sobota, 2 lutego 2019

SCORPIONOMACHIA cz. 3 - Polemiki o „kwestii polskiej” w Wilnie, 1978-2015 [MATERIAŁY PRASOWE]

* * *

Słowo Narodowe” nr 7-8/90:

Polskie sprawy na Litwie
Rezolucja II Zjazdu Związku Polaków na Litwie w sprawie Deklaracji Rady Najwyższej Republiki Litewskiej o odrodzeniu państwowości litewskiej z dnia 11 marca 1990 roku.
Związek Polaków na Litwie popiera dążenie narodu litewskiego do odzyskania autentycznej suwerenności państwowej.
Związek deklaruje gotowość do wszelkiej współpracy na rzecz budowy praworządnego, demokratycznego wolnego państwa litewskiego.
Wyrażamy przekonanie, że w nowej Litwie, którą wspólnie tworzymy, znajdzie się godne miejsce również dla Polaków – obywateli Republiki Litewskiej, Wileńszczyzna zaś, jako odrębny historycznie, etnicznie, językowo, kulturalnie i ekonomicznie region jest i zostanie niepodzielną jednostką do nowej struktury terytorialno-administracyjnej republiki.
Wilno, 22 kwietnia 1990 roku

* * *

Rezolucja II Zjazdu Związku Polaków na Litwie o spełnieniu postulatów wysuniętych na l Zjeździe ZPL.
II Zjazd Związku Polaków na Litwie stwierdza, że założenia I Zjazdu ZPL, decydujące o zachowaniu tożsamości narodowej i godziwych warunków życia ludności polskiej, zaczęły owocować.
Zwiększyła się liczba uczniów w klasach polskich szkół na Litwie, blisko 200 abiturientów szkół polskich udało się na studia do Polski, powstały 2 nowe gazety polskie, radio republikańskie przedłużyło program audycji polskiej, zaczęto nadawać program telewizji polskiej i powstały nowe przedszkola oraz zespoły folklorystyczne polskie.
Postęp, który zarysował się w dziedzinie oświaty, nie jest wystarczający. Stan przygotowania nauczycieli polskich jest niezadowalający. W Instytucie Pedagogicznym dotychczas nie ma rzetelnych zamówień na przygotowanie przyszłych nauczycieli klas początkowych, chemików i in. ZPL powinien zbadać tę sprawę i ingerować. Wileńska Szkoła Pedagogiczna i Szkoła Kultury potrzebują wsparcia w przygotowaniu wychowawczyń przedszkoli oraz pracowników kultury dla potrzeb ludności polskiej na Wileńszczyźnie, zgodnie z ustawą o języku państwowym. Zwleka się z otwarciem katedry języka polskiego na Uniwersytecie Wileńskim. Nie został jeszcze opracowany model otwarcia filii Akademii Rolniczej w Białej Wace.
Potraktowanie sprawy odrodzenia inteligencji polskiej powinno zyskać poparcie zarówno ze strony władz, jak też ze strony ZPL. Nie zyskały poparcia ze strony władz postulaty o możliwości urzędowego używania języka polskiego na równi z państwowym w skupiskach ludności polskiej.
ZPL powinien ubiegać się w dalszym ciągu o zwrot gmachów zbudowanych w Wilnie ze składek ludności polskiej dla potrzeb społecznych, naukowych, kulturalnych jak również o uhonorowanie pamiątek narodowych.
ZPL powinien aktywizować działalność rad na rzecz wyrównania społecznego rozwoju regionów Wileńszczyzny na podstawie programu państwowego.
II Zjazd Związku Polaków na Litwie zwraca się do najwyższych władz Litwy, do partii, do ruchów społecznych o przychylne potraktowanie, rozpatrzenie i spełnienie postulatów wysuniętych na I i II Zjazdach ZPL i popieranych przez ludność polską oraz samorządy terenowe.
Wilno, 22 kwietnia 1990 roku

* * *

Oświadczenie II Zjazdu ZPL w sprawie Wileńszczyzny
Wileńszczyzna stanowi okręg zwartego zamieszkania Polaków.
W okresie ostatniego 50-lecia Wileńszczyzna była kilkakrotnie dzielona administracyjnie ze szkodą dla potrzeb społecznych i kulturalnych ludności polskiej.
Pierwszy zjazd ZPL poprzez autonomię proponował scalenie Wileńszczyzny. Jednakże te propozycje nie zostały uwzględnione, a obecnie został ogłoszony projekt nowego podziału, przewidujący przyłączenie skupisk Polaków do innych rejonów („Walstybes Żinios”, z dn. 12 IV 90).
Drugi zjazd ZPL stwierdza, że najbardziej sprawiedliwym i demokratycznym rozwiązaniem byłoby stworzenie w granicach skupisk polskich Wileńszczyzny jednolitej jednostki samorządu terytorialnego, ze swoim Statutem w składzie Republiki Litewskiej”.

* * *

W ciągu roku istnienia Polskiej Partii Praw Człowieka odbyliśmy szereg spotkań dyskusyjnych w gronie zaufanych osób. Ponieważ było jasne, że wszelkie próby konkretnej działalności politycznej organizacji, która nie była oficjalnie zarejestrowana i nie była sterowana przez służby specjalne, spotkają się z natychmiastowymi represjami, ograniczyliśmy naszą aktywność do opublikowania kilkunastu oświadczeń, które były następnie drukowane w polskiej prasie patriotycznej w USA, Kanadzie i Polsce. Poniżej podajemy teksty wszystkich tych dokumentów.

„PROTEST
Ostatnio na Litwie masowo rozpowszechnia się ulotkę, na której umieszczono złośliwy wizerunek Polski jako „wszy europejskiej”, wyciągającej swe wstrętne zachłanne łapki do Czech, Śląska (podano nazwę „Silesia”), Gdańska (podano niemiecką nazwę „Danzig” z litewską końcówką „-as”), Litwy (Vilnius), Białorusi, Ukrainy, Galicji Wschodniej. Druczek ten, odbity w setkach tysięcy egzemplarzy, stanowi nie tylko wymowny (i charakterystyczny) przykład tego, jakimi „braćmi” są Litwini w stosunku do Polaków, ale i mówi o tym, jakimi są „zdolnymi” uczniami Mołotowa i Goebbelsa. Tak nikczemne antypolskie publikacje ukazują się jeszcze tylko w kryptobolszewickiej prasie na dzisiejszej Białorusi, reszta Europy wstydziła by się takiego „poziomu”. Podobne działania znajdują się w rażącej sprzeczności zarówno z dążeniem narodów do stworzenia bardziej pokojowego i sprawiedliwego porządku światowego, opartego na poszanowaniu praw ludzkich, jak i z werbalnymi deklaracjami samych autorów tych barbarzyńskich aktów.
Polska Partia Praw Człowieka wyraża zdecydowany protest przeciwko temu kolejnemu przejawowi politycznego chamstwa szowinistów litewskich, mającemu na celu sianie nienawiści do wszystkiego co polskie, i podkreśla z całą dobitnością, że odpowiedzialność za możliwe konsekwencje tych akcji w całości spada na ich inspiratorów i wykonawców.
Jan Ciechanowicz,
przewodniczący Polskiej Partii
Praw Człowieka
Wilno, 20 października 1990 r.

PROTEST (2)
Rdzenna ludność polska Wileńszczyzny, od okupacji sowieckiej dokonanej w 1939 roku zaczynając, raz po raz wstrząsana jest wiadomościami o coraz to nowych przypadkach profanacji polskich cmentarzy przez tzw. „nieznanych sprawców”. Szczególne nasilenie tych aktów nastąpiło w ciągu ostatnich lat pod wpływem histerii szowinistycznej, rozpętanej przez prowokatorów z litewskiej kompartii i neonazistowskiego „Sajudisu” przy poparciu ze strony litewskiego kościoła. Na początku roku 1990 zostali wreszcie ujęci sprawcy kolejnego aktu wandalizmu: młodzi Litwini, którzy zniszczyli dziesiątki polskich nagrobków na wileńskich cmentarzach „Rossa” i „Antokolski” oraz powyrzucali z katakumb śmiertelne szczątki Wileńskich Sióstr Wizytek. Winowajcy i tym razem nie ponieśli żadnej kary.
Na początku listopada 1990 roku na małym, cichym cmentarzyku katolickim w wileńskiej dzielnicy Justyniszki (obok wsi Bujwidziszki) zniszczono 107 nagrobków. Jak przystało na istoty o psychice szakalów i tę zbrodnię popełniono skrycie, „chytrze”, pod osłoną zmroku. Tym razem jednak żmija ukąsiła się i we własny ogon: na 106 zdruzgotanych polskich pomników przypadł też jeden litewski.
Jest to symbol – barbarzyństwo wcześniej czy później obraca się przeciwko sobie samemu.
Młodzieży Litewska! Opamiętaj się, nie pozwalaj głupim rodzicom i niedokształconym nauczycielom przekształcać Ciebie z ludzi w trupożercze cmentarne hieny! Pamiętaj, gdy dorośli zatruwają Twą młodą duszę jadem pogańskiego szowinizmu i nienawiści, tym samym nakładają na Twą szyję stryczek, który wcześniej czy później musi się zacisnąć, bo Bóg przecież jest cierpliwy, ale sprawiedliwy, a każdemu człowiekowi sądzone jest odpowiedzieć za wszystkie swe słowa i czyny. I może stać się tak, że nadejdzie dzień, gdy za późno już będzie na niewczesne żale i skruchę, a kara spadnie na Cię równie niespodziewanie i bezwzględnie, jak dziś padają Twe ciosy na bezbronne polskie mogiły.
Wilno, 7.XI.1990
Jan Ciechanowicz,
przewodniczący Polskiej Partii
Praw Człowieka.

PROTEST (3)
123 tysiące litewskich ochotników w oddziałach szaulisowskich i policyjnych gorliwie służyło Hitlerowi w latach II wojny światowej. Plonem ich zbrodniczej aktywności było wymordowanie na Wileńszczyźnie 146 tysięcy Żydów, około 50 tysięcy patriotycznej młodzieży polskiej, tysięcy Białorusinów, Cyganów, Rosjan. Po wojnie wielu z tych zbrodniarzy trafiło do struktur NKWD, wiadomo, „fachowcy”... „Dzieci” Hitlera przepoczwarzyły się w „dzieciuków” Stalina, lecz cel pozostał ten sam: niszczenie Polaków i polskości Wileńszczyzny. W ciągu pół wieku okupacji faszystowsko-stalinowskiej lud Wileńszczyzny poniósł dotkliwe straty. Szczególnie skuteczna była akcja rujnowania i likwidacji cmentarzy polskich, tych świętych miejsc pamięci narodowej. Szereg tych zbrodni, godnych dzikich jaskiniowców, a nie mieszkańców Europy końca XX stulecia ery chrześcijańskiej, jest, niestety, przerażająco długi. Nie wydaje się też, by miał się ku końcowi. Oto w połowie listopada 1990 roku pogrobowcy hitlerowsko-stalinowskich bandytów zniszczyli płytę pomnika na grobie żołnierzy antyfaszystowskiej AK w Kalwarii Wileńskiej. Terror okupantów w stosunku do pomordowanych Polaków trwa!
PPPCz wyraża oburzenie i protestuje przeciwko tej brudnej akcji polakożerczych barbarzyńców oraz stwierdza, że w obliczu takiego stanu rzeczy tworzenie polskich oddziałów samoobrony terytorialnej na Wileńszczyźnie staje się nieuniknioną koniecznością.
Wilno,25 listopada 1990 r.                       Jan Ciechanowicz, przewodniczący PPPCz.


OSTRZEŻENIE (4)
W miarę tego, jak się krystalizuje i nabiera siły polski ruch narodowowyzwoleńczy na terenach Polski Wschodniej, zaanektowanej przez Stalina w 1939 roku, antypolskie wydziały służb specjalnych nasilają kampanię mającą na celu dyskredytację tego ruchu i szkalowanie jego przywódców. Do tej akcji używa się m.in. Polaków-konfidentów, którzy zrobili kariery i fortuny jeszcze w okresie niepodzielnej dyktatury kompartii, następnie szybko się przemalowali i dziś również zajmują eksponowane pozycje w nowej nomenklaturze. Poprzez tych osobników UB dezinformuje, manipuluje, wprowadza w błąd dziennikarzy i polityków, przybywających na Wileńszczyznę zza granicy, którzy po takiej indoktrynacji publikują nieraz wypowiedzi szokujące niekompetencją, złą wolą, głupotą. Poprzez zohydzanie, wystawianie w niewłaściwym świetle całej polskiej społeczności kresowej i jej dążeń próbuje się odizolować ją od reszty Kraju i świata, nie dopuścić do poparcia jej walki o prawa ludzkie i narodowe.
Do kłamstw, rozpowszechnianych z rzadko spotykaną energią (m.in. przez zorganizowaną przez litewski KGB gadzinówkę „Znad Wilii”, polskojęzyczną audycję Telewizji Litewskiej, kierownictwo urzędowego „Kuriera Wileńskiego”, przez konfidencką „propagandę szeptaną” oraz przez antypolskie środowiska w RP, skupione wokół takich wydań jak „Gazeta Wyborcza”, „Res Publica” czy „Tygodnik Powszechny”) – należy mit o rzekomym „skomunizowaniu” Polaków wileńskich. Przy tym „skomunizowanie” owo wyraża się – według informatorów sowiecko-litewskiej bezpieki – w tym, że Polacy nie chcą się ochoczo pchać do rozwartej paszczy krokodyla, tj. nie popierają dążeń polakożerczego Sajudisu, którego kierownictwo w 80% składa się z byłych komunistów, a w ponad 30% – z agentów KGB.
O czym natomiast mówią fakty? W roku 1990 Polacy, stanowiący do 10% ludności Litwy, stanowili tylko 1,3% składu osobowego kompartii, Litwini, stanowiący mniej 80% ludności Republiki, stanowili 93,8% składu osobowego partii komunistycznej. Kto tu więc jest skomunizowany?
Ongiś pewna liczba Polaków weszła w skład partii, by móc coś uczynić dla swego narodu w warunkach bezwzględnej dyktatury. Część z nich postąpiła tak ze względów ideowych, powodowana wiarą w głoszone oficjalnie szczytne hasła, i trudno to mieć im za złe. Wielu z nich wystąpiło obecnie z organizacji, gdyż zrozumieli, że padli ofiarą cynicznej manipulacji. Część nadal pozostaje w partii tylko dlatego, że uważa za nieprzyzwoite nagłą „zmianę frontu” pod wpływem niesprzyjającej koniunktury... Inni wstąpili do partii z wyrachowania. Ci, prawie w pełnym składzie, z niej z tychże względów wystąpili, plując szyderczo do studni, z której jeszcze niedawno tak obficie pijali malmazję aparatczykowskich przywilejów. Oni to też tłumnie pchają się dziś do kościołów, zapominając nieraz, zanim się przeżegnają, zdjąć z głowy judaszowską jarmółkę z czerwoną gwiazdą. Złodzieje wołają: „Trzymaj złodzieja!”
Strzeżcie się tych przechrzt, zaiste, dary, przez nich przynoszone, są zatrute i z nieczystych rąk pochodzą...
Wilno,12.XII.1990.

INFORMACJA (5)
Bardzo powolnie i mozolnie odbywa się proces samodźwignięcia społeczności polskiej w ZSRR z dna poniżenia, wyzysku i zniewolenia. Moskwa, powodując się względami na swe własne dobro, przestała (na jak długo?) dławić pomniejsze narody na skraju Imperium. W tym Polaków... Tłamszona dotychczas przez wszystkich zaborców szlachetna rasa sarmacka ocknęła się, wyprostowała ramiona i – jak się zdaje – raczej umrze, niż pozwoli się raz jeszcze pognębić. W procesie emancypacji Narodu Polskiego w ZSRR prym wiodą Polacy Wileńszczyzny, krainy wiernie trwającej przy ramieniu Orła Białego od 800 Iat. 12 grudnia 1990 roku Rada Koordynacyjna Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego Wileńszczyzna zatwierdziła godło tego małego Polskiego Państewka. Autorami projektu godła Wileńszczyzny są Jan Ciechanowicz i Zygmunt Lachowicz.”

* * *

APEL (6)
Od wielu dziesięcioleci rdzenna ludność Wileńszczyzny, czyli Polacy Kresowi, na skutek arbitralnego przesunięcia granic Państwa Polskiego na zachód, egzystuje pod obcymi rządami. Ludziom tym odmawia się nawet najbardziej podstawowych uprawnień. Kilka milionów Polaków, zamieszkałych na obecnych zachodnich krańcach ZSRR nie ma ani jednego wydawnictwa książkowego, ani jednej polskiej biblioteki, ani jednego polskiego szpitala. Polacy są poddawani drastycznemu apartheidowi, segregacji narodowej, dyskryminacji – nawet w dziedzinie ochrony zdrowia. Tak np., o ile rząd Republiki Litewskiej, finansując system opieki zdrowotnej, w rejonach etnicznie litewskich wydaje na każdego mieszkańca rocznie ponad 100 rubli, to w rejonach polskich – tylko 28 r. Drastycznie wysoka jest w rejonach polskich umieralność dzieci i bardzo krótkie życie dorosłych.
Jedyną nieomal placówką, która niesie pomoc ludności rejonu wileńskiego, jest Wydział Diagnostyczny Chorób Wewnętrznych wileńskiej Kliniki „Czerwonego Krzyża”, kierowany przez ofiarną patriotkę p. Bronisławę Siwicką. Ale lecznica ta boryka się z potwornymi trudnościami.
Polska Partia Praw Człowieka zwraca się do Rodaków poza granicami ZSRR z apelem o pomoc. Wiemy, że w szerokim świecie wysoką renomą cieszą się lekarze-Polacy, że jest ich tam wielu; może więc mają oni jakąś dla nich już niepotrzebną, aparaturę medyczną, niech nie oddają jej na złom, jeśli nadaje się jeszcze do użycia, a prześlą do Wilna.
Potrzebne tu są m.in.:1. Aparat echoskopiczny (ultradźwiękowy); 2. elektrokardiograf; 3. kardiomonitory; 4. aparatura do badania czynności układu oddechowego; 5. lampa szczelinowa; 6. analizatory do badania krwi; 7. aparaty do mierzenia ciśnienia krwi; 8.stetofonendoskopy; 9. strzykawki; 10. systemy do przetaczania krwi; 11. sprzęt do reanimacji chorych; 12. leki: nasercowe, nitraty, antyarytmiki, broncholityki, antybiotyki etc.
Prosimy pomoc kierować pod adresem:
Bronisława SIWICKA
USSR-Lithuania, Vilnius,
232022, Kosmonautu Pprosp.
89-19.

SPROSTOWANIE (7)
W artykule kandydata nauk historycznych Mindaugasa Tamosziunasa „Kontury panoramy politycznej Litwy” („Kurier Wileński”, nr 251, 1990) znalazło się rozmijające się z prawdą sformułowanie, iż rzekomo Polska Partia Praw Człowieka należy do szeregu „organizacji politycznych, które pozostały wierne dawnej tradycji komunistycznej, dążących do zachowania Litwy w składzie Związku Radzieckiego”... Prezydium PPPCz w związku oraz wprowadza czytelników w błąd. Czujemy się więc zmuszeni podać do z tą kłamliwą informacją skierowało do redaktora naczelnego „Kuriera Wileńskiego”, członka Biura Komunistycznej Partii Litwy, p. Zbigniewa Balcewicza sprostowanie, który wszelako kazał opublikować tylko fragment tego niedużego tekstu, co jest chyba zgodne z zasadami moralności partyjnej, ale nie etyki dziennikarskiej, bo jednak zniekształca nasze intencje i słowa wiadomości publicznej następujące sprostowanie:
1. Ani w naszym programie, ani w statucie, ani w działalności nie ma nic, co by świadczyło o naszych powiązaniach z tradycją komunistyczną. Jedynym naszym celem jest obrona praw ludzkich rdzennych mieszkańców Polski Wschodniej, okupowanej w 1939 r. przez ZSRR.
2. Uważamy prawo do niepodległości ze święte i niezbywalne prawo każdego narodu, w tym też litewskiego, Nie angażujemy się jednak do polityki niepodległościowej części działaczy Republiki Litewskiej ze względu na:
a) fakt, że Litwini są wielce nieprzyjaźni w stosunku do Narodu Polskiego i przez wiele dziesięcioleci służyli gorliwie za narzędzie w rękach Moskwy do gnębienia Polaków Wileńszczyzny;
b) fakt, że sami Litwini są podzieleni na kilka obozów według ich stosunku do niepodległości swego państwa; byłoby gorszącym nietaktem ze strony Polaków angażować się czynnie w rozstrzyganie problemów, należących tylko i wyłącznie do gestii Narodu Litewskiego;
c) fakt, że PPPCz nie uznaje za prawną ani sowieckiej, ani litewskiej, ani białoruskiej okupacji Wileńszczyzny oraz kolonialnego jarzma narzuconego miejscowej ludności polskiej przez Stalina i jego spadkobierców.
Celem naszym jest właśnie uwolnienie rdzennej ludności Polski Wschodniej – metodami tylko i wyłącznie cywilizowanymi, pokojowymi – z pęt niesprawiedliwości społecznej i ucisku narodowego.
Prezydium Polskiej Partii Praw Człowieka
Wilno, 10 grudnia 1990 roku.


KOMUNIKAT (8)
9 lutego 1991 roku na terytorium Republiki Litewskiej przeprowadzono sondaż, opinii publicznej, mający na celu wyjaśnienie stosunku ludności do sprawy „niepodległości Litwy”. Z ogólnej liczby 2652738 wyborców – jeśli ufać statystykom Sajudisu – „za” przegłosowało 2028339, „przeciw” – 147040, reszta nie stanęła do głosowania lub unieważniła w ten czy inny sposób swe kartki wyborcze. O ile rejony etnicznie litewskie w ponad 90 proc. miały powiedzieć „tak”, o tyle polska Wileńszczyzna ustosunkowała się do tej akcji nieufnie i obojętnie. W rejonie wileńskim do lokalów wyborczych przyszło około 40% mających prawo głosu, z których nieco ponad połowa, czyli około 1/5 ogółu, powiedziała „tak”. W rejonie solecznickim do głosowania stanęła zaledwie 1/4 wyborców, spośród, których tylko około połowy, czyli 1/8 ogółu, głosowało „za”. Podobny obraz dało się zaobserwować w polskiej części rejonów trockiego, święcianskiego, szyrwinckiego, gdzie „za” byli w zasadzie tylko litewscy powojenni przybysze-koloniści, podczas gdy rdzenna ludność polska – za nielicznymi wyjątkami – zbyła całą sprawę obojętnym milczeniem.
Stało się tak nie dlatego, że Polacy Wileńszczyzny nie chcą litewskiej niepodległości lub nie życzą Litwinom dobrze, lecz tylko dlatego, iż niczego dobrego od nich się już nie spodziewają. Zarówno w ciągu kilku dziesięcioleci kolonialnych „socjalistycznych” rządów litewsko-rosyjskich, jak i w okresie dwóch lat panowania wywodzących się z kompartii nazistów sajudisowskich, doznali tyle upokorzenia, poniewierki, dyskryminacji, poniżenia, ucisku i wyzysku, że mają pewność: zachodzące zmiany nie zmienią ich niewolniczej sytuacji. Nie życzą więc sobie brania udziału w żadnych farsach propagandowych czy publicznych przedstawieniach teatralizowanych, w których tak smakują wszelkiej maści autorytarni łobuzi polityczni. Nie ulegają też kłamstwom i presji sajudistów i garstki ich polskich fagasów. Nie chcą być drobną monetą czy pionkami, pozbawionymi własnej woli i rozumu, w ręku cynicznych graczy politycznych. Po prostu mają własne sumienie i własne zdanie, trwają, widząc, że czas ich wolności jeszcze nie nastał.
Prezydium PPPCz
Wilno,12 lutego 1991 r.

KOMUNIKAT (9)
Ostatnio rozpętuje się ponownie nagonkę przeciwko dr-owi Janowi Ciechanowiczowi, jako domniemanemu „wrogowi narodu litewskiego”. W związku z tym prezydium PPPCz uważa za stosowne przypomnieć opinii publicznej tekst listu J. Ciechanowicza, wystosowany przezeń do Prezydenta ZSRR M. Gorbaczowa natychmiast po znanych „wydarzeniach styczniowych”:
„Moskwa, Kreml, Prezydentowi ZSRR
Michaiłowi Gorbaczowowi.

Szanowny Panie Prezydencie!
Ja zawsze byłem przekonanym Pana zwolennikiem, brałem udział w czterech dotychczasowych zjazdach deputowanych ludowych ZSRR, wierzyłem w Pana dobre intencje, podzielałem Pana myśli, zasłyszane także podczas bezpośrednich z Panem spotkań i rozmów... Ufałem, że niesie Pan narodom wolność, poszanowanie godności ludzkiej, obronę praw człowieka. Jednak ostatnie wydarzenia w Litwie wskazują na to, że traci Pan kontrolę nad wydarzeniami. Została przelana krew ludzka, możliwe są dalsze incydenty, przekroczono granicę, za którą bardzo trudno jest odbudować pokój... U nas w Wilnie wiele było ostatnimi czasy gorących dyskusji, ostrych polemik, mnie osobiście – często niesprawiedliwie – atakowała prasa Sajudisu. Lecz jedną sprawą są szermierki słowne, a drugą – używanie broni palnej –przeciwko niewinnym ludziom, mordowanie bezbronnej młodzieży.
To nie powinno się powtórzyć. Ma Pan, praktycznie rzecz biorąc, nieograniczoną władzę. Proszę użyć chociażby jej drobnej cząstki, aby na Litwie, poszukującej swych własnych dróg dziejowych, nie powtórzyły się krwawe prowokacje. Tylko dialog, stosowanie cywilizowanych, pokojowych metod, może być środkiem rozwiązywania wszelkich nabrzmiałych kwestii politycznych oraz konfliktów socjalnych i narodowych.
Łączę wyrazy uszanowania
Jan Ciechanowicz,
deputowany ludowy ZSRR.
15 stycznia 1991 roku”

Jeśli ten list miałby świadczyć o „wrogości” jego autora do Litwy, to z autorami podobnych pomówień niemożliwy jest jakikolwiek dialog.
Prezydium PPPCz
Wilno, 20 lutego 1991 roku.

OŚWIADCZENIE (10)
W końcu stycznia 1991 r. litewski Sajudis, spadkobierca Kompartii, jeśli chodzi o sprawowanie władzy i jej metody, wydał oświadczenie „W sprawie rozstrzygnięcia problemów etnicznych Litwy”, w którym obok wcale „po europejsku” brzmiących sloganów, nikogo do niczego nie zobowiązujących i stanowiących po prostu dym propagandowy, obliczony na pokazanie światu „jak to dobrze” mają się mniejszości narodowe – szczególnie polska – w Republice Litewskiej, znalazły się sformułowania, budzące niepokój, świadczące o rzeczywistych zamiarach, ukrywanych pod parawanem gładkich frazesów. Otóż mówi się, iż Litwa obecna stanowi jakobycałość etnograficzną”, a Wileńszczyzna była i ma pozostać na zawsze „integralną częścią” tej domniemanej „całości”. A przecież Litwa obecna nie jest „całością etnograficzną” (chociaż jest całością państwową), właśnie dlatego, że w jej składzie – na skutek działań Stalina – znalazła się i znajduje etnicznie odrębna, odwiecznie słowiańska, lechicka Wileńszczyzna, której ludność od dziesięcioleci doznaje upokorzeń i poniżenia ze strony władz republiki i napływowych kolonistów żmudzkich.
W tymże oświadczeniu mówi się o rzekomej w przeszłości „zmianie orientacji etnicznej części mieszkańców” Litwy, która to rzekoma zmiana jakoby nie oznacza „automatycznej zmiany przynależności etnicznej pewnego terytorium". Chodzi tu o nawiązanie do manipulatywnej i fałszywej koncepcji, iż jakoby ongiś na Wileńszczyźnie mieszkali Żmudzini, którzy ulegli polonizacji. Nie warto obalać bezsensownych teoryjek, wymyślonych w celu usprawiedliwienia przymusowej litwinizacji Polaków wileńskich, bo w nie wierzą – bardziej lub mniej szczerze – tylko albo ignoranci i polakożercy, albo ci, którym te fałszerstwa służą do ich interesów. Lecz ogólnie rzecz ujmując, zmiana orientacji etnicznej mieszkańców określonego terenu oznacza – właśnie „automatyczną” – zmianę etnicznej przynależności (ale nie koniecznie politycznej przynależności) tegoż terytorium. Cóż dopiero, jeśli tej zmiany orientacji w ogóle nie było – tak jak na Wileńszczyźnie, której rdzenna ludność w czasach historycznych zawsze była lechicka, mimo licznych prób jej wynarodowienia.
Tak więc wspomniane oświadczenie Sajudisu wskazuje, czego można się spodziewać po jego autorach, a mianowicie: kontynuacji antypolskiej linii litewskich szowinistów, realizowanej już w czasach carskich, następnie smetonowskich, hitlerowskich, stalinowskich i breżniewowskich. Godna to pożałowania „stałość”...
Prezydium PPPCz
Wilno, 22 lutego 1991 r.

OŚWIADCZENIE (11)
Na początku lutego 1991 r. prasa litewska opublikowała poprawki do republikańskiej ustawy o mniejszościach narodowych. Werbalnie nowe przepisy łagodzą przyjęte wcześniej uchwały, które miały szokująco szowinistyczny i antykulturowy charakter, wzbudzający u światowej opinii zdziwienie i zakłopotanie. Wspomniane uzupełnienia zezwalają na używanie języka nielitewskiego w urzędach tam, gdzie nie-Litwini stanowią ponad 1/3 ogółu ludności, na pobieranie nauk w języku ojczystym, na zakładanie uczelni narodowych nielitewskich. W osobnym dokumencie zadeklarowano zamiar rozważenia decyzji o możliwości utworzenia z Wileńszczyzny oddzielnego powiatu lub obwodu. Niektóre polskie ośrodki w Wilnie przyjęły te uchwały z entuzjazmem, chociaż przecie droga do ich realizacji może być długa, a nawet nieskończona. Tym bardziej, że w żadnym z dokumentów Rady Najwyższej nawet słowo „polski” nie zostało ani razu użyte. Dziwi więc, że uchwały te interpretowane są jako rzekome przełamanie barier, dzielących społeczności polską i litewską w RL. Czy naprawdę o to tu chodzi, skoro i teraz słowo „polski” nie może autorom uchwał nawet przejść przez usta? A może jest to po prostu kolejna manipulacja? Bo przecież i dotychczas ludność polska w Litwie Radzieckiej teoretycznie miała wszelkie prawa, a faktycznie była i pozostaje tylko tanią, upośledzoną siłą roboczą.
PPPCz oświadcza co następuje: Dość działań pozorowanych i gestów enigmatycznych, których ukrytym celem jest zachowanie na Wileńszczyźnie poststalinowskiego systemu kolonialnego; dość „papierowych” praw i gwarancji! Jeśli rząd Litwy chce naprawdę przełamać bariery dzielące go od ludności polskiej, co więcej, jeśli chce zachować polską Wileńszczyznę w składzie RL, powinien natychmiast:
1. Uznać za prawne i ratyfikować uchwały II Zjazdu Deputowanych Wileńszczyzny z 6 października 1990 r. o utworzeniu autonomicznego Polskiego Kraju w składzie Litwy;
2. Zaprzestać finansowania i ustawowo zabronić kolonizowania polskiej Wileńszczyzny przez napływowy element litewski, jak również zwrócić Polakom własność, z której zostali wyrugowani w ciągu ubiegłych dziesięcioleci;
3. Uznać język polski za urzędowy obok litewskiego na Wileńszczyźnie, zobowiązać wszystkich zatrudnianych tu urzędników do władania obydwoma językami;
4. Do 1 września 1992 r. przekształcić jedną z wyższych uczelni Wilna w Uniwersytet Polski, obdarzony autonomią i wspierany z budżetu Republiki, utrzymywanego przecież w 15% przez ludność polską, pozbawioną dotychczas własnej szkoły wyższej;
5. Zorganizować od 1 września 1991 r. grupy polskie na wydziale medycyny Uniwersytetu Wileńskiego i w Kowieńskim Instytucie Medycznym;
6. Utworzyć od 1 września 1991 r. grupę polską w Seminarium Duchownym w Kownie;
7. Pociągać do odpowiedzialności karnej osoby rozpalające antypolską histerię w litewskich środkach masowego przekazu;
8. Rozpocząć dofinansowywanie z budżetu RL nauki młodzieży polskiej z Wileńszczyzny studiującej w Polsce (rodzice tej młodzieży pracują dla Litwy i dla niej płacą podatki);
9. Przekazać jedno z wydawnictw (drukarni) do dyspozycji 300-tysięcznej społeczności polskiej;
10. Zezwolić na mszę polską w Katedrze Wileńskiej;
11. Dopuścić kapłanów z Polski do pracy duszpasterskiej na Wileńszczyźnie i zaprzestać praktyki zsyłania księży-Polaków do parafii na Litwie etnicznej oraz nasyłania na parafie polskie rozpolitykowanych księży-litwinizatorów;
12. Zezwolić na otwarcie konsulatu RP w Wilnie i RL w Warszawie.

Oświadczenie (I2)
2 mln zamordowanych, 2 mln deportowanych, kilka milionów wynarodowionych i zdeprawowanych – taką daninę zapłacili Polacy Wschodni dyktaturze Stalina. Są to straty nie do powetowania, ale rząd moskiewski, podobnie jak litewski i białoruski, powinny zaprzestać dalszego gnębienia Polaków i wyrównać część zadanych nam krzywd.
W ostatnich dwóch latach na okupacyjno-kolonialnym systemie antypolskim, zmontowanym po aneksji 1939 roku w Polsce Wschodniej, zaznaczyły się zauważalne rysy: lawinowa demokratyzacja Kraju Rad umożliwiła nam wyprostowanie niewolniczo pochylonych dotąd czół. Powstały liczne polskie organizacje kulturalne, oświatowe, polityczne. Na tzw. Zachodniej Białorusi czyli Wileńszczyźnie Południowej, zezwolono na otwarcie polskich klas w setkach szkół. Rząd Białorusi, mimo inspirowanej przez bezpiekę antypolskiej nagonki w części prasy, otworzył polskie seminarium duchowne w Grodnie, zezwolił na przybycie całej rzeszy kapłanów z Polski do pracy w nowootwieranych świątyniach katolickich, poczynił inne świadczące o dobrej woli i wysokiej kulturze politycznej kroki, znakomicie ułatwiające Polakom tamtejszym odrodzenie narodowe. Z uznaniem stwierdzamy poprawę naszych stosunków z bratnim narodem białoruskim, z którym łączy nas wspólne lechickie pochodzenie, wspólna historia i kultura. Polska połączyła ongiś swe losy ze słowiańskimi braćmi-Litwinami, zwanymi dziś Białorusinami, w żyłach niejednego Polaka Kresowego płyną krople tej właśnie lechicko-litewskiej krwi, podobnie jak w żyłach naszych dobrych sąsiadów pulsuje niemała domieszka polskiej. Stąd, być może, mimo wciąż ponawianych jątrzących inspiracji pod adresem Białorusinów zarówno ze strony wszechpotężnej do niedawna bezpieki czy takich nazistowskich organizacji, jak żmudzki Sajudis, stosunki polsko-białoruskie na byłych Kresach stale się polepszają.
Jeśli rozwój wydarzeń będzie się nadal toczył tak, jak dotychczas, życie polskie w Republice Litewskiej będzie krępowane i ograniczane, a na zachodzie Białej Rusi popierane i przez współobywateli i przez demokratyczne rządy, centrum polskiego życia duchowego, kulturalnego, politycznego w ZSRR przemieści się z Zachodniej Wileńszczyzny na Wschodnią, tym bardziej, że pod względem charakterologicznym tamtejsi Polacy z okolic Lidy, Oszmiany, Nowogródka, Wołkowyska czy Pińska są najbardziej predysponowani do przejęcia tego przywództwa, gdyż zachowali swą polskość i ducha narodowego pod niewspółmiernie cięższym jarzmem stalinizmu niż ich bracia z bezpośrednich okolic Wilna, a ludność białoruska – w przeciwieństwie do żmudzkich polakożerców – w większości życzliwie traktuje swych polskich współobywateli.
Prezydium PPPCz.
Wilno, 24 lutego 1991 r.

KOMUNIKAT (13)
28 lutego 1991 roku dr filozofii, przewodniczący PPPCz Jan Ciechanowicz złożył na ręce rektora Wileńskiego Instytutu Pedagogicznego Sauliusa Razmy podanie o następującej treści:
„Przed dwoma mniej więcej laty została rozpętana i jest prowadzona dotychczas przez Pana współmyślicieli z Sajudisu i byłej Kompartii poniżająca kampania szczucia i intryg przeciwko mnie, jakowe to działania są nie do pogodzenia ani ze statusem, ani z kodeksem moralnym nauczycieli akademickich. Wszystko to stanowi przejaw obcego kulturze europejskiej terroru psychiczno-ideologicznego i nietolerancji, porównywalnych z tymi, które uprawiali ludzie pokrewni Panu duchowo w okresie dyktatury NKWD. Dziś Pan zaangażował do wrogiego krzątania się wokół mnie „ludzi”, którzy jeszcze parę lat temu pisywali na mnie donosy do KGB, zarzucając mi antysowietyzm, antypartyjność, antykomunizm. Obecnie zmieniły się tylko formalne zarzuty, chamskie zaś metody i moralna nikczemność pozostały.
W ostatnich tygodniach do tych brudnych zabiegów Pan i Pana pomagierzy zaczęliście wciągać nawet studentów, stosując wobec nich szantaż, zastraszanie, naciski, kłamstwo i manipulację, aby zmusić do złożenia podpisów na zredagowanych przez Was oszczerczych donosach przeciwko mnie. Tym samym młodzież jest deprawowana i sprowadzana do Waszego poziomu moralno-intelektualnego.
Wszystko to przekonuje, że Pan i podobni Panu „przyjaciele ludu” mogą znosić obok siebie tylko takich Polaków, którzy się sprzedają i czołgają przed szowinistami z Sajudisu, dbając wyłącznie o własną karierę i zysk, ja zaś takowym nigdy nie byłem i nie będę.
Mając na względzie dobro młodzieży akademickiej, którą Pan i podobni Panu osobnicy mogą, wciągając w przyziemne intrygi, upodlić i przekształcić w typów Waszego pokroju, podejmuję decyzję o odejściu z uczelni, z którą związany byłem od 1975 roku. Może to będzie wyborem mniejszego zła. Uważam, że powinien Pan niezwłocznie wydać rozkaz o zwolnieniu mnie z pracy.
Jan Ciechanowicz".
Tak więc w „niepodległej i demokratycznej Litwie” stało się o jednego bezrobotnego więcej. Z tym, że jest on jednocześnie kongresmanem, reprezentującym i broniącym na Kremlu praw i interesów polskiej mniejszości narodowej ZSRR i Litwy.
Prezydium PPPCz
Wilno, 1 marca 1991 r.

PROTEST (14)
Ostatnio z inicjatywy warszawskiej „Gazety Wyborczej”, (która od paru lat ochoczo pełni rolę lubieżnej kochanicy litewskiego Sajudisu wycałowywującej mu wszystko, co on tylko raczy jej nadstawić, i jednocześnie antypolskiej szczekawki, jeśli chodzi o zwalczanie Polaków Kresowych), rozpętano w skali międzynarodowej kampanię oszczerstw przeciwko panu Alexandrowi Pruszyńskiemu, publicyście i wydawcy z Kanady. Zaczęto cały gwałt od prymitywnego donosu niejakiego p. Rapackiego pt. „Odpowiedzialność” w nr 35, 1991 „G.W.”, w kolejnych zaś numerach ponowiono i rozbudowano w sposób iście fachowy złośliwe insynuacje, podchwycone natychmiast przez niektóre pisma polskojęzyczne na Zachodzie. Winą tego zacnego człowieka, który jako jedyny Polonus z Zachodu – nie licząc innego naszego szlachetnego rodaka, dra Benjamina Czapińskiego z USA – zna los i bierze w obronę Polaków Wschodnich, ma być, iż wystąpił on w TV Litewskiej z apelem do Litwinów, iż, jeśli chcą wsparcia ze strony Polaków, muszą też im coś dać. „G.W.”, bazując widocznie na sugestiach niesumiennych informatorów z Wilna, wszystko przekręciła i obwiniła A. Pruszyńskiego o antylitewską propagandę oraz o próby nakłaniania Polaków do niebrania udziału w sondażu opinii publicznej 9 lutego 1991 r. Traf chciał, że w rejonach, gdzie Polacy stanowią większość ludności (wileński – 70%, solecznicki – 82%) do urn wyborczych stanęło około 5% ludności nielitewskiej przeważnie Rosjan. Od lat gnębiona i poniżana ludność polska zignorowała kolejną farsę propagandową Sajudisu (po której niczego się dobrego dla siebie nie spodziewała), zorganizowaną według sprawdzonych metod neobolszewickich. Ideologicznemu szantażowi uległo obecne kierownictwo Związku Polaków na Litwie, Frakcja Polska w Radzie Najwyższej RL, pisma polskojęzyczne wychodzące na Litwie, które apelowały o wsparcie „niepodległościowych” dążeń Litwinów. Stało się jednak inaczej. Zniewolony przez neobolszewię litewską lud polski zbojkotował sondaż i byłoby piramidalną głupotą mniemać, iż stało się tak na skutek apelu A. Pruszyńskiego, w którym zresztą nawoływał on tylko do wzajemnych ustępstw (ale nie jednostronnych!) i do kompromisów. Nasza ludność od dawna już żadnym apelom nie wierzy. Sprawa jest głębsza i bardziej poważna.
Żądać, aby Polacy Kresowi bezwarunkowo popierali Litwę i ZSRR, to to samo, co chcieć od Palestyńczyków, by bez zastrzeżeń popierali Izrael i USA. Tym bardziej, że Arabowie w Izraelu mają się tysiąc razy lepiej niż Polacy w Litwie i ZSRR. A przecież to „demokratyczna” prasa „polska” na oślep popiera Litwę i wybrzydza na rodaków, pozostających od 1939 r. pod obcą okupacją, co równa się nie do pomyślenia sytuacji, gdyby np. kraje arabskie zaczęły wspierać Izrael, a potępiać Palestyńczyków za to, iż chcą i dla siebie wolności. (Polska, żyjąca i dziś nieco bied-niej od Litwy etnicznej, wspomaga Litwinów, lecz nie dyskryminowanych Polaków Wileńszczyzny!).
PPPCz protestuje z powodu nagonki na naszego obrońcę z Toronto pana Alexandra Pruszyńskiego i wyraża oburzenie złą wolą i brakiem kompetencji autorów z „Gazety Wyborczej”, wprowadzających w błąd opinię publiczną Polski i świata.
Prezydium PPPCz
4 marca 1991 r. Wilno.

OŚWIADCZENIE (I5)
22 lutego 1991 r. ukazujący się w Mińsku tygodnik „Litaratura i Mastactwa” (nr 8), organ Związku Pisarzy i Ministerstwa Kultury BSRR, zamieścił kolejny antypolski artykuł pt. „Po tamtej stronie „kresów”, podpisany przez niejakiego Jurasia Zakreuskiego, uczestnika kursów polonijnych, zorganizowanych przez KIK-i latem 1990 r. w Białymstoku. Nie wykluczone, że jest to pseudonim. Artykuł utrzymany jest w duchu i stylu donosów z 1937 r., kiedy to NKWD wymordowało ponad milion Białorusinów i Polaków białoruskich, przeważnie inteligencji, z których część znalazła wspólne wieczne odpocznienie w Kuropatach pod Mińskiem. Tym razem obiektem oszczerczego ataku został znany działacz Polonii Białoruskiej p. Michał Dobrynin, profesor jednej z wyższych uczelni w Brześciu nad Bugiem. Pretekstem do ataku posłużyły rzekome antybiałoruskie wypowiedzi p. M. Dobrynina podczas jego pobytu w Białymstoku na wspomnianych już letnich kursach polonijnych przed siedmioma miesiącami.
Juraś Zakreuski gołosłownie zarzuca temu Polakowi, człowiekowi o wysokiej kulturze osobistej, iż miał on jakoby nazwać Białorusinów „bydłem”, a Polaków w RP równie bezpodstawnie obwinia o rzekome organizowanie antybiałoruskich pochodów, podpalanie prawosławnych świątyń na Białostocczyźnie i o dążenie do zaanektowania Białorusi, a nawet o to, że na uroczystym przyjęciu w Polsce, w którym uczestniczył jako gość, spożywano „zachodnie wina, cukierki, kawę, owoce” (nie pisze wszelako, czy mu smakowały). Niemało obraźliwych, świadczących, o jego nikczemności, insynuacji wypowiedział autor także pod adresem Polaków białoruskich.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ukrytą intencją tego jątrzącego tekstu jest sprowokowanie białoruskich władz i obywateli do akcji antypolskich, a tym samym zahamowanie procesu narodowego odrodzenia tamtejszych Polaków i niedopuszczenie do pojednania dwóch bratnich narodów lechickich, polskiego i białoruskiego. Właściwie artykuł się kończy hasłem bojowym: „Białorusini powinni działać, a nie milczeć”...Czyli że znów stosuje się sprawdzoną starą zasadę „dziel i panuj”...
Pozostawiamy sądowi w Mińsku wyjaśnienie prawdziwego nazwiska autora prowokacyjnej publikacji, a KIK-om w Białymstoku docieczenie tego, jak na ich kursy polonijne trafiają agenci obcej bezpieki.
PPPCz oświadcza, że obowiązkiem, wszystkich uczciwych Polaków jest wzięcie w obronę pana Michała Dobrynina, patrioty polskiego i gorącego zwolennika zbliżenia polsko-białoruskiego. Prosimy pisać mu na adres: Michał Dobrynin, USSR, Brest, 224016, ul. Puszkinskaja 82-76.

Wilno, 8.III.1991                                                        Prezydium PPPCz

OŚWIADCZENIE (16)
Pierwszy w dziejach Kościoła Katolickiego kardynał, będący etnicznym Litwinem, mianowany przez papieża-Polaka, Vincentas Sladkevičius podjął ostatnio „historyczną” decyzję: w odnowionym wileńskim kościele Św. Kazimierza, nabożeństwa będą się odbywać tylko w języku litewskim i rosyjskim, z wykluczeniem polskiego, chociaż ponad 1/3 katolików Wilna stanowią Polacy.
Olbrzymia i majestatyczna świątynia wznoszona była od 1604 r. przez majstrów wileńskich, warszawskich i krakowskich, czyli przez Polaków. Przebyła ona – podobnie jak wierna ludność tego miasta – swą drogę krzyżową. W latach 1610, 1655, 1749 padała pastwą płomieni. W 1812 r. urządzono w kościele skład zboża, w 1840 biurokracja rosyjska, z właściwą jej psychologią złodziejską, postanowiła zabrać kościół katolikom i przerobić go na sobór prawosławny, którego to „dzieła” dokończono w roku 1867 na rozkaz generała Murawjewa-Wieszatiela. W 1915 Niemcy zajęli ten gmach na protestancki kościół garnizonowy. Wreszcie, po uwolnieniu Wilna przez wojska polskie w 1919 świątynia przekazana została ojcom Jezuitom wileńskim. Lecz na tym nie koniec. Po podarowaniu przez Stalina polskiej Wileńszczyzny Litwie smetonowskiej, szowiniści, zwiezieni do Wilna z terenów etnicznie litewskich, urządzali w kościele Św. Kazimierza pogromy modlącej się ludności polskiej, a nawet zbili na jej schodach nuncjusza papieskiego (1940), biorąc go za Polaka. l wreszcie apogeum nonsensu: po wojnie, z iście bolszewickim prostactwem, urządzono w budowli sakralnej Muzeum Ateizmu, nazwane w latach 1980-tych Muzeum Historii Religii i Ateizmu.
Na fali gorbaczowowskiej pierestrojki wiernym w roku 1989 udało się kościół odzyskać i po gruntownym remoncie w 1991 r. zaczął on ponownie pełnić właściwe sobie funkcje. Ale tylko część (litewska) tych, którzy walczyli o zwrot świątyni Bożej, cieszy się dziś z odniesionego zwycięstwa; inna (polska) część została w sposób poniżający godność ludzką tej możliwości pozbawiona.
Postępowanie takie równoznaczne jest z umieszczeniem na bramie kościoła tabliczek: „Tolko dla Russkich” oraz „Tik Lietuviams”. Nawet w kościele, podobnie jak w oświacie i innych sferach, szowiniści litewscy preferują Rosjan i dyskryminują Polaków.
Pod adresem więc litewskiego Kościoła Katolickiego wypada złożyć gratulacje z powodu „godnej” kontynuacji zarówno nazistowskiej, jak i neobolszewickiej, tradycji: podobnie jak w ciągu kilku dziesięcioleci funkcjonowania Muzeum Ateizmu Litewskiej SRR, kierowali i pracowali w nim wyłącznie Litwini, Żydzi i Rosjanie, także i dziś wstęp do skradzionej Polakom świątyni mają zagwarantowany tylko te „wybrane” narody, ci zaś, którzy kościół Św. Kazimierza wznieśli i ozdobili, nie są puszczani na jego progi. Wydaje się wszelako, że w postępowaniu takim więcej jest pogańskiej nienawiści do polskości i prowincjonalnego szowinizmu niż chrześcijańskiego uniwersalizmu i europejskości, które powinny cechować duchownych katolickich.

* * *

Prezydium PPPC
Oświadczenie (17)
W dniu 17 marca 1991 roku odbyło się ogólnozwiązkowe referendum, podczas którego obywatele ZSRR mieli odpowiedzieć „tak” lub „nie” na pytanie: „Czy uważacie za konieczne zachowanie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich jako odnowionej federacji równoprawnych, suwerennych republik, w których w pełnej mierze będą zagwarantowane prawa i swobody ludzi wszystkich narodowości?”
W sumie 57% wyborców uprawnionych do głosowania w skali Kraju powiedziało „tak” odnowionemu Związkowi. Na terenach zaś zamieszkałych w większości przez Polaków, a więc w obydwu częściach Wileńszczyzny, wchodzących odpowiednio w skład Białorusi i Litwy, oraz na Grodzieńszczyźnie wyniki były następujące:
W białoruskiej części do głosowania stawiło się około 92% uprawnionych, z których mniej więcej 85% udzieliło pozytywnej odpowiedzi na pytanie referendum, w litewskiej odnośne liczby wyniosły w przybliżeniu 70% i 98%. Liczby te są zaskakujące, gdyż Polacy w ZSRR należeli i należą do najdrastyczniej dyskryminowanych narodowości, władze dotychczas nie zrehabilitowały naszego narodu i nie wyrównały mu szkód moralnych czy materialnych, nie pozwalają na wydawanie ogólnozwiązkowego pisma; kilka milionów Polaków w ZSRR nadal ma w dowodach osobistych wpisaną fałszywą narodowość; nie mamy ani jednej drukarni, wyższej uczelni czy chociażby wydziału uniwersyteckiego (dla porównania: 2 mln Arabów w Izraelu mają sześć własnych uniwersytetów).
Skąd więc się bierze ten pozytywny stosunek do kraju po macoszemu od wielu dziesięcioleci nas traktującego? Przyczyn tego jest kilka, główne z nich to: 1. Polacy ufają prezydentowi M. Gorbaczowowi i wierzą, że zainicjowane przezeń zmiany wcześniej czy później dotkną także ich; nie chcą więc przez destruktywne zachowanie hamować czy wręcz przerywać proces demokratycznych przemian, zachodzący od paru lat w ZSRR. 2. Tak jawne poparcie ludności polskiej dla ZSRR jest „zwycięstwem” a rebours litewskich szowinistów z Sajudisu i białoruskich z Narodneho Frontu, systematycznie rozpętujących publiczną nagonkę na Polaków Kresowych i przez to wpędzających ich w objęcia Moskwy. 3. Rozpad ZSRR oznaczałby automatycznie rozdrobnienie wschodniej społeczności polskiej, a tym samym jej osłabienie i unicestwienie szans na emancypację.
Poszczególne brukowe szmatławce w Litwie i Polsce już się rozpisują o „ciemnych polskich chłopach” z Wileńszczyzny, popierających Rosję. Lepiej wszelako by było, gdyby napisały o tym, jak miejscowe władze z błogosławieństwa Moskwy trzymały i trzymają tych ludzi w stanie ciemnoty i upośledzenia. I czy w ogóle kaci mogą mieć jakiekolwiek pretensje do swych ofiar? Tym bardziej zaś o to, że ofiary nie chcą dobrowolnie kłaść głowy na płachtę... Czas pokaże, czy któryś z naszych sąsiadów wyciągnie z tego, co się stało, właściwe wnioski.
Wilno, 28.III.1991

Protest (18)
Moskiewskie wydawnictwo „Krasnaja Zwiezda” od sierpnia 1959 roku publikuje czasopismo „Wojenno-Istoriczeskij Żurnał”, ukazujący się obecnie pod kierownictwem generała W. J. Fiłatowa. W ciągu ostatniego okresu „WIŻ” stał się wydaniem nieomal „opozycyjnym”, a razowy nakład jego co roku zwiększa się o 50% i zbliża się do półmilionowej metki. Pamiętać przy tym należy, iż jest to pismo „grube”, liczące do stu stron druku.
Jest ono jednak „grube” także pod innym względem: z pozycji czarnosecinnego szowinizmu wielkorosyjskiego opluwa wszystko co nierosyjskie, w szczególności zaś „międzynarodowe żydostwo” i Polaków. Jest to pismo kontynuujące najgorsze wielkomocarstwowe tradycje imperializmu carskiego i stalinowskiego, którego to faktu nie zmienia okoliczność, że niekiedy „WIŻ” publikuje także teksty wartościowe.
W numerach tego pisma za rok 1990 ukazało się kilka obszernych materiałów o jaskrawo antypolskim wydźwięku. Należy do nich m.in. artykuł dra historiografii W. I. Pribyłowa pt. „Zagarnięcie” czy „zjednoczenie”. Zagraniczni historycy o 17 września 1939 r. " („WIŻ”, nr 9-10, 1990). Materiał ten ukazał się pod rubryką „Ku pomocy studiującym dzieje wojskowości”, co również jest symptomatyczne.
Z tekstów owych czytelnicy się m.in. „dowiadują”, że zbrodnię Katyńską popełnili Żydzi; że 17.IX.1939 r. nie Rosja Polsce, a Polska Rosji wsadziła nóż w plecy, że Bereza Kartuzka (zginęły w niej w ciągu pięciu lat istnienia obozu 3 osoby, i to w bójce miedzy komunistami a faszystami, a nie z rąk straży obozowej) było to „jeszcze czymś gorszym od Gułagu" (w tym systemie NKWD wymordował od 20 do 40 milionów osób); że polskie obozy odosobnienia (w sumie – 2, powstałe w 1934 i 1936 r.) „należały do najpierwszych w Europie”. (Pribyłow „zapomina”, że pierwszymi na świecie były dziesiątki obozów śmierci powstałe na mocy osobistej decyzji W. Lenina w Rosji Sowieckiej już w latach 1918/19, i ze Niemcy nieraz przyjeżdżali do „najbardziej wolnościowego kraju świata”, by się uczyć tu sztuki organizowania masowego ludobójstwa), że wreszcie, narzucenie Polsce po II wojnie światowej czerwonego jarzma przez ZSRR było dla niej błogosławieństwem.
Na wołowej skórze byś nie spisał całego polakożerczego bełkotu autorów, wynurzających swe szowinistyczne resentymenty na łamach „WIŻ”-u. l trzeba przyznać, że w porównaniu z tymi jaskiniowymi pomrukami antypolskie głupstwa sajudistów czy białoruskich narodofrontowców brzmią jak żałosne kwilenie prosiąt w porównaniu z rykiem syberyjskiego niedźwiedzia.
PPPCz wyraża najgłębsze oburzenie i protestuje przeciwko brudnej polakożerczej nagonce rozpętywanej wciąż na nowo przez moskiewską ganeralicję na łamach „WIŻ"-u.
30.III.1991 r. Wilno.


Polska Partia Praw Człowieka
Komunikat Nr 19

Staje się faktem radykalna i dogłębna reforma ZSRR, państwa, w którym Polacy stanowili przez dziesięciolecia jeden z najbardziej okrutnie uciskanych narodów, pozbawiony jakichkolwiek form samorządu, dyskryminowany we wszystkich bez wyjątku sferach życia społecznego. Powstają niezależne republiki: Białoruska, Litewska, Łotewska, Rosyjska, Ukraińska, który to proces nie może nie wzbudzać satysfakcji. Jednocześnie krytyczne położenie około 4 mln Polaków Kresowych pozostaje bez zmian na lepsze, a społeczność polska uległa rozparcelowaniu między kilkoma suwerennymi, ongiś związkowymi republikami, w których resentymenty antypolskie nie ulegają złagodzeniu także po krachu bandyckiego systemu komunistycznego. Dzieje się wręcz odwrotnie...
Dziejowa szansa odzyskania dla Narodu Polskiego ziem utraconych na rzecz ZSRR w 1939 roku istniała w ciągu 1990 do połowy 1991 roku. Niestety, wysiłki naszej, liczącej 130 osób organizacji, zmierzające do utworzenia (na drodze pertraktacji z Moskwą, Litwą, Białorusią, Ukrainą i Polską) suwerennej Republiki Wschodniej Polski z terenów okupowanych przez ZSRR (byłby to pierwszy krok ku właściwemu rozstrzygnięciu „kwestii polskiej”) zostały skutecznie zablokowane przez agentów moskiewskiego i litewskiego KGB oraz przez rodzimych mikrocefalów z wileńskich urzędów, warszawskich ministerstw i krakowskiej prasy. Rząd w Warszawie, zamiast tego by bronić interesów milionów członków Narodu Polskiego, zamieszkałych na wschód od Bugu, potępiał ich, podejmując się roli bezpłodnej kury, która sama jaj nie znosi, ale za to głośno krzyczy, gdy uczyni to kura sąsiedzka (litewska, ukraińska, gruzińska etc.). Stało się: z „pawia” staliśmy się „kurą narodów”... Proces wstępnego rozpadu ZSRR, kiedy sprawa polska miała wszelkie szanse na pomyślne rozstrzygnięcie się skończył, następuje okres stabilizacji nowych młodych państwowości, w których miejsca dla Polaków nie będzie. Historyczna szansa została bezpowrotnie zaprzepaszczona. Obecnie jakiekolwiek legalne formy ruchu na rzecz powrotu Kresów do Macierzy stają się nierealne.
W tej radykalnie zmienionej sytuacji geopolitycznej jedynym czynnikiem, który naprawdę mógłby uratować kilkomilionową rzeszę Polaków Kresowych, mogłaby być Rzeczpospolita Polska, jej Naród, Sejm, Prezydent, naprawdę polski Rząd, których świętym obowiązkiem jest wzięcie w obronę rodaków na Wschodzie.
W ukształtowanej obecnie sytuacji moralno-politycznej prezydium Polskiej Partii Praw Człowieka nie widzi możliwości dalszego istnienia i działania organizacji, ulega samorozwiązaniu i powierza losy rodaków na Kresach Wschodnich pieczy Boga i Ojczyzny, Rzeczypospolitej Polskiej.
Przewodniczący
Prezydium PPPCz
Jan Ciechanowicz
Wilno, 13 września 1991 r.”

* * *

W 1992 roku miałem kilkogodzinną rozmowę w Prokuraturze Generalnej Republiki Litewskiej, dotyczącą mojej działalności politycznej, w tym w charakterze przewodniczącego PPPCz. Nie nazwałem żadnego nazwiska, nie ujawniłem żadnego szczegółu, przyrzekłem, że nigdy do sfery polityki nie wrócę. Dano mi spokój. Jedynie debilna, złożona z pijaków, złodziei, bandytów i innych świńskich mord, bezpieka PRL-bis nadal dokuczała w prasie i życiu, prześladując m.in. córkę, młodziutką studentkę medycyny w Poznaniu (publiczne demonstracyjne zatrzymania, nadumane zarzuty nielegalnego handlu samochodami, przesłuchania, pogróżki!).
Przy tym bezpieka „polska” działała unisono z sowiecką. Oto co pisała córka z Poznania 7 stycznia 1990 roku: „Kochani Mamo, Tato, Renatko, Arturku! Piszę do Was w tym roku po raz pierwszy. Wzięłam się do tego od razu, ponieważ później nie wiem, czy znajdę na to czas. A po drugie, miałam taką podróż, że koszmar. Że prawie nie spałam w autobusie, to już nie wspomnę. Tak strasznie trzęśli na granicy i oczywiście tylko mój przedział. Rosyjska celniczka rozebrała mnie, kazała zdjąć buty, sprawdzała w skarpetkach i w butach, czy nie mam złota! Potem przyniosła aparacik i przy pomocy niego chciała coś znaleźć. Wywaliła wszystko z mojej czarnej torebki. Łamała nawet cukierki, w kremie kopała się, notesy wywróciła. Nie mogłam zorientować się, co się dzieje, a ona w jedno: „Gowori, gdie spriatała zołoto!” Jedną część „zielonych”, dziesięć dolarów, znalazła, niestety, i wyszła. We mnie wszystko latało. Za jakiś czas przyszła i położyła mi na stolik pieniądze. To już było wszystko. Byłam ostatecznie zdezorientowana. Ale minęło. Polscy celnicy byli w porządku. Po takich podróżach odechciało mi się wszelkich wojazy”... 19-letnie dziewczę, które nigdy w życiu nie trzymało w ręku więcej niż dwadzieścia dolarów, miało być przemytniczą złota, a po kilku miesiącach, już w Poznaniu, przemytniczą kradzionych samochodów. Prawdopodobnie działo się to wszystko po „sprytnych zagraniach” litewskich KGB-owców z Wilna, którzy podsuwali rosyjskim i polskim mundurowym osłom „informacje”, że córka Jana Ciechanowicza to ciężka zbrodniarka, łamiąca praworządność socjalistyczną...

* * *

Latem 1990 roku udzieliłem wywiadu wybitnemu publicyście i naukowcowi Mikołajowi Iwanowowi, zacnej indywidualności, Białorusinowi, kierownikowi białoruskiej sekcji Radia „Wolna Europa”, którego nie odważyło się opublikować żadne pismo w Polsce czy za granicą; dopiero po wielu miesiącach ukazały się fragmenty tej rozmowy („Dziennik Dolnośląski. Magazyn”, nr 93, 6 listopada 1990). Świadczy to bodaj o tym, jak ściśle „opiekowały” się mną KGB i UOP, i jak bardzo obawiały się prawdy o mnie i o moich autentycznych poglądach. Oto ten wywiad w jego pierwotnym kształcie.

„Rozmowa z senatorem z Wilna, członkiem Komisji do Spraw Nauki i Technologii Rady Najwyższej ZSRR, drem filozofii Janem Ciechanowiczem.

Czy powstanie jeszcze jedno państwo polskie?
– W Wilnie jest Pan człowiekiem dość znanym. Jedni Pana uwielbiają, inni nienawidzą. W Polsce natomiast spora grupa ludzi uważa Pana za człowieka, który próbuje na Wileńszczyźnie rozegrać „polską kartę” na korzyść Moskwy, za człowieka, który splamił dobre imię Polaka i przeszedł bez skrupułów na służbę do komunistów. Taka jest niestety rzeczywistość, takie są nastroje społeczne. Co Pan na to?
– Nie ma na świecie, widocznie, człowieka, którego by lubili wszyscy. Nawet Ojca Świętego Jana Pawła II, będącego przecież uosobieniem dobroci, mądrości i miłości, duża część prasy zachodniej i wschodniej wystawia, miękko mówiąc, w świetle niewłaściwym. Zorganizowanie kilku zamachów na niego świadczy też o potwornym ładunku nienawiść, żywionym przez „spore grupy ludzi” do tego wielkiego Polaka... Przez to porównanie nie usiłuję, oczywiście, postawić siebie obok Polskiego Papieża, wskazuję po prostu na pewien fenomen z dziedziny psychologii: ludzie, którzy próbują uczynić coś dobrego, są nienawidzeni przez złych. Jak mówi pewne przysłowie, „jest to los królów: mówi się o nich źle, gdy czynią dobrze”. Lub – jak to wyraził ongiś Jan Opaliński – „zły dobrego nie chwali, ani głupi mądrego”...
Jeśli chodzi o mnie, to cieszę się, że ludzie źli mnie nienawidzą. Tylko ulicznice chcą podobać się wszystkim, mnie wystarczy świadomość, że nigdy nie uczyniłem świadomie podłości, a w postępkach swych kieruję się wyłącznie względem na prawdę, sprawiedliwość i dobro mego, od ponad półwiecza dławionego i poniewieranego, narodu, czyli Polaków z Kresów Wschodnich.
Twierdzenie, że przeszedłem na służbę komunistom, uważam za zwykłe banalne pomówienie, rozpowszechniane przez KGB i afiliowany przy nim Sajudis, za pośrednictwem ich polskich agentów w celu dyskredytacji mnie właśnie jako jednego z nonkonformistycznych aktywistów polskiego ruchu narodowowyzwoleńczego w ZSRR. Chwyt równie prymitywny, co skuteczny, jeśli ma się do czynienia z naiwniaczkami, bardziej zważającymi na frazesy niż na realne czyny. I co to właściwie dziś znaczy – służyć komunistom?... 98% starego aparatu partyjnego przeszło do struktur kierowniczych nowopowstałych „demokratycznych” (z nazwy) organizacji, takich jak Sajudis, LDPP, Socjaldemokracja itp.
Jakim komunistom – wiernym Moskwie czy niewiernym? I jak służyć, jeśli ani jedni ani drudzy nie mają nawet oficjalnego programu?
Krótko mówiąc, przypisanie dziś komuś łatki „komunisty”, czy „antysemity” to dokładnie to samo, czym przed 10 laty było nazywanie kogoś „antykomunistą” czy „syjonistą” – tani chwyt, mający na celu dyskredytację i szantaż niewygodnych ludzi. Nic dziwnego, że ze szczególną lubością chwyt ten wykorzystują demagodzy, związani ściśle ongiś właśnie ze strukturami władz bolszewickich.
Niestety, w środowisku naszym istnieje względnie nieduża, ale dość hałaśliwa, dzięki posiadanym pieniądzom i dostępowi do środków masowej komunikacji (także w Polsce!), grupa ludzi, do niedawna będąca na usługach reżimu partyjnego, a obecnie na polecenie swych rozkazodawców i za sowitą opłatą odgrywająca rolę „demokratów” i „antykomunistów”. Osobnicy ci, pełniący kierownicze funkcje w poszczególnych organizacjach polskich, mają za zadanie rzucanie się do gardła każdemu, kto wysuwa myśli i snuje plany nie pasujące do scenariusza „sterowanej eksplozji” czyli „pierestrojki” w ramach „rozsądku”, czyli, w obcej niewoli. Najciekawsze, że ludzie ci i koncepcje, które oni głoszą na polecenie swych panów (tu wcale nie chodzi o ich poglądy!), mają najszerszy dostęp i są popularyzowani przez michnikowską prasę w Polsce, szczególnie, jeśli chodzi o oczernianie niepokornych. Wszyscy oni ani pisnęli w obronie polskości, żyli w najlepszej komitywie z aparatem władzy komunistycznej, a obecnie zwalczają jako „czerwonych” tych, kogo onegdaj zwalczali jako „polskich nacjonalistów”...
Tak, w ciągu kilku lat byłem członkiem KPZR, podobnie jak wszyscy obecni liderzy polscy z Wileńszczyzny, z tą tylko różnicą, że w przeciwieństwie do nich nigdy nie byłem związany z aparatem władzy. A jednak właśnie mnie i tylko mnie się zarzuca, że byłem „aparatczykiem”. Wstąpiłem swego czasu do KPZR ze względów ideowych, ponieważ przez pewien krótki okres wierzyłem, iż partia rzeczywiście chce realizować takie wartości jak wolność, sprawiedliwość społeczna, pokój, braterstwo między ludźmi. Nie byłem jedynym, którzy wstąpili do partii z pobudek ideowych. Dopiero w ciągu ostatnich trzech lat wielu pozbyło się złudzeń i ostatecznie zrozumiało, że piękne hasła używane były w ogromnej większości przypadków w celach manipulatywnych. Z drugiej strony, w okresie breżniewizmu tylko członkom KPZR umożliwiano szerszą działalność na niwie duchowo-intelektualnej. Musiało się więc – skoro się chciało jakoś ludziom pomóc – iść na pewne konwencjonalne kompromisy. Alternatywą było tylko zamknięcie się w sferze prywatnej, życiu osobistym, rezygnacja z jakiejkolwiek aktywności patriotycznej. Co też wielu u nas czyniło: handlowali rzodkiewką na Rynku Kalwaryjskim, wznosili wille, nabywali „Wołgi”, a teraz, gdy to niczym nie grozi, stali się „działaczami” i wytykają „czerwień” nie tylko tym, którzy wysługiwali się zaborcom, ale i tym, którzy chociażby w zamaskowany sposób próbowali w czasach dyktatury komunofaszyzmu bronić praw i racji narodu polskiego w ZSRR. Zresztą wielu z nich było wówczas i jest teraz na usługach KGB. Przez cały czas mego pobytu w KPZR byłem przez jej aparat szykanowany za intelektualną niesubordynację, aż wreszcie w jesieni 1989 roku, na skutek wręcz orgiastycznej nagonki na mnie, prowadzonej przez komórkę KPZR Wileńskiego Państwowego Instytutu Pedagogicznego i KC Kompartii Litwy, musiałem złożyć podanie, w którym stwierdzałem, że nie mogę dalej przebywać w organizacji, w której tak wiele jest łobuzów, złodziei, denuncjantów, łapowników i szowinistów. Przypomnę, że był to jeszcze okres, gdy zjednoczona KPZR posiadała wszechwładzę, a ci, którzy dziś opluwają położoną na łopatki „komunę”, siedzieli jeszcze mocno przyklejeni do swych miękkich partyjnych i sowieckich stołków, jak np. członek Biura KC KPL Z. Balcewicz, czy wieloletni członek Kolegium Adwokatów Litewskiej SRR Cz. Okińczyc, wojażujący stale po Polsce i szepcący na uszko wpływowym figurom, że Ciechanowicz to „czerwony”, „komunista” i antysemita... Jeszcze niedawno im podobni pisywali na mnie donosy do KGB i KC KPL, że jestem „antysowietczyk”, że moje wypowiedzi są antyrosyjskie i antypartyjne etc. Wypada tylko wyrazić ubolewanie, że „w Polsce spora grupa ludzi” daje się nabrać na kłamstwa tego typu cynicznych przebierańców i wieloletnich kapusiów bezpieki.
Zawsze broniłem – i będę bronić – mego narodu przed agresją rosyjskich, litewskich, białoruskich i innych szowinistów. Posądzanie mnie, że służę Moskwie, jest dokładnie tym, czym było w swoim czasie posądzanie AK-owców Ziemi Wileńskiej przez litewsko-niemiecką propagandę hitlerowską z lat okupacyjnych, że ... właśnie służą Moskwie... Czy przez prasę stalinowską, że – służą Niemcom faszystowskim... Muszę stwierdzić, że niezrozumienie niektórych rodaków z Kraju dla moich intencji i działań jest czymś, co boli i zniechęca do dalszych wysiłków. Nie wątpię zresztą, że centrum sowieckie doskonale to rozumie i nie wykluczam, że te czy inne, przepraszam, splunięcia w moją stronę z Warszawy mogą być inspirowane... No właśnie. Czyż nie daje np. do myślenia fakt, że taki pan Michnik ma świetną prasę w ZSRR; „Komsomolskaja Prawda”, „Izwiestija” czy „Moskowskij Komsomolec” aż się zachłystują, pisząc o tym „wybitnym intelektualiście” i „demokracie”... I o „Gazecie Wyborczej”, która – przypomnę dla śmiechu – trzykrotnie brała u mnie wywiady, lecz żadnego z nich nie opublikowała, zamieszczając natomiast liczne pod moim adresem inwektywy, układane przez rzemieślników fachu dziennikarskiego, a nie mające żadnego pokrycia w faktach. Na tymże zresztą poziomie – niech mi Pan to wybaczy – sformułowane jest i Pana pytanie – gołosłowne zarzuty i żadnego faktu na ich poparcie; a przy tym – powoływanie się na jakieś anonimowe „grupy ludzi” i „opinie społeczne”... Jak żywo przypomina to chwyty z epoki bierutowszczyzny, kiedy to każdemu, kto nie ulegał aktualnie obowiązującym banałom i owczemu pędowi sterowanego przez propagandę ogółu przypinano łatkę „reakcjonisty”, faszysty itp. ...
– Można się z Panem zgadzać, albo się nie zgadzać, ale tego, że Pan jest świetnym znawcą polskości Kresowej i aktualnych nastrojów panujących na Wileńszczyźnie i Białorusi zaprzeczyć nie można. Prawdopodobnie to Pan po raz pierwszy użył sformułowania, że Polacy w ZSRR stanowią nie naród a klasę społeczną. Proszę o szersze wyjaśnienie tego sformułowania.
– Od 1939 roku naród okupowanej przez ZSRR Polskie Wschodniej znalazł się w sytuacji ludności kolonialnej. Wyzysk gospodarczy, upośledzenie socjalne, asymilacja językowa, bezprawie polityczne stały się i są nadal naszym losem. Komuniści polscy, aż do wizyty generała W. Jaruzelskiego w Wilnie w 1988, ani razu nie upomnieli się o wschodni kilkumilionowy odłam naszego narodu, poddawany nieludzkim zabiegom ze strony reżimu komunofaszystowskiego. – W imię obłudnie i fałszywie pojmowanej przyjaźni z Moskwą, która zresztą była militarnym gwarantem ich panowania w Kraju. Dziś, gdy te same siły, które komunę zmontowały, podjęły decyzję o jej demontażu, kolejne ekipy rządzące Polską, podobnie jak ongiś reżim PZPR-owski, tak naprawdę wcale nie dbają o polityczne rozwiązanie „kwestii polskiej” w ZSRR, – tym razem w imię źle pojętej przyjaźni z szowinistami litewskimi, ukraińskimi i białoruskimi. A przecież tej „przyjaźni” nigdy nie było, ani nie ma. Zarówno nacjonal-komuniści litewscy, jak i inni przez pół wieku, kolejno na rozkaz Berlina i Moskwy, niszczyli polskość naszych Kresów, nie powściągając się przed ludobójstwem fizycznym. Można zrozumieć te koła, które w skali światowej podejmują decyzje o przemianach globalnych, że i tym razem zignorowali „kwestię polską”, nie przewidując dla kilku milionów Polaków w ZSRR ani wolności, ani praw ludzkich, ani niepodległości. Nie można natomiast zrozumieć polityków polskich (niezależnie od tego, jakiej są narodowości), którzy pokornie przyjmują te koncepcje, nie próbując nawet ich modyfikować. Jesteśmy więc nie tylko skazani na siebie, ale i doznajemy poniżających urągań ze strony niby tak poważnych pism jak „Gazeta Wyborcza” czy „Tygodnik Powszechny”, kształtujących, niestety, w dużym stopniu opinię publiczną w RP.
W tej sytuacji odnawia się zupełnie już zanikły pradawny u Polaków Wielkiego Księstwa Litewskiego, stereotyp, że rodacy z Korony, to przeważnie durnie i sprzedajne łotry, których do naszych spraw dopuszczać nie wolno. Mimo iż jesteśmy otoczeni przez wrogów ze wszystkich – podkreślam, ze wszystkich! – stron, mimo iż do naszych środowisk infiltruje się i kooptuje w nich agentów bezpieki, najczęściej współpracujących także z „określonymi środowiskami” w Warszawie w zwalczaniu naszych wolnościowych działań, nie ugniemy się i nie zatrzymamy. Nasza wolność to tylko kwestia czasu.
W tym miejscu nasuwa się porównanie stosunku kierownictwa Rumunii do Socjalistycznej Rumuńskiej Republiki Mołdowa, która ogłosiła swą niepodległość, ze stosunkiem przywódców Rzeczypospolitej Polski do prób ludności polskiej w ZSRR sięgnąć po jakieś formy samorządności i autonomii. W pierwszym przypadku natychmiast nawiązano najściślejszą współpracę polityczną, zorganizowano liczne wspólne towarzystwa, firmy, przedsiębiorstwa itp. Otwarcie się mówi, że Mołdowa i Rumunia stanowią etniczną i historyczną całość, że nadejdzie czas, gdy wstanie kwestia o złączeniu się z Rumunią nie tylko Mołdowy, ale i znajdującej się w składzie Ukrainy Besarabii oraz innych terenów. Jest to postawa piękna, szczera i mężna... Jakiż moralny kontrast stanowi pod tym względem stosunek do Polaków Wschodnich ludzi z ekipy Mazowieckiego, Bieleckiego, Wałęsy, Michnika, Skubiszewskiego! Nie tylko się nie podaje ręki uciemiężonym i osamotnionym rodakom, lecz się wręcz włącza w ich szczucie, poniżanie, wynaradawianie. Doprawdy, tylko naród podły może tak traktować swych braci dźwigających jarzmo obcego panowania!...
Nikt się w Polsce nie dziwi, że istnieją co najmniej trzy państwa niemieckie (RFN, Austria, Lichtenstein), dwa rumuńskie (o nich była już mowa), dwa żydowskie (Izrael i Żydowski Obwód Autonomiczny w składzie RSRRF), parędziesiąt arabskich itd. Zresztą czy warto czuć się zaskoczonym, że nie chcą „drugiej Polski” ci, którym i jedna stoi jak kość w gardle...
– Pańską propozycję utworzenia w granicach ZSRR Polskiej Republiki Związkowej albo autonomicznej w Polsce odbierają jako czysto utopijną. Nigdy nie zgodzą się na to Litwini, Białorusini, nie pójdzie na to i Moskwa. Zresztą pomimo dwóch rejonów podwileńskich i poszczególnych rejonów Grodzieńszczyzny, Polacy nigdzie już dziś w ZSRR nie stanowią większości ludności. Na co Pan liczy, lansując podobną propozycję? Czy to jest posunięcie czysto taktyczne?
– Nie zgodzę się z Panem, co do twierdzenia, że Polacy nigdzie w ZSRR nie stanowią większości. Według naszych danych na obszernych połaciach Ziemi Wileńskiej, Dyneburskiej, Grodzieńskiej, Nowogródzkiej i w rejonach przyległych ludność polska – mimo iż przymusowo zapisana w paszportach jako niepolska – nadal stanowi większość mieszkańców. Bez pełni praw politycznych, a więc bez tych czy innych form samorządności, nadal będziemy metodycznie niszczeni i upośledzani we wszystkich innych sferach życia społecznego, jak to było dotychczas i jest do dziś dnia. Stąd moja koncepcja przeprowadzenia plebiscytu i – w razie pozytywnego wyniku – utworzenia suwerennej Republiki Wschodniej Polski na terenach zaanektowanych przez ZSRR w 1939 na mocy niemiecko-sowieckiej zmowy, znanej jako pakt Ribbentrop-Mołotow, który, a propos, został uznany w latach 1989-1990 za nieważny przez parlamenty ZSRR, Rosji, Białorusi i Litwy. Tym samym okupacja byłych wschodnich terenów Rzeczypospolitej została unieważniona i potępiona przez samych jej sprawców. Kto wszelako powiedział „A”, niech też powie „B”.
Jeśli agresor niemiecki nie tylko wycofał się z zajętych polskich terenów, ale i częściowo zrekompensował Narodowi Polskiemu zadane mu w latach okupacji i na skutek działań wojennych straty, m.in. przez przekazanie naszemu narodowi części od dawna zgermanizowanych ziem, to agresor sowiecki dotychczas nawet nie zwrócił naszemu narodowi tego, co zrabował we wrześniu 1939 roku, nie mówiąc już o jakiejkolwiek rekompensacie. Czy więc nie czas naprawić krzywdę?
Żadnymi argumentami nie da się usprawiedliwić tej zbrodni, popełnianej na nas przez sąsiadów. To, że szowiniści litewscy, białoruscy czy rosyjscy, jak Pan mówi, „nigdy nie zgodzą się” na naszą wolność, podobnie jak sprzedawczyki z Warszawy, cóż, tym gorzej i dla nas i dla nich. Ale wyjścia nie ma. Jeśli nie chcemy mieć w sercu Europy nowego Kraju Basków, Karabachu, Palestyny czy Kosowa, musimy znaleźć taki „modus vivendi”, któryby nie uderzał w odłam Narodu Polskiego, dotychczas poniżony, ograniczony w podstawowych prawach ludzkich. Mniejsza o to, czy Republika Wschodniej Polski (nazwa umowna, oczywiście) będzie częścią składową ZSRR, Rzeczypospolitej Polski, kondominium suwerennych republik Litwy i Białorusi, czy państwem niepodległym, sęk w tym, by rdzenną polską ludność byłych Kresów wybawić z rezerwatu, z getta, z dna poniżenia i bezprawia, z „ziemi niewoli”, w jaką przekształcono nasz ojczysty dom. Zrozumienie tego, nie przychodzi łatwo nikomu, ale ponieważ nasi sąsiedzi postawili nas w sytuacji bez wyjścia, oni sami znaleźli się również w takiej sytuacji. Albo uszanują więc naszą ludzką i narodową godność albo... niech się liczą z tym, że potraktujemy ich tak, jak oni nas... Czyli bezwzględnie... Prócz oków nie mamy dziś właściwie nic do stracenia. Nastroje naszej ludności są obecnie bardziej niż radykalne, tym bardziej, że zmasowana kolonizacja polskiej Wileńszczyzny w ostatnich dwóch latach przez napływowy, najpodlejszego autoramentu, wrogi i obcy element etniczny – jest otwartym wezwaniem i prowokacją w stosunku do rdzennych polskich mieszkańców kraju...
– Lubi Pan huczne hasła i ostre sformułowania. Słowo „kompromis” prawdopodobnie nie jest z Pańskiego słownika. Zamiast porozumienia się z innymi polskimi ugrupowaniami w Wilnie powołał Pan ostatnio własną partię „Polską Partię Praw Człowieka”. Czy nie jest to kolejny Pański utopijny pomysł? Czy to posunięcie jeszcze bardziej nie rozdrabnia i tak słabe polskie siły na Wileńszczyźnie?
– Nie może być kompromisów w walce o godność i wolność człowieka; niezależnie od narodowości, wyznania, poglądów. 3 maja 1990 roku założyłem Polską Partię Praw Człowieka (PPPCz). Fakt ten został wrogo przyjęty przez środowiska antypolskie w samej Polsce i w Litwie, w Moskwie zaś i Mińsku – z zakłopotaniem i „niesmakiem”. Nikt nie musi jednak nas się bać czy obawiać. Jesteśmy organizacją nieliczną, nieterrorystyczną, działającą ściśle w ramach konstytucyjnych, metodami demokratycznymi, parlamentarnymi. Nie chcemy nikomu niczego zabierać, ani nikogo w niczym ograniczać. Nie zgodzimy się jednak być czyimikolwiek niewolnikami. W tym – i tylko w tym – żadnych kompromisów być nie może i nie będzie. Podejmowałem nieraz wątek polski w rozmowach z Gorbaczowem, Ryżkowem, Jakowlewem, Niszanowem, Jelcynem i innymi przywódcami radzieckimi. Jako ciekawostkę mogę podać, że tylko profesor A. Sacharow nie wykazał tą sprawą żadnego zainteresowania. Udało mi się już kilkakrotnie wystąpić w parlamencie radzieckim w obronie „sprawy polskiej”. Były to pierwsze w całej historii ZSRR tego rodzaju kroki, przyjęte zresztą początkowo z niesłychanie chłodną rezerwą. Ale cóż, wierzymy, że lody ruszą. Mamy naszych zwolenników na Wileńszczyźnie, Białorusi, w Syberii, Łotwie. Nie rozdrabniamy sił polskich, tylko ich pewien odłam – bezwzględnie ideowy i patriotyczny – organizujemy jako świadomą swych celów siłę polityczną. Nie zwalczamy żadnej z polskich organizacji, nie zabraniamy nikomu z nimi współpracować czy być ich członkami. Pracy starczy wszystkim. Ale też dobieramy członków PPPCz w sposób wyjątkowo surowy, sprzedawczykom czy serwilistom jakiegokolwiek autoramentu w naszych szeregach miejsca nie ma.
Konieczność powołania tej organizacji wynikła także z faktu nader głębokiego rozpracowania przez bezpiekę sowiecką kierownictwa innych polskich organizacji, które zresztą nie mają charakteru politycznego i absolutnie nie dbają o tę sferę życia narodowego.
– I ostatnie pytanie. Jest ono trochę osobistego brzmienia. Wiem, że Pan nie jest rodowitym wilnianinem. Pochodzi Pan z Białorusi. Czy Pańskie pochodzenie ma wpływ na lansowanie przez Pana ostatnio idei o tym, że centrum polskiego odrodzenia narodowościowego w Związku Radzieckim przenosi się na Białoruś? Przecież poziom świadomości narodowej Polaków Litwy i Białorusi jest nieporównywalny. Na Białorusi przecież od lat stosowano politykę, że tam nie ma Polaków w ogóle, są tylko spolonizowani Białorusini.
– Jest Pan mistrzem w formułowaniu pytań wielopłaszczyznowych. Pozwolę więc sobie ustosunkować się do poszczególnych aspektów ostatniego Pana pytania.
Po pierwsze, nie pochodzę z żadnej Białorusi, lecz z tej części polskiej Wileńszczyzny, która na mocy arbitralnego posunięcia Stalina została bezprawnie podarowana w 1939 roku BSRR. Urodziłem się, co prawda, w rok po wojnie, i już na terenie tzw. BSRR, z czego nie wynika, że przedwojenny powiat trocko-wileński stał się raptem „Białorusią”. Uważam, że urodziłem się i żyję we Wschodniej Polsce, znajdującej się przejściowo pod obcą administracją.
Po drugie, zjawisko przemieszczania się centrum polskiego odrodzenia narodowego z Wileńszczyzny Północnej (w składzie Litwy) na Wileńszczyznę Południową (w składzie Białorusi) należy nie do sfery postulatów, lecz faktów. Uwarunkowane to jest tym, iż mieszka tam około 2 mln Polaków, którzy w warunkach gorbaczowowskiej odwilży bardzo szybko odzyskują świadomość narodową. Prócz tego, pod względem charakterologicznym Polacy z Oszmiany, Ostrowca, Lidy, Brasławia, Grodna, Nowogródka są bardziej predysponowani do czynów idealistycznych (a czymś takim jest służba Narodowi). Tamtejsza drobna szlachta jest bardziej rozgarnięta pod względem intelektualnym, bardziej ofiarna, wierna i rycerska, nie cechuje ją wybujała zawiść, samouwielbianie i merkantylizm.
Czy Pan zdaje sobie sprawę z tego, że wśród polskich aktywistów dzisiejszego Wilna bardzo dużo jest osób przybyłych tu właśnie z Wileńszczyzny Południowej? Dodam na marginesie, że moje badania genealogiczne doprowadziły mnie do zaskakującego wniosku: wszystko co było w Wilnie wielkie i godne szacunku, co złożyło się na legendę tego miasta – za znikomym wyjątkiem – pochodziło nie z Wilna czy jego bezpośrednich okolic, lecz właśnie z terenów nieco dalszych, z powiatu grodzieńskiego, lidzkiego, brasławskiego, oszmiańskiego, trockiego, wilejskiego. Nie będziemy tu roztrząsać uwarunkowań tego stanu rzeczy, może odegrały w tym swoją rolę chemizm gleby, cechy rasowo-antropologiczne, może też coś innego określało fakt, że ludzie z tamtych stron wykazywali i wykazują wyśmienite cechy charakterologiczne, moralne, intelektualne...
Proszę spojrzeć, to przecież tylko położone dalej na południe od Wilna polskie Soleczniki jako jedyne w Litwie nie dały się złamać szalonemu impetowi szowinizmu litewskiego w latach 1988/90, kiedy to praktycznie całe społeczności rosyjska, żydowska, białoruska, ukraińska, część polsko-wileńskiej wręcz czołgali się w samoponiżaniu przed rozhukanymi sajudonazistami. Przypinanie zaś Solecznikom łatki „czerwonych” przez prasę sajudisowską, michnikowską i przez część niezorientowanych lub sprzedajnych rodaków stanowi zwykłą manipulację. Po prostu komuś jest bardzo dogodne zwalić na Polaków winę za zbrodnie bolszewickich reżimów i partii komunistycznych, które, jak wiadomo, były początkowo partiami etnicznymi, tak, ale nie polskimi...
Jeśli zaś chodzi o masowo kreowany i narzucany przez łgarzy z Sajudisu i „Gazety Wyborczej” mit o „skomunizowaniu” Polaków w Litwie, to pozwolę sobie stwierdzić, że w KPL liczba Żydów, Rosjan, Litwinów była i jest procentowo wyższa niż ich udział w ogóle ludności republiki. W przypadku Polaków – co jest naturalne – liczby te są dokładnie odwrotne, ich obecność w Kompartii była i jest niewspółmiernie niższa niż procentowy udział w ludności: w 1990 r. Polacy, stanowiący około 7-10% ludności Litwy, stanowili tylko 1,3% składu osobowego Kompartii; Litwini, stanowiący poniżej 80% ludności republiki, stanowili 93,8% składu osobowego tej partii. Kto tu więc jest skomunizowany?... Ale to na marginesie, wracając zaś do właściwego tematu naszej rozmowy, chciałbym stwierdzić, że w obecnej „litewskiej” części Wileńszczyzny Polacy są bardziej silni i zorganizowani tylko dlatego, że w okresie powojennym ściągnęły tu dziesiątki tysięcy najlepszych Polaków z prowincji, zaś Moskwa – wbrew intencjom władz litewskich – postarała się utrzymać tu (dla przeciwwagi Litwinom) szczątkowe polskie szkolnictwo i prasę, podczas gdy na ziemiach polskich oddanych Białorusi (w obliczu braku antysłowiańskich czy raczej antyrosyjskich nastrojów wśród Białorusinów) tępiono polskość w sposób niesłychanie perfidny i bezwzględny. I jeśli setki tysięcy (dziś oficjalnie ponad 0,6 mln) ludzi wytrwało tam przy polskości, świadczy to o ich ogromnej wartości i o wielkich potencjalnych możliwościach. I rzeczywiście, mimo wysiłków komuno-faszystowskiej konserwy polskość na terenie BSRR ulega obecnie wręcz już niekontrolowanej eksplozji i ekspansji.
To zaś, iż oficjalna i nieoficjalna propaganda twierdzi tam, iż nasi rodacy są spolonizowanymi Białorusinami, podobnie jak na Litwie się pisze, że jesteśmy spolonizowanymi Litwinami, świadczy najwyżej o tym, iż zarówno Białorusini, jak i Litwini, chcieliby się uszlachetnić poprzez wchłonięcie pewnej dozy krwi lechickiej...
– Ryzykowne stwierdzenie...
– Nie wierzę, że nie ma Pan poczucia humoru... Z drugiej strony, może, oczywiście, Pan nie zgadzać się z tymi czy innymi mymi twierdzeniami czy osądami. A swoją koleją, czy Pan naprawdę myśli, że znajdzie się w Polsce pismo, które naszą rozmowę opublikuje?
Rozmawiał Mikołaj Iwanow

W grudniu 1991 roku zacny pan redaktor i wybitny profesor pisał w liście do mnie:

„Drogi Panie Janie.
Podczas mojej nieobecności w kraju udało się wreszcie wydrukować ten mój wywiad z Panem. W okrojonym stanie, ale udało się. Znamiennym jest to, że Redakcja (ściślej mówiąc redaktor, który kandydował w wyborach do Sejmu) czekała na wybory: wydrukowała to w następny dzień po wyborach.
Takie są polskie realia i z tym trzeba żyć.
Jak Pan widzi coś próbujemy robić, żeby przybliżyć Polakom krajowym Pana i Pańskie poglądy. Trudno idzie, ale idzie...
Ostatnio nie miałem od Pana żadnych wiadomości. Niepokoję się...
Niech Pan napisze parę słów.
Łączę wyrazy szacunku,
Mikołaj Iwanow

P.S. – Może pod koniec maja – początku czerwca będę w Wilnie. Postaram się z Panem skontaktować się.
P.P.S. – Czy ta poczta w ogóle do Pana dochodzi, bo czasem mam na ten temat poważne wątpliwości.
P.P.P.S. – Przepraszam za pomyłkę w imieniu. Ale to wina redakcji. I tak wszyscy zainteresowani wiedzą, o kogo chodzi.”

* * *

Journal Inquirer” (Manchester, USA) 5 czerwca 1990:
Lithuanian legislator urges U.S. support for Gorbachev

By Lizabeth Hall
Journal Inquirer Staff Writer
Hartford – A Lithuanian member of the Supreme Soviet visited the state Capitol on Monday to urge Americans to support the changes being wrought by Soviet President Mikhail Gorbachev.
Jan Ciechanowicz’s arrival during Gorbachev’s visit to the United States was a coincidence, but the legislator is a friend and ally of the Soviet president. Through an interpreter, he urged Americans to support Gorbachev during the country’s economic and ethnic turmoil and to continue diplomatic efforts.
„Americans shouldn’t take advantage ordictate their viewpoint at this time of crisis”, he said, as lawmakers in Washington criticized President Bush for signing a trade agreement without getting assurances from Gorbachev that he will lift the economic sanctions that are throttling breakaway Lithuania.
„Russia has never had this type of leader, a man with a human face. He relly wants to go in the direction of democracy and respects the rights of men,” Ciechanowicz said. „I think the press should write better about Gorbachev, and President Bush should have better relations with Gorbachev.”
Ciechanowicz, a university professor and author, was elected to the Supreme Soviet last year.
The visit to the United States is his visit, after years of futile attempts, and he said it is a testimony to how far the Soviet Union has come.
„For a long time, I have wanted to have contant with the country that is a symbol of democracy, freedom and human rights,” Ciechanowicz said. „This country has a great tradition of freedom and we can learn political culture here. Such contacts are not only a help to us, but to you, too.”
Ciechanowicz, a crusader for political and religious freedom, has been persecuted not only for his human-rights views but also as an ethnic minority – by both Russians and Lithuanians. He is an ethnic Pole and is from the southern Lithuanian town of Wilno, where 85 percent of the population os Polish.
Stopping over on his way to Washington, Ciechanowicz is staying in Vernon for four days with two friends, who are acting as his translators, Benjamin Chapinski and Herman Krajewski.
Chapinski, who is spending the entire 10-day trip with Ciechanowicz, met him on a visit to Eastern Europe, where the professor’s works are highly regarded.
Krajewski and Ciechanowicz correspond about their stamp and coin collections.
Asked by state Sen. Marie Herbst his most singular observation about the U.S., Ciechanowicz said, „The people have peaceful faces. They’re not afraid of anything.”
The blond-silver bearded Ciechanowicz, looking like a shorter, serene Ernest Hemingway, spent the early afternoon touring the legislative Office Builfing and the Capitol escorted by Herbst, D-Vernon, and Vernon’s deputy mayor, Lisa Moody.”

The Polish Express” (Toronto) 1 lipca 1990:

Wywiad red. A. Pruszyńskiego z senatorem Janem Ciechanowiczem z Wilna.
Alexander Pruszyński – Parę tygodni temu stworzył Pan Polską Partię Praw Człowieka, jaki jest jej cel?
– Nasza partia jest partią elitarną i będzie zawsze partią mało liczebną, bo to jedyna metoda, by uchronić się od wtyczek obcych, które by miały za cel nas skłócić i zniszczyć. Domagamy się pełnych prawdziwych danych o wszystkich zbrodniach stalinizmu popełnionych na narodzie polskim, prawa rekompensaty moralnej i materialnej wszystkim tym, którzy ucierpieli od reżimu stalinowskiego, niezależnie od tego, gdzie teraz mieszkają, prawa powrotu zesłańców i ich potomków, niezależnie, gdzie teraz mieszkają, albo na zachodnie tereny Związku Radzieckiego należące do Polski, albo do innego kraju.
Domagamy się równouprawnienia pod względem politycznym, kulturalnym. Ludność polska w Związku Radzieckim była w sposób bezwzględny dyskryminowana w ciągu dziesięcioleci, no i jeśli chodzi o działalność kulturalno-oświatową, to byśmy chcieli odegrać rolę takiego centrum nie wiążącego nikogo, ale intelektualnego centrum, które będzie szukało optymalnych rozwiązań w tworzeniu polskich szkół.
Chcielibyśmy dopiąć tego, żeby powstało rozwinięte drukarstwo polskie w Związku Radzieckim, bowiem prawdopodobnie jest nas Polaków tam w sumie z siedem a może więcej milionów, którzy zostali zapisani przemocą i półprzemocą na Białorusi, w Rosji, na Ukrainie, Litwie, Łotwie jako członkowie innych narodów. Takich Polaków jest więcej niż tych, którzy podają się za Polaków, a za Polaków podaje się dwa miliony osób. Przypuszczamy, że jest co najmniej dwa-trzy razy więcej jest Polaków, którzy w ten czy inny sposób figurują jako członkowie innych narodowości. Chcemy normalizacji także w tej dziedzinie, by każdy, kto czuje się Polakiem, miał określony wpis do paszportu, żeby dużej rzeszy ludzi stworzyć normalne warunki życia kulturalnego, przede wszystkim chodzi o słowo drukowane.
Wiadomo, naród bez słowa drukowanego w tym czy innym momencie obowiązkowo staje przed dylematem, być albo nie być. Jeśli słowa drukowanego nie ma, nie ma wyższej kultury, naród obumiera właśnie jako naród.
A.P. – Ile mniej więcej ludzi ma Związek Polaków na Litwie, którego jest Pan członkiem założycielem.
– Jak myśmy zakładali Związek Polaków na Litwie, było nas początkowo trzech członków tzn. Henryk Mażul, Jan Sienkiewicz i ja. Następnie, po pół roku myśmy przyglądali się, kogo można by jeszcze wciągnąć tak po cichutku, różne względy odgrywały rolę. Potem było 11 członków, później kilkaset i obecnie mamy około 12 tys. członków Związku Polaków na Litwie.
A.P. – W jakich miejscach macie swoje grupy i oddziały.
– W rejonie wileńskim. Jest to rejon, którego ludność posiada wyjątkowo rozwiniętą świadomość narodową i ma ten dar samozrzeszania się, samoorganizacji, ma ten pęd do twórczości kulturalnej, który się obecnie rozwija, który jest w nurcie tworzenia zespołów artystycznych, folklorystycznych, śpiewających, tańczących.
Bardzo ostro działa ten nasz oddział w rejonie wileńskim. Nieco inne formy działalności mają oddziały miejskie w Wilnie, ale w moim osobistym odczuciu najlepiej działają oddziały wiejskie w rejonie wileńskim, solecznickim.
A.P. – A jak wygląda sprawa Polaków na Białorusi.
– Tam istnieje tzw. Towarzystwo Społeczno-Kulturalne im. Adama Mickiewicza, które siedzibę ma w Grodnie, i ma wiele oddziałów na całej Białorusi. Sytuacja tam do niedawna była bardzo dramatyczna. Po pierwsze, nie było ani jednej polskiej szkoły, nawet fakultatywnie języka polskiego nie uczono. Język polski przetrwał tylko i wyłącznie w kościele, dzięki bohaterskiej postawie naszych kapłanów i w rodzinie.
Siłą rzeczy ponieważ inteligencja wyjechała, a nasza młodzież była dyskryminowana, gdy ubiegała się o wstęp na wyższe uczelnie na Litwie i na Białorusi, to prawie w całości ludność polska jest tam na niskim szczeblu drabiny społecznej, stąd te trudności w zachowaniu języka w rodzinie. Ale mimo wszystko w wielu rodzinach, w bardzo wielu rodzinach język polski przetrwał w postaci ludowej, gwarowej.
– Czy jest już Konsulat polski w Wilnie?
– Konsulat polski działa praktycznie od mniej więcej roku, ale nieoficjalnie, ponieważ były i są protesty przeciw niemu ze strony Sajudisu, Ligi Wolności Litwy.
– Jaka jest różnica między Ligą Wolności Litwy a Sajudisem, czy to nie jest to samo?
––Są to organizacje połączone, z tym, że Liga Wolności Litwy odgrywa rolę wprawdzie taką prawicową, ekstremistyczno-radykalną.
Jest jeszcze inna organizacja – Wilnija – jest to organizacja czysto antypolska stworzona w celu litwinizowania Polaków i przeszkadzania Polakom w rozwijaniu życia kulturalnego.
Jest wyspecjalizowana w zwalczaniu polskości współpracuje ściśle z niektórymi państwowymi instytucjami, np. KGB oraz z Sajudisem, jest to takie udawanie, że to jest osobne, faktycznie to są połączone naczynia, głęboko antypolskie.
Wracając do sprawy Polaków na Białorusi muszę powiedzieć, że w ubiegłym roku pierwsze klasy utworzono w 135 szkołach, co bardzo dobrze świadczy o tamtejszych Rodakach, którzy, jak tylko otrzymali możliwość, otworzyli duże polskie klasy. Myślę, że w tym roku we wrześniu klasy podwoją się, a może i potroją, to będzie powoli wzrastało, ponieważ, ludzie mają jednak świadomość narodową polską, zachowali ją i chcą, by dzieci były Polakami.
Podejrzewam, że na Białorusi polskość będzie się rozwijała bardzo dynamicznie, bo jak na razie tam nie widać sztucznych przeszkód tworzonych przez rząd, stosunek władz jest dosyć powściągliwy, ale nie wrogi.
O ile wiem, to wysłannicy Sajudisu już byli i na Ukrainie i na Białorusi i agitowali organizacje białoruskie i ukraińskie, by nie pozwalali Polakom na rozwój swej kultury, żeby nie mieli dla siebie konkurencji. Oni, Sajudiści, a szczególnie Wilnijanie, nie tylko u siebie gnębią Polaków, ale zohydzają imię polskie w innych rejonach. To nawet w prasie daje się zauważyć.
A.P.: – Jaki jest stosunek episkopatu litewskiego do Polaków?
– Co najmniej nie chrześcijański. Na pewno Pan wie o tym, że arcybiskup Wilna kategorycznie odmawia mszy polskiej w katedrze, która została niedawno zwrócona kościołowi, do czego się też przyczynili Polacy.
Na pierwszą uroczystą mszę nie zaproszono ani jednego polskiego księdza. W ogóle chcieliby oni eksmitować z Litwy wszystkich polskich księży, bo wiedzą, jaką polski ksiądz jest dla nich „polską zarazą”. W seminarium w Wilnie na 150 alumnów jest tylko 7 Polaków a wedle proporcji narodowościowych powinno być ich co najmniej 15.
Jesienią tego roku nie przyjęto do seminarium ani jednego Polaka.
Jak polski episkopat zaproponował, że wykształci polskich księży dla Polaków na Litwie w swych seminariach, to poproszono, by już ci polscy księża nie wracali na... Litwę. Polskich księży wysyła się do czysto litewskich parafii, by nie mogli tam siać „polskiej zarazy”.
Wielkim szowinistą antypolskim jest też sekretarz generalny Sajudisu Wirgilijus Czepajtis, który przegrał ze mną w wyborach i nie może mi tego darować. Startował w polskim okręgu, żeby w imieniu Polaków, Polaków gnębić. Sprawa była na ostrzu noża. Mógł wygrać on, mogłem wygrać ja, było nas w sumie siedmiu kandydatów, w tym Prezydent Litewskiej Akademii Nauk. W pierwszej rundzie Czepajtis miał 34% głosów, a ja 31%. W drugiej rundzie, zwyciężyłem zdecydowanie otrzymując 60% głosów. Oczywiście szanse były nierówne, bo Sajudis posiada wielomilionowe środki, całe środki masowego przekazu służyły jemu, a ja byłem zohydzany, zwalczany w prasie, a mimo to Polacy zawzięli się. Poparli nas również Rosjanie, Białorusini, Żydzi, w znacznym stopniu wszystkie mniejszości narodowe, ponieważ nagonka Czepajtisa była skierowana nie tylko przeciwko mnie, ale też przeciwko mniejszościom narodowym. Ja szedłem jako przedstawiciel mniejszości narodowych i zwyciężyłem. Było to dotkliwym ciosem, bo był to okręg liczący 400 tys. osób, tj. połowa wilnian, regon wileński w całości i rejon trocki. Niełatwo przyszło nam zwyciężyć, ale jednak zwyciężyliśmy.
A.P. – Czym jest Czepajtis z zawodu?
– Ukończył Instytut Literatury w Moskwie i jest tłumaczem i chyba też pisarzem. Jest „wielkim internacjonalistą”. Po raz pierwszy był żonaty z Rosjanką, potem z Litwinką, obecnie z Żydówką, z każdą ma po synu. Podczas kampanii pisano, że jest ojcem trojga dzieci, ale nie pisano, że z... trzech żon.
A.P.: – Jak wygląda sprawa polskiej telewizji w Wilnie?
– Zachodnia i północna Litwa, zamieszkała głównie przez Litwinów odbierała i odbiera telewizje polską. Jednak już normalne sygnały z Polski do Wilna nie docierają. Robiliśmy starania, by polski program był retransmisjonowany do Wilna. Temu się kategorycznie sprzeciwiali Litwini, a nawet była petycja tysiąca pracowników naukowych Akademii Nauk Litwy protestująca przeciwko tej możliwości. Po prostu były to szykany przeciw nam i mówiono nam obłudnie, że nie ma warunków technicznych do tego. Potem po rozpoczęciu blokady Litwy, kiedy telewizja sowiecka z Leningradu nadawała bardzo przeciw Litwinom programy z dnia na dzień przestano je przekazywać na Litwę a zaczęto retransmitować program polskiej TV, mimo, że jeszcze parę miesięcy przedtem obłudnie kłamano, że jest to prawie nie do zrobienia. Zresztą jest to „eksperyment” i lada dzień chyba nam na złość zakończą tą transmisję. Ponadto nie transmitują cały dzień a tylko kilka godzin.
Najgorsza rzecz to, że nauczyciele i dziennikarze urabiają młodzież w duchu antypolskimi, potem ta młodzież niszczy pomniki polskości oraz wybija okna w polskich szkołach.
A.P. – Jak wygląda strona gospodarcza terenów zamieszkałych przez Polaków na Litwie?
– Z jednej strony są to tereny, które produkują bardzo dużo mięsa i żywności, która jest częściowo eksportowana do Rosji. Średnio te tereny produkują dwa razy więcej niż tereny rdzennie litewskie. Natomiast Rząd Litewski na rozwój socjalny Wileńszczyzny asygnuje środków na głowę ludności (polskiej) dwa razy mniej niż litewskiej. Prawie nie ma tu szpitali, a te które są, to w większości zrujnowane przedwojenne rudery. Na jednego pacjenta litewskiego rząd Litwy asygnuje 80-100 rubli, na polskiego tylko 28 r. Umieralność litewskich niemowląt jest niespełna 11 na tysiąc urodzonych, wśród polskich 24 i ta liczba ciągle się pogarsza. Jak podał „Kurier Wileński”, prawie nie ma wśród Polaków lekarzy, a Litwini nieraz szykanują polskich pacjentów psychicznie, wręcz odmawiając im pomocy lekarskiej. Dlatego, że miejscowa ludność polska nie zna dobrze języka litewskiego. Polacy często boją się po prostu zwracać do lekarzy-Litwinów, na co wskazywała w „Kurierze Wileńskim”, jedna z uczciwych i szlachetnych lekarek Litwinek.
Na skutek zaniedbań socjalnych i braku opieki lekarskiej umieralność wśród Polaków Wileńszczyzny jest znacznie wyższa od umieralności Litwinów czy Rosjan.
A.P. – Jakie są szansę istnienia gospodarczego samodzielnej Litwy, czym Litwa dysponuje rzeczywiście oprócz siły roboczej.
– Moim zdaniem samodzielna Litwa będzie przeżywała poprzez kilkudziesięciolecia okres upadku gospodarczego, pomimo że jest wysoko rozwiniętą republiką na terenie ZSRR pod względem nasycenia zakładami przemysłowymi. Ale wszystkie te zakłady pracują na surowcach rosyjskich, produkują one przede wszystkim ciężki sprzęt maszynowy, którego jakość jest bardzo niska i może być kupowany praktycznie tylko przez Rosję. Żaden inny kraj nie będzie produktów takiej niskiej jakości kupował. Z drugiej strony po oddzieleniu się Litwa utraci możliwość importowania surowców po bardzo niskich cenach i faktycznie ta produkcja stanie się nierentowna, już stała się nie rentowna. Nie ma jakichkolwiek złóż przyrodniczych, surowców mających przeznaczenie przemysłowe, może trochę gliny, może las, drewno, to jest mało i to jest nieznaczne.
A.P.: – Podobno znaleźli ropę naftową.
– O, to tylko ilości mikroskopijne, śladowe, obecnie eksploatują do 50 ton na dobę, a przecież, każdego dnia zużywa się setki tys. ton na transport itd. Nie ma Litwa złóż naturalnych i dlatego ja jestem zwolennikiem tego, że niepodległość każdego kraju jest realna tylko wówczas, gdy byt ekonomiczny jest niepodległy.Trzeba w ciągu tych lat przeprowadzić restrukturyzację gospodarki, trzeba nawiązać kooperacyjne powiązania z Polską, Finlandią, Szwecją, Norwegią.
A.P.: – Co Polska może dać Litwie?
– Polska sama potrzebuje pomocy, może eksportować węgiel do Litwy. Gdy zostanie przerwany związek z Rosją, to cały przemysł stanie.
A.P.: – Jaka jest szansa powołania Federacji trzech państw bałtyckich?
– Stworzenie tej federacji ułatwiłoby rozstrzygnięcie wielu zagadnień. Estonia np. posiada pewne złoża torfu, Łotwa jest również biedna pod tym względem, ale zawsze kooperacja byłaby korzystna z tym, że niełatwe będą dla nas pierwsze kroki z pewnością.
Trzeba byłoby pomyśleć, bardziej spokojnie działać, bardziej trzeźwo, rozciągnąć na jakiś okres i dopiero ogłaszać polityczną niepodległość. W tej chwili wygląda to jak jakaś bufonada. Ogłosiliśmy niepodległość, a faktycznie nie jesteśmy samodzielni. Jest to troszkę amatorskie, a konsekwencje dla ludności bardzo ciężkie, szczególnie dla ludności polskiej, ta ludność jest dyskryminowana, prześladowana, teraz, gdy życie stało się trudne, jest przede wszystkim trudne dla najbiedniejszych warstw, a to są właśnie Polacy. Ja od razu byłem przeciwnikiem sankcji ekonomicznych, bo ucierpiała przede wszystkim ludność polska na Wileńszczyźnie.
A.P.: – W Polsce w maju mówiono mi, te wywiad RFN przez swe kontakty na Litwie podbechtał Litwinów, by bez przygotowania, tak „z marszu” ogłosili niepodległość? Podobno im zależało, by w czasie procesu zjednoczenia Niemiec Gorbaczow miał jeszcze jakieś inne kłopoty.
– Nie jest to wcale wykluczone.
A.P.: – Czego się Litwini tak Polaków boją?
– Trudno mi powiedzieć, czego oni się boją, w każdym bądź razie, mogę powiedzieć jedno, że Polacy są życzliwi względem Litwinów i naprawdę nie mają żadnych złych zamiarów i pomysłów. W Polsce i tu. Ludność polska nic przeciwko Litwinom nie ma, dlatego my widzimy ich wrogi stosunek do nas jako czysto nieracjonalne zjawisko, które nie służy dobrze ani im, ani nam, ani w ogóle temu, żeby atmosfera w Republice była zdrowa.
A. Pruszyński: – Dziękujemy za rozmowę i mamy nadzieje, że Pan do nas do Kanady jeszcze przyjedzie. Proszę przekazać wszystkim Polakom w ZSRR nasze pozdrowienia, i oczekujemy dalszych przedstawicieli Polaków na Wileńszczyźnie zarówno w USA jak i Kanadzie.
PS: Wywiad został przeprowadzony przez wydawcę „Expressu” z senatorem Janem Ciechanowiczem podczas jego pobytu w Washingtonie przed odlotem do ZSRR. W czasie swej wizyty w USA, gdzie był gościem Pana Chapińskiego z Connecticut, miał on szereg spotkań, między innymi zobaczył się z Panem Dukakisem, gubernatorem stanu Massachusets.
Liczymy, że dzięki pomocy Pana Ciechanowicza odwiedzą nas następni przedstawiciele Polaków, drugi senator Pan Brodawski, dalsi senatorzy z Białorusi oraz szczególnie zapraszamy Pana Jana Sienkiewicza, Prezesa Związku Polaków na Litwie.”

* * *

The Advocate” (Stamford, USA) 7 czerwca 1990:
Po odbyciu długiej i przyjaznej rozmowy w lokalu redakcji to szanowane pismo opublikowało artykuł Barclay’a Palmera pt. Lithuanian official labels quest for autonomy unrealistic”:
„A Lithuanian member of the Supreme Soviet said in Stamford yesterday that his republic’s declaration of independence has backfired and slowed the Soviet Union’s slow movement toward democratic politics and free market economics.
„It is an empty declaration”, said Jan Ciechanowicz, the only Supreme Soviet member of Polish descent. „What they say is different from what goes on every day. There are Russian tanks, Russian factories, Russian people. What does the declaration mean?”
Ciechanowicz,sweeping through Stamford on a 10-day visit to the United States, expressed a view diametrically opposed to that of his fellow Lithuanian leaders.
He said Lithuania’s demand for immadiate independence was unrealistic because of the Soviet union’s deep investment of economic and military resources in Lithuania.
He said it differed from America’s declaration of independence from the British in 1776 because „there is no chance of it becoming successful without dialogue with Russia”.
Ciechanowicz said Soviet President Mikhail Gorbachev offers the best hope of genuine democracy. He said President George Bush has done the right thing by placing Gorbachev’s slow movement toward democracy ahead of Lithuania’s demands for immediate independence.
Ciechanowicz, 43, was elected a Lithuanian representative on the Supreme Soviet in April 1989. The election was the Soviet Union’s first offering a choice of candidates since the Bolshevik revolution in 1917. He is also a professor of Greek and Roman philosophy at a university in Vilnius, Lithuania’s capital.
Ciechanowicz arrived in Washington last weekend just as Gorbachev concluded his summit meeting with Bush and a tour across the United States. He called Gorbachev a friend because the pair met before the Soviet leader’s rise to power and because they have talked about the confrontation that has resulted from Lithuania’s call for independence.
Gorbachev said last month Lithuania could become independent in two yeasr if it suspends its March 11 declaration of independence. Lithuanian leaders have refused, and the Soviet Union has continued its economic sanctions on the republic of. 3,7 million people.
On an invitation from Alexander Koproski, a Stamford real estate developer and a leader in Connecticut’s Polish-American community, Ciechanowicz visited Connecticut and met with state legislators in Hartford Monday. He plans to see seberal congressmen on his return to Washington today.
Yet Ciechanowicz arrives not to fight for Lithuanian independence, but to say the situation is more complex than many Americans realize.
He also asks the Western world not to forget the large Polish minority in the tiny rebel republic. Lithuania has treated Poles worse than the Soviet Union has treated Lithuania, Ciechanowicz said, speaking at times through a translator.
„We have been treated like the blacks in South Africa,” he said.
Ciechanowicz recalled an old saying among Russians of Polish descent: If you want to tell people you are Polish, you have to say it three times.
„I am Polish. I am Polish. I am Polish,” he said. „They have spent so many years suppressing Polish culture that they just cross it out if you tell them you are Polish,” he said. „You have to tell them again and again.”
Poles dominate Vilnoland, an area that includes southern Lithuania and northern White Russia and was appropriated by Stalin after World War II, said Benjamin Chapinski, a Vernon-based writer for several Polish-American newspapers.
Poles make up 10 percent of the Lithuanian population, but 76 percent of the population in Vilnoland section of the republic, said Chapinski, who translated for Ciechanowicz during an interview at The Advocate.
Yet Poles, he said, have been excluded from better schools, universities, jand political office – until Gorbachev came into power. Historically, they have been treated as poorly as – and therefore, formed close ties with – Europe’s Jews, he said.
Ciechanowicz said Poles and other minority groups in the Soviet Union deserve representation and independence as much as the Lithuanians. But achieving democracy will be a slow and intensely political process. So he formed the Polish Human Rights Party last month.
„We want everyone to have their freedom and independence,” Ciechanowicz said. „We would like to see the Soviet Union develop as similar to the U.S.”
Ciechanowicz said Americans should not fear that economic decline, ethnic strife and military discontent will bring Gorbachev down, and replace him with a more histile autocracy.
The Soviet people are accostomed to shortages of food and supplies, and to an iron rule from the government, he said. They prefer Gorbachev’s recent moves to control protests and violence to chaos or civil war. Most people look to Gorbachev as a beacon of hope, despite the growning shortages, he said.
„Gorbachev believes in democracy. He has human face”, Ciechanowicz said.”

* * *

W tymże czasie pismo „The Reminder” (Vernon) pisało: „Human Rights Activist visits Vernon. Professor Jan Ciechanowicz, a human rights activist, author and winner of seven Westrn Media Awards, visited with local dignitaries in Vernon recently. Professor Ciechanowicz won the senatorship in the first democratic elections held in post WWII Lithuania. Here he reviews a Town of Vernon annual report with Frederic Turkington, Assistant Town Administator, Vernon. Mikhael Gorbachev has conferred with the professor on numerous occasions and has called him twice within the past month.”

* * *

Panorama” (Chicago), 7 lipca 1990:

O niszczeniu polskości na kresach wschodnich
Senator Jan Ciechanowicz rozmawia z dr. Benjaminem Chapińskim

Jedynym Polakiem z Wilna, który bawił ostatnio w Ameryce (parę stanów), był senator Jan Ciechanowicz, bojownik o prawa człowieka, obrońca polskości w ZSRR, który nieraz odważał się otwarcie bronić Polaków podczas sesji parlamentu sowieckiego, odbywających się na Kremlu. Proponujemy uwadze Czytelników rozmowę z Prof. Janem Ciechanowiczem, przeprowadzoną przez Dr. B. Chapińskiego.
– Jaka jest sytuacja Polaków na Litwie?
– Na 350.000 Polaków na Litwie pracuje tylko 18 polskich kapłanów, w większości będących w bardzo zaawansowanym wieku. Na 150 kleryków w Duchownym Seminarium w Kownie jest tylko 7 Polaków, i w roku ubiegłym ścięto na egzaminach wstępnych wszystkich Polaków, którzy aspirowali do elumnatu.
Pozmieniano nazwy wsi, ulic, tablice polskie na litewskie i rosyjskie, nawet niektóre nagrobki na cmentarzach. Tu w prasie i książkach pisze się: Sniadeckis, Skargas, Vivulskas, Mickevicius. W starych polskich kościołach nadal są magazyny cementu, itp. Nadal profanuje się polskie groby, biję szkła w polskich szkołach, bije się polskie dzieci wracające do domu.
27 grudnia 1989 uczniowie litewskich szkół w Wilnie – Bernardas Šiszkevicius, Juozapas Gerdenis, Kastytis Švagzdys, Andrius Adomaitis, Saulius Krapanis – dokonali bestialskiego aktu wandalizmu, niszcząc na wileńskim cmentarzu kilkadziesiąt polskich pomników. Na Sylwestra 1990 roku w polskiej wileńskiej szkole średniej nr 5, powybijano wszystkie (94) okna. Zrobili to uczniowie litewskich szkół średnich, młodzi Litwini wychowani w duchu antypolskim przez szkoły i uczelnie sowieckie.
Na cmentarzu Rossie zniszczono groby sióstr misjonarek polskich. Nikt nie ponosi kary za akty wandalizmu, dalece zresztą nie jedyne, mające na celu niszczenie śladów polskości tych ziem. Od czasu okupowania wschodniej Polski przez Stalina w 1939 r. i dotychczas na ziemiach przyłączonych do Litwy, Białorusi i Ukrainy w stosunku do milionów miejscowych Polaków realizowano aż do czasów Gorbaczowa politykę dyskryminacji i ludobójstwa fizycznego.
– A czy mógłbyś przytoczyć na potwierdzenie swoich słów jeszcze jakieś fakty?
– Niestety o takie liczby i informacje nie jest trudno. Mówi się np., że w Litwie Polakom powodzi się bardzo dobrze – że mają tu szkoły, prasę, audycje radiowe i telewizyjne. A o czym mówią fakty? O tym, że np. w 1948 roku litewscy komuniści domagali się od Stalina deportacji na Sybir wszystkich bez wyjątku Polaków Wileńszczyzny i pozamykali wszystkie polskie szkoły z wyjątkiem jednej (w tym czasie Polacy stanowili na Wileńszczyźnie ponad 70% mieszkańców, a Litwini około 3%!). Jednak Polakom udało się obronić. Nastąpiły tylko częściowe deportacje i otworzono ponad 250 czysto polskich szkół.
Szowinistyczna biurokracja komunistów litewskich (składająca się często z byłych funkcjonariuszy administracji hitlerowskiej, która zniszczyła fizycznie na Wileńszczyźnie 137 tys. Żydów i około 40 tys. Polaków) zajęła się powolnym, lecz konsekwentnym niszczeniem polskości. Obecnie z 263 w roku 1953 szkół polskich na Litwie pozostało tylko 47 (dla porównania: na Białorusi, gdzie dotychczas nie było ani jednej polskiej szkoły tylko w 1989 roku otwarto ich 135!). Polską młodzież prawie się nie przyjmuje na wyższe uczelnie.
Na 1 tysiąc pracujących zawodowo osób specjalistów z wyższym wykształceniem wśród Polaków Litwy jest 10 razy mniej niż wśród Żydów, 7 razy mniej niż wśród Litwinów, 5 razy mniej niż wśród Rosjan. Polacy i w Litwie i w innych częściach ZSRR są nadal gnębieni według najgorszych wzorów stalinowskich. Dane dotyczące Litwy mówią o tym, że ludność regionu polskiego produkuje na głowę ludności 2-krotnie więcej dóbr materialnych niż ma to miejsce w etnicznych rejonach litewskich, natomiast rząd litewski na rozwój socjalny Wileńszczyzny asygnuje środków na głowę ludności (polskiej) dwa razy mniej niż litewskiej. Prawie tu nie ma szpitali, a te które są, to w większości zrujnowane przedwojenne rudery. Na jednego pacjenta litewskiego rząd Litwy asygnuje 80-100 rubli, na polskiego tylko 28. Jeśli wśród litewskich niemowląt umiera niespełna 11 na tysiąc urodzonych, to wśród polskich – 24, i ta liczba ciągle się powiększa, jak podał „Kurier Wileński” (24 maja 1990 r.). Prawie nie ma wśród Polaków lekarzy, a Litwini nieraz szykanują polskich pacjentów psychicznie, wręcz odmawiając im pomocy lekarskiej dlatego, że miejscowa ludność polska nie zna dobrze języka litewskiego. Polacy często boją się po prostu zwracać do lekarzy – Litwinów, na co wskazywała w Kurierze Wileńskim, jedna z uczciwych i szlachetnych lekarek Litwinek. Na skutek zaniedbań socjalnych i braku opieki lekarskiej umieralność wśród Polaków Wileńszczyzny jest znacznie wyższa od umieralności Litwinów czy Rosjan. Ja apeluję do sumienia nie tylko amerykańskich Polaków, ale też Amerykanów, by protestowali przeciwko zbrodniom nadal popełnianym na części narodu polskiego przez bolszewickie rządy Litwy, które się ostatnio przemalowały, ale w stosunku do Polaków są równie niegodziwe co i poprzednie... Muszę też zaznaczyć, że sytuacja Polaków w innych częściach ZSRR jest jeszcze gorsza. Na Białorusi np. Polaków poddaje się psychicznemu terrorowi, przymusowo zapisuje się ich w paszportach jako Białorusinów. Tak dzieje się w godzieńskim, mińskim, brzeskim obwodzie. 2,5 mln Polaków Białorusi odmawiają nie tylko praw kulturalno-oświatowych, ale nawet prawa do własnego imienia. Na Litwie prasa oficjalna pisze: „jesteście nie Polacy, a spolonizowani Litwini”. Protestowałem nieraz jako członek parlamentu w tej sprawie, ale nikt nie chce uważać Polaków za ludzi. W tej sytuacji zwracam się z apelem o moralne wsparcie do narodu amerykańskiego. Komunistyczno-szowinistyczne barbarzyństwo musi być skończone!
– A jaki jest stosunek prasy litewskiej do Polaków?
– Według mnie, nigdzie na świecie prasa i środki masowego przekazu i publikacje naukowe nie są tak antypolskie jak na Litwie. Tak było za Smetony, za Hitlera, za Stalina, za Breżniewa, i tak jest teraz za Landsberga. Zarówno komunistyczna „Tiesa” jak i sajudisowskie „Atgimimas” czy „Vilniaus Balsas” nie raz hańbią się antypolskimi donosami na mnie; litewscy naukowcy rozpowszechniają antypolskie fałszerstwa.
– A jaki jest Twój stosunek do niepodległości Litwy?
– Byłbym złym Polakiem, gdybym, nie żywił sympatii do niepodległościowych dążeń jakiegokolwiek narodu w tym też litewskiego, który zawsze wydawał mi się bardzo sympatyczny. Myślę, że w sprawie niepodległości Litwy trzeba iść drogą konstytucyjną. Teraz przeprowadzić referendum, a następnie uzgodnić szczegóły na drodze pertraktacji z Gorbaczowem. Rozumiem, że to moje zdanie może wywołać konsternację, co wszelako nie zmusi mnie do wyrzeczenia się go. Kiedyś ludzie bali się zaprzeczać faktom, teraz boją się zaprzeczyć fałszywym stereotypom. A ja do takowych nie należę.
– Kiedyś w gazecieCzerwony Sztandar” przeczytałem, że podczas jednego z mityngów litewskich wywieszono hasło: „Rosjanie do Syberii, Żydzi do Izraela, Polacy do krematoriów”. Czy to prawda?
– Niestety, podobne hasła na zbiegowiskach organizowanych przez Sajudis nie należą do rzadkości. Ja bardzo kocham naszych braci Litwinów, ale na przykład nie rozumiem, co oni chcą osiągnąć umieszczając obok hasła „Freedom for Lithuania” także tego rodzaju: „Gorbaczow = Stalin. Bush = Hitler”, jak to miało miejsce 22 maja 1990 w Wilnie przed gmachem Rady Ministrów.
– Co robią Polacy, by się bronić w ZSRR przed asymilacją i czy mają sojuszników w ZSRR?
– Jakie takie możliwości samoobrony powstały dopiero w epoce Gorbaczowa, ale nadal jesteśmy ograniczani w prawach i uciskani; mało wśród nas inteligencji (co
jest skutkiem wieloletniej dyskryminacji), jesteśmy też bardzo biedni, nie mamy środków, by wydawać autentycznie polską gazetę czy mieć niezależne radio. To zaś np. co się wydaje po polsku na Litwie jest kontrolowane przez rząd lub Sajudis i faktycznie nie jest wyrazem zdania ludności polskiej...
– Ą jaki jest stosunek Gorbaczowa do tej sprawy?
Miałem możność kilkakrotnie rozmawiać z M. Gorbaczowem i jestem pełen uznania dla tego mądrego człowieka, jego tolerancji, dalekowzroczności i zwykłej ludzkiej godności. Do naszych polskich spraw, jak na razie, odnosi się z ostrożną życzliwością i mówi, że nasza sytuacja będzie się z biegiem czasu polepszała.
– Czy są już jakieś tego oznaki?
– W pewnym sensie tak. Zorganizowałem Polską Partię Praw Człowieka, której jestem przewodniczącym. Postulujemy m.in. równouprawnienie Polaków w ZSRR, powrót z Rosji zesłańców, wypłacenie odszkodowań, przeprowadzenie plebiscytu o utworzeniu autonomicznej wschodnio-polskiej republiki na terenach polskich okupowanych przez Stalina w 1939 r. i znajdujących się dotychczas w składzie ZSRR. 50 lat okupacji sowieckiej wykazało, że znajdując się w składzie Litwy i Białorusi nie będziemy traktowani po ludzku. Nie mamy więc innego wyjścia, jak dążenie do autonomii, która pozwoli nam uniknąć dyskryminacji ze strony czerwonych i wszelkich innych wrogów. Myślę, że nasze dążenie do samodzielności jest równie naturalne i powinno być uszanowane, tak jak i dążenie Litwinów do niepodległości.
Rozmawiał:
Dr Benjamin Chapiński

Ten tekst został wydrukowany także przez „Słowo Narodowe” (Warszawa, nr 9, 1990); „Echo” (Toronto, nr 135, 1990) i inne pisma o ukierunkowaniu patriotycznym.

* * *

I znów kolejna kanalia wyskoczyła ze swą „wiedzą” na łamach „Ładu” 29 lipca 1990:

Adam Hlebowicz
Polacy, Litwa – co dalej?
We wrześniu ubiegłego roku rady rejonów solecznickiego i wileńskiego proklamowały Polskie Rejony Terytorialno-Narodowościowe. Wkrótce jednak obie uchwały zostały anulowane przez władze ówczesnej Litewskie SRR. Obecnie, po proklamowaniu niepodległości Litwy, sprawa na powrót odżyła. W kwietniu i maju tego roku nowe rady samorządowe potwierdziły aktualność i prawomocność uchwał byłych rad z września. Na dodatek rada solecznicka, na czele której stoi II sekretarz komitetu rejonowego KPL, podległej KPRZ w Moskwie, Czesław Wysocki, 15 maja postanowiła, iż na terytorium rejonu funkcjonuje nadal Konstytucja ZSRR oraz Konstytucja Litewskiej SRR. Uchwała ta wywołała wiele nieprzychylnych komentarzy pod adresem Polaków z Wileńszczyzny. Ze strony Litwinów, ze strony Polaków z Polski. Jedyną zadowoloną była Moskwa, która mogła w rozmowach z Zachodem machać im przed oczyma uchwałami rad Wileńszczyzny. [Co za łysa menda! – mówiąc językiem Ferdynanda Kiepskiego. Moskwa w dupie miała i ma zarówno Litwinów, jak i Polaków Wileńszczyzny! – J.C.].
Czy rzeczywiście był to akt głębokiego serwilizmu wobec Moskwy? Moim zdaniem nie – nawet redakcja dokumentu pozwala stwierdzić, że jest to raczej akt rozpaczy, niż akt działania wrogiej agentury. Oczywiście, są tacy ludzie, jak wspomniany Wysocki, których inaczej jak serwilistami nazwać nie można. Swoje credo polityczne Wysocki przedstawił zresztą w litewskim parlamencie:
– „Kto dał nam prawo obrażać Związek Radziecki! Armię Radziecką! Przecież dzięki nim żyjemy wszyscy pod tym pokojowym niebem!” Nic dodać, nic ująć. Kto jednak jest winny tego stanu rzeczy? Polacy z Solecznik, Jaszun i Niemenczyna? Sądzę, że oni w najmniejszym stopniu. Ich reakcja, dla wielu z nas może przykra, jest konsekwencją wielu spraw z przeszłości. Przede wszystkim to efekt polityki rusyfikacyjnej ostatnich 40 lat. Weźmy taki przykład: mieszane szkoły polsko-rosyjskie. Dzięki nim polskie szkoły figurowały w statystykach, gdy w efekcie prowadziły do zatracenia kultury i tożsamości polskiej. Większość bowiem dzieci i młodzieży uczęszczała do klas właśnie rosyjskojęzycznych, bo ten język miał tutaj praktyczne zastosowanie. W przeciwieństwie do polskiego, który kultywowali tylko najbardziej uparci. W efekcie, jak stwierdza prezes Związku Polaków z Solecznik, Jan Obłaczyński, spośród 80 proc. ludności polskiej zamieszkującej ten rejon, tylko 35 proc. zachowało poczucie tożsamości narodowej, tj. język i kulturę.
Nie bez winy są też Litwini, i to właśnie ci, którzy obecnie rządzą Republiką Litewską. Bo przecież to oni, Landsbergis, Czepaitis, stanowili o przemianach w tym kraju, a obecnie stoją na czele państwa. Czy tak wiele kosztowałoby ich danie Polakom tego, czego się domagali i domagają? Jak pamiętam, ze strony obecnych przywódców Litwy ciągle płynęły obietnice – to załatwimy, to będzie, w przyszłości na pewno... Z taką postawą nie buduje się mostu przyjaźni. Swoją drogą my nie możemy zapominać o problemach i postulatach Litwinów sejneńskich.
Trzecim winnym jesteśmy wreszcie my sami. Niełatwo jest przyznawać się do swoich błędów, ale uderzmy się w piersi, przez ponad 40 lat ogromna większość z nas zapomniała, nie chciała pamiętać o współrodakach na Wschodzie. Temat ten zresztą poruszył premier Mazowiecki w trakcie spotkania w Moskwie z przedstawicielami polskiej mniejszości w ZSRR. Dobrze się stało, że obecnie powstaje tak wiele inicjatyw chcących pomagać Polakom za wschodnią granicą, trzeba jednak stwierdzić, że bardzo wielu ludzi straciło bezpowrotnie swoją tożsamość narodową, przy współudziale naszej indolencji. Przy tej okazji nie sposób nie wspomnieć o tych, którzy nigdy nie zapomnieli. przykładowo o Tadeuszu Goniewiczu z Raciborza czy Stanisławie Sopnickim z Londynu.
Co więc dalej czeka Polaków na Litwie? Trudno o jednoznaczną opinię w tej części świata, tak wiele tu może się jeszcze wydarzyć. Coraz bardziej jednak widoczny jest podział wśród Polaków litewskich, najłatwiej zauważalny na linii podziału wieś – miasto. Wieś to rejony solecznicki i wileński ze swoimi dążeniami autonomicznymi, miasto to Wilno, raczej kompromisowo nastawione wobec Litwinów. W samym Wilnie też zresztą jest zauważalny podział. Niezbyt popularną osobą wśród Polaków jest Czesław Okińczyc, właściciel pierwszej prywatnej gazety w tym kraju. Niewielu zwolenników ma ortodoksyjny komunista Jan Ciechanowicz, nawołujący do tworzenia Wschodni-Polskiej Republiki Sowieckiej. Dość popularny jest Jan Sienkiewicz, powtórnie wybrany na przewodniczącego Związku Polaków na Litwie, mimo wielu ataków skierowanych na niego w przeddzień zjazdu ZPL. Wielka szkoda, że stosunkowo niewielką rolę odgrywają starzy działacze polscy, działający na niwie kultury polskiej nie od 2-3 lat, lecz od 20-30, tacy jak Jan Mincewicz czy Władysław Korkuć.
Życie polskie na Litwie w znacznej mierze odrodziło się. To jednak dopiero początek drogi. Wymaga jeszcze umocnienia instytucjonalnego, intelektualnego, materialnego, duchowego. Ten ostatni aspekt wymaga większej liczby kapłanów polskich (niestety w zeszłym roku spośród 8 kandydatów-Polaków do seminarium w Kownie nie przyjęto ani jednego, jako powód niedopuszczenia uznano ich słabą znajomość języka litewskiego). Wiele zależy także od nas, od nasze pomocy i postawy.”
W tym też duchu była utrzymana lawina dalszych publikacji agentów prasowych: perfidne mieszanie prawd z kłamstwami.

* * *

29 lipca 1990 na łamach żydopolskiego „Nowego Dziennika” w Nowym Jorku opublikowano kolejny z całego szeregu paszkwili agenturalnego pismaka Jacka Borkowicza (Icka Berkowicza) pt. „Na Litwie i Białorusi. Renesans polskiego słowa”, w którym ponownie łgał na rozkaz centrali SB-UOP i piorunował na wileńską „Naszą Gazetę”: „Minusem pisma jest brak określonego profilu... Gazeta udzieliła swych łamów Janowi Ciechanowiczowi, deputowanemu do Rady Najwyższej ZSRR, ortodoksyjnemu komuniście i zdecydowanemu zwolennikowi przynależności Litwy do Związku Sowieckiego”!...
Wreszcie miarka cierpliwości się przebrała i poczułem się zmuszony do uzielenia odpowiedzi tej prasowej świni, zdemaskowanej później przez prasę polską jako tajny agent SB PRL. 15 sierpnia 1990 roku na łamach torontońskiego pisma „The Polish Express” pisałem: „Dureń czy łgarz? W „Gazecie Wyborczej” wielokrotnie ukazywały się notatki niejakiego Jacka Borkowicza, który z uporem godnym lepszej sprawy niestrudzenie nakleja na mnie fałszywe etykietki w rodzaju „ortodoksyjny komunista”, „do niedawna wpływowy aparatczyk KPZR”, „zwolennik przynależności Litwy do ZSRR” itp. W podobnie bzdurny sposób, zarówno na łamach „Gazety Wyborczej”, jak i wydawany w Wilnie przez Sajudis, litewską i warszawską bezpiekę szmatławiec prasowy „Znad Wilii”, wypowiadają się o mnie Marek Nowakowski, Grzegorz Kostrzewa, Czesław Okińczyc, Romuald Mieczkowski oraz inni, kryjący się pod bezpieczniackimi pseudonimami „nieznani sprawcy”. Widocznie w tym szaleństwie fałszerstw tkwi jakaś „mądrość”, skoro uprawia się je tak zawzięcie i systematycznie, jak do niedawna prasa Sajudisu i KPL okrzykiwała mnie za „polskiego nacjonalistę i faszystę”.
Czyżby „sztafetę” przekazano w „polskie” ręce, uznając, że tak będzie skuteczniej i prawdopodobniej? W ciągu 1989 roku dwukrotnie udzielałem wywiadu dziennikarzom „Gazety Wyborczej”, w tym też I. Berkowiczowi. Więc ta gazeta wie, jakie są moje prawdziwe poglądy i cele. A może to właśnie one nie pasują do koncepcji tych, którzy chcą, aby Naród Polski był zakładnikiem wrogich mu mocarstw i sił? Jeśli tak, to rozumiem, dlaczego „G.W.” okłamuje swych czytelników oraz nie zamieszcza na swych łamach ani moich, ani innych protestów przeciwko szkalowaniu Polaków w ZSRR, usiłujących się bronić przed uciskiem, jakiemu są poddawani w imperium sowieckim. Wątpię wszelako o tym, iż taka „polityka informacyjna” leży w interesie nawet obecnego kierownictwa Państwa Polskiego, którego tubą jest przecie „Gazeta Wyborcza”.
Oszczerców zapewniam: miotane przez was błoto spadnie w końcu na was samych i wy sami udławicie się waszą własną nienawiścią i kłamstwem. Im też adresuję – niestety, przez Kanadę, bo tędy jest na razie krótsza droga z Wilna do Warszawy – słowa Seneki: „Wy, którzy nienawidzicie prawdy i jej wyznawców, nie postępujecie wcale w sposób dziwny. Bo przecie i chore oczy boją się słońca, a nocne zwierzęta czują odrazę do dziennej jasności, o pierwszym brzasku wpadają w odrętwienie, szukają na wszystkie strony swoich kryjówek i ze strachu przed światłem chowają się w byle jakich jamach. Syczcie i ostrzcie zęby, kąsajcie – prędzej połamiecie sobie kły niż zdołacie ugryźć”...
Z góry dziękuję za zamieszczenie sprostowania i łączę najlepsze życzenia dla „Expressu”, jego wydawcy i grona czytelników tego odważnego i rzetelnego pisma.
Dr Jan Ciechanowicz”
Od „Expressu”: Musimy Panu pogratulować. Nie obrzuca się błotem ludzi nic nie znaczących i nijakich. Musi Pan bardzo dużo znaczyć na swym terenie, że idzie na Pana taka nagonka. Zresztą z dokładnie taką opinią spotkałem się od nieznanych mi osób z Wileńszczyzny, których spotkałem w wagonie na trasie Warszawa-Gdańsk. Jeśli Pana określają „polskim nacjonalistą i faszystą”, to znaczy, że jest Pan po prostu polskim patriotą. Gratulacje! Oby takich było więcej! Co do „Gazety Wyborczej”, to o ich „dobrych obyczajach” i „dziennikarskiej bezstronności” zdążyliśmy się także tu, w Kanadzie, przekonać”...

* * *

24 grudnia 1990 roku ukazujące się w Chicago czasopismo „Panorama” (redaktor naczelny Tomasz Pochroń) zamieściło opracowaną przez J. Ciechanowicza publikację pt. „Na łamach prasy litewskiej. Atak na Żydów. Signum temporis?”:Ostatnio w niektórych niezależnych pismach litewskich zaczęły się ukazywać publikacje, w których poddaje się ostrej krytyce działalność zgrupowanych w Sajudisie i wokół niego działaczy żydowskiego pochodzenia, jak Romualdas Ozolas (wicepremier), Bronius Genzelis, Jokubas Minkewiczius, Vytautas Landsbergis (spiker parlamentu), Emanuelis Zingeris (przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Rady Najwyższej Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej), Czeslovas Stankewiczius (wicespiker parlamentu), Virgilijus Czepaitis (sekretarz generalny Sajudisu), Aleksandras Abiszala, Saul Szaltenis, Bernardas Rupejka (czołowy publicysta Sajudisu, jeden z najzłośliwszych antypolskich naganiaczy w mediach Litwy, znośnie zreszta mówiący po polsku, tak jak prawie cała ta szajka pomarańczowych polonofobów.
Wymowny pod tym względem jest anonimowy artykuł pod tytułem „Litwinie, obudź się!”, opublikowany w kłajpedzkiej gazecie „Mażoji Lietuva” („Mała Litwa”) w dniu 26 września 1990 (nr 38): „Litwinie, zbudź się! Czy długo będą nas jeszcze zniewalać obcy? Spójrz – kto tobą rządzi! Tobą rządzą Landsbergis, Abiszala i Szaltenis. Jeśli idzie o Landsbergisa, nam, rodaku, wszystko jest jasne. Samo nazwisko mówi za siebie. Jasne, skąd pochodzi i dla kogo pracuje. Zauważ sam: posyła Zingerisa tam, gdzie rosną pomarańcze, a jak tylko ten wróci z dyrektywami, ów na drugi dzień rźnie przemówienie. Napisał, znaczy się, przez noc. Nie napisał, lecz zerznął z pomarańczy. A gdy Zingeris nieco się zatrzyma, Landsbergis siedzi cicho, jak mysz pod miotłą. Brakuje mu oddechu. A może pomarańczy? Takie to są sprawy. Ojej, a jeśli Zingeris kiedyś nie wróci w ogóle? Zastanów się, rodaku! Dokąd wtedy poprowadzi nas Landsbergis?
W stosunku do Abiszaly ty także nieustannie się mylisz. Dla ciebie Abiszala, a dla kogoś, „między swemi” – widocznie jakiś tam Abe Szalom. Myśli, że jeśli odpuścił brodę, to nosa nie widać? Uważaj!
Szaltenis na odległość wygląda jak Litwin. Jeśli zas Litwin, to dlaczego Saulius (Saul), a nie, powiedzmy, Paulius (Paweł)? Może kogo i zmyli, ale nie mnie. Szaltenisa rozszyfrowałem natychmiast, jak tylko pokazano go w telewizji. Uspokajał: pocierpcie jeszcze trochę, pogłodujemy wszyscy razem, ale za to potem jakże dobrze będzie nam wszystkim! A u samego złote zęby w gębie błyszczą, iskrzą się, płoną. No, myślę, z tobą sprawa jest jasna. Przed wojną u nas jeden taki ze złotymi zębami śledzie sprzedawał. Zawija śledzie do gazety i utyskuje:uj waj, marne czasy, pocierpmy, nadejdą dobre czasy! Zupełnie tak, jak ich Marks: pocierpmy, zaraz będzie komunizm! Z tych deklaracji Szaltenisa i odcyfrowałem. Jemu co, gdy nas, durniów, puści w skarpetach, wróci do swej ojczyzny i będzie złotymi zębami pomarańcze przeżuwał.A sok pomarańczowy będzie mu po brodzie spływał. Bracie i siostro! Jeśli masz jeszcze wątpliwości, posłuchaj, w jaki sposób oni wszyscy mówią. Nie zwracaj uwagi na leksykę. Słownictwa i Rupejka może się nauczyć. Wsłuchaj się w tonację! Wrodzonego narzecza się nie ukryje. Takim językiem litewskim dawno tutaj nikt nie mówi. Ich tam szykowali może i nieźle, ale zapomnieli, że język też nie stoi w miejscu. Dlatego ja ich rozpoznałem natychmiast. Tam, pod palmami, mogą udawać Litwinów, ale tu widać, kim są w rzeczywistości.
Prawdę mówiąc, Zingerisa trochę szkoda. Niezły chłop, kowieńszczanin, trafił do tego towarzystwa trochę przez przypadek. Oni to robią chytrze: nieco miodem posmarują, wypiją, wyświadczą jakąś drobną przysługę, a patrzysz – człek już ugrzązł w błocie po dziurki w nosie. I odwrotu nie ma. A łapy mają długie. I wszędobylskie. Rzec można, iż całym światem rzadzą... A Litwin zawsze głupi zostaje. Rodaku! Zbudź się wreszcie!... – Twój Brat”...

* * *

Po tej drobnej publikacji w „Małej Litwie” wybuchła burza. Nożyce się odezwały. Zarówno parlament Litwy, jak i jej rząd, podjęły potępiające uchwały, grożące zamknięciem pisma, jeśli coś podobnego jeszcze raz się powtórzy. Cóż za wymowna reakcja w porównaniu z brakiem jakiejkolwiek reakcji na istny potop antypolskich wypocin, jak mętne popłuczyny raz po raz wylewane na łamy pism litewskich w wykonaniu „pomarańczowych” dziennikarzy z inspiracji równie pomarańczowego Sajudisu, Komitetu Centralnego KPL, „Vilnii”, innych tegoż autoramentu organizacji i instytucji, wrogich zarówno Polakom, jak i – jeśli głębiej się zastanowić – Litwinom”.

* * *

Przyjaźń” (Wilno), 13 października 1990:
Komunikat informacyjny
o drugim etapie II Zjazdu Deputowanych Wileńszczyzny

6 października 1990 roku w Ejszyszkach odbyło się posiedzenie drugiego etapu II zjazdu deputowanych Wileńszczyzny. Jak zakomunikowała przewodnicząca komisji mandatowej T. Andrzejewska, wzięło w nim udział 299 delegatów z rejonów wileńskiego, solecznickiego, trockiego, święciańskiego i szyrwinckiego, wśród których byli Polacy, Rosjanie, Litwini, Białorusini, przedstawiciele innych narodowości. Na zjeździe byli obecni liczni goście – przedstawiciele zespołów pracowniczych i organizacji społecznych Wilna, Łotwy, Białorusi, Kraju Kłajpedzkiego, przedstawiciele republikańskich, rejonowych i związkowych środków masowej informacji.
Zjazd omówił następujące kwestie:
1. O utworzeniu polskiej autonomicznej jednostki narodowo-terytorialnej na Wileńszczyźnie;
2. Stosunek II zjazdu do paktu Mołotow-Ribbentrop i wypływającej z niego umowy Litwy i Związku Radzieckiego z dnia 10 października 1939 roku;
3. O symbolice kraju.
W pierwsze kwestii referat wygłosił deputowany do Rady Najwyższej Litwy R. Maciejkianiec. Z komunikatem w drugiej kwestii wystąpił deputowany do Rady Najwyższej republiki S. Pieszko.
W dyskusji zabrali głos delegaci i goście zjazdu: Z. Butkiewicz, J. Kuncewicz, W. Dłużniewski, L. Połoński, A. Malinowski, J. Woroncow, H. Łuczyński, A. Brodawski, A. Monkiewicz, T. Gawin, J. Ciechanowicz, G. Ławrenow, Cz. Okińczyc, T. Siedlecki, S. Pieszko, Lingo, J. Sienkiewicz, E. Jaszczanin, M. Kochanowicz, Z. Balcewicz, S. Jagliński, A. Barkowski, S. Akanowicz.
W toku obrad przewodnicząca T. Paramonowa ogłosiła liczne depesze powitalne, która nadesłały zespoły pracownicze, osoby i organizacje społeczne Litwy i innych republik.
W omawianych kwestiach zjazd podjął uchwały, które zamieszczamy.


DEKLARACJA
O PROKLAMOWANIU NA WILEŃSZCZYŹNIE POLSKIEGO KRAJU
NARODOWO-TERYTORIALNEGO W SKŁADZIE REPUBLIKI LITEWSKIEJ

Drugi zjazd deputowanych terenowych Rad Samorządów Wileńszczyzny:
Wyrażając wolę wielonarodowej ludności Wileńszczyzny wyrażoną w latach 1989-1990 przy proklamowaniu autonomii apilinek, osiedli, miast Wileńszczyzny, a także rejonów wileńskiego i solecznickiego jako polskich rejonów narodowych, w toku wyborów w roku 1990 do Rady Najwyższej Litwy i terenowych Rad Deputowanych Ludowych;
respektując i uznając prawo do suwerenności i samostanowienia wszystkich narodów Litwy, w tym również historycznie zwarcie zamieszkałych Polaków Litwy, utrwalone w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka;
uwzględniając, że po uznaniu w roku 1989 przez ZSRR i Litwę za nieważny od chwili podpisania pakt Mołotow-Ribbentrop z roku 1939 i po decyzji Rady Najwyższej Litwy z 11 marca 1990 roku o odrodzeniu Republiki Litewskiej i przywróceniu Konstytucji 1938 roku zmieniły się podstawy prawne wstąpienia Wileńszczyzny do Litwy;
uwzględniając uzasadnione życzenie przezwyciężenia sztucznego podziału historycznie zwarcie zamieszkałej ludności polskiej w kilku rejonach administracyjnych Litwy;
dążąc do ustanowienia stabilności socjalno-ekonomicznej na Wileńszczyźnie, ochrony praworządności i porządku prawnego;
uświadamiając sobie historyczną odpowiedzialność za losy wszystkich mieszkańców Wileńszczyzny, mających swoją historię, kulturę i tradycje i celem stworzenia warunków do ich zachowania i rozwoju uroczyście proklamuje utworzenie polskiego narodowo-terytorialnego kraju w składzie Litwy. Zjazd wyraża nadzieję, że takie rozstrzygnięcie losów Wileńszczyzny ze zrozumieniem przyjmie opinia publiczna Litwy i wszyscy ludzie dobrej woli.
Uchwalono jednogłośnie na drugim zjeździe deputowanych terenowych Rad Samorządów Wileńszczyzny 6 października 1990 roku.


Uchwała
Drugiego Zjazdu Deputowanych Terenowych
Rad Samorządów Wileńszczyzny
o Utworzeniu Polskiego narodowo-terytorialnego kraju
w składzie litwy

6 października 1990 roku m. Ejszyszki
Drugi zjazd deputowanych terenowych Rad Samorządów Wileńszczyzny postanawia:
1. Utworzyć na terenie Wileńszczyzny Polski Narodowo-Terytorialny Kraj ze swoim statusem w składzie Litwy.
2. W skład Polskiego Narodowo-Terytorialnego Kraju włączyć: rejony wileński i solecznicki, miasto Podbrodzie, apilinki podbrodzką i maguńską w rejonie święciańskim, apilinki połukniańską, trocką, starotrocką i karciską w rejonie trockim i jawniuńską w rejonie szyrwincklm. Inne jednostki administracyjno-terytorialne i poszczególne osiedla mogą być przyjęte w skład Kraju zgodnie z ustawodawstwem Republiki Litewskiej.
3. Niniejszą uchwałę i projekt Ustawy Republiki Litewskiej o Polskim Narodowo-Terytorialnym Kraju skierować do Rady Najwyższej Litwy.
4. Do chwili prawnego uznania Polskiego Narodowo-Terytorialnego Kraju przez Radę Najwyższą Litwy udzielić Radzie Koordynacyjnej pełnomocnictw do udziału w rozstrzyganiu kwestii dotyczących Kraju.
5. Dokumenty zjazdu opublikować w prasie.
6. Niniejsza uchwała nabiera mocy prawnej z dniem jej przyjęcia.
Przewodniczący zjazdu
T. Paramonowa
H. Pożarycki


Oświadczenie
Drugiego Zjazdu Deputowanych terenowych
Rad samorządów wileńszczyzny

6 października 1990 r. m. Ejszyszki
My, deputowani Wileńszczyzny, kierując się ideałami niezbywalności praw człowieka i obywatela, zwracamy się do kierownictwa Związku SRR, Litwy i opinii publicznej w sprawie polskiej mniejszości narodowej na Litwie.
W wyniku realizacji paktu Ribbentrop-Mołotow z dnia 10 października 1939 roku i układu z dnia 28 września tegoż roku, 10 października 1939 roku w Moskwie zostało zawarte porozumienie o przekazaniu Republice Litewskiej Wileńszczyzny.
Układ radziecko-litewski z 10 października 1939 roku jest oczywistym naruszeniem prawa międzynarodowego, gdyż został zawarty bez uwzględnienia opinii ludności, mieszkającej na Wileńszczyźnie. W wyniku jego realizacji ludność polska została poddana brutalnym prześladowaniom.
II zjazd deputowanych Wileńszczyzny zwraca się:
1) do Rad Najwyższych ZSRR i Republiki Litewskiej o unieważnienie radziecko-litewskiego układu z dnia 10 października 1939 roku, który był skutkiem potępionego przez obie Rady paktu Ribbentrop-Mołotow;
2) do Rady Najwyższej ZSRR o unieważnienie wszystkich stalinowskich aktów prawnych, jak to zrobiono w stosunku do innych poszkodowanych narodów, na mocy których Polacy w 30-50-tych latach byli poddani masowym represjom i zagładzie”.

* * *

Jak powszechny był wśród liderów polskich w Wilnie brak rozgarnięcia politycznego, świadczą ówczesne wypowiedzi nawet najbardziej inteligentnych spośród nich. Tak np. w masońskim piśmie „Głos” nr 64/66 z 1990 roku (s. 28) w rozmowie Krzysztofa Tarki z Janem Sienkiewiczem, ten ostatni powiedział: „Dla mnie zachowanie Ciechanowicza było szokiem. Ja się nie zgadzam z koncepcją polskiej republiki sowieckiej. Jednak gdybyśmy mogli liczyć ludzi jako tako politycznie myślących na setki, to moglibyśmy szastać, ale nie ma tej inteligencji. Na palcach można liczyć. Dlatego staramy się być wstrzemięźliwi w ocenie tych czy innych, bardziej durnych posunięć. Po prostu do tego zmusza nas sytuacja i warunki. Może się mylę. Może rzeczywiście trzeba ich odseparować”...
To ostatnie zdanie jednoznacznie wskazuje na to, że „bezpieka” PRL, ZSRR i RL już wtenczas z całych sił naciskała na to, by „odseparować” co bardziej patriotycznych i odważnych Polaków wileńskich, a dawać zielone światło sprzedawczykom, tchórzom, konformistom, figurantom, agentom. I tak się stało.

* * *

O wyjątkowym braku wyobraźni politycznej i patriotyzmu świadczy demagogiczny i nikczemny list działaczy tzw. „Solidarności Walczącej”, opublikowany w listopadzie 1990 roku przez kilkadziesiąt pism litewskich i notorycznie kolportowany także w Polsce przez UOP. Podajemy tu jego tekst za polonofobicznym pismem „Szalcza” z 10 listopada 1990:

Europejski Karabach
Od dłuższego czasu trwają już przygotowania, by Ziemia Wileńska stała się miejscem ostrego konfliktu Polaków z Litwinami. Pierwsze kroki poczyniono ponad rok temu, gdy w prasie Sajudisu ukazały się antypolskie artykuły o Armii Krajowej. Najtragiczniejsze jest to, że być może nawet autor nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi i czemu będzie służyła jego praca. Korzystał z danych faktograficznych niemieckich i sowieckich. Niektórzy liderzy Sajudisu, a wśród nich Ozolas, poparli ideę przedstawiania Polaków i Armii Krajowej w negatywnym świetle. Doszło do tego, że Sajudis zwrócił się z apelem o zgłaszanie zbrodni dokonanych przez Armię Krajową w celu szukania winnych „genocydu narodu litewskiego”. Skutek tej akcji był przerażający. Poróżnił Polaków z Litwinami. Bardzo przychylnych niepodległości Litwy obywateli Polski zaskoczyła wiadomość o antypolskim szowinistycznym nastawieniu Sajudisu. Natomiast na Litwie Polacy zostali nastraszeni do tego stopnia, że zaczęli otwarcie nazywać Sajudis organizacją faszystowską i utożsamiać Sajudis ze wszystkimi Litwinami. W Sajudisie jako ruchu otwartym powstałym za przyzwoleniem Moskwy jest wielu komunistów. Niektórzy z nich dostali z Kremla właśnie takie zadanie, aby kontrolować i kompromitować ruch niepodległościowy. Wielu litewskich patriotów nie życzy sobie, aby ich utożsamiać z Sajudisem.
Pogłoski o mających nastąpić prześladowaniach Polaków w wolnej Litwie trafiły niestety na podatny grunt. Dwie nacje tak sobie bliskie, tak kochające wolność zostały postawione przeciwko sobie. Wiele błędów niestety zrobił Parlament Litwy. Nie przyznał Polakom swobód takich, jak polskie samorządy, zatwierdzenie statusu języka polskiego. Parlament Litwy powinien był usunąć wszystkie zadrażnienia polsko-litewskie, aby wybić z ręki argumenty zwolenników szukania poparcia dla polskiej sprawy w Moskwie. Można było tej autonomii i szantażowi Kremla zapobiec.
Wzajemna nieufność i szczucie jednych na drugich doprowadziły do zebrania w Ejszyszkach, które odbyło się pod dyktando Moskwy. Wśród Polaków na Litwie, rejonach wiejskich prym wiodą komuniści, np. członek KPZR L. Jankielewicz oraz czołowy ideolog marksizmu-leninizmu Jan Ciechanowicz wyrzucony z Instytutu Pedagogiki za tzw. „twardogłowość”, Brodawski również członek KPZR, deputowany do Rady Najwyższej ZSRR. Największym paradoksem jest to, że wojujący ateista Wasilewski, autor wielu książek propagujących naukowy ateizm jest w władzach stowarzyszenia katolickiego. Utrzymujący z tym stowarzyszeniem kontakty Katolicki Uniwersytet Lubelski nie zdaje sobie sprawy ze stopnia infiltracji, jakiemu podano Polskie Stowarzyszenie katolickie.
Cały ten zjazd polskich deputowanych w Ejszyszkach był surrealistyczny. Olbrzymią flagę polską i piękne motto „nie rzucim ziemi, skąd nasz ród” przyćmiła sowiecka czerwona chorągiewka obok litewskiej i polskiej – pierwsze ostrzeżenie o faktycznym charakterze zebrania. Wielu delegatów w ogóle nie zdawało sobie sprawy z tego, w czym uczestniczy. Dla wielu był to doniosły dzień walki o polskość tej ziemi. Cały dzień tłum czekał w deszczu przed budynkiem kina na wynik obrad. Wśród zaproszonych gości przedstawiciele Jediństwa i Interfrontu stwierdzający, że zawsze czuli się obywatelami ZSRR i nigdy nie zamierzają zmienić obywatelstwa, ani porzucić „swojej ziemi”.
Większość wypowiedzi Polaków dotyczyła obaw przed Litwinami. Powszechnie panowała opinia, że jeśli teraz nie wywalczy się swobód, to wolna Litwa już niczego nie da. Nikt z zebranych Polaków nie protestował, że jeszcze nie ma wolnej Litwy, a Rada Najwyższa jest pełna komunistów więc i po niej niewiele można się spodziewać. Nikt też nie wpadł na pomysł, żeby poprzeć niepodległość Litwy, gdyż tylko demokratyczny, wolny kraj może dać te swobody, na które oczekują Polacy. Nikt nie krzyknął „Bracia Polacy! My i Litwini mamy wspólnego wroga, którego musimy razem pokonać, by potem cieszyć się wolnością”. Padły natomiast słowa Jana Ciechanowicza, który bez ogródek wyjaśnił arkana polskiej polityki na Wileńszczyźnie: „Jeśli Landsbergis i Prunskienie nie przyjdą do nas z kwiatami gratulować autonomicznego kraju, Litwa nie da nam wszystkiego, czego żądamy, czyli pieniędzy na rozwój demokratyczny, status języka, nie odda Uniwersytetu Wileńskiego itp., nie zgodzi się na autonomiczny kraj, to wyjdziemy ze składu Republiki i wejdziemy w skład ZSRR. Jeśli ZSRR nie da nam wszystkiego, czego żądamy, to ogłosimy niezależną Republikę Wileńską SRR”. Szczytem prowokacji była wysunięta przez niego propozycja tworzenia polskich oddziałów samoobrony. Nikt nie krzyknął „zdrada”, – aprobujący śmiech i oklaski.” [Trudno powiedzieć, kto podsunął te brednie i łgarstwa solidarnościowym baranom i czy sami w nie wierzyli. Ale opublikowali. – Uwaga J. C.].
„Niestety, ci ludzie tam na sali myślą już jak niewolnicy. Bezwiednie dają się manipulować takim zawodowcom jak Ciechanowicz. Niektórzy z podziwem wręcz patrzą na jego wykształcenie filozofa marksizmu.
Nikt nie krzyknął, że słowa o sowietyzacji i zbrodniach sowietów w ustach członka KPRZ afiszującego się znaczkiem tej przestępczej organizacji są największym skandalem. Nikt nie powiedział, że to wszystko, czym straszy się Polaków Litwinami, to drobnostka w porównaniu z tym, czego doznali od Sowietów. To nie Litwini sowietyzowali, rusyfikowali (większość zgromadzonych nie znała języka polskiego lub bardzo słabo), to nie Litwini wsadzali do więzień, mordowali w Katyniu, wywozili na Syberię, do Kazachstanu i Uzbekistanu.
Nikt w świecie nie może się równać w rozmiarze zbrodni dokonanych przez Sowiety. Nie można też pojąć, jak ktoś przy zdrowych zmysłach może pragnąć być nadal poddanym Kremla.
Zebranym w Ejszyszkach obcy był problem polskich poborowych. Chęć szybkiego powrotu do domu, zamknięcie zebrania, czy może coś innego kazało złożyć im los swoich synów w ręce Ciechanowiczów (komisja koordynacyjna). Wystarczyło 5 min., aby wszyscy młodzi polscy chłopcy zostali w domu.
Propaganda sowiecka wmówiła Polakom na Litwie, że ich już sprzedali, że są zdani na własne siły i gotowi są więc szukać pomocy w Moskwie. To nie Polska ich sprzedała, to ich przywódcy członkowie KPRZ, KGB, wojujący marksiści, którym pozwalają sobą sterować, sprzedają ich Moskwie.
Jest już ostatni dzwonek, a właściwie ryk syreny alarmowej, aby Polacy i Litwini przestali się bać nawzajem jedni polonizacji, drudzy lituanizacji, by przestali się oskarżać o drobnostki i stanęli jak przez całe wieki po jednej stronie barykady. By wreszcie zrozumieli, że tylko razem można osiągnąć upragnioną wolność. Jeśli tego nie zrozumieją jedni i drudzy, to stracą szansę, którą dała im historia. Zwycięży Kreml, który teraz marzy o Wileńskim Karabachu, by bagnetami Armii Czerwonej zaprowadzić spokój i pokazać światu, że nawet europejska Litwa nie może być wolnym, cywilizowanym krajem, że dla pokoju na świecie konieczne jest istnienie Związku Sowieckiego. Jeśli do tego dojdzie, to winni będziecie Wy, Polacy i Wy Litwini, że nie mogliście się wznieść ponad przyziemne uprzedzenia i pozwoliliście Moskwie urządzić to, czego pragnie bratobójcza rzeź. Opamiętajcie się póki czas!
Sprawy Polaków i Litwinów powinny być załatwiane w Warszawie i Wilnie, a nie w Moskwie. Na Was patrzy cały świat, wszystkie republiki pragnące niepodległości. Nie zhańbcie dobrego imienia Polaków i Litwinów, by nikt nie rzucił Wam w twarz, że nie mogąc pokonać swej małostkowości walczyliście owszem, ale „za waszą i naszą niewolę”.
Jadwiga Chmielowska,
Piotr Hlebowicz,
członkowie wydziału wschodniego
„Solidarności walczącej”

Trudno o wymowniejszy przykład politycznej prostytucji.

* * *

Równie głupia i antynarodowa była deklaracja „polskiego” ministra Michała Jagiełły, warszawskiego półgłówka i donosiciela SB (o czym pisała później prasa krajowa), którą nagłośniła agencja ELTA na początku listopada:

Polski minister o Litwie

Jeżeli Polacy z Litwy poproszą Moskwę o autonomię, to co najmniej na pół wieku między naszymi narodami zostanie wykopana przepaść – powiedział korespondentowi „Gazety Wyborczej” po powrocie z Litwy wiceminister kultury Polski Michał Jagiełło.
Podkreślił on również, że ministerstwo kultury będzie popierało prawa Polaków na Litwie do nauki i oświaty, podtrzymywało ideę otwarcia teatru polskiego w Wilnie.
Mimo pewnych konfliktowych sytuacji, podkreśla dalej gazeta, z Litwinami w Polsce dobrze się współpracuje w dziedzinie kultury. Podczas, wizyty M. Jagiełły porozumiano się, że 14 listopada ministrowie kultury Litwy i Polski spotkają się z Polakami w Solecznikach, jeszcze w tym roku zostanie podpisany protokół o współpracy kulturalnej obu krajów.”


1991



Przyjaźń” (rejon wileński), 5 stycznia 1991:

Namiętności, namiętności...
List do Redakcji
Po przeczytaniu notatki w gazecie „Tiesa” z 16 listopada 1990 r. „J. Tichanowičius kaitina auditorija” („J. Ciechanowicz rozpala audytorium”) podpisanej przez T. Marcziulaitiene, my, deputowani i mieszkańcy apilinki bujwidziskiej, jesteśmy oburzeni tą publikacją rozpalającą wrogość narodowościową. Powstaje wrażenie, że Marcziulaitiene cierpi na wrodzoną nienawiść do ludzi nielitewskiej narodowości i już kilka lat pisze na nich donosy – skargi do różnych instytucji i redakcji gazet republikańskich, które po sprawdzeniu nie potwierdzają się. Przed kilkoma laty była jej skarga do Ministerstwa Łączności na naczelnika Bujwidziskiego Oddziału Łączności. W maju 1989 roku w gazecie „Tiesa” zamieszczono oszczerczą notatkę na przewodniczącego komitetu związkowego sowchozu-technikum. W tym samym roku T. Marcziulaitiene napisała skargę do KC KP Litwy do Bieriozowa na bibliotekarza gabinetu oświaty politycznej technikum. We wrześniu roku bieżącego do Ministerstwa Rolnictwa na nowego dyrektora Bujwidziskiej Wyższej Szkoły Rolniczej F. Łoszakiewicza (który, a propos, na tym stanowisku pracował tylko miesiąc) i ciągle na tych ludzi, którzy nie są Litwinami.
Oto i ostatni list do gazety – chętnie i bez sprawdzenia wydrukowała go „Tiesa” 16 listopada 1990 roku. Dziwi „uświadomienie” autora wszystkich tych „dzieł” – przecież nigdy nie pracowała i nie pracuje w danej apilince, w tym gospodarstwie. Kto i w jakim celu zachęca ją do tego? Widocznie, korzenie kryją się głęboko w gabinetach KGB. Prócz podpisu Marcziulaitiene przeciwko dyrektorowi Łoszakiewiczowi, swe podpisy złożyło jeszcze 24 deputowanych Litwinów ze wszystkich zakątków Litwy, w tym trzech z rejonu wileńskiego. Tylko dlatego, że Łoszakiewicz „kitatautis” („obcoplemieniec”). To jeszcze jedno potwierdzenie, że nacjonalistyczne elementy w republice nabierają obrotów usuwając ludzi innych narodowości, oskarżając nas za to, że walczymy o szczęście, wolność i równość wszystkich obywateli Litwy (szczególnie zjawiska te mają miejsce w apilince bujwidziskiej).
Apilinkę bujwidziską zamieszkuje około 6 tysięcy osób. Z nich ponad tysiąc narodowości litewskiej, a pozostali – rdzenni Polacy i ludzie innych narodowości. Jak dawniej, tak i obecnie kierownikami i głównymi specjalistami są przeważnie Litwini. W ciągu dziesięcioleci przewodniczącymi apilinki byli Litwini, wyłącznie Litwini. A podległą im siłą roboczą była i jest ludność miejscowa.
I oto minęło zaledwie 8 miesięcy od wyborów, gdy po raz pierwszy z woli narodu starostą apilinki został wybrany człowiek narodowości polskiej J. Sinicki. Zobaczyliśmy, jakie rozdrażnienie wzbudziło to wśród nacjonalistów litewskich. Nawet w nocy zaczęli dyżurować przy budynku apilinki. Deputowany Wasiliauskas na sesji zawczasu uprzedził, że nadejdzie czas, gdy „nas, Litwinów, będzie 50 procent”. Chcielibyśmy wiedzieć, co miał na myśli. On i podobni do niego uważają, że wszystkie problemy miejscowe muszą rozstrzygać tylko Litwini, a nie ludzie drugiej kategorii. W tym kierunku prowadzi się określoną pracę. Widocznie i notatka-intryga T. Marcziulaitiene została wydrukowana w „Tiesie” dzienniku KC KPL, właśnie w tym celu.
Czyżby gazeta „Tiesa” nie ma dostatecznie materiału, by wypełnić swe szpalty? W przeciwnym razie jak wytłumaczyć ukazanie się w gazecie głupstwa, zawierającego wypaczone fakty i zwykłe kłamstwa. Ryszard Maciejkianiec nigdy nie był w Zujunach. A Jan Ciechanowicz, Anicet Brodawski, Stanisław Akanowicz przyjechali w sprawach i w dzień (w czasie kampanii wyborczej lub z komisją deputowanych do spraw Litwy Południowo-Wschodniej) i jeżeli rozstrzygają jakieś problemy, to z racji zawodu im się to należy. Poza tym, wobec wszystkich ludzi. Czy to kwestia dotycząca autonomii czy jakaś inna, jak i wszyscy inni deputowani republiki – R. Ozolas, Z. Waiszwila i inni rozstrzygają w dzień, a nie w nocy, chowając się od Marcziulaitiene. A propos, po spotkaniu się z deputowanym ludowym ZSRR J. Ciechanowiczem, w swoim czasie sama Marcziulaitiene podeszła do niego i podziękowała za życzliwe wystąpienie przed swymi wyborcami. Jednak od tej pory minął już prawie rok. Obecnie pisze zupełnie co innego.
A komu jest potrzebne rozpalanie namiętności międzynarodowościowych? Czy nie czas zatrzymać się?
J. Rybakowa, A. Bogdanowicz,
M. Marcinkiewicz, P. Motejko,
J. Kociełowicz, I. Matysiewicz,
N. Miezienina, W. Jurgielewicz,
T. Oleszkiewicz, J. Sinicki
mieszkańcy apilinki bujwidziskiej”

* * *

Nasza Gazeta”, 16 stycznia 1991:

Czas próby
Po Pekinie, Tbilisi, czołgi jadą przez ludzi w Wilnie.
Gorbaczow twierdzi, że dowiedział się o tym po fakcie. Albo nie jest to zgodne z prawdą, i o użyciu siły zbrojnej wiedział, albo uczyniono to poza nim, a więc przeciwko niemu. Jest źle w obu przypadkach. Pierwszy oznaczałby bowiem, że prezydent dla utrzymania swojej władzy nie waha się użyć broni. Drugi wskazywałby na to, że tej władzy faktycznie już nie ma i do jej przejęcia szykują się wojskowi, czując zagrożenie wobec postępującej redukcji sił zbrojnych w Europie, wycofywania kontyngentów wojsk radzieckich z Niemiec, Węgier, Czechosłowacji. Wracają stamtąd nie tylko porucznicy i kapitanowie, którym potrzeba mieszkań. Wracają również generałowie, którym potrzebna będzie władza – także nad cywilami.
Przewidywany scenariusz dalszego rozwoju wydarzeń nieuchronnie wskazuje na udział w nich wojska. Niekoniecznie musi to być junta, czyli bezpośrednie rządy generałów. Jako narzędzie posłużyć może chociażby mityczny Komitet Ocalenia Narodowego, jak chociażby na Litwie. Nikt go nie widział, potencjalni kandydaci wypierają się w nim udziału, a jednak sama nazwa wystarczyła, by wojskowi mogli mu „pośpieszyć z pomocą”. Miejmy mimo wszystko nadzieję, że to, co się dzieje w Wilnie, nie powtórzy się w Rydze, Tallinie, nie powtórzy się wreszcie w Moskwie. A jeżeli się powtórzy?
Już teraz nie ma radia, telewizji, nie ukazują się normalnie pisma, w tym nasze, polskie. Byliśmy o krok od godziny policyjnej. Nie jest wykluczone, że nastąpi zakaz działalności organizacji społecznych, zebrań – czyli po prostu stan wojenny, jak przed dziesięciu laty w Polsce. W tych warunkach rozgrywana również będzie – jak to już bywało – karta polska. Jak się w tej sytuacji znajdziemy?
Sądząc z dotychczasowych doświadczeń, może to być dla nas wielka próba. Polityka narodowościowa, jaką uprawiali wobec mniejszości polskiej czołowi działacze z kręgu Sajudisu, skutecznie obrzydziła w znacznej części środowiska polskiego idee niepodległościowe Litwinów. Nieporadność, brak doświadczenia politycznego, przeniesienie chwytów wiecowych w miejsce, gdzie potrzebna jest spokojna i mądra dyplomacja – te cechy przywódców litewskich sprawiły, że o utratę tradycyjnej litewskiej rozwagi i rozsądku zaczęto podejrzewać cały naród.
Czy aby i my nie popełniamy podobnego błędu? Zapatrzeni w swoje własne problemy, uczuleni na litewski nacjonalizm, gotowi właśnie ten nacjonalizm oskarżyć o wszystkie biedy i doznane krzywdy – czy potrafimy rozróżnić, gdzie jest agresja wynikła z samoobrony, a gdzie jest agresja przyrodzona, wrośnięta w ustrój, w odwieczny imperialny styl myślenia i politykę? Apelowaliśmy o szacunek dla norm prawa międzynarodowego, kiedy chodziło o nasze potrzeby. Dziś, będąc konsekwentni, z całą stanowczością potępić musimy brutalne łamanie tego prawa. Nikt jeszcze nie przywiózł sprawiedliwości na czołgach. Żadne racje nie mogą usprawiedliwić mordowania bezbronnych ludzi. Żadna siła polityczna używająca wojska jako głównego argumentu, nie jest godna zaufania.
W ostatnim dniu istnienia telewizji nawoływałem rodaków do popierania Litwinów w ich akcjach protestacyjnych. Na placu przed Parlamentem znalazły się flagi biało-czerwone. Mogło ich być o wiele więcej – jak w Niemenczynie, jak w Ejszyszkach. Bo to nie Landsbergisa tam broniliśmy, nie Rady Najwyższej, choć są tam przecież nasi deputowani i mogliśmy wyraźniej zamanifestować naszą z nimi więź i poparcie. Ludzie przed Parlamentem, Domem Prasy, Telewizją bronią rzeczy o wiele ważniejszych – prawa do wolności, do samodzielnego decydowania o swoich losach. Czy te idee skończyły się dla nas na szczeblu polskich gmin narodowych?
Kiedy te słowa piszę, tuż po drugiej stronie ulicy stoi sześć tankietek, nieco dalej czołgi, żołnierze grzeją się przy ogniskach z krzeseł wynoszonych z Teleradiokomitetu. Sąsiedzi wstawiają szyby, które się wysypały prawie we wszystkich mieszkaniach podczas jego szturmu. Inni kleją na oknach paski papieru na krzyż – jak w wojnę. Oby ta ostrożność okazała się zbyteczna!
Jeżeli jednak nie, jeśli obecność czołgów będzie dłuższa i zostanie osłonięta pozorami legalności, jak chociażby w postaci wspomnianego Komitetu Ocalenia, jakakolwiek współpraca z władzami „czołgowymi”, nie mówiąc już o poparciu dla nich, nie może być zakwalifikowana inaczej, jak kolaboracja z przestępcami.
Jan Sienkiewicz.”


Oświadczenie
Przeciwko narodom, które obrały drogę ku wolności i samodzielnemu rozwojowi, stosuje się przemoc i brutalną siłę zbrojną. Zamiast politycznego dialogu użyto wojska. Niezależnie od przyczyn, które rozmowy między Litwą a Moskwą utrudniały, dla mordu na niewinnych, cywilnych ludziach nie może być żadnego usprawiedliwienia. Nie ma problemów – bądź to dotyczących stosunków między republikami czy państwami, bądź mienia poszczególnych partii i organizacji, których nie można byłoby rozwiązać w drodze rokowań.
Od samego początku swego istnienia Związek Polaków na Litwie, sygnalizując i zabiegając o problemy polskiej mniejszości narodowej, stale podkreślał, iż mają one być rozwiązane na Litwie, a nie gdzie indziej, poprzez dialog i współdziałanie z władzami Republiki. Problemy te nadal istnieją, dziś jednak wszyscy mieszkańcy Litwy, niezależnie od narodowości, stoją wobec problemu najważniejszego – zagrożenia dla wolności i demokracji, dla samego życia ludzkiego. Stanowczo potępiamy użycie zbrojnej siły przeciwko bezbronnej cywilnej ludności, rozwiązywaniu problemów politycznych przy pomocy wojska.
Związek Polaków na Litwie deklaruje, że nadal będzie czynił wszystko, by Republika Litewska stała się państwem wolnym i demokratycznym, by wszelkie prawa – ogólnoludzkie, obywatelskie, narodowe – były w nim respektowane.
Wilno, 15 stycznia 1991 roku
Zarząd Główny
Związku Polaków na Litwie


A p e l
do Polaków odbywających służbę w Armii Radzieckiej, poborowych i rezerwistów

Obecnie Armia Radziecka jest wykorzystywana do zbrodniczych akcji. Jeżeli otrzymacie rozkaz udziału w takich akcjach, nie strzelajcie do bezbronnej cywilnej ludności, unikajcie stosowania przemocy. Nie dajcie się użyć jako narzędzie do dławienia wolności i demokracji. Bądźcie wierni historycznemu hasłu Polaków: „Za wolność naszą i waszą”.
Wilno, 15 stycznia 1991 roku
Zarząd Główny
Związku Polaków na Litwie

* * *

[W wywiadzie dla tygodnika „Apżvalga” („Obzor”) – nr 15, kwiecień 2000, s. 5-6 – Audrius Butkevičius, minister obrony kraju Republiki Litewskiej, otwarcie stwierdził, że Vytautas Landsbergis nie tylko współpracował z KGB jako donosiciel, ale był też współorganizatorem aktów terrorystycznych na terenie republiki, w tym zabójstw politycznych, wysadzania w powietrze obiektów gospodarczych, podpaleń – aby wytworzyć wrażenie, że na Litwie wre rzekomo krwawa walka z sowietami o niepodległość, podczas gdy właśnie sama bezpieka moskiewska demontowała ZSRR, kreując na „bohaterów narodowych” i „sygnatariuszy aktu niepodległości” właśnie tajnych współpracowników KGB, którym też przekazano całość władzy i majątek narodowy. Tak ponoć powstała „demokratyczna” i „niepodległa” Litwa oraz jej „nowa” elita władzy. Autentycznie narodowa i niepodległościowa warstwa inteligencji litewskiej, naprawdę zasłużona w konfrontacji z reżymem sowieckim, została bezpardonowo zepchnięta na margines, oczerniona na łamach agenturalnej prasy lub otoczona blokadą informacyjną.
Zresztą i sam Audrius Butkevičius brał udział w tego rodzaju działaniach i prowokacjach, lecz milczał o nich dopóty, dopóki Landsbergis nie urządził mu prowokacji z łapówką i nie wpakował na dwa lata do więzienia w Prawieniszkach. W tymże wywiadzie były minister obrony otwarcie wyznał, że on osobiście planował nie tylko wydarzenia styczniowe 1991 roku (spędzenie pod wieżę telewizyjną w Wilnie tysięcy bezbronnych ludzi dla rzekomej obrony tejże wieży przed czołgami i komandosami radzieckimi, którzy skądinąd – ani czołgi, ani komandosi – nie mieli amunicji bojowej, lecz tylko ślepe naboje – „chłopuszki”, dające głośny dźwięk). KGB-owcy, w tym Landsbergis i Butkevičius, nie tylko świadomie planowali ofiary spośród pokojowej ludności, ale i kazali swym bojówkarzom zadbać o to, by te ofiary naprawdę były. No bo jakaż to „walka o niepodległość” bez ofiar i „bohaterów”? Zaszlachtowano więc sześciu celników na granicy z Białorusią, wepchnięto pod czołgi kilku młodych ludzi pod wieżą telewizyjną. A wszystko – jak wyznał A. Butkevičius, w najściślejszej współpracy z panami na Kremlu, m.in. ministrem obrony ZSRR Mojsiejewem. („Wiedziałem, że planują oni wyjście Litwy ze Związku Radzieckiego... Oni prowadzili bardzo jasną grę, mam na myśli ugrupowanie wokół Jelcyna... Tak oto prowadziliśmy tę grę” – mówił Butkevičius w 2000 roku).
Na marginesie zaznaczmy, że w tymże numerze „Obzoru” (s. 4) wybitny litewski dysydent i opozycyjny intelektualista z okresu sowieckiego Stasys Stungurys wprost nazywa Butkevičiusa hochsztaplerem i awanturnikiem, Landsbergisa zaś banalnym pyszałkiem, dyletantem w sferze kwestii gospodarczych, który doprowadził do zniszczenia ekonomiki i kultury Litwy. Stungurys jednak się myli, nie były to bowiem działania dyletanta, lecz świadomego „terminatora”, sterowanego z zewnątrz. I świadomego swych zbrodni, dlatego też – jak pisze S. Stungurys – nawet do ubikacji chodzącego w asyście uzbrojonej ochrony osobistej. Wie, czego może czekać od okłamanych, zrozpaczonych Litwinów...]

* * *

Kurier Litewski” (nr 17, 2000) przyznał, że między KGB a służbami specjalnymi niepodległej Litwy istniał stosunek, jaki istnieje między ojcem a dziećmi. „W 1990-1991 jako etatowi tajniacy Departamentu Bezpieczeństwa Państwowego pracowali bardzo znani dziennikarze, wysokiej rangi urzędnicy, członkowie rządu, członkowie parlamentu poprzedniej (to jest radzieckiej) kadencji. Część z nich zrobiła wspaniałą karierę w polityce, została wpływowymi businesmenami. (...)”
Nic więc dziwnego, że ta stara sowiecka agentura wycofała z archiwów KGB, przejętych przez DBP, własne donosy z poprzedniego okresu i tak się „oczyściło”. „Kurier Litewski” w tymże numerze pisał: „Przywiezione w 1991 z gmachu KGB w Wilnie do departamentu worki z różnymi dokumentami w ciągu paru lat „wyparowały”. Mianowany w 1993 r. nowy kierownik DBP J. Jurgelis nie znalazł nie tylko dokumentów, ale nawet samych worków. Mówiono, że w związku z tym poddany został szantażowi żony jeden z kierowników parlamentu. Podczas rozwodu z mężem jako nagrodę za milczenie otrzymała mieszkanie. Chodziło o byłą żonę V. Landsbergisa”... Wiadomo, że na rzekomych „likwidatorów” KGB na Litwie, jaki i SB w Polsce, mianowano najzaufańszych tajnych współpracowników tychże służb. Wśród nich w Polsce był A. Michnik, a na Litwie Cz. Okińczyc, który ostatnio (2015) rzekł w telewizyjnym programie „Wilnoteka” transmitowanym w Polsce: „Polak Dzierżyński KGB założył, a Polak Okińczyc KGB zlikwidował”... Cóż, mimowolne przyznanie się...
W jednym z kwietniowych numerów za 2000 rok „Litowskij Kurier” za pismem „Niezawisimaja Gazieta” podawał: „W 1991 roku A. Butkievičius miał 30 lat i – zgodnie z jego własnymi wyznaniami – był głównym organizatorem obrony, wówczas jeszcze nie istniejącej Republiki Litewskiej przed agresją sowiecką koło wieży telewizyjnej Wilna. 13 stycznia oraz w okresie śmiesznego moskiewskiego puczu 20 sierpnia. (...) Rozlokował wówczas na dachach okolicznych domów własnych strzelców wyborowych, którzy strzelali do tłumu w celu podgrzania emocji i aby zdyskredytować czekistów-desantowców przysłanych przez Moskwę rzekomo w celu kontrolowania sytuacji w stolicy Litwy i niedopuszczenia do nastrojów separatystycznych.” Faktycznie chodziło tylko o odegranie komedii „walki o niepodległość”, której to walki nie było, a niepodległość była dyskretnie narzucana wszystkim republikom sowieckim przez KGB i dużą grupę moskiewskich działaczy partyjnych, wojskowych i „opozycyjnych” (m.in. Jelcyna, Gorbaczowa, Gajdara, Sobczaka, Moisiejewa, Burbulisa, Szochina, Ziuganowa, Putina, Kaługina, Sterligowa, Jakowlewa, których osobą zaufaną na Litwie był V. Landsbergis).
W. Sokołow pisał w 2000 roku: „W 1998 roku Butkievičius, który zbyt wiele wiedział o ówczesnych wydarzeniach i spróbował użyć na własną korzyść tej wiedzy w walce politycznej ze spikerem sejmu Vytautasem Landsbergisem, trafił na pięć lat za kraty rzekomo za wzięcie łapówki (15 tys. dolarów), chociaż sprawa z pewnością została sfabrykowana, by zamknąć mu usta. Po odsiedzeniu ponad dwóch lat został warunkowo zwolniony ze względu na dobre sprawowanie i przed kilkoma dniami powtórzył swe rewelacje, twierdząc, że zawczasu planował ofiary przed wieżą telewizyjną. Takie były według niego reguły gry w tamtym czasie... Wywarło to piorunujące wrażenie w Litwie, które zostało jeszcze bardziej spotęgowane dzięki wystąpieniu w telewizji znanego pisarza i działacza społecznego V. Petkevičiusa, który w oparciu o uzyskane (w tym od Butkevičiusa) materiały stwierdził: „żołnierze Armii Radzieckiej nie mieli nic wspólnego z tragiczną śmiercią ludzi w nocy na 13 stycznia 1991 roku w Wilnie”. Cała ta prowokacja została ponoć zaplanowana i zrealizowana przez moskiewski KGB i jego głównego agenta w Litwie V. Landsbergisa, który miał zresztą do pomocy innych tegoż pokroju ludzi, jak właśnie Butkevičius, Čepaitis, Okinczyc itp. Prawda jednak wypłynęła na wierzch wyłącznie dzięki szamotaninie i walce o władzę już w gronie samej byłej sowieckiej agentury w Litwie w 2000 roku. Przedtem, przez dziesięć lat, agenci ogłaszali za „agentów” właśnie ludzi przyzwoitych. Wówczas jednak bardzo niewiele osób rozumiało, co się dzieje, a i obecnie niektórzy zachowują się w tym temacie jak pijane dziecko we mgle.].

* * *

The Post Eagle” (New Jersey), 30 stycznia 1991:

In Answer to a mistificator
Dear Editor Grabowski:
Some weeks ago „The Post Eagle” arrived to Wilno, Nr. 40 from 10 October 1990, in which is the text” In answer to attacks on Lithuania”. The arguments in the letter by John Patrick-Jonas Petrikas? are based not on facts, but represent a long row of (mature or not) mistifications and misunderstandings. I’ll not polemize with his theses but only remember some facts.
1. The title of the article itself is false: I have never spoken against Lithuania or Lithuanian independence, but only against Lithuanian fascists and communists, who only in the times of Hitler’s occupation murdered in Wilnoland 146 thoiusand Jews and about 50 thozsand Poles, many thousands Byelorussians and Russians... Every nation has a sacred right to freedom and independence, and I pray – like all Poles – for the prosperity of the Lithuanian people. But I’ll never recognize a right for somebody to oppress other people.
2. During the time of World War II, 123 thousand Lithuanian volunteers fought on Hitler’s side against Polish, Jewish, Byelorussian inhabitants of Wilnoland. At front were they not sent, because German General Stahel meant, that they are not capable of open men’s fighting but are great „masters” of shooting down the children, women, elders: they had no such emotion as compassion. Repeatedlly even Germans defended sometimes local population for the vruelty of Lithuanian volunteers Lithuania was an ally of Hitlers furing the war. Poland fought against Hitler from the first to the last day of this war, but after it, a half of Poland remained occupied by the Soviet Union (a part – Wilnoland – by Soviet Lithuania). Hitler and Stalin paid Lithuanian bandits with Polish terrizories for their crimes against Jews and Slavs... 1948 Lithuanian communists pressed Stalin for deportation of all Poles of Wilnoland to Siberia. Partly this demand was fulfilled, 486 thousand Wilno-Poles were murdered and deported by the Soviets with zealous complicity of the Lithuanians; all Polish schools were closed by Lithuanian nationalists; Polish and lewish cemeteries nad temples destroyed. The rest of the Polish population in Wilnoland during the years 1945-1990 was inflicted with disctimination, apartheid, restriction of human rights, forced assimilation. Only on tje personal order of Stalin here were 365 (1953) Polish schools opened, now there are only 91 of them. Today Poles in this republic have proportional (on 1000 inhabitants) seven times fewer persons with higher education than Lithuanians, and five times fewer than Russians. It is the result of the policy of discrimination towards the Poles in the USSR and Lithuania. Poles are almost without exception low-paid workers; Lithuanians in Wilnoland are colonists, red bureaucrats, who live at the expense of local Polish workers. The Lithuanian government pays on one Lithuanian 100 rubles towards health protection and only 28 rubles for one Polonian. Lithuanian doctors faitly often deny to treat the Polish ills and at the same time Lithuanian power refuses the possibility to build a Polish hospital and to admit Polish young men to medical colleges. Nowhere in the world are men so hard disctriminated as Poles in the USRR and the Lithuanian Rep. And this world never said a word to defend the Polish minority in the „empire of evil”. Now wgen we have begun to maintain our human rights and dignity, Soviet and Lithuanian fascists and communists calumniate us on tje whole wide world, that we are against the freedom of Lithuania, Byelorussia, Russia. But we are only against the freedom of Hitler’s and Stalin’s pupils to enslave and to murder our children, to exploit our innocent, arm people. We’ll fight to the end against Soviet and Lithuanian occupation of our mother country, against the low colonial rgime, despite all lies and inhumanity of freedom’s and truth’s enemies.
3. Making use of German support in December of 1917, Lithuanian activists signed the declaration about the union with Germany, and in 1918, Lithuania was proclaimed an „independent” state with German Prince Ulrich at the head. Deliberately, the German occupants –sho, as Russians, wanted to use Lithuanians against Poles – „imported” the Lithuanian activists in ethnic Polish Wilno and these playayted here According to the German (anti-Polish) statistics in the year 1916, in Wilno lived: 54% Poles, 41% Jews, 2,1% Litts, 1,6% Russians, 1,4% Byelorussians. In 1931 these proportions were as follows: Poles 65,9%, Jews 28,4%, Russians 3,7%, Lithuanians 2%. 1919 were Lithuanian activists gone away from Wilnoland together with their German protectors.
4. J. Ciechanowicz does not play into the hands of the communists. A propos, there are now in Lithuania different species of communists: a. prorussian (Burokevičius, Lazutka, Naudżiunas) b. (antirussian) Brazauskas, Prunskiene, Kuzmickas, Ozolas. Unfortunately they all are anti-Polish.
5. Piłsudski’y famili never was Lithuanian; her name was originally Giniatowicz (maybe, from the Tatar name of „Giniat”). This family was always Slavie, Polish. There were very many Poles in old Lithuania (befor unia), who played a great role here. The name „lithuanians” signified at one time a slavic tribe (ancestors of today’s West-Byelorussians and East-Poles) and ancestors of today’s Baltic Lithuanians was in the past called „Żemaićiai” (Żomojty, Żmudń.
6. In 1920 Lithuania signed a secret pact with Bolshevik Russia against Poland, and their army helped the Soviets attack West Europa through Poland. Poles were forced to defend itself against Soviets and their Lithuanian assistansts aggression.
7. Lithuania of today, like Russia, has no legitimate historical or rthnic claims to Wilnoland which slavic, lechitian, all the time. Now their population is about 80% Polish (except Wilno city which was in the post war years colonized by Lithuanians and Russians: 50% _litts, about 20% – Poles, about 20% – Russians).
8. In 1939-1940 Lithuania handed many interned Polish officers to Soviet Russia and they were later murdered by red bandits in Latyń and other death camps of NKWD.
9. Adam Michnik, known in the past as a socialist activist, left winner, is not a man of great reason and he is not a gentleman; he lives in Poland, eats Polish bread but he detests this country; his statements about Polish people are as usual unfair, bias. What can it mean that Michnik supports „Sajudis”, while only 27% of Lithuanians in LR support today this Neo-nazi organization, in leadership of what one of every three men is a KGB agent?
10. It is very difficult to understand men who support the Lithuanians’ aspiration for freedom and cannot understand the identical one of Poles living in the USRR...
With the best wishes –
Dr. Phil. Jan Ciechanowicz
Wilno

* * *

Tygodnik Gdański”, nr 10 (marzec) 1991:

Kakije u nas Paljaki?
Rozmowa z dr. Janem Ciechanowiczem, członkiem prezydium Zarządu Głównego Związku Polaków na Litwie
– Jest pan znanym na Litwie i w całym Związku Radzieckim obrońcą praw narodowych Polaków w tych krajach. Wielokrotnie występował pan w ich sprawach na forum sowieckiego parlamentu. Założył pan też Polską Partię Praw Człowieka.
– Przez pięćdziesiąt lat byliśmy sowieckimi niewolnikami – a ponieważ żaden naród nie może sobie bezkarnie pozwolić na tak długi okres zniewolenia, więc ktoś musiał wreszcie mówić wprost, co i jak jest. Podjąłem się tej sprawy zyskując poparcie mieszkańców Wileńszczyzny. Dzięki ich głosom znalazłem się w sowieckim parlamencie. Przyznali mi rację, że pięćdziesiąt lat sowieckiego systemu udowodniło, iż oczekiwanie dobrej woli z czyjejkolwiek strony jest naiwnością, a Polacy muszą brać swój los w swoje ręce, bo inaczej zostaną zniszczeni.
W sowieckim parlamencie starałem się – jak mogłem – walczyć o ich prawa, ale moje wystąpienia były swoistym wołaniem na puszczy. Scenariusz pierestrojki w ogóle nie przewidywał rozwiązania problemu Polaków w ZSRR. Gdy powiedziałem o tym Gorbaczowowi w oficjalnej rozmowie, był zdumiony moją sugestią zajęcia się tą sprawą – Kakije u nas Paljaki? – spytał mnie robiąc wielkie oczy. Jelcyn, z którym w tej sprawie rozmawiałem, również nie chciał się nią interesować. Moje wystąpienia na forum parlamentu denerwowały zwłaszcza Litwinów, traktujących Polaków zamieszkujących Wileńszczyznę jako spolonizowanych Litwinów. W pewnym okresie dla prasy litewskiej stałem się jednym z głównych wrogów.
– Nie jest pan chyba jednak przeciwnikiem niepodległej Litwy?
– Marny byłby ze mnie Polak, gdybym pozbawił Litwinów – choćby teoretycznie – prawa do niepodległego bytu narodowego. Prawo do niepodległości jest święte i niezbywalne u każdego narodu. Mam bardzo wielu znajomych wśród Litwinów. Są to ludzie poważni, myślący, sympatyczni. U większości dominuje jednak nastawienie antypolskie. Występuje ono nawet wśród ludzi wykształconych, co jest szczególnie godne ubolewania. 11 stycznia 1990 r. wiceprezydent Litewskiej Akademii Nauk Algimantas Żukauskas na spotkaniu twórczej i naukowej inteligencji Litwy z Michaiłem Gorbaczowej, powiedział np., że najważniejszą przyczyną dążenia Litwy do wystąpienia ze składu ZSRR jest fakt, że radzieccy celnicy nie chronią Litwy przed najściem na litewskie sklepy ze strony czterdziestomilionowego sąsiada, czyli Polski. Jeśli uznany intelektualista jest tak prymitywnie antypolski, to czego się można spodziewać ze strony dziennikarzy czy nauczycieli mających szowinistyczne paranoje? Ten stosunek Litwinów do Polaków jest według mnie zupełnie irracjonalny i krótkowzroczny. Polska jest ich jedynym sprzymierzeńcem, nawet jeśli brać pod uwagę tylko względy czysto geopolityczne.
Teraz, kiedy Litwa wybija się na niepodległość, w jej interesie powinno być nie rozpalanie antypolskości, ale rzeczywiste ułożenie dobrych wzajemnych stosunków akceptowanych przez oba narody. Polacy w kraju pragną tego gorąco, a Litwini zdają się nie widzieć wyciągniętej dłoni.
Humanitarna pomoc, z jaką Polska przyszła Litwie po tragicznych wydarzeniach w Wilnie pod stacją telewizyjną, ani na trochę nie zmieniła stosunku Litwinów do Polaków. Kto sądzi, że jest inaczej, niepotrzebnie się łudzi. Ludzie kierujący polityką zagraniczną w Rzeczypospolitej muszą to wszystko wiedzieć, inaczej ich posunięcia będą w kwestii wschodniej, tak jak dotychczas, naiwne. Obserwując z perspektywy Wilna posunięcia polskiego MSZ odnoszę wrażenie, że wciąż nie ma ono koncepcji polityki wschodniej. Jeżeli jest ona tworzona w oparciu o raporty polskiego wywiadu, to również i on jest kiepski i ma słabe biuro analiz.
– Czy obecny rozwój wydarzeń na Litwie jest zgodny z pana przewidywaniami?
– Niestety, tak. Nigdy nie łudziłem się, że niepodległa Litwa będzie państwem w pełni demokratycznym, w którym zamieszkujący ją Polacy znajdą właściwe miejsce. Od dawna przestrzegałem, że zdziczenie stalinowskie, które było narzucane Litwinom w ciągu dziesięcioleci, w połączeniu z euforią narodową zaowocuje atakami paroksyzmu antypolskiego. Niestety, nie pomyliłem się. Litewskie władze przejęły pałeczkę od wandali, niszczących groby na Rossie i szowinistów wywieszających na mityngach hasła: „Rosjanie na Syberię, Żydzi do Izraela, Polacy do krematoriów” i przystąpiły do niszczenia wszystkiego, co polskie, w sposób nie mający z demokracją nic wspólnego. Wbrew poprzednio podjętym ustawom parlament Republiki Litewskiej rozwiązał rady rejonów wileńskiego i solecznickiego. Rozwiązujący samorządy wicepremier zwolnił z pracy nawet deputowanego do Rady Najwyższej, nie zważając, że chroni go immunitet. Na swoich „namiestników” w rejonach wileńskim i solecznickim władze litewskie wyznaczają osoby, które w minionych czasach tylko opiekuńcza ręka partii ochroniła od wyroków za defraudację. To ludzie znani z niekompetencji i rozkładania każdej roboty, do której się brali. W biurze deputowanego do Rady Najwyższej odbywa się rewizja i prokurator generalny twierdzi, że to jest zgodne z prawem.
Propagandziści „Sajudisu” robią co mogą, by Polacy z Wileńszczyzny uchodzili w oczach świata za bolszewików, zasługujących tylko na to, żeby ich bić po mordzie. Oszczerstwa te są niestety skwapliwie podchwytywane w kraju m.in. przez „Gazetę Wyborczą”, co mieszkańcy Wileńszczyzny przyjmują z goryczą. Szkoda, że publicyści tej gazety, upowszechniając kłamliwy image polityczny Polaka z Wileńszczyzny nie zauważyli, że to mieszkańcy tych terenów psuli komunistyczne statystyki. Z dorocznych sprawozdań KC Komunistycznej Partii Litwy wynikało jednoznacznie, że właśnie w rejonach solecznickim i wileńskim ludzie byli najmniej czuli na uroki komunizmu, uparcie chodzili do kościoła i w żaden sposób nie można ich było namówić do wstępowania do partii, aby zapewnić niezbędny procent chłopstwa i inteligencji wiejskiej w „awangardzie narodu”. Statystyka jest w tym względzie jednoznaczna.
Proporcjonalnie, na tysiąc mieszkańców, komunistów wśród Polaków wileńskich było dziewięciokrotnie mniej, niż wśród Litwinów. Polacy z natury swej są indywidualistami i kołchozowa psychologia komunizmu jest im z gruntu obca. Żaden Polak w całym powojennym okresie Litwy Radzieckiej nie był członkiem jej najwyższych władz partyjnych czy państwowych. Owszem, również Polacy należący do KPZR ponoszą jakąś część odpowiedzialności za jej poczynania, ale na pewno jest to część najmniejsza. Ze wszystkich narodów, podbitych przez ZSRR, byliśmy najbardziej prześladowani. Miliony pomordowanych naszych rodaków, którym nawet po dziś dzień nie przywrócono czci, milcząco o tym świadczą.
– Panu również Litwini zarzucają współpracę z Rosjanami. Wypomina się panu między innymi wystąpienia w bolszewickiej tv w Wilnie i w tygodniku „Ojczyzna”.
– W ciągu ostatnich trzech lat wystąpiłem dokładnie osiem razy w tv litewskiej, cztery razy w sajudisowskiej i cztery razy w komunistycznej. I w jednej i drugiej mówiłem to, co myślę, we własnym imieniu, starając się bronić praw ludności polskiej, nie idąc na żadne kompromisy ze swoim sumieniem. Tak np. przed sowieckim referendum zadeklarowałem w bolszewickiej telewizji, że ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie weźmie w nim udziału, co wywołało ogromną konsternację w obozie promoskiewskim, w którym zresztą zawsze uważano, że „Ciechanowicz eto nie nasz czełowiek”, co zresztą było i jest prawdą.
Jeśli chodzi o tygodnik „Ojczyzna”, to zaproszono mnie do współpracy z nim jako z „wszechzwiązkowym pismem polskim”. Byłem wówczas bezrobotny, więc przyjąłem jego propozycję. Wierzyłem bowiem, że będzie to naprawdę gazeta służąca sprawie polskiej. Czas pokazał, że się myliłem. Gdy przekonałem się, że nie jest to tygodnik autentycznie polski, zrezygnowałem ze współpracy z nim akurat na tydzień przed puczem wojskowym. Swoich publikacji w nim zamieszczonych nie muszę się jednak wstydzić. Starałem się w nich demaskować poczynania byłej litewskiej nomenklatury partyjnej, która teraz drapując się w togi „burzycieli komuny” oskarża mnie, że jestem komunistą. Nie jest to rzecz jasna jedyny epitet, którym jestem zaszczycany. Jestem również kontynuatorem bandyckiej tradycji Armii Krajowej „faszystowskim najmitą”, agentem CIA, któremu: „w celu przekupienia skorumpowanych pracowników nomenklatury przydzielono ogromne sumy waluty”, wodzem polskich imperialistów itp. Nie postawiono mi tylko zarzutu współpracy z KGB, bo w tego typu bzdurę już nikt by nie uwierzył. W 1988 r. byłem, co prawda, zapraszany sześć razy do wileńskiego oddziału tej instytucji i za każdym razem proponowano mi współpracę, ale odmówiłem. W efekcie – usunięto mnie ze stanowiska prodziekana Wydziału Języków Obcych Instytutu Pedagogicznego, po czym całkowicie zwolniono z pracy – dzięki wpływom „Sajudisu”. Obecnie jestem bezrobotny i gdyby nie pomoc przyjaciół, byłbym w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Litwini wzięli mnie na indeks zapewniając, że nie dostanę pracy nawet w przedsiębiorstwie oczyszczania Wilna. Nie mówię tego, rzecz jasna, by się użalać nad swoją osobą, ale aby unaocznić rodakom w kraju sposób działania Litwinów, których kochają oni nadal miłością bez wzajemności. Litewska bezpieka postępowała ze mną wyjątkowo podle, niszcząc przy okazji psychikę moich studentów. Wzywała ich do siebie i kazała pisać na mnie donosy, grożąc im, że w przeciwnym razie zostaną wyrzuceni z uczelni. Zapłakane dziewczyny i chłopaki przychodzili do mnie pytając, co mają robić?
– Czy pana zdaniem mieszkańcy Wileńszczyzny poprzez swoich reprezentantów w litewskim parlamencie i Związek Polaków na Litwie są zdolni do samoobrony?
– Jeszcze do niedawna byliśmy najbardziej zwartą społecznością na Litwie. Rozbito Żydów, rozbito Białorusinów, rozdrobniono w zupełności Rosjan, podzielono Litwinów, ale Polaków przez długi okres nikomu nie dało się od wewnątrz rozsadzić. Dziś, niestety, to już przeszłość. Korzystając z usług kilku naszych działaczy od dawna uchodzących za sprzedawczyków i współpracowników KGB, moskiewska i litewska bezpieka skutecznie nas rozbiła, powodując ubezwłasnowolnienie naszej zbiorowości. Umiejętnie podgrzewano bezinteresowną polską zawiść, zaściankowe ambicyjki, stosowano terror psychiczny i łapownictwo, doprowadzając do tego, że dziś polski chłop na Wileńszczyźnie chwyta za widły, gdy ktoś mu zaczyna mówić o polityce. Po szesnastu miesiącach działalności rozwiązaliśmy też naszą Polską Partię Praw Człowieka, liczącą zaledwie sto trzydzieści osób, której celem było głoszenie tezy o konieczności utworzenia suwerennej Republiki Wschodniej Polski na terenach zabranych nam przez Rosję w 1939 r. W obecnej bowiem sytuacji politycznej jej działalność staje się całkowicie niemożliwa.
– Jakie więc perspektywy ma przed sobą polska ludność zamieszkująca Wileńszczyznę?
– Jej los znajduje się całkowicie w rękach władz Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Jeżeli nie upomni się ona o ich prawa, ulegną całkowitemu wynarodowieniu. Rozwiązanie przez Litwinów problemu obywatelstwa przypominające całkowicie stalinowską akcję paszportyzacji, nie akceptowane przez Polaków, pozbawi ich zupełnie praw, zamieniając w ludzi drugiej kategorii. Uważam, że prawie czterdziestomilionowy naród nie może pozwolić sobie na pozostawienie swoich współrodaków na łasce „Sajudisu”, składającego się z byłych komunistów i agentów KGB. Rząd Rzeczypospolitej powinien użyć wszystkich koniecznych środków politycznych w celu ostatecznego wyjaśnienia statusu Wileńszczyzny i zabezpieczenia wszystkich należnych praw jej mieszkańcom.
Rozmawiał:
Marek A. Koprowski”

* * *

Ojczyzna” (Wilno) 6 marca 1991:
Wywiad

Zdanie kontrowersyjne
J. Ciechanowicz: Wcześniej czy później przestaniemy być w swoim domu rodzinnym obywatelami ostatniej kategorii...
– Jesteście jednym z uznanych liderów ludności polskiej nie tylko Litwy, ale też całego Związku Radzieckiego, i co zrobiliście w Moskwie w tym właśnie charakterze?
– Kreatury i marionetki „Sajudisu” wśród Polaków Litwy, a także ich kumple w Polsce często atakują mnie za to, że usiłuję bronić praw Polaków ZSRR w Moskwie; Polska ponoć z Rosją nie graniczy, a tylko z Litwą, Białorusią i Ukrainą... A więc z tymi ostatnimi należy prowadzić rozmowę. Tym „naiwnym” ludziom odpowiadam, że Rosja jest tym państwem, które „graniczy” ze wszystkimi bez wyjątku krajami świata. Oczywiście można udawać głupca i „nie zauważać” wielkiego mocarstwa, od którego zależą losy całego świata, ale co to ma wspólnego z poważną „real-politik”?
Jak wiecie, udało mi się poruszyć „kwestię polską w ZSRR” na pierwszych trzech zjazdach deputowanych ludowych ZSRR. Sądzę, że nie bez mego wpływu postanowiono wreszcie powiedzieć światu prawdę o katyńskiej zbrodni NKWD, wiele periodycznych wydań ZSRR zamieściło materiały o Polakach Związku Radzieckiego. Na IV zjeździe nasze wspólne działania z deputowanym A. Brodawskim stały pod znakiem tego, że to już dla parlamentarzystów nie była nowa kwestia i ustosunkowano się do niej ze znacznie większą uwagą i zrozumieniem niż poprzednio, chociaż odczuwa się pewną rezerwę. Z drugiej strony nieobecność tym razem na Kremlu deputowanych z Litwy, którzy poprzednio stale torpedowali nasze poczynania, strasząc kierownictwo moskiewskie mitycznym „separatyzmem polskim”, pozwoliło nam nie tylko wystąpić na zjeździe (uczynił to A. Brodawski), ale też zupełnie bez przeszkód wydrukować i rozpowszechnić w nakładzie około 2 tysięcy egzemplarzy dokument pod nazwą „Apel do czwartego Zjazdu Deputowanych Ludowych ZSRR (kwestia polska na Litwie)” w imieniu Prezydium Rady Koordynacyjnej Kraju Wileńskiego. Jeśliby nasi „ziomkowie” z republiki byli na Kremlu, niewątpliwie usiłowaliby – i być może nie bez powodzenia – przeszkodzić tej publikacji jako oficjalnemu dokumentowi zjazdu, natomiast wobec ich nieobecności wszystko poszło jak się należy.
Przypominam sobie, że przed jeszcze niepełnymi dwoma laty, na I Zjeździe Deputowanych Ludowych ZSRR, podczas spotkania delegacji Lit. SRR z Aleksandrem Jakowlewem, sekretarzem KC KPZR, poruszyłem kwestię autonomii polskiej w ZSRR i jeden z ówczesnych liderów kraju z wielką sympatią zareagował na to („to wspaniale!”). Widzielibyście, jak zerwali się z miejsc „wierni obywatele radzieccy” Algimantas Czekuolis, Vytautas Landsbergis, Romualdas Ozolas i zabrali się, przerywając sobie wzajemnie, przekonywać sekretarza KC KPZR, jacy „ci Polacy” są źli, jak „nie lubią Rosji” i jak starają się „oderwać od ZSRR i przyłączyć do Polski zachodnią część naszego kraju”, razem z Wilnem, Grodnem i Lwowem. I Jakowlew zamilkł, stracił zapał i więcej nie wyrażał poparcia dla „separatystów polskich”.
Taką samą agitację nasi koledzy litewscy z parlamentu przeprowadzili również z innymi liderami radzieckimi i przez pewien czas nas, deputowanych-Polaków, otaczał w Moskwie głuchy mur nieufności. I czeka nas jeszcze długa droga do chociażby względnego faktycznego równouprawnienia, potrzeba będzie niemało wysiłków, rozumu, cierpliwości, aby je osiągnąć. Mało jest powodów do optymizmu, jeżeli jednak będzie kontynuowana demokratyczna linia Gorbaczowa – a nie ma ona żadnej rozsądnej alternatywy – wcześniej czy później przestaniemy być w swoim domu rodzinnym „tubylcami”, obywatelami ostatniej kategorii, chociaż wymaga to solidarnych i stanowczych wysiłków wszystkich Polaków.
– Na czym jednak opiera się wasz, chociażby nawet względny, ale jednak optymizm, przecież znowu zdarzył się u was incydent z Walentynem Falinem, sekretarzem KC KPZR?
– Tak, dziwne to, ale Falin, będący doświadczonym działaczem partyjnym, wykazuje godny ubolewania brak taktowności, gdy sprawa dotyczy kwestii polskiej. Na III Nadzwyczajnym Zjeździe Deputowanych Ludowych wystąpił on z krytyką mego przemówienia w obronie Polaków Radzieckich, przy czym cynicznie oświadczył, że to sama Polska winna jest tego, że napadli na nią w 1939 roku Hitler i Stalin, bowiem Polska 1920 r. przystępując do wojny z Rosją radziecką naruszyła Traktat Wersalski. ...Teraz zaś na IV Zjeździe tow. Falin, który prawdopodobnie nigdy już nie potrafi wyzbyć się wadliwych przyzwyczajeń partyjnych, ośmielił się z trybuny zrobić uwagę takiemu samemu jak on Deputowanemu Ludowemu ZSRR A. Brodawskiemu z powodu rzekomo nieprawdziwego twierdzenia tego ostatniego o tym, że w swoim czasie Rosja Radziecka uznała wejście Wileńszczyzny w skład przedwojennego Państwa Polskiego... Sądzę, że Falin świadomie usiłował wprowadzić w błąd zjazd deputowanych ludowych i szeroką opinię publiczną. Nie dopuszczam myśli, że kierownik wydziału KC KPZR nie wie, że Traktat Wersalski w ogóle nie ustalał wschodniej granicy polskiej. I czyż nie wie on, że już w roku 1921 Rosja uznała integralność terytorialną Polski, uznając kwestię Wileńszczyzny za sprawę Litwy i Polski, lecz nie Rosji? Gdy zaś w roku 1932 zawarty został pakt o nieagresji między ZSRR i RP, pierwszy artykuł tego układu mówił o uznaniu przez strony wzajemnej integralności terytorialnej. Podobny dokument ZSRR podpisał również w 1934 r. wstępując do Ligi Narodów.
Oczywiście Związek Radziecki nigdy nie wydał specjalnego aktu o uznaniu wejścia Wileńszczyzny w skład Polski jak też nie wydał specjalnych aktów o uznaniu wejścia w skład Polski województwa powiedzmy warszawskiego lub krakowskiego. Zresztą takie akty byłyby absurdalne z punktu widzenia prawa międzynarodowego. ZSRR niejednokrotnie w okresie od 1923 do 1939 r. uznając niepodzielność i integralność terytorium polskiego tym samym uznawał pozostawanie w jej składzie Wileńszczyzny, która na podstawie plebiscytu 1923 r. dobrowolnie stała się częścią składową Polski. Teza jakoby ZSRR nigdy nie uznawał wejścia Wileńszczyzny w skład Polski jest typową „kaczką” propagandy stalinowskiej, która służyła swego rodzaju usprawiedliwieniem dla późniejszego włączenia samej Litwy w skład ZSRR. Zresztą jeżeliby Związek Radziecki rzeczywiście nigdy nie uznawał Wileńszczyzny za terytorium polskie, dowodziłoby to tylko, że rząd radziecki nie uznaje prawa narodów do samostanowienia, bowiem Polacy stanowiący już przeszło 800 lat większość ludności Wileńszczyzny zawsze byli wierni swojej ojczyźnie i nieraz potwierdzali to własną krwią”.

* * *

„Dziennik Bałtycki”, 11 maja 1991:

Litwy pogoń za Europą
Otoczony betonowymi blokami, w oknach worki z piaskiem. W środku i na zewnątrz budynku litewscy policjanci w wojskowych drelichach, z karabinkami automatycznymi przypominający (i chyba chcący przypominać) amerykańskich marines. Nawet w środku gmachu, na poszczególnych piętrach przed wejściem do gabinetu przewodniczącego Rady Najwyższej, worki z piaskiem, metalowe siatki, nosze dla rannych.
To nie jest sceneria ze stycznia tego roku, kiedy Litwa znalazła się o krok od sowieckiej interwencji militarnej, ani obrazek z dramatycznych dni puczu Janajewa i Jazowa. Tak wygląda litewski parlament na początku października, już po oficjalnym uznaniu przez Kreml niepodległości państw bałtyckich i po przyjęciu ich do ONZ.
Przyglądając się obwarowanemu parlamentowi zastanawiałem się, czy pozostawiono owe militarne rekwizyty „wychodząc naprzeciw” naturalnej, społecznej potrzebie celebrowania pewnych symboli, czy też ktoś poważnie obawia się agresji ze strony rzeczywistych lub urojonych wrogów niepodległej państwowości litewskiej.
Bo obok autentycznej radości z odzyskanej wolności na Litwie dominuje jeszcze uczucie zagrożenia. Niestety, tracą na tym miejscowi Polacy, którzy przez większość litewską są odbierani jako „element niepewny”.

Politycy
Przywódcy litewscy umiejętnie podsycają te uczucia. Łatwiej „zaciągnąć pasa”, pokierować społeczeństwem w trudnym czasie wychodzenia z komunizmu, posługując się straszakiem czyhających niebezpieczeństw i zagrożeń. Poleceń władzy trzeba słuchać bez szemrania, bo na „niezdyscyplinowaniu społecznym” natychmiast skorzystają „oni” – „czerwoni” z Wileńszczyzny. Za mocno? Wystarczy poczytać transparenty i plakaty oblepiające budynek litewskiego parlamentu.
Liderzy państwa w niczym nie przypominają ludzi, których widziałem w kwietniu 1990 r. (po ogłoszeniu deklaracji niepodległości), ani ze stycznia 1991 (prowokacja wojsk sowieckich). Wtedy na widok dziennikarzy z Polski przyjaźnie otwierali ramiona udzielali wszelkich potrzebnych informacji. Teraz pomimo dokładnie umówionych terminów, czekam godzinami, a kiedy dochodzi wreszcie do spotkania moi interlokutorzy zdają się pytać: Czego tu szukasz?
Szukałem odpowiedzi. Odpowiedzi na pytanie, po co Litwinom konflikt polsko-litewski. Bo stroną, która animuje ów konflikt, są obecnie władze republiki. To w rękach Litwinów znajduje się pełnia władzy, to oni są gospodarzami w wyzwolonym państwie, do nich należy inicjatywa.
Dla Polaków działania parlamentu i rządu układają się w ponury, zaplanowany wcześniej scenariusz. W styczniu i w sierpniu władze litewskie mówiły o autonomii kulturalnej Polaków, bo czuły się zagrożone przez Moskwę. Teraz, jedna z pierwszych decyzji niepodległej Litwy to rozwiązanie „polskich” samorządów i to wbrew ustanowionemu wcześniej przez parlament prawu. To również zwalnianie z pracy Polaków pracujących w lokalnej administracji i przysyłanie na ich miejsce Litwinów z Litwy kowieńskiej, nie znających języka polskiego. To absurdalne artykuły i wystąpienia, wedle których Polacy na Litwie to tylko „spolonizowani Litwini”. To scenariusz budowy państwa, w którym elementarne prawa obywatelskie zależą od złożenia deklaracji lojalności władzom politycznym i sprawnego posługiwania się językiem rządzącej większości. To wizja państwa, w którym nie można być równoprawnym obywatelem będąc jednocześnie Polakiem. Przerysowane? Myślę, że tak, ale nie zmienia to faktu, że większość Polaków urodzonych i wychowanych na Litwie widzi swą najbliższą przyszłość w takich właśnie czarnych barwach.
Zapytałem się więc przewodniczącego Rady Najwyższej Litwy Vytautasa Landsbergisa, czy i jak chce zburzyć mur, który oddzielił Litwinów i Polaków, czy chce być przywódcą wszystkich mieszkańców Litwy. Odpowiedź nie była wcale jednoznaczna. Co ciekawe Landsbergis z dużą niechęcią i lekceważeniem mówił nawet o tych politykach polskich na Wileńszczyźnie, którzy walczą z tendencjami do zamykania się Polaków w narodowościowym getcie. Dla Vytautasa Landsbergisa tacy ludzie jak Ryszard Maciejkianiec (przew. frakcji polskiej w parlamencie) czy Czesław Okińczyc (ten sam, który apelując o pomoc zagrożonej Litwie płakał w polskim Sejmie) nie są partnerami. Za wzór do naśladowania stawia Medarda Czobota – Czobotasa, „dyżurnego Polaka” od usprawiedliwiania w litewskich mass mediach i na wszelkiego rodzaju wiecach, spotkaniach publicznych wszystkich, nawet najbardziej restrykcyjnych w stosunku do mniejszości narodowych, decyzji władz.
Vytautas Landsbergis dużo mówił o zagrożeniach, o niebezpieczeństwie polskiego rewizjonizmu, chęci przesuwania granic. Jako dowód koronny wskazał na ulotki rozlepione w Wilnie przez Ruch Narodowy Mariusza Urbana z Sopotu. Moje wyjaśnienie, iż Urban i jego koledzy to nic nie znaczące kilkunastoosobowe towarzystwo, że nikt ze znaczących polityków w Polsce, ani żadna licząca się partia nie ma z poglądami zaprezentowanymi we wspomnianej ulotce nic wspólnego, przewodniczący Rady Najwyższej puścił mimo uszu.
Pytania, powtórzone przeze mnie za Ryszardem Maciejkiańcem, zostały w ogóle bez odpowiedzi:
– czy na blisko trzysta tysięcy Polaków na Litwie nie znalazło się dwóch ludzi, oddanych odrodzonemu państwu litewskiemu, którzy mogliby być przedstawicielami rządu w rozwiązanych rejonach samorządowych?
– jeżeli celem rozwiązania rejonów wileńskiego i solecznickiego miała być „dekomunizacja”, czemu w imię tej samej koncepcji nie rozwiązuje się Rady Najwyższej, w której większość deputowanych to byli działacze komunistyczni, a jeden z nich, Ozolas do niedawna „członek biura” partii komunistycznej, nadzoruje obecnie „przywracanie porządku” na Wileńszczyźnie?
– dlaczego restrykcje podjęto teraz właśnie, kiedy społeczność polska samodzielnie wyeliminowała ze swojego życia komunistycznych przywódców?

Ulica
Ta polska i ta litewska są usposobione do siebie wrogo. Polacy czują się oszukani, potraktowani instrumentalnie. Z kim mają rozmawiać, z Merkysem, który w imieniu rządu administruje teraz rejonem wileńskim? Merkys nie zna problemów społeczności, którą ma się zajmować, nie zna nawet jej języka. W dodatku jeszcze niedawno zarzekał się, że za jego rządów nie będzie mowy o przeprowadzeniu projektu tzw. wielkiego Wilna, projektu, którego realizacja oznacza likwidację rejonu wileńskiego i automatyczną lituanizację mniejszości polskiej. Kilka dni temu podjęto decyzję o rozpoczęciu realizacji tego projektu... Podobnych przykładów miejscowi Polacy wyliczają wiele, zbyt wiele...
Ci prości ludzie, zajmujący najniższe pozycje w hierarchii społecznej, zepchnięci na margines życia społecznego, kulturalnego i politycznego republiki, nie chcą identyfikować się z państwem, którego przedstawiciele nie tylko odmawiają im pewnych praw, ale ich jeszcze obrażają („spolonizowani Litwini”, „dzieci bandytów z AK” itd.). Nie chcą podpisywać deklaracji lojalności wobec konstytucyjnych władz państwa, ale tym samym nie mają szans na uzyskanie obywatelstwa republiki.
Błędne koło. Jak wyrwać się z getta jednocześnie w nim się zamykając? Dlatego tacy ludzie jak Maciejkianiec przekonują Polaków, aby występowali o obywatelstwo republiki, choćby miało to być poprzedzone tak dziwną, niespotykaną w świecie procedurą. W przeciwnym wypadku społeczność polska nie będzie mogła brać udziału ani w wyborach parlamentarnych i samorządowych, ani uczestniczyć w prywatyzacji i reprywatyzacji (czyli w procesie odzyskiwania majątku zagrabionego ongiś przez komunistów). Niestety polska ulica pozostaje głucha na takie wezwania. Im bardziej czuje się zagrożona tym szczelniej zamyka się do środka.
Trudno mi sobie wyobrazić kilkusettysięczne getto w środku Europy, państwo gdzie mieszkańcy dzielą się na obywateli i „przynależnych” (którzy nie muszą na przykład służyć w wojsku, ale nie mają również żadnych praw politycznych i części cywilnych). Czy jest to również przedmiotem troski Litwinów? Z pewnością nie litewskiej ulicy. Dla niej to jeszcze jeden dowód na „ciemnotę i bolszewizm” miejscowych Polaków. To opinia, z którą równie łatwo spotkać się na uniwersytecie w Wilnie, jak i w każdej z wiosek Kowieńszczyzny. To również dobra okazja do wyleczenia kompleksów i podreperowania narodowego samopoczucia Litwinów. Tylko czy czując się „lepszymi Europejczykami”, pogardzając mniejszością narodową, można tą „Europą” w ogóle być?
Pytanie równie ważne dla Litwinów na Litwie jak i dla Polaków w Polsce.
Wiesław Walendziak

* * *

Ojczyzna” (Wilno), 15 maja 1991:

Dwa punkty widzenia: Po co potrzebna jest autonomia Polakom Litwy?

Litwa nie zrezygnuje ze swej integralności i suwerenności
Po wszystkich tragediach XX wieku ludzkość, zdaje się, zaczyna zbliżać do zrozumienia tego, że każdy naród, nawet najbardziej nieliczna zbiorowość etniczna, posiada wartość bezwzględną. Pod tym względem narody są absolutnie równe między sobą.
Lecz byłoby niesłusznie uważać, że każdy człowiek lub grupa etniczna mogą zamieszkać na dowolnym terenie nie przyjmując na siebie przy tym najpoważniejszych zobowiązań w stosunku do zamieszkujących już tam ludzi. Proces przyjęcia tych zobowiązań określiłbym jako integrację. Sedno jej jest bardzo proste: sumiennie spełniać obowiązki, nakładane na każdego z osobna członka przez dane społeczeństwo i państwo. Jeżeli społeczeństwo i państwo są cywilizowane, tj. obywatelskie i praworządne, w swoich kodeksach przewidują nie tylko obowiązki, ale też prawa każdego człowieka, rodziny, wspólnoty, w tym także obywateli różnych narodowości, wyznań, przekonań.
Takiej obrony udzielają ustawy Republiki Litewskiej, w pierwszym rzędzie konstytucja. Obywatele mają prawo jednoczyć się w rodziny, wspólnoty, organizacje i w ten sposób czynić zadość swoim prawom ludzkim. Jednakże działań grup ludzi, zmierzających do negacji danej państwowości, oczywiście nie można uznawać za prawomocne. Roszczenia terytorialne, przybierające kształt autonomizacji wspólnoty narodowej, są oczywistym zamachem na integralność państwa, w którym ona żyje. I jeżeli to jedyne na ziemi miejsce zamieszkania danej jednostki etnicznej, takie dążenia mogą jeszcze być uzasadnione i usprawiedliwione pod warunkiem zrozumienia wzajemnego z podmiotem państwa – rdzennym narodem. Jeżeli zaś swoją formację państwową usiłuje stworzyć naród, którego podstawowa część skoncentrowana jest w swoim państwie narodowym, zajmuje się on działalnością, która nie jest podyktowana koniecznością bytu i dlatego niemożliwą do przyjęcia.
Nie ulega wątpliwości, że Litwini zamieszkują na historycznie należących do nich ziemiach. Na tym terytorium z czasem powstawały także inne wspólnoty etniczne – Żydów, Karaimów, Polaków, Białorusinów, Rosjan. Wszyscy oni mają na Litwie warunki do zachowania swych narodowych cech szczególnych, rozwijania swoistej kultury. Czynne są narodowe instytucje dziecięce, szkoły, ukazują się w języku ojczystym gazety i czasopisma, w zasadzie wszyscy mają możność zdobycia wyższego wykształcenia. Dlaczegoż więc powstała idea odgrodzenia się od pozostałej części Litwy autonomią, dlaczego ta idea cieszy się pewnym poparciem ludności polskiej?
Sądzę, że znajduje tu swój wyraz nie tylko spuścizna ubiegłych stuleci, ale też ostatnich dziesięcioleci, gdy pod płaszczykiem rozmów o internacjonalizmie dwa narody świadomie przeciwstawiano sobie. Wyrażało się to w faktycznym ignorowaniu problemów narodowych, w niedostatecznym poświęcaniu uwagi rozwojowi ekonomicznemu rejonów Litwy Wschodniej, z powodu czego Polacy przyzwyczaili się traktować władzę w Wilnie jako „litewską”, od której niczego nie można się doczekać. Negatywnie wpłynęły niektóre hasła odrodzenia narodowego, z zastrzeżeniami przyjęto pierwsze akty odradzanego państwa litewskiego, w pierwszym rzędzie ustawę o języku państwowym.
Lód nieufności spróbowała rozbić Państwowa Komisja do Spraw Litwy Wschodniej. Pół roku intensywnej pracy wykazało, że wiele spośród problemów istnieje w rzeczywistości, co więcej, ma korzenie historyczne i socjalne. Dzięki działalności komisji Rada Najwyższa republiki potrafiła głębiej zrozumieć sedno tych problemów, nawiązać ścisłe kontakty z przedstawicielami społeczeństwa polskiego. Sam fakt dialogu pozytywnie przyjęli oni i stworzyło to atmosferę większego zaufania.
29 stycznia br. Rada Najwyższa wniosła poprawki do Ustawy o mniejszościach narodowych i uchwałę „O konkluzjach Państwowej Komisji do Spraw Litwy Wschodniej”. Pierwsza z nich zmierza w szczególności do stworzenia warunków do nauki mniejszości w języku ojczystym i przygotowania odpowiednich kadr; dopuszcza używanie w terenowych instytucjach i organizacjach jednostek administracyjno-terytorialnych, gdzie zwarcie zamieszkuje jakaś mniejszość narodowa, obok języka państwowego języka tej mniejszości; uznaje prawo społecznych i kulturalnych organizacji mniejszości narodowych do zakładania z własnych funduszy instytucji kulturalno-oświatowych. Drugi dokument zobowiązuje rząd, aby w terminie do 31 maja br. opracował projekt powiatu wileńskiego w przewidywanym nowym podziale administracyjnym Litwy z uwzględnieniem propozycji i życzeń mieszkańców tego zakątka republiki, a także projekt statusu tego powiatu.
To wszystko wykazało, że w stosunkach z Polakami Litwy można osiągnąć wspólne rozwiązania, oparte na zaufaniu i wzajemnej korzyści. Nasuwa się jednak pytanie: z kim prowadzić dialog? W Radzie Najwyższej republiki istnieje frakcja deputowanych polskich, którzy ostatnio zaczęli zajmować realistyczne pozycje, skłaniają się do poszukiwania dróg zrozumienia wzajemnego. Jednakże w terenie, w rejonach wileńskim i solecznickim, do władzy w samorządach rejonowych przyszły siły orientujące się na KPZR i na oderwanie tych rejonów według programu przewidzianego przez partię.
Jednakże jest najwyższy czas zrozumieć, że Litwa nie zrezygnuje ze swej integralności i suwerenności. A więc autonomia w postaci odrębnej formacji państwowej nie rozwiąże problemów, a tylko zaostrzy je.
Polacy Litwy zaczynają widzieć, dokąd prowadzą ich niektórzy liderzy. Przecież jest jasne: tak czy inaczej trzeba będzie żyć razem z Litwinami w składzie Państwa Litewskiego. Usiłowania zaś Moskwy rozegrania w Litwie tak zwanej „karty polskiej” mają tymczasowy charakter środka nacisku na Litwę. Po tym, gdy tę „kartę” wykorzysta się, będący w konflikcie z władzami republikańskimi Polacy, staną się nikomu nie potrzebni i zostaną porzuceni, jak to poprzednio uczyniono z Gagauzami lub Osetyńcami.
Polacy tutaj, w Litwie Wschodniej, nie są przybyszami. Tym bardziej należy ułożyć wspólne życie, szukać dróg zgody, nie zaś konfrontacji. Jeśli zaś chodzi o Państwo Litewskie, jest ono gotowe spełnić w stosunku do mniejszości narodowych wszystkie zobowiązania, które nakładają na nie międzynarodowe porozumienia i ustawy. Ma ono prawo oczekiwać lojalności również od swoich obywateli, jakiejkolwiek byliby narodowości.
Romualdas Ozolas,
przewodniczący Państwowej Komisji
do Spraw Litwy Wschodniej
Republiki Litewskiej”

* * *

„Nie chcemy być pasierbami w swoim własnym domu

Wilno i Ziemia Wileńska od dawna były zamieszkane głównie przez Polaków. Spis ludności przeprowadzony na przełomie lat 1916-1917 przez okupacyjne (jawnie prolitewskie) władze niemieckie, ustalił wśród mieszkańców Wilna 54 proc. Polaków, 41 – Żydów, i tylko 2,1 proc. Litwinów.
Władze burżuazyjnej Republiki Litewskiej opowiadały się za przyłączeniem Wileńszczyzny do Litwy i wysuwały tę kwestię jako podstawowe zadanie swej polityki zagranicznej. Przy tym wielokrotnie publicznie zapewniały o swej gotowości zagwarantowania Wileńszczyźnie statusu autonomii. Tak więc postanowienie o autonomii Wileńszczyzny w razie jej przyłączenie do Litwy podjął w 1920 r. litewski Sejm Ustawodawczy. We wrześniu 1921 roku rząd litewski na rozmowach polsko-litewskich w Brukseli wyraził zgodę na przyjęcie projektu Paula Hymansa przewidującego autonomię Wileńszczyzny w przypadku jej przyłączenia do Państwa Litewskiego. To samo ogłosił w roku 1926 premier litewski M. Sliżewiczius. Konstytucja Litewska 1938 roku, przywrócona przez obecną Radę Najwyższą, również postuluje autonomię poszczególnych terytoriów (paragraf 127).
Ale, jak wiadomo, historia zrządziła po swojemu. W tragicznym dla Polski roku 1939 podpisany został pakt Mołotowa-Ribbentropa, który podzielił sfery wpływów między dwoma agresorami. W ramach realizacji tajnych porozumień Wileńszczyzna została odebrana Polsce i przekazana Republice Litewskiej. Wtedy ludności Wileńszczyzny nikt nawet nie zapytał, gdzie ona chce żyć: po prostu pewnego ranka mieszkańcy zbudzili się jako poddani innego państwa.
I jeżeli strona litewska nie uznaje prawomocności dokumentów radziecko-niemieckich z 1939 roku, dotyczących Litwy, dlaczego przyjmuje się ich ważność w stosunku do Wileńszczyzny? Czyż chodzi o różne dokumenty? Dlaczego stosuje się podwójną miarkę? Przecież dotychczas nikt nie odbierał obywatelstwa Polakom wileńskim, nie istnieje w ogóle dokument głoszący, że pozbawiono ich obywatelstwa polskiego. I teraz, gdy powstała kwestia samostanowienia Litwy, pragniemy, aby również nasze zdanie uwzględniono.
Tym bardziej, że chodzi nie tylko o historyczne krzywdy. Dyskryminację 300-tysięcznej wspólnoty polskiej zwarcie zamieszkującej Wileńszczyznę odczuwa się we wszystkich sferach życia. Władze robiły wszystko, aby „nie było prestiżowe” być Polakiem. I dopięły swego – zepchnęły nasz naród na samo dno sowieckiego socjalizmu. Wszystkie obietnice autonomii zostały zapomniane. Czyż nie skutkiem przemyślanej polityki jest np. fakt, że odsetek osób z wyższym wykształceniem na tysiąc mieszkańców wśród Polaków Litwy jest siedem razy (siedem!) niższy niż wśród Litwinów i pięć razy niż wśród Rosjan?
Uprawiana na Wileńszczyźnie polityka systematycznej depolonizacji doprowadziła do tego, że liczba szkół z polskim językiem wykładowym zmniejszyła się z 365 w 1953 roku do 92 w bieżącym. Władze litewskie nie chcą nawet słyszeć o odrodzeniu w Wilnie uniwersytetu polskiego (działający w ciągu 400 lat Uniwersytet Stefana Batorego został zamknięty 15 grudnia 1939 roku przez władze smetonowskie). Otwarty po wojnie Polski Instytut Nauczycielski, który przygotowywał nauczycieli dla szkół podstawowych, przestał istnieć w roku 1961. W wyniku tego odczuwa się dotkliwy brak nauczycieli nawet dla istniejących szkół polskich. I nie jest rzeczą przypadku, że teraz wileńscy Polacy to głównie niewykwalifikowani robotnicy, kierowcy, kolejarze, ładowacze, dozorcy i robotnice fabryczne, a inteligencję polską na Litwie można wnosić do Czerwonej Księgi, jako „gatunek” skazany na zagładę...
Z powstaniem ruchu „Sajudis” w prasie litewskiej rozpoczęła się pseudonaukowa kampania o tym, że na Litwie nie ma Polaków, że ci, którzy nazywają siebie Polakami lub „tutejszymi”, są rzekomo spolonizowanymi Litwinami.
Na szczeblu rządowym zaczęto wałkować koncepcję „integracji” Wileńszczyzny, nazywanej teraz Litwą Południowo-Wschodnią, zaczęto mówić o nowym podziale administracyjno-terytorialnym, nastawionym na to, aby rozczłonkować rejony ze zwarcie zamieszkałą ludnością polską. Nawiasem mówiąc, coś podobnego już zrobiono przy formowaniu okręgów wyborczych, z powodu czego okazało się niemożliwe wybranie do Rady Najwyższej Republiki deputowanych polskich proporcjonalnie do liczebności ludności polskiej.
To wszystko budziło nieufność. Ludzie jęli szukać form samoobrony. Pod naciskiem mieszkańców zaczęto opracowywać wariant autonomii narodowo-terytorialnej Polaków w składzie Litwy. Przedstawiać ten proces jako dzieło rąk KPZR, jako „ingerencję Moskwy” jest równie niepoważne, jak, powiedzmy, twierdzić, że dążenia Litwinów do niezależności są inspirowane przez CIA. W masowych ruchach zawsze istnieją głębsze przyczyny niż wpływ obcych sił. W ruchu Polaków Wileńszczyzny inspirującym motywem stało się pragnienie, abyśmy sami mogli wpływać na swój los, zmusić władze do zwrócenia uwagi na nasze problemy, zostać choćby w jakimś stopniu gospodarzami na ziemi ojców i dziadów. Jest rzeczą zrozumiałą, że te dążenia nie są wymierzone przeciwko tendencji Litwinów do utworzenia swego niezależnego państwa.
Na uchwałę sesji rejonów wileńskiego i solecznickiego o statusie polskich rejonów narodowych Rada Najwyższa Litwy odpowiedziała odmową. Wtedy w październiku roku 1990 zgromadził się zjazd deputowanych polskich różnych szczebli, który podjął deklarację o utworzeniu Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego ze swoim statusem w składzie Litwy. Bez wyraźnie zastrzeżonych praw, bez samodzielności w podejmowaniu decyzji, które może dać tylko autonomia, nie będziemy prawdziwie wolni i nigdy nie rozstrzygniemy własnych problemów. Oto dlaczego na plebiscycie republikańskim, gdzie stawiano pytanie o „niezależnej, demokratycznej” Litwie, tylko 4 proc. Polaków Wileńszczyzny odpowiedziało twierdząco. Natomiast przeszło 80 proc. powiedziało „tak” odnowionej federacji republik na referendum związkowym. I tego wymownego faktu nie uda się ukryć żadnymi wykrętami propagandowymi. Oto dlaczego pozycję polskiej ludności kraju należy uwzględniać na wszelkich rozmowach, dotyczących stosunków wzajemnych między Litwą a ZSRR.
Jan Ciechanowicz
Deputowany Ludowy ZSRR
(Z moskiewskiego tygodnika „Sojuz”)

* * *

Ojczyzna” (Wilno), 21 maja 1991:

Inkwizycja” XX wieku, czyli o wolności w „wolnym” świecie
Każda epoka historyczna, a nawet każdy kilkuletni okres czasu ma swój „owczy pęd”. Biada temu, kto się odważy mu przeciwstawić! Jeszcze niedawno starczyło przypiąć komuś łatkę „prawicowca i antykomunisty”, a był skończony. Dziś sytuacja się niby odwróciła: jak się chce kogoś wykończyć, to dość, bez wszelkich nawet na to dowodów, napiętnować go jako „lewicowca”, „komunistę” czy „antysemitę”, a – można po nim śpiewać „wieczne odpocznienie”. Przy tym fakty się nie liczą, tylko działa zasada: obrzucaj błotem, a coś zostanie.
Zmieniły się więc szyldy, ale istota i treść pozostały te same: moralne i polityczne schamienie, bezwzględne przekonanie o własnej racji, brak elementarnej kultury, tolerancji i taktu, prymitywizm historiozoficzny, ograniczone horyzonty myślowe.
Niech jednak przemówią dokumenty i zilustrują historię rozpętanej w szeregu polskich wydań nagonki, która się zresztą jeszcze nie skończyła i trwa na dobre. A prym w tej nagonce wiedzie wydawana w Warszawie przez ponadnarodową spółkę „Agora”, a kierowana przez Adama Michnika „Gazeta Wyborcza”. Bohaterem całej historii jest pan Aleksander Pruszyński, polski działacz patriotyczny i edytor z Toronto, jeden z tych, kto się zna na polskich sprawach „kresowych” i wiele uczynił dobrego dla Polaków w ZSRR.

„Wrag Naroda” z Toronto
Gazeta Wyborcza” (nr 35, 11.II.1991, Marek Rapacki „Odpowiedzialność”) pisała:
„Nie naszą jest sprawą oceniać z tego miejsca, jakie okoliczności zadecydowały o nader skromnym poparciu społeczności polskiej dla niepodległej Litwy, mimo niedawnych apeli Związku Polaków na Litwie, Rady Polskiego Kraju i polskich deputowanych o udział w referendum (tak tu nazywają sondaż 9 lutego okrzyknięty później przez landsbergistów „plebiscytem”. J. S.). Musimy jednak liczyć się z tym, że bilans udziału Polaków w sobotnim plebiscycie utrudni i tak niełatwe współżycie miedzy nimi a Litwinami.
Sytuacja ta wymaga od polityki polskiej tym większej cierpliwości i dalekowzroczności. Powinniśmy przede wszystkim uzmysłowić sobie, że w oczach Litwinów jesteśmy narodem wielkim – kilkunastokrotnie od nich liczniejszym, o ostro wyklarowanej tożsamości i już niepodległym. Szczególny charakter bliskich w przeszłości związków między naszymi narodami rodzi też po stronie litewskiej zrozumiałe przeczulenie.
Naszą jest rzeczą przekonać Litwinów, że nie dążymy ani do odbudowy niegdysiejszej dominacji, ani do jakichkolwiek modyfikacji granicznych bądź do uzyskania jakichś szczególnych przywilejów w ich kraju. Ze wspólnej części dorobku obu kultur nie uważamy za tytuł do uzurpowania sobie wyższości kulturowej lecz za okoliczność wybitnie sprzyjającą przyjaznym stosunkom.
Jest rzeczą polską uśmierzenie litewskich przeczuleń, choć na pewno w najmniejszym stopniu – rzeczą prostych ludzi, z których głównie składa się polska społeczność na Litwie i którzy dotkliwie odczuwają przejawy litewskiej nieufności, a nawet dyskryminacji.
Natomiast można się było spodziewać odpowiedzialności u korespondenta TV Korybuta-Daszkiewicza, który dane – i to zaniżone – o obserwacji przy urnach w kluczowym polskim ośrodku na Litwie podał na wstępie głównego wydania – sobotnich wiadomości na zasadzie ciekawostki o rodakach.
Szczególnym przypadkiem nieodpowiedzialności było wystąpienie w opanowanej przez sowieckich komandosów telewizji wileńskiej działacza polskiego z Kanady, Aleksandra Pruszyńskiego wspólnie ze sztandarowym rzecznikiem separatyzmu polskiego Ciechanowiczem. Obaj agitowali Polaków za bojkotem referendum.
Litwa, prędzej czy później będzie niepodległa. Od nas, Polaków, przede wszystkim w Polsce, zależy, czy będziemy w niej mięli sąsiada przyjaznego, rozwijającego wspólnie z nami dziedzictwo historyczne, czy też sąsiedztwo to stanie się ośrodkiem napięć i źródłem ludzkich cierpień?"
W następnych numerach „G. W.” posypały się jak z rogu obfitości „listy od czytelników”, w których impertynencje pod adresem A. Pruszyńskiego miały ten sam styl i poziom, co i owe z czasów kampanii wyborczej Stanisława Tymińskiego. Natychmiast tez akcję zniesławiania solidnego i uczciwego człowieka przeniesiono za ocean. Tak zwana „Gazeta Polska”, ukazująca się w Chicago (USA) już 23 lutego zamieszcza notatkę niejakiego Asha pt. „Podwójna tragedia”:
„Jest coś tragicznego w tym, że ogromna większość Polaków mieszkających na Litwie głosowała w sobotnim referendum przeciw pełnej niepodległości tej republiki. Jest to zresztą tragizm podwójny. Po pierwsze, oddawanie głosów przeciw suwerenności jakiegokolwiek narodu nigdy nie było powodem do chluby i nie jest taką przyczyną również teraz, niezależnie od motywacji, jakie mogły przyświecać takiemu głosowaniu. Po drugie, pośrednie oddanie się litewskich Polaków w ręce rządu w Moskwie, który ma podobno być lepszym gwarantem polskich praw mniejszościowych niż rząd litewski, mocno pachnie historyczną kpiną.
Na domiar złego, w kontrolowanej przez sowieckich komandosów telewizji litewskiej wystąpił „polski działacz” z Kanady Aleksander Pruszyński, który wypowiedział się zdecydowanie przeciw niepodległości Litwy. Wniosek z tego taki, że Polacy nie mają ostatnio szczęścia do politycznego importu z Kanady, który oscyluje niezmiennie w stronę głupoty. Występowanie Polaka przeciw Litwinom w miejscu, w którym zaledwie przed kilkunastu dniami „czarne berety” zastrzeliły i rozjechały czołgami 13 osób jest tej głupoty szczególną kwintesencją.”
Aż oczy na wierzch wychodzą ze zdumienia, że w tak krótkiej notatce udało się autorowi zawrzeć tyle nonsensów.
Jednocześnie w kierunku Pruszyńskiego salwę z dużej rury oddają: „Związkowiec” z Toronto (Kanada), „Nowy Dziennik” z Nowego Jorku, kilka dalszych pism, które padły albo ofiarą własnej ignorancji, albo manipulatywnej dezinformacji sianej przez Sajudis, „Gazetę Wyborczą” i ich kapusiów, wywodzących się z warszawskiego KGB.

* * *

Oszołomiony nawałą ognia wydawca z Toronto zmuszony jest w swym „Expressie” (który to tygodnik deklaruje się jako „pismo polskie przeznaczone dla Polaków, Białorusinów, Litwinów i Ukraińców” i wiele robi dla pojednania naszych narodów) bić się w piersi i usprawiedliwiać przed sforą „kolegów”, pisząc m.in. w reportażu „U swoich na Litwie i Białorusi” (26.X.91):
„Wracam z Wilna i swych stron na Białorusi, ale mój pobyt tam już został mocno nagłośniony przez wszystkie konkurencyjne środki masowego przekazu w Polsce, Kanadzie i gdzie się tylko dało. Co najciekawsze, konkurencja ma blade pojęcie, co tam robiłem, oprócz faktu, że wystąpiłem przed „złą, wrogą, tamtejszą TV”, zaś w rzeczywistości, co powiedziałem, to zaczynając od mego pierwszego adwersarza „Gazety Wyborczej” nikt nie ma pojęcia.
Zresztą, ta wileńska TV kontrolowana przez Sowietów jest bardziej propolska niż ta, ponoć, wolna i kontrolowana przez szowinistów litewskich spod znaku Sajudisu, którzy w niepodległej Litwie oferują Polakom albo natychmiastową litwinizację albo wysiedlenie.
To właśnie nastawienie Sajudisa z Panem Prezydentem Landsbergisem na czele spowodowało, że polscy posłowie w litewskim parlamencie wstrzymali się przed głosowaniem za niepodległością Litwy w dniu 18 marca ubiegłego roku.
W dniu 9 lutego miał się odbyć plebiscyt, gdzie ludność Litwy miała się wypowiedzieć, czy chce mieć Niepodległe i Demokratyczne Państwo. Pytanie było postawione tak, by każdy myślący zdrowo powiedział tak. Kto bowiem może być przeciwko Niepodległości i Demokracji?
Co jednak nie powiedziano i co rządzona przez Sajudis Litwa nie gwarantuje ludności? Tak, ma być demokracja dla Litwinów, o których ich rodaczka mieszkająca 16 lat w Japonii powiedziała przy śniadaniu w Hotelu „Litwa”, że jeszcze nie dorośli do demokracji i nie mają pojęcia, co to jest.
Polacy na Litwie, a konkretniej na Wileńszczyźnie, masowo wstrzymali się od głosowania. Temu ponoć ja, wielki i pyszny działacz z Kanady, mam być winny, bo wezwałem ich do bojkotu wyborów. Bardzo mi to pochlebia, nie wiedziałem, że potrafię od urn wyborczych odpędzić setki tysięcy rodaków.
Jak widać, największe komplementy można usłyszeć od... przeciwników. Tegom się jeszcze nie spodziewał.
Przybyłem do mroźnego i śnieżnego Wilna w dniu 7 lutego i zamieszkałem w hotelu o nazwie „Grunwald”, oczywiście w litewskiej wersji „Żalgiris”. Tam też, nie wiem, czy odniosłem swe największe zwycięstwo czy największą klęskę.
Następnego dnia senator Jan Ciechanowicz, członek Rady Najwyższej ZSRR i bojownik o prawa dla tamtejszych Polaków, załatwił mi wystąpienie przed kamerami wileńskiej litewskiej TV. Gdy go zapytałem, co warto bym powiedział odparł prosto:
– Aleksander, mów co czujesz, ja nie chcę cię w niczym nastawiać. Ty wiesz, co powiedzieć.
Byłem więc w kłopocie. Co tu mądrego powiedzieć? Moment ważny i nie można zmarnować okazji. Całe miasto tonie w plakatach w trzech językach, zapowiadających plebiscyt i nawołujących, by głosować za Niepodległością i Demokracją. Z jednej strony, jak nie powiedzieć „tak”, z drugiej strony, jak wyrazić wotum nieufności dla Prezydenta Landsbergisa i jego szowinistycznej antypolskiej polityki?
Spacerowałem po Wilnie, jego pięknej lecz bardzo zniszczonej Starówce, odwiedziłem Ostrą Bramę. Potem w lokalu Związku Polaków na Litwie miałem krótkie spotkanie z akowcami; potem udałem się na Antokol zobaczyć grobowiec rodzinny, ukończony w 1939 roku, gdzie dotąd żaden z członków rodziny nie spoczął.
Chcąc poznać nastroje polskich wyborców udaliśmy się do podwileńskiej miejscowości, by zobaczyć, jak przebiega spotkanie z polskim posłem przed referendum.
Okazało się, że spotkanie odbędzie się zbyt późno, by na nim zostać, ale mieliśmy kilka rozmów przed zatłoczonym sklepem spożywczym.
„Tutaj wszyscy czarnoroboczy – powiedziała starsza Polka – to Polacy. Natomiast władze tutejszego kombinatu drobiarskiego, to Litwini. Jak będzie Niepodległość, to nam już zapowiedziano, że albo się litwinizujemy albo won. Ale gdzie mamy iść? Tu nikt z nas nie pójdzie głosować”, dokończyła ze łzami w oczach ta Polka.
Po tej rozmowie widać było, że frekwencja wyborcza będzie słaba, co się zresztą potwierdziło następnego dnia.
Do hotelu po dobrej godzinie czekania przybył senator Jan Ciechanowicz z ekipą tamtejszej telewizji. Przypięliśmy polską flagę, przywiezioną z Toronto, do firanek na oknach, zasiedliśmy na dwóch stołkach i kamera poszła w ruch.
Jan Ciechanowicz, współtwórca Związku Polaków na Litwie, wystąpił jako prowadzący wywiad, a ja szeroko, przez bodaj 14 minut, odpowiadałem na jego pytania.
Podstawową moją tezą było stwierdzenie, że podobnie jak i gros Narodu Polskiego, jestem za Niepodległością Litwy, ale jak reszta narodu, jestem zaniepokojony szowinizmem litewskim i niedopuszczeniem do realizacji słusznych żądań tamtejszych Polaków.
Takimi niespełnionymi żądaniami jest msza polska w Katedrze, Polak na stanowisku biskupa pomocniczego w arcybiskupstwie wileńskim, gdzie co najmniej połowa wiernych to Polacy; radni w mieście Wilnie, bo obecnie nie ma tam ani jednego Polaka; zwiększenie ilości polskich przedszkoli i szkół; otworzenie uniwersytetu polskiego, który mógłby być po prostu filią Uniwersytetu Jagiellońskiego; wprowadzenie polsko-litewskich nazw ulic, wprowadzenie polskiego jako języka urzędowego; wreszcie po dwóch latach zezwolenie na otwarcie polskiego konsulatu; sprowadzenie polskich lekarzy, bo litewscy odmawiają leczenia Polaków; pisanie polskich nazwisk po polsku, a nie w brzmieniu litewskim. Wreszcie zaprzestanie kolonizacji Wileńszczyzny przez Litwinów kosztem ludności polskiej.
Na pytania dotyczące nadchodzącego plebiscytu stwierdziłem, że trudno nie być za Niepodległą i Demokratyczną Litwą, ale to nie dość. Litwa Niepodległa musi gwarantować Polakom równość, bo co z niepodległości i demokracji, jak brak równości?
Najlepszym wyjściem byłby nie bojkot wyborów, ale pisanie na kartkach plebiscytowych litery „R” (Równość). By tym Polacy przypomnieli Litwinom o swych prawach.
W trakcie wywiadu nie tylko wskazałem na prolitewską plakietkę, jaką miałem w klapie, ale na prolitewskie znaczki pocztowe wykonane w Polsce,
Po skończonym wywiadzie obecna Alina Lassota, dziennikarka z Wilna, pogratulowała, twierdząc, że był bardzo rzeczowy, wyważony i mówiłem z werwą. Tegoż zdania był też senator Ciechanowicz. Potem myśmy się udali do pobliskiego hotelu, by obejrzeć to w TV. Niestety, nam się to nie udało, bo w hotelu „Lietuva” nie łapano tego programu. Widział go natomiast Ciechanowicz i stwierdził, że nic nie okrojono, pokazując nawet proniepodległościowe litewskie znaczki pocztowe wykonane w Warszawie przez KPN i zachowując akcenty antykomunistyczne.
Dopiero następnego dnia dowiedziałem się, że wystąpiłem w TV kontrolowanej przez Sowietów. Czyli była ona bardzo liberalna.
Zasadniczo niewiele w ciągu sześciu miesięcy mej nieobecności w Wilnie w stosunkach polsko-litewskich się polepszyło. Zapowiedziana ustawa o polskim okręgu autonomicznym jeszcze nie weszła w życie, a nowa ustawa o wpisaniu nazwisk wedle życzenia każdego okazała się picem. Nazwiska bowiem w myśl wydanej dwa dni potem instrukcji muszą być pisane... fonetycznie po litewsku. Czyli Pruszyński ma mieć dowód osobisty jako Prusinskas. Podobnym dziwolągiem mają być litewskie dowody osobiste, gdzie rubryki będą drukowane po litewsku, niemiecku i... szwedzku.
Naprawdę był jeden moment zbratania polsko-litewskiego. To po nocy 13 stycznia, kiedy komandosi szturmujący gmach TV zabili co najmniej 13 osób. Potem jeszcze w gmachu TV znaleziono ślady krwi i są bardzo poważne przypuszczenia, że zginęło wiele więcej. Trupy zaś ich Sowieci usunęli z budynku nim oddali go Litwinom z powrotem.
Pogrzeb tych zabitych był wielką wspólną manifestacją. Tak jak zwykle w takich czasach, żałoba była wspólna, ale potem stosunki wróciły do „antypolskiej normy”. Nawet nie bardzo miało odbicie w sajudisowskiej prasie poparcie społeczeństwa i władz polskich dla Litwy.
Litwini żądają od Polski bezwzględnego uznania ich Niepodległości. Ale jaki rząd polski by poszedł na tak drastyczne narażenie się Sowietom?
Wiele mocniejsze rządy jak np. daleka od Sowietów Kanada, nic w tym kierunku nie zrobiły.
Czy mogła to zrobić Polska?
W dzień po referendum Pan Landsbergis mówił z niezadowoleniem w polskiej TV, że Polacy je zbojkotowali i w dość brutalny sposób wyrażał swe niezadowolenie z faktu nieuznania Litwy przez Polskę.
Nikt jednak nie miał w prasie polskiej odwagi zapytać go, dlaczego Polacy mieli głosować za szowinistyczną niepodległą Litwą i narażać się Sowietom uznając antypolski rząd Litwy.
Pan Landsbergis ma Polaków za głupców. Wymaga wiele od Polski i Polaków, a co daje? Wy dajcie, ja nie muszę wam dawać nic – wydaje się brzmi jego oficjalnie wypowiedziana polityka.
Teraz zaś dopiero zaczyna mu się przypominać, że był bardzo wiernopoddańczym komunistycznym muzykologiem, który stale siedział w Polsce, gdy było to jeszcze wielkim wyróżnieniem dla normalnego Litwina.
To wystąpienie miało też pozytywny skutek, ponieważ wielu posłów zadało Ministrowi Skubiszewskiemu wiele cierpkich pytań, a szczególnie miano do niego pretensje, że nic nie robi dla Polaków na Litwie. Szczególnie pikantna jest sprawa nowych map Litwy wydanych przez oficjalne rządowe wydawnictwo. Tam spora część suwalskiego, Białystok oraz kilkudziesięciokilometrowy pas Białorusi po Grodno oznaczony jest jako terytorium... Litwy.
Gdyby Sowieci chcieli naprawdę bardziej wzniecić nastroje antylitewskie w Polsce, to wystarczyłoby ze sto tych map porozklejać w Warszawie.
Kto naprawdę rządzi na Litwie? Oczywiście bardzo dużo władzy ma centrala w Moskwie, ale za plecami Sajudisu, jak twierdzą tubylcy, działa wielka mafia z Kowna. Ma w tych trudnych warunkach wspaniałe pole do popisu i jak mówią znający temat, w zmowie z sowieckimi władzami granicznymi mają własną drogę do Polski, którędy idą nie ludzie z plecakami, a duże ciężarówki”...

* * *

Każdy obeznany z naszą sytuacją Czytelnik przyzna – niezależnie od tego, czy się zgadza z poszczególnymi, niekiedy naprawdę dość ryzykownymi interpretacjami p. Pruszyńsklego – że w zasadzie on się dobrze orientuje w realiach Litwy i Wileńszczyzny. Może zresztą właśnie te jego kompetencje najbardziej dotykają do żywego „asów prasowych”, z aplombem wypisujących bzdury w swych pismach. Pod ostrzałem „naganiaczy” czuł się p. Pruszyński nieraz zmuszony wystąpić na różnych łamach z „wyjaśnieniami”. (To ci tolerancja, to ci kultura! Nawet własnego zdania, tym bardziej jeśli jest kontrowersyjne, mieć nie wolno, zaraz cerbery SB do gardła się rzucają!).
Oto np. jaki tekst zamieściło torontonskie „Echo” w nr 170 z 7 marca 1991 r.:

Jak tam było w Wilnie, czyli fałszywe donosy
W związku z opublikowaną przez wiele gazet notatką o występie Aleksandra Pruszyńskiego, wydawcy „Expressu”, w kontrolowanej przez Sowietów telewizji na Litwie przeprowadziliśmy z nim krótką rozmowę w celu wyjaśnienia okoliczności i motywów tego wystąpienia.
Pan Aleksander nie zaprzeczał, że występował w tej telewizji, ale przyznał, że o istnieniu drugiej nie wiedział. Wywiad przeprowadził i sprawił, że poszedł w całości, Jan Ciechanowicz – senator sowieckiego parlamentu i członek obecnie mianowanego przez Sowietów po najeździe na Litwę rządu. [Kolejna bzdura: J. Ciechanowicz nigdy nie był członkiem jakiegolokwiek rządu! – J.C.]. Pruszyński stwierdził, że w programie nie wzywał do bojkotu, lecz do głosowania za niepodległością Litwy, ale zarazem umieszczenia na kartce do głosowania, litery R, symbolu słowa „równość”, wyrażającego żądanie równości dla Polaków na Litwie. Pruszyński nie potrafił odpowiedzieć, czy postawienie litery „R” unieważniało oddany głos i tym samym, czy jego akcja była faktycznie wezwaniem do bojkotu głosowania. Zaprzeczył jednak, by jego wystąpienie w telewizji sowieckiej na Litwie miało w swych intencjach bojkot. Pruszyński uważa się za działacza niepodległościowego na rzecz Litwy. To, że Sowieci pozwolili mu występować przed głosowaniem, tłumaczy wielkimi wpływami, jakimi cieszy się senator Ciechanowicz, którego określa jako „bojownika o prawa Polaków na Wileńszczyźnie”. Pruszyński nie dysponuje transkrypcją swego wystąpienia, ani taśmą. Nie można więc ustalić, na ile jego intencje zbiegły się z rezultatami. Nie wie też, czy plakietka z hasłem „Niepodległa Litwa” jaką założył na ten wywiad, była na ekranie telewizyjnym czytelna. Nie zna też rezultatów swego wystąpienia, a tym bardziej, ilu Polaków literę „R” wpisało. Nadesłał nam list, który zamieszczamy w całości. Ukaże się on również w „Expressie”:
W dniu 8 lutego jedna z dwóch litewskich stacji TV, w Wilnie nadała wywiad, jaki przeprowadził ze mną senator Jan Ciechanowicz, bojownik o prawa Polaków na Wileńszczyźnie.
W tej 15-minutowej wypowiedzi przypomniałem o wszystkich dowodach poparcia Litwinów przez Polaków i stwierdziłem, że, tak jak gros Narodu Polskiego, jestem za Niepodległą i Demokratyczną Litwą, ale taką, która daje równe prawa Polakom na Litwie.
Plebiscyt 9 lutego był okazją upomnienia się przez Polaków o swoje prawa, naruszane brutalnie przez Litwinów, włączając w to hierarchię Kościoła Katolickiego na Litwie.
Dlatego sugerowałem, by Polacy poszli głosować, a na swych kartach pisali literę „R” – oznaczającą, że pragną nie tylko Niepodległej i Demokratycznej Litwy, ale też takiej, która gwarantuje im równość we wszystkich dziedzinach życia.
Po moim wystąpieniu w TV dziękowali mi Polacy litewscy i to dziękowali ze łzami w oczach, mówiąc, że wreszcie się ktoś zainteresował ich dolą i wziął ich w obronę.
Donosy” – elektroniczna agencja prasowa z Warszawy, podała, że występowałem w tej telewizji przeciw niepodległej Litwie. Jest to absolutna bzdura.
Podczas audycji podkreślałem poparcie Polaków i moje dla niepodległej Litwy, miałem w klapie marynarki plakietkę „Niepodległa Litwa” i pokazałem znaczki wydane w Warszawie przez KPN popierające niepodległość Litwy.
Oczekuję:
– że wszystkie pisma, które podały informację za „Donosami”, staną na wysokości i przedrukują to sprostowanie;
– że osoby publiczne, które zabierały na ten temat głos w oparciu o fałszywe donosy, przeproszą mnie;
– że Kongres Polonii Kanadyjskiej zainteresuje się sytuacją rodaków na Litwie, zamiast pięknych stów zacznie im słać pomoc konkretną;
– że bogatsze od „Expressu” pisma polonijne wreszcie zainteresują się dolą rodaków na Wileńszczyźnie i same wyślą na Litwę swych korespondentów, by przekonać się, jak tam jest naprawdę z prawami Polaków.
(–) Alexander Pruszyński
Wydawca „Expressu Polskiego”
Toronto, 27 lutego 1991 r.
Żeby było jeszcze śmieszniej, przypomnijmy, że wspomniany przez „Echo” kanadyjskie Jan Ciechanowicz, jako rzekomy „członek mianowanego przez Sowietów po najeździe na Litwę rządu”, był w tym czasie w ogóle bezrobotnym, jako że został przez sajudistów kolejno, jako „polski nacjonalista”, usunięty zarówno ze stanowiska prodziekana wydziału języków obcych, jak też posady docenta katedry filozofii Wileńskiego Instytutu Pedagogicznego. Nieco wcześniej pisano o nim zresztą jako o domniemanym członku Komitetu Ocalenia Narodowego ze stycznia br., co również było wierutnym łgarstwem, w Komitecie tym ogromną większość stanowili Litwini, było kilku Rosjan i Żydów, natomiast żadnego Polaka. Ciekawe, jaka instytucja krajowa dostarcza gazetom polonijnym tak skandalicznych bzdur i żenujących dezinformacji oraz zmusza do ich publikowania...
Odgłosy o nagonce na p. A. Pruszyńskiego rychło dotarły do Wilna i wzbudziły wśród tutejszych Polaków gorycz i oburzenie. Jedna z naszych organizacji o wysokim autorytecie moralnym czuła się zmuszona ogłosić specjalne oświadczenie:

Protest byłych żołnierzy AK Ziemi Wileńskiej
W dniach 9 i 10 lutego 1991 r. Klub Żołnierzy AK Ziemi Wileńskiej w Wilnie miał zaszczyt gościć działacza polonijnego z Kanady Aleksandra Pruszyńskiego, wydawcę „Expressu Polskiego” w Toronto. To, że pan Pruszyński znalazł na obcowanie z nami czas, i w ciągu dwóch dni na rzeczową wymianę poglądów o naszych sprawach i wykazał szczególną uwagę wobec naszych problemów okazując materialną pomoc Klubowi AK, świadczy, że nasze sprawy, jak i sprawy Polaków na Wileńszczyźnie, są mu bliskie i znane.
Niestety, „Gazeta Wyborcza” (nr 35, 1991 r.) w komentarzu „Odpowiedzialność” Marka Rapackiego inaczej widziała wizytę w Wilnie pana Pruszyńskiego, zarzucając mu szczególną nieodpowiedzialność za wspólne z senatorem Janem Ciechanowiczem wystąpienie w telewizji wileńskiej i rzekome „agitowanie Polaków za bojkotem głosowania”. Zaznaczmy, że ta telewizja nadaje tez regularnie pierwszy program Telewizji Polskiej z Warszawy. Co dotyczy „agitowania” za bojkotem sondażu, to ani A. Pruszyńskii, ani J. Ciechanowicz nie agitowali za bojkotem, lecz tylko wypowiedzieli swe zdanie: skoro Litwini (władze Republiki – Parlament, Rząd Litewski) chcą mieć poparcie ze strony Polaków Wileńszczyzny, to powinni uszanować ich podstawowe prawa ludzkie, bo to co się czyni teraz, daleko odbiega od naszych nadziei. Niespełna 5% ludności polskiej oddało swe głosy za sformułowanie „Jestem za Niepodległą i Demokratyczną Republiką Litewską”. Zdecydowana większość nie tyle głosowała „przeciwko”, ile po prostu nie wzięła udziału w sondażu. I nie tylko dlatego, że Polacy Wileńszczyzny są przeciwko wolności Litwy, a dlatego, że nie wierzyli, iż ta akcja zagwarantuje ich wolnościowe dążenia. Nauczeni historią, w swej postawie Polacy Wileńszczyzny nie ulegli presji sił obcych ich interesom.
Szanowni Rodacy! Nie kłóćcie się między sobą, gdy chodzi o nasze losy, poznajcie i zrozumcie nas – niezgoda rujnuje! Nie starajcie się skłócić nas! Nie jest nas tu aż tak dużo, byśmy mogli na to sobie pozwolić.
I dlatego protestujemy przeciwko trwającej od wielu miesięcy nagonce prowadzonej przez skrajne nacjonalistyczne litewskie siły i niektóre środowiska w Rzeczypospolitej Polskiej, przede wszystkim „Gazetę Wyborczą”, przeciwko jednemu z naszych działaczy – Janowi Ciechanowiczowi, który zdecydowanie stoi w obronie praw Polaków na Wileńszczyźnie.
Protestujemy przeciwko oszczerczym atakom na pana Aleksandra Pruszyńskiego z Toronto, który jako jeden z bardzo niewielu, nie tylko upomina się o nasze ludzkie prawa i pisze o Polakach na Kresach, broni ich w publikacjach na lamach „Expressu Polskiego”, ale i wspiera nas materialnie.
Dziękujemy naszemu Szlachetnemu Rodakowi za wsparcie i spod obrazu Najświętszej Matki Boskiej, co w Ostrej świeci Bramie, przesyłamy nasze wileńskie „Bóg zapłać!”.
Tekst został zatwierdzony na posiedzeniu Zarządu Klubu Żołnierzy AK Ziemi Wileńskiej w obecności Zdzisława Szadzieńca, Heleny Żwańskiej, Jana Jakowicza, Stanisława Kaczkana, Mariana Kołwzana, Antoniego Michno, Tadeusza Siemaszko, Bogumiła Stolarczyka i Czesława Tubisa w dniu 09 marca 1991 r.
Prezes Klubu ZAKZW
H. Sieczyński
Sekretarz
E. Szot

O Ile wiemy, dotychczas żadne z pism w RP, ani też za oceanem protestu byłych żołnierzy Armii Krajowej Ziemi Wileńskiej nie opublikowało, bo im widocznie nie pasuje ten dokument do „konceptu”...
Co tu można dodać? Po zapoznaniu się z tymi „materiałami” chciałoby się zawołać: „Panie Aleksandrze, przed kim się pan usprawiedliwia? Toż to pięknie, że oni mówią o panu źle, dramat się zacznie, gdy – Boże uchowaj! – zaczną o panu mówić dobrze...
Z drugiej zaś strony, nasuwa się przy tej okazji refleksja o bardziej ogólnym charakterze: wolność myśli i słowa można dławić tak, jak robili to Stalin i Hitler – likwidując jej nosicieli w obozach zagłady lub rozstrzeliwując na mocy wyroków sądów doraźnych; można to czynić tak, jak to robił Breżnlew i robi Landsbergis – dusząc w zarodku wszelkie dysydenctwo przez blokowanie mu dostępu do środków przekazu i przez stosowanie nacisków administracyjnych i kłamstw propagandowych. Ale można też niszczyć inaczej myślących tak, jak to czyni Michnik: stosując terror psychologiczny, zohydzając i zniesławiając w oczach opinii publicznej każdego, kto się waży mieć własne zdanie i przemawiać własnym głosem. O ile pierwsze dwie metody niszczenia wolnej myśli są bardziej prostackie, okrutne i prymitywne, to niewątpliwie, ta trzecia, którą nazwałbym „neobolszewicką”, przewyższa je razem wzięte pod względem perfidii i zaiste faryzeuszowskiej obłudy.
Publikację do druku
przygotował Jerzy Skrodzki

* * *


Ojczyzna” (Wilno) 29 maja 1991:

Anicet Brodawski: Mamy prawo do decydowania o własnym losie (referat)
Zjazd Deputowanych Wileńszczyzny
Ubiegłej środy w Mościszkach (rejon wileński) trzeci etap zjazdu delegatów deputowanych do terenowych rad samorządów Wileńszczyzny omówił i większością 195 głosów zaaprobował z nielicznymi poprawkami projekt Statutu Wileńskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego, przygotowany przez Radę Koordynacyjną Ziemi Wileńskiej. W obradach wzięło udział przeszło 200 delegatów z rejonów wileńskiego, solecznickiego, trockiego, święciańskiego, szyrwinckiego, Nowej Wilejki, szereg deputowanych do Rady Najwyższej Republiki Litewskiej. Na zjeździe byli obecni i zabrali głos przewodniczący RN RL Wytautas Landsbergis oraz przewodniczący Komisji Państwowej ds. Litwy Wschodniej R. Ozolas. Delegaci podjęli także uchwały o herbie, fladze i hymnie Kraju Wileńskiego, przedyskutowali inne aktualne problemy dotyczące zarówno życia Wileńszczyzny, jak też Polaków całej Litwy.
W tym numerze zamieszczamy referat deputowanego do Rady Najwyższej ZSRR, przewodniczącego Rady Samorządu rejonu wileńskiego Aniceta Brodawskiego, wygłoszony w imieniu Rady Koordynacyjnej Wileńszczyzny, oraz dokumenty zjazdu, a także kilka fotomigawek, zrobionych przez L. Smolskiego. W następnym numerze opowiemy bardziej szczegółowo o przebiegu tego forum, które, jak zaznaczali jego uczestnicy, ma się stać przełomowym wydarzeniem w dziejach Wileńszczyzny.

* * *

Szanowni deputowani! Goście Zjazdu! Jestem upoważniony w imieniu prezydium Rady Koordynacyjnej przedstawić informację o dokonanej pracy z dnia obrad naszego zjazdu w Ejszyszkach, o zaistniałej sytuacji politycznej i o projekcie Statutu Kraju. Na wstępie chciałbym przypomnieć, że wszystkie uchwały przyjęte przez zjazd deputowanych Wileńszczyzny zostały skierowane do Rady Najwyższej republiki. Między innymi w oświadczeniu zjazdu zostały wyliczone następujące punkty, cytuję: „II zjazd deputowanych występuje:
1. Do Rad Najwyższych ZSRR i Republiki Litewskiej o unieważnienie radziecko-litewskiego układu z dnia 10.X.1939 roku, który był skutkiem potępionego przez obie Rady paktu Ribbentrop–Mołotow.
2. Do Rady Najwyższej Republiki Litewskiej o przyjęcie w porozumieniu z deputowanymi reprezentującymi ludność polską statusu ludności polskiej Wileńszczyzny. To było, przypominam, nasze oświadczenie ubiegłego etapu zjazdu. Od dnia obrad zjazdu minęło siedem i pół miesięcy. Co się zmieniło w ciągu tego okresu? Czy został zrealizowany chociażby jeden lub drugi punkt Statusu? Tak, po zjeździe powołano wspólne grupy robocze składające się z przedstawicieli Rady Koordynacyjnej, samorządów oraz Komisji Państwowej do spraw Litwy Wschodniej i Rządu Republiki. Już 8 listopada przedstawiliśmy projekt podstawowych założeń Statutu Wileńszczyzny opracowany w składzie naszej grupy roboczej i zatwierdzony na posiedzeniu prezydium Rady Koordynacyjnej Kraju. Na tej podstawie frakcja polska deputowanych do Rady Najwyższej Republiki przedstawiła projekt ustawy Republiki Litewskiej o utworzeniu polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego dla Wileńszczyzny. Między innymi ten projekt został rozpowszechniony wśród deputowanych na sesji Rady Najwyższej Republiki. Niestety, na tym wszystko się skończyło. Ostatecznie kropkę w tych sprawach postawił 24-go listopada tak zwany zjazd przedstawicieli Litwy Wschodniej. Natomiast tradycyjnie oskarżono inną stronę, w tym i mnie, cytuję: „który przewodniczył deputowanym rejonów we wspólnej grupie roboczej i który przerwał pracę”.
W miesiącu styczniu znów zabłysła iskierka nadziei, że wreszcie zostanie przełamana ta nieufność społeczeństwa litewskiego względem dążeń mieszkańców Wileńszczyzny. Znów ruszyliśmy z martwego punktu od nieufności do współpracy. Kolejny raz podano z naszej strony rękę poparcia. Na przykład frakcja polska przyjęła odezwę 11 stycznia, zarząd główny ZPL – odezwę 14 stycznia, jeszcze kilka apeli i odezw frakcji polskiej i zarządu głównego Związków Polaków. No i ostatnia odezwa o sondażu z dnia 1 lutego Rady Koordynacyjnej i Zarządu Głównego ZPL. Co w zamian? A w zamian kolejne deklaracje bez dróg ich realizacji. Twierdzimy, że niezbędny jest dialog. Faktycznie brak jego. Raczej ze strony władz republiki tylko monologi, tylko pouczający ton.
Między innymi departament do spraw mniejszości narodowych, który powstał dzięki naleganiom społeczeństwa polskiego, dotychczas nie wystąpił z żadną propozycją rozwiązania potrzeb Polaków na Litwie. Podobne zastrzeżenia, niejednokrotnie wypowiadano wobec Państwowej Komisji ds. Litwy Wschodniej. Najważniejszym zadaniem pracowników tej komisji, mam na myśli etatowych pracowników, stało się śledzenie i zbieranie informacji o deputowanych Wileńszczyzny, aktywistach, w ogóle o wszystkim, co się dzieje w rejonie. Praktycznie bez udziału tych etatowych pracowników nie obeszło się ani jedno przedsięwzięcie nawet najmniej znaczące w rejonach. Natomiast żadnego problemu z ich pomocą nie rozstrzygnięto. Niejednokrotnie apelowaliśmy puścić w niepamięć to co nas dzieli, szukać tego, co nas łączyło i będzie łączyć, być nadal wiernymi hasłu: „Za wolność naszą i waszą”, stwarzać podstawy do wzajemnego zaufania i rozstrzygania nabrzmiałych problemów ludności Wileńszczyzny na zasadzie porozumienia większości z mniejszością. Zasada, według której większość zawsze ma rację, nie powinna dominować w sprawach ludzkich. Większość nie powinna coś dawać (może później i odebrać) lecz zapewnić równe prawa i możliwości do czynnego udziału w życiu państwowym wszystkich jego obywateli na zasadzie równouprawnienia. Tylko na zasadzie porozumienia większości z mniejszością może zaowocować ten dialog, nawoływania do którego stale słyszymy. Niestety, w dobie obecnej podobne rozważania należą raczej do filozoficznych. Natomiast praktyczne czyny świadczą o czymś innym. Najświeższym potwierdzeniem tego może służyć ostatnie oświadczenie Państwowej Komisji ds. Litwy Wschodniej pt. „Droga zgody czy konfrontacji”, wydrukowane m.in. w rządowym dzienniku „Kurier Wileński”. Chcę zwrócić uwagę na kilka punktów: Pierwszy – uchwały naszego zjazdu dotychczas nie są uznawane. Obradujemy już dziś po raz czwarty. Ponieważ i sam zjazd przez władze Republiki też nie jest uznany. Cytuję z oświadczenia komisji: „Po zebraniu, które odbyło się w Ejszyszkach...”.
Drugie – władze republiki nie uznają także i samej Rady Koordynacyjnej, nigdy i nigdzie nie użyto tej nazwy. Ani słowa o niej nie ma i w oświadczeniu Komisji państwowej. Trzecie – od początku obrad naszego drugiego zjazdu, a my liczymy to od 1 czerwca 1990 roku, praktycznie za cały rok nadesłaliśmy do Rady Najwyższej Republiki, pod adresem kierownictwa republiki cały szereg uchwał, oświadczeń. Trudno uwierzyć, ale na żadne z nich nie otrzymaliśmy oficjalnej odpowiedzi. Jak widzimy jedno jest głośno mówić o prawach człowieka, o demokracji, a inna sprawa realizować to w życiu codziennym, u siebie.
O co my stale prosimy? Na przykład z odezwy Rady Koordynacyjnej i zarządu głównego ZPL z dnia 1-go lutego cytuję: Wyrażamy nadzieję, że Rada Najwyższa Republiki Litewskiej pomyślnie i całkowicie rozstrzygnie nasze problemy wyłuszczone w dokumentach ZPL na drugim zjeździe deputowanych w Ejszyszkach 6 października 90 roku i uczyni wszystko, aby nasza wspólna ojczyzna Litwa była matką dla jej mieszkańców niezależnie od narodowości. Koniec cytatu. Na przykład z oświadczenia Prezydium Rady Koordynacyjnej z dnia 13 lutego cytuję: Rada Koordynacyjna Kraju zwraca się do RN Litwy o przyśpieszenie przyjęcia ustawy republiki o utworzeniu jednostki narodowo-terytorialnej, obejmującej gminy z przeważającą ludnością polską zgodnie z decyzją zjazdu deputowanych Wileńszczyzny 6 października w Ejszyszkach. Uważamy, że należy dokonać tego jak najszybciej, kolejny praktyczny krok mógłby zmienić nastroje wśród ludności Wileńszczyzny, zdecydowanie polepszyć atmosferę wzajemnego zrozumienia i zaufania. Koniec cytatu. Co na to odpowiedziała ta większość? Na przykład z oświadczenia państwowej komisji cytuję. „To nie nasza wina, że pełnomocnicy deputowanych rejonów wileńskiego i solecznickiego przerwali swoją pracę we wspólnej grupie roboczej i zmusili przedstawicieli prezydium Rady Najwyższej Republiki Litewskiej, aby sami troszczyli się o przygotowanie projektów, dlatego wszyscy deputowani rejonu wileńskiego i solecznickiego będą musieli poczekać, zanim omówi je Rada Najwyższa Republiki”. Nasuwa się kilka pytań: A co to za przedstawiciele prezydium Rady Najwyższej? Jeśli im to powierzono, to dlaczego oni powinni się troszczyć? Co oznacza – wszyscy deputowani będą musieli poczekać? Pozwolę sobie zapytać, co to za łaska, a jeśli łaska, czyja łaska? Przecież punkt 2 uchwały Rady Najwyższej Litewskiej Republiki brzmi cytuję go w oryginale:
„Zlecić komisjom Rady Najwyższej Republiki Litewskiej do spraw systemu prawnego, praw obywatelskich, narodowościowych, samorządów, a także Komisji Państwowej do spraw Litwy Wschodniej, aby rozpatrzyły problemy z uwzględnieniem życzeń i propozycji co do zaspokojenia kulturalnych, socjalnych i ekonomicznych potrzeb zamieszkującej w tym regionie ludności; do 31 maja 1991 r. przygotować projekt statusu okręgu wileńskiego”.
Jak widzimy, tutaj nie ma ani słowa o deputowanych Wileńszczyzny. Między innymi nie figurują samorządy i rady tych rejonów. Chociaż między innymi nasze propozycje dawno już zostały zgłoszone do tej komisji. Może deputowani samorządów stracili zaufanie w oczach parlamentu i rządu? Tak przecież do grup roboczych później wciągnięto i deputowanych do Rady Najwyższej od Wileńszczyzny. Na przykład trzon grupy polityczno-prawnej tworzą deputowani Balcewicz, Jankielewicz, Maciejkianiec, Subocz. Znaczy wyżej wymienione w punkcie drugim uchwały komisje Rady Najwyższej współpracując z naszymi deputowanymi i powinny byli opracować projekt Statutu a nie jacyś tam tajni „przedstawiciele” prezydium Rady Najwyższej. Jeśli określona została data do 31 maja, to już przynajmniej w miesiącu kwietniu taki projekt Statutu należałoby opublikować w prasie, zasięgnąć opinii społecznej nie tylko mieszkańców Wileńszczyzny lecz i innych mieszkańców. Zgłoszony projekt zostałby omówiony na naszym zjeździe, na sesjach rad terenowych i wówczas uwzględniając propozycje, poprawki możnaby było przedstawić go na zatwierdzenie przez Radę Najwyższą. Niestety, dotychczas nawet w samych komisjach nikt nic na ten temat powiedzieć nie jest w stanie. Rozmawialiśmy z deputowanymi, przewodniczącymi komisji. Znaczy zmuszeni jesteśmy dzisiaj omawiać i zgłaszać swój projekt Statutu. Co prawda byłoby dużym uproszczeniem twierdzić, że ten nasz projekt od razu zostanie zaaprobowany w Radzie Najwyższej. Znów cytuję z oświadczenia państwowej komisji: „Państwowa Komisja ds. Litwy Wschodniej świadomie unika oświadczeń, woli konkretną działalność. To oświadczenie jest nieuniknione. Społeczeństwo Litwy należy bowiem przestrzec, że Litwę Wschodnią sprowadza się teraz do takiej sytuacji, która na długo może zadecydować o stosunkach wzajemnych niejednego narodu. Kto próbuje skierować na drogę konfrontacji? Są to niektórzy ludzie w Litwie Wschodniej blisko związani z najbardziej reakcyjnymi kołami administracji kremlowskiej i razem z nimi przewidujący jak przeszkodzić Litwie, by została całkowicie niepodległym państwem. Szkoda, że pod ich wpływy trafiło wielu deputowanych z rejonów solecznickiego, wileńskiego oraz część mieszkańców tych rejonów”. Koniec cytatu. Jak widzimy, po raz kolejny bez żadnego uzasadnienia postać wroga jest już określona. W związku z tym ostatnio nieraz zadaję sobie pytanie, czy słuszną obraliśmy drogę do realizacji swoich dążeń? Może także bez żadnego uzasadnienia? Lecz jak wówczas ustosunkować się do twardej pozycji tych „wielu deputowanych”, których cytowano w odezwie Wileńszczyzny, którzy i 1 czerwca 1990 roku i 6-go października praktycznie jednogłośnie głosowali na naszym zjeździe. Sesje rad rejonowych (łącznie około 150 deputowanych) też prawie jednogłośnie za wyjątkiem tylko kilku deputowanych poparły te uchwały. Po drugie, jak ustosunkować się do wyników sondażu opinii publicznej 9 lutego i referendum z dnia 17 marca w obu naszych rejonach? Widocznie można przypomnieć bez głębszej analizy, że tylko 5 tysięcy mieszkańców narodowości nielitewskiej opowiedziało się w sondażu 9 lutego za niezawisłym państwem litewskim. Natomiast 70 tysięcy mieszkańców narodowości nielitewskiej opowiedziało się w referendum za Związkiem Radzieckim. Czyż nie jest znaczący sam fakt, że chociaż i Związek Polaków na Litwie i deputowani frakcji polskiej i Rada Koordynacyjna zwracali się do ludności Wileńszczyzny o ich aktywny udział w sondażu, a w przededniu referendum niektórzy i odwrotnie, ludność nielitewska opowiedziała się faktycznie jednoznacznie. Tym, że, nie poparła naszych nawoływań i znacznie podważyła nasz autorytet deputowanych, gdyż zobowiązani jesteśmy święcie reprezentować interesy swych i tylko swych wyborców. A może tego faktu nie trzeba uznawać, może dla nas to nie jest przyjemne? Czyżby święciła triumf zasada, że gdy czegoś nie uznajemy, wtedy, to nie istnieje? A przecież istnieje, spotęgowane jeszcze faktem ignorowania, lekceważenia. Szanowni koledzy – ostatnio często słyszymy o zasadach prawa międzynarodowego. Na podstawie tych zasad każdy naród ma prawo do decydowania o własnym losie. Oczywiście, takie prawa mają i mieszkańcy Litwy. Procesy przebudowy w Związku Radzieckim stwarzają wszelkie możliwości ku temu. Powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, że w dobie obecnej jest to pewien normalny proces. Więc uświadamiamy sobie, że po pierwsze nie powinniśmy stać przeciw Litwinom i ich dążeniom wolnościowym. Po drugie – winniśmy nasze działania zrównoważyć z polityką kraju zamieszkania. Litwa – nasza wspólna ojczyzna, żyć musimy razem. Znaczy, musimy iść drogą lojalności wobec narodu litewskiego i jednocześnie nie rezygnować z naszych żywotnych interesów i potrzeb, z naszych interesów polskości, z pewnych gwarancji oświatowych, kulturalnych, ekonomicznych i innych.
Niestety w życiu codziennym, te sprawy nie są tak łatwe.
Z jednej strony posiadać prawo narodu do samookreślenia i z drugiej strony to prawo umieć realizować. Między innymi ten postulat był w centrum uwagi na konferencji międzynarodowej która obradowała 13-15 maja w Hadze, w Holandii na temat „Praw człowieka, praw nacji”, i w obradach której miałem możliwość osobiście uczestniczyć. Co prawda, w najliczniejszej z republik bałtyckich delegacji Litwy, składającej się z 7 osób, nie znalazło się miejsca dla reprezentanta Wileńszczyzny, chociaż na konferencji omawiano bardzo aktualne problemy konfliktów i stosunków z mniejszościami narodowymi. Osobiście byłem zaproszony na konferencję jako deputowany ludowy w składzie delegacji Rady Najwyższej Związku Radzieckiego. Relacje z konferencji należałoby wyodrębnić oddzielnym tematem. Tym bardziej, że była to konferencja o charakterze nieoficjalnym nawet bez udziału jakichkolwiek środków masowego przekazu. Europa dzisiejsza i jutrzejsza to Europa narodów. To także Europa konfliktów między narodami, różnic, sporów. Obserwuje się powszechny wzrost nacjonalizmu, lub przywiązania do tradycji własnego narodu, dbania o jego interesy. Na przykład Bułgaria, bułgaryzująca Turków, Rumunia rumunizująca Węgrów, Albania skonfliktowana z Jugosławią, (Kosowo!) itp. Państwa powinny podjąć wszelkie niezbędne kroki i wysiłki na rzecz realizacji postanowień Helsińskiego Aktu Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie oraz międzynarodowych paktów odnośnie praw człowieka dotyczących mniejszości narodowych. Zastosować odpowiednie instrumenty międzynarodowe, aby zagwarantować ochronę podstawowych praw ludzkich, wolność osób należących do mniejszości narodowych na ich terytorium. Te państwa powstrzymują się przed jakąkolwiek dyskryminacją takich osób i będą się przyczyniać do realizacji ich uzasadnionych interesów i aspiracji w dziedzinie praw człowieka i podstawowych wolności. Problem ten przestał być problemem wewnętrznym poszczególnych państw i winien być wyartykułowany w społecznej akcji międzynarodowej w postaci określonego mechanizmu jego wdrażania, przestrzegania i kontroli. Warto zaznaczyć, że w komisjach Rady Europy opracowany został projekt układu „O międzynarodowej ochronie praw mniejszości narodowych, językowych i religijnych a także poszczególnych osób, które należą do tych mniejszości jako warunek pokoju, stabilności w Europie”. W związku z tym przewiduje się powołanie organizacji międzynarodowych celem kontroli nad przestrzeganiem tego układu jak ze strony mniejszości narodowych lub poszczególnych osób. Nasuwa się pytanie, może u nas i dla nas ten problem nie jest zbyt aktualny, to tylko problem Europy? Aktualny jak najbardziej. Przecież deklarowanie niezawisłości Państwa nie świadczy jeszcze o wolności jego obywateli. W formie potwierdzenia można by było przytoczyć mnóstwo przykładów dobrze znanych obecnym na sali, które świadczą o ciągłym zaostrzaniu się stosunków narodowościowych Litwy. Szczególnie napięta sytuacja zaistniała na Wileńszczyźnie, widocznie to stanie się trzonem dzisiejszej dyskusji na naszym zjeździe. Przyczyn ku temu jest wiele i najważniejsze z nich jest to, że władze państwowe republiki, poszczególne siły polityczne i ich ugrupowania w swej polityce narodowościowej opierają się na zasadach, które wywołują jawny niepokój a nawet i strach wśród ludności nielitewskiej. Polityka nieufności, ciągła konfrontacja, zaczyna przerastać w politykę nienawiści. To polityka gdy ochrona prawa i wolności jednego narodu przekształca się w ograniczenie praw i wolności drugiego. To ideologia dyktatury z nowymi formami systemu totalitarnego, gdy zawsze winien ten, kto myśli inaczej. To gdy interes polityczny dominuje nad prawem człowieka. Cała Europa opiera się na zasadzie według której państwo służy człowiekowi, u nas natomiast dominuje idea minionych wieków, gdy człowiek służy w imię państwa. W zaistniałej sytuacji potrzebą chwili jest poszukiwanie wspólnego mechanizmu ochrony praw mniejszości narodowych, mechanizmu ochrony żywotnych interesów i potrzeb mieszkańców Wileńszczyzny. Czas nagli do powołania takiego mechanizmu. Ostatnio pośpiesznie przyjmowane w Radzie Najwyższej niektóre ustawy i dokumenty prawne rządu wzbudzają niepokój ludności nielitewskiej, szczególnie wśród mieszkańców Wileńszczyzny i nie tylko Polaków, lecz i Rosjan, Białorusinów i innych. O swe istnienie, o swą przyszłość, o przyszłość swych dzieci. Przytoczę tylko kilka przykładów. Według ustawy o obywatelstwie każdy mieszkaniec ma się określić w terminie do 3 listopada 1991 roku i wówczas otrzyma dowód obywatela Republiki Litewskiej. 16 kwietnia br. 18 artykuł tej ustawy uzupełnia się punktem czwartym według którego mieszkańcy Litwy tracą obywatelstwo litewskie po uzyskaniu obywatelstwa innego państwa w tym i Związku Radzieckiego. Celem przyśpieszenia tego procesu parlament republiki podjął uchwałę o wydawaniu tymczasowych legitymacji obywatela Litwy. Osoby pragnące uzyskać taką legitymację składają następujące przyrzeczenie:

Przysięga
„Ja ..................................................
Otrzymując zaświadczenie obywatela Republiki Litewskiej obiecuję przestrzegać ustaw Republiki Litewskiej, respektować jej niezależność państwową i integralność terytorialną”.
Podpis obywatela

Przy złożeniu podpisu pod przyrzeczeniem może powstać podejrzenie a czy my dobrowolnie nie wpadamy w pułapkę? Co znaczy „teritorinis vientisumas”, to po polsku oznacza integralność terytorialna. Niejednokrotnie słyszeliśmy z oficjalnych źródeł, że Litwa jest niepodzielna. Dotyczy to autonomicznego statusu Wileńszczyzny czy nie dotyczy? Może warto byłoby rozwiązać problem statutu Wileńszczyzny i tylko wtedy kłaść podpis pod tym przyrzeczeniem? Ustawa o prywatyzacji. Zapisane było, ze udział w prywatyzacji mogą brać tylko obywatele Litwy. W wyniku tego podlegające prywatyzacji obiekty na Wileńszczyźnie na pierwszym etapie mogą być oddane w ręce ludności napływowej. Na skutek wzrostu cen, inflacji wkłady oszczędnościowe ludności tracą swą wartość. Rząd Litwy postanowił zwiększyć wkłady o 50 proc. Jednocześnie zgodnie z uchwałą sumy kompensacyjne bez zgody ludzi zostaną przelane na konta jednorazowych wypłat.
Właściciel wkładu za te kompensacje będzie miał prawo do nabycia jedynie prywatyzowanego mienia państwowego, bądź późniejszego otrzymania obligacji imiennych. Bank będzie wykonywać powyższe operacje po otrzymaniu od samorządu zaświadczenia, że dany mieszkaniec otrzymał obywatelstwo litewskie. Jest to jawne pogwałcenie wolności i praw człowieka. Jesteśmy przeciwko kojarzeniu wstępnego procesu prywatyzacji z obywatelstwem. Znaczna część mieszkańców Wileńszczyzny chciałaby mieć podwójne obywatelstwo, a uchwały rządu pozbawiają ich prawa do udziału w prywatyzacji. Dotychczas wszyscy mieszkańcy Wileńszczyzny niezależnie od obywatelstwa, narodowości tworzyli i pomnażali dochód narodowy Litwy. Uważamy, że również teraz na równych zasadach oni mają prawo uczestniczyć w procesie wstępnej prywatyzacji, żeby ta ustawa nie była jako przyjęcie obywatelstwa za łapówkę. A oto szczególnie niepokojący przykład. Na mocy uchwały Rady Najwyższej Republiki Litewskiej z dnia 29 stycznia br. rząd ma zgłosić do 31 maja projekt nowego podziału administracyjnego Litwy. Termin zgłoszenia upływa, a oficjalnie nikt nic o tym nie wie. W rzeczywistości projekty są już opracowane w ciszy gabinetów rządowych bez udziału reprezentantów samorządów i ludności Wileńszczyzny. Pierwszy wariant – według tego wariantu na bazie wileńskiego i solecznickiego rejonów, które zamieszkuje 150 tysięcy ludności, tworzy się obwód wileński. Prawda, uszczuplając go do 83 tysięcy mieszkańców, ponieważ dwie trzecie terytorium wileńskiego rejonu odchodzi do dużego Wilna. Oto i macie wam obwód, w którym „zwarcie” istnieje możliwość zamieszkiwać „aż” 50 tysięcy ludności polskiej. Tu nie ma mowy o innych apilinkach i innych rejonach. No i oczywiście o statusie takiego „dużego okręgu” na razie ani słowa. Drugi wariant, który miedzy innymi jest znacznie groźniejszym i według którego tworzy się rzeczywiście duży obwód wileński z ludnością nie 83 tysiące mieszkańców a prawie 830 tysięcy. Centrum tego obwodu jest „duże” Wilno, 660 tysięcy mieszkańców. Dwie trzecie wileńskiego rejonu znów podpada pod niego. Do obwodu natomiast dołącza się miejscowości takie jak Auksztadwarys, Wiewis, Rudziszkes, (trocki rejon) Giedraičiai. Bez trudu widocznie można obliczyć, że nawet bez miasta Wilna na terytorium takiego obwodu Polacy będą stanowić już mniejszość. A więc i ustawy przyjęte jakoby dla nich będą już niepotrzebne. Natomiast razem z Wilnem Polacy w tym dużym obwodzie stanowią tylko 28 procent. Należy zaznaczyć, że już teraz skład gmin rejonu wileńskiego jest bardzo niepokojący. W czterech gminach (wojdacka, rudomińska, Waka Trocka i czarnoborska) Polacy są mniejszością, a w siedmiu stanowią nieco więcej niż połowę. Między Innymi w obu wariantach dwie trzecie terytorium wileńskiego podpada pod duże Wilno i zostaje tylko 35 tysięcy mieszkańców. Obecny rejon, przypominam, zamieszkuje ponad 100 tysięcy mieszkańców. Więc o jakim statusie może być rozmowa i w tym drugim wariancie? Niektórzy nasi aktywiści nie doceniają działalności „Vilnii” i jej przewodniczącego K. Garszwy. A o tej działalności świadczy chociażby jeden oficjalny dokument skierowany do przewodniczącego RN pana Landsbergisa i do premiera pana Wagnoriusa i do przewodniczącego Komisji Państwowej pana Ozolasa, który tak i nazywa się „Del Vilniaus apskrities statuso”. Cytuję tylko kilka zdań z tego dokumentu:
„Należy zwrócić uwagę na rasistowskie nieprawne propozycje polskiej Rady Koordynacyjnej...” „Utworzyć autonomię w Państwie Litewskim można... tylko po referendum... wszystkich obywateli...”
Więc uważam, że nawet te ostatnie fakty świadczą o tym, że innej drogi do wyboru u nas po prostu nie ma. Powinniśmy niezwłocznie przedstawić swój projekt Statutu kraju i na zasadzie wzajemnego porozumienia z władzami państwowymi Republiki czynić nieustanne wysiłki na rzecz jego realizacji.
Wielokrotnie stwierdzaliśmy i w zaistniałej sytuacji jesteśmy przekonani, że musimy liczyć przede wszystkim na własne siły.
Trafnie zauważono, że „najczęściej się popiera tych, kto pewnie stoi na nogach”. W tej sytuacji nie należałoby zastraszać jak jedni drugich (Polacy, Litwini, Rosjanie, Białorusini) tak i sami siebie. Nie należałoby wyciągać podobnych wniosków, że ludność nielitewska, Polacy wcale nie rozumieją dążeń niepodległościowych narodu litewskiego. Zawsze staramy się ich poczynania zrozumieć. Nigdy nie manifestowaliśmy i nie urządzaliśmy jakichś pikietów itp. wobec władz litewskich. Niejednokrotnie deklarowaliśmy swoją lojalność i zrozumienie dla spraw litewskich. Więc nie trzeba nas podejrzewać o jakąś działalność wywrotową, upatrywać w naszych dążeniach coś antypaństwowego.
W demokratycznym państwie każdy naród ma prawo do decydowania o własnym losie.
My natomiast jesteśmy autochtonami tej ziemi, stąd wypływa postulat równych naszych praw do decydowania o formie naszego bytu.
Tym bardziej, że z naszej strony żadnego wynalazku nie ma. Takie formy samorządów istnieją w Szwajcarii. Analogiczny Status funkcjonuje na Wyspach Alandzklch w Finlandii. Mieszkańcy Wysp mają swe własne obywstelstwo.
Wytrawny francuski polityk Francois Mitterand w czasie swej wizyty w Budapeszcie zalecał wprowadzenie jednostek autonomicznych dla regulowania statusu mniejszości narodowych w Europie Wschodniej.
Może do rzeczy będzie dzisiaj przypomnieć (ponieważ niejednokrotnie powracamy do lat 20-tych, doniosłych lat naszej historii), że już w tamtych czasach litewska strona godziła się na przyznanie okręgowi wileńskiemu autonomicznego Statusu. Uprawnienia tej autonomii miał realizować nawet osobny sejm autonomiczny funkcjonujący obok ogólnopaństwowego Sejmu Republiki Litewskiej. Na wersję okręgu autonomicznego wtedy absolutnie nie chciała się zgodzić strona polska. Wiemy co z tego wynikło. Teraz mamy sytuację analogiczną, lecz naodwrót. O podobnym charakterze było w czasie międzywojennym oświadczenie rządu Litwy, jeżeli Wileński kraj zostanie przekazany Litwie.
Jak widać, uwzględniając różne pozycje, w tym też skutki potępionego przez R. N. Litwy paktu Ribbentrop-Mołotow mieszkańcy Wileńszczyzny mają także moralne prawo do takiego Statutu.
Świetnie rozumieją to i inni, jak np. historyk L. Truska:
„Należy godzić się na kompromisy w tak zwanej „kwestii polskiej”, obopólne kompromisy. Trzeba się troszczyć również o otwarcie muzeum i założenie wyższej uczelni. Ale wątpliwe, czy to tylko wystarczy. Czy uda się nam obejść bez politycznego rozwiązania? A rozwiązanie polityczne jest to określona terytorialna autonomia polska. Ja sam, przyznał L. Truska, wypowiadałem się półtora-dwa lata temu za autonomią kulturalną Wileńszczyzny, ale byłem kategorycznie przeciwko terytorialnej. Jednakże czas zmienił moje poglądy. Obawiam się, że nie ma dla Litwy dzisiaj innej drogi oprócz uznania autonomii polskiej. I co najważniejsze, do konkretnego rozwiązania tych wszystkich zagadnień trzeba zabierać się już dzisiaj. Po co odkładać to, co jest nieuniknione?”
Zatwierdzając Statut Kraju powinniśmy pamiętać, że zamieszkują go nie tylko Polacy (chociaż i stanowią większość, w wyniku czego i Kraj nazywamy polskim) lecz i Litwini, i Rosjanie, i Białorusini, i Tatarzy i ludzie innych narodowości.
Współegzystencja tych ludzi powinna opierać się na zasadzie równouprawnienia, wzajemnego szacunku i zrozumienia. Żeby nie tylko nam było dobrze, ale i z nami też było dobrze.
Anicet Brodawski

* * *

Ojczyzna” (Wilno) 4 czerwca 1991:

Polacy na Białorusi
Komu służy ta prowokacja?
Michał Dobrynin, docent Wyższej Szkoły Pedagogicznej im. A. Puszkina w Brześciu nad Bugiem, jest jednocześnie prezesem tamtejszego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego Polaków im. Romualda Traugutta.
Dzięki niezmordowanej działalności M. Dobrynina odradza się polskość na tej ziemi, która jeszcze przed przeszło tysiącem lat wchodziła w skład Państwa Polskiego, następnie należała do Rusi, i na której krzyżują się kultury tych dwóch potężnych odłamów Słowiańszczyzny. Obecnie tylko 13% Polaków zamieszkałych na Białorusi nazywa swym ojczystym językiem polski, a setki tysięcy naszych rodaków ma w dowodach fałszywy wpis o swej rzekomo białoruskiej narodowości.
Tacy ludzie, jak Michał Dobrynin, przekonany zwolennik pojednania polsko-białoruskiego, mają dziś szerokie pole do popisu i aktywnie działają w kierunku usuwania nawarstwionych w ciągu ubiegłych dziesięcioleci niesprawiedliwości, bo przecież tylko na podstawie wzajemnego – podkreślamy: wzajemnego! – szacunku, sprawiedliwości i poszanowania praw człowieka wznosić można gmach dobrosąsiedztwa i pokoju obywatelskiego.
Tym bardziej niemiłe wrażenie sprawiają antypolskie publikacje, zjawiające się na łamach poczytnego skądinąd tygodnika białoruskiego „Literatura i Mastactwa” czyli „literatura i Sztuka”. Tak oto 22 lutego 1991 roku w „L i M” ukazuje się artykuł niejakiego Jurasia Zakreuskiego pt. „Pa toj bok „kresau” – „Po tamtej stronie „kresów”... Artykuł utrzymany jest w stylu donosów z 1937 roku, kiedy to NKWD wymordował ponad milion Białorusinów i Polaków białoruskich.
Pretekstem do ataku posłużyły rzekome antybiałoruskie wypowiedzi M. Dobrynina podczas jego pobytu w Białymstoku na ubiegłorocznych kursach polonijnych, zorganizowanych przez tamtejsze Kluby Inteligencji Katolickiej. Juraś Zakreuski gołosłownie zarzuca mu, iż miał rzekomo nazwać Białorusinów „bydłem”, a Polaków z RP równie bezpodstawnie oskarża o rzekome organizowanie antybiałoruskich pochodów, podpalanie prawosławnych świątyń na Białostocczyźnie i o urojone dążenie do zaanektowania Białorusi, a nawet o to, że na uroczystym przyjęciu w Polsce, w którym i on jako jeden z uczestników kursów brał udział, spożywano „zachodnie wina, cukierki, kawę, owoce” (przemilcza jednak, czy mu to wszystko smakowało, czy też spożywał je pogardzając sam sobą...)... Tak czy inaczej, donos opublikowano i heca się rozpętała...
Michał Dobrynin nadesłał nam stenograficzny zapis swego przemówienia na spotkaniu w Białymstoku w lipcu 1990, który przytaczamy ku uwadze naszych Czytelników bez żadnych zmian, zachowując nie tylko jego treść, ale i styl...

* * *

Szanowny Panie Prezydencie m. Białegostoku!
Szanowne Panie i Panowie! Przedstawiciele stowarzyszeń i klubów inteligencji twórczej, katolickiej i naukowej! Pozwólcie wyrazić Wam wdzięczność w imieniu Polaków zamieszkałych nad brzegami Piny i Prypeci, Niemna i Bereziny, Wilii i Dźwiny, Dniepra i Soża, od tych, kto mieszka na Ziemi Białoruskiej.
Nie patrząc na to, że z rozpoczęciem pierestrojki w ZSRR tworzą się realne warunki przebudzenia narodowego, odrodzenia świadomości narodowej Polaków, a również języka ojczystego, tradycji i kultury – pomoc Macierzy dla nas jest bardzo potrzebna.
Polega to na tym, że w ciągu dziesięcioleci deformacji stalinowskich i błędów w polityce narodowościowej okresu zastoju wiele narodów naszego kraju poniosło wielkie straty. Ucierpiała i diaspora polska. Na przykład tylko na Białorusi z oficjalnie podanych danych statystycznych (dane z 1990 r.) z 418 tysięcy Polaków Białorusi tylko 13,3% liczą polski język swoim językiem ojczystym. Podobna sytuacja w mniejszym lub większym stopniu dotyczy nie tylko Polaków, ale i innych narodów i narodowości jak również i Białorusinów.
Podstawą odradzania języka ojczystego ludności polskiej są realia pierestrojki, materiały Plenum KC KPZR w sprawie polityki narodowościowej. Ogromne znaczenie dla diaspory polskiej na Białorusi odgrywa obecnie Ustawa o językach w Białoruskiej Republice i jej artykuły, które głoszą prawo nauki w języku ojczystym od przedszkola.
Na zasadzie planów nauczania zatwierdzonych w Ministerstwie Edukacji naszej republiki obecnie na żądanie rodziców nauka języka polskiego może odbywać się od klasy I szkoły podstawowej (dotyczy to miejsc większego skupienia Polaków).
Ogromne znaczenie w sprawie odrodzenia narodowego odgrywają stowarzyszenia kulturalno-oświatowe.
Na przykład Stowarzyszenie takie im. Romualda Traugutta m. Brześcia i Obwodu Brzeskiego oprócz tworzenia wspólnie z kuratorium możliwości nauki języka polskiego dla dzieci w szkołach dąży do realizacji nauki języka polskiego dla dorosłych (w kółkach i na kursach).
W naszym obwodzie przygranicznym język polski cieszy się wielką popularnością wśród przedstawicieli innych narodowości. Sprzyja temu Telewizja Polska i dwa jej programy, które odbieramy w pasie przygranicznym.
Jak nasze Stowarzyszenie, tak i kursy języka polskiego, są otwarte dla wszystkich chętnych niezależnie od narodowości.
Uważam, że tak powinno być: w nasze czasy intensywnie integrują się kultury, odbywa się ich wzajemne wzbogacenie.
Szczególnie to dotyczy narodów sąsiedzi – narodu polskiego i białoruskiego.
Od tego roku zacznie u nas pracować Polski Uniwersytet Ludowy, już prowadzi próby nasz Polski Teatr Amatorski, mamy zamiar założyć wiele bibliotek polskich na terenie obwodu.
Dążymy do tego, żeby książka polska była czytana w każdym domu polskim, w każdej rodzinie.
Wspólnie z parafiami porządkujemy cmentarze, miejsca kultury i martyrologii polskiej.
Oczywiście mamy na razie sporo trudności i nie mamy własnego lokalu, brakuje nam nauczycieli z odpowiednim wykształceniem, środków audiowizualnych, podręczników i in. pomocy dydaktycznych.
Początki są zawsze trudne. Przecież na Białorusi nie mamy na razie wydawnictwa polskiego, a do niedawna jedynym elementarzem był jak i w okresie rozbiorów – modlitewnik, a nauczycielem – ksiądz.
Teraz sytuacja szybko się zmienia. Kształcimy już w Polsce swoich studentów. Marzymy o własne wyższej uczelni...
Kilka dni temu byliśmy na spotkaniu u redaktora „Niwy”, wydawanej w języku białoruskim. Cieszy nas to. Lokal redakcji mieści się w centrum Białegostoku w dobrym budynku.
My na razie tylko marzymy o czymś takim, ale z czasem będzie i u nas swój lokal.
Szanowni Państwo!
Utworzona w Białymstoku Fundacja i zorganizowane przez aktyw fundacji kursy już wnoszą wielki wkład w odradzanie polskości na terenie ZSRR.
Pozwólcie jeszcze raz wyrazić wam za to wdzięczność i życzyć w tej potrzebnej pracy pomyślności.
Mówiąc wierszem poety, naszego rodaka, powiem na zakończenie – „Zasiewajcie więc miłość ojczyzny i duch poświęcenia się, a będziecie pewni, że da to obfite plony”.

* * *

Przyznajmy, trzeba niemało złej woli i perwersyjnej fantazji, by się w tym wyważonym i rozsądnym przemówieniu dopatrzyć wątków antybiałoruskich.
Autor niniejszej publikacji, jako Deputowany Ludowy ZSRR, otrzymał od Michała Dobrynina pismo o następującym brzmieniu:
„Zwracam się z prośbą o obronienie mnie i mojej działalności przed oszczerczymi atakami ze strony autora artykułu „Pa toj bok kresau”, opublikowane w tygodniku „Literatura i Mastactwa” z 22 lutego 1991 r.
W artykule zniekształca się moją wypowiedź na spotkaniu w ratuszu Białegostoku z intelektualistami miasta. Artykuł napisany został w celach prowokacyjnych i zmierza ku rozpalaniu wrogości między Polakami a Białorusinami... Tego typu kalumnie nie licują z godnością oficjalnego pisma Związku Pisarzy Białorusi i Ministerstwa Kultury BSRR.
Artykuł napisany został po upływie siedmiu miesięcy po spotkaniu w ratuszu Białegostoku i ewidentnie obliczony jest na to, że w międzyczasie wiele szczegółów uległo zapomnieniu, a więc dziś trudno obalić kłamstwo. Lecz prowokacja splajtowała. Stenogram mego wystąpienia się zachował, za świadków może stanąć ponad 100 osób spośród inteligencji Białegostoku (prawnicy, dziennikarze, artyści, reprezentanci partii i klubów, naukowcy) oraz trzydziestu przedstawicieli polskich zrzeszeń z ZSRR (Litwa, Łotwa, Estonia, Białoruś).
Czuję się zmuszony zwrócić się do Pana, Szanowny Panie Deputowany Ludowy ZSRR, z prośbą o obronę, ponieważ te pomówienia nie tylko obrażają mnie jako człowieka, ale też bezpodstawnie, oszczerczo podają w wątpliwość moje naukowe, polityczne i moralne kwalifikacje. Wspomniany powyżej artykuł w tygodniku „L i M” jest próbą skompromitowania mnie jako wykładowcy wyższej uczelni przed kolegami i słuchaczami, przed społecznością republiki. Chwyt, użyty przez autora, przypomina czasy, gdy na podstawie nieudowadnialnych oszczerstw niszczono niewinnych ludzi, gdy łamano podstawowe prawa człowieka.
Prócz tego analiza artykułów w wyżej wymienionym tygodniku za okres ostatnich dwóch lat, poświęconych „tematyce polskiej”, wykazuje, że ukierunkowane one są z góry na rozdmuchiwanie strachu ludności Białorusi przed „trzecią falą polonizacji”; na sztuczne kreowanie straszaka o możliwym podziale przez Polaków (Polskę) terytorium Białorusi, na krzewienie bzdurnej teoryjki o tym, iż rzekomo na Białorusi nie ma Polaków, a są tylko tzw. „spolszczeni Białorusini” itp.
Najprawdopodobniej istnieją jeszcze siły zainteresowane w podsycaniu napięć narodowościowych między Białorusinami a Polakami. Uważam, że dziś potrzebne są nie dyletanckie artykuliki, pisane dla dogodzenia „historiozoficznym emocjom”, lecz naukowo uzasadnione badania naukowców-specjalistów na podstawie realiów dnia dzisiejszego. Nie wolno dopuszczać do wzmagania konfrontacji międzynarodowościowej na Białorusi, gdzie ściśle przeplatają się kultura białoruska i polska, a ludzie nigdy nie byli sobie nawzajem wrogami.
Czynnie uczestnicząc w procesie odrodzenia polskiego języka, kultury, tradycji, uważam, że podobne prowokacyjne artykuły można rozpatrywać tylko jako próbę uduszenia odradzanej kultury wieluset tysięcy Polaków białoruskich, która powstała do nowego życia w warunkach przebudowy. Innym celem jest kompromitacja aktywistów ruchu polskiego na Białorusi.
Uważam za nieporozumienie, że szacowny tygodnik, na mocy czyichś sugestii, stanął na pozycjach, które nie odpowiadają zadaniom doby dzisiejszej. Prasa powinna obecnie służyć przebudowie stosunków społecznych, kształceniu nowego myślenia politycznego, a nie pomstowaniu na domniemane grzechy i obrazy jeszcze z okresu średniowiecza czy dwudziestolecia międzywojennego. Tylko z tych pozycji można oceniać tego typu publikacje.
6 marca 1991 r. Brześć.”

* * *

Jako Deputowany Ludowy ZSRR czułem się zobowiązany podać wszystkie powyższe fakty i dokumenty do wiadomości publicznej. Jednocześnie zwracam się z interpelacją poselską do Prezydenta ZSRR Gorbaczowa i do jednego z kierowników Rady Narodowości Rady Najwyższej ZSRR Taraziewicza w sprawie antypolskich ekscesów w prasie BSRR, jak również w sprawie prześladowania przez odnośne czynniki p. Michała Dobrynina. O finale tej sprawy Czytelnicy „Ojczyzny” zostaną poinformowani w odpowiednim czasie, gdy się wszystko wyjaśni.
dr Jan Ciechanowicz
Deputowany Ludowy ZSRR

* * *

Ojczyzna” (Wilno), 5-11 czerwca 1991:

Z notesu gościa zjazdu deputowanych Wileńszczyzny (Borys Oszerow).

Jak to w Mościszkach było
W poprzednim numerze „Ojczyzny” zamieściliśmy krótką informację o trzecim etapie II zjazdu deputowanych wszystkich szczebli do Rad Samorządu Wileńszczyzny, który się odbył 22 maja w Mościszkach, dokumenty uchwalone przez delegatów, referat Aniceta Brodawskiego, kilka fotomigawek i zapowiedzieliśmy, że podamy bardziej szczegółową relację z obrad zjazdu. Jednakże w ciągu minionego tygodnia Czytelnicy sporo się dowiedzieli o tym doniosłym wydarzeniu z obszernego reportażu telewizyjnego, z publikacji w różnych pismach, toteż zamiast szczegółowego relacjonowania przebiegu zjazdu i poszczególnych wystąpień poprzestaniemy na podaniu garści co ciekawszych szczegółów, zwłaszcza takich, których nie zauważyli (a może nie chcieli zauważyć) inni sprawozdawcy, obserwatorzy, komentatorzy.

Krytyka poskutkowała?
Rozpoczniemy od końca, to znaczy od zamykającego dyskusję przemówienia redaktora naczelnego „Kuriera Wileńskiego” Zbigniewa Balcewicza. Zaraz zrozumiecie dlaczego. Słowa przewodniczącej zjazdu Teresy Paramonowej o udzieleniu mu głosu sala skwitowała ironicznym ożywieniem, zjadliwymi replikami. Gdy wszedł na trybunę, z miejsca pożalił się, że trudno mu występować po Stanisławie Pieszce (pan Stanisław przed chwilą mocno skrytykował „Kurier”, „Naszą Gazetę” i „Znad Wilii” za to, że nie pomagają Polakom skonsolidować swe siły, lecz odwrotnie, przyczyniają się do ich rozproszenia, odnotował, że Balcewicz odmówił publikowania oświadczenia Rady Koordynacyjnej, innych dokumentów, w tym projektu Statutu Wileńskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego). Następnie redaktor „Kuriera” z goryczą wyznał zebranym, iż z rana obsztorcował go Landsbergis „za nielojalność wobec Litwy” (Mój Boże! Któż w takim razie jest lojalny! – Uwaga redakcji).
Sala jednak się nie użaliła nad panem Zbigniewem. Jego nawoływania, by Polacy „nie dali komunistom zrobić z siebie kozłów ofiarnych w walce między Moskwą a Litwą”, by siedzieli cicho pilnując tylko własnych interesów, jakoś nie trafiły ludziom do przekonania. Jego wymówkom, że nie zamieścił w „Kurierze” projektu Statutu, innych dokumentów jedynie z braku miejsca, nikt nie dał wiary. A jego pogróżki, iż jeśli będziemy trzymać z sowietami „nikt nas na świecie nie zrozumie, co więcej, wyrzekną się nas rodacy w Polsce i poza Polską”, nikogo nie przestraszyły. Zszedł z trybuny odprowadzony tak samo, jak i powitamy, ironicznym szmerem sali, nie zaskarbiwszy sobie nawet zdawkowego czysto grzecznościowego poklasku...
Trudno powiedzieć, czy to krytyka poskutkowała, czy też z jakiejś innej racji, ale w „Kurierze”, mimo braku miejsca, ukazało się obszerne, aż dwie pełne strony zajmujące sprawozdanie ze zjazdu. Tylko że po przeczytaniu go odniosłem wrażenie, iż opowiada o jakimś innym forum zwołanym chyba przez Sajudis.
Jeden tylko „obcy element” tam się przedostał – przewodniczący Rady Samorządu Rejonu Solecznickiego Czesław Wysocki. A i to, widocznie, przypadkowo, gdyż nikt, jak twierdzą autorzy Jadwiga Bielawska i Robert Piotrowski, nie podjął tematów poruszonych przez Wysockiego, gdyż jego opinia „przebrzmiała i tyle”, nie znalazła jawnych sprzymierzeńców.

Jest to jednak przesada
I to gruba. Autorzy po prostu nie raczyli (czy też nie chcieli) zauważyć, że o te same tematy, myśli i opinie zahaczył tak czy inaczej co drugi występujący.
Już pierwszy mówca – deputowany do Rady Najwyższej ZSRR, przewodniczący Rady Samorządu Rejonu Wileńskiego Anicet Brodawski w swym referacie przypomniał o wynikach sondażu i referendum, w których znalazło jednoznaczny wyraz ustosunkowanie się ludności do powiązań z Litwą i ZSRR, jej ostro krytyczny stosunek do postawy polskiej frakcji parlamentarnej, ZPL, a nawet Rady Koordynacyjnej. Mówił on również o ideologii dyktatury etnicznej, panującej dziś na Litwie, o niebezpiecznej dla sprawy polskiej działalności „Vilnii”, która odrzuca prawo Wileńszczyzny do odrębnego statusu na Litwie.
Zbigniew Jedziński z Podbrodzia również zaznaczył, że w pracy nad Statutem należy koniecznie brać pod uwagę wyniki sondażu i referendum, bo „jest to zdanie naszych wyborców”.
Marian Tarejlis z Niemenczyna w ślad za Wysockim podkreślał konieczność posiadania polskiego i radzieckiego obywatelstwa. „Bo inaczej będziemy pozbawieni wielu praw i możliwości”.
Edward Tomaszewicz oponując swemu koledze z polskiej frakcji parlamentarnej Ryszardowi Maciejkiańcowi, który na zjeździe powtórzył swe ustawiczne twierdzenie, iż Moskwa nam nic nie daje i nic nie obieca, odnotował: „Dzisiaj człowiek, który neguje naszą zależność od Związku Radzieckiego, jest oderwany od realności”.
Jeszcze jeden deputowany do Rady Najwyższej Litwy Stanisław Pieszko napiętnował „prowokacyjną, oszczerczą antypolską wrzawę” w środkach masowego przekazu „podsycaną przez władze litewskie”. Usiłują one zwalić wszystkie swe niepowodzenia gospodarcze na Polaków, kształtują postać Polaka jako odwiecznego wroga Litwy...
Te oraz inne podobnego rodzaju wypowiedzi, z aprobatą odbierane przez audytorium, „wymknęły się uwadze” sprawozdawców. Niestety!

Śmiech na sali
Czytając sprawozdanie w „Kurierze” pomyśleć można, że zjazd przebiegał w atmosferze, określonej porzekadłem: nudy na pudy. Widocznie znów przeszkodził im brak miejsca, nie pozwolił na urozmaicenie palety dziennikarskiej. A szkoda, bo atmosfera była dość rzeczowa, ale niewymuszona, swobodna. Przemówienia – emocjonalne i emocjonujące. Reakcja audytorium – żywa i bezpośrednia. Śmiech, oklaski, repliki z miejsc szły w parze z głębokim zaangażowaniem w omawiane problemy, z doprawdy ogromną troską o dobro Wileńszczyzny i jej ludzi, o dynamizm odrodzenia narodowego.
Śmiech nieraz się rozlegał także podczas przemówienia głowy parlamentu i to w miejscach nie zawsze obliczonych na efekt komiczny, chociaż pan Wytautas Landsbergis, jak wiemy, lubi sobie pożartować. W „Kurierze” ukazało się to przemówienie w postaci, że tak powiemy, uczesanej. Ostre zagrania zostały nieco złagodzone, ale nawet w tym „ucywilizowanym” wariancie pozostały jednak zniewagi przeplatające się ze schlebianiem, umizgi z pogróżkami, żonglowanie faktami z pustymi wymysłami. Nic też dziwnego, że reakcja nie zawsze była adekwatna zamiarom mówcy. Śmiano się na przykład z prób zasugerowania, że po 11 marca 1990 roku wszystkie podejmowane decyzje tylko poprawiały, nie zaś pogarszały sytuację Polaków, że agresywny nacjonalizm litewski nie istnieje. Natomiast żarciki w rodzaju tego, że oto przyjeżdżają do Solecznik funkcjonariusze z Moskwy, aby kupić władze rejonowe, a może i ludność, niczym jakieś szczepowe państewko w Afryce, albo, że tu żyją jacyś osobliwi Polacy – sowieccy, wywołały tylko szmer oburzenia. Jeden tylko żart się udał mówcy: gdy w odpowiedzi na pytanie, dlaczego w rządzie nie ma ani jednego Polaka, odparł on z uśmiechem, oddając na pośmiewisko swego wiernego rzecznika z frakcji polskiej: „Jeśli to takie potrzebne, to może Okińczyca wziąć na ministra?” – i nie przeliczył się, sala wybuchnęła śmiechem.
Śmiechem i oklaskami wynagrodzili zebrani również ocenę, jaką dał przemówieniu przywódcy Litwy Edward Tomaszewicz: „Mgliste i niekonkretne przemówienie pana Landsbergisa odzwierciedla jego taką samą politykę”. Szkoda, że sprawozdawcy „Kuriera” nie zauważyli także tej krótkiej a węzłowatej oceny. Jej podanie na pewno by sprawiło przyjemność większości czytelników.
Dużo można by jeszcze przytaczać zabawnych momentów, ale również odczuwamy brak miejsca. Wspomnimy więc tylko jeszcze udany żart R. Maciejkiańca, który poruszając temat „Vilnii” i jej przywódcy K. Garszwy, których działalność powoduje napięcie na Wileńszczyźnie, zakonkludował: „Powinniśmy czuć się gospodarzami na Wileńszczyźnie, a nie podskakiwać na każde szczekanie Garszwy”.
No i jeszcze jednak kawałek z przemówienia Z. Jedzińskiego: „Wiemy, że wszystkie ustępstwa, na które się godzą władze, to nie ich dobra wola, lecz skutki tego wrzenia, które ogarnęło Wileńszczyznę. Gdyby mieli oni siłę wojskową, armię to nie wiadomo, co by uczynili...”
– Wiadomo! Wiadomo! – niemal chórem odpowiedziała sala i ryknęła śmiechem.
Nie wiem, może wyświadczam złą przysługę kolegom sprawozdawcom z „Kuriera”, że zdradzam Czytelnikom tajemnice ich kuchni dziennikarskiej. Natomiast jestem pewien, że jeśli dowie się o tym pan Landsbergis (a on się na pewno dowie), to będzie z nich ogromnie zadowolony. Ba, nawet uzna ich za „dobrych Polaków – Polaków litewskich”, o jakich mówił na zjeździe. I ta pochwała wysokiego patrona przeważy, wielokrotnie przeważy (przynajmniej dla jednego z nich) rozczarowanie czytelników.
Borys Oszerow

* * *

List z Polski

O braku rozsądku i kompetencji
Wiemy, jak trudno być Polakiem na Litwie i na terenie całego Związku Radzieckiego. My, Polacy – w kraju, oprócz powolnych, pozytywnych zmian normalizujących współżycie Litwinów i Polaków, obserwujemy też bardzo smutne i niespodziewane fakty zarówno ze strony Litwinów jak i naszych, przypadkowo wybranych „przedstawicieli” np. Sejmu czy Ministerstwa Kultury.
Np. wiceminister kultury i sztuki Michał Jagiełło w wywiadzie w „Kurierze Wileńskim” z dn. 8 grudnia ub. roku umiał tylko ubolewać nad konfliktami, np. stwierdził: „Muszą być jakieś powody, że ogrom Polaków tak boleśnie stawia sprawę autonomii”. Albo dziwił się Polakom z rejonu solecznickiego, że mają promoskiewskie sympatie. Natomiast dziwne, że nie chciał (czy nie umiał) zrozumieć, że przyczyną tego stanu jest dyskryminowanie przez władze litewskie Polaków, którzy przez stworzenie autonomii w granicach Litwy chcą wyrównać krzywdy, być nie gorzej traktowani od obywateli w innych rejonach pod względem gospodarczym i kulturalnym. Rolą wiceministra winno być poznanie przyczyn – tym bardziej, że był to jego trzeci pobyt w Litwie – a następnie, przedstawiając sprawę Litwinom, starać się usunąć przyczyny i bronić praw krzywdzonych rodaków. W replice z dnia 11 grudnia ub. r. w „K. W.” słusznie deputowany Ryszard Maciejkianiec określił ten wywiad jako szkodliwy, skierowany przeciwko dążeniom Polaków do samorządu terytorialnego tam, gdzie stanowią ogromną większość.
Takie wypowiedzi bez poznania istoty sprawy, składane przez wiceministra, przynoszą nam wstyd i oburzenie.
Pan M. Jagiełło pod tym względem niestety, nie był pierwszym. „Gazeta Wyborcza” 21.08.89 r. zamieściła artykuł pt. „Ktoś chce nas skłócić” i 15.09.89 r. list „Do braci Polaków na Litwie” podpisany przez T. Czartoryskiego, P. Baumgarta i R. Bartoszcze w imieniu Solidarności Rolników Indywidualnych. Było to po wizycie delegacji „Sajudisu” w Warszawie. Krótko mówiąc, zarzucano Polakom na Wileńszczyźnie, że kierują się interesami Moskwy i że utrudniają Litwinom drogę do niepodległości, żądając autonomii itd. Nic dziwnego, że to powierzchowne i krzywdzące potraktowanie tak doniosłej sprawy wywołało oburzenie i gorycz wśród Polaków, tym bardziej, że zapewne Litwini przedrukowali te listy za „Gazetą Wyborczą” z odpowiednim komentarzem. Przypominam to, aby wykazać, że popełniono również niewybaczalny błąd pisząc o Polakach wileńskich bez porozumienia się z nimi, a idąc za manipulacjami Litwinów.
Ciekawy jestem, ile głosów wyborców stracił Roman Bartoszcze jako kandydat na prezydenta podpisując ten nieprzemyślany list, przecież „Gazeta Wyborcza” była wówczas bardzo popularna, a setki tysięcy (a nawet miliony) ludzi dobrze się orientują (poprzez rodziny, znajomych) o przyczynach niezadowolenia Polaków pod rządami administracji litewskiej.
Wiem, że redakcja „Gazety Wyborczej” otrzymała wówczas wiele protestów, telegramów i listów od czytelników nie zgadzających się z treścią listu liderów „Solidarności Rolników Indywidualnych”. Ja również wysłałem list z materiałami i propozycją, aby zapoznać się z faktami. Również do „Gazety Wyborczej” wysłał wówczas list znany historyk prof. Piotr Łossowski (mówił mi o tym) – jednak „G. W.” nie wydrukowała ani listu profesora, ani mojego.
Również w sposób niezrozumiały zachowali się w Wilnie Bronisław Geremek, który przewodniczył oficjalnej delegacji OKP (Obywatelski Klub Parlamentarny) i Adam Michnik. Obydwaj nie znaleźli czasu na rozmowę z przedstawicielami Polaków.
Przez 45 lat rząd PRL nigdy nie pomógł Polakom, nie bronił ich praw, a teraz przypadkowi nasi przedstawiciele popełniają fatalne, niezrozumiałe błędy.
To bardzo przykre, tym bardziej, że szowiniści litewscy nie próżnowali i nie próżnują, czego dowodem niech będzie kilka przykładów. Nie tak dawno w telewizji red. Szeremietiew po powrocie z Wilna zademonstrował ulotkę, czy też plakat przedstawiający w wielkim powiększeniu wesz, na grzbiecie której widniał biały orzeł w koronie z podpisem „Europejska wesz” – czy też „Polska wesz w Europie”.
Uważam, że światli Litwini za tak ohydny wyczyn – cała Polska to widziała – powinni nas przeprosić, jeśli nie chcą obrazić naszego narodu, a żyć z nami w przyjaźni. Następny przykład.
Po powrocie z wycieczki (Towarzystwo Przyjaźni z Litwą!) z Wilna red. Marek Sarniwolski opisał rzeźbę, jaką mu pokazano, przedstawiającą Unię Polsko-Litewską.
Polska przedstawiona była jako stara naga prostytutka z widocznym orłem polskim w kroczu obejmująca pięknego młodzieńca Litwina. Można Litwinom pogratulować chamstwa. Czy tak trudno zrozumieć, że nienawiść może zrodzić też tylko nienawiść?
A ostatnie przykłady, to zniszczenie płyt nagrobkowych ku czci żołnierzy AK poległych pod Krawczunami w bitwie z hitlerowcami, a nawet niezrozumiały fakt odmawiania Polakom polskich nabożeństw w Katedrze czy też w kościele św. Kazimierza niedawno przywróconym wiernym. Jest przecież na świecie wiele przykładów, że jedna świątynia wykorzystywana jest nawet dla kilku wyznań, a Polacy są przecież takimi katolikami jak i Litwini. Pogratulowanie księżom litewskim ich chrześcijańskiej dobroci!
Warto przypomnieć słuszną uwagę P. Wiesławy Olbrych (w artykule pt. „Dokąd zmierzają Litwini?” w „Tygodniku Kulturalnym” z dn. 29.10.89 r.). Pani Olbrych m.in. pisze „...litewska inteligencja zgotowała swojemu narodowi los nie do pozazdroszczenia, skazała go na psychologiczną izolację wśród sąsiadów, z którymi, być może, nie będzie umiał się porozumieć po szowinistycznym „praniu mózgów” jakiemu jest poddany”.
Należałoby życzyć sobie, aby wspólna komisja historyków polskich i litewskich, opierając się na faktach, wyjaśniła nareszcie tragiczny okres lat 1939-41 i następne, szczególnie działalność naszej Armii Krajowej, litewskiej „Saugumy” i gen. Plechavičiusa. My wiemy, że AK walczyła z okupantem hitlerowskim i broniła ludność polską również przed litewskimi nacjonalistami. My wiemy, że Litwini zbrojnie współdziałali z hitlerowcami, że m.in. aresztowali i wymordowali około 18 Polaków profesorów Uniwersytetu Wileńskiego.
Starsze pokolenie Litwinów, dziennikarze, nie czekając na oficjalne opracowanie, powinni mieć odwagę przyznać się i opowiedzieć prawdę młodemu pokoleniu Litwinów. Druga sprawa, to Litwini mogliby wreszcie powszechnie uświadomić sobie, że tylko dzięki zwycięstwu Polski w 1920 r. mogli się cieszyć własnym, wolnym państwem do 1939 r., tak zresztą jak i my Polacy.
W przeciwnym przypadku to już na początku lat 1930 moglibyśmy spotkać się na Syberii.
I jeszcze jeden oczywisty fakt: każdy dowódca polski miał obowiązek włączyć w granicę państwa polskiego Wileńszczyznę i Wilno, gdzie Litwinów było zaledwie ok. 1 proc. Pisał o tym również prof. P. Łossowski.
Równie niezrozumiałe jest niezgodne z faktami kwestionowanie decydującego udziału wojsk polskich w bitwie pod Grunwaldem w 1410 r. Gdyby nie inicjatywy Polski przeprowadzenia rozstrzygającej wojny z Zakonem Krzyżackim i zwycięstwo nad nim – po narodzie litewskim pozostałyby tylko groby i kurhany, tak jak po Prusach, wytępionych przez tenże zakon. Ci Litwini, którzy nie chcą zrozumieć tych oczywistych prawd historycznych, a co obecnie są zwolennikami dyskryminowania Polaków na Wileńszczyźnie, wywołują u nas powszechną niechęć do narodu litewskiego, mimo różnych naszych akcji pomocy humanitarnej.
Życzymy Litwie powodzenia w uzyskaniu niepodległości, chcemy żyć w przyjaźni, ale nie możemy się zgodzić, aby narzucano nam fałszywą interpretację historii, bardzo nas krzywdzącą i aby młodzi Litwini byli wychowywani w kłamstwie i nienawiści do nas.
Trudno się dziwić, że Polacy w okręgu solecznickim głosowali przeciw interesom Litwy, jest to rezultat bolesnych doświadczeń ze strony administracji litewskiej, która nie chce stworzyć normalnych warunków ludziom, mieszkającym tu od wielu pokoleń. (...)
Władysław Miller
Warszawa”

* * *

„Alfa” (Nowy Jork, USA), czerwiec 1991:
Niemiecki „Der Spiegel” odpowiada na pytanie, kto rządzi w republikach, które powstały po rozpadzie Związku Sowieckiego? Oto, jak wygląda nowe wcielenie nomenklatury:

Drugie wcielenie nomenklatury
Całe swoje życie Alewtina Fiedułowa, laborantka z zawodu, poświęciła partii. Gdy miała 17 lat, zajmowała się dziecięcą organizacją partyjną – pionierami, gdy miała 23 lata, wstąpiła do partii i robiła karierę w młodzieżowej organizacji, Komsomole, uwieńczeniem była etatowa funkcja sekretarza KC Komsomolu. Od tego czasu stała się poważnym członkiem klasy panującej, za cenę całkowitego oddania.
W wieku 44 lat Alewtina Fiedułowa objęła kierownictwo Komitetu Pokojowego, co dawało jej szansę podróży za granicę. W czasach Gorbaczowa została wiceprzewodniczącą Komitetu Kobiet i członkiem KC KPZR. A potem wszystko się skończyło – w wieku 51 lat straciła pracę i wszystkie swoje przywileje.
Alewtina Fiedułowa pomogła założyć niezależny Związek Kobiet Rosyjskich. Na przewodniczącą została wybrana Galina Gorkina, z dawnego Komitetu Kobiet i zrezygnowała po prostu z tego stanowiska na rzecz Fiedułowej. Otrzymała ona entuzjastyczne poparcie ze strony pierwszej kosmonautki, Walentyny Tiereszkowej, kiedyś wieloletniej przewodniczącej radzieckich towarzystw przyjaźni, która obecnie – wciąż jeszcze będąc podróżującą działaczką – zbiera datki dla swego rodzinnego Jarosławia w mieście partnerskim Kassel.
W Rosji władzę sprawuje Borys Jelcyn, który od 1987 roku był członkiem-kandydatem Biura Politycznego KPZR. Parlament Rosji – wciąż jeszcze nie wyłoniony w wolnych wyborach – ostatnio odrzucił formalne uznanie upadku Związku Sowieckiego. Deputowani chcą nadal żyć w państwie będącym już organizacyjno-prawnym trupem, licząc w głębi serca na jego zmartwychwstanie.
Wszędzie we Wspólnocie Niepodległych Państw ostatnie słowo należy do drugiego garnituru dawnej biurokracji partyjnej. Tylko w dalekim Kirgistanie władzę sprawuje profesor politechniki, Askar Akajew (który, jak mówi, zawsze czuł się „socjaldemokratą”, również jako członek partii), a na Białorusi panuje były członek KPZR Stanisław Szuszkiewicz, pełniąc funkcję przewodniczącego Rady Najwyższej, której 289 na 328 deputowanych było niegdyś komunistami. Codziennie rano były szef białoruskiej partii Sokołow każe sobie przedstawić raport, czy towarzysze występujący poprzedniego dnia na forum parlamentu nie zachwiali się w „realizowaniu linii partyjnej”.
W krajach dawnego Związku Sowieckiego prym wiedzie ekipa starych towarzyszy pod nowymi emblematami. Niekiedy udało im się nawet przeskoczyć całą epokę pierestrojki Gorbaczowa, jak na przykład w Tadżykistanie.
Tam w 1991 roku wybory prezydenckie wygrał człowiek, który już w 1985 roku, a więc jeszcze w sowieckiej epoce kamiennej, został wysłany na emeryturę z powodu korupcji – sześćdziesięciojednoletni Rachmon Nabijew, który w swej republice znowu założył nawet partię komunistyczną pod dawną nazwą. Gdy opozycja – demokraci i muzułmanie – otoczyła jego siedzibę w Duszanbe, rozkazał strzelać. Było 108 ofiar śmiertelnych. Dopiero gdy w połowie maja zmieniła front jego straż przyboczna, stary komunista przyjął do swego rządu opozycjonistów.
W Turkmenii nowym prezydentem jest również dawny wysoki funkcjonariusz partyjny, pięćdziesięciojednoletni Saparmurad Nijazow. Jego Partia Demokratyczna jest jedyną partią w kraju. Metody też pozostały te same. Kiedy niedawno amerykański sekretarz stanu, James Baker, miał odwiedzić tę graniczącą z Iranem republikę, przeciwników rządu osadzono w areszcie domowym.
Prezydent Mołdawii, Mircea Sniegur, był przedtem sekretarzem KC. W Uzbekistanie władzę sprawuje były szef partii, Islam Karimow, łącząc funkcje prezydenta i premiera.
W okręgu Nachiczewan panuje jednak nadal osławiony Gajdar Alijew, niegdyś szef KGB w Azerbejdżanie i członek Biura Politycznego w Moskwie. W Gruzji za pomocą bomb wyrzucono z pałacu prezydenckiego byłego dysydenta Gamsahurdię. Jego miejsce zajął dawny szef partii tej republiki, zamieniony w socjalistę-reformatora, Eduard Szewardnadze. Od tego czasu aresztowano 16 deputowanych i dziesiątki demonstrantów.
Wszędzie jak okiem sięgnąć towarzysze zajmują stanowiska w administracji lokalnej i władzach średniego szczebla. „Musimy przezwyciężyć również ostatnią spuściznę władzy totalitarnej – oświadczył nowy nadburmistrz Moskwy, Jurij Luszkow – wszechpotężne rady wszystkich szczebli”. A Paweł Waszdżanow, do niedawna rzecznik Jelcyna, stwierdził: „Przestępcza partia odeszła w przeszłość, ale stworzone przez nią przestępcze państwo pozostało”.
Czterech generałów policji, byli wiceministrowie spraw wewnętrznych ZSRR, działają dziś jako wiceministrowie Rosji. W wojsku doradcami ds. personalnych są nadal politrucy. Ostatni premier radziecki, specjalista od spraw zbrojeń, Iwan Silajew, reprezentuje Rosję w EWG. Pełnomocnik Moskwy w Afganistanie w latach 1979-1986, ambasador Tabiejew, zarządza rosyjskim majątkiem związkowym.
Na wicepremierów Rosji awansowali teraz dyrektor zakładów zbrojeniowych i nowy minister ds. paliw i energii, który jeszcze przed epoką Gorbaczowa był ministrem przemysłu gazowniczego. Powołanie radykalnego zwolennika gospodarki rynkowej, Jegora Gajdara, na urzędującego premiera Rosji bezpośrednio przed wizytą Jelcyna w USA „Niezawissimaja Gazieta” oceniła jedynie jako „demonstrację na użytek zachodnich widzów”.
Dawni działacze komunistyczni robią swoje. W redakcjach siedzą cenzorzy, nawet jeśli redaktorzy ich ignorują. Wydział zagraniczny KGB prowadzi teraz działalność jako „służba wywiadowcza”. Wydziały krajowe ograniczyły tylko swoją szpiclowską działalność i nazywają się teraz „służba bezpieczeństwa”.
Hasła demokratyczne towarzyszą wszystkim przedsięwzięciom mającym na celu zdobycie dalszych subwencji z Zachodu. (...)”
Oprac. J. K.”

* * *

„Lwiożercze pchły
Wszystkie moje wypowiedzi biorące w obronę rodaków, akcentujące konieczność uwzględnienia w planach „pierestrojki” także interesów polskich, wprawiły w zakłopotanie i rozdrażniły członków sztabu decydującego o przebiegu tego procesu, który chyba naprawdę miał w ich intencji być procesem demokratyzacji i normalnienia wykoślawionych przez doktrynę i praktykę komunistyczną społeczeństw. Nie będziemy w tym miejscu zadawać retorycznego pytania, czy możliwa jest prawdziwa demokracja z góry wykluczająca ze swych dobrodziejstw te czy inne grupy etniczne... Faktem jest, że moje liczne wystąpienia na temat „kwestii polskiej” mieszały szyki i mąciły kreowany przez prasę światową na rozkaz jej właścicieli i mocodawców lśniący obraz gorbaczowowskiej odwilży jako prawie że wcielenia wolnościowych tendencji współczesności. Ponieważ wykonawcą tych planów był KGB i jego konfidenci, można przypuszczać, że nieraz problem „polskiego nacjonalisty Ciechanowicza” stawał w odnośnych gremiach tej instytucji na porządku dziennym. Coś musieli z tym zrobić. Stare metody, polegające na fizycznym sprzątnięciu w ten czy inny sposób niewygodnej figury, zbyt jaskrawo kolidowałyby z nową linią kierownictwa, a przy tym w sytuacji, gdy uchwyt na gardle społeczeństw został rozluźniony, wysokie stało się prawdopodobieństwo, że cała sprawa w razie czego mogłaby wyjść na jaw. Byłem już zbyt znany w Polsce i to jednoznacznie – jako patriota i obrońca praw człowieka. Śliska sprawa. Ale przecież tego, kogo nie można na razie zabić, można przecież jednak „unieszkodliwić” w jakiś inny sposób, jako osobę publiczną. Np. odizolować przez zniesławienie i dyskredytację. A przecież w danym przypadku o to właśnie chodziło. Na szczęście i w tego rodzaju akcjach KGB miało doświadczenie bardziej niż bogate, a posiadając w Polsce parędziesiąt tysięcy konfidentów, w tym tysiące w prasie, nie było trudno zamiar wprowadzić w życie.
Zaczęto jednak od ludzi naprawdę „pewnych”, a mianowicie od kadrowych konfidentów kierujących Sajudisem i od takichże kapusiów polskich od dawna kręcących się w „wyższych” sferach naszej społeczności wileńskiej.
Zaczęto od tego, że tym czy innym działaczom Sajudisu „organizowano” zaproszenia do Polski od rozmaitych tamtejszych organizacji. Konfidenci KGB litewskiej narodowości, opanowani przez zoologiczną nienawiść nie tylko do Ciechanowicza, ale i w ogóle do wszystkich Polaków, okazali się jednak zbyt grubiańscy jak na polski gust. Oczerniając Ciechanowicza jako „agenta Gorbaczowa” czy „człowieka Moskwy” nie mogli jednak zatrzymać się w pół kroku, i niezmiennie dodawali w swych oszczerczych wystąpieniach (ustnych lub pisemnych) kilka zdań godzących także w godność narodu i państwa polskiego jako takich. W połączeniu z podawanymi zamiast sosu sloganami o wolności „naszej i waszej” czy nawet o „braterstwie” litewsko-polskim, te insynuacje robiły niesłychanie przykre wrażenie. Ci nieokrzesani niegodziwcy stanowczo nie nadawali się do roboty na terenie Polski. Tu trzeba było wykorzystać element bardziej elastyczny i inteligentny.
Ruszyli więc do Warszawy i Krakowa „polscy działacze” z Wilna, o których w samym Wilnie wiedziano, że są zasłużeni raczej dla innej niż polska sprawy. Ale któż o tym wiedział w Kraju? Tym bardziej, że i tam podłączano do akcji ludzi „zaufanych” i doświadczonych. Macki KGB „myły” siebie nawzajem.
Siłą rzeczy w prasie polskiej, nawet lewicowej, nie mogłem być okrzykiwany za polskiego faszystę czy bandytę AK. Realia polityczno-psychologiczne były tu inne. Stałem się więc „promoskiewskim”, „czerwonym”, „sowieckim”, „komunistycznym”, „ateistycznym”... Ciekawe, że prym w tej nagonce prowadzonej na rozkaz KGB wiodły niedawne „opozycyjne” organa prasowe: „Gazeta Wyborcza”, „Tygodnik Powszechny”, niektóre pisma formalnie solidarnościowe, ale też wtórujące im unisono reżimowo-komunistyczne, jak również tworzone przez centralę „niezależne” efemerydy... Przy tym różnym środowiskom w Polsce serwowano dania w odpowiednim guście: redakcje narodowo-katolickie otrzymywały wiadomości o tym, że Ciechanowicz to „piłsudczyk”, „komunista i ateista”; pisma socjal-demokratyczne, że „komunista-nacjonalista” i „klerykał”; na dworze Michnika sugerowano, że jest on „narodowcem” i „antysemitą” itd. To się nazywa: mieć „zróżnicowane podejście w zależności od charakteru odbiorcy”...
Szczególną podłością wyróżniały się publikacje Zbigniewa Balcewicza, wykonawcy najbrudniejszej roboty antypolskiej w Wilnie, znanego jako „koordynator służb specjalnych” w rejonie nowowileńskim w okresie ZSRR (porównaj „Nasza Gazeta” nr 27 z czerwca 2000 roku), osobnik do cna zdemoralizowany, bigamista, który się dorobił majątku na reeksporcie przez Litwę pornografii z Polski do Rosji.
O ile intelektualnie był zerem, o tyle w praktyce wykazywał zwierzęcy spryt i bezczelność, gdyż po prostu uważał, iż wszystko jest dopuszczalne. Jego okrągła, zmarszczona twarz otoczona wachlarzem ciemnych brudnych włosów idealnie harmonizowała z głupimi artykułami, notorycznie publikowanymi na łamach „Czerwonego Sztandaru”, przemianowanego na „Kurier Wileński”, oraz w „Gazecie Wyborczej” i „Tygodniku Powszechnym”.
W roku 1991 KGB uruchomiło także swe „zaufane osoby” w Polsce. Zgrzybiali staruszkowie i półmartwe staruszki ledwie zdolne do poruszania się, jak też głuptaski po dopiero co ukończonych uczelniach socjalistycznych, raptem zaczęli zwiedzać „swe rodzinne strony” na Wileńszczyźnie i „spotykać z rodakami” w szkołach, siedzibach ZPL itd. Ich jedyną sugestią było: „polskiej kwestii” nie ma, jedyne zadanie dla Polaków w ZSRR to wspomaganie „niepodległościowych dążeń” innych. I na zakończenie zawsze następowała sugestia: w żadnym wypadku nie popierajcie Ciechanowicza, bo jego postulaty są absolutnie nierealistyczne, nikt „nie zrozumie” i nie poprze reprezentowanego przezeń „ekstremizmu” politycznego. To była naprawdę szeroko zakrojona i dobrze przeprowadzona akcja, autentyczne strzelenie z grubej rury służb specjalnych...

* * *

„Ojczyzna” (Wilno), 12-18 czerwca 1991:

Bez retuszu
W odpowiedzi „chórowi przechrztów”

„Po trzykroć pluńmy na zgubę im –
po trzykroć przekleństwo im”
(Chór przechrztów z „Nie-Boskiej komedii”
Zygmunta Krasińskiego)

Zamiast wstępu
W porządku alfabetycznym to wygląda następująco: Agent Moskwy, agent niemieckiego wywiadu, antykomunista, antysemita, antysowietczyk, ateista, bandyta AK, Białorusin, czerwony, człowiek mocnego centrum, ekstremista, faszysta, karierowicz, klerykał, komunista, nacjonalista polski, neoimperialista, prowokator, reakcjonista, separatysta, wróg Litwy nr 1, Żyd. – Jest to wcale nie wyczerpująca lista epitetów, którymi „bracia” Litwini (zarówno komuniści, jak i antykomuniści), jak również poszczególni obecni „liderzy” ZPL z Wilna i inne mendy, obdarzali w ciągu ubiegłych 2-3 lat autora tych słów na łamach takich, dla przykładu, pism, jak: „Gazeta Wyborcza”, „Gimtasis Krasztas”, „Galwe”, „Głos”, „Echo Litwy”, „Kurier Wileński”, „Literatura ir Menas”, „Lietuvos Aidas”, „Magazyn Wileński”, „Dziennik Polski” (Londyn). „Nowy Dziennik” (Nowy York), „Respublika”, „Sajudżio Żinios”, „Szalczia”, „Tiesa”, „Tygodnik Powszechny”, „Znad Wilii”, „Życie Warszawy” i cały szereg innych, nie mówiąc o radiu i telewizji – sajudisowskich w Litwie, michnikowskich – w Polsce...
Mimo to dość długo wahałem się: czy odpowiedzieć wreszcie moim krytykom, czy kierować się raczej zasadą „pies szczeka, karawana idzie dalej”. Tym bardziej, że niektórzy autorzy, próbujący mi uwłaczać, ukrywali swe imiona pod pseudonimami, inni znów nie nazywali w swych elaboratach mego nazwiska wprost, czyli, że tak powiem, nie kąsali, lecz podkąsywali... Ponieważ jednak potok pomyj, szczególnie płynących z „krynicy” (a raczej bagienka) rodzimej, nie opada, postanowiłem chociażby raz na to wszystko odreagować, tym bardziej, że przez dwa lata nie miałem – aż do ukazania się tygodnika „Ojczyzna” – dostępu do żadnego z pism na Litwie ani w Polsce, by się bronić. Znamy przecież ten ich „pluralizm” od półwiecza...
Trudno mi się domyśleć powodów tak zawziętej wrogości. Faktem jednak są liczone już dziś na setki próby „rozreklamowania” mnie na sposób opisany przez biskupa Ignacego Krasickiego w wierszu „Hipokryt”:
„Mniej szkodzi impet jawny niźli złość ukryta,
Ukąsił idącego brytan hipokryta.
Rzekł nabożniś: „Psa obić nie bardzo się godzi,
Zemścijmy się inaczej, lepiej to zaszkodzi”.
Jakoż widząc, że ludzie za nim nadchodzili,
Krzyknął na psa, że wściekły, w punkcie go zabili”.
(Mam pewnego „przyjaciela” Litwina, który w Moskwie przedstawia mnie jako „agenta Warszawy”, a w Warszawie – jako „agenta Moskwy”!...)
Ktoś robi mi tę „reklamę” „odważnie” i wprost, jakby w jakimś akcie rozpaczy, inni (mistrzowie „propagandy szeptanej”) cudzymi piórami, manipulując niekompetentnymi dziennikarzami przy dworze trzęsącego Polską pana Michnika. Nieświadoma publiczność czytająca dodaje do tych zmyśleń własne „kwiatki” i oto urosłem w postać mroczną i demoniczną, w potwora, który – jak mówiła na jednym z sajudisowskich zbiegowisk pewna staruszka Litwinka – „wywoził ją na Sybir, bił i gasił papierosa o jej czoło” hen jeszcze w roku 1951. – Kiedy to miałem dokładnie cztery lata od urodzenia. „Ale jaki już wówczas byłeś dzielny!” – powiedział mi w związku z tą wypowiedzią pewien przyjaciel z poczuciem czarnego humoru... Miał zapewne na myśli fakt, że tak wcześnie zacząłem palić...
No więc odpowiadam wszystkim moim adwersarzom naraz, bo gdybym miał ripostować każdemu z osobna, na nic innego w życiu nie starczyłoby mi czasu, a przecież ma człowiek zazwyczaj i coś innego do roboty, niż wymianę miłych zdań z bliźnimi...
Nie chodzi mi, oczywiście, o bronienie się, usprawiedliwianie ze swych poglądów czy w ogóle o jakieś aspekty osobiste, lecz o ogólną atmosferę, w której upływa nasze życie. A atmosfera ta nacechowana jest drapieżną bezwzględnością, karłowatym schamieniem, zatęchłym samolubstwem, prywatą, pogardą dla dobrego tonu, krótko mówiąc, tym, że – jak ubolewał jeszcze C. K. Norwid – nie umiemy się różnić „mocno a pięknie”. Jest to więc tekst o brzydocie i małości „wielkich ludzi”... Ważne, byśmy wszyscy nieco podrośli i – skoro się już bijemy – sięgali swemu przeciwnikowi nie tylko „poniżej pasa”, i żebyśmy się samopotwierdzali nie przez wzajemne poniżanie się, lecz przez rzetelną pracę i rzetelne argumenty... I byli nieco mniej podli, niż epoka, z której się powoli wydostajemy...

* * *

Żebrak”, który się nie rumieni
Zacząć jednak wypada od sprawy szerszej, a mianowicie od nagonki na tygodnik „Ojczyzna”, którego pracownikiem jestem od paru miesięcy.
Ukazujący się w Krakowie „Dziennik Polski” w jednym z marcowych numerów, który dotarł obecnie do naszej redakcji, zamieścił anonimową notatkę podpisaną przez „g” pt. „Apel o pomoc dla „Kuriera Wileńskiego”. Walka o słowo polskie”. W tej fantazyjnej publikacji czytamy:
„W styczniu na Litwie zapadały ważne dla mieszkających tam Polaków decyzje. Mniejszość polska doczekała się m.in. prawa do używania własnego języka w jednostkach administracyjnych zamieszkiwanych w większości przez Polaków, prawa do zachowania polskiej pisowni imion i nazwisk.
Nadal jednak trwa walka o słowo polskie. Zasłużony w propagowaniu tego słowa „Kurier Wileński” wyrzucony z własnej redakcji i drukarni pozostaje niemal w podziemiu, okrojony, powstaje w spartańskich warunkach. Po wypędzeniu redakcji „Kuriera” z Domu Prasy na jego urządzeniach redakcyjnych i poligraficznych utworzono pismo pt. „Ojczyzna”, wydawane w języku polskim, ale próżno by szukać w składzie zespołu Polaków. Są tam natomiast ludzie znający – jak wynika z łamów – słabo język polski.
Choć nikt oficjalnie nie przyzna się do tego, pismo „Ojczyzna” jest nastawione bardziej promoskiewsko niż prolitewsko.
Emisariusze „Kuriera Wileńskiego”, który ostatnio spełniał niebagatelną rolę w zbliżaniu narodowości polskiej i litewskiej przebywają w Polsce, żeby apelować do wszystkich rodaków o pomoc. Przyda im się każda złotówka na zakup papieru, każda, niekoniecznie najnowocześniejsza, maszyna do pisania, teleks czy telefon. Oto konta bankowe, na które można wpłacać datki przeznaczone dla „Kuriera Wileńskiego”...”
Pomińmy milczeniem „przebiednianie” się redaktora „K.W.” i jego emisariuszy, podróżujących (widocznie, autostopem!) nie tylko po RP, ale i po całym ZSRR w celu zohydzania „Ojczyzny”, oraz ich rzekome zasługi w rzekomym zbliżaniu ludności litewskiej i polskiej. Bo jak ktoś wiąże ofierze ręce, by nie mogła bronić się przed katem, nie wiem, czy można tu mówić o postawie konstruktywnej. A już do zupełnych bzdur zaliczyć trzeba twierdzenia o domniemanej poprawie losów Polaków Wileńszczyzny w roku 1991, chyba że do oznak takiej „poprawy” zaliczy się zbrodnie popełniane przez sajudisowską policję litewską... Wszystko zaś, co „Dziennik Polski” (czy naprawdę polski?) powiedział o nas, da się określić jako pospolite plotkarstwo, bo tylko plotkara mówi źle o innych ludziach, bazując na źródłach niepewnych, a nie na własnych obserwacjach...
Z podobnie bezwstydnymi insynuacjami wystąpił red. „K.W.” także na łamach „Życia Warszawy”, które to pismo, należące do kapitału żydoniemieckiego, – jeśli przypomnieć wypowiedzi w nim Czesława Okińczyca – staje się prawdziwą tubą antypolskich sił, zwalczających narodowo-wyzwoleńczy ruch Polaków Wileńszczyzny. Również na tych łamach błagał Z. Balcewicz o pomoc dla rzekomo uciskanego „Kuriera Wileńskiego”. I pomoc nadeszła, pomoc od ludzi, którzy z całą pewnością są wielokrotnie biedniejsi od tego, kto prosi. Bo jednak ten „żebrak” jest posiadaczem okazałych nieruchomości nabytych jeszcze w okresie urzędowania na super miękkich stołkach partyjnych; pan ten jednak ani grosza nie położył na rzekomo prześladowany „Kurier Wileński”. No bo i z jakiej racji miałby składać ofiary na oficjalny, niech nawet polskojęzyczny, organ Rady Najwyższej Republiki Litewskiej i Rządu Litewskiego, rządu, dodajmy, jak wszystkie litewskie rządy, wojująco antypolskiego? Jak może ktoś „zniszczyć” dziś, w warunkach totalnej dyktatury Sajudisu, jego oficjalny organ „Kurier Wileński” i organ zamaskowany – „Znad Wilii”? Toż to szczyt perfidii – zwracać się do Polaków o moralne i materialne poparcie dla dwóch litewskich pism polskojęzycznych serwujących antypolskie (a w każdym razie służalcze w stosunku do szowinistów litewskich) materiały w polskim sosie, a dla okrasy zamieszczających także pewien procent tekstów względnie przyzwoitych! Doprawdy, naiwność tych, którzy tę pomoc wyświadczają, dorównuje cynizmowi tych, którzy o nią proszą! (Warto przypomnieć, że w 1988/89 r., kiedy to przez wiele miesięcy wakowało miejsce redaktora naczelnego „Czerwonego Sztandaru”, ówczesne, już prosajudisowskie, władze Litwy nie mianowały na ten urząd Polki Krystyny Adamowicz, jak tego wszyscy oczekiwali, lecz „internacjonalistę” i aparatczyka partyjno-sowieckiego Z. Balcewicza, który publicznie m.in. przyobiecał V. Landsbergisowi i V. Czepaitisowi, że jak on zostanie redaktorem „Cz. Sz.”, żaden artykuł J. Ciechanowicza na łamach tego pisma się nie ukaże. I słowo stało się ciałem – mimo licznych protestów czytelników. Czy to nie przykład zakazu drukowania w wykonaniu typowo neobolszewickim, ale popełnianego w majestacie demagogii antykomunistycznej? Jeśli chodzi o mnie, to ongiś komunistyczni cenzorzy cięli i zniekształcali moje artykuły nie do poznania, lecz jednak w większości je publikowali, obecni zaś przebierańcy od trzech lat faktycznie przecięli mi w ogóle jakikolwiek dostęp do prasy, rozpętując jednocześnie przeciwko mnie bezprecedensową kampanię dyskredytacji i oszczerstw. Podczas, gdy naziści z Sajudisu i ich płatni polscy sługusi wylewali na mnie w Litwie i w Polsce kubły pomyj, jedynym pismem, na którego łamach mogłem powiedzieć parę słów w swojej obronie, był biuletyn o małym nakładzie zrzeszenia „Vienybe-Jedinstwo-Jedność”, ukazujący się w języku rosyjskim. Czy to nie paradoks?
Szczególnie gorszący jest fakt, że w wielu pismach, w radiu i telewizji RP – pod wpływem kłamstw i manipulacji zmierzających do zniesławienia naszego pisma, rozsiewanych poprzez niedawnego (jeszcze sprzed pół roku) członka Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Litwy „towarzysza” Zbigniewa Balcewicza i kilku innych naszych „ambitnych działaczy” – pojawiły się wyssane z palca pomówienia, iż gazeta jest pisana językiem „kuriozalnym” (nigdy nie uważaliśmy języka polskiego za „kuriozalny”, a jeśli chodzi o uchybienia językowe, to z pewnością nie odbierzemy palmy pierwszeństwa pod tym względem kolegom z „Kuriera Wileńskiego”), czy, że „w redakcji nie ma ani jednego Polaka” (co też jest kłamstwem, gdyż są wśród nas ludzie różnych narodowości i rozmaitych przekonań; nie rozumiemy wszelako, co ma piernik do wiatraka – skład narodowościowy zespołu redakcji, a merytoryczny poziom pisma; przecież Balcewicz nie liczy, ilu jest Polaków i Żydów w „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym” czy nawet w jego „Kurierze”... A może liczy, jako „Polak z mianowania?”).
W numerze „Kuriera Wileńskiego” z 19 kwietnia w notatce „O darach z serca płynących”, zamieszczonej na pierwszej stronie, na najbardziej widocznym miejscu, czytamy:
„5 marca br. dziennik „Życie Warszawy” zamieścił wywiad z redaktorem naczelnym „Kuriera Wileńskiego” Zbigniewem Balcewiczem.
W wywiadzie tym zaapelował on między innymi, do społeczeństwa polskiego „o wsparcie finansowe dla redakcji naszej gazety, która po rozgromieniu przez desantowców gmachu Domu Prasy (11 stycznia 1991 r.) znalazła się w nadzwyczaj trudnych warunkach. Samozwańczym „spadkobiercą” naszego majątku stała się gadzinówka „Ojczyzna” – organ KC KPL, jakoby „kontynuatorka” byłego „Czerwonego Sztandaru”. Byliśmy zdumieni reakcją naszych Rodaków. Zdumieni i wzruszeni. Mimo błędnie podanego w wywiadzie numeru konta (później go sprostowano), według stanu na 16 kwietnia w darze dla „Kuriera Wileńskiego” wpłynęło 3,5 mln złotych (...) Nasze słowa podziękowania kierujemy również pod adresem redakcji „Życia Warszawy”, jej redaktora Władysława Tybury (jeszcze jeden nowo upieczony „ekspert” od spraw kresowych! – J. C.), dzięki którym ta szlachetna akcja ruszyła.
Pomoc Rodaków w tych trudnych czasach upewnia nas w przeświadczeniu, że przetrwamy, napawa otuchą, uskrzydla do dalszej pracy dla dobra tych wszystkich maluczkich, zapomnianych, rozsianych po miedzach Wileńszczyzny, gdzie „gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała”.
Szkoda, że autor tego uskrzydlonego tekstu nie pała „panieńskim” rumieńcem jak owa „dzięcielina”. A rumienić się jest z czego, przynajmniej czytelnikom „Kuriera”, obserwującym, jak poszczególni jego kierownicy jadą na żebry do Polski, by wyłudzać od szlachetnych i naiwnych rodaków z Korony ostatniego grosza dla rzekomo „biednych” wieloletnich funkcjonariuszy KC Kompartii Litwy, którzy pośpiesznie, jak na kameleonów przystało, przyjęli barwy służebników Sajudisu, sprawującego dziś na Litwie władzę faktycznie dyktatorską, na modłę iście stalinowską. Oczywiście, ta błagalna poza popłaca, jeden z „naszych” po kilku miesiącach pobytu w Warszawie na placówce pomocy Sajudisowi (dla okrasy mówiono: „Litwie”) w charakterze ni to „uchodźcy”, ni to „Polaka z Wilna”, ni to oficjalnego wysłannika V. Landsbergisa – wrócił do Wilna i kupił sobie natychmiast dwie wille wartości kilkuset tysięcy rubli. Prawdziwy patriota! Dobry Polak! Nawet popłakać potrafi publicznie nad losem uciskanych Litwinów”, ale zawsze i dla siebie coś wyłudzi! Nikt dziś nie wątpi, że „los Litwy” się poprawił po zakupieniu przez tego „działacza” imponujących nieruchomości...
A co? Przecież powiedział pewien aforysta niemiecki: „Alle kümmern sich nur um sich, und nur ich kümmere mich um mich” – „Wszyscy dbają tylko o siebie, i tylko ja dbam o mnie”... O tempora, o mores!

* * *

Krokodyle łzy
Warto wreszcie zadać kłam mistyfikacjom rozpowszechnianym przez ludzi i prasę sajudisowską, w tym szefa „Kuriera WIleńskiego”.
1. Gmach Domu Prasy został wybudowany na początku lat 80, podobnie jak inne tego typu budynki we wszystkich stolicach republik związkowych, według identycznego projektu i z funduszy władz centralnych właśnie jako republikańskie wydawnictwo KC KPZR.
2. Do gmachu tego pozwolono nieodpłatnie się wsiedlić prócz pism partyjnych („Tiesa”, „Sowietskaja Litwa”, „Czerwony Sztandar”) także szeregowi pism komsomolskich, pionierskich i innych.
3. W latach 1989/90 nastąpiło przejście prawie wszystkich tych pism i drukarni z pozycji totalitaryzmu komunistycznego na pozycję totalitaryzmu litewsko-nazistowskiego: zaprzestano drukowania pism o ukierunkowaniu demokratycznym i socjalistycznym, które albo w ogóle upadły, albo z dzienników stały się tygodnikami, drukowanymi z ogromnym nakładem sił i poświęceniem w innych republikach związkowych.
4. W 1990 roku z Domu Prasy i Drukarni KC KPL sajudiści-kagebiści wyrzucili prawowitych gospodarzy, a wszystkie wejścia i przejścia obsadzili bojówkarzami, uniemożliwiając częstokroć zwykłym, ale „postronnym”, ludziom nawet wejście do tej czy innej redakcji, który to policyjny reżim robił szczególnie niemiłe wrażenie w porównaniu z okresem „dyktatury czerwonej”, kiedy to wstęp do Domu Prasy był absolutnie swobodny i nieograniczony.
5. Wreszcie, gdy nie pomogły liczne prośby i żądania zarówno prawowitych gospodarzy tych obiektów, jak i tysięcy robotników Wilna, a szowinistyczna propaganda nabrała charakteru wręcz patologicznego, użyto w celu przywrócenia prawa w stosunku do nazistów z Sajudisu ichże ulubionej metody – przemocy, i w styczniu 1991 roku prasowe obiekty zostały zwrócone prawowitemu właścicielowi.
6. Z powyższą styczniową akcją zespół „Ojczyzny” nie miał i nie mógł mieć nic wspólnego, gdyż ani pismo, ani nasz kolektyw wtedy jeszcze nie istniał, pierwszy mały numer naszej gazety w mikroskopijnym nakładzie odbiliśmy dopiero w lutym 1991 r. Cały Dom Prasy i jego wyposażenie stanowiły i stanowią własność KC KPZR.
Zaprzestańcie wreszcie „towarzysze”, rozbijackiej roboty, nie wnoście do polskiej społeczności sztucznych podziałów i nienawiści! Nie hańbcie imienia polskiego, nawet jeśli Waszemu szefowi za to płaci rząd Republiki Litewskiej i naiwni rodacy zza granicy! Nie ma nic droższego, niż czyste sumienie i dobre imię... Jest nas zbyt mało, byśmy mogli sobie pozwolić na wzajemne się zwalczanie.
Nie bójcie się też nas, nie jesteśmy przecież dla siebie nawzajem żadną konkurencją: wy jesteście dziennikiem republikańskim, a my tygodnikiem ogólnozwiązkowym. Chleba wam ani masła nie zabierzemy. Trzeba w każdej sytuacji zachować choć nieco przyzwoitości, a to znaczy m.in., że nie wypada działać według zasady: „Trzymaj złodzieja!...”
Nikt z nas (i z Was) nie był i nie jest „bez grzechu”, co łatwo udowodnić sięgnąwszy po „Czerwony Sztandar” dosłownie sprzed paru lat, i poczytać Wasze (i nasze) peany pod adresem Partii oraz Władzy Radzieckiej, jak również anatemy Wasze (i nasze) potępiające nosicieli „wrogiej ideologii”. Pisaliśmy, co kazano. Wszyscy. Wy i my. I nie trzeba dziś nikogo okrzykiwać za „czerwonego” z tego tylko powodu, że nie jest tak skory do zmiany oblicza, jak wy, którzyście jeszcze całkiem niedawno potępiali tychże „czerwonych” za „antyradzieckość”, „antyrosyjskość”, brak „internacjonalizmu”, a nawet za „jezuityzm”... Wówczas, oczywiście, musieliście to mówić, system totalitarny miał to do siebie, że domagał się bezwzględnej lojalności i gorliwego głoszenia haseł urzędowej ideologii...
Niektórzy zresztą zarówno wstępowali, jak i występowali z partii z pobudek nic wspólnego z merkantylizmem czy strachem nie mających. Nie jest żadną hańbą, że przez jakiś okres byli członkami organizacji, która miała na swym sztandarze wypisane szczytne hasła: „Pokój, wolność, sprawiedliwość, równość, braterstwo”. Uważali te wartości za poważne i poważnie próbowali właśnie im – a nie sobie czy aparatczykom – służyć. Co też ściągało na nich ongiś niejedną burzę właśnie ze strony tych osobników, którzy dziś atakują ich jako „czerwonych”.
Wielu z nich – w przeciwieństwie do Was – występowało z partii jeszcze gdy była ona wszechpotężna i niszczyła w swym łonie każdy embrion dysydenctwa. Byli dość odważni, by przeciwstawiać się ówczesnemu dyktatowi partyjnemu, podobnie jak dziś są dość przyzwoici, by „nie bić leżącego”, nie „pluć na trupa”, nie urągać organizacji, do której ongiś należeli, a która z własnej inicjatywy zrzekła się monopolu władzy, rozpoczynając proces reform.
Mówi się, że z największych rozpustnic wyrastają niekiedy najpoczciwsze cnotki. A przecież ladacznica z zasadami, nadał jednak pozostaje tylko ladacznicą. Nawet wówczas, gdy nie ma już więcej sił do grzeszenia, cóż dopiero, gdy „zasady” mają dopiero być przykryciem nowej serii najbardziej wyuzdanych występków...
Nie można więc Wam nic innego poradzić, jak tylko powtórzyć znane słowa Jezusa, skierowane do jawnogrzesznicy: „Idź i więcej nie grzesz!...” (Jeśli tego nie uczynicie i nadal będziecie wieszać psy na „Ojczyźnie”, potwierdzicie smutną konstatację Andrzeja Struga, że – jako zbiorowość – mamy w duszy „zatajony chlew”, w którym „kwiczy zwyczajna świnia”, która, gdy się sama nasyci – co jest jedynym celem jej życia – zadziera ryj do góry i nie chce nikogo znać. To, że wystawiacie nas w fałszywym i złośliwym świetle wcale nie uczyni Was lepszymi niż jesteście. Podobnie jak nie staniecie się „awangardą” wysługując się prymitywom z Sajudisu, jak nie byliście nią wykazując serwilizm w stosunku do stalinowców z dawnej KPL).
Zarzucacie nam, że niektórzy z nas są zwolennikami idei socjalistycznej (idei – a nie feudalnych, złodziejskich przywilejów, z których przez dziesiątki lat korzystali aparatczycy typu Balcewicza). Może jednak warto pamiętać, że pierwszym „socjalistą” był Jezus Chrystus, którego za to i ukrzyżowano; jeśli zaś mówić poważnie, to idea socjalistyczna to nic innego jak idea sprawiedliwości społecznej i narodziła się ona naprawdę w łonie chrześcijaństwa (Thomas Morus, Tomazzo Campanella i in.); socjalistą był J. Piłsudski; dziś zaś socjaliści kierują (i to wcale nieźle) takimi np. krajami, jak Francja czy Szwecja, a komunista Gorbaczow nie tylko otrzymał Nagrodę Nobla, ale jest także szanowany przez cały świat, Papieża Jana Pawła II, prezydenta Busha, Mitteranda i innych nie wyłączając. Czy to wina tej idei, że bandyci i złodzieje (jakowych zresztą nie brak i w innych obozach ideowo-politycznych) zohydzili, sprofanowali tę ideę, sprzeniewierzyli się jej (...)
Nie ma więc nikogo, kto brał wówczas pióro do ręki, by był dziś „czysty”. Dyktatura deprawowała wszystkich. I niepotrzebnie Wy, wieloletni publicyści organu prasowego Komitetu Centralnego Kompartii Litwy, po tylu publicznych orgiach ideologicznych usiłujecie przyjąć pozę niewinnych, licząc zapewne na krótką pamięć ludzką. Stanowicie naprawdę żenujący widok... Przecież i tak nikt rozsądny nie uwierzy w cud masowego nawrócenia się wczorajszych partyjnych agitatorów i urzędników. W szkołach wileńskich pracują jeszcze nauczycielki, którym tow. Balcewicz udzielał nagan za to, że uczniowie z ich klas chodzili do kościoła. Wątpliwe, czy wizyta do Papieża aż tak go raptem zmieniła. To więc, co robicie, jest w bardzo złym guście i zmusza do podejrzenia, że i za tym Waszym kolejnym wcieleniem kryje się jakieś banalne wyrachowanie, judaszowski oportunizm czy pospolita nieszczerość. (...)
Tragedia polega na tym, że najgorsze dranie z epoki odchodzącej znów okazują się „w awangardzie”, znów wszystko paskudzą i psują... (Narzuca się w tym miejscu porównanie z akcją zohydzania polskiego ruchu narodowo-wyzwoleńczego w ZSRR poprzez imputowanie mu, iż jest rzekomo inspirowany przez Moskwę i skierowany jakoby przeciwko wolności Litwy. Hańbą jest – że przeciwko wolności Polaków występują za judaszowskie srebrniki ludzie również uchodzący za Polaków, a przecież zdradzający i zwalczający swój naród, przez pół wieku dławiony w nieludzki sposób przez stalinizm oraz szowinistów litewskich).
Pomieszanie pojęć doprowadziło do zniekształcenia samej istoty i natury tego zjawiska, jakim jest przemalowywanie się kombinatorów ze starego aparatu na „nowych ludzi”. Nie jest to – wbrew ich sugestiom – odrodzenie moralne czy narodowe, lecz ich kolejny akt zdrady, karierowiczostwa i nikczemności, przy tym szalenie niebezpieczny dla rzeczywiście zachodzących procesów odnowy i przewietrzania życia społecznego. Postępowanie tych neobolszewickich renegatów świadczy o tym, że nie pozbyli się swej istoty, lecz tylko zmienili „wygląd zewnętrzny”. Jeśli ruch odnowy ich się nie pozbędzie, sprowadzą go na manowce, a cały naród do powtórki z załganego totalitaryzmu.
Jedną z cech najbardziej charakterystycznych moralności „bolszewików” jest jej niesłychana giętkość, plastyczność zależna od taktyki i zewnętrznych okoliczności. Jeśli wydaje się im korzystne, z zaskakującą łatwością odrzucają to, co jeszcze wczoraj uważali za święte i zaczynają wdeptywać w błoto to, co gloryfikowali w przededniu. Dotyczy to zarówno zdarzeń, jak też zjawisk i osób.
Inna ich cecha to niezdolność do przyznania się do swych błędów, grzechów, potknięć, niezdolność do poczucia skruchy; pycha i nadętość, zwalanie swych win na innych.
I wreszcie – niepohamowana skłonność do dominacji oraz płynąca z niej tendencja do uciskania innych, do intryg, zawiści.
To, że ci ludzie ze starej „nomenklatury” ostentacyjnie okazują swój antykomunizm i wiele gadają o pluralizmie, świadczy co najwyżej o ich węchu politycznym, podpowiadającym im, na czym mogą dziś ubić kapitał popularności, a także i ekonomiczny, korzystając z pomocy tych czy innych osób i środowisk na Zachodzie, gotowych z własnej kieszeni dopłacić do rzekomego „burzenia komuny”...
Faktem jednak jest, że antykomunizm to wcale jeszcze nie humanizm. Stare partyjne kadry, przemalowując się na „demokratów”, nie pozbyły się przecież myślenia autorytarnego i są – co już dziś jest aż nadto widoczne – siewcami nietolerancji, nienawiści do inaczej myślących, zawziętych pomówień, terroru psychicznego, krótko mówiąc, tworzą kolejną odmianę totalitaryzmu. I jeśli jest to nawet totalitaryzm szermujący hasłami antykomunistycznymi, przecież pozostaje niczym innym, tylko właśnie totalitaryzmem; w przypadku, gdyby udało się tym ludziom sięgnąć po pełnię władzy w kraju, nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że – jak i poprzednio – nie tylko napełniliby więzienia swymi przeciwnikami politycznymi, tchnęliby nowe życie w próchniejące obozy stalinowskie, ale i byliby sprawcami kolejnego ludobójstwa. Ich neobolszewicki tupet, kompleks wyższości, umiłowanie władzy, pogarda do tych, kto jest inny niż oni, amoralizm i brak kompetencji niezbicie świadczą, do czego będą zdolni, gdy się im tylko rozwiąże ręce.
Jan Ciechanowicz,
kierownik działu kultury i oświaty tygodnika „Ojczyzna

* * *

Ojczyzna” (Wilno), 3 lipca 1991:

Problem Kraju Wileńskiego
Zarzuty pana Ozolasa pod adresem Polaków

Była to bodajże najdziwniejsza konferencja prasowa z wielu dość dziwnych tego rodzaju imprez przeprowadzonych w ostatnich latach przez różne czynniki państwowe i rządowe. Twierdzimy tak na podstawie sprawozdania Jadwigi Bielawskiej w „Kurierze Wileńskim” z 28 czerwca. Biorący w niej udział przewodniczący państwowej Komisji ds. Litwy Wschodniej R. Ozolas oraz jej członkowie A. Merkis i W. Ambrazas mieli poinformować dziennikarzy o wykonaniu poleceń, zawartych w uchwale parlamentu republiki z 29 stycznia – o przygotowanych dokumentach dotyczących statusu Wileńszczyzny oraz zdobycia wyższego wykształcenia przez mniejszości narodowe.
Jednakże na konferencji prasowej o projektach rządowych – jak skonstatowała J. Bielawska – mowy raczej nie było. A co było?
Była druzgocąca krytyka uchwał zjazdu w Mościszkach ze strony R. Ozolasa. Była krytyczna analiza sytuacji językowej na Wileńszczyźnie ze strony W. Ambrazasa, który twierdził, że tutaj, akcentując potrzeby ludności polskiej, dopuszcza się prób dyskryminacji języków litewskiego, rosyjskiego, „miejscowego gudowskiego” i in. Było też przemówienie A. Merkisa, który oświadczył, że problem Litwy Wschodniej nie jest narodowy, tylko polityczny, ze zabiega się tutaj nie o prawa całej ludności polskiej, lecz jedynie tej jej części, co to woli żyć według ustaw radzieckich i pragnie oderwać tę krainę od Litwy, oskarżył szereg kierowniczych działaczy Wileńszczyzny o dwulicowość...
Sporo jeszcze zarzutów pod adresem Polaków padło z ust organizatorów tej konferencji prasowej. Mówiło się o nielojalności polskiej frakcji parlamentarnej, o działalności na Wileńszczyźnie sił „promoskiewskich” i „prowarszawskich”, o tym, że prasa polskojęzyczna ukazująca się w republice sugeruje Czytelnikom, iż Wileńszczyzna jest ziemią polską... Zaznaczono też, że zamiary założenia Uniwersytetu Polskiego są przedwczesne, a rozmowy o nim są „sposobem polityzowania problemów kulturalnych”. Przypomniano, że Polacy muszą uświadomić sobie, iż są Polakami Państwa Litewskiego.
Natomiast ani Jadwiga Bielawska, ani dziennikarze innych gazet nie usłyszeli nic a nic o przygotowanych już przecież projektach dokumentów rządowych w sprawie utworzenia powiatu wileńskiego, o tym, jak Państwowa Komisja ds. Litwy Wschodniej wyobraża sobie przyszłość Wileńszczyzny, jej odrębny status, jak mają być rozstrzygnięte problemy narodowościowe...
Doprawdy dziwna to była konferencja prasowa. Natomiast nic dziwnego, że po niej członkowie polskiej frakcji parlamentarnej S. Akanowicz, Z. Balcewicz, R. Maciejkianiec, W. Subocz i E. Tomaszewicz złożyli w Radzie Najwyższej oświadczenie, które można by zatytułować:

Antypolska prowokacja Komisji Państwowej
W oświadczeniu zaznacza się, że pomimo osiągniętego porozumienia z przewodniczącym Państwowej Komisji ds. Litwy Wschodniej w sprawie omówienia z polską frakcją projektu administracyjno-terytorialnego podziału republiki i innych kwestii, „nieoczekiwanie w Radzie Najwyższej zorganizowano konferencję prasową, podczas której przedstawicielom miejscowej i zagranicznej prasy podano wypaczone i fałszywe wiadomości o wspólnocie polskiej”.
Autorzy „Oświadczenia” wyrażają oburzenie z powodu insynuacji, które rozlegały się na konferencji pod adresem wspólnoty polskiej, że niby krzywdzi ona Litwinów, Białorusinów i Rosjan, redukując liczbę godzin języka rosyjskiego w szkołach, zamyka klasy rosyjskie i litewskie.
Trudno się nie zgodzić z autorami „Oświadczenia”, gdy twierdzą, że cel podobnych wypowiedzi może być tylko jeden: „przeciwstawić sobie nawzajem mniejszości narodowe, spowodować dodatkowe napięcie na Wileńszczyźnie”. Trudno się też nie zgodzić z nimi, gdy dają wyraz oburzenia z powodu tego, że R. Ozolas „opowiedział się przeciwko założeniu polskiej wyższej uczelni na Litwie, za zwlekaniem w rozwiązywaniu nabrzmiałych problemów”, gdy oceniają tę konferencję prasową „jako prowokacyjną”.
Od siebie dodamy, używając określenia zawartego w zamieszczonym w tym samym numerze „Kuriera” przedruku z „Atgimimasu”, a skierowanego pod adresem zjazdu Litwinów-wilnian (o którym pisaliśmy w nr 19 jako o „Forum polakożerców”): konferencja prasowa, zorganizowana w Radzie Najwyższej republiki, przepojona była „duchem rozpalania nieufności i nienawiści”. A cała historia z realizacją sławetnych, szeroko rozreklamowanych styczniowych uchwał parlamentu i rządu o nowelizacji ustawodawstwa o języku państwowym i prawach mniejszości narodowościowych mimo woli nasuwa pytanie, które zadaje autor listu z Kowna, zamieszczonego dziś na tej samej stronie: „Czy można im ufać?” Pytanie bynajmniej nie retoryczne...
Borys Oszerow”

* * *

„List z Kowna

Czy można im ufać?
Szanowna redakcjo! Pan W. Landsbergis przemawiając na II zjeździe deputowanych 22.05.1991 r. zarzucił nam, Polakom, nielojalność wobec Litwy i Litwinów, wytykał, że za dużo żądamy dla siebie przywilejów. W związku z tym przypomniał on, że oto w Polsce, w Sejnach mieszkają Litwini i nie ubiegają się o żadną autonomię.
Jednakże, chociaż w Sejnach mieszka Litwinów dużo mniej niż Polaków w Kownie i na Kowieńszczyźnie, mają oni tam swe szkoły, kościoły, nie spolszczone urzędy. W Kownie zaś i na Kowieńszczyźnie nie ma ani jednej polskiej szkoły. W Kownie, co prawda, ostatnio, zaczął działać częściowo polski kościół, ale ksiądz w nim słabo zna język polski. Natomiast w Łopiach (Lapies) koło Kowna, gdzie mieszkają w większości Polacy, ksiądz w ogóle nie zna polskiego języka.
W przedwojennej, kowieńskiej, Litwie mieszkało ponad 150 tysięcy Polaków. Większość stanowili zwykli rolnicy albo robociarze. Urzędnicy litewscy wpisali ich nazwiska i imiona według litewskiej pisowni. Mało tego, narodowość im przeważnie także zamieniono na Litwinów, jednym – przymusowo, innym – w sposób oszukańczy. Na początku istnienia Litwy burżuazyjnej jeszcze były polskie szkoły, gimnazja, kościoły w Janowie (Jonawa), Kiejdanach, Wilkomierzu, Poniewieżu, a w Kownie to nawet i teatr polski. Były to pozostałości po Rosji carskiej. Za czasów smietonowskich stopniowo wszystko to znikło.
W Kownie zachowały się do naszych czasów nazwy ulic: Szwedzka, Duńska, Holenderska, Belgijska. Natomiast nazwę ulicy Polskiej zmieniono w pierwszej kolejności przed wojną. Wobec takiego stosunku do Polaków, czyż możemy ufać obecnym a i przyszłym władzom litewskim? Powiecie, Państwo, że to będą władze demokratyczne. Ale znamy już dobrze, co się może ukrywać pod nazwą demokracji. Za Stalina mówiono, że mamy najdemokratyczniejszą demokrację w całym świecie. W czasach Breżniewa także była niby to demokracja – socjalistyczna i najlepsza. A teraz mamy „demokrację” landsbergisowską, która coraz bardziej przypomina reżim stalinowski, a nawet hitlerowski. I jakoś nie widać, by w przyszłości miała się zmienić na lepsze.
Aleksy Dajnowski”

* * *

Ojczyzna” (Wilno), 3 lipca 1991:

Dokumenty naszych czasów
„Propolskie odchylenie”
W numerze 10 za rok 1990 ciągu wydawniczego „RELACJE, DOKUMENTY, OPINIE”, redagowanego w Warszawie przez Społeczny Ośrodek Dokumentacji i Studiów Wileńszczyzny, skupiający grono wybitnych intelektualistów polskich, ukazała się publikacja pod powyższym tytułem, którą przedrukowujemy bez zmian. W świetle tego dokumentu szczególnie jasno i ostro widzi się oblicze tych, którzy próbują dziś uchodzić za tzw. „demokratów” (właśnie w cudzysłowie), faktycznie zaś wnoszą do ruchu odnowy stare, najgorsze nawyki partyjniackie, prowadzące ten ruch na manowce. Jak to się mówi: „nowe” wróciło...

* * *

Z pompą obchodzone w 1978 r. 400-lecie Uniwersytetu Wileńskiego im. Vincasa Kapsukasa obfitowało w liczne publikacje w massmediach Litewskiej SRR. Zgrzytem politycznym okazały się artykuły okolicznościowe Jana Ciechanowicza, nawiązujące do polskiej tradycji tej uczelni. Wywołało to „święte” oburzenie litewskich nacjonal-komunistów w ówczesnym KC KP Litwy i władz uniwersyteckich. Sprawą nieprawomyślnego postępowania autora publikacji zajęło się kolegium redakcyjne „Czerwonego Sztandaru”. Protokół z posiedzenia kolegium został wywieszony na tablicy ogłoszeń w budynku redakcyjnym przy ul. Tiłto 14 w Wilnie. Oto treść tego osobliwego dokumentu, dokumentu epoki odchodzącej w przeszłość, epoki niczym walec miażdżącej na Kresach wszystko co polskie:
Protokół posiedzenia kolegium redakcyjnego dziennika „Czerwony Sztandar”, organu Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Litwy, z dnia 6 marca 1978 r.
Obecni: Romanowicz L. G., Brio A. M., Ławryniec M. D., Kudirkiene J. W., Surwiło J. K., Jakutis S. M.
Na posiedzeniu obecny jest kierownik działu propagandy redakcji Oszerow B. E. i korespondent działu propagandy Ciechanowicz J. S.
Porządek dzienny:
1. O opublikowaniu w dwóch numerach tygodnika polskiego „Życie Literackie” artykułu J. Ciechanowicza z okazji 400-lecia Wileńskiego Uniwersytetu Państwowego im. W. Kapsukasa.
Wystąpili:
Leonid Romanowicz: 19 i 26 lutego br. w polskim czasopiśmie „Życie Literackie”, organie Związku Pisarzy Polskich, wydrukowany został artykuł współpracownika naszej redakcji, korespondenta działu propagandy J. Ciechanowicza. Należy tylko witać pojawienie się publikacji naszych dziennikarzy na łamach prasy bratniej Polski, tym bardziej, iż artykuł ukazał się z okazji wielkiego wydarzenia w życiu społeczno-politycznym Litewskiej SRR – 400-lecia Uniwersytetu Wileńskiego. Lecz w tym konkretnym przypadku publikacja wywołuje niezdrowy rezonans i całkiem usprawiedliwiony protest. Sprawa polega na tym, iż w artykule drastycznie przesunięte zostały akcenty społeczno-polityczne, na pierwszy plan wysuwa się i podkreśla niuanse polskie. Narzuca się wniosek, iż autor znalazł się pod wpływem przedwojennej polskiej burżuazyjnej historiografii, bez należytego krytycznego podejścia wykorzystał materiał faktograficzny, dotyczący historii jednego z najstarszych uniwersytetów w naszym państwie. Jednocześnie w artykule zupełnie zignorowany został radziecki okres życia Uniwersytetu, jego burzliwy rozkwit jako kuźni kadr pracowników naukowych i specjalistów dla gospodarki narodowej republiki, jego trwałe owocne więzi z analogicznymi szkołami wyższymi naszego kraju i zagranicznymi uniwersytetami, w tym i z Krakowskim. Ponieważ w publikacji konstatuje się, iż J. Ciechanowicz jest dziennikarzem naszej gazety, narzuca się wniosek, iż autor wypowiada się w imieniu całego kolektywu „Czerwonego Sztandaru”, co rzuca cień na postawę redakcji i ocenę przez nią historii uniwersytetu, mianowicie ze współczesnego punktu widzenia, z pozycji partyjnej historiografii.
Społeczność Uniwersytetu Wileńskiego przyjęła artykuł Ciechanowicza z niezadowoleniem i oburzeniem, my również podzielamy to oburzenie, ponieważ publikacja jest utrzymana w tendencyjnych odcieniach, jest politycznie niedojrzałą i szkodliwą, a więc nie może prawidłowo zorientować czytelnika ani w dziejach Uniwersytetu, ani w jego sprawach dzisiejszych, ani w sprawie umocnienia związków internacjonalistycznych i kontaktów z bratnią Polską.
Stanisław Jakutis: Zapoznałem się z artykułem J. Ciechanowicza w KC KP Litwy. Należy podzielić zdanie o tym, iż ta publikacja jest na niskim poziomie ideowym, cechuje ją jednostronne podejście do historii Uniwersytetu. Jaki był cel przyszykowania i wydrukowania takiego materiału? Jaką przyniósł korzyść czytelnikowi w znaczeniu zapoznania się ze sławną historią uniwersytetu? Eksponowanie jednych momentów na niekorzyść innych prowadzi do wypaczenia samej podstawy historii uniwersytetu, a podkreślanie aspektu polskości i roli działaczy nauki polskiego pochodzenia w rozwoju myśli naukowej wywołuje protest z powodu jednostronnego ukierunkowania. Należy podkreślić, iż J. Ciechanowicz wydrukował na łamach „Czerwonego Sztandaru” wiele dobrych artykułów z historii uniwersytetu, w tym na temat walki najlepszych przedstawicieli UW różnych narodowości z carskim samodzierżawiem.
Oddział propagandy przy aktywnym udziale J. Ciechanowicza przyszykował wystąpienia wielu nieetatowych autorów – wiodących naukowców Uniwersytetu.
Widocznie w tym przypadku autor próbował dogodzić niektórym czytelnikom polskim; możliwe, że redakcja tygodnika nieudanie skróciła materiał bez wiedzy autora. Jak by nie było, publikacja jest szkodliwa”.
Michał Ławryniec: „Autor podjął się naświetlenia nieobjętego tematu, przy tym bardzo odpowiedzialnego. 400-lecie Uniwersytetu – wielkie wydarzenie w całym życiu nie tylko republiki, to wydarzenie potrzebuje przemyślanego podejścia, konkretnych postaw, uwzględnienia interesów współczesnych zadań. Przeniesienie punktu ciężkości doprowadziło do politycznie nieprawidłowego naświetlenia historii Uniwersytetu, wykrzywienia prawdy historycznej.
Chciałbym zwrócić uwagę nie tylko na sam artykuł, lecz i wstęp do niego, w którym wypacza się prawdę dotyczącą dnia dzisiejszego Uniwersytetu. Np. autor stwierdza, że wszyscy studenci są członkami Komsomołu, tzn., że trafiają tutaj według przynależności partyjno-komsomolskiej. Nie wspomina się o internacjonalnym składzie kolektywu, jego internacjonalnych więziach. Tych szczegółów nie należy opuszczać, szykując się do jubileuszu uczelni, naświetlając jego przeszłość i teraźniejszość.
Niedociągnięcia w artykule, autorem którego jest współpracownik naszej gazety, w pewnym stopniu mogą nasunąć czytelnikom myśl o postawie „Czerwonego Sztandaru”. Lecz postawy autora artykułu i gazety nie są zgodne ze sobą, o czym świadczą publikacje na łamach naszej gazety. Należy zwiększyć ilość publikacji w „Czerwonym Sztandarze” o dzisiejszym dniu Uniwersytetu, zwiększyć ich jakość, angażować wybitnych naukowców Litwy i innych bratnich republik do współpracy”.
Leonid Romanowicz: „Po to, aby prawidłowo, z punktu widzenia współczesności uwzględniając osiągnięcia uczelni społeczność polska mogła zapoznać się z historią Uniwersytetu i jego dniem dzisiejszym, redakcja „Czerwonego Sztandaru” powinna wystąpić jako pośrednik i dopiąć tego, aby na łamach „Życia Literackiego” i w innych wydawnictwach PRL zostały umieszczone artykuły wybitnych naukowców Uniwersytetu, w których z prawidłowego punktu widzenia naświetlona zostałaby historia Uniwersytetu, jego osiągnięcia w okresie radzieckim”.
Abram Brio: „O tym, że historia Uniwersytetu została naświetlona jednostronnie, mówi ten fakt, że natarczywie podkreśla się rolę jezuitów, ukazuje się narodowościową przynależność tego czy innego wybitnego uczonego.
W takich warunkach nie mógł otrzymać właściwej oceny wkład Białorusinów, Litwinów i przedstawicieli innych narodowości, które w swoim czasie były pozbawione prawa do tożsamości narodowej i narodowego istnienia. Tak się złożyło, że J. Ciechanowicz okazał się w niewoli burżuazyjnych koncepcji historycznych”.
Jerzy (Jurgis) Surwiło: „Zasadniczy błąd autora polega na tym, że nie naświetla w ogóle okresu radzieckiego w historii Uniwersytetu, natomiast w całej 400-letniej jego historii na pierwszy plan, chcąc nie chcąc, J. Ciechanowicz stawia polskie momenty nacjonalistyczne.
Należało podkreślić takie fakty, jak rozkwit Uniwersytetu w naszych czasach, jego więzi internacjonalistyczne, wkład do nauki i kultury republiki”.
Jadwiga Kudirkiene: „Samodzielna” twórczość, moim zdaniem, w takich odpowiedzialnych materiałach historycznych jest niedopuszczalna. Autor w ten sposób unika konsultacji z kompetentnymi osobami i instytucjami, stąd też stwierdzenia i przykłady, „podpowiedziane” J. Ciechanowiczowi przez polską historiografię burżuazyjną. Błąd ma być naprawiony i propozycja tow. Romanowicza przedstawia się najbardziej celową”... Koniec protokołu...
*
Komentarz do tego przedruku byłby zbyteczny. Wypada tylko zaznaczyć, że role się i dziś nie odwróciły. Niektórzy z tych sędziów obecnie urzędujący w „Kurierze Wileńskim” i pisujący w „Znad Wilii”, nadal „sądzą” i zniesławiają imię Jana Ciechanowicza, tym razem jednak za to, że jest „czerwony” i pracuje w „Ojczyźnie”. Doprawdy, lepiej jest być „czerwonym” niż podłym...

„Ludzka niesprawiedliwość produkuje na ogół nie męczenników, ale quasi-potępieńców. Ludzie, którzy dostali się do takiego quasi-piekła, są jak ktoś odarty i poraniony przez złodziei. Utracili okrywające ich odzienie, jakie stanowi charakter.” (Simone Weil, Świadomość nadprzyrodzona).

* * *

Ojczyzna” (Wilno), 9 lipca 1991:

Replika
Dr. Jan CIECHANOWICZ, Deputowany Ludowy ZSRR, członek Komitetu do Spraw Nauki i Technologii Rady Najwyższej ZSRR.

Fenomen chamstwa
Znana to prawda, że nikt nie ma sprzymierzeńców w dniu niedoli. Naród rosyjski, zepchnięty od pewnego czasu na dno wszechogarniającego kryzysu doświadcza ostatnio tej gorzkiej prawdy. Ci, którzy przez nikogo nie zmuszani, powodowani tylko egoistycznym wyrachowaniem i koniunkturalizmem lizali niedawno buty „wielkiej Rosji” i „pierwszego na świecie państwa socjalistycznego”, dziś plują w twarz „upadającemu imperium”, które ponoć, według niedouczonych półinteligentów ma być ostatnim imperium w dziejach ludzkości. Tak jakby historia miała raptem stanąć w miejscu...
To plucie w twarz osłabionemu chorobą wielkiemu narodowi, to chamskie naigrawanie się garbatych karłów z ubezwłasnowolnionego olbrzyma nic prócz wstrętu wywołać nie może. Właśnie uczucie obrzydzenia wywołuje opublikowany ostatnio w „Życiu Warszawy” i „Kurierze Wileńskim” tekst Tadeusza Konwickiego „Fenomen Wilna”, będący wystąpieniem tego pisarza na pewnym polsko-litewskim sympozjum „naukowo-intelektualnym”. Jeśli także pozostałe przemówienia na tym forum znajdowały się na podobnym poziomie, to doprawdy nie miało ono nic wspólnego ani z nauką, ani z intelektem, ani z elementarną ludzką moralnością...
Pomińmy milczeniem insynuacje Tadeusza Konwickiego pod adresem Polaków na Litwie, którzy są według niego gatunkiem „apatrydów” radzieckich, którzy „przez kilka lat są Kazachami, potem Mordwinami, potem Polakami czy Litwinami” – czy równie nikczemne jego wyrażenie się o walce Armii Krajowej jako o udziale w „TAK ZWANYM rozgromieniu hitleryzmu l faszyzmu”, jak również jego „doskonałe zrozumienie” dla sojuszu Litwy faszystowskiej z Niemcami hitlerowskimi. Te i inne jego wypowiedzi, jak np. o „mocarstwowości Litwy”, w większości płytkie i banalne, można złożyć na karb tego, że – jak słusznie stwierdza sam T. Konwicki – „Polska mało zna Litwinów”. Gdyby znała, to konwiccy takich bzdur by nie wypisywali. Lektura jego elaboratu bezwzględnie zmusza do uznania jedynego słusznego zdania, a mianowicie tego, w którym pisarz konstatuje: „Mam minimalne kompetencje, żeby o tym mówić”. Co prawda, to prawda: minimalne, a może nawet żadne...
Wszelako znalazło się w tekście znanego mistrza pióra zdanie, którego nie można, nie wolno, nie powinno się ze względów moralnych usprawiedliwić ani ignorancją, ani nawet powołaniem się na sklerozę czy starczy marazm. Oto bowiem człowiek, który w kwiecie wieku (przed 30-40 laty) dosłownie całował buty żołnierza sowieckiego i gloryfikował w artykułach „wielki Związek Radziecki”, później był tajnym współpracownikiem UB, dziś publicznie pisze o Rosjanach: „Niezbyt skorzy do pracy, lubili żyć lekko, posługiwać się demagogią polityczną, a i lubili wypić. Ich styl życia (...) to jest od rana leżeć w rowie z butelką samogonu w ręku...” Ni mniej, ni więcej!..
Karłowata złośliwość w przypadku znakomitego pisarza, choć i ciężkiego alkoholika, jest szczególnie rażąca, a to zarówno ze względu na wyjątkowo chamską formę wypowiedzi, jak i, merytorycznie rzecz biorąc, nader wielką niesprawiedliwość historyczną i psychologiczną tego sądu. Wystarczy przypomnieć, że tylko dzięki zwycięstwu nad Niemcami tego „lubiącego wypić” (wcale chyba nie więcej niż Polacy, a tym bardziej Litwini) narodu pan Tadeusz Konwicki, (jako pół-Polak, pół-Żyd) w ogóle mógł przeżyć swe długie życie, by po całym szeregu świetnych powieści splamić się w końcu nikczemnymi pomówieniami pod adresem całego narodu, nie licującymi z godnością Polaka i człowieka. Czyż kochając kogoś (Litwę) koniecznie trzeba poniżać innych (Rosję)?
Nie zdziwię się, jeśli po takich deklaracjach mniejszego i większego formatu konwickich Rosjanie raz na zawsze nabiorą przekonania, że Polacy są narodem znikczemniałych pigmejów i chamów, cieszących się z cudzego nieszczęścia, uniżonych i służalczych wobec silnego, zuchwałych i bezczelnych wobec słabego... Hańba, doprawdy, wielka, to dla nas, Polaków, hańba!.. Tym bardziej, że jest wśród nas dużo, bardzo dużo ludzi – a pierwszym z nich jest, jak to wynika z jego wypowiedzi, Ojciec Święty Jan Paweł II – którzy współczują „przyjaciołom Moskalom” w ich biedzie, po ludzku szanują, życzą im dobrze, i wierzą, że także z tej opresji Rosja wyjdzie obronną ręką. – Co też zgodne byłoby z interesem Polski, Europy i całego świata.
Dr Jan Ciechanowicz”

* * *

Ojczyzna” (Wilno), 23 lipca 1991:

Ból i łzy Rossy
Dużo się mówiło i mówi, dużo się napisało i pisze o cmentarzu wileńskim Rossa. Że uroczy zakątek Wilna, że jeden z najsłynniejszych cmentarzy Europy, że prawdziwy panteon kultury polskiej... A tymczasem losy jej smutne są, bardzo smutne. Pod działaniem czasu Rossa starzeje się i niszczeje, cementowe nagrobki wyżera niszczycielski mech. Żywioły również wyciskają swe piętno na jej obliczu. Oto i teraz, w czerwcu silna burza ze szkwałowym wiatrem nawiedziła ostatnio ten cichy przytułek umarłych. Rossa po niej stanowiła niesamowity widok. Połamane drzewa, niektóre nawet wyrwane z korzeniami, poprzewracane i pogruchotane pomniki. To było straszne! Ból i łzy Rossy.
Jednakże stary cmentarz niszczeje nie tylko od czasu czy żywiołu, lecz też od ludzkiej obojętności. Trawa jest ścięta gdzieniegdzie tylko na głównych alejach cmentarza, a w wielu miejscach nawet zakrywa pomniki. Zdaje się, że pracuje tu na Rossie jeden kosiarz, a przecież wiem, że na etacie jest ich o wiele więcej. To nie do wiary, że nie mogą dać sobie rady z trawą. Chyba, że nie chcą.
Cmentarz Rossa przypomina mi dom, zburzony przez wojnę. Nie neguję, że pracy włożono tu sporo. Rossa dziś ma piękną bramę, ale jej szpilkowate czubki, nie pokryte cynkową blachą narażone są na niszczące działanie deszczu. Powoli znikają jeden po drugim z pomników krzyże marmurowe, stając się łupem bezczelnych profanatorów.
Przez dłuższy czas obserwuję niemal codziennie okazały ubiegłowieczny pomnik ś.p. Weroniki z Łaniewskich-Wołłkow hrabiny Korwin-Milewskiej. Widzę, że ktoś bezczelnie dobiera się doń, bo jest wandalom i grabieżcom solą w oku. Na razie giną małe detale, bo stopniowo podlewa się go kwasem. Jeszcze trochę, a zniknie cały bez śladu, my zaś będziemy bezradnie rozkładać ręce.
Czytelnicy na pewno pamiętają, jak przy spiłowaniu drzew w 1990 roku na Rossie pogruchotany został pomnik ś.p. Jana Mołochowca, zm. 3 maja t. 1889 w wieku lat 74. Po interwencji mojej i redakcji „Kuriera Wileńskiego” sklejono go i ustawiono na miejscu. Ale tuż obok dróżki widnieje piękny pomnik z dużą figurą Chrystusa, tak samo uszkodzony przed rokiem od tych drzew. Nie zreperowano go i tak stoi sobie nadal z połamanym daszkiem, z pobitą rzeźbą.
A to przecież skandal, że wtedy tak niezręcznie – ciach mach ścinano zdrowe drzewa, by turystom z dala było widać kapliczkę Wileiszisów! Zwróciłem się do kierownictwa, że należałoby od razu usunąć i naprawić szkody wyrządzone przez partaczy. Zgodzono się ze mną, ale nic a nic nie uczyniono. Trzeba widocznie ich zmusić przez prokuraturę – zamierzam to zrobić. Dziś cmentarz straszy ruiną i zaniedbaniem. Prawie wszystkie zdjęcia na pomnikach są powybijane przez wandali. Sam jestem po chorobie, nie mogę więc na razie przedsięwziąć nic konkretnego, aby skutecznie dopomóc Rossie, toteż chwytam za pióro. Może poruszę innych do działania.
Mnie się zdaje, że w wykazie personelu Rossy nie brakuje „martwych dusz”, bo inaczej cmentarz wyglądałby inaczej, był znacznie czystszy, bardziej zadbany. Dwa razy, a nawet trzy razy tygodniowo chodzę przez Rossę, by odwiedzić grób rodziców, i widzę jej stopniowe umieranie. Tu i ówdzie sterczą kawałki spróchniałych od deszczu i śniegu cementowych rozsypujących się brył. Dziś (30.VI.91 r.) spotkałem na Rossie aktora Polakowskiego z polskiego zespołu teatralnego medyków. Polewał wodą płyty mogilne na grobach żołnierzy obok grobu Matki Piłsudskiego.
– Ano spójrz tylko – odezwał się do mnie – jakieś świnie narobiły na płyty grobowe. I tu kupa, i tu, i tam oto...
„Niech będą ci ludzie, jeśli można ich tak nazwać, na wieki przeklęci za to świętokradcze świństwo” – pomyślałem sobie w duchu, chociaż nie jestem złośliwy, ani mściwy. Tu jednak nie wytrzymałem!
Smutek ogarnia duszę moją. Tak jak za czasów stagnacji, zajmujemy się „pokazuchą”, na sumienną zaś robotę brakuje nam czasu czy też chęci. Toteż nie możemy dotrzeć do dalekich, niszczejących, porośniętych mchem i chwastami zakątków cmentarza Rossy.
Rossa musi żyć! Jest to cmentarz, nie zaś miejsce na zabawy i wycieczki. Gdzie są wolne miejsca – chować należy umarłych. Tak było do nas – tak musi być i teraz! Bo inaczej za parę lat z Rossy pozostanie ruina. Co nocy, ręce wandali i złodziejaszków ustawicznie robią swą niszczycielską robotę. A jak będzie Rossa czynna, uporządkowana, to będzie też lepiej ochraniana. l w dzień, i w nocy.
Natomiast łzy cisną mi się do oczu, gdy widzę taką Rossę jaka jest ona w dzisiejszej rzeczywistości.

Tak, tyle się mówi o Rossie, a jakże jeszcze mało się robi dla niej. Dlatego wychodzę dziś z cmentarza ze spuszczoną głową. Po ostatniej burzy widziałem tu strzałki z litewskimi napisami: „I talka”. Gazety polskie ani słowem o Rossie w związku z tą burzą nie wspomniały. Niech więc ten mój artykuł rozbrzmi jako alarm, jeszcze raz przypomni ludziom o bólu cmentarza Rossy.
Raz jeszcze wołam: Rossa, jeden z najpiękniejszych ongiś cmentarzy ginie! Śmiercią naturalną! W naszych oczach!
W dawnych czasach zbierano w kościołach ofiary, datki na budowę i ratowanie św. pamiątek od wiernych. Dziś w większości kościołów zbiera się tylko fundusze dla podsycania kiesy Sajudisu. Dlaczego księża z ambony w kościołach polskich nie zainicjują takiej akcji dla zbierania funduszy na ratowanie cmentarza Rossa? Dlaczego nie zatroszczy się o coś takiego ZPL?
Byłem świadkiem, jak poetka z Warszawy płakała na Rossie.
– Słyszałam i czytałam dużo o Rossie – mówiła mi – ciągnęło więc mnie za setki kilometrów tu przyjechać. A widzę smutny obraz umierającego cmentarza. Ot płaczę sobie...
Tak. Taka jest rzeczywistość, nie trzeba nic owijać w bawełnę. Praca nad ratowaniem Rossy musi być pilną, żmudną i obejmującą cały cmentarz, nie zaś poszczególne jego części. A na razie... Smutno mi jest. Gorycz zżera serce Polaka!
Pogrążony w smutku wilnianin
Jan Kozicz”






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz