czwartek, 3 stycznia 2019

ZROZUMIEĆ LOT DWUGŁOWEGO ORŁA - NAD ROZDROŻAMI ROSJI DR jAN CIECHANOWICZ cz 2



Rosja i Polska


Państwo Rosyjskie od samego swego początku było wieloetniczne, co znalazło swe odbicie także wewnątrz warstwy szlacheckiej, w której także osoby pochodzące z ziem litewskich, białoruskich, polskich i ukraińskich odgrywały bardzo znaczącą rolę. Wystarczy, że w tym miejscu niejako pobieżnie wspomnimy, że np. matki księcia Dymitra Pożarskiego i feldmarszałka Michaiła Kutuzowa wywodziły się z Bieklemiszewów, rodziny ni to litewskiego, ni to polskiego pochodzenia. W wielu przypadkach ta międzyetniczna hybrydyzacja pociągała skutki korzystne, choć, jak pisał profesor Lew Gumilow w książce „Etnogieniez i biosfiera Ziemli” (s. 73): „Wyniki metysyzacji często okazują się nieoczekiwane, a zawsze są niesterowalne. To ostatnie można wyjaśnić głównie faktem, że na razie nie została opracowana teoria etnologiczna, która pozwoliłaby działać nie na oślep, lecz biorąc pod uwagę konsekwencje procesów etnicznych”... Dopiero po skutkach, post factum, czyli gdy „już jest za późno”, można ocenić wyniki interferencji etnosów.
Owocna i godna uwagi była w dziejach narodu rosyjskiego jego współpraca i symbioza z kulturą polską. Tak np. w obrębie genealogii rosyjskiej funkcjonuje heraldyka rodów szlacheckich, złożona z kilku tysięcy odmian herbów. Rozwijała się ona w Rosji pod przemożnym wpływem tradycji polskiej, która w tej dziedzinie wcześniej osiągnęła wysoki poziom artystyczny. A. Lakier cały osobny rozdział swego dzieła „Russkaja Gieraldika” (t. 2, Petersburg 1855, s. 400-471) poświęca wpływowi heraldyki polskiej na rosyjską i zaznacza, że napływ elementu polskiego do Moskwy był masowy, a rola jego ogromna. Niekiedy herby polskie były nieco modyfikowane, ale zachowywały też istotne motywy wyjściowe.
Słynny niemiecki specjalista Gert Oswald w dziele „Lexikon der Heraldik” (Leipzig 1984, s. 338) pod hasłem „Heraldyka rosyjska” podaje: „Podczas gdy godła polskie od samego początku miały oblicze narodowe, herby rosyjskie, za niewieloma wyjątkami, zostały faktycznie zaimportowane dopiero w XVIII stuleciu z Europy Zachodniej”... Dodajmy, że w znacznym stopniu – z Rzeczypospolitej.
Profesor W. Łukomskij podaje wizerunki 117 polsko-litewskich herbów przyswojonych także przez rodziny rosyjskie, białoruskie i ukraińskie („Gieraldika. Materiały i issledowanija”, Leningrad 1987, s. 155-168). Przemożny wpływ polski w zakresie rosyjskiej sztuki heraldycznej wynikał przede wszystkim, choć nie jedynie, z faktu masowego napływu do Rosji szlacheckich mieszkańców z Rzeczypospolitej. J. Fedosiuk w artykule „Kak wasza familija?” pisząc o nazwiskach na -cki, -ski („Nauka i Żizń”, nr 9, 1968, s. 103) zaznacza: „Ulubiona (w Rosji) końcówka „-kij” wyjaśnia się niewątpliwie wpływem języka polskiego”.
A. Lakier („Russkaja gieraldika”, Petersburg 1855, t. 1,s. 6, 10, 196, 210, 212; t. 2, s. 322) wskazuje na przypływ rodów polskich w szeregi szlachty rosyjskiej (przy czym herby pierwotne zachowywano w postaci tradycyjnej). Onże wskazuje na herb jako na świadectwo wspólnoty pochodzenia rodów, należących w okresie późniejszym do różnych państw i narodów, oraz wskazuje na godło „Pogoń”, będące świadectwem wspólnej genealogii książąt Czetwertyńskich, Koreckich i Golicynów. A. Lakier m.in. pisał, że „tatarskie herby, jeśli chodzi o emblematykę, bardzo podobne są do herbów, przyjętych przez szlachtę rosyjską z Polski, a ich twórcy korzystali ze znaków, wziętych z heraldyki polskiej”. Ten wpływ utrzymywał się w okresie XVI-XIX wieku.
Stanisław Dumin z kolei pisze: „Księgi genealogiczne układano w Rosji już w XVI wieku, herby zaś zaczyna się masowo stosować wśród szlachty rosyjskiej w XVII-XVIII st., i dopiero w końcu XVIII-XIX w. „Obszczij gierbownik” oficjalnie je rejestruje”. (S. Dumin, „Wschodnie emblemy w rosyjskich herbach rodowych”, w: „Gieraldika. Matieriały i issledowanija”, Leningrad 1987, s. 99). N. P. Jeroszkin zaś podaje, że „Mikołaj I jeszcze w 1830 roku nieraz czynił uwagi Heroldii Senatu (w Petersburgu) za to, że szykowane przez nią akty i herby szlacheckie sporządzono „bez gustu i wiedzy”, „bardzo źle” i stawiał za przykład odnośną działalność Heroldii Carstwa Polskiego” („Gieraldika. Matieriały i issledowanija”, Leningrad 1987, s. 5).
Fundamentalne dzieło genealogiczno-heraldyczne w obrębie kultury rosyjskiej stanowi dwutomowe opracowanie A. Bobryńskiego „Rodosłownaja kniga rossijskogo dworianstwa”. Autor wskazuje w niej m.in. na okoliczność, że rosyjskie księgi genealogiczne były dzielone na sześć części. Do pierwszej wpisywano rody szlachectwa nadanego lub rzeczywistego; do drugiej szlachty wojskowej; do trzeciej rody szlachectwa nabytego w służbie cywilnej, a także te, które zyskały prawa szlachty dziedzicznej przez nadanie jednego z orderów rosyjskich, uprawniających do szlachectwa; do czwartej wszystkie rody zagraniczne; do piątej rody utytułowane; do szóstej, starożytne znakomite rody szlacheckie (uszlachcone przed 21 kwietnia 1785 roku).

* * *

Od pierwszych wieków swego istnienia państwo moskiewskie usilnie zabiegało o to, by ściągnąć do siebie wykształconą i kulturalną ludność zza swej miedzy zachodniej. W 1581 roku w Moskwie było tylko dwóch lekarzy, jeden – Włoch, drugi – Flamandczyk. Wysłannik papieski do Moskwy Antonio Possevino, bawiący tam wówczas pisał: „Mają też Moskwicini bardzo mało znających język łaciński, ich liczba, oprócz wyżej wymienionych lekarzy, nie przekracza trzech; wszyscy są Polakami: Jakub Zaborowicz, Jakub Buków i Krzysztof Kajew. Dwaj z nich przed wieloma laty przybyli z Polski, z miasta Wredok, trzeci zaś, który przed trzema laty przyjechał do Bogdana Aleksandra, swego pana, wojewody wołoskiego, o którym sądził, że jeszcze żyje, został zatrzymany przez księcia”.
Zaproszenie niezbędnych fachowców często bywało jednym z zadań poselstw rosyjskich w krajach europejskich już w XV i XVI wieku. Po przybyciu do Moskwy przyjmowano ich oficjalnie na służbę, zabezpieczając zawsze przyzwoity poziom utrzymania. W roku 1678 car Fiodor Aleksiejewicz i duma bojarska postanowili: „Dla prizywanija w Moskowskoje Gosudarstwo lekarej inoziemcew, diesiati czełowiek, posłat’ za morie iz inoziemcow kogo prigoż, a tomu posylszcziku za jego protari i za charczi dać czetyriesta piaćdiesiat rublej”. Najwięcej w Moskwie było lekarzy Niemców, podobnie jak w wojskowości, ale też niemało Francuzów, Włochów, Brytyjczyków i, oczywiście, Polaków. „Polska stanowiła, aż do czasów Piotra I, podstawową transmisję, za której pośrednictwem odbywała się w Rosji recepcja elementów kultury zachodnioeuropejskiej. Stwarzało to konstruktywną więź, której roli nie można pominąć” (Juliusz Bardach, „Związek Polski z Litwą”, w: „Polska w epoce Odrodzenia”, Warszawa 1986, s. 155). Przez element ludzki przybywający do Moskwy z Polski i Litwy kultura i gospodarka Rosji doznawała istotnego impulsu twórczego i wygrywała na tym. Profesor Janusz Pelc słusznie pisał: „Na przełomie wieków XVI i XVII, renesansu i baroku, literatura polska osiągnęła poziom przodujących literatur europejskich. Tak wstępowaliśmy w czasy baroku. Rola Kochanowskiego jako twórcy wielkiej literatury narodowej uznana została za przykład i wzór własnego postępowania przez Marcina Opitza, odnowiciela nowożytnej literatury niemieckiej, a także przez twórców innych literatur ościennych, zwłaszcza ludów słowiańskich. Aż do czasów Piotra Wielkiego literatura polska była wzorem i podnietą, łącznikiem z dokonaniami europejskimi dla poetów ludów ruskich, nie tylko zamieszkujących wielonarodową Rzeczpospolitą, ale i Państwo Moskiewskie.
Bardzo wielu mieszkańców Rzeczypospolitej trafiało do Rosji w charakterze jeńców wojennych i niewolników, wziętych do „jasyru”. I choć w 1618 roku między Moskwą a Polską podpisano układ, na którego mocy dokonano częściowej wymiany jeńców, a ponowną umowę tego typu zawarto w roku 1634, to jednak w państwie moskiewskim wciąż pozostawały zastępy polsko-litewskiej ludności, przymusowo osiedlonej na rozległych terenach rosyjskich. A los tych nieszczęśników bywał godny pożałowania. Jeśli np. ten, kto przysiągł na wierność carowi i ucałował krzyż na potwierdzenie tego, później zaś próbował uciec i był złapany, stawiany był na dość ostrą dietę do końca dni swoich, przy tym był już strzeżony ostro. Otóż według ukazu z 1558 roku dawano mu do zjedzenia w poniedziałek, środę i piątek tylko jeden raz dziennie i tylko „chleb z wodoju”, we wtorki i czwartki to samo, ale dwa razy dziennie; w soboty i niedziele karmiono dwa razy czymś gotowanym, ale „bez masła”, czyli bez tłuszczów. Faktycznie było to skazanie na powolną śmierć głodową. Mimo to „w siedemnastym stuleciu Polacy rozciągnęli swój pochód triumfalny aż do Moskwy, a ówczesny kulturalny Rosjanin poczytywał sobie za najwyższą zaletę i honor rozumienie języka polskiego i mówienie w nim” (Franz Graf Kwilecki, „Polen und Deutsche gegen Russland”, Berlin 1915, s. 17).
23 maja 1673 roku car Aleksy pisał do wojewody wierchoturskiego Fiodora Chruszczowa i podjaczego Sawy Tiutczewa: „kotoryje pochotiat Polskogo narodu wiazni nam Wielikomu Gosudariu służyć w gosudarstwie naszego Carskogo Wieliczestwa, tiem (...) objawić, czto my (...) tiech wiazniew pożałujem w cziny i naszim Gosudariewym dienieżnym i chlebnym żałowaniem połnymi okłady, po ich porodie i służbam”. Jak wynika z listu, dużą masę „Polskich i Litowskich ludiej” nadesłano wówczas z Sybiru do Moskwy. Gdyby wierzyć carowi, to część z nich została puszczona, bo tego sobie życzyli, „w storonu Korolewskogo wieliczestwa”, tj. do Polski, inna zaś część, która miała jakoby wyrazić chęć powrotu na Syberię, tam też została wysłana. Skoro jednak ci Polacy sami chcieli udać się na wschód, niewiadomo dlaczego, – jak czytamy w liście monarchy moskiewskiego – „bieżali z dorogi i pomierli i na riekach potonuli”... Z dobrowolnej drogi nikt chyba nie ucieka i nie rzuca się do burzliwych rzek. Widocznie już wówczas władze rosyjskie kochały się w przykrywaniu swych bezecnych okrucieństw pięknymi frazesami („Akty istoriczeskije”..., t. 4, Sankt-Petersburg 1842, s. 508-509). Z całą pewnością, by uniknąć okrutnego losu zesłańca syberyjskiego, mogło wielu Polaków naprawdę wyrażać chęć zaciągnięcia się do służby carskiej.
Rosjanie zaczęli w XVII wieku ściągać do siebie z Zachodu specjalistów w dziedzinie wojskowości, techniki, przemysłu, prawda – tylko z krajów protestanckich. Przyjmowali Anglików, Szwedów, północnych Niemców (ci jechali w dużej liczbie), Holendrów” – pisze Lew Gumilow w dziele „Geografia etnosu w okresie historycznym” (Leningrad 1990, s. 166). Bardzo wiele polskich rodzin protestanckich, dla których nie było już miejsca w ojczyźnie, także udało się do wzrastającego w siłę wschodniego sąsiada. S. P. Łuppow w książce „Kniga w Rossii w XVII wiekie” (Leningrad 1970, s. 15) stwierdzał: „Właśnie w XVII w. stosunki Rosji z krajami Zachodu się zacieśniły... Nosicielami wpływów kulturowych byli ludzie uczeni, wychodźcy z Białorusi i Ukrainy, pracujący w Moskwie w rozmaitych sferach działalności kulturalno-oświatowej w charakterze tłumaczy ksiąg, drukarzy itp. (...) Nie jest sprawą przypadku, że przenikanie do Rosji kultury obcej odbywało się właśnie przez Białoruś i Ukrainę – pograniczne ziemie ówczesnego Państwa Rosyjskiego, na których zbliżenie do kultury zachodniej odbywało się w tempie znacznie szybszym, niż na terenach Rosji Środkowej. Pomijając świadomie pogmatwaną terminologię, która obowiązywała polonofobską historiografię sowiecką, wzdrygającą się jeszcze bardziej niż carska przed napomknieniem o kulturowych wpływach Polski na Rosję, przypomnijmy, że chodziło o masowe przybywanie do Moskwy Polaków, jako ludzi wykształconych i posiadających umiejętności w różnorodnych sferach twórczości kulturalnej. Bo przecież nie było wówczas ani takich państw jak Białoruś i Ukraina, ani nie stanowiły one nigdy części „terenów rosyjskich” pod względem etnicznym, a wówczas także i państwowym, najbardziej zaś czynnym elementem na ziemiach wschodnich dawnej Rzeczypospolitej byli Polacy i to oni właśnie szli także do Moskwy, gdzie pracowali dla dobra nowo przybranej ojczyzny.
Książki w języku polskim (m.in. „Kronika” Macieja Stryjkowskiego) znajdowały się w osobistych bibliotekach pierwszych (jak i dalszych zresztą) carów z dynastii Romanowów: Michaiła Fiedorowicza (ok. 1634), Aleksego Michajłowicza, Aleksego Aleksiejewicza... W styczniu 1649 roku, wracając do Moskwy z Warszawy, poseł carski G. Kunakow przywiózł ze sobą wśród innych kosztowności pięć książek polskich, drukowanych w Krakowie i Warszawie, poświęconych zagadnieniom wojskowym i politycznym. W kancelarii carskiej znajdował się specjalny dział, w którym gromadzono rozmaite wypowiedzi z książek polskich, dotyczące Moskwy, szczególnie wypowiedzi „obelżywych dla rządu i narodu”. Do tego typu wypisów np. włączono cytat: „Moskwicin tylko czczym imieniem chrześcijanina się zwie, a sprawami i obyczajami o wiele gorszy jest od barbarzyńców” („Akty dla istorii Jużnoj i Zapadnoj Rossii”, t. 3, s. 416, 437-444).
W zbiorze książek Symeona Połockiego (539 tytułów) znajdowały się liczne edycje polskie z dziedziny historiografii, matematyki, medycyny, teologii, a nawet „Alkoran” w języku polskim. Po edycjach w języku tzw. słowiańskim i łacińskim zaraz szły pod względem ilości polskojęzyczne. W najsłynniejszej bibliotece rosyjskiej XVII wieku, skompletowanej przez Symeona Połockiego i Sylwestra Miedwiediewa obok „Geometrii polskiej” czy „Kroniki” Macieja Stryjkowskiego znajdował się także „Zielnik polski” (Por. S. Łuppow, „Kniga w Rossii w XVII wiekie”, Leningrad 1970, s. 124).
W moskiewskim Poselskim Prikazie, czyli w XVII-wiecznym rosyjskim ministerstwie spraw zagranicznych, znajdowała się duża, jak na owe czasy biblioteka, będąca do dyspozycji dyplomatów. 68,6 proc. zbioru w 1673 roku stanowiły książki w języku łacińskim; 14,4 proc. – polskim; 7,6 proc. – niemieckim; 2,5 proc. – szwedzkim; 1,7 proc. – włoskim; 0,9 proc. – holenderskim. Po każdym kolejnym oderwaniu od Rzeczypospolitej kolejnego skrawka jej ziemi władze rosyjskie szczególnie dbały o to, by skonfiskować po kościołach i dworach szlacheckich na terenach podbitych książki i przewieźć je do Moskwy, gdzie po selekcji część z nich niszczono jako „niepewne”, część przekazywano do tamtejszych zbiorów. (Por. S. P. Łuppow, „Kniga w Rossii w XVII wiekie”, Leningrad 1970, s. 199 i in.).
W XVII wieku największymi wpływami w Moskwie cieszyli się Polacy i Grecy, w XVIII – Niemcy i Francuzi. W XIX sytuacja zupełnie się skomplikowała i coraz bardziej zmierzała ku bezwzględnemu utwierdzeniu się przodującej pozycji po prostu pierwiastka wielkoruskiego, co było sprawą zupełnie naturalną. Ale przecież i w tej sytuacji Polacy mieli swe miejsce w Cesarstwie. Adam Naruszewicz pisał do hrabiego Czernyszewa: „Wiadomo, że zarówno w dawnych jak i w niedawnych czasach miały miejsce częste wojny między królami polskimi a władcami rosyjskimi za pewne obszary i – na mocy zawieranych umów – zmieniały się granice obydwu państw; dlatego też wielu Polaków i Litwinów, wziętych do niewoli, po zawarciu małżeństw osiadało w Rosji i stawało się jej poddanymi. A inni przeszli do Rosji z całym swym rodem i posiadłościami, razem z odstąpionymi terenami. Nie trzeba sięgać zbyt daleko, żeby się przekonać, ilu jeńców i przesiedleńców zakorzeniło się w Rosji, np. w czasie ostatniej rewolucji (tj. 1794 r.). Jeśli chodzi o tych, którzy przeszli pod władzę Rosji na skutek ustępowania ziem i traktatów, a mianowicie w czasie panowania Jana Kazimierza, gdy prowincje zadnieprzańskie, Kijowska, Smoleńska i Siewierska, zabrane zostały od Polski, to te rody zachowały imię familijne przodków, jak np. Chrapowiccy, Judyccy i inni, chociaż niektórzy z nich zmienili swe nazwiska stosownie do ducha języka nowej ojczyzny – tak Czerniccy przekształcili się w Czernyszewych, Bułhak – w Bułgakowa, Kamińscy – w Kamienskich, zachowując zresztą niezmiennie niezbity dowód swego pochodzenia w herbie świadczącym o dawności ich słynnych rodów” (Cyt. wg „O proischożdienii niekotorych dworianskich familij russkich iz Polszy”, s. 6-7).
Za polsko-litewskie uważał Naruszewicz tak słynne familie rosyjskie, jak Bielscy, Kurakinowie, Golicynowie, Boratyńscy, Trubeccy, Mścisławscy, Chowańscy i in. Fakt, że były to rodziny wyznania prawosławnego, nie ma tu większego znaczenia.
Józef Ochmański wskazuje („Dzieje Rosji do roku 1861, Warszawa 1974), że po każdym kolejnym najeździe Rosji na Polskę coraz to modniejsze w Rosji stawały się polskie zwyczaje, taniec, muzyka, literatura, malarstwo. Polska kultura to był dla Rosjan łyk świeżego powietrza, elegancji, wyrafinowania, umiejętności układania życia według wzorców subtelności, delikatności, szacunku dla osoby ludzkiej, Szczególnie widoczne to było w XIX wieku.
„Słownik języka polskiego” Samuela Bogumiła Lindego z jego ciekawymi wywodami etymologicznymi, dzieła Juliana U. NIemcewicza, S. Orzechowskiego, P. Skargi i innych klasyków kultury polskiej stanowiły na początku XIX wieku ulubioną lekturę inteligencji rosyjskiej. Wybitni intelektualiści znad Newy i Moskwy bardzo nieźle znali język polski. W ich szeregu znajdujemy m.in. profesora Mikołaja Rumiancewa, biskupa Eugeniusza Bołchowitinowa, literata Piotra Wiaziemskiego, dekabrystów Aleksandra Biestużewa-Marlinskiego, Kondrata Rylejewa, Wilhelma Küchelbeckera. Do popularyzatorów kultury polskiej w ówczesnej Rosji należeli liczni pisarze i profesorowie rosyjscy. Takie pisma jak „Ulej”, „Litieraturnaja Gazieta”, „Siewiernyj Archiw”, „Wiestnik Jewropy” i inne stale, w każdym numerze, zamieszczały utwory polskich historyków i pisarzy. Tak „Moskowskij Tielegraf” stwierdzał w październiku 1826 roku potrzebę zwrócenia wnikliwego spojrzenia na „literaturę pokrewnego pod względem języka narodu, obdarzonego żywą i silną wyobraźnią, który zaznajomił się z naukami i oświatą dużo wcześniej od nas”. A „Siewiernaja Pczeła” (15.II.1827) pisała o konieczności „jeszcze silniejszego wzmocnienia związków dwóch pobratymczych narodów”. Bliskie kontakty kultury polskiej i rosyjskiej wychodziły na korzyść obydwu stronom. Toteż również cała poważna prasa polska owych lat poświęcała wiele uwagi życiu umysłowemu Rosji. Warszawa, Kraków, Poznań, Lwów dobrze orientowały się w tym, co się dzieje w Petersburgu, Moskwie, Charkowie czy Kijowie. Szczególnie wiele pisały o życiu umysłowym sąsiadów wileńskie periodyki „Kurier Litewski” i „Dziennik Wileński”. Miały te wydania kilku zdolnych dziennikarzy o ambicjach naukowych, którzy systematycznie i kompetentnie obrazowali pracę rosyjskich towarzystw naukowych i literackich, instytutów i uniwersytetów.
Z obydwu stron mnożyły się wówczas teorie o bliskim pokrewieństwie języków polskiego i rosyjskiego. Hugo Kołłątaj jeszcze w 1805 roku chciał doprowadzić do takiego stanu zbliżenia, aby zasoby słowne dwóch języków mogły się „nawzajem udoskonalać”, przez co następnie „udoskonalają się inne mowy słowiańskie”. Stanisław Staszic i Jan Śniadecki, rektor Uniwersytetu Wileńskiego, ubolewali nad różnicą alfabetów, utrudniającą kontakty i ocenę bliskiego pokrewieństwa tych języków. Wysunęli oni też propozycję przyjęcia przez Rosjan alfabetu łacińskiego, pisząc: „Ileżby przez to ułatwiło się w naukach i umiejętnościach wspólnej pracy, wspólnego oświecenia się i zrozumienia w tym wielkim, najobszerniejszym w Europie, ogromnym Słowian narodzie!” A Rosjanin S. Russow wysunął nawet teorię, że to tylko intrygi bizantyjskich Greków i rzymskich jezuitów spowodowały powstanie odrębnych państw – polskiego i ruskiego. Wzajemne zainteresowanie i sympatia oświeconych warstw ludności dwóch narodów były w pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku wyjątkowo silne. Nie od rzeczy byłoby przypomnieć, że nawet carskich dzieci, następców tronu, starannie uczono języka polskiego.
Wykładowca poezji i wymowy w Liceum Krzemienieckim Euzebiusz Słowacki wzywał Polaków do brania przykładu z Rosjan, którzy dążą do jak najpełniejszego przyswojenia zdobyczy innych krajów przez szeroką akcję tłumaczeń oraz stosowania języka ojczystego we wszystkich gałęziach nauki. Nie było to sprawą przypadku, bowiem jeszcze w XIX wieku silne były w Polsce relikty średniowiecza, tak że uczeni nieraz pisywali swe rozprawy w języku łacińskim. Zmiany musiały też nastąpić w sposobie myślenia i życia. Dla niektórych Polaków przykład stanowiła energiczna i konsekwentna działalność Rosjan nad unowocześnieniem swego kraju.
We władzach politycznych Rosji Polaków nie było wielu. Daniel Beauvois pisał: „Polaków zasiadających w najwyższych władzach cesarstwa było bardzo niewielu” („Polacy na Ukrainie”, Paryż 1987, s. 141). Ale chodziło nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim, o dyskryminację narodową, lecz o banalny i powszechnie znany fakt: Polacy nie mają głowy do rządzenia. Jak zauważał Stanisław Mackiewicz: „Gdybyśmy od liczby Polaków chcieli oddzielić wszystkich ludzi wygadujących bzdurstwa, to cóż by nam zostało?” Niby więc po co miano tego rodzaju ludzi dopuszczać do steru władzy? Chyba, że jakieś państwo chciało w ten sposób popełnić polityczne samobójstwo...

* * *

Razem z Polakami przenikał do Rosji i Kościół Katolicki, którego odwiecznym marzeniem pozostaje opanowanie tego wielkiego kraju, a za jego pośrednictwem też Chin.
Pierwsi polscy księża pojawiali się od czasu do czasu w państwie carów w orszakach poselstw Rzeczypospolitej. Ale już w XVII stuleciu powstała w Moskwie pierwsza skromna świątynia katolicka, w której kazania odbywały się po polsku i po niemiecku. Mieściła się w dzielnicy, wyznaczonej dla osiadłych w Moskwie obcokrajowców – tak zwanej Niemieckiej Słobodzie. Za czasów Piotra I, który rozwijał aktywnie kontakty Rosji z Zachodem, na początku XVIII w. dotychczasowy drewniany kościół katolicki w Moskwie zastąpiony został przez większą świątynię, już murowaną.
Niestety, ten pierwszy moskiewski kościół katolicki od dawna już nie istnieje; przetrwał do połowy XIX w., kiedy został rozebrany. Niezbyt szczęśliwie układały się również losy innej moskiewskiej świątyni katolickiej – francuskiego kościoła św. Ludwika. Zbudowany w XVIII w. przy ulicy Mała Łubianka, oszczędzony został przez wojska napoleońskie, ocalał podczas wielkiego pożaru Moskwy w 1812 roku. Jednak po wyzwoleniu stolicy spalony został przez niekarny oddział kozacki. Odbudowany w 1830 roku w stylu klasycystycznym przez znakomitego architekta Domenico Gilardi'ego, kościół św. Ludwika jest obecnie najstarszą świątynią katolicką Moskwy. Znaczną część parafian stanowią, oczywiście, Polacy.
W 1839 roku rozpoczęto w Moskwie budowę jeszcze jednego kościoła – pod wezwaniem św. św. Piotra i Pawła. Miał zastąpić dotychczasowy kościół o tej samej nazwie przeznaczony do rozbiórki (był to warunek gubernatora, który nie chciał pozwolić na utworzenie w Moskwie nowej parafii katolickiej). Nowy kościół został ukończony w 1849 r. i poświęcony trzy lata później. Od tego czasu i aż do lat 30 XX wieku mieściła się tam polska parafia. (Niestety, następnie ten kościół został przebudowany na budynek biurowy).
Na początku XX w. Polacy moskiewscy doszli do wniosku, że kościół św. św. Piotra i Pawła jest już za mały i nie może pomieścić wszystkich wiernych. Powstała więc paląca potrzeba budowy nowego kościoła. Komitet społeczny na czele z Antonim Kolnarskim zdołał zgromadzić pokaźne środki – 300 tys. rubli. Pochodziły nie tylko ze składek Polaków moskiewskich (znaczną część których stanowiła ludność niezbyt zamożna – m.in. kolejarze, robotnicy fabryczni, ofiarujący na swoją świątynię ostatnie kopiejki). Z po­mocą przyszło również wiele instytucji i organizacji polskich z innych miast, m.in. z Królestwa. Jak wspomina prasa, jako jedno z pierwszych ofiarowało 590 rubli warszawskie Towarzystwo Ubezpieczeń od Ognia.
Autorem projektu nowego kościoła był Tomasz Dworzecki-Bohdanowicz, profesor Szkoły Malarstwa, Rzeźby i Architektury w Moskwie. Był członkiem Cesarskiej Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu. W Polsce ten architekt (zmarły tragicznie w r. 1920) raczej nie jest znany (nie wspominają o nim encyklopedie i słowniki biograficzne). A szkoda. Na pewno zasługuje na pamięć rodaków chociażby ze względu na to swoje dzieło, w które włożył serce i duszę.
Budynek kościoła pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny ukończono w 1911 roku. Na Boże Narodzenie, nie czekając nawet na ostateczne wykończenie wnętrz, przy głównym ołtarzu odprawiono pierwsze nabożeństwo. Mszę celebrował proboszcz kościoła św. św. Piotra i Pawła, ksiądz dziekan Ignacy Czajewski w asyście kleru polskiego i francuskiego. Olbrzymi tłum wiernych wypełnił nie tylko świątynię (obliczoną na 5 tys. osób), lecz również podwórze kościoła, a nawet ulicę, zupełnie tamując ruch. Na uroczystą konsekrację kościoła wypadło jednak poczekać jeszcze wiele miesięcy, gdyż budowa pochłonęła całe zebrane środki i trzeba było znów gromadzić pieniądze – tym razem na wyposażenie: boczne ołtarze, ławki, żyrandole, posągi, obrazy...
Podobna sytuacja powtarzała się też częstokroć w wielu innych miastach Cesarstwa Rosyjskiego.

* * *

Na pograniczu polsko-rosyjskim pojawił się szereg rodzin polskich wyznających prawosławie oraz rosyjskich wyznających katolicyzm. Toteż słusznie twierdzi Andrzej Rachuba w przedmowie do „Pamiętnika” Jana Władysława Poczobuta Odlanickiego (Warszawa 1987, s. 15), że „wyznanie prawosławne nie może stanowić przekonywającego dowodu ruskiego pochodzenia rodziny ze względu na jego powszechność w XV-XVI wieku na terenie W. Ks. Litewskiego”. W XIV-XIX wieku wiele rodzin rdzennie polskich czy litewskich przechodziło na prawosławie, by po prostu przetrwać, przeżyć trudne czasy, a także i z innych względów. „Dla Polaków Syberia oznacza zesłanie i katorgę. Iwan III po zdobyciu Nowogrodu w 1478 roku, z mieszkańcami miasta zesłał na Syberię setki Polaków. Po upadku powstania kościuszkowskiego zapędzono tam żołnierzy z rodzinami. Katarzyna Wielka zesłała około 40 000 osób. Po powstaniu styczniowym zesłano 65 000, po rewolucji październikowej Rosja sowiecka deportowała 1 100.000 Polaków. Zagarnięcie Ziem Wschodnich RP w 1939 – 1 775 000, ponowne wkroczenie na ziemie polskie w 1944 roku wznowiło zsyłkę na Syberię, która przekroczyła 250 000 osób. Koło Irkucka istnieją całe wsie, w których ludność mówi wyłącznie po polsku... W Irkucku co piąty mieszkaniec jest potomkiem polskich zesłańców” (Julian Siedlecki, „Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986”, Londyn 1988, s. 275-276).
Lęk i pochlebstwo małych – pisał A. de Custine – pycha i obłudna wspaniałomyślność wielkich – oto jedyne uczucia, w których realność wierzę między ludźmi żyjącymi w ustroju autokratycznym... Dziś jeszcze umysłami Rosjan władają podobne dążenia: każdy maskuje zło i symuluje dobro w oczach władcy. Jest to permanentny spisek uśmiechów, konspirujący przeciw prawdzie na rzecz zadowolenia tego, kto uchodzi za istotę, pragnącą dobra wszystkich i w tym celu działającą.” Przed 1917 rokiem taką istotą był tu car, po nim – partia komunistyczna. Dla Rosji typowa byłaby – według tego złośliwego autora – „potworna mieszanka subtelności Bizancjum i okrucieństwa hordy”. Nie powinno tedy dziwić, że Polacy często bardzo ostro ustosunkowywali się do usposobienia rosyjskiego, uwypuklając w nim nieokrzesanie, brak delikatności, prostactwo. Jeden z bardzo inteligentnych zesłańców pisał: „W rosyjskiej naturze przemaga głównie zmysłowość: rozpusta i pijaństwo; oto jest rak, co ich toczy moralnie, że zaś religia nie stawia dostatecznej tamy przeciw złodziejstwu, dając rozgrzeszenie bez uprzedniej restytucji, cudza przeto własność dostarcza najczęściej środków na te ulubione we wszystkich warstwach społeczeństwa pohulanki. Ogromna większość, zwłaszcza wyrobników, przepija w niedzielę to, co zarobi w ciągu tygodnia.
Brak poczucia wstydu i winy – oto „typowa cecha rosyjska” według zdania Herbersteina, Fletchera, Oleandrisa i innych zachodnioeuropejskich podróżników, dyplomatów itp., przebywających w Rosji w XVI i późniejszych wiekach. Dodać do tego uległość niewolniczą politycznej tyranii, a negatywny stereotyp Rosjanina uzyskuje wizerunek zamknięty, skończony, „harmonijny”, przez stulecia zakorzeniony w masowej wyobraźni mieszkańców europejskiego Zachodu. Rosjanie uchodzili w oczach Polaków za ludzi z natury tak dalece wiarołomnych, że nie potrafiących dotrzymywać nawet warunków, których dotrzymania dobrowolnie się podjęli. Był i jest to jednak punkt widzenia zbyt stronniczy. „Polacy lubią pozować wobec świata na znawców Rosji, zapominając, że patrzyli na Rosję zza krat, zza których obserwacja jest bardzo jednostronna”, pisał słusznie Melchior Wańkowicz. Zbyt często w Polsce niedoceniano Rosjan, a przecież, jak pisze tenże eseista, „docenianie przeciwnika to nie defetyzm”.
Choć z drugiej strony nie warto przywiązywać zbytniej uwagi do sąsiedzkich antypatii. Narody zawsze mówią o sobie niepochlebnie, że przykładowo przypomnimy tu, iż np. N. Machiavelli uważał Francuzów, Hiszpanów i Włochów za narody, które „szerzą zepsucie na całym świecie”. O Niemcach, Polakach i Węgrach zaś pisał, iż są „bardzo wojowniczy i stanowią rodzaj szańca przeciwko sąsiadującym z nimi Scytom, którzy stracili nadzieję na pokonanie tej przeszkody. Zdarzają się jednak wielkie najazdy Tatarów, które odpierają skutecznie Węgrzy i Polacy. Narody te często się chwalą, że gdyby nie ich oręż, Włochy i Kościół doświadczyłyby wielokrotnie ciężaru tatarskich hord”.
Nawiasem mówiąc, tacy „strategiczni partnerzy” Rosji, jak Francuzi, dalece nie zawsze wypowiadali się o niej serdecznie. O Rosjanach A. de Custine pisał: „Pozbawieni wszystkiego przez ustawy, są nie tyle zacofani pod względem moralnym, co poniżeni pod względem społecznym. Są niegłupi, czasem dumni, ale cechą dominującą ich charakteru i całego postępowania jest spryt... Uczucie sprawiedliwości jest w Rosji nieznane”. Spryt zaś, jak wiadomo, podobnie jak chytrość i cwaniactwo, to „cnoty” niewolników i głupców, nie zaś ludzi szlachetnych, wolnych i mądrych. Cechy te są kształtowane w ludziach przez niezdrowe stosunki społeczne i przez pokrętne ustawodawstwo, z których to cech Rosja słynęła od dawna.
Nie szczędził gorzkich słów swym rodakom historyk rosyjski Nikołaj Karamzin. Oto jak opisuje m.in. zepsucie obyczajów za czasów panowania Wasyla Kality. „Dwaj książęta byli oślepieni, dwaj otruci. Nie tylko gmin w swej zawziętości bez sądu topił i palił ludzi obwinionych o występki, sposobem szkaradnym dręczył jeńców wojennych... Sami kupcy, łotry i urwisze mongolscy obchodzili się z nami, jak ze służebnikami, godnymi pogardy. Było to skutkiem moralnego upodlenia ludzi; straciwszy godność narodową wyuczyliśmy się nikczemnych przebiegów niewolnictwa, które u niedołężnych miejsce siły zastępują: oszukując Tatarów, nabraliśmy nałogu oszukiwania jedni drugich... Czucie ucisku, bojaźń, nienawiść, władając duszami, rodzą obyczaje ponure i srogie. – Okoliczności zawsze tłumaczą nam usposobienie narodu, a skutek częstokroć trwa dłużej, niżeli przyczyna”...
Niewątpliwie do cech etnopsychologicznych większości Rosjan należy bronienie wszystkiego, co czynią ich władcy w celu podboju lub utrzymania w niewoli sąsiadów, a także interpretowanie wszystkiego tak, by ukazać Rosję – nawet jej wrzody – w świetle korzystnym. Astolph de Custine też tę cechę zauważał: „Moje doświadczenie, choć świeżej daty, już mnie nauczyło nie ufać przechwałkom i przesadom, jakie dyktuje Rosjanom nadmiar gorliwości w służbie swemu panu. Ta narodowa duma wydaje mi się znośna tylko u wolnego narodu. Kiedy ludzie okazują dumę z pochlebczych względów, przyczyna budzi we mnie nienawiść do skutku: taka fanfaronada to tylko strach, ..., taka wyniosłość – tylko starannie ukryta nikczemność. To odkrycie wywołuje we mnie wrogość”... Dla Rosjan jakoby nawet „miłość ojczyzny jest tylko środkiem dla schlebiania władcy; z chwilą, gdy myślą, że władca nie może ich słyszeć, mówią o wszystkim ze szczerością tym niebezpieczniejszą, że ci, którzy słuchają, stają się współodpowiedzialni. To tu, jak nigdzie indziej, rozkwitło masowe donosicielstwo, które czerpało dane do treści donosów z celowo wszczynanych rozmów „przyjacielskich”...
I tu więc mielibyśmy do czynienia z moralnym upodleniem, które, jak wiadomo, szczególnie drastycznie uwydatniło się po rozbiorach w stosunku Rosji do ludności podbitej przewrotnie Polski i Litwy. Wrogość ta sięgała korzeniami kilku stuleci w głąb dziejów. W jednym z dokumentów, pisanych w Kijowie w 1665 roku czytamy: „z dopuszczenia Bożego na wielikoje kniazstwo Litowskoje wierołomnogo nieprzyjaciela Moskwitina wielikaja ruina w mieście stołecznem Wilenskom prez togoż niepryjaciela stała, prez kotoruju ruinu nie mało domów na placach cerkownych płomieniem poszło” („Akty izdawajemyje Wilnskoju Archeograficzeskoju Komissijeju”, t. 8, s. 129).
Długie zmagania skończyły się rozbiorem Rzeczypospolitej, a 14 grudnia 1795 roku Katarzyna II, „z Bożey łaski Carowa Sibirska”, zwróciła się z manifestem do „uprzejmie miłych poddanych wielkiego xięstwa Litewskiego”, w którym twierdziła, że zajęła Litwę „na wieczne czasy” i domagała się „gorliwości w służbie państwa Naszego”...
Rozbiory Polski wzbudziły zaniepokojenie z punktu widzenia zachwiania równowagi europejskiej” – pisał historyk Marian Serejski o tej epoce. Polacy (niektórzy) skłonni byli wyciągać z tego mylny wniosek, że przysłowiowe już „Anglia i Francja” zaangażują się w obronę kraju nad Wisłą i Niemnem. Złudzenie to wynikało z zapomnienia faktu, iż „narody mają interesy, a nie ideały”. Podźwignąć się z upadku można było tylko własną siłą, a tej już nie było: wyczerpała się w niesnaskach wewnętrznych, w otępieniu moralnym, w walkach z sąsiadami, w chronicznym pijaństwie i wszeteczeństwie.
Ze zgrozą Z. Krasiński obserwował „jak wali się ostatek godności narodowej, jak z nędzy i hańby powszechnej korzystają Niemcy i Żydzi”, wyzyskujący bez reszty ogłupiały naród. Pospieszyli grzebać naród Rzeczypospolitej także Rosjanie, nikt bowiem nie ma przyjaciół w trudnej sytuacji. Jeden z historyków polskich pisał: „Jedynym, rzec można, i najulubieńszym tematem opracowywanym z historii polskiej przez pisarzy rosyjskich jest upadek Polski i jej rozbiór. Upadek ten stoi im nieustannie w oczach, jak widmo złowrogie, poruszające w duszy całą burzę wyrzutów społecznego sumienia i zgrozy nad zgubą rzeczypospolitej przygotowywaną przez Rosyę tak długo i z taką systematyczną przewrotnością. Dalecy od jakiegokolwiek bądź współczucia dla klęsk i nieszczęść narodu, któryby pragnęli widzieć wygubionym do szczętu, starają się oni jedynie oczyścić Rosyę z zarzutu, którym ją obarcza świat cały.
Potrzeba im dowieść, że rozbiór ten był sprawiedliwym, że nie ciąży i nie może ciążyć na Rosyi niesława zasiewania w kraju sąsiednim tysiąca najhaniebniejszych intryg w celu rozjątrzenia niezgód i waśni, że bezprawia popełniane nad słabszym sąsiadem nastąpiły z winy tego ostatniego i że zgładzenie i unicestwienie bytu politycznego Polski było wyłącznym skutkiem błędów całego społeczeństwa polskiego”. Wszystkie te w równym stopniu przewrotne, co niemądre wywody zmierzały ku zasugerowaniu jednej „prawdy”: „naród, który dowiódł, że się utrzymać nie mógł w swem państwie, niezdolnym jest do istnienia o swych własnych siłach, a przez to samo skazanym być musi na stałą zależność od obcego, silniejszego pierwiastka”. Nie ustrzegli się tego antypolskiego szowinizmu ani S. Sołowiow, ani N. Kostomarow, ani P. Kariejew. Przyszła im z pomocą i tzw. szkoła krakowska w historiografii polskiej, która ma istotne „zasługi” w sianiu zwątpienia we własne siły, w krzewieniu „masowego kompleksu narodowej niższości”, w pozbawianiu narodu historycznej inicjatywy i mocy ducha.
P. Kariejew, historyk rosyjski, pisze, iż w rezultacie rozbiorów rzekomo „dzięki gwarancji rosyjskiej po raz pierwszy szlachcie odjęte zostało prawo życia i śmierci nad chłopami”. W rzeczywistości przecież sprawy miały się odwrotnie. To w Rosji aż do roku 1861 istniało niewolnictwo, a chłopów traktowano jak bydło robocze (któż sądzi gospodarza, jeśli ten swe bydlę nęka lub zabije?). Podczas gdy w Polsce i Litwie od roku 1588 zabójstwo chłopa pociągało za sobą, w myśl Statutu Litewskiego, karę śmierci. Nie przypadkowo w roku 1767, gdy sejm warszawski miał zatwierdzić dalszą demokratyzację ustawodawstwa polskiego, ambasada rosyjska stanowczo się temu przeciwstawiła, chcąc zachować przywileje jednych warstw narodu i upośledzenie innych, co naród rozbijało, rodziło wewnętrzne napięcia, ułatwiało ingerencję w sprawy wewnętrzne Polski i Litwy, pozwalało szczuć różne grupy ludności na siebie nawzajem.
W 1802 roku wydano w Petersburgu ukaz drastycznie ograniczający prawa szlachty litewskiej. Według niego w sejmikach mogli uczestniczyć tylko ci, którzy byli właścicielami nieruchomości, i których dochód roczny wynosił co najmniej 150 rubli. A prawo głosu decydującego mieli tylko ci szlachcice, którzy posiadali co najmniej osiem „dymów”, tj. osiem dworów chłopskich. A ponieważ większość szlachty polsko-litewskiej stanowili ludzie biedni (można rzec, byli to ciż sami chłopi tyle że mający prawa polityczne i obywatelskie) w rezultacie carskiej reformy większość tego wolnego stanu zapędzona została do szeregów bezprawnego chłopstwa i mieszczaństwa. Zmniejszenie wolnej ludności hamowało rozwój gospodarczy. Ale w ten sposób carat upraszczał sobie walkę z ruchem wolnościowym, gdyż aby powiesić lub zesłać na Sybir chłopa nie wymagano załatwiania prawie żadnych formalności, podczas gdy przed uwięzieniem szlachcica w tym państwie musiano zadośćuczynić określonym sformułowaniom przepisów rządowych.
W roku 1840 dawny „Statut Litewski” zastąpiono na Litwie ustawodawstwem rosyjskim, a oficjalnym językiem sądownictwa został rosyjski zamiast polskiego. Carat hojną ręką rozdawał swym dygnitarzom zrabowane szlachcie posiadłości. Właśnie w 30-tych latach XIX wieku masowo zapanowali tu najprzeróżniejsi Zubowowie, Wasilczikowowie, Orłowowie, Naryszkinowie itp. Nawet ongiś wolne miasteczka przekazywano na własność kolonizatorom rosyjskim. Ludność tych miasteczek sprzeciwiała się jednak akcji ujarzmiania. Jak podaje „Historia Litewskiej SRR” (Vilnius 1978), szczególnie zacięcie walczyły o swe prawa takie miejscowości jak Birże, Janów, Mejszagoła, Olita, Retów. Przeciwko wzmaganiu się wyzysku protestowali też chłopi. W wielu miejscowościach Kowieńszczyzny (Kupiszki, Upita, Okmiana, Tendziagoła itd.) doszło do otwartych rozruchów chłopskich.
Znamienne, że szczególnym prześladowaniom poddawane były właśnie warstwy kulturalne narodu polskiego i litewskiego, czyli szlachta, którą chciano pozbawić jej godności i posiadłości m.in. przez jej sztuczne, przymusowe „schłopienie”. „Proces „chłopienia” przebiegał w znacznie większych rozmiarach na terenach za Bugiem, na których właściciele ziemscy szlachtę czynszową zapisywali nieraz do „skazek” ludności poddańczej. Akcja legitymacji szlachectwa przeprowadzona tam wcześniej niż w Królestwie, zepchnęła drobną szlachtę w szeregi „odnodvorców” (wolnych chłopów), czy też „szlachticów”, ale nie dvorjan. W latach 1810-1818 w zachodnich guberniach Rosji ubyło ze spisów szlachty około 60 000 osób.
Po powstaniu 1831 roku ulegała ona represjom i przesiedleniom na Kaukaz, konfiskatom ziemi, zesłaniu, wcielaniu do wojska itd. Tam, gdzie ta szlachta nie zdołała się utrzymać w zwartej masie, powoli chłopiała. (...) To nie z 5 000 rodzin ziemiańskich, lecz przede wszystkim z 40 000 drobnoszlacheckich gospodarstw z Królestwa i liczniejszej rzeszy szaraków w Cesarstwie wywodziła się – w następnym, drugim już pokoleniu – inteligencja polska w tej swojej części, która miała szlachecką proweniencję, choć już nie zawsze szlachecką legitymację z Heroldii” (Halina Chamerska, „Drobna szlachta w Królestwie Polskim (1832-1864)”, Warszawa 1974).
A więc nie zawsze też zachowywała należne sobie uprawnienia. Jak piszą węgierscy historycy: „Ponieważ w XIX stuleciu coraz to na nowo wybuchały powstania przeciwko carom, a w nich brali udział liczni przedstawiciele szlacheckich polskich i litewskich rodzin, prawo używania tytułów zostało w stosunku do wielu pokoleń cofnięte. Jeśli zaś rodzina przez trzy kolejne pokolenia nie odzyskiwała czasowo cofniętych uprawnień, jej szlacheckie i arystokratyczne tytuły były tracone na zawsze” (Stefan Graf von Szydlow-Szydlowski, Nikolaus Ritter von Pastinszky, „Der polnische und litauische Hochadel”, Budapeszt 1944, s. 7). Przez kilka stuleci Rosja, choć kulturowo uzależniona od Polski, militarnie i politycznie usiłowała ją osłabić i niweczyć. Gdzie nie ma głębokiej tradycji kulturalnej, zbiorowość żyje wrażeniami chwili obecnej i reaguje odruchowo na podniety z zewnątrz działające.
Każde wzruszenie wzrasta (proporcjonalnie) w stosunku do ilości osób, które je odczuwają w tym samym czasie i miejscu, gdyż wrażenie pierwotne potęguje się całym szeregiem wrażeń wtórnych, wywieranych przez wyraz twarzy, poruszenie, gesty i słowa osób otaczających. Każda jednostka w tłumie zatraca wtedy swoje ja, czuje zaś tylko jedno „my” zbiorowe, proste, nieskomplikowane, zmienne, ale silne właśnie swą jednostronnością. W tej sytuacji tłum ślepo i bez reszty ulega sugerowanym przez przywódcę wyobrażeniom i odruchom. Jedno słowo, jeden czyn, jeden przykład wystarczą, aby pchnąć wszystkich do czynów, których nikt z osób składających się na tłum osobno, po namyśle nigdy by nie popełnił. Przy tym szczególnie łatwo wywołane być mogą odruchy negatywne: nienawiści, nietolerancji, agresji. Jak słusznie zauważa Gustave Le Bon, wielki znawca tych zjawisk, tłum wywiera wpływ hipnotyzujący. Z jednej strony, jednostka czuje się w nim odosobniona, niepewna siebie, zdezorientowana, bezradna. A z drugiej strony, ten stan „psychicznego obnażenia” czyni tłum szczególnie podatnym na wszelką sugestię „przywódcy”, który kilku zręcznymi posunięciami stan niepewności każdego zmienia na zbiorowe poczucie siły. Tłum bezwiednie i bezwolnie przejmuje od przywódcy określone sugestie, o ile zgodne są one z najgłębszymi cechami charakteru jego członków, z ich ukrytymi ciągotkami i wyobrażeniami. Jeśli „przywódca” chce skutecznie uśpić zmysł krytyczny słuchaczy, ich samodzielność umysłową, musi po prostu wykonać kilka bardzo prostych zabiegów. Arsenał metod jest prosty: odpowiednio do potrzeb uteatralizowany ubiór, kategoryczność twierdzeń, stanowczość tonu, prawienie komplementów zebranym i przeciwstawianie ich „podłym” wrogom. Przy tym najlepiej jest zacząć od schlebiania „swoim”, a skończyć na wyklęciu „obcych”. Po tym wystarczy tylko wskazać brudnym palcem na tego, kogo trzeba zarzynać, a tłum „broniąc rzeczy świętych” dokona tego, czego od niego oczekuje pastuch-przywódca. Wszystko to aż nazbyt dobrze znane było prawosławnym popom-„ojczulkom” i generałom rosyjskim. Nie przypadkowo przed każdą kolejną rzezią odbywano nabożeństwo rozpoczynane modlitwą za „Ruś świętą” i kończono wyklęciem Polski, jej króla i narodu.
Żołnierz rosyjski, pozbawiony przez rząd w ciągu całych wieków dostępu do prawdy, do wszelkiej kultury politycznej, trzymany w ciemnocie, i owszem, często z całą szczerością prostego chłopskiego serca wierzył, że paląc obce miasta, mordując cudze dzieci rzeczywiście broni „świętą Ruś” i „wiarę prawosławną” przed zakusami „przebiegłych wrogów”. Jakże tedy reagowała Europa na martyrologię Polski? Różnie, przeważnie ze współczuciem, niekiedy z gorącą chęcią niesienia moralnego i politycznego wsparcia – szczególnie jeśli chodzi o lewą stronę widowni politycznej, czyli o socjaldemokrację. Fryderyk Engels („Polityka zagraniczna caratu rosyjskiego”) pisał: „Już Piotr Wielki rujnował Polskę w sposób systematyczny – jego następcom wystarczyło sięgnąć po gotowe. A dla usprawiedliwienia swej polityki wynaleźli ponadto (wrogowie Polski) pretekst w postaci „zasady narodowościowej”. Polska nie była krajem jednorodnym. W tym mniej więcej czasie, kiedy Wielkoruś dostała się pod jarzmo mongolskie, Białoruś i Małoruś w obronie przed inwazją azjatycką połączyły się w ramach tak zwanego państwa litewskiego. Z czasem państwo to połączyło się dobrowolnie z Polską. Od tego czasu, wskutek wyższości cywilizacyjnej Polaków, szlachta białoruska i małoruska wyraźnie się spolonizowała; ponadto w dobie rządów jezuickich w Polsce, w wieku XVI, narzucano grecko-katolickim Rusinom w Polsce unię z kościołem rzymskim. To dało wielkorosyjskim carom wielce upragniony pretekst do rewindykacji terytorium ongiś litewskiego, jako obszaru pod względem narodowym rosyjskiego, ale ujarzmionego przez Polaków, aczkolwiek chociażby Małorusini... nie mówią bynajmniej dialektem rosyjskim, lecz używają odrębnej mowy. Ten stan rzeczy umożliwił również Rosjanom występującym pod pretekstem prawosławia interwencję na rzecz unitów, choć ci już od bardzo dawnego czasu pogodzili się ze swoim stosunkiem do kościoła rzymskiego”...
W przemówieniu na wiecu polskim w Londynie (1867) Karol Marks miał o Powstaniu Listopadowym 1830/1831 powiedzieć: „Raz jeszcze Polska, nieśmiertelny rycerz Europy, powstrzymała Mongołów”, i ciągnął dalej: „Polityka Rosji jest niezmienna... Mogą zmieniać się jej metody, taktyka, manewry, lecz gwiazda przewodnia tej polityki jest gwiazdą stałą: jest nią panowanie nad światem. W naszych czasach plan taki może żywić i realizować tylko cywilizowany rząd władający barbarzyńskimi masami... Wraz ze zniesieniem poddaństwa nie wywietrzało ich [Rosjan] azjatyckie barbarzyństwo, którym stopniowo przesiąkli w ciągu stuleci. Wszelkie usiłowania podniesienia ich poziomu moralnego karane są jako zbrodnia. Przypomnę wam tylko urzędowe represje przeciw towarzystwom wstrzemięźliwości, które chciały odstręczyć Moskala od wódki, nazwanej przez Feuerbacha materialną substancją ich religii... Na razie uwolnienie chłopów z poddaństwa pomnożyło siły cara... Jedna tylko alternatywa pozostała Europie. Albo barbarzyństwo azjatyckie pod moskiewskim przywództwem zaleje ją jak lawina, albo musi ona odbudować Polskę, aby między nią a Azją stanęło 20 milionów bohaterów i by dzięki temu zyskała ona czas na dokonanie swego społecznego odrodzenia”...
Karol Marks i Fryderyk Engels dziesiątki razy zabierali głos w sprawie polskiej na łamach europejskiej prasy socjaldemokratycznej i niezmiennie życzliwie. To autor „Anti-Dühringa” pisał, że odrodzone państwo polskie „musi zajmować co najmniej obszar z 1772 roku”, i dodawał, iż pod rozbiorami „Polska stała się rewolucyjną częścią Rosji, Austrii i Prus. Jej opozycja przeciw ciemiężcom była zarazem opozycją przeciw wielkiej arystokracji w samej Polsce. Nawet szlachta... z bezprzykładną ofiarnością przyłączyła się do rewolucji demokratyczno-agrarnej. Polska stała się ogniskiem demokracji w Europie już wtedy, gdy Niemcy po omacku jeszcze szukały drogi w bezdenne płytkiej ideologii konstytucyjnej... W tym tkwi rękojmia, nieodzowność odbudowania Polski”...
Odpowiednio złośliwa była ocena polityki rosyjskiej wobec Polski, o której K. Marks pisał, iż „historia świata nie stworzyła nigdy czegoś bardziej plugawego”. Podobnie zresztą oceniał politykę Prus, która według autora „Kapitału” sprowadza się „do takich łajdactw, jak drobne kradzieże, łapówki, zwykłe kupno, wyłudzanie spadków” itp.

* * *

Podbijając Litwę i Polskę rządy rosyjskie dbały jednak o zachowanie pozorów ucywilizowania. Georges Brandes zauważał, iż „osobistości decydujące w Rosji bardzo nie lubią pokazać się wobec Europy barbarzyńcami”, a jednocześnie stosują w podbitej Polsce cenzurę, konfiskaty mienia, dyskryminację językową, wygnanie na Sybir całej najbardziej mężnej, szlachetnej i rozumnej młodzieży, masowe rzezie, narzucanie obcego stylu myślenia i postępowania. Żydowski publicysta nie wierzył jednak, że Polaków da się pokonać. „Jest to w ogóle – zaznaczał – przesąd, którego by się pozbyć należało, że surowy gwałt i ucisk zewnętrzny są w stanie złamać i zniszczyć ducha narodu.
Przyjrzyjmy się jednak bliżej metodom antypolskiej polityki rosyjsko-niemieckiej. [Dynastia Romanowów panowała w okresie 1613-1762, którzy w linii męskiej wygaśli w 1730 roku na Piotrze II, a w żeńskiej na córce Piotra I, Elżbiecie. W 1762 roku tron rosyjski objął Karl Peter Ulrich von Oldenburg, hrabia holsztyński, którego matką była wszelako Anna Romanowa, córka Piotra I. Linia Holstein-Gottorp-Romanowów została zdetronizowana w lutym 1917 roku na skutek abdykacji Mikołaja II.]
Bezpośrednio po wstąpieniu na tron Katarzyna II nawiązuje ożywioną korespondencję z encyklopedystami. Ta księżna niemiecka z rodu Anhalt-Zerbst była osobą nie tylko dobrze wykształconą, znającą doskonale kilka języków i nieźle orientującą się w zagadnieniach filozofii i polityki, była też, jak każda inteligentna kobieta, dobrym psychologiem, z czarującą łatwością oprowadzającą dookoła palca uczonych mężów. Już wkrótce wśród wielbicieli młodej imperatrycy znaleźli się obok Diderota, Wolter, M. Grimm, d’Alembert i inni wybitni intelektualiści, dla których była ideałem „oświeconego monarchy”. Wiedziona nieomylnym uwodzicielskim instynktem ogłasza się Katarzyna II „uczennicą” filozofów, obiecuje zrealizować ich zamierzenia. Wykorzystując prześladowania „Encyklopedii” we Francji proponuje wydanie dalszych jej tomów w Rosji. Wywołuje to zrozumiały entuzjazm w „republice filozofów”. Wolter pisze w liście do Diderota: „W jakich to czasach żyjemy! Francja prześladuje filozofię, a Scytowie otaczają ją opieką”. Katarzyna II usiłuje wytworzyć wrażenie, że w głębi duszy jest republikanką, że jej celem jest stopniowe zniesienie despotyzmu. W rzeczywistości zawsze była twardą Niemką z wrodzonymi bodaj ciągotkami do „Ordnung und Disziplin”, które to „porządek i karność” widziały się jej w postaci idealnie skoszarowanego ustroju społecznego.
Wolter uwielbiał Katarzynę II za hojność. Jeśli carycy brakowało pieniędzy na oświatę i potrzeby swego narodu, to jednak nigdy nie brakło tysięcy dukatów dla płatnych intelektualistów. Autor „Kandyda” czytał mało, był w wielu sprawach ignorantem, co nie przeszkadzało mu z tym większą pewnością siebie zabierać w nich głos. Ale był też człowiekiem zbyt inteligentnym, żeby nie ukryć drwiny ze swych ukoronowanych „przyjaciół”. Katarzyna II chyba nie zawsze połapywała się w jego zamaskowanych docinkach. A pisał Wolter do niej: „Jeśli chodzi o mnie, Pani, to jestem wiernym wyznawcą kościoła greckiego, tym bardziej, że to twoje piękne rączki trzymają kadzidło tego kościoła i że mogą panią uważać za Patriarchę Wszechrosji.” A czegoż warte jest zapewnienie wielkiego kpiarza, że na jego nagrobku będzie wyryty napis „tu spoczywa człowiek, który zawsze był Rosjaninem”. Ale z innej strony przebiegła Niemka udająca gorliwą „prawosławną” i rosyjską patriotkę, była zbyt wytrawnym politykiem i nie dawała się nabrać na komplementy tam, gdzie chodziło o jakieś faktyczne ustępstwa z jej strony. Tak np. nie zgodziła się mimo próśb Woltera i d’Alamberta na zwolnienie oficerów francuskich, którzy trafili do niewoli jako bojownicy konfederacji barskiej.
Kiedyś Stanisław August Poniatowski zapytał piękną aktoreczkę, czy można zapukać do jej serduszka. Odpowiedziała: „Tak, ale to będzie drogo kosztowało!” Zupełnie identyczna sytuacja była w stosunkach między Katarzyną II a Wolterem, który pobierał za swą korespondencję z carową tylko w gotówce ponad półtora tysiąca złotych liwrów rocznie, nie licząc innych cennych „upominków”. D’Alambertowi proponowała caryca, aby został wychowawcą jej syna, oferując mu sto tysięcy liwrów rocznie pensji, pałac w Petersburgu i rangę ambasadora obcego mocarstwa. Filozof wymigał się z trudem, zwierzając się znajomym, że boi się „zdechnąć z nudów” w tym kraju, zanim otrzyma pierwszą spłatę.
Gwoli sprawiedliwości powinniśmy stwierdzić, że byli wśród filozofów i tacy, co nie dali się omamić politycznej kokieterii. Zaprasza caryca m.in. do Rosji J. J. Rousseau i ofiaruje mu 100 tysięcy rubli złotem. Autor „Emila” reaguje na te propozycje z oburzeniem, jako na próbę zbezczeszczenia jego imienia w oczach potomności. (Faktycznie chodziło Katarzynie II nie bezpośrednio o poniżenie filozofa, lecz o przyczepienie go jako dekoracyjnej maskotki do powozu despotycznego państwa, co oczywiście byłoby dyskredytacją dla wielkiego humanisty, który zresztą nieomylnie odczytał intencje i konsekwencje zalotnych figlów imperatrycy).
Diderot jednak, podobnie jak Wolter, uległ, w listach do Katarzyny II używał takich zwrotów, które nie przynoszą laurów jego mądrości: „Wielka cesarzowo, rozpościeram się u Twych stóp, wyciągam ręce ku Tobie; chciałbym z Tobą mówić, ale skurcz ściska mi serce, kręci mi się w głowie, myśli plączą się, jestem wzruszony jak dziecko”. Doprawdy, nie ma powodów, aby wątpić, że znakomitemu uczonemu tym razem rzeczywiście coś się popsuło w głowie, co każdemu może się w życiu przydarzyć...
Faktycznie Polska przestała być wolnym państwem już w 1716 roku, kiedy po raz pierwszy wojska rosyjskie – na usilne prośby wielu arystokratów polskich – wkroczyły do Rzeczypospolitej pod pozorem wprowadzenia w niej ładu. Petersburg zresztą był o to wielokrotnie i notorycznie upraszany przez pozbawionych mózgu Polaczków. Wtedy kniaź Grigorij Dołgorukij rozpoczął długą listę carskich prokonsulów w Warszawie. To jego podpis figuruje na haniebnym traktacie z 1717 roku, redukującym liczbę wojska polsko-litewskiego do 24 tysięcy. A jakże wymowny jest fakt cenzurowania przez ambasadorów rosyjskich już od połowy XVIII wieku książek wydawanych w Rzeczypospolitej! A cenzurować i zwalczać było co, i to w każdej dziedzinie życia społecznego. Po rozbiorach kazano uczonym tak pisać historię świata (szczodrze opłacając tę przysługę w dowolnej walucie i na dowolnej szerokości geograficznej), aby całą winę za ten akt bandyckiego bezprawia zwalić na Polskę przedrozbiorową, która to nie umiała się rządzić bez cudzej „pomocy”.
Ta „nieumiejętność” zaś polegała przede wszystkim na poszanowaniu godności człowieka. Oto jeden z przykładów. Jeszcze w roku 1769 powstała słynna „Rzeczpospolita Pawłowska”, od nazwy majątku Pawłów, posiadłości Pawła Brzostowskiego. W swych dobrach Brzostowski nie tylko zniósł pańszczyznę i zastąpił ją czynszem, ale obdarzył chłopów wolnością osobistą i... samorządem, który nazwał: „sejm gminny”! Działała tu szkoła dla chłopów, przychodnia lekarska, odbywano regularne ćwiczenia wojskowe – wolni obywatele sposobili się do obrony wolnej ojczyzny... Potomek Pawła Brzostowskiego – Karol (wnuk kanclerza Akademii Wileńskiej Joachima Chrzeptowicza) założył natomiast tzw. „Rzeczpospolitą Sztabińską”. W Sztabinie i kilkunastu innych wsiach również zniesiono pańszczyznę, co więcej – założono kasę pożyczkową, wprowadzono szkoły z obowiązkowym nauczaniem, założono odlewnię surówki żelaza oraz zakład produkujący urządzenia rolnicze. Już w 1819 roku inżynier K. Brzostowski zwracał się do swych „poddanych”: „Uwalniam was od wszelkiej przymusowej roboty, bo wszelka przymusowa robota poniża człowieka, zamienia go w bydlę, wystawia na tysiączne pokrzywdzenia, tamuje jego moralne dźwiganie się”. Takie postępowanie nie podobało się Petersburgowi.
Od czasów Katarzyny II do roku 1830 wchłonięta przez rosyjskie imperium biedota szlachecka, w większości bez ziemi, dzięki „przywilejom” wiodła żywot przypominający powieść H. Rzewuskiego pt. „Pamiątki Soplicy”. To znaczy, że na mocy pradawnej komitywy szlacheckiej ci szaraczkowie żyli, w mniejszym lub większym stopniu, w orbicie i na usługach możnych Polaków, dzierżawiąc i własnoręcznie uprawiając skrawek ziemi, zamieszkując nie zawsze należące do nich zagrody bądź wypełniając różne pomniejsze funkcje tytularne, które jednak pozwalały im zachować poczucie godności. Duma odgrywała w ich życiu ważną rolę. Byli ludźmi wolnymi, o czym świadczył herb na pierścieniu, jedyny świadek zaszczytów, jakimi niegdyś darzyli ich przodków królowie Polski. Zdarzały się wśród nich osoby wykształcone, które uczęszczały do polskich gimnazjów rozkwitających przed 1831 rokiem.
Dlaczego zatem stali się kozłem ofiarnym carskiego reżimu? Ponieważ byli w 1831 roku, zdaniem Rosjan, najzacieklejszymi bojownikami o odzyskanie niepodległości Polski, ponieważ z wielką życzliwością słuchali warszawskich „rebeliantów”... Powstanie 1831 roku było właściwie tylko pretekstem... W żadnym wypadku ów udział nie usprawiedliwiał rozmiarów prześladowań, które niebawem spadły na biedotę szlachecką”.
„Antypolski obłęd” ogarnął władze rosyjskie. „Po kilku miesiącach przerażenia, oburzenie i nienawiść do Polaków osiągnęły w Petersburgu szczyty i to zarówno w opinii publicznej, jak w prasie i w sferach rządzących. Obok konfiskaty dóbr, zamykania polskich szkół, prześladowań religijnych, wyobrażenie o wściekłości rządu dają dwa wielkie plany wymierzone przeciwko ubogiej polskiej ludności zamieszkującej południowo-zachodnie tereny cesarstwa: zamiar deportowania 5 000 rodzin szlacheckich z Podola na Kaukaz i zamiar zdeklasowania całej biedoty szlacheckiej i zrównania jej ze specjalną kategorią chłopstwa, jednodworcami” (Daniel Beauvois, „Polacy na Ukrainie”, Paryż 1987, s. 91-93).
Autor polski około 1717 roku tak pisał o Moskwie: „Rząd ich panowania nie tylko jest monarchicum dominium od jednego rządzone, ale tak absolutum, że żadne naygrubiańsze narody nie są swoim panom tak posłuszne, jako Moskwa carom, y ubodzy w Moskwie raz w imię Boże, drugi raz w imię cara, proszą”... (J. Jabłonowski, „Traktat o Geografii y Kosmografii”, rękopis, Biblioteka AN Litwy, dział rękopisów F 17-18). Takie usposobienie z gruntu było obce mentalności polskiej, opartej na indywidualizmie i wolności osobistej każdego obywatela. Toteż nie dziw, że Zygmunt Krasiński zauważał: „W moskiewskim duchu zawsze coś potwornie albo podłego, albo okrutnego... U nich dobroć wnet podłością, odwaga i siła wnet okrucieństwem, miary nigdy.” Polityce rosyjskiej przeczyły też słowa Karola Libelta: „Nie może być trwała żadna wolność polityczna ani obywatelska ludu, która opiera się na braku wolności innego ludu...” I rzeczywiście, wolny naród nie da się użyć za narzędzie niszczenia cudzej wolności, zniewolony będzie niszczył cudzą wolność ze mściwym jakimś upojeniem.

* * *

W cerkwi prawosławnej w Rosji istniał zwyczaj wyklinania po nabożeństwie wrogów cara. W ciągu ponad trzystu lat pop intonował: „Batoryj, kotoryj Moskwu razoriał, ludiej ubiwał, budiem jego proklinat’!” – A chór dziecięcy rozbrzmiewał echem: „Proklataja jego mat’!”.
F. Znaniecki w „Naukach o kulturze” pisał: „Rosyjscy władcy nie mieli religijnej konkurencji, gdyż kościół znajdował się pod ich kontrolą. Byli jedynymi władcami w czasach nowożytnych, którzy łączyli oba tytuły pochodzące ze starożytnego Rzymu: cezara (cara) i imperatora. Jako cezar władca rosyjski był ojcem swego ludu; jako imperator był triumfującym zwycięzcą zewnętrznych wrogów, szybka zaś ekspansja imperium skłaniała do oczekiwania, iż być może cała ludzkość zostanie poddana jego panowaniu. Pewien rosyjski poeta napisał, że musi nadejść czas, gdy każdy człowiek potrafi z dumą powiedzieć: „Być może jestem niewolnikiem, ale niewolnikiem cara całego świata”...
Cerkiewna hierarchia Moskwy już w XIV wieku wtrącała się w konfesyjne sprawy ziem ukraińskich i białoruskich, „używając wszelkich możliwych środków, by zniszczyć nowo zakładane metropolie”... (Por: N. D. Tichomirow, „Galickije i litowskije mitropolity 14-15 w. i otnoszenije k nim jepiskopow Połockoj i Turowskoj jeparchij”, w: „Trudy Witiebskoj uczonoj archiwnoj komissii”, Witebsk 1910, kn. 1, s. 3). Później owa pseudoreligijna motywacja przez długi czas służyła za ideologiczny parawan polityki imperialistycznej Rosji w stosunku do Litwy, Polski, Białorusi i Ukrainy. Jeden z dokumentów magistratu grodzieńskiego z 1750 roku stwierdza: „Kiedy Moskwa lat siedm Litwę grassowała, natenczas naybardziey uniatów opprimowano, zakonników po klasztorach uniackich mordowano, różne oppressye czyniono, tak iż z zakonnych rezydencyi y klasztorów swoich salwuiąc zdrowie y życie uchodzić y wynosić się do różnych mieysc zakonnicy musieli” („Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju”, t. 7, s. 545).
B. Kutyłowski z Petersburga pisał w artykule „Nacjonalizm rosyjski” („Świat”, nr 51, 1909): „Uczucie narodowe rosyjskie ma znamiona swoiste, których napotkać nie można u innych ludów. Jest to... coś dziwnie splecionego z idealizmu mistycznego i brutalności, godzących się ze sobą w jakimś potwornym całokształcie, niepozbawionym rysów nieświadomego obłudnictwa. Z najwyższą czułością, dobierając wyrazów najserdeczniejszych, pisał oto o Polakach niedawno jeden z uczestników narad w sprawie samorządu, nazajutrz zaś z całą swobodą zażądał bezwzględnego usunięcia języka polskiego z czynności piśmiennych samorządu miejskiego w Królestwie. Jedno godzi się z drugim: wynoszenie narodu rosyjskiego do godności „nosiciela Boga”, przypisywanie mu najwyższych uczuć chrześcijańskich – z hasłami wyłączności narodowej najbardziej bezwzględnej i jaskrawej.” Szowiniści rosyjscy za caratu jakby wiedzieli, że brzydką byłoby rzeczą otwarcie mówić, że celem ich jest panowanie nad światem i rusyfikacja podbitych narodowości, a jednocześnie nie mogli, nie chcieli i nawet nie próbowali pozbyć się swych rasistowskich przesądów. Stąd owe dziwne i niepojęte dla ludzi Zachodu „rozdwojenie” duszy rosyjskiej, jej rzekoma głębia i „tajemniczość”. Takie ludy, należące do kultury łacińskiej, jak Polacy, Łotysze, Litwini, Finowie, które przez wieki całe bezpośrednio miały do czynienia z zaborczą a obłudną polityką caratu, nie interpretowały już fałszu i przebiegłości dygnitarzy rosyjskich jako „zagadki”, widzieli to, co jest – cynizm, dwulicowość, zakłamanie i niepohamowaną chciwość, używającą najokrutniejszych i najbardziej wyrafinowanych środków, by poszerzyć swe panowanie. Który to cel był jedynym prawdziwym, a wszystko pozostałe – w tym też najpiękniejsze słowa i „ideały” – tylko środkiem, ku celowi prowadzącym. „Rozczulano się – czytamy we wspomnianym artykule – nad przygnębieniem narodowości słowiańskich na Bałkanach, miotano gromy na rządy austriacki i węgierski, ale czyniono to nie tyle w imię obrony indywidualności narodowych poszczególnych ludów słowiańskich, co w imię przyszłego zjednoczenia Słowiańszczyzny pod skrzydłami przewagi rosyjskiej. Rosja miała nieść światu jakieś „nowe słowo”, coś w rodzaju ewangelii społeczno-politycznej”...
Jednym z tych, którzy po stronie rosyjskiej próbowali demaskować ten duch „bezmyślnego pseudopatriotyzmu, który pod pozorem miłości narodu chce go skierować na drogę egoizmu narodowego” był Władimir Sołowjow. Ten wybitny myśliciel chrześcijański pisał: „Jeżeli uczuciu narodowemu towarzyszy nieograniczona buta, niedorzeczna pogarda dla innych i zaślepiona ku nim niechęć, jeżeli naród zapatruje się na inne, jak na potoki, które zlać się winny w jego morzu, – uczucie narodowe staje się wyrazem pogańskiego partykularyzmu, a dzieje powszechne przestają mieć jakąkolwiek wartość... Moralnym obowiązkiem narodu jest pokonanie swej ograniczoności, wyjście ze swego odosobnienia, uznanie swej solidarności z innymi cząstkami zbiorowości ogólno-ludzkiej.”
Droga nacjonalizmu, tego „syfilisu ludzkości”, jest drogą zła i zguby, a nie łudził się Sołowjow co do tego, co jest i co będzie. Wśród myślicieli rosyjskich należał do tego nielicznego grona, razem z Czaadajewem i Lwem Tołstojem, których zaraza wielkomocarstwowa zupełnie nie dotknęła. Oddziaływanie ich jednak na własny naród było znikome. Nie przypadkowo w swej walce przeciwko rewolucji carat opierał się przede wszystkim na żywiołowy nacjonalizm zarówno najwyższych, jak i najniższych sfer społeczeństwa rosyjskiego. Jak potworne formy ducha kształtuje ten styl myślenia, jak zniekształca obraz świata, świadczą chociażby niektóre wypowiedzi „liberalnego” pisarza rosyjskiego Rozanowa, który najpoważniej w świecie dowodził, – startując od rzeczywistości – że brud i niechlujstwo są oznaką pokory chrześcijańskiej, a „świństwo” jest nieodłączne od „chrześcijańskich ideałów ludu rosyjskiego”. Nic dodać, nic ująć, skoro innych dowodów wielkości swego narodu intelektualiści rosyjscy nie widzieli, musieli poprzestać na świństwie i niechlujstwie.
O systematycznym ograniczaniu praw licznej rzeszy szlachty polskiej w zaborze rosyjskim pisze Jerzy Jedlicki („Klejnot i bariery społeczne”, Warszawa 1968, s. 308): „Radykalne rozstrzygnięcie przyniósł dopiero ukaz Mikołaja I z 31.X.1831, noszący niedwuznaczny charakter represji oraz konsekwentnego przejścia do pełnej unifikacji prawnej. Na ukazie tym skorzystało w zasadzie feudalne ziemiaństwo polskie na Litwie i Rusi. Już od dawna od szlachty drobnej dzieliła je pogłębiająca się przepaść, tak wymownie ukazana chociażby w powieściach Kraszewskiego... Natomiast dla ogromnej – zwłaszcza na Litwie – rzeszy szlachty zagonowej i zaściankowej ukaz stał się prawdziwą klęską”...
Dwutomowe (i dwujęzyczne rosyjsko-polskie) wydanie pt. „Herby rodzin szlacheckich tytułami honorowemi zaszczyconych” (Warszawa 1853) zawierało już opisanie tylko 135 herbów odnoszących się do 389 rodzin; przy czym część z nich to nadania po roku 1836. Rzecz jasna, do wykazu tego nie trafiły rodziny szlacheckie biorące udział w Powstaniu Listopadowym. Cóż, po klęsce zrywu zbrojnego dziesiątki tysięcy Polaków pozbawiono szlachectwa, wywłaszczono i zesłano na Syberię, przysyłając na ich miejsce najpodlejszy element z głębi cesarstwa. Historyk N. Mamajew pisał o masowym nasyłaniu Rosjan na ziemie polskie: „Skutek był taki, że gubernie zachodnie zalała urzędnicza fala wyrzutków i mętów społecznych, przede wszystkim emerytowanych i umierających z głodu wojskowych, którzy jak szakale zwietrzyli łup.”
Dlatego i rosyjski oficer w „Dziadach” Adama Mickiewicza powie:

„Nie dziw, że nas tu przeklinają,
Wszak to już mija wiek,
Jak z Moskwy w Polskę nasyłają
Samych łajdaków stek”.

Minęło trzydzieści parę lat i kolene – Styczniowe – powstanie polskie zostało również utopione we krwi, a Murawiew-Wieszatiel całą Litwę okrył gęstą siecią szubienic, tak iż przyzwoici ludzie w Rosji wstydzili się, że byli Rosjanami. Gdy szowiniści zaczęli zbierać podpisy pod adresem hołdowniczym, dziękującym Murawiewowi za jego zbrodnie na narodzie polskim, wielu odmówiło, a był wśród nich wnuk słynnego generalissimusa Aleksandra Suworowa. Ta okoliczność skłoniła poetę Piotra Wiaziemskiego do napisania specjalnego wiersza, w którym gloryfikował Wieszatiela, a potępiał „defetyzm” niektórych Rosjan, brzydzących się okrucieństwem:

„On żertwował soboj w minutu, gdzie Rossija
Potriasiena była złodiejstwami wragow;
On podawił miatież; dieła jego błagija,
Daj Bog pobolsze nam takich, kak on, gołow.

Nie mnogo tołku w tom, kto wmiestie z krikunami
Gotow poroczit’ wsiech lisz bołtownioj pustoj:
Kriczat’ nie mudrieno, a mudrieno diełami
Tak prawit’ choroszo, kak Murawiew – Litwoj (...)

Czto died wasz, kniaź, skazał: użel wam nie izwiestno?
Kogda srażałsia sam on protiw polakow,
On Pragu brał togda, napomnit’ zdieś umiestno
Słowa Wieligogo... Kak naszych znał wragow!

K sołdatam obratiaś, on kriknuł gromogłasno:
„Nieszczadno rieżtie ich i rieżtie ich dietiej,
I znajcie, czto wasz sztyk zakolet nie naprasno:
Wy żyzń spasajetie tiem waszych że dietiej!”

Wot czto skazał wasz died, kto etich słow nie znajet?
On russkij był i s russkoju duszoj;
Kto Murawiewu wrag, jego kto poricajet,
Rossii tot nie syn i russkomu czużoj”...

Potworne wyznanie i wiele mówiące o „tajemniczej” duszy rosyjskiej. Nawiasem mówiąc, w tymże wieszatielskim duchu wyprodukowali wówczas wiersze tak bądź co bądź znani i utalentowani poeci, jak Mikołaj Niekrasow (pół-Polak) czy Fiodor Tiutczew (mający ponoć polskich przodków).

* * *

Nie od dziś wiadomo, że dobrze jest każdy podbój maskować względami ideologicznymi, racjonalnymi, humanitarnymi, moralnymi, religijnymi. Uspokaja to własne sumienie rozbójnika, paraliżuje psychicznie jego ofiarę i zwodzi tzw. opinię publiczną stron trzecich. Tak Rosja motywowała swe imperialne zakusy na ziemie polskie koniecznością przyłączenia „ponownego” do siebie ziem „iskonno russkich” czyli całego Wielkiego Księstwa Litewskiego.
W 1912 roku poseł Tadeusz Święcicki przemawiając w Rosyjskiej Dumie Państwowej odpierał tezę o „czysto rosyjskim” charakterze Wileńszczyzny: „Będę szczęśliwy, jeśli każdy z was odwiedzi mnie w mojej posiadłości; mieszkam niedaleko od Wilna i byłbym gotów dowieść każdemu z państwa poglądowo, że we wszystkich otaczających mnie wsiach nie ma ani jednej chaty, ani jednej izby, gdzie by matka nie uczyła dziecka pierwszych wyrazów po polsku, i gdzie by dziecko nie wymawiało swych pierwszych słów w języku polskim. Przytaczam jako przykład całą gminę niemenczyńską, gdzie tak właśnie jest... Prócz powiatu bielskiego i brzeskiego Guberni Grodzieńskiej ludność polska jest także w Guberni Wileńskiej, Kowieńskiej i innych, przy czym w znacznych rozmiarach.” Poseł domagał się, by na Wileńszczyźnie i Kowieńszczyźnie język polski i litewski stanowiły oficjalne języki szkolnictwa i religii, podczas gdy władze moskiewskie forsowały na tym terenie język tylko rosyjski.
Jeśli ziemie te są „czysto rosyjskie” czy ruskie, jak głosiło wielu szowinistów rosyjskich w Dumie, to – zadawał Święcicki retoryczne pytanie – „po co było stosować w ciągu 45 lat w stosunku do narodowości polskiej takie środki oddziaływania, jakie przypominają kroki, które ongiś podjęto w Hiszpanii w celu zniszczenia Maurów lub hugonotów we Francji?” Jeszcze carat tak wykrajał okręgi wyborcze, by żaden z Polaków nie mógł trafić do rosyjskiej Dumy Państwowej z terenu Wileńszczyzny i Mińszczyzny („Stenogramy rieczej i dokładow w obszczem sobranii tretiej Gosudarstwiennoj Dumy czlena Gos. Dumy ot Wilenskoj Guberni T. U. Święcickogo 1907-1912”, s. 123-124).
Mimo tylu napięć i konfliktów nie zabrakło w stosunkach między naszymi narodami także bardzo wielu akcentów pozytywnych. Wbrew stereotypom myślowym, pokutującym dotychczas w wyobraźni niektórych Polaków czy Litwinów, moralność zbiorowa Rosjan wcale nie była nacechowana indyferentyzmem etycznym czy wręcz amoralizmem, lub znowuż patologiczną ksenofobią. Kapitan Rykow mówi w Mickiewiczowskim „Panie Tadeuszu”:

Państwo Lachy, już jest ta gadka między wami,
Że każdy Moskal złodziej”....

Dziś moglibyśmy do tego stwierdzenia zauważyć, że w dziedzinie złodziejstwa Rosjanie dawno utracili swą wyższość nad Polakami, nie wiadomo zresztą, czy kiedykolwiek ją posiadali. Historycznie zaś rzecz ujmując można powiedzieć, że naród nikczemny i moralnie niezdrowy nigdy nie byłby w stanie stworzyć wielkiego imperium, a naród rosyjski tego dzieła dokonał, i to jako jedyny spośród etnosów słowiańskich. Potrzebna ku temu była nie w ostatniej kolejności także ogromna siła ducha, moc charakteru i zdrowie moralne, umożliwiające konsekwentny wielosetletni wysiłek, skierowany na tworzenie i utrzymywanie w ładzie gigantycznego organizmu państwowego. Potrzebne ku temu były – i to w skali masowej – tak wielkie cnoty jak męstwo, odwaga, roztropność, wierność, sprawiedliwość, wytrwałość, dalekowzroczność, samodyscyplina, karność, twardość ducha, pracowitość. Bez nich żaden naród nie potrafiłby zbudować i zachować własnego państwa. Szczególnie wysoko ceniono ongiś na Rusi Moskiewskiej m.in. wierność i lojalność w każdej dziedzinie prywatnej czy społecznej. Zdradę małżeńską uważano tu np. za coś tak poniżającego i niegodnego, że szlachcic, który ją popełnił, otaczany był powszechną pogardą i nie był dopuszczany „do współżycia z uczciwymi ludźmi”, stawał się po prostu wyrzutkiem społeczeństwa, któremu nie podawano ręki na powitanie. Tak jak w Polsce wydrwiwano tu tych, którzy szczycili się swym pochodzeniem, cnotą zaś i umiejętnościami nie dorównywali własnym przodkom:

A jeśli ni k kakoj ja dołżnosti nie godien,
Moj predok dworianin, a ja nie błagorodien.

Tak pisał rosyjski poeta polskiego pochodzenia Sumarokow, ostrzegając rodaków przed próżnością i „ambicją bez amunicji”... Nawiązywał zresztą w ten sposób do pradawnej tradycji europejskiej, bo to przecież jeszcze wielki Rzymianin Kajusz Sallustiusz Kryspus napisał: „Im sławniejsze było życie przodków, tym większa hańba okrywa niegodnych potomków”.
Oburzenie dworianstwa rosyjskiego budziło dość łatwe od wieku XVII zarówno w Rosji, jak zresztą i w Polsce, wkupywanie się plebeuszy do stanu szlacheckiego. To przecież nasz Wacław Potocki (1625-1696) w wierszu „Na nowego szlachcica” ironizował:

Błazen każdy, kto się krwią szlachectwa dopomina,
Kiedy dziś szwiec szlachcicem za pięć beczek wina.
Jeśli to szewcom płuży, wątpić o tym szkoda,
Że wszystkim rzemieślnikom uda się ta moda,
Która się na tym sejmie do Korony wniosła.
Pójdą oni w szlachectwo, szlachta do rzemiosła.
Przypatrzcie się, Polacy, co to wino broi,
Nie człowieka, całą Rzeczpospolitą poi.
Także krew przodków naszych porównana z winem,
I on odważny rycerz z szewcem, skurwysynem.

W Rosji uważano, że i owszem uszlachcać poszczególne osoby można, a nawet trzeba, lecz tylko i wyłącznie za zasługi dla narodu, za mądrość, odwagę i inne cnoty. Cóż bowiem po głupcu, nawet jeśli jest bogaty?
Intelektualista i historyk Mikołaj Karamzin w wierszu „Hymn głupcom” pisał:

Błażion nie tot, kto wsiech umnieje:
Ach niet! On czasto wsiech grustnieje –
No tot, kto buduczy głupcom,
Siebia sczitajet mudriecom!...

Jemu li ssoritsia s sudboju,
Kogda dowolen on soboju?
Jemu l cziernit’ siej biełyj swiet?
Po masłu żyzń jego tiecziet.

On jest prijatno, driemlet sładko;
Nicziem w duszie nie oskorblon.
Tak mir dla głupych sowierszion”...

Rosyjska literatura szlachecka, dokładnie tak jak polska, gloryfikowała mądrość i dobroć, a tępiła i wydrwiwała głupotę. Lew Tołstoj ułożył ongiś „List do dzieci”, w którym pisał: „Radzę ci, dziecko drogie, abyś całe życie twoje, począwszy od dnia dzisiejszego aż do śmierci, uczył się najpilniej jednej rzeczy. Oto: jak być dobrym. Ale dobrym dla wszystkich: dla twej wychowawczyni, dla mamy, dla ojca, dla rodzeństwa swego – dla wszystkich.
I nie myśl, że nauka ta jest łatwa. Trzeba uczyć się jej tak samo, jak czytania, pisania, gry na skrzypcach lub na fortepianie. Tylko widzisz, dziecko, każda z tych nauk ma swój koniec, a nauka dobroci końca nie ma.
I najważniejsze. Żadna z nauk nie da ci takiego szczęścia, jak ta właśnie. A im dłużej będziesz się uczył, tym większą radość i wesołość odczujesz w duszy, tym więcej wszyscy wokół kochać cię będą.
Więc proszę cię, dziecko drogie, uczyń tak.
W każdej chwili swego życia pamiętaj, że trzeba być dobrym”.
Co prawda, Lew Tołstoj nigdy nie był nosicielem ideologii panrosyjskiej, ale jako genialny pisarz wiedział, że od moralnego usposobienia narodu zależą jego losy dziejowe. Henryk Elzenberg ironicznie zauważał: „wielkie cnoty są sprawnościami potrzebnymi do skutecznego rozboju”. Miał zresztą rację, w zmaganiach bowiem wszystkich ze wszystkimi przewagę nad osobnikami o chaotycznej psychice mają ci, których cechuje wewnętrzne uporządkowanie, męstwo, odwaga, mądrość, nieugiętość w dążeniu do celu.
Charakterystyczną cechą mentalności rosyjskiej – podobnie zresztą jak polskiej – jest duma narodowa i głębokie zainteresowanie dla własnej przeszłości historycznej, co stanowi właściwość zdrową i pożyteczną. „Prawda jest taka, – pisał wybitny mediewista Tadeusz Manteuffel – że podobnie jak nie może rozwijać się kraj, którego ekonomika jest chora, tak samo narażone jest na skarlenie i wegetację kulturową społeczeństwo, które odwróciło się i odcięło od własnej historii”. I, nie daj Boże, zatraciło poczucie godności narodowej.
O honorze narodowym, co prawda, zjadliwie zauważał Schopenhauer: „Jest to honor całego narodu jako pewnej części wspólnoty ludów. Ponieważ wspólnota ta zna tylko przemoc i wobec tego każdy jej członek musi sam bronić swoich praw, zatem honor każdego narodu polega nie tylko na zdobyciu opinii, iż można mu wierzyć (kredyt), lecz także na opinii, że należy go się bać; dlatego nie może on nigdy pozwolić na bezkarne naruszenie swych praw.” Ironia ironią, ale cóż wart naród bez honoru? Dokładnie tyle, ile osobnik bez godności, czyli nic...
* * *


I wreszcie wypada podkreślić, że szlachtę rosyjską zawsze cechowało wybujałe poczucie honoru rycerskiego, którego każde zadraśnięcie – jak w Hiszpanii, Francji czy Polsce – zmywano dopiero krwią. Była to piękna i niezwykła postawa życiowa, którą jednak nie zawsze pochwalano, ponieważ powodowała wiele konfliktów wewnętrznych i niepotrzebnych napięć.
Zasadniczym krytykiem honoru rycerskiego jako specyficznej odmiany honoru męskiego, jako rzekomego „dziecięcia pychy i głupoty”, był filozof gdański Arthur Schopenhauer, bardzo popularny zresztą w Rosji, który w „Aforyzmach o mądrości życia” wywodził w sposób interesujący, lecz nie zawsze zgodny z faktycznym stanem rzeczy: „Honor nie polega na cudzym mniemaniu o naszej wartości, lecz wyłącznie na objawach takiego mniemania; nieważne, czy opinia wyrażona istnieje rzeczywiście, czy nie; nieważne tym bardziej, czy jest uzasadniona. Stosownie do tego nasz tryb życia może rodzić u ludzi nie wiem jak złą opinię, mogą oni zupełnie nami pogardzać, póki jednak nikt nie pozwoli sobie wyrazić tego głośno, nie uchybia to w niczym naszej czci. Na odwrót, jeśli nawet nasze cechy i czyny wywołują u wszystkich głęboki szacunek dla nas (to bowiem nie zależy od ich woli), wystarczy, że ktoś jeden – choćby najgorszy i najgłupszy – wyrazi się o nas pogardliwie, by honor nasz doznał uszczerbku, a nawet by został utracony na zawsze, o ile zmaza nie zostanie zmyta. – Dodatkowym dowodem, że nie idzie o cudzą opinię, lecz, jedynie o jej wyrażenie, jest to, że słowa obrazy można odwołać, przepraszając w razie potrzeby, przez co jakby ich nie było; czy zmieniła się też opinia, która je zrodziła, i czemu tak się stało, nie ma znaczenia: wystarczy anulować jej wyraz, wtedy wszystko jest w porządku. Nie o to więc tu chodzi, by zasłużyć na szacunek, lecz by go wymusić.
Honor mężczyzny nie zasadza się na tym, co on sam czyni, lecz co ścierpi, gdy mu się coś przydarzy. O ile mowa o powszechnie obowiązującej czci, zależy ona wyłącznie od tego, co człowiek sam mówi lub czyni, to honor rycerski zależy od tego, co ktoś powie lub uczyni. Spoczywa on więc w ręku, ba, na końcu języka pierwszego lepszego człowieka i w razie ataku z jego strony można go utracić na zawsze, o ile poszkodowany nie odzyska go za pomocą procesu restytucyjnego, co jednakże może nastąpić tylko kosztem narażenia na niebezpieczeństwo życia, zdrowia, wolności, majątku i równowagi ducha. A zatem postępowanie człowieka może być najwłaściwsze i najszlachetniejsze, sumienie jego może być bezwzględnie czyste, a głowa wyjątkowo tęga, a mimo to może on w każdej chwili utracić honor, jeśli tylko komuś – kto nie naruszył jeszcze reguł honoru, skądinąd zaś jest najnikczemniejszym łotrem, głupim bydlakiem, wałkoniem, karciarzem, człowiekiem pogrążonym w długach, krótko mówiąc, nicponiem na pierwszy rzut oka – spodoba się go zelżyć. Zwykle zaś podoba się to właśnie tego rodzaju indywiduom, ponieważ, jak słusznie stwierdza Seneka, „im który niewolnik jest w większej pogardzie, im bardziej jest sam stworzony na pośmiewisko, tym obficiej daje upust ciętości języka”. Takiego właśnie też człowieka najłatwiej rozjątrzy człowiek opisany powyżej, ponieważ przeciwieństwa się nienawidzą i widok szczególnych zalet wywołuje u ludzi nikczemnych cichą wściekłość. Dlatego Goethe powiada:

Żalisz się na wrogi lute
Jakżeć stanie przyjacielem,
Komu twój trud, twoje cele
Wiecznie cichym są wyrzutem?

Widać z tego, ile zawdzięczają zasadzie honoru właśnie ludzie ostatnio opisanego pokroju; stawia ich ona bowiem na równi z ludźmi, którzy skądinąd stoją od nich pod każdym względem o niebo wyżej. – Gdy tylko takie indywiduum naubliża, tj. przypisze innemu człowiekowi jakąś złą właściwość, uchodzi to od razu za sąd obiektywnie ważny i uzasadniony, za prawomocny dekret, ba, pozostanie na zawsze prawdą obowiązującą po wsze czasy, jeśli natychmiast nic zostanie zmyte krwią. Innymi słowy, (w oczach wszystkich „ludzi honoru”) zelżony nabiera właściwości, jaką przypisał mu obrażający (choćby to był najostatniejszy z ludzi), gdyż (jest to terminus technicus) „nie zmył plamy”. Teraz więc „ludzie honoru” będą go mieli w pogardzie, będą go unikali jak zapowietrzonego i np. otwarcie i publicznie wzdragali się od udziału w towarzystwie, w którym przebywa itd. – Jestem mocno przekonany, że źródło tak mądrego poglądu tkwi w średniowieczu.
Honor nie ma nic wspólnego z tym, co człowiek sam przez się reprezentuje, ani z pytaniem, czy jego właściwości moralne mogą kiedykolwiek ulec zmianie, ani z żadnymi podobnie pedantycznymi kwestiami; jeśli został naruszony lub na chwilę utracony, można rychło w pełni go odzyskać, pod warunkiem, że działa się spiesznie, za pomocą jedynego uniwersalnego lekarstwa – pojedynku. Jeśli jednak sprawca krzywdy pochodzi ze stanu, który nie uznaje kodeksu honoru rycerskiego, lub jeśli już kiedyś go złamał, można wówczas, zwłaszcza jeśli była to obraza czynna, ale również, jeśli tylko słowna, przeprowadzić niezawodną operację; wolno mianowicie, jeśli się jest uzbrojonym, zakłuć go na miejscu, ewentualnie w ciągu godziny, i dzięki temu honor będzie znów bez skazy. Gdyby się jednak chciało uniknąć tego kroku, bądź ze względu na kłopoty, jakie mogą z niego wyniknąć, bądź też nie będąc pewnym, czy sprawca obrazy podporządkuje się prawom honoru rycerskiego, istnieje jeszcze półśrodek w postaci „awantażu”. Polega on na tym, iż skoro ktoś zachował się grubiańsko, my zachowujemy się jeszcze gorzej; jeśli wymysły już nie starczają, należy uderzyć, przy czym taka obrona honoru przewiduje stopniowanie: policzek leczy się uderzeniami kija, te z kolei – biczem; nawet na to ostatnie istnieje odpowiedź: niektórzy zalecają mianowicie plunięcie w twarz. O ile jednak nie użyje się na czas tych środków, wówczas trzeba uciec się niezbędnie do krwawej operacji. Półśrodek ten opiera się w istocie na następującej zasadzie.
Tak jak zostać zelżonym jest hańbą, tak zelżyć kogoś jest zaszczytem. Przypuśćmy na przykład, że prawda, słuszność i rozsądek są po stronie mego przeciwnika, ja jednak go zelżę; wówczas wszystkie racje mogą się schować, a słuszność i honor będą po mojej stronie; natomiast przeciwnik stracił chwilowo honor – a odzyskać go może nie dzięki słuszności i roztropności, lecz strzałem lub ciosem. W sprawach honoru grubiaństwo jest zatem właściwością, która rekompensuje lub przeważa każdą inną; największy grubianin ma zawsze rację...
Można popełnić nie wiem jakie głupstwo, chamstwo, zło – grubiaństwo wszystko wymaże i z miejsca uprawomocni. Jeśli na przykład w dyskusji lub w zwykłej rozmowie ktoś inny wykaże lepszą od nas znajomość rzeczy, większe umiłowanie prawdy, zdrowszy sąd, więcej rozumu lub jeśli w ogóle okaże zalety duchowe, które nas usuwają w cień, wówczas można zniweczyć natychmiast całą wykazaną przez niego przewagę, ukryć naszą niższość, którą wydobył na jaw i, na odwrót, zdobyć nad nim przewagę, obrażając go i posługując się grubiaństwem. Grubiaństwo bowiem odnosi zwycięstwo nad każdą argumentacją i przesłania wszelkie walory ducha; jeśli więc przeciwnik nie pójdzie na to i nie odpowie większym grubiaństwem, przez co powstanie szlachetne współzawodnictwo w awantażu, my odniesiemy zwycięstwo i honor będzie po naszej stronie; prawda, wiedza, rozsądek, polot, dowcip spakują manatki i ustąpią pola boskiemu grubiaństwu. Dlatego skoro tylko ktoś wyrazi pogląd, który odbiega od poglądów „ludzi honoru”, lub okaże nieco więcej rozumu niż oni, kiedy ruszają do bitwy, wówczas natychmiast gotowi są dosiąść tego rumaka; jeśli w czasie kontrowersji zabraknie im kontrargumentu, poszukają grubiaństwa, które odda im przecież te same usługi, a łatwiej je znaleźć, po czym tryumfalnie się wyniosą. Widać po tym wyraźnie, iż słusznie wychwala się zasady honoru jako czynnik uszlachetniający obyczaje społeczne. – Z kolei maksyma, o której była mowa, opiera się na następującej zasadzie, będącej właściwą podstawą i duszą całego kodeksu.
Najwyższą instancją prawną, do jakiej można się odwołać w każdym spornym wypadku w sprawach honoru, jest siła fizyczna, tj. natura zwierzęca. Każde grubiaństwo jest bowiem apelacją do natury zwierzęcej, gdyż uznaje walkę sił duchowych lub racji moralnych za niekompetentną i zastępuje ją walką sił fizycznych, która odbywa za pomocą odpowiedniego oręża w postaci pojedynku przynoszącego nieodwołalne rozstrzygnięcie. Tę podstawową maksymę określa się, jak wiadomo, terminem prawo pięści, w wyrażeniu tym zaś kryje się podobna ironia, stosownie do tego honor rycerski powinien właściwie nazywać się honorem pięści...
O ile cześć mieszczańska jest niezmiernie skrupulatna na punkcie tego, co moje i twoje, na punkcie przyjętych na siebie zobowiązań i danego słowa, o tyle kodeks, który tu rozpatrujemy, wykazuje pod tym względem wielkoduszny liberalizm. Jednego tylko słowa nie wolno mianowicie złamać: słowa honoru, tj. słowa, przy którym oświadczono „na mój honor” – a z tego wynika domniemanie, że każde inne słowo złamać wolno. Nawet zresztą łamiąc słowo honoru, można jeszcze z niejakim trudem uratować honor za pomocą uniwersalnego lekarstwa – pojedynku, w danym wypadku z ludźmi, co twierdzą, że daliśmy słowo honoru. – Dalej: istnieje jeden tylko dług, który bezwzględnie musi być spłacony – dług karciany, który też nosi stosowną nazwę „długu honorowego”. Jeśli idzie o pozostałe długi, wolno nabić w butelkę żyda i chrześcijanina: honorowi rycerskiemu bynajmniej to nie zaszkodzi.
Że ten osobliwy, barbarzyński i śmieszny kodeks honorowy nie wynika z istotnej natury ludzkiej ani ze zdrowego poglądu na stosunki między ludźmi, tyle człowiek nieuprzedzony dostrzeże na pierwszy rzut oka. Potwierdza to jednak również nader ograniczony zakres, w jakim on obowiązuje, a mianowicie tylko w Europie i tylko od średniowiecza, a i w niej tylko wśród szlachty, wojska i ich naśladowców. Ani bowiem Grecy, ani Rzymianie, ani nader kulturalne ludy azjatyckie w starożytności i nowożytności nie mają pojęcia o takim honorze ani o jego zasadach. Nie znają oni innej czci oprócz zanalizowanej poprzednio. U wszystkich więc tych ludów o wartości człowieka decyduje całe jego postępowanie, a nie to, co jakiś zły język zechce o nim powiedzieć. U każdego z nich słowa i czyny człowieka mogą wprawdzie zniweczyć jego własną cześć, ale nigdy cudzą. Cios jest u nich po prostu ciosem, jaki wymierzyć może każdy koń, każdy osioł, tyle że będzie bardziej niebezpieczny; rozgniewa on w pewnych okolicznościach, zostanie też może na miejscu pomszczony, ale z honorem nie ma to nic wspólnego i nikt nie będzie prowadził rachuby uderzeń lub wymysłów ani doznanej lub nie uzyskanej za nie „satysfakcji”. Męstwem ani pogardą śmierci ludy te nie ustępują ludom chrześcijańskiej Europy. Grecy i Rzymianie na pewno byli bohaterami, nic jednak nie słyszeli o point d'honneur. Do pojedynku stawali u nich nie ludzie dobrze urodzeni, lecz kupni gladiatorzy, niewolnicy wystawiani na sprzedaż i skazańcy, których na przemian z dzikimi zwierzętami zmuszano do walki dla igraszki ludu. Po wprowadzeniu chrześcijaństwa zaniechano igrzysk gladiatorów; ale w zamian w epoce chrześcijańskiej wprowadzono poprzez sąd boży – pojedynek. Jeśli tamte były okrutną ofiarą złożoną powszechnej żądzy widowiska, to tutaj mamy okrutną ofiarę złożoną na ołtarzu powszechnego przesądu; ofiarą nie padają jednak, jak w tamtym wypadku, zbrodniarze, niewolnicy i jeńcy, lecz ludzie wolni i szlachetni.
Mnóstwo zachowanych wypowiedzi świadczy, że starożytnym przesąd ten był całkiem obcy. Kiedy np. pewien wódz teutoński wyzwał Mariusza na pojedynek, bohater ów odpowiedział: „jeśli ma dość życia, niech się powiesi”, proponując zarazem, że przyśle mu wysłużonego gladiatora, z którym mógłby się potykać do woli. U Plutarcha czytamy, że dowódca floty, Eurybiades, podczas sporu z Temistoklesem podniósł laskę, by go uderzyć; ten jednak nie wyciągnął na to miecza z pochwy, lecz odpowiedział: „Uderz, a potem słuchaj, co powiem”. Ileż niezadowolenia musi odczuwać „honorowy” czytelnik, kiedy nie znajduje wzmianki o tym, że ateński korpus oficerski natychmiast odmówił dalszej służby pod tym Temistoklesem! Starożytni w ogóle nie mieli pojęcia o poczuciu honoru rycerskiego. Sokratesa nieraz spotykała czynna zniewaga w wyniku prowadzonej przez niego dysputy, lecz znosił to cierpliwie; kiedy pewnego razu ktoś go kopnął, przyjął to ze spokojem, a gdy ktoś się temu dziwił, rzekł: „A gdyby kopnął mnie osioł, czy pozwałbym go przed sąd?” Kiedy pewnego razu ktoś mu rzekł: „Ten a ten cię obraził, czy nie czujesz się dotknięty?”, odpowiedź jego brzmiała: „Ani trochę, bo nie widzę, jaki związek ze mną mają jego obelgi”. – Stobajos przekazał nam dłuższy passus z Muzoniusza, z którego widać, jak starożytni traktowali obrazę: nie znali oni innego zadośćuczynienia poza sądowym, a ludzie mądrzy gardzili nawet taką satysfakcją. Że w starożytności nie znano innego zadośćuczynienia za policzek poza sądowym, widać wyraźnie w Gorgiaszu Platona, gdzie też wyrażona jest opinia Sokratesa na ten temat. To samo wynika jasno z relacji Gelliusza o niejakim Lucjuszu Weracjuszu, który ze swawoli zwykł był policzkować bez powodu spotkanych na ulicy obywateli rzymskich, nic chcąc zaś, by sprawa nabrała rozgłosu, kazał sobie towarzyszyć niewolnikowi z mieszkiem pełnym miedziaków, ten zaś niespodzianie napadniętemu wypłacał natychmiast nawiązkę w przepisanej prawem wysokości 25 asów. Słynny cynik Krates dostał tak mocny policzek od muzyka Nikodroma, że twarz mu spuchła i zsiniała; w odpowiedzi na to przyczepił sobie do czoła deseczkę z napisem „zrobił to Nikodromos”, przez co wielka hańba spadła na flecistę, który człowieka czczonego przez całe Ateny jak bóstwo domowe tak brutalnie potraktował.

„Cóż”, zawołacie, „to byli mędrcy!” – Wy zaś głupcami jesteście? Zgoda.
Widzimy więc, że w starożytności nie znana była w ogóle zasada rycerskiego honoru, gdyż ludzie w każdej sprawie dochowywali wierności bezpośredniemu, naturalnemu poglądowi na świat i dlatego nie pozwalali sobie wmówić takich ponurych, zgubnych bzdur. Dlatego też uderzenia w twarz nie mogli uważać za nic innego poza tym, czym jest, czyli za niewielką krzywdę fizyczną, gdy tymczasem w nowożytności jest to katastrofa i temat do tragedii. A kiedy zdarzy się policzek w paryskim Zgromadzeniu Narodowym, cała Europa rozbrzmiewa echem. „Ludziom honoru” zaś, których wprawiłem w zły humor przypominając literaturę klasyczną i przytaczając przykłady ze starożytności, polecam jako odtrutkę przeczytanie w arcydziele Diderota Jacques le fataliste historyjki pana Desglands, która jest niedościgniona jako wzór nowoczesnego poczucia honoru rycerskiego; niech się nią pocieszą i zbudują.
Z dotychczasowych rozważań widać dostatecznie jasno, że zasada honoru rycerskiego nie może być w żadnym przypadku zasadą pierwotną, wynikającą z samej natury ludzkiej. Jest to zatem zasada sztuczna i nietrudno odkryć jej genezę. Niewątpliwie jest to wykwit czasów, gdy pięści były tęższe od głów, klechy zaś zakuły rozum w kajdany, a więc tyle opiewanego średniowiecza z jego rycerstwem. W owych mianowicie czasach pozostawiano dobremu Bogu troskę nie tylko o świat, lecz także o wyroki. Zgodnie z tym trudniejsze przypadki prawne rozstrzygano za pomocą ordaliów, czyli sądów bożych; te zaś, z nielicznymi wyjątkami, polegały na pojedynku, bynajmniej nie tylko między rycerzami, lecz i między mieszczanami. Od każdego też wyroku sądowego można było apelować do wyższej instancji, mianowicie do pojedynku, czyli sądu bożego. Osadzano przez to właściwie na stolcu sędziowskim siłę i zręczność fizyczną, czyli naturę zwierzęcą, zamiast rozumu, a o słuszności lub niesłuszności decydowało nie to, co kto zrobił, lecz to, co mu się przydarzyło – całkiem wedle obowiązującej dziś jeszcze zasady honoru rycerskiego. Co więcej, dziś jeszcze wśród ludzi żyjących wedle zasad honoru rycerskiego, a jak wiadomo, nie należą oni do szczególnie oczytanych ani myślących, można znaleźć takich, którzy traktują wynik pojedynku jako boskie rozstrzygnięcie sporu, leżącego u jego podstaw – pogląd niewątpliwie oparty na przekazanej dziedzictwem tradycji.
Zostawmy na uboczu pochodzenie zasady honoru rycerskiego; tendencja jej zmierza przede wszystkim do wymuszenia groźbą przemocy fizycznej zewnętrznych przejawów szacunku, którego rzeczywiste zdobycie uważa się za rzecz zbyt trudną lub zbędną. Przypomina to sytuację, jakby ktoś, ogrzewając ręką rtęć w termometrze, chciał wykazać za pomocą podnoszenia się słupka, że w jego pokoju jest ciepło. Przy bliższym zbadaniu istota sprawy wygląda następująco: tak jak cześć mieszczańska, obliczona na zachowanie pokojowych stosunków z innymi ludźmi, polega na opinii, iż zasługujemy w pełni na ich zaufanie, gdyż przestrzegamy bezwzględnie cudzych praw, tak honor rycerski polega na mniemaniu, że należy się nas wystrzegać, gdyż zdecydowani jesteśmy bronić bezwzględnie naszych własnych praw. Zasada fundamentalna, iż ważniejszą jest rzeczą budzić lęk niż zaufanie, nie byłaby też całkiem fałszywa, biorąc pod uwagę, że na sprawiedliwość ludzką liczyć nie można, gdybyśmy żyli w stanie natury, gdzie każdy musi sam dbać o swoje bezpieczeństwo i bezpośrednio bronić swoich praw. Ale w stanie cywilizacji, w którym państwo przejmuje na siebie ochronę naszej osoby i własności, zasada ta nie znajduje już zastosowania, lecz wznosi się bezużyteczna i zaniedbana, jak zamki i strażnice z czasów, gdy panowało prawo pięści, wśród zagospodarowanych pól i ożywionych dróg lub wręcz wśród torów kolejowych. Toteż honor rycerski, oparty na tej zasadzie, dotyczy takich krzywd osobistych, które państwo lekko tylko karze lub których nie karze w ogóle, zgodnie z zasadą „prawo nie dba o drobnostki”, gdyż są to krzywdy nieistotne, a częściowo po prostu zaczepki. Pod tym jednak względem honor rycerski ma wygórowane wymagania i przyznaje człowiekowi wartość zupełnie niewspółmierną z jego naturą (cóż znaczy w ogóle „obrazić kogoś”? Znaczy to podać w wątpliwość wysokie mniemanie, jakie ma on o sobie), właściwościami i losem, windując ją na taki piedestał, że przekształca się niejako w świętość, a wobec tego kara wymierzana przez państwo za drobne jej urażenie staje się zupełnie niedostateczna i trzeba samemu wymierzyć karę sprawcy obrazy, przy czym jest to zawsze kara cielesna lub kara śmierci. Niewątpliwie u podstaw tego leży bezmierna pycha i oburzające zarozumialstwo, gdyż zapominając zupełnie, czym człowiek jest naprawdę, rości się pretensję do bezwzględnej nietykalności i niepodlegania naganie. Każdy jednak, kto zdecydowany jest wymusić uznanie swych roszczeń przemocą i wobec tego proklamuje maksymę: „niechaj zginie ten, kto mnie obrazi lub zgoła uderzy”, zasługuje właściwie już z tego tylko powodu na wypędzenie z kraju. Aby upiększyć tę bezczelną zuchwałość, przytacza się mnóstwo argumentów. Z dwóch ludzi nieustraszonych, powiada się, żaden nie ustąpi, dlatego byle jaki powód pociąga za sobą obelgi, następnie bijatykę, a wreszcie zabójstwo; ze względów przyzwoitości lepiej zatem przeskoczyć szczeble pośrednie i od razu chwycić za broń. Właściwe w tym wypadku postępowanie zostało ujęte w sztywny, pedantyczny system, który ma swe prawa i reguły; jest to farsa najpoważniejsza na świecie i doprawdy pomnik głupoty. Ale przecież samo założenie jest błędne: w sprawach znikomej wagi (istotnie ważne leżą zawsze w kompetencjach sądu) z dwóch nieustraszonych ludzi jeden zawsze się wycofa, mianowicie mądrzejszy, a opinia niech sobie mówi, co chce. Dowodu na to dostarcza lud, lub raczej liczne stany, które nie uznają zasad honoru rycerskiego, wobec czego spory przebiegają tam drogą naturalną; w tych stanach zabójstwo występuje sto razy rzadziej niż w tej cząstce, która stanowi może ledwo jedną tysięczną całości, a hołduje owym zasadom; nawet bitka należy tu do rzadkości. – Lecz twierdzi się też, że zasada honoru i związany z nią pojedynek są główną podporą dobrego tonu i zacnych obyczajów w towarzystwie, gdyż bronią przed rozpasanym chamstwem i złym wychowaniem. Ale przecież w Atenach, Koryncie i Rzymie towarzystwo było z pewnością dobre, nawet bardzo dobre, trafiały się też zacne obyczaje i dobry ton, chociaż nie krył się za nimi bożek honoru rycerskiego. Lecz prawda też, że, w przeciwieństwie do nas, kobiety nie grały tam pierwszych skrzypiec w towarzystwie, co u nas nadaje rozmowie charakter frywolny i niedorzeczny i eliminuje z niej wszelką treść poważną; zapewne w znacznej mierze dzięki temu odwaga osobista liczy się u nas w dobrym towarzystwie bardziej od każdej innej właściwości, chociaż jest to przecież na dobrą sprawę cnota zgoła podrzędna, po prostu cnota podoficerów, ba, cnota, którą nawet zwierzęta nas przewyższają, skoro się np. powiada: „odważny jak lew”. Co więcej jednak, w przeciwieństwie do wspomnianego twierdzenia zasada honoru rycerskiego stanowi często niezawodny azyl, w sprawach wielkich – dla nieuczciwości i zła, w małych – dla złego wychowania, braku względów i chamstwa; ludzie znoszą mnóstwo bardzo dokuczliwych przywar, bo nikt nie ma ochoty, krytykując je, nadstawić karku. – Zgodnie z tym wszystkim, co tu powiedziano, obserwujemy pełny rozkwit pojedynku, w którym leje się krew, właśnie w narodzie, który w sprawach politycznych i finansowych wykazał naprawdę brak poczucia honoru; jak sprawa ta wygląda w stosunkach prywatnych, można dowiedzieć się od ludzi, którzy mają pod tym względem doświadczenie. Co się tyczy zaś uprzejmości i społecznej kultury tego narodu, zostały one dawno uznane za wzorzec negatywny.
Wszystkie więc rzekome uzasadnienia nie wytrzymują próby. Słuszniej można by twierdzić, że podobnie jak zbity pies znów warczy, a pogłaskany znów się łasi, tak leży też w naturze człowieka, że odpowiada wrogością na przejawy wrogości, a gniewem lub irytacją na objawy pogardy lub nienawiści; dlatego już Cyceron mówił: „Bo zniewaga ma swoje żądło, którego ludzie zacni i czuli na urazę ścierpieć nie mogą”; nigdzie zresztą na świecie (pomijając kilka zbożnych sekt) nie znosi się cierpliwie obelg ani tym bardziej bicia. Natura jednakże nie domaga się w żadnym wypadku niczego poza stosowną odpłatą, nigdy zaś, by zarzut kłamstwa, głupoty lub tchórzostwa karać śmiercią; staroniemiecka zasada „policzek płaci się sztyletem” jest oburzającym przesądem rycerskim. W każdym razie odpowiedź lub zapłata za zniewagę jest kwestią gniewu, w żadnym zaś wypadku honoru i obowiązku, jak ujmuje sprawę zasada honoru rycerskiego. Jest raczej rzeczą pewną, że wszelki zarzut może zranić o tyle tylko, o ile jest słuszny, a widać to choćby po tym, że nawet najsłabsza, lecz trafna aluzja rani znacznie głębiej niż najcięższe bezpodstawne oskarżenie. Kto zatem wie na pewno, że nie zasługuje na zarzut, może nim wzgardzić i uczyni to. Natomiast zasada honoru żąda od niego, aby okazał wrażliwość, której bynajmniej nie ma, i pomścił krwią zniewagę, której bynajmniej nie odczuwa. Marną jednak opinię musi mieć o własnej wartości ten, kto pośpiesznie tłumi każdą podważającą ją wypowiedź, aby nie nabrała rozgłosu. Zatem prawdziwy szacunek dla siebie pozwoli na prawdziwą obojętność na wypadek zniewagi, a gdzie go brak, mądrość i ogłada skłonią do ratowania pozorów i ukrycia gniewu. Gdybyśmy zatem uwolnili się od przesądów rycerskiego honoru, gdyby nikt już nie sądził, że wymyślaniem można ująć coś honorowi drugiego człowieka lub odzyskać własny, gdyby też każda krzywda, każde chamstwo i brutalność nie mogły uzyskać natychmiast usprawiedliwienia przez gotowość satysfakcji, tj. gotowość do walki w ich obronie, wówczas rozpowszechniłby się rychło pogląd, że gdy dochodzi do wymysłów i obelg, pobity jest w tym boju zwycięzcą i że, zniewagi, jak procesje kościelne, wracają zawsze tam, skąd wyszły. Następnie nie wystarczyłoby wówczas, jak obecnie, okazanie grubiaństwa dla zachowania racji; rozwaga i rozsądek dochodziłyby wówczas całkiem inaczej do głosu niż dziś, kiedy trzeba zawsze najpierw zważyć, czy nie urażają one w jakiś sposób poglądów ludzi ograniczonych i głupich, których alarmuje i złości sama ich obecność, i czy w rezultacie nie trzeba będzie zagrać w kości, stawiając głowę, w której rezydują, przeciw czerepowi, gdzie głupota ma swe siedlisko. Przewaga duchowa zdobyłaby wówczas w społeczeństwie należny sobie prymat, który dziś, co prawda skrycie, przysługuje przewadze fizycznej i ułańskiej brawurze, a w rezultacie najlepsi ludzie mieliby choć o jeden powód mniej do ucieczki od towarzystwa. Tego typu zmiana wniosłaby zatem prawdziwy dobry ton i przetarłaby drogę naprawdę dobremu towarzystwu, w formie, w jakiej niewątpliwie istniało ono w Atenach, Koryncie i Rzymie. Kto chciałby poznać próbkę tego, temu polecam przeczytanie Uczty Ksenofonta.
Niewątpliwie jednak ostatnie słowo w obronie kodeksu rycerskiego będzie brzmiało: „Ejże, przecież wtedy każdy mógłby, zachowaj Boże, innego uderzyć!”. – Mógłbym na to pokrótce odpowiedzieć, że u tych 999 na 1000 członków społeczeństwa, którzy kodeksu tego nie uznają, zdarza się to dość często, nikt jednak od tego nie umiera, gdy tymczasem u jego zwolenników każde uderzenie jest z reguły śmiertelne. Chciałbym jednak rozważyć sprawę bardziej szczegółowo. Wielokrotnie usiłowałem znaleźć bądź w zwierzęcej, bądź w rozumnej naturze człowieka jakiś rozsądny lub przynajmniej przekonywający powód, jakieś uzasadnienie nie za pomocą obiegowych zwrotów, lecz jasnych pojęć, czemu w części społeczeństwa ludzkiego panuje tak mocne przekonanie, że uderzenie jest rzeczą okropną. Daremnie. Uderzenie było i będzie niewielką krzywda cielesną; każdy człowiek może ją wyrządzić innemu, ale dowodzi przez to tylko tyle, że jest silniejszy lub zręczniejszy, lub że tamten się go nie wystrzegał. Nic więcej analiza nie wykazuje. (...)
Ludzie bardziej kulturalni chętnie tego unikają, zachowując z jednej i drugiej strony powściągliwość. Lecz kazać wierzyć jakiemuś narodowi lub choćby jakiejś klasie, iż odebranie ciosu jest strasznym nieszczęściem, które musi pociągnąć za sobą mord i zabójstwo, to okrucieństwo. Na świecie o wiele za dużo prawdziwych nieszczęść, aby można było sobie pozwolić na powiększanie ich liczby o nieszczęścia wyimaginowane, które pociągają za sobą prawdziwe; lecz takie są skutki owego głupiego i złośliwego przesądu. W konsekwencji muszę więc potępić nawet to, iż rządy i ciała ustawodawcze popierają ten przesąd, ponieważ usilnie nalegają, by zniesiono wszelkie kary cielesne w cywilu i w wojsku. Wydaje im się, że działają w tym wypadku w interesie ludzkości, w rzeczywistości zaś dzieje się na odwrót, gdyż pracują nad umocnieniem tego zgubnego, sprzecznego z naturą obłędu, który pociągnął już tyle ofiar. Ilekroć ma miejsce występek, z wyjątkiem najcięższych, najpierw przychodzi człowiekowi na myśl chłosta, jest więc najbardziej naturalną karą: do kogo nie przemawiają argumenty, do tego przemawia chłosta, jest zaś rzeczą równie właściwą jak naturalną karanie umiarkowaną chłostą człowieka, którego nie można ukarać grzywną, bo nic nie posiada, ani utratą wolności, bo usługi jego są potrzebne. Przeciw temu nie wysuwa się też żadnych argumentów, lecz tylko frazesy o „godności ludzkiej”, które nie opierają się na jasnych pojęciach, lecz znów na zgubnym przesądzie, o którym była mowa”... (A. Schopenhauer, „W poszukiwaniu mądrości życia”, t. 2, Warszawa 2002, s. 470 i in.).

Nie będziemy podejmowali szczegółowej polemiki z filozofem niemieckim, choć przecież nie ma on racji, gdy twierdzi, że pojęcie honoru rycerskiego nie istniało w starożytności. Istniało, a to zarówno w Rzymie i Helladzie, jak też w Chinach, Indii, Japonii, Korei i w innych pradawnych cywilizacjach. Myli się wielki gdańszczanin, gdy twierdzi, że poczucie honoru to dbanie o cudze zdanie. Jest to bowiem raczej poczucie wewnętrznej godności i odpowiedzialności przed Bogiem, samym sobą i bliskimi nam ludźmi. A. Schopenhauer był plebeuszem, to wiele wyjaśnia w jego postawie. A do czego prowadzi plebejskie niezrozumienie tego, czym jest honor, dość przykładów mamy w naszym wieku, wieku masowej kultury czyli wieku masowego braku kultury.
Gdy mowa o Rosji, to warto nadmienić, że w XIX wieku w obronie własnego honoru stanęli i przedwcześnie zginęli w pojedynkach na pistolety dwaj wielcy geniusze kultury rosyjskiej i powszechnej: Aleksander Puszkin i Michaił Lermontow. Zresztą nie tylko oni.
Pamiętać także należy, że wybujałe poczucie honoru i godności dobitnie utrudnia kierowanie państwem i sterowanie masami ludności, na jego skutek bowiem może powstawać polifoniczna melodia zmierzająca przez nagromadzenie dysonansów do kakofonii i chaosu. Trzeba więc je też jakoś wyciszać. „Tak jak w republice potrzebna jest cnota, a w monarchii honor, tak samo w ustroju despotycznym potrzebny jest lęk. Co się tyczy cnoty, nie jest ona potrzebna; honor zaś byłby wręcz niebezpieczny... Ludzie zdolni wysoko cenić samych siebie, gotowi by wszcząć rewolucję: trzeba tedy, aby lęk pognębił wszystkie serca i zagasił najlżejsze nawet drgnienie ambicji” (Monteskiusz, „O duchu praw”).
Z tym drastycznym dylematem psychologicznym miano do czynienia nie tylko w Rosji, ale też w Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii czy w księstwach niemieckich.

* * *

Władcy moskiewscy często stosowali politykę „kija i marchewki” (po rosyjsku: „knuta i prianika”). Possevino m.in. opowiadał: „Jeśli komu przyznaje się wsie i pola, to nie przechodzą one na potomnych, chyba że prawo to potwierdzi książę, któremu wieśniacy płacą daninę z płodów rolnych i dają swą pracę, tak jak to czynią na rzecz swego pana. Resztę, jakkolwiek małą, zachowują na swoje utrzymanie lub zużywają. Z tego powodu właściwie nikt nie może siebie uważać za właściciela czegokolwiek i (chcąc nie chcąc) zależy od woli księcia.
Jeśli kto posiada więcej, tym bardziej czuje się zależny; bogatszy zaś tym większy odczuwa strach o siebie, ponieważ często wszystko przepada na rzecz księcia.
Dlatego także czy to dla wygody, czy to z ostrożności, nikt nie śmie pisnąć słówka. Wszelkim zaś spiskom przeciwdziała się przez przenoszenie rodzin bądź ludzi w różne miejsca – jest to raczej wygnanie niż wysłanie. Nawet w wypadku podejrzenia o spisek mordowano ludzi wraz z synami, córkami i poddanymi wieśniakami, całkiem niewinnymi.
Te metody były stosowane powszechnie także w innych krajach zarówno Europy, jak i Azji, przy czym nieraz częściej i bardziej zdecydowanie niż w państwie moskiewskim. Nawiasem mówiąc, z tej gleby wyrosła też teoria ogólna socjotechnik, mających na względzie obronę społeczeństw przed rozhuśtaniem.
Socjolog włoski Vilfredo Pareto w części drugiej „Traktatu o socjologii ogólnej” w następujący sposób opisuje środki eliminowania jednostek niekonwencjonalnych, wybitnych, honorowych czy utalentowanych, które mogłyby naruszyć dominację klasy (grupy, mafii) rządzącej: „1. Śmierć. Jest to środek najpewniejszy, lecz również najbardziej szkodliwy dla elity. Żadna rasa, zarówno ludzi, jak i zwierząt, nie wytrzyma długo tego rodzaju selekcji i wyniszczania najlepszych swych jednostek. Środek ten był szeroko stosowany w rodach panujących, szczególnie na Wschodzie. Ten, kto wstępował na tron, zabijał swoich bliskich, którzy mogliby pretendować do władzy. Arystokracja wenecka również wiele razy uciekała się do zabijania, aby zapobiec zamiarom tych, którzy chcieli zmienić ustrój państwa, lub owe zamiary stłumić albo po prostu po to, by usunąć obywatela, który stał się zbyt sławny ze względu na swoją siłę, męstwo czy zdolności.
2. Prześladowania, które nie posuwają się aż do kary śmierci: uwięzienie, ruina finansowa, niedopuszczanie do urzędów publicznych. Środek ten jest mało skuteczny. Stwarza męczenników, którzy są często bardziej niebezpieczni, niż gdyby zostawiono ich w spokoju. W niewielkim stopniu służy lub wcale nie służy klasie rządzącej, lecz nie jest nazbyt szkodliwy dla elity jako całości, elity klasy rządzącej i klasy rządzonej. Wprost przeciwnie, czasami może przynieść korzyści, ponieważ prześladowanie pobudza wśród rządzonych energię i inne zalety charakteru, których często brakuje starzejącym się elitom, i grupa prześladowana może w końcu zająć miejsce klasy rządzącej.
(...) Opór klasy rządzącej jest skuteczny tylko wtedy, gdy jest ona gotowa posunąć się do ostateczności, używając bez skrupułów – kiedy zajdzie tego potrzeba – siły i broni; w przeciwnym razie opór nie tylko nie jest skuteczny, lecz może również przysłużyć się, czasem nawet w dużym stopniu, przeciwnikom. Najlepszym przykładem jest rewolucja francuska 1789 roku, w której opór władzy królewskiej trwał dopóty, dopóki był korzystny dla zwiększenia siły przeciwników, a ustał właśnie wtedy, kiedy władza królewska mogła ich zwyciężyć.” (...) Często niezdarny rząd postępuje tak, że tylko pobudza w przeciwnikach złość, popiera ich bunt, zapewnia ich jedność, a kiedy może bunt stłumić – nie czyni tego. „Jeśli jednak rząd postępuje w ten sposób, to nie czyni tego z powodu głupoty, lecz dlatego, że będąc, jak prawie wszystkie rządy krajów cywilizowanych, przedstawicielem „spekulantów”, nie może postępować inaczej. „Spekulanci” chcą głównie spokoju, który pozwala im na przeprowadzanie przynoszących zysk transakcji, i są gotowi kupić ten spokój za każdą cenę. Interesuje ich teraźniejszość i niewiele dbają o przyszłość, wystawiają bez najmniejszego wahania swoich obrońców na gniew przeciwników. Rząd karze swoich urzędników winnych tylko tego, że spełniali otrzymane polecenia; wysyła żołnierzy, aby stawiali opór buntownikom, z rozkazem nieużywania broni, zamierzając w ten sposób zachować wilka porządku i owcę tolerancji wobec mniej zapalczywych rywali. W taki sposób „spekulanci” mogli i mogą nadal przedłużać swoje panowanie. Jednak, jak to się często zdarza, te same kroki, które z początku przynoszą korzyści, po pewnym czasie zaczynają odnosić przeciwny skutek i doprowadzają do upadku rządów; przytrafiło się to wielu arystokracjom. Jeśli nadejdzie dzień, kiedy rządy „spekulantów” zamiast być użyteczne, staną się szkodliwe dla społeczeństwa, to będzie można powiedzieć, że działanie „spekulantów” prowadzące do ich upadku było dla społeczeństwa korzystne. Z tego punktu widzenia współczesny humanitaryzm może być w końcu także korzystny dla społeczeństwa; spełniłby on rolę podobną do tej, jaką spełniają pewne choroby, które niszcząc osłabione, zdegenerowane organizmy, uwalniają od nich zbiorowości ludzkie, a więc przynoszą im korzyść.
3. Wygnanie, ostracyzm. Są to środki dość skuteczne. W czasach współczesnych wygnanie jest chyba jedyną karą za przestępstwa polityczne, która przynosi więcej korzyści niż szkody temu, kto ją stosuje dla obrony władzy. Ostracyzm ateński nie przynosił ani dużych korzyści, ani dużych strat. Tego rodzaju środki nie wyrządzają żadnej szkody lub niewiele szkodzą rozwojowi przymiotów elity.
4. Zachęcanie do członkostwa w klasie rządzącej każdej jednostki, potencjalnie dla tej klasy szkodliwej, pod warunkiem, że zgodzi się jej służyć. Należy zwrócić uwagę na zastrzeżenie: „pod warunkiem, że zgodzi się jej służyć”. Gdyby warunek ten uchylić, to mielibyśmy po prostu opis krążenia elit, krążenia, które ma miejsce właśnie wtedy, kiedy elementy obce elicie zaczynają wchodzić w jej skład wnosząc do niej swoje poglądy, swoje cechy, zalety i przesądy. Jeśli jednak elementy te zmieniają swoją istotę i z wrogów stają się sprzymierzeńcami i sługami, to mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją, taką mianowicie, w której elementy cyrkulacji są usuwane.
Środek ten był stosowany w różnych czasach i przez wiele ludów; dziś jest prawie jedynym środkiem używanym przez demagogiczną plutokrację panującą w społeczeństwach i okazał się bardzo skuteczny, jeśli chodzi o utrzymanie władzy. Jest szkodliwy dla elity, ponieważ wzmacnia cechy, których ona i tak ma już w nadmiarze. Ponadto wraz z korupcją, która mu nieodłącznie towarzyszy, mocno osłabia charaktery i otwiera drogę tym, którzy umieją i chcą stosować przemoc, by zrzucić jarzmo klasy panującej. (...) Dopóki będzie mogła posługiwać się sprytem i korupcją, dopóty będzie prawdopodobnie zawsze zwyciężać; przegra jednak z łatwością, jeśli wkroczy przemoc i siła...” Opisane powyżej metody były i są nadal stosowane w skali globalnej.

* * *

Władzę na Rusi uważano za dar Boży, jako że bez władzy – jak pisała „Russkaja Prawda” – nie ma ani porządku, ani sprawiedliwości, a prostak zadręcza prostaka, gdy postrach zwierzchni ich nie hamuje: „Muczit smierd smierda biez kniaża słowa”... Masy ludowe zresztą zawsze i wszędzie miały do elity, także do szlachty, stosunek ambiwalentny: z jednej strony chciały się do niej upodobnić, z drugiej – zawistnie nienawidziły. Zauważył to m.in. Niccolo Machiavelli, w którego dziełach znajdujemy znamienne obserwacje, że przytoczymy tu tylko kilka z nich: W Rzymie trybuni ludowi... „szczególnie radzi byli temu, co godziło w szlachtę”, a ludowi „tak miły był własny interes i to wszystko, co szkodziło szlachcie... Głęboka i naturalna wrogość, jaka istnieje pomiędzy ludem i szlachtą, wynika z tego, że ci ostatni chcą rządzić, pierwsi zaś nie chcą podlegać ich zwierzchnictwu, i to jest przyczyną wszystkich trudności..., z tej bowiem sprzeczności interesów rodzą się wszystkie inne ujemne zjawiska wywołujące zaburzenia w republikach. Z tych właśnie powodów Rzym był wewnętrznie rozdarty...
A ponieważ pragnienia ludu rzymskiego były bardziej rozsądne [niż we Florencji], przeto i wystąpienia jego przeciwko nobilom łatwiej mogły być przez nich ścierpiane, tak, że ustąpili oni ze swych pozycji nie chwytając za broń i po chwilowych zatargach można było ustanowić prawo, które zadowalało lud i nie naruszało godności tamtych. Natomiast żądania ludu florenckiego były uwłaczające czci i niesprawiedliwe, tak że w obronie swych pozycji szlachta musiała walczyć ze wszystkich sił, co pociągało za sobą rozlew krwi i wygnania obywateli, prawa zaś, które się później ustanawiało, nie służyły dobru ogólnemu, lecz wyłącznie zwycięzcy. Zwycięstwa ludu rzymskiego przyczyniały się do wzrostu potęgi Rzymu, lud bowiem, pragnąc mieć te same co nobilowie uprawnienia w organach wykonawczych, w wojsku i we władzach, starał się być tak samo dzielny i sposobny jak i oni, pomnażały się przeto cnoty obywatelskie, a wraz z nimi rosła i potęga tego miasta; we Florencji zaś kiedy zwyciężył lud, szlachta pozbawiona została możliwości zajmowania stanowisk publicznych, chcąc zaś je odzyskać, musiała ona upodobnić się całkowicie w rządach, w sposobie myślenia i postępowania do ludu, czyli stać się w istocie i z wyglądu taka jak on... Szlachta pragnęła upodobnić się do ludu, ginęła jednak wskutek tego dzielność rycerska szlachty i szlachetność jej ducha. Zaś cnoty te całkowicie ludowi obce, nie mogły zakorzenić się w jego szeregach, tak że Florencja stawała się coraz bardziej prostacka i nikczemna”. Podobne zjawiska dawało się zaobserwować także w Rosji i innych krajach.
Warto być może uwypuklić okoliczność, że władcy Rosji byli znakomici w sztuce rządzenia masami, dokładnie zdawali sobie sprawę m.in. z mechanizmów organizacyjnych i socjopsychologicznych, o których pisał Niccolo Macchiavelli: „Książęta, gdy w ogóle nie mogą uniknąć nienawiści, powinni przede wszystkim starać się o to, by nie byli powszechnie nienawidzonymi; a gdy tego nie mogą osiągnąć, muszą usilnie dążyć do tego, aby uniknąć nienawiści tych grup, które są silniejsze. (...) Nienawiść można na siebie ściągnąć tak przez dobre dzieła, jak też złe. Dlatego... książę, chcąc utrzymać państwo, zmuszony jest do tego, by często nie być dobrym; skoro bowiem ta grupa – czy to będzie lud, czy żołnierze, czy możni – której, jak się zdaje, potrzebujesz, aby się utrzymać, jest zepsuta, wtedy wypada ci iść za jej kaprysem i dogadzać jej; w innym bowiem razie na złe wychodzą ci dobre dzieła. (...) Powinien tylko książę wystrzegać się wyrządzenia ciężkiej krzywdy komuś z tych, którymi posługuje się i których ma w swym otoczeniu i w służbie swego księstwa.
Trudno jest narodowi nawykłemu do władzy książęcej zachować swą wolność, (...) lud taki jest bowiem podobny do dzikiego zwierzęcia stworzonego do życia na swobodzie, które przyzwyczajono do pęt i oswojono po to tylko, aby następnie wyprowadzić je w szczere pole i pozostawić własnemu losowi. Nie umie ono paść się samo i nie wie, gdzie szukać sobie schronienia, dlatego też pada ofiarą pierwszego, kto zapragnie ponownie założyć mu pęta.
Tak samo dzieje się z narodem przywykłym do tego, że rządzą nim inni. Nie wie on, co jest dlań dobre, a co złe, nie zna swych nowych przywódców i jest im nieznany; dlatego też wkrótce znowu znajduje się w jarzmie, i to przeważnie cięższym od tego, które był z siebie zrzucił... Państwo odzyskujące wolność stwarza sobie zaciętych wrogów, a nie oddanych przyjaciół. Przeciwnikami jego będą bowiem ci wszyscy, którzy ciągnęli korzyści z rządów tyrańskich i tuczyli się bogactwami władcy, zabiegają więc o przywrócenie tyranii a zarazem swych przywilejów.
Z drugiej strony... nie zyskuje sobie takie państwo zwolenników, a to dlatego, że rząd wolny przyznaje zaszczyty i nagrody jedynie w ściśle określonych i uzasadnionych wypadkach, poza którymi nikogo nie honoruje ani nie nagradza. Tak więc ci, którym zaszczyty i korzyści przypadają w udziale, uważają, że sobie na nie zasłużyli, i nie czują się wcale zobowiązani wobec tych, którzy je im przyznali. Ponadto, dopóki używamy wolności, nie potrafimy docenić podstawowych jej dobrodziejstw: prawa do swobodnego, wolnego od wszelkiej obawy korzystania z własnego majątku, świadomości, że nic nie zagraża czci naszych żon i córek ani bezpieczeństwu nas samych. Nikt bowiem nie poczuje się zobowiązany wobec kogoś dlatego tylko, że ten nie uczynił mu nic złego...
Ten, kto „nie zabezpieczy się przed wrogami nowego ustroju, ten krótko utrzyma się przy władzy”. Nieszczęśliwi są jednak... władcy, którzy dla podporządkowania sobie wrogiego im ludu muszą chwytać się środków nadzwyczajnych. Ten bowiem, któremu wroga jest mniejszość, z łatwością i bez hałasu może się z nią uporać, ale ten, kto ma przeciw sobie cały naród, nigdy nie będzie bezpieczny, a im bardziej stanie się okrutny, tym więcej osłabną jego rządy. Dlatego najlepszą dla władcy rzeczą jest pozyskanie sobie przychylności ludu...
Lepiej jest być gwałtownym niż oględnym, gdyż szczęście jest jak kobieta, którą trzeba koniecznie bić i dręczyć, aby ją posiąść; i tacy, którzy to czynią, zwyciężają łatwiej niż ci, którzy postępują oględnie. Dlatego zawsze szczęście, tak jak kobieta, jest przyjacielem młodych, bo ci są mniej oględni, bardziej zapalczywi i z większą zuchwałością rozkazują... Pragnąc zagarnąć władzę w republice i narzucić jej jarzmo niewoli, należy odczekać, aż zepsucie, które się w niej zalęgło, powoli, pokolenie po pokoleniu, doprowadzi ją do chaosu; los taki z pewnością jej nie ominie, jeżeli... nie dokona się w niej odnowa dzięki zbawiennym przykładom oraz odpowiednim ustawom...
Chociażbyś... miał twierdze, nie ocalą cię one, jeżeli cię nienawidzi lud, bo gdy ten chwyci za broń, nie braknie nigdy cudzoziemców, którzy przyjdą mu z pomocą... Równie trudno i niebezpiecznie jest uczynić wolnym lud, który chce żyć w niewoli, co narzucić niewolę ludowi, który chce żyć wolny... Nie chce Bóg czynić wszystkiego, by nam nie odbierać wolnej woli ani części tej sławy, która nam się należy... A żadna rzecz nie przynosi mężowi, który świeżo wyrósł, takiej chwały, jak nowe prawa i nowe urządzenia przez niego stworzone... Żadna rzecz nie przysparza księciu takiego szacunku, co wielkie przedsięwzięcia i dawanie niepospolitego przykładu... W wielkim państwie rodzi się codziennie zło, na które potrzeba lekarstwa; im zło jest większe, tym skuteczniejsze powinno być lekarstwo... Toteż republika pragnąca zachować swą wolność winna codziennie podejmować nowe środki ostrożności.” Surowego rygoru np. nie wykluczając...
Władcy rosyjscy rozumieli, że władza jest siłą magiczną i że pozostaje siłą tylko tak długo, jak długo pozostaje magiczną i bezwzględną. W państwie moskiewskim obowiązywała żelazna dyscyplina, porządek i reglamentacja. Tak, by osobnicy niepowołani i przypadkowi, niepotrafiący panować nad samymi sobą (a zamaszysta dusza rosyjska ma skłonność do przekraczania wszelkich granic) nie mogli zakłócać regularnego funkcjonowania państwa. W krajach zamieszkałych przez ludność łagodną lub byle jaką, bezbarwną, nieobdarzoną silną energią witalną rygory nie są potrzebne. Mali ludzie sami siebie noszą „w ramach”, mocnych trzeba trzymać w żelaznych ryzach. A więc za zbyt śmiałe odezwanie się do monarchy bojarowi Atanazemu Buturlinowi Iwan IV kazał wyrwać język. Na dworze wielkiego księcia moskiewskiego Wasyla II, ojca Iwana Groźnego, obowiązywał rytuał podkreślający przepaść dzielącą poddanych od władcy. Nawet najbliżsi doradcy w listach do księcia musieli rezygnować z podpisywania się pełnym imieniem i nazwiskiem, wyrzekali się patronimików, pozostawiając jedynie żałosne, zdrobniałe „Wasiuk”, „Iwaszka”, „Fiedka” itp.
Szczególny protokół obowiązywał przy przyjmowaniu książęcych gości przybywających z zagranicy... By przybysze mieli dobre mniemanie o bogactwie i gęstości zaludnienia państwa, w dniu przyjęcia legacji zamykano wszystkie sklepy, kramy i warsztaty, a ludzi spędzano na trasę przejazdu cudzoziemców. Tłum powiększano gromadząc na ulicy służbę z domów bojarskich i szlacheckich, a nawet z okolicznych osiedli podmoskiewskich.
Władca moskiewski nigdy nie podlizywał się tłuszczy, nie kokietował jej, trzymał ją na dystans i to na mocnej smyczy. „Autorytet władcy naleje w zbytnim przybliżeniu... Aby rządzić, trzeba zachować dystans. Gdy płaszczyzna spojrzenia między władcą a poddanym z pochyłej zmieni się na poziomą, obydwaj nierzadko z obopólnym zdumieniem stwierdzą, że są do siebie podobni, mają te same ludzkie wady i przymioty. Znika wówczas blask władzy. Obaj stają się z powrotem ludźmi; władca nie może już kierować poddanym jak automatem; wielkość celów, do których zmierza, maleje... Poddany nie widzi już we władcy bezwzględnego bóstwa czy też machiny, która go zgniecie przy najsłabszej nawet próbie oporu, lecz takiego jak i on człowieka”... (A. Kępiński, „Psychopatologia władzy”).
Tak tedy car stale podkreślał dystans, który dzielił go od reszty obywateli. Był równie nieomal wszechpotężny i daleki jak Bóg. Starannie przemyślana, teatralizowana sceneria jego rzadkiego zjawiania się przed ludem musiała budzić zachwyt, podziw, karność, entuzjazm, ufność w potęgę jedynowładcy. Aby jednak obywatele czuli, że to „ich”, że to „dobry” car, monarcha musiał więc uczestniczyć od czasu do czasu w „ludowych” rytualnych imprezach, jak np. świąteczne nabożeństwa, uroczystości państwowe itp. Stwarzano też możliwość usłużnej prasie roztkliwiać się nazajutrz nad tym, jak to dobry car dał żebrakowi jałmużnę, jak pogłaskał po główce synka „prostych ludzi”, jak rozpytywał się o troski chłopów i rzemieślników... Wiele skutecznych socjotechnik stosowano też w polityce zagranicznej, przy tym korzystano chętnie z ogromnego doświadczenia i potencjału intelektualnego tradycji i kultury greckiej. Maksym Grek (Michał Trivolis) radził np. Iwanowi IV, by w polityce zagranicznej unikać rozpraszania sił i koncentrować się w pewnym okresie czasu na jednym tylko partnerze czy przeciwniku. Była to mądra socjotechnika, oparta na dalekowzroczności, karności i zdecydowanym działaniu w odpowiednim momencie.
Tak też niezmiennie postępowano w Państwie Rosyjskim przez całe wieki, nie tylko zachowując, ale i wciąż poszerzając to gigantyczne mocarstwo słowiańskie, oparte na karności i samodyscyplinie, kompletnie odmienne od np. pokrewnej biologicznie, lecz zupełnie obcej duchowo Polski. „Złota wolność” polska wcale nie musi stanowić powodu do dumy, lecz raczej do gorzkiej refleksji nad skutkami anarchii.
W jednym ze swych dzieł („Stanisław Konarski”, Warszawa 1926) znakomity historyk Władysław Konopczyński piorunował na pseudodemokrację szlachecką wieku XVIII: „Co za typy wyrodne hańbią salę sejmową, co za mowy wygłaszają panowie Chojeccy, Gurowcy, Trypolscy, a niestety i Małachowscy i Świdzińscy – co za manifesty komponują przeciwko sejmom panowie Wydżga, Morski, Strawiński, Podhorski, Leżeński, Szymakowski! Z jaką emfazą grzmi w kuźnicy praw najwyższy argument tych bawołów kontuszowych: „bom poseł wolny”, „bo w wolnym narodzie każdemu jest głos wolny do niepozwalania i nie powinien się z tego justyfikować”! Jak oni terroryzują ludzi myślących i prawomyślnych pijacką teorią: „Liberum veto est lex legum et frater legum”!
Jak wiemy, ta „teoria” nieraz stawiała Polskę nad skrajem przepaści, a w połączeniu z katolickim kwietyzmem niesłychanie osłabiała ducha polskiego i nasze państwo. W Rosji, podobnie jak w Niemczech i Anglii, ogromnym wzięciem cieszyła się myśl Fryderyka Nietzschego: „Słabi i wątli muszą wyginąć: oto pierwsza zasada naszej filantropii. I trzeba im w tym pomóc. Cóż jest bardziej szkodliwego niż wszystkie występki? Aktywna sympatia dla wątłych i słabych – chrześcijaństwo.
Chrześcijaństwo nazywane jest religią litości. Litość jest antytezą uczuć tonicznych, które potęgują energię poczucia życiowego: wywiera efekt depresyjny. Traci siłę, kto lituje się (...). Litość udaremnia prawo ewolucji, które jest prawem selekcji.
Jest to styl myślenia ludzi silnych, „nadludzi” zdolnych m.in. do kreowania państwa mocnego i rozwojowego. Widocznie nie było sprawą przypadku, że w XVIII wieku Polska upadła, a Rosja sięgnęła szczytów potęgi, tworząc zresztą szansę życiową także dla wielu Polaków. Jest też znanym faktem, że „w większym stopniu niż Austria czy Prusy ułatwiała kariery uczelniane Polakom Rosja” (St. Brzozowski). W paszportach rosyjskich nie było rubryki „narodowość”, lecz tylko „wyznanie”. W wielu dziedzinach życia społecznego dyskryminacja w ogóle nie istniała, a przybysze z Polski i Litwy wręcz je zdominowali. Co więcej, liczne rzesze wykształconych i kulturalnych Rosjan żywiło do Polski i Polaków szczery szacunek, sympatię, a nawet podziw. I to mimo okoliczności, że w ciągu trzystu lat (XVI-XVIII st.) nabożeństwa w cerkwiach moskiewskich rozpoczynano i kończono klątwą rzucaną na Polskę, jej króla i jej naród. A jednak wciąż była w Rosji żywa więź emocjonalna ze swą zachodnią siostrą. Marek Górny („Genealogia”, t. 2, s. 47-48, 1992) zauważa: „Charakterystyczne, iż wiele rodzin rosyjskich starało się ustarożytnić swoje pochodzenie, odwołując się do polskich tradycji, szukając przodków właśnie w Polsce. (...) Ustarożytniali swoje pochodzenie poprzez szukanie przodków w Polsce, a niekiedy odwoływali się do samego tylko pochodzenia polskiego Rosjanie zajmujący różne miejsca w strukturze grupy szlacheckiej, także należący do jej elit. W każdym wypadku związki z Polską były postrzegane wówczas (XVII w.) w Rosji jako atrakcyjne. Przybywająca z Polski szlachta, mająca zamiar osiąść w Rosji, podkreślała zatem swoje polskie pochodzenie.” Ciekawe, że w źródłach rosyjskich spotyka się rodziny polskiego pochodzenia, jakich w ogóle nawet w samej Polsce urzędowo nie odnotowywano.
Przybysze z Litwy, Białorusi, Ukrainy i Polski przynosili do Rosji nie tylko manualne czy mentalne umiejętności w tej lub innej dziedzinie, lecz też nowego ducha, nacechowanego twórczą inwencją, pozytywną energią, swoistym kolorytem świata emocji i uczuć. To zaś niezmiernie urozmaicało i wzbogacało życie umysłowe i duchowe Rosji. Konrad Lorenz w dziele „Regres człowieczeństwa” pisze: „Liczba jakościowo jednoznacznych emocji, takich jak nienawiść, miłość, zazdrość, zawiść, przyjaźń, żałoba, miłość macierzyńska, entuzjazm, oburzenie, radość, jest bardzo ograniczona.
Te przeżywane cechy jakościowe są równie ogólnoludzkie jak aprioryczne formy doświadczenia. Poszczególne wrodzone gotowości do doznawania rozmaitych uczuć są istotnie wrodzonymi formami doświadczenia. Odpowiadają one filogenetycznie zaprogramowanym normom zachowania człowieka, na które w różnych kulturach tradycja mogła się nałożyć w różny sposób; niemniej wolno nam chyba zaryzykować twierdzenie, że należą one najprawdopodobniej do pewnego uzasadnionego systemu ludzkiego życia społecznego, sprzyjającego utrzymaniu gatunku, że są zatem teleonomiczne... Pogląd, że wymienione przez nas, sterowane emocjami normy zachowania są teleonomiczne, wydaje się zrazu sprzeczny z faktem, że jedne są oceniane pozytywnie, inne zaś negatywnie. Entuzjazm i wierność w przyjaźni uznajemy za godne pochwały, zazdrość i zawiść natomiast za godne potępienia, miłość macierzyńska uchodzi za rzecz szlachetną, zawiść o pokarm zasługuje naszym zdaniem na wzgardę, pomimo że owe dwa ludzkie sposoby zachowania także zaliczyć należy do instynktywnego „etogramu” człowieka. Wydaje się, że tę pozorną sprzeczność można tym wyjaśnić, że ludzie bardzo subtelnie wyczuwają, czy w społeczeństwie, w którym żyją, brak pewnego określonego sposobu zachowania, czy też jest on „oferowany” w nadmiarze. Jedno i drugie, nadmiar i brak, powodują zakłócenie równowagi nadrzędnego systemu”. Tym nadrzędnym systemem wydaje się być sposób zbiorowego bytowania danego etnosu, włącznie z życiem państwowym, rodzinnym, politycznym, religijnym, moralnym, estetycznym, gospodarczym. Nie ulega wątpliwości, że poszczególne etnosy w procesie rozwoju dziejowego dorobiły się własnego, oryginalnego stereotypu zachowań w każdej z wyżej wymienionych sfer i właśnie ten stereotyp odróżnia jeden etnos od drugiego. Wydaje się też, że bezpośrednio ze sobą sąsiadujące narody pod względem stereotypu zachowania etnicznego bardziej się różnią od siebie, niż oddalone od siebie nawzajem, szczególnie jeśli chodzi o narody silne, ambitne, rozwojowe. Istnieje coś w rodzaju etnopsychologicznej szachownicy na mapie narodowościowej Ziemi: Polacy, żyjący między Niemcami i Rosjanami bardzo mocno się różnią od jednych i drugich, a te z kolei wykazują pewne zbieżne cechy charakterologiczne. Z kolei Francuzi są dość podobni pod względem psychologicznym do Polaków, ale ostro się różnią od sąsiednich Brytyjczyków i Niemców.
Toteż rozległe i przebogate pod względem przyrodniczym tereny rosyjskie wywierały głęboki wpływ na Polaków, w ten czy inny sposób przenoszących się do Rosji. Krajobraz przyrodniczy bowiem narzuca ludziom rodzaj zajęć, odżywiania, poruszania się itd. oraz z biegiem lat determinuje całokształt kultury danego etnosu. Nie przypadkiem Stanisław Majewski napisał w swej głębokiej książce „Duch wśród materii” (Poznań 1927, s. 220), że „warunki klimatyczne rozdzieliły dusze narodowe na łagodne i napastnicze”. Profesor zaś Heinrich Graetz w słynnej swej „Historii Żydów” (t. 1, Warszawa 1929, s. 5) w następujący sposób opisywał warunki przyrodnicze Palestyny (Kanaanu) i ich wpływ na kształtowanie się zbiorowej duszy narodu: „Kraj, położony nad brzegami szumiącego morza, urozmaicony wyniosłymi górami, pagórkami, płaskowzgórzami i głębokimi dolinami, pobudza zamieszkującą go ludność, o ile nie jest zgoła pozbawiona zdolności, do czynów niepowszednich. Jeżeli kraj ten przedstawia nadto szczególne właściwości przyrody, prawidłowe opady wodne i prawidłowe pory roku, wysoką przeciętną temperaturę, a stąd bujną żyzność i wspaniałą roślinność, mało mgły, przez większą część roku zawsze pogodne i przezroczyste powietrze i inne jeszcze niezwykłe zjawiska, które ściągają na siebie uwagę, to nadają one wyższy polot ludowi i są mu bodźcem do rozwinięcia odrębnego życia umysłowego. Jeżeli na domiar serca takiego ludu w wieku dziecięcym zapłodniło nasienie duchowe, jeżeli gości w nim przeczucie, acz niejasne jeszcze, że powołany jest do wielkich czynów, które go od innych narodów odróżnią i wyosobnią, jeżeli przewodnicy tak wychowaniem jego pokierują, że to niejasne przeczucie nabierze mocy niezachwianego przekonania, to naród taki, w takim otoczeniu, niechybnie wyrobi sobie odrębne, niezatarte cechy charakteru”... Tenże autor w innym fragmencie cytowanego dzieła twierdzi, że „skwar południowy burzy krew w człowieku i popycha go do czynów gwałtownych i namiętnych, natomiast wiatr, co ze śnieżnych pól północy nadciąga, wraca mu chłodną rozwagę i zastanowienie.
Jak wiadomo, poszczególne narody różnią się (statystycznie rzecz ujmując) między sobą pod względem rasowo-biologiczno-fizjologicznym, np. grupą krwi itd. Wydaje się, że ten czy inny naród posiada też określoną dominującą tonację nastrojową, co, niekiedy nie bez przekąsu odnotowują narody sąsiednie (np. polskie powiedzenie „Litwin z czarnym podniebieniem”, niemieckie „polnische Wirtschaft” o Polakach, czy znane u wielu sąsiadów Rosji „russkaja swinja”). W tych i innych, łagodnie mówiąc „krytycznych” określeniach tkwi pewien walor diagnostyczny, stwierdzenie – jak powyżej – np. litewskiej mizantropii, polskiej skłonności do rozgardiaszu, rosyjskiego nieokrzesania. W książce „Nomogeneza” (1922) profesor L. S. Berg pisał: „Krajobraz geograficzny oddziaływuje na organizm w sposób konieczny (prinuditielno), zmuszając wszystkie indywidua do wariacji w określonym kierunku, na ile na to pozwala organizacja gatunku. Tundra, las, step, pustynia, góry, wody, życie na wyspach itd. – wszystko to nakłada szczególne piętno na organizmy. Te gatunki, które nie są w stanie przystosować się, muszą albo się przenieść do innego krajobrazu geograficznego, albo wymrzeć”. Życie zaś w określonym, w sposób naturalny uwarunkowanym i względnie odgraniczonym od reszty świata środowisku kształtuje specyficzny, niepowtarzalny, jak i dany krajobraz, stereotyp ludzkich zachowań. Tak powstają etnosy: jako przez stulecia trwający proces uniformizacji i standaryzacji zachowań (także zachowań językowych, ale nie wyłącznie) wielu osobników i całych grup ludzkich o różnym pochodzeniu, ale złączonych na danym odcinku czasoprzestrzeni wyrokiem losu. Ten odcinek czasoprzestrzeni nazywa się ojczyzna. Lew Gumilow („Etnogeneza a biosfera Ziemi”) pisze: „Nie tylko osobne jednostki, ale i etnosy mają swą ojczyznę. Ojczyznę etnosu stanowi ten całokształt krajobrazów, w którym on po raz pierwszy ukształtował się jako nowy system. I z tego punktu widzenia brzozowe gaje, opola, ciche rzeki Wołgo-Okskiego międzyrzecza były takimiż pierwiastkami kształtującego się w XII-XIV w. etnosu wielkoruskiego, jak i ugro-słowiańska oraz tataro-słowiańska metysyzacja, przyniesiona z Bizancjum architektura świątyń, bylinny epos i baśnie o zaczarowanych wilkach i lisach. Dokąd by los nie rzucił ruskiego człowieka, on wie, że ma „swe miejsce” – Ojczyznę.” Określony całokształt stosunków przyrodniczo-socjalnych wywiera siłą rzeczy decydujący wpływ na rozwój duchowy zarówno rdzennych mieszkańców danego terenu, jak i osób tu względnie niedawno przybyłych. „Cały nabyty kompleks życia psychicznego oddziaływa na te procesy kształtowania się cywilizacji. Zmienia i formuje postrzeżenia, przedstawienia i stany, które akurat znajdują się w polu uwagi, którym wobec tego przypadło w udziale największe pobudzenie świadomości. Ten nabyty kompleks naszego życia psychicznego obejmuje nie tylko nasze przedstawienia, ale również wynikające z naszych uczuć określenia wartości i zrodzone z aktów naszej woli idealne wyobrażenia celu, a nawet nawyki uczuciowe i wolicjonalne. Polega on nie tylko na treściach, ale także na powiązaniach wytwarzanych między tymi treściami. Te powiązania są bowiem w takiej mierze rzeczywiste, w jakiej rzeczywiste są treści. Powiązania przeżywane są i doświadczane jako relacje między treściami przedstawień, jako wzajemne stosunki wartości, jako system środków i celów.
Ten tak powikłany kompleks obejmuje zestrój, który ma swą podstawę w strukturze życia psychicznego. Ze świata zewnętrznego pochodzi gra bodźców, które w życiu psychicznym odbijają się jako doznanie, postrzeżenie, przedstawienie; powstające w ten sposób zmiany przeżywane są i mierzone według ich wartości dla własnego różnorakiego życia uczuciowego, uczucia następnie wprawiają w poruszenie popędy, pragnienia i procesy woli; teraz oto albo rzeczywistość zostaje przystosowana do naszego własnego życia i jaźń wywiera zwrotnie wpływ na zewnętrzną rzeczywistość, albo też nasze życie dostosuje się do twardej i nieprzystępnej rzeczywistości. I tak oto zachodzi stałe wzajemne oddziaływanie między jaźnią i środowiskiem zewnętrznej rzeczywistości, w którym się ona znajduje. Na tym oddziaływaniu polega nasze życie. Rzeczywistość postrzeżeń, prawda przedstawień splata się w tym życiu z gradacją wartości, która od uczucia rozszerza się na całą rzeczywistość, od nich z kolei łańcuch zależności prowadzi ku energii woli i słusznym jej przejawom, tworzącym system celów i środków.
Ów kompleks życia psychicznego, choć w najwyższym stopniu złożony, działa jako całość na znajdujące się w polu uwagi przedstawienia czy stany; jego poszczególne składniki nie są w myśli jasno wyodrębniane i wyraźnie odróżniane, stosunki między nimi nie są dobrze uświadomione, a przecież posiadamy go i on oddziaływa; to, co znajduje się w świadomości, jest na niego zorientowane, przez niego ograniczone, określone i uzasadnione.” (Wilhelm Dilthey, „Wyobraźnia poety. Elementy poetyki”, w: W. Dilthey, „Pisma estetyczne”, Warszawa 1982, s. 79-80).
Gdy zaś nakładają się na siebie nawzajem odmienne etniczne paradygmaty psychiczne, następuje ich interferencja, powodująca nieraz płodne i twórcze syntezy, oryginalne stereotypy zachowań emocjonalnych, intelektualnych, werbalnych i praktycznych. Weźmy dla przykładu sferę myślenia i działania politycznego. Nie od dziś wiadomo, że dominującym nurtem w Rosji był w tej materii autorytaryzm, gdyż rozległe terytorialnie i „kollażowe” pod względem etnicznym państwo naprawdę wymagało polityki twardej ręki, by móc utrzymać się w całości. A przecież to trwało tysiąc lat. Wierzono tu – i chyba słusznie – że naród trzeba stale utrzymywać w zbawiennym strachu. Ludzie zresztą kochają bać się. Chcą, by ktoś utrzymywał ich w ryzach i w stanie lęku i zmuszał do drżącej uległości. To dyscyplinuje, uspokaja w rezygnacji. W ten sposób ukryty głęboko w podświadomości lęk przed śmiercią otrzymuje realne odniesienie. Terror jest więc najskuteczniejszą, opartą na metafizycznych przesłankach, metodą rządzenia...
Ale z drugiej strony, tam gdzie panuje klimat strachu, terroru, prowizoryczności wszystkiego, nikt nie jest pewien swego losu. A tego uczucia ludzie bardzo nie lubią. Lęk wzbudza niepokój. Gdzie pachnie prochem, tam pachnie krwią, tam pachnie rewolucją. Stąd w dziejach Rosji pasma ciężkiego biurokratycznego ucisku są często przerywane buntami strasznymi, nieobliczalnymi i krwawymi. Po nich zaś ponownie nakładano na twarze ludzi żelazne obręcze przerażenia. Z drugiej strony, uważano tu nie bez racji, iż wartość rządu polega nie na tym, jaką rolę on odgrywa wśród innych rządów, lecz na tym, w jakim stopniu służy dobru i rozwojowi narodu, któremu przewodzi.
W Rosji cesarz był traktowany oficjalnie jako charyzmatyczny reprezentant Boga na ziemi. Ten stosunek był znany jednak i w innych państwach, chodzi tu bowiem o zjawisko szersze, zwane „charyzmą dziedziczną”, a spotykane w wielu krajach zarówno Wschodu, jak i Zachodu, w różnych okresach historycznych. Charyzma jednostkowa bowiem ma tendencję do przekształcania się w charyzmę narodową. Aleksander Hertz w „Posłannictwie wodza” pisał: „Charyzma dziedziczna jest zjawiskiem późnym i wtórnym. Powstała z charyzmy osobistej jako postać stopniowo rozwijającej się instytucjonalizacji. Przetworzenie się charyzmatycznego przywództwa wojennego w twór trwały, uwarunkowane wejściem w stały okres ciągnących się wojen, tworzy królestwo. Władztwo nabiera tu charakteru trwałej instytucji posługującej się własnym aparatem rządzącym.
Istotną cechą tego władztwa jest ubóstwienie osoby panującej. Może ono mieć charakter bądź personalny, bądź instytucjonalny. W pierwszym wypadku mamy do czynienia z charyzmą jednostki, która swym zachowaniem i wartościowaniem kwalifikuje się jako istota boska. Ubóstwianie władcy wywodzi się tu z charyzmy bohatera. Wszelkie tego rodzaju personalne ubóstwienie ma cechy wybitnie rewolucyjne i łączy się z zerwaniem z jakimś przyjętym stanem rzeczy i z ustanowieniem nowego. Natomiast typ instytucjonalny zakłada, że władztwo jako takie, jako instytucja, ma boski charakter. Faktycznie rządzą bogowie, którzy na ziemi reinkarnują się w osobach swych monarszych przedstawicieli. Typ ten jest specyficznie konserwatywny i idzie w parze z tradycjonalizacją całej struktury społecznej. Władzę otrzymuje się na podstawie ściśle określonych zasad dziedziczno-charyzmatycznych, przy czym otwiera się szeroko pole do rozwoju wpływów zbiurokratyzowanej hierokracji.
Genetycznie rzecz biorąc, typ instytucjonalny wytwarza się z personalnego. Proces upowszechnienia się charyzmy personalnej prowadzi do trwałej instytucjonalizacji, z czym wiąże się zanik tych treści socjopsychicznych, które towarzyszyły pierwotnemu ubóstwieniu. Wytwarza się wtedy władztwo z łaski bożej, w którym moment charyzmatyczny sprowadza się coraz bardziej do roli tradycjonalno-przeżytkowej, a punkt ciężkości przenosi się na struktury biurokratyczne.
Wojewodowie rosyjscy uniżenie zwracali się do cara zdrabniając swe nazwiska: kniaź Piotr Kozłowskij nazywał siebie „chołop twoj Pietrusza Kozłowskoj”, a kniaź Bogdan Mieszczerskij „chołop twoj Bogdaszko Mieszczerskoj”; wojewoda Michaił Wojejkow – „chołop twoj Miszka Wojejkow”; wojewoda Wasilij Szeremietjew – „chołop twoj Waśka Szeremietjew”... W tym samoponiżeniu jest coś z gestu uległości, praktykowanego wśród szakali: słabszy osobnik pada na grzbiet przed mocniejszym, a ów się odwraca pogardliwie i polewa go moczem. Nie dziw tedy, że Possevino napisze w „Moscovii”: „Ponieważ książę uważa się za jedynego pana i dziedzica wszystkich prowincji i tego, co w nich jest, więc dobra i majątki ziemskie daje komu chce; komu zaś i kiedy chce zabrać, zabiera. To także sprawia, iż Moskwicini nie odchodzą od swojej schizmy i na wojnę idą bez wynagrodzenia. Są zaś tak zależni od woli księcia, że dokądkolwiek ich wysyła, tam spiesznie przybywają, czynią to nie ze względu na siebie, ale ze względu na dzieci, którym, jeśli się czymś zasłużyły one lub ich rodzice, władca zostawia cały majątek lub jego część.
W ten sposób książę chce być absolutnym panem nie tylko dobytku i ciał, lecz także dusz i myśli. Ponieważ zaś chce wszystko wiedzieć, co się dzieje pośród poddanych, nikt nie śmie nawet ust otworzyć, a jeśli już coś powie, to albo dla zjednania sobie łaski, albo dla uniknięcia kary. (...)
Charakter błędów, w które uwikłali się Moskwicini, można tłumaczyć tym, że przed 500 laty Włodzimierz [kijowski – J.C.], przejął wiarę chrześcijańską od schizmatyków. Ciesząc się bowiem tą wiarą i uważając ją za wielkie dobro, uwierzyli łatwo we wszystko, co im Grecy (zazdrośni o rzymską chwałę i pobożność) naopowiadali o łacinnikach. Wychowani w tej opinii od młodych lat, czytając zafałszowaną kronikę i nie mając nikogo, kto by im te oszczerstwa z umysłów wyrwał, czuli wielką niechęć do katolików. Przeto za największą obelgę uważają powiedzenie: „Obyś należał do wiary łacińskiej”. Jeśli zaś widzą, że prości ludzie czczą obraz, przed którym modlą się również katolicy, powiadają: „Nie czcij, ponieważ ci nie są naszej wiary”.
Iwan Groźny miał siedem „żon”. Były to: Anastazja Jurjewa, Maria Temriukowa, Marfa Sobakina, Anna Kołtowskaja, Anna Wasilczikowa, Wasylisa Mielentjewa, Maria Nagaja. W 1581 roku car zabił swego 27-letniego syna Iwana. Antonio Possevino (nawiasem mówiąc dalece nie zawsze obiektywny i wiarygodny autor) opisuje ten przypadek w następujący sposób: „Niewiasty szlacheckie i zamożne zwykle wkładają na siebie trzy suknie, w zależności od pory roku – ciężkie lub lekkie. Jeśli są ubrane tylko w jedną suknię, mają złą opinię. Trzecia żona syna Iwana ubrała się w jedną prostą suknię z tego powodu, że była w ciąży i nie spodziewała się żadnej wizyty u siebie. Kiedy tak ubrana odpoczywała na ławie, odwiedził ją wielki książę. Natychmiast podniosła się na jego widok, nic to go jednak nie wzruszyło. Wymierzył jej policzek, a następnie zbił ją laską, którą nosił, tak że następnej nocy poroniła chłopca. Tymczasem przybiegł do ojca syn Iwan i powstrzymywał go, aby nie bił jego żony. Tym ściągnął na siebie gniew i uderzenia ojca, który tą samą laską zadał mu silny cios w głowę i ciężko go zranił. Przedtem jeszcze rozgniewany na ojca syn wypominał mu wiele doznanych od niego krzywd w tych słowach: „Umieściłeś moją pierwszą żonę bez żadnego powodu w klasztorze, z drugą postąpiłeś tak samo, oto teraz trzecią bijesz, aby straciła syna, którego nosi w łonie”.
Zraniwszy syna ojciec pożałował tego, zawezwał więc natychmiast lekarzy (...), lecz lekarstwa nie pomogły”... Synobójstwo było jednak nawet dla takiego potwora znacznym wstrząsem. Po nim „książę na skutek zmartwienia (lub szaleństwa) co noc zrywał się z łóżka, ciężko wzdychał i czepiał się rękami ściany sypialni tak, że z trudnością słudzy układali go na posłaniu na ziemi”...
Okrucieństwa Iwana IV Groźnego stały się wzorcem dla panów rosyjskich, jak mają traktować swych poddanych. Każdy dławił tego, kogo miał pod sobą. Ale i panów mordowano z takąż bezwzględnością. Oto jak historyk Mark Fournier opisuje śmierć cesarza Piotra III. „Car został zamordowany przez kochanków swojej żony. Aleksy Orłow i Tiepłow przygotowali mu truciznę pośród rozmowy, pijąc wraz z carem. Po pierwszej szklance uczuwszy działanie trucizny, nie chciał pić drugiej. Zbójcy rzucili się na cesarza, który na klęczkach prosił ich o życie. Orłow powalił go na ziemię i cisnąc pierś kolanami tłukł głowę o podłogę, starając się rękami zmiażdżyć czaszkę. Książę Bariatynskij nadbiegłszy na ten hałas wraz z Tiepłowem założył stryczek z serwety na szyję cesarza. Piotr broniąc się podrapał twarz księciu, ale we trzech obalili w końcu ofiarę i wpakowali mu do odbytnicy długi rozżarzony pręt, który popalił carowi trzewia nie pozostawiając żadnych śladów na zewnątrz. Katarzyna II kazała wystawić ciało męża swego w cerkwi Aleksandra Newskiego i ogłosiła, że Piotr III umarł z gwałtownej kolki.” O taką „kolkę” wielokrotnie przyprawiano w Rosji [jak również we Francji, Włoszech czy Anglii] książąt, ministrów, generałów, intelektualistów i reprezentantów pospólstwa. Celem zaś najwyższym tych działań bywało z reguły zachowanie potęgi państwa, jego jedności i ekspansji, a nie tylko prywatnych korzyści morderców.
Karol Marks, niewątpliwy rusofob żydowski, nazywał warstwę rządzącą Rosji carskiej „rasą zarazem panów i niewolników”, których ulubioną bronią w realizacji dążeń do panowania nad światem były „straszliwe oszczerstwa”, denuncjacje, intrygi, podłość, „natręctwo mongolskiego niewolnika”, korupcja, „najnędzniejsze niewolnicze podstępy”, a także bezpardonowe okrucieństwo. „Moskwa wyrosła i wychowała się w straszliwej i ohydnej szkole mongolskiej niewoli. Nabrała sił jedynie przez to, że stała się wirtuozem w sztuce niewolnictwa. Nawet wyzwoliwszy się, Moskwa nadal odgrywała swą tradycyjną rolę niewolnika, który stał się panem. Piotr Wielki połączył wreszcie polityczny spryt mongolskiego niewolnika z ambitnymi dążeniami mongolskich władców, którym Czyngis-Chan przekazał w testamencie podbój całego świata” (Karol Marks, „Rewelacje z dziejów dyplomacji XVIII wieku”). Wadim Kożinow pisze: „W XV-XVII wiekach Rosja o wiele bardziej związana była z Azją aniżeli z Europą”. A jeśli dodać dwa wieki pełnej zależności Rosji od Mongołów, otrzymamy ponad pół tysiąca lat przebywania w kręgu bardzo specyficznej kultury i cywilizacji, które nie mogły nie wywrzeć swego wpływu na styl myślenia, czucia, działania sfer rządzących. „Rosja budowała swoją potęgę najpierw za cara, potem za bolszewików; czynnikiem niezmiennym była ekspansja, a nie rodzaj rządów. Należy oczekiwać, że przyszły rząd rosyjski (...) pozostanie ekspansjonistyczny, ponieważ ekspansjonizm jest wyrazem woli mocy narodu rosyjskiego” (Francis Fukuyama, „Ostatni człowiek”, s. 75). Narodu, zaznaczmy, wypełnionego energią dziejotwórczą i niezbędną do realizacji wielkich celów bezwzględnością i zdolnością do znoszenia wyrzeczeń. [Na marginesie naszych rozważań zauważmy, że filozofia innego wielkiego i dynamicznego narodu naszych czasów, Amerykanów, była w swych źródłach zupełnie odmienna. Sztandarowa postać filozofii amerykańskiej Henri David Thoreau pisał: „Państwo to głupkowata instytucja, bojaźliwa niczym samotna kobieta ze swoimi srebrnymi łyżkami, która nie potrafi odróżnić przyjaciół od wrogów. Państwo nie jest uzbrojone w rozum ani w uczciwość wyższego rzędu, lecz w większą siłę fizyczną... Dopóty nie powstanie naprawdę wolne i oświecone państwo, dopóki państwo nie uzna jednostki za mocniejszą od siebie i niezależną siłę, z której wywodzi się cała jego własna siła i władza, oraz dopóki nie będzie odpowiednio tej jednostki traktowało”.
Pomijając zagadnienie, czy i na ile filozofia wpływa na życie państwowe, zadajmy sobie pytanie: jakie były cechy wspólne mentalności rosyjskiej i amerykańskiej, które umożliwiły, iż te dwa kraje stały się w XX wieku supermocarstwami. Wydaje się, że były im wspólne takie cechy charakterologiczne jak poczucie własnej godności, siły i misji dziejowej, nastawienie transgresyjne, energia i zmysł dyscypliny socjalnej. Nawiasem mówiąc, kilka ciekawych uwag o tych wielkich narodach poczynił w połowie XIX wieku myśliciel francuski Alexis de Tocqueville, który w 1848 roku pisał: „Żyją dzisiaj na ziemi dwa wielkie narody, które – choć odmienne były ich początki – zdają się zmierzać ku jednym celom. Są to Rosjanie i Angloamerykanie. Oba rozwinęły się niepostrzeżenie i podczas gdy uwaga świata zaprzątnięta była czym innym, nagle znalazły się w pierwszym szeregu narodów. Ludzkość dowiedziała się o ich narodzinach niemal w tej samej chwili, w której dowiedziała się o ich potędze.
Rzec by można, że wszystkie inne narody osiągnęły już to, co miały osiągnąć, podczas gdy te dwa ciągle pną się w górę. Wszystkie inne narody zatrzymały się już w miejscu lub rozwijają się z największym wysiłkiem – one zaś lekko i pośpiesznie kroczą ku potędze, której granic umysł ludzki nie potrafi przewidzieć... Ich punkty wyjścia są różne i odmienne są ich drogi, lecz na mocy tajemnych planów Opatrzności zdają się powołani do tego, by kiedyś w rękach każdego z nich znalazły się losy połowy świata... Jeden naród jest z natury niefrasobliwy i skłonny do entuzjazmu, inny rozważny i wyrachowany. Związane to jest z samą biologiczną konstytucją narodu lub z jakimiś ukrytymi przyczynami, których nie znamy.
Są narody, które kochają się w okazałości, wrzawie i radości, i gotowe są bez żalu przepuszczać miliony. Są i inne, które cenią sobie tylko prywatne przyjemności i wydają się wstydzić objawów ukontentowania.
W pewnych krajach wielką wagę przykłada się do piękna oraz okazałości budowli publicznych. Dla innych dzieła sztuki nie posiadają żadnej wartości i pogardza się nimi tak samo jak wszystkim, co nie przynosi pożytku. Pewne narody wysoko cenią sobie sławę, inne przede wszystkim pieniądze.
Pominąwszy charakter praw, wszystkie te tendencje w bardzo istotny sposób wpływają również na gospodarowanie finansami państwa.
Jeżeli Amerykanom nigdy nie przyszło do głowy wydawać pieniędzy na święta publiczne, nie dzieje się to wyłącznie z tej przyczyny, że lud sam przegłosowuje podatki, ale i dlatego, że nie lubi się bawić.
Jeżeli Amerykanie nie stosują ozdób w swej architekturze oraz cenią tylko rzeczowe i materialne korzyści, to dzieje się tak nie dlatego tylko, że są społeczeństwem demokratycznym, ale i dlatego że są narodem kupców.
Zwyczaje życia prywatnego przenikają do życia publicznego i dlatego należy dobrze odróżnić oszczędności wynikające z charakteru instytucji od tych, które są następstwem zwyczajów i obyczajów”... Ten temat był kontynuowany przez naukę kolejnych epok.
Socjologowie USA uważają, że na system aksjologiczny Amerykanów składają się następująco orientacje:
1. Achievement and Success („In our highly competitive society we value the success story (...), the dream of occupational and economic success”);
2. Activity and Work („The United States is a land of busy people who stress disciplined, productive activity as a worthy end in itself”);
3. Moral Orientation („Americans tend to be moralists, judging the world in terms of right and wrong. Even those who do not follow some specific moral code tend to evaluate the behavior of others within an ethical framework”);
4. Humanitarian Mores („Americans believe in being kindly and helpful and in coming spontaneously to the aid of others”);
5. Efficiency and Practicality („The streamlined efficiency and tremendous productivity of United States industry provide Americans with a standard against which they judge the rest of the world”);
6. Progress („Orientation toward the future (...) a conviction that things should constantly get better and better. Optimism express the belief that man’s social condition can be improved”);
7. Material Comfort („Americans value „the good life” and constantly seek to improve their standard of living. They like to enjoy material possessions and physical comforts of all kinds”);
8. Equality. („Even thought the United States is a stratified society, its members constantly arow a commitment to equality”...);
9. Freedom. („This term has almost a religious connotation for Americans... people in the United States feel that they are, and must remain, „free”);
10. External Conformity... („The behavior of Americans implies a value orientation that most of them verbally disarow);...
11. Science and Secular Rationality... („Americans... belief in the potential of science amounts almost to a religious faith”);
12. Nationalism – Patriotism („Most American feel that their country „has been good to them”, and few express and desire to live elsewhere”);...
13. Democracy („American are convinced that it is the essence of their form of government. They subscribe deeply to the principle that every man should have a voice in his political destiny”);
14. Individual Personality („To Americans, every individual should be independent, responsible, and self-respecting... The freedom of the individual is carefully safeguarded by law”);
15. „Racism and Related Group-Superiority Themes” („... the differential evaluation of racial, religious, and ethic groups... Americans as a group continue to downgrade some categories of citizens”).” (Melvin L. De Fleur, William V. D’Antonio, Lois B. De Fleur, „Sociology: Human Society”, Glenview, Illinois, Brighton 1973, p. 120-122).
[Warto zresztą powyższe rozważania autorów znad Potomaku uzupełnić ironicznym zdaniem Józefa Stalina: „Demokracja to władztwo ludu, a towarzysz Roosevelt precyzuje, że – ludu amerykańskiego”].
Jest ewidentne, że szereg spośród tych cech charakteryzuje też Rosjan jako zbiorowość historyczną. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że stereotypy zbiorowych odruchów mentalno-emocjonalnych są źródłem także odpowiednich stereotypów behawioralnych, z których niektóre są „mocarstwotwórcze”... „Prawidłowości życia psychicznego jednostki przekształcają się w prawidłowości życia społecznego... Rozwój staje się nieograniczony wskutek ciągłości pokoleń... W ten sposób powstaje ciągłość pracy społecznej, wzrasta użyta w niej energia umysłowa i rośnie zróżnicowanie produktów pracy. Te racjonalne czynniki, które działają w życiu społeczeństwa i zostają rozpoznane w psychologii społecznej, podlegają warunkom, które stanowią wewnętrzną istotę bytu historycznego: rasa, klimat, stosunki życiowe, rozwój stanowy i polityczny, swoiste cechy jednostek i ich grup nadają każdemu wytworowi duchowemu jego szczególny charakter; przy całej tej różnorodności powstają jednak z zawsze tej samej struktury życia te same struktury celowe, aczkolwiek w różnych historycznych modyfikacjach; określam je jako systemy kultury” (Wilhelm Dilthey, „O istocie filozofii”, Warszawa 1987, s. 55).

* * *

Omówiliśmy powyżej genetyczne powiązania kultury politycznej Rosji z tradycją mongolską. Jednak Niektórzy intelektualiści bardziej akcentowali więzi Rosji z Bizancjum, nie z Mongolią. Głos w tej sprawie zabierali też m.in. literaci, tak żydowsko-rosyjski poeta Josif Brodski („Ucieczka z Bizancjum”, „Zeszyty Literackie” 1985, nr 15) pisał: „Przy całej swej greckości, Bizancjum należało do świata o zupełnie odmiennych ideach na temat wartości ludzkiej egzystencji od tych, które obowiązywały na Zachodzie: w – jakkolwiek pogańskim – Rzymie. (...) Jeśli w Atenach Sokrates mógł być sądzony na jawnym procesie i mógł wygłaszać całe przemówienia – aż trzy! – w swojej obronie, w Isfahanie, powiedzmy, lub w Bagdadzie taki Sokrates byłby natychmiast wbity na pal lub obdarty za skóry i skończona sprawa. Nie byłoby dialogów platońskich ani neoplatonizmu, nic. I nie było. Byłby tylko monolog Koranu: i był. Bizancjum było mostem prowadzącym do Azji, ale ruch na nim odbywał się w przeciwnym kierunku. Oczywiście, Bizancjum zaakceptowało chrześcijaństwo, ale było ono tam skazane na orientalizację. (...) Och, niestety powiem, iż wszyscy ci bizantyjscy scholastycy, cała uczoność Bizancjum i kościelna żarliwość, jego cezaro-papizm, jego teologiczna administracyjna śmiałość, wszystkie triumfy Focjusza i jego dwudziestu abatem, wszystko to wzięło się z kompleksu niższości tego miejsca, najmłodszego patriarchatu zmagającego się ze swoim własnym etnicznym bezładem. (...)
Ruś nie mogła nigdzie ujść przed Bizancjum – w tym samym stopniu, w jakim Zachód nie mógł ujść przed Rzymem. I tak jak Zachód zarastał w ciągu stuleci rzymskimi kolumnami i prawem, Ruś stawała się naturalną ofiarą geograficzną Bizancjum. (...) Ruś otrzymała lub wzięła z Bizancjum wszystko: nie tylko liturgię chrześcijańską, ale także chrześcijańsko-turecki system zarządzania państwem (...). Jedyną rzeczą jaką Bizancjum porzuciło w drodze na Zachód, były jego godne uwagi herezje – monofizytów, arian, neoplatończyków, itd., stanowiących samą istotę życia literackiego i duchowego. Ale ta ekspansja na północ nastąpiła w czasie rosnącej dominacji półksiężyca, i czysto fizyczna siła Wysokiej Porty hipnotyzowała Północ w daleko większej mierze niż teologiczne polemiki scholastyków”.
Wyraz swoim poglądom na dzieje Rosji znakomity poeta dał także w swych dziełach literackich, nie tylko w esejach historycznych. W 1966 roku Josif Brodski napisał historiozoficzny wiersz pt. „Postój w pustyni”, w którym czytamy:

Tak mało teraz w Leningradzie Greków,
żeśmy zburzyli Kościół Grecki, aby
na jego miejscu salę koncertową
postawić. Jest coś w tej architekturze
beznadziejnego, chociaż sama przez się
sala na tysiąc albo więcej miejsc
beznadziejnością nie tchnie. To świątynia.
Świątynia sztuki. Nie zawinił nikt,
że większą kasę daje dziś wokalna
wirtuozeria niż rytuał wiary.
Szkoda jedynie, że z daleka teraz
będziemy oglądali nie kopułę,
tylko płaszczyznę szpetną nieskończenie.
Lecz co się tyczy szpetoty proporcyj,
nie ona wszak dokucza człowiekowi,
stokrotnie częściej – proporcje szpetoty.

Świetnie pamiętam, jak burzono kościół.
Było to wiosną, o tej porze zwykłem
pewną tatarską odwiedzać rodzinę,
która mieszkała nieopodal. Stamtąd
przez okno widać było Kościół Grecki.
Wszystko się rozpoczęło od tatarskich
rozmów, następnie dźwięki się wmieszały,
co na początku zlewały się z mową,
a wkrótce zagłuszyły ją doszczętnie.

Dźwig wjechał do ogrodu kościelnego
z ciężarem podwieszonym na ramieniu
i mur łagodnie poddał się ciosowi.
Głupio się nie poddawać, skoro jest się murem,
a naprzeciwko – to, co burzy.
Ponadto dźwig miał prawo go uważać
za przedmiot sobie podobny poniekąd,
nie ożywiony. A w nie ożywionym
świecie przedmioty nie oddają ciosów.
Z kolei stado tam spędzono wszelkich
koparek, walców. O późnej godzinie
usiadłem w mroku na gruzach absydy.
W wyrwach ołtarza kłębiła się noc.
Więc przez te wyrwy podglądałem teraz
umykające tramwaje, korowód
mętnych latarni; i to, czego zwykle
spotkać w kościele nie ma się okazji,
teraz widziałem przez pryzmat kościoła.

Kiedyś tam, kiedy już nie będzie nas,
dokładniej – po nas, lecz na naszym miejscu,
powstanie także coś takiego, że
każdy, kto znał nas, wpadnie w przerażenie.
Lecz tych, którzy nas znali, będzie mało.
Podobnie, starej hołdując pamięci,
na dawnym miejscu, zdarza się, że pies
zadziera łapę... Płot zniesiony dawno,
a jemu ciągle tu się roi płot.
Jego rojenia przekreślają jawę,
lub może ziemia zachowała zapach,
asfalt zapachu psiego nie pokonał.
I cóż kundlowi do szpetnego domu?
Dla niego jest tu ogród. Nic innego.

I to, co oczywista dla człowieka,
dla psa jest absolutnie obojętne.
To właśnie nosi miano „psiej wierności”.
I jeśli serio mówić o sztafecie
pokoleń – wierzę tylko w tę sztafetę.
Ściślej, w tych wierzę, którzy czują zapach.

Tak mało teraz w Leningradzie Greków
i u ogóle niewielu poza Grecją.
W każdym zaś razie, zbyt niewielu, aby
przybytki wiary zachować. A wiary
w to, co stawiamy, nikt nie żąda od nich.
Jedną jest widać rzeczą ochrzcić naród,
zaś dźwigać krzyż – zupełnie inną rzeczą.
Oni to jedno mieli posłannictwo.
Wypełnić go do końca nie zdołali.
Zarosło perzem pole nie orane.
„Ty, siewco, sochy swojej strzeż, a my
zdecydujemy, kiedy się skłosimy”.
Lecz oni sochy swojej nie ustrzegli.

Dzisiejszej nocy spoglądałem przez okno
i myślę, dokądśmy zawędrowali?
Od czego bardziej jesteśmy dalecy;
Od prawosławia czy od hellenizmu?
A czemu bliscy? Co jest tam, przed nami?
czy nas nie czeka teraz nowa era?
I jakie nasze wspólne posłannictwo?
I cośmy winni złożyć mu w ofierze?

(Przełożył Wiktor Woroszylski)

Przypomnijmy w tym miejscu także kontrowersyjne, aczkolwiek bardzo wiele dające do myślenia, zdania o Rosji Emile’a Ciorana z jego świetnej książki „Historia i utopia”: „Rosja nigdy nie zadowoliła się przeciętnymi nieszczęściami, bez względu na to, czy sprowadzała je na siebie czy tylko je znosiła. Podobnie będzie w przyszłości. Rosja spadnie na Europę siłą fizycznego fatalizmu, bezwładem masy, nadmiernej i chorobliwej witalności, tak sprzyjającej powiększaniu imperium (w którym materializuje się zawsze megalomania narodu), spadnie siłą swego zdrowia, pełnego niespodzianek, grozy i tajemnic, powołanego do służby idei mesjańskiej, tej podwaliny i zapowiedzi podbojów. Kiedy słowianofile utrzymywali, że Rosja ma zbawić świat, posługiwali się eufemizmem: świata nie da się zbawić, jeśli nie roztacza się nad nim panowania. Co do narodu, znajduje on zasadę życia w sobie albo nigdzie: jakże mógłby zostać zbawiony przez inny naród? Rosja sądzi niezmiennie – laicyzując i język, i koncepcję słowianofilów – że do niej należy zbawianie świata, a zwłaszcza zbawianie Zachodu, wobec którego nigdy zresztą nie miała wyrazistego nastawienia, odczuwając doń pociąg i zarazem wstręt, a także zazdrość (mieszaninę ukrytego kultu i ostentacyjnej awersji), jaką wzbudza w niej widok zgnilizny, godnej pożądania i jednocześnie niebezpiecznej, zachęcającej do dotyku, lecz jeszcze bardziej do ucieczki.
Wzdragając się przed określeniem i zaakceptowaniem własnych ograniczeń w polityce i w moralności oraz, co gorsza, w geografii, kultywując dwuznaczność, odrzucając wszelką naiwność właściwą „ucywilizowanym”, którzy oślepli na rzeczywistość w wyniku ekscesów tradycji racjonalistycznej, Rosjanin, subtelny w równej mierze dzięki intuicji, co odwiecznemu doświadczeniu w skrywaniu zamiarów, pozostaje być może dzieckiem z punktu widzenia historycznego, lecz w żadnym wypadku psychologicznego; stąd jego skomplikowanie, skomplikowanie człowieka o młodych instynktach i starych sekretach, stąd również sprzeczności w jego zachowaniach, graniczące wręcz z groteską. Kiedy stara się być głęboki (a udaje mu się to bez wysiłku), przeinacza najmniejszy fakt, każdą ideę. Można by rzec, że ma manię monumentalnego grymasu. W historii jego idei, rewolucyjnych i innych, wszystko jest zawrotne, straszne i nieuchwytne. Jest on ponadto niepoprawnym amatorem utopii, a utopia to groteska w różowym kolorze, potrzeba połączenia szczęścia, czyli tego, co nieprawdopodobne, z przyszłością, i doprowadzenia optymistycznej, powiewnej wizji aż do miejsca, w którym powraca ona do punktu wyjścia: do cynizmu, jaki chciała zwalczać. Monstrualne w efekcie widowisko.
Ze swymi duszami formowanymi w sektach i na stepach sprawia szczególne wrażenie rozległości i zamknięcia, ogromu i zaduchu, Północy wreszcie, lecz Północy wyjątkowej, opornej na nasze analizy, dotkniętej nadzieją i marzeniami, które napawają lękiem, nocą pełną eksplozji, jutrzenką, która da się we znaki. U tych Hiperludzi Północy nie uświadczymy żadnej śródziemnomorskiej przejrzystości i dobrowolności; ich przeszłość, podobnie jak teraźniejszość, wydaje się należeć do innego czasu niż nasz. Wobec kruchości i renomy Zachodu odczuwają skrępowanie, skutek ich późnego przebudzenia i nie wykorzystanego wigoru; jest to kompleks niższości silnego...
Im bardziej ludzkie staje się imperium, tym więcej rozwija w sobie sprzeczności, od których zginie. Z wyglądu niejednolite, w swej strukturze wielorodne (w odróżnieniu od narodu, tej rzeczywistości organicznej), potrzebuje ono do przetrwania spajających zasad terroru. Niech no tylko otworzy się na tolerancję, a unicestwi swą jedność i siłę; tolerancja podziała jak śmiertelna trucizna, którą sam sobie zaaplikował. Jest ona bowiem nie tylko pseudonimem wolności, lecz także umysłu; a umysł, bardziej jeszcze zgubny dla imperiów niż dla jednostek, trawi je, podkopuje ich trwałość i przyśpiesza ich rozkład. Tolerancja jest przeto tym właśnie narzędziem, którym do zadania im ciosu posługuje się ironiczna opatrzność...
Z apokalipsą jest jej cudownie do twarzy, jest do niej przyzwyczajona i w niej rozsmakowana, i ćwiczy się w niej dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek, albowiem wyraźnie przeszła na inny rytm. „Dokąd tak biegniesz, Rosjo?” – pytał już Gogol, który dostrzegł wrzenie kryjące się pod jej pozornym bezruchem. Wiemy teraz, dokąd pędzi, wiemy zwłaszcza, że na wzór narodów o imperialnym przeznaczeniu bardziej śpieszy się z rozwiązywaniem problemów cudzych niż swoich własnych. A to znaczy, że nasze losy w czasie zależą od tego, co ona postanowi i przedsięweźmie; nasza przyszłość spoczywa w jej rękach...
Cesarstwo Rzymskie było dziełem miasta, Anglia założyła imperium, aby zaradzić ciasnocie wyspy; Niemcy usiłowały wznieść swoje, by nie dusić się na przeludnionym terytorium. Rosja, zjawisko nieporównywalne, miała tłumaczyć swe ekspansywne zamiary ogromem swej przestrzeni. „Jeśli mam jej wystarczająco, dlaczego nie mieć jej zbyt wiele?” – oto niewypowiedziany paradoks w jej proklamacjach i milczeniach. Przemieniając nieskończoność w kategorię polityczną, wstrząsnęła klasyczną koncepcją i tradycyjnymi okolicznościami imperializmu, i wzbudziła w świecie, jak długi i szeroki, zbyt wielką nadzieję, by nie zwyrodnieć w chaosie” (Emil Cioran, „Historia i utopia”, s. 27-28, 32).
Warto zaznaczyć, że spełniając swą misję dziejotwórczą Rosja nie działa chaotycznie, lecz na mocy jakiegoś ukrytego instynktu jej postępowanie jest takie, że w końcu, z perspektywy minionego czasu, wywołują zdumienie swą żelazną logiką i konsekwencją. „Każda armia idąca do boju ma swój plan strategiczny i cele wojny; analogiczny plan polityczny obliczony jednak na szereg wieków musi mieć i każdy potężniejszy naród” (S. Majewski, „Duch wśród materii”). Rosja go zawsze miała, a to przede wszystkim w postaci przekonania obywateli o wielkim dziejowym przeznaczeniu tego narodu, i braku wątpliwości co do tego, że dążąc do zapewnienia panowania nad światem nie powinno się oglądać na żadne zasady moralne, na prawa człowieka i na tym podobne mrzonki. Jak pisał Stanisław Majewski, w ciągu dziejów „każdy naród, jak zwierzę, pozostawiony był sobie samemu, swej mocy, swej woli, swej mądrości i przebiegłości – i nic go nie mogło uratować, nikt się za nim nie ujmował, gdy sam sobie poradzić nie zdołał. (...) Narody więc trwają i, jak zwierzęta, rządzą się egoizmem, bo tymczasem nic nie ma, co by go im mogło zastąpić. A że również, jak i zwierzęta, nie żyją w pustce, lecz przeciwnie istnieją obok siebie i mają nieustannie sprzeczne interesy, więc musi powstać walka, która przybiera często postać krwawej wojny.
„Egoizm przeto narodowy, jak i egoizm zwierzęcy, ani potępionym, ani uznanym za wadę być nie może, bo jest prawem natury.” Będzie on jednak w przyszłości się zmieniał w związku z procesem doskonalenia się ludzkości. Ale na razie naród, który zatraca zdrowe poczucie własnego interesu, natychmiast pada ofiarą przebiegłości i siły narodów bardziej egoistycznych i bezwzględnych, które zresztą zawsze maskują swą zaborczość hasłami „ogólnoludzkimi”, demagogią o prawach człowieka itp. „Dominujące interesy nie tylko kierują naszym działaniem, lecz również ingerują w proces kształtowania naszych poglądów i pojęć, nawet na temat takich spraw, które początkowo wydają się od obszaru tych interesów odległe o mile... Rodzaj zajęć, jakim oddają się ludzie, współokreśla w sposób bardzo istotny kierunek ich myślenia, dotyczy zaś to nie tylko kształtowania się światopoglądów różnych grup społecznych, lecz także różnych epok” (Max Scheler „Duch pragmatyzmu i filozoficzne pojęcie człowieka”). Można dodać, że i – różnych narodów! Tam zaś, gdzie dominuje duch wojny i ekspansji, nie za bardzo ma sens mówienie o wolnościach obywatelskich czy prawach człowieka jako jednostki. Stąd wszędzie, gdzie chodzi o władzę i jej umocnienie, dążenia liberalne załamują się i kończą bardzo źle. Widać to nie tylko na przykładzie Rosji. Tak Akbar Wielki, król Indii z dynastii Wielkich Mogołów, położył w XVI wieku fundamenty pod liberalizm, równając w prawach wyznawców hinduizmu i muzułmanów. W swej stolicy Fatehpur Sikri wprowadził nawet dziwną eklektyczną religię, prawdziwy duchowy synkretyzm. Na rozkaz tego władcy Abulfazl, ulubiony poeta i minister Akbara Wielkiego, ogłosił następujące wyznanie wiary: „O, Boże, w każdej świątyni widzę ludzi, którzy Ciebie szukają. I w każdym języku, jak słyszałem, ludzie Cię wychwalają! Poszukują Cię politeiści i muzułmanie. Każda religia mówi: „Ty jesteś jeden, nie ma równego Tobie”. W meczecie ludzie szepczą święte modlitwy, w kościele chrześcijańskim ludzie uderzają w dzwony z miłości do Ciebie. Czasem odwiedzam chrześcijański klasztor, a czasem meczet. Ale w każdej świątyni szukam tylko Ciebie. Twoi wybrani nie mają nic wspólnego ani z herezją, ani z ortodoksją, bo żaden z nich nie znajduje się poza zasłoną Twej prawdy”.
Książę Dara Szikoh, prawnuk cesarza Akbara, był również wolnomyślicielem. Uważał – podobnie jak introspektywni mistycy chrześcijańscy św. Jan od Krzyża i mistrz Eckhart – że w poznaniu Absolutu najważniejszą rolę odgrywa „doświadczenie intuicyjne”, że dla duszy poszukującej Boga dogmaty religijne są kulą u nogi. Jego celem było „kosmiczne olśnienie”, wewnętrzne objawienie, przekraczające możliwości zwykłego rozumu. Z fundamentalnego przekonania o tym, że do Boga zdążać można tylko po drodze osobistych intymnych rozmyślań, że człowiek odkrywa Wyższą Siłę we własnym sercu, we własnej duszy – z tego przekonania religijnego płynął też polityczny postulat uszanowania odmienności cudzych przekonań i poszukiwań filozoficznych.
Umiłowanie wolności słowa i tolerancja światopoglądowa były nieuchronnym postulatem takiego stylu myślenia. I jest fatalną ironią losu, że te właśnie dążenia zamiast budowania pokoju przyczyniły się do zaognienia konfliktów religijnych. Dara Szikoh budził w ortodoksyjnych muzułmanach gwałtowną wrogość. Kroniki dworskie, pisane przez gorliwych wyznawców islamu, dyszą zjadliwymi epitetami, odsądzającymi Darę od czci i wiary: „heretyk”, „nikczemnik”, „lekkoduch”. Jak pisze Waldemar Hansen w znakomitej książce pt. „Pawi tron”, nawet w XX wieku nieugięci historycy muzułmańscy utrzymują, że wyrok na księcia był słuszny i kategorycznie odmawiają jego rewizji.
Także jezuita Francois Bermier, francuski lekarz i podróżnik, powodowany zaślepieniem dogmatycznym nie potrafił odróżnić wysokiej kultury politycznej księcia od oportunizmu ideowego i oskarżał w swym pamiętniku z podróży Darę Szikoha o to, że ów „dla pogan był poganinem, a dla chrześcijan – chrześcijaninem”. Idąc za fanatykami muzułmańskimi pisał Bernier, że książę Dara „miał zbyt wygórowaną opinię o sobie [obiegowy zarzut miernot względem ludzi wybitniejszych! – J.C.]; uważał, że własnym rozumem osiągnie wszystko, czego zapragnie, i uroił sobie, że nie ma człowieka, który mógłby udzielić mu zbawiennej rady... Był też bardzo drażliwy, skory do pogróżek, pochopny do obelg i wyzwisk nawet wobec najznamienitszych dostojników”... I pomyśleć, że katolicki podróżnik pisze w ten sposób o człowieku, który w ostatnich godzinach życia kilkakrotnie prosił strażników więziennych o sprowadzenie do celi jakiegoś księdza; chodził po celi tam i z powrotem powtarzając: „Mahomet mnie zabija, ale Syn Boży Jezus Chrystus daje mi życie”. Kronikarze potwierdzają, że Dara Szikoh „bardzo pragnął zostać chrześcijaninem”, i że jeszcze będąc na wolności powiedział raz do dworzan: „jeżeli istnieje na świecie prawdziwa wiara to jest to wiara, której nauczają europejscy kapłani”... Nic to jednak nie obchodzi cynicznych przebierańców.
Ostatnie dni życia liberalnego księcia są wstrząsającym świadectwem całej ohydy fanatyzmu i nietolerancji. Dara aresztowany został na rozkaz własnego brata Aurangzeba, który mianował się tymczasem królem Indii. Naoczny świadek opisuje, co się działo w Delhi 28 sierpnia 1659 roku: „Nieszczęsny więzień został pod dobrą strażą ulokowany na grzbiecie słonia, jego młody syn, Sipehr Szikoh, umieszczony obok niego... Zwierzę to nie było jednak jednym z tych pełnych majestatu słoni z kraju Pegu lub Cejlonu, których Dara zwykł był dosiadać, przystrojony w przepyszny czaprak, złoconą uprząż i rząd pięknie rzeźbiony... Dara siedział teraz na marnym i wynędzniałym zwierzęciu, pokrytym brudem... On i jego syn byli ubrani w brudny przyodziewek z najgorszego materiału”... Słonia z więźniami prowadzono przez bazary i wszystkie dzielnice miasta. To niegodne widowisko zgromadziło nieprzebrane tłumy. Na każdym kroku widziano ludzi płaczących lub w najbardziej wzruszających słowach biadających nad losem księcia i jego syna, którzy cieszyli się dotąd wielką popularnością wśród prostego ludu. Ale nikt nie ruszył z miejsca, nikt nie wyciągnął szabli, by uwolnić ukochanego i tak opłakiwanego Darę.
W palącym słońcu sierpniowym nałożono księciu kajdany na nogi, dla większego zaś upokorzenia orszak – złożony z kawalerzystów w kolczugach z obnażonymi szablami – kroczył największą arterią miasta, ulicą Czandni Czauk – „najbogatszą ulicą świata”. Po kilku godzinach odstawiono więźniów do ich podmiejskiego więzienia, w którym miał wkrótce być odegrany końcowy akt tej makabrycznej tragedii.
Wbrew oczekiwaniom Aurangzeba próby poniżenia Dary nie osiągnęły zamierzonego celu. Szlachetny książę nie został ośmieszony, wręcz odwrotnie: jego obecny los wzbudził powszechny żal i oburzenie. W Delhi omal nie doszło do masowych rozruchów i wybuchu powstania ludowego. W tej sytuacji Aurangzeb, nakłaniany do tego przez swą (i Dary) rodzoną siostrę, uznał, że brata należy natychmiast zgładzić „dla dobra religii i państwa”. Prawowierni muzułmanie, będący na dworze króla, z radością powitali to postanowienie, nie mogli bowiem wybaczyć Darze wypowiedzianego ongiś zdania: „Raj jest tam, gdzie nie ma ani jednego mułły”.
Trudno powiedzieć, co bardziej powodowało Aurangzebem, gdy podejmował decyzję bratobójstwa: fanatyzm religijny czy żądza nieograniczonej władzy. Był to przecież człowiek, który już wcześniej wtrącił do więzienia zarówno własnego ojca, jak i jednego ze swych synów. Następny dzień, 29 sierpnia miał być ostatnim dniem Dary Szikoh.
Wszystkie relacje o jego śmierci, mimo iż różnią się w drobnych szczegółach są jednakowo ponure. – Do celi więziennej weszło kilku oprawców, którzy otrzymali przedtem znany im rozkaz. Zastali Darę i Sipehra Szikoha gotujących soczewicę, gdyż w obawie przed otruciem sami przyrządzali sobie posiłki. Książę cofnął się gwałtownie, przeczuwając złe. „Przyszliście mnie zabić!” – zawołał. Synek Dary rozpłakał się i uchwycił ojca oburącz za nogi, tuląc się do niego z całych sił. Chłopczyka oderwano gwałtem od ojca i wyprowadzono do sąsiedniej celi, skąd wkrótce dobiegło spazmatyczne przedśmiertne łkanie. Dara rzucił się z nożem na morderców, wbijając broń jednemu z nich z taką siłą w bok, że utkwił w kości żebrowej, z której nie mógł go wyciągnąć. Sługusi z różnych stron otoczyli broniącego się księcia, kilka sztyletów utkwiło w jego szyi. Oddzielono głowę od reszty zwłok i pospieszono z tym „darem” do Aurangzeba.
Władca kazał uciętą głowę brata obmyć w miednicy z krwi. Wedle jednego z mogolskich przekazów rzucił przelotne spojrzenie na głowę Dary i rzekł: „Skoro za życia tego niewiernego zawsze odwracałem się od tej twarzy, nie chcę patrzeć na nią i teraz”. Podróżnik angielski J. Campbell natomaist twierdził, że po dostarczeniu trofeum Aurangzeb stanął nogą na ściętej głowie i wtedy „głowa zaniosła się przeciągłym chichotem: „ha, ha, ha!”, co wszyscy słyszeli”...
Za najbardziej prawdopodobną jednak uchodzi wersja zdarzeń podana przez włoskiego podróżnika Niccolo Manucci: „Aurangzeb dowiedziawszy się, że dostarczono głowę Dary, rozkazał przynieść ją sobie do ogrodu na tacy, obmytą z krwi i w turbanie. Zażądał także pochodni, aby mógł zobaczyć znamię, które książę miał na czole, i dzięki temu upewnić się, że to naprawdę głowa Dary, a nie jakiejś innej osoby. Kiedy przekonał się o tym, rozkazał położyć na ziemi i zadał jej trzy ciosy w twarz szablą”...
Następnie wydał rozkaz umieszczenia głowy w skrzyni i dostarczenia jej ojcu, zdetronizowanemu cesarzowi, gdy ten będzie posilał się przy stole. Jak pisze historyk, „ułożył sobie to wszystko pełen radości, że wreszcie zemści się na ojcu za miłość okazywaną Darze i lekceważenie jego własnej osoby.
Tak też zrobiono. Kiedy były cesarz, ojciec zarówno Dary, jak i Aurangzeba, zabrał się do posiłku, wszedł specjalny poseł ze skrzynką i postawił ją przed starym człowiekiem, mówiąc: „Król Aurangzeb przesyła ten dar Waszej Cesarskiej Mości na dowód swej synowskiej pamięci”. Stary cesarz rzekł na to: „Niechaj Bóg będzie pochwalony, że mój syn jeszcze o mnie nie zapomniał”. Skrzynka leżała przed nim na stole i skwapliwie kazał ją otworzyć. Nagle, gdy podniesiono wieczko, rozpoznał twarz syna. Zdjęty zgrozą wydał dziki jęk i padł twarzą na stół i leżał jak nieżywy”...
Ciało Dary kazał Aurangzeb dla postrachu ludności Delhi obwieźć po mieście przywiązane do słonia. Następnie pochowano je bez żadnych honorów w grobowcu cesarza Humajuna. Tego samego dnia wieczorem Rauszanora, siostra Dary i Aurangzeba, wydała wspaniałe świąteczne przyjęcie. Głowę Dary pochowano w miejscu odległym o 200 kilometrów, w słynnym Tadż Mahalu, grobowcu-mauzoleum jego matki.
Okrucieństwa i moralny upadek Aurangzeba były pierwszym znakiem tego, że dynastia Wielkich Mogołów wyczerpała się genetycznie i zaczyna ulegać zwyrodnieniu. Następcy i potomkowie Aurangzeba konsekwentnie prowadzili ogromne imperium do katastrofy. Żaden z nich nigdy już nie zdobył się na czyny wielkie i wzniosłe. Wielka dynastia zdegenerowała się do poziomu przeciętnych, barbarzyńskich uzurpatorów. Jak wspomina kronikarz, „gdy król Aurangzeb umarł, zerwała się trąba powietrzna, tak gwałtowna, że zniszczyła wszystkie namioty w obozowisku. Wiele osób i zwierząt zginęło, udławiwszy się straszliwym kurzem. Zapadły takie ciemności, że ludzie wpadali na siebie nie widząc, gdzie idą; huragan zmiótł całe wioski, powalił drzewa.
Tak rozpoczął się w Indiach wiek XVIII, okres „Wielkiej Anarchii”, wojen religijnych, utraty niepodległości i obcego panowania. O światłym i tolerancyjnym księciu, który padł ofiarą swego fanatycznego i żądnego władzy brata napisze po kilku stuleciach historyk indyjski Kanungo, że był to „męczennik miłości do wszystkiego, co ludzkie i boskie, człowiek heroicznego ducha, który występował w obronie pokoju i zgody wśród ludzi oraz dążył do wyzwolenia ludzkiego umysłu z więzów ślepego autorytetu i dogmatów”... Został za to srodze ukarany.

* * *

W stosunkach między narodami faktycznie obowiązuje „prawo mocniejszego”, co niekoniecznie musi budzić sprzeciw moralny, bo niby dlaczego ten, kto słabszy, miałby być hołubiony i pieszczony przez tego, kto jest silniejszy, doskonalszy, zdrowszy? Byłoby to nienaturalne, toteż znakomity myśliciel rumuński nie bez przekory i nie bez racji jednocześnie zaznacza: „Pociągają mnie jedynie narody nietknięte w myślach i czynach przez skrupuły, rozgorączkowane i nienasycone, zawsze gotowe pożreć inne i pożreć same siebie, depczące wartości wrogie swoim wzlotom i sukcesom, opierające się mądrości, która jest jak narośl na starych narodach znużonych wszystkim i sobą samymi, i jakby zauroczonych własnym zapachem pleśni.
Na próżno też brzydzę się tyranami; stwierdzam bowiem, że to oni snują wątek historii i że bez nich nie można by pojąć idei i dziejów imperiów. Ohydnie wzniośli, natchnieni bestialstwem, są obrazem człowieka doprowadzonego do kresu i rozpalają do czerwoności jego bezeceństwa oraz zasługi. Iwan Groźny, by przywołać przykład najbardziej frapujący, udostępnia wszystkie zakamarki i kryjówki psychologii. Równie skomplikowany w swym obłędzie co w polityce, czyniący ze swego królowania, i w pewnym stopniu ze swego kraju, wzór koszmaru i prototyp żywej, niewyczerpanej halucynacji, mieszanka Mongolii i Bizancjum o zaletach oraz wadach chana i bazyliszka, potwór z demonicznymi napadami gniewu i ohydnej melancholii, rozdarty między upodobaniem do krwi a upodobaniem do skruchy, pełen jowialności wzbogaconej i zwieńczonej szyderstwem, do zbrodni czuł prawdziwą namiętność. Czujemy ją wszyscy, póki istniejemy: namiętność do zamachu na innych lub na siebie samego. Tyle że u nas pozostaje ona niezaspokojona, przeto nasze dzieła, czymkolwiek są, wywodzą się z naszej nieumiejętności zabijania w ogóle bądź zabijania siebie. Nie zawsze do tego się przyznajemy i chętnie zapominamy o intymnym mechanizmie naszych ułomności” (E. Cioran, „Historia i utopia,” s. 21-22). O psychologii imperialnej Rosjan Fryderyk Engels pisał: „W pojęciu wulgarnie patriotycznej publiczności sława zwycięstw, podboje za podbojami, potęga i blask caratu kompensują z nadwyżką wszystkie jego grzechy, cały despotyzm, wszystkie nieprawości i samowolę; szowinistyczna fanfaronada hojnie wynagradza wszystkie kopniaki... By zachować absolutną władzę wewnątrz kraju, carat musiał na zewnątrz być bardziej niż niezwyciężony, musiał być ustawicznie zwycięski, musiał za bezwzględne posłuszeństwo wynagradzać szowinistycznym upojeniem zwycięstwami i wciąż nowymi zdobyczami”.
Jakże innej mentalności dawał wyraz Aleksander Świętochowski, gdy w jednej ze swych książek pisał: „Ideałem społeczeństwa jest nie groźne, zakute w zbroje państwo, lecz spokojna egzystencja, zgodna z prawami osobistej i zbiorowej natury, bo nie oczekujmy niczego od przewrotów politycznych, wojen, traktatów, przemiennych łask obcych, lecz zawierzamy tylko własnej żywotności”. Siłą rzeczy, przynoszone do Rosji przez Polaków tak łagodne usposobienie przyczyniało się do uelastycznienia stosunków, praw i urządzeń społecznych, jak też do rozkwitu sztuk i nauk.
Wydaje się, że błędną jest interpretacja przedstawiająca dzieje Rosji jako wyłącznie dzieje niewoli i nieprawości. Gdyby był to kraj niewolniczy, nigdy by nie potrafił osiągnąć takich wyżyn kultury i cywilizacji, jakie faktycznie osiągnął. Po prostu struktura stosunków społecznych (a więc też stosunek wzajemny wolności i przymusu) była tu zbudowana w sposób swoisty, co z kolei jest czymś naturalnym i zrozumiałym. Jacek Bocheński, profesor uniwersytetu „Angelicum” w Rzymie i we Fryburgu, w dziele „Pojęcie społeczeństwa wolnego” pisze: „Często zakłada się, że wszystkie społeczeństwa wolne posiadają wolność w tym samym stopniu. Po to, by pewne społeczeństwo zasługiwało na miano „wolnego”, musi przyznać wolność wszystkim swoim członkom we wszystkich dziedzinach istotnych. Pomimo to, w wolności różnych społeczeństw można dostrzec różnice, a zatem także rozmaite jej stopnie. Mogą się one pojawiać z trzech powodów: Po pierwsze, prawa człowieka i, co za tym idzie, dziedziny istotne mogą być w różnych społeczeństwach odmiennie interpretowane. Może się przeto zdarzyć, że pewna dziedzina uchodzi w jednym kraju za istotną, za nieistotną zaś – w drugim. W takim wypadku obywatel pierwszego kraju będzie w tymże kraju wolny, w drugim natomiast wolny nie będzie. Po wtóre, w różnych społeczeństwach występują różne reguły określające, kto i w jakich okolicznościach może zostać umieszczony w szpitalu psychiatrycznym. Będą się one wówczas różniły liczbą takich osób. Mówi się np., że w byłym Związku Sowieckim obywatel skazany za posiadanie „niewłaściwych” poglądów mógł zostać umieszczony w zakładzie psychiatrycznym, czego nie praktykuje się, dajmy na to, w Szwajcarii. Wreszcie, mogą występować różnice w dziedzinie spraw nieistotnych. W tym wypadku, pomimo jednakowego stopnia wolności w zakresie spraw istotnych, poważne różnice, pod innymi względami stwarzają poczucie, że społeczeństwo, które ogranicza zbyt wiele wolności nieistotnych, jest mniej wolne niż to, które tak nie czyni. Możemy na tej podstawie wnosić, że społeczeństwa wolne mogą różnić się stopniem posiadanej wolności.
Polacy ciągle zachowywali w sercu nie tylko chłodną rezerwę, ale i głęboki krytycyzm (a może idzie o kompleks niższości?) do wschodnich braci, czego dobitny wyraz odnajdujemy m.in. w wierszu Zygmunta Krasińskiego „Do Moskali”:

Wiem – dla mnie powróz – łańcuch zgotowany,
Kiedy przed wami nie uniżę czoła,
Gdy duch mój krnąbrny kornie nie zawoła:
„Nie Bóg mi panem, lecz wyście mi pany!”

O! dajcie pokój – bo ze mnie nie będzie
Sługa powolny – z mych ojców się rodzę!
War krwi nie hańbą, lecz śmiercią ochłodzę
I sześć stóp ziemi znajdę sobie wszędzie!

Tam dom mój ciasny, lecz pełen wolności,
Lepszy niż zamki, w których królujecie –
Żaden z was do mnie nie przyjdzie tam w gości!
Pierwszy raz będę bez was na tym świecie!

Być może chodzi w tym przypadku po części także o polskie udawanie, że rosyjskie „winogrona są kwaśne”. Czujemy się źle w obliczu geopolitycznych i kulturotwórczych osiągnięć „większego brata”. Duma narodowa Rosjan bowiem łączy się ściśle z ich samoświadomością jako narodu wielkiego, imperialnego, globalnego, ba, mesjanicznego. Narodu, który potrafił stworzyć ogromne mocarstwo, które wywiera znaczny wpływ na losy całego świata. Nie jest to jednak zjawisko psychiczne czysto rosyjskie. Po odkryciu Ameryki np. powstało w świecie germańskim powiedzenie „dumny jak Hiszpan”. Problem honoru stał się centralnym tematem literatury złotego wieku. Po wiekach walki przeciwko „innym” Hiszpanie byli ucieleśnieniem kulturowej i ludzkiej wyższości nad oponentami. Duma szlachecka (nobilitad), duma podboju (aventura), duma rasy i duma religii – złożyły się też na powstanie szczególnego rodzaju zawiści u sąsiadów. Podobnie widocznie jest na linii stosunków rosyjsko-polskich. Nie ulega żadnej wątpliwości, że największymi zawistnikami Rosji są Polacy, Anglicy i Niemcy, narody bardzo ambitne, które nieraz z Rosjanami rywalizowały, lecz nigdy nie potrafiły osiągnąć takich wyżyn potęgi, jak bardziej szczęśliwy rywal. Stąd owo nadrabianie miną Polaków, gdy mówią z udawaną wyższością o sąsiadach „ze Wschodu” (pod względem psychologicznym Polacy współcześni są – być może – nawet bardziej „wschodni”, tzn. mniej słowni i uczciwi, mniej pracowici, punktualni i zdyscyplinowani, mniej etyczni niż Rosjanie: według danych ONZ z 2018 roku tylko 4% Rosjan akceptuje „małżeństwa” homoseksualne i aż 35% Polaków). Za naszą neurotyczną pozą wyższości kryje się nieraz głębokie zakompleksienie, starannie nawet przed samymi sobą ukrywane poczucie niższej wartości, więcej – świadomość autentycznej gorszości w stosunku do odwiecznego sąsiada i rywala. Podobnie ambiwalentne uczucia żywią wobec siebie m.in. Anglicy i Irlandczycy, Anglicy i Francuzi etc.

* * *

W rosyjskiej tradycji ludowej i szlacheckiej od samego początku wyjątkowo ważne miejsce zajmował kult zdrowia, siły, sprawności fizycznej i moralnej. Już w źródłach pisanych z X-XI wieku znajdujemy mnóstwo opisów walk na pięści, na kije, na szable, na kopie, na topory itd., a to nie tylko z wrogami, ale i wewnątrz społeczności ruskiej, jako właśnie sporty, ćwiczenie sprawności. Przechodząc wewnętrzne metamorfozy ruska sztuka walk była jednak żywa i rozwijała się w ciągu całego tysiąclecia, w XXI wieku zaś następuje prawdziwy „powrót do źródeł” w tej dziedzinie i okazuje się, że rodzima słowiańska tradycja walk samoobrony wcale nie ustępuje pod względem urozmaicenia i skuteczności tradycjom „wschodnim” – chińskim, japońskim, koreańskim (Por.: A. Gruntowski, „Russkij kułacznyj boj”, s. 58-80). Kult zdrowia, krzepy, sprawności oczywiście bezpośrednio wiązał się z rzemiosłem wojskowym, z koniecznością zbiorowej samoobrony przed zewnętrznymi wrogami, która bez uprzedniego przygotowania byłaby nieskuteczna. Dlatego w łonie wszystkich szlacht narodowych uprawianie sportów należało do zajęć pierwszorzędnych i szczególnie lubianych.
Sporty, szczególnie o charakterze militarnym, były np. nader popularne wśród polskiej szlachty kresowej. „Zwykłą próbą zręczności i odwagi było uganianie na stepie spotkanego wilka; kiedy zaś zwierz zniemożony dalej uciekać nie był w stanie, pragnący zdobyć rycerskie ostrogi winien był zeskoczyć z konia i odgryzającego się wilka kordelasem w serce ugodzić. Strzelanie, fechtunek i konna jazda doprowadzone były w tym gronie do takiej doskonałości, że Aleksander Jełowicki, siedząc na ganku z pistoletem, pakował kulę w dyszel zajeżdżającego przed ganek powozu w chwili, kiedy wprost ku niemu był skierowany. Wacław zaś Rzewuski wjechał na swym ulubionym arabie na rusztowanie budującej się w Krzemieńcu wieży, u szczytu której spiął konia, go zawrócił i zjechał spokojnie w dół. Toteż gdy wyborowa ta młodzież poszła do powstania, pięćdziesięciu takich bohaterów zatrzymało pod Saszowem cały pułk huzarów”... Zadaniem polityków jest ujęcie dążeń hubrystycznych i perfekcjonistycznych w ramy celów i zadań państwowych oraz postawienie ich na służbę interesom narodu jako jednej wielkiej rodziny.
Zbiorowa motywacja hubrystyczna może przejawiać się w dwu formach. Pierwsza z nich polega na dążeniu własnej grupy (narodu, klasy, kościoła, zespołu pracy, firmy etc.) do doskonałości, kiedy to zbiorowość stawia sobie coraz to wyższe wymagania i donioślejsze cele, mające doprowadzić do stanu perfekcji pod jakimś względem. Ściśle się z tą postawą łączy zjawisko bardziej rozpowszechnione i znane: dążenie do wyższości własnej grupy nad innymi. Tendencja ta często wiąże się ze zbiorową samoidealizacją i poniżaniem innych, z agresją, pogardą dla outsiderów, pychą i butą. Przekonanie o własnej wyższości zawsze idzie w parze z faworyzowaniem własnej a dyskryminacją obcej grupy, skłania do przedsięwzięć awanturniczych i nieodpowiedzialnych, najczęściej prowadzących do katastrofy, jak np. budowanie przez Rosjan komunizmu, a przez Niemców tysiącletniej Rzeszy. Taka postawa jest zawsze zarzewiem walki. Robert K. Merton pisał: „Jeśli jakiś naród, rasa, grupa etniczna lub jakakolwiek inna wielka zbiorowość przez dłuższy czas wychwala swe pozytywne cechy i – wprost lub pośrednio – deprecjonuje cechy innych, prowokuje to i umożliwia pojawienie się przeciwnego etnocentyzmu. I jeśli zbiorowość, dotąd w zasadzie pozbawiona wpływów, nabierze słusznego poczucia własnej rosnącej siły, to jej członkowie doznają wzmożonej potrzeby samopotwierdzenia.” W zależności od kultury i cech psycho-antropologicznych zbiorowości, a także konkretnych okoliczności społeczno-historycznych potrzeba ta może być realizowana w diametralnie nieraz przeciwstawny sposób.

* * *

Rosyjskie źródła genealogiczne, zarówno archiwalne, jak i drukowane, zawierają ogromną ilość wzmianek o obcym, „priszłym” pochodzeniu wielu wpływowych rodzin tego kraju. Tak np. podaje się często, że od niejakiego Andrzeja Kokora (niekiedy występuje imię Kołycz) z Prus pochodzą rodziny Boborykinów, Kokoriewów, Konownicynów, Kołyczewów, Łodyginów, Nieplujewów, Obrazcowów, Szeremietiewów (F. I. Miller, „Izwiestije o dworianach rossijskich”, Sankt Petersburg 1790, s. 414-415).
Uważa się, że przodkiem Biestużewów i Biestużewów-Riuminów był Szkot czy Anglik Arthur (wg innych: Gabriel) Best, który jakoby przybył w 1403 roku z Wielkiej Brytanii do Rosji. Niekiedy genealogowie rosyjscy piszą o normańskim pochodzeniu (rok 1027) takich rodzin jak Aksakow, Woroncow, Wieljaminow, Islenjew, Woroncow-Wieljaminow. Przodek Sobakinów, szlachcic o skandynawskim imieniu Olgierd, miał przybyć do Rosji z Danii („Obszczij gierbownik”, t. 3, s. 19). Podobnie rodzina Nagoj’ów, z której pochodziła matka błogosławionego carewicza Dmitrija Uglickiego, legitymowała się jakoby duńskim pochodzeniem.
Niemieckiego pochodzenia mają być: Wizin, Lewszin (Löwenstein), Szepielew, Lewaszow, Arcybaszew, Sokownin (Ikskühl), Jachontow (von Dolen), Miatlew, Nieplujew, Ozierow, Protopopow, Pupkow; hrabiowie Minich, Orłow, Woroncow; baronowie Konownicyn, Czegłokow, Mawrin, Mołczanow, Kozodawlew (Kos von Dahlen), Fersen, Pahlen, Kankrin, Bieklemiszew, Arcybaszew, Fonwizin (von Wiese), Klopmann. O niektórych z nich (Arcybaszew, Bieklemiszew, Konownicyn, Orłow, Woroncow) inne źródła mówią, że pochodzili z Polski.
Od przybyszów z Grecji mają się wywodzić takie rodziny, jak Stremouchow, Szetniew, Gołowin, baron Koszkin, Kaszkin, Wołokitin.
Z Włoch przybyli ponoć przodkowie panów Oszninów, Zasieckich, Griaznowo, baronów Paninów, baronów Jełaginów, Naszczokinów.
Szwedzkiego pochodzenia są ponoć Aminowy, Apołłowy, Baranowy, Buturliny, Gołowiny, Kalitiny, Klementjewy, Lepiszewy, Nasakiny, Pereswiet-Maraty, Rołładiny, Rubcowy, Tollowie, Łodyżeńscy, Suworowy, baronowie Koziny, Sumarokowy, Buchariny, Jewscy.
Książęco-hrabiowski ród Suworowów pochodził być może od przodka, który w XVI wieku przybył do Rosji ze Szwecji, Juda Suwor dał początek Suworowym; Naum – Naumowym; Grigorij – Bucharinym... (P. Dołgorukow, „Rossijskaja Rodosłownaja Kniga”, cz. 2, Sankt Petersburg 1854, s. 64). W połowie XIV wieku przybył ponoć ze Szwecji poprzez Litwę do Rosji Jur Szałyj, protoplasta Nowosilcowów.
Francuskiego pochodzenia mieli być m.in. Griaznowowie. Z Hordy Tatarskiej mieli na Ruś przybyć Jeropkin, Kołtowskij, Łupandin, Juszkow, Apraksin, Kriukow, Pietrow-Sołowowo, Szczerbaczow, Prikłonskij, Wieljaminow-Ziernow, Plemiannikow, Zagriażskij, Chotiaincow, Narbiekow, Karaułow, Bołtin, Mosołow, Bibikow, Korobjin, Birkin, Poliwanow, Mierlin, Swistunow, Sawanczejew, Dawydow, Karamzin (Kara-Murza), Dierżawin (protoplasta Bagrim), Bołtin.
Tatarskiego pochodzenia byli – jak podaje niekoniecznie słusznie Piotr Dołogurow – książęta i hrabiowie: Urusow, Jusupow, Koczubej, Tarkowskij, Apraksin, Rastopczin, Mordwinow, Uwarow, Baranow, Dondukow-Korsakow, Kostrow, Sibirskij, Tieniszew, Tiumieniew, Szirinskij-Szichmatow, Gołowin, Saburow, Bachmietiew, Bibikow, Wierderewskij, Daszkow, Jermołow, Mieszczerskij, Matiuszkin, Suszkow, Strogonow, Bibikow, Poliwanow, Jazykow, Timiriaziew, Uwarow, Żdanow (Por.: Bobrinskij, t. 1, s. 213).
Wołoskiego pochodzenia mają być Cheraskow, Kantemirow (z mołdawskich Tatarów). Z Węgier rzekomo wywodziły się rodziny Baturinów, Bakuninów; ze Szwecji – Barclay de Tolly.
L. Sawiełow w książce „Driewnieje russkoje dworianstwo” zauważał: „Główną cechą szczególną genealogii starożytnej szlachty rosyjskiej stanowią legendy o jej obcym pochodzeniu, i ten problem nie może być pominięty milczeniem... Negować wjazdy do Rosji z Polski, Litwy i carstw tatarskich, oczywiście, nie sposób, lecz wjazdy z państw europejskich, w szczególności „iz Prus” – w które tak obfitują rosyjskie genealogie niw mogą być traktowane poważnie. Izba wywodów genealogicznych zaczęła wymagać dowodów, takowych zaś nie było, – zaczęto więc je fabrykować; w wyniku zaś wszystkiego wychodziło, że szlachta rosyjska ród swój wiedzie zewsząd, tylko nie z Rosji”... Sawiełow opracował genealogię 933 rodów rosyjskich, z których, jak się okazało, rzekomo aż 804, czyli prawie 90%, miały być obcego pochodzenia. „Wyjechał iz Niemiec muż cziestien imieniem Andriej Iwanowicz Kobyła, ot niegoże rod Kobylin... Wyjechał iz Prus cziestien muż Christofor, prozwanijem Bezobraz i ot niego rod Bezobrazow” itp. ... Są to rzeważnie twierdzenia bez sensu. Tych, kto uważa, iż nazwisko Kobyła brzmi z niemiecka, przekonywać o niczym nie warto, tym zaś, którzy nie są tego pewni, możemy podać, że bojarowie hospodarscy o nazwisku Kobyła i Bezobraz występowali jeszcze w pierwszej połowie XVI wieku na terenie późniejszego województwa brzeskiego i stąd dość łatwo mogli rzeczywiście trafić do Carstwa Moskiewskiego.
Gdyby wierzyć sztucznym genealogiom, wypadałoby uznać za potomków Niemców takie rodziny, jak: Kłyczew, Kutuzow, Jepanczin, Sałtykow, Tołstoj, Bieklemiszew, Szeremietiew, Boborykin, Lewaszow, Chwostow, Wasilczikow; za potomków Szwedów: Woroncow, Sumarokow, Ładyżenskij, Wieliaminow, Bogdanow, Zajcew, Niestierow; Włochów – Jełagin, Panin, Cziczerin, Sieczenow, Oszanin, Ałfieriew, Kaszkin; Greków – Własow, Żukow, Striemouchow itd. Jak zaznacza Nikołaj Bielajew („Russkij Wiestnik”, nr 8, 1992), „nierzadko to pochodzenie, które ludzie sobie przypisywali, żeby zadośćuczynić owej śmiesznej i smutnej modzie, było znacznie gorsze od rzeczywistego, które uważano za marne tylko dlatego, że było ono rdzennie rosyjskim. Sprawa dochodziła do absurdu. Tak np. słynni na całą Rosję Rurykowicze – książęta Kropotkinowie pokazywali się jako wychodźcy z Ordy! Nawet to, widocznie, wydawało się bardziej zaszczytne, niż pochodzenie od Wielkich Książąt Smoleńskich! Sobakinowie – również potomkowie Książąt Smoleńskich – zaczęli się pisać jako przybyli z Danii...
Bobrinskij powiada (t. 2, s. 222), że od Radszy, słowiańskiego Litwina, przybyłego do Moskwy w XIII stuleciu, pochodzą liczne, a tak znane rosyjskie rody szlacheckie, jak: Aminow, Buturlin, Romanow, Puszkin, Ulitin, Towarkow, Swibłow, Slizniew, Korowin, Zielienyj, Czeladnin, Zamyckij, Kuricyn, Bułygin, Rożnow, Musin-Puszkin, Beznogij, Czeszichin, Czertow, Wołkow, Kołogriwow, Powodow, Chrulew, Czułkow, Żulebin, Wołczenkow, Tregubow, Slepcow, Czobotow, Miatlew, Bułgakow, Nogawicyn, Smołkin, Kołogriwow, Niekludow, Kamienski.
Przodkiem wieku rosyjskich rodów miał ponoć być szlachetny przybysz z Prus Kampila, przerobiony przez niechlujnych pisarczyków moskiewskich na „Kobyłę”. Legendarny Indris, ni to Litwin, ni to Łotysz, ni to Prus, miał przybyć z Prus do Czernihowa w 1353 roku. Pozostawił jakoby po sobie liczne potomstwo płci męskiej, z którego poszły rzekomo dalsze rodziny szlacheckie m.in. takie jak Goleniszczew-Kutuzow, Daniłow, Mołczanow, Wasilczikow, Tołstoj, Tuchaczewskij, Sałtykow, Biezobrazow (Por: Bobrinskij, t. 1, s 178). Przyprowadzona przez niego dzielna drużyna, licząca 2000 osób, miała również pozostawić liczne potomstwo. Pikanterii dodaje tej historii fakt, iż np. „Obszczij gierbownik” (t. 1, s. 311) podaje, że Indris miał faktycznie na imię Tengri i przybył do Moskwy nie z Niemiec, nie z Zachodu, lecz z Hordy Tatarskiej, gdzie ponoć należał do najwyższej arystokracji. Musiał jednak stamtąd salwować się ucieczką... Z terenu Prus mieli jakoby przybyć do Moskwy Waraksinowie (od Waraksy) czy np. Wojejkowowie (od Wojejka Wojciagowicza).
Trudno dziś odróżnić w tej materii ziarna od plew, prawdę od fantasmagorycznych zmyśleń.
Niewykluczone, że do Moskwy mogli Polacy lub Litwini trafiać i okrężną drogą. Tak np. „Rodosłownaja kniga” (t. 2, s. 308) pisze: „Dierżawiny. Wyjechali iz Bolszoj Ordy. Odin iz potomkow wyjechawszego nazywałsia Dzierżawa, ot kotorogo i wieś rod połucził nazwanije”. Albo znowuż czytamy: „Lackije. Wyjechali iz Prussii” (tamże, s. 343). Jasne, że chodzi tu o znany polski ród panów Lackich herbu własnego.
20 września 1598 roku wojewodowie Stiepan Kozmin, Andrej Wojejkow i Piotr Piwow pisali carowi Borysowi Fiodorowiczowi Godunowowi o swym zwycięstwie nad syberyjskim chanem Kuczumem. Wśród osób, które wykazały szczególną odwagę w walce wymienili „Litwę”: Chrystofor Zielenowskoj, Iwan Pawłow, Kuzma Rodionow, Jakow Szełkowskoj, Iwan Jeremiejew, Łukasz Indrykow, Paweł Arszynskoj, Iwan Zaleskoj, Ostap Pietrow... („Akty istoriczeskije”..., t. 2, Sankt Petersburg 1841, s. 6).
W 1608 roku w podobnych aktach figurują „Litwini” Grysza Połtiew, Michajło Radziszewski i in. (tamże, t. 3, s. 127). „Raschodnaja kniga Sibirskogo Prikaza” w Moskwie nazywa „Polakami” kupców z Białej Rusi o nazwiskach: Razojew, Iwanow, Łukjanow, Siergiejew („Russko-biełorusskije swiazi. Sbornik dokumentow”, Mińsk 1963, s. 422).
O wielu rodzinach szlacheckich źródła rosyjskie podają przeczące sobie nawzajem informacje, tak np. o Koczubiejach, Turgieniewach, Żdanowiczach, Bonwerach, Stasowach, Apraksinach, raz twierdzi się, że przybyli z Polski czy Litwy, a innym znów razem, że z Hordy Krymskiej („Obszczij gierbownik”, t. 3, s. 49; t. 4, s. 53 i in.).
L. M. Sawiełow w książce „Bibliograficzeskij ukazatiel po istorii, geraldike i rodosłowiju rossijskogo dworianstwa” (Ostrogożsk, 1898, s. 34) bardzo negatywnie oceniał „Obszczij Gierbownik”, pisał, iż „przepełniony on jest rozmaitymi wymysłami i legendami, szczególnie jeśli chodzi o rody, które się wysunęły w ciągu wieku XVIII, wielu rozmaitych awanturników. Tak ma się do czynienia z fantazjami o pochodzeniu Razumowskich, Bezborodków, Skowrońskich, Dewierów, Bagrationów, Jefimowskich i wieku innych”. Tę edycję Sawiełow określa jako „balast naszej niebogatej literatury genealogicznej”. I faktycznie wielotomowy „Obszczij gierbownik dworianskich rodow Wsierossijskoj Impierii” zawiera obok rzetelnych informacji także niemało mistyfikacji. Oczywiście, forma nazwiska może wprowadzać w błąd, wcale nie jest tak, że końcówka „-ski”, „-cki” zaraz wskazuje na polskie pochodzenie odnośnej rodziny. Tak „z polska” brzmiące nazwiska „Wierderewski” czy „Jewski” nie mają nic wspólnego z Polską. W źródle bowiem „Rodosłownaja kniga” (t. 2, s. 296, 312) czytamy: „Wierderewskije. Wyjechali iz Bolszoj Ordy, nazwanije połuczili po otczinie ich, nazywajemoj Wierderew”. (...) „Jewskije. Wyjechali iz Szwecji”. No właśnie: pomieszanie z poplątaniem!
I odwrotnie, niekiedy zupełnie po muzułmańsku brzmiące nazwisko może być trawestacją imienia polskiego i kryć ród czysto lechicki. Tak np. „Rodosłownaja kniga” (t. 2, s. 322) głosi: „Isupowy. Wyjechali iz Litwy (a po pokazaniju odnorodcew ich Kobylskich wyjechali iz Polszi. Nazwanije priniali ot wyjechawszego, kotoryj nazywałsia Isup”. Z pewnością owe „Isup” to nic innego jak Józef... Ale byli też Isupowy, którzy „wyjechali iz Zołotoj Ordy”.

* * *

Bardzo wiele wpływowych rodów Imperium Rosyjskiego, które tworzyły potęgę tego mocarstwa, wiodło swój ród od lechickiego Ruryka (Raroga) przez Gedymina, aż do takich rodzin jak: Ogińscy, Odojewscy, Nowosilscy (Nowosielscy), Odyńcowie, Massalscy, Druccy, Chowańscy, Prońscy (Pruńscy), Puzynowie, Romodanowscy, Sokalscy, Starodubowscy, Turowscy, Czetwertyńscy, Mirscy, Sokolińscy, Twerscy, Zasławscy, Ostrogscy, Żylińscy, Babiczewowie, Putiatinowie, Lwowowie, Druccy-Sokolińscy, Zasieccy, Prozorowscy, Wołkońscy, Kolcowie-Massalscy, Gorczakowowie, Satinowie, Boratyńscy, Oboleńscy, Tielepniewowie, Repninowie, Tiufiakinowie, Dołgorukowowie, Szczerbatowowie, Wiaziemscy, Wsiewołożscy, Szachowscy, Podberescy, Łobanowowie-Rostowscy, Biełosielscy-Biełozierscy, Wadbolscy, Szeleszpańscy, Tatiszczewowie, Jeropkinowie, Kozłowscy, Karpowowie, Rżewscy, Daszkowowie, Kropotkinowie, Dmitrijewowie, Aładjinowie, Kosatkinowie-Rostowscy, Uchtomscy, Bierezinowie, Lapunowowie, Iljinowie, Chiłkowowie, Gagarinowie, Gundarewowie, Żukowowie, Błudowowie. Co prawda prawdziwy rodowód tych rodzin jest inny, nie tak nobliwy, jak głoszą ich legendy domowe, ale to nie zmienia faktu, że element litewski i polski odegrał ogromną rolę w kreowaniu potęgi Państwa Rosyjskiego.
Jak słusznie zauważa Margaryta Byczkowa, „potomkowie wielkich książąt litewskich w XIV-XVI wieku przyjeżdżali [do Moskwy] służyć ze swoimi dworzanami i ich pochodzenie nie wymagało oficjalnego potwierdzenia.” Sam Gedymin przez historiografię rosyjską najczęściej wywodzony był z rodu Ruryka, miał być potomkiem Iziasława, starszego syna kniazia kijowskiego Włodzimierza Świętego. „Gedimin ili Jediman proizoszeł ot Rossijskogo Wielikogo Kniazia Władimira Swiatosławicza, kotoryj kriesti Russkuju Ziemku i posadi syna swojego Iziasława na Połockie, ot kojego poszli kniazja Połockije i Litowskije” („Obszczij gierbownik dworianskich rodow Wsierossijskoj Imperia”, Sankt Petersburg 1797, cz. 2). Z rodu zaś Gedymina jakoby idą: Golicyn, Kurakin, Trubieckoj, Sanguszko, Woroniecki i in.
Mimo wielu wojen z Polską kulturalne warstwy narodu rosyjskiego chętnie poznawały kulturę zachodniego sąsiada. Nawiasem mówiąc, ze strony Polski żywiono ongiś do Rosji często uczucia najszczerszej przyjaźni. Oto np. 20 maja 1658 roku król Polski i wielki książę litewski Jan Kazimierz wystosował uniwersał o zwołaniu kolejnego sejmu. W tym nader interesującym dokumencie znalazły się m.in. następujące zdania: „Wszem wobec y każdemu z osobna... Oznaymujemy, iżeśmy zawsze wielce pragnęli, dla dokończenia zaczętego z Carem Jego mością Moskiewskim dzieła y gruntownego strony tamtey uspokojenia, seym walny koronny złożyć y na nim z Carem Jego mością y narodem Mioskiewskim, z jedney krwie słowiańskiey idącym, strojem, mową y religią narodowi Polskiemu naybliższym, na konfuzyą zawistnych wszystkiemu imieniowi słowiańskiemu sąsiadom cale się uspokoić. Tak nie mogąc tego tak świątobliwego przedsięwzięcia naszego przez te wszystkie niebezpieczne czasy dla ustawicznych wojen szwedzkich, kozackich y węgierskich do pożądanego przywieść końca, teraz, gdyśmy za łaską Bożą nieprzyjaciół pomienionych z większey części państw naszych wyparli, potrzebne to y wszystkiemu imieniu słowiańskiemu pożyteczne dzieło do skutku przywieść umyśliliśmy”...
Naznaczając sejm w Brańsku na 1 czerwca 1658 roku monarcha deklarował, iż celem jego będzie doprowadzenie „do gruntownego z carem Jego mością Moskiewskim uspokojenia y pożądanego od wielu wieków Słowiańskich narodów zjednoczenia” jak również bezpieczeństwa Rzeczypospolitej („Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju”, t. 34, s. 125).
Na terenie Smoleńszczyzny doszło do XVI-XVII wieku do ścisłego sąsiedzkiego współżycia Rosjan, Białorusinów (Litwinów) i Polaków. Sejm walny koronny odbyty 1611 roku w Warszawie m.in. postanawiał: „Za rekuperowaniem Smoleńska, a za spustoszeniem krajów tamtych, chcąc je osadzić, kazaliśmy posłać uniwersały nasze, aby ludzie szli do Smoleńska y tamte kraje osiadali, którym wolność deklarujemy”... etc. („Volumina Legum”, t. 3, Petersburg 1859, s. 24). Tysiące szlachty i chłopów z Królestwa Polskiego osiadło wówczas na tym pograniczu i w następnych pokoleniach uległo rutenizacji. Obcy przybysze bardzo rychło ulegali zupełnej asymilacji z żywiołem wielkoruskim. W naturalny sposób np. Krzysztof Chrząstowski stawał się Christoforem Chruszczowskim lub Chruszczem, a jego syn już: Chruszczowem. Nagminnie też Tęczyński stawał się Toczyńskim, Węgrowiecki – Ugrowieckim, Strzałkowski – Striełkowskim czy Strielcowem, Jezierski – Ozierskim lub Ozierowem.
Od pewnego czasu stało się też w Moskwie nader modnym przybieranie nazwisk brzmiących „na polskij manier”, czyli kończących się na „-ski” lub „-cki”.
W. Nikonow („Geografija familij”, Moskwa 1988) uważa, że nazwisko, jako „dziedziczne imię rodziny”, jako takie zjawiło się po raz pierwszy w Italii, w X-XI w., następnie aż do XVIII wieku włącznie rozpowszechniło się po Europie. Dziś kształtuje się w Afryce i Azji. W XVIII-XIX wieku w Rosji pojawiło się mnóstwo niby z polska brzmiących nazwisk, których właściciele jednak niekiedy niczego wspólnego z Polską nie mieli. Ciekawe, że w Rosji nazwiska kończące się na „-ckoj”, -„skoj” (pochodne od polskich -cki, -ski) w XVII-XVIII wieku były najbardziej rozpowszechnione na północ i zachód od Moskwy (Psków – 9,2%; Twer – 9,6%; Ustiug – 6%), a na „-icz” na terenach bezpośrednio stykających się z ziemiami wschodnimi Rzeczypospolitej (Psków – 0,2%). (S. J. Zinin, „Suffiksy russkich familij XVII-XVIII wiekow,” w: „Antroponimia” (red. W. Nikonow, A. Supieranskaja) Moskwa 1970, s. 97). „Wpływy polskie w drugiej połowie panowania Aleksego, za Fiodora III i w okresie regencji carówny Zofii – do 1680 roku, rozciągały się również na całą szeroką sferę kultury materialnej. Z Polski przywożono przedmioty zbytku, wykwintne materiały odzieżowe, drogie sukna, jedwabie i atłasy; zdobyczami z wypraw wojennych były głównie różne rodzaje broni, dzwony, czasem też taki rarytas, jak wykonany przez polskiego rzemieślnika i przywieziony ze Smoleńska zegar bijący; car Aleksy podarował go klasztorowi św. Saby (Sawwin-Storożewskij monastyr) na wzgórzu Storoże pod Zwienigorodem. Pierwsza żona cara Fiodora III, Agafia Gruszecka, córka szlachcica ze Smoleńszczyzny, wyraźnie opowiadała się za zamianą ciężkich szat rosyjskich na polskie kontusze, i koniecznie z szablą u boku; podobało się jej również strzyżenie włosów i golenie bród, a więc już przed Piotrem I – który rewolucję w tym zakresie zrobił na siłę. Na Kremlu i w domach bojarskich pojawiły się meble na polską modłę (stoły na rzeźbionych nogach), karety, pewne detale tronu Aleksego z 1659 r., nawet patriarsze nakrycie głowy Nikona („na manier kardinalskij”), liberie sług, płyty nagrobne niektórych dostojników (także duchownych) z napisami w języku greckim, łacińskim, niemieckim i polskim. Pracowali w Moskwie polscy rzemieślnicy-rymarze, ślusarze, czapnicy; znamy kilka nazwisk Polaków – malarzy pałacowych; byli też Polacy wychowawcami w domach bojarskich, m.in. u Naszczokina; oni to pewnie namówili jego syna do ucieczki. Liczba książek polskich w bibliotekach niektórych bojarów i klasztorów przekraczała sto, a łacińskich – kilkakrotnie więcej. Były też przekłady z polskiego; tłumaczono Reja, Stryjkowskiego, Szymona Starowolskiego, różne historie i opowieści, bajki Ezopa, „Przemiany” Owidiusza i wiele innych. Władali biegle językiem polskim i sam car Fiodor, i jego siostra Zofia, i jej faworyt – książę Wasyl Golicyn”. (Ludwik Bazylow, „Historia Rosji”, t. 1, Warszawa 1983, s. 278).
Hrabia Grigorij Miłoradowicz w swym dwutomowym dziele „Rodosłownaja kniga czernihowskogo dworianstwa” (Petersburg 1901) przytacza dane o długim szeregu osób niewątpliwie polsko-szlacheckiego pochodzenia, którym w Cesarstwie Rosyjskim nie nadano szlachectwo tego kraju, ponieważ prawdopodobnie nie mogły one udowodnić, z braku dokumentów, swego dawnego pochodzenia. Na liście tej (osób znajdujących się w służbie wojskowej Cesarstwa) spotykamy tak jednoznacznie brzmiące nazwiska, jak Adamowicz, Adasowski, Aleksandrowicz, Andrzejewski, Andrzejewicz, Andruszewski, Antonowicz, Armaszewski (widocznie chodzi o Hermaszewskich), Bazylewicz, Baranowski, Bachmacki, Bieniecki, Berezowski, Błażewicz, Bobrowski, Bogajewski, Bogdanowicz, Bohomolec, Bogusławski, Bożyński, Bończa-Osmołowski, Borszczewski, Brodowicz, Brodowski, Burak, Bury, Bykowski, Biełanowski, Bielecki, Wasilewski, Wielhorski, Wierzbicki, Weryha, Winicki, Wisłogórski, Witkowicz, Wiszniewiecki, Wiszniewski, Wołodkowski, Wolski, Woronkiewicz, Wojciechowicz, Wroński, Wysocki, Gajewski, Halicki, Golejewski, Homolicki, Hołownia, Houwalt, Granowski, Hryhorowicz, Gudym-Lewkowicz, Hulewicz, Górski, Hutor, Danilewski, Daniłowicz, Dacewicz, Dyakowski, Dobrowolski, Dobrosielski, Domontowicz, Drozdowski, Dubowski, Chocimirski, Jewniewicz, Jeżewski, Żdanowicz, Żdan-Puszkin, Żuk, Żurawski, Zaborowski, Zabiełło, Zawadzki, Zakrzewski, Zańkowski, Zieleński, Złotnicki, Zubowski, Iwanicki, Izmailski (pierwotnie Puhaczewski), Imszeniecki, Isajewicz, Kalinowski, Kamieniecki, Kamiński, Kapcewicz, Karnowicz, Karpiński, Karpowski, Karsnicki, Kaczanowski, Kwieciński, Kibalczyc, Kisiel, Klimowicz, Kowalewski, Kozakiewicz, Kozłowski, Konstantynowicz, Korotkiewicz, Korzun, Kosacz, Kosowicz, Kostanecki, Krasowski, Krzysiewicz, Krupicki, Kuźmiński, Kunicki, Kupczyński, Kurowski, Lewicki, Lewkowicz, Liniewicz, Lipski, Lisiewicz, Lisowski, Lisański, Łobanowski, Łozowski, Łukaszewicz, Łukaszewski, Lubarski, Lutkiewicz, Laszkowski, Magierowski, Majewski, Makarowicz, Maksimowicz, Maksimowski, Małaszewicz, Mańkowski, Markowicz, Masłowski, Masiukiewicz, Maczugowski, Mackiewicz, Mizerny, Miklaszewski, Miłowicz, Misiewski, Michajłowski, Naliwajko, Narbut, Niewiński, Niewierowski, Nieścierowicz, Niemirowicz-Danczenko, Nowodworski, Orłowski, Pankiewicz, Pawłucki, Paszkowski, Piotrowski, Pohoski, Podwysocki, Połtoracki, Puszczyn, Rajewski, Rokicki, Raczyński, Romanowicz, Rudziński, Rutkowski, Rylski, Sawicki, Sawicz, Samojłowicz, Świrski, Święcicki, Siemaszko, Sempliński, Silewicz, Silicz, Sobolewski, Sokołowski, Sołłohub, Starosielski, Stachowicz, Stefanowicz, Stocki, Strażewski, Tański, Tarasiewicz, Tarnawski, Ternawski, Tymecki, Tichonowicz (Ciechanowicz), Tołpyha, Tomiłowski, Trabsza, Tryzna, Trocki, Trusiewicz, Tudorowski, Uszyński, Falkowski, Fedorowicz, Fedorowski, Filipowski, Chęciński, Chilczewski, Chołodowski, Chrapowicki, Cytowicz, Cykliński, Czarnuszewicz, Czajkowski, Czekan, Czerniawski, Czerniachowski, Czeczelnicki, Szabelski, Szabłowski, Szewernicki, Szydełowski, Szkłarewicz, Szpakowski, Szumski, Szczerba, Szczyciński, Szczurewicz, Szczucki, Junicki, Jurkiewicz, Jagodowski, Jakubowicz, Janowicz, Janowski, Jaroszewski, Jasnowski, Jasnopolski.
Tenże obraz widzimy wśród warstwy urzędników, gdzie tłoczno jest od takich nazwisk, jak Dombrowski, Dowgiałło, Korsakiewicz, Chodkiewicz, Hryniewicz, Stradomski, Chomiński, Czerwiński, Szmigielski itd.
Przez kilka stuleci polsko-litewska „rzeka” płynęła do „morza rosyjskiego”, tak iż w XIX wieku we wszystkich guberniach Imperium aż się roiło od nazwisk jednoznacznie wskazujących na pochodzenie. Oto np. jakie imiona znajdujemy w zbiorach Pskowskiego Gubernialnego Zgromadzenia Deputatów Szlacheckich z 1896 roku (w dziale szóstym „szlachta starożytna”, fundusz 110): Bogucki, Barszczewski, Chudziński, Chocimski, Chludziński, Chołodowski, Celiński, Czerleniowski, Czernyszewski, Czerniewski, Drucki-Sokoliński, Dubowski, Dembski, Dembiński, Dłuski, Dobrowolski, Demczyński, Filipowicz, Fłoryński, Gajewski, Galecki, Golejewski, Gojżewski, Galinowski, Grudziński, Hieropolski, Irecki, Iwaszewski, Jukawski, Junoszewski, Janowski, Jaworski, Januszkiewicz, Jerzewski, Januszkowski, Jelecki, Korwin-Krukowski, Komarski, Koniuszewski, Kałakucki, Kasperski, Kazakowski, Kiśliński, Klimaszewski, Kolcow-Massalski, Korsak, Kowalewski, Kościeński, Kostyrko-Stocki, Krasowski, Kosmecki, Krasnopolski, Krasnolenski, Kulewski, Kunicki, Lewicki, Ławrynowski, Ławrowski, Łagowski, Łański, Łaniewski, Łasuński, Łoziński, Łukomski, Malinowski, Marcinowski, Maslenicki, Maciejewski, Mieglicki, Mielnicki, Milewicz, Miładowski, Mickiewicz, Moraczewski, Musorski, Myszecki, Narbut, Nawrocki, Niegonowski, Nieledziński, Nowacki, Oboleński, Orański, Ordyłowski, Orlicki, Ostrowski, Pieczkowski, Piewicki-Borowicki, Pławski, Powało-Szweykowski, Podaszewski, Polistowski, Polski, Pochwaliński, Prochorowicz, Przegorzewski, Rebkowski, Rodziewicz, Rodoszewski, Rokicki, Romanowski, Rybiński, Raćkowski, Stempkowski, Stankiewicz, Staniewicz, Statkowski, Stebutt, ks. Szachowski, Sakowicz, Sawicki, Simański, Sokolski, Sozentowicz, Sołomirski, Stawiski, Tarasiewicz, Terpiłowski, Tichorski, Tomiłowski, Trojanowski, Wieliczkowski, Wilczewski, Wojciechowski, Wyrzykowski, Zaleński, Zaleski, Zaciepliński, Zieleński, Zawołocki, Żadrycki, Żołądź, Żutowski.
Podobną sytuację można zaobserwować we wszystkich innych archiwach Rosji, należących do guberńskich zgromadzeń deputatów szlacheckich.
Gdy się zaś spojrzy na wielką i wspaniałą kulturę rosyjską, to trzeba pamiętać, że z ziem dawnej Rzeczypospolitej, ze szlachty polskiego króla jegomości wywodzili się Dostojewscy i Gogolowie, Wiszniewscy i Kiełdyszowie, Boratyńscy i Chodasiewiczowie, Sawiccy i Kramscy, Czajkowscy i Strawińscy, Szostakowiczowie i Miaskowscy, Łobaczewscy i Możajscy, Żukowscy i Leontowiczowie, Kapicowie i Szokalscy, Korsakowowie i Ciołkowscy, Czyżewscy i Wernadscy, Sokołowscy i Łoscy, Rostropowiczowie i Siemaszkowie, itd. itd.
W 1987 roku jeden z numerów wileńskiego „Czerwonego Sztandaru” opublikował artykuł syberyjskiego krajoznawcy F. Pokazniewa pt. „Polacy w Surgucie”, w którym można było przeczytać m.in. następujące ustępy: „Według danych z lat 1868-1869 zamieszczonych w książce „Gubernia Tobolska” (wyd. w 1871 roku w Petersburgu) ogólna ilość ludności guberni wynosiła 972 tys. osób, w tej liczbie 7268 (czyli około 1 proc.) Polaków.
W owym okresie gubernię tobolską zamieszkiwało ponad 68 tys. (czyli 7 proc. ogólnej ludności) zesłańców. Znaczna część zesłańców Polaków mieszkała w Tobolsku. Został tam nawet zbudowany kościół, który zachował się w dobrym stanie do dziś dnia. Ale sporo Polaków zamieszkiwało również w innych miastach i powiatach guberni. Możliwe, że po raz pierwszy Polacy znaleźli się na Syberii jako zesłańcy po stłumieniu Powstania Kościuszkowskiego w 1794 roku. Jednakże bardziej dokładne dane mówią już o późniejszym okresie.
Znane są cztery grupy zesłanych na Syberię Polaków: po stłumieniu powstania lat 1830-1831 i 1863-1864, a także z roku 1907 i 1912. W zachowanych księgach cerkiewnych surguckiej Troickiej cerkwi znajdujemy nazwiska pochodzenia polskiego: Tetiuccy, Goreccy, Mickiewiczowie, Malinowscy, Stachowscy, Bagińscy, Staniewicze. Zapisy świadczą, że należą ci ludzie do stanu mieszczańskiego, co jest dowodem ich późniejszego pojawienia się w Surgucie, ponieważ rdzenna ludność Surgutu należała do stanu Kozaków. Zresztą ci ludzie o polskich nazwiskach częstokroć sami przyznawali się do polskiego pochodzenia. Np. starzy Tetiuccy uważali, że ich przodkowie trafili tu po Powstaniu Kościuszkowskim. To opowiadanie przekazywano z pokolenia na pokolenie.
Najbardziej dokładne dane o zesłanych Polakach pochodzą z okresu pierwszej rewolucji rosyjskiej lat 1905-1907 i z okresu nowej fali rewolucyjnej. 17 grudnia 1912 roku warszawski oberpolicmajster w liście do szefa zarządu żandarmerii gubernialnej tobolskiej informował o wysłaniu grupy Polaków, składającej się z ośmiu osób, do guberni tobolskiej pod nadzór jawny policji na 5 lat od terminu 17 listopada 1912 roku. Kim byli ci ludzie? Mieszkańcy Warszawy Mikołaj Zieleziński i Władysław Juszczyński, mieszkaniec Łodzi Stanisław Ignacy Drużbiński, chłop z guberni piotrkowskiej Adam Borutto, chłop z guberni łomżyńskiej Czesław Gierwatowski.
Do Surgutu przybyli 24 lutego 1913. Większość z nich należała do partii socjalistów, ale byli również anarchiści – komuniści. Początkowo wszyscy byli zameldowani w Surgucie, później (z różnych przyczyn osobistych, w tym również konfliktów wewnętrznych) niektórzy zostali skierowani na wieś. Np. Juszczyński, Gierwatowski i Sieczko znaleźli się we wsi Aleksandrowskoje, Antosiewicz i Zieleziński – we wsi Tundrino.
Różnie ułożyły się losy tych ludzi. W marcu 1913 roku A. Antosiewicz został aresztowany za zabójstwo J. Grabickiego. Przebywał pod strażą w więzieniu tobolskim. 25 lipca 1914 roku tobolski sąd wyjazdowy, po rozpatrzeniu sprawy Antosiewicza w Surgucie, uniewinnił go. Później Antosiewicz brał aktywny udział w walce o ustanowienie władzy radzieckie w Surgucie, wstąpił do Rosyjskiej Partii Komunistycznej (bolszewików). Zginął w 1921 roku podczas tłumienia kontrrewolucyjnego buntu kułacko-eserowskiego.
Cz. Gierwatowski został powołany do armii carskiej. Po Rewolucji Październikowej służył w Armii Czerwonej. Od 1922 roku do głębokiej starości pracował w systemie spółdzielczości handlowej w Surgucie.
M. Zieleziński zajął się fryzjerstwem. Mieszkał razem z zesłańcem politycznym Nikołajem Agapowem. Na domu był umieszczony szyld „Fryzjer warszawski Mikołaj” i z szyldem tym związana jest pewna anegdota. Pewnego razu Agapow w obecności całego towarzystwa oświadczył: „Jest tu dwóch Mikołajów, dlatego będę pierwszym, a Zieleziński drugim”. Następnie zdjął szyld i po słowie „Mikołaj” narysował rzymską cyfrę „II” i umieścił tablicę na miejscu. Niewinna dwójka nadała reklamie inny sens i odcień polityczny: „Fryzjer warszawski Mikołaj II”. O tym figlu Agapowa długo opowiadali sobie zesłańcy i miejscowi mieszkańcy. Władze powiatowe dopatrzyły się w tym (zresztą słusznie) urągania się nad carską osobą.
W 1916 roku Zielezińskiego powołano do armii carskiej. Po Rewolucji Październikowej brał aktywny udział w ustanowieniu władzy radzieckiej w Surgucie. Po zawarciu traktatu pokojowego z Polską wrócił do Warszawy, ale wkrótce został aresztowany i zginął w więzieniu.
W 1916 roku S. Drużbiński również został powołany do armii carskiej. Po Rewolucji Październikowej aktywnie walczył o zwycięstwo i umocnienie władzy radzieckiej w Surgucie. W okresie kołczakowskim (1918-1919) został aresztowany i wtrącony do więzienia tobolskiego. Po wyzwoleniu przez Armię Czerwoną wrócił do Surgutu i pracował w handlu.
W 1916 roku A. Borutto służył w armii carskiej. Po zwycięstwie Rewolucji Październikowej przyjechał do Surgutu i wspólnie z Drużbińskim i Zielezińskim brał udział w organizowaniu pierwszej rady – organu władzy ludowej, został wybrany jej przewodniczącym. W okresie kołczakowszczyzny został aresztowany, wrzucony do więzienia tobolskiego, następnie wywieziony do Irkucka i rozstrzelany”.
Wybitni rosyjscy historycy L. Sawiołow („Rodosłownyje zapiski”), P. Dołgorukow („Rossijskaja rodosłownaja kniga”), A. Bobrinskij („Dworianskije rody wniesionnyje w obszczij gierbownik Wsierossijskoj Impierii”) podają nazwiska setek rosyjskich rodzin szlacheckich, które wywodziły się z Polski i Litwy, a odegrały ogromną, twórczą, pozytywną rolę w kształtowaniu i umacnianiu Państwa Rosyjskiego, w rozwoju jego kultury duchowej i materialnej oraz cywilizacji technicznej. Na podstawie źródeł drukowanych i archiwalnych daje się ustalić (z całą pewności niekompletną) listę rodów szlacheckich Rosji, których początki znajdują się na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej.
W 1942 roku znakomity pisarz polski Ksawery Pruszyński opublikował esej Zagubione pokolenie, zawierający bardzo trafne spostrzeżenia: „Najdziwniejsza w świecie Polonia to Polonia rosyjska (...). Przed tamtą wojną [1914-1918] było w Rosji, poza ziemiami późniejszego państwa polskiego, ponad pięć milionów Polaków. Przecież polskość na Ukrainie i Białorusi nie była tylko polskością Potockich, Branickich, Sobańskich czy Lipkowskich, ale była polskością całych wsi mazurskich, małych zaścianków szlacheckich, całej administracji rolnej, poważnej części miasteczek, nie mniej poważnej miast: Żytomierza, Odessy, Mińska. A tego nie było mało. Sowiety stworzyły nawet osobne autonomiczne okręgi polskie, wydawały (...) pisma polskie, utrzymywały też (...) polskie szkoły, polskie teatry. Sowieckie oczywiście, ale językowo przynajmniej polskie. Dalej, nie trzeba przypominać, że współżycie polsko-rosyjskie jednak niegdyś istniało. Było ono nawet bardzo silne. Naród obłożył je anatemą. Potępiał Spasowiczów, Michałów Czaykowskich, Rzewuskich, którzy propagowali ekspansję Polaków w Rosji, którzy chcieli, by miejsce Niemców bałtyckich w rozwoju olbrzymiego imperium zajęli Polacy. Ale anatema była czystą fikcją. Oficjalnie współżycia polsko-rosyjskiego nie było: w istocie było ono ogromnie intensywne. Odjęcie temu współżyciu narodowego błogosławieństwa sprawiło tylko, że nieustanna ekspansja polska w Rosji carskiej była zjawiskiem narodowo nieuregulowalnym, organizacyjnie dzikim, politycznie bezplanowym. Ale była. Z ubogiej Kongresówki, niezamożnej Litwy szły rokrocznie tysiące Polaków na służbę rosyjską. Byli to inżynierowi i lekarze, administratorzy i wojskowi, nawet kupcy, drobni urzędnicy, poszukiwacze majątku. Byli to artyści, kolejarze, rzemieślnicy, majstrowie. Ileż Polek, jak owa bohaterka „Kwiatów polskich” Tuwima, jak piękna Biruta – owa miłość studencka bohatera „Syzyfowych prac”, jak „Siłaczka” Żeromskiego, wsiąkło mniej lub więcej, przez swoje małżeństwo czy wyjazd, w daleki świat rosyjski. Pierwszy okres uprzemysłowienia Rosji w erze pozytywizmu, iluż Polaków wessał? Ale nie tylko on: poprzednio w erze powstaniowej pierwsze rzesze Polaków znalazły się w Syberii, w Turkiestanie, na Uralu. Wracały stamtąd, ginęły tam, ale czasami i żyły. Nie zawsze chcieliśmy o tym wiedzieć: w okresie niewoli uważaliśmy – jakże zrozumiale! – że Polak może na Syberii jedynie cierpieć, nie chcieliśmy widzieć tego, że nieraz on się tam bogacił. Legendarne fortuny Koziełł-Poklewskich, synów i wnuków zesłańca, były to przecież jedne z największych fortun w Rosji: stanowiły zaś na pewno największą fortunę, jaką w nowoczesnych czasach zrobił Polak. To byli polscy Rockefellerzy. Jeśli Niemcy uważają, że wkład ich narodu w naszą cywilizację jest duży, to jest on przecież niczym w porównaniu z wkładem polskim w kraje za Uralem. To nasz inżynier budował tam drogi i koleje wytyczał, i skarby kruszców odkrywał, i ziemiami zarządzał i przedsiębiorstwa handlowe zakładał, i szkoły wznosił. Był wszystkim. Dziś, pozornie, pozostały z tego wszystkiego tylko spróchniałe krzyże zesłańcze na cmentarzach Irkucka, Semipałatyńska, Nowosybirska. Ale kto spojrzy głębiej, ten powie, że mało który naród świata w mało którym kraju dalekim zdobył się na taki wielki wysiłek cywilizacyjny, jak zniewolona Polska na niepolskiej Syberii. Nie trzeba głęboko patrzeć: w tych krajach żywa jest jeszcze pamięć polskiej cywilizacji (...) Tylko że dorobek ten nie szedł na rzecz Polski. Dokonywał się bowiem wbrew oficjalnemu katechizmowi ówczesnej Polski. Ta była zdania, że na Syberii możemy tylko cierpieć, że Sybirem nie można zawładnąć. Ukradkiem, jakby wstydząc się, owi wzbogaceni na Syberii Polacy składali, podrzucali raczej, magnacką daninę narodowi. Kasa Mianowskiego np., mająca na celu m.in. popieranie wynalazczości polskiej, powstała właśnie z fortun stworzonych w Rosji. Dla niejednej fundacji narodowej Kaukaz czy Sybir były tym, czym dla Anglików Birma, Hongkong, koncesje szanghajskie: źródłem finansowej, przebogatej potęgi. Na Szkota, który ze swych ubogich gór podążał do kolonii zamorskich, patrzyło jego społeczeństwo z życzliwością i szacunkiem. Na Polaka, który szedł Rosję zdobywać, zamiast dusić się w biedzie pisarczyków mazowieckich, patrzono jak na Judasza. Uważano go za straconego. Niedokonano niczego, aby w nim polskość podtrzymać”. Był to oczywiście jeden z ewidentnych przejawów osławionej polskiej „organicznej głupoty”, niespotykanej gdzie indziej i ciążącej fatalnie także na sferze myślenia, czy raczej braku myślenia, politycznego.
Wszystkie narody słowiańskie są połączone ze sobą niezniszczalną więzią genetyczną i kulturową, często cechuje je wspólnota stereotypów mentalnych i behawioralnych. Więzi zaś krwi są nieraz zaskakujące, że napomkniemy o okoliczności, Iż wielka dynastia Romanowów, która w ciągu swego 300-letniego panowania przekształciła drobne, zaledwie 3-milionowe Księstwo Moskiewskie w rozległe i potężne Imperium Rosyjskie, wywodziła się z powiatu lidzkiego Ziemi WIleńskiej, a jej pierwotne nazwisko było: Romanowicz.
O tych i wielu pokrewnych sprawach pisaliśmy szerzej m.in. w naszym opracowaniu: „Rody rycerskie Wielkiego Księstwa Litewskiego”, (t. 1-6, Rzeszów, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE, 2001-2005), w „Herbarzu Polesia” (Boguchwała 2009),Herbarzu polsko-rosyjskim” (Warszawa 2006) oraz w trzykrotnie (Siemianowice Śląskie 2013, Warszawa 2015, Boguchwała 2017) dotychczas wydawanej „Księdze herbowej Białej, Czarnej, Czerwonej i Zielonej Rusi, Inflant, Litwy, Moskwy, Polski, Ukrainy i Żmudzi” i do nich także odsyłamy naszych wiernych Czytelników.












Россия и Кавказ: из истории непростого соседства


В XXI веке внимание людей интересующихся политикой обращено среди прочего и на очень сложные отношения великой России с около 30 малыми народностями Кавказа, которые в свою очередь не всегда дружественно настроены по отношению друг к другу.
Локальные империалисты (к примеру, Грузия) ревностно защищая собственную независимость от грозного северного соседа, подчас не прочь взять в ежовые рукавицы своих еще меньших соседей (например, Абхазию и Южную Осетию), а это делает возможным возвращение Кавказа к своeму извечному «естественному» состоянию войны всех против всех.
Отношения Российской империи с народами Кавказа никогда не были ни простыми, ни особенно радужными. Возьмем, к примеру, XIX век. В архивах Санкт-Петербурга и Тбилиси хранится множество документов, в которых, как в зеркале, отразилась драматическая история тех времен. Как известно, Грузия приняла протекторат России в 1783 году, а в 1801 году была попросту к ней присоединена, что, с одной стороны, защитило грузин от притязаний Турции и Ирана, с другой, однако, создало опасность русификации и породило к половине XIX столетия достаточно сильные антироссийские тенденции, которые частично вытекали из факта, что культура и народные традиции Кавказа коренным образом отличались от таковых России.
В докладной записке командующего войсками на юге страны генерал-лейтенанта, князя Орбелиани фельдмаршалу Барятинскому от 14 октября 1856 года читаeм: „Много преступлений, считающихся у нас тяжкими, не только не составляют между ними действия запрещенного, но обязательны для каждого, кто хочет сохранить за собою доброе имя. Таковы убийство по кровомщению, убийство жены, дочери, сестры, когда она замечена или оговорена в любовной связи с кем бы то ни было; убийство человека, подозреваемого в обольщении их. Все эти преступления совершаются с полною уверенностью в правоте дела и без упреков совести. В совершенную противоположность проявления действия ее у христиан, совесть терзает дагестанского мусульманина только до того времени, пока он еще не совершил убийства, вызываемого изъясненными причинами; а когда оно совершено, совесть убийцы успокаивается, как у человека исполнившего священный долг свой... Бывали случаи, когда подсудимые, будучи заарестованы следователем и допрашиваемы об обстоятельствах преступления, в свою очередь спрашивали с удивлением: какое дело этому человеку (т. е. следователю) до совершенного мною убийства, разве он родственник убитому?”
Царское правительство проводило политику усиленной колонизации Кавказа и прилежащей к нему территории. Основывались под хозяйственным предлогом русские поселения, долженствующие служить опорными пунктами проникновения в местное общество и разложения его изнутри.
Всегда, когда местная власть заменялась царским чиновником, в официальных документах говорилось „назначение это народ принял с удовольствием, исключая небольшой партии” во главе, конечно же, с теми, кто от власти был отстранен. А ведь в это время вел войну с царскими войсками не только легендарный Шамиль, но и другие „полевые командиры”.
На Кавказе, как к примеру в Литве и Польше, национальный вопрос напрямую соединялся с социальным, а бунты носили также и классовый характер. Записка по Масло-Кутскому имению, составленная в Канцелярии князя А. Барятинского, наместника кавказского, в 1856 году свидетельствует:
„Ставропольской губернии в селении Масловом Куте, принадлежащем помещикам Калантаровым, с 2-го января 1853 года обнаружилось между крестьянами уклонение от помещичьих работ и некоторое волнение, принявшее в продолжение нескольких дней характер возмущения. Толпа крестьян из нескольких сотен человек, в том числе женщин и детей, собравшаяся на площади возле церковной ограды, 13-го января была разогнана действием артиллерийского огня... Выпущенными 14-тью картечными выстрелами убито: маслокутских крестьян мужского пола 86, женского 35; ранено: мужского 105 (из них впоследствии умерло 27), женского 34 (умерло впоследствии 6); из окрестных селений – убито 6, ранено 4 чел. Вслед за этим имение Калантаровых взято было в опеку, а для раскрытия причины возмущения наряжена была следственная Комиссия”.
16-го мая 1857 г. правительница Мингрелии княгиня Дадиани писала кутаисскому воeнному губернатору генерал-майору Колюбакину: „Между народов Мингрельского владения возникли беспорядки: чернь, отступив от должного повиновения своих помещиков и местной власти, делают общую присягу: „Быть друг другу верными и стоять во всех обстоятельствах за одно..”. Меры благоразумных внушений, кротких и строгих убеждений оказываются пока напрасными,... обуздать их нахожу необходимым страхом и лучше силою оружия. Чтобы вселять в них страх, нужно иметь Донских казаков...”. Княгиня обратилась именно в этой связи „с покорнейшею просьбой” к профессиональному головорезу Колюбакину. Последний проведал княгиню „ради дружбы, для совета и содействия” и, как сам писал 18 мая начальству, принял решение кроваво подавить восстание „не из соображений служебных, а из убеждений общечеловеческих: женщина, рассчитывающая на мою дружбу, находясь в горести и, быть может, опасном положении, обращалась к энергии и сочувствиям моим... Я не мог, не должен был отказать ей...”
Впрочем 18 мая он получил свыше предписание, поручающее ему подавить восстание. Колюбакин был счастлив: „Я принялся немедленно за дело, радуясь, что мои чувства и соображения не обманули меня, а, напротив, побудили к мере, совершенно согласной с намерением вашего сиятельства и предупредившей приказание ваше”.
И дальше: „Но вместе с тем я дал самому себе обещание прибегнуть к этим средствам только в последней крайности. Не хочу верить, чтобы на Кавказе, во многих случаях, слово Русского человека не могло заменить штык и пушку. Не должно упускать из виду, что каждый наш выстрел в Мингрелии против туземца – в стране приморской, будет иметь отголосок в Европе, и в Лондоне, на каком-нибудь митинге послужит пьяному оратору темою разглагольствования против бесчеловечия в России”.
Далее генерал признавая, что „чрезмерные требования некоторых помещиков и злоупотребления низших властей полицейских, без сомнения, подали повод к восстанию” заключал, что „оно вдохновлено несколькими полу-корыстными, полу-честолюбивыми агитаторами, которые воспользовались сетованиями народа, чтобы высказать правительству недостаточность ныне существующей в Мингрелии главной власти и заменить ее собственным своим возвышением”.
Уговоры велись так, что власти отказывались разбирать жалобы „под влиянием угроз восстания”. Когда же 4 тысячи крестьян поверили личным обещаниям княгини Дадиани „удовлетворить их по мере справедливости” и разошлись по домам, сотни „зачинщиков” были арестованы; движение было обезглавлено и уничтожено.
Князь Барятинский в письме кутаисскому генерал-губернатору князю Орбелиани 5 сентября 1857 года учил: „при самом начале вооруженного сопротивления волнующегося народа всегда надлежит тотчас же проявлять могущественную силу, которая, отнимая всякую возможность к сопротивлению, была бы, вместе с тем, и в состоянии принудить народ к беспрекословному исполнению всех требований правительства”.
В качестве ответа на эту инструкцию к Барятинскому все чаще шли рапорты о столкновениях, в которых непременно „несколько мингрельцев заплатили жизнью за свою дерзость”.
7 тысяч крестьян на правом берегу реки Хопи решили лучше благородно погибнуть, чем жить в унижении. Но и их в течение нескольких дней – пока подходили сильные отряды армии и обдумывалиcь план подавления восстания – одурачивали разными обещаниями и посулами реформ. B конечном счете после долгих проволочек и маневров восстание против царских марионеток в Мингрелии (доселе „автономной”) было подавлено, а двуглавый орел взял население непосредственно под сень своих могучих крыльев.
Утуа Микава и Утиа Тодуа – предводители крестьян – были по приказу Барятинского арестованы. Политическое бесстыдство не имевшее себе равных нигде и никогда! (Chyba, że tylko w przypadku imperializmu brytyjskiego...)
Рапорт Кутаисского генерал-губернатора князю Барятинскому от 14 июня 1857 года гласил, что „рассеяние народных скопищ в Мингрелии продолжалось весьма деятельно и весьма успешно, хотя и не смею сказать, чтобы все это до сих пор oказало какое-либо влияние на моральное успокоение глубоко взволнованного народа. Чтобы подействовать на умы Мингрельцев, двинуть во внутрь страны...” далее следует внушительное перечисление воинских батальонов и казацких полков.
Аргументация, что и говорить, весомая!
Колюбакин доносил, что волнения возникли из-за желания крестьян „попасть под русское управление”. Как довод, что это именно так, генерал писал „действительно, волнение Мингрелии успокаивается и не вспыхивает вновь в присутствии наших войск”.
16 июня 1857 г. генерал-лейтентант князь Гагарин писал к нягине Е. А. Дадиани, которая уже фактически была только символической правительницей Мингрелии: „Мингрелия усмирена, т.е. все скопища разошлись и предводители их находятся в наших руках!.. Но я не смею надеяться, чтобы усмирение мятежа уже свершилось окончательно и считаю необходимым занятие края нашими войсками еще на некоторое время, быть может довольно продолжительное...”
Как и во многих других случаях „временное” пребывание войск царя было использовано в Мингрелии для „организации” соответствующих „просьб” от „местного населения” и для окончательного „добровольного” соединения этого народа „на вечные времена” с Российской империей.
Сценарий один и тот же, разные только детали, да и то не все. Впрочем, зачем нововведения, если старое оружие хорошо служит, ибо придумано было мастерами искусными!?
Впрочем, вскоре и сама княгиня убедилась, что для нее же будет лучше, если она напишет генерал-лейтенанту князю В. О. Бебутову (18 июня 1857 г.): „Мужики знают, что теперь над ними поставлены русские офицеры, а не окружные мдиван-беки или кто-либо другой; с удалением русской силы они возобновят те же беспорядки. Как было и прежде.”
Она также просила от имени народа Мингрелии о том, о чем должна была (по сценарию) попросить, а именно „неповинующиеся должны были быть наказываемы”; без этого, уверяла сообразительная княгиня, „усмирение это бесполезно”. Вскоре князь Барятинский велел своeму подчиненному, статскому советнику Дюкруаси „приступить тотчас же к составлению и введенню в Мингрелии новой системы управления, соответствующей требованиям времени...”.
Тем более, что сам Николай І в начале июля 1857 г. уполномочил князя Барятинского „принять ныне же все меры к устройству будущего управления Мингрелиею, кои, по ходу дела и по результатам ... окажутся ... действительно нужными и полезными для сохранения в этом краe спокойствия и для упрочения будущего его благосостояния, не стесняясь существующими относительно Мингрельского правительства постановлениями”; т.е предыдущими двусторонними соглашениями между Россией и марионеточной, но номинально независимой Мингрелией.
Утуа Микава стал предателем. В секретном рапорте 5 июля 1857 года Колюбакин доложил Барятинскому, что Микава „уговаривает крестьян возвратиться к исполнению всех прежних обязанностей”, что он „служит для простого сословия примером беспредельного повиновения всем распоряжениям правительства”. И добавляет: „На него возлагаются мною разные поручения, исполняемые им усердно, с глубоким сознанием своего долга, которому жертвует он даже свою популярность.” Так предводитель народного восстания стал полицейским провокатором, а герой – предателем.
Разумеется, крестьяне и впредь бунтовали, но так как это уже был бунт не против „жестокого угнетения” местными мдиван-беками, а против „законного” русского правительства, то такая строптивая неблагодарность воспринималась оккупантами с особым возмущением и с особой решительностью пресекалась.
Однако Микаве не верили. Дюкруаси доносил в секретном письме Барятинскому: „В самих стараннях Микавы и его помощников я не могу не подозревать тайной мысли оставлять в крестьянах зародыш волнения на тот случай, если мы решимся избавить их окончательно от претерпеваемых угнетений”. Поэтому Дюкруаси намеревался довести до сведения правительницы Мингрелии „главные из тех неоспоримых фактов и данных, которые доказывают невозможность и опасность настоящего порядка вещей”, т. е. существования номинально свободной Мингрелии. Царский чиновник видел возможность ограниченно-патриотического противодействия стремлениям империализма со стороны двух враждебных внутриимперских лагерей: плебейского и аристократического. Надо было натолкнуть их друг на друга, ослабить во взаимной ненависти и кровопролитии, а затем торжественно выступить в роли „брата-миротворца”, благодетеля всего мингрельского народа.
22 июня 1857 г. Дюкруаси вежливо, но твердо обратился к княгине Дадиани: „Успокоения умов в Мингрелии и водворения некоторого порядка можно будет достигнуть тогда только, если вашему сиятельству угодно будет согласиться на временный, под благовидным предлогом, выезд из Мингрелии. Предлогом этого может служить необходимость искать совета медиков... Надеюсь, что по зрелому размышлении и соображении лежащего на вас долга правительницы Мингрелии, обязанной принести жертвы для избавления страны этой от возникших смут, и матери, долженстующей заботиться о будущности своих детей, вашему сиятельству убедиться в пользе и необходимости последовать совету, который внушает мне и важные возложенные ныне на меня обязанности, и постоянное уважение моё к особе вашей и к владетельному дому”. Забыл Дюкруаси еще сказать о заботе о благе народном, но не забыл упомянуть, что окончательный ответ мингрельской (последней) княгини должен быть получен в течение 10 дней.
Княгиня отказалась выполнить приказ царского солдафона: „Материнская обязанность и завещание покойного князя Давида Дадиани, не позволяют мне удалить себя от забот по управлению владением его и от пользы его детей”.
После того как княгиня уехала и Мингрелия осталась „без правителя”, царские провокаторы вызвали беспорядки черни в разных уголках страны, направленные против честной элиты под лозунгом „классовой” борьбы. Естественно, что вскоре (27 июля 1857 года) царскими воeнными властями было получено „прошение” о милостивой защите подписанное 166 князьями и 849 дворянами. Дальнейшее развитие событий не трудно себе представить, тем более, что уже три дня назад Государь Император на докладе о бывшем волнении крестьян в Мингрелии „соизволил собственноручно написать: „Дай Бог, чтобы князю Барятинскому удалось водворить в Мингрелии прочный порядок”.
Разумеется, после окончательного присоединении Мингрелии к Кутаисской губернии гнет не уменшился. Просто к угнетению со стороны местных феодалов прибавилось угнетение со стороны царских чиновников.
Всех патриотически настроенных мингрельцев, так называемых „зачинщиков”, равно крестьян как и дворян apeстовывали, высылали вглубь России, а в лучшем случае отмеривали публично „в назидание” несколько десятков ударов плетью и брали клятву, что впредь не смеют бунтовать против царя-батюшки.
В конце июля 1857 г. был создан Временный совет для управления Мингрелией во главе с действительным статским советником Дюкруаси, французом в русской службе. И тем было положено начало легализации „нового управления” в Мингрелии. Причем для пущей убедительности в Совет ввели несколько светских и духовных представителей местного населения. Была организована массовая подача жалоб (имеющих основание и не имеющих) на правящий доселе дом Дадиани и их друзей, все представители которого, как „сказалось”, были многократными убийцами, ворами, и вообще безнравственными людьми, совершавшими преступления по отношению к невинному населению. Таким образом акт колониального грабежа был представлен как торжество справедливости и прогресса.
Велась еще лицемерная, лживая переписка с княгиней Дадиани, которая изо всех сил пыталась доказать царским властям, что она ни в чём не виновата. Бедная женщина, она не поняла еще, что её вина состоит в том, что она вообще жила на этом свете и стояла на пути разбойников.
Мораль: имея большого соседа маленькие правители должны жить в мире с собственным народом, иначе и одним и другим так „помогут”, что некому будет помогать.
Все это было сделано знергично и решительно, тем более знергично и решительно (хотя и со всей театральной бутафорией), что исполнители этого акта аннексии осознавали, что „завистники России” придадут тоже действиям в Мингрелии характер корыстный или опасно-политический. Бутафория нужна. Хотя бы для успокоения дураков как в своём, так и в чужом лагере. 11 августа 1857 г. было официально объявлено о введений новой системы управления в Мингрелии.
За все эти благодеяния император разрешил „воздвигнуть на деньги, которые будут представлены дворянством и гражданами, постоянной арки на том месте, где были временно триумфальные ворота при въезде генерал-фельдмаршала князя Барятинского в Тифлис 5 сентября 1859 года, с подписью на оной: „Покорителю Восточного Кавказа – благодарная Грузия”.
А день 25 августа, ознаменовавший успешное окончание полувековой империалистической войны царизма прoтив народов Кавказа, был высочайше объявлен „праздничным днем во всем Кавказском краe”.
7 сентября 1857 г. царь Александр уже писал княгине Дадиани: „Княгиня Екатерина Александровна! Наместник Кавказский донес мне о несчастных обстоятельствах, возмутивших в последнее время спокойствие Мингрелии и поставивших его в необходимость (!) изменить установленную в стране администрацию, с сохранением Вам, впрочем, главного участия в опекунском управлении имениями владетельного дома Вашего.
Признавая меры, принятые князем Барятинским, вполне соответствующими положению дел в Мингрелии, Я их одобряю и надeюсь, что с помощью Божию они увенчаются желаемым успехом. Между тем, постоянно изыскивая средства к упрочиванию устройства в народах мне подвластных и в настоящем случае озабочиваясь о жителях Мингрелии, которые еще недавно, следуя примеру, Вами им подающему, явили себя верными долгу и чести, Я вижу в основательном образовании владетеля их надежное ручательство будущего их благосостояния. Поэтому Я приглашаю Вас переселиться для воспитания детей Ваших на время в Санкт-Петербург, где Вы, найдя все к тому удобства и руководствуясь собственным просвещением Вашим и живым родительским чувством, успеете, без всякого сомнения, сделать князя Николая (т. е. сына) достойным высокого своего призвания. Для достижения этой цели и обеспечения в приличном сану Вашему и детей содержании, Я назначаю в Ваше распоряжение по 30 тысяч рублей серебром в год” [интересно, сколько в год давала в казну Мингрелия?] „до совершеннолетия владетеля. В полном убеждении, что Вы примете это как новое доказательство Моего к дому Вашeму доброжелательства, Мне приятно уверить Вас в неизменном Моём и впредь к Вам благоволении.
Александр”.
B 1861 году царица лишена была контроля над своими бывшими имениями, которые стали собственностью казны и контролировались непосредственно наместником. Это было приглашение к изгнанию с родины на императорский двор.
Правда, княгиня осталась в Мингрелии, но к ней были приставлены официальные „опекуны”, а сын стал заложником Петербурга.
Всю осень 1857 гола маленькая несчастная Мингрелия бродила, волновалась, билась в сетях казацких отрядов, истязаемая нагайками, обманутая, осиротевшая. Значительная часть населения, т. е. „неблагоприятные и вредные для края личности”, была выслана „административным порядком” во внутренние губернии России.
Полковник Услар генерал-майору Карлгофу описывал (20 октября 1857 г.) свой визит у князя Гагарина, „который был очень весел”, и более детально рассказал о покушении, в результате которого генерал-губернатор Кутаиси умер: „20 октября день был воскресный и погода прекрасная, поэтому на улицах было большее стечение народа, чем обыкновенно. Дадишкелиани был в церкви, прямо оттуда позвали его к князю Гагарину часу в 11-м утра. В кабинете, куда вошел Дадишкелиани, был только князь и Изюмский; дверь затворилась. В зале находились, ожидая выхода князя, Савинич, Ардишвили и линейного батальона капитан Микеладзе. Изюмский непостижимым образом остался жив и чрез него известны подробности разговора. Князь, ходя взад и вперед по кабинету, объявил очень ласково Дадишкелиани, что он ему предлагает ехать в Тифлис и выехать в тот же день. Дадишкелиани возразил, что у него нет денег на дорогу и что он не может собраться скоро к выезду. Князь Гагарин, продолжая ходить по комнате, очень кротко сказал ему, что деньги ему будут выданы.... Кротость – самое опасное обращение с диким зверем, каков Дадишкелиани. Вдруг выхватил он кинжал и нанес три раны князю, который с криком скрылся за ковром, повешенным поперек всего кабинета, и оттуда выбежал через буфет на маленькую боковую лестницу. В ту самую минуту, как Дадишкелиани выхватил кинжал свой, в кабинет вошел Ильин, когда князь скрылся за ковер, Дадишкелиани обратился на Ильина, что спасло от смерти Изюмского. Вслед за Ильиным Дадишкелиани бросился в зал, где Ардишвили выхватил шашку, но мгновенно пронзен был кинжалом. Савинич и Микеладзе успели выскочить на двор. Ильин в беспамятстве кинулся в гостинную, но оттуда дверь в спальню была заперта и Дадишкелиани разрубил голову Ильину у этой двери, куски черепа найдены были на ковре в гостинной...”
Как сказалось впоследствии в Кутаиси над абхазским князем Дадишкелиани всячески, скрыто и подленько, издевались: кормили слегка только, ограничивали передвижение по городу и контакты с людьми и т.п. Что это значит для вольного горца, обьяснять не надо.
„Я присутствовал”, продолжает Услар, „при агонии князя, который в бреду говорил без умолку и постоянно о здешних делах..., примешивая к ним беспрестанно какое-то фантастическое существо, которое называл он „Панихидзе”. Похороны погибших Ильина, Ардишвили и других состоялись на следующий день.
Детям Константина Дадишкелиани дали „совершенно русское воспитание” и постарались, чтобы они никогда уже не вернулись на родину.
Братья его были изгнаны из принадлежащей им части Сванетии, которая перешла под управление генерала-губернатора Барятинского.
После похорон главнокомандующего Гагарина Дадишкелиани был расстрелян, а тело его погребено без всяких почестей, причем „позорная яма”, т. е. место захоронения, засыпано было мусором и затоптано „так как закон не разрешает погребение честное для казненных преступников”. Таким же образом хоронили казненных революционеров в тогдашнем Вильно. (Оговоримся, что впоследствии тело Дадишкелиани было тайно перенесено его вдовою и детьми к ограде небольшой уединенной церкви, где и почило на века, за это, впрочем, еще в 1862 году генерал-майор Колюбакин имел большие неприятности от начальства, пронюхавшего о „порушении закона”).
Подобная же судьба постигла и Сванетию. Царизм особенно охотно использовал в своих целях междоусобные внутренние распри в малых государствах. Там, где распрей не было или были слишком незначительные, он сам разжигал их посредством своих агентов.
Хитроумная политика царских чиновников доводила до умопомрачения горячих сванетцев, о чем свидетельствует отрывок из рапорта штаб-офицера корпуса жандармов Кутаисской губернии майора Лабенского князю Барятинскому от 21 октября 1857 года. „20 числа сего месяца, в 11 часов утра, сванетский князь Константин Дадишкелиани”, (насильно привезённый в Кутаиси и здесь содержащийся вдали от родной Абхазии), „был приглашен кутаисским генерал-губернатором в кабинет, для объявления ему через чиновника Изюмского о выезде его в Тифлис, ранил князя Гагарина кинжалом в живот, весьма опасно, в руку и бедро” (Гагарин вскоре скончался) „и тут же убил чиновника особых поручений Ильина и переводчика прапорщика Ардишвили и ранил в плечо человека князя неопасно.
Совершив это злодеяние, Дадишкелиани, перебежав в частный дом, защищался из оного выстрелами из пистолета и хозяйского ружья и кинжалом...”.
В связи с этим инцидентом и предстоящей смертной казнью князя Константина Барятинский писал воeнному министру 9 ноября, 1857 года: „общественная безопасность требует, чтобы все это семейство было выслано в самую отдаленную часть России на всегдашнее жительство”. Братья, сестры, многочисленные их дети и иные родственники – были вывезены, с лишением всего имущества и прав. В этом тоже был свой метод: довести человека до белого каления гаденькими издевательствами, а потом – „он сам виноват” – выступить от имени справедливости. „7 августа поднялись крестьяне полковника князя Дмитрия Гурнели и наследников его покойного брата; на другой день последовали их примеру крестьяне князя Накашидзе и нескольких азнауров. Две вооруженные толпы, одна приблизительно в 300 человек, а другая в 500 или 600, заняли две отдельные крепкие позиции. Такая манифестация возбуждала тем более oпасений, что последовала почти непосредственно после большой ярмарки в Нагоморах. Без потери времени приняты знергические меры”. Штабс-капитан Принц с применением регулярной пехоты, казаков, казенних крестьян и артиллерии „переломил пoрство” толпы. Впоследствии крестьян вынудили к выражению сожаления и покаянию, а зачинщиков (8 человек) арестовали и сослали в Сибирь.
Отношение русских элит к сопротивлению Кавказа не было монолитным. Александр Герцен в „Колоколе” неоднократно и остро критиковал политику правительства и защищал освободительную борьбу грузин, чеченцев, дагов против царского империализма. Многие же официозные органы печати защищали и восхваляли продвижение русского владычества в направлении на юг, вплоть до Афганистана, Турции и даже Индии. При этом считалось, что любой федерализм вреден, а основой мировой Российской империи может быть только русский народ, его великий дух и культура. Поэтому русификация завоеванных земель считалась главнейшим заданием правительства.
Когда, например, в Тифлисе в 1858 году открылась сельскохозяйственная школа, то на первом году там преподавались два предмета: русская грамота и арифметика, на втором: русская грамота и основы сельского хозяйствования.
„Абазинцы и прикубанские ногайцы первые явились в большом числе по увольнению их в Турцию, под предлогом странствования в Мекку, а на самом деле с намерением навсегда переселиться с Кавказа; снаряжаясь в путь, они продавали все своё имущество, часто за бесценок. Примеру их последовали некоторые из магометанских народов Ставропольской губернии, потом кабардинцы и чеченцы и, наконец, начинают поступать просьбы и от жителей Дагестана.
Это общее движение, напоминающее собою времена переселения народов, поставило меня в немалое затруднение”. (Секретный отзыв главнокомандующего Кавказскою Армиею князя Барятинского г. министру иностранных дел от 19 ноября 1859 года, за № 78. – Секретно). „Вполне убеждает в государственной пользе безусловного и открытого разрешения мусульманским племенам северного склона Кавказского хребта переселяться навсегда в Турцию, я, однако, обязан был на основании существующих законов, по которым Российским подданным не дозволяется переходить в подданство к посторонней державе под опасением лишения прав состояния и ссылки в Сибирь на поселение, а взамен состоящих на военном положении – под опасением наказания, как за измену.
В этом положении дел я признал необходимым не препятствовать горцам отправляться в Турцию, но, только в виде временного отпуска... сроком не более как на один год”.
Оговаривалось также, что если по истечении срока „отпускник” не вернется, „с ним будет поступлено как с изменником при появлении их в наших пределах, а между тем имение их будет конфисковано...”.
Начальник главного штаба Кавказской армии генерал-адьютант Милютин обращался 1 июля 1860 г. в письме к начальнику Дагестанской области генерал-лейтенанту князю Меликову с весьма откровенным вопросом: „Не признаeте ли вы возможным, для действий против возмутившихся жителей Терской области, собрать в вверенном вам краe милицию из ново-покорившихся соседних обществ и, таким образом, положив начало враждебных между ними отношений, разъединить их интересы на будущее время?”
В ответе от 10 июля этого же года было предложено: „стараться всеми мерами заставить как милицию, так и жителей деревень прилегающих к Терской области, иметь неприязненные действия против возмутившихся жителей этой последней области, дабы положить начало враждебных между ними отношений и тем разъединить их интересы на будущее время..”.
Штабс-капитан Гилев описывал в своих мнимых „наблюдениях на местах Терской области” (1860). „Когда вводили у туземцев сеяние картофеля, муллы объясняли это введение тем, что, употребляя в пищу картофель, народ потеряет свою смуглость, отчего легко будет смешиваться с русскими, следовательно жители будут незаметно попадать в солдаты; перестали сеять. Они не знали, что одна из причин смуглого цвета кожи – растительная пища в большом количестве”.
Однако отмечает справедливо, что на дагестанцев „одно уже присутствие солдат наших действует тяжело”.
„Отношение № 25 Эриванского воeнного губернатора к начальнику Главного Управления наместника кавказского от 1 февраля 1861 г.” cодержало следующие формулировки: „Туземцы высшего сословия посылаются на несколько лет в отдаленные от Кавказа губернские города, где они попадают в среду, которая, конечно, не понижает их своеобразного духовного настроения. Если некоторые из них расстаются с близкими, то не такова ли обычная доля всех сынов огромного отечества? Наконец, не находят ли они великого утешения в добродушии и хлебосольстве коренных жителей, всегда готовых принять каждого кавказца, особливо страждущего, как бы родного брата?
Что же касается до простолюдинов, то они отправляются в арестантские роты на известный срок. Можно сказать по совести, что все ссыльные этого разряда достойны участи своей и гораздо худшей,... ибо спаслись от кары суда уголовного единственно по недостатку некоторых технических признаков виновности... Можно сказать без преувеличения, что во Франции и Англии, где совесть судей не связана теориею доказательства, девять из десяти подобных людей были бы приговорены к тягчайшему наказанию...”.
„Ссылка порочних лиц во внутренние губернии России eсть выражение не только материальной, но и нравственной потребности: стремясь к водворению спокойствия, она приобретает обширный общественный характер”. (Отношение Тифлисского гражданского губернатора к начальнику Главного Управления наместника кавказcкого от 25 сентября 1861 года, № 886.).
Таким образом варварское угнетение и ссылка оказываются величайшим благодеянием, за которое неблагодарное местное население должно бы денно и нощно возносить благодарственные молитвы за государя императора. Было иначе, ибо всякий гнет порождает противодействие ему, а сила историчесой инерции продолжает давать о себе знать в течение многих последующих десятилетий и даже веков, делая очень трудным взаимное понимание и примирение: тени умерших довлеют над душами живых.











Bibliografia


1.          Zbiory Centralnego Państwowego Archiwum Historycznego Białorusi w Grodnie, Białoruś.
2.          Zbiory Narodowego Archiwum Historycznego Białorusi w Mińsku, Białoruś.
3.          Zbiory Centralnego Państwowego Archiwum Historycznego Litwy w Wilnie, Litwa.
4.          Zbiory Archiwum Biblioteki Uniwersytetu Wileńskiego w Wilnie, Litwa.
5.          Zbiory Archiwum Biblioteki Naukowej AN Litwy w Wilnie, Litwa.
6.          Zbiory Archiwum Narodowego Mołdawii w Kiszyniowie, Mołdawia.
7.          Zbiory Archiwum Biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, Polska.
8.          Zbiory Działu Rękopisów Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie, Polska.
9.          Zbiory Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie, Polska.
10.      Zbiory Archiwum Biblioteki Państwowej im. Rumiancewów w Moskwie, Rosja.
11.      Zbiory Archiwum Departamentu Heroldii Senatu Rządzącego w Sankt-Petersburgu, Rosja.
12.      Zbiory Państwowego Archiwum Gubernialnego m. Pskowa, Rosja.
13.      Zbiory Archiwum Naukowego Biblioteki Uniwersytetu Państwowego we Lwowie, Ukraina.
14.      Zbiory Państwowego Archiwum Historycznego we Lwowie, Ukraina.
15.      Zbiory Archiwum Obwodowego w Kijowie, Ukraina.
16.      Zbiory Archiwum Obwodowego w Żytomierzu, Ukraina.

* * *

1.          Abecedarskij Ławrientij, Biełorusy w Moskwie, Mińsk 1957.
2.          Abecedarskij Ławrientij, Biełorussija i Rossija, Mińsk 1978.
3.          Akta grodzkie i ziemskie z czasów Rzeczypospolitej Polskiej, t. 1-27, Lwów 1868-1923.
4.          Akty carstwowanija Jekatieriny II, Moskwa 1907.
5.          Akty i dokumenty archiwa wilenskogo, kowienskogo i grodnienskogo generał-gubernatorskogo uprawlenija, t. 1-2, Wilno 1913.
6.          Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju dla razbora driewnich aktow, t. 1-42, Wilno 1865-1915.
7.          Akty otnosiaszczijesia k istorii Jużnoj i Zapadnoj Rossii, t. 1-15, Petersburg 1862-1890.
8.          Akty otnosiaszczijesia k istorii Zapadnoj Rossii, t. 1-5, Petersburg 1846-1853.
9.          Ałfawitnyj spisok dworianskich rodow Czernigowskoj gubernii, sost. G. A. Miłoradowicz, Czernihów 1890.
10.      Andrusiewicz Andrzej, Mit Rosji, t. 1-2, Rzeszów 1994.
11.      Archeograficzeskij sbornik dokumentow otnosiaszczichsia k istorii Siewiero-Zapadnoj Rossii, t. 1-14, Wilno 1867-1904.
12.      Baltisches Wappenbuch (von Klingspor und Hildebrandt). Stockholm 1882.
13.      Bardach Juliusz, Polska w epoce Odrodzenia. Warszawa 1986.
14.      Bazylow Ludwik, Historia Rosji, t. 1-2, Warszawa 1983.
15.      Berlin Isaiah, Rosyjscy myśliciele, Warszawa 2003.
16.      Bieliński K., Rok 1831 w powiecie zawilejskim. Wilno-Święciany 1930.
17.      Birżu dvaro teismo knygos (Ed. Firkovičius, Raudeliunas), Vilnius 1982.
18.      Bobrinskij A. I., Dworianskije rody wniesionnyje w obszczij gierbownik Wsierossijskoj Impierii, cz. 1-2, Petersburg 1890.
19.      Bocheński Jacek, Pojęcie społeczeństwa wolnego, Warszawa 1993.
20.      Boniecki Adam, Herbarz polski, t. 1-17, Warszawa 1899-1913.
21.      Borysow (Iljin) I. W., Rodowyje gierby Rossii, Łobnia 1997.
22.      Buganow B. J., Razriadnyje knigi posledniej czietwierti XV – naczała XVII w., Moskwa 1962.
23.      Byczkowa Margarita, Rodosłownyje knigi XVI-XVII wiekow kak istoriczeskij istocznik, Moskwa 1975.
24.      Byczkowa Margarita, Sostaw kłassa feodałow Rossii w XVI wiekie, Moskwa 1986.
25.      Chamerska Halina, Drobna szlachta w Królestwie Polskim, Warszawa 1974.
26.      Cioran Emile, Historia i utopia, Kraków 2000.
27.      Czerniawskij M., Gienieałogija gospod dworian Twierskoj Gubernii, rękopis w Bibliotece Rumiancewów w Moskwie.
28.      Dilthey Wilhelm, Pisma estetyczne, Warszawa 1982.
29.      Dilthey Wilhelm, O istocie filozofii, Warszawa 1987.
30.      Dołgorukow Piotr, Rossijskaja rodosłownaja kniga, t. 1-2, Petersburg 1854.
31.      Dunczewski S. J., Herbarz wielu domów Korony Polskiej i Wielkiego Xięstwa Litewskiego, t. 1-2, Kraków 1757.
32.      Dworowaja tietrad XVI w., Moskwa-Leningrad 1950.
33.      Encyklopedia Judaica, t. 1-10, Berlin 1928-1934.
34.      Encyklopedia katolicka, t. 1-15. Lublin 1986-2011.
35.      Gamkrelidze T. W., Iwanow W. W., Indojewropiejskij jazyk i indojewropiejcy, t. 1-2, Tbilisi 1984.
36.      Graetz Heinrich, Historia Żydów, t. 1-9, Warszawa 1929.
37.      Grutowski Aleksandr, Russkij kułacznyj boj, Sank-Petersburg 2001.
38.      Gumilow Lew, Etnogieniez i biosfiera Ziemli, Leningrad 1989.
39.      Gumilow Lew, Geografia etnosa w istoriczeskij pieriod, Moskwa 1990.
40.      Gumilow Lew, Tysiaczeletije wokrug Kaspija, Baku 1991.
41.      Herbarz rodzin szlacheckich Królestwa Polskiego, cz. 1-2, Warszawa 1853.
42.      Herrmann Joachim, Die Slawen in Deutschland, Berlin 1974.
43.      Herrmann Joachim, Zwischen Hradschin und Vineta, Jena – berlin 1971.
44.      Hertz Paweł, Szkice o totalitaryzmie, Warszawa 1994.
45.      Hołowko Aleksandr, Drewniaja Ruś i Polsza w politiczeskich wzaimootnoszenijach X – pierwoj treti XIII ww. Kijów 1988.
46.      Istoriko-juridiczeskije matieriały izwleczionnyje iz aktowych knig Gubernij Witebskoj i Mogilewskoj, t. 1-32, Witebsk 1871-1906.
47.      Istrina W. A., 1 100 let sławianskoj azbuki, Moskwa 1963.
48.      Iwanicki Wiesław, Między Leną a Pacyfikiem, Warszawa 1986.
49.      Jedlicki Jerzy, Klejnot i bariery społeczne, Warszawa 1968.
50.      Kasack Wolfgang, Leksykon literatury rosyjskiej XX wieku, Wrocław 1996.
51.      Klimowicz Tadeusz, Przewodnik po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach, Wrocław 1996.
52.      Kmietowicz Frank, Kiedy Kraków był „Trzecim Rzymem”, Białystok 1994.
53.      Korwin-Kruczkowski S., Poczet Polaków wyniesionych do godności szlacheckiej, Lwów 1935.
54.      Librowicz Zygmunt, Polacy w Syberii, Kraków 1896.
55.      Limonow J. A., Kulturnyje swiazi Rossii s jewropiejskimi stranami w XV-XVII w., Leningrad 1978.
56.      Lorenz Konrad, Regres człowieczeństwa, Warszawa 1986.
57.      Łakier A., Russkaja gieraldika, t. 1-2, Petersburg 1855.
58.      Łosski Mikołaj, Historia filozofii rosyjskiej, Kęty 2000.
59.      Łukomskij W. K., Emblematiczeskij gierbownik, Moskwa 1914.
60.      Łukomskij W. K., Modzalewskij W. K., Małorossijskij gierbownik, Petersburg 1914.
61.      Macdonald Kevin, The culture of critique: an evolutionary analysis of jewish involvement in twentieth-century intellectual and political movement’, Califormia State University, Long Beach 2002.
62.      Machiavelli Niccolo, Wybór pism, Warszawa 1972.
63.      Majewski Stanisław, Duch wśród materii, Poznań 1927.
64.      Mannheim Karl, Człowiek i społeczeństwo w dobie przebudowy, Warszawa 1974.
65.      Marcinek Roman, Ślusarek Krzysztof, Materiały do genealogii szlachty galicyjskiej, Kraków 1996.
66.      Marks Karol, Engels Fryderyk, Dzieła, t. 1-38, Warszawa 1960-1975.
67.      Massie K. Robert, The Romanovs. The Final Chapter. New York 1995.
68.      Miedwiediew Roj, Ludzie Stalina, Warszawa 1989.
69.      Miller F. I., Izwiestije o dworianach rossijskich, Petersburg 1790.
70.      Miłoradowicz Grigorij, Rodosłownaja kniga czernigowskogo dworianstwa, t. 1-2, Petersburg 1901.
71.      Niesiecki Kasper, Herbarz polski, t. 1-10, Lipsk 1839-1845.
72.      Niesiecki Kasper, Korona Polska, t. 1-4, Lwów 1728-1743.
73.      Nouro Abrohom, My Tour in the Parishes of the Syrian Church and Lebanon, Bejrut 1967.
74.      Nietzsche Fryderyk, Ecce homo, Warszawa 1909.
75.      Nietzsche Fryderyk, Ludzkie, arcyludzkie, Warszawa 1908.
76.      Nietzsche Fryderyk, Poza dobrem i złem, Warszawa 1907.
77.      Nietzsche Fryderyk, Tako rzecze Zaratustra, Warszawa 1907.
78.      Nietzsche Fryderyk, Wędrowiec i jego cień, Warszawa 1910.
79.      Nietzsche Fryderyk, Z genealogii moralności, Warszawa 1906.
80.      Nietzsche Fryderyk, Zmierzch bożyszcz, Warszawa 1906.
81.      Obszczij Gierbownik Dworianskich Rodow Wsierossijskoj Impierii, t. 1-20, Petersburg 1797-1917.
82.      O proischożdienii niekotorych dworianskich familij russkich iz Polszi, br, bm.
83.      Ortega Gasset Jose, Bunt mas, Warszawa 1982.
84.      Oswald Gert, Lexikon der heraldik, Leipzig 1984.
85.      Pareto Vilfredo, Uczucia i działania, Warszawa 1994.
86.      Pietrow P. N., Istorija rodow russkogo dworianstwa, t. 1-2, Petersburg 1886.
87.      Poczobut-Odlanicki J. W., Pamiętnik, Warszawa 1997.
88.      Poljakov Oleg, The Marvel of Indo-Europeen Cultures and Languages. Vilnius 2015.
89.      Possevino Antonio, Moscovia, Warszawa 1988.
90.      Rogow A. J., Russko-polskije kulturnyje swiazi w epochu Wozrożdienija, Moskwa 1966.
91.      Rummel W. W., Gołubcow W. W., Rodosłownyj sbornik russkich dworianskich familij, t. 1-2, Petersburg 1886-1887.
92.      Russko-biełorusskije swiazi. Sbornik dokumentow, Mińsk 1963.
93.      Sawiołow Leonid, Bibliograficzeskij ukazatiel po istorii, gieraldikie i rodosłowiju rossijskogo dworianstwa, Ostrogożsk 1898.
94.      Sawiołow Leonid, Rodosłownyje zapiski, Moskwa 1906.
95.      Sawiołow Leonid, Woronieżskoje dworianstwo, Moskwa 1895.
96.      Scheler Max, Pisma z antropologii filozoficznej i teorii wiedzy, Warszawa 1987.
97.      Schopenhauer Arthur, W poszukiwaniu mądrości życia, t. 1-2, Warszawa 2002.
98.      Siedlecki Julian, Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986, Londyn 1988.
99.      Siedow W., Rannije kurgany Wiaticzej, Moskwa 1973.
100.   Siwers A. A., Gienieałogiczeskije razwiedki, Petersburg 1913.
101.   Sołowiow Władimir, Izbrannyje proizwiedienija, Mińsk 1997.
102.   Spiridow, Rodosłownoj rossijskoj słowar, Moskwa 1792.
103.   Stefan Graf von Szydlow-Szydlowski, Nikolaus Ritter von Pastinszky, Der polnische und litauische Hochadel, Budapest 1944.
104.   Taylor Charles, Źródła podmiotowości, Warszawa 2001.
105.   Tysiacznaja kniga 1550 g., Moskwa-Leningrad 1950.
106.   Ukazatiel k izdanijam Wriemiennoj komissii dla razbora drewnich aktow, sost. J. P. Nowickij, Kijów 1878.
107.   Uruski Seweryn, Rodzina. Herbarz szlachty polskiej, t. 1-16, Warszawa 1904-1935.
108.   Uszkujnik W., Paradoksy historii. Tajna historia Rosji, Europy i świata, Gdańsk 1996.
109.   Veblen Thorstein, Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 1971.
110.   Volumina Legum, red. Józefat Ohryzko, t. 1-9, Petersburg-Kraków 1859-1889.
111.   Wasiliewicz A., Titułowannyje rody Rossijskoj Impierii, t. 1-2.
112.   Weber Max, Gospodarka i społeczeństwo, Warszawa 2002.
113.   Wiesiełowskij S. B., Issledowanija po istorii kłassa służiłych ziemlewładielcew, Moskwa 1969.
114.   Znaniecki Florian, Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, Warszawa 1974.
115.   Znaniecki Florian, Pisma filozoficzne, t. 1-2, Warszawa 1990.
116.   Znaniecki Florian, Nauki o kulturze, Warszawa 1971.
117.   Żagaru dvaro teismo knygos (Ed. V. Raudeliunas ir kiti) Vilnius 2003.
118.   Żychliński Teodor, Złota księga szlachty polskiej, t. 1-31, Poznań 1879-1908.













Aneks. O Autorze


Ciechanowicz Jan, docent, dr nauk filozoficznych

Urodzony w m. Worniany powiatu wileńsko-trockiego (po II wojnie światowej – ostrowieckiego) na Wileńszczyźnie; badania w zakresie nauk humanistycznych: historia, etognomika, filozofia, filologia germańska, socjologia, religioznawstwo, etyka, politologia, historia idei.
Studia: Miński Państwowy Instytut Języków Obcych (1971); Społeczny Uniwersytet Nauk Politycznych (Wilno 1973); doktorat z zakresu najnowszej filozofii niemieckiej „Człowiek i kultura w filozofii Theodora Wiesengrunda Adorno”: Instytut Filozofii i Prawa Akademii Nauk Białorusi w Mińsku (1983).
Wiedza języków: angielski, białoruski, litewski, niemiecki, polski, rosyjski, ukraiński i in.
Praca: tłumacz-referent w Instytucie Filozofii i Prawa AN Białorusi w Mińsku (1969); tłumacz w Naukowo-Metodycznej Bibliotece Kultury Fizycznej i Sportu w Mińsku (1970); nauczyciel języka niemieckiego w Mejszagolskiej i Duksztańskiej polskich szkołach średnich rejonu wileńskiego (1970-1975); korespondent dziennika „Czerwony Sztandar” w Wilnie (1975-1983); wykładowca filozofii i etyki w Wileńskim Państwowym Instytucie Pedagogicznym (pół etatu 1975-1983); wykładowca katedry filozofii w Wileńskim Państwowym Uniwersytecie (pół etatu 1975-1976); docent w Międzyrepublikańskiej Filii Akademii Nauk Społecznych ZSRR (Wilno, 1983-1986); docent Katedry Filozofii Wileńskiego Państwowego Instytutu Pedagogicznego (1986-1991); nauczyciel języka niemieckiego w Szkole Średniej imienia Mścisława Dobużyńskiego w Wilnie (pół etatu 1992); lektor języka niemieckiego, rosyjskiego i litewskiego w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Bydgoszczy (1993-1994); starszy wykładowca Instytutu Filologii Germańskiej Uniwersytetu Rzeszowskiego (wykłady i zajęcia praktyczne z zakresu filozofii, etyki, historii filozofii niemieckiej, filozofii kultury, leksykologii języka niemieckiego; wypromowanie 78 prac magisterskich; 1994-2013); nauczyciel języka niemieckiego w Zespole Szkół imienia króla Władysława Jagiełły w Niechobrzu koło Rzeszowa (pół etatu 2000-2008); wykładowca języka niemieckiego w Zespole Kolegiów Nauczycielskich w Tarnobrzegu (pół etatu 2001-2011); wykładowca etyki biznesu w Wyższej Szkole Biznesu w Sanoku (pół etatu 2005-2006).
Działalność społeczna: w roku 1988 współorganizator Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie, współzałożyciel Fundacji Kultury Polskiej na Litwie i Uniwersytetu Polskiego w Wilnie, założyciel Polskiej Partii Praw Człowieka (1990). W roku 1989 wybrany przez mniejszości narodowe Republiki Litewskiej do Rady Najwyższej ZSRR; bronił interesów ludności polskiej oraz innych mniejszości narodowych w tym kraju; pracował w Komitecie do Spraw Nauki i Technologii RN ZSRR w okresie 1989-1991. Jako „Human Rights Activist” został laureatem kilku wyróżnień polskich, amerykańskich i międzynarodowych; szykanowany przez bezpiekę komunistyczną i postkomunistyczną na Litwie i w Polsce.
Publikacje: ponad 1200 artykułów naukowych, publicystycznych i popularnonaukowych w pracach zbiorowych i czasopismach, ukazujących się w Polsce oraz w (przeważnie polonijnych) periodykach w Litwie, Białorusi, Ukrainie, Kanadzie, Francji, USA, Australii, Rosji w języku angielskim, białoruskim, litewskim, niemieckim, polskim, rosyjskim.


Książki i skrypty dra Jana Ciechanowicza opublikowane w okresie 1978-2018

1.      K voprosu o kritike filosofsko-metodologičeskich osnov kulturno-estetičeskoj koncepcii Theodora Wiesengrunda Adorno (skrypt). 24 s. Perm, Isdatelstvo Permskogo Universiteta 1978.
2.      Problema čeloveka v filosofii Theodora Wiesengrunda Adorno i Herberta Marcuse (skrypt). 24 s. Perm, Isdatelstvo Permskogo Universiteta 1978.
3.      Mirovozzrenie Theodora Wiesengrunda Adorno: čelovek i kultura (skrypt). 16 s. Vilnius, Leidykla „Mokslas ir Technika” 1982.
4.      Borba za mir i sovremennyj katolicizm (skrypt). 22 s. Minsk, Isdatelstvo „Znanije” 1985.
5.      Vatikanas laisvinasi nuo „išsivadavimo teologijos” (skrypt). 24 s. Vilnius, Leidykla „Żinija” 1985.
6.      W kręgu postępowych tradycji. 150 s. Kaunas, Leidykla „Šviesa” 1987.
7.      Na wileńskiej Rossie (wspólnie z B.& M. Kosman). 184 s. Poznań, Krajowa Agencja Wydawnicza 1990.
8.      Na wschód od Bugu. 120 s. Wilno – Chicago, Panorama Publishing 1990.
9.      Trzynastu sprawiedliwych. 221 s. Wilno, Polskie Wydawnictwo w Wilnie 1993.
10.   Droga geniusza (O Adamie Mickiewiczu). 157 s. Wilno, Wydawnictwo Znicz, 1995; (2d Edition Wrocław, Wydawnictwo Nortom. 1998, 131 str.).
11.   Pod skrzydłami porannej zorzy. 176 s. Rzeszów, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE 1996.
12.   Twórcy cudzego światła. 401 s. Toronto – Wilno, Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie 1996.
13.   Na styku cywilizacji. 541 s. Wilno – Rzeszów, Wydawnictwo Naukowo-Literackie Znicz & Wydawnictwo Oświatowe FOSZE 1997.
14.   W bezkresach Eurazji. 371 s. Rzeszów, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej 1997.
15.   Minima. Aphorismen. 61 s. Berlin, Mordelius Press 1997.
16.   Filozofia kosmizmu. (vol. 1-3, 280 s. + 303 s. + 370 s.). Rzeszów, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE 1999. Wydanie drugie pt. „Kosmofilozofia”, 575 str. Warszawa 2015.
17.   Z rodu polskiego (vol. 1-2, 294 s. + 288 s.), Rzeszów, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej 1999.
18.   Rody rycerskie Wielkiego Księstwa Litewskiego (vol. 1-6, 368 s. + 480 s. + 548 s. + 610 s. + 598 s. + 490 s.). Rzeszów – Wilno, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE & Wydawnictwo Naukowo – Literackie Znicz 2001-2006.
19.   Syjon, Olimp i Golgota. 355 s. Molodečno, Isdatelstvo Pobeda 2001; (2d Edition Warszawa 2016). Wydanie drugie pt. „Olimp, Syjon i Golgota” 300 str., Warszawa 2016.
20.   Myśl i czyn. 320 s. Molodečno, Isdatelstvo Pobeda 2001.
21.   Sprichwort, Wahrwort. Kleines deutsch-polnisches Spruch – und Sprichwörterbuch. 114 s. Tarnobrzeg, Wydawnictwo Kolegium Nauczycielskiego 2002.
22.   Gońcy Ikara. Osoby pochodzące z Litwy i Polski w dziejach lotnictwa i kosmonautyki światowej. 320 s. Molodečno, Isdatelstvo Pobeda 2002.
23.   Zdobywca Azji. Mikołaj Przewalski. 315 s. Molodečno, Isdatelstvo Pobeda 2002. Wydanie drugie, 268 str., Warszawa 2017.
24.   Etyka czterech umiejętności. 232 s. Molodečno, Isdatelstvo Pobeda, 2002; (2d edition 280 p. New York 2009; 3d Edition Siemianowice Śląskie 2014). Wydanie czwarte: Warszawa 2016, 319 str.
25.   Weisheit der Bibel. Wörterbuch der biblischen Aphorismen. 154 s. Rzeszów, Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego 2002.
26.   Musica peregrina. Artyści pochodzący z Litwy i Polski w obcej sztuce muzycznej i teatralnej. 576 s. Molodečno, Isdatelstvo Pobeda 2002.
27.   Ludzie wśród gwiazd. Homo sapiens w perspektywie kosmologicznej. 371 s. Rzeszów, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE 2005. (Nakład został w kwietniu 2005 roku nielegalnie skonfiskowany w Rzeszowie przez ss).
28.   Dzieci żelaznego wilka. 608 s. Rzeszów, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE 2005. (Nakład został w kwietniu 2005 roku nielegalnie skonfiskowany przez ss w Rzeszowie).
29.   Spassvogel. Witze und Schwänke aus Gegenwart und Vergangenheit. 108 s. Tarnobrzeg, Wydawnictwo Zespołu Kolegiów Nauczycielskich 2005.
30.   Lies und denk’! Ein Lesebuch für Freunde der deutschen Sprache. 168 s. Rzeszów, Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego 2005.
31.   Witze und Scherze. Żarty i kawały w języku niemieckim. 132 s. Niechobrz, Wydawnictwo Zespołu Szkół im. króla Władysława Jagiełły 2006.
32.   Herbarz polsko-rosyjski. Rody szlacheckie Imperium Rosyjskiego pochodzące z Polski. (vol. 1-2, 651 s. + 575 s.) Warszawa, Wydawnictwo Stowarzyszenia Dom Polski Sarmacja 2006.
33.   Niemieckie idiomy, zwroty, porzekadła, skrzydlate słowa, przysłowia. – Deutsche Idiome, Redewendungen, Sprüche, geflügelte Worte, Sprichwörter. 602 s. (2d Edition, 408 str.). New York, Polish Guide Publishing 2008.
34.   Rozpacz a filozofia. Myśliciele Europy wobec Boga, życia i śmierci. 528 s. New York, Polish Guide Publishing 2009.
35.   Etyka życia i śmierci. 464 s. New York, Polish Guide Publishing 2009. (2d Edition Siemianowice Śląskie 2014). Wydanie czwarte: Warszawa 2016, 447 str.
36.   Herbarz Polesia. 232 s. Boguchwała, Wydawnictwo Duet 2009.
37.   Niemiecko-polski słownik frazeologiczny. 380 s. Tarnobrzeg, Wydawnictwo Zespołu Kolegiów Nauczycielskich 2009.
38.   Etyka wielkich cywilizacji. 624 s. New York, Polish Guide Publishing 2010. (2d Edition Warszawa 2013; 3d Edition Siemianowice Śląskie 2014). Wydanie czwarte: Warszawa 2016, 664 str.
39.   Antropologia władzy. 200 s. Wilno, Wydawnictwo Znicz 2010. (2d Edition Warszawa 2015, 312 s.).
40.   Polonobolszewia. Siedmiu mędrców sowieckich czyli jak polska szlachta komunizowała Rosję. 288 s. Boguchwała, Wydawnictwo Duet 2010; (2d Edition Warszawa 2015, 455 str.). Wydanie trzecie: Wrocław 2016, 235 str.
41.   Antysemityzm (analiza konfrontatywna)” 616 s. New York, Astra Publishing 2010; (2d Edition vol. 1-2. Warszawa 2015, 800 str.; 3d Edition Warszawa 2017, 464 str.).
42.   Z dziejów kultury W. Ks. Litwy. 544 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2012. Wydanie trzecie: Warszawa 2017,
43.   Poczet profesorów wileńskich. 476 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2012. Wydanie trzecie: Warszawa 2017,
44.   Synowie księcia Gedymina. 545 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2012. Wydanie trzecie: Warszawa 2017.
45.   W królestwie Uranii. Astronomowie i podróżnicy pochodzący z Litwy i Polski. 414 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2012.
46.   Dobroczyńcy ludzkości. (Wybitni działacze medycyny pochodzący z ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego i Polski w krajach obcych). (vol. 1-2, 462 s. + 456 s.). Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2013.
47.   Geniusze wojny. (Wybitni teoretycy wojny i dowódcy wojskowi polskiego pochodzenia w armiach obcych). (vol. 1-2, 387 s. + 300 s.). Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2013; wydanie drugie Warszawa 2017.
48.   Wysłannicy Słowa. (Poeci i pisarze polskiego pochodzenia w kulturach obcych). (vol. 1-2, 500 s. + 488 s.). Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2013.
49.   Urok prowincjonalizmu. (Z dziejów sztuk pięknych na Kresach Wschodnich). 336 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb”. 2013.
50.   Etiudy etognomiczne (wydanie drugie, poszerzone, vol. 1-3, 575 s. + 567 s. + 600 s.). Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb”. 2013; wydanie trzecie Warszawa 2016, t. 1-3, 544 s. + 552 s. + 528 s.).
51.   Księga herbowa Białej, Czarnej, Czerwonej i Zielonej Rusi, Inflant, Litwy, Moskwy, Polski, Ukrainy i Żmudzi. 316 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2013. (2d Edition Warszawa 2015, 336 str.; 3d Edition Boguchwała 2017, str. 500)
52.   W cieniu rajskich jabłoni. Wybitni reprezentanci nauk ścisłych i technicznych pochodzący z ziem dawnej Rzeczypospolitej w obcych krajach. 398 str. Warszawa 2015.
53.   Klug durch Lesen. 183 str. Warszawa 2015.
54.   Nauczyciele. Oblicza humanizmów. 328 str. Warszawa 2015.
55.   Niemiecko-polski słownik frazeologiczno-paremiologiczny, 620 str. Wydanie trzecie, Warszawa 2015.
56.   Dokumentacja Kresów. Scorpionomachia. Polemiki o „kwestii polskiej”w Wilnie, 1985-2005, 2015”. 571 str. Warszawa 2015.
57. Na łąkach Stworzyciela. Ludzie wielkiej nauki. 240 str. Warszawa 2016.
58. Reminiscencje. Aforyzmy. 120 str., Warszawa 2016.
59. W poszukiwaniu ukrytego Piękna. Artyści plastycy na pograniczach kultur europejskich. Warszawa 2018.
60. Zrozumieć lot dwugłowego orła. (Nad rozdrożami Rosji). Warszawa 2018.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz