnie większą niż larwa żeńska, aby zdobyć miejsce dla przyszłych rogów... W ogóle więc instynkt zwierzęcy dostarcza nam najlepszego komentarza do teologii natury”... To samo dotyczy i zachowań roślin. A. Schopenhauer nie bez czci i podziwu kontynuuje: „Kiedy podczas kwitnienia żeński kwiat dwupłciowej walisnerii (nużaniec, roślina występująca w strefie zwrotnikowej, a także w Europie w wodach stojących lub wolno płynących) prostuje spiralne skręty swej łodygi, które dotąd trzymały go na dnie wody, i tak wychodzi na powierzchnię, dokładnie wtedy kwiat męski, rosnący na krótkiej łodydze na dnie, odrywa się od niej i dociera w ten sposób kosztem życia na powierzchnię, gdzie płynąc dookoła odnajduje kwiat żeński, który po dokonanym zapłodnieniu wraca znowu na skutek skurczu swej spirali na dno i tam rozwija się owoc”... Tylko umysł prymitywny i tępy - a Paczoski takowym nie był - mógłby pozostać obojętnym w obliczu tysięcznych zadziwiających cudów przyrody.
Jako zapalony zbieracz i badacz roślin młody człowiek gros swego czasu w okresie 1882 - 1886 poświęcał pracom nad roślinnością Humańszczyzny i w 1887 opublikował w języku rosyjskim swój pierwszy tekst naukowy: Oczerk flory okrestnostiej goroda Umani Kijewskoj gubiernii. W tymże roku wybrał się do Kijowa w celu wstąpienia na studia do uniwersytetu, na którym już studiował jego brat. Stały się jednak z tego zamiaru nici - nie przyjęto go ze względów czysto formalnych: nie miał zrobionej matury. Podjął więc pracę w charakterze ogrodnika - laboranta przy katedrze botaniki tegoż uniwersytetu. Nie było to jednak czcze marnowanie czasu. Ponieważ katedrą kierował wybitny specjalista Iwan Schmalhausen, a jednym z profesorów był M. Bobrecki, którzy z wielką życzliwością potraktowali młodego zapaleńca i fanatycznego pracownika tej dziedziny wiedzy. Po pewnym okresie nabrał Józef Paczoski wyśmienitego szlifu jako botanik i był przez swych przełożonych wielokrotnie wysyłany na badania florystyczno - faunistyczne do stepów chersońskich, dońskich, kałmuckich; na Krym, Kaukaz, Polesie; do guberni podolskiej, połtawskiej, wołyńskiej. I owszem, odwalał nasz badacz ogrom ciężkiej pracy, ale też przy okazji napisał i opublikował  aż trzydzieści pięć artykułów naukowych. Taką liczbę publikacji w tak krótkim okresie czasu, i to w tak młodym wieku (dopiero przed trzydziestką!) nie mógł bodaj wówczas w Europie pochwalić się żaden przyrodnik.
W roku 1894, mając już prawie ukończone 30 lat, rozpoczął Paczoski studia botaniczne na uczelni kijowskiej pod kierunkiem prof. I. Schmalhausena, a gdy ten nieoczekiwanie zmarł, przeniósł się do Petersburga.
W 1894 - 95 pełnił funkcję pomocnika kustosza w tamtejszym Ogrodzie Botanicznym. Ale i tu nie zagrzał dłużej miejsca, musiał się przenieść na południe, bliżej miejsc rodzinnych. Życie wciąż na nowo wyrzucało go z siodła.
W latach 1895/97 był asystentem katedry botaniki Wyższej Szkoły Rolniczej w Dublanach pod Lwowem, lecz i tu nie zakotwiczył się na stałe.
Dopiero w 1897 roku urządził się do pracy w Chersoniu, gdzie założył i był kierownikiem słynnego na cały świat Muzeum Przyrody. Pracował na tej posadzie w ciągu 23 lat, będąc jednocześnie profesorem Politechniki w tymże mieście działającej. Jako pierwszy na świecie rozpoczął tu (1918) wykłady z fitosocjologii i wydał pierwszy podręcznik z tej dziedziny (Osnowy fitosocjologii, 1921). Ułożone przezeń w tym okresie herbarium flory chersońskiej liczyło ponad 20 tysięcy arkuszy. Był to najpłodniejszy okres w jego twórczości naukowej.
W latach 1897 - 1900 Paczoski wydał w języku rosyjskim w Petersburgu fundamentalne trzyczęściowe dzieło Flora Polesia i obszarów przyległych, które po polsku ukazało się pod nieco zmodyfikowaną nazwą O formacjach roślinnych i pochodzeniu flory poleskiej (Pamiętnik Fizjograficzny, t. 16, 1900).
Następnie jako wynik badań nad genezą i charakterem flory na terenie Kaukazu, Ukrainy i Rosji ukazała się obszerna praca naszego rodaka pt. Osnownyje czierty razwitija fłory jugo-zapadnoj Rossii (1910).
W ogóle wypada skonstatować, że w języku rosyjskim Józef Paczoski opublikował długi szereg prac naukowych, m. in.: Pricziernomorskije stiepi. Botaniko-giegraficzeskij oczierk, Odessa 1908; Opisanije rastitielnosti Chiersonskoj Gubiernii, t. 1 - 3, Cherson 1915 - 27; Morfologia rastienij, t. 1- 2, Cherson 1919 - 20.
Publikował też w Petersburgu, Moskwie, Kijowie.
W latach 1889 - 1924 odkrył i opisał szereg nie znanych dotąd nauce gatunków roślin, którym nadał imiona swych przyjaciół i kolegów - uczonych, a które w nomenklaturze naukowej otrzymały też jego nazwisko.
Na cześć Paczoskiego w katalogach międzynarodowych - na ile nam wiadomo - nazwano następujące gatunki roślin: Asperula taurica Paczoskii; Centaurea Paczoskii (Bławatek Paczoskiego); Cytisus Paczoskii (Rokitnik Paczoskiego); Gagea Paczoskii (Gęsia cebula Paczoskiego); Laminum Paczoskianum (Jasnotka Paczoskiego). Także szereg roślin, które on po raz pierwszy w nauce światowej opisał, nosi jego imię: Cerastium Schmalhauseni Pacz.; Centaurea hypanica Pacz.; Cytisus Blokianus Pacz.; Cytisus leucanthus Pacz.; Cytisus Scrobiszewski Pacz.; Elytrigia pseudocaesia Pacz.; Euphorbia tanaitica Pacz.; Genista scythica Pacz.; Juncus Tyraicus Pacz.; Lagoserus caspia Pacz.; Onobrychis longiaculeata Pacz.; Papaver albiflorum Pacz.; Pyrethrum Paczoskii Zefirow; Ranuncullus Zapalowiczii Pacz.; Nonnea pulchella Pacz.
Badacze radzieccy N. Busch, A. Grossheim, M. Kotow, W. Kreczetowicz, W. Woroszyłow i in. nadali imię Paczoskiego także innym, opisanym przez nich, gatunkom, jak np. Corydalis Paczoskii, itd.
W ten sposób imię znakomitego botanika polskiego zostało uwiecznione a nomenklaturze nauki światowej.
W latach 1921/23 założył on i pracował w charakterze kierownika rezerwatu przyrodniczego Ascania Nova w guberni taurydzkiej, prowadząc nowatorskie badania nad roślinnością stepową. Należał do najbardziej znanych i szanowanych naukowców Rosji tego okresu.
W sumie Paczoski odbył dwadzieścia cztery wyprawy naukowe trwające od kilku do kilkunastu miesięcy każda. Ukraina, Rosja, Mołdawia, Węgry, Rumunia, Polska, Jugosławia, Bułgaria - oto lista krajów, w których znakomity uczony prowadził swe zakrojone na szeroką skalę badania. Zdumiewa, jak znaczący jest jego wkład nie tylko do światowej florystyki i zoologii, ale też do geografii, geologii, gleboznawstwa, agronomii, klimatologii, entomologii, ornitologii.
Profesor J. Puzanow w swej monografii o Paczoskim pisze: „Jeśli chodzi o głębię, rozmach, oryginalność jego prac, to i obecnie służą one jako podstawowe źródło przy geobotanicznym badaniu południowej, południowozachodniej i południowowschodniej części naszego kraju, a także rozległych terenów Europy - od Polskiego Pomorza do Adryatyku i Morza Kaspijskiego.
Josif Konradowicz Paczosski, z pochodzenia Polak, urodził się na terytorium przedrewolucyjnej Rosji, gdzie uzyskał wykształcenie i spędził większą, najbardziej owocną, część swego życia. On doskonale władał zarówno polskim, jak i rosyjskim, językiem i w pełnym tego słowa znaczeniu był „człowiekiem obojga kultur”, co, niewątpliwie, sprzyjało poszerzeniu jego poglądów i zainteresowań”. Tyle rosyjski uczony o naszym rodaku.
Jeśli wierzyć świadectwu tych, którzy go znali - a nie wierzyć im powodu nie ma - Józef Paczoski był człowiekiem otwartego serca, życzliwego usposobienia, cieszył się powszechną sympatią i szacunkiem. To był człowiek wysokiej kultury osobistej, kochał muzykę, literaturę, malarstwo, posiadał głębokie predyspozycje do myślenia filozoficznego, czego wyraz wielokrotnie znajdujemy na kartkach jego dzieł.
Z usposobienia był Paczoski człowiekiem wyjątkowo wrażliwym i subtelnym, skłonnym raczej do samotnictwa, gdyż ciężko znosił brak prawości, kultury, szczerości w stosunkach międzyludzkich. Tylko z najbliższą rodziną utrzymywał serdeczne i bliskie stosunki.
Jak wiadomo, ludzie przyzwoici czują się wielce nieswojo w nieprzyzwoitych sytuacjach. A takowe raz po raz powstają w gronie miernot. Z kolei „nędzne małostkowe stosunki czynią nędznym”.
W środowisku, w którym przebywał w kraju Paczoski bujnym kwieciem pleniły się intrygi, zawistne plotki, zazdrosne podsłuchiwanie i podpatrywanie wzajemne, oszczerstwa i pomówienia. Być może zresztą ma rację Błażej Pascal, gdy twierdził: „gdyby ludzie wiedzieli, co mówią wzajem o sobie, nie byłoby w świecie ani czterech przyjaciół: widać to ze sprzeczek wywoływanych od czasu do czasu niedyskrecją... Wszyscy ludzie ze swej natury nienawidzą się nawzajem”... Dlatego ludzie obdarzeni rozumem i sumieniem często odsuwają się - jak w przypadku Paczoskiego - od tzw. „dobrego towarzystwa”. Zresztą do zbytniej poufałości z ludźmi zdolni są tylko ci, którzy tymiż ludźmi pogardzają; kto ich szanuje - utrzymuje dystans..
W 1923 roku Paczoski wyjechał do Polski, gdzie był zatrudniony przez pięć lat jako dyrektor Parku Narodowego w Białowieży. Badał tu klimat, glebę, biocenozy, stosując metody statystyczne. Ukazały się wówczas liczne jego publikacje poświęcone badaniom szczegółowym: Park narodowy w Białowieży (1924); Świerk w ostępach Białowieży (1925); Dąbrowy Białowieży (1926); Lipa w masywie białowieskim (1928); Rezerwat cisowy w Puszczy Tucholskiej (1928) i in.
W 1925 r. mianowano go kierownikiem katedry systematyki i socjologii roślin Uniwersytetu Poznańskiego, która to uczelnia nadała mu następnie tytuł doktora honoris causa.
W 1930 roku w Poznaniu ukazała się obszerna monografia Paczoskiego Lasy Białowieży, w której m. in. dowiódł, że te właśnie lasy są najlepiej zachowane w Europie i mają dlaczego ogromne znaczenie naukowe.
Ze względu na poglądy polityczne został znakomity uczony w 1931 roku zwolniony z pracy przez władze sanacyjne, a kierowaną przezeń katedrę zlikwidowano. Nawet w podeszłym wieku nie dane mu było zaznać spokoju.
Wszelako dzięki wstawiennictwu profesora A. Wodziczki powołano Paczoskiego później na kilkuletni okres, aż do przejścia na emeryturę, na stanowisko adjunkta w zakładzie botaniki ogólnej uniwersytetu w Poznaniu. Żadna z najlepszych uczelni na całym świecie nie mogła się pochwalić, że ma na etacie adjunkta geniusza naukowego... Nie wiadomo tylko, czy miał to być powód do dumy czy do wstydu...
W 1932 roku został znakomity botanik członkiem Polskiej Akademii Umiejętności, lecz z czynnego życia publicznego się wycofał, czemu trudno się dziwić.
Od 1932 roku mieszkał w Sierosławiu pod Poznaniem, prowadząc zresztą badania naukowe z zakresu sadownictwa we własnym małym gospodarstwie.
W czasie okupacji hitlerowskiej Niemcy skonfiskowali posiadłość Józefa K. Paczoskiego na rzecz niemieckiego uniwersytetu w Poznaniu, nakazując mu za marne wynagrodzenie prowadzenie obserwacji szkód mrozowych, rodzinę zaś pozostawiono przy nim jako pracowników fizycznych. Potajemnie - bo kultura polska miała ponoć już nie istnieć - profesor pisał w tym czasie swe dalsze fundamentalne dzieła naukowe, które ukazały się drukiem dopiero po wojnie.
Z żony Alidy Karoliny Wilhelminy z domu Steinert pozostawił synów: Konrada (1897 - 1945), muzyka, oraz Stanisława (1899 - 1965), inżyniera leśnictwa.
Zmarł wielki uczony nagle 14 lutego 1942 roku na atak serca spowodowany wieścią o pobiciu ukochanego wnuka przez gestapo. Ten anachoreta miał wyjątkowo wysoko rozwinięte uczucia rodzinne, w rodzinie znajdował wytchnienie i schron przed nieprawościami świata. Zupełnie zaś szczególnym uczuciem darzył swego wnuczka, w którym pokładał wszystkie nadzieje i widział źródło największego szczęścia. Tak, iż nie mógł nawet przeżyć wieści o nieszczęściu, które chłopca spotkało. Jak wiadomo, nieszczęścia, które swą miarą przekraczają granice ludzkiej wytrzymałości, nieraz powodują wpadnięcie w obłęd, targnięcie się na własne życie tych, którzy są tymi nieszczęściami dotknięci, lub nawet natychmiastowy zgon. „Fakt, że silne cierpienie duchowe, nieoczekiwane, straszne zdarzenia często powodują obłęd, tłumaczę sobie następująco”, - wywodził Arthur Schopenhauer w cytowanym już dziele - „Każde takie cierpienie jest jako zdarzenie rzeczywiste ograniczone do teraźniejszości, a więc jest tylko przejściowe i o tyle wciąż jeszcze nie nadmiernie ciężkie, wielkie ponad wszelką miarę staje się dopiero, gdy jest trwałym bólem: lecz jako takie jest ono znów tylko myślą i dlatego mieści się w pamięci; jeśli teraz takie zmartwienie, taka bolesna wiedza lub takie wspomnienie są tak bolesne, że stają się po prostu nie do zniesienia i musiałyby pokonać człowieka - to wówczas zatrwożona tym przyroda sięga po ostateczny środek ratunku: duch tak udręczony niejako przerywa teraz nić swojej pamięci, wypełnia luki fikcjami i ucieka przed bólem duchowym, przerastającym jego siły, w obłęd - tak jak odejmuje się członek dotknięty gangreną i zastępuje drewnianym”. Chwilowe zaś lub długotrwałe zamącenie siły sądzenia i rozsądku często powoduje próby odebrania sobie życia, które raptem utraciło wszelki sens i urodę.
Zdarza się też, że ból psychiczny jest tak wielki, że powoduje ustanie podstawowych procesów życiowych w organizmie. To właśnie miało miejsce w przypadku J. K. Paczoskiego.

Pochowany został znakomity profesor na cmentarzu w Lusowie koło Sierakowa. W 1959 prochy jego przeniesiono na cmentarz Zasłużonych w Poznaniu, gdzie wzniesiono też pomnik.

Profesor Tamara Gold pisała: „W osobie J. K. Paczoskiego odszedł z tego świata wspaniały, szlachetny człowiek oraz uczony, który torował w nauce nowe szlaki. Pamięć o tym znakomitym twórcy droga jest nie tylko Polakom, Rosjanom i Ukraińcom, lecz i całej ludzkości”.


*         *         *


W swoim czasie Paczoski słusznie uchodził za największego znawcę flory Europy południowo-wschodniej, był wybitnym specjalistą w takich działach botaniki, jak florystyka, geografia i systematyka roślin.
Dziś powszechnie jest uważany także za twórcę nowej nauki - fitosocjologii, która się narodziła w 1891 roku, gdy opublikowana została jego praca Stadii rozwitija fłory. Autor stwierdzał w niej m. in.: ”nauka o genezie, życiu, rozwoju i rozmieszczeniu roślinnych asocjacji przedstawia coś analogicznego do socjologii”. I właśnie w artykule Życie gromadne roślin (1896, Wszechświat nr 17) użył po raz pierwszy nazwy nowej, założonej przez siebie nauki - fitosocjologii.
J. Paczoski był twórcą (Wstęp do fitogenii, 1929) hipotezy pantopizmu, zgodnie z którą nowe gatunki roślin i innych istot ożywionych mogą powstawać jednocześnie na dużych obszarach, na całej przestrzeni zasięgu gatunku macierzystego, a nie monotypicznie, tj. w jednym miejscu, skąd rozprzestrzeniałyby się one drogą migracji. Fascynującą lekturą dla każdego myślącego człowieka może być Bioindukcja w państwie roślinnym (Poznań 1947).
Botaniką jednak - jak już zaznaczyliśmy - zakres zainteresowań Paczoskiego się nie ograniczał, były one zdumiewająco rozległe i wielostronne. Jest on w sumie autorem ponad 300 dzieł naukowych, w tym 15 z dziedziny ornitologii, jak też z zoologii, ekologii, agrotechniki, klimatologii, geografii, geologii, entomologii.
Wiele uwagi Paczoski poświęcił zagadnieniom teorii ochrony przyrody, m. in. ptaków, przed bezmyślnym niszczeniem których nieraz ostro ostrzegał. Opracowywał metody walki z groźnymi szkodnikami ogrodów, pól, sadów, winnic i lasów. Jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę na cykliczność nasilania się rozmnażania populacji szkodników. Opracowywał ekologicznie nieszkodliwe metody uprawiania gleby i stosowania środków chemicznych; ostrzegał przed bezmyślnym wyrębem lasów i osuszaniem błot, co prowadziło już wtedy do drastycznego zubożenia jakościowego i ilościowego flory i fauny odnośnych terenów. Krótko mówiąc, był prekursorem nowoczesnego, naukowego, wysoce etycznego myślenia o stosunkach wzajemnych między człowiekiem a światem przyrody.

Bronisław Piłsudski




Jak chce legenda, jednym z dalszych korzeni rodu Piłsudskich była słynąca w dawnym Wielkim Księstwie Litewskim rodzina rycerska Ginejtów, stanowiąca odgałęzienie pierwszej panującej na Litwie dynastii Dowsprungów (ponoć germańskiego pochodzenia), znanej w XI wieku. Stefan Graf von Szydlow - Szydlowski oraz Nikolaus R. von Pastinszky w dziele Der polnische und litauische Hochadel (Budapeszt 1944, s. 72) podają: „Piłsudski herbu Komoniaka lub Kościesza odm. Od 1413 na Żmudzi i Litwie. Litewska rodzina książęca, pochodząca od wielkiego księcia Dowsprunga, z gałęzi kniazia Ginejt - Giniatowicza. Zaprzestali używania tytułu książęcego. Z tej rodziny pochodzi Józef Piłsudski (1867 - 1935), głównodowodzący armią polską do roku 1935, bohater narodowy Polski”.
Wydaje się jednak mało prawdopodobne, że Piłsudscy wiedli swój ród od Ginejtów (nazwisko według wszelkiego podobieństwa normańskiego pochodzenia), gdyż ci pieczętowali się herbem Zaremba. Mianowicie Produkt urodzonych Ginneyttów z 1811 roku stwierdza, że „urodzeni Ginneyttowie z antenatów przodków swoich zaszczyceni rodowitością szlachetności, ponieważ Jan Mateuszewicz Ginneytt miał dobra ziemskie w Xięstwie Żmudzkim w powiecie wilkijskim Ginneytty vel Nowikowszczyzna zwane, które to dobra zostawił Janowi Jakubowiczowi Ginneyttowi, bratu stryjecznemu, za summę kop litewskich 54, (...) 1647” (Centralne Państwowe Archiwum Historyczne Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 1361).
Inne znów źródło donosi o jeszcze jednym rodzie tegoż nazwiska, ale herbu Gerałt. Wacław, syn Adama, Ginejt pierwszego września 1694 roku nabył nie znaną bliżej z nazwy posiadłość ziemską od Stanisława Jakubowskiego, ziemianina Księstwa Żmudzkiego. Jego syn Jan był w tym okresie właścicielem dóbr Radwiłowicze w powiecie wilkijskim. Zachował się dokument z 1743 roku, na którego mocy Franciszek, syn Jana, Ginejt odpisywał swą posiadłość Ejkście synom Tomaszowi i Maciejowi (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 5, nr 164).
W całym tym, liczącym paręset lat, okresie Ginejtowie i Piłsudscy występują jednak jako osobne rody, pieczętujące się różnymi herbami, co musiałoby świadczyć o ich odrębności i samodzielności.
Jednak Franciszek Piekosiński w Heraldyce Polski wieków średnich wywodzi: „Rodem od wieków osiadłym na Żmudzi byli Piłsudscy, herbu Kościesza odmienna z mitrą. Przodkiem ich jest Ginet, a początek rodu ginie w pomroce dziejów. W XV-tym już wieku występuje i rolę historyczną odgrywa ów Ginet, pan żmudzki, pochodzący z książęcego rodu Dowsprunga, legendarnego władcy Litwy z czasów przedgedyminowskich. Podpisał on akt Unii Horodelskiej w roku 1413, pieczętując się wtedy herbem Zaręba, używał jednak podobno i herbu Łabędź, a z pierwszej połowy XV wieku znaną jest i pieczęć Kineta Niecewicza, ziemianina litewskiego, z herbem Kościesza. Jest to najprawdopodobniej jedna i ta sama osoba (...) W roku 1499 znani są też Marek i Stanisław Gineytowicze (Giniatowicze)”...
Jak łatwo zauważyć, w powyższym wywodzie nie ma żadnego dowodu na rzecz tego, że Ginejtowie i Piłsudscy stanowią jeden ród. Są tylko przypuszczenia. Nie są też identyczni Gineytowiczowie z Giniatowiczami. O ile to pierwsze nazwisko jest pochodne od germańskiego Ginejt (Ginate) albo od żmudzko-bałtyckiego Gintas (Gintautas), to drugie jest patronimikiem od tatarskiego imienia Giniat. I właśnie od tego imienia pisali się pierwotnie przodkowie tego rodu Giniatowiczami, zanim nie przybrali w XVII wieku od dóbr Piłsudy nazwiska Piłsudski.
Wydaje się prawdopodobne, że Piłsudscy byli jedni z Rymszami, znanym rodem staropolskim.
Wywód familii urodzonych Rymszów z 1820 roku donosi, że „familia ta jest dawna i starożytna, od niepamiętnych czasów zaszczycona dostojnością szlachecką; używała prerogatyw stanowi temu właściwych, posiadała dobra ziemskie dziedziczne i urzęda cywilne piastowała. Jakoż Antoni Rymsza, rozmistrz Województwa Nowogródzkiego, z tej familii pochodzący, a do niniejszego wywodu za protoplastę wzięty, był wieczystym aktorem dóbr ziemskich Darewa zwanych w Województwie Nowogródzkim leżących” etc. Rymszowie wielokrotnie uznawani byli przez heroldie w Mińsku i Wilnie „za rodowitą i starożytną szlachtę polską” (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 1061, s. 652 - 653).
Niemożliwe jest dziś jednoznaczne określenie, jakie pierwotne pierwiastki etniczne złożyły się na „źródła” rodu Piłsudskich, daje się natomiast dość jednoznacznie stwierdzić, że ich najwcześniejszą i jedyną świadomością narodową była polskość. Jak podaje w rękopiśmiennym Herbarzu szlachty litewskiej Jan Dworzecki - Bohdanowicz, Piłsudscy używali herbu Kościesza odm. w polu niebieskim. „1499 Marek i Stanisław żyli Giniatowicze. Z nich Stanisław syn Bartłomiej,... starosta upicki, pierwszy się nazwał od dóbr swych Piłsud Piłsudskim”...
Jak wynika z danych archiwalnych, Piłsudscy w XVI -XVIII wieku brali żony m. in. z Górskich, Słowaczyńskich, Galińskich, Bilewiczów (5-krotnie), Stęgwiłów, Pancerzyńskich, Kukiewiczów, Puzynów, Ważyńskich, Butlerów, Grothuzów, Kisarzewskich, Rennów (2-krotnie), Komorowskich, Strutyńskich (2-krotnie), Kotowiczów, Berberyuszów, Romerów, Żabów, Niemierzów, Stroczyńskich (2-krotnie), Kołątajów, Platerów, Iwaszkiewiczów, Michałowskich, Prejkintów.
Piłsudczanki zaś wychodziły m. in. za Sylwestrowiczów, Beynartów, Frąckiewiczów, Iwanowiczów, Kossakowskich, Orwidów.
W Centralnym Państwowym Archiwum Historycznym Litwy (f. 391, z. 1, nr 699) przechowywany jest obszerny, liczący 342 karty, zbiór dokumentów, dotyczących dziejów tego rodu. Wśród nich zwraca na siebie uwagę Wywód familii urodzonych Giniatowiczów - Rymszów - Piłsudskich herbu Kościesza z odmianą z 16 czerwca 1832 roku, w którym czytamy: „Przed nami Ignacym hrabią Zabiełłą, pełniącym urząd wileńskiego guberńskiego marszałka, dworu Jego Cesarskiej Mości kamerherem i kawalerem, prezydującym, oraz deputatami, a mianowicie z powiatów: oszmiańskiego Jakubem Rewkowskim, z brasławskiego Stanisławem Kamieńskim, z szawelskiego Józefem Rymgajłłą i telszewskiego Symplicjuszem Izdebskim, do przyjmowania i roztrząsania wywodów szlacheckich obranemi, złożony został wywód rodowitości szlacheckiej familii Piłsudskich, z którego się okazało (...), że familia Piłsudskich jest dawną i starożytną szlachtą, pełnieniem wysokich urzędów i posiadaniem licznych dóbr, tak z własnego nabycia, jako też za nadaniami Królewskimi odznaczającą się; że używa przydomków Rymszów Giniatowiczów (...); że wzięty do niniejszego wywodu za protoplastę Bartłomiej Stanisławowicz Giniatowicz posiadał w Xięstwie Żmudzkim dobra Poancze, Janowdów, Piłsudy, oraz że miał synów trzech - Wacława, Melchiora i Augustyna, świadczą następne dowody:
1. 1587 junij 4 datowane prawo przedażne od Katarzyny z Wołodkiewiczów Hiłkowskiej Bartłomiejowi Stanisławowiczowi Giniatowiczowi na dobra Poancze wydane;
2. 1599 februarii 11 datowane prawo przedażne od Mikołaja Szczefanowicza temuż Bartłomiejowi Giniatowiczowi na dobra Janowdów wydane;
3. 1603 januarii 4 datowane a (...) w ziemstwie rosieńskim przyznane prawo darowne od Bartłomieja Stanisławowicza Giniatowicza synowi Wacławowi na dobra Piłsudy”.
W 1621 roku sąd żmudzki konstatuje i uznaje, „że Wacław, Melchior i Augustyn byli synami Bartłomieja Stanisławowicza Giniatowicza” i wykazuje, że właśnie oni zaczęli się pisać od Piłsud Piłsudskimi. Nie wiadomo, czy Augustyn i Wacław mieli potomstwo. Natomiast Melchior Piłsudski, „że oprócz dóbr ojczystych posiadał z własnego nabycia majętność Ryngowiany w Xięstwie Żmudzkim we włości Berżańskiej leżącą, oraz że z żoną Heleną z domu Sławoczyńskich spłodził synów trzech: Jana - Kazimierza dwóimiennego, Władysława i Stanisława (...). Następnie, że Jan - Kazimierz Melchiorowicz Giniatowicz Rymsza Piłsudski, podczaszy grodzieński, chorąży parnawski, nabył dobra Pojurze Skirdynie (...). spłodził synów pięciu Dominika, Norberta, Rocha - Mikołaja dwóimiennego, Ferdynanda i Rejnholda - Michała dwóimiennego”...
Jako „znakomici obywatele” pełnili Piłsudscy rozmaite publiczne urzędy, wyróżniali się ofiarnością i roztropnością, a jednocześnie nie zaniedbywali spraw rodzinnych, ciągle nabywali liczne posiadłości ziemskie, przeważnie na Żmudzi, jak też na Wileńszczyźnie i Grodzieńszczyźnie.
Wywód swój 15-stronicowy wspomnieni powyżej członkowie Deputacji Wywodowej Szlacheckiej Wileńskiej kończyli stwierdzeniem: (...) „Piłsudskich za aktualną i starożytną szlachtę polską uznajemy, ogłaszamy i onych do księgi genealogicznej szlachty guberni Litewsko - Wileńskiej klassy pierwszej zapisujemy”... (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 1, nr 1027. s. 30 - 45).
W przekazach archiwalnych z XVII - XVIII w. wzmianki o Piłsudskich są nader częste i urozmaicone.
16 lipca 1689 roku Trybunał Główny W. Ks. Litewskiego skazał na wygnanie i spłatę 4250 złotych długu na rzecz Dominika Piłsudskiego, podczaszego grodzieńskiego, Żydów Księstwa Żmudzkiego i powiatu upickiego. (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archieograficzeskoju Komissijeju, t. 29, s. 191 - 193). 11 czerwca 1772 roku tenże Trybunał skazał grupę Żydów wileńskich na spłacenie długu (tynfów siedem tysięcy sześćset sześćdziesiąt sześć) zaciągniętego jeszcze w 1715 roku, Michałowi Piłsudskiemu, staroście wieszniańskiemu, (umocowanym Piłsudskiego na sądzie był pan Michał Moniuszko), (tamże, t. 29, s. 430 - 432).
Jerzy Hieronim Nagurski, porucznik powiatu medyngańskiego, iwerskiego i żordańskiego wpisał w 1748 roku do ksiąg grodzkich Księstwa Żmudzkiego następujące poświadczenie: „W roku 1733, miesiąca aprila dnia 21, wielmożny pan Alexander Siemaszko, oboźny Xięstwa Żmudzkiego, y jmci pan Michał Piłsudski, podczaszyc Xięstwa Żmuydzkiego ode mnie odebrali zapis dany od sławney pamięci jmci pana Jana Budryka, skarbnika smoleńskiego, porucznika powiatu retowskiego, swojey małżonce de domo Steygwilance”... (Dział rękopisów Biblioteki AN Litwy, f. 32 - 185; f. 32-189).
W 1751 roku nakładem Akademii Wileńskiej ukazała się nieduża książeczka pióra Mikołaja Wieliczki pt. Ira fortitudine elusa sive Lysimachus, tragoedia auspiciuus Francisci, praefecti cellarii Magni Ducatus Litvaniae, et Ludovici, praefecti stabuli Ducatus Samogitiae, Piłsudsciorum acta in gymnasio Chodkiewiciani-Crosensi S. J. pridie Calendas Augusti anno 1751 (K. Cepiene, J. Petrauskiene, Vilniaus Akademijos spaustuves leidiniai, V. 1979, s. 466).
Franciszek, piwniczy Wielkiego Księstwa Litewskiego, starosta wieszwiański, oraz Ludwik, koniuszy Księstwa Żmudzkiego, Piłsudscy podpisali w 1764 w imieniu tegoż księstwa elekcję ostatniego króla polskiego Stanisława Augusta Poniatowskiego (Volumina Legum, t. 7, s. 117). W 1780 roku Franciszek Piłsudski obrany został na marszałka Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Ignacy Piłsudski, sędzia Trybunału Głównego Wielkiego Księstwa Litewskiego, ciwun gondyński, starosta kiwilski był (około roku 1780) właścicielem majątku Repsze (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 35, s. 462). W tym czasie do różnych ogniw rodu należało kilkadziesiąt posiadłości na Żmudzi oraz w województwie wileńskim, grodzieńskim, trockim (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 10, nr 1259).
Wspomniany powyżej Ludwik Piłsudski pisarz i pułkownik berżański, wzmiankowany jest w zapisach jeszcze w 1786 roku (Akty..., t. 14, s. 499). Onże występuje w aktach sądu grodzkiego telszewskiego około roku 1797, lecz tym razem jako nosiciel godności „pułkownika pojurskiego y szawdowskiego powiatów, pisarza sądowego, urzędnika ziemskiego Xięstwa Żmuydzkiego repatrycyi szawelskiey” (Akty..., t. 24, s. 71, 164, 283, 356, 502).
W 1794 r. zapisy inwentarzowe starostwa tubińskiego wymieniają dobra Pomerajcie i Brunksztajnie jako „wsie dziedziczne jaśniewielmożnego Piłsudskiego” (Akty..., t. 38, s. 215).
Kazimierz Piłsudski, sędzia ziemski powiatu rosieńskiego, figuruje wielokroć w aktach archiwalnych około roku 1798 (Akty..., t. 24, s. 9).
Podobnie jak inne rodziny polskie w zaborze rosyjskim, w XIX wieku także i Piłsudscy znajdowali się pod ciągłym naciskiem władz carskich, konsekwentnie spychających ubożejącą na skutek konfiskat i wywłaszczeń patriotyczną szlachtę polską, do stanu bezprawnego chłopstwa. Tylko w okresie od 1819 do 1915 roku 59 (Słownie: pięćdziesiąt dziewięć!) razy władze podnosiły kwestię o przynależności Piłsudskich do stanu rycerskiego. I zawsze musiały się wycofać w obliczu faktów: rodzina ta nie tylko była bardzo zamożna, ale też od wielu pokoleń skrzętnie dbała o pielęgnowanie swej tradycji, o zachowanie rodu zarówno pod względem duchowym, jak i biologicznym.
W 1827 roku jeden z księży notował: „28 kwietnia. Piękny dzień. - Odwiedził nas marszałek Piłsudski z Grabiszek, gospodarz porządny i sąsiad spokojny, potomek staroświeckich ludzi, niegdyś poseł na sejm konstytucyjny 1791”.
Oczywiście, w życiu tego rodu - jak i każdego innego - miały miejsce zdarzenia prozaiczne, a nawet niemiłe. Tak np. akta archiwalne komunikują, że w nocy z 18 na 19 czerwca 1840 roku zostało podpalone i w dużym stopniu spłonęło miasteczko Szylele powiatu rosieńskiego, należące do ziemianki Piłsudskiej przy czym spłonęło 27 domów żydowskich (CPAH Litwy w Wilnie, f. 378, z. 1840, nr 560).
Nie wykluczone, że zdarzenie to mogło być w jakiś sposób związane z zajściami poprzedzającymi je o pół roku. Otóż na początku 1840 roku do urzędu wojskowego gubernatora m. Wilna zwróciła się ze skargą ziemianka Anna Piłsudska (z hrabiów Platerów), właścicielka majątku Szylele w powiecie telszewskim. Skarżyła się na prześladowania ze strony męża. Stanisław zaś Piłsudski, jej mąż, były marszałek szlachty powiatu telszewskiego, obwinił żonę o to, że podczas jego kilkuletniej nieobecności (był na zesłaniu) nawiązała stosunki intymne z lekarzem Juszkiewiczem, administratorem majątku, od którego urodziła dwóch synów Ludwika (4 lata) i Juliusza (3 lata) oraz, że jest od tegoż lekarza ponownie brzemienna. Sprawa nabrała rozgłosu; do Szylelów wydelegowano pułkownika Dmitrijewa w asyście żołnierzy, jak też lekarza Klukowskiego, który ustalił, że Anna Piłsudska rzeczywiście jest w 8-9 miesiącu ciąży.
Aby zabezpieczyć życie mającego się narodzić dziecka, pułkownik Dmitrijew nakazał sąsiadce Piłsudskich Bucewiczowej, posiadającej sztukę akuszerską, czuwać przy kobiecie, będącej w stanie błogosławionym, a doktorowi Juszkiewiczowi zabronił aż do podjęcia innej decyzji zarządzać majątkiem Szylele.
Stanisławowi Piłsudskiemu odmówiono zwrotu jego dziedzicznego majątku przywłaszczonego przez rozpustną rzekomo żonę.
Dalsze śledztwo, prowadzone przez prokuraturę i inne urzędy, ustaliło, że faktycznie Stanisław i Anna Piłsudscy znajdowali się w separacji. Anna z Platerów miała przedstawić do urzędu nawet pisemne zobowiązanie się jej męża, dane jeszcze 31 marca 1838 roku, iż „wyrzeka się wszelkiego wpływu na jej osobę”. Sam ten akt był łamaniem prawa Cesarstwa Rosyjskiego nie dopuszczającego rozwodów ani separacji, ale chodzi nam o moralny aspekt sprawy.
Później akuszerka o nazwisku Mordwinowa doniosła, że to ona asystowała przy porodzie przez A. Piłsudską dwóch synów, Ludwika i Juliana.
Administracja w Telszach i Rosieniach przez kilka miesięcy miała moc pracy i przykrości w związku z tym skandalem. Utracili m. in. posady pułkownik Dmitrijew i lekarz Klukowski, gdyż - jak się okazało - ich rewizja i ustalenia okazały się w świetle obowiązujących przepisów bezprawne, przeciwko czemu też protestowała Anna Piłsudska.
Wreszcie sprawą zajęli się urzędnicy III wydziału osobistej kancelarii cesarstwa Rosji. Skandal był głośny i gorszący.
Aż 24 kwietnia 1841 roku podpułkownik Brummer i major Malinowski, oficjalni (kolejni) śledczy w tej historii, donieśli wileńskiemu generał-gubernatorowi ks. Mirkowiczowi, że Anna i Stanisław Piłsudscy wyznali, że ich wzajemne donosy i skargi były skutkiem „tylko rodzinnych nieporozumień”, chcąc z którymi raz na zawsze skończyć, małżonkowie nawzajem się przebaczają i godzą, a do władz zwracają się z prośbą o zaprzestanie dalszego śledztwa. Władze jednak uznały, że Piłsudski jako mąż ma prawo osobiście wybaczyć swej żonie jej rozpustę, lecz skarga o roztrwonienie z hulakami majątku nie ma już charakteru osobistego, gdyż majątek należy prawnie do dziedziców, czyli dzieci Piłsudskiego. Prowadzono więc śledztwo w tej sprawie nadal. Przy okazji doszło do bójek między sąsiadami, a nawet osobami oficjalnymi, gdyż cała społeczność podzieliła się na dwa wrogie obozy, z których jedni stali po stronie Anny z Platerów, a drudzy bronili racji Stanisława Piłsudskiego.
Dopiero jesienią 1841 roku udało się tę brzydką sprawę jako tako wyciszyć, ale plama na honorze obydwu rodzin pozostała i długo jeszcze stanowiła pretekst do sąsiedzkich pomówień i plotek (CPAH Litwy w Wilnie, f. 378, z. 1840, nr 1626, s. 1 - 54).


*         *         *


Kazimierz Piłsudski, pradziad Bronisława i Józefa, był rotmistrzem żmudzkim, prezesem sądu ziemskiego rosieńskiego; jeden z trzech jego synów, trzyimienny Piotr Kazimierz Ignacy, sędzia grodzki rosieński, spłodził z Teodorą Butlerówną ośmiu synów, w tym najstarszego Józefa Wincentego Piłsudskiego, którego synami z Marii Billewiczówny byli marszałek Józef i profesor Bronisław.


*         *         *


Po kądzieli wywodzili się Bronisław i Józef Piłsudscy z Bilewiczów. Profesor Stanisław Kościałkowski nazywa tę rodzinę w swym dziele Antoni Tyzenhauz (t. 1, s. 118, London 1970) „wielce popularną i liczną”. Drzewo genealogiczne jednej z gałęzi tego rodu, zatwierdzone w heroldii mińskiej w 1824 roku, podaje opis czterech pokoleń i 31 osób płci męskiej (Archiwum Narodowe Białorusi, f. 319, z. 1, nr 126, s. 40).
Bilewiczowie należeli do światłej, patriotycznej szlachty Wielkiego Księstwa Litwy, gnieździli się przeważnie na Grodzieńszczyźnie. Garnęli się tradycyjnie do nauk, nie jeden z nich ukończył Uniwersytet Wileński i poświęcił się pracy na niwie oświaty i medycyny (Dział rękopisów Biblioteki Uniwersytetu Wileńskiego, F- 2, KC - 114b, s. 40).
Używali oni herbu Mogiła z trzema krzyżykami. W XVIII wieku odgałęzili się też na powiat wiłkomierski. Jak donoszą źródła archiwalne z 1795 roku, „Dominik Bilewicz przed laty kilku w ten powiat z lidzkiego przybyły, nie robi przez się wywodu szlacheckiej rodowitości, ale się odwołuje do wywodu podać się późniejszego w powiecie lidzkim” (CPAH Litwy w Wilnie, f. 391, z. 7, nr 1690, s. 10).
Jak wynika z tajnych akt policyjnych byłego urzędu wileńskiego generała - gubernatora, Kunegunda Bilewiczówna - Staniewiczowa (żona Ezechiela Staniewicza, jednego z przywódców powstania 1831 roku) i jej rodzona siostra Maria znajdowały się w 1839/40 r. pod tajnym nadzorem policji w związku z tym, że pomagały w przemycie literatury patriotycznej i wysłanników powstańczych z Paryża przez Tylżę do Wilna i z powrotem (CPAH Litwy w Wilnie, f. 378, z. 1340, nr 25).


*         *         *


Bronisław Piłsudski (1866 - 1918) był rodzonym bratem Marszałka. Encyklopedia Powszechna PWN (t. 3, s. 521) informuje o nim lapidarnie: „etnograf, lingwista; oskarżony o współpracę z nielegalną organizacją antycarską, 1887 zesłany na Sachalin; badacz języka i kultury tamtejszych Ainów i Gilaków, także Ajnów na Hokkaido; od 1899 kustosz muzeum we Władywostoku; po powrocie do kraju 1906 osiadł w Zakopanem, gdzie prowadził prace i badania etnograficzne na terenie Podhala”.
Zgodnie z tradycją rodzinną młody człowiek, mający 21 rok, wpakował się do konspiracji, padł ofiarą donosu i w 1887 roku został skazany na piętnaście lat robót przymusowych. Trudno się temu drakońskiemu wyrokowi dziwić, jeśli się wie, do jakiej paranoi urastała w ówczesnej Rosji chęć rusyfikacji wszystkich i wszystkiego. Łatwo sobie wyobrazić, co czuli moskiewscy „gospoda sudji”, czytając w dzienniku 20-letniego petersburskiego studenta Bronisława Piłsudskiego (przechowywanym obecnie w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku) wynurzenia w rodzaju: „Orusienie u nich weszło w modę i wszyscy z zapaleniem wypełniają swoje zadanie barbarzyńskie i zarazem ostatecznie głupie. Na przykład pop Sokołow, gimnazjalny nauczyciel religii ich, napisał książkę, którą moskale nazywają arcydziełem, o tym, że Obraz Najświętszej Panny Marii Ostrobramskiej musi należeć do prawosławnych. Narodzie mongolsko - moskiewski! Mało takim działaniem wskórasz, a oburzysz przeciwko sobie cały naród. Przyjdzie jednak czas, że ty inaczej śpiewać będziesz”...
I owszem, wiara w Bożą sprawiedliwość dodawała otuchy i pomagała przetrwać mroczne czasy, ale też trudno było nie zaangażować się do ruchu rewolucyjnego pod wpływem takich a nie innych realiów. Otwarcie o tym pisał Józef Piłsudski w artykule Jak zostałem socjalistą (1903): „Dla mnie epoka gimnazjalna była swego rodzaju katorgą. Wołowej skóry by nie starczyło na opisanie bezustannych poniżających zaczepek ze strony nauczycieli, hańbienie wszystkiego, com się przyzwyczaił szanować i kochać. W takich warunkach nienawiść moja do carskich urządzeń, do ucisku moskiewskiego wzrastała z każdym rokiem”. Jeszcze wcześniej z inicjatywy Bronisława założone zostało w Wilnie tajne gimnazjalne towarzystwo „Spójnia”, które widziało sens swego istnienia w przeciwstawieniu się rusyfikacji, w krzewieniu tradycji patriotycznych i w zgłębianiu zabronionych dzieł romantyzmu polskiego. „Źródłem, - wspominał potem Bronisław Piłsudski - z którego mocy zaczerpnąłem, były wszczepione mi przez rodziców, szczególnie przez matkę, kobietę silną duchem i szlachetną - ideały naszych wieszczów... Ideały narodowe oparte na utworach naszych wielkich poetów - były dla nas Biblią swego rodzaju”...
Władze szkolne wymusiły na młodzieńcu odejście z gimnazjum, ale maturę udało się zdobyć w innym, aż w Petersburgu. Tam też podjął studia prawnicze, ale - jak wspomnieliśmy - wziął udział w działalności jednego z ogniw „Narodnej Woli”. Za zamach na cara wkrótce pięciu członków organizacji powieszono, zaś Bronisław Piłsudski trafił na Sachalin, wyspę siedmiu tysięcy jezior i tysiąca rzek.
Sama nazwa tej wyspy budziła u Polaków, i nie tylko u nich, dreszcz przerażenia, kojarzyła się bowiem nie tylko z surowym klimatem, trzęsieniami ziemi, cunami, ale była synonimem najstraszliwszego więzienia, oddalonego o tysiące kilometrów od ziemi ojczystej. Nawet słynny pisarz rosyjski Antoni Czechow po zwiedzeniu wyspy w 1890 roku musiał przyznać: „Gdy natura tworzyła Sachalin, najmniej miała na względzie człowieka... Dobrowolnie tu mogliby żyć tylko święci”. A pod przymusem? Cóż, tysiące bardzo różnych ludzi tu żyło i żyje nadal...
Także Bronisław Piłsudski zdołał jednak tak się przystosować do okoliczności oraz zmienić je, że to zesłanie przekształciło się dla niego w wyprawę naukową, która przyniosła rozgłos międzynarodowy młodemu badaczowi. Mimo biedy, trudnych warunków bytu, braku ukończonych studiów, gorąco zabrał się do samodzielnych prac naukowych i osiągnął takie wyniki, iż otrzymał srebrny medal od Towarzystwa Geograficznego w Petersburgu, zdobył rozgłos europejski.
Po odbyciu kary osiadł w Krakowie.
Jeden ze znajomych pana Bronisława wspominał: „Piłsudski należy do ludzi, wywierających już przy pierwszym zetknięciu się niezwykły czar osobisty. Przez dziwne, pełne okrutnej ironii zrządzenie przypadku, zesłany wskutek podejrzenia o rzekomy udział w robotach terrorystycznych, człowiek ten uderza przede wszystkim swym marzycielskim nastrojem, swym głębokim idealizmem i kobiecą prawie delikatnością usposobienia, w którym półdzikie warunki wygnania nie zdołały żadnej uczynić szczerby. Ani śladu w nim nie ma goryczy do ludzi i stosunków, wiara w szlachetne pierwiastki natury ludzkiej i niezmącona harmonia duchowa tchną z każdego słowa jego bogatych i zajmujących opowiadań o przebytych kolejach. Na wygnaniu zajmował się nie tylko nauką. Był w skromnych granicach możliwości cywilizatorem obcego barbarzyńskiego kraju, przyjacielem zarówno współwygnańców, jak i biednych tubylców.
Losy Bronisława Piłsudskiego są czymś więcej, niż losami jednostki, rzuconej na dwudziestoletnią niedolę zesłania. Są one piękną kartą cywilizującego wpływu polskiego na wschodzie”. Wpływu, który niósł do Eurazji „posiew wyższego życia”.
Podczas pobytu Piłsudskiego na Sachalinie ludność tej wyspy, należącej wówczas w połowie do Japonii, a w połowie do Rosji, liczyła około 30 tys. mieszkańców. 8 tysięcy z nich to byli katorżnicy (prawie wszyscy - przestępcy kryminalni), 9 tysięcy - zesłańcy, przymusowi osiedleńcy oraz około 8 tysięcy wolni mieszkańcy, przeważnie potomkowie lub członkowie rodzin katorżniczych. Było to więc jedno wielkie więzienie, otoczone ze wszystkich stron falami oceanu. Dogasały tu też trzy drobne szczepy miejscowej, rdzennej ludności: Gilakowie (1,9 tys.), Ainowie (1,5 tys.) oraz kilkaset Oroków, z których to plemion każde używało zupełnie odrębnego od innych narzecza, co świadczyło o różnej ich etnogenezie.
Przypadek Bronisława Piłsudskiego był potwierdzeniem znamiennego faktu, że nieraz zesłanie polityczne na wschód stawało się źródłem przysparzania sławy i chwały nauce polskiej i rosyjskiej. Niezależnie od tego, jaką gałąź wiedzy weźmiemy, od botaniki i mineralogii do etnografii i językoznawstwa, wszędzie zetkniemy się przede wszystkim z nazwiskami polskimi.
Bronisław Piłsudski wspominał o swych losach: „Miałem lat 20, gdy mię zesłano na Sachalin. Po kilku latach więziennego życia i pracy fizycznej zyskałem nieco swobody. Spełniałem obowiązkowo różne czynności biurowe, prowadziłem spostrzeżenia meteorologiczne, gromadziłem zbiory przyrodnicze dla miejscowego muzeum, urządziłem bibliotekę dla okręgu, w którym mnie osiedlono, dawałem lekcje, wreszcie władza pozwoliła mi uczyć w szkole ludowej. Najwięcej i najgoręcej zajęły mnie w tych początkowych latach dzieci kryminalnych zesłańców. Było coś rozdzierającego w tak zwykłym na Sachalinie widoku duszy dziecięcej, rzuconej w błoto, gdzie wszystkie pojęcia moralne są odwrócone na wspak, gdzie jedyny wpływ, jaki się odbiera od otoczenia, jest wyziewem istot upadłych i nikczemnych, choć nieszczęśliwych. Temu wpływowi rozkładającemu starałem się przeciwdziałać. Wiele dzieci uczyłem prywatnie, starając się przytem usilnie dać im moralne podstawy i popęd do życia umysłowego. Miałem tę pociechę, że trochę tych dusz nieszczęśliwych wydarłem zepsuciu i zbrodni. Jeden z wychowańców moich sachalińskich odwiedził mnie niedawno w Krakowie. Udawał się do Szwajcarii, na uniwersytet”. - Było to w roku 1908.
Cóż przyjemniejszego dla nauczyciela, niż widok aspirującego do wyżyn ucznia swego?
„Po pierwszych latach przygnębienia - wspominał Bronisław Piłsudski - które dochodziło do melancholii na tle wycieńczenia sił i zupełnego osłabienia, po latach upadku ducha, zacząłem odradzać się zwolna. Źródłem, z którego mocy zaczerpnąłem, było wszczepione przez rodziców, szczególnie przez matkę, kobietę silną i szlachetną, ideały naszych wielkich wieszczów, a w pierwszym rzędzie wzniosłe myśli Krasińskiego. Rozpamiętując przeszłość, przypomniałem sobie chwile z ostatnich kilku lat życia schorowanej matki, gdy dla uśmierzenia bólów kazała mi czytywać utwory naszych poetów, zwłaszcza psalmy Krasińskiego. Czerpałem też siły ze wspomnień o słonecznych dniach dzieciństwa i młodości w rodzinnej Litwie, o tych pełnych idealizmu stosunkach przyjacielskich, które mię łączyły z licznym zastępem kolegów i towarzyszek lat młodych”. Wszystko to - pisał były zesłaniec - służyło „talizmanem, który uchronił od częstego wśród zesłańców upadku moralnego, od zruszczenia i porwania więzów z krajem ojczystym. Po powrocie do kraju, po latach dwudziestu, spotkałem mą najlepszą przyjaciółkę młodych dni i poślubiłem ją”...
Szczególną uwagę Piłsudskiego jako naukowca przyciągnęła na zesłaniu ludność tubylcza Sachalinu. „Obcowanie z nimi - wspominał - pociągało mnie z początku tylko dlatego, że było to jedyne na całej wyspie środowisko moralnie nie zepsute, odcinające się korzystnie od ogólnego ponurego tła. Zbliżyłem się do tych ludzi wymierających i krzywdzonych, żeby odetchnąć wśród nich lepszym powietrzem i nieść im pomoc. Coraz trudniej było im wyżyć z rybołówstwa i myślistwa w nowych warunkach, które stworzyło przybycie tłumne Rosjan. Starałem się uczyć ich ogrodnictwa, głównie sadzić ziemniaki, co jednak szło ciężko. Nauczyłem ich solić rybę. Leczyłem ich, szczepiłem ospę. Uczyłem ich czytać i pisać, gdyż szkół dla krajowców nie ma. Byłem ich tłumaczem i orędownikiem wobec władzy, a sam nauczyłem się mówić ich językiem, a raczej trzema językami. Uznanie ich pozyskałem całkowite i zostałem przyjęty na członka jednego rodu. Cała młodzież Gilaków nazywała mnie odtąd swym starszym bratem. Podczas pobytu wśród Ainosów urządziłem pierwszą szkółkę dla ainoskich dzieci i przez jedną zimę sam uczyłem w internacie, który powstał dzięki pomocy miejscowej władzy i osób prywatnych. To umożliwia mi i teraz korespondować z Ainosami i Gilakami”.
Zebrał Piłsudski poważny materiał lingwistyczny, po raz pierwszy w historii zgromadził 10 tysięcy wyrazów ainoskich, 6 tysięcy gilackich i 2 tysiące orockich, co dawało dostateczny materiał do wydania trzech słowników tych egzotycznych języków. Zgromadził nasz rodak również bogate zbiory podań, legend, bajek, pieśni tych ludów, zanotowane w oryginale i w tłumaczeniu na język rosyjski.
„W roku 1899 - wspomina Bronisław Piłsudski - ofiarowano mi miejsce kustosza muzeum we Władywostoku. Po staraniach Wydziału Amurskiego Towarzystwa Geograficznego, któremu zebrałem bogatą kolekcję gilacką, pozwolono mi wyjechać z Sachalinu. Byłem już osiedleńcem. Przejechawszy psami po zamarzniętej cieśninie i po Amurze dotarłem po 20 dniach do Władywostoku. Tu przebyłem trzy i pół roku... Sprawowałem obowiązki sekretarza Towarzystwa Geograficznego i sekretarza miejscowego dziennika, pracowałem w komitecie statystycznym i z jednym przyjacielem lekarzem wydawałem pierwszy w Rosji statystyczny dwutygodnik o Wschodzie...
Pełniłem nawet podczas rozruchów w Chinach w roku 1900 obowiązki felczera w szpitalu dla imigrantów. W roku 1902 Akademia Nauk w Petersburgu zaproponowała mi powtórne udanie się na Sachalin dla zebrania pełnej kolekcji z życia tubylców... Tym razem mogłem moje badania pogłębić, zwłaszcza, iż przez lata otrzymywałem subsydia pieniężne od nowo utworzonego międzynarodowego towarzystwa dla badania Azji Środkowej i Wschodniej. W roku 1903 za zezwoleniem władzy z polecenia centralnego Towarzystwa Geograficznego w Petersburgu wziąłem udział w ekspedycji naukowej Wacława Sieroszewskiego na wyspę Hokkaido w Japonii, jako znawca ainoskiego języka.
Jeździliśmy w przeddzień wojny i wszędzie byliśmy wrogo przyjmowani, co dało nam wiele przygód, lecz utrudniało cel naszej podróży. Po powrocie na Sachalin wkrótce wybuchła wojna i badania moje stały się nader uciążliwe. Dokończyłem rozpoczętych prac gorączkowo i po Mugdenie opuściłem moją wyspę wygnania udając się do Japonii, aby stamtąd przez Amerykę i Francję dotrzeć do ojczyzny”...
W Japonii nasz rodak nawiązał ścisłe kontakty z miejscowymi specjalistami, zajmującymi się badaniem Ainów i opublikował na ten temat kilka artykułów w miesięczniku Sekai. Postarał się też spopularyzować literaturę polską na Wyspie Kwitnącej Wiśni, sugerując miejscowym intelektualistom dokonywanie tłumaczeń odpowiednich dzieł. I rzeczywiście, sugestie te dały pożądany skutek. Ukazujące się kolejno przekłady utworów Sienkiewicza i innych Polaków, zapoznawały Japończyków z naszym dorobkiem kulturalnym, napawały ich jeszcze większą sympatią do sprawy polskiej, czyniąc z nich po kilku latach naród sprzyjający na niwie dyplomatycznej odrodzeniu bytu niepodległego Polski.
Trzeba powiedzieć, że już na początku XX wieku dzieje Polski były dobrze znane w odległej Japonii. Na przykładzie polskiej przeszłości wychowawcy japońscy wyjaśniali uczącym się dzieciom w szkołach jak niebezpieczne jest sąsiedztwo państwa z silnie rozwiniętymi instynktami zaborczymi. W japońskich podręcznikach szkolnych zjawił się rozdział poświęcony dalekiej Polsce, jej rozbiorom i walce o wyzwolenie spod jarzma moskiewskiego.
W jednym z wywiadów prasowych w 1910 roku mówił Bronisław Piłsudski: „Polska i Polacy posiadają sympatię u ludów Wschodu, w Japonii, jak i w Chinach. Osłabia się ta jednak sympatia tym, że zbyt mało o nas wiedzą, a często od obcych dowiadują się rzeczy kłamliwych i krzywdzących nas. Chodziłoby więc o wytworzenie bezpośrednich stałych stosunków. Myśl ta zajmowała mię od dawna... Nie zapominajmy, że losy narodów przestały już zależeć od jednej, dotychczas wszechpotężnej, rasy białej. Na widownię występują potężne narody azjatyckie, z którymi już się liczą najdumniejsze szczepy aryjskie. A im dalej, tym więcej się będą musiały z nimi liczyć. A więc chodzi może nie tylko o zdobycie platonicznej sympatii”...
Wydaje się, że w dzisiejszym burzliwie zmieniającym się świecie, gdy narody azjatyckie odgrywają coraz donioślejszą rolę w historii ludzkości, słowa te sprzed 90 lat brzmią szczególnie aktualnie.

Niestety, nawet bardzo czynne i bogate w dokonania życie musi zgasnąć i zapaść się w otchłanie nicości. Bronisław Piłsudski nie doczekał odrodzenia niepodległości tak przezeń umiłowanej Polski. Zmarł tragicznie w maju 1918 roku, tonąc w falach Sekwany. Pochowano go na cmentarzu Montmorency pod Paryżem, gdzie się znajduje skromny pomnik, na którym wciąż się zjawiają żywe kwiaty, składane tu przez rodaków, pamiętających o wielkim polskim patriocie i uczonym.

Mikołaj Przewalski




Mikołaj Przewalski przyszedł na świat 31 marca 1839 roku w miejscowości Kimborowo na Smoleńszczyźnie w niezbyt zamożnej rodzinie ziemiańskiej. Na tych terenach wśród morza ruskiej ludności rolniczej, gęsto rozsiane ongiś były mniejsze i większe zagrody, dworki i dwory szlacheckie, należące do najlepszego starożytnego rycerstwa polskiego, osadzanego tu, na dawnym polsko - moskiewskim pograniczu, w XVI - XVII wieku przez monarchów polskich w celu umocnienia rubieży Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Czasy się odmieniły, tereny te na stałe weszły w skład Cesarstwa Rosyjskiego; niektóre rody polskie pozostały przy wierze ojców, większość jednak przeszła na prawosławie i zasiliła naród rosyjski elementem w najwyższym stopniu wartościowym, dzielnym, inteligentnym, odważnym i dynamicznym. Obok Glinków, Czajkowskich, Ciołkowskich, Bernackich, Połońskich, Żongołłowiczów, Narbutów, Ciechanowiczów, Łobaczewskich, Nowickich znaleźli się w tym gronie i panowie Przewalscy.
Ten znakomity podróżnik i autor wielu doniosłych ustaleń naukowych dotychczas uchodzi za rdzennie rosyjskiego reprezentanta nauki geograficznej. Tymczasem jest inaczej. Jeszcze jego dziadek, zamieszkały w majętności Skuratowo na Witebszczyźnie, miał na imię Kazimierz i był czystej krwi szlachcicem polskim. Z nie ustalonych bliżej powodów (wydaje się, że chodziło o jakiś dramatyczny zatarg między krewnymi i sąsiadami) pan Kazimierz w końcu XVIII wieku musiał uciekać do Rosji, gdzie przeszedł na prawosławie i otrzymał nowe, z ruska brzmiące imię - Kuźma. W zbiorach Archiwum Narodowego Białorusi w Mińsku (f. 2512, z. 1, nr 99, str. 108 - 114), w księdze genealogicznej szlachty guberni witebskiej znajduje się Wywód familii urodzonych Przewalskich herbu Łuk, w którym czytamy: „Karniło Anisymowicz Przewalski, czując się z daru natury zdolnym do okazania zasług Ojczyźnie, y duchem męstwa będąc zagrzany, jeszcze za króla Stefana (Batorego) do wojennej zaciągnął się służby, gdzie szczególną pracą y gorliwością dowodząc męstwa swego, dosłużył się rangi rotmistrza wojsk kozackich, y w tym już stopniu, gdy na wyprawie wojennej pod Połockiem y Wielkiemi Łukami licznemi siebie zasługami oznaczył; wówczas wspomniony Król Polski Stefan, powodowany sprawiedliwym przeświadczeniem się o dzielności tego Rycerza, przywilejem swoim w dacie 1581 roku Nowembra 28 dnia nadanym, udarował onego tytułem szlachectwa polskiego i herbem, Łuk zowiącym się, którego kształt y rysunek na autentycznym przywileju jest taki: „Ma być w polu czerwonym Łuk napięty z strzałą do góry obróconą, w hełmie trzy pióra strusie”.
Jakową otrzymawszy godność, tenże Karniło Przewalski y przedłużając przed się wziętą służbę, coraz większe dawał dowody swey gorliwości, y tym do chwały wiodącym postępując krokiem w późniejszym czasie, to jest: w roku 1589 miał sobie nadano od witebskiego wojewody, starosty wieliżskiego y surażskiego Mikołaja Sapiehy pięć służb ludzi, to jest: w Województwie Witebskim trzy, Szyszczynkę, Juduniewską y Ostrowską, a we włości wieliżskiej dwie, Pusłowską Bobrową Łukę y w Syczowie ze wszystkim, co tylko do tych służeb należało (...).
Ten zatem przodek familii ichmościów Panów Przewalskich zasługami y męstwem nabywszy przyzwoitey rangi a oraz tytułu y prawa obywatelstwa, odtąd owoców prac swoich umyślił zażywać, y udaliwszy się od służby wiódł żywot obywatelski, w ciągu którego wydał na świat dwóch synów, Gabryela y Bohdana”...
Na podstawie innych źródeł archiwalnych można ustalić, że najstarszym gniazdem tego rodu była miejscowość Przewały na Chełmszczyźnie, a pierwotna wersja nazwiska miała formę „de Przewały”. Według wszelkiego podobieństwa król Stefan w 1581 roku, nadając herb Łuk Kornelowi Przewalskiemu, nie tyle go nobilitował, ile potwierdzał dawne szlachectwo, z faktu bowiem, że rycerz ten miał rangę rotmistrza niechybnie wynika, że musiał być już przed tym szlachcicem, szarże bowiem oficerskie w dawnej Rzeczypospolitej przysługiwały wyłącznie reprezentantom stanu szlacheckiego. Inna rzecz, że Kornel Przewalski, jak to człowiek wojskowy, nie miał papierów na formalne potwierdzenie swego rodowodu, a król Stefan, by tę lukę wypełnić, nadał mu nowy przywilej i herb. Nie wiemy, czy pierwotnym godłem tego rodu też był Łuk, czy też jakiś inny wizerunek.
Wracając do potomstwa Kornela Przewalskiego, możemy stwierdzić, że syn Gabryela Hrehory wziął w posagu od panny Krystyny z domu Hościłowicz połowę majętności Skuratowo w powiecie witebskim, która na kilka stuleci stała się odtąd głównym siedliskiem rodu Przewalskich. Synowie Hrehorego (Leon, Jan i Wawrzyniec) dali początek dalszej potężnej fali tego domu. Kolejne męskie pokolenie liczyło już długi zastęp rycerzy: Jan, Michał, Samuel, Piotr, Franciszek (synowie Jana); Jakub, Józef, Jan, Samuel, Tomasz (synowie Leona); Marcin, Dymitr, Antoni (synowie Wawrzyńca). Była to druga połowa XVII wieku. Odtąd ród Przewalskich, mężnych rycerzy polskich, kwitł i mnożył się szeroko po całych rozległych Kresach Wschodnich - od Wilna po Smoleńsk. Do jednej z części tego domu należał też wielki podróżnik.
Koleje losu tego, jak i innych rodów polskich na ziemiach wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, były zmienne i dramatyczne. Część Przewalskich zmuszona została przejść na prawosławie, inna część trwała przy katolicyzmie i polskości. Była też z tego powodu szykanowana przez carat w XIX wieku. Policyjna Lista zamieszkałych w Guberni Witebskiej urzędników wyznania rzymsko-katolickiego, zwolnionych ze służby po 1863 roku (znajdująca się w Centralnym Państwowym Archiwum Historycznym Litwy w Wilnie, f. 378, z. 1866, nr 181) donosi m. in. o tym, że prześladowaniu zostali poddani: „radca tytularny Jan (Iwan) Przewalski, który zajmuje się służbą prywatną”, jak też „były pomocnik akcyzowego nadzorcy powiatu dyneburskiego, koleżski asessor Grzegorz (Grigorij) Przewalski, który trudni się na gospodarstwie”...
Tak więc, jak wspomnieliśmy, Mikołaj Przewalski urodził się na Smoleńszczyźnie. Tamże ukończył gimnazjum i wstąpił następnie do Akademii Wojskowej w Petersburgu. Po jej ukończeniu skierowany został do Warszawy w charakterze wykładowcy historii i geografii w szkole podoficerskiej. (Władze rosyjskie bardzo chętnie posługiwały się na terenie okupowanej Polski zruszczonymi Polakami w celu przeprowadzania polityki imperialnej, bowiem biologiczni Polacy z wielką łatwością wczuwali się w świat wewnętrzny rodaków i nieraz dawali się użyć jako nadzwyczaj skuteczni rusyfikatorzy; świadomie lub nie). Wydaje się jednak, że M. Przewalski pod tym względem się nie sprawdził, w 1867 roku bowiem skierowany został na przeciwległy kraniec gigantycznego cesarstwa, aż do Irkucka, gdzie mu powierzono kierownictwo pracami naukowo - badawczymi nad przyrodą Zabajkala. Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne poleciło mu dodatkowo prowadzenie badań geograficznych, florystycznych, faunistycznych, klimatologicznych, geologicznych w unikalnym pod wieloma względami Kraju Ussuryjskim. Dwa lata spędził Przewalski nad granicą z Mandżurią, a obserwacje w tym okresie poczynione wyłuszczył na stronach swej pierwszej książki, w której wiele wnikliwych akapitów poświęcił m. in. opisowi egzotycznego tygrysa ussuryjskiego, jedynego gigantycznego kota, żyjącego w tak surowych warunkach przyrodniczych.
W roku 1870 odbył uczony z grupą towarzyszy swą kolejną, również liczącą tysiące kilometrów, wyprawę; tym razem z Kiachty przez Mongolię do Pekinu i stamtąd do górnego biegu rzeki Jangcy poprzez pustynię Gobi i znów do Irkucka.
W czasie tych, przebiegających w wyjątkowo trudnych warunkach, wypraw z wielką wyrazistością przejawił się nad wyraz twardy, władczy, bezwzględny i nieustępliwy charakter tego oficera. Nie znał on, co to jest słabość, łagodność czy zwykła ludzka wyrozumiałość. Wystarczyła chwila chwiejności czy cień niesubordynacji ze strony któregoś z członków wyprawy, a zostawał natychmiast i nieodwołalnie wydalony z zespołu, złożonego z mężczyzn o żelaznych nerwach i mięśniach, zdolnych do pokonywania wszelkich przeszkód, burz, pustyń, mrozów, głodu, pragnienia, wreszcie tęsknoty i jakichkolwiek „miękkich” uczuć. Wśród każdego narodu takie bohaterskie, budzące zgrozę swą stanowczością typy osobowości stanowią wielką rzadkość. Są one wręcz „niemożliwe” we współżyciu z „normalnymi” ludźmi, lecz są też niezastąpione wówczas, gdy trzeba dokonać czynów ewidentnie przekraczających możliwości zwykłego zjadacza chleba. Takim był Mikołaj Przewalski, był zaprzeczeniem - świadomym i programowym - tego, co się pospolicie zwie „człowiekiem dobrym”. A nie jest to sprawa tak prosta do oceny z etycznego i psychologicznego punktu widzenia, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka.
Oto Fryderyk Nietzsche, znakomity filozof i psycholog, w dziele Wola mocy próbuje rozwikłać dialektykę takiego usposobienia.
„Wzrost wzwyż i w złość idzie społem... „Dobroć” jako najsubtelniejsza mądrość niewolników, dla wszystkiego posiadająca względy, a przeto względów doświadczająca.
Fizjologia dobrych. - Dobroć występuje w rodzinach, w narodach jednocześnie z występowaniem neurozy.
Typ stanowiący przeciwieństwo: prawdziwa dobroć, dostojność, wielkość duszy płynąca z bogactwa,... - która nie obdarowuje żeby odejmować, która nie chce przez to się wynosić, iż jest dobrotliwa, - rozrzutność jako typ prawdziwej dobroci, bogactwo osobowości jako warunek uprzedni...
Instynkt dekadencji w człowieku dobrym:
1) Inercja; nie chce on się już zmieniać, nie chce się uczyć dalej, jako „dusza piękna” zamyka się w sobie samym;
2) Niezdolność do oporu; np. we współczuciu, - ustępuje (pobłażliwy, „tolerancyjny”, rozumie wszystko...);
3) Kieruje w nim wszystko, co jest cierpiące i wydziedziczone - instynktownie spiskuje przeciw silnym;
4) Potrzebuje wielkich narkotyków, - jak „ideał”, „człowiek wielki”, „bohater”, - marzy...
5) Słabość, objawiająca się w bojaźni przed afektami, silną wolą, przed „tak” i „nie”: jest miły, żeby nie być zmuszonym do wrogości, żeby nie być zmuszonym do zajęcia stanowiska;
6) Słabość, wyrażająca się w umyślnej ślepocie wszędzie, gdzie, być może, potrzebny byłby opór („humanitarność”);
7) Daje się uwodzić wszystkim wielkim decadens: „Krzyżowi”, „miłości”, „świątyni”, „czystości” - w gruncie rzeczy samym tylko niebezpiecznym pojęciom i osobom;
8) Występność intelektualna: - Nienawiść prawdy, ponieważ nie przynosi ona z sobą „uczuć pięknych”, nienawiść prawdziwości”.
Człowiek dobry jest „dobry” tylko w cudzysłowie; jest dla wyższej kultury i dla wyższej organizacji społeczeństwa niebezpieczny. Składa on sobie samemu w ofierze przyszłość ludzkości, wrogi jest wszelkim perspektywom, poszukiwaniom nowego i lepszego, przygodom, twórczemu niezadowoleniu z siebie. Neguje cele, zadania, w których nie odgrywa roli głównej. Jest bezczelny i nieskromny jako typ „najwyższy” i do wszystkiego nie tylko chce swój głos wtrącać, lecz sądzić...
„Człowiek dobry jako pasożyt. Żyje on kosztem życia; za pomocą kłamstwa neguje realność jako przeciwnik wielkich popędów instynktownych życia, jako epikurejczyk w małym szczęściu, odtrącający wielką formę szczęścia jako niemoralną”. Jest to typ człowieka nieudany i właśnie on narzuca moralność silniejszym od niego, by w ten sposób zachować siebie unieszkodliwiając ich, lepszych.
Trudno precyzyjnie określić, jaka część surowego i twardego usposobienia Mikołaja Przewalskiego wynikała z predyspozycji wrodzonych, jaka była wynikiem zbiegu okoliczności zewnętrznych, a jaka skutkiem świadomego samowychowania i samokreowania. Z pewnością jednak wszystkie te czynniki odegrały swą rolę - choć nie jednakową - w tym, że osobowość tego wielkiego człowieka była taka a nie inna. Przecież w psychice człowieka „nie ma rozwoju liniowego, istnieje tylko krążenie wokół jaźni”. I celem jest możliwie precyzyjne i uczciwe samopoznanie w celu dalszego osiągnięcia wewnętrznej harmonii. Carl Gustaw Jung pisze: „Aby doszło do tej przemiany, konieczne jest wyłączne ześrodkowanie się na centrum. Człowiek musi się przy tym wystawić na zwierzęce impulsy nieświadomości, nie utożsamiając się z nimi i nie uciekając od nich. Musimy trwać na stanowisku, co, naturalnie, oznacza często napięcie prawie nie do zniesienia... Im bardziej jesteśmy świadomi siebie dzięki samopoznaniu i odpowiedniemu do tego postępowaniu, tym cieńsza staje się warstwa indywidualnej nieświadomości, nakładająca się na nieświadomość zbiorową. W ten sposób powstaje świadomość, która nie jest już uwięziona w drobiazgowym, przewrażliwionym osobistym świecie „ja”, ale uczestniczy w obszerniejszym świecie obiektywnym... Co na niższym szczeblu było okazją do najdzikszych konfliktów i panicznych afektów, teraz, obserwowane z wyższego poziomu osobowości, wydaje się jak burza w dolinie, na którą patrzymy ze szczytu wysokiej góry. Nie znaczy to, że burza utraciła swoją realność, ale człowiek znajduje się już nie w niej, lecz ponad nią”. Lektura pism i listów Mikołaja Przewalskiego niezbicie dowodzi, że ma się w tym przypadku do czynienia z osobowością dojrzałą i potężną, która świadomie obrała najtrudniejszą drogę życiową, niedostępną ludziom pospolitym i w obiegowym tego słowa znaczeniu „dobrym”. Ten nadludzki hart pozwolił mu też na dokonanie czynów, które zmusiły cały świat do wstrzymania oddechu ze zdumienia.
Warto może w tym miejscu zaznaczyć, że surowy i nieugięty charakter Przewalski przejawiał jeszcze w dzieciństwie i w okresie gimnazjalnym. Z biegiem lat te cechy dopiero się wyraziściej rysowały i krystalizowały. Nic w tym dziwnego - „Człowiek się nie zmienia, lecz życie jego i koleje, tj. jego charakter empiryczny, są tylko rozwinięciem charakteru intelligibilnego, rozwojem zdecydowanych, widocznych już u dziecka, zadatków, jego koleje są więc niejako wyraźnie określone już przy jego urodzeniu i aż do końca pozostają w istocie te same... - Czego człowiek właściwie i w ogóle chce - dążenie jego najgłębszej istoty i cel, do jakiego zgodnie z nim zmierza - tego nie zdołamy nigdy zmienić za pomocą zewnętrznego wpływu na niego, pouczenia; inaczej moglibyśmy go przetworzyć” - słusznie zauważał Arthur Schopenhauer...
Kolejna, trzecia, ekspedycja pod dowództwem pułkownika M. Przewalskiego wyruszyła w 1879 roku w kierunku Tybetu poprzez pustynię Takla-Makan, góry Nańszań i dalej. Śnieżne burze, niedojadanie, choroby, prawdziwe bitwy z bandami górskich rozbójników stanowiły kanwę tej wyprawy. W odległości około 200 kilometrów od Lhasy, stolicy niepodległego wówczas Tybetu, wyprawa Przewalskiego została powstrzymana i zawrócona przez regularne oddziały wojska tybetańskiego, z którym kilkunastoosobowy oddział, nawet złożony z najtwardszych chłopów, bądź co bądź zmierzyć się nie mógł. Chociaż w zapiskach z tej wyprawy M. Przewalskiego wciąż na nowo pobrzmiewają notki nader wojownicze - stara polska krew rycerska niełatwo dawała się nakłonić do kompromisów. Lecz władze Tybetu, jak i ludność tamtejsza, stanowczo nie życzyły sobie widzieć Rosjan na swym terytorium. Dlatego garstka uzbrojonych i mężnych podróżników musiała się jednak cofnąć. W drodze powrotnej Przewalski, jako pierwszy Europejczyk, zbadał dokładnie Kukunor i wytoki rzeki Huang Ho.
Nie ma tu miejsca na szczegółowy opis zdarzeń i przygód, które się w czasie tej wyprawy przydarzyły, choć opowiadanie o nich mogłoby być naprawdę interesujące. Możemy jedynie powiedzieć za Plutarchem z Cheronei, który w Żywotach sławnych mężów usprawiedliwiał oszczędność swego opisu zdarzeń: „Proszę czytelników o wyrozumiałość, jeżeli nie opowiadam szczegółowo wszystkich zdarzeń ani nawet żadnego z najgłośniejszych, lecz przeważną ich część szybko przebiegam. Ani bowiem nie piszę historii, ani cnota i przewrotność nie objawiają się bynajmniej w najsławniejszych czynach, lecz nieraz postępek, jedno słowo i jakiś żart lepiej dają poznać charakter niż bitwy z dziesiątkami trupów, największe szyki bojowe i oblężenie miast. Jak więc malarze starają się odtworzyć podobieństwo twarzy i rysów z oka, w którym się objawia charakter, a o resztę części portretowanego niewiele się troszczą, tak mnie należy pozwolić na to, bym bardziej wgłębiał się w szczegóły odbijające duszę i za pomocą nich tworzył obraz każdego żywota, a innym pozostawił wielkości i walki”.
Jedną z charakterystycznych i zaskakujących cech usposobienia Przewalskiego była jego ostro zarysowana niechęć do płci pięknej. Cecha ta powodowała nieraz, że znakomity ten mąż trafiał w sytuacje dość kłopotliwe. O jednym z takich wypadków opowiada profesor Benedykt Dybowski w swych wspomnieniach. Otóż po przyjeździe do syberyjskiej miejscowości Chabarowka Mikołaj Przewalski otrzymał przydział na czasowe zamieszkanie w domu akuszerki Porozowej, niewiasty wykształconej, oczytanej, a przy tym energicznej i dzielnej. Pan Mikołaj, który - jak pisze Dybowski, „antypatycznie nie lubił kobiet” - po zostawieniu tam rzeczy udał się był do Dybowskiego i innych kolegów - uczonych, z którymi spędził cały dzień. Gdy miał wracać „na kwaterę”, stał się jednak uczestnikiem pewnego zabawnego zajścia. Lecz oddajmy głos profesorowi Dybowskiemu, który w swym Pamiętniku poświęca wiele ciepłych słów panu Mikołajowi, a między innymi opowiada i o tym zdarzeniu: „Pomiędzy panią Porozową a Przewalskim zaszła mała scysja, którą muszę tutaj opisać, bo ona daje poznać jedną z oryginalnych stron tego znakomitego podróżnika, a mianowicie jego dziwaczną nienawiść do kobiet. Przewalskiego, jako lokatora, przyjęła pani Porozowa bardzo uprzejmie, wskazała mu dwa pokoje do jego rozporządzania, zapytała, czy nie potrzebuje pościeli itd. Na tę uprzejmość damy Przewalski odpowiedział szorstko, że nie potrzebuje, kazał swojemu nowemu dienszczykowi wyrzucić łóżko z pierwszego pokoju i wnieść do niego wszystkie rzeczy, a sam opuścił mieszkanie. Akuszerka widząc, że spać na łóżku nie chce, lecz będzie spał na ziemi, kazała swojej służącej wymyć podłogę i zapalić w piecu dla przesuszenia mieszkania. Gdy wrócił Przewalski i spostrzegł, że wymyto podłogę, zawołał gniewnie na służącego, kto ci kazał moczyć podłogę; ten się uniewinniał mówiąc, że to „barynia” kazała swojej służącej myć podłogę. Na to z pasją zawołał Przewalski: „powiedz baryni”... i tu dodał parę epitetów niecenzuralnych, „cztoby ona nie sowała nosa nie w swoi dieła”, trzasnął drzwiami i wyszedł. Tego dnia po wieczerzy, przy której byliśmy obecni wszyscy, gremialnie idąc do swoich kwater, odprowadziliśmy po drodze Przewalskiego i zatrzymaliśmy się przed domem, w którym miał nocować. Puka tedy do drzwi raz i drugi, ale drzwi się nie otwierają; zaczyna kołatać silniej, lecz i to nie pomaga. Bębni na koniec kułakami, złości się, łaje, zwymyśla. Wszystko na próżno. Śmieją się wszyscy obecni towarzysze. Baranow mówi, „a widzisz, trzeba być grzecznym z niewiastami. chwaliłeś się, żeś złajał zupełnie niesłusznie damę, która chciała ci zrobić usługę, każąc myć podłogę, masz teraz za swoje”. Żartowano, lecz trzeba było się obejrzeć za środkiem umożliwiającym dostanie się Przewalskiemu do mieszkania. Spostrzeżono puste beczki, stojące u jednego z pobliskich domów, przytoczono jedną z tych beczek, postawiono na sztorc, a na niej stanął Przewalski i zdołał otworzyć okno, przez które dostał się do mieszkania. Nazajutrz cała ta historia dała temat do licznych żartów i dowcipów. Przytoczyłem przy tej okoliczności wiersz niemieckiego poety:
Gehe den Weibern zart entgegen,
So gewinnst sie auf ein Wort”.
Tyle Benedykt Dybowski...

Trasa następnej, czwartej, wyprawy pod kierunkiem sławnego już na cały świat badacza rozpoczęła się w roku 1884 i wiodła z Kiachty przez Urgę (Ułan Bator) do Kukunoru, Chin, następnie do dorzecza rzeki Tarymu i do jeziora Issyk-kul. Także ta podróż trwała kilka lat, a przerwana została nieoczekiwanym i przedwczesnym zgonem Przewalskiego w roku 1888, w czasie pobytu w mieście Karakol (obecnie Przewalsk) na południowych krańcach Imperium Rosyjskiego.
W trakcie swych długotrwałych, a przebiegających w ekstremalnych warunkach wypraw badawczych Mikołaj Przewalski i jego współpracownicy (wśród których, zaznaczmy, zawsze znajdowali się Polacy) dokonali mnóstwa odkryć w zakresie geografii, florystyki, nauki o faunie, etnografii, meteorologii, klimatologii, mineralogii, jak też w innych dziedzinach wiedzy. M. Przewalski uchodził - i rzeczywiście był - za bliskiego przyjaciela cesarza Rosji, został awansowany do rangi generała i odznaczony szeregiem najbardziej zaszczytnych orderów i medali tego państwa. Nie zwracał jednak uwagi ani na marny blask sławy, ani na pogardzane przezeń bogactwo, całą swą ogromną energię i błyskotliwy umysł oddając w służbę rozwojowi nauki. Jego transgresyjna i perfekcjonistyczna natura nastawiona była od początku na wielkie i niezwykłe czyny. Z biegiem lat też ich dokonała, był bowiem Mikołaj Przewalski niewątpliwie jednym z najwybitniejszych i najsławniejszych badaczy przyrody w dziejach nauki światowej...
Podsumowując wszystko, cośmy na ten temat powiedzieli powyżej, można stwierdzić, że główną zasługę Przewalskiego stanowi zbadanie Azji Środkowej. Kilka razy przeciął Mongolię, bawił w Chinach Północnych, w pustyniach Gobi, Ała-szanu i Ordosu, w górach Niańszanu, Kueń-łunu i Tybetu. W Chinach Północnych zbadał Cajdam, pustynię Takla-Makan i pozbawione wytoków jezioro wędrujące Lobnor, Dżungarię i góry wschodniego Tienszanu. Długość tras wędrówek Przewalskiego sięgnęła 33 268 km, z których 31 551 km przebiegało Chiny i Mongolię. Podróże te obfitowały w doniosłe odkrycia i dały różnorodne wyniki naukowe. Wszystkie swe marszruty Przewalski przeniósł na mapę, przy czym wykresy topograficzne opierał na 231 punkcie hipsometrycznym i na 63 astronomicznych. Podał charakterystykę warunków przyrodniczych obszernych fizyko-geograficznych regionów Azji Środkowej według następujących wskaźników: ukształtowanie terenu, klimat, rzeki i jeziora, świat roślinny i zwierzęcy.
Jemu się udało opisać przyrodę zwiedzanych terenów w ścisłym powiązaniu wzajemnym wszystkich jej ogniw.  Przewalski udowodnił, że pustynia Gobi nie jest wzniesieniem; w stosunku do najwyższych otaczających ją gór stanowi ona raczej gigantyczną czaszę z nierównym dnem. Ustalił, że północna granica gór Tybetu w rzeczywistości leży o 300 km dalej na północ, niż mniemano przed nim; że kierunek centralnoazjatyckich pasm górskich biegnie przeważnie wzdłuż szerokości geograficznej; stwierdził, że geograf niemiecki Aleksander Humboldt był w błędzie, gdy teoretycznie zakładał możliwość istnienia tu siatki wzajemnie przecinających się pasm górskich. Przewalski jako pierwszy zwiedził i opisał pasma systemu Kueńłuniu, ustalił, że Nańszan nie jest jednym łańcuchem górskim, lecz stanowi cały ich system. Odkrył i jako pierwszy opisał najwyższe pasma gór, takie jaki Burchan-Budda, Humboldta, Rittera, Akatag (Przewalskiego), Cajdam i in. Dotarł do górnego biegu wielkich rzek Chin Jancy-czian, Huang Ho. Na podstawie przeprowadzonych regularnych obserwacji meteorologicznych Przewalski podał pierwszą charakterystykę klimatologiczną Azji Środkowej, ustalił m.in. ostro kontynentalny charakter klimatu Gobi. Zdecydowanie uwypuklał znaczenie wiatru jako ważnego czynnika kształtującego rzeźbę terenu w pustyniach Azji Środkowej. Przewalski zgromadził unikatowe zbiory flory i fauny Azji Środkowej, zestawił herbarium z około 16 tysięcy roślin, przedstawiających 1700 gatunków, na którego podstawie botanicy opisali 218 nowych gatunków i 7 rodzajów. Zebrał ogromną kolekcje okazów fauny, liczącą 702 ssaków, 5010 ptaków, 1200 płazów i gadów, 643 ryby; także w tym zbiorze znalazły się dziesiątki nowych gatunków. Odkrył na terenie Azji Środkowej i opisał dzikiego wielbłąda i dzikiego konia.
Przewalski zebrał także mnóstwo danych dotyczących biologii i ekologii świata roślinnego oraz zwierzęcego Azji Środkowej. Jego podróże przykuwały do siebie uwagę szerokich kół naukowych; wykonane przezeń obserwacje astronomiczne i meteorologiczne, jak też kolekcje zoologiczne i botaniczne opracowywane były później przez wielu uczonych rosyjskich. Dzieła tego podróżnika, napisane z wielkim talentem literackim, w ciągu krótkiego okresu czasu zyskały mu sławę światową i zostały wydane w kilkunastu językach. Badania Przewalskiego otworzyły nowy okres słynnych rosyjskich wypraw naukowych do Azji Środkowej, na czele których stanęli M. Piewcow, G. Potanin, W. Roborowski, G. Grum - Grzymajło, P. Kozłow, W. Obruczew i inni.
Prace Przewalskiego zyskały światowe uznanie: został nagrodzony medalami wielu rosyjskich i zagranicznych towarzystw naukowych, wybrany na członka honorowego Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego (1880) oraz wielu innych rosyjskich i obcych tego typu organizacji... W 1946 roku ustanowiony został złoty medal imienia Przewalskiego, nadawany przez Towarzystwo Geograficzne ZSRR. Imieniem Przewalskiego nazwano: miasto, w którym on zmarł (b. Karakol), odkryty przezeń łańcuch górski w systemie Kueń-Łuń, lodowiec na Ałtaju, cypel wyspy Iturup (wyspy Kurylskie), przylądek jeziora Bennetta (Alaska) oraz szereg gatunków zwierząt i roślin, odkrytych przezeń w trakcie podróży po Azji Środkowej.

Oktawiusz Wincenty Radoszkowski




Rosyjski Encikłopiediczeskij Słowar F. Brockhausa i J. Efrona (t. 26, s. 98, Petersburg 1899) jest stanowczo zbyt oszczędny gdy podaje: „Radoszkowskij Oktawian Iwanowicz - entomolog, generał - lejtnant. Wykształcenie uzyskał w warszawskiej szkole Artylerii (obecnie akademia), gdzie później miał prelekcje z wyższej matematyki i artylerii. Znany jako specjalista od błonkoskrzydłych; przez pewien czas był prezydentem towarzystwa entomologicznego, nad którego rozwojem niemało się natrudził. Opublikował szereg artykułów poświęconych systematyce błonkówek w Horae Soc. Entom. Rossicae oraz w Biulletin de la Societe des Nat. de Moscou”.
Oktawiusz Wincenty Radoszkowski urodził się 7 sierpnia 1820 roku w Łomży. Ojcem jego był Jan Chryzostom Bourmeister, matką rodowita szlachcianka polska Zuzanna Lewandowska.
Jan Chryzostom Bourmeister pełnił funkcję asesora Trybunału Cywilnego województwa mazowieckiego, był właścicielem dóbr Drogoszewo w powiecie łomżyńskim. Zgodnie z polską tradycją został „adoptowany” do rodu i herbu na życzenie Stanisława Radoszkowskiego (herbu Szala) i przybrał w roku 1828 podwójne nazwisko Bourmeister - Radoszkowski, używane odtąd w tej właśnie formie przez wszystkich członków rodziny.
Nie możemy się wgłębiać w skomplikowany splot stosunków prywatnych, które umotywowały te posunięcia. Dla nas jest istotne, że Oktawiusz Wincenty kończył gimnazjum w Warszawie w latach 1828 - 34; następnie przez parę lat uczył się na wydziale technicznym dwuletnich Kursów Dodatkowych Pedagogicznych w tymże mieście; zaś w latach 1838 - 46 studiował w Akademii Artylerii w Petersburgu, a w 1846 - 50 tamże wykładał dyscypliny matematyczne, a dokładniej - matematykę wyższą i geometrię wykreślną. Jako kadrowy oficer pełnił też służbę polową, a jako specjalista od broni palnej był przez pewien okres zatrudniony w zakładach zbrojeniowych na Uralu. W roku 1855 brał bezpośredni udział w Wojnie Krymskiej, mając szarżę kapitana artylerii. W roku akademickim 1857 - 1858 prowadził teoretyczny i praktyczny kurs obsługi broni palnej w Wyższej Szkole Strzeleckiej w Carskim Siole.
Przez szereg lat Radoszkowski był zatrudniony w różnych instytucjach wojskowych Rosji w charakterze inżyniera i konstruktora; zajmował się fortyfikowaniem twierdz (m. in. w Dęblinie, Modlinie, Cytadeli Warszawskiej); opracowywał projekty środków transportowych artylerii; działał w składzie rozmaitych wojskowych komisji itd. W 1861 roku otrzymał szarżę pułkownika.
Prawdopodobnie był świadom szykującego się powstania polskiego i, nie chcąc być użytym przeciwko rodakom, złożył podanie o dymisji. Nie zadośćuczyniono wszelako jego życzeniu, musiał, jak wielu innych oficerów polskiego pochodzenia, pozostać w składzie garnizonu petersburskiego.
Dopiero w roku 1865 zezwolono mu na krótki wyjazd do Królestwa Polskiego celem załatwienia spraw spadkowych po zgonie brata, po którym odziedziczył kamienicę na warszawskim Lesznie oraz dobra rodowe Drogoszewo. Następnie powrócił ponownie do stolicy Cesarstwa, gdzie nadal pełnił odpowiedzialne funkcje w dziedzinie wojskowości. Karierę kończył w randze generała lejtnanta armii rosyjskiej czyli generała dywizji.
Po przejściu w 1879 roku na własną prośbę na emeryturę przeniósł się do Warszawy. Uprawiał tu działalność społecznikowską i filantropijną; był kuratorem Szpitala Wolskiego, wybudował przy nim tzw. sale zarobkowe dla rekonwalescentów, co umożliwiało podjęcie pracy zarobkowej przez osoby niepełnosprawne i cierpiące biedę.


*         *         *


Nie dla swej - i owszem, wcale przyzwoitej - kariery wojskowej pozostał ten człowiek w annałach nauki polskiej, rosyjskiej i europejskiej. Chodzi o to, że na marginesie pracy podstawowej uprawiał on też nader intensywną działalność naukową, znajdując ku temu środki we własnej kieszeni, a czas - w wolnych od służby żołnierskiej godzinach.
Oktawiusz Wincenty Radoszkowski od wczesnych lat interesował się entomologią i zgłębiał tę dziedzinę wiedzy na drodze samokształcenia. Zainteresowania te ukształtowały się jeszcze na warszawskich kursach pedagogicznych pod wpływem przede wszystkim profesora Antoniego Wagi. Samodzielnie wybierał się do odnośnych zbiorów w Berlinie, Budapeszcie, Londynie, Paryżu, Petersburgu, by je badać i nawiązać kontakt ze specjalistami.
Jako naukowiec zajmował się przede wszystkim gatunkami z rodzaju Bombus należącymi do klasy pszczołowatych. Pozostawił 113 publikacji, w których opisał ponad 700 nowych gatunków owadów.
Przez cały okres znajdowania się na służbie w armii carskiej Radoszkowski musiał odbywać liczne i częste delegacje do różnych zakątków Imperium. Postarał się więc, jako zapalony entomolog i inteligentny człowiek, wykorzystać tę okoliczność w celu zaspokojenia swych zainteresowań poznawczych. Nieustannie gromadził zbiory owadów z różnych okręgów Rosji, przy czym zachęcał do tego również swych uczniów, podwładnych i kolegów. Był oficerem wysokiej rangi i losy niemałej liczby ludzi zawisły od jego dobrej lub złej woli. Nie chcemy twierdzić, że zacny żołnierz i profesor szantażował swych podwładnych lub wywierał na nich naciski, nadużywając położenia służbowego (oby takiego rodzaju „nadużycia” zdarzały się jak najczęściej!), lecz ponieważ pasje naukowe Radoszkowskiego stanowiły tajemnicę poliszynela, wielu ludzi z tych czy innych pobudek - w ogromnej większości zresztą szlachetnych, a zawsze w skutkach pożytecznych - uważało za swój obowiązek sprawienie mu radości przez dostarczenie rzadkiego okazu fauny entomologicznej.
W 1859 roku Radoszkowski został jednym z członków - założycieli Rosyjskiego Towarzystwa Entomologicznego, które skupiło w swych szeregach zastęp ludzi, uprawiających od lat tę naukę jako osobiste hobby. Byli w tym gronie też liczni wojskowi, w tym niemało polskiego pochodzenia. Radoszkowski w latach 1861/1867 pełnił w tym zacnym zgromadzeniu funkcje wiceprezesa, a w latach 1867/1879 - prezesa, przy czym zamanifestował nie lada zdolności organizacyjne. Uzyskał na cele Towarzystwa wcale pokaźne fundusze, nabył wyposażenie, połączył Rosyjskie Towarzystwo Entomologiczne kontaktami z dużą liczbą organizacji o podobnym ukierunkowaniu na całym świecie. Widać miał ku takiej działalności przysłowiową „iskrę Bożą”, a i nawyki służby oficerskiej (dokładność, energia w postępowaniu, obowiązkowość, pracowitość, precyzja i inteligencja w stawianiu i rozwiązywaniu zadań) nie były bodaj bez znaczenia.
Niekiedy się twierdzi, że O. W. Radoszkowski uległ „wynarodowieniu”, „rusyfikacji”, „nie czuł się już Polakiem” itp. Nie jest to zgodne z prawdą. Oczywiście, dziesięciolecia przebywania w Rosji i służba w jej wojsku nie mogły nie wywrzeć wpływu na jego usposobienie, język, mentalność, stereotypy postępowania. Ale też nie mogły znieść pierwotnych wpływów domu rodzinnego, szkół polskich, kultury ojczystej. Wcale nie było sprawą przypadku, że najściślejsze więzy współpracy naukowej, a niekiedy i przyjaźni, łączyły Radoszkowskiego właśnie z działającymi w Rosji uczonymi polskiego pochodzenia: Dybowskim, Czerskim, Czekanowskim, Godlewskim, Jankowskim, Młokosiewiczem. Robiąc użytek ze swego znaczenia i wpływów ten generał armii rosyjskiej czynił nieustanne i skuteczne wysiłki, by wyjednać u władz w Petersburgu coraz to większe możliwości prowadzenia badań naukowych przez polskich zesłańców, które to badania były dla tych biedaków prawdziwą deską ratunku - zwiększały zakres ich swobody, umożliwiały kontakt ze sobą, nadawały sens życiu i pomagały przetrwać w potwornie surowych warunkach syberyjskiego wygnania. Dzięki jego dyplomatycznej protekcji wielu Polaków stało się członkami Rosyjskiego Towarzystwa Entomologicznego i innych organizacji naukowych, a jeszcze więcej uzyskało możność umieszczania swych tekstów w publikatorach Petersburga i Moskwy. Trudno przecenić wartość tego ostatniego faktu, gdyż pamiętać trzeba, że naukowiec może zaistnieć jako taki, jako osoba publiczna, przede wszystkim poprzez publikowanie wyników swych badań. Jeśli możliwości takiej nie ma po prostu - w gronie fachowców i w szerszym tle społecznym - nie istnieje, a w każdym bądź razie nie liczy się.
Profesor B. Dybowski z uznaniem stwierdzał w słynnym Pamiętniku, że „generał Radoszkowski ze swej strony doglądał wydawnictwa w Petersburgu, podczas gdy zesłani rodacy permanentnie nadsyłali z Syberii swe teksty naukowe i zbiory przyrodnicze”.
Dzięki staraniom Radoszkowskiego na horyzoncie nauki rosyjskiej zjawiło się niemało gwiazd noszących polskie imiona. Wiele też uczynił, by zbiory warszawskiego Gabinetu Zoologicznego stały się jednymi z najbogatszych na kontynencie.
Jako naukowiec Radoszkowski pracował m. in. nad zagadnieniem neutralizowania owadów szkodliwych, badał tryb ich życia, cykle zmiany pokoleń itd. Większość swych tekstów poświęcił systematyzacji owadów błonkoskrzydłych oraz entomologii stosowanej. Publikował przeważnie w języku francuskim, jak też w rosyjskim. Ale też po polsku wydał pokaźny tekst pt. Opisanie nowych gatunków błonkoskrzydłych (Hymonoptera) (1882), oraz kilka pomniejszych artykułów w polskich periodykach naukowych i popularnonaukowych. Gdyby był zrusyfikowany, to by się z pewnością brzydził językiem ojczystym, jak to czynią wszyscy wynarodowieni Polacy, a już z pewnością nie publikowałby w tym języku swych rozpraw. A że więcej pisał w innych językach - trudno, polski i dziś nie należy w żadnej dziedzinie do grupy języków kontaktów międzynarodowych, cóż dopiero mówić o okresie zaborów...
Był członkiem Rosyjskiego Towarzystwa Entomologicznego i Geograficznego, Moskiewskiego Towarzystwa Badaczy Przyrody, Francuskiego Towarzystwa Entomologicznego i Towarzystwa Entomologów Genewy, Towarzystwa Przyrodników przy Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim i brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Entomologicznego etc, etc.
Na trwałe do dziejów entomologii światowej weszła opracowana przez Radoszkowskiego oryginalna metoda klasyfikacji owadów błonkoskrzydłych (Hymonoptera) na podstawie budowy aparatu gębowego i kopulacyjnego. Teksty jego poświęcone były nie tylko faunie Rosji, ale też Polski, Egiptu, Etiopii, Korei, Chin, Ameryki.
Jak pisze Ligia Hayto: „Osiągnięcia naukowe stawiają go w rządzie najwybitniejszych entomologów XIX wieku”...
Życie zakończył Oktawiusz Wincenty Radoszkowski 14 maja 1895 roku w Warszawie. Pochowany został na zabytkowym cmentarzu Powązkowskim.

Józef Sękowski




Przyszedł na świat w miejscowości Antogołony pod Molatami, na pograniczu litewsko-polskim 19 lutego 1800 roku. Pochodził ze starożytnej rodziny polsko-szlacheckiej. Sękowscy bowiem, herbu Prawdzic, wywodzą się z województwa płockiego i pisali się ongiś z „Sękowa Wielkiego”. Jakób Sękowski w roku 1467 przesiedlił się do Chełmińskiego i osiadł w Konojadach, skąd jego potomkowie zwać się zaczęli Konojaccy. Inny znów Sękowski nabył wieś Dębowa Łąka i jego potomkowie zwali się Dębołęccy. W wielu przypadkach przejawiali Sękowscy zarówno talenta naukowe i literackie, jak i skłonność do odmiany. Zajmowali nieraz wybitne stanowiska przy dworze królów polskich (Zygmunta I, Bony). Spokrewnieni byli m. in. z Sarbiewskimi. Odgałęzili się również na Podole oraz na Żmudź, Ruś Białą i Wileńszczyznę
O reprezentantach tego rodu często wspominają źródła archiwalne ze wszystkich powyższych dzielnic dawnej Rzeczypospolitej. Tak w dokumencie pt. „Inwentarz y liczba skarbowa starostw Brańskiego y Saraskiego” z 1558 figuruje „namiestnik Brański pan Mikołay Sękowski” (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 14, s.23, 30). Onże nieco później jest określany jako „Mikołaj Sieńkowski, dworzanin jego królewskiej mości i arendarz myncy wileńskiej” (Akty ..., t. 8, s. 504-505).
Wojciech Senkowski, stolnik ciechanowski, w roku 1671 wymieniany jest w księgach grodzkich województwa nowogródzkiego (Akty ..., t. 20, s. 428).
O godle zaś rodowym Sękowskich heraldyk polski podaje:
Prawdzic herb. Lew żółty, z muru czerwonego niby wychodzi, połowę go widać, a ogona do góry zadartego część, w lewą obrócony, w przednich łapach trzyma koło żelazne. W hełmie także lew, tylko więcej trochę widać go i także prawdę czyli koło, w łapach trzyma. Z Dacyi do Polski przyniesiony” (E. A. Kuropatnicki Wiadomości  o kleynocie szlacheckim..., t. 3, s. 41, Warszawa 1789).


*         *         *


Po ukończeniu gimnazjum Józef Sękowski zapisał się na Uniwersytet Wileński, gdzie studiował szeroki wachlarz nauk od matematyki i fizyki zaczynając, poprzez filozofię, medycynę, a na filologii nie kończąc. Jako dwudziestoparoletni mężczyzna biegle władał już wieloma językami: rosyjskim, angielskim, niemieckim, hebrajskim, arabskim, perskim, tureckim, chińskim, nie licząc ojczystego języka - polskiego. Że poznał języki nowożytne, to nie dziw, wszak nie brakło w Wilnie ówczesnym, jednej ze stolic - obok Krakowa i Lwowa - kultury polskiej, ludzi o najwyższym stopniu wykształcenia, jak też przybyszów z Niemiec, Francji, czy Anglii. Nie może jednak nie budzić podziwu fakt, że młody człowiek mając do dyspozycji francuskie i niemieckie podręczniki języków wschodnich z biblioteki akademickiej, potrafił je tak dobrze opanować.
W 28 roku życia został Sękowski członkiem - korespondentem Rosyjskiej Akademii Nauk! Była to postać wyjątkowo barwna i złożona, łącząca w sobie zupełnie przeciwstawne pierwiastki psychologiczne. Nie przypadkowo do dziś jego osobowość i poszczególne wątki twórczości przyciągają uwagę badaczy nie tylko w Polsce, Rosji, Litwie, Białorusi, ale też w Stanach Zjednoczonych i innych krajach Zachodu. Przypomnijmy pokrótce koleje losu tego wybitnego uczonego i budzącego kontrowersje człowieka.
Będąc studentem zafascynował się Sękowski duchem dawnych kultur Wschodu. Postanowił udać się do Stambułu, lecz wobec braku pieniędzy podróż stała pod znakiem zapytania. Do sprawy wmieszało się w roku 1819 Towarzystwo Szubrawców, którego czynnym członkiem Sękowski właśnie niedawno został. Kazimierz Strawiński, czołowy „szubrawiec” wileński, napisał Anagramma na przyjęcie do grona Szubrawców Józefa Sękowskiego na schadzce 23 czerwca 1819 roku:

- Łby czarne w rogach
  Pazury na nogach,
  Nos jak komma zakrzywiony
  Ac tandem z tyłu ogony !! -

Tak wyrzekł Wielki Baka! Kto temu nie wierzy,
Niech jego dedykacyą pilnem okiem zmierzy,
Tam zobaczy, że jak on wystawił szatany
Co z trockich wież straszyły, kontusze, żupany,
Tak właśnie zawistników złośliwa gromada
Cnych Szubrawców przed światem okrzykiwać rada!
Ale gdy wchodzisz teraz, Józefie, w to grono,
Naucz się z tego, co ci w tej chwili mówiono:
Że chcąc wygnać zdrożności, wśród sposobów wielu
Wszyscy Szubrawcy tylko żart mają na celu.
Tym chcą szydzić z pieniaczów, pijaków i dalej
Z tych, co nędzne wiersze stękając klepali.
Otóż byś się nie uwziął podłe pisać rymy,
Gdy twą głowę rozpalą poetyckie dymy.
Strażnikowi, którego wiadoma jest fama!!!
Kazano przygotować dla cię anagramma,
Które za łaską Niebios wydobywszy z głowy
Ścielę do stóp Waszmości następnemi słowy:
                              *  *  *
Sęk mi zadałeś... rymy się nie piszą,
Ę... ę... powtarzam, a muzy nie słyszą.
Koniu poetów! - ratuj więc w tym razie,
O! unieś mię, proszę na Parnas, Pegazie!
Wielki Apollo! na tę przestrzeń ziemną
Spójrz swoim światełkiem miłem,
Królu poetów zlituj się nade mną
I już ukończyłem.”

(Dział rękopisów Biblioteki Akademii Nauk Litwy w Wilnie, f. 9 - 1478 - 1485).

Ogłosili więc Szubrawcy zbiórkę środków i publiczność wileńska w rezultacie tej akcji uzbierała pokaźną sumę pieniędzy, aby umożliwić zdolnemu ziomkowi wyjazd w 1819 roku na Bliski Wschód. Odbył Sękowski dzięki temu podróż po Egipcie i Sudanie z niemałym pożytkiem, ale i z wielkim trudem.
W 1821 roku Uniwersytet Wileński postanowił pilnie wysłać naszemu podróżnikowi, znajdującemu się wówczas w Syryi „zastrzyk” pieniężny w postaci 600 rubli srebrem, gdyż znalazł się nagle młodzian na obczyźnie „bez należnych środków utrzymania” (Centralne Państwowe Archiwum Historyczne Litwy w Wilnie, f. 721, z. 1, nr 128, s. 1 - 2).
W tymże zbiorze znajdujemy dalsze wielce interesujące materiały, dotyczące życiorysu młodego wówczas, ale już cenionego naukowca.
Dokument archiwalny o nazwie Ogólna wiadomość o Józefie Sękowskim, znajdującym się w Syryi w celu badania języków orientalnych spisany w 1820 roku przez Kazimierza Kontryma (podajemy tekst w tłumaczeniu z oryginału rosyjskojęzycznego), donosi:
„Józef Sękowski, urodzony w guberni i powiecie wileńskim, ze szlachty, ma 22 lata. Będąc studentem w Uniwersytecie Wileńskim z pożytkiem się oddawał naukom historycznym i filozoficznym, postępowania był wzorowego, a przy nadzwyczajnej pracowitości żywił wielką skłonność do języków wschodnich. Nauczywszy się podstaw języka arabskiego przetłumaczył na język polski i wydał Baśnie Lokmana w 1818 roku. Ponadto w wielu artykułach, zamieszczonych w wydaniach periodycznych okazał zdolności, gust i talent, które dają powód myśleć, iż z czasem może zostać niezwykłym literatem. To dało powód niektórym osobom bliżej jego znającym zebrać dla niego składkę w celu przedsięwzięcia podróży po krajach Wschodu. I rzeczywiście, zebrano 900 rubli srebrem i z tym wspomożeniem udał się Sękowski w 1819 roku w miesiącu wrześniu z Wilna do Konstantynopola, gdzie pozostając pod opieką rosyjskiego posłannika pana barona Strogonowa uczył się języka tureckiego, perskiego i arabskiego. W bieżącym 1820 roku w miesiącu kwietniu udał się do Syryi, gdzie zatrzymał się w porcie Bejrucie 14 czerwca (...).
W monasterze Maronitów, pod kierunkiem dostojnego i słynnego znawcy języków wschodnich ojca Antoniego Arwida, który przez długi czas był profesorem w Wiedniu, pracuje nad językiem i literaturą arabską”.

Po tym zamierzał Sękowski udać się do takich miast jak Sydon, Tyr, Akr, Nazaret, Galilea, Jerozolima, Jafet, Kair i Aleksandria, by po roku przez Konstantynopol powrócić do rodzinnego Wilna (Centralne Państwowe Archiwum Historyczne Litwy w Wilnie, f. 721, z. 1, nr 128, s. 9).
Podczas podróży po Wschodzie młody naukowiec interesował się także diasporą polską, gdzie tylko ją mógł odnaleźć. O kolonii polskiej w Turcji pisał Lelewelowi, że składała się z „hrabiego Władysława Rzewuskiego, hr. Aksaka, hr. Ludolfowej... z domu Weyssenhoffówny, z jednego kupca, podobno ex-żydka, z jednego szewca i mnie. Możesz wyobrazić sobie, jak ta zacna kompania chciwa zawsze coś wiedzieć o Ojczyźnie, nudzić się musi nie mając żadnych prawie o kraju wiadomości...”.
Z Egiptu Sękowski przywiózł cenny starodawny papirus, który kurtuazyjnie złożył w darze Uniwersytetowi Krakowskiemu. Wszelako odpowiedzią na ten patriotyczny gest młodego wilnianina była nie szlachetna wzajemność, lecz zjadliwe chichotanie krakowskich miernot nad „elaboratami prowincjonalnego nuworysza”, które się akurat ukazały w druku...


Mógłby Sękowski przemówić słowy Stanisława Wyspiańskiego:

„O, kocham Kraków - bo nie od kamieni
przykrościm doznał - lecz od żywych ludzi,
nie zachwieje się we mnie duch ani się zmieni,
ani się zapał we mnie nie ostudzi.
Co bowiem z Wiary jest, co mi rumieni
różanym świtem myśl i co mnie budzi.
Im częściej na mnie kamieniem rzucicie,
Sami złożycie stos - - stanę na szczycie”.

Trudno, ale trzeba się liczyć z faktami psychologii, a te świadczą, że podły cios zadany bratnią ręką boli dotkliwiej niż ten doznany od wroga, i może radykalnie odmienić człowieka, który takiej niesprawiedliwości doznaje.
Zrażony zawiścią i złośliwością rodaków Sękowski odmawia objęcia katedry języków wschodnich na macierzystym Uniwersytecie Wileńskim, ale przyjmuje ofertę ze stolicy Cesarstwa Rosyjskiego i obejmuje na okres ćwierćwiecza specjalnie dla niego, dwudziestokilkuletniego młodzieńca, utworzoną katedrę języka i literatury perskiej, arabskiej i tureckiej na Uniwersytecie Petersburskim. Mógłby, motywując ten czyn, powiedzieć za Tukidydesem: „Uciekłem od podłości tych, którzy mnie wygnali”.
28 kwietnia 1822 roku rektor Wszechnicy Wileńskiej Szymon Malewski wystosował następujący list służbowy:
Do Jaśnie Oświeconego Radcy Taynego, Senatora, Członka Rady Państwa, Senatora Wojewody Królestwa Polskiego, Kuratora Cesarskiego Uniwersytetu Wileńskiego i Szkół Jego Wydziału, Kawalera, Xiążęcia Czartoryskiego.
Na posiedzeniu nadzwyczaynem Rady Uniwersytetu dnia 24 teraźniejszego kwietnia czytane było zalecenie Jaśnie Oświeconey Waszey Xiążęcey Mości do rektora Uniwersytetu (...) o potrzebie zaprowadzenia w tuteyszym Uniwersytecie Katedry języków oryentalnych i o proponowaniu do tey katedry na professora nadzwyczaynego pana Józefa Sękowskiego, który dla nauki języków arabskiego, perskiego i tureckiego odbył podróż do Turcyi Europeyskiey, Syryi i Egiptu, a podług świadectwa pana Fraehna, członka zwyczajnego Akademii Nauk Petersburskiey, ma gruntowną tychże języków znajomość. Rada Uniwersytetu, zgodnie ze zdaniem Jaśnie Oświeconey Waszej Xiążęcey Mości zważając, że języki oryentalne, którym nauki w znaczney części winne są swoje odrodzenie się, potrzebne są do utrzymania związków handlowych z pogranicznemi ludami i mogą z czasem otworzyć dla młodzieży pole służenia krajowi w zawodzie dyplomatycznym, są istotnie potrzebne; jeszcze w roku 1810 (...) zgodziła się była na zaprowadzenie w Uniwersytecie katedry tych języków i wybrała na professora do niey pana Klaprotha, członka Akademii Nauk Petersburskiey. Lecz wybór ten z przyczyny oddalenia się jego z kraju nie przyszedł do skutku. Teraz, gdy i w prawidłach o wynoszeniu do stopni uczonych (...) między innemi naukami do osiągnięcia stopni uczonych wymienionemi, literatura języków oryentalnych jest położona, i gdy przy Uniwersytecie kurs języków oryentalnych jest dawany, zaprowadzenie katedry języków oryentalnych w Uniwersytecie za potrzebne uznała. Zważając oraz, że pan Józef Sękowski, teraz tłumacz kollegialny w Departamencie Interessów Zagranicznych, a dawniey uczeń tuteyszego Uniwersytetu, który z wielkim pożytkiem przykładał się się do nauk historycznych i filologicznych, a przy pilności i pracowitości okazywał szczególnieyszą ochotę do języków oryentalnych, początków arabskiego nabywszy, wytłumaczył i wydrukował w roku 1818 „Bayki Lokmana”; oprócz tego przez liczne artykuły ogłaszane w pismach peryodycznych okazał talent pisarski, w roku 1819 - 1820 i 1821 za wsparciem od niektórych osób i od Uniwersytetu odbył podróż do Turcyi Europeyskiej, Syryi i Egiptu dla doskonalenia się w językach arabskim, perskim i tureckim, w których podłóg świadectwa członka Akademii Nauk Petersburskiey do przedmiotu starożytności wschodnich pana Fraehna, właściwego co do tego przedmiotu sędziego, tyle nabył gruntowney znajomości, że z pożytkiem dla instrukcyi może zaymować katedrę tych języków. Na mocy przeto 23 artykułu Ustaw Uniwersyteckich tegoż p. Józefa Sękowskiego większością sekretnych kresek 9 przeciwko 3 wybrała na professora nadzwyczajnego języków oryentalnych z pensyą roczną rubli srebrnych 1000 z summy ogólnych pozostałości opłacać się mającą, dopóki projekt nowego urządzenia katedr nie otrzyma potwierdzenia.
Takowy wybór do zdania Jaśnie Oświeconey Waszey Xiążęcey Mości i wyjednania potwierdzenia przedstawia -
Szymon Malewski, Rektor”.

Czartoryski zwrócił się z prośbą do Petersburga o wprowadzenie na Uniwersytecie Wileńskim katedry języków wschodnich i o mianowanie na nią w charakterze profesora utalentowanego rodaka. Niestety, w sierpniu 1822 roku z Petersburga otrzymał odpowiedź ujemną, o czym donosił Uniwersytetowi:
„Na przedstawienie moje o wybraniu przez Uniwersytet na professora wschodnich języków JW pana Sękowskiego, Jaśnie Oświecony Xiążę Minister Spraw Duchownych i Narodowego Oświecenia odpowiadał, iż z woli Jego Imperatorskiej Mości pan Sękowski użytym został na professora wschodnich języków w Uniwersytecie Petersburskim, zostając zawsze w wiedzy Kollegium Interessów Zagranicznych, że zatem do Uniwersytetu Wileńskiego użytym już być nie może. O czem Radę Uniwersytetu zawiadamiam”... (CPAH Litwy w Wilnie, f. 721, z. 1, nr 64).

Zrobił Józef Sękowski w Rosji błyskawiczną karierę naukową. W grudniu 1822 roku został członkiem rzeczywistym Wolnego Towarzystwa Miłośników Literatury Rosyjskiej. Należał do stałych współpracowników Polarnej Zwiezdy redagowanej przez przyszłych czołowych dekabrystów. Szczególnie blisko się przyjaźnił z A. Biestużewem - Marlińskim, którego nauczył języka polskiego. M. Czernyszewski określał go jako „jednego z najlepszych orientalistów w Europie”. Nadal jeszcze zachowywał przekonania demokratyczne, utrzymywał ścisłe powiązania z nauką i prasą polską. Korespondował m. in. z J. Lelewelem, J. Śniadeckim; w 1824 roku wydał w Warszawie 2-tomowe Collectanae z dziejów tureckich rzeczy do historii polskiej służących.
W roku 1826, podczas panoszenia się terroru carskiego, poglądy jego uległy radykalnemu uwstecznieniu, wypowiadał się i działał w sposób, którym zraził do siebie postępowe kręgi Rosji i Polski. Pisywał paszkwile prasowe utrzymane w monarchistyczno - reakcyjnym duchu szowinizmu wielkorosyjskiego. Uważał widocznie, że służalczość wobec zaborców pozwoli mu na zrobienie wielkiej kariery urzędowej. A. Pogodin pisał, że przykład Sękowskiego, który zdradził ojczyznę wówczas, gdy ociekała ona krwią w walce z wrogami, dowodzi, że wynarodowieniu ulegają zazwyczaj moralnie najmniej wartościowi osobnicy, egoiści i karierowicze. Polaków, a nawet niektórych Rosjan, oburzało stanowisko zajęte przez Sękowskiego w 1826 roku, podczas zleconej mu urzędowo wizytacji szkół na Białorusi. Wystąpił on wówczas jako tropiciel „rewolucyjnych spisków” i zwolennik rusyfikacji szkolnictwa. Raporty Sękowskiego nie spowodowały, co prawda, masowych represji. W tym czasie jeszcze zbyt wielu światłych Rosjan o umiarkowanym usposobieniu zajmowało kierownicze stanowiska w administracji państwowej Cesarstwa.
Ostatecznie utracił Sękowski prestiż moralny w społeczeństwie rosyjskim po 1831 roku, kiedy to starał się być „bardziej święty niż papież”, pisywał nadal prorządowe artykuliki, a o Lelewelu, swym do niedawna przyjacielu, powiedział, że trzeba by go po śmierci przykuć łańcuchami do bibliotecznej podłogi, aby i na tamtym świecie nie urządził rewolucji. W przypadku znakomitego intelektualisty aż taka degeneracja moralna wydaje się gorsząca. Sękowski jednak uparcie krzewił swe poglądy w zorganizowanym przez siebie w 1834 roku czasopiśmie „Bibliotieka dla cztienija”. Pisywał tu używając pseudo „Baron Brambeus”. Mimo dobrego poziomu wielu numerów pisma, ogólny kierunek ich był bodaj przesadnie konserwatywny. Nic więc dziwnego, że został Sękowski ostro zaatakowany przez M. Gogola i W. Bielińskiego.
Czasy, w których jednak to się działo, były bardzo trudne, bardzo niebezpieczne, nie sprzyjały one wielkim charakterom i idealnym pobudkom. W imperium carów wówczas uważano (chociaż nigdy do tego się nie przyznawano), że ważniejszym zadaniem dla państwa jest śledzenie i zwalczanie tych, kogo się poczytuje za przeciwników tronu, niż troska o sprawiedliwe, godne człowieka urządzenia społeczne. Największa zbrodnia kryminalna była tam lżej karana niż najlżejsze przewinienie klasyfikowane jako przestępstwo polityczne. Najwyżsi dygnitarze, chcący uchodzić za ludzi szlachetnych, donos i szpiegowanie bynajmniej nie poczytywali za ujmę swemu honorowi; co więcej, służebnictwo to nazywali „rozumnym patriotyzmem”. Pod wpływem despotycznych rządów „wierność tronowi” stawała się najwyższą „wartością moralną”. Degradacja i pomieszanie pojęć doszły tu do tego stopnia, że nawet konfesjonały stały się narzędziem policji. Stefan Buszczyński pisał o tych czasach: „Szpiegostwo i denuncjacja rozciągają się dalej... Wyrzutki duchowieństwa, dla których nie ma dość hańbiącego wyrazu, co są szpiegami, w nagrodę otrzymują dostojeństwa: nie wstydzą się nawet na swych sutannach nosić ordery... W szeregu najpodlejszych, nikczemniejszymi są od innych...” Sam Benkendorf, szef żandarmów, był jednocześnie „dyrektorem” czterech spółek akcyjnych, od każdej z których rocznie otrzymywał po około 10 tysięcy rubli. W ten sposób carat wynagradzał cudzym kosztem swego superżandarma. Ówczesny emigracyjny rosyjski demokrata i patriota Dołgorukow z oburzeniem konstatował: „Rząd stracił głowę i dał tego nowy dowód rozdając patenty na szlachectwo donosicielom i agentom-prowokatorom, wciągając stopnie szlachectwa w śmiecie szpiegostwa... W tym państwie nie tylko nagradzają nikczemność, lecz srogo karzą każdego, kto nie chce być podłym”. (Nic więc dziwnego, że nieco później (1848 r.) dygnitarz moskiewski, generał Liprandi złożył carowi projekt założenia w Petersburgu akademii szpiegów). Inną stroną tej polityki niewolnictwa było masowe ogłupianie ludności przez manipulowanie opinią publiczną za pośrednictwem prowokatorskich czasopism itp. Oczywiście wszystko to pochłaniało ogromne sumy, potrzebne na rozwój oświaty, lecznictwa itd.
W takich warunkach załamywało się, „traciło twarz” (aby nie stracić głowy!) wielu wartościowych ludzi. Oczywiście, żadna epoka i żadne warunki nie zwalniają człowieka od odpowiedzialności za losy własne i swego narodu. Nic nie może człowiekowi odebrać obowiązku odwagi i uczciwości. „Raczej umrzeć niż żyć podle” (Krasiński) - myśl ta nigdy nie utraci swej aktualności. Tych zaś, którzy uciekają przed trudnościami zdradzając własny naród, czeka los nader dramatyczny: są oni pogardzani zarówno przez tych, kogo zdradzili, jak i przez tych, którym do przypodobania się wybrali drogę upadku. Przypadek Józefa Sękowskiego ukazuje, jak zagmatwane i dwuznaczne mogą się stać losy człowieka, żyjącego w skomplikowanych „twardych” warunkach społecznych.
Wszelako musimy się wystrzegać zbyt powierzchownych i jednoznacznych sądów o ludziach tak wielkiego formatu. Znawca życia i twórczości Sękowskiego, znakomity pisarz rosyjski Wenjamin Kawierin twierdził, że w każdym artykule prasowym profesora cenzura skreślała połowę tekstu i ilustrował styl jego publicystyki:
„Udawać wiernego sługę rządu i z niczym się nie zgodzić, wyjaśniać powszechne niezadowolenie ślepotą „niedużej grupy ludzi” i domagać się pełnej jawności (głasnosti) jako jedynego oparcia chwiejącego się samowładztwa - oto co w pełni określa linię polityczną Sękowskiego. Tylko prymitywni głupcy mogli widzieć w tym mądrym i prawym człowieku „agenta rządu rosyjskiego...” Lecz tacy byli i to wcale liczni.
Nawet po zgonie tego wybitnego intelektualisty nie darowano mu siły i niezawisłości charakteru, które przejawiał za życia.
W. Kawierin pisał: „Z Sękowskim spierano się i po jego śmierci. On miał imię literackie, które przekształcało nekrolog w artykuł polemiczny. W ten sposób nawet znajdując się w trumnie potrafił wpływać na zmianę gatunków literackich”.
Motywy tej zagorzałej niechęci do wybitnego człowieka tkwią prawdopodobnie w ogólniejszych prawach określających funkcjonowanie duszy ludzkiej. „Kto nie chce widzieć wielkości jakiegoś człowieka, ten tym baczniej dopatruje się w nim wszystkiego poziomego i powierzchownego - i sam przez to się odsłania” - zauważał Fr. Nietzsche.
Każdy wybitny i przez to unikalny człowiek skazany jest na wrogość otoczenia, przez które nie może być zrozumiany. Adam Smith w dziele Teoria uczuć moralnych trafnie zaznaczał: „Miernikiem, którym człowiek ocenia możliwości innego człowieka, są jego własne możliwości. Oceniam twój wzrok według mojego, twój słuch według mojego, twój rozum według mojego rozumu, twój resentyment według mojego resentymentu, twoją miłość według mojej miłości. Ani nie mam, ani nie mogę mieć innego sposobu ich oceny... Ten, kto w różnych okazjach nie doznaje takich uczuć jak ja, albo odczuwa je całkowicie niewspółmiernie, musi nie pochwalać moich odczuć z tej racji, iż są niezgodne z jego odczuciami”.
Dokładnie to samo można powiedzieć i o myślach ludzkich, różnych typach intelektualnej interpretacji świata lub jego fragmentów. I na tym m. in. polega dramatyzm losów każdego samodzielnie i twórczo myślącego człowieka.
„Instytucja geniusza ma to do siebie, że jest to często geniusz zapoznany, samotny, nie rozumiany, odtrącony” (Piotr Wierzbicki Upiorki, Warszawa 1995).


*         *         *


Jeśli chodzi o beletrystyczną i dziejopisarską twórczość wielkiego wilnianina, to - zgadzając się lub nie z poglądami autora - wypada uznać wielki jego talent pisarski i oryginalność myśli. Tak jak pisał Sękowski, po rosyjsku dziś się już nie pisze: elegancko i arystokratycznie, ujmując czytelnika zarówno czarem stylu, poczuciem dobrodusznego humoru, jak i przenikliwością czynionych obserwacji. Polski szlachcic demaskuje się bodaj na każdej stronie jego utworów. „Nic tak wyraźnie nie świadczy o poziomie wykształcenia klasy piszącej w każdym narodzie, a nawet o stopniu nauki samego narodu, jak jego literatura historyczna” zauważał Sękowski. A najważniejsza w tym względzie jest erudycja, sumienność i szerokie spojrzenie na świat. Historyk zabierając się do jakiegoś tematu „powinien znać wszystko, co o tym przedmiocie zostało napisane przed nim”. W stosunku do siebie Baron Brambeus stosował tę zasadę z całą skrupulatnością.
Lista utworów J. Sękowskiego zawierająca zarówno edycje książkowe, jak i artykuły, liczy około 440 pozycji. Zostały one prawie w całości zebrane w 10-tomowym Zbiorze dzieł, który się ukazał w Petersburgu w latach 1858 - 1859. W większości są to niby-recenzje poszczególnych książek innych autorów z tym, że te rozważania „z okazji” czy „na marginesie” często przewyższały pod względem treści i formy przedmiot, któremu były poświęcone i stanowiły zupełnie samodzielne utwory literackie, naukowe czy publicystyczne. Trudno byłoby znaleźć dziedzinę historiografii, w której by nasz rodak nie poczynił istotnych i płodnych obserwacji. Dotyczy to np. sfery heraldyki. Profesor dzielił heraldykę europejską na dwa podstawowe systemy: francuski i polski. O ile pierwszy z nich nacechowany był złożoną treścią wewnętrzną symboliki, wymagającą nie lada kwalifikacji, by je właściwie interpretować, to polski system wyróżniał się nadzwyczajną prostotą. Sękowski wskazuje na wyjątkowe wręcz, jego zdaniem, podobieństwo polskiej symboliki herbowej do systemu tamg mongolskich i tureckich oraz obyczajów wojennych szlachty polskiej i wojowników mongolskich i tureckich. To podobieństwo jest tak uderzające, że Sękowski wyciągnął wniosek, „iż prawie że nie można wątpić o północno-azjatyckim pochodzeniu polskiej szlachty... Lachowie lub Lechowie byli, widocznie, takimiż przybyszami i zdobywcami w stosunku do przybużskich i nadwiślańskich Polan, jakimi Normanowie - Rusowie byli dla Polan dnieprzańskich. Być może należy uważać Lachów, czyli szlachtę polskiej Słowiańszczyzny, za gałąź Awarów, którzy ongiś rozciągali swą władzę nad tymi ziemiami” (Sobranije Soczinienij Sienkowskogo (Barona Brameusa), t. 9, s. 226 - 227, Petersburg 1859).
Uwypuklał też Sękowski przemożny wpływ, jaki heraldyka polska wywarła na rosyjską. Zaznaczał: „W ogóle wszystkie polskie herby krok po kroku przeszły i do Rosji za pośrednictwem wychodzenia rodów szlacheckich z dawnych polskich posiadłości i poprzez rozpowszechnianie tego systemu herbowego na podbite tereny rosyjskie, które trafiły pod czasowe panowanie Polaków” (Sobranije Soczinienij Sienkowskogo (Barona Brameusa), t. 9, s. 228, Petersburg 1859).
Wypada bodaj zauważyć, że w ogóle w utworach Sękowskiego dość często w ten czy w inny sposób figuruje Polska, jej naród, kultura, historia, nauka, język. I trzeba powiedzieć, że są to w ogromnej większości wzmianki życzliwe, pełne uszanowania i pietyzmu, niekiedy lekko ironiczne, najczęściej eleganckie. Za renegata uważać tego człowieka naprawdę nie wypada. Jeśli coś polskiego i miało w tym człowieku swego krytyka, były to przede wszystkim polskie wady. I tym właśnie naprawdę dał się nasz rosyjskojęzyczny pisarz swym rodakom we znaki. Inna rzecz, że robił to na oczach i ku „Schadenfreude” obcych... Ale trudno...
Wydaje się, że grzeszy przeciwko sprawiedliwości Adam Mickiewicz, gdy kreśli następujące ostre słowa: „Pośród słowiańskich literatura polska przedstawia szczególne zjawisko, nieznaną nigdzie indziej klasę pisarzy zdrajców ojczyzny, którzy zapierają się imienia i religii swego kraju, hańbią historyę, szkalują obyczaje, czernią charakter narodu, wściekają się na wiernych synów Polski, żeby uniknąć prześladowania albo pozyskać względy ciemiężców. Musimy nawet wymienić najgłośniejszych pomiędzy nimi, chorążych tego odstępstwa. Takimi są: Sękowski, hrabia Gurowski i, poniekąd miany za erudyta, badacz starożytności słowiańskich Maciejowski.
Bardzo jeszcze i to być może, że Polsce przeznaczono wydać kiedyś najzupełniejsze uosobienie zdrajcy politycznego, jak chrześcijaństwo wydało arcy-zdrajcę wiary religijnej” (A. Mickiewicz Literatura słowiańska).
W eseju Litwa, Świdrigajło i Kotzebue Józef Sękowski - jak się wydaje - próbuje usprawiedliwić siebie w stosunku do Polski. Mówiąc o znanym dramatopisarzu i historyku Kotzebue, który się urodził w niemieckim Weimarze, ale tworzył przez dziesięciolecia w Petersburgu, Sękowski zaznacza, że Niemcy nie mogą wybaczyć mu rzekomego odstępstwa, „poniżają go powodując się osobistą do niego nienawiścią”, ponieważ w swych broszurach „on nie oszczędzał ich próżności, atakował ich umiłowane marzenie o „niemieckiej ojczyźnie”, pozwalał sobie nazywać ich „tłumem dzikich szaleńców”, a głębokouczonych profesorów „bezrozumnymi pedantami”. Lecz gdy polityczne emocje ucichną, gdy czas i doświadczenie ochłodzą Germanów, oni oddadzą sprawiedliwość swemu najwybitniejszemu komikowi, po Szekspirze i Molierze najznakomitszemu w Europie”...
Gdyby tak zamiast imienia Kotzebue wpisać do tego pasażu nazwisko Sękowskiego, a zamiast Niemiec Polskę, z łatwością by rozpoznano - a chyba wielu już wówczas (1835 r.) rozpoznało - o kim i o czym pisał nasz znakomity pisarz.


*         *         *


Bardzo interesujące są teksty Sękowskiego poświęcone zagadnieniom etnologii i etnografii, że wspomnimy tu tylko o rozprawie pt. Czuwasze, poświęcone temu starożytnemu narodowi, znanemu ongiś szeroko jako Bułgarzy Nadwołżańscy. Przypisując Czuwaszom takie cechy, jak niepospolite lenistwo, a jednocześnie wrodzoną mądrość i życzliwość, zabobonność i poddawanie się impulsom swego serca, Sękowski wskazuje m. in., że sprzeczki i bójki między nimi należą do wielkiej rzadkości. Rozsierdzić Czuwasza bardzo trudno, ale jeśli ktoś dojmie go do żywego, nie zna ten potomek Chazarów, według Sękowskiego innego rodzaju zemsty jak samouduszenie się na dworze swego nieprzyjaciela, by w ten sposób ściągnąć na niego gniew Boga.
Czuwaszki bardzo lekko rodzą potomstwo i natychmiast po tym akcie przystępują do prac przy gospodarce; „po Angielkach Czuwaszki są paniami najbogatszymi w bieliznę”...
Sękowski podaje, że nazwa rzeki Wołgi jest czuwaska: „Wołga Adyl” znaczy „Święta rzeka” (wolga, olga - po czuwalsku - święta).
„Starożytny zwyczaj, tak pożyteczny dla archeologów, zakopywania do mogiły razem ze zmarłym jego ulubionych rzeczy zachowuje się u Czuwaszów w całej swej pierwotnej prostocie. Gdy ktoś w rodzinie umrze, ciało jego natychmiast wynoszą we dwór, obmywają, ubierają w szaty odświętne, składają do trumny i znów wnoszą do izby, gdzie po cichu w tajemnicy przed kapłanem, umieszczają obok nieboszczyka wszystko, co jest potrzebne dla żywego. Jeśli zmarły był rzemieślnikiem, do trumny składa się jego instrumenty; zmarłe kobiety i dziewczyny zaopatruje się we wszystko co jest niezbędne do rękodzielnictwa: płótno, jedwab, igłę, która najlepiej wyszywała, przędzę, przędzalnię i tak dalej; a wszystkim zmarłym daje się pieniądze na drobne wydatki.
Z tego powodu niekiedy zdarzają się zabawne przypadki. W pewnej bogatej rodzinie umarł ojciec. Pochowano go według należnych obrzędów, składając w trumnie sto rubli. Złodzieje Rosjanie, dowiedziawszy się, że razem z Czuwaszem złożono do ziemi kupę pieniędzy, rozkopali grób, otworzyli trumnę, wyjęli pieniądze, a posadziwszy nieboszczyka w trumnie dali mu do jednej ręki karty, a do drugiej szklankę wina. Uczyniwszy to, donieśli jego dzieciom, że ich ojciec prowadzi w mogile rozpustne życie, gra w karty i na zamór pije wino. Czuwasze zbiegli się na cmentarz i rzeczywiście zobaczyli nieboszczyka z kartami i ze szklanicą; pieniędzy już nie miał ni grosza: jasne, że przegrał i przepił cały swój kapitał. Zaczęli więc go prosić, wmawiać mu, żeby porzucił to nieuporządkowane życie i prowadził się przyzwoicie, położyli mu powtórnie do trumny pieniądze i zakopali grób. Złodzieje nie przegapili okazji skorzystać jeszcze raz z ich łatwowierności: znów rozkopali mogiłę, zabrali pieniądze i donieśli krewnym, iż nieboszczyk nie zaprzestał hulaszczego życia i pijaństwa. Byli pewni, że Czuwasze za każdym razem będą go zaopatrywać w pieniądze, lecz ci poczciwi ludzie po przyjściu na cmentarz wzięli ojca, trzymającego w rękach karty i szklankę, położyli go na ziemię i wysiekli biczami za rozpustne prowadzenie się po śmierci. Ukarawszy zmarłego przykładnie, już bez pieniędzy zabili trumnę gwoźdźmi i starannie zakopali grób. Od tego czasu bez pieniędzy nieboszczyk zachowywał się uczciwie i przyzwoicie”... (J. Sękowski Czuwasze, w: Sobranije Soczinienij, t. 6, s. 226 - 227).

Warte ze wszech miar przypomnienia są dziś bliższe poglądy Sękowskiego na dzieje Litwy i Rusi, zwłaszcza pewne szczegółowe, konkretne spostrzeżenia o tych czy innych aspektach owych dziejów. Historyk np. uważał, że nazwy Rusi: Biała, Czarna i Czerwona pochodzą od koloru tarcz, używanych przez rycerzy tych dzielnic. Czerwonych tarcz używano właśnie na Rusi Czerwonej (Lwów, Przemyśl); czarnych - na Rusi Czarnej, do której włącza się niekiedy także Wołyń, Ukrainę i Ziemię Siewierską. Białe - na Połocczyźnie Smoleńszczyźnie i przyległych terenach.

Tarcza - pisze J. Sękowski - w charakteryzowaniu i podziale tych krajów stanowi nadzwyczaj ważną cechę, ponieważ i sama nazwa Scytii, a dokładniej Skiutii, pochodzi od „skjoelt” tarczy, a i sama nazwa „Rus, rys” też znaczy - tarcza: gotska i skandynawska nazwa głównego z dziewięciu rodzajów tarczy.” (Sobranije Soczinienij Sienkowskogo; t. 9, s. 481. Petersburg 1859).
Jeśli chodzi o Wielkie Księstwo Litewskie, uważał je Sękowski za mocarstwo słowiańskie. Mówiąc o nazwie tego państwa, notował:
Nie wolno gruntować na tym, że istniał osobny naród, który używał innego języka i nazywał siebie „Lietuva”, a od imienia którego pochodziła nazwa całego państwa - Litwa. Naród ten stanowił nic nie znaczące pokolenie, kroplę wody w morzu, zajmował nie więcej niż pięć lub sześć obecnych powiatów i nie był panującym. Odgrywał po prostu rolę jednej z pięćdziesięciu prowincji poddanych wspólnej dynastii. Co więcej, znajdował się on w stanie upośledzenia i poniżenia: jego język wyłączony był ze sfery rządu i prawodawstwa, stolica państwa zbudowana została nie na jego ziemiach lecz na ziemi słowiańskiej. Jego dawna wiara została porzucona przez jego panów, którzy w końcu wyznawali już religię ogromnej większości swych słowiańskich poddanych. Obecnie wielu nie wątpi, że Jagiełło ochrzczony przez katolicką Polskę jako poganin, w młodości należał do wyznania grecko - ruskiego. „Litwa” właściwa była w tym składzie zwykłym obcoplemiennym pokoleniem, którego znaczenie w tym układzie było nie polityczne lecz religijne. Takich obcoplemiennych pokoleń i w Rosji było kilka, lecz nigdy nie odmieniły one słowiańskiego charakteru tego państwa (...)
Normanowie nadali podbitym Słowianom nową ludową  nazwę Rusi lub Rosji; obcoplemienna dynastia litewskich „kunigasów” (konung, koenig), także pochodzenia germańskiego, nadała widocznie imię Litwy odłamkowi ludu pruskiego, odkrytemu przez nią na prawym brzegu Niemna, a, następnie rozciągnęła tę nazwę na ogromną część dawnej Rusi”.
Był też Sękowski zdania, że pierwsi litewscy kunigasi, czyli książęta, byli również pochodzenia normańskiego, wywodzili się od Rurykowiczów.
Oczywiście, niektóre z tych twierdzeń są nieścisłe z punktu widzenia nowoczesnej nauki historycznej lecz wiele z nich należy np. do kanonu dzisiejszej oficjalnej histografii białoruskiej, która też uważa W. Ks. Litwy za państwo bezwzględnie słowiańskie, a rolę etnicznych Lietuvisów w nim za zupełnie marginalną.


*         *         *


Tak więc dziedzictwo intelektualne po Józefie Sękowskim wciąż funkcjonuje jako żywotny pierwiastek nowoczesnej nauki i kultury.
Znana tłumaczka Elżbieta Achmatowa, która stykała się  z Sękowskim osobiście podczas pracy na niwie literackiej, bardzo pochlebnie o nim pisała: „Nie myślę, aby w Rosji w tamtym czasie było wielu ludzi o tak potężnym umyśle, o tak wszechstronnym wykształceniu, o tak rozległym oczytaniu. A wszystko to łączyło się z dziecięcą dobrocią, z pięknym zrównoważonym charakterem, z brakiem jakiegokolwiek egoizmu, z pełną gotowością zrobić przysługę, pomóc wszystkim, kto tylko tego potrzebował”.
Także inni jego współcześni podkreślali, że Sękowski był z usposobienia człowiekiem nad wyraz życzliwym, ofiarnym, gotowym nieść pomoc np. swym studentom nie licząc się z własnym czasem i interesem, a nawet pieniędzmi. Dotyczyło to jednak tylko tych młodych ludzi, którzy byli pilni i sumienni w nauce i pełnieniu obowiązków. Reszta była „poza prawem” i profesor, gdy został czasem wyprowadzony z równowagi przez niedbałego żaka, stawał się, że tak powiemy, „strasznym w gniewie”, mógł zbesztać i obrazić winowajcę słowami bardziej niż ostrymi. Nie dziw, że jeden z młodych ludzi notował w swym dzienniku w roku 1827: „Profesor Sękowski jest znakomitym orientalistą lecz widocznie, złym człowiekiem. Został prawdopodobnie źle wychowany, ponieważ bywa niekiedy skrajnie nieprzyjemny w obejściu... Jego nie lubią ani koledzy ani studenci, ponieważ korzysta z każdej okazji, by zrobić przykrość jako pierwszy i zaszkodzić jako ostatni. Natura obdarzyła go bystrym i ostrym umysłem, którego on używa by zadawać rany każdemu, kto do niego się zbliży”. Nieco później tenże student, gdy już osobiście się z profesorem zapoznał, notował: „Sękowski jest człowiekiem nader interesującym. Nie wielu znajdzie się ludzi obdarzonych takim rozumem... Niezwykle szybko i trafnie zauważa w rzeczach te czy inne cechy... Lecz charakter psuje wszystko, co jest wspaniałego w jego umyśle. Ten ostatni podobny jest ostrzu broni w ręku dzikich plemion azjatyckich; (...) i to nie w celu czynienia zła, a tak sobie , aby zaspokoić jakieś nieokreślone dążenia... W  obejściu jest okrutny i gburowaty lecz przemawia dowcipnie, chociaż i ostro. Nie można powiedzieć, że mowa jego jest przyjemna, ale jest fascynująca i poznawcza ...”
Jako osobowość wybitna i wielowymiarowa nie mógł profesor nie wzbudzać zawiści w ludziach, nie mógł nie być obgadywanym, oczernianym, z ukrycia i jawnie szczutym nawet za swe osiągnięcia naukowe i literackie.
Dla przykładu, znakomity poeta rosyjki, mający jednak dość ostre usposobienie, Michaił Lermontow, sam będący częściowo polskiego pochodzenia, pisał w epigramacie o Sękowskim:
„Pod firmoj inostrannoj inoziemiec
Nie utaił siebia nikak:
Branitsia poszło - jasno, niemiec;
Pochwalit - widno, czto polak...”

Jest to niejako nawiązanie do „polskiego chwalenia”, będącego - według Rosjanina - najczęściej zakamuflowanym „kąsaniem”... I owszem, trzeba przyznać, że wypowiedzi prasowe Sękowskiego często są wieloznaczne i mogą być odczytywane w różny sposób.
Obecnie dzieła Sękowskiego, takie jak Podróż sentymentalna na górę Etnę, Wielkie wyjście Szatana, Przekształcanie się głów w księgi, a ksiąg w głowy, Upadek Szyrwańskiego Carstwa, Podróż uczona na Wyspę Niedźwiedzi i cały szereg innych są w Rosji wydawane w wielosettysięcznych nakładach i znikają z półek księgarskich w ciągu liczonych tygodni. Widocznie tkwią w dziełach tego wielkiego talentu wartości naprawdę nieprzemijające.
Zmarł Sękowski 4 marca 1858 roku po południu. „Przejście do wieczności było ciche, jak sen; twarz wyrażała coś w rodzaju radości ze znalezionego uspokojenia”, pisał jego biograf P. Sawieliew. Chodzi o to, że dwa ostatnie lata przed zgonem miewał pisarz ataki ostrego niedomagania, które wynikało z nadmiernego wyniszczenia sił fizycznych na skutek nie znającej wytchnienia pracy. Do przedostatniego dnia życia zachował Sękowski jasność umysłu, napisał wówczas swą ostatnią korespondencję dla pisma Syn Otieczestwa, ułożył testamenti, zaznaczył m. in. w rozmowie ze służącą - Niemką: „Das ist meine letzte Krankheit - To jest moja ostatnia choroba”.
Pochowany został na Cmentarzu Wołkowym w Petersburgu. Nekrologi wszystkie pisały o odejściu „jednej z najznakomitszych umysłowości naszego czasu”, a poeta Benediktow napisał wiersz Nad grobem O. J. Sienkowskiego:

K czisłu potier jeszczio odnu priczisli,
Ubogij swiet ! Likuj, ziemnaja ćma!
Jeszczio uszioł odin służitiel myśli,
Drug znanija z swietilnikom uma”.


Stebniccy




1. Hieronim Stebnicki


1852 - porucznik, 1860 - kapitan, 1864 - podpułkownik, 1867 - pułkownik, 1873 - generał - major, 1886 - generał - lejtnant, 1896 - generał od infanterii. Tak przebiegał stan służby wojskowej Hieronima Stebnickiego.
Urodził się on na Wołyniu, w zamożnej rodzinie szlacheckiej w roku 1832. Zmarł 1897. W tym niezbyt długim okresie, liczącym przecież tylko 65 lat, zmieściło się wiele trudu, pracy, wysiłku, wiele pięknych dokonań badawczo - naukowych.
Zanim streścimy pokrótce czyn wybitnego badacza przyrody przypomnijmy, że byli Stebniccy prastarym rodem polskim i pierwotnie używali nazwiska Ustrzycki oraz herbu Przestrzał. Następnie jedno z odgałęzień od dóbr nowo nabytych Stebnicy na dalekich Kresach Wschodnich, jęło się mianować Stebnickimi. Polski heraldyk Hipolit Stupnicki (Herbarz Polski i imionospis, t. 3, s. 89. Lwów 1862) streszcza - nie wiemy czy mającą pokrycie w faktach - legendę rodzinną domu Ustrzyckich: „Przodek domu tego Iwonia z Unichowa przybył jeszcze w XV wieku z Węgier do Polski i przyjął tę nazwę od Ustrzyk, swej posiadłości. Teodoryk, brat jego, w wyprawie króla Olbrachta zginął w lasach bukowińskich. Jędrzej Wincenty, proboszcz katedralny przemyski, wydał kilka dzieł historycznych wierszem polskim. Hieronim, biskup...” etc.
Widocznie między bajki włożyć należy tezę o przybyciu Iwoni (cóż za „rdzennie węgierskie” imię!) z Węgier do Polski. Prawdopodobnie chodzi w tym przypadku o czysto polski, a w każdym bądź razie słowiański, ród, który, idąc za znamienną polską ksenofilią, dorobił sobie obcoplemienną genealogię...
Tak czy inaczej Hieronim Stebnicki po ukończeniu gimnazjum w Żytomierzu wstąpił do Petersburskiego Instytutu Korpusu Inżynierów Linii Komunikacyjnych i po sześciu latach nauki ukończył studia w roku 1852 z takimi wynikami, że imię jego, jako „najdoskonalszego” wyryte zostaje na specjalnej tablicy marmurowej, upamiętniającej najzdolniejszych absolwentów uczelni. Otrzymał rangę inżyniera - porucznika i skierowany został na budowę zakładanej właśnie Kolei Petersbursko - Warszawskiej. Według projektów tego młodego inżyniera zbudowano wówczas strategiczne mosty żelazne przez Zachodnią Dźwinę i Ługę. Po trzech latach pracy wstępuje Hieronim Stebnicki do Akademii Sztabu Generalnego, na wydział geodezji, ze szczególnym zafascynowaniem studiuje tu nauki geograficzne i astronomię. Tę ostatnią wykładał akademik A. Sawicz, Polak z kresów. Sędziwy profesor zbliżył do siebie wybitnie uzdolnionego studenta, zaszczepił mu prawdziwe zainteresowanie astronomią, pomógł obrać kierunek dalszych prac. Praktykę naukową odbył Hieronim w słynnym obserwatorium w Pułkowie. W tym też czasie publikował młody uczony pierwsze swe artykuły. Niebawem nadano mu „za celujące sukcesy w naukach” rangę sztabs-kapitana. Po tym pracował przez rok w Finlandii i w styczniu 1860 roku został skierowany do Kaukaskiego Okręgu Wojskowego...
W życiorysie Hieronima Stebnickiego nie znajdziemy śladu uczestnictwa jego w ruchu patriotycznym czy rewolucyjnym. Nie wynikało to tylko ze szczególnego usposobienia tego człowieka, lecz także i z pewnych okoliczności społeczno-politycznych.
W carskim systemie terroru, w dusznej atmosferze dwulicowości i ucisku ludzie uczciwi często w ogóle stronili od polityki. Bo gdyby szli z rządem, musieliby się niezawodnie złotrzyć; gdyby wystąpili przeciwko niemu, najprawdopodobniej zginęliby na szubienicy. W ten sposób ambicje ludzi zdolnych, energicznych, rzetelnych zmierzały często w stronę zainteresowań naukowych. To w najlepszym razie. W takiej bowiem sytuacji społecznej, gdy od obywatela nic nie zależy, a jest on po prostu wykorzystywany przez państwo jako narzędzie do urzeczywistnienia obcych lub obojętnych mu celów, ludzie skłonni są stronić od spraw społecznych, zamykają się w kręgu zajęć osobistych, rodzinnych, towarzyskich itp.
Stebnicki wybrał „ucieczkę” w naukę. Był wyznawcą „trzeźwej” filozofii życiowej, w myśl której mądrość polegałaby na tym, żeby spokojnie żyć, nie próbować gwałtem ulepszać ten świat, który i tak pozostanie takim, jakim był zawsze. Można żałować lepszych czasów, lecz nie można uciec od swego; można marzyć o lepszych władcach, lecz ulegać, mimo wszystko, trzeba obecnym. Można też próbować wyjść poza ramy społecznych uwarunkowań.
Nasuwa się w tym miejscu przypomnienie gnomicznego wiersza Juliusza Ejsmonda pt. Śpiewak i partie:
„Pytano się raz ptaka, co bujał w lazurze,
czy jest z lewa, czy też z prawa?
„bo to bardzo ważna sprawa”...
Odparł na to: „Jestem w górze...”

Być „w górze”, poza układami politycznymi i barykadami klasowymi, unosić się w przestworzach „czystej” nauki czy sztuki - jakże częste to było wówczas (i jakże złudne!) dążenie. Oto przecież mimo osobistych zamierzeń doniosłe prace samego H. Stebnickiego sprzyjały - i to w sposób istotny - wzrostowi cywilizacji technicznej, potęgi gospodarczej i militarnej Rosji carskiej. A w jakich celach potęga ta wykorzystywana była przez carat, przypominać nie ma potrzeby. Leży poza wszelką wątpliwością: żyć w społeczeństwie i być od niego wolnym jest niemożliwe.
Tak czy owak, wszelka ludzka aktywność wciągana bywa w tryby mechanizmu społeczno-politycznego. Przy tym zazwyczaj nie jest to proces o jednoznacznym wydźwięku. Tenże Stebnicki pracując dla państwa carskiego nie oddał świadomie swego talentu w dzierżawę despotyzmowi. Obiektywnie prace jego sprzyjały rozwojowi nauki, kultury, podniesieniu poziomu oświatowego, w perspektywie więc sprzyjały podniesieniu się ciemiężonych niewolników z kolan. Niemało prawdy było w przekonaniu uczonego, że najgorszym wrogiem ludzkości jest ciemnota, a jedynym przeciwko temu złu lekarstwem - nauka...
Na Kaukazie rozpoczyna Stebnicki pracę pod kierownictwem Józefa Chodźki, innego rodaka, tym razem z Wileńszczyzny, który był wówczas naczelnikiem prac prowadzonych w zakresie pomiarów triangulacyjnych guberni stawropolskiej.
Od tego czasu aż 26 lat życia oddaje Stebnicki pracom mierniczym i badawczym nad przyrodą Kaukazu. Ogłasza w tym okresie drukiem ponad 60 mniejszych i większych artykułów z astronomii, geodezji, geografii, przyrodoznawstwa, kartografii w językach rosyjskim, angielskim, niemieckim, francuskim i polskim. Prace te przynoszą mu rozgłos ogólnoświatowy.
Zasłużony carski generał, jakim był Józef Chodźko, bardzo chętnie protegował w służbie topograficzno-geodezyjnej swych rodaków. Spora ich liczba bowiem pracowała wówczas na Kaukazie. W tej grupie szczególnie wyróżniał się właśnie Hieronim Stebnicki, który też został po jakimś czasie następcą Chodźki w kierowaniu wojskowymi pracami kartograficznymi i geodezyjnymi na Kaukazie. Kilkakrotnie reprezentował Stebnicki naukę rosyjską na kongresach międzynarodowych (1884 - Waszyngton; 1886 - Berlin); odbył podróże naukowe do Iranu i Turcji.
Po opuszczeniu Kaukazu piastował w Petersburgu stanowisko szefa oddziału topograficznego Sztabu Generalnego, został członkiem - korespondentem Cesarskiej Akademii Nauk. W tym czasie opublikował kolejne kilkadziesiąt artykułów, został nagrodzony wielkim złotym medalem Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego, otrzymał medal I klasy Międzynarodowego Kongresu Geografów w Paryżu.
W latach 1857 - 1895 Stebnicki napisał i opublikował 88 różnej objętości prac naukowych, od drobnych recenzji i referatów do obszernych i fundamentalnych rozpraw.
Gdyby chcieć teraz wyliczyć wszystkie funkcje, posady i urzędy, które w nauce rosyjskiej piastował, wszystkie jego tytuły i rangi, zajęłoby to na pewno więcej miejsca niż cały niniejszy szkic... Wobec tego powstrzymajmy się od wyliczanki, która sama przez się byłaby co prawda wymowna, ale nie w mniejszym stopniu uciążliwa.
Dodajmy jeszcze tylko drobny rys do charakteru tego człowieka. Carski generał, jedna z najbardziej wpływowych osobistości w nauce i wojskowości rosyjskiej, dystyngowany dygnitarz, człowiek, którego car Aleksander II uważał za swego przyjaciela, a któremu Aleksander III nieraz dawał wyrazy uznania - otóż ten człowiek nigdy się nie wyrzekł samego siebie, swego narodu. Otaczał opieką rodaków, uczącą się w Petersburgu młodzież przybyłą z Polski i Litwy. Ze szczególną troską pomagał jej w wyborze i utwierdzeniu się na właściwej drodze życiowej, która, według niego, wiodła tylko w jednym kierunku - ku nauce i uczciwej pracy.



2. Nina Stebnicka - Pigulewska


Ciekawe są losy dzieci i wnuków wybitnego uczonego Hieronima Stebnickiego, który mieszkając stale w Rosji, założył tu rodzinę. Miał dwoje dzieci: syna i córkę. Syn jego, Wiktor Stebnicki, miał z kolei trzy córki: Natalię, Ninę i Tatianę. Wszystkie one w ten czy inny sposób uprawiały zajęcia naukowe. Szczególną jednak sławę zyskała sobie Nina Stebnicka, po mężu - Pigulewska. Urodzona 1 (14) stycznia 1894 roku w Petersburgu, ukończyła tu gimnazjum i w 1912 roku wstąpiła na słynne Kursy Bestużewskie, na których otrzymała solidny zasób wiedzy z historii powszechnej oraz specjalizację filologa - hellenisty. W roku 1918 po ukończeniu studiów została przy katedrze historii Bizancjum „w celu przygotowania do działalności profesorskiej”. W tym też burzliwym roku podjęła prace badawcze nad językami syryjskim i hebrajskim na wydziale orientalistyki Uniwersytetu Piotrogrodzkiego.
Potem przyszła praca nad rękopisami starorosyjskimi w Leningradzkiej Państwowej Bibliotece Publicznej. Po kilku latach wymuszonej przerwy w badaniach Nina Pigulewska w roku 1936 została pracownikiem naukowym Biblioteki im. M. Gorkiego przy Uniwersytecie Leningradzkim. W ciągu trzech lat obroniła pomyślnie pracę doktorską i habilitacyjną, stała się jednym z najbardziej znanych radzieckich orientalistów - syriologów.
Już od samego początku swej pracy naukowej dążyła Pigulewska ku temu, aby przetłumaczyć i wydać jak największą ilość zachowanych dotychczas pomników piśmiennictwa starożytnego, kryjącego częstokroć niemały ładunek mądrości życiowej, filozoficznej i moralnej. W wielu jej książkach znajdujemy też ciekawe fragmenty z dawnych ksiąg i rękopisów. Tak np. w przepisach obowiązujących we wczesnochrześcijańskiej szkole miasta Nisibine na terenie Syrii punkt szesnasty głosił: „Brat, który obarczy towarzysza winą za jakiś występek, a nie udowodni tego, i wyjdzie na jaw, że fałszywie go pomówił, poniesie karę, odpowiednią do postępku, w jakim on obwinił towarzysza” (patrz N. Pigulewska Kultura Syryjczyków w wiekach średnich). Przepis ten, egzekwowany konsekwentnie, był skutecznym środkiem, zapobiegającym plotkom i kalumniom. Jest on też pośrednim świadectwem tego, jak dużą wagę przywiązywali starożytni chrześcijanie do zwalczania tej wielce antypatycznej przywary, będącej źródłem napięć i zatargów w stosunkach międzyludzkich. Tak więc dzieła leningradzkiej uczonej mają wartość nie tylko historyczno - poznawczą, ale i moralno - wychowawczą. Od roku 1938 powiązana była Pigulewska zawodowo z Instytutem Orientalistyki AN ZSRR oraz z Leningradzkim Uniwersytetem Państwowym, na którym przez kilka dziesięcioleci prowadziła zajęcia na wydziałach: filologicznym, orientalnym i historycznym.
Podczas blokady Leningradu pełniła funkcję zastępcy dyrektora Instytutu Orientalistyki, dzięki jej trosce i niespożytej energii udało się zachować bezcenne skarby archiwalne i biblioteczne tej placówki. Jak mówią naoczni świadkowie, N. Pigulewska własnymi rękami robiła wszystko, nie wyłączając remontu dachu zerwanego przez niemiecki pocisk.
Później przebywała znakomita uczona w Moskwie i Kazaniu. W roku 1946 ukazała się drukiem jej książka Bizancjum i Iran na przełomie VI i VII wieków. W tymże roku powróciła do Leningradu, spod którego murów po 900 dniach oblężenia przepędzono brunatne hordy. Wspólnie z członkiem AN ZSRR profesorem Ignacym Kraczkowskim organizowała zajęcia na odbudowanym wydziale orientalistyki. Po paru latach wybrana została na członka - korespondenta Akademii Nauk ZSRR.
W okresie powojennym Nina Pigulewska pełniła szereg odpowiedzialnych funkcji w systemie radzieckiej nauki historycznej, reprezentowała ZSRR podczas gościnnych wykładów na uniwersytetach w Paryżu, Rzymie, Cambridge, Wiedniu, Monachium, Pradze, Warszawie. Odbyła podróże naukowe do Jugosławii i Iraku, wygłaszała odczyty na Sorbonie, została obrana na członka Francuskiego Towarzystwa Azjatyckiego.
N. Pigulewska jest autorką ponad 170 prac naukowych w języku rosyjskim, francuskim i niemieckim; uważa się ją za założycielkę radzieckiej syriologii, tj. nauki o kulturze i cywilizacji dawnej Syrii. Dzięki niej odnaleziono, zbadano i przetłumaczono oraz wydano sporo dzieł i fragmentów pochodzących z epoki wczesnego chrześcijaństwa na Bliskim Wschodzie, liczne pomniki piśmiennictwa greckiego, hebrajskiego, arabskiego, irańskiego, tureckiego. Przez wiele lat N. Pigulewska była koordynatorem prac syriologicznych w skali całego kraju.
Uwieńczeniem ogromnej pracy wybitnej uczonej był Katalog syryjskich rękopisów Leningradu (1960), będący wzorcem naukowego opisu tego rodzaju materiałów. Prócz wyżej wymienionych wydała też inne fundamentalne dzieła, jak np. Arabowie u granic Bizancjum i Iranu w IV - VI wieku (Moskwa - Leningrad 1964, 336 str.); Bliski Wschód, Bizancjum, Słowianie (Leningrad 1976, str. 240); Bizancjum na szlakach do Indii. Z dziejów handlu Bizancjum ze Wschodem w IV - VI w. (Moskwa - Leningrad 1951, 412 str.); Państwa Iranu we wczesnym średniowieczu (Moskwa - Leningrad 1956, 366 str.); Historia Iranu od najdawniejszych czasów do XVIII wieku (Leningrad 1958, 390 str.).
Była też N. Pigulewska odpowiedzialnym redaktorem takich zbiorowych edycji, jak Bliski Wschód i Iran (Leningrad 1970); Bizancjum i Wschód (Leningrad 1971); Zagadnienia historii i kultury na Bliskim Wschodzie (Leningrad 1968); Historia i filologia krajów Bliskiego Wschodu w starożytności i średniowieczu (Leningrad 1967); Pomniki piśmiennictwa i literatury Bliskiego Wschodu (Moskwa - Leningrad 1965).
Kilka jej fundamentalnych monografii przetłumaczono na języki obce i wydano m. in. w Niemczech, USA i we Francji. Całe swe życie oddała N. Pigulewska służeniu nauce, chętnie dzieliła się swym doświadczeniem i spostrzeżeniami z kolegami, z młodzieżą akademicką. Zawodowa zawiść, zamknięcie się w sobie, ciasny egoizm były całkowicie obce tej wybitnej osobowości. Czasopismo radzieckie Narody Azji i Afryki pisało po zgonie uczonej w marcu 1970 roku: „Ukierunkowując pracę wielu naukowców szczodrze dzieliła się ona z nimi swymi myślami. Rozmowy z nią rodziły nowe idee i pomysły. N. Pigulewska „siała na wszystkie wiatry”, jak głosi przysłowie francuskie, a nasiona, rzucone przez nią do gleby z taką miłością, muszą dać obfity plon”.
Tak się też stało. Orientalistyka rosyjska, a w tym syriologia, należy do przodujących na świecie. Wśród jej dorobku poczesne miejsce zajęła wydana pośmiertnie fundamentalna monografia N. Pigulewskiej Kultura Syryjczyków w wiekach średnich (Moskwa, 1979).
Profesor W. Struwe pisał o niej: „N. Pigulewska - to historyk szerokiego profilu, o wyrazistej metodologii stojącej na wysokim poziomie merytorycznym. Posiadając dar żywej literackiej narracji zarówno rozległych zagadnień, jak i kwestii specjalistycznych na podstawie systematycznego samodzielnego opanowywania wszystkich materiałów, cieszy się ona niezmiennym powodzeniem zarówno u najszerszej publiczności, jak i u wąsko wyspecjalizowanej profesury. Wieloletnia praca nauczycielska w Uniwersytecie Leningradzkim pozwoliła jej rozwinąć i zrealizować swój talent pedagoga, umiejętność „wykrywania” uzdolnionych studentów, budzenia w nich zainteresowania samodzielną pracą naukową, niekiedy nawet takimi zagadnieniami, które są dalekie od bezpośrednich interesów nauczyciela; daje im dobrą szkołę metodologiczną i zaszczepia zasady naukowej metodyki, tj. tworzy samodzielną szkołę naukową”.

Szokalscy




1. Rys dziejów rodu


          Różne źródła genealogiczno - heraldyczne nieco się między sobą różnią, gdy donoszą o początkach tego rodu. Tak jest zresztą i w przypadku innych rodzin, których początki kryją się w mroku stuleci, tym bardziej, że nawet oficjalne zapisy heraldyczne w dawnej Rzeczypospolitej dalekie były od systematyczności, a nawet od elementarnego porządku, cóż dopiero mówić o legendach i podaniach rodzinnych czy półliterackich, w których rojno od rozmaitych zmyśleń i bajek. W tej sytuacji wypada tylko się ściśle trzymać faktów rejestrowanych w przekazach archiwalnych, co pozwala przynajmniej prześledzić proces odnotowywania reprezentantów tego czy innego rodu w dokumentacji urzędowej.
          Na początku odnotujmy, że Polska Encyklopedia Szlachecka (t. 11, s. 274, Warszawa 1938) zna Szokalskich herbu Jastrzębiec (1700; w województwie sandomierskim, którzy się odgałęzili na Żmudź i założyli osadę Szokaliszki w powiecie rosieńskim) oraz herbu Larysz, gnieżdżących się w Poznańskiem i Prusach. M. Paszkiewicz i J. Kulczycki w dziele Herby rodów polskich (Londyn 1990, s. 467) wzmiankują tylko o Szokalskich herbu Larysz.
          Jeśli chodzi o przekazy archiwalne, to jedną z najwcześniejszych wzmianek o reprezentancie tego rodu jest zapis do ksiąg grodzkich m. Lwowa z 1500 r., w którym figuruje niejaki pan Schokalsky, obywatel miasta Bełza. (Patrz: Akta grodzkie i ziemskie z czasów Rzeczypospolitej Polskiej, t. 15, s. 396. Lwów 1891).
          Imię niejakiego Teodora Szokalskiego, (Służebnika władyki chełmskiego i bełzkiego Leontego Zachariaszowicza), figuruje w aktach ziemskich chełmskich w zapisie z dnia 24 listopada 1580 r. Mianowicie podczas napadu na majątek władyki tenże Szokalski, będący najprawdopodobniej drobnym szlachcicem, karmiącym się przy dworze wielkiego dygnitarza duchownego, padł ofiarą napastnika (Teodora Omnisa), który „nie wiedzieć gdzie go podział, jeśli żywego, albo zamordowanego uchował”. (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju..., t. 19, s. 245).
          Instrukcję szlachty województwa brzeskiego deputatom, udającym się na sejm walny do Warszawy w roku 1672 podpisał m. in. Kazimierz Szokalski, mierniczy jego królewskiej mości. (Akty..., t. 4, s. 146).
          W roku 1673 na sejmiku szlachty grodzieńskiej rozpatrzono zagadnienie dość znacznych malwersacji pieniądza skarbowego, popełnionej przez liczną grupę poborców podatkowych, którzy „odebrawszy od Żydów pieniądze z podatku przy sobie detinnerunt, do skarbu rzeczy - pospolitej nie wniosszy, summy złotych tysiąca siedmiuset czterdziestu, groszy dwudziestu pięciu”. Z tej sumy „przy jegomość panu Szokalskim - poborcy wziętych z Kobrynia złotych sto sześćdziesiąt trzy”. (Akty..., t. 5, s. 224 - 228).
          W końcu postanowili bracia - szlachta, że brakujące pieniądze powinny być oddane „do skarbu rzeczy-pospolitej w. x. Lit...”. W 1675 roku poborcy królewscy panowie Bóbr i Szokalski wadzili się sądownie z prawosławnym monasterem Św. Symeona w Brześciu Litewskim o poziom ściąganych podatków (Archeograficzeskij Sbornik Dokumientow, t. 11, s. 32). Skoro więc pan Kazimierz Szokalski nadal przez szereg lat pozostawał na urzędzie poborcy królewskiego, wnioskować można, że zarzuty o malwersację mu stawiane były bezpodstawne i zostały dowodnie oddalone.
          28 czerwca 1680 roku sąd kapturowy Brześcia skazał grupę Żydów na karę śmierci za okrutne zamordowanie chrześcijanki - katoliczki Marianny Szokalskiej ze Smogorzewszczyzny. Odnośny fragment z aktów sądowych brzmi: „Pomienieni Żydzi, Bejrech Mejerowicz, Fejbisz Szmujłowicz, Lejba Moszkowicz, Ilia Szajewicz, Moszka Pinkasowicz, jako też y inni, zniósłszy się ze sobą, jednostajnie czyniąc nie tylko opresję wiary chrześcijańskiej i kondemnując oną, wzruszając prawem pospolitym, śmieli i ważyli się bezbożnie, zapamiętale, tyrańsko w wierze katolickiej zostającą pannę Szokalska, potajemnie uprowadziwszy zamordować i o śmierć przyprawić. I ciało panny nie wiedzieć gdzie podzieli...” Za popełnienie tej zbrodni grupa Żydów skazana została na ćwiartowanie, a kahał na wysokie odszkodowanie. (Akty..., t. 29, s. 102 - 103).
          Na przełomie XVII - XVIII w. Szokalscy są odnotowywani już na terenach Rzeczypospolitej bardziej wysuniętych na wschód, graniczących z Rosją. Posiadali m. in. majątek Starodubie w województwie mscisławskim. Liczne wzmianki o nich znajdują się w archiwach grodzkich mohylewskich i witebskich, w tych miastach bowiem pełnili Szokalscy funkcje drobnych urzędników. Jeden z XVIII - wiecznych przekazów pisanych donosi: „Wypis z Xiąg Magdeburgii Mohylewskiey. Roku 1751 miesiąca marca 22 dnia. Przed nami, Stefanem Korobanko, woytem, Michałem Owsiejowskim, Heronimem Botwinko, burmistrzami, także przed raycami y ławnikami Miasta Jego Królewskiey Mości Mohylowa, tego roku na sprawach zasiadającymi stanowszy oblicznie ichmościowie panowie Woyciech, oyciec, Marko, Jan, Stefan, Franciszek, Jerzy y Leon, synowie, Szokalscy intomissyą swą na majętność Starodubie w aktach mieyskich mscisławskich prawa magdeburskiego w roku przeszłym 1750 miesiąca apryla 17 dnia zeznaną do przeaktykowania ad acta (...) przyznali de Thenore segnenti. Wypis z Xiąg Mieyskich Mscisławskich prawa magdeburskiego roku 1750 miesiąca apryla 17 dnia na urzędzie Jego Kr. Mości Mieyskim Mscisławskim prawa magdeburskiego przede mną Antonim Franciszkiem, Tołpyho, skarbnikiem smoleńskim, lantwoytem Miasta JKM Mścisławia, od JW Pana Jerzego Wołłowicza, referendarza Wielkiego Xsięstwa Litewskiego, starosty poradnińskiego, woyta mścisławskiego instalowanym y przed nami, raycami, ławnikami y całym generaliter magistratem Miasta JKM Mścisławia comparens personaliter  generał JKM województwa Mścisławskiego niżey wyrażony kwit swóy intromissyjny przyznał in ium pisany. „Ja, generał JKM W-wa Mścisławskiego niżey na podpisie ręki mey wyrażony zeznawam tym moim rellacyjnym czynioney intromissyi kwitem, komuby o tem temporis et futurus erat his minibus wiedzieć należało y należy, iż w roku teraźniejszym 1750 apryla 15 dnia byłem użytym y wezwanym od ichmość panów Woyciecha, oyca, Marka, Jana, Stefana, Franciszka, Jerzego y Leona, synów, Szokalskich dla podania we władanie majętności Starodubie y intromittowania ichmościom vigore prawa rozdziałkowego danego ichmościom panem Pawłem Szokalskim w roku 1685 miesiąca marca szóstego dnia czynionym na majętność Starodubie w W-wie Mścisławskim leżąco. Na fundamencie y attestacyą tedy wyż pomienionych ichmościów panów Szokalskich, ja, generał, przybywszy ze stroną szlachty ichmościami Janem y Pawłem Ulskiemi y Stanisławem Zawadzkim, pomienioną majętność Starodubie z ziemio oromo y nieoromo, lasami, borami, gajami, trzebieżami, wygonami, sianożęciami, rzekami, rzeczkami y krynicami, y poddanymi obojey płci, ich dobytkiem y z zabudowaniem dwornym y gumiennym ut supra nominatis J. Panom Szokalskim w moc, dzierżanie y spokoyne używanie podałem, intromitowałem, posłuszeństwo należyte poddanym zaleciłem. A zatym, sprawijąc to według funkcji urzędu mego generalskiego we wszystkim, na co tu był użytym, ten móy intromissyjny kwit zapisałem. Datt ut supra”.
          „U tego intromissyjnego kwitu podpis generała temi słowy: Michał Głuchowski, generał JKM W - wa Mścisławskiego. Który takowy intromissyjny kwit za oczewistym generalskim przyznaniem jest do Xsiąg Mieyskich Mścisławskich przyjęty y wpisany, z których          y ten wpis pod pieczęcią lantwoyta y z podpisem ręki pisarskiej jest wydan. Antoni Franciszek Tołpyho, skarbnik smoleński, lantwoyt mścisławski; Leon Osmołowski, vice regent, grodzki pisarz JKM Miasta Mścisławia. Który to intromissyjny kwit za ustnym y oczewistym wyż wymienionych osób zeznaniem jest do przeaktykowania do akt Xiąg Mieyskich Mohylowskich przyjęty y wpisany... Jan Jaroszewski, woyt Miasta JKM Mohylowa; Theodor Kozłowski, pisarz Miasta JKM Mohylowa...” (Centralne Państwowe Archiwum Historyczne Litwy w Wilnie, f. 391, z. 4, nr 2983).
          Niektórzy z tych Szokalskich przenieśli się z powrotem do Korony Polskiej i z nich to pochodzi słynny lekarz Wiktor Szokalski, inni pozostali na Kresach Rzeczypospolitej, a jeszcze inni przesiedlili się dalej na wschód, do Państwa Rosyjskiego.
          Byli rodem wysoce ofiarnym i patriotycznym, cieszącym się powszechnym szacunkiem. Nie znany z imienia pan Szokalski, „obywatel latawicki”, był np. z ramienia Ziemi Czerskiej w czasie powstania kościuszkowskiego wysokiej rangi funkcjonariuszem w administracji centralnej władzy narodowej (Por. Akty Powstania Kościuszki, t. 1, cz. 1, s. 85, Kraków 1918).


*         *         *


2. Wiktor Feliks Szokalski


          Wybitnym reprezentantem tego rodu był Wiktor Feliks Szokalski, urodzony 15 grudnia 1811 roku w Warszawie na Starym Mieście. Ojciec, urzędnik w ministerium skarbu, umarł młodo; chłopak pozostał więc tylko w opiece matki Justyny z Rogozińskich. Po ukończeniu liceum wstąpił na wydział lekarski Uniwersytetu Warszawskiego.
          W tym czasie wybuchło Powstanie Listopadowe 1830/1831 roku i świeżo upieczony student zaledwie po trzech latach zajęć, zaciągnął się do szeregów powstańczych. Zorganizował i na własną rękę prowadził powstańczy szpital wojskowy w Modlinie, wyszedł następnie do Prus razem z cofającymi się oddziałami polskimi. W Niemczech żył we Frankfurcie nad Menem w wielkim niedostatku, aż jedna z organizacji emigracyjnych udzieliła mu stypendium na ukończenie nauki. Przyjął tę pomoc z radością i już w 1834 roku otrzymał stopień doktora medycyny w uniwersytecie w Giessen; po czym czas jakiś doskonalił się w Heidelbergu. Aż w 1836 r. znalazł się w Paryżu.
          Specjalizował się w okulistyce i wkrótce, dzięki niepospolitym zdolnościom i pracowitości, został jednym z najwybitniejszych specjalistów europejskich w tej dziedzinie. Prowadził wyjątkowo doniosłe badania naukowe nad fizjologią wzroku i chirurgią oka. Opublikował w różnych językach kilkadziesiąt ważnych rozpraw z tej dziedziny, spośród których do najbardziej doniosłych i nowatorskich zaliczane są: w języku francuskim Essais sur les sensations des couleurs dans 1’etat physiologique et pathologique de 1’oeil (1840) oraz w języku niemieckim Ueber den Einfluss, des fuenften Nervenpaares auf das Sehvermoegen (1849).
          Był W. F. Szokalski czynnym działaczem emigracji polskiej, a jednocześnie założycielem w 1844 r. Towarzystwa Lekarzy Niemieckich w Paryżu. W 1848 r. przeniósł się na pięć lat do Burgundii, aż w 1855 r. pozwoliły mu wreszcie władze rosyjskie na utęskniony powrót do Polski. W Warszawie Szokalski włączył się do prac Towarzystwa Lekarskiego, często miewał publiczne odczyty na tematy medyczne, dużo publikował w pismach ściśle naukowych, tym razem w języku ojczystym: Fantazyjne objawy zmysłowe, 2 tomy, 1861 i 1863; Wykład chorób przyrządu wzrokowego u człowieka, 1869; Początek i rozwój umysłowości w przyrodzie 1885. Był członkiem redakcji KlinikaPamiętników Towarzystwa Lekarskiego, pilnym szerzycielem wiedzy we względnie szerokich warstwach publiczności czytającej.
          Profesor Joanna Kurczewska w tekście Społeczne wzory uczonego (Inteligencja polska XIX i XX w., t. 4, s. 154 - 155, Warszawa 1985) pisze: „Wzór popularyzatora wiedzy stanowi - rzec można - demokratyczną odmianę wzoru uczonego, będącego autorytetem naukowym i społecznym. Jeśli dla autorytetu charakterystyczny był dystans lub niezależność od wyższych kręgów społeczeństwa i pewien elitaryzm intelektu - to popularyzatorowi właściwe było spojrzenie w dół drabiny społecznej, opiekuńcza postawa wobec mniej wykształconych oraz, co najważniejsze, występowanie w roli łącznika nauki ze społeczeństwem. Uczony propagujący w społeczeństwie wiedzę przezwyciężał również, choć inaczej niż uczony - autorytet społeczny , własny egocentryzm, służąc ofiarnie laikom swą pracą i talentem”. Patos tej bądź co bądź wyjątkowo uciążliwej i wymagającej zarówno ofiarnego samozaparcia jak i specjalnych uzdolnień działalności polegał na założeniu, że prawdziwa wiedza nie powinna być własnością tylko wąskiej warstwy intelektualnej elity społecznej, lecz musi też należeć do względnie szerokich kręgów społecznych, o ile nie chcemy, by socjum ludzkie pozostawało w stanie barbarzyństwa.
          Joanna Kurczewska kontynuuje: „Popularyzatorem był, oczywiście, uczony, który uprawianą przez siebie wiedzę podporządkował całkowicie misji społecznej, czy służbie cywilnej. Ale nie tylko. Tę rolę w społeczeństwie pełnili również uczeni, uznani za zwolenników czystej nauki, kierujący się w nauce motywacjami wyłączne poznawczymi. Badacza, geniusza czy innowatora cenić można nie tylko za nowe teorie czy wielkie odkrycia posuwające naprzód naukę, lecz także za umiejętność przekazywania wiedzy laikom i profanom, choćby to było jego zajęciem ubocznym, to właśnie pomoc uczonego, oferowana jednostce poszukującej nowoczesnego światopoglądu przyrodniczego, miała być niezastąpiona. Badacz ustalający naturę przyrody czy wielki wynalazca najlepiej wszak nauczyć mógł laików ścisłego myślenia, objaśnić im ukryte w przyrodzie prawa i wpoić szacunek dla dociekań naukowych...
          Najbardziej więc ceniono (w XIX w. ) łączenie roli popularyzatora z rolami badacza, wychowawcy akademickiego i organizatora nauki... Za najlepszych polskich popularyzatorów miano Szokalskiego, Dybowskiego i Juliana Ochrowicza, którzy nie zawsze życzliwemu im audytorium przedstawiali „ostatnie zdobycze nauki” i „współczesne kierunki filozoficzne przyrodoznawstwa, próbując pozyskać publiczność dla pozytywnej wiedzy”...
          Od 1858 r. był Szokalski naczelnym lekarzem Instytutu Oftalmologicznego w Warszawie, który podźwignął na poziom europejski.
          W rozdziale o Uniwersytecie Warszawskim lat 60 - tych XIX w. w Historii nauki polskiej (t. 4, cz. 1 - 4, s. 365, Warszawa 1987) czytamy: „Klinikę okulistyczną zorganizował w starym budynku instytutu oftalmologicznego przy ul. Marszałkowskiej Wiktor Szokalski”.
          W latach 1861 - 1872 wykładał okulistykę w Akademii Chirurgicznej. Był członkiem Rady Lekarskiej Królestwa Polskiego, udzielał się społecznie, acz ofiarnie, na wielu innych niwach. Zmarł 6 stycznia 1891 roku. Pisano o nim po zgonie, że „był uczonym bardzo poważnym i trwałe w nauce pozostawił ślady”.
          Zygmunt Kramsztyk zaś w szkicu biograficznym stwierdzał: „Jeżeli miarą społecznej wartości człowieka jest trud, jaki poświęca na cele publiczne, to Szokalskiemu wysokie pod tym względem należy się stanowisko. Całe prawie życie poświęcił on sprawom publicznym z zaniedbaniem spraw osobistych. Toteż, będąc pierwszym okulistą nie tylko w kraju, ale na całą wschodnią połowę Europy, nie zrobił majątku, nie doszedł nawet nigdy do większego dostatku.
          I w całym sposobie jego życia, w postępowaniu widać było ten brak egoizmu. Był on prosty, skromny, pozbawiony wszelkiej dumy, czym się odznaczał wśród ludzi zajmujących wybitne stanowisko w społeczeństwie; był wiecznie łagodny, pogodny i serca ludzkie w wysokim stopniu zjednywać sobie umiał. Toteż liczne odbierał dowody uznania i sympatii, posiadał mnóstwo tytułów honorowych od towarzystw i instytucji naukowych całego świata”...


*         *        *


          Był jeszcze jeden doktor Szokalski, także powstaniec, który trafił na zesłanie syberyjskie w pierwszej połowie XIX w. i tam żywota dokonał. Zygmunt Librowicz notuje w swej monografii o Polakach w Syberii: „Lekarze - Polacy z owych czasów - do dziś dnia pozostali w pamięci miejscowego ludu. Nieśli oni chętnie, w każdej chwili bezinteresownie, pomoc i ratunek bliźnim, bez różnicy narodowości (...). Lekarze Polacy posiadali zawsze najżywsze współczucie dla cierpień swoich bliźnich, bez względu na ich stan, wyznanie i narodowość. Przy chorych zapominali zupełnie o sobie, poświęcając im cały swój czas, nie myśląc o wynagrodzeniu, nie troszcząc się o swoje potrzeby... W Karze np. głośne pod tym względem zrobił sobie imię dr Szokalski, pochowany tamże na cmentarzu”...



3. Julij Michajłowicz Szokalskij


          Wybitny uczony radziecki Julij (Juliusz) Szokalski przeżył lat 84. Mówi się wszelako, że życie cenione jest nie za długość, lecz za treść, a jeden ze starożytnych mędrców zalecał: „Staraj się żyć nie długo, lecz dobrze” - dobrze - w sensie moralnym, duchowym. Zarówno pod względem długości, jak i treści, droga życiowa Szokalskiego jest czymś wyjątkowym, gdyby można było do niej zastosować pojęcia estetyczne, nazwalibyśmy ją „arcydziełem sztuki”.
          Życie to zawarło w sobie ogromną pod względem osiągnięć epokę. W tym czasie ludzkość przeszła od wiejskiego łuczywa do lamp neonowych i laserów, od żaglowców do atomowych lodołamaczy, od pierwszych silników parowych do naddźwiękowych odrzutowców i rakiet wielostopniowych. W tym okresie znikły „białe plamy” na mapach geograficznych, kontynenty poprzecinane zostały sztucznymi kanałami o długości tysięcy kilometrów, a tam, gdzie sennie wędrowały „żywe” piaski pustyni, zafalowały sztuczne morza, zazieleniły się sady, lasy, niwy uprawne.
          Szczęśliwy, kto żył w takich czasach, lecz jeszcze szczęśliwszy, kto je współtworzył. Nie przypadkowo J. Szokalski odpowiedział na pytanie, skąd ma w sobie tyle werwy i energii (a był już po osiemdziesiątce): „Wokół tak wiele się dzieje, mam tak wiele zajęć, że nie staje mi czasu, by zwracać uwagę na wiek”.
          I nie było w tych słowach nic z lekkomyślnej pozy starzejącego się człowieka, pozy spotykanej jakże często i będącej raczej wyrazem starczego zniedołężnienia niż „zachowanej do późnych lat młodzieńczej dziarskości”.
          Każdy wiek ma bowiem tylko jemu licujące normy zachowania i postawy. Jedyne, co jest do twarzy każdemu człowiekowi w każdym wieku, to rzetelność w stosunku do siebie, swego otoczenia, swego obowiązku. Tę cechę Szokalski zachował doprawdy od pierwszych do ostatnich lat życia. Przecież liczba opublikowanych przez niego książek i artykułów przekracza 1500. A jeśli zważyć, że prawie bez wyjątku są to prace nowatorskie, przemyślane, podbudowane poważnymi badaniami naukowymi, stanie we właściwym świetle godny wkład wybitnego uczonego w twórczy wysiłek jego dynamicznej epoki, która dzięki takim właśnie ludziom jak on stała się tym, czym jest.
          Do swoich młodych wychowanków - już jako profesor Uniwersytetu Leningradzkiego - zwracał się Szokalski: „Trzeba przez całe życie nieustannie dążyć do doskonałości, nie pretendując nigdy, oczywiście, do jej osiągnięcia. Myślcie w ten sposób, a zdobędziecie wszystko, co leży w zakresie sił waszych”. Maksymą tą kierował się we własnym życiu i zaszczepił taki styl myślenia również tysiącom swoich studentów, działając według zasady, że „ludzi wychowuje się nie pouczeniami i nie kazaniami, lecz przykładem”.
          Urodzony 17 października 1856 roku w Petersburgu był Juliusz wnukiem jednego z polskich szlachciców, Józefa Szokalskiego zesłanego do Rosji jeszcze w początkach XIX wieku.
          Wykształcenie początkowe otrzymał w domu rodzinnym; przy tym znajdował się pod szczególnym wpływem swej matki, Katarzyny Kern, kobiety niezwykle inteligentnej i kulturalnej, która była córką słynnej Anny Kern, uwiecznionej w pięknym wierszu Aleksandra Puszkina: „Ja pomniu czudnoje mgnowienje...”. Życzliwa, spokojna, mądrze tworzona przez matkę atmosfera domu rodzinnego odbiła się korzystnie na równym i harmonijnym rozwoju młodzieńca w okresie dojrzewania, zaważyła też zdecydowanie na tym, że jego długa droga życiowa była prosta i jasna.
          Ojciec Juliusza Michał Szokalski nie był człowiekiem bogatym, lecz równoważył ten „brak” wyjątkowym wręcz przywiązaniem do rodziny, ogromną kulturą. Gdy zmuszony był gdzieś wyjechać, tęsknił okrutnie i codziennie słał listy do żony upominając ją żartobliwie: „Pamiętaj, powierzyłem ci dwie najdroższe w mym życiu istoty - Julka i jego mamę - chroń ich przed niebezpieczeństwami”. Nie bacząc na ogromną miłość rodziców (dwaj jego braciszkowie umarli w niemowlęctwie) Juliusz nie był zbytnio rozpieszczany. Gdy miał trzy lata, ojciec kąpał go już w chłodnych wodach rzeki Sorot, uczył pływać i biegać. Z tego wczesnego okresu Juliusz aż do osiemdziesiątki uprawiał sporty, rano gimnastykował się, biegał, pływał, hartował się.
          Michał Szokalski, chcąc zabezpieczyć rodzinie godny poziom życia materialnego, morderczo, bez przerw i urlopów pracował. Wszelako los nie zawsze sprzyjał jego praktyce adwokackiej. Odbijało się to szkodliwie na systemie nerwowym, na stanie zdrowotnym całego organizmu. W końcu 1860 roku, po przegraniu jednej z ważnych spraw, która ciągnęła się przez 16 lat, ciężko zaniemógł i po trzech miesiącach kuracji w szpitalu zmarł. Pięcioletni Juliusz przez okno domu rodzicielskiego (był luty 1861 r. ) widział, jak trumnę z ciałem ojca wieziono na cmentarz. Obraz ten na całe życie utkwił mu w pamięci... Ze śmiercią ojca zanikł powoli w domu Szokalskich i duch polskości...
          Trzy kolejne lata po zgonie ojca spędził chłopiec u krewnych matki w miejscowości Trigorskoje (niedaleko puszkinowskiego sioła Michajłowskoje), pośród borów i lasów, których piękno opiewał w swoim czasie wielki poeta rosyjski. Być może fakt ten zaważył nie tylko na tym, że przyszły uczony pokochał przyrodę, lecz i na tym, że poświęcił całe swe życie badaniu jej niezgłębionych, fascynujących tajemnic. Obcowanie z wszechstronnie wykształconymi ludźmi (babcią, matką, ojcem i ich przyjaciółmi), późniejsza nieco przyjaźń z młodszym synem A. Puszkina, Grzegorzem, założyły podstawy głębokiego, rozumnego stosunku do życia i ludzi. Prócz tego, ciche jednostajne bytowanie na wsi sprzyjało samotności, a ona - rozmyślaniom i pogłębieniu życia wewnętrznego.
          Matka Juliusza otrzymywała niewysoką rentę i po części mieszkała z synem na wsi u krewnych, po części zaś w Petersburgu.
          W roku 1867 dziesięcioletni wówczas Juliusz Szokalski przebywał na Litwie, u babci Anny Kern, która po śmierci pierwszego męża wyszła za mąż powtórnie, tym razem za młodszego od niej o 20 lat kuzyna A. Markowa - Winogrodzkiego. Małżeństwo to zamieszkało w Kownie i chłopak gościł nad Niemnem przez cały rok, korzystał z bogatej biblioteki. (Matka w tym okresie wyjechała do Szwajcarii w charakterze guwernantki pewnej arystokratycznej rodziny).
          Chłopiec wcześnie nauczył się czytać i stał się - według własnego późniejszego świadectwa - „prawdziwym połykaczem książek”. Czytał szybko i dużo; niekiedy w nocy, chowając lampę i książkę pod kołdrą... i ryzykując, oczywiście, spaleniem nie tylko pościeli, ale i całego domu. We dnie chodził ze wzrokiem tkwiącym w otwartej książce ulicami miasta i wytrącał z równowagi (nie tylko psychicznej) przechodniów, natykając się na nich co kilka kroków.
          Matka była mu w tym okresie najbliższym powiernikiem i przyjacielem. Garnął się sercem do jej mądrych nauk, które zapamiętał na całe życie... „Pamiętaj, - pisała w listach - że trzeba bardzo się starać uczyć, aby zostać człowiekiem godnym szacunku, w przeciwnym razie życie twe będzie męką dla ciebie i nieszczęściem dla tych, którzy cię kochają... Staraj się mniej myśleć o rozrywkach - życie to trud, a nie przyjemność... Planuj tak swe prace, by wszystkie godziny zajęte były czymś pożytecznym”...
          W okresie gimnazjalnym w Petersburgu sąsiadem Szokalskiego był w ciągu 8 lat dość znany geograf i etnograf Iwan Szopen. To on właśnie w codziennych rozmowach i opowiadaniach podtrzymywał w młodzieńcu zamiłowanie do przyrody, geografii, podróży i zaważył w ten sposób na wyborze przez młodzieńca drogi życiowej. Razem z dziećmi Szopena uczył się Szokalski w domu języków obcych i już w tym okresie dobrze mówił po francusku oraz opanował podstawy niemieckiego i angielskiego. Interesujące, że jako umysł twórczy, organicznie nie znosił wiedzy przyswajanej mechanicznie, bez myślenia odkrywczego, np. nigdy nie opanował dobrze żadnych reguł gramatycznych, chociaż intuicyjnie pisał dobrze. Jest to zjawisko powtarzające się regularnie w przypadku wielu indywidualności twórczych, nastawionych na samodzielne odkrywanie prawdy lub na wynalazczość...
          W roku 1874, po ukończeniu progimnazjum, 17 - letni J. Szokalski wstąpił do Wojskowej Szkoły Morskiej, którą ukończył z wyróżnieniem. Przez dwa lata pływał na okrętach bojowych na Bałtyku, następnie zaś wstąpił do Wojskowej Akademii Morskiej. Po jej ukończeniu został oddelegowany do pracy w Głównym Obserwatorium Geograficznym, jedynej instytucji tego rodzaju w Rosji. W istocie też tutaj właśnie rozpoczął swą pracę naukową; w roku 1882 w Zbiorze Morskim ukazała się pierwsza publikacja J. Szokalskiego O przewidywaniu możliwej pogody i sztormów. Jako dwudziestoletni młodzieniec otrzymał Szokalski rangę gardemaryna i rozpoczął samodzielną pracę.
          W październiku 1881 roku odbyło się wesele dwudziestopięcioletniego oficera morskiego Juliusza Szokalskiego z młodszą o kilka lat studentką konserwatorium. Lubow Skworcową - takie było jej nazwisko - podobnie jak jej narzeczony, bez żalu porzuciła towarzystwo rówieśniczek, rozrywki i całą swą duszę oddała budowaniu życia rodzinnego.
          Mówi się, że jest to uśmiech fortuny, jeśli komuś się uda w życiu spotkać się i zaprzyjaźnić z kilkoma naprawdę przyzwoitymi ludźmi. Uśmiechem tym Szokalski obdarowany został kilkakrotnie. Pomijając bardzo dobrych rodziców, których zasługi w kształtowaniu młodego człowieka były wręcz nieocenione, warto przypomnieć Grzegorza Puszkina, Iwana Szopena oraz jednego z profesorów Akademii Morskiej, astronoma Aleksego Sawicza, członka rzeczywistego Towarzystwa Geograficznego. To on właśnie „zauważył” jednego ze swych studentów, zaopiekował się nim i jeszcze na początku 1882 roku zaprosił na posiedzenie Towarzystwa Geograficznego. A. Sawicz zachęcił Szokalskiego do pracy naukowej, sprzyjał życzliwie jego postępom i dobrze rozumianej karierze. Już w 1882 roku został Szokalski członkiem rzeczywistym Towarzystwa Geograficznego, a w następnym roku rozpoczął wykłady jako etatowy pracownik w Szkole Morskiej, na którym to urzędzie pozostał w ciągu następnych 26 lat.
          We wspomnieniach Zenaidy Szokalskiej (córki Juliusza), która też była profesorem i doktorem habilitowanym nauk geograficznych, znajduje się interesujący fragment o tym, jak prowadził wykłady jej ojciec: „Julij Michajłowicz żywił skłonność i zainteresowanie do pracy pedagogicznej, potrafił dobrze wyjaśnić, zbudować i żywo przeprowadzić lekcję, utrzymać dyscyplinę w klasie, pozostając w dobrych stosunkach z wychowankami. W tym okresie dało o sobie znać, początkowo nieduże, ograniczenie słuchu, co sprzyjało rozwojowi jego wrodzonej zdolności obserwacji. W tych przypadkach kiedy uczniowie - chcąc skorzystać ze wspomnianej ułomności nauczyciela - zaczynali zajmować się na lekcji postronnymi sprawami lub rozmawiać, Julij Michajłowicz znienacka przerywał wykład i po minutowym milczeniu prosił winowajców powiedzieć klasie, o czym oni gawędzili lub też proponował prowadzić za niego lekcję. Ta metoda, obok zażenowania innych, powodowała zawsze wesoły nastrój u reszty klasy, pobudzając w ten sposób jej uwagę do dalszych roztrząsań o tym czy innym przedmiocie”...
            W 1886 roku został Szokalski na wiele lat wybrany sekretarzem Towarzystwa Geograficznego. Takie obowiązki pełnił z cechującym go oddaniem i sumiennością, przyczyniając się walnie do bardziej dynamicznego rozwoju tej nauki w całej Rosji. Podczas trzymiesięcznych ferii letnich wolnych od pracy w Szkole Morskiej udawał się na ekspedycje naukowo - badawcze. Od 1890 roku pełnił również obowiązki kierownika Głównej Biblioteki Morskiej Zarządu Hydrograficznego w Petersburgu. Z biegiem lat przyszło mu złączyć w jedno nawał prac pedagogicznych, administracyjnych, naukowych, redaktorskich.
          Ktoś by się ugiął pod takim brzemieniem, ale nie Szokalski. On pracować lubił i umiał. Nie potrafił tylko jednego - pracować w oddaleniu od rodziny, koniecznie musiał mieć codzienny kontakt z bliskimi. Gdy w 1904 roku w wieku 86 lat umarła mu matka, Juliusz Szokalski był na krawędzi załamania się, lecz bronił go przed tym właśnie ogrom pilnych prac i obowiązków.
          Socjalistyczną Rewolucję Październikową spotkał J. Szokalski w wieku 61 lat. Posiadał wówczas ponad 50 rosyjskich i zagranicznych tytułów naukowych, był członkiem Francuskiej, Amerykańskiej (USA), Szkockiej Akademii Nauk, wielu pokrewnych instytucji. Stanął po stronie nowych władz, uważając, że będą one bardziej ludzkie od caratu.
          Prawie przez ćwierć wieku ofiarnie pracował w obranej dziedzinie, został członkiem honorowym AN ZSRR, Bohaterem Pracy Socjalistycznej, otrzymał tytuł zasłużonego działacza nauki ZSRR. Wiele odkryć i prac Szokalskiego miało bezpośrednie znaczenie dla rozwoju gospodarki narodowej, realizacji kolejnych planów pięcioletnich. Był on m. in. autorem fundamentalnej pracy pt. Oceanografia (1917), przetłumaczonej na kilka języków i do dziś zachowującej niepodważalną wartość naukową. Jest w naukach o Ziemi przypadkiem raczej rzadkim, by takie dzieło przez wiele dziesięcioleci nic bodaj nie traciło na wartości, ponieważ w tej dziedzinie badania posuwają się szybko naprzód i  wczorajsza klasyka staje się nazajutrz nieraz tylko mniej lub bardziej godnym uwagi, mniej lub bardziej interesującym przyczynkiem do pewnego zagadnienia, pamiątką z historii nauki. Wyprzedzając metodologie swego czasu postulował autor Oceanografii konieczność interdyscyplinarnych badań na pograniczu hydrologii i meteorologii, by we właściwym świetle ujrzeć procesy zachodzące w Oceanie Światowym.
          „Nie ma - pisał - i nie może być nauki, której rozwój nie byłby ściśle powiązany z powstawaniem i ruchem innych nauk, której dalsza droga nie przeplatałaby się z historią innych, bliskich jej przedmiotowi, zajęć naukowych”.
          Szokalski był przez wiele lat najwybitniejszym radzieckim geografem i kartografem, autorem precyzyjnej metodyki prowadzenia prac kartometrycznych, wielu ogólnych i specjalnych map geograficznych, redaktorem kapitalnych atlasów i wielkiej ilości dzieł z dziedziny szeroko pojętej geografii. Od 1917 aż do 1931 roku piastował urząd prezesa Towarzystwa Geograficznego ZSRR, w charakterze przedstawiciela Związku Radzieckiego wielokrotnie brał udział w rozmaitych międzynarodowych kongresach.
          Do grona jego przyjaciół należeli m. in. legendarni podróżnicy Roald Amundsen i Fridtjof Nansen. Ten ostatni (jak wiadomo, laureat pokojowej nagrody Nobla) pisał w jednym z listów do Szokalskiego: „Pierwszym warunkiem ku temu, aby znaleźć wyjście z obecnego pogmatwania i rozprężenia w Europie, byłoby, abyśmy spróbowali się przebić do lepszego zrozumienia wzajemnego między narodami. Poglądy, działania, stosunki wewnętrzne innego narodu muszą - o ile jest to możliwe - być rozpatrywane z punktu widzenia jego myślenia, jego pozycji, a nie z naszych własnych”. Tylko w takim przypadku ustaną wzajemne zarzuty i posądzenia, a powoli wykrystalizuje się obiektywny obraz stosunków, co stworzy przesłanki stopniowego procesu wzajemnego uznania i zbliżenia. Nauka i naukowcy mogliby w tym procesie odegrać rolę wyjątkową.
          Nie ma potrzeby podkreślać, jak aktualna i płodna jest ta postawa wybitnych uczonych także i dziś. Mogłaby ona być wzorem i modelem, według którego warto kształtować i rozwijać stosunki miedzy naukowcami i obywatelami różnych krajów i narodów w epoce kosmiczno - atomowej.
          J. Szokalski także w najszerszym rozwoju nauki, wiedzy, kultury widział potężny czynnik wzrostu ogólnego potencjału humanizmu na całym świecie. Nauka to światło i tam, gdzie ono jest, nie zjawiają się upiory mroku.
          Jeszcze za życia przekazał Towarzystwu Geograficznemu ZSRR swój nader cenny księgozbiór liczący 13 tysięcy jednostek oraz kolekcję 4 tysięcy, w większości niezwykle wartościowych i rzadkich, map geograficznych.
          Ogromną uwagę poświęcał przygotowaniu wykwalifikowanej kadry specjalistów w dziedzinie wiedzy, którą reprezentował, troskliwie dbał o godny poziom naukowców.
          „Szykując się do samodzielnego  wstąpienia na pole nauki, - zwracał się do młodzieży akademickiej - każdy powinien rozważyć swe siły, ogarnąć je rozumem, to jest znaleźć swoją własną ścieżkę i już się nie rozpraszać. Trzeba wiedzieć, co jest w twych siłach, i nie próbować ogarniać tego, co jest nieogarnięte. Trzeba starać się - jak powiedział wielki badacz przyrody, Huxley - „znać wszystko o czymś jednym i coś niecoś o wszystkim pozostałym”. Trzeba brać na siebie zadania, które potrafisz rozstrzygnąć, ale jednocześnie dążyć ku temu, by rozstrzygać je możliwie szeroko i głęboko”. (Myśl ta koresponduje ze znanym powiedzeniem Demokryta: „Nie chciej wiedzieć wszystko, bo możesz nic nie wiedzieć”).
          W gronie wychowanków Szokalskiego znajdujemy imiona wybitnych uczonych radzieckich N. Matusiewicza, A. Biełobrowa, N. Rybałtowskiego, L. Diemina, W. Snieżyńskiego, W. Bieriozkina, wielu innych.
          Radziecka oceanografia, kartografia i nauki pokrewne lwią część swych początkowych osiągnięć zawdzięczają tytanicznemu wysiłkowi J. Szokalskiego. Wśród kontynuatorów jego badań błyszczą imiona doktorów habilitowanych W. Bujnickiego, L. Zienkiewicza. D. Karielina, W. Korta. Także w nauce światowej dorobek profesora stanowi zjawisko wielkiej wagi gatunkowej, należy do jej kapitalnych osiągnięć.
          Uderzającą cechą usposobienia naszego profesora była, jak napomknęliśmy, tytaniczna pracowitość, jeśli chodzi o wysiłek umysłowy - nawet w bardzo podeszłym wieku.
          Amerykański psycholog Peter Russel (The Brain Book, s. 75 - 76, New York 1979) pisze: „Naukowcy prowadzący badania, wykładowcy uniwersyteccy, ludzie o wszechstronnej wiedzy, którzy nawykli do ciągłego rozwiązywania licznych problemów i stałego zwiększania swych intelektualnych resursów, jak też swej wiedzy w rozmaitych dziedzinach, nie wykazują z biegiem lat obniżenia mentalnych uzdolnień. Oni wydają się wciąż z biegiem lat zwiększać swe siły umysłowe aż do bardzo zaawansowanego wieku. Albert Einstein jeden z najbardziej kreatywnych umysłów w dziejach ludzkości, kontynuował swe prace teoretyczne aż do swej śmierci w wieku lat siedemdziesięciu siedmiu. Bertrand Russel, filozof, matematyk, historyk, polityk i polemista, posiadał wyjątkową pamięć, pisał swe dzieła i odgrywał wybitną rolę w sprawach światowych mając lat dziewięćdziesiąt pięć. Podobnie umysł Carla Gustawa Junga był bardzo bystry i produktywny w jego późnym wieku. Michał Anioł tworzył swe arcydzieła w wieku lat osiemdziesięciu...
          Rembrandt znajdował się w apogeum sił twórczych właśnie w ostatnich latach swego życia. Cezanne, Turner i Picasso podobnież osiągnęli szczyty talentu w starym wieku. Gauguin nie rozpoczął malowania przed ukończeniem trzydziestego piątego roku, lecz kontynuował je do samego końca swego życia. Bach, Brahms, Haydn, Czajkowski i Britten skomponowali swe najbardziej błyskotliwe dzieła w ostatnich latach życia. Umysł Georgea Bernarda Shawa w wieku lat dziewięćdziesięciu czterech był równie ostry i przenikliwy, jak w wieku lat trzydziestu. Podobnież Wordsworth, Tennyson i D. H. Lawrence nie wykazywali najmniejszego ograniczenia zdolności mentalnych w późnych latach życia.
          Z tego wynika morał: Jeśli chcesz maksymalnie wykorzystać swój mózg - korzystaj z niego!”... Doskonale zdawał sobie z tego sprawę profesor J. Szokalski, który oddawał się intensywnej pracy umysłowej dosłownie do ostatnich godzin swego życia.
         
          Zmarł J. Szokalski 26 marca 1940 roku.
          Wkład Szokalskiego do nauki rosyjskiej jest nieprzemijający. Aby uwiecznić jego pamięć, nadano imię uczonego specjalistycznym uczelniom, okrętom, ulicom w całej Rosji.
          Imieniem jego nazwano jedną z cieśnin między wyspami Ziemi Północnej, wyspę przy ujściu Obu, inną jeszcze wyspę - w Cieśninie Karskiego, cieśninę w Antarktyce w pobliżu Ziemi Aleksandra, szczyt i lodowiec w Bogdo - Ola (Tien - Szan Wschodni), jezioro na Półwyspie Kanin, lodowce na Nowej Ziemi, na szczycie Harmo i na Ałaju (w sumie 12 obiektów).
          Imieniem Szokalskiego „ochrzczono” też jednego z chrząszczy odkrytych w górach Tien - Szanu.
          Życie i dzieło tego znakomitego uczonego należą do najwspanialszych zjawisk w całej nauce światowej XIX i XX stuleci.

 Jan Witkiewicz




Patriotyczne zrzeszenia młodzieży polskiej powstawały w latach dwudziestych XIX wieku nie tylko na Uniwersytecie Wileńskim, nie tylko w Wilnie. Wspaniałą kartę do walk wolnościowych stanowią dzieje organizacji młodzieżowych na prowincji.
Związki młodzieży zawiązywały się tu częstokroć jako reakcja na prześladowania przez władze carskie studentów wileńskich. Szlachetna chęć niesienia pomocy, pragnienie poprzeć światłą, promienistą myśl filarecką, wreszcie żądza odwetu za doznawane niesprawiedliwości - wszystko to splatało się w jedną całość i stanowiło przyczynę powstawania tajnych organizacji uczniowskich...
Na północny zachód od Kowna leży nieduże miasteczko Kroże (obecnie Krażiai). Jan Sobolewski, filomata, który pracował tu w charakterze nauczyciela, wspominał: „Piekło błotniste, tak dalece, że na 15 kroków od kolegium już błota po kolana, iż ani wyleźć nie można”. W 1822 roku do gimnazjum uczęszczało tu ponad 450 uczniów. Zawiązało się wśród nich stowarzyszenie pod nazwą Czarni Bracia. Stało się to natychmiast po aresztowaniu i wywiezieniu z tej szkoły Jana Sobolewskiego w październiku 1823 roku.
Inicjatorem Stowarzyszenia był uczeń klasy szóstej Jan Witkiewicz oraz jego kolega Cyprian Janczewski. Wraz z nimi należeli do związku Alojzy Pieślak, Feliks Zielenowicz, Wiktor Iwaszkiewicz oraz Mikołaj Suchocki.
Znaczny wpływ ideowy na uczniów kroskich wywierał nauczyciel szkoły Wincenty Paszkiewicz, którego komisja śledcza uznała później za nosiciela „przekonań ultraradykalnych”, za „włóczęgę, który nie wiadomo jakim sposobem tu się dostał” oraz skazała go na dwa lata więzienia w kazamatach bobrujskich.
Związek kroski nie miał żadnych ustaw czy regulaminów. Przy wstąpieniu doń nie składano nawet przysięgi. Na zebraniach ograniczano się do wspólnego czytania dzieł dotyczących historii Polski i Litwy, dyskutowano nad aktualnymi zagadnieniami politycznymi.
Aż wreszcie postanowiono działać - wzniecić zamieszki w szkole kroskiej oraz innych zakładach szkoleniowych Litwy, aby „zwiększyć liczbę winowajców i złagodzić w ten sposób karę Promienistym”. Wychodzili spiskowcy z wątpliwego założenia, że „im więcej winnych w tem samym wykroczeniu, tem mniejsza będzie kara”. (Nie brali młodzi ludzie pod uwagę, że w wyobraźni urzędników carskich logika była odwrotna: Masowość ruchu politycznego była dla nich nie pobudką do zastanowienia się nad własną polityką, lecz dowodem jego szczególnej szkodliwości i niebezpieczeństwa, skłaniającym do natychmiastowych i okrutnych prześladowań. Sybir był duży, trzeba było również to brać pod uwagę).
Czarni Bracia zaczęli rozlepiać w Krożach ulotki z wierszami patriotycznymi, poświęconymi T. Kościuszce, Konstytucji 3-go Maja, ks. Józefowi itp. F. Zielenowicz nawoływał w jednym z wierszy:
„Wolności, skarbie drogi, klejnocie jedyny,
Powracaj, ach, powracaj do swojej rodziny!”

Rozesłano do wszystkich uczniów szkoły i do wielu mieszczan kroskich listy z upomnieniami, aby pamiętano o obowiązku względem gnębionej ojczyzny. „Rozpusta, miękkość, zdeptanie praw natury jest zgubą narodów - pisał w jednym z listów (który stał się później łupem komisji śledczej) C. Janczewski - Niewola i despotyzm są ukaraniem niebacznych o wolność swojej Ojczyzny... Czyż długo zostawać mamy okryci piętnem wzgardy i sromoty?”. W innym z listów tenże Janczewski biczował „wesołą obłudę”, „chwalone podstępy”, pochlebstwo, krótkowzroczny egoizm rodaków. W rozpowszechnianych pismach Czarnych Braci nie znajdujemy nawoływań do jakiegoś konkretnego czynu, powstania czy rebelii. Rzucono po prostu hasło poprawy obyczajów i „gotowości do dania pomocy, gdy jej zapotrzebujemy”.
Jednak już na początku grudnia 1823 roku dozorca szkoły Ignacy Dowiatt zawiadomił rektora uniwersytetu Józefa Twardowskiego o listach i ulotkach w Krożach, wyrażając podejrzenie względem C. Janczewskiego i innych młodych ludzi. Rektor zawiadomił o zajściach N. Nowosilcowa, który przysłał tu specjalną komisję śledczą. Natychmiast aresztowano Witkiewicza, Janczewskiego, kilku obywateli kroskich, zajmujących poważne stanowiska, oraz Żydów, którzy odnosili „zbrodnicze pisma”. Domy tych ludzi zostały zajęte przez wojsko. W celu wydobycia zeznań, jak donosił raport urzędowy, zastosowano „środki bardziej skuteczne”.
Dochodzenie początkowo nie dało rezultatów, jako że Janczewski, główny, można powiedzieć, oskarżony, odmawiał wszelkich zeznań. Dopiero 26 grudnia, pod wrażeniem licznych aresztowań niewinnych ludzi, nie mogąc znieść widoku takiej niesprawiedliwości, wszystko przed komisją wyjawił... C. Janczewski był młodzianem wyjątkowo zdolnym, oczytanym, myślącym. Był malarzem i poetą. Całe swe archiwum niestety spalił na parę dni przed śmiercią, widocznie obawiając się rewizji. Rzuca się w oczy jego czysta i nieskażona wiara w jasne cechy duszy ludzkiej i wynikająca stąd wroga postawa względem wad społecznych i osobistych. Uczył się początkowo w Kownie, gdzie zapozał się z naukami A. Mickiewicza. Za satyryczne wiersze (m. in. Wilki i cielęta) wydalony, przybył do Kroż i tu również starał się obudzić w otoczeniu ducha ofiarności, patriotyzmu, wiary w przyszłość... Jak pisał jeden ze współczesnych, Janczewski stanął przed swymi sędziami „z okiem dumnem, suchem i pogodnem, przed katowskim nie zbladnął obuchem, ani się spłonił na widok powroza”. Podziw tylko może wywołać 18-letni chłopiec, kreślący w piśmie zeznawczym słowa: „Nie zaprzeczam, żem kochał naród, pragnął ulżenia losu biedakom, zniesienia nierówności bogactwa. Bolało mnie, że równości w bogactwie nie ma”... Niewielu śmiało w czasach krwawego panoszenia się samowładczej reakcji głosić otwarcie ideały braterstwa i równości społecznej...
Wkrótce sprowadzono więźniów z Kroż do Wilna. Wielki książę Konstanty kazał sądowi wojennemu, złożonemu z dwóch oficerów i audytora, pod przewodnictwem generała barona Rozena sądzić „z całą surowością”. Zresztą zachęta ta była niepotrzebna. Na daremno nieszczęśliwy ojciec Cypriana, Franciszek Janczewski, pokornie żebrał u Nowosilcowa o łaskę dla syna. Wyrok wkrótce wydano. Janczewski i Witkiewicz skazani zostali na karę śmierci, pozostali - na dożywotnie ciężkie roboty i zesłanie. Książę Konstanty złagodził wyrok sądu wojskowego. Janczewski i Zielenowicz zostali pozbawieni szlachectwa (co w Rosji równoznaczne było z pozbawieniem wszelkich praw ludzkich i politycznych - środek masowo używany względem patriotów polskich) oraz wysłani do Bobrujska. W ciągu 10 lat mieli być używani, zakuci w kajdany, do ciężkich robót fortecznych, a później, o ile okaże się, że są jeszcze zdolni do służby wojskowej, na linię orenburską, bez prawa awansu. Witkiewicza, Pieślaka, Iwaszkiewicza. Suchockiego, jako niepełnoletnich, wysłano w kajdanach pod Orenburg do garnizonów wojskowych, również bez prawa awansu.
Równocześnie dozorca Dowiatt otrzymał order św. Włodzimierza, uczniowie zaś Czapracki, Stulgiński, Holstein i Jawłowski otrzymali srebrne medale „Za usierdije i wiernost”. „Zasługa” ich polegała tylko na oddaniu dla zwierzchnictwa szkolnego otrzymanych „listów buntowniczych”. (Nagradzając tchórzów z obozu przeciwnika, rząd carski chwytał się wypróbowanego sposobu demoralizacji, używał jako argumentów zarówno bicza, jak i kołacza).
8 marca 1824 roku skazańców wywieziono z Wilna. Jak donosił dokument urzędowy: „Przestępcy podczas wywożenia, a nawet w czasie okuwania w kajdany, nie okazywali najmniejszej skruchy i byli zupełnie obojętni na los, jaki ich spotkał”...
Po dwóch latach zmarł w twierdzy na suchoty Feliks Zielenowicz.
C. Janczewskiego zaś „wyręczył” cesarz Mikołaj I. Przebywając w Bobrujsku w roku 1826, polecił on w drodze łaski przenieść młodziana do jednego z pułków stacjonujących w guberni wileńskiej. Powiedział przy tym, mierząc wzrokiem od stóp do głów rosłego młodziana: „Chorosz byłby w gwardiju, no żal, czto odin iz wilenskich”...
Nie uczestnicząc czynnie w powstaniu listopadowym 1830/31, Janczewski jednak sprzyjał insurgentom. Będąc oficerem w służbie rosyjskiej, organizował „przecieki” informacji do sztabu polskiego. Pomimo to dostał medal „Za wziatije Warszawy”, chociaż przy oblężeniu miasta nie był. Później pracował społecznie, zmarł w roku 1853...
Ciężki los spotkał Alojzego Pieślaka, który przez cały szereg lat przebywał w twardej służbie żołnierskiej w stepach orenburskich. Na wygnaniu, nie mając żadnych środków do życia, uczył dzieci, parał się szewstwem, wyrabianiem szczotek itp. Po pięciu latach przedstawiono Pieślaka i jego kolegę z Kroż Suchockiego do awansu. Po tym, gdy władze odrzuciły tę ewentualność, Suchocki odebrał sobie życie. Pieślaka z trudem od podobnego kroku odwiedziono. Dopiero w roku 1834 A. Pieślak i W. Iwaszkiewicz zostali awansowani na oficerów. Stało się to dzięki protekcji niemieckiego uczonego Aleksandra Humboldta, który w swej podróży naukowej spotkał się z wielu polskimi zesłańcami (m. in. z T. Zanem) i starał się, pełen szacunku dla ich postawy, wiedzy i walki, o ulżenie ich cierpieniom... Zarówno Pieślak, jak i Iwaszkiewicz, uczestniczyli w niebezpiecznych wyprawach wojsk rosyjskich przeciwko Kirgizom i Bucharcom. Po przejściu do cywila obaj „czarni bracia” pozostali na zawsze w głębi Cesarstwa Rosyjskiego...
Najwybitniejszym przedstawicielem Czarnych Braci kroskich był Jan Witkiewicz (ur. 24 czerwca 1808 roku w Poszawszu na Żmudzi). Przechodził on na zesłaniu najniezwyklejsze koleje losu, które żywcem wzięte stanowić mogłyby kanwę opowieści sensacyjnej. A zresztą tak się też stało. Jan Witkiewicz został bohaterem nie tylko dziesiątków artykułów, lecz też kilku książek historycznych i przygodowych rosyjskich (Siemionow, Gus) i polskich autorów, w tym monografii Władysława Jewsiewickiego Batyr, czy wyśmienitego tekstu Władysława Machejka, publikowanego w swoim czasie w krakowskim Życiu Literackim.
Otóż w połowie kwietnia 1824 roku znalazł się nasz krajan w granicznej twierdzy Orsk w stepach orenburskich. Zgolona głowa, przydługi szynel, twarz i ciało wynędzniałe od zatrutej myśli, szukającej wyjścia z opresji. Jak pisał w liście do rodziny, jedynym zajęciem, które odpędzało ponure myśli były ćwiczenia fizyczne i musztra wojskowa. Uprawiał z lubością te zajęcia, uważał, że sprawne ciało jest jednym z ważnych środków w walce życiowej.
W rzadkich wolnych chwilach pilnie wsłuchiwał się w egzotycznie brzmiące dialekty poganiaczy karawan, przeciągających przez Orsk. Zapamiętale rzucił się do nauki języków i gwar orientalnych. Wkrótce też nabrał wielkiej biegłości w użyciu tatarskiego, arabskiego, perskiego, kirgiskiego, kazachskiego i innych języków. Był młodzianem wyjątkowo uzdolnionym.
W roku 1829 wybitny uczony niemiecki Aleksander Humboldt na zlecenie Mikołaja I przystępuje do badania zauralskich połaci Cesarstwa Rosyjskiego. Wśród asysty żołnierskiej badacza w ciągu wielu miesięcy znajduje się i Jan Witkiewicz. Podróż wiedzie przez Ałtaj, Dżungarię, kazachskie i kirgiskie stepy. Oto gdzie przydała się wiedza języków i obyczajów wschodnich! A. Humboldt nie mógł nie zwrócić uwagi na żołnierza biegle władającego językami i dialektami miejscowymi, świetnie obeznanego z lokalnymi obyczajami, historią i mentalnością, który na postojach zagłębiał się w lekturze książek. Przy bliższej znajomości Humboldt ze zdziwieniem stwierdził, iż młodemu człowiekowi nie jest też obca wiedza i jego dzieł, pisanych po niemiecku. Nieco później wielki badacz trafił do Orska, gdzie zwiedził również mieszkanie J. Witkiewicza, zapchane książkami, wśród których błyszczały złotymi napisami 18 tomów dzieł A. Humboldta. Na pewno nie bez przyjemności odnotował ten fakt. Zresztą A. Humboldt był człowiekiem zacnym, z sympatią i współczuciem ustosunkował się do polskich zesłańców, pokutujących za wolność na Syberii. Wstawił się też za nimi u cara, któremu dowiódł, iż zdolności tych ludzi mogą i muszą być wykorzystane dla dobra kraju. W wyniku tej interwencji Jan Witkiewicz i kilka innych polskich zesłańców otrzymali prawo awansu na oficerów, co otworzyło perspektywy kariery i stosunkowo ludzkiego życia.
Jan Witkiewicz został przeniesiony do Orenburskiej Komisji Granicznej, przy której pełnił różne odpowiedzialne funkcje. Mając dobre serce, wyświadczył wiele przysług miejscowej ludności. Popularność jego wzrosła do tego stopnia, że lud baszkirski ułożył o nim epos pod tytułem Batyr...
A czasy i miejsca te były niespokojne. Olbrzymie przestrzenie między Himalajami, Morzem Kaspijskim i Afganistanem oscylowały w płynnym stanie polityczno - państwowym między potęgami imperialistycznymi Rosji i Anglii. Ta część Azji była smacznym kąskiem. Starły się więc tu zaborcze dążenia, zakotłowało od wzajemnie obwąchujących się wysłanników, szpiegów i prowokatorów. W latach 1831 - 1833 brytyjski agent polityczno-wojskowy Aleksander Burns rozwija energiczną działalność dyplomatyczną. Zwiedza Afganistan, Persję, Azję Środkową. Zbiera informację, tworzy sieć agenturalną, szykuje tory dalszej penetracji brytyjskiej.
Nie uchodzi to uwadze dyplomacji i agentów Rosji carskiej, która też z żarłoczną zachłannością patrzy na drobne państwa azjatyckie, mogące się stać potencjalnym łupem grabieży (odbywającej się oczywiście jako rzekomo „dobrowolne” przejście „uciskanego przez emirów ludu” pod opiekę „dobrego” prawosławnego cara). Tym bardziej, że przez te tereny prowadzi droga do wymarzonego przez zaborców rosyjskich Oceanu i Półwyspu Indyjskiego.
Car Mikołaj I i minister spraw zagranicznych hrabia Nesselrode uważają, iż genialnemu agentowi brytyjskiemu przeciwstawić trzeba nie mniej zdolną i przebiegłą jednostkę. Wybór pada na Jana Witkiewicza, który w międzyczasie pogłębił jeszcze bardziej znajomość języków wschodnich, nauczył się na pamięć w całości „wiecznego i nieograniczonego” Koranu, świętej księgi mahometan. Studiuje filozofię islamu...
Na początku lat 30-tych ubiegłego wieku powstaje niezależny Emirat Buchary, który wywalczył swą wolność w śmiertelnym zmaganiu z Persją. Natychmiast wysunęły się do młodego niepodległego państewka drapieżne macki dwóch imperialistycznych potęg - Anglii i Rosji. Aby zapobiec wrogiej infiltracji mieszkańcy Buchary wprowadzają karę śmierci na torturach za wkradanie się do tego kraju chrześcijan, uważanych za wrogów wolności chanatu...
W roku 1983 roku ukazały się w Moskwie Zapiski o Chanacie Bucharskim Iwana (Jana) Witkiewicza. Jest to obszerne, liczące czterdzieści pięć stron druku, sprawozdanie naszego rodaka, wówczas już oficera armii rosyjskiej, z podróży dyplomatyczno - naukowo - szpiegowskiej, jaką on odbył latem - jesienią 1836 roku z Orenburga do Buchary i z powrotem. Przed wyruszeniem w drogę otrzymał Witkiewicz tajny list służbowy od generała - adiutanta W. Perowskiego, w którym wyszczególniono 25 punktów - zagadnień, mających być w trakcie podróży wyjaśnionych. Chodziło o to, by rozeznać, jaka jest sytuacja w Chanacie Buchary, jaki jest poziom rozwoju gospodarczego i militarnego, obyczaje, stosunki międzyetniczne i międzyklasowe, cechy szczególne w usposobieniu osób sprawujących władzę. Dane te miały być wykorzystane dla przygotowania dalszego podboju ludów Azji Środkowej. Jak zawsze, zamierzał carat zantagonizować uprzednio miejscową ludność przez szczucie poszczególnych klas i grup społecznych, ludów i plemion na siebie, by w ten sposób wszystkie osłabić je i wreszcie przyjść „z pomocą”. Miał też Witkiewicz przekazać łapówki (w formie darów) poszczególnym rządcom Buchary i przedsięwziąć kroki ku uwolnieniu rosyjskich jeńców w tym państwie się znajdujących. A wszystko zamierzano czynić pod parawanem misji pokojowej i umacniania rzekomo dobrosąsiedzkich stosunków między państwami. (Aleksander Burns zresztą również przekonywał Afgańczyków, że Anglia już chociażby ze względów geograficznych nie może podbijać miejscowych ludów, że ich prawdziwym wrogiem jest sąsiednia Rosja, przed którą się miejscowa ludność obroni tylko pod warunkiem, że poprosi o pomoc W. Brytanię).
Krótko mówiąc, zadanie było bardzo delikatne, związane z realizacją wielkomocarstwowej polityki Rosji. Sprawy takie powierzano tylko ludziom o wysokich kwalifikacjach intelektualnych, godnym zaufania. W tym okresie Jan Witkiewicz zyskał sobie już jak najlepszą opinię w oczach przełożonych rosyjskich. W liście do dyrektora departamentu azjatyckiego MSW Rosji K. Rodofinkina generał W. Perowski w następujący sposób charakteryzował naszego rodaka: „Z natury skromny, stał się on jeszcze bardziej skrępowany z powodu nieszczęsnych okoliczności, które, jak myślę, są panu znane. Jeszcze w dzieciństwie chłopiec popełnił psotę, która zakwalifikowana została jako przestępstwo polityczne i został w tym wieku ukarany jako zbrodniarz. Wysłany do oddalonego garnizonu na linii orenburskiej, Witkiewicz ponad dziesięć lat służył jako szeregowy żołnierz, ale, mając za przełożonych pijanych i rozpustnych oficerów, potrafił nie tylko zachować czystość i szlachetność duszy, lecz samodzielnie rozwinął i ukształtował swe zdolności umysłowe. Nauczył się języków obcych i tak się zapoznał ze stepem, że można z pewnością twierdzić, że od początku istnienia Kraju Orenburskiego, nie było tu człowieka, który by tak dobrze znał wszystkie tajemnice ordyńców (Kazachów). Jest w ogóle szanowany przez wszystkich Kirgizów ze względu, jak na swe zasady, tak i dla swej twardości, którą niejednokrotnie miał okazję się wykazać przy podróżach po stepie. Jednym słowem, Witkiewicz przy prowadzeniu spraw nadgranicznych może wyświadczyć najważniejsze przysługi”...
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odmówiło zatwierdzenia sugestii generała Perowskiego, nie mianowało też Witkiewicza jego adiutantem, o co wojenny gubernator się ubiegał. Chodziło jednak, widocznie, o polsko - patriotyczną przeszłość naszego rodaka, która w oczach wielu rosyjskich dygnitarzy uchodziła za rzecz nie do wybaczenia. Ciekawe, że mimo odmowy Petersburga, Witkiewicz jednak do Buchary się udał, wysłany widocznie przez Perowskiego na własną odpowiedzialność. Formalnie eks-zesłaniec podjął tę wyprawę z własnej niby to inicjatywy, a gubernator w razie jakiejś wpadki miał umyć ręce. Półtoramiesięczna podróż przebiegła jednak bez zakłóceń, chociaż rosyjski mundur oficerski wywoływał w Państwie Bucharskim nieskrywany odruch nienawiści ze strony każdego spotkanego. Perowski był zadowolony z wyników wyprawy i w kolejnym liście do władz petersburskich określał Witkiewicza jako „człowieka dzielnego, rozumnego, znającego się na rzeczy, praktycznego, który bardziej jest zdolny do działania niż pisania, człowieka, znającego stepy i stosunki w nich panujące lepiej, niż ktokolwiek je znał przedtem lub zna teraz”...
Toteż skierował Witkiewicza znów ze specjalną misją, w trakcie której miał wysłannik w r. 1837 - 1838 skłonić emira Afganistanu Dost Muhammeda do poproszenia Rosji o „pomoc” w walce przeciwko agresorom brytyjskim, co byłoby formalnym powodem do aneksji tego kraju przez imperializm carski.
W 1837 roku Witkiewicz wyrusza na kolejną wyprawę, dociera do Kandaharu, robi po drodze dokładne notatki dotyczące warunków fizjograficznych, gospodarczych, etnograficznych, topograficznych tego obszernego regionu. T. i W. Słabczyńscy odnotowują: „Opisywał ponadto różne szczepy i plemiona, z którymi się zetknął, jak np. Achundów, Alikzajów, Gilzajów i Nurzajów, zbierał okazy kultury materialnej oraz wykonywał portrety krajowców. 19 grudnia, przebywszy Szehr-i Safid, Kalat-i Ghilzaj, Mugur, Nani, Ghazni i Sajdabad, przybył do Kabulu, miejsca przeznaczenia jego działalności dyplomatyczno-politycznej. W Kabulu zetknął się z podróżnikiem angielskim A. Burnesem, który przybył tu z Indii w celach podobnych co Witkiewicz, lecz z pozycji mu przeciwstawnych. Jak podają niektóre źródł, Polak odbył z nim nawet krótszą podróż po tej części Azji.
Po pomyślnym wypełnieniu misji w Kabulu Witkiewicz udał się jeszcze w 1838 w podróż do leżącego na północo-zachodzie Afganistanu Heratu, przebywając tym samym ten kraj wzdłuż i wszerz. W Heracie był świadkiem oblężenia tego miasta przez wojska perskie, w czasie którego poległ walczący po stronie perskiej generał polskiego pochodzenia I. Borowski. Wiosną 1839, przez Persję i Kaukaz, Witkiewicz wrócił do Rosji wioząc wiele cennych materiałów, zdjęć topograficznych oraz dziennik podróży. O randze jego wyprawy świadczy m. in. fakt, iż był on dwukrotnie goszczony przez szacha perskiego i odznaczony przez niego Orderem Słońca”.
Celem jednak ukrytym tej podróży były zadania wywiadowcze i dyplomatyczne. Nieprawdopodobna energia i zręczność cechowały wszystkie poczynania Witkiewicza. Działał na własną rękę, skutecznie blokował poczynania brytyjskiego konkurenta, przecinał mu kanały informacyjne, krzyżował jego plany. Doprowadził swą grę do najwyższej perfekcji...
Czyżby zatracił się i zaprzedał Jan Witkiewicz imperializmowi carskiemu? Przecież tak niedawno jeszcze był gorącym demokratą i głosicielem wolności narodów! Czyżby zapomniał, że „człowiek uczciwy, w złą sprawę uprzężony, sam nie wie, jak na kata i ostatniego łotra wyjść może”? Czyżby?...
O czym mówią fakty historyczne? A o tym właśnie, że „niezbadane są wyroki opatrzności”. Raptem okazuje się, że superskuteczna działalność agenta carskiego doprowadza do wyników przeciwnych zamierzonym. Pertraktacje w Kabulu zostają zerwane. Następuje moment, gdy Rosja i Wielka Brytania stają w Afganistanie tuż na krawędzi bezpośredniego starcia zbrojnego. Skutki tego konfliktu byłyby nieobliczalne dla losów świata. Nie trzeba chyba specjalnie podkreślać, iż czarny dwugłowy orzeł wcale sobie nie życzył zmierzenia się w śmiertelnej walce z lwem mglistego Albionu...
A wielu badaczy skłonnych jest sądzić, że właśnie ku temu zmierzał zupełnie świadomie Jan Witkiewicz! Wciągnąć dwie zaborcze potęgi w wojnę, osłabić je, może nawet doprowadzić do upadku. A później zaczęłaby się seria powstań ujarzmionych narodów i... Są podstawy, aby twierdzić, że Jan Witkiewicz rozumował, w każdym bądź razie na pewno mógł rozumować, w ten właśnie sposób. Przecież nienawidził wszelkiej zaborczości, chciał się zemścić za poniżenie i biedy ojczyzny. Współcześni świadczą, iż lubił powtarzać alegoryczną myśl filomaty Pietraszkiewicza: „Kiedy idzie o spalenie więzienia, nie każdy może nieść pochodnię. Niechaj więc jedni znoszą palne materiały, drudzy powiększają zamieszanie, insi wybijają kraty dla uwolnienia więźniów. Przyjdzie na koniec i ten, co podpali”. Chciał więc Jan Witkiewicz „podpalić dom niewoli”, zresztą nigdy nie marnował okazji, jeśli nadarzała się możliwość nieco „podziurawić cesarstwo”. Wallenrodyzm, ukryta, cicha walka o wolność była jedyną możnością służenia swym ideałom, przeciwko barbarzyńskiemu despotyzmowi...
Nie stało się jednak według jego myśli. Konflikt zbrojny między carską Rosją a Wielką Brytanią został, aczkolwiek z trudem, zażegnany.
Jan Witkiewicz zostaje w trybie nadzwyczajnym odwołany do Petersburga. Przybywa tam „strojny, zdrowy, silny”, bywa na przyjęciach i balach. Władze na to zezwalają, dbają o pozory. Departament azjatycki MSZ nieoficjalnie zawiadamia o mającym nastąpić przeniesieniu Witkiewicza do gwardii, o nagrodzeniu go „za wierną służbę” orderem i sumą pieniężną. Spektakl trwał jednak niedługo. W dniu, gdy miało nastąpić posłuchanie Witkiewicza u cesarza, znajdują go zastrzelonego w pokoju hotelowym obok swego leżącego z rozpłataną czaszką adiutanta. Natychmiast rozpowszechniono wiadomość o „dobrowolnym pozbawieniu się życia” przez niego. Przesłano dla rodziny kopię rzekomo własnoręcznej notatki zabitego, gdzie zawiadamiał o zamierzonym „samobójstwie” i o tym, że „wszelkie dokumenty, dotyczące podróży ostatniej spalił”.
Petersburski agent donosił Burnsowi: „Władze pośpiesznie wywiozły i pochowały nieboszczyka, nawet nie dając zwykłej oficjalnej informacji w gazecie i starając się zatrzeć ślady”. Pogrzeb odbył się na Wołkowym Polu. Na pogrzebie nikogo nie było. Widocznie nie ważono się w ten sposób przyznać do znajomości ze sprzątniętym samotnym mścicielem.


*         *         *


Wspomniane wyżej Zapiski o Chanacie Bucharskim Jana Witkiewicza są dotychczas jedyną publikacją naukową tego utalentowanego człowieka.
Wypada zaznaczyć, że zawierają one obok informacji, mających znaczenie polityczne, wojskowe czy gospodarcze, także masę interesujących obserwacji etnograficznych, antropologicznych, dotyczących psychologii i charakterologii narodów. Z tego względu czyta się je nie bez pożytku i dziś.
Znajdziemy w Zapiskach opis barwnych obyczajów plemiennych, np. zwyczaj wieszania lub strącania do przepaści złodziei natychmiast po ich pojmaniu; opis funkcjonowania darmowych łaźni publicznych w Bucharze; urządzania „wychodków” wprost pod gołym niebem na płaskich dachach tamtejszych sarajów czyli hotelów; handlu niewolnikami etc.
Bardzo ciekawa jest część Zapisków, w której kreśli Witkiewicz wizerunek rosyjskich mieszkańców Buchary, t.j. osób, które w ten czy inny sposób znalazły się w tym Państwie Pustyni, przedtem jednak przebywały w Rosji. Jest to opis niezwykle barwny, kilkudziesięciu osób, począwszy od sylwetki wziętego ongiś do niewoli mieszczanina z Kołomny Jegora, słynącego na całą Bucharę pijanymi rozróbami i tym, że od lat publicznie deklaruje zamiar rozpłatania czaszki chana motyką (pracuje w chańskim sadzie jako ogrodnik), ale nie robi tego, bo boi się pójść na tortury... Inna bohaterka to 50-letnia stręczycielka i prostytutka, córka majora armii rosyjskiej, którą przed trzydziestu pięciu laty zagarnęli Chiwińcy w Jasyr i sprzedali do Buchary. Lecz najbardziej niewiarygodną postacią, opisywaną przez Witkiewicza, jest bodaj pewien Tatar. Skrótowo jego droga życiowa wyglądała w 1836 roku następująco: Urodził się w Orenburgu, gdzie służył też w pułku piechoty rosyjskiej. Podczas wojny tureckiej uciekł do Turków, a następnie trafił do rosyjskiej niewoli, został rozpoznany, przykładnie ukarany i skierowany do Korpusu Litewskiego. W roku 1831 przeszedł na stronę powstańców polskich i walczył na Wileńszczyźnie w oddziale Matusiewicza. Gdy ten został rozproszony, przeszedł do oddziału Staniewicza na Żmudzi, aż wreszcie po klęsce ostatecznej przekroczył z generałem Giełgudem granicę pruską i został internowany. Wrócił stamtąd i tułając się po lasach litewskich śledził i zarzynał pojedynczych żołnierzy rosyjskich. Gdy policja deptała mu po piętach, przedarł się do Wilna i zgłosił do władz okupacyjnych jako rzekomy Baszkir z jednego z pułków carskich, walczących na terenie Litwy przeciw Polakom. (Rzeczywistego Baszkira wcześniej jeszcze własnoręcznie wziął do niewoli i zarżnął, przedtem dowiedziawszy się jego imienia i danych o służbie). Wreszcie został skierowany do „macierzystego” pułku do Orenburga. Uciekł, ukradł konia i dotarł do domu ojca. Tu jednak własny syn na niego doniósł, a rodacy związali i przekazali władzom rosyjskim. W Orenburgu znów go przepędzili przez szpaler żołnierzy i skierowali do Korpusu Fińskiego. Po drodze w Petersburgu uwolnił się od kajdanów i, mimo pogoni, uciekł. Pieszo - udając cyrulika - przeszedł całą Rosję, po drodze „lecząc” chłopów od wszystkich chorób, by zarobić na życie, aż dotarł do Kirgizji, gdzie się przyłączył do jednego z koczujących rodów. Pewnej nocy napadli na nich Kajsacy (Kazachowie) zbili do śmierci, ograbili i porzucili nagich wśród stepu. Cudem ten niezwykły poszukiwacz przygód przeżył, ograbił w nocy kilku podróżnych, ubrał się i przypędził zdobycz do Buchary. Spieniężył wszystko i wynajął się na służbę wojskową do chana. Myśli mu się jednak już co innego... Życiorys żywcem nadający się na opowieść przygodową, a przecież będący czymś realnym, choć nieprawdopodobnym.
Zapoznał się Witkiewicz osobiście także z innymi ludźmi o złożonym szlaku życiowym. Nie zabrakło wśród nich i rodaków. Oto tłumaczenie odpowiedniego fragmentu z Zapiski: „Najbardziej godna uwagi osobistość między rosyjskimi niewolnikami - to niejaki Michalski. On jest Polakiem spod Zamościa, wzięty do niewoli przez Rosjan w 1812, został zesłany do Orenburga za próbę ucieczki; do 1816 czy 1817 roku znajdował się na Linii. Tutaj mieli go ukarać za to, że podczas polowania pękła strzelba i mocno zraniła rękę; podejrzewano, iż uczynił to umyślnie, by zrobić się nie niezdolnym do służby wojskowej. Uciekł w stepy, został schwytany przez Kajsaków, którzy sprzedali go do niewoli w Bucharze. Jest on szewcem, stolarzem, ślusarzem i wszystkim co możliwe. On i Tatar Ismaił dokonali przewrotu swoim rzemiosłem w Bucharze, przed nimi nikt tu nie umiał uszyć nawet znośnej pary butów. On też odlał chanowi parę armat. Jest żonaty z Bucharką, na pozór przyjął islam, ma troje dzieci i często mówi o tym, że uciekłby do Rosji, płacze, żałuje poprzedniej ucieczki, lecz nie może zdecydować się na porzucenie dzieci. Prawdziwe jego imię Faddiej (t.j. Tadeusz - przyp. J. C.), lecz znany jest tu jako Usta - Matwiej. Ma ponad 60 lat. Wszyscy rosyjscy niewolnicy są tu pod jego komendą”... Nie wykluczone, że niektóre momenty tego opisu miały ukrytą intencję uratować Tadeusza Michalskiego przed prześladowaniami w razie ewentualnego podboju Buchary przez Rosję. Witkiewicz przecież wiedział, jakie w tej mierze są intencje caratu na najbliższą przyszłość...


*         *         *


Według raportu podpułkownika żandarmerii Sziszkina szefowi tajnej policji Benckendorfowi, tajne przeszukanie mieszkania ustaliło, że wśród papierów Jana Witkiewicza przed jego zamordowaniem znajdowało się 12 napisanych od ręki słowników języków orientalnych. Przy tym każdy z nich liczył od 600 do 900 stron tekstu. Ponad 100 map nakreślonych odręcznie, mnóstwo zeszytów z baśniami, podaniami, pieśniami ludów środkowoazjatyckich. Wszystkie te skarby zniknęły z pokoju hotelowego natychmiast po zabójstwie Witkiewicza. Zniszczone w całości chyba nie zostały i widocznie dotychczas spoczywają gdzieś na zakurzonych półkach jakiegoś archiwum rosyjskiego.
A może nie rosyjskiego lecz brytyjskiego? - Zależy to od tego, kto nasłał wykonawców haniebnego skrytobójstwa w Petersburgu, do którego to czynu i dziś nikt się nie przyznaje... Prawdopodobnie jednak minie jeszcze jakiś czas, a rękopiśmienne dzieła Jana Witkiewicza zostaną odnalezione, opisane i opublikowane, będąc pośmiertnym wkładem naszego rodaka zarówno do kultury rosyjskiej, jak i polskiej.

Dodatek


Krótki wykaz naukowców polskiego pochodzenia w Rosji,
czynnych w dziedzinie nauk przyrodniczych i ścisłych
(wiek XIX - XX).




1.
ADAMIUK Emilian (1839 -1906), lekarz oftalmolog, profesor uniwersytetu w Kazaniu.
2.
ALBICKI Aleksy (1860 - 1920), chemik, profesor uniwersytetu w Kazaniu i Charkowie.
3.
AMALICKI Włodzimierz (1860 - 1917), geolog i paleontolog, profesor Warszawskiego Uniwersytetu
4.
ANDRZEJOWSKI Antoni (1785 - 1868), botanik i zoolog, profesor uniwersytetu w Kijowie.
5.
ANKUDOWICZ Wincenty (1792 - 1856), profesor balistyki w Głównym Instytucie Pedagogicznym w Petersburgu.
6.
ARCICHOWSKI Włodzimierz (1876 - 1931), botanik i fizjolog, profesor Uniwersytetu Petersburskiego, Dońskiego Instytutu Politechnicznego w Nowoczerkasku, Moskiewskiego Instytutu Leśnictwa.
7.
ARCIMOWICZ Leon (1909 -       ), fizyk, członek AN ZSRR.
8.
ASKOCZYŃSKI Aleksander (1898 -  ), hydrotechnik, wiceprezydent AN Uzbekistanu.
9.
BACZYŃSKI Aleksy (1877 - 1944), fizyk, profesor uniwersytetu w Moskwie.
10.
BALIŃSKI Jan (1827 - 1902), psychiatra, profesor Akademii Medyko-Chirurgicznej w Petersburgu.
11.
BARANIECKI Józef (1843 - 1905), botanik i fizjolog, profesor uniwersytetu w Kijowie.
12.
BARANOWSKI Włodzimierz (1846 - 1879),  wynalazca i konstruktor broni, pracował w Petersburgu.
13.
BARANOWSKI Stefan (1817 - 1890), ojciec poprzedniego, konstruktor w dziedzinie komunikacji; autor licznych prac z dziedziny mechaniki, geografii, fizyki, statystyki, literatury, medycyny, językoznawstwa; profesor w Pskowie i Heidelbergu.
14.
BARAŃSKI Mikołaj (1881 -       ) geograf, profesor Moskiewskiego Uniwersytetu.
15.
BIAŁOPOLSKI Arystarch (1854 - 1934) astronom i astrofizyk, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego.
16.
BIAŁYNICKI - Birula Aleksy (1864 - 1938), zoolog i parazytolog; profesor Uniwersytetu Leningradzkiego.
17.
BIELELUBSKI Mikołaj (1845 - 1922), inżynier i wynalazca w dziedzinie techniki i mechaniki budowlanej, profesor Petersburskiego Instytutu Dróg i Komunikacji.
18.
BIELECKI Mikołaj (1851 - 1882), zoolog i fizjolog; profesor uniwersytetu w Charkowie.
19.
BOBRZECKI Mikołaj (1843 - 1907), zoolog, profesor uniwersytetu w Kijowie.
20.
BOGAJEWSKI Leonid (1858 - 1911), chemik, profesor Petersburskiego Instytutu Technologicznego.
21.
BOGUSKI Józef (1853 - 1933), fizyko-chemik, współpracownik D. Mendelejewa.
22.
 Bohdanowicz Karol (1864 - 1941), geolog, profesor Petersburskiego Instytutu Górniczego.
23.
 BOHOMOLEC Aleksander (1881 - 1946), patofizjolog, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego, w 1930 - 46 prezydent AN Ukrainy.
24.
BOKLEWSKI Konstanty (1862 - 1928), konstruktor okrętów, profesor Petersburskiego Instytutu Technologicznego.
25.
BONCZ - BRUJEWICZ Michał Aleksandrowicz (1888 - 1940), radiotechnik, członek korespondencyjny AN ZSRR, konstruktor i wynalazca.
26.
BONCZ - BRUJEWICZ Michał Dmitrijewicz (1870 - 1956), geodeta, redaktor 9-tomowej Geodezji (1939 - 1949, Moskwa - Leningrad).
27.
BOROWSKI Piotr (1863 - 1931), chirurg, kierownik katedry Środkowoazjatyckiego Instytutu Medycznego w Taszkiencie.
28.
BRUJEWICZ Mikołaj (1896 -       ), specjalista w dziedzinie mechaniki precyzyjnej; profesor Wojskowej Akademii Lotniczej im. Żukowskiego i Instytutu Maszynoznawstwa AN ZSRR; generał.
29.
BUJALSKI Eliasz (1789 - 1866), chirurg i anatom; profesor Akademii Medyko-Chirurgicznej w Petersburgu.
30.
BUŁATOWICZ Aleksander (1870 - 1910), podróżnik, geograf i etnograf.
31.
BUNIAKOWSKI Wiktor (1804- 1889), matematyk, autor cenionych dzieł naukowych.
32.
BURCZYŃSKI Eugeniusz (1849 - 1912), jeden z twórców naukowej i sądowej fotografiki, kryminolog.
33.
BUSZYŃSKI Włodzimierz (1885 - 1960), agrobiolog, członek AN ZSRR.
34.
BUTKIEWICZ Włodzimierz (1872 - 1942), botanik - fizjolog, mikrobiolog, biochemik; profesor wyższych uczelni w Moskwie i Nowo-Aleksandrowsku.
35.
CERASKI Witold (1849 - 1925), profesor astronomii Uniwersytetu Moskiewskiego, dyrektor obserwatorium astronomicznego tejże uczelni.
36.
CESEWICZ Włodzimierz (1907 -      ), astrofizyk, profesor Uniwersytetu Odesskiego.
37.
CIENKOWSKI Leon (1822 - 1887), botanik i protistolog, profesor szkół wyższych w Petersburgu, Odessie, Warszawie, Jarosławlu, Charkowie.
38.
CIOŁKOWSKI Konstanty (1857 - 1935), teoretyk lotów kosmicznych i wynalazca.
39.
CHODŻKO Józef (1800 - 1881), geodeta, generał - lejtnant armii rosyjskiej.
40.
CHRZĄSZCZEWSKI Nikanor (1836 - 1906), profesor fizjilogii i histologii uniwersytetu w Charkowie i Kijowie.
41.
CYKLIŃSKI Mikołaj (1884 - 1938), profesor radiotechniki Politechniki Petersburskiej; organizator przemysłu radiotechnicznego w ZSRR.
42.
CYTOWICZ Mikołaj (1900 -       ), geokriolog, profesor uczelni w Moskwie, członek Akademii Budownictwa i Architektury ZSRR.
43.
CYWOLKO August (1810 - 1839), podróżnik i badacz terenów podbiegunowych.
44.
CZEKANOWSKI Aleksander (1832 - 1876), geograf, geolog, paleontolog; badacz Syberii.
45.
CZERSKI Jan (1845 - 1892), geograf, paleontolog, kartograf; badacz Syberii.
46.
CZYŻEWSKI Aleksander (1897 - 1964), biolog, bioastronom, poeta.
47.
CZYŻEWSKI Leonid (1861 - 1929), ojciec Aleksandra, generał major, wynalazca i konstruktor w dziedzinie techniki artyleryjskiej.
48.
CZYŻEWSKI Mikołaj (1873 - 1952), profesor metalurgii i koksochemii na uczelniach Moskwy i Tomska.
49.
CZYRWIŃSKI Mikołaj (1848 - 1920), profesor zootechniki w Petersburgu i Kijowie.
50.
CZYRWIŃSKI Piotr (1880 - 1955), profesor geologii i petrografii w uniwersytetach Nowoczerkasska i Permu.
51.
DAWIDOWSKI Hipolit (1887 -       ), lekarz i patologo-anatom, członek Akademii Medycznej ZSRR, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego.
52.
DANILEWSKI Aleksander (1838 - 1923), profesor biochemii na uniwersytetach Kazania, Charkowa, Petersburga.
53.
DANILEWSKI Bazyli (1852 - 1939), fizjolog, profesor Uniwersytetu Charkowskiego.
54.
DANILEWSKI Wiktor (1898 -       ), historyk techniki, profesor Leningradzkiego Instytutu Politechnicznego, członek AN Ukrainy.
55.
DĄBROWSKI Bronisław (1885 -   ), profesor zoologii Kijowskiego Instytutu Zooweterynarii, Instytutu Zooweterynarii w Ałma - Acie oraz Uniwersytetu Kazachskiego.
56.
DĄBROWSKA Julia (1891 -       ), pediatra, członek AN ZSRR; profesor uczelni w Moskwie.
57.
DMOCHOWSKI Władysław (1877 - 1952), generał - major inżynierii, profesor Moskiewskiego Instytutu Inżynierów Transportu i Akademii Wojskowo-Inżynieryjnej; projektant największych budów ZSRR (Dnieprostroj, Metro w Moskwie, Magnitostroj itd.).
58.
DOBROWOLSKI Włodzimierz (1880 - 1956), specjalista w dziedzinie konstrukcji i funkcjonowania mechanizmów, członek AN ZSRR.
59.
DOBRZAŃSKI Aleksander (1889 -   ), geochemik, profesor Leningradzkiego Uniwersytetu.
60.
DOBRZAŃSKI Theodosius (1900 - 1975), genetyk, profesor wielu uniwersytetów (Kijów, Sao Paulo, Columbia, California i in).
61.
DOKTUROWSKI Włodzimierz (1884 - 1935), botanik i paleobotanik; autor monografii o torfowiskach.
62.
DOLIWO - DOBROWOLSKI Michał (1862 - 1919), wynalazca w dziedzinie elektrotechniki.
63.
DOROSZEWSKI Antoni (1868 - 1917), fizyko-chemik, autor szeregu idkryć naukowych.
64.
DRZEWIECKI Stefan (1843 - 1938), wynalazca (łódź podwodna, śmigłowiec itd.).
65.
DUBIAŃSKI Wiktor (1880 - 1925), geolog i petrograf, profesor uniwersytetów w Warszawie i Kijowie.
66.
DUBOWICKI Piotr (1815 - 1868), chirurg, profesor uniwersytetu w Kazaniu, od 1857 prezydent Akademii Medyko-Chirurgicznej w Petersburgu.
67.
DUBROWSKI Konstanty (1848 - 1915, fizyk, profesor uczelni w Petersburgu.
68.
DUBROWSKI Konstanty (1888 - 1956), astronom, profesor m. in. uniwersytetu w m. Gorkij.
69.
DULCZEWSKI Dymitr (1879 -    ), autor licznych wynalazków w dziedzinie elektrotechniki.
70.
DUMAŃSKI Antoni (1880 - 1967), chemik, od 1946 dyrektor Instytutu Chemii Ogólnej i Nieorganicznej AN Ukrainy.
71.
DWIGUBSKI Iwan (1771 - 1839), badacz przyrody, zoolog, botanik, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego.
72.
DŻUNKOWSKI Stiepan (1762 - 1839), gleboznawca, czynny w Petersburgu.
73.
DZIADŹKOWSKI Justyn (1784 - 1841), terapeuta, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego.
74.
ELJASZEWICZ Michał (1908 -      ), fizyk, profesor wyższych uczelni w Leningradzie i Mińsku.
75.
JEŚMAN Josif (1868 - 1955), profesor hydrauliki w Petersburgu i Baku; Członek  Akademii ....... Azerbejdżańskiej SRR.
76.
FEDOROWSKI Mikołaj (1886 - 1956), mineralog, członek AN ZSRR.
77.
FIGUROWSKI Iwan (1865 - 1940), profesor klimatologii na Politechnice Azerbejdżańskiej w Baku oraz Akademii Rolniczej w Kirowobadzie.
78.
FŁORYŃSKI Bazyli (1834 - 1899), profesor ginekologii w uniwersytetach Kazania i Petersburga.
79.
GABRYCZEWSKI Jerzy (1860 - 1907), mikrobiolog, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego, założyciel i kierownik Instytutu Bakteriologicznego.
80.
GIEDROJĆ Konstanty (1872 - 1932), gleboznawca, profesor Instytutu Lasu w Moskwie.
81.
GLINKA Konstanty (1867 - 1927), gleboznawca, rektor Leningradzkiego Instytutu Rolnictwa, dyrektor Instytutu Gleboznawstwa AN ZSRR.
82.
GRĄBCZEWSKI Bronisław (1855 - 1926), geograf, podróżnik, dyplomata.
83.
GROMEKA (HROMEKA) Hipolit (1851 - 1889), hydromechanik, docent Uniwersytetu Kazańskiego.
84.
GRUM - GRZYMAJŁO Jerzy (1860 - 1936), badacz Azji Środkowej.
85.
GRUM - GRZYMAJŁO Włodzimierz (1864 - 1928), inżynier i wynalazca w dziedzinie metalurgii, członek - korespondent AN ZSRR.
86.
GUREWICZ Michał (1892 - 1976), konstruktor samolotów serii MIG.
87.
 GUTOWSKI Szymon (zm. 1681), wynalazca, konstruktor warsztatów drukarskich, instrumentów muzycznych, w tym organów; pracował w Moskwie, znany był w całej Europie.
88.
 HOŁUBICKI Paweł (1845 - 1911), inżynier i wynalazca w dziedzinie telefonizacji.
89.
HRYNIEWIECKI Bazyli (1871 - 1919), konstruktor silników parowozowych, profesor Wyższej Szkoły Technicznej w Moskwie.
90.
HULEWICZ Włodzimierz (1867 - 1933), biochemik, członek Akademii Nauk ZSRR, profesor uniwersytetów w Charkowie i Moskwie.
91.
 IHNATOWICZ Mikołaj (1899 - 1950), hydrogeolog, autor licznych dzieł naukowych.
92.
ILIŃSKI Michał (1856 - 1941), chemik, członek honorowy AN ZSRR.
93.
IMSZENIECKI Aleksander (1904 -     ), mikrobiolog, członek AN ZSRR, autor licznych prac naukowych.
94.
IMSZENIECKI Bazyli (1832 - 1892), matematyk i mechanik.
95.
ISZLIŃSKI Aleksander (1913 -    ), mechanik, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego, dyrektor Instytutu Matematyki AN Ukrainy.
96.
IWANOWSKI Dymitr (1864 - 1920), botanik i mikrobiolog, założyciel współczesnej wirusologii; profesor uniwersytetów w Petersburgu, Warszawie i Rostowie nad Donem.
97.
IŻEWSKI Bazyli (1863 - 1926), autor licznych publikacji i wynalazków technicznych w dziedzinie metalurgii.
98.
JACUŃSKI Wiktor (1893 -       ), geograf, pracownik Instytutu Geografii AN ZSRR, autor Geografii historycznej.
99.
JACZEWSKI Artur (1863 - 1932), botanik, mikolog, fitopatolog; członek AN ZSRR, organizator służby ochrony roślin w tym kraju.
100.
JACZEWSKI Leonard (1858 - 1916), rosyjski geolog, badacz Syberii i Uralu.
101.
 JAKUBOWICZ Mikołaj (1817 - 1879), profesor histologii i fizjologii Medyko-Chirurgicznej Akademii w Petersburgu.
102.
JANISZEWSKI Michał (1871 - 1949), profesor geologii i paleontologii uniwersytetów w Kazaniu i Petersburgu oraz w Tomskim Instytucie Technologicznym.
103.
JANOWSKI Michał (1888 - 1949), konstruktor turbin gazowych, kontr-admirał; profesor Wojskowej Szkoły Inżynieryjnej w Kronsztacie.
104.
JANOWSKI Teofil (1860 - 1928), lekarz internista, profesor terapeutyki Uniwersytetu Kijowskiego.
105.
JANUSZEWICZ Aleksander (1903 -       ), zoolog; członek AN Kirgiskiej SRR; autor Ptaków Kirgizii (t. 1 - 3, 1959 - 1961).
106.
JASIŃSKI Feliks (1856 - 1899), uczony i konstruktor; profesor w Petersburskim Instytucie Inżynierów Komunikacji, w Górniczym Instytucie i Instytucie Cywilnych Inżynierów.
107.
JAWORSKI Bazyli (1875 - 1974), geolog i paleontolog.
108.
KALEŚNIK Stanisław (1901 -       ), profesor geografii i glacjologii Uniwersytetu Leningradzkiego; wiceprezydent Wszechzwiązkowego Towarzystwa Geograficznego.
109.
KALICKI Kazimierz (1873 - 1941), geolog i petrochemik, autor teorii o pochodzeniu nafty.
110.
KAŁAKUCKI Mikołaj (1831 - 1889), konstruktor i wynalazca w dziedzinie metalurgii i artylerii.
111.
KAMIENIECKI Włodzimierz (1881 - 1947), kierownik katedry kartografii Uniwersytetu Moskiewskiego.
112.
KAMIEŃSKI Grigorij (1892 - 1959), hydrogeolog, członek AN ZSRR.
113.
KAMIŃSKI Antoni (1862 - 1936), meteorolog, dyrektor Instytutu Klimatologii AN ZSRR.
114.
KAPUŚCIŃSKI Anatol (1906 - 1960), specjalista w dziedzinie chemii nieorganicznej i fizycznej, członek AN ZSRR.
115.
KARPIŃSKI Aleksander (1846 - 1936), geolog, prezydent AN ZSRR.
116.
KAWECKI Rostisław (1899 -       ), patofizjolog; pracował w AN Ukrainy.
117.
KAWRAJSKI Włodzimierz (1884 - 1954), profesor geodezji i kartografii Uniwersytetu Leningradzkiego.
118.
KISIEL Aleksander (1859 - 1938), profesor pediatrii Moskiewskiego Instytutu Medycznego.
119.
KLECZKOWSKI Wsiewołod (1900 -     ), profesor agrochemii Moskiewskiej Akademii Rolniczej im. Timiriaziewa; członek Akademii Nauk Rolniczych ZSRR.
120.
KIŚCIAKOWSKI Włodzimierz (1865 - 1952), profesor chemii i elektorchemii Instytutu Politechnicznego w Petersburgu (Leningradzie), autor fundamentalnych dzieł naukowych.
121.
KŁOSOWSKI Aleksander (1846 - 1917), meteorolog, profesor Uniwersytetu Noworosyjskiego.
122.
KNIPOWICZ Mikołaj (1862 - 1939), zoolog, członek honorowy AN ZSRR.
123.
KOCOWSKI Mikołaj (1853 - 1910), profesor górnictwa w Petersburskim Instytucie Górnictwa.
124.
KOŁOWRAT - CZERWIŃSKI Leon (1884 - 1921), autor prac z dziedziny fizyki i fizyki radioaktywności.
125.
KONONOWICZ Aleksander (1850 - 1910), profesor astronomii Uniwersytetu Noworosyjskiego w Odessie.
126.
KOREJWO Rajmund (1852 - 1920), inżynier i konstruktor silników spalinowych; projektant kilkudziesięciu modeli silników motorowców, produkowanych w Rosji.
127.
KORSAKOW Sergiusz (1854 - 1900), profesor psychiatrii Uniwersytetu Moskiewskiego.
128.
KORCZAK - CZEPURKOWSKI A. W. (1857 - 1947), radziecki epidemiolog i higienista; profesor w Kijowie.
129.
KORZENIEWSKI Mikołaj (1879 - 1958), geograf, członek AN Uzbekistanu.
130.
KORŻYŃSKI Dymitr (1899 -       ), geolog - petrograf, członek AN ZSRR; laureat nagród Stalinowskiej (1946) i Leninowskiej (1958).
131.
KORŻYŃSKI Sergiusz (1861 - 1900), ojciec pierwszego, profesor botaniki w Tomsku i Petersburgu.
132.
KOSSOWICZ Piotr (1862 - 1913), profesor gleboznawstwa w Petersburskim Instytucie Leśnym.
133.
KOŚCIŃSKI Sergiusz (1867 - 1936), starszy astromon obserwatorium w Pułkowie.
134.
KOTULSKI Włodzimierz (1879 - 1951), profesor geologii Instytutu Górniczego w Petersburgu.
135.
KOWALEWSKA Zofia (1850 - 1891), specjalistka w dziedzinie matematyki, profesor uniwersytetu w Sztokholmie.
136.
KOWALEWSKI Aleksander (1840 - 1901), profesor embriologii i fizjologii uniwersytetów w Petersburgu i Odessie.
137.
KOWALEWSKI Jegor (1811 - 1868), geograf, dyplomata i pisarz.
138.
KOWALEWSKI Jewgraf (1790 - 1867), autor prac z dziedziny geologii i inżynierii; minister oświaty Rosji (1858 - 1861).
139.
KOWALEWSKI Mikołaj (1840 - 1891), profesor fizjologii Uniwersytetu Kazańskiego.
140.
KOWALEWSKI Paweł (1849 - 1923), psychiatra, profesor uniwersytetów w Charkowie, Kazaniu i Warszawie.
141.
KOWALEWSKI Włodzimierz (1842 - 1883), paleontolog.
142.
KOWALSKI Marian (1821 - 1884), astronom, profesor Uniwersytetu Kazańskiego.
143.
KOWALSKI Aleksander (1906 -    ), dyrektor Instytutu Kinetyki Chemicznej i Spalania Oddziału Syberyjskiego AN ZSRR.
144.
KRASNOGÓRSKI Mikołaj (1882 - 1961), pediatra i fizjolog, profesor Akademii Medycznej Marynarki Wojskowej w Petersburgu; członek Akademii Nauk Medycznych ZSRR.
145.
KRASNOPOLSKI Aleksander (1853 - 1920), geolog, autor szeregu publikacji.
146.
KRASOWSKI Antoni (1821 - 1898), profesor Akademii Medyczno - Chirurgicznej w Petersburgu.
147.
KRASOWSKI Teodozjusz (1878 - 1948), profesor geodezji i rektor wyższych uczelni w Moskwie.
148.
KRASUSKI Konstanty (1867 - 1937), profesor chemii uniwersytetów w Baku i Charkowie; członek korespondencyjny AN ZSRR.
149.
KRAWCZYŃSKI Dymitr (1857 - 1918), autor dzieł z dziedziny hodowli lasów.
150.
KRONTOWSKI Aleksy (1885 - 1933), profesor patologii uniwersytetu w Kijowie.
151.
KRUPSKI Aleksander (1845 - 1911), profesor technologii chemicznej na Politechnice w Petersburgu.
152.
KRZYSZTOFOWICZ Mikołaj (1866 - 1941), profesor geologii Uniwersytetu Charkowskiego.
153.
KUKOLEWSKI Iwan (1878 -       ), profesor budowy maszyn wodnych na uczelniach Moskwy, wynalazca.
154.
KULESZA Gieorgij (1866 - 1930), profesor anatomii patologicznej i mikrobiologii na Uniwersytecie Krymskim w Symferopolu oraz w Kubańskim Instytucie Medycznym.
155.
KULIK Leonid (1883 - 1942), znany mineralog.
156.
KUPREWICZ Bazyli (1897 -       ), botanik, członek korespondencyjny AN ZSRR; dyrektor Instytutu Botaniki AN Białorusi.
157.
KUŹMIŃSKI Paweł (1840 - 1900), inżynier, wynalazca turbiny gazowej.
158.
KWAŚNICKI Aleksy (1900 -    ), profesor zoofizjologii Instytutu Rolnictwa w Połtawie.
159.
LACHNICKI Walerian (1885 -       ), specjalista w dziedzinie budownictwa i architektury, profesor Leningradzkiego Instytutu Inżynierów Komunikacji.
160.
LEBIEDZIŃSKI Aleksander (1913 -       ), astro- i geofizyk; profesor katedry promieni kosmicznych Uniwersytetu Moskiewskiego.
161.
LEBIEDZIŃSKI Włodzimierz (1868 - 1937), profesor fizyki na uniwersytetach w Petersburgu (Leningradzie), Rydze i in.
162.
LEBIEDZIŃSKI Wiaczesław (1888 - 1956), profesor chemii wyższych uczelni w Moskwie i Leningradzie, członek korespondencyjny AN ZSRR.
163.
LEONTOWICZ Aleksander (1869 - 1943), fizjolog i neurohistolog, profesor Moskiewskiego Instytutu Rolnictwa, członek AN Ukraińskiej SRR.
164.
LEONTOWICZ Michał (1903 -       ), syn poprzedniego, profesor Moskiewskiego Uniwersytetu, wybitny fizyk atomowy.
165.
LEONTOWSKI Piotr (1871 - 1921), geolog i wynalazca w dziedzinie górnictwa, autor książek z geometrii górniczej.
166.
LEPARSKI Mikołaj (1877 - 1952), profesor fizjologii i terapii uniwersytetów w Tomsku i Woroneżu oraz Medycznej Akademii Marynarki Wojennej w Leningradzie; członek AN ZSRR.
167.
LEWAKOWSKI Iwan (1828 - 1893), geolog, autor szeregu wartościowych dzieł naukowych.
168.
LEWICKI Grigorij (1852 - 1918), profesor astronomii uniwersytetów w Charkowie i Derpcie.
169.
LEWICKI Oleg (1909 - 1961), geolog, członek AN ZSRR.
170.
LINOWSKI Jarosław (1818 - 1946), profesor przyrodoznawstwa Uniwersytetu Moskiewskiego, znakomity agronom.
171.
LIPSKI Włodzimierz (1863 - 1937), florysta, prezydent AN Ukraińskiej SRR.
172.
LISIAŃSKI Jurij (1773 - 1837), podróżnik i odkrywca.
173.
ŁAPPO - DANILEWSKI Iwan (1895 - 1931), profesor matematyki wyższych uczelni w Leningradzie; członek korespondencyjny AN ZSRR.
174.
ŁAWROWSKI  Konstanty (1898 - 1972), chemik - organik, członek AN ZSRR.
175.
ŁAZAREWICZ Iwan (1829 - 1902), ginekolog, profesor uniwersytetu w Charkowie.
176.
ŁOBACZEWSKI Mikołaj (1792 - 1856), matematyk, profesor i rektor Uniwersytetu Kazańskiego.
177.
ŁOWIECKI Aleksy (1787 - 1840), medyk i przyrodnik, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego.
178.
ŁOPUSZYŃSKI Wacław (1856 - 1929), inżynier i konstruktor w dziedzinie kolejnictwa.
179.
ŁUSZCZYCKI Włodzimierz (1877 - 1949), geolog i petrograf, profesor uniwersytetów w Kijowie i Moskwie.
180.
ŁUCZYŃSKI Mikołaj (1899 -       ), profesor mechanizacji Akademii Rolniczej im. Timiriaziewa w Moskwie.
181.
ŁUKASZEWICZ Józef Wacław (1863 - 1929), geolog, fizyk, chemik; profesor uniwersytetów w Petersburgu i Wilnie.
182.
ŁUNKIEWICZ Walerian (1866 - 1941), kierownik katedry biologii ogólnej Krymskiego Instytutu Pedagogicznego i profesor Moskiewskiego Obwodowego Instytutu Pedagogicznego.
183.
MACIEJEWICZ Leon (1877 - 1910), inżynier, konstruktor i lotnik.
184.
MAYJEWSKI Mikołaj (1823 - 1892), generał artylerii, profesor Akademii Artylerii Św. Michała w Petersburgu; wybitny konstruktor i wynalazca.
185.
MAJEWSKI Piotr (1851 - 1892), florysta i botanik - systematyk.
186.
MAKOWSKI Włodzimierz (1870 - 1941), konstruktor w dziedzinie budowy turbin, profesor szeregu wyższych uczelni ZSRR.
187.
MAKSIMOWICZ Karol (1827 - 1891), botanik i podróżnik; działał w Petersburgu.
188.
MAKSIMOWICZ Sergiusz (1876 - 1942), wynalazca w dziedzinie kinotechniki.
189.
MALINOWSKI Michał (1880 -   ), ginekolog, kierownik katedr na uniwersytetach w Irkucku i Moskwie, wiceprezydent AN ZSRR.
190.
MALINOWSKI Paweł (lata życia nieznane), psychiatra, inicjator rozwoju tej nauki w Rosji, autor pierwszych w Rosji książek z dziedziny psychiatrii dziecięcej.
191.
MAŁACHOWSKI Bronisław (1869 - 1934), konstruktor i wynalazca w dziedzinie kolejnictwa.
192.
MARCINOWSKI Eugeniusz (1874 - 1934), parazytolog i infekcjonista.
193.
MARKUSZEWICZ Aleksy (1908 -  ), matematyk, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego, wiceminister oświaty Federacji Rosyjskiej.
194.
MATUSIEWICZ Mikołaj (1879 - 1950), profesor Akademii Morskiej w Leningradzie, wiceadmirał, hydrograf i geodeta.
195.
MAZAROWICZ Aleksander (1886 - 1950), profesor geologii i hydrogeologii Uniwersytetu Moskiewskiego.
196.
MELLER Walerian (1840 - 1910), profesor geologii i paleontologii Petersburskiego Instytutu Górnictwa.
197.
MICIŃSKI Mikołaj (1873 - 1912), inżynier, autor książek z dziedziny mechaniki budownictwa.
198.
MICHALSKI Aleksander (1855 - 1904), geolog i paleontolog.
199.
MIERZEJEWSKI Iwan (1838 - 1908), profesor psychiatrii w Wojskowej Akademii Medycznej w Petersburgu.
200.
MILANOWSKI Eugeniusz (1892 - 1940), profesor Moskiewskiego Instytutu Geologii.
201.
MINKIEWICZ Mikołaj (1883 - 1942), profesor metaloznawstwa Moskiewskiego Instytutu Stali.
202.
MIRECKI Witold (1843 - 1901), inżynier i wynalazca w dziedzinie metalurgii.
203.
MISŁAWSKI Mikołaj (1854 - 1928), fizjolog.
204.
MISSUNA Anna (1869 - 1922), docent geologii Uniwersytetu Moskiewskiego.
205.
MITKIEWICZ Włodzimierz (1872 - 1951), profesor elektrotechniki szeregu wyższych uczelni ZSRR, wynalazca i konstruktor.
206.
MŁODZIEJEWSKI Bolesław (1858 - 1923), profesor matematyki Uniwersytetu Moskiewskiego.
207.
MOCZULSKI Wiktor (1810 - 1871), entomolog związany z Uniwersytetem Moskiewskim.
208.
MOCZUTKOWSKI Józef (1845 - 1903), profesor epidemiologii i parazytologii w Petersburgu.
209.
MOLLESON Iwan (1842 - 1900), lekarz.
210.
MOSTOWICZ Włodzimierz (1880 - 1935), profesor metalurgii złota i metali kolorowych na szeregu wyższych uczelni ZSRR.
211.
MOŻAJSKI Aleksander (1825 - 1890), wynalazca, konstruktor pierwszego na świecie samolotu.
212.
NAGURSKI Jan (1888 -       ), inżynier, lotnik.
213.
NENCKI Marceli (1847 - 1901), biochemik i mikrobiolog; profesor uniwersytetów w Bernie, Berlinie, Petersburgu.
214.
NEWELSKI Genadiusz (1813 - 1876), admirał, badacz Sachalinu i ujścia Amuru.
215.
NIEDŹWIEDZKI Antoni (1902 -       ), geolog, wiceprezydent AN Tadżyckiej SRR.
216.
NIEMYCKI Wiktor (1900 -       ), profesor matematyki Uniwersytetu Moskiewskiego.
217.
NIENADKIEWICZ Konstanty (1880 - 1963), zasłużony chemik i mineralog.
218.
NIEROWIECKI Aleksander (1884 - 1950), projektant i profesor architektury w Kijowie i Charkowie.
219.
NIEWIADOMSKI Iwan (       - 1813), wynalazca, konstruktor maszyn do bicia monet, drukarskich i in.
220.
NOIŃSKI Michał (1875 - 1932), profesor geologii Uniwersytetu Kazańskiego.
221.
NOWIŃSKI Mścisław (1841 - 1914), twórca onkologii eksperymentalnej, profesor Medyko - Chirurgicznej Akademii w Petersburgu.
222.
OKIŃCZYC Ludwik (1874 - 1941), specjalista w dziedzinie ginekologii i położnictwa, profesor tych nauk w 1 Leningradzkim Instytucie Medycznym oraz Leningradzkim Instytucie Doskonalenia Lekarzy.
223.
OLSZAŃSKI Michał (1908 -      ), agronom i selekcjoner; dyrektor Instytutu Rolnictwa w Kujbyszewie oraz profesor Wszechzwiązkowego Instytutu Selekcyjno - Genetycznego w Odessie.
224.
OMIELAŃSKI Bazyli (1867 - 1928), autor fundamentalnych dzieł w dziedzinie mikrobiologii, pracował w Instytucie Medycyny Eksperymentalnej w Petersburgu.
225.
ORECHOWICZ Bazyli (1904 -      ), biochemik, członek Akademii Nauk Medycznych ZSRR.
226.
OSTROGRADZKI Michał (1801 - 1861), twórca rosyjskiej szkoły matematycznej, profesor szeregu wyższych uczelni w Rosji.
227.
PAPKOWICZ Piotr (1887 - 1946), inżynier - kontr-admirał, profesor mechaniki budowlanej Politechniki, Instytutu Budowy Okrętów i Akademii Marynarki Wojennej w Leningradzie.
228.
PARNAS Jakub (1884 - 1949), biochemik, członek AN i Akademii Nauk Medycznych ZSRR.
229.
PASTERNAK Piotr (1885 - 1963), członek Akademii Budownictwa i Architektury ZSRR, uczony i inżynier w dziedzinie konstrukcji żelbetowych; profesor w Petersburgu i Moskwie.
230.
PASTERNACKI Fiodor (1845 - 1902), lekarz internista; profesor uniwersytetów w Kazaniu, Kijowie, Petersburgu.
231.
PASZKIEWICZ Bazyli (1856 - 1939), specjalista w dziedzinie pomologii, autor fundamentalnych dzieł; profesor Leningradzkiego Instytutu Leśnego.
232.
PAWŁOWSKI Eugeniusz (1884 - 1965), radziecki zoolog i parazytolog; generał - lejtnant służby medycznej Armii Radzieckiej; członek rzeczywisty AN ZSRR i członek honorowy AN Tadżyckiej SRR; prezydent Towarzystwa Geograficznego ZSRR, dwukrotny (1941, 1950) laureat Nagrody Stalinowskiej.
233.
PAWŁOWSKI Mikołaj (1884 - 1937), specjalista w dziedzinie hydrauliki i hydrotechniki; współautor wielu gigantycznych projektów (Metro Moskiewskie, Dnieprostroj, Swirska i Wołchowska elektrownie wodne itd.).
234.
PIETUSZEWSKI Bazyli (1829 - 1891), konstruktor artylerii, profesor Akademii Św. Michała w Petersburgu.
235.
PIETUSZEWSKI Fiodor (1828 - 1904), fizyk, organizator nauki, autor szeregu dzieł naukowych.
236.
PIROCKI Fiodor (1845 - 1898), badacz i wynalazca w dziedzinie elektorteczniki; pracował w Petersburgu.
237.
PISARZEWSKI Leon (1874 - 1938), chemik; profesor uczelni w Petersburgu, Kijowie, Jekatierinosławlu, Tbilisi.
238.
POBIEDZIŃSKI Mikołaj (1861 - 1923), autor prac naukowych i podręczników akademickich z dziedziny położnictwa.
239.
PODWYSOCKA Olga (1884 -       ), członek AN I ANM ZSRR, profesor dermatologii w Leningradzkich wyższych uczelniach.
240.
PODWYSOCKI Włodzimierz (1857 - 1913), patolog, bakteriolog, immunolog; profesor uniwersytetów w Kijowie i Odessie.
241.
PORAJ - KOSZYC Aleksander (1877 - 1949), chemik; członek AN ZSRR, profesor wyższych uczelni w Leningradzie i Kazaniu.
242.
PORCZYŃSKI Józef (1848 - 1916), entomolog, autor szeregu prac z tej gałęzi wiedzy.
243.
POSŁAWSKI Wiktor (1896 -       ), inżynier i konstruktor hydrotechnik, członek AN Uzbeckiej SRR.
244.
PROKOPOWICZ Piotr (1785 - 1850), pszczelarz, autor wynalazków i rozwiązań konstrukcyjnych ula.
245.
PURIEWICZ Konstanty (1866 - 1916), profesor fizjologii roślin w Uniwersytecie Kijowskim.
246.
PUZYREWSKI Nestor (1861 - 1934), profesor hydrotechniki w Leningradzie.
247.
RAJEWSKI Aleksander (1872 - 1924), konstruktor parowozów.
248.
RAJEWSKI Arkadiusz (1848 - 1916), profesor i dyrektor Charkowskiego Instytutu Weterynarii.
249.
RAKOWSKI Adam (1879 - 1941), fizyko - chemik; członek AN ZSRR, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego.
250.
RASZEWSKI Piotr (1907 -       ), profesor geometrii Uniwersytetu Moskiewskiego.
251.
RAWICZ Józef (1822 - 1875), profesor weterynarii Akademii Medyko - Chirurgicznej w Petersburgu; autor pierwszych rosyjskich podręczników w dziedzinie zoopatologii (1860) i hodowli koni (1866); założyciel i redaktor periodyku Achiw wieterynarnych nauk (od 1871).
252.
ROBOROWSKI Wsiewałod (1856 - 1910), podróżnik i badacz Azji Środkowej.
253.
ROŻAŃSKI Dymitr (1882 - 1936), fizyk; członek AN ZSRR.
254.
ROŻEŃSKI Mikołaj (1884 - 1957), fizjolog, członek ANM ZSRR.
255.
RUDNICKI Mikołaj (1877 - 1953), profesor selekcjoner Kirowskiego Instytutu Rolnictwa.
256.
RUDZIŃSKI Dionizy (1866 - 1954), rosyjski i litewski specjalista nauk ................
257.
RUDZKI Aleksander (1838 - 1901), autor licznych prac z dziedziny hodowli lasów i rolnictwa.
258.
RZĄŚNICKI Adolf (1880 - 1920), geolog, badacz Syberii.
259.
RZESZOTARSKI Alfons (1847 - 1904), profesor metalurgii Politechniki Petersburskiej.
260.
SACHNOWSKI Konstanty (1879 -     ), specjalista w dziedzinie konstrukcji żelbetowych, członek Akademii Budownictwa i Architektury ZSRR.
261.
SADOWSKI Aleksander (1859 - 1920), profesor fizyki na uczelniach w Petersburgu, Derpcie.
262.
SADOWSKI Iwan (1855 - 1911), profesor weterynarii w Charkowie i Warszawie.
263.
SADOWSKI Michał (1904 -       ), fizyk, członek AN ZSRR.
264.
SAWICKI Mikołaj (1892 -       ), lekarz internista, członek ANM ZSRR, profesor Medycznej Akademii Wojskowej w Leningradzie.
265.
SAWICZ Aleksy (1810 - 1883), astronom, autor kapitalnych dzieł z tej dziedziny.
266.
SIELSKI Włodzimierz (1883 - 1951), geolog i geofizyk.
267.
SIEMASZKO Mikołaj (1874 - 1949), organizator systemu ochrony zdrowotnej w ZSRR, minister zdrowia Federacji Rosyjskiej.
268.
SIERPSKI (SIERBSKIJ) Włodzimierz (1858 - 1917), psychiatra.
269.
SIKORSKI Igor (1889 -     ), konstruktor maszyn latających; od 1919 w USA.
270.
SKARŻYŃSKI Wiktor (1787 - 1861), dendrolog i pomolog.
271.
SKOCZYŃSKI Aleksander (1874 -    ), profesor uczelni górniczych Moskwy i Leningradu, kierownik Zachodnio - Syberyjskiej Filii AN ZSRR.
272.
SKROBAŃSKI Konstanty (1874 - 1946), autor wielu prac z dziedziny położnictwa; członek ANM ZSRR.
273.
SMOLSKI Mikołaj (1905 -       ), selekcjoner, członek AN Tadżyckiej i Białoruskiej SRR.
274.
SOBOLEWSKI Grzegorz (1741 - 1807), lekarz, farmakolog i botanik; uprawiał m. in. ziołolecznictwo.
275.
SOBOLEWSKI Piotr (1781 - 1841), profesor i wynalazca w dziedzinie metalurgii.
276.
SOBOLEWSKI Piotr (1869 - 1949), inżynier i teoretyk górnictwa; profesor w Tomsku, Świerdłowsku, Moskwie.
277.
SOCHOCKI Julian (1842 - 1929), profesor matematyki Uniwersytetu Petersburskiego, autor 2-tomowej Wyższej algebry (1882 - 1888), i szeregu innych prac.
 278.
SOKOŁOWSKI Aleksy (1822 - 1891), lekarz i farmakolog, profesor uniwersytetów w Kazaniu i Moskwie.
279.
SOKOLSKI Grzegorz (1807 - 1886), profesor położnictwa i klinistyki Uniwersytetu Moskiewskiego.
280.
SOKOLSKI Dymitr (1910 -       ), profesor chemii Uniwersytetu Kazańskiego, członek AN Kazachskiej SRR.
281.
SOSNOWSKI Dymitr (1886 - 1952), członek AN Gruzińskiej SRR, wybitny botanik, odkrył i opisał około 130 nowych gatunków roślin.
282.
STEBNICKI Hieronim (1832 - 1897), geodeta, generał - major armii rosyjskiej, członek Petersburskiej AN.
283.
STEBUT Iwan (1833 - 1923), profesor agronomii Akademii Leśnej w Moskwie.
284.
STRELBICKI Iwan (1828 - 1900), autor wielu prac z dziedziny kartografii, generał - lejtnant armii rosyjskiej.
285.
STRELECKI Mikołaj (1885 - 1967), profesor moskiewskich uczelni, członek AN ZSRR oraz Akademii Budownictwa i Architektury ZSRR; zasłużony specjalista w dziedzinie konstrukcji metalowych i budowy mostów.
286.
STRUMIŃSKI Włodzimierz (1914 -       ), profesor mechaniki, członek AN ZSRR.
287.
STYRYKOWICZ Michał (1902 -       ), profesor techniki ciepłowniczej na uczelniach Moskwy i Leningradu; członek AN ZSRR.
288.
SUSZKIEWICZ Antoni (1889 -       ), profesor matematyki na uniwersytetach w Charkowie i Woroneżu.
289.
SYMONOWICZ Spirydon (1874 - 1905), geolog Kaukazu.
290.
SYMONOWSKI Mikołaj (1854 - 1922), petersburski profesor, założyciel rosyjskiej otolaringologii.
291.
SZACKI Mikołaj (1895 -      ), profesor geologii w Moskwie, dyrektor Instytutu Geologii AN ZSRR.
292.
SZAFAREWICZ Igor (1923 -    ), matematyk, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego; członek AN ZSRR.
293.
SZCZUROWSKI Grzegorz (1803 - 1884), profesor mineralogii Uniwersytetu Moskiewskiego.
294.
SZOKALSKI Julian (1856 - 1940), geograf, oceanograf, kartograf; członek honorowy AN ZSRR; profesor Uniwersytetu Leningradzkiego.
295.
SZOSTAKOWICZ Włodzimierz (1870 - 1942), geofizyk, autor wielu dzieł naukowych; pracował w Irkucku.
296.
SZPAKOWSKI Aleksander (1823 - 1881), konstruktor i wynalazca techniki wojskowej.
297.
SZUMLAŃSKI Aleksander (1748 - 1795), jeden z pierwszych znakomitych lekarzy w Rosji, autor dzieła O budowie nerek i in.
298.
SZYDŁOWSKI Andrzej (1818 - 1892), profesor astronomii uniwersytetów w Charkowie i Kijowie.
299.
SZYMAŃSKI Julian (1883 - 1962), konstruktor statków i okrętów.
300.
SZYMKIEWICZ Włodzimierz (1858 - 1923), profesor zoologii Uniwersytetu Petersburskiego.
301.
ŚMIAŁOWSKI Tymoteusz (1769 - 1815), profesor Medyczno - Chirurgicznej Akademii w Petersburgu; znany botanik.
302.
TABOROWSKI Mikołaj (1902 - 1948), autor publikacji z dziedziny meteorologii.
303.
TARASIEWICZ Leon (1868 - 1927), profesor mikrobiologii i patologii Uniwersytetu Moskiewskiego.
304.
TERECHOWSKI Marcin (1740 - 1796), pierwszy rosyjski protistolog - eksperymentator, profesor w Petersburgu.
305.
TERNOWSKI Bazyli (1888 -       ), kierownik katedr w akademiach medycznych Kazania i Moskwy, wybitny anatom, członek AN ZSRR.
306.
TERNOWSKI Sergiusz (1896 - 1960), twórca chirurgii dziecięcej w ZSRR, kierownik katedry II Instytutu Medycznego w Moskwie.
307.
TICHONOWICZ Mikołaj (1872 - 1952), geolog, profesor wyższych uczelni w Charkowie i Moskwie.
308.
TOLSKI Andrzej (1874 - 1942), profesor leśnictwa w Kazaniu, Moskwie, Joszkar-Ole.
309.
TRZECIESKI Justyn (1821 - 1895), inżynier wojskowy, generał - lejtnant armii rosyjskiej, konstruktor aparatów latających.
310.
TUCZKIEWICZ Włodzimierz (1904 -       ), fizyk, członek AN ZSRR.
311.
TUDOROWSKI Aleksander (1875 - 1963), profesor fizyki, członek AN ZSRR.
312.
TUR Aleksander (1894 - 1974), profesor pediatrii wyższych uczelni Leningradu; członek Akademii Nauk Medycznych ZSRR.
313.
TUSZYŃSKI Michał (1882 -       ), naczelny terapeuta Leningradu, członek ANM ZSRR.
314.
WARPACHOWSKI Mikołaj (1862 - 1909), ichtiolog, autor licznych prac naukowych.
315.
WERNADSKI Włodzimierz (1863 - 1945), przyrodnik, mineralog, kryształograf, filozof, prezydent AN Ukrainy.
316.
WERYHO Aleksander Andrzejewicz (1837 - 1905), chemik; profesor Uniwersytetu Petersburskiego.
317.
WERYHO Aleksander Bronisławowicz (1893 -       ), fizyk.
318.
WERYHO Bronisław Fortunatowicz (1860 - 1925), fizjolog; profesor uniwersytetów w Odessie i Permiu.
319.
WILKICKI Andrzej (1858 - 1913), geograf i geodeta, generał - lejtnant marynarki rosyjskiej; wybitny badacz mórz północy.
320.
WILKICKI Borys (1885 - 1961), syn poprzedniego, wybitny specjalista w dziedzinie geografii.
321.
WINOGRADZKI Sergiusz (1856 - 1953), mikrobiolog, członek honorowy AN ZSRR.
322.
WISZNIEWSKI Aleksander (1906 -       ), chirurg.
323.
WISZNIEWSKI Aleksander (1874 - 1948), chirurg, członek ANM ZSRR.
324.
WISZNIEWSKI Wincenty (1781 - 1855), astronom, członek AN w Petersburgu.
325.
WITKOWSKI Bazyli (1856 - 1924), geodeta, generał, autor cenionych prac naukowych.
326.
WITKOWSKI Mikołaj (1843 - 1892), archeolog i paleoantropolog, działający w Irkucku.
327.
WITWICKI Mikołaj (1764 - 1853), specjalista i wynalazca w dziedzinie pszczelarstwa.
328.
WOJACZEK Włodzimierz (1874 -       ), otolaryngolog, autor wielu prac naukowych.
329.
WOJNAROWSKI Paweł (1866 - 1913), elektortechnik, profesor Petersburskiego Instytutu Elektrotechnicznego.
330.
WOJSŁAW Zygmunt (1850 - 1904), geolog i inżynier.
331.
WOJEWÓDZKI Władysław (1917 - 1967), członek AN ZSRR, profesor chemii i fizyki na Uniwersytecie Moskiewskim i innych uczelniach.
332.
WOLSKI Antoni (1897 - 1966), metalurg, profesor Moskiewskiego Instytutu Metali Kolorowych i Złota.
333.
WOŁKOWICZ Mikołaj (1858 - 1928), chirurg, profesor uniwersytetu w Kijowie.
334.
WOŁŁOSOWICZ Konstanty (1869 - 1919), geolog, badacz Syberii Północnej.
335.
WRASKI Włodzimierz (1829 - 1962), ichtiolog.
336.
WRÓBLEWSKI Edward (1848 - 1892), chemik, organik; profesor Petersburskiego Instytutu Technologicznego.
337.
WWIEDEŃSKI Mikołaj (1852 - 1922), fizjolog o sławie światowej.
338.
WYSOCKI Gieorgij (1865 - 1940), geobotanik; profesor wielu radzieckich szkół wyższych.
339.
WYSOCKI Mikołaj (1864 - 1932), geolog.
340.
WYSOKOWICZ Włodzimierz (1854 - 1912), lekarz - patolog i epidemiolog, profesor Uniwersytetu Kijowskiego.
341.
ZABOROWSKI Aleksander (1894 -  ), geofizyk, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego oraz Instytutu Geologii; autor dzieł naukowych.
342.
ZABUDZKI Grigorij (1854 - 1930), chemik - technolog, autor fundamentalnych dzieł w dziedzinie materiałów wybuchowych.
343.
ZABUDZKI Mikołaj (1853 - 1917), profesor Akademii Artylerii w Petersburgu; autor szeregu książek i wynalazków w dziedzinie balistyki.
344.
ZAHORSKI Aleksander (1805 - 1888), fizjolog, profesor Medyko - Chirurgicznej Akademii w Petersburgu.
345.
ZAHORSKI Piotr (1764 - 1846), anatom i fizjolog, autor szeregu prac naukowych, w tym pierwszego rosyjskiego podręcznika anatomii, ojciec Aleksandra Zahorskiego.
346.
ZALEŃSKI Włodzimierz (1847 - 1918), zoolog i embriolog, profesor uniwersytetów w Kazaniu, Noworosyjsku, Petersburgu.

347.
ZALEŃSKI Czesław (1875 - 1923), botanik - fizjolog, profesor wyższych uczelni w Kijowie i Saratowie.
348.
ZALESKI Czesław (1871 - 1936), fizjolog i biochemik roślin, profesor uniwersytetu w Charkowie.
349.
ZALESKI Michał (1877 - 1946), paleobotanik, członek AN ZSRR.
350.
ZALESKI Piotr (1850 - 1916), astronom i grawimetrysta, pracował w Turkiestanie.
351.
ZAWADZKI Tomasz (Foma) (1850 - 1922), metrolog, bliski współpracownik Mendelejewa.
352.
ZAWARYCKI Aleksander (1884 - 1952), geolog, specjalista w dziedzinie petrografii i petrochemii, profesor Leningradzkiego Instytutu Górnictwa.
353.
ZAWOJSKI Eugeniusz (1907 -       ), fizyk, członek AN ZSRR,, laureat Nagrody Leninowskiej.
354.
ZDRODOWSKI Paweł (1890 -       ), immunolog i mikrobiolog, członek Akademii Nauk Medycznych ZSRR.
355.
ZIELIŃSKI Mikołaj (1861 - 1953), chemik, profesor uniwersytetów w Moskwie i Petersburgu.
356.
ZIENKIEWICZ Leon (1889 - 1970), znawca fauny morskiej, profesor Instytutu Okeanografii AN ZSRR.
357.
ZIMNICKI Siemion (1873 - 1927), lekarz internista, profesor Uniwersytetu Kazańskiego.
358.
ŻELIGOWSKI Władysław (1891 -       ), członek Wszechzwiązkowej Akademii Nauk Rolniczych, profesor Moskiewskiego Instytutu Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa, autor licznych prac z dziedziny maszyn rolniczych.
359.
ŻONGOŁOWICZ Jan (1892 -       ), astronom, grawimetrysta i geodeta - hydrograf; uczestnik wielu wypraw naukowych; redaktor naczelny periodyków Morskoj Astronomiczeskij Jeżegodnik (od 1932) i Awiacionnyj Astronomiczeskij Jeżegodnik (od 1938).
360.
ŻUKOWSKI Grigorij (1878 - 1939), profesor wyższych uczelni w Charkowie, Moskwie i Gorkim; wynalazca w dziedzinie technologii produkcji szkieł.
361.
ŻUKOWSKI Mikołaj (1847 - 1971), profesor Uniwersytetu Moskiewskiego, dyrektor Centralnego Instytutu Aero- i Hydrodynamiki; specjalista w dziedzinie aerodynamiki i lotnictwa.
362.
ŻUKOWSKI Piotr (1888 -     ), botanik i selekcjoner; profesor Moskiewskiej Akademii Rolniczej, dyrektor Wszechzwiązkowego Instytutu Roślinoznawstwa.
363.
ŻURAWSKI Dymitr (1821 - 1891), inżynier i wynalazca w dziedzinie budowy mostów, autor szeregu projektów i książek.

Wykaz podstawowych źródeł
cytowanych w niniejszej edycji.




1. Adler Alfred, Sens życia, Warszawa 1986.
2. Adorno Theodor W., Dialektyka negatywna, Warszawa 1986.
3. Akta sejmikowe Województwa Krakowskiego, t. 1 - 5, Wrocław - Kraków, 1953 - 1984.
4. Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzestoju Komissijeju dla razbora driewnich aktow, t. 1 - 42, Wilno 1865 - 1915.
5. Akty otnosiaszczijesia k istorii Jużnoj i Zapadnoj Rossii, t. 1 - 15, Petersburg 1862 - 1890.
6. Akty otnosiaszczijesia k istorii Zapadnoj Rossii, t. 1 - 5, Petersburg 1846 - 1853.
7. Andrusiewicz Andrzej, Mit Rosji, t. 1 - 2, Rzeszów 1994.
8. Archeograficzeskij Sbornik Dokumientow otnosiaszczichsia k istorii Siewiero - Zapadnoj Rossii, t. 1 - 14, Wilno 1867 - 1904.
9. Archiw Jugo-Zapadnoj Rossii, cz. 1 - 8, Kijów 1859 - 1907.
10. Archiwum książąt Lubartowiczów Sanguszków w Sławucie, t. 1 - 7, Lwów 1887 - 1910.
11. Beauvois Daniel, Polacy na Ukrainie, Paryż 1987.
12. Biograficzeskij słowar diejatielej jestiestwoznanija i tiechniki, Moskwa 1958.
13. Boniecki Adam, Herbarz polski, t. 1 - 17, Warszawa 1899 - 1913.
14. Boniecki Adam, Poczet rodów w Wielkim Księstwie Litewskim w XV i XVI wieku, Warszawa 1883.
15. Burckhardt Jacob, Kultura Odrodzenia we Włoszech, Warszawa 1965.
16. Cepiene K., Petrauskiene J., Vilniaus Akademijos spaustuves leidiniai, Vilnius 1979.
17. Cicero Marcus Tullius, Pisma filozoficzne, t. 1 - 4, Warszawa 1960 - 1963.
18. Ciechanowicz Jan, Kosman Bogumiła, Kosman Marceli, Na wileńskiej Rossie, Poznań 1990.
19. Chaunu Pierre, Cywilizacja wieku Oświecenia, Warszawa 1993.
20. Cziwilichin Władimir, Pamiać, t. 1 - 4, Moskwa 1982 - 1985.
21. Dogiel Michaił, O wojennom zaniatii. - Occupatio bellica, Kazań 1899.
22. Dybowski Benedykt, O kwestyi tak zwanej kobiecej, Lwów 1897.
23. Dybowski Benedykt, Pamiętniki, Lwów 1930.
24. Dziadulewicz Stanisław, Herbarz rodzin tatarskich w Polsce, Wilno 1929.
25. Grąbczewski Bronisław, Na służbie rosyjskiej, Warszawa 1990.
26. Gumilow Lew, Gieografija etnosa w istoriczeskij pieriod, Moskwa 1990.
27. Heidegger Martin, Bycie i czas, Warszawa 1993.
28. Herbarz rodzin szlacheckich Królestwa Polskiego, cz. 1 - 2, Warszawa 1853.
29. Herling - Grudziński Gustaw, Inny świat, Warszawa 1990.
30. Hertz Aleksander, Szkice o totalitaryzmie, Warszawa 1994.
31. Horney Karen, Nowe drogi w psychoanalizie, Warszawa 1987.
32. Jaspers Karl, Filozofia egzystencji, Warszawa 1990.
33. Istoriko - juridiczeskije matieriały izwleczionnyje iz aktowych knig Gubernii Witebskoj i Mogilewskoj, t. 1 - 32, Witebsk 1871 - 1906.
34. Jewsiewicki Władysław, Batyr, Warszawa 1983.
35. Jung Carl Gustav, Rebis czyli kamień filozofów, Warszawa 1989.
36. Kapica Leonid P., Eksperyment, teoria, praktyka, Moskwa 1987.
37. Keay John, The Gilgit Game. The Explorers of the Western Himalayas 1865 - 95. Nweton Abbot 1979.
38. Kępiński Antoni, Lęk, Warszawa 1987.
39. Kowalewskaja S. W., Wospominanija. Powiesti, Moskwa 1974.
40. Librowicz Zygmunt, Polacy w Syberii, Kraków 1896.
41. Łukomski B., Modzalewski B., Małorossijskij gierbownik, Petersburg 1914.
42. Malinowski J. (red.), Sbornik matieriałów otnosiaszczichsia k istorii Panow Rady Wielikogo Kniażestwa Litowskogo, Tomsk 1901.
43. Materiały do biografii, genealogii i heraldyki polskiej, t. 1 - 6, Buenos Aires 1964 - 1974.
44. Mendelsonowa Maria, Wspomnienia o Zofii Kowalewskiej, Kraków 1911.
45. Niesiecki Kasper, Herbarz polski, t. 1 - 10, Lipsk 1839 - 1845.
46. Nietzsche Fryderyk, Ecce homo, Warszawa 1989.
47. Nietzsche Fryderyk, Ludzkie, arcyludzkie, Warszawa 1991.
48. Nietzsche Fryderyk, Poza dobrem i złem, Warszawa 1990.
49. Nietzsche Fryderyk, Wola mocy, Warszawa 1992.
50. Nietzsche Fryderyk, Z genealogii moralności, Warszawa 1906.
51. Nietzsche Fryderyk, Zmierzch bożyszcz, Warszawa 1991.
52. Obszczij gierbownik dworianskich rodow Wsierossijskoj Impierii, Petersburg 1796 -...
53. Ochmański Jerzy, Historia Litwy, Wrocław, 1982.
54. Pareto Vilfredo, Uczucia i działania, Warszawa 1994.
55. Pietrow P. N., Istorija rodow russkogo dworianstwa, t. 1 - 2, Petersburg 1886.
56. Potułow B. M., N. A. Siemaszko - wracz i rewolucionier, Moskwa 1986.
57. Pułaski Kazimierz, Kronika polskich rodów szlacheckich Podola, Wołynia i Ukrainy, br.
58. Rewzin G. J., Podwig żizni Iwana Czerskogo, Moskwa 1952.
59. Rodionow W., Władimir Konstantinowicz Lebiedzinskij, Moskwa 1970.
60. Scheler Max, Pisma z antropologii filozoficznej i teorii wiedzy, Warszawa 1987.
61. Schopenhauer Arthur, Świat jako wola i przedstawienie, t. 1 - 2, Warszawa 1994-1995.
62. Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, Warszawa 1961.
63. Słabczyńscy Tadeusz i Wacław, Słownik podróżników polskich, Warszawa 1992.
64. Sławentator Dawid, Uczonyj pierwogo ranga, Leningrad 1974.
65. Słownik biologów polskich, Warszawa 1987.
66. Smith Adam, Teoria uczuć moralnych. Warszawa 1989.
67. Sorokin P. A., Obszcziedostupnyj uczebnik socjologii, Moskwa 1994.
68. Stefan Graf von Szydlow - Szydlowski, Nikolaus R. von Pastinszki, Der polnische und litauische Hochadel, Budapest 1944.
69. Sumner William Graham, Naturalne sposoby postępowania w gromadzie, Warszawa 1995.
70. Trepka Andrzej, Benedykt Dybowski, Katowice 1979.
71. Tukidydes, Wojna peloponeska, Wrocław 1991.
72. Uruski Seweryn, Rodzina: Herbarz szlachty polskiej, t. 1 - 16, Warszawa 1904 - 1935.
73. Volumina Legum (red. Józefat Ohryzko), t. 1 - 9, Petersburg - Kraków 1859 - 1889.
74. Winkiewicz Gawriił, B. J. Dybowskij. Osnownyje etapy żizni i diejatielnosti, Irkuck 1961.
75. Winkiewicz Gawriił, Wydajuszczijsia gieograf i putieszestwiennik, Mińsk 1965.
76. Witkiewicz Iwan, Zapiski o Chanacie Bucharskom, Moskwa 1983.
77. Wojnarowska Karolina, Do matek polskich słów kilka o przyszłości wzrastających pokoleń, Bruksela 1862.
78. Znaniecki Florian, Nauki o kulturze. Narodziny i rozwój, Warszawa 1992.
79. Znaniecki Florian, Pisma filozoficzne, t. 1 - 2, Warszawa 1987.
80. Znaniecki Florian, Społeczne role uczonych, Warszawa 1984.
81. Żychliński Teodor, Złota księga szlachty polskiej, t. 1 - 31, Poznań 1879 - 1908.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz