* * *
„Słowo
Narodowe” nr 7-8/90:
Polskie
sprawy na Litwie
Rezolucja II
Zjazdu Związku Polaków na Litwie w sprawie Deklaracji Rady Najwyższej Republiki
Litewskiej o odrodzeniu państwowości litewskiej z dnia 11 marca 1990 roku.
Związek Polaków
na Litwie popiera dążenie narodu litewskiego do odzyskania autentycznej
suwerenności państwowej.
Związek deklaruje
gotowość do wszelkiej współpracy na rzecz budowy praworządnego, demokratycznego
wolnego państwa litewskiego.
Wyrażamy
przekonanie, że w nowej Litwie, którą wspólnie tworzymy, znajdzie się godne
miejsce również dla Polaków – obywateli Republiki Litewskiej, Wileńszczyzna
zaś, jako odrębny historycznie, etnicznie, językowo, kulturalnie i ekonomicznie
region jest i zostanie niepodzielną jednostką do nowej struktury terytorialno-administracyjnej
republiki.
Wilno, 22
kwietnia 1990 roku
* * *
Rezolucja II
Zjazdu Związku Polaków na Litwie o spełnieniu postulatów wysuniętych na l
Zjeździe ZPL.
II Zjazd Związku
Polaków na Litwie stwierdza, że założenia I Zjazdu ZPL, decydujące o zachowaniu
tożsamości narodowej i godziwych warunków życia ludności polskiej, zaczęły
owocować.
Zwiększyła się
liczba uczniów w klasach polskich szkół na Litwie, blisko 200 abiturientów
szkół polskich udało się na studia do Polski, powstały 2 nowe gazety polskie,
radio republikańskie przedłużyło program audycji polskiej, zaczęto nadawać
program telewizji polskiej i powstały nowe przedszkola oraz zespoły
folklorystyczne polskie.
Postęp, który
zarysował się w dziedzinie oświaty, nie jest wystarczający. Stan przygotowania
nauczycieli polskich jest niezadowalający. W Instytucie Pedagogicznym
dotychczas nie ma rzetelnych zamówień na przygotowanie przyszłych nauczycieli
klas początkowych, chemików i in. ZPL powinien zbadać tę sprawę i ingerować.
Wileńska Szkoła Pedagogiczna i Szkoła Kultury potrzebują wsparcia w
przygotowaniu wychowawczyń przedszkoli oraz pracowników kultury dla potrzeb
ludności polskiej na Wileńszczyźnie, zgodnie z ustawą o języku państwowym.
Zwleka się z otwarciem katedry języka polskiego na Uniwersytecie Wileńskim. Nie
został jeszcze opracowany model otwarcia filii Akademii Rolniczej w Białej
Wace.
Potraktowanie
sprawy odrodzenia inteligencji polskiej powinno zyskać poparcie zarówno ze
strony władz, jak też ze strony ZPL. Nie zyskały poparcia ze strony władz
postulaty o możliwości urzędowego używania języka polskiego na równi
z państwowym w skupiskach ludności polskiej.
ZPL powinien
ubiegać się w dalszym ciągu o zwrot gmachów zbudowanych w Wilnie ze
składek ludności polskiej dla potrzeb społecznych, naukowych, kulturalnych jak
również o uhonorowanie pamiątek narodowych.
ZPL powinien
aktywizować działalność rad na rzecz wyrównania społecznego rozwoju regionów
Wileńszczyzny na podstawie programu państwowego.
II Zjazd Związku
Polaków na Litwie zwraca się do najwyższych władz Litwy, do partii, do ruchów
społecznych o przychylne potraktowanie, rozpatrzenie i spełnienie postulatów
wysuniętych na I i II Zjazdach ZPL i popieranych przez ludność polską oraz
samorządy terenowe.
Wilno, 22
kwietnia 1990 roku
* * *
Oświadczenie II
Zjazdu ZPL w sprawie Wileńszczyzny
Wileńszczyzna
stanowi okręg zwartego zamieszkania Polaków.
W okresie
ostatniego 50-lecia Wileńszczyzna była kilkakrotnie dzielona administracyjnie
ze szkodą dla potrzeb społecznych i kulturalnych ludności polskiej.
Pierwszy zjazd
ZPL poprzez autonomię proponował scalenie Wileńszczyzny. Jednakże te propozycje
nie zostały uwzględnione, a obecnie został ogłoszony projekt nowego podziału,
przewidujący przyłączenie skupisk Polaków do innych rejonów („Walstybes
Żinios”, z dn. 12 IV 90).
Drugi zjazd ZPL
stwierdza, że najbardziej sprawiedliwym i demokratycznym rozwiązaniem byłoby
stworzenie w granicach skupisk polskich Wileńszczyzny jednolitej
jednostki samorządu terytorialnego, ze swoim Statutem w składzie Republiki
Litewskiej”.
* * *
W ciągu roku
istnienia Polskiej Partii Praw Człowieka odbyliśmy szereg spotkań dyskusyjnych
w gronie zaufanych osób. Ponieważ było jasne, że wszelkie próby konkretnej
działalności politycznej organizacji, która nie była oficjalnie zarejestrowana
i nie była sterowana przez służby specjalne, spotkają się z natychmiastowymi
represjami, ograniczyliśmy naszą aktywność do opublikowania kilkunastu oświadczeń,
które były następnie drukowane w polskiej prasie patriotycznej w USA, Kanadzie
i Polsce. Poniżej podajemy teksty wszystkich tych dokumentów.
„PROTEST
Ostatnio na
Litwie masowo rozpowszechnia się ulotkę, na której umieszczono złośliwy
wizerunek Polski jako „wszy europejskiej”, wyciągającej swe wstrętne zachłanne
łapki do Czech, Śląska (podano nazwę „Silesia”), Gdańska (podano niemiecką
nazwę „Danzig” z litewską końcówką „-as”), Litwy (Vilnius), Białorusi, Ukrainy,
Galicji Wschodniej. Druczek ten, odbity w setkach tysięcy egzemplarzy, stanowi
nie tylko wymowny (i charakterystyczny) przykład tego, jakimi „braćmi” są
Litwini w stosunku do Polaków, ale i mówi o tym, jakimi są „zdolnymi” uczniami
Mołotowa i Goebbelsa. Tak nikczemne antypolskie publikacje ukazują się jeszcze
tylko w kryptobolszewickiej prasie na dzisiejszej Białorusi, reszta Europy
wstydziła by się takiego „poziomu”. Podobne działania znajdują się w rażącej
sprzeczności zarówno z dążeniem narodów do stworzenia bardziej pokojowego i
sprawiedliwego porządku światowego, opartego na poszanowaniu praw ludzkich, jak
i z werbalnymi deklaracjami samych autorów tych barbarzyńskich aktów.
Polska Partia
Praw Człowieka wyraża zdecydowany protest przeciwko temu kolejnemu przejawowi
politycznego chamstwa szowinistów litewskich, mającemu na celu sianie
nienawiści do wszystkiego co polskie, i podkreśla z całą dobitnością, że
odpowiedzialność za możliwe konsekwencje tych akcji w całości spada na ich
inspiratorów i wykonawców.
Jan Ciechanowicz,
przewodniczący
Polskiej Partii
Praw Człowieka
Wilno, 20
października 1990 r.
PROTEST (2)
Rdzenna ludność
polska Wileńszczyzny, od okupacji sowieckiej dokonanej w 1939 roku
zaczynając, raz po raz wstrząsana jest wiadomościami o coraz to nowych
przypadkach profanacji polskich cmentarzy przez tzw. „nieznanych sprawców”.
Szczególne nasilenie tych aktów nastąpiło w ciągu ostatnich lat pod wpływem
histerii szowinistycznej, rozpętanej przez prowokatorów z litewskiej kompartii
i neonazistowskiego „Sajudisu” przy poparciu ze strony litewskiego kościoła. Na
początku roku 1990 zostali wreszcie ujęci sprawcy kolejnego aktu wandalizmu:
młodzi Litwini, którzy zniszczyli dziesiątki polskich nagrobków na wileńskich
cmentarzach „Rossa” i „Antokolski” oraz powyrzucali z katakumb śmiertelne
szczątki Wileńskich Sióstr Wizytek. Winowajcy i tym razem nie ponieśli żadnej
kary.
Na początku
listopada 1990 roku na małym, cichym cmentarzyku katolickim w wileńskiej
dzielnicy Justyniszki (obok wsi Bujwidziszki) zniszczono 107 nagrobków. Jak
przystało na istoty o psychice szakalów i tę zbrodnię popełniono skrycie,
„chytrze”, pod osłoną zmroku. Tym razem jednak żmija ukąsiła się i we własny
ogon: na 106 zdruzgotanych polskich pomników przypadł też jeden litewski.
Jest to symbol –
barbarzyństwo wcześniej czy później obraca się przeciwko sobie samemu.
Młodzieży
Litewska! Opamiętaj się, nie pozwalaj głupim rodzicom i niedokształconym
nauczycielom przekształcać Ciebie z ludzi w trupożercze cmentarne hieny!
Pamiętaj, gdy dorośli zatruwają Twą młodą duszę jadem pogańskiego szowinizmu i
nienawiści, tym samym nakładają na Twą szyję stryczek, który wcześniej
czy później musi się zacisnąć, bo Bóg przecież jest cierpliwy, ale
sprawiedliwy, a każdemu człowiekowi sądzone jest odpowiedzieć za wszystkie swe
słowa i czyny. I może stać się tak, że nadejdzie dzień, gdy za późno już będzie
na niewczesne żale i skruchę, a kara spadnie na Cię równie niespodziewanie
i bezwzględnie, jak dziś padają Twe ciosy na bezbronne polskie mogiły.
Wilno, 7.XI.1990
Jan Ciechanowicz,
przewodniczący
Polskiej Partii
Praw Człowieka.
PROTEST (3)
123 tysiące
litewskich ochotników w oddziałach szaulisowskich i policyjnych gorliwie
służyło Hitlerowi w latach II wojny światowej. Plonem ich zbrodniczej
aktywności było wymordowanie na Wileńszczyźnie 146 tysięcy Żydów, około 50
tysięcy patriotycznej młodzieży polskiej, tysięcy Białorusinów, Cyganów,
Rosjan. Po wojnie wielu z tych zbrodniarzy trafiło do struktur NKWD, wiadomo,
„fachowcy”... „Dzieci” Hitlera przepoczwarzyły się w „dzieciuków” Stalina, lecz
cel pozostał ten sam: niszczenie Polaków i polskości Wileńszczyzny. W ciągu pół
wieku okupacji faszystowsko-stalinowskiej lud Wileńszczyzny poniósł dotkliwe
straty. Szczególnie skuteczna była akcja rujnowania i likwidacji cmentarzy
polskich, tych świętych miejsc pamięci narodowej. Szereg tych zbrodni, godnych
dzikich jaskiniowców, a nie mieszkańców Europy końca XX stulecia ery
chrześcijańskiej, jest, niestety, przerażająco długi. Nie wydaje się też, by
miał się ku końcowi. Oto w połowie listopada 1990 roku pogrobowcy
hitlerowsko-stalinowskich bandytów zniszczyli płytę pomnika na grobie żołnierzy
antyfaszystowskiej AK w Kalwarii Wileńskiej. Terror okupantów w stosunku do
pomordowanych Polaków trwa!
PPPCz wyraża
oburzenie i protestuje przeciwko tej brudnej akcji polakożerczych barbarzyńców
oraz stwierdza, że w obliczu takiego stanu rzeczy tworzenie polskich oddziałów
samoobrony terytorialnej na Wileńszczyźnie staje się nieuniknioną
koniecznością.
Wilno,25
listopada 1990 r. Jan
Ciechanowicz, przewodniczący PPPCz.
OSTRZEŻENIE (4)
W miarę tego, jak
się krystalizuje i nabiera siły polski ruch narodowowyzwoleńczy na terenach
Polski Wschodniej, zaanektowanej przez Stalina w 1939 roku, antypolskie
wydziały służb specjalnych nasilają kampanię mającą na celu dyskredytację tego
ruchu i szkalowanie jego przywódców. Do tej akcji używa się m.in. Polaków-konfidentów,
którzy zrobili kariery i fortuny jeszcze w okresie niepodzielnej dyktatury
kompartii, następnie szybko się przemalowali i dziś również zajmują eksponowane
pozycje w nowej nomenklaturze. Poprzez tych osobników UB dezinformuje,
manipuluje, wprowadza w błąd dziennikarzy i polityków, przybywających na
Wileńszczyznę zza granicy, którzy po takiej indoktrynacji publikują nieraz
wypowiedzi szokujące niekompetencją, złą wolą, głupotą. Poprzez zohydzanie,
wystawianie w niewłaściwym świetle całej polskiej społeczności kresowej i jej
dążeń próbuje się odizolować ją od reszty Kraju i świata, nie dopuścić do
poparcia jej walki o prawa ludzkie i narodowe.
Do kłamstw,
rozpowszechnianych z rzadko spotykaną energią (m.in. przez zorganizowaną przez
litewski KGB gadzinówkę „Znad Wilii”, polskojęzyczną audycję Telewizji
Litewskiej, kierownictwo urzędowego „Kuriera Wileńskiego”, przez konfidencką
„propagandę szeptaną” oraz przez antypolskie środowiska w RP, skupione wokół
takich wydań jak „Gazeta Wyborcza”, „Res Publica” czy „Tygodnik Powszechny”) –
należy mit o rzekomym „skomunizowaniu” Polaków wileńskich. Przy tym
„skomunizowanie” owo wyraża się – według informatorów sowiecko-litewskiej
bezpieki – w tym, że Polacy nie chcą się ochoczo pchać do rozwartej paszczy
krokodyla, tj. nie popierają dążeń polakożerczego Sajudisu, którego
kierownictwo w 80% składa się z byłych komunistów, a w ponad 30% – z
agentów KGB.
O czym natomiast
mówią fakty? W roku 1990 Polacy, stanowiący do 10% ludności Litwy, stanowili
tylko 1,3% składu osobowego kompartii, Litwini, stanowiący mniej 80% ludności
Republiki, stanowili 93,8% składu osobowego partii komunistycznej. Kto tu więc
jest skomunizowany?
Ongiś pewna
liczba Polaków weszła w skład partii, by móc coś uczynić dla swego narodu w
warunkach bezwzględnej dyktatury. Część z nich postąpiła tak ze względów
ideowych, powodowana wiarą w głoszone oficjalnie szczytne hasła, i trudno
to mieć im za złe. Wielu z nich wystąpiło obecnie z organizacji, gdyż
zrozumieli, że padli ofiarą cynicznej manipulacji. Część nadal pozostaje w
partii tylko dlatego, że uważa za nieprzyzwoite nagłą „zmianę frontu” pod
wpływem niesprzyjającej koniunktury... Inni wstąpili do partii z wyrachowania.
Ci, prawie w pełnym składzie, z niej z tychże względów wystąpili, plując
szyderczo do studni, z której jeszcze niedawno tak obficie pijali malmazję
aparatczykowskich przywilejów. Oni to też tłumnie pchają się dziś do kościołów,
zapominając nieraz, zanim się przeżegnają, zdjąć z głowy judaszowską jarmółkę z
czerwoną gwiazdą. Złodzieje wołają: „Trzymaj złodzieja!”
Strzeżcie się
tych przechrzt, zaiste, dary, przez nich przynoszone, są zatrute
i z nieczystych rąk pochodzą...
Wilno,12.XII.1990.
INFORMACJA (5)
Bardzo powolnie i
mozolnie odbywa się proces samodźwignięcia społeczności polskiej w ZSRR z dna
poniżenia, wyzysku i zniewolenia. Moskwa, powodując się względami na swe własne
dobro, przestała (na jak długo?) dławić pomniejsze narody na skraju Imperium. W
tym Polaków... Tłamszona dotychczas przez wszystkich zaborców szlachetna rasa
sarmacka ocknęła się, wyprostowała ramiona i – jak się zdaje – raczej umrze,
niż pozwoli się raz jeszcze pognębić. W procesie emancypacji Narodu Polskiego w
ZSRR prym wiodą Polacy Wileńszczyzny, krainy wiernie trwającej przy ramieniu
Orła Białego od 800 Iat. 12 grudnia 1990 roku Rada Koordynacyjna Polskiego
Kraju Narodowo-Terytorialnego Wileńszczyzna zatwierdziła godło tego małego
Polskiego Państewka. Autorami projektu godła Wileńszczyzny są Jan Ciechanowicz
i Zygmunt Lachowicz.”
* * *
APEL (6)
Od wielu
dziesięcioleci rdzenna ludność Wileńszczyzny, czyli Polacy Kresowi, na skutek
arbitralnego przesunięcia granic Państwa Polskiego na zachód, egzystuje pod
obcymi rządami. Ludziom tym odmawia się nawet najbardziej podstawowych
uprawnień. Kilka milionów Polaków, zamieszkałych na obecnych zachodnich
krańcach ZSRR nie ma ani jednego wydawnictwa książkowego, ani jednej polskiej
biblioteki, ani jednego polskiego szpitala. Polacy są poddawani drastycznemu
apartheidowi, segregacji narodowej, dyskryminacji – nawet w dziedzinie ochrony
zdrowia. Tak np., o ile rząd Republiki Litewskiej, finansując system opieki
zdrowotnej, w rejonach etnicznie litewskich wydaje na każdego mieszkańca
rocznie ponad 100 rubli, to w rejonach polskich – tylko 28 r. Drastycznie
wysoka jest w rejonach polskich umieralność dzieci i bardzo krótkie życie
dorosłych.
Jedyną nieomal
placówką, która niesie pomoc ludności rejonu wileńskiego, jest Wydział
Diagnostyczny Chorób Wewnętrznych wileńskiej Kliniki „Czerwonego Krzyża”,
kierowany przez ofiarną patriotkę p. Bronisławę Siwicką. Ale lecznica ta boryka
się z potwornymi trudnościami.
Polska Partia
Praw Człowieka zwraca się do Rodaków poza granicami ZSRR z apelem o pomoc.
Wiemy, że w szerokim świecie wysoką renomą cieszą się lekarze-Polacy, że jest
ich tam wielu; może więc mają oni jakąś dla nich już niepotrzebną, aparaturę
medyczną, niech nie oddają jej na złom, jeśli nadaje się jeszcze do użycia, a
prześlą do Wilna.
Potrzebne tu są
m.in.:1. Aparat echoskopiczny (ultradźwiękowy); 2. elektrokardiograf; 3.
kardiomonitory; 4. aparatura do badania czynności układu oddechowego; 5. lampa
szczelinowa; 6. analizatory do badania krwi; 7. aparaty do mierzenia ciśnienia
krwi; 8.stetofonendoskopy; 9. strzykawki; 10. systemy do przetaczania krwi; 11.
sprzęt do reanimacji chorych; 12. leki: nasercowe, nitraty, antyarytmiki,
broncholityki, antybiotyki etc.
Prosimy pomoc
kierować pod adresem:
Bronisława
SIWICKA
USSR-Lithuania,
Vilnius,
232022,
Kosmonautu Pprosp.
89-19.
SPROSTOWANIE (7)
W artykule
kandydata nauk historycznych Mindaugasa Tamosziunasa „Kontury panoramy
politycznej Litwy” („Kurier Wileński”, nr 251, 1990) znalazło się rozmijające
się z prawdą sformułowanie, iż rzekomo Polska Partia Praw Człowieka należy do
szeregu „organizacji politycznych, które pozostały wierne dawnej tradycji
komunistycznej, dążących do zachowania Litwy w składzie Związku
Radzieckiego”... Prezydium PPPCz w związku oraz wprowadza czytelników w błąd.
Czujemy się więc zmuszeni podać do z tą kłamliwą informacją skierowało do
redaktora naczelnego „Kuriera Wileńskiego”, członka Biura Komunistycznej Partii
Litwy, p. Zbigniewa Balcewicza sprostowanie, który wszelako kazał opublikować
tylko fragment tego niedużego tekstu, co jest chyba zgodne z zasadami
moralności partyjnej, ale nie etyki dziennikarskiej, bo jednak zniekształca
nasze intencje i słowa wiadomości publicznej następujące sprostowanie:
1. Ani w naszym
programie, ani w statucie, ani w działalności nie ma nic, co by świadczyło o
naszych powiązaniach z tradycją komunistyczną. Jedynym naszym celem jest obrona
praw ludzkich rdzennych mieszkańców Polski Wschodniej, okupowanej w 1939 r.
przez ZSRR.
2. Uważamy prawo
do niepodległości ze święte i niezbywalne prawo każdego narodu, w tym też
litewskiego, Nie angażujemy się jednak do polityki niepodległościowej części
działaczy Republiki Litewskiej ze względu na:
a) fakt, że
Litwini są wielce nieprzyjaźni w stosunku do Narodu Polskiego i przez wiele
dziesięcioleci służyli gorliwie za narzędzie w rękach Moskwy do gnębienia
Polaków Wileńszczyzny;
b) fakt, że sami
Litwini są podzieleni na kilka obozów według ich stosunku do niepodległości
swego państwa; byłoby gorszącym nietaktem ze strony Polaków angażować się
czynnie w rozstrzyganie problemów, należących tylko i wyłącznie do gestii
Narodu Litewskiego;
c) fakt, że PPPCz
nie uznaje za prawną ani sowieckiej, ani litewskiej, ani białoruskiej okupacji
Wileńszczyzny oraz kolonialnego jarzma narzuconego miejscowej ludności polskiej
przez Stalina i jego spadkobierców.
Celem naszym jest
właśnie uwolnienie rdzennej ludności Polski Wschodniej – metodami tylko i
wyłącznie cywilizowanymi, pokojowymi – z pęt niesprawiedliwości społecznej i
ucisku narodowego.
Prezydium
Polskiej Partii Praw Człowieka
Wilno, 10 grudnia
1990 roku.
KOMUNIKAT (8)
9 lutego 1991
roku na terytorium Republiki Litewskiej przeprowadzono sondaż, opinii
publicznej, mający na celu wyjaśnienie stosunku ludności do sprawy
„niepodległości Litwy”. Z ogólnej liczby 2652738 wyborców – jeśli ufać
statystykom Sajudisu – „za” przegłosowało 2028339, „przeciw” – 147040, reszta
nie stanęła do głosowania lub unieważniła w ten czy inny sposób swe kartki
wyborcze. O ile rejony etnicznie litewskie w ponad 90 proc. miały powiedzieć
„tak”, o tyle polska Wileńszczyzna ustosunkowała się do tej akcji nieufnie i
obojętnie. W rejonie wileńskim do lokalów wyborczych przyszło około 40%
mających prawo głosu, z których nieco ponad połowa, czyli około 1/5 ogółu,
powiedziała „tak”. W rejonie solecznickim do głosowania stanęła zaledwie 1/4
wyborców, spośród, których tylko około połowy, czyli 1/8 ogółu, głosowało „za”.
Podobny obraz dało się zaobserwować w polskiej części rejonów trockiego,
święcianskiego, szyrwinckiego, gdzie „za” byli w zasadzie tylko litewscy
powojenni przybysze-koloniści, podczas gdy rdzenna ludność polska – za
nielicznymi wyjątkami – zbyła całą sprawę obojętnym milczeniem.
Stało się tak nie
dlatego, że Polacy Wileńszczyzny nie chcą litewskiej niepodległości lub nie
życzą Litwinom dobrze, lecz tylko dlatego, iż niczego dobrego od nich się już
nie spodziewają. Zarówno w ciągu kilku dziesięcioleci kolonialnych
„socjalistycznych” rządów litewsko-rosyjskich, jak i w okresie dwóch lat
panowania wywodzących się z kompartii nazistów sajudisowskich, doznali tyle
upokorzenia, poniewierki, dyskryminacji, poniżenia, ucisku i wyzysku, że mają
pewność: zachodzące zmiany nie zmienią ich niewolniczej sytuacji. Nie życzą
więc sobie brania udziału w żadnych farsach propagandowych czy publicznych
przedstawieniach teatralizowanych, w których tak smakują wszelkiej maści
autorytarni łobuzi polityczni. Nie ulegają też kłamstwom i presji sajudistów i
garstki ich polskich fagasów. Nie chcą być drobną monetą czy pionkami,
pozbawionymi własnej woli i rozumu, w ręku cynicznych graczy politycznych. Po
prostu mają własne sumienie i własne zdanie, trwają, widząc, że czas ich
wolności jeszcze nie nastał.
Prezydium PPPCz
Wilno,12 lutego
1991 r.
KOMUNIKAT (9)
Ostatnio
rozpętuje się ponownie nagonkę przeciwko dr-owi Janowi Ciechanowiczowi, jako
domniemanemu „wrogowi narodu litewskiego”. W związku z tym prezydium PPPCz
uważa za stosowne przypomnieć opinii publicznej tekst listu J. Ciechanowicza,
wystosowany przezeń do Prezydenta ZSRR M. Gorbaczowa natychmiast po znanych
„wydarzeniach styczniowych”:
„Moskwa, Kreml,
Prezydentowi ZSRR
Michaiłowi Gorbaczowowi.
Szanowny Panie
Prezydencie!
Ja zawsze byłem
przekonanym Pana zwolennikiem, brałem udział w czterech dotychczasowych
zjazdach deputowanych ludowych ZSRR, wierzyłem w Pana dobre intencje,
podzielałem Pana myśli, zasłyszane także podczas bezpośrednich z Panem spotkań
i rozmów... Ufałem, że niesie Pan narodom wolność, poszanowanie godności
ludzkiej, obronę praw człowieka. Jednak ostatnie wydarzenia w Litwie wskazują
na to, że traci Pan kontrolę nad wydarzeniami. Została przelana krew ludzka,
możliwe są dalsze incydenty, przekroczono granicę, za którą bardzo trudno jest
odbudować pokój... U nas w Wilnie wiele było ostatnimi czasy gorących dyskusji,
ostrych polemik, mnie osobiście – często niesprawiedliwie – atakowała prasa
Sajudisu. Lecz jedną sprawą są szermierki słowne, a drugą – używanie broni
palnej –przeciwko niewinnym ludziom, mordowanie bezbronnej młodzieży.
To nie powinno
się powtórzyć. Ma Pan, praktycznie rzecz biorąc, nieograniczoną władzę. Proszę
użyć chociażby jej drobnej cząstki, aby na Litwie, poszukującej swych własnych
dróg dziejowych, nie powtórzyły się krwawe prowokacje. Tylko dialog, stosowanie
cywilizowanych, pokojowych metod, może być środkiem rozwiązywania wszelkich
nabrzmiałych kwestii politycznych oraz konfliktów socjalnych i narodowych.
Łączę wyrazy
uszanowania
Jan Ciechanowicz,
deputowany ludowy
ZSRR.
15 stycznia 1991
roku”
Jeśli ten list
miałby świadczyć o „wrogości” jego autora do Litwy, to z autorami podobnych
pomówień niemożliwy jest jakikolwiek dialog.
Prezydium PPPCz
Wilno, 20 lutego
1991 roku.
OŚWIADCZENIE (10)
W końcu stycznia
1991 r. litewski Sajudis, spadkobierca Kompartii, jeśli chodzi
o sprawowanie władzy i jej metody, wydał oświadczenie „W sprawie
rozstrzygnięcia problemów etnicznych Litwy”, w którym obok wcale „po europejsku”
brzmiących sloganów, nikogo do niczego nie zobowiązujących i stanowiących po
prostu dym propagandowy, obliczony na pokazanie światu „jak to dobrze” mają się
mniejszości narodowe – szczególnie polska – w Republice Litewskiej, znalazły
się sformułowania, budzące niepokój, świadczące o rzeczywistych zamiarach,
ukrywanych pod parawanem gładkich frazesów. Otóż mówi się, iż Litwa obecna
stanowi jakoby „całość
etnograficzną”, a Wileńszczyzna była i ma pozostać na zawsze „integralną
częścią” tej domniemanej „całości”. A przecież Litwa obecna nie jest „całością
etnograficzną” (chociaż jest całością państwową), właśnie dlatego, że w jej
składzie – na skutek działań Stalina – znalazła się i znajduje etnicznie
odrębna, odwiecznie słowiańska, lechicka Wileńszczyzna, której ludność od
dziesięcioleci doznaje upokorzeń i poniżenia ze strony władz republiki i
napływowych kolonistów żmudzkich.
W tymże
oświadczeniu mówi się o rzekomej w przeszłości „zmianie orientacji etnicznej
części mieszkańców” Litwy, która to rzekoma zmiana jakoby nie oznacza
„automatycznej zmiany przynależności etnicznej pewnego terytorium". Chodzi
tu o nawiązanie do manipulatywnej i fałszywej koncepcji, iż jakoby ongiś
na Wileńszczyźnie mieszkali Żmudzini, którzy ulegli polonizacji. Nie warto obalać
bezsensownych teoryjek, wymyślonych w celu usprawiedliwienia przymusowej
litwinizacji Polaków wileńskich, bo w nie wierzą – bardziej lub mniej szczerze
– tylko albo ignoranci i polakożercy, albo ci, którym te fałszerstwa służą do
ich interesów. Lecz ogólnie rzecz ujmując, zmiana orientacji etnicznej
mieszkańców określonego terenu oznacza – właśnie „automatyczną” – zmianę
etnicznej przynależności (ale nie koniecznie politycznej przynależności) tegoż
terytorium. Cóż dopiero, jeśli tej zmiany orientacji w ogóle nie było – tak jak
na Wileńszczyźnie, której rdzenna ludność w czasach historycznych zawsze
była lechicka, mimo licznych prób jej wynarodowienia.
Tak więc
wspomniane oświadczenie Sajudisu wskazuje, czego można się spodziewać po jego
autorach, a mianowicie: kontynuacji antypolskiej linii litewskich szowinistów,
realizowanej już w czasach carskich, następnie smetonowskich, hitlerowskich,
stalinowskich i breżniewowskich. Godna to pożałowania „stałość”...
Prezydium PPPCz
Wilno, 22 lutego
1991 r.
OŚWIADCZENIE (11)
Na początku
lutego 1991 r. prasa litewska opublikowała poprawki do republikańskiej ustawy o
mniejszościach narodowych. Werbalnie nowe przepisy łagodzą przyjęte wcześniej
uchwały, które miały szokująco szowinistyczny i antykulturowy charakter,
wzbudzający u światowej opinii zdziwienie i zakłopotanie. Wspomniane
uzupełnienia zezwalają na używanie języka nielitewskiego w urzędach tam, gdzie
nie-Litwini stanowią ponad 1/3 ogółu ludności, na pobieranie nauk w języku
ojczystym, na zakładanie uczelni narodowych nielitewskich. W osobnym dokumencie
zadeklarowano zamiar rozważenia decyzji o możliwości utworzenia
z Wileńszczyzny oddzielnego powiatu lub obwodu. Niektóre polskie ośrodki w
Wilnie przyjęły te uchwały z entuzjazmem, chociaż przecie droga do ich realizacji
może być długa, a nawet nieskończona. Tym bardziej, że w żadnym z dokumentów
Rady Najwyższej nawet słowo „polski” nie zostało ani razu użyte. Dziwi więc, że
uchwały te interpretowane są jako rzekome przełamanie barier, dzielących
społeczności polską i litewską w RL. Czy naprawdę o to tu chodzi, skoro i
teraz słowo „polski” nie może autorom uchwał nawet przejść przez usta? A może
jest to po prostu kolejna manipulacja? Bo przecież i dotychczas ludność polska
w Litwie Radzieckiej teoretycznie miała wszelkie prawa, a faktycznie była i
pozostaje tylko tanią, upośledzoną siłą roboczą.
PPPCz oświadcza
co następuje: Dość działań pozorowanych i gestów enigmatycznych, których
ukrytym celem jest zachowanie na Wileńszczyźnie poststalinowskiego systemu
kolonialnego; dość „papierowych” praw i gwarancji! Jeśli rząd Litwy chce
naprawdę przełamać bariery dzielące go od ludności polskiej, co więcej, jeśli
chce zachować polską Wileńszczyznę w składzie RL, powinien natychmiast:
1. Uznać za
prawne i ratyfikować uchwały II Zjazdu Deputowanych Wileńszczyzny z 6
października 1990 r. o utworzeniu autonomicznego Polskiego Kraju w składzie
Litwy;
2. Zaprzestać
finansowania i ustawowo zabronić kolonizowania polskiej Wileńszczyzny przez
napływowy element litewski, jak również zwrócić Polakom własność, z której
zostali wyrugowani w ciągu ubiegłych dziesięcioleci;
3. Uznać język
polski za urzędowy obok litewskiego na Wileńszczyźnie, zobowiązać wszystkich
zatrudnianych tu urzędników do władania obydwoma językami;
4. Do 1 września
1992 r. przekształcić jedną z wyższych uczelni Wilna w Uniwersytet Polski,
obdarzony autonomią i wspierany z budżetu Republiki, utrzymywanego przecież w
15% przez ludność polską, pozbawioną dotychczas własnej szkoły wyższej;
5. Zorganizować
od 1 września 1991 r. grupy polskie na wydziale medycyny Uniwersytetu
Wileńskiego i w Kowieńskim Instytucie Medycznym;
6. Utworzyć od 1
września 1991 r. grupę polską w Seminarium Duchownym w Kownie;
7. Pociągać do
odpowiedzialności karnej osoby rozpalające antypolską histerię
w litewskich środkach masowego przekazu;
8. Rozpocząć
dofinansowywanie z budżetu RL nauki młodzieży polskiej z Wileńszczyzny
studiującej w Polsce (rodzice tej młodzieży pracują dla Litwy i dla niej płacą
podatki);
9. Przekazać
jedno z wydawnictw (drukarni) do dyspozycji 300-tysięcznej społeczności
polskiej;
10. Zezwolić na
mszę polską w Katedrze Wileńskiej;
11. Dopuścić
kapłanów z Polski do pracy duszpasterskiej na Wileńszczyźnie i zaprzestać
praktyki zsyłania księży-Polaków do parafii na Litwie etnicznej oraz nasyłania
na parafie polskie rozpolitykowanych księży-litwinizatorów;
12. Zezwolić na
otwarcie konsulatu RP w Wilnie i RL w Warszawie.
Oświadczenie (I2)
2 mln
zamordowanych, 2 mln deportowanych, kilka milionów wynarodowionych
i zdeprawowanych – taką daninę zapłacili Polacy Wschodni dyktaturze
Stalina. Są to straty nie do powetowania, ale rząd moskiewski, podobnie jak
litewski i białoruski, powinny zaprzestać dalszego gnębienia Polaków i wyrównać
część zadanych nam krzywd.
W ostatnich dwóch
latach na okupacyjno-kolonialnym systemie antypolskim, zmontowanym po aneksji
1939 roku w Polsce Wschodniej, zaznaczyły się zauważalne rysy: lawinowa
demokratyzacja Kraju Rad umożliwiła nam wyprostowanie niewolniczo pochylonych dotąd
czół. Powstały liczne polskie organizacje kulturalne, oświatowe, polityczne. Na
tzw. Zachodniej Białorusi czyli Wileńszczyźnie Południowej, zezwolono na
otwarcie polskich klas w setkach szkół. Rząd Białorusi, mimo inspirowanej przez
bezpiekę antypolskiej nagonki w części prasy, otworzył polskie seminarium
duchowne w Grodnie, zezwolił na przybycie całej rzeszy kapłanów z Polski do
pracy w nowootwieranych świątyniach katolickich, poczynił inne świadczące o
dobrej woli i wysokiej kulturze politycznej kroki, znakomicie ułatwiające
Polakom tamtejszym odrodzenie narodowe. Z uznaniem stwierdzamy poprawę naszych
stosunków z bratnim narodem białoruskim, z którym łączy nas wspólne lechickie
pochodzenie, wspólna historia i kultura. Polska połączyła ongiś swe losy ze
słowiańskimi braćmi-Litwinami, zwanymi dziś Białorusinami, w żyłach
niejednego Polaka Kresowego płyną krople tej właśnie lechicko-litewskiej krwi,
podobnie jak w żyłach naszych dobrych sąsiadów pulsuje niemała domieszka
polskiej. Stąd, być może, mimo wciąż ponawianych jątrzących inspiracji pod
adresem Białorusinów zarówno ze strony wszechpotężnej do niedawna bezpieki czy
takich nazistowskich organizacji, jak
żmudzki Sajudis, stosunki polsko-białoruskie na byłych Kresach stale się
polepszają.
Jeśli rozwój
wydarzeń będzie się nadal toczył tak, jak dotychczas, życie polskie
w Republice Litewskiej będzie krępowane i ograniczane, a na zachodzie
Białej Rusi popierane i przez współobywateli i przez demokratyczne rządy,
centrum polskiego życia duchowego, kulturalnego, politycznego w ZSRR przemieści
się z Zachodniej Wileńszczyzny na Wschodnią, tym bardziej, że pod względem
charakterologicznym tamtejsi Polacy z okolic Lidy, Oszmiany, Nowogródka,
Wołkowyska czy Pińska są najbardziej predysponowani do przejęcia tego
przywództwa, gdyż zachowali swą polskość i ducha narodowego pod niewspółmiernie
cięższym jarzmem stalinizmu niż ich bracia z bezpośrednich okolic Wilna, a
ludność białoruska – w przeciwieństwie do żmudzkich polakożerców – w większości
życzliwie traktuje swych polskich współobywateli.
Prezydium PPPCz.
Wilno, 24 lutego
1991 r.
KOMUNIKAT (13)
28 lutego 1991
roku dr filozofii, przewodniczący PPPCz Jan Ciechanowicz złożył na ręce rektora
Wileńskiego Instytutu Pedagogicznego Sauliusa Razmy podanie o następującej
treści:
„Przed dwoma
mniej więcej laty została rozpętana i jest prowadzona dotychczas przez Pana
współmyślicieli z Sajudisu i byłej Kompartii poniżająca kampania szczucia i
intryg przeciwko mnie, jakowe to działania są nie do pogodzenia ani ze
statusem, ani z kodeksem moralnym nauczycieli akademickich. Wszystko to stanowi
przejaw obcego kulturze europejskiej terroru psychiczno-ideologicznego
i nietolerancji, porównywalnych z tymi, które uprawiali ludzie pokrewni
Panu duchowo w okresie dyktatury NKWD. Dziś Pan zaangażował do wrogiego krzątania
się wokół mnie „ludzi”, którzy jeszcze parę lat temu pisywali na mnie donosy do
KGB, zarzucając mi antysowietyzm, antypartyjność, antykomunizm. Obecnie
zmieniły się tylko formalne zarzuty, chamskie zaś metody i moralna nikczemność
pozostały.
W ostatnich tygodniach
do tych brudnych zabiegów Pan i Pana pomagierzy zaczęliście wciągać nawet
studentów, stosując wobec nich szantaż, zastraszanie, naciski, kłamstwo i
manipulację, aby zmusić do złożenia podpisów na zredagowanych przez Was
oszczerczych donosach przeciwko mnie. Tym samym młodzież jest deprawowana i
sprowadzana do Waszego poziomu moralno-intelektualnego.
Wszystko to
przekonuje, że Pan i podobni Panu „przyjaciele ludu” mogą znosić obok siebie
tylko takich Polaków, którzy się sprzedają i czołgają przed szowinistami
z Sajudisu, dbając wyłącznie o własną karierę i zysk, ja zaś takowym nigdy
nie byłem i nie będę.
Mając na
względzie dobro młodzieży akademickiej, którą Pan i podobni Panu osobnicy mogą,
wciągając w przyziemne intrygi, upodlić i przekształcić w typów Waszego
pokroju, podejmuję decyzję o odejściu z uczelni, z którą związany byłem od 1975
roku. Może to będzie wyborem mniejszego zła. Uważam, że powinien Pan
niezwłocznie wydać rozkaz o zwolnieniu mnie z pracy.
Jan
Ciechanowicz".
Tak więc w
„niepodległej i demokratycznej Litwie” stało się o jednego bezrobotnego więcej.
Z tym, że jest on jednocześnie kongresmanem, reprezentującym i broniącym na
Kremlu praw i interesów polskiej mniejszości narodowej ZSRR i Litwy.
Prezydium PPPCz
Wilno, 1 marca
1991 r.
PROTEST (14)
Ostatnio z
inicjatywy warszawskiej „Gazety Wyborczej”, (która od paru lat ochoczo pełni
rolę lubieżnej kochanicy litewskiego Sajudisu wycałowywującej mu wszystko, co
on tylko raczy jej nadstawić, i jednocześnie antypolskiej szczekawki, jeśli chodzi
o zwalczanie Polaków Kresowych), rozpętano w skali międzynarodowej kampanię
oszczerstw przeciwko panu Alexandrowi Pruszyńskiemu, publicyście i wydawcy
z Kanady. Zaczęto cały gwałt od prymitywnego donosu niejakiego
p. Rapackiego pt. „Odpowiedzialność” w nr 35, 1991 „G.W.”, w kolejnych zaś
numerach ponowiono i rozbudowano w sposób iście fachowy złośliwe insynuacje,
podchwycone natychmiast przez niektóre pisma polskojęzyczne na Zachodzie. Winą
tego zacnego człowieka, który jako jedyny Polonus z Zachodu – nie licząc innego
naszego szlachetnego rodaka, dra Benjamina Czapińskiego z USA – zna los i
bierze w obronę Polaków Wschodnich, ma być, iż wystąpił on w TV Litewskiej z
apelem do Litwinów, iż, jeśli chcą wsparcia ze strony Polaków, muszą też im coś
dać. „G.W.”, bazując widocznie na sugestiach niesumiennych informatorów z
Wilna, wszystko przekręciła i obwiniła A. Pruszyńskiego o antylitewską
propagandę oraz o próby nakłaniania Polaków do niebrania udziału w sondażu
opinii publicznej 9 lutego 1991 r. Traf chciał, że w rejonach, gdzie Polacy
stanowią większość ludności (wileński – 70%, solecznicki – 82%) do urn
wyborczych stanęło około 5% ludności nielitewskiej przeważnie Rosjan. Od lat
gnębiona i poniżana ludność polska zignorowała kolejną farsę
propagandową Sajudisu (po której niczego się dobrego dla siebie nie
spodziewała), zorganizowaną według sprawdzonych metod neobolszewickich.
Ideologicznemu szantażowi uległo obecne kierownictwo Związku Polaków na Litwie,
Frakcja Polska w Radzie Najwyższej RL, pisma polskojęzyczne wychodzące na
Litwie, które apelowały o wsparcie „niepodległościowych” dążeń Litwinów. Stało
się jednak inaczej. Zniewolony przez neobolszewię litewską lud polski
zbojkotował sondaż i byłoby piramidalną głupotą mniemać, iż stało się tak na
skutek apelu A. Pruszyńskiego, w którym zresztą nawoływał on tylko do
wzajemnych ustępstw (ale nie jednostronnych!) i do kompromisów. Nasza ludność
od dawna już żadnym apelom nie wierzy. Sprawa jest głębsza i bardziej poważna.
Żądać, aby Polacy
Kresowi bezwarunkowo popierali Litwę i ZSRR, to to samo, co chcieć od
Palestyńczyków, by bez zastrzeżeń popierali Izrael i USA. Tym bardziej, że
Arabowie w Izraelu mają się tysiąc razy lepiej niż Polacy w Litwie i ZSRR. A
przecież to „demokratyczna” prasa „polska” na oślep popiera Litwę i wybrzydza
na rodaków, pozostających od 1939 r. pod obcą okupacją, co równa się nie do
pomyślenia sytuacji, gdyby np. kraje arabskie zaczęły wspierać Izrael, a
potępiać Palestyńczyków za to, iż chcą i dla siebie wolności. (Polska, żyjąca i
dziś nieco bied-niej od Litwy etnicznej, wspomaga Litwinów, lecz nie
dyskryminowanych Polaków Wileńszczyzny!).
PPPCz protestuje
z powodu nagonki na naszego obrońcę z Toronto pana Alexandra Pruszyńskiego i
wyraża oburzenie złą wolą i brakiem kompetencji autorów z „Gazety Wyborczej”,
wprowadzających w błąd opinię publiczną Polski i świata.
Prezydium PPPCz
4 marca 1991 r.
Wilno.
OŚWIADCZENIE (I5)
22 lutego 1991 r.
ukazujący się w Mińsku tygodnik „Litaratura i Mastactwa” (nr 8), organ Związku
Pisarzy i Ministerstwa Kultury BSRR, zamieścił kolejny antypolski artykuł pt.
„Po tamtej stronie „kresów”, podpisany przez niejakiego Jurasia Zakreuskiego,
uczestnika kursów polonijnych, zorganizowanych przez KIK-i latem 1990 r. w
Białymstoku. Nie wykluczone, że jest to pseudonim. Artykuł utrzymany jest w
duchu i stylu donosów z 1937 r., kiedy to NKWD wymordowało ponad milion
Białorusinów i Polaków białoruskich, przeważnie inteligencji, z których część
znalazła wspólne wieczne odpocznienie w Kuropatach pod Mińskiem. Tym razem
obiektem oszczerczego ataku został znany działacz Polonii Białoruskiej p.
Michał Dobrynin, profesor jednej z wyższych uczelni w Brześciu nad Bugiem.
Pretekstem do ataku posłużyły rzekome antybiałoruskie wypowiedzi
p. M. Dobrynina podczas jego pobytu w Białymstoku na wspomnianych już letnich
kursach polonijnych przed siedmioma miesiącami.
Juraś Zakreuski
gołosłownie zarzuca temu Polakowi, człowiekowi o wysokiej kulturze osobistej,
iż miał on jakoby nazwać Białorusinów „bydłem”, a Polaków w RP równie bezpodstawnie
obwinia o rzekome organizowanie antybiałoruskich pochodów, podpalanie
prawosławnych świątyń na Białostocczyźnie i o dążenie do zaanektowania
Białorusi, a nawet o to, że na uroczystym przyjęciu w Polsce, w którym
uczestniczył jako gość, spożywano „zachodnie wina, cukierki, kawę, owoce” (nie
pisze wszelako, czy mu smakowały). Niemało obraźliwych, świadczących, o jego
nikczemności, insynuacji wypowiedział autor także pod adresem Polaków
białoruskich.
Nie ulega
najmniejszej wątpliwości, że ukrytą intencją tego jątrzącego tekstu jest
sprowokowanie białoruskich władz i obywateli do akcji antypolskich, a tym samym
zahamowanie procesu narodowego odrodzenia tamtejszych Polaków
i niedopuszczenie do pojednania dwóch bratnich narodów lechickich,
polskiego i białoruskiego. Właściwie artykuł się kończy hasłem bojowym:
„Białorusini powinni działać, a nie milczeć”...Czyli że znów stosuje się
sprawdzoną starą zasadę „dziel i panuj”...
Pozostawiamy
sądowi w Mińsku wyjaśnienie prawdziwego nazwiska autora prowokacyjnej publikacji,
a KIK-om w Białymstoku docieczenie tego, jak na ich kursy polonijne trafiają
agenci obcej bezpieki.
PPPCz oświadcza,
że obowiązkiem, wszystkich uczciwych Polaków jest wzięcie w obronę pana Michała
Dobrynina, patrioty polskiego i gorącego zwolennika zbliżenia
polsko-białoruskiego. Prosimy pisać mu na adres: Michał Dobrynin, USSR, Brest,
224016, ul. Puszkinskaja 82-76.
Wilno, 8.III.1991 Prezydium
PPPCz
OŚWIADCZENIE (16)
Pierwszy w
dziejach Kościoła Katolickiego kardynał, będący etnicznym Litwinem, mianowany
przez papieża-Polaka, Vincentas Sladkevičius podjął ostatnio „historyczną”
decyzję: w odnowionym wileńskim kościele Św. Kazimierza, nabożeństwa będą się
odbywać tylko w języku litewskim i rosyjskim, z wykluczeniem polskiego, chociaż
ponad 1/3 katolików Wilna stanowią Polacy.
Olbrzymia i
majestatyczna świątynia wznoszona była od 1604 r. przez majstrów wileńskich,
warszawskich i krakowskich, czyli przez Polaków. Przebyła ona – podobnie jak
wierna ludność tego miasta – swą drogę krzyżową. W latach 1610, 1655, 1749
padała pastwą płomieni. W 1812 r. urządzono w kościele skład zboża, w 1840
biurokracja rosyjska, z właściwą jej psychologią złodziejską, postanowiła
zabrać kościół katolikom i przerobić go na sobór prawosławny, którego to
„dzieła” dokończono w roku 1867 na rozkaz generała Murawjewa-Wieszatiela. W
1915 Niemcy zajęli ten gmach na protestancki kościół garnizonowy. Wreszcie, po
uwolnieniu Wilna przez wojska polskie w 1919 świątynia przekazana została ojcom
Jezuitom wileńskim. Lecz na tym nie koniec. Po podarowaniu przez Stalina
polskiej Wileńszczyzny Litwie smetonowskiej, szowiniści, zwiezieni do Wilna z
terenów etnicznie litewskich, urządzali w kościele Św. Kazimierza pogromy
modlącej się ludności polskiej, a nawet zbili na jej schodach nuncjusza
papieskiego (1940), biorąc go za Polaka. l wreszcie apogeum nonsensu: po
wojnie, z iście bolszewickim prostactwem, urządzono w budowli sakralnej Muzeum
Ateizmu, nazwane w latach 1980-tych Muzeum Historii Religii i Ateizmu.
Na fali
gorbaczowowskiej pierestrojki wiernym w roku 1989 udało się kościół odzyskać i
po gruntownym remoncie w 1991 r. zaczął on ponownie pełnić właściwe sobie
funkcje. Ale tylko część (litewska) tych, którzy walczyli o zwrot świątyni
Bożej, cieszy się dziś z odniesionego zwycięstwa; inna (polska) część została w
sposób poniżający godność ludzką tej możliwości pozbawiona.
Postępowanie
takie równoznaczne jest z umieszczeniem na bramie kościoła tabliczek: „Tolko
dla Russkich” oraz „Tik Lietuviams”. Nawet w kościele, podobnie jak w oświacie
i innych sferach, szowiniści litewscy preferują Rosjan i dyskryminują Polaków.
Pod adresem więc
litewskiego Kościoła Katolickiego wypada złożyć gratulacje z powodu
„godnej” kontynuacji zarówno nazistowskiej, jak i neobolszewickiej, tradycji:
podobnie jak w ciągu kilku dziesięcioleci funkcjonowania Muzeum Ateizmu
Litewskiej SRR, kierowali i pracowali w nim wyłącznie Litwini, Żydzi i
Rosjanie, także i dziś wstęp do skradzionej Polakom świątyni mają
zagwarantowany tylko te „wybrane” narody, ci zaś, którzy kościół Św. Kazimierza
wznieśli i ozdobili, nie są puszczani na jego progi. Wydaje się wszelako, że w
postępowaniu takim więcej jest pogańskiej nienawiści do polskości i
prowincjonalnego szowinizmu niż chrześcijańskiego uniwersalizmu i
europejskości, które powinny cechować duchownych katolickich.
* * *
Prezydium PPPC
Oświadczenie (17)
W dniu 17 marca
1991 roku odbyło się ogólnozwiązkowe referendum, podczas którego obywatele ZSRR
mieli odpowiedzieć „tak” lub „nie” na pytanie: „Czy uważacie za konieczne zachowanie
Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich jako odnowionej federacji
równoprawnych, suwerennych republik, w których w pełnej mierze będą
zagwarantowane prawa i swobody ludzi wszystkich narodowości?”
W sumie 57%
wyborców uprawnionych do głosowania w skali Kraju powiedziało „tak” odnowionemu
Związkowi. Na terenach zaś zamieszkałych w większości przez Polaków, a więc w
obydwu częściach Wileńszczyzny, wchodzących odpowiednio w skład Białorusi
i Litwy, oraz na Grodzieńszczyźnie wyniki były następujące:
W białoruskiej
części do głosowania stawiło się około 92% uprawnionych, z których mniej
więcej 85% udzieliło pozytywnej odpowiedzi na pytanie referendum, w litewskiej
odnośne liczby wyniosły w przybliżeniu 70% i 98%. Liczby te są zaskakujące,
gdyż Polacy w ZSRR należeli i należą do najdrastyczniej dyskryminowanych
narodowości, władze dotychczas nie zrehabilitowały naszego narodu i nie
wyrównały mu szkód moralnych czy materialnych, nie pozwalają na wydawanie
ogólnozwiązkowego pisma; kilka milionów Polaków w ZSRR nadal ma w dowodach
osobistych wpisaną fałszywą narodowość; nie mamy ani jednej drukarni, wyższej
uczelni czy chociażby wydziału uniwersyteckiego (dla porównania: 2 mln Arabów w
Izraelu mają sześć własnych uniwersytetów).
Skąd więc się
bierze ten pozytywny stosunek do kraju po macoszemu od wielu dziesięcioleci nas
traktującego? Przyczyn tego jest kilka, główne z nich to: 1. Polacy ufają
prezydentowi M. Gorbaczowowi i wierzą, że zainicjowane przezeń zmiany wcześniej
czy później dotkną także ich; nie chcą więc przez destruktywne zachowanie
hamować czy wręcz przerywać proces demokratycznych przemian, zachodzący od paru
lat w ZSRR. 2. Tak jawne poparcie ludności polskiej dla ZSRR jest „zwycięstwem”
a rebours litewskich szowinistów z Sajudisu i białoruskich z Narodneho
Frontu, systematycznie rozpętujących publiczną nagonkę na Polaków Kresowych i
przez to wpędzających ich w objęcia Moskwy. 3. Rozpad ZSRR oznaczałby
automatycznie rozdrobnienie wschodniej społeczności polskiej, a tym samym jej
osłabienie i unicestwienie szans na emancypację.
Poszczególne
brukowe szmatławce w Litwie i Polsce już się rozpisują o „ciemnych
polskich chłopach” z Wileńszczyzny, popierających Rosję. Lepiej wszelako by
było, gdyby napisały o tym, jak miejscowe władze z błogosławieństwa Moskwy
trzymały i trzymają tych ludzi w stanie ciemnoty i upośledzenia. I czy
w ogóle kaci mogą mieć jakiekolwiek pretensje do swych ofiar? Tym bardziej
zaś o to,
że ofiary nie chcą dobrowolnie kłaść głowy na płachtę... Czas pokaże, czy
któryś z naszych sąsiadów wyciągnie z tego, co się stało, właściwe wnioski.
Wilno,
28.III.1991
Protest (18)
Moskiewskie
wydawnictwo „Krasnaja Zwiezda” od sierpnia 1959 roku publikuje czasopismo
„Wojenno-Istoriczeskij Żurnał”, ukazujący się obecnie pod kierownictwem generała
W. J. Fiłatowa. W ciągu ostatniego okresu „WIŻ” stał się wydaniem nieomal
„opozycyjnym”, a razowy nakład jego co roku zwiększa się o 50% i zbliża się do
półmilionowej metki. Pamiętać przy tym należy, iż jest to pismo „grube”,
liczące do stu stron druku.
Jest ono jednak
„grube” także pod innym względem: z pozycji czarnosecinnego szowinizmu
wielkorosyjskiego opluwa wszystko co nierosyjskie, w szczególności zaś
„międzynarodowe żydostwo” i Polaków. Jest to pismo kontynuujące najgorsze
wielkomocarstwowe tradycje imperializmu carskiego i stalinowskiego, którego to
faktu nie zmienia okoliczność, że niekiedy „WIŻ” publikuje także teksty
wartościowe.
W numerach tego
pisma za rok 1990 ukazało się kilka obszernych materiałów o jaskrawo
antypolskim wydźwięku. Należy do nich m.in. artykuł dra historiografii
W. I. Pribyłowa pt. „Zagarnięcie” czy „zjednoczenie”. Zagraniczni
historycy o 17 września 1939 r. " („WIŻ”, nr 9-10, 1990). Materiał ten
ukazał się pod rubryką „Ku pomocy studiującym dzieje wojskowości”, co również jest
symptomatyczne.
Z tekstów owych
czytelnicy się m.in. „dowiadują”, że zbrodnię Katyńską popełnili Żydzi; że
17.IX.1939 r. nie Rosja Polsce, a Polska Rosji wsadziła nóż w plecy, że Bereza
Kartuzka (zginęły w niej w ciągu pięciu lat istnienia obozu 3 osoby, i to
w bójce miedzy komunistami a faszystami, a nie z rąk straży obozowej) było
to „jeszcze czymś gorszym od Gułagu" (w tym systemie NKWD wymordował od 20
do 40 milionów osób); że polskie obozy odosobnienia (w sumie – 2, powstałe w
1934 i 1936 r.) „należały do najpierwszych w Europie”. (Pribyłow
„zapomina”, że pierwszymi na świecie były dziesiątki obozów śmierci powstałe na
mocy osobistej decyzji W. Lenina w Rosji Sowieckiej już w latach 1918/19, i ze
Niemcy nieraz przyjeżdżali do „najbardziej wolnościowego kraju świata”, by się
uczyć tu sztuki organizowania masowego ludobójstwa), że wreszcie, narzucenie
Polsce po II wojnie światowej czerwonego jarzma przez ZSRR było dla niej
błogosławieństwem.
Na wołowej skórze
byś nie spisał całego polakożerczego bełkotu autorów, wynurzających swe
szowinistyczne resentymenty na łamach „WIŻ”-u. l trzeba przyznać, że w
porównaniu z tymi jaskiniowymi pomrukami antypolskie głupstwa sajudistów czy
białoruskich narodofrontowców brzmią jak żałosne kwilenie prosiąt
w porównaniu z rykiem syberyjskiego niedźwiedzia.
PPPCz wyraża
najgłębsze oburzenie i protestuje przeciwko brudnej polakożerczej nagonce
rozpętywanej wciąż na nowo przez moskiewską ganeralicję na łamach „WIŻ"-u.
30.III.1991 r.
Wilno.
Polska Partia Praw Człowieka
Komunikat Nr 19
Staje się faktem
radykalna i dogłębna reforma ZSRR, państwa, w którym Polacy stanowili przez
dziesięciolecia jeden z najbardziej okrutnie uciskanych narodów, pozbawiony
jakichkolwiek form samorządu, dyskryminowany we wszystkich bez wyjątku sferach
życia społecznego. Powstają niezależne republiki: Białoruska, Litewska,
Łotewska, Rosyjska, Ukraińska, który to proces nie może nie wzbudzać
satysfakcji. Jednocześnie krytyczne położenie około 4 mln Polaków Kresowych
pozostaje bez zmian na lepsze, a społeczność polska uległa rozparcelowaniu
między kilkoma suwerennymi, ongiś związkowymi republikami, w których
resentymenty antypolskie nie ulegają złagodzeniu także po krachu bandyckiego
systemu komunistycznego. Dzieje się wręcz odwrotnie...
Dziejowa szansa
odzyskania dla Narodu Polskiego ziem utraconych na rzecz ZSRR w 1939 roku
istniała w ciągu 1990 do połowy 1991 roku. Niestety, wysiłki naszej, liczącej
130 osób organizacji, zmierzające do utworzenia (na drodze pertraktacji z
Moskwą, Litwą, Białorusią, Ukrainą i Polską) suwerennej Republiki Wschodniej
Polski z terenów okupowanych przez ZSRR (byłby to pierwszy krok ku właściwemu
rozstrzygnięciu „kwestii polskiej”) zostały skutecznie zablokowane przez
agentów moskiewskiego i litewskiego KGB oraz przez rodzimych mikrocefalów
z wileńskich urzędów, warszawskich ministerstw i krakowskiej prasy. Rząd
w Warszawie, zamiast tego by bronić interesów milionów członków Narodu
Polskiego, zamieszkałych na wschód od Bugu, potępiał ich, podejmując się roli
bezpłodnej kury, która sama jaj nie znosi, ale za to głośno krzyczy, gdy uczyni
to kura sąsiedzka (litewska, ukraińska, gruzińska etc.). Stało się: z „pawia”
staliśmy się „kurą narodów”... Proces wstępnego rozpadu ZSRR, kiedy sprawa
polska miała wszelkie szanse na pomyślne rozstrzygnięcie się skończył,
następuje okres stabilizacji nowych młodych państwowości, w których miejsca dla
Polaków nie będzie. Historyczna szansa została bezpowrotnie zaprzepaszczona.
Obecnie jakiekolwiek legalne formy ruchu na rzecz powrotu Kresów do Macierzy
stają się nierealne.
W tej radykalnie
zmienionej sytuacji geopolitycznej jedynym czynnikiem, który naprawdę mógłby
uratować kilkomilionową rzeszę Polaków Kresowych, mogłaby być Rzeczpospolita
Polska, jej Naród, Sejm, Prezydent, naprawdę polski Rząd, których świętym
obowiązkiem jest wzięcie w obronę rodaków na Wschodzie.
W ukształtowanej
obecnie sytuacji moralno-politycznej prezydium Polskiej Partii Praw Człowieka
nie widzi możliwości dalszego istnienia i działania organizacji, ulega
samorozwiązaniu i powierza losy rodaków na Kresach Wschodnich pieczy Boga
i Ojczyzny, Rzeczypospolitej Polskiej.
Przewodniczący
Prezydium PPPCz
Jan Ciechanowicz
Wilno, 13
września 1991 r.”
* * *
W 1992 roku miałem
kilkogodzinną rozmowę w Prokuraturze Generalnej Republiki Litewskiej, dotyczącą
mojej działalności politycznej, w tym w charakterze przewodniczącego PPPCz. Nie
nazwałem żadnego nazwiska, nie ujawniłem żadnego szczegółu, przyrzekłem, że
nigdy do sfery polityki nie wrócę. Dano mi spokój. Jedynie debilna, złożona z
pijaków, złodziei, bandytów i innych świńskich mord, bezpieka PRL-bis nadal
dokuczała w prasie i życiu, prześladując m.in. córkę, młodziutką studentkę
medycyny w Poznaniu (publiczne demonstracyjne zatrzymania, nadumane zarzuty
nielegalnego handlu samochodami, przesłuchania, pogróżki!).
Przy tym bezpieka
„polska” działała unisono z sowiecką. Oto co pisała córka z Poznania 7 stycznia
1990 roku: „Kochani Mamo, Tato, Renatko,
Arturku! Piszę do Was w tym roku po raz pierwszy. Wzięłam się do tego od razu,
ponieważ później nie wiem, czy znajdę na to czas. A po drugie, miałam taką
podróż, że koszmar. Że prawie nie spałam w autobusie, to już nie wspomnę. Tak
strasznie trzęśli na granicy i oczywiście tylko mój przedział. Rosyjska
celniczka rozebrała mnie, kazała zdjąć buty, sprawdzała w skarpetkach i w
butach, czy nie mam złota! Potem przyniosła aparacik i przy pomocy niego
chciała coś znaleźć. Wywaliła wszystko z mojej czarnej torebki. Łamała nawet
cukierki, w kremie kopała się, notesy wywróciła. Nie mogłam zorientować się, co
się dzieje, a ona w jedno: „Gowori, gdie spriatała zołoto!” Jedną część
„zielonych”, dziesięć dolarów, znalazła, niestety, i wyszła. We mnie wszystko
latało. Za jakiś czas przyszła i położyła mi na stolik pieniądze. To już było
wszystko. Byłam ostatecznie zdezorientowana. Ale minęło. Polscy celnicy byli w
porządku. Po takich podróżach odechciało mi się wszelkich wojazy”... 19-letnie
dziewczę, które nigdy w życiu nie trzymało w ręku więcej niż dwadzieścia
dolarów, miało być przemytniczą złota, a po kilku miesiącach, już w Poznaniu,
przemytniczą kradzionych samochodów. Prawdopodobnie działo się to wszystko po
„sprytnych zagraniach” litewskich KGB-owców z Wilna, którzy podsuwali rosyjskim
i polskim mundurowym osłom „informacje”, że córka Jana Ciechanowicza to ciężka
zbrodniarka, łamiąca praworządność socjalistyczną...
* * *
Latem 1990 roku
udzieliłem wywiadu wybitnemu publicyście i naukowcowi Mikołajowi Iwanowowi,
zacnej indywidualności, Białorusinowi, kierownikowi białoruskiej sekcji Radia
„Wolna Europa”, którego nie odważyło się opublikować żadne pismo w Polsce czy
za granicą; dopiero po wielu miesiącach ukazały się fragmenty tej rozmowy („Dziennik Dolnośląski. Magazyn”, nr 93, 6 listopada 1990). Świadczy to bodaj
o tym, jak ściśle „opiekowały” się mną KGB i UOP, i jak bardzo obawiały się
prawdy o mnie i o moich autentycznych poglądach. Oto ten wywiad w jego
pierwotnym kształcie.
„Rozmowa z senatorem z Wilna, członkiem Komisji do
Spraw Nauki i Technologii Rady Najwyższej ZSRR, drem filozofii Janem
Ciechanowiczem.
Czy powstanie jeszcze jedno państwo polskie?
– W Wilnie jest Pan człowiekiem dość znanym. Jedni
Pana uwielbiają, inni nienawidzą. W Polsce natomiast spora grupa ludzi uważa
Pana za człowieka, który próbuje na Wileńszczyźnie rozegrać „polską kartę” na
korzyść Moskwy, za człowieka, który splamił dobre imię Polaka i przeszedł bez
skrupułów na służbę do komunistów. Taka jest niestety rzeczywistość, takie są
nastroje społeczne. Co Pan na to?
– Nie ma na świecie, widocznie, człowieka, którego
by lubili wszyscy. Nawet Ojca Świętego Jana Pawła II, będącego przecież
uosobieniem dobroci, mądrości i miłości, duża część prasy zachodniej i
wschodniej wystawia, miękko mówiąc, w świetle niewłaściwym. Zorganizowanie
kilku zamachów na niego świadczy też o potwornym ładunku nienawiść, żywionym
przez „spore grupy ludzi” do tego wielkiego Polaka... Przez to porównanie nie
usiłuję, oczywiście, postawić siebie obok Polskiego Papieża, wskazuję po prostu
na pewien fenomen z dziedziny psychologii: ludzie, którzy próbują uczynić coś
dobrego, są nienawidzeni przez złych. Jak mówi pewne przysłowie, „jest to los
królów: mówi się o nich źle, gdy czynią dobrze”. Lub – jak to wyraził ongiś Jan
Opaliński – „zły dobrego nie chwali, ani głupi mądrego”...
Jeśli chodzi o mnie, to cieszę się, że ludzie źli
mnie nienawidzą. Tylko ulicznice chcą podobać się wszystkim, mnie wystarczy
świadomość, że nigdy nie uczyniłem świadomie podłości, a w postępkach swych
kieruję się wyłącznie względem na prawdę, sprawiedliwość i dobro mego, od ponad
półwiecza dławionego i poniewieranego, narodu, czyli Polaków z Kresów
Wschodnich.
Twierdzenie, że przeszedłem na służbę komunistom,
uważam za zwykłe banalne pomówienie, rozpowszechniane przez KGB i afiliowany
przy nim Sajudis, za pośrednictwem ich polskich agentów w celu dyskredytacji
mnie właśnie jako jednego z nonkonformistycznych aktywistów polskiego ruchu
narodowowyzwoleńczego w ZSRR. Chwyt równie prymitywny, co skuteczny, jeśli
ma się do czynienia z naiwniaczkami, bardziej zważającymi na frazesy niż
na realne czyny. I co to właściwie dziś znaczy – służyć komunistom?... 98%
starego aparatu partyjnego przeszło do struktur kierowniczych nowopowstałych
„demokratycznych” (z nazwy) organizacji, takich jak Sajudis, LDPP,
Socjaldemokracja itp.
Jakim komunistom – wiernym Moskwie czy niewiernym? I jak służyć, jeśli ani jedni ani drudzy nie
mają nawet oficjalnego programu?
Krótko mówiąc, przypisanie dziś komuś łatki
„komunisty”, czy „antysemity” to dokładnie to samo, czym przed 10 laty było
nazywanie kogoś „antykomunistą” czy „syjonistą” – tani chwyt, mający na celu
dyskredytację i szantaż niewygodnych ludzi. Nic dziwnego, że ze szczególną
lubością chwyt ten wykorzystują demagodzy, związani ściśle ongiś właśnie ze
strukturami władz bolszewickich.
Niestety, w środowisku naszym istnieje względnie
nieduża, ale dość hałaśliwa, dzięki posiadanym pieniądzom i dostępowi do
środków masowej komunikacji (także w Polsce!), grupa ludzi, do niedawna będąca
na usługach reżimu partyjnego, a obecnie na polecenie swych rozkazodawców
i za sowitą opłatą odgrywająca rolę „demokratów” i „antykomunistów”. Osobnicy
ci, pełniący kierownicze funkcje w poszczególnych organizacjach polskich,
mają za zadanie rzucanie się do gardła każdemu, kto wysuwa myśli i snuje plany
nie pasujące do scenariusza „sterowanej eksplozji” czyli „pierestrojki” w
ramach „rozsądku”, czyli, w obcej niewoli. Najciekawsze, że ludzie ci i
koncepcje, które oni głoszą na polecenie swych panów (tu wcale nie chodzi o ich
poglądy!), mają najszerszy dostęp i są popularyzowani przez michnikowską prasę
w Polsce, szczególnie, jeśli chodzi o oczernianie niepokornych. Wszyscy oni ani
pisnęli w obronie polskości, żyli w najlepszej komitywie z aparatem władzy
komunistycznej, a obecnie zwalczają jako „czerwonych” tych, kogo onegdaj
zwalczali jako „polskich nacjonalistów”...
Tak, w ciągu kilku lat byłem członkiem KPZR,
podobnie jak wszyscy obecni liderzy polscy z Wileńszczyzny, z tą tylko różnicą,
że w przeciwieństwie do nich nigdy nie byłem związany z aparatem władzy. A
jednak właśnie mnie i tylko mnie się zarzuca, że byłem „aparatczykiem”.
Wstąpiłem swego czasu do KPZR ze względów ideowych, ponieważ przez pewien
krótki okres wierzyłem, iż partia rzeczywiście chce realizować takie wartości
jak wolność, sprawiedliwość społeczna, pokój, braterstwo między ludźmi. Nie
byłem jedynym, którzy wstąpili do partii z pobudek ideowych. Dopiero w ciągu
ostatnich trzech lat wielu pozbyło się złudzeń i ostatecznie zrozumiało, że
piękne hasła używane były w ogromnej większości przypadków w celach
manipulatywnych. Z drugiej strony, w okresie breżniewizmu tylko członkom KPZR
umożliwiano szerszą działalność na niwie duchowo-intelektualnej. Musiało się
więc – skoro się chciało jakoś ludziom pomóc – iść na pewne konwencjonalne
kompromisy. Alternatywą było tylko zamknięcie się w sferze prywatnej, życiu
osobistym, rezygnacja z jakiejkolwiek aktywności patriotycznej. Co też wielu u
nas czyniło: handlowali rzodkiewką na Rynku Kalwaryjskim, wznosili wille,
nabywali „Wołgi”, a teraz, gdy to niczym nie grozi, stali się „działaczami” i
wytykają „czerwień” nie tylko tym, którzy wysługiwali się zaborcom, ale i tym,
którzy chociażby w zamaskowany sposób
próbowali w czasach dyktatury komunofaszyzmu bronić praw i racji narodu
polskiego w ZSRR. Zresztą wielu z nich było wówczas i jest teraz na usługach
KGB. Przez cały czas mego pobytu w KPZR byłem przez jej aparat szykanowany za
intelektualną niesubordynację, aż wreszcie w jesieni 1989 roku, na skutek wręcz
orgiastycznej nagonki na mnie, prowadzonej przez komórkę KPZR Wileńskiego
Państwowego Instytutu Pedagogicznego i KC Kompartii Litwy, musiałem złożyć
podanie, w którym stwierdzałem, że nie mogę dalej przebywać w organizacji, w
której tak wiele jest łobuzów, złodziei, denuncjantów, łapowników i
szowinistów. Przypomnę, że był to jeszcze okres, gdy zjednoczona KPZR posiadała
wszechwładzę, a ci, którzy dziś opluwają położoną na łopatki „komunę”,
siedzieli jeszcze mocno przyklejeni do swych miękkich partyjnych i sowieckich
stołków, jak np. członek Biura KC KPL Z. Balcewicz, czy wieloletni członek
Kolegium Adwokatów Litewskiej SRR Cz. Okińczyc, wojażujący stale po Polsce i
szepcący na uszko wpływowym figurom, że Ciechanowicz to „czerwony”, „komunista”
i antysemita... Jeszcze niedawno im
podobni pisywali na mnie donosy do KGB i KC KPL, że jestem „antysowietczyk”, że
moje wypowiedzi są antyrosyjskie i antypartyjne etc. Wypada tylko wyrazić
ubolewanie, że „w Polsce spora grupa ludzi” daje się nabrać na kłamstwa tego
typu cynicznych przebierańców i wieloletnich kapusiów bezpieki.
Zawsze broniłem – i będę bronić – mego narodu przed
agresją rosyjskich, litewskich, białoruskich i innych szowinistów. Posądzanie
mnie, że służę Moskwie, jest dokładnie tym, czym było w swoim czasie posądzanie
AK-owców Ziemi Wileńskiej przez litewsko-niemiecką propagandę hitlerowską z lat
okupacyjnych, że ... właśnie służą Moskwie... Czy przez prasę stalinowską, że –
służą Niemcom faszystowskim... Muszę stwierdzić, że niezrozumienie niektórych
rodaków z Kraju dla moich intencji i działań jest czymś, co boli i zniechęca do
dalszych wysiłków. Nie wątpię zresztą, że centrum sowieckie doskonale to
rozumie i nie wykluczam, że te czy inne, przepraszam, splunięcia w moją stronę
z Warszawy mogą być inspirowane... No właśnie. Czyż nie daje np. do myślenia
fakt, że taki pan Michnik ma świetną prasę w ZSRR; „Komsomolskaja Prawda”,
„Izwiestija” czy „Moskowskij Komsomolec” aż się zachłystują, pisząc o tym
„wybitnym intelektualiście” i „demokracie”... I o „Gazecie Wyborczej”,
która – przypomnę dla śmiechu – trzykrotnie brała u mnie wywiady, lecz żadnego
z nich nie opublikowała, zamieszczając natomiast liczne pod moim adresem
inwektywy, układane przez rzemieślników fachu dziennikarskiego, a nie mające
żadnego pokrycia w faktach. Na tymże zresztą poziomie – niech mi Pan to wybaczy
– sformułowane jest i Pana pytanie – gołosłowne zarzuty i żadnego faktu na ich
poparcie; a przy tym – powoływanie się na jakieś anonimowe „grupy ludzi” i
„opinie społeczne”... Jak żywo przypomina to chwyty z epoki bierutowszczyzny,
kiedy to każdemu, kto nie ulegał aktualnie obowiązującym banałom i owczemu
pędowi sterowanego przez propagandę ogółu przypinano łatkę „reakcjonisty”,
faszysty itp. ...
– Można się z Panem zgadzać, albo się nie zgadzać,
ale tego, że Pan jest świetnym znawcą polskości Kresowej i aktualnych nastrojów
panujących na Wileńszczyźnie i Białorusi zaprzeczyć nie można. Prawdopodobnie
to Pan po raz pierwszy użył sformułowania, że Polacy w ZSRR stanowią nie naród
a klasę społeczną. Proszę o szersze wyjaśnienie tego sformułowania.
– Od 1939 roku naród okupowanej przez ZSRR Polskie
Wschodniej znalazł się w sytuacji ludności kolonialnej. Wyzysk
gospodarczy, upośledzenie socjalne, asymilacja językowa, bezprawie polityczne
stały się i są nadal naszym losem. Komuniści polscy, aż do wizyty generała W.
Jaruzelskiego w Wilnie w 1988, ani razu nie upomnieli się o wschodni
kilkumilionowy odłam naszego narodu, poddawany nieludzkim zabiegom ze strony
reżimu komunofaszystowskiego. – W imię obłudnie i fałszywie pojmowanej
przyjaźni z Moskwą, która zresztą była militarnym gwarantem ich panowania w Kraju. Dziś, gdy te same
siły, które komunę zmontowały, podjęły decyzję o jej demontażu, kolejne ekipy
rządzące Polską, podobnie jak ongiś reżim PZPR-owski, tak naprawdę wcale nie
dbają o polityczne rozwiązanie „kwestii polskiej” w ZSRR, – tym razem w imię
źle pojętej przyjaźni z szowinistami litewskimi, ukraińskimi i białoruskimi. A
przecież tej „przyjaźni” nigdy nie było, ani nie ma. Zarówno nacjonal-komuniści
litewscy, jak i inni przez pół wieku, kolejno na rozkaz Berlina i Moskwy,
niszczyli polskość naszych Kresów, nie powściągając się przed ludobójstwem
fizycznym. Można zrozumieć te koła, które w skali światowej podejmują decyzje o
przemianach globalnych, że i tym razem zignorowali „kwestię polską”, nie przewidując
dla kilku milionów Polaków w ZSRR ani wolności, ani praw ludzkich, ani
niepodległości. Nie można natomiast zrozumieć polityków polskich (niezależnie
od tego, jakiej są narodowości), którzy pokornie przyjmują te koncepcje, nie
próbując nawet ich modyfikować. Jesteśmy więc nie tylko skazani na siebie, ale
i doznajemy poniżających urągań ze strony niby tak poważnych pism jak
„Gazeta Wyborcza” czy „Tygodnik Powszechny”, kształtujących, niestety, w dużym
stopniu opinię publiczną w RP.
W tej sytuacji odnawia się zupełnie już zanikły
pradawny u Polaków Wielkiego Księstwa Litewskiego, stereotyp, że rodacy z
Korony, to przeważnie durnie i sprzedajne łotry, których do naszych spraw
dopuszczać nie wolno. Mimo iż jesteśmy otoczeni przez wrogów ze wszystkich –
podkreślam, ze wszystkich! – stron, mimo iż do naszych środowisk infiltruje się
i kooptuje w nich agentów bezpieki, najczęściej współpracujących także z
„określonymi środowiskami” w Warszawie w zwalczaniu naszych wolnościowych
działań, nie ugniemy się i nie zatrzymamy. Nasza
wolność to tylko kwestia czasu.
W tym miejscu nasuwa się porównanie stosunku
kierownictwa Rumunii do Socjalistycznej Rumuńskiej Republiki Mołdowa, która
ogłosiła swą niepodległość, ze stosunkiem przywódców Rzeczypospolitej Polski do
prób ludności polskiej w ZSRR sięgnąć po jakieś formy samorządności i
autonomii. W pierwszym przypadku natychmiast nawiązano najściślejszą współpracę
polityczną, zorganizowano liczne wspólne towarzystwa, firmy, przedsiębiorstwa
itp. Otwarcie się mówi, że Mołdowa i Rumunia stanowią etniczną i
historyczną całość, że nadejdzie czas, gdy wstanie kwestia o złączeniu się z
Rumunią nie tylko Mołdowy, ale i znajdującej się w składzie Ukrainy Besarabii
oraz innych terenów. Jest to postawa piękna, szczera i mężna... Jakiż moralny
kontrast stanowi pod tym względem stosunek do Polaków Wschodnich ludzi z ekipy
Mazowieckiego, Bieleckiego, Wałęsy, Michnika, Skubiszewskiego! Nie tylko się
nie podaje ręki uciemiężonym i osamotnionym rodakom, lecz się wręcz włącza w
ich szczucie, poniżanie, wynaradawianie. Doprawdy, tylko naród podły może tak
traktować swych braci dźwigających jarzmo obcego panowania!...
Nikt się w Polsce nie dziwi, że istnieją co
najmniej trzy państwa niemieckie (RFN, Austria, Lichtenstein), dwa rumuńskie (o
nich była już mowa), dwa żydowskie (Izrael i Żydowski Obwód Autonomiczny w
składzie RSRRF), parędziesiąt arabskich itd. Zresztą czy warto czuć się
zaskoczonym, że nie chcą „drugiej Polski” ci, którym i jedna stoi jak kość
w gardle...
– Pańską propozycję utworzenia w granicach ZSRR
Polskiej Republiki Związkowej albo autonomicznej w Polsce odbierają jako czysto
utopijną. Nigdy nie zgodzą się na to Litwini, Białorusini, nie pójdzie na to i
Moskwa. Zresztą pomimo dwóch rejonów podwileńskich i poszczególnych rejonów Grodzieńszczyzny,
Polacy nigdzie już dziś w ZSRR nie stanowią większości ludności. Na co Pan
liczy, lansując podobną propozycję? Czy to jest posunięcie czysto taktyczne?
– Nie zgodzę się z Panem, co do twierdzenia, że
Polacy nigdzie w ZSRR nie stanowią większości. Według naszych danych na
obszernych połaciach Ziemi Wileńskiej, Dyneburskiej, Grodzieńskiej,
Nowogródzkiej i w rejonach przyległych ludność polska – mimo iż przymusowo
zapisana w paszportach jako niepolska – nadal stanowi większość mieszkańców. Bez
pełni praw politycznych, a więc bez tych czy innych form samorządności, nadal
będziemy metodycznie niszczeni i upośledzani we wszystkich innych sferach
życia społecznego, jak to było dotychczas i jest do dziś dnia. Stąd moja
koncepcja przeprowadzenia plebiscytu i – w razie pozytywnego wyniku –
utworzenia suwerennej Republiki Wschodniej Polski na terenach zaanektowanych
przez ZSRR w 1939 na mocy niemiecko-sowieckiej zmowy, znanej jako pakt
Ribbentrop-Mołotow, który, a propos, został uznany w latach 1989-1990 za
nieważny przez parlamenty ZSRR, Rosji, Białorusi i Litwy. Tym samym okupacja byłych wschodnich terenów
Rzeczypospolitej została unieważniona i potępiona przez samych jej sprawców.
Kto wszelako powiedział „A”, niech też powie „B”.
Jeśli agresor niemiecki nie tylko wycofał się z
zajętych polskich terenów, ale i częściowo zrekompensował Narodowi
Polskiemu zadane mu w latach okupacji i na skutek działań wojennych straty,
m.in. przez przekazanie naszemu narodowi części od dawna zgermanizowanych ziem,
to agresor sowiecki dotychczas nawet nie zwrócił naszemu narodowi tego, co
zrabował we wrześniu 1939 roku, nie mówiąc już o jakiejkolwiek rekompensacie.
Czy więc nie czas naprawić krzywdę?
Żadnymi argumentami nie da się usprawiedliwić tej
zbrodni, popełnianej na nas przez sąsiadów. To, że szowiniści litewscy,
białoruscy czy rosyjscy, jak Pan mówi, „nigdy nie zgodzą się” na naszą wolność,
podobnie jak sprzedawczyki z Warszawy, cóż, tym gorzej i dla nas i dla nich.
Ale wyjścia nie ma. Jeśli nie chcemy mieć w sercu Europy nowego Kraju Basków,
Karabachu, Palestyny czy Kosowa, musimy znaleźć taki „modus vivendi”, któryby
nie uderzał w odłam Narodu Polskiego, dotychczas poniżony, ograniczony w podstawowych prawach
ludzkich. Mniejsza o to, czy Republika Wschodniej Polski (nazwa umowna,
oczywiście) będzie częścią składową ZSRR, Rzeczypospolitej Polski, kondominium
suwerennych republik Litwy i Białorusi, czy państwem niepodległym, sęk w tym,
by rdzenną polską ludność byłych Kresów wybawić z rezerwatu, z getta, z dna
poniżenia i bezprawia, z „ziemi niewoli”, w jaką przekształcono nasz ojczysty
dom. Zrozumienie tego, nie przychodzi łatwo nikomu, ale ponieważ nasi sąsiedzi
postawili nas w sytuacji bez wyjścia, oni sami znaleźli się również w takiej
sytuacji. Albo uszanują więc naszą ludzką i narodową godność albo... niech się
liczą z tym, że potraktujemy ich tak, jak oni nas... Czyli bezwzględnie...
Prócz oków nie mamy dziś właściwie nic do stracenia. Nastroje naszej ludności
są obecnie bardziej niż radykalne, tym bardziej, że zmasowana kolonizacja
polskiej Wileńszczyzny w ostatnich dwóch latach przez napływowy, najpodlejszego
autoramentu, wrogi i obcy element etniczny – jest otwartym wezwaniem i
prowokacją w stosunku do rdzennych polskich mieszkańców kraju...
– Lubi Pan huczne hasła i ostre sformułowania.
Słowo „kompromis” prawdopodobnie nie jest z Pańskiego słownika. Zamiast
porozumienia się z innymi polskimi ugrupowaniami w Wilnie powołał Pan ostatnio
własną partię „Polską Partię Praw Człowieka”. Czy nie jest to kolejny Pański utopijny
pomysł? Czy to posunięcie jeszcze bardziej nie rozdrabnia i tak słabe polskie
siły na Wileńszczyźnie?
– Nie może być kompromisów w walce o godność i
wolność człowieka; niezależnie od narodowości, wyznania, poglądów. 3 maja 1990
roku założyłem Polską Partię Praw Człowieka (PPPCz). Fakt ten został wrogo
przyjęty przez środowiska antypolskie w samej Polsce i w Litwie, w Moskwie zaś
i Mińsku – z zakłopotaniem i
„niesmakiem”. Nikt nie musi jednak nas się bać czy obawiać. Jesteśmy
organizacją nieliczną, nieterrorystyczną, działającą ściśle w ramach
konstytucyjnych, metodami demokratycznymi, parlamentarnymi. Nie chcemy nikomu
niczego zabierać, ani nikogo w niczym ograniczać. Nie zgodzimy się jednak być
czyimikolwiek niewolnikami. W tym – i tylko w tym – żadnych kompromisów być nie
może i nie będzie. Podejmowałem nieraz wątek polski w rozmowach
z Gorbaczowem, Ryżkowem, Jakowlewem, Niszanowem, Jelcynem i innymi
przywódcami radzieckimi. Jako ciekawostkę mogę podać, że tylko profesor
A. Sacharow nie wykazał tą sprawą żadnego zainteresowania. Udało mi się
już kilkakrotnie wystąpić w parlamencie radzieckim w obronie „sprawy polskiej”.
Były to pierwsze w całej historii ZSRR tego rodzaju kroki, przyjęte zresztą
początkowo z niesłychanie chłodną rezerwą. Ale cóż, wierzymy, że lody
ruszą. Mamy naszych zwolenników na Wileńszczyźnie, Białorusi, w Syberii,
Łotwie. Nie rozdrabniamy sił polskich, tylko ich pewien odłam – bezwzględnie
ideowy i patriotyczny – organizujemy jako świadomą swych celów siłę polityczną.
Nie zwalczamy żadnej z polskich
organizacji, nie zabraniamy nikomu z nimi współpracować czy być ich członkami.
Pracy starczy wszystkim. Ale też dobieramy członków PPPCz w sposób wyjątkowo
surowy, sprzedawczykom czy serwilistom jakiegokolwiek autoramentu
w naszych szeregach miejsca nie ma.
Konieczność powołania tej organizacji wynikła także
z faktu nader głębokiego rozpracowania przez bezpiekę sowiecką kierownictwa
innych polskich organizacji, które zresztą nie mają charakteru politycznego i
absolutnie nie dbają o tę sferę życia narodowego.
– I ostatnie pytanie. Jest ono trochę osobistego
brzmienia. Wiem, że Pan nie jest rodowitym wilnianinem. Pochodzi Pan z
Białorusi. Czy Pańskie pochodzenie ma wpływ na lansowanie przez Pana ostatnio
idei o tym, że centrum polskiego odrodzenia narodowościowego w Związku
Radzieckim przenosi się na Białoruś? Przecież poziom świadomości narodowej
Polaków Litwy i Białorusi jest nieporównywalny. Na Białorusi przecież od lat
stosowano politykę, że tam nie ma Polaków w ogóle, są tylko spolonizowani
Białorusini.
– Jest Pan mistrzem w formułowaniu pytań
wielopłaszczyznowych. Pozwolę więc sobie ustosunkować się do poszczególnych
aspektów ostatniego Pana pytania.
Po pierwsze, nie pochodzę z żadnej Białorusi, lecz
z tej części polskiej Wileńszczyzny, która na mocy arbitralnego posunięcia
Stalina została bezprawnie podarowana w 1939 roku BSRR. Urodziłem się, co
prawda, w rok po wojnie, i już na terenie tzw. BSRR, z czego nie wynika, że
przedwojenny powiat trocko-wileński stał się raptem „Białorusią”. Uważam, że urodziłem się i żyję we Wschodniej
Polsce, znajdującej się przejściowo pod obcą administracją.
Po drugie, zjawisko przemieszczania się centrum
polskiego odrodzenia narodowego z Wileńszczyzny Północnej (w składzie Litwy) na
Wileńszczyznę Południową (w składzie Białorusi) należy nie do sfery postulatów,
lecz faktów. Uwarunkowane to jest tym, iż mieszka tam około 2 mln Polaków,
którzy w warunkach gorbaczowowskiej odwilży bardzo szybko odzyskują świadomość
narodową. Prócz tego, pod względem charakterologicznym Polacy z Oszmiany,
Ostrowca, Lidy, Brasławia, Grodna, Nowogródka są bardziej predysponowani do
czynów idealistycznych (a czymś takim jest służba Narodowi). Tamtejsza drobna
szlachta jest bardziej rozgarnięta pod względem intelektualnym, bardziej
ofiarna, wierna i rycerska, nie cechuje ją wybujała zawiść,
samouwielbianie i merkantylizm.
Czy Pan zdaje sobie sprawę z tego, że wśród
polskich aktywistów dzisiejszego Wilna bardzo dużo jest osób przybyłych tu
właśnie z Wileńszczyzny Południowej? Dodam na marginesie, że moje badania
genealogiczne doprowadziły mnie do zaskakującego wniosku: wszystko co było w
Wilnie wielkie i godne szacunku, co złożyło się na legendę tego miasta – za
znikomym wyjątkiem – pochodziło nie z Wilna
czy jego bezpośrednich okolic, lecz właśnie z terenów nieco dalszych,
z powiatu grodzieńskiego, lidzkiego, brasławskiego, oszmiańskiego,
trockiego, wilejskiego. Nie będziemy tu roztrząsać uwarunkowań tego stanu
rzeczy, może odegrały w tym swoją rolę chemizm gleby, cechy rasowo-antropologiczne,
może też coś innego określało fakt, że ludzie z tamtych stron wykazywali i
wykazują wyśmienite cechy charakterologiczne, moralne, intelektualne...
Proszę spojrzeć, to przecież tylko położone dalej
na południe od Wilna polskie Soleczniki jako jedyne w Litwie nie dały się
złamać szalonemu impetowi szowinizmu litewskiego w latach 1988/90, kiedy to
praktycznie całe społeczności rosyjska, żydowska, białoruska, ukraińska, część
polsko-wileńskiej wręcz czołgali się w samoponiżaniu przed rozhukanymi
sajudonazistami. Przypinanie zaś Solecznikom łatki „czerwonych” przez prasę
sajudisowską, michnikowską i przez część niezorientowanych lub sprzedajnych
rodaków stanowi zwykłą manipulację. Po prostu komuś jest bardzo dogodne zwalić
na Polaków winę za zbrodnie bolszewickich reżimów i partii komunistycznych,
które, jak wiadomo, były początkowo partiami etnicznymi, tak, ale nie
polskimi...
Jeśli zaś chodzi o masowo kreowany i narzucany
przez łgarzy z Sajudisu i „Gazety Wyborczej” mit o „skomunizowaniu”
Polaków w Litwie, to pozwolę sobie stwierdzić, że w KPL liczba Żydów, Rosjan,
Litwinów była i jest procentowo wyższa niż ich udział w ogóle ludności
republiki. W przypadku Polaków – co jest naturalne – liczby te są dokładnie
odwrotne, ich obecność w Kompartii była i jest niewspółmiernie niższa niż
procentowy udział w ludności: w 1990 r. Polacy, stanowiący około 7-10% ludności
Litwy, stanowili tylko 1,3% składu osobowego Kompartii; Litwini, stanowiący
poniżej 80% ludności republiki, stanowili 93,8% składu osobowego tej partii.
Kto tu więc jest skomunizowany?... Ale to na marginesie, wracając zaś do
właściwego tematu naszej rozmowy, chciałbym
stwierdzić, że w obecnej „litewskiej” części Wileńszczyzny Polacy są bardziej
silni i zorganizowani tylko dlatego, że w okresie powojennym ściągnęły tu
dziesiątki tysięcy najlepszych Polaków z prowincji, zaś Moskwa – wbrew
intencjom władz litewskich – postarała się utrzymać tu (dla przeciwwagi
Litwinom) szczątkowe polskie szkolnictwo i prasę, podczas gdy na ziemiach
polskich oddanych Białorusi (w obliczu braku antysłowiańskich czy raczej
antyrosyjskich nastrojów wśród Białorusinów) tępiono polskość w sposób
niesłychanie perfidny i bezwzględny. I jeśli setki tysięcy (dziś oficjalnie
ponad 0,6 mln) ludzi wytrwało tam przy polskości, świadczy to o ich ogromnej
wartości i o wielkich potencjalnych możliwościach. I rzeczywiście,
mimo wysiłków komuno-faszystowskiej konserwy polskość na terenie BSRR ulega
obecnie wręcz już niekontrolowanej eksplozji i ekspansji.
To zaś, iż oficjalna i nieoficjalna propaganda
twierdzi tam, iż nasi rodacy są spolonizowanymi Białorusinami, podobnie jak na
Litwie się pisze, że jesteśmy spolonizowanymi Litwinami, świadczy najwyżej o
tym, iż zarówno Białorusini, jak i Litwini, chcieliby się uszlachetnić
poprzez wchłonięcie pewnej dozy krwi lechickiej...
– Ryzykowne stwierdzenie...
– Nie wierzę, że nie ma Pan poczucia humoru... Z
drugiej strony, może, oczywiście, Pan nie zgadzać się z tymi czy innymi mymi
twierdzeniami czy osądami. A swoją koleją, czy Pan naprawdę myśli, że znajdzie
się w Polsce pismo, które naszą rozmowę opublikuje?
Rozmawiał Mikołaj
Iwanow”
W grudniu 1991
roku zacny pan redaktor i wybitny profesor pisał w liście do mnie:
„Drogi Panie Janie.
Podczas mojej nieobecności w kraju udało się
wreszcie wydrukować ten mój wywiad z Panem. W okrojonym stanie, ale udało się.
Znamiennym jest to, że Redakcja (ściślej mówiąc redaktor, który kandydował w
wyborach do Sejmu) czekała na wybory: wydrukowała to w następny dzień po
wyborach.
Takie są polskie realia i z tym trzeba żyć.
Jak Pan widzi coś próbujemy robić, żeby przybliżyć
Polakom krajowym Pana i Pańskie poglądy. Trudno idzie, ale idzie...
Ostatnio nie miałem od Pana żadnych wiadomości.
Niepokoję się...
Niech Pan napisze parę słów.
Łączę wyrazy szacunku,
Mikołaj Iwanow
P.S. – Może pod koniec maja – początku czerwca będę
w Wilnie. Postaram się z Panem skontaktować się.
P.P.S. – Czy ta poczta w ogóle do Pana dochodzi, bo
czasem mam na ten temat poważne wątpliwości.
P.P.P.S. – Przepraszam za pomyłkę w imieniu. Ale to
wina redakcji. I tak wszyscy zainteresowani wiedzą, o kogo chodzi.”
* * *
„Journal Inquirer”
(Manchester, USA) 5 czerwca 1990:
„Lithuanian legislator urges U.S.
support for Gorbachev
By Lizabeth Hall
Journal Inquirer
Staff Writer
Hartford – A Lithuanian
member of the Supreme Soviet visited the state Capitol on Monday to urge
Americans to support the changes being wrought by Soviet President Mikhail
Gorbachev.
Jan Ciechanowicz’s
arrival during Gorbachev’s visit to the United States was a coincidence, but
the legislator is a friend and ally of the Soviet president. Through an
interpreter, he urged Americans to support Gorbachev during the country’s
economic and ethnic turmoil and to continue diplomatic efforts.
„Americans shouldn’t
take advantage ordictate their viewpoint at this time of crisis”, he said, as
lawmakers in Washington criticized President Bush for signing a trade agreement
without getting assurances from Gorbachev that he will lift the economic
sanctions that are throttling breakaway Lithuania.
„Russia has never
had this type of leader, a man with a human face. He relly wants to go in the
direction of democracy and respects the rights of men,” Ciechanowicz said. „I
think the press should write better about Gorbachev, and President Bush should
have better relations with Gorbachev.”
Ciechanowicz, a
university professor and author, was elected to the Supreme Soviet last year.
The visit to the
United States is his visit, after years of futile attempts, and he said it is a
testimony to how far the Soviet Union has come.
„For a long time, I
have wanted to have contant with the country that is a symbol of democracy,
freedom and human rights,” Ciechanowicz said. „This country has a great
tradition of freedom and we can learn political culture here. Such contacts are
not only a help to us, but to you, too.”
Ciechanowicz, a
crusader for political and religious freedom, has been persecuted not only for
his human-rights views but also as an ethnic minority – by both Russians and
Lithuanians. He is an ethnic Pole and is from the southern Lithuanian town of
Wilno, where 85 percent of the population os Polish.
Stopping over on his
way to Washington, Ciechanowicz is staying in Vernon for four days with two
friends, who are acting as his translators, Benjamin Chapinski and Herman
Krajewski.
Chapinski, who is
spending the entire 10-day trip with Ciechanowicz, met him on a visit to
Eastern Europe, where the professor’s works are highly regarded.
Krajewski and
Ciechanowicz correspond about their stamp and coin collections.
Asked by state Sen.
Marie Herbst his most singular observation about the U.S., Ciechanowicz said,
„The people have peaceful faces. They’re not afraid of anything.”
The blond-silver
bearded Ciechanowicz, looking like a shorter, serene Ernest Hemingway, spent
the early afternoon touring the legislative Office Builfing and the Capitol
escorted by Herbst, D-Vernon, and Vernon’s deputy mayor, Lisa Moody.”
„The Polish
Express” (Toronto) 1 lipca 1990:
Wywiad red. A. Pruszyńskiego z senatorem Janem
Ciechanowiczem z Wilna.
Alexander
Pruszyński – Parę tygodni temu stworzył Pan Polską Partię Praw Człowieka, jaki
jest jej cel?
– Nasza partia
jest partią elitarną i będzie zawsze partią mało liczebną, bo to jedyna metoda,
by uchronić się od wtyczek obcych, które by miały za cel nas skłócić
i zniszczyć. Domagamy się pełnych prawdziwych danych o wszystkich
zbrodniach stalinizmu popełnionych na narodzie polskim, prawa rekompensaty
moralnej i materialnej wszystkim tym, którzy ucierpieli od reżimu
stalinowskiego, niezależnie od tego, gdzie teraz mieszkają, prawa powrotu
zesłańców i ich potomków, niezależnie, gdzie teraz mieszkają, albo na zachodnie
tereny Związku Radzieckiego należące do
Polski, albo do innego kraju.
Domagamy się
równouprawnienia pod względem politycznym, kulturalnym. Ludność polska w
Związku Radzieckim była w sposób bezwzględny dyskryminowana w ciągu
dziesięcioleci, no i jeśli chodzi o działalność kulturalno-oświatową, to byśmy
chcieli odegrać rolę takiego centrum nie wiążącego nikogo, ale intelektualnego
centrum, które będzie szukało optymalnych rozwiązań w tworzeniu polskich szkół.
Chcielibyśmy
dopiąć tego, żeby powstało rozwinięte drukarstwo polskie w Związku
Radzieckim, bowiem prawdopodobnie jest nas Polaków tam w sumie z siedem a
może więcej milionów, którzy zostali zapisani przemocą i półprzemocą na
Białorusi, w Rosji, na Ukrainie, Litwie, Łotwie jako członkowie innych narodów.
Takich Polaków jest więcej niż tych, którzy podają się za Polaków, a za Polaków
podaje się dwa miliony osób. Przypuszczamy, że jest co najmniej dwa-trzy razy
więcej jest Polaków, którzy w ten czy inny sposób figurują jako członkowie
innych narodowości. Chcemy normalizacji także w tej dziedzinie, by każdy, kto
czuje się Polakiem, miał określony wpis do paszportu, żeby dużej rzeszy ludzi
stworzyć normalne warunki życia kulturalnego, przede wszystkim chodzi o słowo
drukowane.
Wiadomo, naród
bez słowa drukowanego w tym czy innym momencie obowiązkowo staje przed
dylematem, być albo nie być. Jeśli słowa drukowanego nie ma, nie ma wyższej
kultury, naród obumiera właśnie jako naród.
A.P. – Ile mniej
więcej ludzi ma Związek Polaków na Litwie, którego jest Pan członkiem
założycielem.
– Jak myśmy
zakładali Związek Polaków na Litwie, było nas początkowo trzech członków tzn.
Henryk Mażul, Jan Sienkiewicz i ja. Następnie, po pół roku myśmy przyglądali
się, kogo można by jeszcze wciągnąć tak po cichutku, różne względy odgrywały
rolę. Potem było 11 członków, później kilkaset i obecnie mamy około 12 tys.
członków Związku Polaków na Litwie.
A.P. – W jakich
miejscach macie swoje grupy i oddziały.
– W rejonie
wileńskim. Jest to rejon, którego ludność posiada wyjątkowo rozwiniętą
świadomość narodową i ma ten dar samozrzeszania się, samoorganizacji, ma ten
pęd do twórczości kulturalnej, który się obecnie rozwija, który jest w nurcie
tworzenia zespołów artystycznych, folklorystycznych, śpiewających, tańczących.
Bardzo ostro
działa ten nasz oddział w rejonie wileńskim. Nieco inne formy działalności mają
oddziały miejskie w Wilnie, ale w moim osobistym odczuciu najlepiej działają
oddziały wiejskie w rejonie wileńskim, solecznickim.
A.P. – A jak
wygląda sprawa Polaków na Białorusi.
– Tam istnieje
tzw. Towarzystwo Społeczno-Kulturalne im. Adama Mickiewicza, które siedzibę ma
w Grodnie, i ma wiele oddziałów na całej Białorusi. Sytuacja tam do niedawna
była bardzo dramatyczna. Po pierwsze, nie było ani jednej polskiej szkoły,
nawet fakultatywnie języka polskiego nie uczono. Język polski przetrwał tylko i
wyłącznie w kościele, dzięki bohaterskiej postawie naszych kapłanów i w
rodzinie.
Siłą rzeczy
ponieważ inteligencja wyjechała, a nasza młodzież była dyskryminowana, gdy
ubiegała się o wstęp na wyższe uczelnie na Litwie i na Białorusi, to prawie w
całości ludność polska jest tam na niskim szczeblu drabiny społecznej, stąd te
trudności w zachowaniu języka w rodzinie. Ale mimo wszystko w wielu
rodzinach, w bardzo wielu rodzinach język polski przetrwał w postaci ludowej,
gwarowej.
– Czy jest już
Konsulat polski w Wilnie?
– Konsulat polski
działa praktycznie od mniej więcej roku, ale nieoficjalnie, ponieważ były i są
protesty przeciw niemu ze strony Sajudisu, Ligi Wolności Litwy.
– Jaka jest
różnica między Ligą Wolności Litwy a Sajudisem, czy to nie jest to samo?
––Są to
organizacje połączone, z tym, że Liga Wolności Litwy odgrywa rolę wprawdzie
taką prawicową, ekstremistyczno-radykalną.
Jest jeszcze inna
organizacja – Wilnija – jest to organizacja czysto antypolska stworzona w celu
litwinizowania Polaków i przeszkadzania Polakom w rozwijaniu życia
kulturalnego.
Jest wyspecjalizowana
w zwalczaniu polskości współpracuje ściśle z niektórymi państwowymi
instytucjami, np. KGB oraz z Sajudisem, jest to takie udawanie, że to jest
osobne, faktycznie to są połączone naczynia, głęboko antypolskie.
Wracając do
sprawy Polaków na Białorusi muszę powiedzieć, że w ubiegłym roku pierwsze klasy
utworzono w 135 szkołach, co bardzo dobrze świadczy o tamtejszych
Rodakach, którzy, jak tylko otrzymali możliwość, otworzyli duże polskie klasy.
Myślę, że w tym roku we wrześniu klasy podwoją się, a może i potroją, to będzie
powoli wzrastało, ponieważ, ludzie mają jednak świadomość narodową polską,
zachowali ją i chcą, by dzieci były Polakami.
Podejrzewam, że
na Białorusi polskość będzie się rozwijała bardzo dynamicznie, bo jak na razie
tam nie widać sztucznych przeszkód tworzonych przez rząd, stosunek władz jest
dosyć powściągliwy, ale nie wrogi.
O ile wiem, to
wysłannicy Sajudisu już byli i na Ukrainie i na Białorusi i agitowali
organizacje białoruskie i ukraińskie, by nie pozwalali Polakom na rozwój swej
kultury, żeby nie mieli dla siebie konkurencji. Oni, Sajudiści, a szczególnie
Wilnijanie, nie tylko u siebie gnębią Polaków, ale zohydzają imię polskie w
innych rejonach. To nawet w prasie daje się zauważyć.
A.P.: – Jaki jest
stosunek episkopatu litewskiego do Polaków?
– Co najmniej nie
chrześcijański. Na pewno Pan wie o tym, że arcybiskup Wilna kategorycznie
odmawia mszy polskiej w katedrze, która została niedawno zwrócona kościołowi,
do czego się też przyczynili Polacy.
Na pierwszą
uroczystą mszę nie zaproszono ani jednego polskiego księdza. W ogóle
chcieliby oni eksmitować z Litwy wszystkich polskich księży, bo wiedzą, jaką
polski ksiądz jest dla nich „polską zarazą”. W seminarium w Wilnie na 150
alumnów jest tylko 7 Polaków a wedle proporcji narodowościowych powinno być ich
co najmniej 15.
Jesienią tego
roku nie przyjęto do seminarium ani jednego Polaka.
Jak polski
episkopat zaproponował, że wykształci polskich księży dla Polaków na Litwie w
swych seminariach, to poproszono, by już ci polscy księża nie wracali na...
Litwę. Polskich księży wysyła się do czysto litewskich parafii, by nie mogli
tam siać „polskiej zarazy”.
Wielkim
szowinistą antypolskim jest też sekretarz generalny Sajudisu Wirgilijus
Czepajtis, który przegrał ze mną w wyborach i nie może mi tego darować.
Startował w polskim okręgu, żeby w imieniu Polaków, Polaków gnębić. Sprawa była
na ostrzu noża. Mógł wygrać on, mogłem wygrać ja, było nas w sumie siedmiu
kandydatów, w tym Prezydent Litewskiej Akademii Nauk. W pierwszej rundzie
Czepajtis miał 34% głosów, a ja 31%. W drugiej rundzie, zwyciężyłem
zdecydowanie otrzymując 60% głosów. Oczywiście szanse były nierówne, bo Sajudis
posiada wielomilionowe środki, całe środki masowego przekazu służyły jemu,
a ja byłem zohydzany, zwalczany w prasie, a mimo to Polacy zawzięli się.
Poparli nas również Rosjanie, Białorusini, Żydzi, w znacznym stopniu wszystkie
mniejszości narodowe, ponieważ nagonka Czepajtisa była skierowana nie tylko
przeciwko mnie, ale też przeciwko mniejszościom narodowym. Ja szedłem jako
przedstawiciel mniejszości narodowych i zwyciężyłem. Było to dotkliwym ciosem,
bo był to okręg liczący 400 tys. osób, tj. połowa wilnian, regon wileński w
całości i rejon trocki. Niełatwo przyszło nam zwyciężyć, ale jednak
zwyciężyliśmy.
A.P. – Czym jest
Czepajtis z zawodu?
– Ukończył
Instytut Literatury w Moskwie i jest tłumaczem i chyba też pisarzem. Jest
„wielkim internacjonalistą”. Po raz pierwszy był żonaty z Rosjanką, potem
z Litwinką, obecnie z Żydówką, z każdą ma po synu. Podczas kampanii pisano,
że jest ojcem trojga dzieci, ale nie pisano, że z... trzech żon.
A.P.: – Jak
wygląda sprawa polskiej telewizji w Wilnie?
– Zachodnia i
północna Litwa, zamieszkała głównie przez Litwinów odbierała i odbiera
telewizje polską. Jednak już normalne sygnały z Polski do Wilna nie docierają.
Robiliśmy starania, by polski program był retransmisjonowany do Wilna. Temu się
kategorycznie sprzeciwiali Litwini, a nawet była petycja tysiąca pracowników
naukowych Akademii Nauk Litwy protestująca przeciwko tej możliwości. Po prostu
były to szykany przeciw nam i mówiono nam obłudnie, że nie ma warunków
technicznych do tego. Potem po rozpoczęciu blokady Litwy, kiedy telewizja
sowiecka z Leningradu nadawała bardzo przeciw Litwinom programy z dnia na dzień
przestano je przekazywać na Litwę a zaczęto retransmitować program polskiej TV,
mimo, że jeszcze parę miesięcy przedtem obłudnie kłamano, że jest to prawie nie
do zrobienia. Zresztą jest to „eksperyment” i lada dzień chyba nam na złość
zakończą tą transmisję. Ponadto nie transmitują cały dzień a tylko kilka
godzin.
Najgorsza rzecz
to, że nauczyciele i dziennikarze urabiają młodzież w duchu antypolskimi, potem
ta młodzież niszczy pomniki polskości oraz wybija okna w polskich
szkołach.
A.P. – Jak
wygląda strona gospodarcza terenów zamieszkałych przez Polaków na Litwie?
– Z jednej strony
są to tereny, które produkują bardzo dużo mięsa i żywności, która jest
częściowo eksportowana do Rosji. Średnio te tereny produkują dwa razy więcej
niż tereny rdzennie litewskie. Natomiast Rząd Litewski na rozwój socjalny
Wileńszczyzny asygnuje środków na głowę ludności (polskiej) dwa razy mniej niż
litewskiej. Prawie nie ma tu szpitali, a te które są, to w większości
zrujnowane przedwojenne rudery. Na jednego pacjenta litewskiego rząd Litwy asygnuje
80-100 rubli, na polskiego tylko 28 r. Umieralność litewskich niemowląt jest
niespełna 11 na tysiąc
urodzonych, wśród polskich 24 i ta liczba ciągle się pogarsza. Jak podał
„Kurier Wileński”, prawie nie ma wśród Polaków lekarzy, a Litwini nieraz szykanują
polskich pacjentów psychicznie, wręcz odmawiając im pomocy lekarskiej. Dlatego,
że miejscowa ludność polska nie zna dobrze języka litewskiego. Polacy często
boją się po prostu zwracać do lekarzy-Litwinów, na co wskazywała w „Kurierze
Wileńskim”, jedna z uczciwych i szlachetnych lekarek Litwinek.
Na skutek
zaniedbań socjalnych i braku opieki lekarskiej umieralność wśród Polaków
Wileńszczyzny jest znacznie wyższa od umieralności Litwinów czy Rosjan.
A.P. – Jakie są
szansę istnienia gospodarczego samodzielnej Litwy, czym Litwa dysponuje
rzeczywiście oprócz siły roboczej.
– Moim zdaniem
samodzielna Litwa będzie przeżywała poprzez kilkudziesięciolecia okres upadku
gospodarczego, pomimo że jest wysoko rozwiniętą republiką na terenie ZSRR pod
względem nasycenia zakładami przemysłowymi. Ale wszystkie te zakłady pracują na
surowcach rosyjskich, produkują one przede wszystkim ciężki sprzęt maszynowy,
którego jakość jest bardzo niska i może być kupowany praktycznie tylko przez
Rosję. Żaden inny kraj nie będzie produktów takiej niskiej jakości kupował. Z
drugiej strony po oddzieleniu się Litwa utraci możliwość importowania surowców
po bardzo niskich cenach i faktycznie ta produkcja stanie się nierentowna, już
stała się nie rentowna. Nie ma jakichkolwiek złóż przyrodniczych, surowców
mających przeznaczenie przemysłowe, może trochę gliny, może las, drewno, to
jest mało i to jest nieznaczne.
A.P.: – Podobno
znaleźli ropę naftową.
– O, to tylko
ilości mikroskopijne, śladowe, obecnie eksploatują do 50 ton na dobę, a przecież,
każdego dnia zużywa się setki tys. ton na transport itd. Nie ma Litwa złóż
naturalnych i dlatego ja jestem zwolennikiem tego, że niepodległość każdego
kraju jest realna tylko wówczas, gdy byt ekonomiczny jest niepodległy.Trzeba w
ciągu tych lat przeprowadzić restrukturyzację gospodarki, trzeba nawiązać
kooperacyjne powiązania z Polską, Finlandią, Szwecją, Norwegią.
A.P.: – Co Polska
może dać Litwie?
– Polska sama
potrzebuje pomocy, może eksportować węgiel do Litwy. Gdy zostanie przerwany
związek z Rosją, to cały przemysł stanie.
A.P.: – Jaka jest
szansa powołania Federacji trzech państw bałtyckich?
– Stworzenie tej
federacji ułatwiłoby rozstrzygnięcie wielu zagadnień. Estonia np. posiada pewne
złoża torfu, Łotwa jest również biedna pod tym względem, ale zawsze kooperacja
byłaby korzystna z tym, że niełatwe będą dla nas pierwsze kroki
z pewnością.
Trzeba byłoby
pomyśleć, bardziej spokojnie działać, bardziej trzeźwo, rozciągnąć na jakiś
okres i dopiero ogłaszać polityczną niepodległość. W tej chwili wygląda to jak jakaś bufonada.
Ogłosiliśmy niepodległość, a faktycznie nie jesteśmy samodzielni. Jest to
troszkę amatorskie, a konsekwencje dla ludności bardzo ciężkie, szczególnie dla
ludności polskiej, ta ludność jest dyskryminowana, prześladowana, teraz, gdy
życie stało się trudne, jest przede wszystkim trudne dla najbiedniejszych
warstw, a to są właśnie Polacy. Ja od razu byłem przeciwnikiem sankcji
ekonomicznych, bo ucierpiała przede wszystkim ludność polska na Wileńszczyźnie.
A.P.: – W Polsce
w maju mówiono mi, te wywiad RFN przez swe kontakty na Litwie podbechtał
Litwinów, by bez przygotowania, tak „z marszu” ogłosili niepodległość? Podobno
im zależało, by w czasie procesu zjednoczenia Niemiec Gorbaczow miał jeszcze
jakieś inne kłopoty.
– Nie jest to
wcale wykluczone.
A.P.: – Czego się
Litwini tak Polaków boją?
– Trudno mi
powiedzieć, czego oni się boją, w każdym bądź razie, mogę powiedzieć jedno, że
Polacy są życzliwi względem Litwinów i naprawdę nie mają żadnych złych zamiarów
i pomysłów. W Polsce i tu. Ludność polska nic przeciwko Litwinom nie ma,
dlatego my widzimy ich wrogi stosunek do nas jako czysto nieracjonalne
zjawisko, które nie służy dobrze ani im, ani nam, ani w ogóle temu, żeby
atmosfera w Republice była zdrowa.
A. Pruszyński: –
Dziękujemy za rozmowę i mamy nadzieje, że Pan do nas do Kanady jeszcze
przyjedzie. Proszę przekazać wszystkim Polakom w ZSRR nasze pozdrowienia, i
oczekujemy dalszych przedstawicieli Polaków na Wileńszczyźnie zarówno w USA jak
i Kanadzie.
PS: Wywiad został
przeprowadzony przez wydawcę „Expressu” z senatorem Janem Ciechanowiczem
podczas jego pobytu w Washingtonie przed odlotem do ZSRR. W czasie swej wizyty
w USA, gdzie był gościem Pana Chapińskiego z Connecticut, miał on szereg
spotkań, między innymi zobaczył się z Panem Dukakisem, gubernatorem stanu
Massachusets.
Liczymy, że
dzięki pomocy Pana Ciechanowicza odwiedzą nas następni przedstawiciele Polaków,
drugi senator Pan Brodawski, dalsi senatorzy z Białorusi oraz szczególnie
zapraszamy Pana Jana Sienkiewicza, Prezesa Związku Polaków na Litwie.”
* * *
„The Advocate” (Stamford, USA)
7 czerwca 1990:
Po odbyciu długiej
i przyjaznej rozmowy w lokalu redakcji to szanowane pismo opublikowało artykuł
Barclay’a Palmera pt. „Lithuanian official labels quest for autonomy unrealistic”:
„A Lithuanian member
of the Supreme Soviet said in Stamford yesterday that his republic’s
declaration of independence has backfired and slowed the Soviet Union’s slow
movement toward democratic politics and free market economics.
„It is an empty
declaration”, said Jan Ciechanowicz, the only Supreme Soviet member of Polish
descent. „What they say is different from what goes on every day. There are
Russian tanks, Russian factories, Russian people. What does the declaration
mean?”
Ciechanowicz,sweeping
through Stamford on a 10-day visit to the United States, expressed a view
diametrically opposed to that of his fellow Lithuanian leaders.
He said Lithuania’s
demand for immadiate independence was unrealistic because of the Soviet union’s
deep investment of economic and military resources in Lithuania.
He said it differed
from America’s declaration of independence from the British in 1776 because
„there is no chance of it becoming successful without dialogue with Russia”.
Ciechanowicz said
Soviet President Mikhail Gorbachev offers the best hope of genuine democracy.
He said President George Bush has done the right thing by placing Gorbachev’s
slow movement toward democracy ahead of Lithuania’s demands for immediate
independence.
Ciechanowicz, 43,
was elected a Lithuanian representative on the Supreme Soviet in April 1989.
The election was the Soviet Union’s first offering a choice of candidates since
the Bolshevik revolution in 1917. He is also a professor of Greek and Roman
philosophy at a university in Vilnius, Lithuania’s capital.
Ciechanowicz arrived
in Washington last weekend just as Gorbachev concluded his summit meeting with
Bush and a tour across the United States. He called Gorbachev a friend because
the pair met before the Soviet leader’s rise to power and because they have
talked about the confrontation that has resulted from Lithuania’s call for
independence.
Gorbachev said last
month Lithuania could become independent in two yeasr if it suspends its March
11 declaration of independence. Lithuanian leaders have refused, and the Soviet
Union has continued its economic sanctions on the republic of. 3,7 million
people.
On an invitation
from Alexander Koproski, a Stamford real estate developer and a leader in
Connecticut’s Polish-American community, Ciechanowicz visited Connecticut and
met with state legislators in Hartford Monday. He plans to see seberal
congressmen on his return to Washington today.
Yet Ciechanowicz
arrives not to fight for Lithuanian independence, but to say the situation is
more complex than many Americans realize.
He also asks the
Western world not to forget the large Polish minority in the tiny rebel
republic. Lithuania has treated Poles worse than the Soviet Union has treated
Lithuania, Ciechanowicz said, speaking at times through a translator.
„We have been
treated like the blacks in South Africa,” he said.
Ciechanowicz
recalled an old saying among Russians of Polish descent: If you want to tell
people you are Polish, you have to say it three times.
„I am Polish. I am
Polish. I am Polish,” he said. „They have spent so many years suppressing
Polish culture that they just cross it out if you tell them you are Polish,” he
said. „You have to tell them again and again.”
Poles dominate
Vilnoland, an area that includes southern Lithuania and northern White Russia
and was appropriated by Stalin after World War II, said Benjamin Chapinski, a
Vernon-based writer for several Polish-American newspapers.
Poles make up 10
percent of the Lithuanian population, but 76 percent of the population in
Vilnoland section of the republic, said Chapinski, who translated for
Ciechanowicz during an interview at The Advocate.
Yet Poles, he said,
have been excluded from better schools, universities, jand political office –
until Gorbachev came into power. Historically, they have been treated as poorly
as – and therefore, formed close ties with – Europe’s Jews, he said.
Ciechanowicz said
Poles and other minority groups in the Soviet Union deserve representation and
independence as much as the Lithuanians. But achieving democracy will be a slow
and intensely political process. So he formed the Polish Human Rights Party
last month.
„We want everyone to
have their freedom and independence,” Ciechanowicz said. „We would like to see
the Soviet Union develop as similar to the U.S.”
Ciechanowicz said
Americans should not fear that economic decline, ethnic strife and military
discontent will bring Gorbachev down, and replace him with a more histile
autocracy.
The Soviet people
are accostomed to shortages of food and supplies, and to an iron rule from the
government, he said. They prefer Gorbachev’s recent moves to control protests
and violence to chaos or civil war. Most people look to Gorbachev as a beacon
of hope, despite the growning shortages, he said.
„Gorbachev believes
in democracy. He has human face”, Ciechanowicz said.”
* * *
W tymże czasie pismo „The Reminder” (Vernon) pisało: „Human
Rights Activist visits Vernon. Professor Jan Ciechanowicz, a human rights
activist, author and winner of seven Westrn Media Awards, visited with local
dignitaries in Vernon recently. Professor Ciechanowicz won the senatorship in
the first democratic elections held in post WWII Lithuania. Here he reviews a
Town of Vernon annual report with Frederic Turkington, Assistant Town
Administator, Vernon. Mikhael Gorbachev has conferred with the professor on
numerous occasions and has called him twice within the past month.”
* * *
„Panorama”
(Chicago), 7 lipca 1990:
„O
niszczeniu polskości na kresach wschodnich
Senator Jan Ciechanowicz rozmawia z dr.
Benjaminem Chapińskim
Jedynym Polakiem
z Wilna, który bawił ostatnio w Ameryce (parę stanów), był senator Jan
Ciechanowicz, bojownik o prawa człowieka, obrońca polskości w ZSRR, który
nieraz odważał się otwarcie bronić Polaków podczas sesji parlamentu
sowieckiego, odbywających się na Kremlu. Proponujemy uwadze Czytelników rozmowę
z Prof. Janem Ciechanowiczem, przeprowadzoną przez Dr. B. Chapińskiego.
– Jaka jest
sytuacja Polaków na Litwie?
– Na 350.000
Polaków na Litwie pracuje tylko 18 polskich kapłanów, w większości
będących w bardzo zaawansowanym wieku. Na 150 kleryków w Duchownym
Seminarium w Kownie jest tylko 7 Polaków, i w roku ubiegłym ścięto na
egzaminach wstępnych wszystkich Polaków, którzy aspirowali do elumnatu.
Pozmieniano nazwy
wsi, ulic, tablice polskie na litewskie i rosyjskie, nawet niektóre nagrobki na
cmentarzach. Tu w prasie i książkach pisze się: Sniadeckis, Skargas, Vivulskas,
Mickevicius. W starych polskich kościołach nadal są magazyny cementu, itp.
Nadal profanuje się polskie groby, biję szkła w polskich szkołach, bije się
polskie dzieci wracające do domu.
27 grudnia 1989
uczniowie litewskich szkół w Wilnie – Bernardas Šiszkevicius, Juozapas
Gerdenis, Kastytis Švagzdys, Andrius Adomaitis, Saulius Krapanis – dokonali
bestialskiego aktu wandalizmu, niszcząc na wileńskim cmentarzu kilkadziesiąt
polskich pomników. Na Sylwestra 1990 roku w polskiej wileńskiej szkole średniej
nr 5, powybijano wszystkie (94) okna. Zrobili to uczniowie litewskich szkół
średnich, młodzi Litwini wychowani w duchu antypolskim przez szkoły i uczelnie
sowieckie.
Na cmentarzu
Rossie zniszczono groby sióstr misjonarek polskich. Nikt nie ponosi kary za
akty wandalizmu, dalece zresztą nie jedyne, mające na celu niszczenie śladów
polskości tych ziem. Od czasu okupowania wschodniej Polski przez Stalina w 1939
r. i dotychczas na ziemiach przyłączonych do Litwy, Białorusi i Ukrainy w
stosunku do milionów miejscowych Polaków realizowano aż do czasów Gorbaczowa
politykę dyskryminacji i ludobójstwa fizycznego.
– A czy mógłbyś
przytoczyć na potwierdzenie swoich słów jeszcze jakieś fakty?
– Niestety o
takie liczby i informacje nie jest trudno. Mówi się np., że w Litwie Polakom
powodzi się bardzo dobrze – że mają tu szkoły, prasę, audycje radiowe
i telewizyjne. A o czym mówią fakty? O tym, że np. w 1948 roku litewscy
komuniści domagali się od Stalina deportacji na Sybir wszystkich bez wyjątku
Polaków Wileńszczyzny i pozamykali wszystkie polskie szkoły z wyjątkiem jednej
(w tym czasie Polacy stanowili na Wileńszczyźnie ponad 70% mieszkańców, a
Litwini około 3%!). Jednak Polakom udało się obronić. Nastąpiły tylko częściowe
deportacje i otworzono ponad 250 czysto polskich szkół.
Szowinistyczna
biurokracja komunistów litewskich (składająca się często z byłych
funkcjonariuszy administracji hitlerowskiej, która zniszczyła fizycznie na
Wileńszczyźnie 137 tys. Żydów i około 40 tys. Polaków) zajęła się powolnym,
lecz konsekwentnym niszczeniem polskości. Obecnie z 263 w roku 1953 szkół
polskich na Litwie pozostało tylko 47 (dla porównania: na Białorusi, gdzie
dotychczas nie było ani jednej polskiej szkoły tylko w 1989 roku otwarto ich
135!). Polską młodzież prawie się nie przyjmuje na wyższe uczelnie.
Na 1 tysiąc
pracujących zawodowo osób specjalistów z wyższym wykształceniem wśród Polaków
Litwy jest 10 razy mniej niż wśród Żydów, 7 razy mniej niż wśród Litwinów, 5
razy mniej niż wśród Rosjan. Polacy i w Litwie i w innych częściach ZSRR są
nadal gnębieni według najgorszych wzorów stalinowskich. Dane dotyczące Litwy
mówią o tym, że ludność regionu polskiego produkuje na głowę ludności 2-krotnie
więcej dóbr materialnych niż ma to miejsce w etnicznych rejonach litewskich,
natomiast rząd litewski na rozwój socjalny Wileńszczyzny asygnuje środków na
głowę ludności (polskiej) dwa razy mniej niż litewskiej. Prawie tu nie ma
szpitali, a te które są, to w większości zrujnowane przedwojenne rudery. Na
jednego pacjenta litewskiego rząd Litwy asygnuje 80-100 rubli, na polskiego
tylko 28. Jeśli wśród litewskich niemowląt umiera niespełna 11 na tysiąc
urodzonych, to wśród polskich – 24, i ta liczba ciągle się powiększa, jak podał
„Kurier Wileński” (24 maja 1990 r.). Prawie nie ma wśród Polaków lekarzy, a
Litwini nieraz szykanują polskich pacjentów psychicznie, wręcz odmawiając im
pomocy lekarskiej dlatego, że miejscowa ludność polska nie zna dobrze języka
litewskiego. Polacy często boją się po prostu zwracać do lekarzy – Litwinów, na
co wskazywała w Kurierze Wileńskim, jedna z uczciwych i szlachetnych lekarek
Litwinek. Na skutek zaniedbań socjalnych i braku opieki lekarskiej
umieralność wśród Polaków Wileńszczyzny jest znacznie wyższa od umieralności
Litwinów czy Rosjan. Ja apeluję do sumienia nie tylko amerykańskich Polaków,
ale też Amerykanów, by protestowali przeciwko zbrodniom nadal popełnianym na
części narodu polskiego przez bolszewickie rządy Litwy, które się ostatnio
przemalowały, ale w stosunku do Polaków są równie niegodziwe co
i poprzednie... Muszę też zaznaczyć, że sytuacja Polaków w innych
częściach ZSRR jest jeszcze gorsza. Na Białorusi np. Polaków poddaje się
psychicznemu terrorowi, przymusowo zapisuje się ich w paszportach jako
Białorusinów. Tak dzieje się w godzieńskim, mińskim, brzeskim obwodzie.
2,5 mln Polaków Białorusi odmawiają nie tylko praw kulturalno-oświatowych, ale
nawet prawa do własnego imienia. Na Litwie
prasa oficjalna pisze: „jesteście nie Polacy, a spolonizowani Litwini”.
Protestowałem nieraz jako członek parlamentu w tej sprawie, ale nikt nie chce
uważać Polaków za ludzi. W tej sytuacji zwracam się z apelem o moralne wsparcie
do narodu amerykańskiego. Komunistyczno-szowinistyczne barbarzyństwo musi być
skończone!
– A jaki jest
stosunek prasy litewskiej do Polaków?
– Według mnie,
nigdzie na świecie prasa i środki masowego przekazu i publikacje naukowe
nie są tak antypolskie jak na Litwie. Tak było za Smetony, za Hitlera, za
Stalina, za Breżniewa, i tak jest teraz za Landsberga. Zarówno komunistyczna
„Tiesa” jak i sajudisowskie „Atgimimas” czy „Vilniaus Balsas” nie raz hańbią
się antypolskimi donosami na mnie; litewscy naukowcy rozpowszechniają
antypolskie fałszerstwa.
– A jaki jest
Twój stosunek do niepodległości Litwy?
– Byłbym złym
Polakiem, gdybym, nie żywił sympatii do niepodległościowych dążeń
jakiegokolwiek narodu w tym też litewskiego, który zawsze wydawał mi się bardzo
sympatyczny. Myślę, że w sprawie niepodległości Litwy trzeba iść drogą
konstytucyjną. Teraz przeprowadzić referendum, a następnie uzgodnić szczegóły
na drodze pertraktacji z Gorbaczowem. Rozumiem, że to moje zdanie może wywołać
konsternację, co wszelako nie zmusi mnie do wyrzeczenia się go. Kiedyś ludzie
bali się zaprzeczać faktom, teraz boją się zaprzeczyć fałszywym stereotypom. A
ja do takowych nie należę.
– Kiedyś w
gazecie „Czerwony
Sztandar” przeczytałem, że podczas jednego z mityngów litewskich
wywieszono hasło: „Rosjanie do Syberii, Żydzi do Izraela, Polacy do
krematoriów”. Czy to prawda?
– Niestety,
podobne hasła na zbiegowiskach organizowanych przez Sajudis nie należą do
rzadkości. Ja bardzo kocham naszych braci Litwinów, ale na przykład nie
rozumiem, co oni chcą osiągnąć umieszczając obok hasła „Freedom for Lithuania”
także tego rodzaju: „Gorbaczow = Stalin. Bush = Hitler”, jak to miało miejsce
22 maja 1990 w Wilnie przed gmachem Rady Ministrów.
– Co robią
Polacy, by się bronić w ZSRR przed asymilacją i czy mają sojuszników w ZSRR?
– Jakie takie
możliwości samoobrony powstały dopiero w epoce Gorbaczowa, ale nadal jesteśmy
ograniczani w prawach i uciskani; mało wśród nas inteligencji (co
jest skutkiem
wieloletniej dyskryminacji), jesteśmy też bardzo biedni, nie mamy środków, by
wydawać autentycznie polską gazetę czy mieć niezależne radio. To zaś np. co się
wydaje po polsku na Litwie jest kontrolowane przez rząd lub Sajudis
i faktycznie nie jest wyrazem zdania ludności polskiej...
– Ą jaki jest
stosunek Gorbaczowa do tej sprawy?
– Miałem możność
kilkakrotnie rozmawiać z M. Gorbaczowem i jestem pełen uznania dla tego mądrego
człowieka, jego tolerancji, dalekowzroczności i zwykłej ludzkiej godności. Do
naszych polskich spraw, jak na razie, odnosi się z ostrożną życzliwością i
mówi, że nasza sytuacja będzie się z biegiem czasu polepszała.
– Czy są już
jakieś tego oznaki?
– W pewnym sensie
tak. Zorganizowałem Polską Partię Praw Człowieka, której jestem
przewodniczącym. Postulujemy m.in. równouprawnienie Polaków w ZSRR, powrót z
Rosji zesłańców, wypłacenie odszkodowań, przeprowadzenie plebiscytu
o utworzeniu autonomicznej wschodnio-polskiej republiki na terenach
polskich okupowanych przez Stalina w 1939 r. i znajdujących się dotychczas w
składzie ZSRR. 50 lat okupacji sowieckiej wykazało, że znajdując się w składzie
Litwy i Białorusi nie będziemy traktowani po ludzku. Nie mamy więc innego
wyjścia, jak dążenie do autonomii, która pozwoli nam uniknąć dyskryminacji ze
strony czerwonych i wszelkich innych wrogów. Myślę, że nasze dążenie do
samodzielności jest równie naturalne i powinno być uszanowane, tak jak i
dążenie Litwinów do niepodległości.
Rozmawiał:
Dr Benjamin
Chapiński
Ten tekst został
wydrukowany także przez „Słowo Narodowe”
(Warszawa, nr 9, 1990); „Echo”
(Toronto, nr 135, 1990) i inne pisma o ukierunkowaniu patriotycznym.
* * *
I znów kolejna
kanalia wyskoczyła ze swą „wiedzą” na łamach „Ładu” 29 lipca 1990:
„Adam
Hlebowicz
Polacy, Litwa – co dalej?
We wrześniu ubiegłego roku rady rejonów
solecznickiego i wileńskiego proklamowały Polskie Rejony
Terytorialno-Narodowościowe. Wkrótce jednak obie uchwały zostały anulowane
przez władze ówczesnej Litewskie SRR. Obecnie, po proklamowaniu niepodległości
Litwy, sprawa na powrót odżyła. W kwietniu i maju tego roku nowe rady
samorządowe potwierdziły aktualność i prawomocność uchwał byłych rad z
września. Na dodatek rada solecznicka, na czele której stoi II sekretarz
komitetu rejonowego KPL, podległej KPRZ w Moskwie, Czesław Wysocki, 15 maja
postanowiła, iż na terytorium rejonu funkcjonuje nadal Konstytucja ZSRR oraz
Konstytucja Litewskiej SRR. Uchwała ta wywołała wiele nieprzychylnych
komentarzy pod adresem Polaków z Wileńszczyzny. Ze strony Litwinów, ze strony
Polaków z Polski. Jedyną zadowoloną
była Moskwa, która mogła w rozmowach z Zachodem machać im przed oczyma
uchwałami rad Wileńszczyzny. [Co za łysa menda! – mówiąc językiem
Ferdynanda Kiepskiego. Moskwa w dupie miała i ma zarówno Litwinów, jak i Polaków
Wileńszczyzny! – J.C.].
Czy rzeczywiście był to akt głębokiego serwilizmu
wobec Moskwy? Moim zdaniem nie – nawet redakcja dokumentu pozwala stwierdzić,
że jest to raczej akt rozpaczy, niż akt działania wrogiej agentury. Oczywiście,
są tacy ludzie, jak wspomniany Wysocki, których inaczej jak serwilistami nazwać
nie można. Swoje credo polityczne Wysocki przedstawił zresztą w litewskim
parlamencie:
– „Kto dał nam prawo obrażać Związek Radziecki!
Armię Radziecką! Przecież dzięki nim żyjemy wszyscy pod tym pokojowym niebem!”
Nic dodać, nic ująć. Kto jednak jest winny tego stanu rzeczy? Polacy z
Solecznik, Jaszun i Niemenczyna? Sądzę, że oni w najmniejszym stopniu. Ich
reakcja, dla wielu z nas może przykra, jest konsekwencją wielu spraw z
przeszłości. Przede wszystkim to efekt polityki rusyfikacyjnej ostatnich 40
lat. Weźmy taki przykład: mieszane szkoły polsko-rosyjskie. Dzięki nim polskie
szkoły figurowały w statystykach, gdy w efekcie prowadziły do zatracenia
kultury i tożsamości polskiej. Większość bowiem dzieci i młodzieży
uczęszczała do klas właśnie rosyjskojęzycznych, bo ten język miał tutaj
praktyczne zastosowanie. W przeciwieństwie do polskiego, który kultywowali
tylko najbardziej uparci. W efekcie, jak stwierdza prezes Związku Polaków z
Solecznik, Jan Obłaczyński, spośród 80 proc. ludności polskiej zamieszkującej
ten rejon, tylko 35 proc. zachowało poczucie tożsamości narodowej, tj. język i
kulturę.
Nie bez winy są też Litwini, i to właśnie ci,
którzy obecnie rządzą Republiką Litewską. Bo przecież to oni, Landsbergis,
Czepaitis, stanowili o przemianach w tym kraju, a obecnie stoją na czele
państwa. Czy tak wiele kosztowałoby ich danie Polakom tego, czego się domagali
i domagają? Jak pamiętam, ze strony obecnych przywódców Litwy ciągle płynęły
obietnice – to załatwimy, to będzie, w przyszłości na pewno... Z taką postawą
nie buduje się mostu przyjaźni. Swoją drogą my nie możemy zapominać o
problemach i postulatach Litwinów sejneńskich.
Trzecim winnym jesteśmy wreszcie my sami. Niełatwo
jest przyznawać się do swoich błędów, ale uderzmy się w piersi, przez ponad 40
lat ogromna większość z nas zapomniała, nie chciała pamiętać o
współrodakach na Wschodzie. Temat ten zresztą poruszył premier Mazowiecki w
trakcie spotkania w Moskwie z przedstawicielami polskiej mniejszości w
ZSRR. Dobrze się stało, że obecnie powstaje tak wiele inicjatyw chcących
pomagać Polakom za wschodnią granicą, trzeba jednak stwierdzić, że bardzo wielu
ludzi straciło bezpowrotnie swoją tożsamość narodową, przy współudziale naszej
indolencji. Przy tej okazji nie sposób nie wspomnieć o tych, którzy nigdy nie
zapomnieli. przykładowo o Tadeuszu Goniewiczu z Raciborza czy Stanisławie
Sopnickim z Londynu.
Co więc dalej czeka Polaków na Litwie? Trudno o
jednoznaczną opinię w tej części świata, tak wiele tu może się jeszcze
wydarzyć. Coraz bardziej jednak widoczny jest podział wśród Polaków litewskich,
najłatwiej zauważalny na linii podziału wieś – miasto. Wieś to rejony
solecznicki i wileński ze swoimi dążeniami autonomicznymi, miasto to Wilno,
raczej kompromisowo nastawione wobec Litwinów. W samym Wilnie też zresztą jest
zauważalny podział. Niezbyt popularną osobą wśród Polaków jest Czesław
Okińczyc, właściciel pierwszej prywatnej gazety w tym kraju. Niewielu
zwolenników ma ortodoksyjny komunista Jan Ciechanowicz, nawołujący do tworzenia
Wschodni-Polskiej Republiki Sowieckiej. Dość popularny jest Jan Sienkiewicz,
powtórnie wybrany na przewodniczącego Związku Polaków na Litwie, mimo wielu
ataków skierowanych na niego w przeddzień zjazdu ZPL. Wielka szkoda, że
stosunkowo niewielką rolę odgrywają starzy działacze polscy, działający na
niwie kultury polskiej nie od 2-3 lat, lecz od 20-30, tacy jak Jan Mincewicz
czy Władysław Korkuć.
Życie polskie na Litwie w znacznej mierze odrodziło
się. To jednak dopiero początek drogi. Wymaga jeszcze umocnienia
instytucjonalnego, intelektualnego, materialnego, duchowego. Ten ostatni aspekt
wymaga większej liczby kapłanów polskich (niestety w zeszłym roku spośród 8
kandydatów-Polaków do seminarium w Kownie nie przyjęto ani jednego, jako
powód niedopuszczenia uznano ich słabą znajomość języka litewskiego). Wiele
zależy także od nas, od nasze pomocy i postawy.”
W tym też duchu
była utrzymana lawina dalszych publikacji agentów prasowych: perfidne mieszanie
prawd z kłamstwami.
* * *
29 lipca 1990 na
łamach żydopolskiego „Nowego Dziennika”
w Nowym Jorku opublikowano kolejny z całego szeregu paszkwili agenturalnego
pismaka Jacka Borkowicza (Icka Berkowicza) pt. „Na Litwie i Białorusi. Renesans polskiego słowa”, w którym ponownie
łgał na rozkaz centrali SB-UOP i piorunował na wileńską „Naszą Gazetę”: „Minusem pisma
jest brak określonego profilu... Gazeta udzieliła swych łamów Janowi
Ciechanowiczowi, deputowanemu do Rady Najwyższej ZSRR, ortodoksyjnemu
komuniście i zdecydowanemu zwolennikowi przynależności Litwy do Związku
Sowieckiego”!...
Wreszcie miarka
cierpliwości się przebrała i poczułem się zmuszony do uzielenia odpowiedzi tej
prasowej świni, zdemaskowanej później przez prasę polską jako tajny agent SB
PRL. 15 sierpnia 1990 roku na łamach torontońskiego pisma „The Polish Express” pisałem: „Dureń
czy łgarz? W „Gazecie Wyborczej” wielokrotnie ukazywały się notatki niejakiego
Jacka Borkowicza, który z uporem godnym lepszej sprawy niestrudzenie nakleja na
mnie fałszywe etykietki w rodzaju „ortodoksyjny komunista”, „do niedawna
wpływowy aparatczyk KPZR”, „zwolennik przynależności Litwy do ZSRR” itp. W
podobnie bzdurny sposób, zarówno na łamach „Gazety Wyborczej”, jak i wydawany w
Wilnie przez Sajudis, litewską i warszawską bezpiekę szmatławiec prasowy „Znad
Wilii”, wypowiadają się o mnie Marek Nowakowski, Grzegorz Kostrzewa, Czesław
Okińczyc, Romuald Mieczkowski oraz inni, kryjący się pod bezpieczniackimi
pseudonimami „nieznani sprawcy”. Widocznie w tym szaleństwie fałszerstw tkwi jakaś
„mądrość”, skoro uprawia się je tak zawzięcie i systematycznie, jak do niedawna
prasa Sajudisu i KPL okrzykiwała mnie za „polskiego nacjonalistę i faszystę”.
Czyżby „sztafetę” przekazano w „polskie” ręce,
uznając, że tak będzie skuteczniej i prawdopodobniej? W ciągu 1989 roku
dwukrotnie udzielałem wywiadu dziennikarzom „Gazety Wyborczej”, w tym też I.
Berkowiczowi. Więc ta gazeta wie, jakie są moje prawdziwe poglądy i cele. A
może to właśnie one nie pasują do koncepcji tych, którzy chcą, aby Naród Polski
był zakładnikiem wrogich mu mocarstw i sił? Jeśli tak, to rozumiem, dlaczego
„G.W.” okłamuje swych czytelników oraz nie zamieszcza na swych łamach ani
moich, ani innych protestów przeciwko szkalowaniu Polaków w ZSRR, usiłujących
się bronić przed uciskiem, jakiemu są poddawani w imperium sowieckim. Wątpię
wszelako o tym, iż taka „polityka informacyjna” leży w interesie nawet obecnego
kierownictwa Państwa Polskiego, którego tubą jest przecie „Gazeta Wyborcza”.
Oszczerców zapewniam: miotane przez was błoto
spadnie w końcu na was samych i wy sami udławicie się waszą własną nienawiścią
i kłamstwem. Im też adresuję – niestety, przez Kanadę, bo tędy jest na razie
krótsza droga z Wilna do Warszawy – słowa Seneki: „Wy, którzy nienawidzicie
prawdy i jej wyznawców, nie postępujecie wcale w sposób dziwny. Bo przecie i
chore oczy boją się słońca, a nocne zwierzęta czują odrazę do dziennej
jasności, o pierwszym brzasku wpadają w odrętwienie, szukają na wszystkie
strony swoich kryjówek i ze strachu przed światłem chowają się w byle jakich
jamach. Syczcie i ostrzcie zęby, kąsajcie – prędzej połamiecie sobie kły niż
zdołacie ugryźć”...
Z góry dziękuję za zamieszczenie sprostowania i
łączę najlepsze życzenia dla „Expressu”, jego wydawcy i grona czytelników tego
odważnego i rzetelnego pisma.
Dr Jan Ciechanowicz”
Od „Expressu”: Musimy Panu pogratulować. Nie obrzuca się błotem
ludzi nic nie znaczących i nijakich. Musi Pan bardzo dużo znaczyć na swym
terenie, że idzie na Pana taka nagonka. Zresztą z dokładnie taką opinią spotkałem
się od nieznanych mi osób z Wileńszczyzny, których spotkałem w wagonie na
trasie Warszawa-Gdańsk. Jeśli Pana określają „polskim nacjonalistą i faszystą”,
to znaczy, że jest Pan po prostu polskim patriotą. Gratulacje! Oby takich było
więcej! Co do „Gazety Wyborczej”, to o ich „dobrych obyczajach” i
„dziennikarskiej bezstronności” zdążyliśmy się także tu, w Kanadzie, przekonać”...
* * *
24 grudnia 1990
roku ukazujące się w Chicago czasopismo „Panorama”
(redaktor naczelny Tomasz Pochroń) zamieściło opracowaną przez J. Ciechanowicza
publikację pt. „Na łamach prasy litewskiej. Atak
na Żydów. Signum temporis?”: „Ostatnio w niektórych niezależnych pismach litewskich zaczęły się
ukazywać publikacje, w których poddaje się ostrej krytyce działalność
zgrupowanych w Sajudisie i wokół niego działaczy żydowskiego pochodzenia, jak
Romualdas Ozolas (wicepremier), Bronius Genzelis, Jokubas Minkewiczius,
Vytautas Landsbergis (spiker parlamentu), Emanuelis Zingeris (przewodniczący
Komisji Spraw Zagranicznych Rady Najwyższej Litewskiej Socjalistycznej
Republiki Radzieckiej), Czeslovas Stankewiczius (wicespiker parlamentu),
Virgilijus Czepaitis (sekretarz generalny Sajudisu), Aleksandras Abiszala, Saul
Szaltenis, Bernardas Rupejka (czołowy publicysta Sajudisu, jeden z najzłośliwszych
antypolskich naganiaczy w mediach Litwy, znośnie zreszta mówiący po polsku, tak
jak prawie cała ta szajka pomarańczowych polonofobów.
Wymowny pod tym względem jest anonimowy artykuł pod
tytułem „Litwinie, obudź się!”, opublikowany w kłajpedzkiej gazecie „Mażoji
Lietuva” („Mała Litwa”) w dniu 26 września 1990 (nr 38): „Litwinie, zbudź się!
Czy długo będą nas jeszcze zniewalać obcy? Spójrz – kto tobą rządzi! Tobą
rządzą Landsbergis, Abiszala i Szaltenis. Jeśli idzie o Landsbergisa, nam,
rodaku, wszystko jest jasne. Samo nazwisko mówi za siebie. Jasne, skąd pochodzi
i dla kogo pracuje. Zauważ sam: posyła Zingerisa tam, gdzie rosną pomarańcze, a
jak tylko ten wróci z dyrektywami, ów na drugi dzień rźnie przemówienie.
Napisał, znaczy się, przez noc. Nie napisał, lecz zerznął z pomarańczy. A gdy
Zingeris nieco się zatrzyma, Landsbergis siedzi cicho, jak mysz pod miotłą.
Brakuje mu oddechu. A może pomarańczy? Takie to są sprawy. Ojej, a jeśli
Zingeris kiedyś nie wróci w ogóle? Zastanów się, rodaku! Dokąd wtedy poprowadzi
nas Landsbergis?
W stosunku do Abiszaly ty także nieustannie się
mylisz. Dla ciebie Abiszala, a dla kogoś, „między swemi” – widocznie jakiś tam
Abe Szalom. Myśli, że jeśli odpuścił brodę, to nosa nie widać? Uważaj!
Szaltenis na odległość wygląda jak Litwin. Jeśli
zas Litwin, to dlaczego Saulius (Saul), a nie, powiedzmy, Paulius (Paweł)? Może
kogo i zmyli, ale nie mnie. Szaltenisa rozszyfrowałem natychmiast, jak tylko
pokazano go w telewizji. Uspokajał: pocierpcie jeszcze trochę, pogłodujemy
wszyscy razem, ale za to potem jakże dobrze będzie nam wszystkim! A u samego
złote zęby w gębie błyszczą, iskrzą się, płoną. No, myślę, z tobą sprawa jest
jasna. Przed wojną u nas jeden taki ze złotymi zębami śledzie sprzedawał.
Zawija śledzie do gazety i utyskuje:uj waj, marne czasy, pocierpmy, nadejdą
dobre czasy! Zupełnie tak, jak ich Marks: pocierpmy, zaraz będzie komunizm! Z
tych deklaracji Szaltenisa i odcyfrowałem. Jemu co, gdy nas, durniów, puści w
skarpetach, wróci do swej ojczyzny i będzie złotymi zębami pomarańcze
przeżuwał.A sok pomarańczowy będzie mu po brodzie spływał. Bracie i siostro!
Jeśli masz jeszcze wątpliwości, posłuchaj, w jaki sposób oni wszyscy mówią. Nie
zwracaj uwagi na leksykę. Słownictwa i Rupejka może się nauczyć. Wsłuchaj się w
tonację! Wrodzonego narzecza się nie ukryje. Takim językiem litewskim dawno
tutaj nikt nie mówi. Ich tam
szykowali może i nieźle, ale zapomnieli, że język też nie stoi w miejscu.
Dlatego ja ich rozpoznałem natychmiast. Tam, pod palmami, mogą udawać Litwinów,
ale tu widać, kim są w rzeczywistości.
Prawdę mówiąc, Zingerisa trochę szkoda. Niezły
chłop, kowieńszczanin, trafił do tego towarzystwa trochę przez przypadek. Oni
to robią chytrze: nieco miodem posmarują, wypiją, wyświadczą jakąś drobną
przysługę, a patrzysz – człek już ugrzązł w błocie po dziurki w nosie. I
odwrotu nie ma. A łapy mają długie. I wszędobylskie. Rzec można, iż całym
światem rzadzą... A Litwin zawsze głupi zostaje. Rodaku! Zbudź się wreszcie!...
– Twój Brat”...
* * *
Po tej drobnej publikacji w „Małej Litwie” wybuchła
burza. Nożyce się odezwały. Zarówno parlament Litwy, jak i jej rząd, podjęły
potępiające uchwały, grożące zamknięciem pisma, jeśli coś podobnego jeszcze raz
się powtórzy. Cóż za wymowna reakcja w porównaniu z brakiem jakiejkolwiek
reakcji na istny potop antypolskich wypocin, jak mętne popłuczyny raz po raz
wylewane na łamy pism litewskich w wykonaniu „pomarańczowych” dziennikarzy z
inspiracji równie pomarańczowego Sajudisu, Komitetu Centralnego KPL, „Vilnii”,
innych tegoż autoramentu organizacji i instytucji, wrogich zarówno Polakom, jak
i – jeśli głębiej się zastanowić – Litwinom”.
* * *
„Przyjaźń”
(Wilno), 13 października 1990:
Komunikat informacyjny
o drugim etapie II Zjazdu Deputowanych
Wileńszczyzny
6 października 1990 roku w Ejszyszkach odbyło się
posiedzenie drugiego etapu II zjazdu deputowanych Wileńszczyzny. Jak
zakomunikowała przewodnicząca komisji mandatowej T. Andrzejewska, wzięło w nim
udział 299 delegatów z rejonów wileńskiego, solecznickiego, trockiego, święciańskiego
i szyrwinckiego, wśród których byli Polacy, Rosjanie, Litwini, Białorusini,
przedstawiciele innych narodowości. Na zjeździe byli obecni liczni goście –
przedstawiciele zespołów pracowniczych i organizacji społecznych Wilna, Łotwy,
Białorusi, Kraju Kłajpedzkiego, przedstawiciele republikańskich, rejonowych i
związkowych środków masowej informacji.
Zjazd omówił następujące kwestie:
1. O utworzeniu polskiej autonomicznej jednostki
narodowo-terytorialnej na Wileńszczyźnie;
2. Stosunek II zjazdu do paktu Mołotow-Ribbentrop i
wypływającej z niego umowy Litwy i Związku Radzieckiego z dnia 10 października
1939 roku;
3. O symbolice kraju.
W pierwsze kwestii referat wygłosił deputowany do
Rady Najwyższej Litwy R. Maciejkianiec. Z komunikatem w drugiej kwestii
wystąpił deputowany do Rady Najwyższej republiki S. Pieszko.
W dyskusji zabrali głos delegaci i goście zjazdu:
Z. Butkiewicz, J. Kuncewicz, W. Dłużniewski, L. Połoński, A. Malinowski,
J. Woroncow, H. Łuczyński, A. Brodawski, A. Monkiewicz, T. Gawin, J.
Ciechanowicz, G. Ławrenow, Cz. Okińczyc, T. Siedlecki, S. Pieszko, Lingo,
J. Sienkiewicz, E. Jaszczanin, M. Kochanowicz, Z. Balcewicz, S. Jagliński,
A. Barkowski, S. Akanowicz.
W toku obrad przewodnicząca T. Paramonowa ogłosiła
liczne depesze powitalne, która nadesłały zespoły pracownicze, osoby i
organizacje społeczne Litwy i innych republik.
W omawianych kwestiach zjazd podjął uchwały, które
zamieszczamy.
DEKLARACJA
O
PROKLAMOWANIU NA WILEŃSZCZYŹNIE POLSKIEGO KRAJU
NARODOWO-TERYTORIALNEGO
W SKŁADZIE REPUBLIKI LITEWSKIEJ
Drugi zjazd
deputowanych terenowych Rad Samorządów Wileńszczyzny:
Wyrażając wolę
wielonarodowej ludności Wileńszczyzny wyrażoną w latach 1989-1990 przy
proklamowaniu autonomii apilinek, osiedli, miast Wileńszczyzny, a także
rejonów wileńskiego i solecznickiego jako polskich rejonów narodowych,
w toku wyborów w roku 1990 do Rady Najwyższej Litwy i terenowych Rad
Deputowanych Ludowych;
respektując i
uznając prawo do suwerenności i samostanowienia wszystkich narodów Litwy, w tym
również historycznie zwarcie zamieszkałych Polaków Litwy, utrwalone w
Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka;
uwzględniając, że
po uznaniu w roku 1989 przez ZSRR i Litwę za nieważny od chwili podpisania pakt
Mołotow-Ribbentrop z roku 1939 i po decyzji Rady Najwyższej Litwy z 11 marca
1990 roku o odrodzeniu Republiki Litewskiej i przywróceniu Konstytucji 1938
roku zmieniły się podstawy prawne wstąpienia Wileńszczyzny do Litwy;
uwzględniając
uzasadnione życzenie przezwyciężenia sztucznego podziału historycznie zwarcie
zamieszkałej ludności polskiej w kilku rejonach administracyjnych Litwy;
dążąc do
ustanowienia stabilności socjalno-ekonomicznej na Wileńszczyźnie, ochrony
praworządności i porządku prawnego;
uświadamiając
sobie historyczną odpowiedzialność za losy wszystkich mieszkańców
Wileńszczyzny, mających swoją historię, kulturę i tradycje i celem stworzenia
warunków do ich zachowania i rozwoju uroczyście proklamuje utworzenie polskiego
narodowo-terytorialnego kraju w składzie Litwy. Zjazd wyraża nadzieję, że takie
rozstrzygnięcie losów Wileńszczyzny ze zrozumieniem przyjmie opinia publiczna
Litwy i wszyscy ludzie dobrej woli.
Uchwalono
jednogłośnie na drugim zjeździe deputowanych terenowych Rad Samorządów
Wileńszczyzny 6 października 1990 roku.
Uchwała
Drugiego Zjazdu Deputowanych Terenowych
Rad Samorządów Wileńszczyzny
o Utworzeniu Polskiego narodowo-terytorialnego kraju
w składzie litwy
6 października
1990 roku m. Ejszyszki
Drugi zjazd
deputowanych terenowych Rad Samorządów Wileńszczyzny postanawia:
1. Utworzyć na
terenie Wileńszczyzny Polski Narodowo-Terytorialny Kraj ze swoim statusem w
składzie Litwy.
2. W skład
Polskiego Narodowo-Terytorialnego Kraju włączyć: rejony wileński
i solecznicki, miasto Podbrodzie, apilinki podbrodzką i maguńską w rejonie
święciańskim, apilinki połukniańską, trocką, starotrocką i karciską w rejonie
trockim i jawniuńską w rejonie szyrwincklm. Inne jednostki
administracyjno-terytorialne i poszczególne osiedla mogą być przyjęte w
skład Kraju zgodnie z ustawodawstwem Republiki Litewskiej.
3. Niniejszą
uchwałę i projekt Ustawy Republiki Litewskiej o Polskim Narodowo-Terytorialnym
Kraju skierować do Rady Najwyższej Litwy.
4. Do chwili
prawnego uznania Polskiego Narodowo-Terytorialnego Kraju przez Radę Najwyższą
Litwy udzielić Radzie Koordynacyjnej pełnomocnictw do udziału
w rozstrzyganiu kwestii dotyczących Kraju.
5. Dokumenty
zjazdu opublikować w prasie.
6. Niniejsza
uchwała nabiera mocy prawnej z dniem jej przyjęcia.
Przewodniczący
zjazdu
T. Paramonowa
H. Pożarycki
Oświadczenie
Drugiego Zjazdu Deputowanych terenowych
Rad samorządów wileńszczyzny
6 października
1990 r. m. Ejszyszki
My, deputowani
Wileńszczyzny, kierując się ideałami niezbywalności praw człowieka i obywatela,
zwracamy się do kierownictwa Związku SRR, Litwy i opinii publicznej w sprawie
polskiej mniejszości narodowej na Litwie.
W wyniku
realizacji paktu Ribbentrop-Mołotow z dnia 10 października 1939 roku
i układu z dnia 28 września tegoż roku, 10 października 1939 roku w
Moskwie zostało zawarte porozumienie o przekazaniu Republice Litewskiej
Wileńszczyzny.
Układ
radziecko-litewski z 10 października 1939 roku jest oczywistym naruszeniem
prawa międzynarodowego, gdyż został zawarty bez uwzględnienia opinii ludności,
mieszkającej na Wileńszczyźnie. W wyniku jego realizacji ludność polska została
poddana brutalnym prześladowaniom.
II zjazd
deputowanych Wileńszczyzny zwraca się:
1) do Rad
Najwyższych ZSRR i Republiki Litewskiej o unieważnienie radziecko-litewskiego
układu z dnia 10 października 1939 roku, który był skutkiem potępionego przez
obie Rady paktu Ribbentrop-Mołotow;
2) do Rady
Najwyższej ZSRR o unieważnienie wszystkich stalinowskich aktów prawnych, jak to
zrobiono w stosunku do innych poszkodowanych narodów, na mocy których Polacy w
30-50-tych latach byli poddani masowym represjom i zagładzie”.
* * *
Jak powszechny był wśród liderów polskich w Wilnie brak
rozgarnięcia politycznego, świadczą ówczesne wypowiedzi nawet najbardziej
inteligentnych spośród nich. Tak np. w masońskim piśmie „Głos” nr 64/66 z 1990 roku (s. 28) w rozmowie Krzysztofa Tarki z
Janem Sienkiewiczem, ten ostatni powiedział: „Dla mnie zachowanie Ciechanowicza było szokiem. Ja się nie zgadzam z
koncepcją polskiej republiki sowieckiej. Jednak gdybyśmy mogli liczyć ludzi
jako tako politycznie myślących na setki, to moglibyśmy szastać, ale nie ma tej
inteligencji. Na palcach można liczyć. Dlatego staramy się być wstrzemięźliwi w
ocenie tych czy innych, bardziej durnych posunięć. Po prostu do tego zmusza nas
sytuacja i warunki. Może się mylę. Może rzeczywiście trzeba ich odseparować”...
To ostatnie zdanie jednoznacznie wskazuje na to, że
„bezpieka” PRL, ZSRR i RL już wtenczas z całych sił naciskała na to, by
„odseparować” co bardziej patriotycznych i odważnych Polaków wileńskich, a
dawać zielone światło sprzedawczykom, tchórzom, konformistom, figurantom,
agentom. I tak się stało.
* * *
O wyjątkowym braku wyobraźni politycznej i patriotyzmu
świadczy demagogiczny i nikczemny list działaczy tzw. „Solidarności Walczącej”,
opublikowany w listopadzie 1990 roku przez kilkadziesiąt pism litewskich i
notorycznie kolportowany także w Polsce przez UOP. Podajemy tu jego tekst za
polonofobicznym pismem „Szalcza” z 10
listopada 1990:
„Europejski Karabach
Od dłuższego
czasu trwają już przygotowania, by Ziemia Wileńska stała się miejscem ostrego
konfliktu Polaków z Litwinami. Pierwsze kroki poczyniono ponad rok temu, gdy w
prasie Sajudisu ukazały się antypolskie artykuły o Armii Krajowej.
Najtragiczniejsze jest to, że być może nawet autor nie zdawał sobie sprawy z
tego, co robi i czemu będzie służyła jego praca. Korzystał z danych
faktograficznych niemieckich i sowieckich. Niektórzy liderzy Sajudisu, a wśród
nich Ozolas, poparli ideę przedstawiania Polaków i Armii Krajowej w negatywnym
świetle. Doszło do tego, że Sajudis zwrócił się z apelem o zgłaszanie zbrodni
dokonanych przez Armię Krajową w celu szukania winnych „genocydu narodu
litewskiego”. Skutek tej akcji był przerażający. Poróżnił Polaków z Litwinami.
Bardzo przychylnych niepodległości Litwy obywateli Polski zaskoczyła wiadomość
o antypolskim szowinistycznym nastawieniu Sajudisu. Natomiast na Litwie Polacy
zostali nastraszeni do tego stopnia, że zaczęli otwarcie nazywać Sajudis
organizacją faszystowską i utożsamiać Sajudis ze wszystkimi Litwinami. W
Sajudisie jako ruchu otwartym powstałym za przyzwoleniem Moskwy jest wielu
komunistów. Niektórzy z nich dostali z Kremla właśnie takie zadanie, aby kontrolować i
kompromitować ruch niepodległościowy. Wielu litewskich patriotów nie życzy
sobie, aby ich utożsamiać z Sajudisem.
Pogłoski o
mających nastąpić prześladowaniach Polaków w wolnej Litwie trafiły niestety na
podatny grunt. Dwie nacje tak sobie bliskie, tak kochające wolność zostały
postawione przeciwko sobie. Wiele błędów niestety zrobił Parlament Litwy. Nie
przyznał Polakom swobód takich, jak polskie samorządy, zatwierdzenie statusu
języka polskiego. Parlament Litwy powinien był usunąć wszystkie zadrażnienia
polsko-litewskie, aby wybić z ręki argumenty zwolenników szukania poparcia dla
polskiej sprawy w Moskwie. Można było tej autonomii i szantażowi Kremla
zapobiec.
Wzajemna
nieufność i szczucie jednych na drugich doprowadziły do zebrania
w Ejszyszkach, które odbyło się pod dyktando Moskwy. Wśród Polaków na
Litwie, rejonach wiejskich prym wiodą komuniści, np. członek KPZR L.
Jankielewicz oraz czołowy ideolog marksizmu-leninizmu Jan Ciechanowicz
wyrzucony z Instytutu Pedagogiki za tzw. „twardogłowość”, Brodawski również
członek KPZR, deputowany do Rady Najwyższej ZSRR. Największym paradoksem jest
to, że wojujący ateista Wasilewski, autor wielu książek propagujących naukowy
ateizm jest w władzach stowarzyszenia katolickiego. Utrzymujący z tym
stowarzyszeniem kontakty Katolicki Uniwersytet Lubelski nie zdaje sobie sprawy
ze stopnia infiltracji, jakiemu podano Polskie Stowarzyszenie katolickie.
Cały ten zjazd
polskich deputowanych w Ejszyszkach był surrealistyczny. Olbrzymią flagę polską
i piękne motto „nie rzucim ziemi, skąd nasz ród” przyćmiła sowiecka czerwona
chorągiewka obok litewskiej i polskiej – pierwsze ostrzeżenie o faktycznym
charakterze zebrania. Wielu delegatów w ogóle nie zdawało sobie sprawy z tego,
w czym uczestniczy. Dla wielu był to doniosły dzień walki o polskość tej ziemi.
Cały dzień tłum czekał w deszczu przed budynkiem kina na wynik obrad. Wśród
zaproszonych gości przedstawiciele Jediństwa i Interfrontu stwierdzający, że
zawsze czuli się obywatelami ZSRR i nigdy nie zamierzają zmienić obywatelstwa,
ani porzucić „swojej ziemi”.
Większość
wypowiedzi Polaków dotyczyła obaw przed Litwinami. Powszechnie panowała opinia,
że jeśli teraz nie wywalczy się swobód, to wolna Litwa już niczego nie da. Nikt
z zebranych Polaków nie protestował, że jeszcze nie ma wolnej Litwy,
a Rada Najwyższa jest pełna komunistów więc i po niej niewiele można się
spodziewać. Nikt też nie wpadł na pomysł, żeby poprzeć niepodległość Litwy,
gdyż tylko demokratyczny, wolny kraj może dać te swobody, na które oczekują
Polacy. Nikt nie krzyknął „Bracia Polacy! My i Litwini mamy wspólnego wroga,
którego musimy razem pokonać, by potem cieszyć się wolnością”. Padły natomiast
słowa Jana Ciechanowicza, który bez ogródek wyjaśnił arkana polskiej polityki
na Wileńszczyźnie: „Jeśli Landsbergis i Prunskienie nie przyjdą do nas z
kwiatami gratulować
autonomicznego kraju, Litwa nie da nam wszystkiego, czego żądamy, czyli
pieniędzy na rozwój demokratyczny, status języka, nie odda Uniwersytetu
Wileńskiego itp., nie zgodzi się na autonomiczny kraj, to wyjdziemy ze składu
Republiki i wejdziemy w skład ZSRR. Jeśli ZSRR nie da nam wszystkiego, czego
żądamy, to ogłosimy niezależną Republikę Wileńską SRR”. Szczytem prowokacji
była wysunięta przez niego propozycja tworzenia polskich oddziałów samoobrony.
Nikt nie krzyknął „zdrada”, – aprobujący śmiech i oklaski.” [Trudno powiedzieć,
kto podsunął te brednie i łgarstwa solidarnościowym baranom i czy sami w nie
wierzyli. Ale opublikowali. – Uwaga J. C.].
„Niestety, ci
ludzie tam na sali myślą już jak niewolnicy. Bezwiednie dają się manipulować
takim zawodowcom jak Ciechanowicz. Niektórzy z podziwem wręcz patrzą na jego
wykształcenie filozofa marksizmu.
Nikt nie
krzyknął, że słowa o sowietyzacji i zbrodniach sowietów w ustach członka KPRZ
afiszującego się znaczkiem tej przestępczej organizacji są największym
skandalem. Nikt nie powiedział, że to wszystko, czym straszy się Polaków
Litwinami, to drobnostka w porównaniu z tym, czego doznali od Sowietów. To nie
Litwini sowietyzowali, rusyfikowali (większość zgromadzonych nie znała języka
polskiego lub bardzo słabo), to nie Litwini wsadzali do więzień, mordowali
w Katyniu, wywozili na Syberię, do Kazachstanu i Uzbekistanu.
Nikt w świecie
nie może się równać w rozmiarze zbrodni dokonanych przez Sowiety. Nie można też
pojąć, jak ktoś przy zdrowych zmysłach może pragnąć być nadal poddanym Kremla.
Zebranym w
Ejszyszkach obcy był problem polskich poborowych. Chęć szybkiego powrotu do
domu, zamknięcie zebrania, czy może coś innego kazało złożyć im los swoich
synów w ręce Ciechanowiczów (komisja koordynacyjna). Wystarczyło 5 min., aby
wszyscy młodzi polscy chłopcy zostali w domu.
Propaganda sowiecka
wmówiła Polakom na Litwie, że ich już sprzedali, że są zdani na własne siły i
gotowi są więc szukać pomocy w Moskwie. To nie Polska ich sprzedała, to ich
przywódcy członkowie KPRZ, KGB, wojujący marksiści, którym pozwalają sobą
sterować, sprzedają ich Moskwie.
Jest już ostatni
dzwonek, a właściwie ryk syreny alarmowej, aby Polacy i Litwini przestali się
bać nawzajem jedni polonizacji, drudzy lituanizacji, by przestali się oskarżać
o drobnostki i stanęli jak przez całe wieki po jednej stronie barykady. By
wreszcie zrozumieli, że tylko razem można osiągnąć upragnioną wolność. Jeśli
tego nie zrozumieją jedni i drudzy, to stracą szansę, którą dała im historia.
Zwycięży Kreml, który teraz marzy o Wileńskim Karabachu, by bagnetami Armii
Czerwonej zaprowadzić spokój i pokazać światu, że nawet europejska Litwa nie
może być wolnym, cywilizowanym krajem, że dla pokoju na świecie konieczne jest
istnienie Związku
Sowieckiego. Jeśli do tego dojdzie, to winni będziecie Wy, Polacy i Wy Litwini,
że nie mogliście się wznieść ponad przyziemne uprzedzenia i pozwoliliście
Moskwie urządzić to, czego pragnie bratobójcza rzeź. Opamiętajcie się póki
czas!
Sprawy Polaków i
Litwinów powinny być załatwiane w Warszawie i Wilnie, a nie w Moskwie. Na Was
patrzy cały świat, wszystkie republiki pragnące niepodległości. Nie zhańbcie
dobrego imienia Polaków i Litwinów, by nikt nie rzucił Wam w twarz, że nie
mogąc pokonać swej małostkowości walczyliście owszem, ale „za waszą i naszą
niewolę”.
Jadwiga Chmielowska,
Piotr Hlebowicz,
członkowie
wydziału wschodniego
„Solidarności
walczącej”
Trudno o wymowniejszy przykład politycznej prostytucji.
* * *
Równie głupia i antynarodowa była deklaracja „polskiego”
ministra Michała Jagiełły, warszawskiego półgłówka i donosiciela SB (o czym
pisała później prasa krajowa), którą nagłośniła agencja ELTA na początku
listopada:
„Polski
minister o Litwie
Jeżeli Polacy z
Litwy poproszą Moskwę o autonomię, to co najmniej na pół wieku między naszymi
narodami zostanie wykopana przepaść – powiedział korespondentowi „Gazety
Wyborczej” po powrocie z Litwy wiceminister kultury Polski Michał Jagiełło.
Podkreślił on
również, że ministerstwo kultury będzie popierało prawa Polaków na Litwie do
nauki i oświaty, podtrzymywało ideę otwarcia teatru polskiego w Wilnie.
Mimo pewnych
konfliktowych sytuacji, podkreśla dalej gazeta, z Litwinami w Polsce
dobrze się współpracuje w dziedzinie kultury. Podczas, wizyty M. Jagiełły
porozumiano się, że 14 listopada ministrowie kultury Litwy i Polski spotkają
się z Polakami w Solecznikach, jeszcze w tym roku zostanie podpisany
protokół o współpracy kulturalnej obu krajów.”
1991
„Przyjaźń”
(rejon wileński), 5 stycznia 1991:
„Namiętności, namiętności...
List
do Redakcji
Po przeczytaniu notatki w gazecie „Tiesa” z 16
listopada 1990 r. „J. Tichanowičius kaitina auditorija” („J. Ciechanowicz
rozpala audytorium”) podpisanej przez T. Marcziulaitiene, my, deputowani i
mieszkańcy apilinki bujwidziskiej, jesteśmy oburzeni tą publikacją rozpalającą
wrogość narodowościową. Powstaje wrażenie, że Marcziulaitiene cierpi na
wrodzoną nienawiść do ludzi nielitewskiej narodowości i już kilka lat pisze na
nich donosy – skargi do różnych instytucji i redakcji gazet republikańskich,
które po sprawdzeniu nie potwierdzają się. Przed kilkoma laty była jej skarga
do Ministerstwa Łączności na naczelnika Bujwidziskiego Oddziału Łączności. W
maju 1989 roku w gazecie „Tiesa” zamieszczono oszczerczą notatkę na
przewodniczącego komitetu związkowego sowchozu-technikum. W tym samym roku T.
Marcziulaitiene napisała skargę do KC KP Litwy do Bieriozowa na bibliotekarza
gabinetu oświaty politycznej technikum. We wrześniu roku bieżącego do
Ministerstwa Rolnictwa na nowego dyrektora Bujwidziskiej Wyższej Szkoły
Rolniczej F. Łoszakiewicza (który, a propos, na tym stanowisku pracował tylko
miesiąc) i ciągle na tych ludzi, którzy nie są Litwinami.
Oto i ostatni list do gazety – chętnie i bez
sprawdzenia wydrukowała go „Tiesa” 16 listopada 1990 roku. Dziwi
„uświadomienie” autora wszystkich tych „dzieł” – przecież nigdy nie pracowała i
nie pracuje w danej apilince, w tym gospodarstwie. Kto i w jakim celu zachęca
ją do tego? Widocznie, korzenie kryją się głęboko w gabinetach KGB. Prócz
podpisu Marcziulaitiene przeciwko dyrektorowi Łoszakiewiczowi, swe podpisy
złożyło jeszcze 24 deputowanych Litwinów ze wszystkich zakątków Litwy, w tym
trzech z rejonu wileńskiego. Tylko dlatego, że Łoszakiewicz „kitatautis”
(„obcoplemieniec”). To jeszcze jedno potwierdzenie, że nacjonalistyczne elementy w republice
nabierają obrotów usuwając ludzi innych narodowości, oskarżając nas za to, że
walczymy o szczęście, wolność i równość wszystkich obywateli Litwy (szczególnie
zjawiska te mają miejsce w apilince bujwidziskiej).
Apilinkę bujwidziską zamieszkuje około 6 tysięcy
osób. Z nich ponad tysiąc narodowości litewskiej, a pozostali – rdzenni Polacy
i ludzie innych narodowości. Jak dawniej, tak i obecnie kierownikami i głównymi
specjalistami są przeważnie Litwini. W ciągu dziesięcioleci
przewodniczącymi apilinki byli Litwini, wyłącznie Litwini. A podległą im
siłą roboczą była i jest ludność miejscowa.
I oto minęło zaledwie 8 miesięcy od wyborów, gdy po
raz pierwszy z woli narodu starostą apilinki został wybrany człowiek
narodowości polskiej J. Sinicki. Zobaczyliśmy, jakie rozdrażnienie wzbudziło to
wśród nacjonalistów litewskich. Nawet w nocy zaczęli dyżurować przy budynku
apilinki. Deputowany Wasiliauskas na sesji zawczasu uprzedził, że nadejdzie
czas, gdy „nas, Litwinów, będzie 50 procent”. Chcielibyśmy wiedzieć, co miał na
myśli. On i podobni do niego uważają, że wszystkie problemy miejscowe muszą
rozstrzygać tylko Litwini, a nie ludzie drugiej kategorii. W tym kierunku
prowadzi się określoną pracę. Widocznie i notatka-intryga T. Marcziulaitiene
została wydrukowana w „Tiesie” dzienniku KC KPL, właśnie w tym celu.
Czyżby gazeta „Tiesa” nie ma dostatecznie
materiału, by wypełnić swe szpalty? W przeciwnym razie jak wytłumaczyć ukazanie
się w gazecie głupstwa, zawierającego wypaczone fakty i zwykłe kłamstwa.
Ryszard Maciejkianiec nigdy nie był w Zujunach. A Jan Ciechanowicz, Anicet
Brodawski, Stanisław Akanowicz przyjechali w sprawach i w dzień (w czasie
kampanii wyborczej lub z komisją deputowanych do spraw Litwy
Południowo-Wschodniej) i jeżeli rozstrzygają jakieś problemy, to z racji zawodu
im się to należy. Poza tym, wobec wszystkich ludzi. Czy to kwestia dotycząca
autonomii czy jakaś inna, jak i wszyscy inni deputowani republiki – R. Ozolas, Z. Waiszwila i inni
rozstrzygają w dzień, a nie w nocy, chowając się od Marcziulaitiene. A propos,
po spotkaniu się z deputowanym ludowym ZSRR J. Ciechanowiczem, w swoim czasie
sama Marcziulaitiene podeszła do niego i podziękowała za życzliwe wystąpienie
przed swymi wyborcami. Jednak od tej pory minął już prawie rok. Obecnie pisze
zupełnie co innego.
A komu jest potrzebne rozpalanie namiętności
międzynarodowościowych? Czy nie czas zatrzymać się?
J. Rybakowa, A.
Bogdanowicz,
M. Marcinkiewicz, P.
Motejko,
J. Kociełowicz, I.
Matysiewicz,
N. Miezienina, W.
Jurgielewicz,
T. Oleszkiewicz, J.
Sinicki
– mieszkańcy apilinki bujwidziskiej”
* * *
„Nasza
Gazeta”, 16 stycznia 1991:
„Czas próby
Po Pekinie, Tbilisi, czołgi jadą przez ludzi w
Wilnie.
Gorbaczow twierdzi, że dowiedział się o tym po
fakcie. Albo nie jest to zgodne z prawdą, i o użyciu siły zbrojnej
wiedział, albo uczyniono to poza nim, a więc przeciwko niemu. Jest źle w obu
przypadkach. Pierwszy oznaczałby bowiem, że prezydent dla utrzymania swojej
władzy nie waha się użyć broni. Drugi wskazywałby na to, że tej władzy
faktycznie już nie ma i do jej przejęcia szykują się wojskowi, czując
zagrożenie wobec postępującej redukcji sił zbrojnych w Europie, wycofywania
kontyngentów wojsk radzieckich z Niemiec, Węgier, Czechosłowacji. Wracają
stamtąd nie tylko porucznicy i kapitanowie, którym potrzeba mieszkań. Wracają
również generałowie, którym potrzebna będzie władza – także nad cywilami.
Przewidywany scenariusz dalszego rozwoju wydarzeń
nieuchronnie wskazuje na udział w nich wojska. Niekoniecznie musi to być junta,
czyli bezpośrednie rządy generałów. Jako narzędzie posłużyć może chociażby
mityczny Komitet Ocalenia Narodowego, jak chociażby na Litwie. Nikt go nie
widział, potencjalni kandydaci wypierają się w nim udziału, a jednak sama nazwa
wystarczyła, by wojskowi mogli mu „pośpieszyć z pomocą”. Miejmy mimo wszystko
nadzieję, że to, co się dzieje w Wilnie, nie powtórzy się w Rydze,
Tallinie, nie powtórzy się wreszcie w Moskwie. A jeżeli się powtórzy?
Już teraz nie ma radia, telewizji, nie ukazują się
normalnie pisma, w tym nasze, polskie. Byliśmy o krok od godziny policyjnej.
Nie jest wykluczone, że nastąpi zakaz działalności organizacji społecznych,
zebrań – czyli po prostu stan wojenny, jak przed dziesięciu laty w Polsce. W
tych warunkach rozgrywana również będzie – jak to już bywało – karta polska.
Jak się w tej sytuacji znajdziemy?
Sądząc z dotychczasowych doświadczeń, może to być
dla nas wielka próba. Polityka narodowościowa, jaką uprawiali wobec mniejszości
polskiej czołowi działacze z kręgu Sajudisu, skutecznie obrzydziła w znacznej
części środowiska polskiego idee niepodległościowe Litwinów. Nieporadność, brak
doświadczenia politycznego, przeniesienie chwytów wiecowych w miejsce, gdzie
potrzebna jest spokojna i mądra dyplomacja – te cechy przywódców litewskich
sprawiły, że o utratę tradycyjnej litewskiej rozwagi i rozsądku zaczęto
podejrzewać cały naród.
Czy aby i my nie popełniamy podobnego błędu?
Zapatrzeni w swoje własne problemy, uczuleni na litewski nacjonalizm, gotowi
właśnie ten nacjonalizm oskarżyć o wszystkie biedy i doznane krzywdy – czy
potrafimy rozróżnić, gdzie jest agresja wynikła z samoobrony, a gdzie jest
agresja przyrodzona, wrośnięta w ustrój, w odwieczny imperialny styl
myślenia i politykę? Apelowaliśmy o szacunek dla norm prawa międzynarodowego, kiedy chodziło o
nasze potrzeby. Dziś, będąc konsekwentni, z całą stanowczością potępić musimy
brutalne łamanie tego prawa. Nikt jeszcze nie przywiózł sprawiedliwości na
czołgach. Żadne racje nie mogą usprawiedliwić mordowania bezbronnych ludzi.
Żadna siła polityczna używająca wojska jako głównego argumentu, nie jest godna
zaufania.
W ostatnim dniu istnienia telewizji nawoływałem
rodaków do popierania Litwinów w ich akcjach protestacyjnych. Na placu przed
Parlamentem znalazły się flagi biało-czerwone. Mogło ich być o wiele więcej –
jak w Niemenczynie, jak w Ejszyszkach. Bo to nie Landsbergisa tam broniliśmy,
nie Rady Najwyższej, choć są tam przecież nasi deputowani i mogliśmy wyraźniej
zamanifestować naszą z nimi więź i poparcie. Ludzie przed Parlamentem, Domem
Prasy, Telewizją bronią rzeczy o wiele ważniejszych – prawa do wolności, do
samodzielnego decydowania o swoich losach. Czy te idee skończyły się dla nas na
szczeblu polskich gmin narodowych?
Kiedy te słowa piszę, tuż po drugiej stronie ulicy
stoi sześć tankietek, nieco dalej czołgi, żołnierze grzeją się przy ogniskach z
krzeseł wynoszonych z Teleradiokomitetu. Sąsiedzi wstawiają szyby, które
się wysypały prawie we wszystkich mieszkaniach podczas jego szturmu. Inni kleją
na oknach paski papieru na krzyż – jak w wojnę. Oby ta ostrożność okazała się
zbyteczna!
Jeżeli jednak nie, jeśli obecność czołgów będzie
dłuższa i zostanie osłonięta pozorami legalności, jak chociażby w postaci
wspomnianego Komitetu Ocalenia, jakakolwiek współpraca z władzami „czołgowymi”,
nie mówiąc już o poparciu dla nich, nie może być zakwalifikowana inaczej, jak
kolaboracja z przestępcami.
Jan Sienkiewicz.”
Oświadczenie
Przeciwko narodom, które obrały drogę ku wolności i
samodzielnemu rozwojowi, stosuje się przemoc i brutalną siłę zbrojną. Zamiast
politycznego dialogu użyto wojska. Niezależnie od przyczyn, które rozmowy
między Litwą a Moskwą utrudniały, dla mordu na niewinnych, cywilnych ludziach
nie może być żadnego usprawiedliwienia. Nie ma problemów – bądź to dotyczących
stosunków między republikami czy państwami, bądź mienia poszczególnych partii i
organizacji, których nie można byłoby rozwiązać w drodze rokowań.
Od samego początku swego istnienia Związek Polaków
na Litwie, sygnalizując i zabiegając o problemy polskiej mniejszości
narodowej, stale podkreślał, iż mają one być rozwiązane na Litwie, a nie gdzie
indziej, poprzez dialog i współdziałanie z władzami Republiki. Problemy te
nadal istnieją, dziś jednak wszyscy mieszkańcy Litwy, niezależnie od
narodowości, stoją wobec problemu najważniejszego – zagrożenia dla wolności i demokracji, dla samego
życia ludzkiego. Stanowczo potępiamy użycie zbrojnej siły przeciwko bezbronnej
cywilnej ludności, rozwiązywaniu problemów politycznych przy pomocy wojska.
Związek Polaków na Litwie deklaruje, że nadal
będzie czynił wszystko, by Republika Litewska stała się państwem wolnym i
demokratycznym, by wszelkie prawa – ogólnoludzkie, obywatelskie, narodowe –
były w nim respektowane.
Wilno, 15 stycznia 1991 roku
Zarząd Główny
Związku Polaków na Litwie
A p e l
do
Polaków odbywających służbę w Armii Radzieckiej, poborowych i rezerwistów
Obecnie Armia Radziecka jest wykorzystywana do
zbrodniczych akcji. Jeżeli otrzymacie rozkaz udziału w takich akcjach, nie
strzelajcie do bezbronnej cywilnej ludności, unikajcie stosowania przemocy. Nie
dajcie się użyć jako narzędzie do dławienia wolności i demokracji. Bądźcie
wierni historycznemu hasłu Polaków: „Za wolność naszą i waszą”.
Wilno, 15 stycznia 1991 roku
Zarząd Główny
Związku Polaków na Litwie
* * *
[W wywiadzie dla
tygodnika „Apżvalga” („Obzor”) – nr
15, kwiecień 2000, s. 5-6 – Audrius Butkevičius, minister obrony kraju
Republiki Litewskiej, otwarcie stwierdził, że Vytautas Landsbergis nie tylko
współpracował z KGB jako donosiciel, ale był też współorganizatorem aktów
terrorystycznych na terenie republiki, w tym zabójstw politycznych, wysadzania
w powietrze obiektów gospodarczych, podpaleń – aby wytworzyć wrażenie, że na
Litwie wre rzekomo krwawa walka z sowietami o niepodległość, podczas gdy
właśnie sama bezpieka moskiewska demontowała ZSRR, kreując na „bohaterów narodowych”
i „sygnatariuszy aktu niepodległości” właśnie tajnych współpracowników KGB,
którym też przekazano całość władzy i majątek narodowy. Tak ponoć powstała
„demokratyczna” i „niepodległa” Litwa oraz jej „nowa” elita władzy.
Autentycznie narodowa i niepodległościowa warstwa inteligencji litewskiej,
naprawdę zasłużona w konfrontacji z reżymem sowieckim, została bezpardonowo
zepchnięta na margines, oczerniona na łamach agenturalnej prasy lub otoczona
blokadą informacyjną.
Zresztą i sam
Audrius Butkevičius brał udział w tego rodzaju działaniach i prowokacjach,
lecz milczał o nich dopóty, dopóki Landsbergis nie urządził mu prowokacji z
łapówką i nie wpakował na dwa lata do więzienia w Prawieniszkach. W tymże
wywiadzie były minister obrony otwarcie wyznał, że on osobiście planował nie
tylko wydarzenia styczniowe 1991 roku (spędzenie pod wieżę telewizyjną
w Wilnie tysięcy bezbronnych ludzi dla rzekomej obrony tejże wieży przed
czołgami i komandosami radzieckimi, którzy skądinąd – ani czołgi, ani komandosi
– nie mieli amunicji bojowej, lecz tylko ślepe naboje – „chłopuszki”, dające
głośny dźwięk). KGB-owcy, w tym Landsbergis i Butkevičius, nie tylko świadomie
planowali ofiary spośród pokojowej ludności, ale i kazali swym bojówkarzom
zadbać o to, by te ofiary naprawdę były. No bo jakaż to „walka o niepodległość”
bez ofiar i „bohaterów”? Zaszlachtowano więc sześciu celników na granicy z
Białorusią, wepchnięto pod czołgi kilku młodych ludzi pod wieżą telewizyjną. A
wszystko – jak wyznał A. Butkevičius, w najściślejszej współpracy z panami
na Kremlu, m.in. ministrem obrony ZSRR Mojsiejewem. („Wiedziałem, że planują oni wyjście Litwy ze Związku Radzieckiego... Oni
prowadzili bardzo jasną grę, mam na myśli ugrupowanie wokół Jelcyna... Tak oto
prowadziliśmy tę grę” – mówił Butkevičius w 2000 roku).
Na marginesie
zaznaczmy, że w tymże numerze „Obzoru”
(s. 4) wybitny litewski dysydent i opozycyjny intelektualista z okresu
sowieckiego Stasys Stungurys wprost nazywa Butkevičiusa hochsztaplerem i
awanturnikiem, Landsbergisa zaś banalnym pyszałkiem, dyletantem w sferze
kwestii gospodarczych, który doprowadził do zniszczenia ekonomiki i kultury
Litwy. Stungurys jednak się myli, nie były to bowiem działania dyletanta, lecz
świadomego „terminatora”, sterowanego z zewnątrz. I świadomego swych
zbrodni, dlatego też – jak pisze S. Stungurys – nawet do ubikacji chodzącego w
asyście uzbrojonej ochrony osobistej. Wie, czego może czekać od okłamanych,
zrozpaczonych Litwinów...]
* * *
„Kurier Litewski” (nr 17, 2000) przyznał,
że między KGB a służbami specjalnymi niepodległej Litwy istniał stosunek, jaki
istnieje między ojcem a dziećmi. „W
1990-1991 jako etatowi tajniacy Departamentu Bezpieczeństwa Państwowego
pracowali bardzo znani dziennikarze, wysokiej rangi urzędnicy, członkowie
rządu, członkowie parlamentu poprzedniej (to jest radzieckiej) kadencji. Część
z nich zrobiła wspaniałą karierę w polityce, została wpływowymi businesmenami.
(...)”
Nic więc dziwnego,
że ta stara sowiecka agentura wycofała z archiwów KGB, przejętych przez DBP,
własne donosy z poprzedniego okresu i tak się „oczyściło”. „Kurier Litewski” w tymże numerze pisał:
„Przywiezione w 1991 z gmachu KGB
w Wilnie do departamentu worki z różnymi dokumentami w ciągu paru lat
„wyparowały”. Mianowany w 1993 r. nowy kierownik DBP J. Jurgelis nie znalazł
nie tylko dokumentów, ale nawet samych worków. Mówiono, że w związku z tym
poddany został szantażowi żony jeden z kierowników parlamentu. Podczas rozwodu
z mężem jako nagrodę za milczenie
otrzymała mieszkanie. Chodziło o byłą żonę V. Landsbergisa”...
Wiadomo, że na rzekomych „likwidatorów” KGB na Litwie, jaki i SB w Polsce,
mianowano najzaufańszych tajnych współpracowników tychże służb. Wśród nich w
Polsce był A. Michnik, a na Litwie Cz. Okińczyc, który ostatnio (2015) rzekł w
telewizyjnym programie „Wilnoteka” transmitowanym w Polsce: „Polak Dzierżyński KGB założył, a Polak
Okińczyc KGB zlikwidował”... Cóż, mimowolne przyznanie się...
W jednym z
kwietniowych numerów za 2000 rok „Litowskij
Kurier” za pismem „Niezawisimaja
Gazieta” podawał: „W 1991 roku A.
Butkievičius miał 30 lat i – zgodnie z jego własnymi wyznaniami – był głównym
organizatorem obrony, wówczas jeszcze nie istniejącej Republiki Litewskiej
przed agresją sowiecką koło wieży telewizyjnej Wilna. 13 stycznia oraz w
okresie śmiesznego moskiewskiego puczu 20 sierpnia. (...) Rozlokował wówczas na
dachach okolicznych domów własnych strzelców wyborowych, którzy strzelali do
tłumu w celu podgrzania emocji i aby zdyskredytować czekistów-desantowców
przysłanych przez Moskwę rzekomo w celu kontrolowania sytuacji w stolicy Litwy
i niedopuszczenia do nastrojów separatystycznych.” Faktycznie chodziło
tylko o odegranie komedii „walki o niepodległość”, której to walki nie
było, a niepodległość była dyskretnie narzucana wszystkim republikom sowieckim
przez KGB i dużą grupę moskiewskich działaczy partyjnych, wojskowych i
„opozycyjnych” (m.in. Jelcyna, Gorbaczowa, Gajdara, Sobczaka, Moisiejewa,
Burbulisa, Szochina, Ziuganowa, Putina, Kaługina, Sterligowa, Jakowlewa,
których osobą zaufaną na Litwie był V. Landsbergis).
W. Sokołow pisał w
2000 roku: „W 1998 roku Butkievičius,
który zbyt wiele wiedział o ówczesnych wydarzeniach i spróbował użyć na własną
korzyść tej wiedzy w walce politycznej ze spikerem sejmu Vytautasem
Landsbergisem, trafił na pięć lat za kraty rzekomo za wzięcie łapówki (15 tys.
dolarów), chociaż sprawa z pewnością została sfabrykowana, by zamknąć mu usta.
Po odsiedzeniu ponad dwóch lat został warunkowo zwolniony ze względu na dobre
sprawowanie i przed kilkoma dniami powtórzył swe rewelacje, twierdząc, że
zawczasu planował ofiary przed wieżą telewizyjną. Takie były według niego
reguły gry w tamtym czasie... Wywarło to piorunujące wrażenie w Litwie, które
zostało jeszcze bardziej spotęgowane dzięki wystąpieniu w telewizji znanego pisarza
i działacza społecznego V. Petkevičiusa, który w oparciu o uzyskane (w tym od
Butkevičiusa) materiały stwierdził: „żołnierze Armii Radzieckiej nie mieli nic
wspólnego z tragiczną śmiercią ludzi w nocy na 13 stycznia 1991 roku w Wilnie”.
Cała ta prowokacja została ponoć zaplanowana i zrealizowana przez
moskiewski KGB i jego głównego agenta w Litwie V. Landsbergisa, który miał
zresztą do pomocy innych tegoż pokroju ludzi, jak właśnie Butkevičius,
Čepaitis, Okinczyc itp. Prawda jednak wypłynęła na wierzch wyłącznie dzięki
szamotaninie i walce o władzę już w gronie samej byłej sowieckiej agentury w
Litwie w 2000 roku. Przedtem, przez dziesięć lat, agenci ogłaszali za „agentów”
właśnie ludzi przyzwoitych. Wówczas jednak bardzo niewiele osób rozumiało, co się
dzieje, a i obecnie niektórzy zachowują się w tym temacie jak pijane dziecko we
mgle.].
* * *
„The Post Eagle” (New Jersey),
30 stycznia 1991:
„In
Answer to a mistificator
Dear Editor Grabowski:
Some weeks ago „The
Post Eagle” arrived to Wilno, Nr. 40 from 10 October 1990, in which is the
text” In answer to attacks on Lithuania”. The arguments in the letter by John
Patrick-Jonas Petrikas? are based not on facts, but represent a long row of
(mature or not) mistifications and misunderstandings. I’ll not polemize with
his theses but only remember some facts.
1. The title of the
article itself is false: I have never spoken against Lithuania or Lithuanian
independence, but only against Lithuanian fascists and communists, who only in
the times of Hitler’s occupation murdered in Wilnoland 146 thoiusand Jews and
about 50 thozsand Poles, many thousands Byelorussians and Russians... Every
nation has a sacred right to freedom and independence, and I pray – like all
Poles – for the prosperity of the Lithuanian people. But I’ll never recognize a
right for somebody to oppress other people.
2. During the time
of World War II, 123 thousand Lithuanian volunteers fought on Hitler’s side
against Polish, Jewish, Byelorussian inhabitants of Wilnoland. At front were
they not sent, because German General Stahel meant, that they are not capable
of open men’s fighting but are great „masters” of shooting down the children,
women, elders: they had no such emotion as compassion. Repeatedlly even Germans
defended sometimes local population for the vruelty of Lithuanian volunteers
Lithuania was an ally of Hitlers furing the war. Poland fought against Hitler
from the first to the last day of this war, but after it, a half of Poland
remained occupied by the Soviet Union (a part – Wilnoland – by Soviet
Lithuania). Hitler and Stalin paid Lithuanian bandits with Polish terrizories
for their crimes against Jews and Slavs... 1948 Lithuanian communists pressed
Stalin for deportation of all Poles of Wilnoland to Siberia. Partly this
demand was fulfilled, 486 thousand Wilno-Poles were murdered and deported by
the Soviets with zealous complicity of the Lithuanians; all Polish schools were
closed by Lithuanian nationalists; Polish and lewish cemeteries nad temples
destroyed. The rest of the Polish population in Wilnoland during the years 1945-1990 was inflicted with disctimination,
apartheid, restriction of human rights, forced assimilation. Only on tje
personal order of Stalin here were 365 (1953) Polish schools opened, now there
are only 91 of them. Today Poles in this republic have proportional (on 1000
inhabitants) seven times fewer persons with higher education than Lithuanians,
and five times fewer than Russians. It is the result of the policy of
discrimination towards the Poles in the USSR and Lithuania. Poles are almost
without exception low-paid workers; Lithuanians in Wilnoland are colonists, red
bureaucrats, who live at the expense of local Polish workers. The Lithuanian
government pays on one Lithuanian 100 rubles towards health protection and only
28 rubles for one Polonian. Lithuanian doctors faitly often deny to treat the
Polish ills and at the same time Lithuanian power refuses the possibility to
build a Polish hospital and to admit Polish young men to medical colleges.
Nowhere in the world are men so hard disctriminated as Poles in the USRR and
the Lithuanian Rep. And this world never said a word to defend the Polish
minority in the „empire of evil”. Now wgen we have begun to maintain our human
rights and dignity, Soviet and Lithuanian fascists and communists calumniate us
on tje whole wide world, that we are against the freedom of Lithuania,
Byelorussia, Russia. But we are only against the freedom of Hitler’s and
Stalin’s pupils to enslave and to murder our children, to exploit our innocent,
arm people. We’ll fight to the end against Soviet and Lithuanian occupation of
our mother country, against the low colonial rgime, despite all lies and
inhumanity of freedom’s and truth’s enemies.
3. Making use of
German support in December of 1917, Lithuanian activists signed the declaration
about the union with Germany, and in 1918, Lithuania was proclaimed an
„independent” state with German Prince Ulrich at the head. Deliberately,
the German occupants –sho, as Russians, wanted to use Lithuanians against Poles
– „imported” the Lithuanian activists in ethnic Polish Wilno and these
playayted here According to the German (anti-Polish) statistics in the year 1916, in Wilno lived: 54%
Poles, 41% Jews, 2,1% Litts, 1,6% Russians, 1,4% Byelorussians. In 1931 these
proportions were as follows: Poles 65,9%, Jews 28,4%, Russians 3,7%,
Lithuanians 2%. 1919 were Lithuanian activists gone away from Wilnoland
together with their German protectors.
4. J. Ciechanowicz
does not play into the hands of the communists. A propos, there are now in
Lithuania different species of communists: a. prorussian (Burokevičius,
Lazutka, Naudżiunas) b. (antirussian) Brazauskas, Prunskiene, Kuzmickas,
Ozolas. Unfortunately they all are anti-Polish.
5. Piłsudski’y
famili never was Lithuanian; her name was originally Giniatowicz (maybe, from
the Tatar name of „Giniat”). This family was always Slavie, Polish. There were
very many Poles in old Lithuania (befor unia), who played a great role here. The name
„lithuanians” signified at one time a slavic tribe (ancestors of today’s
West-Byelorussians and East-Poles) and ancestors of today’s Baltic Lithuanians
was in the past called „Żemaićiai” (Żomojty, Żmudń.
7. Lithuania of
today, like Russia, has no legitimate historical or rthnic claims to Wilnoland
which slavic, lechitian, all the time. Now their population is about 80% Polish
(except Wilno city which was in the post war years colonized by Lithuanians and
Russians: 50% _litts, about 20% – Poles, about 20% – Russians).
9. Adam Michnik,
known in the past as a socialist activist, left winner, is not a man of great
reason and he is not a gentleman; he lives in Poland, eats Polish bread but he
detests this country; his statements about Polish people are as usual unfair,
bias. What can it mean that Michnik supports „Sajudis”, while only 27% of
Lithuanians in LR support today this Neo-nazi organization, in leadership of
what one of every three men is a KGB agent?
10. It is very
difficult to understand men who support the Lithuanians’ aspiration for freedom
and cannot understand the identical one of Poles living in the USRR...
With the best wishes
–
Dr. Phil. Jan Ciechanowicz
Wilno
* * *
„Tygodnik
Gdański”, nr 10 (marzec) 1991:
„Kakije u nas Paljaki?
Rozmowa z dr. Janem Ciechanowiczem, członkiem
prezydium Zarządu Głównego Związku Polaków na Litwie
– Jest pan znanym na Litwie i w całym Związku
Radzieckim obrońcą praw narodowych Polaków w tych krajach. Wielokrotnie
występował pan w ich sprawach na forum sowieckiego parlamentu. Założył pan też
Polską Partię Praw Człowieka.
– Przez pięćdziesiąt lat byliśmy sowieckimi
niewolnikami – a ponieważ żaden naród nie może sobie bezkarnie pozwolić na tak
długi okres zniewolenia, więc ktoś musiał wreszcie mówić wprost, co i jak jest.
Podjąłem się tej sprawy zyskując poparcie mieszkańców Wileńszczyzny. Dzięki ich
głosom znalazłem się w sowieckim parlamencie. Przyznali mi rację, że
pięćdziesiąt lat sowieckiego systemu udowodniło, iż oczekiwanie dobrej woli z czyjejkolwiek
strony jest naiwnością, a Polacy muszą brać swój los w swoje ręce, bo inaczej
zostaną zniszczeni.
W sowieckim parlamencie starałem się – jak mogłem –
walczyć o ich prawa, ale moje wystąpienia były swoistym wołaniem na puszczy.
Scenariusz pierestrojki w ogóle nie przewidywał rozwiązania problemu
Polaków w ZSRR. Gdy powiedziałem o tym Gorbaczowowi w oficjalnej rozmowie, był
zdumiony moją sugestią zajęcia się tą sprawą – Kakije u nas Paljaki? – spytał
mnie robiąc wielkie oczy. Jelcyn, z którym w tej sprawie rozmawiałem, również
nie chciał się nią interesować. Moje wystąpienia na forum parlamentu
denerwowały zwłaszcza Litwinów, traktujących Polaków zamieszkujących
Wileńszczyznę jako spolonizowanych Litwinów. W pewnym okresie dla prasy
litewskiej stałem się jednym z głównych wrogów.
– Nie jest pan chyba jednak przeciwnikiem
niepodległej Litwy?
– Marny byłby ze mnie Polak, gdybym pozbawił
Litwinów – choćby teoretycznie – prawa do niepodległego bytu narodowego. Prawo
do niepodległości jest święte i niezbywalne u każdego narodu. Mam bardzo
wielu znajomych wśród Litwinów. Są to ludzie poważni, myślący, sympatyczni. U
większości dominuje jednak nastawienie antypolskie. Występuje ono nawet wśród
ludzi wykształconych, co jest szczególnie godne ubolewania. 11 stycznia 1990 r.
wiceprezydent Litewskiej Akademii Nauk Algimantas Żukauskas na spotkaniu
twórczej i naukowej inteligencji Litwy z Michaiłem Gorbaczowej, powiedział
np., że najważniejszą przyczyną dążenia Litwy do
wystąpienia ze składu ZSRR jest fakt, że radzieccy celnicy nie chronią Litwy
przed najściem na litewskie sklepy ze strony czterdziestomilionowego sąsiada,
czyli Polski. Jeśli uznany intelektualista jest tak prymitywnie antypolski, to
czego się można spodziewać ze strony dziennikarzy czy nauczycieli mających
szowinistyczne paranoje? Ten stosunek Litwinów do Polaków jest według mnie
zupełnie irracjonalny i krótkowzroczny. Polska jest ich jedynym sprzymierzeńcem,
nawet jeśli brać pod uwagę tylko względy czysto geopolityczne.
Teraz, kiedy Litwa wybija się na niepodległość, w
jej interesie powinno być nie rozpalanie antypolskości, ale rzeczywiste
ułożenie dobrych wzajemnych stosunków akceptowanych przez oba narody. Polacy w
kraju pragną tego gorąco, a Litwini zdają się nie widzieć wyciągniętej dłoni.
Humanitarna pomoc, z jaką Polska przyszła Litwie po
tragicznych wydarzeniach w Wilnie pod stacją telewizyjną, ani na trochę nie
zmieniła stosunku Litwinów do Polaków. Kto sądzi, że jest inaczej,
niepotrzebnie się łudzi. Ludzie kierujący polityką zagraniczną w
Rzeczypospolitej muszą to wszystko wiedzieć, inaczej ich posunięcia będą w
kwestii wschodniej, tak jak dotychczas, naiwne. Obserwując z perspektywy Wilna
posunięcia polskiego MSZ odnoszę wrażenie, że wciąż nie ma ono koncepcji polityki wschodniej. Jeżeli jest ona
tworzona w oparciu o raporty polskiego wywiadu, to również i on jest kiepski i
ma słabe biuro analiz.
– Czy obecny rozwój wydarzeń na Litwie jest zgodny z
pana przewidywaniami?
– Niestety, tak. Nigdy nie łudziłem się, że
niepodległa Litwa będzie państwem w pełni demokratycznym, w którym
zamieszkujący ją Polacy znajdą właściwe miejsce. Od dawna przestrzegałem, że
zdziczenie stalinowskie, które było narzucane Litwinom w ciągu dziesięcioleci,
w połączeniu z euforią narodową zaowocuje atakami paroksyzmu antypolskiego.
Niestety, nie pomyliłem się. Litewskie władze przejęły pałeczkę od wandali,
niszczących groby na Rossie i szowinistów wywieszających na mityngach hasła:
„Rosjanie na Syberię, Żydzi do Izraela, Polacy do krematoriów”
i przystąpiły do niszczenia wszystkiego, co polskie, w sposób nie mający
z demokracją nic wspólnego. Wbrew poprzednio podjętym ustawom parlament
Republiki Litewskiej rozwiązał rady rejonów wileńskiego i solecznickiego.
Rozwiązujący samorządy wicepremier zwolnił z pracy nawet deputowanego do Rady
Najwyższej, nie zważając, że chroni go immunitet. Na swoich „namiestników”
w rejonach wileńskim i solecznickim władze litewskie wyznaczają osoby,
które w minionych czasach tylko opiekuńcza ręka partii ochroniła od
wyroków za defraudację. To ludzie znani z niekompetencji i rozkładania każdej
roboty, do której się brali. W biurze deputowanego do Rady Najwyższej odbywa
się rewizja i prokurator generalny twierdzi, że to jest zgodne z prawem.
Propagandziści „Sajudisu” robią co mogą, by Polacy
z Wileńszczyzny uchodzili w oczach świata za bolszewików, zasługujących
tylko na to, żeby ich bić po mordzie. Oszczerstwa te są niestety skwapliwie
podchwytywane w kraju m.in. przez „Gazetę Wyborczą”, co mieszkańcy
Wileńszczyzny przyjmują z goryczą. Szkoda, że publicyści tej gazety,
upowszechniając kłamliwy image polityczny Polaka z Wileńszczyzny nie
zauważyli, że to mieszkańcy tych terenów psuli komunistyczne statystyki. Z
dorocznych sprawozdań KC Komunistycznej Partii Litwy wynikało jednoznacznie, że
właśnie w rejonach solecznickim i wileńskim ludzie byli najmniej czuli na uroki
komunizmu, uparcie chodzili do kościoła i w żaden sposób nie można ich było
namówić do wstępowania do partii, aby zapewnić niezbędny procent chłopstwa i
inteligencji wiejskiej w „awangardzie narodu”. Statystyka jest w tym względzie
jednoznaczna.
Proporcjonalnie, na tysiąc mieszkańców, komunistów
wśród Polaków wileńskich było dziewięciokrotnie mniej, niż wśród Litwinów.
Polacy z natury swej są indywidualistami i kołchozowa psychologia komunizmu
jest im z gruntu obca. Żaden Polak w całym powojennym okresie Litwy Radzieckiej
nie był członkiem jej najwyższych władz partyjnych czy państwowych. Owszem,
również Polacy należący do KPZR ponoszą jakąś część odpowiedzialności za jej
poczynania, ale na pewno jest to
część najmniejsza. Ze wszystkich narodów, podbitych przez ZSRR, byliśmy
najbardziej prześladowani. Miliony pomordowanych naszych rodaków, którym nawet
po dziś dzień nie przywrócono czci, milcząco o tym świadczą.
– Panu również Litwini zarzucają współpracę z
Rosjanami. Wypomina się panu między innymi wystąpienia w bolszewickiej tv w
Wilnie i w tygodniku „Ojczyzna”.
– W ciągu ostatnich trzech lat wystąpiłem dokładnie
osiem razy w tv litewskiej, cztery razy w sajudisowskiej i cztery razy w
komunistycznej. I w jednej i drugiej mówiłem to, co myślę, we własnym imieniu,
starając się bronić praw ludności polskiej, nie idąc na żadne kompromisy ze
swoim sumieniem. Tak np. przed sowieckim referendum zadeklarowałem w
bolszewickiej telewizji, że ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie weźmie w
nim udziału, co wywołało ogromną konsternację w obozie promoskiewskim, w
którym zresztą zawsze uważano, że „Ciechanowicz eto nie nasz czełowiek”, co
zresztą było i jest prawdą.
Jeśli chodzi o tygodnik „Ojczyzna”, to zaproszono
mnie do współpracy z nim jako z „wszechzwiązkowym pismem polskim”. Byłem
wówczas bezrobotny, więc przyjąłem jego propozycję. Wierzyłem bowiem, że będzie
to naprawdę gazeta służąca sprawie polskiej. Czas pokazał, że się myliłem. Gdy
przekonałem się, że nie jest to tygodnik autentycznie polski, zrezygnowałem ze
współpracy z nim akurat na tydzień przed puczem wojskowym. Swoich publikacji w
nim zamieszczonych nie muszę się jednak wstydzić. Starałem się w nich
demaskować poczynania byłej litewskiej nomenklatury partyjnej, która teraz
drapując się w togi „burzycieli komuny” oskarża mnie, że jestem komunistą. Nie
jest to rzecz jasna jedyny epitet, którym jestem zaszczycany. Jestem również
kontynuatorem bandyckiej tradycji Armii Krajowej „faszystowskim najmitą”,
agentem CIA, któremu: „w celu przekupienia skorumpowanych
pracowników nomenklatury przydzielono ogromne sumy waluty”, wodzem polskich
imperialistów itp. Nie postawiono mi tylko zarzutu współpracy z KGB, bo w
tego typu bzdurę już nikt by nie uwierzył. W 1988 r. byłem, co prawda,
zapraszany sześć razy do wileńskiego oddziału tej instytucji i za każdym razem
proponowano mi współpracę, ale odmówiłem. W efekcie – usunięto mnie ze
stanowiska prodziekana Wydziału Języków Obcych Instytutu Pedagogicznego, po
czym całkowicie zwolniono z pracy – dzięki wpływom „Sajudisu”. Obecnie jestem
bezrobotny i gdyby nie pomoc przyjaciół, byłbym w bardzo trudnej sytuacji materialnej.
Litwini wzięli mnie na indeks zapewniając, że nie dostanę pracy nawet
w przedsiębiorstwie oczyszczania Wilna. Nie mówię tego, rzecz jasna, by
się użalać nad swoją osobą, ale aby unaocznić rodakom w kraju sposób działania
Litwinów, których kochają oni nadal miłością bez wzajemności. Litewska bezpieka
postępowała ze mną wyjątkowo podle, niszcząc przy okazji psychikę moich
studentów. Wzywała ich do siebie i kazała pisać na mnie donosy, grożąc im, że w
przeciwnym razie zostaną wyrzuceni z
uczelni. Zapłakane dziewczyny i chłopaki przychodzili do mnie pytając, co mają
robić?
– Czy pana zdaniem mieszkańcy Wileńszczyzny poprzez
swoich reprezentantów w litewskim parlamencie i Związek Polaków na Litwie są
zdolni do samoobrony?
– Jeszcze do niedawna byliśmy najbardziej zwartą
społecznością na Litwie. Rozbito Żydów, rozbito Białorusinów, rozdrobniono w
zupełności Rosjan, podzielono Litwinów, ale Polaków przez długi okres nikomu
nie dało się od wewnątrz rozsadzić. Dziś, niestety, to już przeszłość.
Korzystając z usług kilku naszych działaczy od dawna uchodzących za
sprzedawczyków i współpracowników KGB, moskiewska i litewska bezpieka
skutecznie nas rozbiła, powodując ubezwłasnowolnienie naszej zbiorowości.
Umiejętnie podgrzewano bezinteresowną polską zawiść, zaściankowe ambicyjki,
stosowano terror psychiczny i łapownictwo, doprowadzając do tego, że dziś
polski chłop na Wileńszczyźnie chwyta za widły, gdy ktoś mu zaczyna mówić
o polityce. Po szesnastu miesiącach działalności rozwiązaliśmy też naszą
Polską Partię Praw Człowieka, liczącą zaledwie sto trzydzieści osób, której
celem było głoszenie tezy o konieczności utworzenia suwerennej Republiki
Wschodniej Polski na terenach zabranych nam przez Rosję w 1939 r. W obecnej
bowiem sytuacji politycznej jej działalność staje się całkowicie niemożliwa.
– Jakie więc perspektywy ma przed sobą polska
ludność zamieszkująca Wileńszczyznę?
– Jej los znajduje się całkowicie w rękach władz
Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Jeżeli nie upomni się ona o ich prawa, ulegną
całkowitemu wynarodowieniu. Rozwiązanie przez Litwinów problemu obywatelstwa
przypominające całkowicie stalinowską akcję paszportyzacji, nie akceptowane
przez Polaków, pozbawi ich zupełnie praw, zamieniając w ludzi drugiej
kategorii. Uważam, że prawie czterdziestomilionowy naród nie może pozwolić
sobie na pozostawienie swoich współrodaków na łasce „Sajudisu”, składającego
się z byłych komunistów i agentów KGB. Rząd Rzeczypospolitej powinien użyć
wszystkich koniecznych środków politycznych w celu ostatecznego wyjaśnienia statusu
Wileńszczyzny i zabezpieczenia wszystkich należnych praw jej mieszkańcom.
Rozmawiał:
Marek A. Koprowski”
* * *
„Ojczyzna”
(Wilno) 6 marca 1991:
Wywiad
„Zdanie kontrowersyjne
J. Ciechanowicz: Wcześniej czy później przestaniemy
być w swoim domu rodzinnym obywatelami ostatniej kategorii...
– Jesteście jednym z uznanych liderów ludności
polskiej nie tylko Litwy, ale też całego Związku Radzieckiego, i co zrobiliście
w Moskwie w tym właśnie charakterze?
– Kreatury i marionetki „Sajudisu” wśród Polaków
Litwy, a także ich kumple w Polsce często atakują mnie za to, że usiłuję
bronić praw Polaków ZSRR w Moskwie; Polska ponoć z Rosją nie graniczy, a
tylko z Litwą, Białorusią i Ukrainą... A więc z tymi ostatnimi należy prowadzić
rozmowę. Tym „naiwnym” ludziom odpowiadam, że Rosja jest tym państwem, które
„graniczy” ze wszystkimi bez wyjątku krajami świata. Oczywiście można udawać
głupca i „nie zauważać” wielkiego mocarstwa, od którego zależą losy całego
świata, ale co to ma wspólnego z poważną „real-politik”?
Jak wiecie, udało mi się poruszyć „kwestię polską w
ZSRR” na pierwszych trzech zjazdach deputowanych ludowych ZSRR. Sądzę, że nie
bez mego wpływu postanowiono wreszcie powiedzieć światu prawdę o katyńskiej
zbrodni NKWD, wiele periodycznych wydań ZSRR zamieściło materiały o Polakach
Związku Radzieckiego. Na IV zjeździe nasze wspólne działania z deputowanym A.
Brodawskim stały pod znakiem tego, że to już dla parlamentarzystów nie była
nowa kwestia i ustosunkowano się do niej ze znacznie większą uwagą i zrozumieniem
niż poprzednio, chociaż odczuwa się pewną rezerwę. Z drugiej strony nieobecność
tym razem na Kremlu deputowanych z Litwy, którzy poprzednio stale torpedowali
nasze poczynania, strasząc kierownictwo moskiewskie mitycznym „separatyzmem
polskim”, pozwoliło nam nie tylko wystąpić na zjeździe (uczynił to A.
Brodawski), ale też zupełnie bez przeszkód wydrukować i rozpowszechnić w
nakładzie około 2 tysięcy egzemplarzy
dokument pod nazwą „Apel do czwartego Zjazdu Deputowanych Ludowych ZSRR
(kwestia polska na Litwie)” w imieniu Prezydium Rady Koordynacyjnej Kraju
Wileńskiego. Jeśliby nasi „ziomkowie” z republiki byli na Kremlu, niewątpliwie
usiłowaliby – i być może nie bez powodzenia – przeszkodzić tej publikacji jako
oficjalnemu dokumentowi zjazdu, natomiast wobec ich nieobecności wszystko
poszło jak się należy.
Przypominam sobie, że przed jeszcze niepełnymi
dwoma laty, na I Zjeździe Deputowanych Ludowych ZSRR, podczas spotkania
delegacji Lit. SRR z Aleksandrem Jakowlewem, sekretarzem KC KPZR,
poruszyłem kwestię autonomii polskiej w ZSRR i jeden z ówczesnych liderów kraju
z wielką sympatią zareagował na to („to wspaniale!”). Widzielibyście, jak
zerwali się z miejsc „wierni obywatele radzieccy” Algimantas Czekuolis,
Vytautas Landsbergis, Romualdas Ozolas i zabrali się, przerywając sobie
wzajemnie, przekonywać sekretarza KC KPZR, jacy „ci Polacy” są źli, jak „nie
lubią Rosji” i jak starają się „oderwać od ZSRR i przyłączyć do Polski
zachodnią część naszego kraju”, razem z Wilnem, Grodnem i Lwowem. I Jakowlew zamilkł, stracił zapał i więcej
nie wyrażał poparcia dla „separatystów polskich”.
Taką samą agitację nasi koledzy litewscy z
parlamentu przeprowadzili również z innymi liderami radzieckimi i przez
pewien czas nas, deputowanych-Polaków, otaczał w Moskwie głuchy mur nieufności.
I czeka nas jeszcze długa droga do chociażby względnego faktycznego
równouprawnienia, potrzeba będzie niemało wysiłków, rozumu, cierpliwości, aby
je osiągnąć. Mało jest powodów do optymizmu, jeżeli jednak będzie kontynuowana
demokratyczna linia Gorbaczowa – a nie ma ona żadnej rozsądnej alternatywy –
wcześniej czy później przestaniemy być w swoim domu rodzinnym „tubylcami”,
obywatelami ostatniej kategorii, chociaż wymaga to solidarnych i stanowczych
wysiłków wszystkich Polaków.
– Na czym jednak opiera się wasz, chociażby nawet
względny, ale jednak optymizm, przecież znowu zdarzył się u was incydent z
Walentynem Falinem, sekretarzem KC KPZR?
– Tak, dziwne to, ale Falin, będący doświadczonym
działaczem partyjnym, wykazuje godny ubolewania brak taktowności, gdy sprawa
dotyczy kwestii polskiej. Na III Nadzwyczajnym Zjeździe Deputowanych Ludowych
wystąpił on z krytyką mego przemówienia w obronie Polaków Radzieckich, przy
czym cynicznie oświadczył, że to sama Polska winna jest tego, że napadli na nią
w 1939 roku Hitler i Stalin, bowiem Polska 1920 r. przystępując do wojny z
Rosją radziecką naruszyła Traktat Wersalski. ...Teraz zaś na IV Zjeździe tow.
Falin, który prawdopodobnie nigdy już nie potrafi wyzbyć się wadliwych
przyzwyczajeń partyjnych, ośmielił się z trybuny zrobić uwagę takiemu samemu
jak on Deputowanemu Ludowemu ZSRR A. Brodawskiemu z powodu rzekomo nieprawdziwego
twierdzenia tego ostatniego o tym, że w swoim czasie Rosja Radziecka uznała
wejście Wileńszczyzny w skład przedwojennego Państwa Polskiego... Sądzę, że
Falin świadomie usiłował wprowadzić w błąd zjazd deputowanych ludowych i
szeroką opinię publiczną. Nie dopuszczam myśli, że kierownik wydziału KC KPZR
nie wie, że Traktat Wersalski w ogóle nie ustalał wschodniej granicy polskiej.
I czyż nie wie on, że już w roku 1921 Rosja uznała integralność terytorialną
Polski, uznając kwestię Wileńszczyzny za sprawę Litwy i Polski, lecz nie
Rosji? Gdy zaś w roku 1932 zawarty został pakt o nieagresji między ZSRR i RP,
pierwszy artykuł tego układu mówił o uznaniu przez strony wzajemnej
integralności terytorialnej. Podobny dokument ZSRR podpisał również w 1934 r.
wstępując do Ligi Narodów.
Oczywiście Związek Radziecki nigdy nie wydał
specjalnego aktu o uznaniu wejścia Wileńszczyzny w skład Polski jak też nie
wydał specjalnych aktów o uznaniu wejścia w skład Polski województwa powiedzmy
warszawskiego lub krakowskiego. Zresztą takie akty byłyby absurdalne z punktu
widzenia prawa międzynarodowego. ZSRR
niejednokrotnie w okresie od 1923 do 1939 r. uznając niepodzielność
i integralność terytorium polskiego tym samym uznawał pozostawanie w jej
składzie Wileńszczyzny, która na podstawie plebiscytu 1923 r. dobrowolnie stała
się częścią składową Polski. Teza jakoby ZSRR nigdy nie uznawał wejścia
Wileńszczyzny w skład Polski jest typową „kaczką” propagandy
stalinowskiej, która służyła swego rodzaju usprawiedliwieniem dla późniejszego
włączenia samej Litwy w skład ZSRR. Zresztą jeżeliby Związek Radziecki
rzeczywiście nigdy nie uznawał Wileńszczyzny za terytorium polskie, dowodziłoby
to tylko, że rząd radziecki nie uznaje prawa narodów do samostanowienia, bowiem
Polacy stanowiący już przeszło 800 lat większość ludności Wileńszczyzny zawsze
byli wierni swojej ojczyźnie i nieraz potwierdzali to własną krwią”.
* * *
„Dziennik
Bałtycki”, 11 maja 1991:
„Litwy pogoń za Europą
Otoczony betonowymi blokami, w oknach worki z
piaskiem. W środku i na zewnątrz budynku litewscy policjanci w wojskowych
drelichach, z karabinkami automatycznymi przypominający (i chyba chcący przypominać)
amerykańskich marines. Nawet w środku gmachu, na poszczególnych piętrach przed
wejściem do gabinetu przewodniczącego Rady Najwyższej, worki z piaskiem,
metalowe siatki, nosze dla rannych.
To nie jest sceneria ze stycznia tego roku, kiedy
Litwa znalazła się o krok od sowieckiej interwencji militarnej, ani obrazek z
dramatycznych dni puczu Janajewa i Jazowa. Tak wygląda litewski parlament
na początku października, już po oficjalnym uznaniu przez Kreml niepodległości
państw bałtyckich i po przyjęciu ich do ONZ.
Przyglądając się obwarowanemu parlamentowi
zastanawiałem się, czy pozostawiono owe militarne rekwizyty „wychodząc
naprzeciw” naturalnej, społecznej potrzebie celebrowania pewnych symboli, czy
też ktoś poważnie obawia się agresji ze strony rzeczywistych lub urojonych
wrogów niepodległej państwowości litewskiej.
Bo obok autentycznej radości z odzyskanej wolności
na Litwie dominuje jeszcze uczucie zagrożenia. Niestety, tracą na tym miejscowi
Polacy, którzy przez większość litewską są odbierani jako „element niepewny”.
Politycy
Przywódcy litewscy umiejętnie podsycają te uczucia.
Łatwiej „zaciągnąć pasa”, pokierować społeczeństwem w trudnym czasie
wychodzenia z komunizmu, posługując się straszakiem czyhających
niebezpieczeństw i zagrożeń. Poleceń władzy trzeba słuchać bez szemrania, bo na
„niezdyscyplinowaniu społecznym” natychmiast skorzystają „oni” – „czerwoni” z
Wileńszczyzny. Za mocno? Wystarczy poczytać transparenty i plakaty oblepiające
budynek litewskiego parlamentu.
Liderzy państwa w niczym nie przypominają ludzi,
których widziałem w kwietniu 1990 r. (po ogłoszeniu deklaracji niepodległości),
ani ze stycznia 1991 (prowokacja wojsk sowieckich). Wtedy na widok dziennikarzy
z Polski przyjaźnie otwierali ramiona udzielali wszelkich potrzebnych informacji.
Teraz pomimo dokładnie umówionych terminów, czekam godzinami, a kiedy dochodzi
wreszcie do spotkania moi interlokutorzy zdają się pytać: Czego tu szukasz?
Szukałem odpowiedzi. Odpowiedzi na pytanie, po co
Litwinom konflikt polsko-litewski. Bo stroną, która animuje ów konflikt, są
obecnie władze republiki. To w rękach Litwinów znajduje się pełnia władzy,
to oni są gospodarzami w wyzwolonym państwie, do nich należy inicjatywa.
Dla Polaków działania parlamentu i rządu układają
się w ponury, zaplanowany wcześniej scenariusz. W styczniu i w sierpniu władze
litewskie mówiły o autonomii kulturalnej Polaków, bo czuły się zagrożone przez
Moskwę. Teraz, jedna z pierwszych decyzji niepodległej Litwy to
rozwiązanie „polskich” samorządów i to wbrew ustanowionemu wcześniej przez
parlament prawu. To również zwalnianie z pracy Polaków pracujących w
lokalnej administracji i przysyłanie na ich miejsce Litwinów z Litwy
kowieńskiej, nie znających języka polskiego. To absurdalne artykuły i
wystąpienia, wedle których Polacy na Litwie to tylko „spolonizowani Litwini”.
To scenariusz budowy państwa, w którym elementarne prawa obywatelskie zależą od
złożenia deklaracji lojalności władzom politycznym i sprawnego posługiwania się
językiem rządzącej większości. To wizja państwa, w którym nie można być
równoprawnym obywatelem będąc jednocześnie Polakiem. Przerysowane? Myślę, że
tak, ale nie zmienia to faktu, że większość Polaków urodzonych i wychowanych na
Litwie widzi swą najbliższą przyszłość w takich właśnie czarnych barwach.
Zapytałem się więc przewodniczącego Rady Najwyższej
Litwy Vytautasa Landsbergisa, czy i jak chce zburzyć mur, który oddzielił
Litwinów i Polaków, czy chce być przywódcą wszystkich mieszkańców Litwy.
Odpowiedź nie była wcale jednoznaczna. Co ciekawe Landsbergis z dużą niechęcią
i lekceważeniem mówił nawet o tych politykach polskich na Wileńszczyźnie,
którzy walczą z tendencjami do zamykania
się Polaków w narodowościowym getcie. Dla Vytautasa Landsbergisa tacy ludzie
jak Ryszard Maciejkianiec (przew. frakcji polskiej w parlamencie) czy Czesław
Okińczyc (ten sam, który apelując o pomoc zagrożonej Litwie płakał
w polskim Sejmie) nie są partnerami. Za wzór do naśladowania stawia
Medarda Czobota – Czobotasa, „dyżurnego Polaka” od usprawiedliwiania w
litewskich mass mediach i na wszelkiego rodzaju wiecach, spotkaniach
publicznych wszystkich, nawet najbardziej restrykcyjnych w stosunku do
mniejszości narodowych, decyzji władz.
Vytautas Landsbergis dużo mówił o zagrożeniach, o
niebezpieczeństwie polskiego rewizjonizmu, chęci przesuwania granic. Jako dowód
koronny wskazał na ulotki rozlepione w Wilnie przez Ruch Narodowy Mariusza
Urbana z Sopotu. Moje wyjaśnienie, iż Urban i jego koledzy to nic nie znaczące
kilkunastoosobowe towarzystwo, że nikt ze znaczących polityków w Polsce, ani
żadna licząca się partia nie ma z poglądami zaprezentowanymi we wspomnianej
ulotce nic wspólnego, przewodniczący Rady Najwyższej puścił mimo uszu.
Pytania, powtórzone przeze mnie za Ryszardem
Maciejkiańcem, zostały w ogóle bez odpowiedzi:
– czy na blisko trzysta tysięcy Polaków na Litwie
nie znalazło się dwóch ludzi, oddanych odrodzonemu państwu litewskiemu, którzy
mogliby być przedstawicielami rządu w rozwiązanych rejonach samorządowych?
– jeżeli celem rozwiązania rejonów wileńskiego i
solecznickiego miała być „dekomunizacja”, czemu w imię tej samej koncepcji nie
rozwiązuje się Rady Najwyższej, w której większość deputowanych to byli
działacze komunistyczni, a jeden z nich, Ozolas do niedawna „członek
biura” partii komunistycznej, nadzoruje obecnie „przywracanie porządku” na
Wileńszczyźnie?
– dlaczego restrykcje podjęto teraz właśnie, kiedy
społeczność polska samodzielnie wyeliminowała ze swojego życia komunistycznych
przywódców?
Ulica
Ta polska i ta litewska są usposobione do siebie
wrogo. Polacy czują się oszukani, potraktowani instrumentalnie. Z kim mają
rozmawiać, z Merkysem, który w imieniu rządu administruje teraz rejonem
wileńskim? Merkys nie zna problemów społeczności, którą ma się zajmować, nie
zna nawet jej języka. W dodatku jeszcze niedawno zarzekał się, że za jego
rządów nie będzie mowy o przeprowadzeniu projektu tzw. wielkiego Wilna,
projektu, którego realizacja oznacza likwidację rejonu wileńskiego i
automatyczną lituanizację mniejszości polskiej. Kilka dni temu podjęto decyzję
o rozpoczęciu realizacji tego projektu... Podobnych przykładów miejscowi Polacy
wyliczają wiele, zbyt wiele...
Ci prości ludzie, zajmujący najniższe pozycje w
hierarchii społecznej, zepchnięci na margines życia społecznego, kulturalnego i
politycznego republiki, nie chcą identyfikować się z państwem, którego
przedstawiciele nie tylko odmawiają im pewnych praw, ale ich jeszcze obrażają
(„spolonizowani Litwini”, „dzieci bandytów z AK” itd.). Nie chcą
podpisywać deklaracji lojalności wobec konstytucyjnych władz państwa, ale tym
samym nie mają szans na uzyskanie obywatelstwa republiki.
Błędne koło. Jak wyrwać się z getta jednocześnie w
nim się zamykając? Dlatego tacy ludzie jak Maciejkianiec przekonują Polaków,
aby występowali o obywatelstwo republiki, choćby miało to być poprzedzone tak
dziwną, niespotykaną w świecie procedurą. W przeciwnym wypadku społeczność
polska nie będzie mogła brać udziału ani w wyborach parlamentarnych i
samorządowych, ani uczestniczyć w prywatyzacji i reprywatyzacji (czyli w
procesie odzyskiwania majątku zagrabionego ongiś przez komunistów). Niestety
polska ulica pozostaje głucha na takie wezwania. Im bardziej czuje się
zagrożona tym szczelniej zamyka się do środka.
Trudno mi sobie wyobrazić kilkusettysięczne getto w
środku Europy, państwo gdzie mieszkańcy dzielą się na obywateli i
„przynależnych” (którzy nie muszą na przykład służyć w wojsku, ale nie mają
również żadnych praw politycznych i części cywilnych). Czy jest to również
przedmiotem troski Litwinów? Z pewnością nie litewskiej ulicy. Dla niej to
jeszcze jeden dowód na „ciemnotę i bolszewizm” miejscowych Polaków. To opinia,
z którą równie łatwo spotkać się na uniwersytecie w Wilnie, jak i w każdej
z wiosek Kowieńszczyzny. To również dobra okazja do wyleczenia kompleksów i
podreperowania narodowego samopoczucia Litwinów. Tylko czy czując się „lepszymi
Europejczykami”, pogardzając mniejszością narodową, można tą „Europą” w ogóle
być?
Pytanie równie ważne dla Litwinów na Litwie jak i
dla Polaków w Polsce.
Wiesław Walendziak
* * *
„Ojczyzna”
(Wilno), 15 maja 1991:
„Dwa punkty widzenia: Po co potrzebna jest
autonomia Polakom Litwy?
Litwa nie zrezygnuje ze swej integralności i
suwerenności
Po wszystkich tragediach XX wieku ludzkość, zdaje
się, zaczyna zbliżać do zrozumienia tego, że każdy naród, nawet najbardziej
nieliczna zbiorowość etniczna, posiada wartość bezwzględną. Pod tym względem
narody są absolutnie równe między sobą.
Lecz byłoby niesłusznie uważać, że każdy człowiek
lub grupa etniczna mogą zamieszkać na dowolnym terenie nie przyjmując na siebie
przy tym najpoważniejszych zobowiązań w stosunku do zamieszkujących już tam
ludzi. Proces przyjęcia tych zobowiązań określiłbym jako integrację. Sedno jej
jest bardzo proste: sumiennie spełniać obowiązki, nakładane na każdego z osobna
członka przez dane społeczeństwo i państwo. Jeżeli społeczeństwo i państwo są
cywilizowane, tj. obywatelskie i praworządne, w swoich kodeksach przewidują nie
tylko obowiązki, ale też prawa każdego człowieka, rodziny, wspólnoty, w tym
także obywateli różnych narodowości, wyznań, przekonań.
Takiej obrony udzielają ustawy Republiki
Litewskiej, w pierwszym rzędzie konstytucja. Obywatele mają prawo jednoczyć się
w rodziny, wspólnoty, organizacje i w ten sposób czynić zadość swoim
prawom ludzkim. Jednakże działań grup ludzi, zmierzających do negacji danej
państwowości, oczywiście nie można uznawać za prawomocne. Roszczenia
terytorialne, przybierające kształt autonomizacji wspólnoty narodowej, są
oczywistym zamachem na integralność państwa, w którym ona żyje. I jeżeli
to jedyne na ziemi miejsce zamieszkania danej jednostki etnicznej, takie
dążenia mogą jeszcze być uzasadnione i usprawiedliwione pod warunkiem
zrozumienia wzajemnego z podmiotem państwa – rdzennym narodem. Jeżeli zaś swoją
formację państwową usiłuje stworzyć naród, którego podstawowa część
skoncentrowana jest w swoim państwie narodowym, zajmuje się on działalnością,
która nie jest podyktowana koniecznością bytu i dlatego niemożliwą do
przyjęcia.
Nie ulega wątpliwości, że Litwini zamieszkują na
historycznie należących do nich ziemiach. Na tym terytorium z czasem powstawały
także inne wspólnoty etniczne – Żydów, Karaimów, Polaków, Białorusinów, Rosjan.
Wszyscy oni mają na Litwie warunki do zachowania swych narodowych cech
szczególnych, rozwijania swoistej kultury. Czynne są narodowe instytucje
dziecięce, szkoły, ukazują się w języku ojczystym gazety i czasopisma, w
zasadzie wszyscy mają możność zdobycia wyższego wykształcenia. Dlaczegoż więc
powstała idea odgrodzenia się od pozostałej części Litwy autonomią, dlaczego ta
idea cieszy się pewnym poparciem ludności polskiej?
Sądzę, że znajduje tu swój wyraz nie tylko
spuścizna ubiegłych stuleci, ale też ostatnich dziesięcioleci, gdy pod
płaszczykiem rozmów o internacjonalizmie dwa narody świadomie przeciwstawiano
sobie. Wyrażało się to w faktycznym ignorowaniu problemów narodowych, w
niedostatecznym poświęcaniu uwagi rozwojowi ekonomicznemu rejonów Litwy
Wschodniej, z powodu czego Polacy przyzwyczaili się traktować władzę w Wilnie
jako „litewską”, od której niczego nie można się doczekać. Negatywnie wpłynęły
niektóre hasła odrodzenia narodowego, z zastrzeżeniami przyjęto pierwsze akty
odradzanego państwa litewskiego, w pierwszym rzędzie ustawę o języku
państwowym.
Lód nieufności spróbowała rozbić Państwowa Komisja
do Spraw Litwy Wschodniej. Pół roku intensywnej pracy wykazało, że wiele
spośród problemów istnieje w rzeczywistości, co więcej, ma korzenie historyczne
i socjalne. Dzięki działalności komisji Rada Najwyższa republiki potrafiła
głębiej zrozumieć sedno tych problemów, nawiązać ścisłe kontakty z
przedstawicielami społeczeństwa polskiego. Sam fakt dialogu pozytywnie przyjęli
oni i stworzyło to atmosferę większego zaufania.
29 stycznia br. Rada Najwyższa wniosła poprawki do
Ustawy o mniejszościach narodowych i uchwałę „O konkluzjach Państwowej Komisji
do Spraw Litwy Wschodniej”. Pierwsza z nich
zmierza w szczególności do stworzenia warunków do nauki mniejszości w języku
ojczystym i przygotowania odpowiednich kadr; dopuszcza używanie w terenowych
instytucjach i organizacjach jednostek administracyjno-terytorialnych, gdzie
zwarcie zamieszkuje jakaś mniejszość narodowa, obok języka państwowego języka
tej mniejszości; uznaje prawo społecznych i kulturalnych organizacji
mniejszości narodowych do zakładania z własnych funduszy instytucji
kulturalno-oświatowych. Drugi dokument zobowiązuje rząd, aby w terminie do 31
maja br. opracował projekt powiatu wileńskiego w przewidywanym nowym podziale
administracyjnym Litwy z uwzględnieniem propozycji i życzeń mieszkańców tego
zakątka republiki, a także projekt statusu tego powiatu.
To wszystko wykazało, że w stosunkach z Polakami
Litwy można osiągnąć wspólne rozwiązania, oparte na zaufaniu i wzajemnej
korzyści. Nasuwa się jednak pytanie: z kim prowadzić dialog? W Radzie
Najwyższej republiki istnieje frakcja deputowanych polskich, którzy ostatnio
zaczęli zajmować realistyczne pozycje, skłaniają się do poszukiwania dróg
zrozumienia wzajemnego. Jednakże w terenie, w rejonach wileńskim i
solecznickim, do władzy w samorządach rejonowych przyszły siły orientujące się
na KPZR i na oderwanie tych rejonów według programu przewidzianego przez
partię.
Jednakże jest najwyższy czas zrozumieć, że Litwa
nie zrezygnuje ze swej integralności i suwerenności. A więc autonomia w postaci
odrębnej formacji państwowej nie rozwiąże problemów, a tylko zaostrzy je.
Polacy Litwy zaczynają widzieć, dokąd prowadzą ich
niektórzy liderzy. Przecież jest jasne: tak czy inaczej trzeba będzie żyć razem
z Litwinami w składzie Państwa Litewskiego. Usiłowania zaś Moskwy rozegrania w
Litwie tak zwanej „karty polskiej” mają tymczasowy charakter środka nacisku na
Litwę. Po tym, gdy tę „kartę” wykorzysta się, będący w konflikcie z władzami
republikańskimi Polacy, staną się nikomu nie potrzebni i zostaną porzuceni, jak
to poprzednio uczyniono z Gagauzami lub Osetyńcami.
Polacy tutaj, w Litwie Wschodniej, nie są
przybyszami. Tym bardziej należy ułożyć wspólne życie, szukać dróg zgody, nie
zaś konfrontacji. Jeśli zaś chodzi o Państwo Litewskie, jest ono gotowe
spełnić w stosunku do mniejszości narodowych wszystkie zobowiązania, które
nakładają na nie międzynarodowe porozumienia i ustawy. Ma ono prawo
oczekiwać lojalności również od swoich obywateli, jakiejkolwiek byliby
narodowości.
Romualdas Ozolas,
przewodniczący Państwowej Komisji
do Spraw Litwy Wschodniej
Republiki Litewskiej”
* * *
„Nie chcemy być pasierbami w swoim własnym
domu
Wilno i Ziemia Wileńska od dawna były zamieszkane
głównie przez Polaków. Spis ludności przeprowadzony na przełomie lat 1916-1917
przez okupacyjne (jawnie prolitewskie) władze niemieckie, ustalił wśród
mieszkańców Wilna 54 proc. Polaków, 41 – Żydów, i tylko 2,1 proc. Litwinów.
Władze burżuazyjnej Republiki Litewskiej opowiadały
się za przyłączeniem Wileńszczyzny do Litwy i wysuwały tę kwestię jako
podstawowe zadanie swej polityki zagranicznej. Przy tym wielokrotnie publicznie
zapewniały o swej gotowości zagwarantowania Wileńszczyźnie statusu autonomii.
Tak więc postanowienie o autonomii Wileńszczyzny w razie jej przyłączenie
do Litwy podjął w 1920 r. litewski Sejm Ustawodawczy. We wrześniu 1921 roku
rząd litewski na rozmowach polsko-litewskich w Brukseli wyraził zgodę na
przyjęcie projektu Paula Hymansa przewidującego autonomię Wileńszczyzny w
przypadku jej przyłączenia do Państwa Litewskiego. To samo ogłosił w roku 1926
premier litewski M. Sliżewiczius. Konstytucja Litewska 1938 roku, przywrócona
przez obecną Radę Najwyższą, również postuluje autonomię poszczególnych
terytoriów (paragraf 127).
Ale, jak wiadomo, historia zrządziła po swojemu. W
tragicznym dla Polski roku 1939 podpisany został pakt Mołotowa-Ribbentropa,
który podzielił sfery wpływów między dwoma agresorami. W ramach realizacji
tajnych porozumień Wileńszczyzna została odebrana Polsce i przekazana Republice
Litewskiej. Wtedy ludności Wileńszczyzny nikt nawet nie zapytał, gdzie ona chce
żyć: po prostu pewnego ranka mieszkańcy zbudzili się jako poddani innego
państwa.
I jeżeli strona litewska nie uznaje prawomocności
dokumentów radziecko-niemieckich z 1939 roku, dotyczących Litwy, dlaczego
przyjmuje się ich ważność w stosunku do Wileńszczyzny? Czyż chodzi o różne
dokumenty? Dlaczego stosuje się podwójną miarkę? Przecież dotychczas nikt nie
odbierał obywatelstwa Polakom wileńskim, nie istnieje w ogóle dokument
głoszący, że pozbawiono ich obywatelstwa polskiego. I teraz, gdy powstała
kwestia samostanowienia Litwy, pragniemy, aby również nasze zdanie
uwzględniono.
Tym bardziej, że chodzi nie tylko o historyczne
krzywdy. Dyskryminację 300-tysięcznej wspólnoty polskiej zwarcie zamieszkującej
Wileńszczyznę odczuwa się we wszystkich sferach życia. Władze robiły wszystko,
aby „nie było prestiżowe” być Polakiem. I dopięły swego – zepchnęły nasz naród
na samo dno sowieckiego socjalizmu. Wszystkie obietnice autonomii zostały
zapomniane. Czyż nie skutkiem przemyślanej polityki jest np. fakt, że odsetek
osób z wyższym wykształceniem na tysiąc
mieszkańców wśród Polaków Litwy jest siedem razy (siedem!) niższy niż wśród
Litwinów i pięć razy niż wśród Rosjan?
Uprawiana na Wileńszczyźnie polityka systematycznej
depolonizacji doprowadziła do tego, że liczba szkół z polskim językiem
wykładowym zmniejszyła się z 365 w 1953 roku do 92 w bieżącym. Władze litewskie
nie chcą nawet słyszeć o odrodzeniu w Wilnie uniwersytetu polskiego
(działający w ciągu 400 lat Uniwersytet Stefana Batorego został zamknięty 15
grudnia 1939 roku przez władze smetonowskie). Otwarty po wojnie Polski Instytut
Nauczycielski, który przygotowywał nauczycieli dla szkół podstawowych, przestał
istnieć w roku 1961. W wyniku tego odczuwa się dotkliwy brak nauczycieli nawet
dla istniejących szkół polskich. I nie jest rzeczą przypadku, że teraz wileńscy
Polacy to głównie niewykwalifikowani robotnicy, kierowcy, kolejarze, ładowacze,
dozorcy i robotnice fabryczne, a inteligencję polską na Litwie można wnosić do
Czerwonej Księgi, jako „gatunek” skazany na zagładę...
Z powstaniem ruchu „Sajudis” w prasie litewskiej
rozpoczęła się pseudonaukowa kampania o tym, że na Litwie nie ma Polaków, że
ci, którzy nazywają siebie Polakami lub „tutejszymi”, są rzekomo
spolonizowanymi Litwinami.
Na szczeblu rządowym zaczęto wałkować koncepcję
„integracji” Wileńszczyzny, nazywanej teraz Litwą Południowo-Wschodnią, zaczęto
mówić o nowym podziale administracyjno-terytorialnym, nastawionym na to, aby
rozczłonkować rejony ze zwarcie zamieszkałą ludnością polską. Nawiasem mówiąc,
coś podobnego już zrobiono przy formowaniu okręgów wyborczych, z powodu czego
okazało się niemożliwe wybranie do Rady Najwyższej Republiki deputowanych
polskich proporcjonalnie do liczebności ludności polskiej.
To wszystko budziło nieufność. Ludzie jęli szukać form samoobrony. Pod naciskiem
mieszkańców zaczęto opracowywać wariant autonomii narodowo-terytorialnej
Polaków w składzie Litwy. Przedstawiać ten proces jako dzieło rąk KPZR, jako
„ingerencję Moskwy” jest równie niepoważne, jak, powiedzmy, twierdzić, że
dążenia Litwinów do niezależności są inspirowane przez CIA. W masowych ruchach
zawsze istnieją głębsze przyczyny niż wpływ obcych sił. W ruchu Polaków
Wileńszczyzny inspirującym motywem stało się pragnienie, abyśmy sami mogli
wpływać na swój los, zmusić władze do zwrócenia uwagi na nasze problemy, zostać
choćby w jakimś stopniu gospodarzami na ziemi ojców i dziadów. Jest rzeczą
zrozumiałą, że te dążenia nie są wymierzone przeciwko tendencji Litwinów do
utworzenia swego niezależnego państwa.
Na uchwałę sesji rejonów wileńskiego i
solecznickiego o statusie polskich rejonów narodowych Rada Najwyższa Litwy
odpowiedziała odmową. Wtedy w październiku roku 1990 zgromadził się zjazd
deputowanych polskich różnych szczebli, który podjął deklarację o utworzeniu
Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego ze swoim statusem w składzie Litwy. Bez
wyraźnie zastrzeżonych praw, bez samodzielności w podejmowaniu decyzji, które
może dać tylko autonomia, nie będziemy prawdziwie wolni i nigdy nie
rozstrzygniemy własnych problemów. Oto dlaczego na plebiscycie republikańskim,
gdzie stawiano pytanie o „niezależnej, demokratycznej” Litwie, tylko 4 proc.
Polaków Wileńszczyzny odpowiedziało twierdząco. Natomiast przeszło 80 proc.
powiedziało „tak” odnowionej federacji republik na referendum związkowym. I
tego wymownego faktu nie uda się ukryć żadnymi wykrętami propagandowymi. Oto
dlaczego pozycję polskiej ludności kraju należy uwzględniać na wszelkich
rozmowach, dotyczących stosunków wzajemnych między Litwą a ZSRR.
Jan Ciechanowicz
Deputowany Ludowy ZSRR
(Z moskiewskiego tygodnika „Sojuz”)
* * *
„Ojczyzna”
(Wilno), 21 maja 1991:
„Inkwizycja” XX wieku, czyli o wolności w
„wolnym” świecie
Każda epoka historyczna, a nawet każdy kilkuletni
okres czasu ma swój „owczy pęd”. Biada temu, kto się odważy mu przeciwstawić!
Jeszcze niedawno starczyło przypiąć komuś łatkę „prawicowca i antykomunisty”, a
był skończony. Dziś sytuacja się niby odwróciła: jak się chce kogoś wykończyć,
to dość, bez wszelkich nawet na to dowodów, napiętnować go jako „lewicowca”,
„komunistę” czy „antysemitę”, a – można po nim śpiewać „wieczne odpocznienie”.
Przy tym fakty się nie liczą, tylko działa zasada: obrzucaj błotem, a coś
zostanie.
Zmieniły się więc szyldy, ale istota i treść pozostały
te same: moralne i polityczne schamienie, bezwzględne przekonanie o własnej
racji, brak elementarnej kultury, tolerancji i taktu, prymitywizm
historiozoficzny, ograniczone horyzonty myślowe.
Niech jednak przemówią dokumenty i zilustrują
historię rozpętanej w szeregu polskich wydań nagonki, która się zresztą jeszcze
nie skończyła i trwa na dobre. A prym w tej nagonce wiedzie wydawana w
Warszawie przez ponadnarodową spółkę „Agora”, a kierowana przez Adama Michnika
„Gazeta Wyborcza”. Bohaterem całej historii jest pan Aleksander Pruszyński,
polski działacz patriotyczny i edytor z Toronto, jeden z tych, kto się zna
na polskich sprawach „kresowych” i wiele uczynił dobrego dla Polaków w ZSRR.
„Wrag Naroda” z Toronto
„Gazeta Wyborcza”
(nr 35, 11.II.1991, Marek Rapacki „Odpowiedzialność”) pisała:
„Nie naszą jest
sprawą oceniać z tego miejsca, jakie okoliczności zadecydowały o nader skromnym
poparciu społeczności polskiej dla niepodległej Litwy, mimo niedawnych apeli
Związku Polaków na Litwie, Rady Polskiego Kraju i polskich deputowanych o
udział w referendum (tak tu nazywają sondaż 9 lutego okrzyknięty później przez
landsbergistów „plebiscytem”. J. S.). Musimy jednak liczyć się z tym, że bilans
udziału Polaków w sobotnim plebiscycie utrudni i tak niełatwe współżycie miedzy
nimi a Litwinami.
Sytuacja ta
wymaga od polityki polskiej tym większej cierpliwości i dalekowzroczności.
Powinniśmy przede wszystkim uzmysłowić sobie, że w oczach Litwinów jesteśmy
narodem wielkim – kilkunastokrotnie od nich liczniejszym, o ostro wyklarowanej
tożsamości i już niepodległym. Szczególny charakter bliskich w przeszłości
związków między naszymi narodami rodzi też po stronie litewskiej zrozumiałe
przeczulenie.
Naszą jest rzeczą
przekonać Litwinów, że nie dążymy ani do odbudowy niegdysiejszej dominacji, ani
do jakichkolwiek modyfikacji granicznych bądź do uzyskania jakichś szczególnych
przywilejów w ich kraju. Ze wspólnej części dorobku obu kultur nie uważamy za
tytuł do uzurpowania sobie wyższości kulturowej lecz za okoliczność wybitnie
sprzyjającą przyjaznym stosunkom.
Jest rzeczą
polską uśmierzenie litewskich przeczuleń, choć na pewno w najmniejszym
stopniu – rzeczą prostych ludzi, z których głównie składa się polska
społeczność na Litwie i którzy dotkliwie odczuwają przejawy litewskiej
nieufności, a nawet dyskryminacji.
Natomiast można
się było spodziewać odpowiedzialności u korespondenta TV Korybuta-Daszkiewicza,
który dane – i to zaniżone – o obserwacji przy urnach w kluczowym polskim
ośrodku na Litwie podał na wstępie głównego wydania – sobotnich wiadomości na
zasadzie ciekawostki o rodakach.
Szczególnym
przypadkiem nieodpowiedzialności było wystąpienie w opanowanej przez sowieckich
komandosów telewizji wileńskiej działacza polskiego z Kanady, Aleksandra
Pruszyńskiego wspólnie ze sztandarowym rzecznikiem separatyzmu polskiego
Ciechanowiczem. Obaj agitowali Polaków za bojkotem referendum.
Litwa, prędzej
czy później będzie niepodległa. Od nas, Polaków, przede wszystkim w Polsce,
zależy, czy będziemy w niej mięli sąsiada przyjaznego, rozwijającego wspólnie z
nami dziedzictwo historyczne, czy też sąsiedztwo to stanie się ośrodkiem napięć
i źródłem ludzkich cierpień?"
W następnych
numerach „G. W.” posypały się jak z rogu obfitości „listy od czytelników”, w
których impertynencje pod adresem A. Pruszyńskiego miały ten sam styl i poziom, co
i owe z czasów kampanii wyborczej Stanisława Tymińskiego. Natychmiast tez akcję
zniesławiania solidnego i uczciwego człowieka przeniesiono za ocean. Tak zwana
„Gazeta Polska”, ukazująca się w Chicago (USA) już 23 lutego zamieszcza notatkę
niejakiego Asha pt. „Podwójna tragedia”:
„Jest coś
tragicznego w tym, że ogromna większość Polaków mieszkających na Litwie
głosowała w sobotnim referendum przeciw pełnej niepodległości tej republiki.
Jest to zresztą tragizm podwójny. Po pierwsze, oddawanie głosów przeciw
suwerenności jakiegokolwiek narodu nigdy nie było powodem do chluby i nie jest
taką przyczyną również teraz, niezależnie od motywacji, jakie mogły przyświecać
takiemu głosowaniu. Po drugie, pośrednie oddanie się litewskich Polaków w ręce
rządu w Moskwie, który ma podobno być lepszym gwarantem polskich praw
mniejszościowych niż rząd litewski, mocno pachnie historyczną kpiną.
Na domiar złego,
w kontrolowanej przez sowieckich komandosów telewizji litewskiej wystąpił
„polski działacz” z Kanady Aleksander Pruszyński, który wypowiedział się
zdecydowanie przeciw niepodległości Litwy. Wniosek z tego taki, że Polacy nie
mają ostatnio szczęścia do politycznego importu z Kanady, który oscyluje
niezmiennie w stronę głupoty. Występowanie Polaka przeciw Litwinom w miejscu,
w którym zaledwie przed kilkunastu dniami „czarne berety” zastrzeliły i
rozjechały czołgami 13 osób jest tej głupoty szczególną kwintesencją.”
Aż oczy na
wierzch wychodzą ze zdumienia, że w tak krótkiej notatce udało się autorowi
zawrzeć tyle nonsensów.
Jednocześnie w
kierunku Pruszyńskiego salwę z dużej rury oddają: „Związkowiec” z Toronto
(Kanada), „Nowy Dziennik” z Nowego Jorku, kilka dalszych pism, które padły albo
ofiarą własnej ignorancji, albo manipulatywnej dezinformacji sianej przez
Sajudis, „Gazetę Wyborczą” i ich kapusiów, wywodzących się z warszawskiego
KGB.
* * *
Oszołomiony
nawałą ognia wydawca z Toronto zmuszony jest w swym „Expressie” (który to
tygodnik deklaruje się jako „pismo polskie przeznaczone dla Polaków,
Białorusinów, Litwinów i Ukraińców” i wiele robi dla pojednania naszych
narodów) bić się w piersi i usprawiedliwiać przed sforą „kolegów”, pisząc m.in.
w reportażu „U swoich na Litwie i Białorusi” (26.X.91):
„Wracam z Wilna i
swych stron na Białorusi, ale mój pobyt tam już został mocno nagłośniony przez
wszystkie konkurencyjne środki masowego przekazu w Polsce, Kanadzie i gdzie się
tylko dało. Co najciekawsze, konkurencja ma blade pojęcie, co tam robiłem,
oprócz faktu, że wystąpiłem przed „złą, wrogą, tamtejszą TV”, zaś w
rzeczywistości, co powiedziałem, to zaczynając od mego pierwszego adwersarza
„Gazety Wyborczej” nikt nie ma pojęcia.
Zresztą, ta
wileńska TV kontrolowana przez Sowietów jest bardziej propolska niż ta, ponoć,
wolna i kontrolowana przez szowinistów litewskich spod znaku Sajudisu, którzy w
niepodległej Litwie oferują Polakom albo natychmiastową litwinizację albo
wysiedlenie.
To właśnie
nastawienie Sajudisa z Panem Prezydentem Landsbergisem na czele spowodowało, że
polscy posłowie w litewskim parlamencie wstrzymali się przed głosowaniem za
niepodległością Litwy w dniu 18 marca ubiegłego roku.
W dniu 9 lutego
miał się odbyć plebiscyt, gdzie ludność Litwy miała się wypowiedzieć, czy chce
mieć Niepodległe i Demokratyczne Państwo. Pytanie było postawione tak, by każdy
myślący zdrowo powiedział tak. Kto bowiem może być przeciwko Niepodległości i
Demokracji?
Co jednak nie
powiedziano i co rządzona przez Sajudis Litwa nie gwarantuje ludności? Tak, ma
być demokracja dla Litwinów, o których ich rodaczka mieszkająca 16 lat w
Japonii powiedziała przy śniadaniu w Hotelu „Litwa”, że jeszcze nie dorośli do
demokracji i nie mają pojęcia, co to jest.
Polacy na Litwie,
a konkretniej na Wileńszczyźnie, masowo wstrzymali się od głosowania. Temu
ponoć ja, wielki i pyszny działacz z Kanady, mam być winny, bo wezwałem ich do
bojkotu wyborów. Bardzo mi to pochlebia, nie wiedziałem, że potrafię od urn
wyborczych odpędzić setki tysięcy rodaków.
Jak widać,
największe komplementy można usłyszeć od... przeciwników. Tegom się jeszcze nie
spodziewał.
Przybyłem do
mroźnego i śnieżnego Wilna w dniu 7 lutego i zamieszkałem w hotelu o
nazwie „Grunwald”, oczywiście w litewskiej wersji „Żalgiris”. Tam też, nie
wiem, czy odniosłem swe największe zwycięstwo czy największą klęskę.
Następnego dnia
senator Jan Ciechanowicz, członek Rady Najwyższej ZSRR i bojownik o prawa
dla tamtejszych Polaków, załatwił mi wystąpienie przed kamerami wileńskiej
litewskiej TV. Gdy go zapytałem, co warto bym powiedział odparł prosto:
– Aleksander, mów
co czujesz, ja nie chcę cię w niczym nastawiać. Ty wiesz, co powiedzieć.
Byłem więc w
kłopocie. Co tu mądrego powiedzieć? Moment ważny i nie można zmarnować okazji.
Całe miasto tonie w plakatach w trzech językach, zapowiadających plebiscyt i
nawołujących, by głosować za Niepodległością i Demokracją. Z jednej
strony, jak nie powiedzieć „tak”, z drugiej strony, jak wyrazić wotum
nieufności dla Prezydenta Landsbergisa i jego szowinistycznej antypolskiej
polityki?
Spacerowałem po
Wilnie, jego pięknej lecz bardzo zniszczonej Starówce, odwiedziłem Ostrą Bramę.
Potem w lokalu Związku Polaków na Litwie miałem krótkie spotkanie z
akowcami; potem udałem się na Antokol zobaczyć grobowiec rodzinny, ukończony w
1939 roku, gdzie dotąd żaden z członków rodziny nie spoczął.
Chcąc poznać
nastroje polskich wyborców udaliśmy się do podwileńskiej miejscowości, by
zobaczyć, jak przebiega spotkanie z polskim posłem przed referendum.
Okazało się, że
spotkanie odbędzie się zbyt późno, by na nim zostać, ale mieliśmy kilka rozmów
przed zatłoczonym sklepem spożywczym.
„Tutaj wszyscy
czarnoroboczy – powiedziała starsza Polka – to Polacy. Natomiast władze
tutejszego kombinatu drobiarskiego, to Litwini. Jak będzie Niepodległość, to
nam już zapowiedziano, że albo się litwinizujemy albo won. Ale gdzie mamy iść?
Tu nikt z nas nie pójdzie głosować”, dokończyła ze łzami w oczach ta Polka.
Po tej rozmowie
widać było, że frekwencja wyborcza będzie słaba, co się zresztą potwierdziło
następnego dnia.
Do hotelu po
dobrej godzinie czekania przybył senator Jan Ciechanowicz z ekipą tamtejszej
telewizji. Przypięliśmy polską flagę, przywiezioną z Toronto, do firanek na
oknach, zasiedliśmy na dwóch stołkach i kamera poszła w ruch.
Jan Ciechanowicz,
współtwórca Związku Polaków na Litwie, wystąpił jako prowadzący wywiad, a ja
szeroko, przez bodaj 14 minut, odpowiadałem na jego pytania.
Podstawową moją
tezą było stwierdzenie, że podobnie jak i gros Narodu Polskiego, jestem za
Niepodległością Litwy, ale jak reszta narodu, jestem zaniepokojony szowinizmem
litewskim i niedopuszczeniem do realizacji słusznych żądań tamtejszych
Polaków.
Takimi
niespełnionymi żądaniami jest msza polska w Katedrze, Polak na stanowisku
biskupa pomocniczego w arcybiskupstwie wileńskim, gdzie co najmniej połowa
wiernych to Polacy; radni w mieście Wilnie, bo obecnie nie ma tam ani jednego
Polaka; zwiększenie ilości polskich przedszkoli i szkół; otworzenie
uniwersytetu polskiego, który mógłby być po prostu filią Uniwersytetu
Jagiellońskiego; wprowadzenie polsko-litewskich nazw ulic, wprowadzenie
polskiego jako języka urzędowego; wreszcie po dwóch latach zezwolenie na
otwarcie polskiego konsulatu; sprowadzenie polskich lekarzy, bo litewscy
odmawiają leczenia Polaków; pisanie polskich nazwisk po polsku, a nie w
brzmieniu litewskim. Wreszcie zaprzestanie kolonizacji Wileńszczyzny przez
Litwinów kosztem ludności polskiej.
Na pytania
dotyczące nadchodzącego plebiscytu stwierdziłem, że trudno nie być za
Niepodległą i Demokratyczną Litwą, ale to nie dość. Litwa Niepodległa musi gwarantować
Polakom równość, bo co z niepodległości i demokracji, jak brak równości?
Najlepszym
wyjściem byłby nie bojkot wyborów, ale pisanie na kartkach plebiscytowych
litery „R” (Równość). By tym Polacy przypomnieli Litwinom o swych prawach.
W trakcie wywiadu
nie tylko wskazałem na prolitewską plakietkę, jaką miałem w klapie, ale na
prolitewskie znaczki pocztowe wykonane w Polsce,
Po skończonym
wywiadzie obecna Alina Lassota, dziennikarka z Wilna, pogratulowała, twierdząc,
że był bardzo rzeczowy, wyważony i mówiłem z werwą. Tegoż zdania był też
senator Ciechanowicz. Potem myśmy się udali do pobliskiego hotelu, by obejrzeć
to w TV. Niestety, nam się to nie udało, bo w hotelu „Lietuva” nie łapano tego
programu. Widział go natomiast Ciechanowicz i stwierdził, że nic nie okrojono,
pokazując nawet proniepodległościowe litewskie znaczki pocztowe wykonane w
Warszawie przez KPN i zachowując akcenty antykomunistyczne.
Dopiero
następnego dnia dowiedziałem się, że wystąpiłem w TV kontrolowanej przez
Sowietów. Czyli była ona bardzo liberalna.
Zasadniczo
niewiele w ciągu sześciu miesięcy mej nieobecności w Wilnie w stosunkach
polsko-litewskich się polepszyło. Zapowiedziana ustawa o polskim okręgu
autonomicznym jeszcze nie weszła w życie, a nowa ustawa o wpisaniu nazwisk wedle
życzenia każdego okazała się picem. Nazwiska bowiem w myśl wydanej dwa dni
potem instrukcji muszą być pisane... fonetycznie po litewsku. Czyli Pruszyński
ma mieć dowód osobisty jako Prusinskas. Podobnym dziwolągiem mają być litewskie
dowody osobiste, gdzie rubryki będą drukowane po litewsku, niemiecku i...
szwedzku.
Naprawdę był
jeden moment zbratania polsko-litewskiego. To po nocy 13 stycznia, kiedy
komandosi szturmujący gmach TV zabili co najmniej 13 osób. Potem jeszcze w
gmachu TV znaleziono ślady krwi i są bardzo poważne przypuszczenia, że zginęło
wiele więcej. Trupy zaś ich Sowieci usunęli z budynku nim oddali go Litwinom z
powrotem.
Pogrzeb tych
zabitych był wielką wspólną manifestacją. Tak jak zwykle w takich czasach,
żałoba była wspólna, ale potem stosunki wróciły do „antypolskiej normy”. Nawet
nie bardzo miało odbicie w sajudisowskiej prasie poparcie społeczeństwa
i władz polskich dla Litwy.
Litwini żądają od
Polski bezwzględnego uznania ich Niepodległości. Ale jaki rząd polski by
poszedł na tak drastyczne narażenie się Sowietom?
Wiele mocniejsze
rządy jak np. daleka od Sowietów Kanada, nic w tym kierunku nie zrobiły.
Czy mogła to
zrobić Polska?
W dzień po
referendum Pan Landsbergis mówił z niezadowoleniem w polskiej TV, że Polacy je
zbojkotowali i w dość brutalny sposób wyrażał swe niezadowolenie z faktu
nieuznania Litwy przez Polskę.
Nikt jednak nie
miał w prasie polskiej odwagi zapytać go, dlaczego Polacy mieli głosować za
szowinistyczną niepodległą Litwą i narażać się Sowietom uznając antypolski rząd
Litwy.
Pan Landsbergis
ma Polaków za głupców. Wymaga wiele od Polski i Polaków, a co daje? Wy
dajcie, ja nie muszę wam dawać nic – wydaje się brzmi jego oficjalnie
wypowiedziana polityka.
Teraz zaś dopiero
zaczyna mu się przypominać, że był bardzo wiernopoddańczym komunistycznym
muzykologiem, który stale siedział w Polsce, gdy było to jeszcze wielkim
wyróżnieniem dla normalnego Litwina.
To wystąpienie
miało też pozytywny skutek, ponieważ wielu posłów zadało Ministrowi
Skubiszewskiemu wiele cierpkich pytań, a szczególnie miano do niego pretensje,
że nic nie robi dla Polaków na Litwie. Szczególnie pikantna jest sprawa nowych
map Litwy wydanych przez oficjalne rządowe wydawnictwo. Tam spora część
suwalskiego, Białystok oraz kilkudziesięciokilometrowy pas Białorusi po Grodno
oznaczony jest jako terytorium... Litwy.
Gdyby Sowieci
chcieli naprawdę bardziej wzniecić nastroje antylitewskie w Polsce, to
wystarczyłoby ze sto tych map porozklejać w Warszawie.
Kto naprawdę
rządzi na Litwie? Oczywiście bardzo dużo władzy ma centrala w Moskwie, ale
za plecami Sajudisu, jak twierdzą tubylcy, działa wielka mafia z Kowna. Ma
w tych trudnych warunkach wspaniałe pole do popisu i jak mówią znający temat, w
zmowie z sowieckimi władzami granicznymi mają własną drogę do Polski, którędy
idą nie ludzie z plecakami, a duże ciężarówki”...
* * *
Każdy obeznany z
naszą sytuacją Czytelnik przyzna – niezależnie od tego, czy się zgadza z
poszczególnymi, niekiedy naprawdę dość ryzykownymi interpretacjami p.
Pruszyńsklego – że w zasadzie on się dobrze orientuje w realiach Litwy
i Wileńszczyzny. Może zresztą właśnie te jego kompetencje najbardziej
dotykają do żywego „asów prasowych”, z aplombem wypisujących bzdury w swych
pismach. Pod ostrzałem „naganiaczy” czuł się p. Pruszyński nieraz zmuszony
wystąpić na różnych łamach z „wyjaśnieniami”. (To ci
tolerancja, to ci kultura! Nawet własnego zdania, tym bardziej jeśli jest
kontrowersyjne, mieć nie wolno, zaraz cerbery SB do gardła się rzucają!).
Oto np. jaki tekst zamieściło torontonskie „Echo” w nr 170 z 7 marca 1991 r.:
„Jak
tam było w Wilnie, czyli fałszywe donosy
W związku z
opublikowaną przez wiele gazet notatką o występie Aleksandra Pruszyńskiego,
wydawcy „Expressu”, w kontrolowanej przez Sowietów telewizji na Litwie
przeprowadziliśmy z nim krótką rozmowę w celu wyjaśnienia okoliczności
i motywów tego wystąpienia.
Pan Aleksander
nie zaprzeczał, że występował w tej telewizji, ale przyznał, że
o istnieniu drugiej nie wiedział. Wywiad przeprowadził i sprawił, że
poszedł w całości, Jan Ciechanowicz – senator sowieckiego parlamentu i członek
obecnie mianowanego przez Sowietów po najeździe na Litwę rządu. [Kolejna bzdura: J. Ciechanowicz nigdy nie był
członkiem jakiegolokwiek rządu! – J.C.].
Pruszyński stwierdził, że w programie nie wzywał do bojkotu, lecz do głosowania
za niepodległością Litwy, ale zarazem umieszczenia na kartce do głosowania,
litery R, symbolu słowa „równość”, wyrażającego żądanie równości dla Polaków na
Litwie. Pruszyński nie potrafił odpowiedzieć, czy postawienie litery „R” unieważniało
oddany głos i tym samym, czy jego akcja była faktycznie wezwaniem do bojkotu
głosowania. Zaprzeczył jednak, by jego wystąpienie w telewizji sowieckiej na
Litwie miało w swych intencjach bojkot. Pruszyński uważa się za działacza
niepodległościowego na rzecz Litwy. To, że Sowieci pozwolili mu występować
przed głosowaniem, tłumaczy wielkimi wpływami, jakimi cieszy się senator
Ciechanowicz, którego określa jako „bojownika o prawa Polaków na
Wileńszczyźnie”. Pruszyński nie dysponuje transkrypcją swego wystąpienia, ani
taśmą. Nie można więc ustalić, na ile jego intencje zbiegły się z rezultatami.
Nie wie też, czy plakietka z hasłem „Niepodległa Litwa” jaką założył na ten
wywiad, była na ekranie telewizyjnym czytelna. Nie zna też rezultatów swego wystąpienia, a tym
bardziej, ilu Polaków literę „R” wpisało. Nadesłał nam list, który zamieszczamy
w całości. Ukaże się on również w „Expressie”:
W dniu 8 lutego
jedna z dwóch litewskich stacji TV, w Wilnie nadała wywiad, jaki przeprowadził
ze mną senator Jan Ciechanowicz, bojownik o prawa Polaków na Wileńszczyźnie.
W tej
15-minutowej wypowiedzi przypomniałem o wszystkich dowodach poparcia Litwinów
przez Polaków i stwierdziłem, że, tak jak gros Narodu Polskiego, jestem za
Niepodległą i Demokratyczną Litwą, ale taką, która daje równe prawa Polakom na
Litwie.
Plebiscyt 9
lutego był okazją upomnienia się przez Polaków o swoje prawa, naruszane
brutalnie przez Litwinów, włączając w to hierarchię Kościoła Katolickiego na
Litwie.
Dlatego
sugerowałem, by Polacy poszli głosować, a na swych kartach pisali literę „R” –
oznaczającą, że pragną nie tylko Niepodległej i Demokratycznej Litwy, ale też
takiej, która gwarantuje im równość we wszystkich dziedzinach życia.
Po moim
wystąpieniu w TV dziękowali mi Polacy litewscy i to dziękowali ze łzami w
oczach, mówiąc, że wreszcie się ktoś zainteresował ich dolą i wziął ich w
obronę.
„Donosy” –
elektroniczna agencja prasowa z Warszawy, podała, że występowałem w tej
telewizji przeciw niepodległej Litwie. Jest to absolutna bzdura.
Podczas audycji
podkreślałem poparcie Polaków i moje dla niepodległej Litwy, miałem w klapie
marynarki plakietkę „Niepodległa Litwa” i pokazałem znaczki wydane w Warszawie
przez KPN popierające niepodległość Litwy.
Oczekuję:
– że wszystkie
pisma, które podały informację za „Donosami”, staną na wysokości i przedrukują
to sprostowanie;
– że osoby
publiczne, które zabierały na ten temat głos w oparciu o fałszywe donosy,
przeproszą mnie;
– że Kongres
Polonii Kanadyjskiej zainteresuje się sytuacją rodaków na Litwie, zamiast
pięknych stów zacznie im słać pomoc konkretną;
– że bogatsze od
„Expressu” pisma polonijne wreszcie zainteresują się dolą rodaków na
Wileńszczyźnie i same wyślą na Litwę swych korespondentów, by przekonać się,
jak tam jest naprawdę z prawami Polaków.
(–) Alexander
Pruszyński
Wydawca „Expressu
Polskiego”
Toronto, 27
lutego 1991 r.
Żeby było jeszcze śmieszniej, przypomnijmy, że
wspomniany przez „Echo” kanadyjskie
Jan Ciechanowicz, jako rzekomy „członek
mianowanego przez Sowietów po
najeździe na Litwę rządu”, był w tym czasie w ogóle bezrobotnym, jako że
został przez sajudistów kolejno, jako „polski nacjonalista”, usunięty zarówno
ze stanowiska prodziekana wydziału języków obcych, jak też posady docenta
katedry filozofii Wileńskiego Instytutu Pedagogicznego. Nieco wcześniej pisano
o nim zresztą jako o domniemanym członku Komitetu Ocalenia Narodowego ze
stycznia br., co również było wierutnym łgarstwem, w Komitecie tym ogromną
większość stanowili Litwini, było kilku Rosjan i Żydów, natomiast żadnego Polaka.
Ciekawe, jaka instytucja krajowa dostarcza gazetom polonijnym tak
skandalicznych bzdur i żenujących dezinformacji oraz zmusza do ich
publikowania...
Odgłosy o nagonce na p. A. Pruszyńskiego rychło dotarły
do Wilna i wzbudziły wśród tutejszych Polaków gorycz i oburzenie. Jedna z
naszych organizacji o wysokim autorytecie moralnym czuła się zmuszona
ogłosić specjalne oświadczenie:
„Protest
byłych żołnierzy AK Ziemi Wileńskiej
W dniach 9 i 10
lutego 1991 r. Klub Żołnierzy AK Ziemi Wileńskiej w Wilnie miał zaszczyt gościć
działacza polonijnego z Kanady Aleksandra Pruszyńskiego, wydawcę „Expressu
Polskiego” w Toronto. To, że pan Pruszyński znalazł na obcowanie z nami czas, i
w ciągu dwóch dni na rzeczową wymianę poglądów o naszych sprawach i
wykazał szczególną uwagę wobec naszych problemów okazując materialną pomoc
Klubowi AK, świadczy, że nasze sprawy, jak i sprawy Polaków na Wileńszczyźnie,
są mu bliskie i znane.
Niestety, „Gazeta
Wyborcza” (nr 35, 1991 r.) w komentarzu „Odpowiedzialność” Marka Rapackiego
inaczej widziała wizytę w Wilnie pana Pruszyńskiego, zarzucając mu szczególną
nieodpowiedzialność za wspólne z senatorem Janem Ciechanowiczem wystąpienie w
telewizji wileńskiej i rzekome „agitowanie Polaków za bojkotem głosowania”.
Zaznaczmy, że ta telewizja nadaje tez regularnie pierwszy program Telewizji
Polskiej z Warszawy. Co dotyczy „agitowania” za bojkotem sondażu, to ani
A. Pruszyńskii, ani J. Ciechanowicz nie agitowali za bojkotem, lecz tylko
wypowiedzieli swe zdanie: skoro Litwini (władze Republiki – Parlament, Rząd
Litewski) chcą mieć poparcie ze strony Polaków Wileńszczyzny, to powinni
uszanować ich podstawowe prawa ludzkie, bo to co się czyni teraz, daleko
odbiega od naszych nadziei. Niespełna 5% ludności polskiej oddało swe głosy za
sformułowanie „Jestem za Niepodległą i Demokratyczną Republiką Litewską”.
Zdecydowana większość nie tyle głosowała „przeciwko”, ile po prostu nie wzięła
udziału w sondażu. I nie tylko dlatego, że Polacy Wileńszczyzny są przeciwko
wolności Litwy, a dlatego, że nie wierzyli, iż ta akcja zagwarantuje ich
wolnościowe dążenia. Nauczeni historią, w swej postawie Polacy Wileńszczyzny
nie ulegli presji sił obcych ich interesom.
Szanowni Rodacy!
Nie kłóćcie się między sobą, gdy chodzi o nasze losy, poznajcie i zrozumcie nas
– niezgoda rujnuje! Nie starajcie się skłócić nas! Nie jest nas tu aż tak dużo,
byśmy mogli na to sobie pozwolić.
I dlatego
protestujemy przeciwko trwającej od wielu miesięcy nagonce prowadzonej przez
skrajne nacjonalistyczne litewskie siły i niektóre środowiska w Rzeczypospolitej
Polskiej, przede wszystkim „Gazetę Wyborczą”, przeciwko jednemu z naszych
działaczy – Janowi Ciechanowiczowi, który zdecydowanie stoi w obronie praw
Polaków na Wileńszczyźnie.
Protestujemy
przeciwko oszczerczym atakom na pana Aleksandra Pruszyńskiego z Toronto, który
jako jeden z bardzo niewielu, nie tylko upomina się o nasze ludzkie prawa
i pisze o Polakach na Kresach, broni ich w publikacjach na lamach „Expressu
Polskiego”, ale i wspiera nas materialnie.
Dziękujemy
naszemu Szlachetnemu Rodakowi za wsparcie i spod obrazu Najświętszej Matki
Boskiej, co w Ostrej świeci Bramie, przesyłamy nasze wileńskie „Bóg zapłać!”.
Tekst został
zatwierdzony na posiedzeniu Zarządu Klubu Żołnierzy AK Ziemi Wileńskiej w
obecności Zdzisława Szadzieńca, Heleny Żwańskiej, Jana Jakowicza, Stanisława
Kaczkana, Mariana Kołwzana, Antoniego Michno, Tadeusza Siemaszko, Bogumiła
Stolarczyka i Czesława Tubisa w dniu 09 marca 1991 r.
Prezes Klubu
ZAKZW
H. Sieczyński
Sekretarz
E. Szot”
O Ile wiemy,
dotychczas żadne z pism w RP, ani też za oceanem protestu byłych żołnierzy
Armii Krajowej Ziemi Wileńskiej nie opublikowało, bo im widocznie nie pasuje
ten dokument do „konceptu”...
Co tu można
dodać? Po zapoznaniu się z tymi „materiałami” chciałoby się zawołać: „Panie
Aleksandrze, przed kim się pan usprawiedliwia? Toż to pięknie, że oni mówią o
panu źle, dramat się zacznie, gdy – Boże uchowaj! – zaczną o panu mówić
dobrze...
Z drugiej zaś
strony, nasuwa się przy tej okazji refleksja o bardziej ogólnym charakterze:
wolność myśli i słowa można dławić tak, jak robili to Stalin i Hitler –
likwidując jej nosicieli w obozach zagłady lub rozstrzeliwując na mocy wyroków
sądów doraźnych; można to czynić tak, jak to robił Breżnlew i robi Landsbergis
– dusząc w zarodku wszelkie dysydenctwo przez blokowanie mu dostępu do środków
przekazu i przez stosowanie nacisków administracyjnych i kłamstw
propagandowych. Ale można też niszczyć inaczej myślących tak, jak to czyni
Michnik: stosując terror psychologiczny, zohydzając i zniesławiając w oczach
opinii publicznej każdego, kto się waży mieć własne zdanie i przemawiać własnym
głosem. O ile pierwsze dwie metody niszczenia wolnej myśli są bardziej
prostackie, okrutne i prymitywne, to niewątpliwie, ta trzecia, którą nazwałbym
„neobolszewicką”, przewyższa je razem wzięte pod względem perfidii i zaiste
faryzeuszowskiej obłudy.
Publikację do
druku
przygotował Jerzy Skrodzki
* * *
„Ojczyzna”
(Wilno) 29 maja 1991:
„Anicet Brodawski: Mamy prawo
do decydowania o własnym losie (referat)
Zjazd
Deputowanych Wileńszczyzny
Ubiegłej środy w Mościszkach (rejon wileński)
trzeci etap zjazdu delegatów deputowanych do terenowych rad samorządów
Wileńszczyzny omówił i większością 195 głosów zaaprobował z nielicznymi
poprawkami projekt Statutu Wileńskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego,
przygotowany przez Radę Koordynacyjną Ziemi Wileńskiej. W obradach wzięło
udział przeszło 200 delegatów z rejonów wileńskiego, solecznickiego, trockiego,
święciańskiego, szyrwinckiego, Nowej Wilejki, szereg deputowanych do Rady
Najwyższej Republiki Litewskiej. Na zjeździe byli obecni i zabrali głos
przewodniczący RN RL Wytautas Landsbergis oraz przewodniczący Komisji
Państwowej ds. Litwy Wschodniej R. Ozolas. Delegaci podjęli także uchwały o
herbie, fladze i hymnie Kraju Wileńskiego, przedyskutowali inne aktualne
problemy dotyczące zarówno życia Wileńszczyzny, jak też Polaków całej Litwy.
W tym numerze zamieszczamy referat deputowanego do
Rady Najwyższej ZSRR, przewodniczącego Rady Samorządu rejonu wileńskiego
Aniceta Brodawskiego, wygłoszony w imieniu Rady Koordynacyjnej Wileńszczyzny,
oraz dokumenty zjazdu, a także kilka fotomigawek, zrobionych przez L.
Smolskiego. W następnym numerze opowiemy
bardziej szczegółowo o przebiegu tego forum, które, jak zaznaczali jego
uczestnicy, ma się stać przełomowym wydarzeniem w dziejach Wileńszczyzny.
* * *
Szanowni
deputowani! Goście Zjazdu! Jestem upoważniony w imieniu prezydium Rady
Koordynacyjnej przedstawić informację o dokonanej pracy z dnia obrad naszego
zjazdu w Ejszyszkach, o zaistniałej sytuacji politycznej i o projekcie Statutu
Kraju. Na wstępie chciałbym przypomnieć, że wszystkie uchwały przyjęte przez
zjazd deputowanych Wileńszczyzny zostały skierowane do Rady Najwyższej
republiki. Między innymi w oświadczeniu zjazdu zostały wyliczone następujące
punkty, cytuję: „II zjazd deputowanych występuje:
1. Do Rad
Najwyższych ZSRR i Republiki Litewskiej o unieważnienie radziecko-litewskiego
układu z dnia 10.X.1939 roku, który był skutkiem potępionego przez obie Rady
paktu Ribbentrop–Mołotow.
2. Do Rady
Najwyższej Republiki Litewskiej o przyjęcie w porozumieniu z deputowanymi
reprezentującymi ludność polską statusu ludności polskiej Wileńszczyzny. To
było, przypominam, nasze oświadczenie ubiegłego etapu zjazdu. Od dnia obrad
zjazdu minęło siedem i pół miesięcy. Co się zmieniło w ciągu tego okresu? Czy
został zrealizowany chociażby jeden lub drugi punkt Statusu? Tak, po zjeździe powołano
wspólne grupy robocze składające się z przedstawicieli Rady Koordynacyjnej,
samorządów oraz Komisji Państwowej do spraw Litwy Wschodniej i Rządu
Republiki. Już 8 listopada przedstawiliśmy projekt podstawowych założeń Statutu
Wileńszczyzny opracowany w składzie naszej grupy roboczej i zatwierdzony na
posiedzeniu prezydium Rady Koordynacyjnej Kraju. Na tej podstawie frakcja polska
deputowanych do Rady Najwyższej Republiki przedstawiła projekt ustawy Republiki
Litewskiej o utworzeniu polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego dla
Wileńszczyzny. Między innymi ten projekt został rozpowszechniony wśród
deputowanych na sesji Rady Najwyższej Republiki. Niestety, na tym wszystko się
skończyło. Ostatecznie kropkę w tych sprawach postawił 24-go listopada tak
zwany zjazd przedstawicieli Litwy
Wschodniej. Natomiast tradycyjnie oskarżono inną stronę, w tym i mnie, cytuję:
„który przewodniczył deputowanym rejonów we wspólnej grupie roboczej i który
przerwał pracę”.
W miesiącu
styczniu znów zabłysła iskierka nadziei, że wreszcie zostanie przełamana ta
nieufność społeczeństwa litewskiego względem dążeń mieszkańców Wileńszczyzny.
Znów ruszyliśmy z martwego punktu od nieufności do współpracy. Kolejny raz
podano z naszej strony rękę poparcia. Na przykład frakcja polska przyjęła
odezwę 11 stycznia, zarząd główny ZPL – odezwę 14 stycznia, jeszcze kilka apeli
i odezw frakcji polskiej i zarządu głównego Związków Polaków. No i
ostatnia odezwa o sondażu z dnia 1 lutego Rady Koordynacyjnej i Zarządu
Głównego ZPL. Co w zamian? A w zamian kolejne deklaracje bez dróg ich
realizacji. Twierdzimy, że niezbędny jest dialog. Faktycznie brak jego. Raczej
ze strony władz republiki tylko monologi, tylko pouczający ton.
Między innymi
departament do spraw mniejszości narodowych, który powstał dzięki naleganiom
społeczeństwa polskiego, dotychczas nie wystąpił z żadną propozycją rozwiązania
potrzeb Polaków na Litwie. Podobne zastrzeżenia, niejednokrotnie wypowiadano
wobec Państwowej Komisji ds. Litwy Wschodniej. Najważniejszym zadaniem
pracowników tej komisji, mam na myśli etatowych pracowników, stało się
śledzenie i zbieranie informacji o deputowanych Wileńszczyzny, aktywistach, w
ogóle o wszystkim, co się dzieje w rejonie. Praktycznie bez udziału tych
etatowych pracowników nie obeszło się ani jedno przedsięwzięcie
nawet najmniej znaczące w rejonach. Natomiast żadnego problemu z ich pomocą nie
rozstrzygnięto. Niejednokrotnie apelowaliśmy puścić w niepamięć to co nas
dzieli, szukać tego, co nas łączyło i będzie łączyć, być nadal wiernymi hasłu:
„Za wolność naszą i waszą”, stwarzać podstawy do wzajemnego zaufania
i rozstrzygania nabrzmiałych problemów ludności Wileńszczyzny na zasadzie
porozumienia większości z mniejszością. Zasada, według której większość zawsze
ma rację, nie powinna dominować w sprawach ludzkich. Większość nie powinna coś
dawać (może później i odebrać) lecz zapewnić równe prawa i możliwości do
czynnego udziału w życiu państwowym wszystkich jego obywateli na zasadzie
równouprawnienia. Tylko na zasadzie porozumienia większości z mniejszością może
zaowocować ten dialog, nawoływania do którego stale słyszymy. Niestety, w dobie
obecnej podobne rozważania należą raczej do filozoficznych. Natomiast
praktyczne czyny świadczą o czymś innym. Najświeższym potwierdzeniem tego może
służyć ostatnie oświadczenie Państwowej Komisji ds. Litwy Wschodniej pt. „Droga
zgody czy konfrontacji”, wydrukowane m.in. w rządowym dzienniku „Kurier
Wileński”. Chcę zwrócić uwagę na kilka punktów: Pierwszy – uchwały naszego
zjazdu dotychczas nie są uznawane. Obradujemy już dziś po raz czwarty. Ponieważ
i sam zjazd przez władze Republiki
też nie jest uznany. Cytuję z oświadczenia komisji: „Po zebraniu, które odbyło
się w Ejszyszkach...”.
Drugie – władze
republiki nie uznają także i samej Rady Koordynacyjnej, nigdy i nigdzie
nie użyto tej nazwy. Ani słowa o niej nie ma i w oświadczeniu Komisji
państwowej. Trzecie – od początku obrad naszego drugiego zjazdu, a my liczymy
to od 1 czerwca 1990 roku, praktycznie za cały rok nadesłaliśmy do Rady
Najwyższej Republiki, pod adresem kierownictwa republiki cały szereg uchwał,
oświadczeń. Trudno uwierzyć, ale na żadne z nich nie otrzymaliśmy oficjalnej
odpowiedzi. Jak widzimy jedno jest głośno mówić o prawach człowieka, o
demokracji, a inna sprawa realizować to w życiu codziennym, u siebie.
O co my stale
prosimy? Na przykład z odezwy Rady Koordynacyjnej i zarządu głównego ZPL z dnia
1-go lutego cytuję: Wyrażamy nadzieję, że Rada Najwyższa Republiki Litewskiej
pomyślnie i całkowicie rozstrzygnie nasze problemy wyłuszczone w dokumentach
ZPL na drugim zjeździe deputowanych w Ejszyszkach 6 października 90 roku i
uczyni wszystko, aby nasza wspólna ojczyzna Litwa była matką dla jej
mieszkańców niezależnie od narodowości. Koniec cytatu. Na przykład
z oświadczenia Prezydium Rady Koordynacyjnej z dnia 13 lutego cytuję: Rada
Koordynacyjna Kraju zwraca się do RN Litwy o przyśpieszenie przyjęcia ustawy
republiki o utworzeniu jednostki narodowo-terytorialnej, obejmującej gminy
z przeważającą ludnością polską zgodnie z decyzją zjazdu deputowanych
Wileńszczyzny 6 października w Ejszyszkach. Uważamy, że należy dokonać tego jak
najszybciej, kolejny praktyczny krok mógłby zmienić nastroje wśród ludności
Wileńszczyzny, zdecydowanie polepszyć atmosferę wzajemnego zrozumienia
i zaufania. Koniec cytatu. Co na to odpowiedziała ta większość? Na
przykład z oświadczenia
państwowej komisji cytuję. „To nie nasza wina, że pełnomocnicy deputowanych
rejonów wileńskiego i solecznickiego przerwali swoją pracę we wspólnej grupie
roboczej i zmusili przedstawicieli prezydium Rady Najwyższej Republiki
Litewskiej, aby sami troszczyli się o przygotowanie projektów, dlatego wszyscy
deputowani rejonu wileńskiego i solecznickiego będą musieli poczekać, zanim
omówi je Rada Najwyższa Republiki”. Nasuwa się kilka pytań: A co to za
przedstawiciele prezydium Rady Najwyższej? Jeśli im to powierzono, to dlaczego
oni powinni się troszczyć? Co oznacza – wszyscy deputowani będą musieli
poczekać? Pozwolę sobie zapytać, co to za łaska, a jeśli łaska, czyja łaska?
Przecież punkt 2 uchwały Rady Najwyższej Litewskiej Republiki brzmi cytuję go w
oryginale:
„Zlecić komisjom
Rady Najwyższej Republiki Litewskiej do spraw systemu prawnego, praw
obywatelskich, narodowościowych, samorządów, a także Komisji Państwowej do
spraw Litwy Wschodniej, aby rozpatrzyły problemy z uwzględnieniem życzeń i
propozycji co do zaspokojenia kulturalnych, socjalnych i ekonomicznych potrzeb zamieszkującej
w tym regionie ludności; do 31 maja 1991 r. przygotować projekt statusu okręgu
wileńskiego”.
Jak widzimy,
tutaj nie ma ani słowa o deputowanych Wileńszczyzny. Między innymi nie figurują
samorządy i rady tych rejonów. Chociaż między innymi nasze propozycje dawno już
zostały zgłoszone do tej komisji. Może deputowani samorządów stracili zaufanie
w oczach parlamentu i rządu? Tak przecież do grup roboczych później wciągnięto
i deputowanych do Rady Najwyższej od Wileńszczyzny. Na przykład trzon grupy
polityczno-prawnej tworzą deputowani Balcewicz, Jankielewicz, Maciejkianiec,
Subocz. Znaczy wyżej wymienione w punkcie drugim uchwały komisje Rady
Najwyższej współpracując z naszymi deputowanymi i powinny byli opracować
projekt Statutu a nie jacyś tam tajni „przedstawiciele” prezydium Rady
Najwyższej. Jeśli określona została data do 31 maja, to już przynajmniej w
miesiącu kwietniu taki projekt Statutu należałoby opublikować w prasie,
zasięgnąć opinii społecznej nie tylko mieszkańców Wileńszczyzny lecz i innych mieszkańców.
Zgłoszony projekt zostałby omówiony na naszym zjeździe, na sesjach rad
terenowych i wówczas uwzględniając propozycje, poprawki możnaby było
przedstawić go na zatwierdzenie przez Radę Najwyższą. Niestety, dotychczas
nawet w samych komisjach nikt nic na ten temat powiedzieć nie jest w stanie.
Rozmawialiśmy z deputowanymi, przewodniczącymi komisji. Znaczy zmuszeni
jesteśmy dzisiaj omawiać i zgłaszać swój projekt Statutu. Co prawda byłoby
dużym uproszczeniem twierdzić, że ten nasz projekt od razu zostanie
zaaprobowany w Radzie Najwyższej. Znów cytuję z oświadczenia państwowej
komisji: „Państwowa Komisja ds. Litwy Wschodniej świadomie unika oświadczeń,
woli konkretną działalność. To oświadczenie jest nieuniknione. Społeczeństwo
Litwy należy
bowiem przestrzec, że Litwę Wschodnią sprowadza się teraz do takiej sytuacji,
która na długo może zadecydować o stosunkach wzajemnych niejednego narodu. Kto
próbuje skierować na drogę konfrontacji? Są to niektórzy ludzie w Litwie
Wschodniej blisko związani z najbardziej reakcyjnymi kołami administracji
kremlowskiej i razem z nimi przewidujący jak przeszkodzić Litwie, by została
całkowicie niepodległym państwem. Szkoda, że pod ich wpływy trafiło wielu
deputowanych z rejonów solecznickiego, wileńskiego oraz część mieszkańców tych
rejonów”. Koniec cytatu. Jak widzimy, po raz kolejny bez żadnego uzasadnienia
postać wroga jest już określona. W związku z tym ostatnio nieraz zadaję sobie
pytanie, czy słuszną obraliśmy drogę do realizacji swoich dążeń? Może także bez
żadnego uzasadnienia? Lecz jak wówczas ustosunkować się do twardej pozycji tych
„wielu deputowanych”, których cytowano w odezwie Wileńszczyzny, którzy i 1
czerwca 1990 roku i 6-go października praktycznie jednogłośnie głosowali na
naszym zjeździe. Sesje rad rejonowych (łącznie około 150 deputowanych) też prawie jednogłośnie za wyjątkiem tylko kilku deputowanych poparły te uchwały.
Po drugie, jak ustosunkować się do wyników sondażu opinii publicznej 9 lutego i
referendum z dnia 17 marca w obu naszych rejonach? Widocznie można
przypomnieć bez głębszej analizy, że tylko 5 tysięcy mieszkańców narodowości
nielitewskiej opowiedziało się w sondażu 9 lutego za niezawisłym państwem
litewskim. Natomiast 70 tysięcy mieszkańców narodowości nielitewskiej
opowiedziało się w referendum za Związkiem Radzieckim. Czyż nie jest znaczący
sam fakt, że chociaż i Związek Polaków na Litwie i deputowani frakcji polskiej
i Rada Koordynacyjna zwracali się do ludności Wileńszczyzny o ich aktywny
udział w sondażu, a w przededniu referendum niektórzy i odwrotnie, ludność
nielitewska opowiedziała się faktycznie jednoznacznie. Tym, że, nie poparła
naszych nawoływań i znacznie podważyła nasz autorytet deputowanych, gdyż
zobowiązani jesteśmy święcie reprezentować interesy swych i tylko swych
wyborców. A może tego faktu nie trzeba uznawać, może dla nas to nie jest
przyjemne? Czyżby święciła triumf zasada, że gdy czegoś nie uznajemy, wtedy, to
nie istnieje? A przecież istnieje, spotęgowane jeszcze faktem ignorowania,
lekceważenia. Szanowni koledzy – ostatnio często słyszymy o zasadach prawa
międzynarodowego. Na podstawie tych zasad każdy naród ma prawo do decydowania o
własnym losie. Oczywiście, takie prawa mają i mieszkańcy Litwy. Procesy
przebudowy w Związku Radzieckim stwarzają wszelkie możliwości ku temu.
Powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, że w dobie obecnej jest to pewien normalny
proces. Więc uświadamiamy sobie, że po pierwsze nie powinniśmy stać przeciw
Litwinom i ich dążeniom wolnościowym. Po drugie – winniśmy nasze działania
zrównoważyć z polityką kraju zamieszkania. Litwa – nasza wspólna ojczyzna, żyć
musimy razem. Znaczy, musimy iść drogą
lojalności wobec narodu litewskiego i jednocześnie nie rezygnować z
naszych żywotnych interesów i potrzeb, z naszych interesów polskości, z pewnych
gwarancji oświatowych, kulturalnych, ekonomicznych i innych.
Niestety w życiu
codziennym, te sprawy nie są tak łatwe.
Z jednej strony
posiadać prawo narodu do samookreślenia i z drugiej strony to prawo umieć
realizować. Między innymi ten postulat był w centrum uwagi na konferencji
międzynarodowej która obradowała 13-15 maja w Hadze, w Holandii na temat „Praw
człowieka, praw nacji”, i w obradach której miałem możliwość osobiście
uczestniczyć. Co prawda, w najliczniejszej z republik bałtyckich delegacji
Litwy, składającej się z 7 osób, nie znalazło się miejsca dla reprezentanta
Wileńszczyzny, chociaż na konferencji omawiano bardzo aktualne problemy
konfliktów i stosunków z mniejszościami narodowymi. Osobiście byłem
zaproszony na konferencję jako deputowany ludowy w składzie delegacji Rady
Najwyższej Związku Radzieckiego. Relacje z konferencji należałoby wyodrębnić
oddzielnym tematem. Tym bardziej, że była to konferencja o charakterze
nieoficjalnym nawet bez udziału jakichkolwiek środków masowego przekazu. Europa
dzisiejsza i jutrzejsza to Europa narodów. To także Europa konfliktów między
narodami, różnic, sporów. Obserwuje się powszechny wzrost nacjonalizmu, lub
przywiązania do tradycji własnego narodu, dbania o jego interesy. Na przykład
Bułgaria, bułgaryzująca Turków, Rumunia rumunizująca Węgrów, Albania
skonfliktowana z Jugosławią, (Kosowo!) itp. Państwa powinny podjąć wszelkie
niezbędne kroki i wysiłki na rzecz realizacji postanowień Helsińskiego Aktu
Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie oraz międzynarodowych
paktów odnośnie praw człowieka dotyczących mniejszości narodowych. Zastosować
odpowiednie instrumenty międzynarodowe, aby zagwarantować ochronę podstawowych
praw ludzkich, wolność osób należących do mniejszości narodowych na ich
terytorium. Te państwa powstrzymują się przed jakąkolwiek dyskryminacją takich
osób i będą się przyczyniać do realizacji ich uzasadnionych interesów i
aspiracji w dziedzinie praw człowieka i podstawowych wolności. Problem ten
przestał być problemem wewnętrznym poszczególnych państw i winien być
wyartykułowany w społecznej akcji międzynarodowej w postaci określonego
mechanizmu jego wdrażania, przestrzegania i kontroli. Warto zaznaczyć, że w
komisjach Rady Europy opracowany został projekt układu „O międzynarodowej
ochronie praw mniejszości narodowych, językowych i religijnych a także
poszczególnych osób, które należą do tych mniejszości jako warunek pokoju,
stabilności w Europie”. W związku z tym przewiduje się powołanie organizacji
międzynarodowych celem kontroli nad przestrzeganiem tego układu jak ze strony
mniejszości narodowych lub poszczególnych osób. Nasuwa się pytanie, może u nas
i dla nas ten problem nie jest zbyt
aktualny, to tylko problem Europy? Aktualny jak najbardziej. Przecież
deklarowanie niezawisłości Państwa nie świadczy jeszcze o wolności jego
obywateli. W formie potwierdzenia można by było przytoczyć mnóstwo przykładów
dobrze znanych obecnym na sali, które świadczą o ciągłym zaostrzaniu się
stosunków narodowościowych Litwy. Szczególnie napięta sytuacja zaistniała na
Wileńszczyźnie, widocznie to stanie się trzonem dzisiejszej dyskusji na naszym
zjeździe. Przyczyn ku temu jest wiele i najważniejsze z nich jest to, że władze
państwowe republiki, poszczególne siły polityczne i ich ugrupowania w swej
polityce narodowościowej opierają się na zasadach, które wywołują jawny
niepokój a nawet i strach wśród ludności nielitewskiej. Polityka
nieufności, ciągła konfrontacja, zaczyna przerastać w politykę nienawiści. To
polityka gdy ochrona prawa i wolności jednego narodu przekształca się w
ograniczenie praw i wolności drugiego. To ideologia dyktatury z nowymi formami
systemu totalitarnego, gdy zawsze winien ten, kto myśli inaczej. To gdy interes
polityczny dominuje nad prawem człowieka. Cała Europa opiera się na zasadzie według
której państwo służy człowiekowi, u nas natomiast
dominuje idea minionych wieków, gdy człowiek służy w imię państwa.
W zaistniałej sytuacji potrzebą chwili jest poszukiwanie wspólnego
mechanizmu ochrony praw mniejszości narodowych, mechanizmu ochrony żywotnych
interesów i potrzeb mieszkańców Wileńszczyzny. Czas nagli do powołania
takiego mechanizmu. Ostatnio pośpiesznie przyjmowane w Radzie Najwyższej
niektóre ustawy i dokumenty prawne rządu wzbudzają niepokój ludności
nielitewskiej, szczególnie wśród mieszkańców Wileńszczyzny i nie tylko Polaków,
lecz i Rosjan, Białorusinów i innych. O swe istnienie, o swą przyszłość, o
przyszłość swych dzieci. Przytoczę tylko kilka przykładów. Według ustawy o
obywatelstwie każdy mieszkaniec ma się określić w terminie do 3 listopada 1991
roku i wówczas otrzyma dowód obywatela Republiki Litewskiej. 16 kwietnia br. 18
artykuł tej ustawy uzupełnia się punktem czwartym według którego mieszkańcy
Litwy tracą obywatelstwo litewskie po uzyskaniu obywatelstwa innego państwa w tym
i Związku Radzieckiego. Celem przyśpieszenia tego procesu parlament republiki
podjął uchwałę o wydawaniu tymczasowych legitymacji obywatela Litwy. Osoby
pragnące uzyskać taką legitymację składają następujące przyrzeczenie:
Przysięga
„Ja ..................................................
Otrzymując zaświadczenie obywatela Republiki
Litewskiej obiecuję przestrzegać ustaw Republiki Litewskiej, respektować jej
niezależność państwową i integralność terytorialną”.
Podpis obywatela
Przy złożeniu
podpisu pod przyrzeczeniem może powstać podejrzenie a czy my dobrowolnie nie
wpadamy w pułapkę? Co znaczy „teritorinis vientisumas”, to po polsku oznacza
integralność terytorialna. Niejednokrotnie słyszeliśmy z oficjalnych źródeł, że
Litwa jest niepodzielna. Dotyczy to autonomicznego statusu Wileńszczyzny czy
nie dotyczy? Może warto byłoby rozwiązać problem statutu Wileńszczyzny i tylko
wtedy kłaść podpis pod tym przyrzeczeniem? Ustawa o prywatyzacji. Zapisane
było, ze udział w prywatyzacji mogą brać tylko obywatele Litwy. W wyniku tego
podlegające prywatyzacji obiekty na Wileńszczyźnie na pierwszym etapie mogą być
oddane w ręce ludności napływowej. Na skutek wzrostu cen, inflacji wkłady
oszczędnościowe ludności tracą swą wartość. Rząd Litwy postanowił zwiększyć
wkłady o 50 proc. Jednocześnie zgodnie z uchwałą sumy kompensacyjne bez zgody
ludzi zostaną przelane na konta jednorazowych wypłat.
Właściciel wkładu
za te kompensacje będzie miał prawo do nabycia jedynie prywatyzowanego mienia
państwowego, bądź późniejszego otrzymania obligacji imiennych. Bank
będzie wykonywać powyższe operacje po otrzymaniu od samorządu zaświadczenia, że
dany mieszkaniec otrzymał obywatelstwo litewskie. Jest to jawne pogwałcenie
wolności i praw człowieka. Jesteśmy przeciwko kojarzeniu wstępnego procesu
prywatyzacji z obywatelstwem. Znaczna część mieszkańców Wileńszczyzny chciałaby
mieć podwójne obywatelstwo, a uchwały rządu pozbawiają ich prawa do udziału w
prywatyzacji. Dotychczas wszyscy mieszkańcy Wileńszczyzny niezależnie od
obywatelstwa, narodowości tworzyli i pomnażali dochód narodowy Litwy. Uważamy,
że również teraz na równych zasadach oni mają prawo uczestniczyć w procesie
wstępnej prywatyzacji, żeby ta ustawa nie była jako przyjęcie obywatelstwa za
łapówkę. A oto szczególnie niepokojący przykład. Na mocy uchwały Rady
Najwyższej Republiki Litewskiej z dnia 29 stycznia br. rząd ma zgłosić do 31
maja projekt nowego podziału administracyjnego Litwy. Termin zgłoszenia upływa,
a oficjalnie nikt nic o tym nie wie. W rzeczywistości projekty są już
opracowane w ciszy gabinetów rządowych bez udziału reprezentantów samorządów
i ludności Wileńszczyzny. Pierwszy wariant – według tego wariantu na bazie
wileńskiego i solecznickiego rejonów, które zamieszkuje 150 tysięcy ludności,
tworzy się obwód wileński. Prawda, uszczuplając go do 83 tysięcy mieszkańców,
ponieważ dwie trzecie terytorium wileńskiego rejonu odchodzi do dużego Wilna.
Oto i macie wam obwód, w którym „zwarcie” istnieje możliwość zamieszkiwać „aż”
50 tysięcy ludności polskiej. Tu nie ma mowy o innych apilinkach i innych
rejonach. No i oczywiście o statusie takiego „dużego okręgu” na razie ani
słowa. Drugi wariant, który miedzy innymi jest znacznie groźniejszym i według
którego tworzy się rzeczywiście duży obwód wileński z ludnością nie 83 tysiące
mieszkańców a prawie 830 tysięcy. Centrum tego obwodu jest „duże” Wilno, 660
tysięcy mieszkańców. Dwie trzecie
wileńskiego rejonu znów podpada pod niego. Do obwodu natomiast dołącza się
miejscowości takie jak Auksztadwarys, Wiewis, Rudziszkes, (trocki rejon)
Giedraičiai. Bez trudu widocznie można obliczyć, że nawet bez miasta Wilna na
terytorium takiego obwodu Polacy będą stanowić już mniejszość. A więc i ustawy
przyjęte jakoby dla nich będą już niepotrzebne. Natomiast razem z Wilnem Polacy
w tym dużym obwodzie stanowią tylko 28 procent. Należy zaznaczyć, że już
teraz skład gmin rejonu wileńskiego jest bardzo niepokojący. W czterech gminach
(wojdacka, rudomińska, Waka Trocka i czarnoborska) Polacy są mniejszością, a w
siedmiu stanowią nieco więcej niż połowę. Między Innymi w obu wariantach dwie
trzecie terytorium wileńskiego podpada pod duże Wilno i zostaje tylko 35
tysięcy mieszkańców. Obecny rejon, przypominam, zamieszkuje ponad 100 tysięcy
mieszkańców. Więc o jakim statusie może być rozmowa i w tym drugim wariancie?
Niektórzy nasi aktywiści nie doceniają działalności „Vilnii” i jej
przewodniczącego K. Garszwy. A o tej działalności świadczy chociażby jeden
oficjalny dokument skierowany do
przewodniczącego RN pana Landsbergisa i do premiera pana Wagnoriusa i do
przewodniczącego Komisji Państwowej pana Ozolasa, który tak i nazywa się
„Del Vilniaus apskrities statuso”. Cytuję tylko kilka zdań z tego dokumentu:
„Należy zwrócić
uwagę na rasistowskie nieprawne propozycje polskiej Rady Koordynacyjnej...”
„Utworzyć autonomię w Państwie Litewskim można... tylko po referendum...
wszystkich obywateli...”
Więc uważam, że
nawet te ostatnie fakty świadczą o tym, że innej drogi do wyboru u nas po
prostu nie ma. Powinniśmy niezwłocznie przedstawić swój projekt Statutu kraju i
na zasadzie wzajemnego porozumienia z władzami państwowymi Republiki czynić
nieustanne wysiłki na rzecz jego realizacji.
Wielokrotnie
stwierdzaliśmy i w zaistniałej sytuacji jesteśmy przekonani, że musimy liczyć
przede wszystkim na własne siły.
Trafnie
zauważono, że „najczęściej się popiera tych, kto pewnie stoi na nogach”. W tej
sytuacji nie należałoby zastraszać jak jedni drugich (Polacy, Litwini,
Rosjanie, Białorusini) tak i sami siebie. Nie należałoby wyciągać podobnych
wniosków, że ludność nielitewska, Polacy wcale nie rozumieją dążeń
niepodległościowych narodu litewskiego. Zawsze staramy się ich poczynania
zrozumieć. Nigdy nie manifestowaliśmy i nie urządzaliśmy jakichś pikietów itp.
wobec władz litewskich. Niejednokrotnie deklarowaliśmy swoją lojalność i
zrozumienie dla spraw litewskich. Więc nie trzeba nas podejrzewać o jakąś
działalność wywrotową, upatrywać w naszych dążeniach coś antypaństwowego.
W demokratycznym
państwie każdy naród ma prawo do decydowania o własnym losie.
My natomiast
jesteśmy autochtonami tej ziemi, stąd wypływa postulat równych naszych praw do
decydowania o formie naszego bytu.
Tym bardziej, że
z naszej strony żadnego wynalazku nie ma. Takie formy samorządów istnieją w
Szwajcarii. Analogiczny Status funkcjonuje na Wyspach Alandzklch w Finlandii.
Mieszkańcy Wysp mają swe własne obywstelstwo.
Wytrawny
francuski polityk Francois Mitterand w czasie swej wizyty w Budapeszcie
zalecał wprowadzenie jednostek autonomicznych dla regulowania statusu
mniejszości narodowych w Europie Wschodniej.
Może do rzeczy
będzie dzisiaj przypomnieć (ponieważ niejednokrotnie powracamy do lat 20-tych,
doniosłych lat naszej historii), że już w tamtych czasach litewska strona
godziła się na przyznanie okręgowi wileńskiemu autonomicznego Statusu.
Uprawnienia tej autonomii miał realizować nawet osobny sejm autonomiczny
funkcjonujący obok ogólnopaństwowego Sejmu Republiki Litewskiej. Na wersję
okręgu autonomicznego wtedy absolutnie nie chciała się zgodzić strona polska. Wiemy co
z tego wynikło. Teraz mamy sytuację analogiczną, lecz naodwrót. O podobnym
charakterze było w czasie międzywojennym oświadczenie rządu Litwy, jeżeli
Wileński kraj zostanie przekazany Litwie.
Jak widać,
uwzględniając różne pozycje, w tym też skutki potępionego przez R. N. Litwy
paktu Ribbentrop-Mołotow mieszkańcy Wileńszczyzny mają także moralne prawo do
takiego Statutu.
Świetnie
rozumieją to i inni, jak np. historyk L. Truska:
„Należy godzić
się na kompromisy w tak zwanej „kwestii polskiej”, obopólne kompromisy. Trzeba
się troszczyć również o otwarcie muzeum i założenie wyższej uczelni. Ale
wątpliwe, czy to tylko wystarczy. Czy uda się nam obejść bez politycznego
rozwiązania? A rozwiązanie polityczne jest to określona terytorialna autonomia
polska. Ja sam, przyznał L. Truska, wypowiadałem się półtora-dwa lata temu za
autonomią kulturalną Wileńszczyzny, ale byłem kategorycznie przeciwko
terytorialnej. Jednakże czas zmienił moje poglądy. Obawiam się, że nie ma dla
Litwy dzisiaj innej drogi oprócz uznania autonomii polskiej. I co najważniejsze,
do konkretnego rozwiązania tych wszystkich zagadnień trzeba zabierać się już
dzisiaj. Po co odkładać to, co jest nieuniknione?”
Zatwierdzając
Statut Kraju powinniśmy pamiętać, że zamieszkują go nie tylko Polacy (chociaż i
stanowią większość, w wyniku czego i Kraj nazywamy polskim) lecz i Litwini, i
Rosjanie, i Białorusini, i Tatarzy i ludzie innych narodowości.
Współegzystencja
tych ludzi powinna opierać się na zasadzie równouprawnienia, wzajemnego
szacunku i zrozumienia. Żeby nie tylko nam było dobrze, ale i z nami też było
dobrze.
Anicet Brodawski”
* * *
„Ojczyzna” (Wilno) 4 czerwca 1991:
Polacy na Białorusi
Komu służy ta prowokacja?
Michał Dobrynin, docent Wyższej Szkoły
Pedagogicznej im. A. Puszkina w Brześciu nad Bugiem, jest jednocześnie
prezesem tamtejszego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego Polaków im. Romualda
Traugutta.
Dzięki niezmordowanej działalności M.
Dobrynina odradza się polskość na tej ziemi, która jeszcze przed przeszło
tysiącem lat wchodziła w skład Państwa Polskiego, następnie należała do Rusi, i
na której krzyżują się kultury tych dwóch potężnych odłamów Słowiańszczyzny.
Obecnie tylko 13% Polaków zamieszkałych na Białorusi nazywa swym ojczystym
językiem polski, a setki tysięcy naszych rodaków ma w dowodach fałszywy wpis o
swej rzekomo białoruskiej narodowości.
Tacy ludzie, jak Michał Dobrynin,
przekonany zwolennik pojednania polsko-białoruskiego, mają dziś szerokie pole
do popisu i aktywnie działają w kierunku usuwania nawarstwionych w ciągu
ubiegłych dziesięcioleci niesprawiedliwości, bo przecież tylko na podstawie
wzajemnego – podkreślamy: wzajemnego! – szacunku, sprawiedliwości i
poszanowania praw człowieka wznosić można gmach dobrosąsiedztwa i pokoju
obywatelskiego.
Tym bardziej niemiłe wrażenie sprawiają
antypolskie publikacje, zjawiające się na łamach poczytnego skądinąd tygodnika
białoruskiego „Literatura i Mastactwa” czyli „literatura i Sztuka”. Tak oto 22
lutego 1991 roku w „L i M” ukazuje się artykuł niejakiego Jurasia Zakreuskiego
pt. „Pa toj bok „kresau” – „Po tamtej stronie „kresów”... Artykuł utrzymany
jest w stylu donosów z 1937 roku, kiedy to NKWD wymordował ponad milion
Białorusinów i Polaków białoruskich.
Pretekstem do ataku posłużyły rzekome
antybiałoruskie wypowiedzi M. Dobrynina podczas jego pobytu w Białymstoku
na ubiegłorocznych kursach polonijnych, zorganizowanych przez tamtejsze Kluby
Inteligencji Katolickiej. Juraś Zakreuski gołosłownie zarzuca mu, iż miał
rzekomo nazwać Białorusinów „bydłem”, a Polaków z RP równie bezpodstawnie
oskarża o rzekome organizowanie antybiałoruskich pochodów, podpalanie
prawosławnych świątyń na Białostocczyźnie i o urojone dążenie do
zaanektowania Białorusi, a nawet o to, że na uroczystym przyjęciu w Polsce, w
którym i on jako jeden z uczestników kursów brał udział, spożywano „zachodnie
wina, cukierki, kawę, owoce” (przemilcza jednak, czy mu to wszystko smakowało,
czy też spożywał je pogardzając sam sobą...)... Tak czy inaczej, donos
opublikowano i heca się rozpętała...
Michał Dobrynin nadesłał nam
stenograficzny zapis swego przemówienia na spotkaniu w Białymstoku w lipcu
1990, który przytaczamy ku uwadze naszych Czytelników bez żadnych zmian,
zachowując nie tylko jego treść, ale i styl...
* * *
Szanowny Panie Prezydencie m.
Białegostoku!
Szanowne Panie i Panowie!
Przedstawiciele stowarzyszeń i klubów inteligencji twórczej, katolickiej i
naukowej! Pozwólcie wyrazić Wam wdzięczność w imieniu Polaków zamieszkałych nad
brzegami Piny i Prypeci, Niemna i Bereziny, Wilii i Dźwiny, Dniepra i
Soża, od tych, kto mieszka na Ziemi Białoruskiej.
Nie patrząc na to, że z rozpoczęciem
pierestrojki w ZSRR tworzą się realne warunki przebudzenia narodowego,
odrodzenia świadomości narodowej Polaków, a również języka ojczystego,
tradycji i kultury – pomoc Macierzy dla nas jest bardzo potrzebna.
Polega to na tym, że w ciągu
dziesięcioleci deformacji stalinowskich i błędów w polityce
narodowościowej okresu zastoju wiele narodów naszego kraju poniosło wielkie straty. Ucierpiała i diaspora
polska. Na przykład tylko na Białorusi z oficjalnie podanych danych
statystycznych (dane z 1990 r.) z 418 tysięcy Polaków Białorusi tylko 13,3%
liczą polski język swoim językiem ojczystym. Podobna sytuacja w mniejszym
lub większym stopniu dotyczy nie tylko Polaków, ale i innych narodów
i narodowości jak również i Białorusinów.
Podstawą odradzania języka ojczystego
ludności polskiej są realia pierestrojki, materiały Plenum KC KPZR w sprawie
polityki narodowościowej. Ogromne znaczenie dla diaspory polskiej na Białorusi
odgrywa obecnie Ustawa o językach w Białoruskiej Republice i jej artykuły,
które głoszą prawo nauki w języku ojczystym od przedszkola.
Na zasadzie planów nauczania
zatwierdzonych w Ministerstwie Edukacji naszej republiki obecnie na żądanie
rodziców nauka języka polskiego może odbywać się od klasy I szkoły podstawowej
(dotyczy to miejsc większego skupienia Polaków).
Ogromne znaczenie w sprawie odrodzenia
narodowego odgrywają stowarzyszenia kulturalno-oświatowe.
Na przykład Stowarzyszenie takie im.
Romualda Traugutta m. Brześcia i Obwodu Brzeskiego oprócz tworzenia wspólnie z
kuratorium możliwości nauki języka polskiego dla dzieci w szkołach dąży do
realizacji nauki języka polskiego dla dorosłych (w kółkach i na kursach).
W naszym obwodzie przygranicznym język
polski cieszy się wielką popularnością wśród przedstawicieli innych
narodowości. Sprzyja temu Telewizja Polska i dwa jej programy, które odbieramy
w pasie przygranicznym.
Jak nasze Stowarzyszenie, tak i kursy
języka polskiego, są otwarte dla wszystkich chętnych niezależnie od
narodowości.
Uważam, że tak powinno być: w nasze
czasy intensywnie integrują się kultury, odbywa się ich wzajemne wzbogacenie.
Szczególnie to dotyczy narodów sąsiedzi
– narodu polskiego i białoruskiego.
Od tego roku zacznie u nas pracować
Polski Uniwersytet Ludowy, już prowadzi próby nasz Polski Teatr Amatorski, mamy
zamiar założyć wiele bibliotek polskich na terenie obwodu.
Dążymy do tego, żeby książka polska
była czytana w każdym domu polskim, w każdej rodzinie.
Wspólnie z parafiami porządkujemy
cmentarze, miejsca kultury i martyrologii polskiej.
Oczywiście mamy na razie sporo
trudności i nie mamy własnego lokalu, brakuje nam nauczycieli z odpowiednim
wykształceniem, środków audiowizualnych, podręczników i in. pomocy
dydaktycznych.
Początki są zawsze trudne. Przecież na
Białorusi nie mamy na razie wydawnictwa polskiego, a do niedawna jedynym
elementarzem był jak i w okresie rozbiorów – modlitewnik, a nauczycielem –
ksiądz.
Teraz sytuacja szybko się zmienia.
Kształcimy już w Polsce swoich studentów. Marzymy o własne wyższej uczelni...
Kilka dni temu byliśmy na spotkaniu u
redaktora „Niwy”, wydawanej w języku białoruskim. Cieszy nas to. Lokal redakcji
mieści się w centrum Białegostoku w dobrym budynku.
My na razie tylko marzymy o czymś
takim, ale z czasem będzie i u nas swój lokal.
Szanowni Państwo!
Utworzona w Białymstoku Fundacja i
zorganizowane przez aktyw fundacji kursy już wnoszą wielki wkład w odradzanie
polskości na terenie ZSRR.
Pozwólcie jeszcze raz wyrazić wam za to
wdzięczność i życzyć w tej potrzebnej pracy pomyślności.
Mówiąc wierszem poety, naszego rodaka,
powiem na zakończenie – „Zasiewajcie więc miłość ojczyzny i duch poświęcenia
się, a będziecie pewni, że da to obfite plony”.
* * *
Przyznajmy, trzeba
niemało złej woli i perwersyjnej fantazji, by się w tym wyważonym i rozsądnym
przemówieniu dopatrzyć wątków antybiałoruskich.
Autor niniejszej
publikacji, jako Deputowany Ludowy ZSRR, otrzymał od Michała Dobrynina pismo o
następującym brzmieniu:
„Zwracam się z prośbą o obronienie mnie i mojej
działalności przed oszczerczymi atakami ze strony autora artykułu „Pa toj bok
kresau”, opublikowane w tygodniku „Literatura i Mastactwa” z 22 lutego 1991 r.
W artykule zniekształca się moją wypowiedź na
spotkaniu w ratuszu Białegostoku z intelektualistami miasta. Artykuł napisany
został w celach prowokacyjnych i zmierza ku rozpalaniu wrogości między Polakami
a Białorusinami... Tego typu kalumnie nie licują z godnością oficjalnego pisma
Związku Pisarzy Białorusi i Ministerstwa Kultury BSRR.
Artykuł napisany został po upływie siedmiu miesięcy
po spotkaniu w ratuszu Białegostoku i ewidentnie obliczony jest na to, że w
międzyczasie wiele szczegółów uległo zapomnieniu, a więc dziś trudno obalić kłamstwo. Lecz prowokacja
splajtowała. Stenogram mego wystąpienia się zachował, za świadków może stanąć
ponad 100 osób spośród inteligencji Białegostoku (prawnicy, dziennikarze,
artyści, reprezentanci partii i klubów, naukowcy) oraz trzydziestu
przedstawicieli polskich zrzeszeń z ZSRR (Litwa, Łotwa, Estonia, Białoruś).
Czuję się zmuszony zwrócić się do Pana, Szanowny
Panie Deputowany Ludowy ZSRR, z prośbą o obronę, ponieważ te pomówienia nie
tylko obrażają mnie jako człowieka, ale też bezpodstawnie, oszczerczo podają w
wątpliwość moje naukowe, polityczne i moralne kwalifikacje. Wspomniany powyżej
artykuł w tygodniku „L i M” jest próbą skompromitowania mnie jako wykładowcy
wyższej uczelni przed kolegami i słuchaczami, przed społecznością republiki.
Chwyt, użyty przez autora, przypomina czasy, gdy na podstawie nieudowadnialnych
oszczerstw niszczono niewinnych ludzi, gdy łamano podstawowe prawa człowieka.
Prócz tego analiza artykułów w wyżej wymienionym
tygodniku za okres ostatnich dwóch lat, poświęconych „tematyce polskiej”,
wykazuje, że ukierunkowane one są z góry na rozdmuchiwanie strachu
ludności Białorusi przed „trzecią falą polonizacji”; na sztuczne kreowanie
straszaka o możliwym podziale przez Polaków (Polskę) terytorium Białorusi, na
krzewienie bzdurnej teoryjki o tym, iż rzekomo na Białorusi nie ma Polaków, a
są tylko tzw. „spolszczeni Białorusini” itp.
Najprawdopodobniej istnieją jeszcze siły
zainteresowane w podsycaniu napięć narodowościowych między Białorusinami a
Polakami. Uważam, że dziś potrzebne są nie dyletanckie artykuliki, pisane dla
dogodzenia „historiozoficznym emocjom”, lecz naukowo uzasadnione badania
naukowców-specjalistów na podstawie realiów dnia dzisiejszego. Nie wolno
dopuszczać do wzmagania konfrontacji międzynarodowościowej na Białorusi, gdzie
ściśle przeplatają się kultura białoruska i polska, a ludzie nigdy nie byli
sobie nawzajem wrogami.
Czynnie uczestnicząc w procesie odrodzenia
polskiego języka, kultury, tradycji, uważam, że podobne prowokacyjne artykuły
można rozpatrywać tylko jako próbę uduszenia odradzanej kultury wieluset
tysięcy Polaków białoruskich, która powstała do nowego życia w warunkach
przebudowy. Innym celem jest kompromitacja aktywistów ruchu polskiego na
Białorusi.
Uważam za nieporozumienie, że szacowny tygodnik, na
mocy czyichś sugestii, stanął na pozycjach, które nie odpowiadają zadaniom doby
dzisiejszej. Prasa powinna obecnie służyć przebudowie stosunków społecznych,
kształceniu nowego myślenia politycznego, a nie pomstowaniu na domniemane
grzechy i obrazy jeszcze z okresu średniowiecza czy dwudziestolecia
międzywojennego. Tylko z tych pozycji można oceniać tego typu publikacje.
6 marca 1991 r. Brześć.”
* * *
Jako Deputowany Ludowy ZSRR czułem się zobowiązany
podać wszystkie powyższe fakty i dokumenty do wiadomości publicznej.
Jednocześnie zwracam się z interpelacją poselską do Prezydenta ZSRR
Gorbaczowa i do jednego z kierowników Rady Narodowości Rady Najwyższej
ZSRR Taraziewicza w sprawie antypolskich
ekscesów w prasie BSRR, jak również w sprawie prześladowania przez odnośne
czynniki p. Michała Dobrynina. O finale tej sprawy Czytelnicy „Ojczyzny”
zostaną poinformowani w odpowiednim czasie, gdy się wszystko wyjaśni.
dr Jan Ciechanowicz
Deputowany Ludowy ZSRR”
* * *
„Ojczyzna”
(Wilno), 5-11 czerwca 1991:
„Z notesu gościa zjazdu deputowanych
Wileńszczyzny (Borys Oszerow).
Jak
to w Mościszkach było
W poprzednim numerze „Ojczyzny” zamieściliśmy
krótką informację o trzecim etapie II zjazdu deputowanych wszystkich szczebli
do Rad Samorządu Wileńszczyzny, który się odbył 22 maja w Mościszkach,
dokumenty uchwalone przez delegatów, referat Aniceta Brodawskiego, kilka
fotomigawek i zapowiedzieliśmy, że podamy bardziej szczegółową relację z obrad
zjazdu. Jednakże w ciągu minionego tygodnia Czytelnicy sporo się dowiedzieli o
tym doniosłym wydarzeniu z obszernego reportażu telewizyjnego, z publikacji w
różnych pismach, toteż zamiast szczegółowego relacjonowania przebiegu zjazdu i
poszczególnych wystąpień poprzestaniemy na podaniu garści co ciekawszych
szczegółów, zwłaszcza takich, których nie zauważyli (a może nie chcieli
zauważyć) inni sprawozdawcy, obserwatorzy, komentatorzy.
Krytyka
poskutkowała?
Rozpoczniemy od końca, to znaczy od zamykającego
dyskusję przemówienia redaktora naczelnego „Kuriera Wileńskiego” Zbigniewa
Balcewicza. Zaraz zrozumiecie dlaczego. Słowa przewodniczącej zjazdu Teresy
Paramonowej o udzieleniu mu głosu sala skwitowała ironicznym ożywieniem,
zjadliwymi replikami. Gdy wszedł na trybunę, z miejsca pożalił się, że trudno
mu występować po Stanisławie Pieszce (pan Stanisław przed chwilą mocno
skrytykował „Kurier”, „Naszą Gazetę” i „Znad Wilii” za to, że nie pomagają
Polakom skonsolidować swe siły, lecz odwrotnie, przyczyniają się do ich
rozproszenia, odnotował, że Balcewicz odmówił publikowania
oświadczenia Rady Koordynacyjnej, innych dokumentów, w tym projektu Statutu
Wileńskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego). Następnie redaktor „Kuriera” z
goryczą wyznał zebranym, iż z rana obsztorcował go Landsbergis „za nielojalność
wobec Litwy” (Mój Boże! Któż w takim razie jest lojalny! – Uwaga redakcji).
Sala jednak się nie użaliła nad panem Zbigniewem.
Jego nawoływania, by Polacy „nie dali komunistom zrobić z siebie kozłów
ofiarnych w walce między Moskwą a Litwą”, by siedzieli cicho pilnując tylko
własnych interesów, jakoś nie trafiły ludziom do przekonania. Jego wymówkom, że
nie zamieścił w „Kurierze” projektu Statutu, innych dokumentów jedynie z braku
miejsca, nikt nie dał wiary. A jego pogróżki, iż jeśli będziemy trzymać z
sowietami „nikt nas na świecie nie zrozumie, co więcej, wyrzekną się nas rodacy
w Polsce i poza Polską”, nikogo nie przestraszyły. Zszedł z trybuny odprowadzony
tak samo, jak i powitamy, ironicznym szmerem sali, nie zaskarbiwszy sobie nawet
zdawkowego czysto grzecznościowego poklasku...
Trudno powiedzieć, czy to krytyka poskutkowała, czy
też z jakiejś innej racji, ale w „Kurierze”, mimo braku miejsca, ukazało się
obszerne, aż dwie pełne strony zajmujące sprawozdanie ze zjazdu. Tylko że po
przeczytaniu go odniosłem wrażenie, iż opowiada o jakimś innym forum zwołanym
chyba przez Sajudis.
Jeden tylko „obcy element” tam się przedostał –
przewodniczący Rady Samorządu Rejonu Solecznickiego Czesław Wysocki. A i to, widocznie, przypadkowo,
gdyż nikt, jak twierdzą autorzy Jadwiga Bielawska i Robert Piotrowski, nie
podjął tematów poruszonych przez Wysockiego, gdyż jego opinia „przebrzmiała
i tyle”, nie znalazła jawnych sprzymierzeńców.
Jest
to jednak przesada
I to gruba. Autorzy po prostu nie raczyli (czy też
nie chcieli) zauważyć, że o te same tematy, myśli i opinie zahaczył tak czy
inaczej co drugi występujący.
Już pierwszy mówca – deputowany do Rady Najwyższej
ZSRR, przewodniczący Rady Samorządu Rejonu Wileńskiego Anicet Brodawski w swym
referacie przypomniał o wynikach sondażu i referendum, w których znalazło
jednoznaczny wyraz ustosunkowanie się ludności do powiązań z Litwą i ZSRR, jej
ostro krytyczny stosunek do postawy polskiej frakcji parlamentarnej, ZPL, a
nawet Rady Koordynacyjnej. Mówił on również o ideologii dyktatury etnicznej,
panującej dziś na Litwie, o niebezpiecznej dla sprawy polskiej działalności
„Vilnii”, która odrzuca prawo Wileńszczyzny do odrębnego statusu na Litwie.
Zbigniew Jedziński z Podbrodzia również zaznaczył,
że w pracy nad Statutem należy koniecznie brać pod uwagę wyniki sondażu i
referendum, bo „jest to zdanie naszych wyborców”.
Marian Tarejlis z Niemenczyna w ślad za Wysockim
podkreślał konieczność posiadania polskiego i radzieckiego obywatelstwa. „Bo
inaczej będziemy pozbawieni wielu praw i możliwości”.
Edward Tomaszewicz oponując swemu koledze z
polskiej frakcji parlamentarnej Ryszardowi Maciejkiańcowi, który na zjeździe
powtórzył swe ustawiczne twierdzenie, iż
Moskwa nam nic nie daje i nic nie obieca, odnotował: „Dzisiaj człowiek, który
neguje naszą zależność od Związku Radzieckiego, jest oderwany od realności”.
Jeszcze jeden deputowany do Rady Najwyższej Litwy
Stanisław Pieszko napiętnował „prowokacyjną, oszczerczą antypolską wrzawę” w
środkach masowego przekazu „podsycaną przez władze litewskie”. Usiłują one
zwalić wszystkie swe niepowodzenia gospodarcze na Polaków, kształtują postać
Polaka jako odwiecznego wroga Litwy...
Te oraz inne podobnego rodzaju wypowiedzi, z
aprobatą odbierane przez audytorium, „wymknęły się uwadze” sprawozdawców.
Niestety!
Śmiech
na sali
Czytając sprawozdanie w „Kurierze” pomyśleć można,
że zjazd przebiegał w atmosferze, określonej porzekadłem: nudy na pudy.
Widocznie znów przeszkodził im brak miejsca, nie pozwolił na urozmaicenie
palety dziennikarskiej. A szkoda, bo atmosfera była dość rzeczowa, ale
niewymuszona, swobodna. Przemówienia – emocjonalne i emocjonujące. Reakcja
audytorium – żywa i bezpośrednia. Śmiech, oklaski, repliki z miejsc szły w
parze z głębokim zaangażowaniem w omawiane problemy, z doprawdy ogromną troską
o dobro Wileńszczyzny i jej ludzi, o dynamizm odrodzenia narodowego.
Śmiech nieraz się rozlegał także podczas
przemówienia głowy parlamentu i to w miejscach nie zawsze obliczonych na
efekt komiczny, chociaż pan Wytautas Landsbergis, jak wiemy, lubi sobie
pożartować. W „Kurierze” ukazało się to przemówienie w postaci, że tak powiemy,
uczesanej. Ostre zagrania zostały nieco złagodzone,
ale nawet w tym „ucywilizowanym” wariancie pozostały jednak zniewagi
przeplatające się ze schlebianiem, umizgi z pogróżkami, żonglowanie faktami
z pustymi wymysłami. Nic też dziwnego, że reakcja nie zawsze była
adekwatna zamiarom mówcy. Śmiano się na przykład z prób zasugerowania, że po 11
marca 1990 roku wszystkie podejmowane decyzje tylko poprawiały, nie zaś
pogarszały sytuację Polaków, że agresywny nacjonalizm litewski nie istnieje.
Natomiast żarciki w rodzaju tego, że oto przyjeżdżają do Solecznik funkcjonariusze
z Moskwy, aby kupić władze rejonowe, a może i ludność, niczym jakieś szczepowe
państewko w Afryce, albo, że tu żyją jacyś osobliwi Polacy – sowieccy,
wywołały tylko szmer oburzenia. Jeden tylko żart się udał mówcy: gdy w
odpowiedzi na pytanie, dlaczego w rządzie nie ma ani jednego Polaka, odparł on
z uśmiechem, oddając na pośmiewisko swego wiernego rzecznika z frakcji
polskiej: „Jeśli to takie potrzebne, to może Okińczyca wziąć na ministra?” – i
nie przeliczył się, sala wybuchnęła śmiechem.
Śmiechem i oklaskami wynagrodzili zebrani również
ocenę, jaką dał przemówieniu przywódcy Litwy Edward Tomaszewicz: „Mgliste i
niekonkretne przemówienie pana Landsbergisa odzwierciedla jego taką samą
politykę”. Szkoda, że sprawozdawcy „Kuriera” nie zauważyli także tej krótkiej a
węzłowatej oceny. Jej podanie na pewno by sprawiło przyjemność większości
czytelników.
Dużo można by jeszcze przytaczać zabawnych
momentów, ale również odczuwamy brak miejsca. Wspomnimy więc tylko jeszcze
udany żart R. Maciejkiańca, który poruszając temat „Vilnii” i jej
przywódcy K. Garszwy, których działalność powoduje napięcie na Wileńszczyźnie,
zakonkludował: „Powinniśmy czuć się gospodarzami na Wileńszczyźnie, a nie
podskakiwać na każde szczekanie Garszwy”.
No i jeszcze jednak kawałek z przemówienia Z.
Jedzińskiego: „Wiemy, że wszystkie ustępstwa, na które się godzą władze, to nie
ich dobra wola, lecz skutki tego wrzenia, które ogarnęło Wileńszczyznę. Gdyby
mieli oni siłę wojskową, armię to nie wiadomo, co by uczynili...”
– Wiadomo! Wiadomo! – niemal chórem odpowiedziała
sala i ryknęła śmiechem.
Nie wiem, może wyświadczam złą przysługę kolegom
sprawozdawcom z „Kuriera”, że zdradzam Czytelnikom tajemnice ich kuchni
dziennikarskiej. Natomiast jestem pewien, że jeśli dowie się o tym pan
Landsbergis (a on się na pewno dowie), to będzie z nich ogromnie zadowolony.
Ba, nawet uzna ich za „dobrych Polaków – Polaków litewskich”, o jakich mówił na
zjeździe. I ta pochwała wysokiego patrona przeważy, wielokrotnie przeważy
(przynajmniej dla jednego z nich) rozczarowanie czytelników.
Borys Oszerow”
* * *
„List
z Polski
O braku rozsądku i kompetencji
Wiemy, jak trudno być Polakiem na Litwie i na
terenie całego Związku Radzieckiego. My, Polacy – w kraju, oprócz powolnych,
pozytywnych zmian normalizujących współżycie Litwinów i Polaków, obserwujemy
też bardzo smutne i niespodziewane fakty zarówno ze strony Litwinów jak i
naszych, przypadkowo wybranych „przedstawicieli” np. Sejmu czy Ministerstwa
Kultury.
Np. wiceminister kultury i sztuki Michał Jagiełło w
wywiadzie w „Kurierze Wileńskim” z dn. 8 grudnia ub. roku umiał tylko ubolewać
nad konfliktami, np. stwierdził: „Muszą być jakieś powody, że ogrom Polaków tak
boleśnie stawia sprawę autonomii”. Albo dziwił się Polakom z rejonu
solecznickiego, że mają promoskiewskie sympatie. Natomiast dziwne, że nie
chciał (czy nie umiał) zrozumieć, że przyczyną tego stanu jest dyskryminowanie
przez władze litewskie Polaków, którzy przez stworzenie
autonomii w granicach Litwy chcą wyrównać krzywdy, być nie gorzej traktowani od
obywateli w innych rejonach pod względem gospodarczym i kulturalnym. Rolą
wiceministra winno być poznanie przyczyn – tym bardziej, że był to jego trzeci
pobyt w Litwie – a następnie, przedstawiając sprawę Litwinom, starać się usunąć
przyczyny i bronić praw krzywdzonych rodaków. W replice z dnia 11 grudnia ub.
r. w „K. W.” słusznie deputowany Ryszard Maciejkianiec określił ten wywiad jako
szkodliwy, skierowany przeciwko dążeniom Polaków do samorządu terytorialnego
tam, gdzie stanowią ogromną większość.
Takie wypowiedzi bez poznania istoty sprawy,
składane przez wiceministra, przynoszą nam wstyd i oburzenie.
Pan M. Jagiełło pod tym względem niestety, nie był
pierwszym. „Gazeta Wyborcza” 21.08.89 r. zamieściła artykuł pt. „Ktoś chce nas
skłócić” i 15.09.89 r. list „Do braci Polaków na Litwie” podpisany przez T.
Czartoryskiego, P. Baumgarta i R. Bartoszcze w imieniu Solidarności Rolników
Indywidualnych. Było to po wizycie delegacji „Sajudisu” w Warszawie. Krótko
mówiąc, zarzucano Polakom na Wileńszczyźnie, że kierują się interesami Moskwy i
że utrudniają Litwinom drogę do niepodległości, żądając autonomii itd. Nic
dziwnego, że to powierzchowne i krzywdzące potraktowanie tak doniosłej
sprawy wywołało oburzenie i gorycz wśród Polaków, tym bardziej, że zapewne
Litwini przedrukowali te listy za „Gazetą Wyborczą” z odpowiednim komentarzem.
Przypominam to, aby wykazać, że popełniono również niewybaczalny błąd pisząc o
Polakach wileńskich bez porozumienia się z nimi, a idąc za manipulacjami
Litwinów.
Ciekawy jestem, ile głosów wyborców stracił Roman
Bartoszcze jako kandydat na prezydenta podpisując ten nieprzemyślany list,
przecież „Gazeta Wyborcza” była wówczas bardzo popularna, a setki tysięcy (a
nawet miliony) ludzi dobrze się orientują (poprzez rodziny, znajomych) o przyczynach
niezadowolenia Polaków pod rządami administracji litewskiej.
Wiem, że redakcja „Gazety Wyborczej” otrzymała
wówczas wiele protestów, telegramów i listów od czytelników nie zgadzających
się z treścią listu liderów „Solidarności Rolników Indywidualnych”. Ja również
wysłałem list z materiałami i propozycją, aby zapoznać się z faktami.
Również do „Gazety Wyborczej” wysłał wówczas list znany historyk prof. Piotr
Łossowski (mówił mi o tym) – jednak „G. W.” nie wydrukowała ani listu
profesora, ani mojego.
Również w sposób niezrozumiały zachowali się w
Wilnie Bronisław Geremek, który przewodniczył oficjalnej delegacji OKP
(Obywatelski Klub Parlamentarny) i Adam Michnik. Obydwaj nie znaleźli
czasu na rozmowę z przedstawicielami Polaków.
Przez 45 lat rząd PRL nigdy nie pomógł Polakom, nie
bronił ich praw, a teraz przypadkowi nasi przedstawiciele popełniają fatalne,
niezrozumiałe błędy.
To bardzo przykre, tym bardziej, że szowiniści
litewscy nie próżnowali i nie próżnują, czego dowodem niech będzie kilka przykładów.
Nie tak dawno w telewizji red. Szeremietiew po powrocie z Wilna zademonstrował
ulotkę, czy też plakat przedstawiający w wielkim powiększeniu wesz, na
grzbiecie której widniał biały orzeł w koronie z podpisem „Europejska wesz” –
czy też „Polska wesz w Europie”.
Uważam, że światli Litwini za tak ohydny wyczyn –
cała Polska to widziała – powinni nas przeprosić, jeśli nie chcą obrazić
naszego narodu, a żyć z nami w przyjaźni. Następny przykład.
Po powrocie z wycieczki (Towarzystwo Przyjaźni z
Litwą!) z Wilna red. Marek Sarniwolski opisał rzeźbę, jaką mu pokazano,
przedstawiającą Unię Polsko-Litewską.
Polska przedstawiona była jako stara naga
prostytutka z widocznym orłem polskim w kroczu obejmująca pięknego młodzieńca
Litwina. Można Litwinom pogratulować chamstwa. Czy tak trudno zrozumieć, że
nienawiść może zrodzić też tylko nienawiść?
A ostatnie przykłady, to zniszczenie płyt
nagrobkowych ku czci żołnierzy AK poległych pod Krawczunami w bitwie z
hitlerowcami, a nawet niezrozumiały fakt odmawiania Polakom polskich nabożeństw
w Katedrze czy też w kościele św. Kazimierza niedawno przywróconym wiernym.
Jest przecież na świecie wiele przykładów, że jedna świątynia wykorzystywana
jest nawet dla kilku wyznań, a Polacy są przecież takimi katolikami jak i
Litwini. Pogratulowanie księżom litewskim ich chrześcijańskiej dobroci!
Warto przypomnieć słuszną uwagę P. Wiesławy Olbrych
(w artykule pt. „Dokąd zmierzają
Litwini?” w „Tygodniku Kulturalnym” z dn. 29.10.89 r.). Pani Olbrych m.in.
pisze „...litewska inteligencja zgotowała swojemu narodowi los nie do
pozazdroszczenia, skazała go na psychologiczną izolację wśród sąsiadów, z
którymi, być może, nie będzie umiał się porozumieć po szowinistycznym „praniu
mózgów” jakiemu jest poddany”.
Należałoby życzyć sobie, aby wspólna komisja
historyków polskich i litewskich, opierając się na faktach, wyjaśniła nareszcie
tragiczny okres lat 1939-41 i następne, szczególnie działalność naszej Armii
Krajowej, litewskiej „Saugumy” i gen. Plechavičiusa. My wiemy, że AK walczyła z
okupantem hitlerowskim i broniła ludność polską również przed litewskimi
nacjonalistami. My wiemy, że Litwini zbrojnie współdziałali z hitlerowcami, że
m.in. aresztowali i wymordowali około 18 Polaków profesorów Uniwersytetu
Wileńskiego.
Starsze pokolenie Litwinów, dziennikarze, nie
czekając na oficjalne opracowanie, powinni mieć odwagę przyznać się i
opowiedzieć prawdę młodemu pokoleniu Litwinów.
Druga sprawa, to Litwini mogliby wreszcie powszechnie uświadomić sobie, że
tylko dzięki zwycięstwu Polski w 1920 r. mogli się cieszyć własnym, wolnym
państwem do 1939 r., tak zresztą jak i my Polacy.
W przeciwnym przypadku to już na początku lat 1930
moglibyśmy spotkać się na Syberii.
I jeszcze jeden oczywisty fakt: każdy dowódca
polski miał obowiązek włączyć w granicę państwa polskiego Wileńszczyznę i
Wilno, gdzie Litwinów było zaledwie ok. 1 proc. Pisał o tym również prof. P.
Łossowski.
Równie niezrozumiałe jest niezgodne z faktami
kwestionowanie decydującego udziału wojsk polskich w bitwie pod Grunwaldem w
1410 r. Gdyby nie inicjatywy Polski przeprowadzenia rozstrzygającej wojny z
Zakonem Krzyżackim i zwycięstwo nad nim – po narodzie litewskim pozostałyby
tylko groby i kurhany, tak jak po Prusach, wytępionych przez tenże zakon. Ci
Litwini, którzy nie chcą zrozumieć tych oczywistych prawd historycznych, a co
obecnie są zwolennikami dyskryminowania Polaków na Wileńszczyźnie, wywołują u
nas powszechną niechęć do narodu litewskiego, mimo różnych naszych akcji pomocy
humanitarnej.
Życzymy Litwie powodzenia w uzyskaniu niepodległości,
chcemy żyć w przyjaźni, ale nie możemy się zgodzić, aby narzucano nam fałszywą
interpretację historii, bardzo nas krzywdzącą i aby młodzi Litwini byli
wychowywani w kłamstwie i nienawiści do nas.
Trudno się dziwić, że Polacy w okręgu solecznickim
głosowali przeciw interesom Litwy, jest to rezultat bolesnych doświadczeń ze
strony administracji litewskiej, która nie chce stworzyć normalnych warunków
ludziom, mieszkającym tu od wielu pokoleń. (...)
Władysław Miller
Warszawa”
* * *
„Alfa” (Nowy Jork, USA),
czerwiec 1991:
„Niemiecki „Der Spiegel” odpowiada na
pytanie, kto rządzi w republikach, które powstały po rozpadzie Związku
Sowieckiego? Oto, jak wygląda nowe wcielenie nomenklatury:
Drugie wcielenie nomenklatury
Całe swoje życie Alewtina Fiedułowa, laborantka z
zawodu, poświęciła partii. Gdy miała 17 lat, zajmowała się dziecięcą
organizacją partyjną – pionierami, gdy miała 23 lata, wstąpiła do partii i
robiła karierę w młodzieżowej organizacji, Komsomole, uwieńczeniem była etatowa
funkcja sekretarza KC Komsomolu. Od tego czasu stała się poważnym członkiem
klasy panującej, za cenę całkowitego oddania.
W wieku 44 lat Alewtina Fiedułowa objęła
kierownictwo Komitetu Pokojowego, co dawało jej szansę podróży za granicę. W
czasach Gorbaczowa została wiceprzewodniczącą
Komitetu Kobiet i członkiem KC KPZR. A potem wszystko się skończyło – w wieku
51 lat straciła pracę i wszystkie swoje przywileje.
Alewtina Fiedułowa pomogła założyć niezależny
Związek Kobiet Rosyjskich. Na przewodniczącą została wybrana Galina Gorkina, z
dawnego Komitetu Kobiet i zrezygnowała po prostu z tego stanowiska na
rzecz Fiedułowej. Otrzymała ona entuzjastyczne poparcie ze strony pierwszej
kosmonautki, Walentyny Tiereszkowej, kiedyś wieloletniej przewodniczącej
radzieckich towarzystw przyjaźni, która obecnie – wciąż jeszcze będąc
podróżującą działaczką – zbiera datki dla swego rodzinnego Jarosławia w mieście
partnerskim Kassel.
W Rosji władzę sprawuje Borys Jelcyn, który od 1987
roku był członkiem-kandydatem Biura Politycznego KPZR. Parlament Rosji – wciąż
jeszcze nie wyłoniony w wolnych wyborach – ostatnio odrzucił formalne uznanie
upadku Związku Sowieckiego. Deputowani chcą nadal żyć w państwie będącym już
organizacyjno-prawnym trupem, licząc w głębi serca na jego zmartwychwstanie.
Wszędzie we Wspólnocie Niepodległych Państw
ostatnie słowo należy do drugiego garnituru dawnej biurokracji partyjnej. Tylko
w dalekim Kirgistanie władzę sprawuje profesor politechniki, Askar Akajew
(który, jak mówi, zawsze czuł się „socjaldemokratą”, również jako członek
partii), a na Białorusi panuje były członek KPZR Stanisław Szuszkiewicz,
pełniąc funkcję przewodniczącego Rady Najwyższej, której 289 na 328
deputowanych było niegdyś komunistami. Codziennie rano były szef białoruskiej
partii Sokołow każe sobie przedstawić raport, czy towarzysze występujący
poprzedniego dnia na forum parlamentu nie zachwiali się w „realizowaniu
linii partyjnej”.
W krajach dawnego Związku Sowieckiego prym wiedzie
ekipa starych towarzyszy pod nowymi emblematami. Niekiedy udało im się nawet
przeskoczyć całą epokę pierestrojki Gorbaczowa, jak na przykład w
Tadżykistanie.
Tam w 1991 roku wybory prezydenckie wygrał
człowiek, który już w 1985 roku, a więc jeszcze w sowieckiej epoce
kamiennej, został wysłany na emeryturę z powodu korupcji – sześćdziesięciojednoletni
Rachmon Nabijew, który w swej republice znowu założył nawet partię
komunistyczną pod dawną nazwą. Gdy opozycja – demokraci i muzułmanie – otoczyła
jego siedzibę w Duszanbe, rozkazał strzelać. Było 108 ofiar śmiertelnych.
Dopiero gdy w połowie maja zmieniła front jego straż przyboczna, stary
komunista przyjął do swego rządu opozycjonistów.
W Turkmenii nowym prezydentem jest również dawny
wysoki funkcjonariusz partyjny, pięćdziesięciojednoletni Saparmurad Nijazow.
Jego Partia Demokratyczna jest jedyną partią w kraju. Metody też pozostały te
same. Kiedy niedawno amerykański sekretarz stanu, James Baker, miał odwiedzić
tę graniczącą z Iranem republikę, przeciwników rządu osadzono w areszcie
domowym.
Prezydent Mołdawii, Mircea Sniegur, był przedtem
sekretarzem KC. W Uzbekistanie władzę sprawuje były szef partii, Islam
Karimow, łącząc funkcje prezydenta i premiera.
W okręgu Nachiczewan panuje jednak nadal osławiony
Gajdar Alijew, niegdyś szef KGB w Azerbejdżanie i członek Biura Politycznego w
Moskwie. W Gruzji za pomocą bomb wyrzucono z pałacu prezydenckiego byłego
dysydenta Gamsahurdię. Jego miejsce zajął dawny szef partii tej republiki,
zamieniony w socjalistę-reformatora, Eduard Szewardnadze. Od tego czasu
aresztowano 16 deputowanych i dziesiątki demonstrantów.
Wszędzie jak okiem sięgnąć towarzysze zajmują
stanowiska w administracji lokalnej i władzach średniego szczebla. „Musimy
przezwyciężyć również ostatnią spuściznę władzy totalitarnej – oświadczył nowy
nadburmistrz Moskwy, Jurij Luszkow – wszechpotężne rady wszystkich szczebli”. A
Paweł Waszdżanow, do niedawna rzecznik Jelcyna, stwierdził: „Przestępcza partia
odeszła w przeszłość, ale stworzone przez nią przestępcze państwo pozostało”.
Czterech generałów policji, byli wiceministrowie
spraw wewnętrznych ZSRR, działają dziś jako wiceministrowie Rosji. W wojsku
doradcami ds. personalnych są nadal politrucy. Ostatni premier radziecki,
specjalista od spraw zbrojeń, Iwan Silajew, reprezentuje Rosję w EWG.
Pełnomocnik Moskwy w Afganistanie w latach 1979-1986, ambasador Tabiejew,
zarządza rosyjskim majątkiem związkowym.
Na wicepremierów Rosji awansowali teraz dyrektor
zakładów zbrojeniowych i nowy minister ds. paliw i energii, który jeszcze
przed epoką Gorbaczowa był ministrem przemysłu gazowniczego. Powołanie
radykalnego zwolennika gospodarki rynkowej, Jegora Gajdara, na urzędującego
premiera Rosji bezpośrednio przed wizytą
Jelcyna w USA „Niezawissimaja Gazieta” oceniła jedynie jako „demonstrację na
użytek zachodnich widzów”.
Dawni działacze komunistyczni robią swoje. W
redakcjach siedzą cenzorzy, nawet jeśli redaktorzy ich ignorują. Wydział
zagraniczny KGB prowadzi teraz działalność jako „służba wywiadowcza”. Wydziały
krajowe ograniczyły tylko swoją szpiclowską działalność i nazywają się teraz
„służba bezpieczeństwa”.
Hasła demokratyczne towarzyszą wszystkim
przedsięwzięciom mającym na celu zdobycie
dalszych subwencji z Zachodu. (...)”
Oprac. J. K.”
* * *
„Lwiożercze pchły
Wszystkie moje wypowiedzi biorące w obronę rodaków,
akcentujące konieczność uwzględnienia w planach „pierestrojki” także interesów
polskich, wprawiły w zakłopotanie i rozdrażniły członków sztabu
decydującego o przebiegu tego procesu,
który chyba naprawdę miał w ich intencji być procesem demokratyzacji
i normalnienia wykoślawionych przez doktrynę i praktykę komunistyczną
społeczeństw. Nie będziemy w tym miejscu zadawać retorycznego pytania, czy
możliwa jest prawdziwa demokracja z góry wykluczająca ze swych dobrodziejstw te
czy inne grupy etniczne... Faktem jest, że moje liczne wystąpienia na temat
„kwestii polskiej” mieszały szyki i mąciły kreowany przez prasę światową na
rozkaz jej właścicieli i mocodawców lśniący obraz gorbaczowowskiej odwilży jako
prawie że wcielenia wolnościowych tendencji współczesności. Ponieważ wykonawcą
tych planów był KGB i jego konfidenci, można przypuszczać, że nieraz problem
„polskiego nacjonalisty Ciechanowicza” stawał w odnośnych gremiach tej
instytucji na porządku dziennym. Coś musieli z tym zrobić. Stare metody,
polegające na fizycznym sprzątnięciu w ten czy inny sposób niewygodnej figury,
zbyt jaskrawo kolidowałyby z nową linią kierownictwa, a przy tym w
sytuacji, gdy uchwyt na gardle społeczeństw został rozluźniony, wysokie stało
się prawdopodobieństwo, że cała sprawa w razie czego mogłaby wyjść na jaw.
Byłem już zbyt znany w Polsce i to jednoznacznie – jako patriota i obrońca praw
człowieka. Śliska sprawa. Ale przecież tego, kogo nie można na razie zabić,
można przecież jednak „unieszkodliwić” w jakiś inny sposób, jako osobę
publiczną. Np. odizolować przez zniesławienie i dyskredytację. A przecież w
danym przypadku o to właśnie chodziło. Na szczęście i w tego rodzaju akcjach
KGB miało doświadczenie bardziej niż bogate, a posiadając w Polsce parędziesiąt
tysięcy konfidentów, w tym tysiące w prasie, nie było trudno zamiar wprowadzić
w życie.
Zaczęto jednak od ludzi naprawdę „pewnych”, a
mianowicie od kadrowych konfidentów kierujących Sajudisem i od takichże
kapusiów polskich od dawna kręcących się w „wyższych” sferach naszej
społeczności wileńskiej.
Zaczęto od tego, że tym czy innym działaczom
Sajudisu „organizowano” zaproszenia do Polski od rozmaitych tamtejszych
organizacji. Konfidenci KGB litewskiej narodowości, opanowani przez zoologiczną
nienawiść nie tylko do Ciechanowicza, ale i w ogóle do wszystkich Polaków,
okazali się jednak zbyt grubiańscy jak na polski gust. Oczerniając
Ciechanowicza jako „agenta Gorbaczowa” czy „człowieka Moskwy” nie mogli jednak
zatrzymać się w pół kroku, i niezmiennie dodawali w swych oszczerczych
wystąpieniach (ustnych lub pisemnych) kilka zdań godzących także w godność
narodu i państwa polskiego jako takich. W połączeniu z podawanymi zamiast
sosu sloganami o wolności „naszej i waszej” czy nawet o „braterstwie”
litewsko-polskim, te insynuacje robiły niesłychanie przykre wrażenie. Ci
nieokrzesani niegodziwcy stanowczo nie nadawali się do roboty na terenie
Polski. Tu trzeba było wykorzystać element bardziej elastyczny i inteligentny.
Ruszyli więc do Warszawy i Krakowa „polscy
działacze” z Wilna, o których w samym Wilnie wiedziano, że są zasłużeni
raczej dla innej niż polska sprawy. Ale któż o tym wiedział w Kraju? Tym
bardziej, że i tam podłączano do akcji ludzi „zaufanych” i doświadczonych.
Macki KGB „myły” siebie nawzajem.
Siłą rzeczy w prasie polskiej, nawet lewicowej, nie
mogłem być okrzykiwany za polskiego faszystę czy bandytę AK. Realia
polityczno-psychologiczne były tu inne. Stałem się więc „promoskiewskim”,
„czerwonym”, „sowieckim”, „komunistycznym”, „ateistycznym”... Ciekawe, że prym
w tej nagonce prowadzonej na rozkaz KGB wiodły niedawne „opozycyjne” organa
prasowe: „Gazeta Wyborcza”, „Tygodnik Powszechny”, niektóre pisma formalnie
solidarnościowe, ale też wtórujące im unisono reżimowo-komunistyczne, jak
również tworzone przez centralę „niezależne” efemerydy... Przy tym różnym
środowiskom w Polsce serwowano dania w odpowiednim guście: redakcje
narodowo-katolickie otrzymywały wiadomości o tym, że Ciechanowicz to
„piłsudczyk”, „komunista i ateista”; pisma socjal-demokratyczne, że
„komunista-nacjonalista” i „klerykał”; na dworze Michnika sugerowano, że jest
on „narodowcem” i „antysemitą” itd. To się nazywa: mieć „zróżnicowane podejście
w zależności od charakteru odbiorcy”...
Szczególną podłością wyróżniały się publikacje
Zbigniewa Balcewicza, wykonawcy najbrudniejszej roboty antypolskiej w Wilnie,
znanego jako „koordynator służb specjalnych” w rejonie nowowileńskim w okresie
ZSRR (porównaj „Nasza Gazeta” nr 27 z czerwca 2000 roku), osobnik do cna
zdemoralizowany, bigamista, który się dorobił majątku na reeksporcie przez Litwę
pornografii z Polski do Rosji.
O ile intelektualnie był zerem, o tyle w praktyce
wykazywał zwierzęcy spryt i bezczelność, gdyż po prostu uważał, iż
wszystko jest dopuszczalne. Jego okrągła, zmarszczona twarz otoczona wachlarzem
ciemnych brudnych włosów idealnie harmonizowała z głupimi artykułami,
notorycznie publikowanymi na łamach „Czerwonego Sztandaru”, przemianowanego na
„Kurier Wileński”, oraz w „Gazecie Wyborczej” i „Tygodniku Powszechnym”.
W roku 1991 KGB uruchomiło także swe „zaufane
osoby” w Polsce. Zgrzybiali staruszkowie i półmartwe staruszki ledwie zdolne do
poruszania się, jak też głuptaski po dopiero co ukończonych uczelniach
socjalistycznych, raptem zaczęli zwiedzać „swe rodzinne strony” na
Wileńszczyźnie i „spotykać z rodakami” w szkołach, siedzibach ZPL itd. Ich
jedyną sugestią było: „polskiej kwestii” nie ma, jedyne zadanie dla Polaków w
ZSRR to wspomaganie „niepodległościowych dążeń” innych. I na zakończenie zawsze
następowała sugestia: w żadnym wypadku nie popierajcie Ciechanowicza, bo jego
postulaty są absolutnie nierealistyczne, nikt „nie zrozumie” i nie poprze
reprezentowanego przezeń „ekstremizmu” politycznego. To była naprawdę szeroko zakrojona i dobrze
przeprowadzona akcja, autentyczne strzelenie z grubej rury służb specjalnych...
* * *
„Ojczyzna” (Wilno), 12-18 czerwca 1991:
„Bez retuszu
W odpowiedzi „chórowi przechrztów”
„Po trzykroć pluńmy na zgubę im –
po trzykroć przekleństwo im”
(Chór przechrztów z „Nie-Boskiej komedii”
Zygmunta Krasińskiego)
Zamiast wstępu
W porządku alfabetycznym
to wygląda następująco: Agent Moskwy, agent niemieckiego wywiadu,
antykomunista, antysemita, antysowietczyk, ateista, bandyta AK, Białorusin,
czerwony, człowiek mocnego centrum, ekstremista, faszysta, karierowicz,
klerykał, komunista, nacjonalista polski, neoimperialista, prowokator,
reakcjonista, separatysta, wróg Litwy nr 1, Żyd. – Jest to wcale nie
wyczerpująca lista epitetów, którymi „bracia” Litwini (zarówno komuniści, jak i
antykomuniści), jak również poszczególni obecni „liderzy” ZPL z Wilna i inne
mendy, obdarzali w ciągu ubiegłych 2-3 lat autora tych słów na łamach takich,
dla przykładu, pism, jak: „Gazeta Wyborcza”, „Gimtasis Krasztas”, „Galwe”,
„Głos”, „Echo Litwy”, „Kurier Wileński”, „Literatura ir Menas”, „Lietuvos
Aidas”, „Magazyn Wileński”, „Dziennik Polski” (Londyn). „Nowy Dziennik” (Nowy
York), „Respublika”, „Sajudżio Żinios”, „Szalczia”, „Tiesa”, „Tygodnik
Powszechny”, „Znad Wilii”, „Życie Warszawy” i cały szereg innych, nie mówiąc o
radiu i telewizji – sajudisowskich w Litwie, michnikowskich – w Polsce...
Mimo to dość
długo wahałem się: czy odpowiedzieć wreszcie moim krytykom, czy kierować się
raczej zasadą „pies szczeka, karawana idzie dalej”. Tym bardziej, że niektórzy
autorzy, próbujący mi uwłaczać, ukrywali swe imiona pod pseudonimami, inni znów
nie nazywali w swych elaboratach mego nazwiska wprost, czyli, że tak powiem,
nie kąsali, lecz podkąsywali... Ponieważ jednak potok pomyj, szczególnie
płynących z „krynicy” (a raczej bagienka) rodzimej, nie opada, postanowiłem
chociażby raz na to wszystko odreagować, tym bardziej, że przez dwa lata nie
miałem – aż do ukazania się tygodnika „Ojczyzna” – dostępu do żadnego z pism na
Litwie ani w Polsce, by się bronić. Znamy przecież ten ich „pluralizm” od
półwiecza...
Trudno mi się
domyśleć powodów tak zawziętej wrogości. Faktem jednak są liczone już dziś na
setki próby „rozreklamowania” mnie na sposób opisany przez biskupa Ignacego
Krasickiego w wierszu „Hipokryt”:
„Mniej szkodzi impet jawny niźli złość
ukryta,
Ukąsił idącego brytan hipokryta.
Rzekł nabożniś: „Psa obić nie bardzo się
godzi,
Zemścijmy się inaczej, lepiej to zaszkodzi”.
Jakoż widząc, że ludzie za nim nadchodzili,
Krzyknął na psa, że wściekły, w punkcie go
zabili”.
(Mam pewnego
„przyjaciela” Litwina, który w Moskwie przedstawia mnie jako „agenta Warszawy”,
a w Warszawie – jako „agenta Moskwy”!...)
Ktoś robi mi tę
„reklamę” „odważnie” i wprost, jakby w jakimś akcie rozpaczy, inni (mistrzowie
„propagandy szeptanej”) cudzymi piórami, manipulując niekompetentnymi
dziennikarzami przy dworze trzęsącego Polską pana Michnika. Nieświadoma
publiczność czytająca dodaje do tych zmyśleń własne „kwiatki” i oto urosłem w
postać mroczną i demoniczną, w potwora, który – jak mówiła na jednym
z sajudisowskich zbiegowisk pewna staruszka Litwinka – „wywoził ją na
Sybir, bił i gasił papierosa o jej czoło” hen jeszcze w roku 1951. – Kiedy
to miałem dokładnie cztery lata od urodzenia. „Ale jaki już wówczas byłeś
dzielny!” – powiedział mi w związku z tą wypowiedzią pewien przyjaciel z
poczuciem czarnego humoru... Miał zapewne na myśli fakt, że tak wcześnie
zacząłem palić...
No więc
odpowiadam wszystkim moim adwersarzom naraz, bo gdybym miał ripostować każdemu
z osobna, na nic innego w życiu nie starczyłoby mi czasu, a przecież ma
człowiek zazwyczaj i coś innego do roboty, niż wymianę miłych zdań
z bliźnimi...
Nie chodzi mi, oczywiście, o
bronienie się, usprawiedliwianie ze swych poglądów czy w ogóle o jakieś aspekty
osobiste, lecz o ogólną atmosferę, w której upływa nasze życie. A atmosfera ta
nacechowana jest drapieżną bezwzględnością, karłowatym schamieniem, zatęchłym
samolubstwem, prywatą, pogardą dla dobrego tonu, krótko mówiąc, tym, że – jak
ubolewał jeszcze C. K. Norwid – nie umiemy się różnić „mocno a pięknie”. Jest
to więc tekst o brzydocie i małości „wielkich ludzi”... Ważne, byśmy wszyscy
nieco podrośli i – skoro się już bijemy – sięgali swemu przeciwnikowi nie tylko
„poniżej pasa”, i żebyśmy się samopotwierdzali nie przez wzajemne poniżanie
się, lecz przez rzetelną pracę i rzetelne argumenty... I byli nieco mniej
podli, niż epoka, z której się powoli wydostajemy...
* * *
„Żebrak”,
który się nie rumieni
Zacząć jednak
wypada od sprawy szerszej, a mianowicie od nagonki na tygodnik „Ojczyzna”,
którego pracownikiem jestem od paru miesięcy.
Ukazujący się w
Krakowie „Dziennik Polski” w jednym z marcowych numerów, który dotarł obecnie
do naszej redakcji, zamieścił anonimową notatkę podpisaną przez „g” pt.
„Apel o pomoc dla „Kuriera Wileńskiego”. Walka o słowo polskie”. W tej
fantazyjnej publikacji czytamy:
„W styczniu na
Litwie zapadały ważne dla mieszkających tam Polaków decyzje. Mniejszość polska
doczekała się m.in. prawa do używania własnego języka w jednostkach
administracyjnych zamieszkiwanych w większości przez Polaków, prawa do
zachowania polskiej pisowni imion i nazwisk.
Nadal jednak trwa
walka o słowo polskie. Zasłużony w propagowaniu tego słowa „Kurier Wileński”
wyrzucony z własnej redakcji i drukarni pozostaje niemal w podziemiu,
okrojony, powstaje w spartańskich warunkach. Po wypędzeniu redakcji „Kuriera” z
Domu Prasy na jego urządzeniach redakcyjnych i poligraficznych utworzono pismo
pt. „Ojczyzna”, wydawane w języku polskim, ale próżno by szukać w składzie
zespołu Polaków. Są tam natomiast ludzie znający – jak wynika z łamów – słabo
język polski.
Choć nikt
oficjalnie nie przyzna się do tego, pismo „Ojczyzna” jest nastawione bardziej
promoskiewsko niż prolitewsko.
Emisariusze
„Kuriera Wileńskiego”, który ostatnio spełniał niebagatelną rolę
w zbliżaniu narodowości polskiej i litewskiej przebywają w Polsce, żeby
apelować do wszystkich rodaków o pomoc. Przyda im się każda złotówka na zakup
papieru, każda, niekoniecznie najnowocześniejsza, maszyna do pisania, teleks
czy telefon. Oto konta bankowe, na które można wpłacać datki przeznaczone dla
„Kuriera Wileńskiego”...”
Pomińmy
milczeniem „przebiednianie” się redaktora „K.W.” i jego emisariuszy,
podróżujących (widocznie, autostopem!) nie tylko po RP, ale i po całym ZSRR w
celu zohydzania „Ojczyzny”, oraz ich rzekome zasługi w rzekomym zbliżaniu
ludności litewskiej i polskiej. Bo jak ktoś wiąże ofierze ręce, by nie mogła
bronić się przed katem, nie wiem, czy można tu mówić o postawie konstruktywnej.
A już do zupełnych bzdur zaliczyć trzeba twierdzenia o domniemanej poprawie
losów Polaków Wileńszczyzny w roku 1991, chyba że do oznak takiej „poprawy”
zaliczy się zbrodnie popełniane przez sajudisowską policję litewską... Wszystko
zaś, co „Dziennik Polski” (czy naprawdę polski?) powiedział o nas, da się
określić jako pospolite plotkarstwo, bo tylko plotkara mówi źle o innych
ludziach, bazując na źródłach niepewnych, a nie na własnych obserwacjach...
Z podobnie
bezwstydnymi insynuacjami wystąpił red. „K.W.” także na łamach „Życia
Warszawy”, które to pismo, należące do kapitału żydoniemieckiego, – jeśli
przypomnieć wypowiedzi w nim Czesława Okińczyca – staje się prawdziwą tubą
antypolskich sił, zwalczających narodowo-wyzwoleńczy ruch Polaków
Wileńszczyzny. Również na tych łamach błagał Z. Balcewicz o pomoc dla
rzekomo uciskanego „Kuriera Wileńskiego”. I pomoc nadeszła, pomoc od ludzi,
którzy z całą pewnością są wielokrotnie biedniejsi od tego, kto prosi. Bo
jednak ten „żebrak” jest posiadaczem okazałych nieruchomości nabytych jeszcze w
okresie urzędowania na super miękkich stołkach partyjnych; pan ten jednak ani
grosza nie położył na rzekomo prześladowany „Kurier Wileński”. No bo i z jakiej
racji miałby składać ofiary na oficjalny, niech nawet polskojęzyczny, organ
Rady Najwyższej Republiki Litewskiej i Rządu Litewskiego, rządu, dodajmy, jak
wszystkie litewskie rządy, wojująco antypolskiego? Jak może ktoś „zniszczyć”
dziś, w warunkach totalnej dyktatury Sajudisu, jego oficjalny organ
„Kurier Wileński” i organ zamaskowany – „Znad Wilii”? Toż to szczyt
perfidii – zwracać się do Polaków o moralne i materialne poparcie dla dwóch
litewskich pism polskojęzycznych serwujących antypolskie (a w każdym razie
służalcze w stosunku do szowinistów litewskich) materiały w polskim sosie, a
dla okrasy zamieszczających także pewien procent tekstów względnie
przyzwoitych! Doprawdy, naiwność tych, którzy tę pomoc wyświadczają, dorównuje
cynizmowi tych, którzy o nią proszą! (Warto przypomnieć, że w 1988/89 r., kiedy
to przez wiele miesięcy wakowało miejsce redaktora naczelnego „Czerwonego
Sztandaru”, ówczesne, już prosajudisowskie, władze Litwy nie mianowały na ten
urząd Polki Krystyny Adamowicz, jak tego wszyscy oczekiwali, lecz
„internacjonalistę” i aparatczyka partyjno-sowieckiego Z. Balcewicza, który
publicznie m.in. przyobiecał V. Landsbergisowi i V. Czepaitisowi, że jak on
zostanie redaktorem „Cz. Sz.”, żaden artykuł J. Ciechanowicza na łamach tego
pisma się nie ukaże. I słowo stało się ciałem – mimo licznych protestów
czytelników. Czy to nie przykład zakazu drukowania w wykonaniu typowo
neobolszewickim, ale popełnianego w majestacie demagogii antykomunistycznej?
Jeśli chodzi o mnie, to ongiś komunistyczni cenzorzy cięli i zniekształcali
moje artykuły nie do poznania, lecz jednak w większości je publikowali, obecni
zaś przebierańcy od trzech lat faktycznie przecięli mi w ogóle jakikolwiek
dostęp do prasy, rozpętując jednocześnie przeciwko mnie bezprecedensową
kampanię dyskredytacji i oszczerstw. Podczas, gdy naziści z Sajudisu i ich
płatni polscy sługusi wylewali na mnie w Litwie i w Polsce kubły pomyj, jedynym
pismem, na którego łamach mogłem powiedzieć parę słów w swojej obronie, był
biuletyn o małym nakładzie zrzeszenia „Vienybe-Jedinstwo-Jedność”, ukazujący
się w języku rosyjskim. Czy to nie paradoks?
Szczególnie
gorszący jest fakt, że w wielu pismach, w radiu i telewizji RP – pod wpływem
kłamstw i manipulacji zmierzających do zniesławienia naszego pisma,
rozsiewanych poprzez niedawnego (jeszcze sprzed pół roku) członka Komitetu
Centralnego Komunistycznej Partii Litwy „towarzysza” Zbigniewa Balcewicza i
kilku innych naszych „ambitnych działaczy” – pojawiły się wyssane z palca
pomówienia, iż gazeta jest pisana językiem „kuriozalnym” (nigdy nie uważaliśmy
języka polskiego za „kuriozalny”, a jeśli chodzi o uchybienia językowe, to z
pewnością nie odbierzemy palmy pierwszeństwa pod tym względem kolegom z
„Kuriera Wileńskiego”), czy, że „w redakcji nie ma ani jednego Polaka” (co też
jest kłamstwem, gdyż są wśród nas ludzie różnych narodowości i rozmaitych
przekonań; nie rozumiemy wszelako, co ma piernik do wiatraka – skład
narodowościowy zespołu redakcji, a merytoryczny poziom pisma; przecież
Balcewicz nie liczy, ilu jest Polaków i Żydów w „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku
Powszechnym” czy nawet w jego „Kurierze”... A może liczy, jako „Polak
z mianowania?”).
W numerze
„Kuriera Wileńskiego” z 19 kwietnia w notatce „O darach z serca płynących”,
zamieszczonej na pierwszej stronie, na najbardziej widocznym miejscu, czytamy:
„5 marca br.
dziennik „Życie Warszawy” zamieścił wywiad z redaktorem naczelnym „Kuriera
Wileńskiego” Zbigniewem Balcewiczem.
W wywiadzie tym
zaapelował on między innymi, do społeczeństwa polskiego „o wsparcie
finansowe dla redakcji naszej gazety, która po rozgromieniu przez desantowców
gmachu Domu Prasy (11 stycznia 1991 r.) znalazła się w nadzwyczaj trudnych
warunkach. Samozwańczym „spadkobiercą” naszego majątku stała się gadzinówka
„Ojczyzna” – organ KC KPL, jakoby „kontynuatorka” byłego „Czerwonego
Sztandaru”. Byliśmy zdumieni reakcją naszych Rodaków. Zdumieni
i wzruszeni. Mimo błędnie podanego w wywiadzie numeru konta (później go
sprostowano), według stanu na 16 kwietnia w darze dla „Kuriera Wileńskiego”
wpłynęło 3,5 mln złotych (...) Nasze słowa podziękowania kierujemy również pod
adresem redakcji „Życia Warszawy”, jej redaktora Władysława Tybury (jeszcze
jeden nowo upieczony „ekspert” od spraw kresowych! – J. C.), dzięki którym ta
szlachetna akcja ruszyła.
Pomoc Rodaków w
tych trudnych czasach upewnia nas w przeświadczeniu, że przetrwamy, napawa
otuchą, uskrzydla do dalszej pracy dla dobra tych wszystkich maluczkich,
zapomnianych, rozsianych po miedzach Wileńszczyzny, gdzie „gryka jak śnieg
biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała”.
Szkoda, że autor
tego uskrzydlonego tekstu nie pała „panieńskim” rumieńcem jak owa
„dzięcielina”. A rumienić się jest z czego, przynajmniej czytelnikom „Kuriera”,
obserwującym, jak poszczególni jego kierownicy jadą na żebry do Polski, by
wyłudzać od szlachetnych i naiwnych rodaków z Korony ostatniego grosza dla
rzekomo „biednych” wieloletnich funkcjonariuszy KC Kompartii Litwy, którzy pośpiesznie,
jak na kameleonów przystało, przyjęli barwy służebników Sajudisu, sprawującego
dziś na Litwie władzę faktycznie dyktatorską, na modłę iście stalinowską.
Oczywiście, ta błagalna poza popłaca, jeden z „naszych” po kilku miesiącach
pobytu w Warszawie na placówce pomocy Sajudisowi (dla okrasy mówiono: „Litwie”)
w charakterze ni to „uchodźcy”, ni to „Polaka z Wilna”, ni to oficjalnego
wysłannika V. Landsbergisa – wrócił do Wilna i kupił sobie natychmiast dwie
wille wartości kilkuset tysięcy rubli. Prawdziwy patriota! Dobry Polak! Nawet
popłakać potrafi publicznie nad losem uciskanych Litwinów”, ale zawsze i dla
siebie coś wyłudzi! Nikt dziś nie wątpi, że „los Litwy” się poprawił po
zakupieniu przez tego „działacza” imponujących nieruchomości...
A co? Przecież
powiedział pewien aforysta niemiecki: „Alle kümmern sich nur um sich, und nur
ich kümmere mich um mich” – „Wszyscy dbają tylko o siebie, i tylko ja dbam o
mnie”... O tempora, o mores!
* * *
Krokodyle
łzy
Warto wreszcie zadać kłam mistyfikacjom rozpowszechnianym
przez ludzi i prasę sajudisowską, w tym szefa „Kuriera WIleńskiego”.
1. Gmach Domu Prasy został wybudowany na początku
lat 80, podobnie jak inne tego typu budynki we wszystkich stolicach republik
związkowych, według identycznego projektu i z funduszy władz centralnych
właśnie jako republikańskie wydawnictwo KC KPZR.
2. Do gmachu tego pozwolono nieodpłatnie się
wsiedlić prócz pism partyjnych („Tiesa”, „Sowietskaja Litwa”, „Czerwony
Sztandar”) także szeregowi pism komsomolskich, pionierskich i innych.
3. W latach 1989/90 nastąpiło przejście prawie
wszystkich tych pism i drukarni z pozycji totalitaryzmu komunistycznego na
pozycję totalitaryzmu litewsko-nazistowskiego: zaprzestano drukowania pism o
ukierunkowaniu demokratycznym i socjalistycznym, które albo w ogóle
upadły, albo z dzienników stały się tygodnikami, drukowanymi z ogromnym
nakładem sił i poświęceniem w innych republikach związkowych.
4. W 1990 roku z Domu Prasy i Drukarni KC KPL
sajudiści-kagebiści wyrzucili prawowitych gospodarzy, a wszystkie wejścia i
przejścia obsadzili bojówkarzami, uniemożliwiając częstokroć zwykłym, ale
„postronnym”, ludziom nawet wejście do tej czy innej redakcji, który to
policyjny reżim robił szczególnie niemiłe wrażenie w porównaniu z okresem
„dyktatury czerwonej”, kiedy to wstęp do Domu Prasy był absolutnie swobodny i
nieograniczony.
5. Wreszcie, gdy nie pomogły liczne prośby i
żądania zarówno prawowitych gospodarzy tych obiektów, jak i tysięcy robotników
Wilna, a szowinistyczna propaganda nabrała charakteru wręcz patologicznego,
użyto w celu przywrócenia prawa w stosunku do nazistów z Sajudisu ichże
ulubionej metody – przemocy, i w styczniu 1991 roku prasowe obiekty zostały
zwrócone prawowitemu właścicielowi.
6. Z powyższą styczniową akcją zespół „Ojczyzny”
nie miał i nie mógł mieć nic wspólnego, gdyż ani pismo, ani nasz kolektyw wtedy
jeszcze nie istniał, pierwszy mały numer naszej gazety w mikroskopijnym
nakładzie odbiliśmy dopiero w lutym 1991 r. Cały Dom Prasy i jego wyposażenie
stanowiły i stanowią własność KC KPZR.
Zaprzestańcie wreszcie „towarzysze”, rozbijackiej
roboty, nie wnoście do polskiej społeczności sztucznych podziałów i nienawiści!
Nie hańbcie imienia polskiego, nawet jeśli Waszemu szefowi za to płaci rząd
Republiki Litewskiej i naiwni rodacy zza granicy! Nie ma nic droższego, niż
czyste sumienie i dobre imię... Jest nas zbyt mało, byśmy mogli sobie pozwolić
na wzajemne się zwalczanie.
Nie bójcie się też nas, nie jesteśmy przecież dla
siebie nawzajem żadną konkurencją: wy jesteście dziennikiem republikańskim, a
my tygodnikiem ogólnozwiązkowym. Chleba wam ani masła nie zabierzemy. Trzeba w
każdej sytuacji zachować choć nieco przyzwoitości, a to znaczy m.in., że nie
wypada działać według zasady: „Trzymaj złodzieja!...”
Nikt z nas (i z Was) nie był i nie jest „bez
grzechu”, co łatwo udowodnić sięgnąwszy po „Czerwony Sztandar” dosłownie sprzed
paru lat, i poczytać Wasze (i nasze) peany pod adresem Partii oraz Władzy
Radzieckiej, jak również anatemy Wasze (i nasze) potępiające nosicieli „wrogiej
ideologii”. Pisaliśmy, co kazano. Wszyscy. Wy i my. I nie trzeba dziś nikogo
okrzykiwać za „czerwonego” z tego tylko powodu, że nie jest tak skory do zmiany
oblicza, jak wy, którzyście jeszcze całkiem niedawno potępiali tychże
„czerwonych” za „antyradzieckość”, „antyrosyjskość”, brak „internacjonalizmu”,
a nawet za „jezuityzm”... Wówczas, oczywiście, musieliście to mówić, system
totalitarny miał to do siebie, że domagał się bezwzględnej lojalności
i gorliwego głoszenia haseł urzędowej ideologii...
Niektórzy zresztą zarówno wstępowali, jak i
występowali z partii z pobudek nic wspólnego z merkantylizmem czy strachem nie
mających. Nie jest żadną hańbą, że przez jakiś okres byli członkami
organizacji, która miała na swym sztandarze wypisane szczytne hasła: „Pokój,
wolność, sprawiedliwość, równość, braterstwo”. Uważali te wartości za poważne i
poważnie próbowali właśnie im – a nie sobie czy aparatczykom – służyć. Co też
ściągało na nich ongiś niejedną burzę właśnie ze strony tych osobników, którzy
dziś atakują ich jako „czerwonych”.
Wielu z nich – w przeciwieństwie do Was –
występowało z partii jeszcze gdy była ona wszechpotężna i niszczyła w swym
łonie każdy embrion dysydenctwa. Byli dość odważni, by przeciwstawiać się
ówczesnemu dyktatowi partyjnemu, podobnie jak dziś są dość przyzwoici, by „nie
bić leżącego”, nie „pluć na trupa”, nie urągać organizacji, do której ongiś
należeli, a która z własnej inicjatywy zrzekła się monopolu władzy,
rozpoczynając proces reform.
Mówi się, że z największych rozpustnic wyrastają
niekiedy najpoczciwsze cnotki. A przecież ladacznica z zasadami, nadał jednak
pozostaje tylko ladacznicą. Nawet wówczas, gdy nie ma już więcej sił do
grzeszenia, cóż dopiero, gdy „zasady” mają dopiero być przykryciem nowej serii
najbardziej wyuzdanych występków...
Nie można więc Wam nic innego poradzić, jak tylko
powtórzyć znane słowa Jezusa, skierowane do jawnogrzesznicy: „Idź i więcej nie
grzesz!...” (Jeśli tego nie uczynicie i nadal będziecie wieszać psy na
„Ojczyźnie”, potwierdzicie smutną konstatację Andrzeja Struga, że – jako
zbiorowość – mamy w duszy „zatajony chlew”, w którym „kwiczy zwyczajna świnia”,
która, gdy się sama nasyci – co jest jedynym celem jej życia – zadziera ryj do
góry i nie chce nikogo znać. To, że wystawiacie nas w fałszywym i złośliwym świetle
wcale nie uczyni Was lepszymi niż jesteście. Podobnie jak nie staniecie się
„awangardą” wysługując się prymitywom z Sajudisu, jak nie byliście nią
wykazując serwilizm w stosunku do stalinowców z dawnej KPL).
Zarzucacie nam, że niektórzy z nas są zwolennikami
idei socjalistycznej (idei – a nie feudalnych, złodziejskich przywilejów,
z których przez dziesiątki lat korzystali aparatczycy typu Balcewicza). Może
jednak warto pamiętać, że pierwszym „socjalistą” był Jezus Chrystus, którego za
to i ukrzyżowano; jeśli zaś mówić poważnie, to idea socjalistyczna to nic
innego jak idea sprawiedliwości społecznej i narodziła się ona naprawdę w
łonie chrześcijaństwa (Thomas Morus, Tomazzo Campanella i in.); socjalistą był
J. Piłsudski; dziś zaś socjaliści kierują (i to wcale nieźle) takimi np.
krajami, jak Francja czy Szwecja, a komunista Gorbaczow nie tylko otrzymał
Nagrodę Nobla, ale jest także szanowany przez cały świat, Papieża Jana Pawła
II, prezydenta Busha, Mitteranda i innych nie wyłączając. Czy to wina tej idei, że bandyci i złodzieje (jakowych zresztą nie
brak i w innych obozach ideowo-politycznych) zohydzili, sprofanowali tę ideę,
sprzeniewierzyli się jej (...)
Nie ma więc nikogo, kto brał wówczas pióro do ręki,
by był dziś „czysty”. Dyktatura
deprawowała wszystkich. I niepotrzebnie Wy, wieloletni publicyści organu
prasowego Komitetu Centralnego Kompartii Litwy, po tylu publicznych orgiach
ideologicznych usiłujecie przyjąć pozę niewinnych, licząc zapewne na krótką
pamięć ludzką. Stanowicie naprawdę żenujący widok... Przecież i tak nikt
rozsądny nie uwierzy w cud masowego nawrócenia się wczorajszych partyjnych
agitatorów i urzędników. W szkołach wileńskich pracują jeszcze
nauczycielki, którym tow. Balcewicz udzielał nagan za to, że uczniowie z ich
klas chodzili do kościoła. Wątpliwe, czy wizyta do Papieża aż tak go raptem
zmieniła. To więc, co robicie, jest w bardzo złym guście i zmusza do
podejrzenia, że i za tym Waszym kolejnym wcieleniem kryje się jakieś banalne
wyrachowanie, judaszowski oportunizm czy pospolita nieszczerość. (...)
Tragedia polega
na tym, że najgorsze dranie z epoki odchodzącej znów okazują się „w
awangardzie”, znów wszystko paskudzą i psują... (Narzuca się w tym miejscu
porównanie z akcją zohydzania polskiego ruchu narodowo-wyzwoleńczego w ZSRR
poprzez imputowanie mu, iż jest rzekomo inspirowany przez Moskwę i skierowany
jakoby przeciwko wolności Litwy. Hańbą jest – że przeciwko wolności Polaków
występują za judaszowskie srebrniki ludzie również uchodzący za Polaków,
a przecież zdradzający i zwalczający swój naród, przez pół wieku dławiony
w nieludzki sposób przez stalinizm oraz szowinistów litewskich).
Pomieszanie pojęć
doprowadziło do zniekształcenia samej istoty i natury tego zjawiska, jakim jest
przemalowywanie się kombinatorów ze starego aparatu na „nowych ludzi”. Nie jest
to – wbrew ich sugestiom – odrodzenie moralne czy narodowe, lecz ich kolejny
akt zdrady, karierowiczostwa i nikczemności, przy tym szalenie niebezpieczny
dla rzeczywiście zachodzących procesów odnowy i przewietrzania życia społecznego.
Postępowanie tych neobolszewickich renegatów świadczy o tym, że nie pozbyli się
swej istoty, lecz tylko zmienili „wygląd zewnętrzny”. Jeśli ruch odnowy ich się
nie pozbędzie, sprowadzą go na manowce, a cały naród do powtórki z załganego
totalitaryzmu.
Jedną z cech
najbardziej charakterystycznych moralności „bolszewików” jest jej niesłychana
giętkość, plastyczność zależna od taktyki i zewnętrznych okoliczności. Jeśli
wydaje się im korzystne, z zaskakującą łatwością odrzucają to, co jeszcze wczoraj
uważali za święte i zaczynają wdeptywać w błoto to, co gloryfikowali
w przededniu. Dotyczy to zarówno zdarzeń, jak też zjawisk i osób.
Inna ich cecha to
niezdolność do przyznania się do swych błędów, grzechów, potknięć, niezdolność
do poczucia skruchy; pycha i nadętość, zwalanie swych win na innych.
I wreszcie –
niepohamowana skłonność do dominacji oraz płynąca z niej tendencja do uciskania
innych, do intryg, zawiści.
To, że ci ludzie
ze starej „nomenklatury” ostentacyjnie okazują swój antykomunizm i wiele gadają
o pluralizmie, świadczy co najwyżej o ich węchu politycznym, podpowiadającym
im, na czym mogą dziś ubić kapitał popularności, a także i ekonomiczny,
korzystając z pomocy tych czy innych osób i środowisk na Zachodzie, gotowych z
własnej kieszeni dopłacić do rzekomego „burzenia komuny”...
Faktem jednak
jest, że antykomunizm to wcale jeszcze nie humanizm. Stare partyjne kadry,
przemalowując się na „demokratów”, nie pozbyły się przecież myślenia
autorytarnego i są – co już dziś jest aż nadto widoczne – siewcami
nietolerancji, nienawiści do inaczej myślących, zawziętych pomówień, terroru
psychicznego, krótko mówiąc, tworzą kolejną odmianę totalitaryzmu. I jeśli jest
to nawet totalitaryzm szermujący hasłami antykomunistycznymi, przecież
pozostaje niczym innym, tylko właśnie totalitaryzmem; w przypadku, gdyby udało
się tym ludziom sięgnąć po pełnię władzy w kraju, nie ma żadnych wątpliwości co
do tego, że – jak i poprzednio – nie tylko napełniliby więzienia swymi
przeciwnikami politycznymi, tchnęliby nowe życie w próchniejące obozy
stalinowskie, ale i byliby sprawcami kolejnego ludobójstwa. Ich neobolszewicki
tupet, kompleks wyższości, umiłowanie władzy, pogarda do tych, kto jest inny
niż oni, amoralizm i brak kompetencji niezbicie świadczą, do czego będą zdolni,
gdy się im tylko rozwiąże ręce.
Jan Ciechanowicz,
kierownik działu kultury i oświaty
tygodnika „Ojczyzna
* * *
„Ojczyzna” (Wilno), 3 lipca 1991:
„Problem
Kraju Wileńskiego
Zarzuty pana Ozolasa pod adresem Polaków
Była to bodajże
najdziwniejsza konferencja prasowa z wielu dość dziwnych tego rodzaju imprez
przeprowadzonych w ostatnich latach przez różne czynniki państwowe i rządowe.
Twierdzimy tak na podstawie sprawozdania Jadwigi Bielawskiej w „Kurierze
Wileńskim” z 28 czerwca. Biorący w niej udział przewodniczący państwowej
Komisji ds. Litwy Wschodniej R. Ozolas oraz jej członkowie A. Merkis i W.
Ambrazas mieli poinformować dziennikarzy o wykonaniu poleceń, zawartych w
uchwale parlamentu republiki z 29 stycznia – o przygotowanych dokumentach dotyczących
statusu Wileńszczyzny oraz zdobycia wyższego wykształcenia przez mniejszości
narodowe.
Jednakże na
konferencji prasowej o projektach rządowych – jak skonstatowała
J. Bielawska – mowy raczej nie było. A co było?
Była druzgocąca
krytyka uchwał zjazdu w Mościszkach ze strony R. Ozolasa. Była krytyczna
analiza sytuacji językowej na Wileńszczyźnie ze strony W. Ambrazasa, który
twierdził, że tutaj, akcentując potrzeby ludności polskiej, dopuszcza się prób
dyskryminacji języków litewskiego, rosyjskiego, „miejscowego gudowskiego” i in.
Było też przemówienie A. Merkisa, który oświadczył, że problem Litwy Wschodniej
nie jest narodowy, tylko polityczny, ze zabiega się tutaj nie o prawa całej
ludności polskiej, lecz jedynie tej jej części, co to woli żyć według ustaw
radzieckich i pragnie oderwać tę krainę od Litwy, oskarżył szereg kierowniczych
działaczy Wileńszczyzny o dwulicowość...
Sporo jeszcze
zarzutów pod adresem Polaków padło z ust organizatorów tej konferencji
prasowej. Mówiło się o nielojalności polskiej frakcji parlamentarnej,
o działalności na Wileńszczyźnie sił „promoskiewskich” i „prowarszawskich”,
o tym, że
prasa polskojęzyczna ukazująca się w republice sugeruje Czytelnikom, iż
Wileńszczyzna jest ziemią polską... Zaznaczono też, że zamiary założenia
Uniwersytetu Polskiego są przedwczesne, a rozmowy o nim są „sposobem
polityzowania problemów kulturalnych”. Przypomniano, że Polacy muszą uświadomić
sobie, iż są Polakami Państwa Litewskiego.
Natomiast ani
Jadwiga Bielawska, ani dziennikarze innych gazet nie usłyszeli nic a nic o
przygotowanych już przecież projektach dokumentów rządowych w sprawie
utworzenia powiatu wileńskiego, o tym, jak Państwowa Komisja ds. Litwy
Wschodniej wyobraża sobie przyszłość Wileńszczyzny, jej odrębny status, jak
mają być rozstrzygnięte problemy narodowościowe...
Doprawdy dziwna
to była konferencja prasowa. Natomiast nic dziwnego, że po niej członkowie
polskiej frakcji parlamentarnej S. Akanowicz, Z. Balcewicz,
R. Maciejkianiec, W. Subocz i E. Tomaszewicz złożyli w Radzie Najwyższej
oświadczenie, które można by zatytułować:
Antypolska
prowokacja Komisji Państwowej
W oświadczeniu
zaznacza się, że pomimo osiągniętego porozumienia z przewodniczącym
Państwowej Komisji ds. Litwy Wschodniej w sprawie omówienia z polską frakcją
projektu administracyjno-terytorialnego podziału republiki i innych kwestii,
„nieoczekiwanie w Radzie Najwyższej zorganizowano konferencję prasową, podczas
której przedstawicielom miejscowej i zagranicznej prasy podano wypaczone i
fałszywe wiadomości o wspólnocie polskiej”.
Autorzy
„Oświadczenia” wyrażają oburzenie z powodu insynuacji, które rozlegały się na
konferencji pod adresem wspólnoty polskiej, że niby krzywdzi ona Litwinów,
Białorusinów i Rosjan, redukując liczbę godzin języka rosyjskiego w szkołach,
zamyka klasy rosyjskie i litewskie.
Trudno się nie
zgodzić z autorami „Oświadczenia”, gdy twierdzą, że cel podobnych wypowiedzi
może być tylko jeden: „przeciwstawić sobie nawzajem mniejszości narodowe,
spowodować dodatkowe napięcie na Wileńszczyźnie”. Trudno się też nie zgodzić z
nimi, gdy dają wyraz oburzenia z powodu tego, że R. Ozolas „opowiedział
się przeciwko założeniu polskiej wyższej uczelni na Litwie, za zwlekaniem w
rozwiązywaniu nabrzmiałych problemów”, gdy oceniają tę konferencję prasową
„jako prowokacyjną”.
Od siebie dodamy,
używając określenia zawartego w zamieszczonym w tym samym numerze „Kuriera”
przedruku z „Atgimimasu”, a skierowanego pod adresem zjazdu Litwinów-wilnian (o
którym pisaliśmy w nr 19 jako o „Forum polakożerców”): konferencja prasowa,
zorganizowana w Radzie Najwyższej republiki, przepojona była „duchem rozpalania
nieufności i nienawiści”. A cała historia z realizacją sławetnych, szeroko
rozreklamowanych styczniowych uchwał parlamentu i rządu o nowelizacji ustawodawstwa o
języku państwowym i prawach mniejszości narodowościowych mimo woli nasuwa
pytanie, które zadaje autor listu z Kowna, zamieszczonego dziś na tej samej
stronie: „Czy można im ufać?” Pytanie bynajmniej nie retoryczne...
Borys Oszerow”
* * *
„List z Kowna
Czy można
im ufać?
Szanowna
redakcjo! Pan W. Landsbergis przemawiając na II zjeździe deputowanych
22.05.1991 r. zarzucił nam, Polakom, nielojalność wobec Litwy i Litwinów,
wytykał, że za dużo żądamy dla siebie przywilejów. W związku z tym przypomniał
on, że oto w Polsce, w Sejnach mieszkają Litwini i nie ubiegają się
o żadną autonomię.
Jednakże, chociaż
w Sejnach mieszka Litwinów dużo mniej niż Polaków w Kownie i na
Kowieńszczyźnie, mają oni tam swe szkoły, kościoły, nie spolszczone urzędy. W
Kownie zaś i na Kowieńszczyźnie nie ma ani jednej polskiej szkoły.
W Kownie, co prawda, ostatnio, zaczął działać częściowo polski kościół,
ale ksiądz w nim słabo zna język polski. Natomiast w Łopiach (Lapies) koło
Kowna, gdzie mieszkają w większości Polacy, ksiądz w ogóle nie zna polskiego
języka.
W przedwojennej,
kowieńskiej, Litwie mieszkało ponad 150 tysięcy Polaków. Większość stanowili
zwykli rolnicy albo robociarze. Urzędnicy litewscy wpisali ich nazwiska i
imiona według litewskiej pisowni. Mało tego, narodowość im przeważnie także
zamieniono na Litwinów, jednym – przymusowo, innym – w sposób oszukańczy. Na
początku istnienia Litwy burżuazyjnej jeszcze były polskie szkoły, gimnazja,
kościoły w Janowie (Jonawa), Kiejdanach, Wilkomierzu, Poniewieżu, a w Kownie to
nawet i teatr polski. Były to pozostałości po Rosji carskiej. Za czasów
smietonowskich stopniowo wszystko to znikło.
W Kownie
zachowały się do naszych czasów nazwy ulic: Szwedzka, Duńska, Holenderska,
Belgijska. Natomiast nazwę ulicy Polskiej zmieniono w pierwszej kolejności
przed wojną. Wobec takiego stosunku do Polaków, czyż możemy ufać obecnym a i
przyszłym władzom litewskim? Powiecie, Państwo, że to będą władze
demokratyczne. Ale znamy już dobrze, co się może ukrywać pod nazwą demokracji.
Za Stalina mówiono, że mamy najdemokratyczniejszą demokrację w całym świecie. W
czasach Breżniewa także była niby to demokracja – socjalistyczna i najlepsza.
A teraz mamy „demokrację” landsbergisowską, która coraz bardziej
przypomina reżim stalinowski, a nawet hitlerowski. I jakoś nie widać, by w
przyszłości miała się zmienić na lepsze.
Aleksy Dajnowski”
* * *
„Ojczyzna” (Wilno), 3 lipca 1991:
„Dokumenty
naszych czasów
„Propolskie
odchylenie”
W numerze 10 za
rok 1990 ciągu wydawniczego „RELACJE, DOKUMENTY, OPINIE”, redagowanego w Warszawie
przez Społeczny Ośrodek Dokumentacji i Studiów Wileńszczyzny, skupiający
grono wybitnych intelektualistów polskich, ukazała się publikacja pod powyższym
tytułem, którą przedrukowujemy bez zmian. W świetle tego dokumentu szczególnie
jasno i ostro widzi się oblicze tych, którzy próbują dziś uchodzić za tzw.
„demokratów” (właśnie w cudzysłowie), faktycznie zaś wnoszą do ruchu odnowy
stare, najgorsze nawyki partyjniackie, prowadzące ten ruch na manowce. Jak to
się mówi: „nowe” wróciło...
* * *
Z pompą obchodzone
w 1978 r. 400-lecie Uniwersytetu Wileńskiego im. Vincasa Kapsukasa obfitowało w
liczne publikacje w massmediach Litewskiej SRR. Zgrzytem politycznym okazały
się artykuły okolicznościowe Jana Ciechanowicza, nawiązujące do polskiej
tradycji tej uczelni. Wywołało to „święte” oburzenie litewskich
nacjonal-komunistów w ówczesnym KC KP Litwy i władz uniwersyteckich. Sprawą
nieprawomyślnego postępowania autora publikacji zajęło się kolegium redakcyjne
„Czerwonego Sztandaru”. Protokół z posiedzenia kolegium został wywieszony na
tablicy ogłoszeń w budynku redakcyjnym przy ul. Tiłto 14 w Wilnie. Oto treść
tego osobliwego dokumentu, dokumentu epoki odchodzącej w przeszłość, epoki
niczym walec miażdżącej na Kresach wszystko co polskie:
„Protokół
posiedzenia kolegium redakcyjnego dziennika „Czerwony Sztandar”, organu
Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Litwy, z dnia 6 marca 1978 r.
Obecni:
Romanowicz L. G., Brio A. M., Ławryniec M. D., Kudirkiene J. W., Surwiło J. K.,
Jakutis S. M.
Na posiedzeniu
obecny jest kierownik działu propagandy redakcji Oszerow B. E.
i korespondent działu propagandy Ciechanowicz J. S.
Porządek dzienny:
1. O
opublikowaniu w dwóch numerach tygodnika polskiego „Życie Literackie” artykułu
J. Ciechanowicza z okazji 400-lecia Wileńskiego Uniwersytetu Państwowego im. W.
Kapsukasa.
Wystąpili:
Leonid
Romanowicz: 19 i 26 lutego br. w polskim czasopiśmie „Życie Literackie”,
organie Związku Pisarzy Polskich, wydrukowany został artykuł współpracownika
naszej redakcji, korespondenta działu propagandy J. Ciechanowicza. Należy tylko witać pojawienie
się publikacji naszych dziennikarzy na łamach prasy bratniej Polski, tym
bardziej, iż artykuł ukazał się z okazji wielkiego wydarzenia w życiu
społeczno-politycznym Litewskiej SRR – 400-lecia Uniwersytetu Wileńskiego. Lecz
w tym konkretnym przypadku publikacja wywołuje niezdrowy rezonans i całkiem
usprawiedliwiony protest. Sprawa polega na tym, iż w artykule drastycznie
przesunięte zostały akcenty społeczno-polityczne, na pierwszy plan wysuwa się i podkreśla
niuanse polskie. Narzuca się wniosek, iż autor znalazł się pod wpływem
przedwojennej polskiej burżuazyjnej historiografii, bez należytego krytycznego
podejścia wykorzystał materiał faktograficzny, dotyczący historii jednego
z najstarszych uniwersytetów w naszym państwie. Jednocześnie w artykule
zupełnie zignorowany został radziecki okres życia Uniwersytetu, jego burzliwy
rozkwit jako kuźni kadr pracowników naukowych i specjalistów dla gospodarki
narodowej republiki, jego trwałe owocne więzi z analogicznymi szkołami wyższymi
naszego kraju i zagranicznymi uniwersytetami, w tym i z Krakowskim. Ponieważ w
publikacji konstatuje się, iż J. Ciechanowicz jest dziennikarzem naszej gazety,
narzuca się wniosek, iż autor wypowiada się w imieniu całego kolektywu „Czerwonego
Sztandaru”, co rzuca cień na postawę redakcji i ocenę przez nią historii
uniwersytetu, mianowicie ze współczesnego punktu widzenia, z pozycji partyjnej
historiografii.
Społeczność
Uniwersytetu Wileńskiego przyjęła artykuł Ciechanowicza z niezadowoleniem
i oburzeniem, my również podzielamy to oburzenie, ponieważ publikacja jest
utrzymana w tendencyjnych odcieniach, jest politycznie niedojrzałą
i szkodliwą, a więc nie może prawidłowo zorientować czytelnika ani w
dziejach Uniwersytetu,
ani w jego sprawach dzisiejszych, ani w sprawie umocnienia związków
internacjonalistycznych i kontaktów z bratnią Polską.
Stanisław
Jakutis: Zapoznałem się z artykułem J. Ciechanowicza w KC KP Litwy. Należy
podzielić zdanie o tym, iż ta publikacja jest na niskim poziomie ideowym,
cechuje ją jednostronne podejście do historii Uniwersytetu. Jaki był cel
przyszykowania i wydrukowania takiego materiału? Jaką przyniósł korzyść
czytelnikowi w znaczeniu zapoznania się ze sławną historią uniwersytetu?
Eksponowanie jednych momentów na niekorzyść innych prowadzi do wypaczenia samej
podstawy historii uniwersytetu, a podkreślanie aspektu polskości i roli
działaczy nauki polskiego pochodzenia w rozwoju myśli naukowej wywołuje protest
z powodu jednostronnego ukierunkowania. Należy podkreślić, iż J.
Ciechanowicz wydrukował na łamach „Czerwonego Sztandaru” wiele dobrych
artykułów z historii uniwersytetu, w tym na temat walki najlepszych
przedstawicieli UW różnych narodowości z carskim samodzierżawiem.
Oddział
propagandy przy aktywnym udziale J. Ciechanowicza przyszykował wystąpienia
wielu nieetatowych autorów – wiodących naukowców Uniwersytetu.
Widocznie w tym
przypadku autor próbował dogodzić niektórym czytelnikom polskim; możliwe, że
redakcja tygodnika nieudanie skróciła materiał bez wiedzy autora. Jak by nie
było, publikacja jest szkodliwa”.
Michał Ławryniec:
„Autor podjął się naświetlenia nieobjętego tematu, przy tym bardzo
odpowiedzialnego. 400-lecie Uniwersytetu – wielkie wydarzenie w całym życiu nie
tylko republiki, to wydarzenie potrzebuje przemyślanego podejścia, konkretnych
postaw, uwzględnienia interesów współczesnych zadań. Przeniesienie punktu
ciężkości doprowadziło do politycznie nieprawidłowego naświetlenia historii
Uniwersytetu, wykrzywienia prawdy historycznej.
Chciałbym zwrócić
uwagę nie tylko na sam artykuł, lecz i wstęp do niego, w którym wypacza
się prawdę dotyczącą dnia dzisiejszego Uniwersytetu. Np. autor stwierdza, że
wszyscy studenci są członkami Komsomołu, tzn., że trafiają tutaj według
przynależności partyjno-komsomolskiej. Nie wspomina się o internacjonalnym
składzie kolektywu, jego internacjonalnych więziach. Tych szczegółów nie należy
opuszczać, szykując się do jubileuszu uczelni, naświetlając jego przeszłość i
teraźniejszość.
Niedociągnięcia w
artykule, autorem którego jest współpracownik naszej gazety, w pewnym stopniu
mogą nasunąć czytelnikom myśl o postawie „Czerwonego Sztandaru”. Lecz postawy
autora artykułu i gazety nie są zgodne ze sobą, o czym świadczą publikacje na
łamach naszej gazety. Należy zwiększyć ilość publikacji w „Czerwonym
Sztandarze” o dzisiejszym dniu Uniwersytetu, zwiększyć ich jakość, angażować
wybitnych naukowców Litwy i innych bratnich republik do współpracy”.
Leonid
Romanowicz: „Po to, aby prawidłowo, z punktu widzenia współczesności uwzględniając
osiągnięcia uczelni społeczność polska mogła zapoznać się z historią
Uniwersytetu i jego dniem dzisiejszym, redakcja „Czerwonego Sztandaru” powinna
wystąpić jako pośrednik i dopiąć tego, aby na łamach „Życia Literackiego” i w
innych wydawnictwach PRL zostały umieszczone artykuły wybitnych naukowców
Uniwersytetu, w których z prawidłowego punktu widzenia naświetlona zostałaby
historia Uniwersytetu, jego osiągnięcia w okresie radzieckim”.
Abram Brio: „O
tym, że historia Uniwersytetu została naświetlona jednostronnie, mówi ten fakt,
że natarczywie podkreśla się rolę jezuitów, ukazuje się narodowościową
przynależność tego czy innego wybitnego uczonego.
W takich
warunkach nie mógł otrzymać właściwej oceny wkład Białorusinów, Litwinów i
przedstawicieli innych narodowości, które w swoim czasie były pozbawione prawa
do tożsamości narodowej i narodowego istnienia. Tak się złożyło, że J.
Ciechanowicz okazał się w niewoli burżuazyjnych koncepcji historycznych”.
Jerzy (Jurgis)
Surwiło: „Zasadniczy błąd autora polega na tym, że nie naświetla w ogóle
okresu radzieckiego w historii Uniwersytetu, natomiast w całej 400-letniej jego historii na
pierwszy plan, chcąc nie chcąc, J. Ciechanowicz stawia polskie momenty
nacjonalistyczne.
Należało
podkreślić takie fakty, jak rozkwit Uniwersytetu w naszych czasach, jego więzi
internacjonalistyczne, wkład do nauki i kultury republiki”.
Jadwiga
Kudirkiene: „Samodzielna” twórczość, moim zdaniem, w takich odpowiedzialnych
materiałach historycznych jest niedopuszczalna. Autor w ten sposób unika
konsultacji z kompetentnymi osobami i instytucjami, stąd też stwierdzenia i
przykłady, „podpowiedziane” J. Ciechanowiczowi przez polską historiografię
burżuazyjną. Błąd ma być naprawiony i propozycja tow. Romanowicza przedstawia
się najbardziej celową”... Koniec protokołu...
*
Komentarz do tego
przedruku byłby zbyteczny. Wypada tylko zaznaczyć, że role się i dziś nie
odwróciły. Niektórzy z tych sędziów obecnie urzędujący w „Kurierze Wileńskim” i
pisujący w „Znad Wilii”, nadal „sądzą” i zniesławiają imię Jana Ciechanowicza,
tym razem jednak za to, że jest „czerwony” i pracuje w „Ojczyźnie”. Doprawdy,
lepiej jest być „czerwonym” niż podłym...
„Ludzka niesprawiedliwość produkuje na ogół nie
męczenników, ale quasi-potępieńców. Ludzie, którzy dostali się do takiego
quasi-piekła, są jak ktoś odarty i poraniony przez złodziei. Utracili
okrywające ich odzienie, jakie stanowi charakter.” (Simone Weil, Świadomość
nadprzyrodzona).
* * *
„Ojczyzna” (Wilno), 9 lipca 1991:
Replika
Dr. Jan CIECHANOWICZ, Deputowany Ludowy
ZSRR, członek Komitetu do Spraw Nauki i Technologii Rady Najwyższej ZSRR.
Fenomen
chamstwa
Znana to prawda,
że nikt nie ma sprzymierzeńców w dniu niedoli. Naród rosyjski, zepchnięty od
pewnego czasu na dno wszechogarniającego kryzysu doświadcza ostatnio tej
gorzkiej prawdy. Ci, którzy przez nikogo nie zmuszani, powodowani tylko
egoistycznym wyrachowaniem i koniunkturalizmem lizali niedawno buty „wielkiej
Rosji” i „pierwszego na świecie państwa socjalistycznego”, dziś plują w twarz
„upadającemu imperium”, które ponoć, według niedouczonych półinteligentów ma
być ostatnim imperium w dziejach ludzkości. Tak jakby historia miała raptem
stanąć w miejscu...
To plucie w twarz
osłabionemu chorobą wielkiemu narodowi, to chamskie naigrawanie się garbatych karłów
z ubezwłasnowolnionego olbrzyma nic prócz wstrętu wywołać nie może. Właśnie
uczucie obrzydzenia wywołuje opublikowany ostatnio w „Życiu Warszawy” i
„Kurierze Wileńskim” tekst Tadeusza Konwickiego „Fenomen Wilna”, będący
wystąpieniem tego pisarza na pewnym polsko-litewskim sympozjum
„naukowo-intelektualnym”. Jeśli także pozostałe przemówienia na tym forum
znajdowały się na podobnym poziomie, to doprawdy nie miało ono nic wspólnego
ani z nauką, ani z intelektem, ani z elementarną ludzką moralnością...
Pomińmy
milczeniem insynuacje Tadeusza Konwickiego pod adresem Polaków na Litwie,
którzy są według niego gatunkiem „apatrydów” radzieckich, którzy „przez kilka
lat są Kazachami, potem Mordwinami, potem Polakami czy Litwinami” – czy równie
nikczemne jego wyrażenie się o walce Armii Krajowej jako o udziale w „TAK
ZWANYM rozgromieniu hitleryzmu l faszyzmu”, jak również jego „doskonałe
zrozumienie” dla sojuszu Litwy faszystowskiej z Niemcami hitlerowskimi. Te i
inne jego wypowiedzi, jak np. o „mocarstwowości Litwy”, w większości płytkie i
banalne, można złożyć na karb tego, że – jak słusznie stwierdza sam T. Konwicki
– „Polska mało zna Litwinów”. Gdyby znała, to konwiccy takich bzdur by nie
wypisywali. Lektura jego elaboratu bezwzględnie zmusza do uznania jedynego
słusznego zdania, a mianowicie tego, w którym pisarz konstatuje: „Mam minimalne
kompetencje, żeby o tym mówić”. Co prawda, to prawda: minimalne, a może nawet
żadne...
Wszelako znalazło
się w tekście znanego mistrza pióra zdanie, którego nie można, nie wolno, nie
powinno się ze względów moralnych usprawiedliwić ani ignorancją, ani nawet
powołaniem się na sklerozę czy starczy marazm. Oto bowiem człowiek, który w
kwiecie wieku (przed 30-40 laty) dosłownie całował buty żołnierza sowieckiego i
gloryfikował w artykułach „wielki Związek Radziecki”, później był tajnym
współpracownikiem UB, dziś publicznie pisze o Rosjanach: „Niezbyt skorzy do
pracy, lubili żyć lekko, posługiwać się demagogią polityczną, a i lubili wypić.
Ich styl życia (...) to jest od rana leżeć w rowie z butelką samogonu w
ręku...” Ni mniej, ni więcej!..
Karłowata
złośliwość w przypadku znakomitego pisarza, choć i ciężkiego alkoholika, jest
szczególnie rażąca, a to zarówno ze względu na wyjątkowo chamską formę
wypowiedzi, jak i, merytorycznie rzecz biorąc, nader wielką
niesprawiedliwość historyczną i psychologiczną tego sądu. Wystarczy
przypomnieć, że tylko dzięki zwycięstwu nad Niemcami tego „lubiącego wypić”
(wcale chyba nie więcej niż Polacy, a tym bardziej Litwini) narodu pan Tadeusz
Konwicki, (jako pół-Polak, pół-Żyd) w ogóle mógł przeżyć swe długie życie, by
po całym szeregu świetnych powieści splamić się w końcu nikczemnymi
pomówieniami pod adresem całego narodu, nie licującymi z godnością
Polaka i człowieka. Czyż kochając kogoś (Litwę) koniecznie trzeba poniżać
innych (Rosję)?
Nie zdziwię się,
jeśli po takich deklaracjach mniejszego i większego formatu konwickich Rosjanie
raz na zawsze nabiorą przekonania, że Polacy są narodem znikczemniałych
pigmejów i chamów, cieszących się z cudzego nieszczęścia, uniżonych i
służalczych wobec silnego, zuchwałych i bezczelnych wobec słabego... Hańba,
doprawdy, wielka, to dla nas, Polaków, hańba!.. Tym bardziej, że jest wśród nas
dużo, bardzo dużo ludzi – a pierwszym z nich jest, jak to wynika z jego wypowiedzi,
Ojciec Święty Jan Paweł II – którzy współczują „przyjaciołom Moskalom” w ich
biedzie, po ludzku szanują, życzą im dobrze, i wierzą, że także z tej opresji
Rosja wyjdzie obronną ręką. – Co też zgodne byłoby z interesem Polski, Europy
i całego świata.
Dr Jan
Ciechanowicz”
* * *
„Ojczyzna” (Wilno), 23 lipca 1991:
„Ból
i łzy Rossy
Dużo się mówiło i
mówi, dużo się napisało i pisze o cmentarzu wileńskim Rossa. Że uroczy zakątek
Wilna, że jeden z najsłynniejszych cmentarzy Europy, że prawdziwy panteon kultury
polskiej... A tymczasem losy jej smutne są, bardzo smutne. Pod działaniem czasu
Rossa starzeje się i niszczeje, cementowe nagrobki wyżera niszczycielski mech.
Żywioły również wyciskają swe piętno na jej obliczu. Oto i teraz, w czerwcu
silna burza ze szkwałowym wiatrem nawiedziła ostatnio ten cichy przytułek
umarłych. Rossa po niej stanowiła niesamowity widok. Połamane drzewa, niektóre
nawet wyrwane z korzeniami, poprzewracane i pogruchotane pomniki. To było
straszne! Ból i łzy Rossy.
Jednakże stary
cmentarz niszczeje nie tylko od czasu czy żywiołu, lecz też od ludzkiej
obojętności. Trawa jest ścięta gdzieniegdzie tylko na głównych alejach
cmentarza, a w wielu miejscach nawet zakrywa pomniki. Zdaje się, że pracuje tu
na Rossie jeden kosiarz, a przecież wiem, że na etacie jest ich o wiele więcej.
To nie do wiary, że nie mogą dać sobie rady z trawą. Chyba, że nie chcą.
Cmentarz Rossa
przypomina mi dom, zburzony przez wojnę. Nie neguję, że pracy włożono tu sporo.
Rossa dziś ma piękną bramę, ale jej szpilkowate czubki, nie pokryte cynkową
blachą narażone są na niszczące działanie deszczu. Powoli znikają jeden po
drugim z pomników krzyże marmurowe, stając się łupem bezczelnych profanatorów.
Przez dłuższy
czas obserwuję niemal codziennie okazały ubiegłowieczny pomnik ś.p. Weroniki z
Łaniewskich-Wołłkow hrabiny Korwin-Milewskiej. Widzę, że ktoś bezczelnie
dobiera się doń, bo jest wandalom i grabieżcom solą w oku. Na razie giną małe detale, bo stopniowo podlewa się go
kwasem. Jeszcze trochę, a zniknie cały bez śladu, my zaś będziemy bezradnie
rozkładać ręce.
Czytelnicy na
pewno pamiętają, jak przy spiłowaniu drzew w 1990 roku na Rossie pogruchotany
został pomnik ś.p. Jana Mołochowca, zm. 3 maja t. 1889 w wieku lat 74. Po
interwencji mojej i redakcji „Kuriera Wileńskiego” sklejono go i ustawiono
na miejscu. Ale tuż obok dróżki widnieje piękny pomnik z dużą figurą Chrystusa,
tak samo uszkodzony przed rokiem od tych drzew. Nie zreperowano go i tak
stoi sobie nadal z połamanym daszkiem, z pobitą rzeźbą.
A to przecież skandal,
że wtedy tak niezręcznie – ciach mach ścinano zdrowe drzewa, by turystom z dala
było widać kapliczkę Wileiszisów! Zwróciłem się do kierownictwa, że należałoby
od razu usunąć i naprawić szkody wyrządzone przez partaczy. Zgodzono się ze
mną, ale nic a nic nie uczyniono. Trzeba widocznie ich zmusić przez prokuraturę
– zamierzam to zrobić. Dziś cmentarz straszy ruiną i zaniedbaniem. Prawie
wszystkie zdjęcia na pomnikach są powybijane przez wandali. Sam jestem po
chorobie, nie mogę więc na razie przedsięwziąć nic konkretnego, aby skutecznie
dopomóc Rossie, toteż chwytam za pióro. Może poruszę innych do działania.
Mnie się zdaje,
że w wykazie personelu Rossy nie brakuje „martwych dusz”, bo inaczej cmentarz
wyglądałby inaczej, był znacznie czystszy, bardziej zadbany. Dwa razy, a nawet
trzy razy tygodniowo chodzę przez Rossę, by odwiedzić grób rodziców, i widzę
jej stopniowe umieranie. Tu i ówdzie sterczą kawałki spróchniałych od deszczu i
śniegu cementowych rozsypujących się brył. Dziś (30.VI.91 r.) spotkałem na
Rossie aktora Polakowskiego z polskiego zespołu teatralnego medyków. Polewał
wodą płyty mogilne na grobach żołnierzy obok grobu Matki Piłsudskiego.
– Ano spójrz
tylko – odezwał się do mnie – jakieś świnie narobiły na płyty grobowe. I tu
kupa, i tu, i tam oto...
„Niech będą ci
ludzie, jeśli można ich tak nazwać, na wieki przeklęci za to świętokradcze
świństwo” – pomyślałem sobie w duchu, chociaż nie jestem złośliwy, ani mściwy.
Tu jednak nie wytrzymałem!
Smutek ogarnia
duszę moją. Tak jak za czasów stagnacji, zajmujemy się „pokazuchą”, na sumienną
zaś robotę brakuje nam czasu czy też chęci. Toteż nie możemy dotrzeć do
dalekich, niszczejących, porośniętych mchem i chwastami zakątków cmentarza
Rossy.
Rossa musi żyć!
Jest to cmentarz, nie zaś miejsce na zabawy i wycieczki. Gdzie są wolne miejsca
– chować należy umarłych. Tak było do nas – tak musi być i teraz! Bo inaczej za
parę lat z Rossy pozostanie ruina. Co nocy, ręce wandali i złodziejaszków
ustawicznie robią swą niszczycielską robotę. A jak będzie Rossa czynna,
uporządkowana, to będzie też lepiej ochraniana. l w dzień, i w nocy.
Natomiast łzy
cisną mi się do oczu, gdy widzę taką Rossę jaka jest ona w dzisiejszej
rzeczywistości.
Tak, tyle się
mówi o Rossie, a jakże jeszcze mało się robi dla niej. Dlatego wychodzę dziś z
cmentarza ze spuszczoną głową. Po ostatniej burzy widziałem tu strzałki z
litewskimi napisami: „I talka”. Gazety polskie ani słowem o Rossie
w związku z tą burzą nie wspomniały. Niech więc ten mój artykuł rozbrzmi
jako alarm, jeszcze raz przypomni ludziom o bólu cmentarza Rossy.
Raz jeszcze
wołam: Rossa, jeden z najpiękniejszych ongiś cmentarzy ginie! Śmiercią
naturalną! W naszych oczach!
W dawnych czasach
zbierano w kościołach ofiary, datki na budowę i ratowanie św. pamiątek od
wiernych. Dziś w większości kościołów zbiera się tylko fundusze dla podsycania
kiesy Sajudisu. Dlaczego księża z ambony w kościołach polskich nie zainicjują
takiej akcji dla zbierania funduszy na ratowanie cmentarza Rossa? Dlaczego nie
zatroszczy się o coś takiego ZPL?
Byłem świadkiem,
jak poetka z Warszawy płakała na Rossie.
– Słyszałam i
czytałam dużo o Rossie – mówiła mi – ciągnęło więc mnie za setki kilometrów tu
przyjechać. A widzę smutny obraz umierającego cmentarza. Ot płaczę sobie...
Tak. Taka jest
rzeczywistość, nie trzeba nic owijać w bawełnę. Praca nad ratowaniem Rossy musi
być pilną, żmudną i obejmującą cały cmentarz, nie zaś poszczególne jego części.
A na razie... Smutno mi jest. Gorycz zżera serce Polaka!
Pogrążony w
smutku wilnianin
Jan Kozicz”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz