Rosja i Polska
Państwo Rosyjskie
od samego swego początku było wieloetniczne, co znalazło swe odbicie także
wewnątrz warstwy szlacheckiej, w której także osoby pochodzące z ziem
litewskich, białoruskich, polskich i ukraińskich odgrywały bardzo znaczącą
rolę. Wystarczy, że w tym miejscu niejako pobieżnie wspomnimy, że np. matki
księcia Dymitra Pożarskiego i feldmarszałka Michaiła Kutuzowa wywodziły się z
Bieklemiszewów, rodziny ni to litewskiego, ni to polskiego pochodzenia. W wielu
przypadkach ta międzyetniczna hybrydyzacja pociągała skutki korzystne, choć,
jak pisał profesor Lew Gumilow w książce „Etnogieniez
i biosfiera Ziemli” (s. 73): „Wyniki
metysyzacji często okazują się nieoczekiwane, a zawsze są niesterowalne. To
ostatnie można wyjaśnić głównie faktem, że na razie nie została opracowana
teoria etnologiczna, która pozwoliłaby działać nie na oślep, lecz biorąc pod
uwagę konsekwencje procesów etnicznych”... Dopiero po skutkach, post factum, czyli gdy „już jest za
późno”, można ocenić wyniki interferencji etnosów.
Owocna i godna
uwagi była w dziejach narodu rosyjskiego jego współpraca i symbioza z kulturą
polską. Tak np. w obrębie genealogii rosyjskiej funkcjonuje heraldyka rodów
szlacheckich, złożona z kilku tysięcy odmian herbów. Rozwijała się ona w Rosji
pod przemożnym wpływem tradycji polskiej, która w tej dziedzinie wcześniej
osiągnęła wysoki poziom artystyczny. A. Lakier cały osobny rozdział swego
dzieła „Russkaja Gieraldika” (t. 2,
Petersburg 1855, s. 400-471) poświęca wpływowi heraldyki polskiej na rosyjską i
zaznacza, że napływ elementu polskiego do Moskwy był masowy, a rola jego ogromna.
Niekiedy herby polskie były nieco modyfikowane, ale zachowywały też istotne
motywy wyjściowe.
Słynny niemiecki
specjalista Gert Oswald w dziele „Lexikon
der Heraldik” (Leipzig 1984, s. 338) pod hasłem „Heraldyka rosyjska” podaje: „Podczas
gdy godła polskie od samego początku miały oblicze narodowe, herby rosyjskie,
za niewieloma wyjątkami, zostały faktycznie zaimportowane dopiero w XVIII
stuleciu z Europy Zachodniej”... Dodajmy, że w znacznym stopniu – z
Rzeczypospolitej.
Profesor W.
Łukomskij podaje wizerunki 117 polsko-litewskich herbów przyswojonych także
przez rodziny rosyjskie, białoruskie i ukraińskie („Gieraldika. Materiały i issledowanija”, Leningrad 1987, s.
155-168). Przemożny wpływ polski w zakresie rosyjskiej sztuki heraldycznej
wynikał przede wszystkim, choć nie jedynie, z faktu masowego napływu do Rosji
szlacheckich mieszkańców z Rzeczypospolitej. J. Fedosiuk w artykule „Kak wasza familija?” pisząc o nazwiskach
na -cki, -ski („Nauka i Żizń”, nr 9,
1968, s. 103) zaznacza: „Ulubiona (w
Rosji) końcówka „-kij” wyjaśnia się niewątpliwie wpływem języka polskiego”.
A. Lakier („Russkaja gieraldika”, Petersburg 1855,
t. 1,s. 6, 10, 196, 210, 212; t. 2, s. 322) wskazuje na przypływ rodów polskich
w szeregi szlachty rosyjskiej (przy czym herby pierwotne zachowywano w postaci
tradycyjnej). Onże wskazuje na herb jako na świadectwo wspólnoty pochodzenia
rodów, należących w okresie późniejszym do różnych państw i narodów, oraz
wskazuje na godło „Pogoń”, będące świadectwem wspólnej genealogii książąt
Czetwertyńskich, Koreckich i Golicynów. A. Lakier m.in. pisał, że „tatarskie herby, jeśli chodzi o emblematykę,
bardzo podobne są do herbów, przyjętych przez szlachtę rosyjską z Polski, a ich
twórcy korzystali ze znaków, wziętych z heraldyki polskiej”. Ten wpływ utrzymywał
się w okresie XVI-XIX wieku.
Stanisław Dumin z
kolei pisze: „Księgi genealogiczne
układano w Rosji już w XVI wieku, herby zaś zaczyna się masowo stosować wśród
szlachty rosyjskiej w XVII-XVIII st., i dopiero w końcu XVIII-XIX w. „Obszczij
gierbownik” oficjalnie je rejestruje”. (S. Dumin, „Wschodnie emblemy w rosyjskich herbach rodowych”, w: „Gieraldika. Matieriały i issledowanija”,
Leningrad 1987, s. 99). N. P. Jeroszkin zaś podaje, że „Mikołaj I jeszcze w 1830 roku nieraz czynił uwagi Heroldii Senatu (w
Petersburgu) za to, że szykowane przez nią akty i herby szlacheckie sporządzono
„bez gustu i wiedzy”, „bardzo źle” i stawiał za przykład odnośną działalność
Heroldii Carstwa Polskiego” („Gieraldika.
Matieriały i issledowanija”, Leningrad 1987, s. 5).
Fundamentalne
dzieło genealogiczno-heraldyczne w obrębie kultury rosyjskiej stanowi dwutomowe
opracowanie A. Bobryńskiego „Rodosłownaja
kniga rossijskogo dworianstwa”. Autor wskazuje w niej m.in. na okoliczność,
że rosyjskie księgi genealogiczne były dzielone na sześć części. Do pierwszej
wpisywano rody szlachectwa nadanego lub rzeczywistego; do drugiej szlachty
wojskowej; do trzeciej rody szlachectwa nabytego w służbie cywilnej, a także
te, które zyskały prawa szlachty dziedzicznej przez nadanie jednego z orderów
rosyjskich, uprawniających do szlachectwa; do czwartej wszystkie rody
zagraniczne; do piątej rody utytułowane; do szóstej, starożytne znakomite rody
szlacheckie (uszlachcone przed 21 kwietnia 1785 roku).
* * *
Od pierwszych
wieków swego istnienia państwo moskiewskie usilnie zabiegało o to, by ściągnąć
do siebie wykształconą i kulturalną ludność zza swej miedzy zachodniej. W 1581
roku w Moskwie było tylko dwóch lekarzy, jeden – Włoch, drugi – Flamandczyk.
Wysłannik papieski do Moskwy Antonio Possevino, bawiący tam wówczas pisał: „Mają też Moskwicini bardzo mało znających
język łaciński, ich liczba, oprócz wyżej wymienionych lekarzy, nie przekracza
trzech; wszyscy są Polakami: Jakub Zaborowicz, Jakub Buków i Krzysztof Kajew.
Dwaj z nich przed wieloma laty przybyli z Polski, z miasta Wredok, trzeci zaś,
który przed trzema laty przyjechał do Bogdana Aleksandra, swego pana, wojewody
wołoskiego, o którym sądził, że jeszcze żyje, został zatrzymany przez księcia”.
Zaproszenie
niezbędnych fachowców często bywało jednym z zadań poselstw rosyjskich w
krajach europejskich już w XV i XVI wieku. Po przybyciu do Moskwy przyjmowano
ich oficjalnie na służbę, zabezpieczając zawsze przyzwoity poziom utrzymania. W
roku 1678 car Fiodor Aleksiejewicz i duma bojarska postanowili: „Dla prizywanija w Moskowskoje Gosudarstwo
lekarej inoziemcew, diesiati czełowiek, posłat’ za morie iz inoziemcow kogo
prigoż, a tomu posylszcziku za jego protari i za charczi dać czetyriesta
piaćdiesiat rublej”. Najwięcej w Moskwie było lekarzy Niemców, podobnie jak
w wojskowości, ale też niemało Francuzów, Włochów, Brytyjczyków i, oczywiście,
Polaków. „Polska stanowiła, aż do czasów
Piotra I, podstawową transmisję, za której pośrednictwem odbywała się w Rosji
recepcja elementów kultury zachodnioeuropejskiej. Stwarzało to konstruktywną
więź, której roli nie można pominąć” (Juliusz Bardach, „Związek Polski z Litwą”, w: „Polska w epoce Odrodzenia”, Warszawa
1986, s. 155). Przez element ludzki przybywający do Moskwy z Polski i Litwy
kultura i gospodarka Rosji doznawała istotnego impulsu twórczego i wygrywała na
tym. Profesor Janusz Pelc słusznie pisał: „Na
przełomie wieków XVI i XVII, renesansu i baroku, literatura polska osiągnęła
poziom przodujących literatur europejskich. Tak wstępowaliśmy w czasy baroku.
Rola Kochanowskiego jako twórcy wielkiej literatury narodowej uznana została za
przykład i wzór własnego postępowania przez Marcina Opitza, odnowiciela
nowożytnej literatury niemieckiej, a także przez twórców innych literatur
ościennych, zwłaszcza ludów słowiańskich. Aż do czasów Piotra Wielkiego
literatura polska była wzorem i podnietą, łącznikiem z dokonaniami europejskimi
dla poetów ludów ruskich, nie tylko zamieszkujących wielonarodową
Rzeczpospolitą, ale i Państwo Moskiewskie.”
Bardzo wielu mieszkańców
Rzeczypospolitej trafiało do Rosji w charakterze jeńców wojennych i
niewolników, wziętych do „jasyru”. I choć w 1618 roku między Moskwą a Polską
podpisano układ, na którego mocy dokonano częściowej wymiany jeńców, a ponowną
umowę tego typu zawarto w roku 1634, to jednak w państwie moskiewskim wciąż
pozostawały zastępy polsko-litewskiej ludności, przymusowo osiedlonej na
rozległych terenach rosyjskich. A los tych nieszczęśników bywał godny
pożałowania. Jeśli np. ten, kto przysiągł na wierność carowi i ucałował krzyż
na potwierdzenie tego, później zaś próbował uciec i był złapany, stawiany był
na dość ostrą dietę do końca dni swoich, przy tym był już strzeżony ostro. Otóż
według ukazu z 1558 roku dawano mu do zjedzenia w poniedziałek, środę i piątek tylko
jeden raz dziennie i tylko „chleb z wodoju”, we wtorki i czwartki to samo, ale
dwa razy dziennie; w soboty i niedziele karmiono dwa razy czymś gotowanym, ale
„bez masła”, czyli bez tłuszczów. Faktycznie było to skazanie na powolną śmierć
głodową. Mimo to „w siedemnastym stuleciu
Polacy rozciągnęli swój pochód triumfalny aż do Moskwy, a ówczesny kulturalny
Rosjanin poczytywał sobie za najwyższą zaletę i honor rozumienie języka
polskiego i mówienie w nim” (Franz Graf Kwilecki, „Polen und Deutsche gegen Russland”, Berlin 1915, s. 17).
23 maja 1673 roku
car Aleksy pisał do wojewody wierchoturskiego Fiodora Chruszczowa i podjaczego
Sawy Tiutczewa: „kotoryje pochotiat
Polskogo narodu wiazni nam Wielikomu Gosudariu służyć w gosudarstwie naszego
Carskogo Wieliczestwa, tiem (...) objawić, czto my (...) tiech wiazniew
pożałujem w cziny i naszim Gosudariewym dienieżnym i chlebnym żałowaniem
połnymi okłady, po ich porodie i służbam”. Jak wynika z listu, dużą masę „Polskich i Litowskich ludiej” nadesłano
wówczas z Sybiru do Moskwy. Gdyby wierzyć carowi, to część z nich została
puszczona, bo tego sobie życzyli, „w
storonu Korolewskogo wieliczestwa”, tj. do Polski, inna zaś część, która
miała jakoby wyrazić chęć powrotu na Syberię, tam też została wysłana. Skoro
jednak ci Polacy sami chcieli udać się na wschód, niewiadomo dlaczego, – jak
czytamy w liście monarchy moskiewskiego – „bieżali
z dorogi i pomierli i na riekach potonuli”... Z dobrowolnej drogi nikt
chyba nie ucieka i nie rzuca się do burzliwych rzek. Widocznie już wówczas
władze rosyjskie kochały się w przykrywaniu swych bezecnych okrucieństw
pięknymi frazesami („Akty istoriczeskije”...,
t. 4, Sankt-Petersburg 1842, s. 508-509). Z całą pewnością, by uniknąć
okrutnego losu zesłańca syberyjskiego, mogło wielu Polaków naprawdę wyrażać
chęć zaciągnięcia się do służby carskiej.
„Rosjanie zaczęli w XVII wieku ściągać do
siebie z Zachodu specjalistów w dziedzinie wojskowości, techniki, przemysłu,
prawda – tylko z krajów protestanckich. Przyjmowali Anglików, Szwedów, północnych
Niemców (ci jechali w dużej liczbie), Holendrów” – pisze Lew Gumilow w
dziele „Geografia etnosu w okresie
historycznym” (Leningrad 1990, s. 166). Bardzo wiele polskich rodzin
protestanckich, dla których nie było już miejsca w ojczyźnie, także udało się
do wzrastającego w siłę wschodniego sąsiada. S. P. Łuppow w książce „Kniga w Rossii w XVII wiekie” (Leningrad
1970, s. 15) stwierdzał: „Właśnie w XVII
w. stosunki Rosji z krajami Zachodu się zacieśniły... Nosicielami wpływów
kulturowych byli ludzie uczeni, wychodźcy z Białorusi i Ukrainy, pracujący w
Moskwie w rozmaitych sferach działalności kulturalno-oświatowej w charakterze
tłumaczy ksiąg, drukarzy itp. (...) Nie
jest sprawą przypadku, że przenikanie do Rosji kultury obcej odbywało się
właśnie przez Białoruś i Ukrainę – pograniczne ziemie ówczesnego Państwa
Rosyjskiego, na których zbliżenie do kultury zachodniej odbywało się w tempie
znacznie szybszym, niż na terenach Rosji Środkowej.” Pomijając świadomie pogmatwaną terminologię, która obowiązywała polonofobską
historiografię sowiecką, wzdrygającą się jeszcze bardziej niż carska przed
napomknieniem o kulturowych wpływach Polski na Rosję, przypomnijmy, że chodziło
o masowe przybywanie do Moskwy Polaków, jako ludzi wykształconych i
posiadających umiejętności w różnorodnych sferach twórczości kulturalnej. Bo
przecież nie było wówczas ani takich państw jak Białoruś i Ukraina, ani nie
stanowiły one nigdy części „terenów rosyjskich” pod względem etnicznym, a
wówczas także i państwowym, najbardziej zaś czynnym elementem na ziemiach
wschodnich dawnej Rzeczypospolitej byli Polacy i to oni właśnie szli także do
Moskwy, gdzie pracowali dla dobra nowo przybranej ojczyzny.
Książki w języku
polskim (m.in. „Kronika” Macieja
Stryjkowskiego) znajdowały się w osobistych bibliotekach pierwszych (jak i
dalszych zresztą) carów z dynastii Romanowów: Michaiła Fiedorowicza (ok. 1634),
Aleksego Michajłowicza, Aleksego Aleksiejewicza... W styczniu 1649 roku,
wracając do Moskwy z Warszawy, poseł carski G. Kunakow przywiózł ze sobą wśród
innych kosztowności pięć książek polskich, drukowanych w Krakowie i Warszawie,
poświęconych zagadnieniom wojskowym i politycznym. W kancelarii carskiej
znajdował się specjalny dział, w którym gromadzono rozmaite wypowiedzi z
książek polskich, dotyczące Moskwy, szczególnie wypowiedzi „obelżywych dla rządu i narodu”. Do tego
typu wypisów np. włączono cytat: „Moskwicin
tylko czczym imieniem chrześcijanina się zwie, a sprawami i obyczajami o wiele
gorszy jest od barbarzyńców” („Akty
dla istorii Jużnoj i Zapadnoj Rossii”, t. 3, s. 416, 437-444).
W zbiorze książek
Symeona Połockiego (539 tytułów) znajdowały się liczne edycje polskie z
dziedziny historiografii, matematyki, medycyny, teologii, a nawet „Alkoran” w języku polskim. Po edycjach w
języku tzw. słowiańskim i łacińskim zaraz szły pod względem ilości
polskojęzyczne. W najsłynniejszej bibliotece rosyjskiej XVII wieku,
skompletowanej przez Symeona Połockiego i Sylwestra Miedwiediewa obok „Geometrii polskiej” czy „Kroniki” Macieja Stryjkowskiego
znajdował się także „Zielnik polski”
(Por. S. Łuppow, „Kniga w Rossii w XVII
wiekie”, Leningrad 1970, s. 124).
W moskiewskim
Poselskim Prikazie, czyli w XVII-wiecznym rosyjskim ministerstwie spraw
zagranicznych, znajdowała się duża, jak na owe czasy biblioteka, będąca do
dyspozycji dyplomatów. 68,6 proc. zbioru w 1673 roku stanowiły książki w języku
łacińskim; 14,4 proc. – polskim; 7,6 proc. – niemieckim; 2,5 proc. – szwedzkim;
1,7 proc. – włoskim; 0,9 proc. – holenderskim. Po każdym kolejnym oderwaniu od
Rzeczypospolitej kolejnego skrawka jej ziemi władze rosyjskie szczególnie dbały
o to, by skonfiskować po kościołach i dworach szlacheckich na terenach
podbitych książki i przewieźć je do Moskwy, gdzie po selekcji część z nich
niszczono jako „niepewne”, część przekazywano do tamtejszych zbiorów. (Por. S.
P. Łuppow, „Kniga w Rossii w XVII wiekie”,
Leningrad 1970, s. 199 i in.).
W XVII wieku
największymi wpływami w Moskwie cieszyli się Polacy i Grecy, w XVIII – Niemcy i
Francuzi. W XIX sytuacja zupełnie się skomplikowała i coraz bardziej zmierzała
ku bezwzględnemu utwierdzeniu się przodującej pozycji po prostu pierwiastka
wielkoruskiego, co było sprawą zupełnie naturalną. Ale przecież i w tej
sytuacji Polacy mieli swe miejsce w Cesarstwie. Adam Naruszewicz pisał do hrabiego
Czernyszewa: „Wiadomo, że zarówno w
dawnych jak i w niedawnych czasach miały miejsce częste wojny między królami
polskimi a władcami rosyjskimi za pewne obszary i – na mocy zawieranych umów –
zmieniały się granice obydwu państw; dlatego też wielu Polaków i Litwinów,
wziętych do niewoli, po zawarciu małżeństw osiadało w Rosji i stawało się jej
poddanymi. A inni przeszli do Rosji z całym swym rodem i posiadłościami, razem
z odstąpionymi terenami. Nie trzeba sięgać zbyt daleko, żeby się przekonać, ilu
jeńców i przesiedleńców zakorzeniło się w Rosji, np. w czasie ostatniej
rewolucji (tj. 1794 r.). Jeśli chodzi o tych, którzy przeszli pod władzę Rosji
na skutek ustępowania ziem i traktatów, a mianowicie w czasie panowania Jana
Kazimierza, gdy prowincje zadnieprzańskie, Kijowska, Smoleńska i Siewierska,
zabrane zostały od Polski, to te rody zachowały imię familijne przodków, jak
np. Chrapowiccy, Judyccy i inni, chociaż niektórzy z nich zmienili swe nazwiska
stosownie do ducha języka nowej ojczyzny – tak Czerniccy przekształcili się w
Czernyszewych, Bułhak – w Bułgakowa, Kamińscy – w Kamienskich, zachowując
zresztą niezmiennie niezbity dowód swego pochodzenia w herbie świadczącym o
dawności ich słynnych rodów” (Cyt. wg „O
proischożdienii niekotorych dworianskich familij russkich iz Polszy”, s.
6-7).
Za
polsko-litewskie uważał Naruszewicz tak słynne familie rosyjskie, jak Bielscy,
Kurakinowie, Golicynowie, Boratyńscy, Trubeccy, Mścisławscy, Chowańscy i in.
Fakt, że były to rodziny wyznania prawosławnego, nie ma tu większego znaczenia.
Józef Ochmański
wskazuje („Dzieje Rosji do roku 1861” , Warszawa 1974), że po każdym kolejnym najeździe
Rosji na Polskę coraz to modniejsze w Rosji stawały się polskie zwyczaje,
taniec, muzyka, literatura, malarstwo. Polska kultura to był dla Rosjan łyk
świeżego powietrza, elegancji, wyrafinowania, umiejętności układania życia
według wzorców subtelności, delikatności, szacunku dla osoby ludzkiej,
Szczególnie widoczne to było w XIX wieku.
„Słownik języka polskiego”
Samuela Bogumiła Lindego z jego ciekawymi wywodami etymologicznymi, dzieła
Juliana U. NIemcewicza, S. Orzechowskiego, P. Skargi i innych klasyków kultury
polskiej stanowiły na początku XIX wieku ulubioną lekturę inteligencji
rosyjskiej. Wybitni intelektualiści znad Newy i Moskwy bardzo nieźle znali
język polski. W ich szeregu znajdujemy m.in. profesora Mikołaja Rumiancewa,
biskupa Eugeniusza Bołchowitinowa, literata Piotra Wiaziemskiego, dekabrystów
Aleksandra Biestużewa-Marlinskiego, Kondrata Rylejewa, Wilhelma Küchelbeckera.
Do popularyzatorów kultury polskiej w ówczesnej Rosji należeli liczni pisarze i
profesorowie rosyjscy. Takie pisma jak „Ulej”,
„Litieraturnaja Gazieta”, „Siewiernyj Archiw”, „Wiestnik Jewropy” i inne
stale, w każdym numerze, zamieszczały utwory polskich historyków i pisarzy. Tak
„Moskowskij Tielegraf” stwierdzał w październiku 1826 roku potrzebę
zwrócenia wnikliwego spojrzenia na „literaturę
pokrewnego pod względem języka narodu, obdarzonego żywą i silną wyobraźnią,
który zaznajomił się z naukami i oświatą dużo wcześniej od nas”. A „Siewiernaja Pczeła” (15.II.1827) pisała
o konieczności „jeszcze silniejszego wzmocnienia związków dwóch
pobratymczych narodów”. Bliskie kontakty kultury polskiej i rosyjskiej
wychodziły na korzyść obydwu stronom. Toteż również cała poważna prasa polska
owych lat poświęcała wiele uwagi życiu umysłowemu Rosji. Warszawa, Kraków,
Poznań, Lwów dobrze orientowały się w tym, co się dzieje w Petersburgu,
Moskwie, Charkowie czy Kijowie. Szczególnie wiele pisały o życiu umysłowym
sąsiadów wileńskie periodyki „Kurier
Litewski” i „Dziennik Wileński”.
Miały te wydania kilku zdolnych dziennikarzy o ambicjach naukowych, którzy
systematycznie i kompetentnie obrazowali pracę rosyjskich towarzystw naukowych
i literackich, instytutów i uniwersytetów.
Z
obydwu stron mnożyły się wówczas teorie o bliskim pokrewieństwie języków
polskiego i rosyjskiego. Hugo Kołłątaj jeszcze w 1805 roku chciał doprowadzić
do takiego stanu zbliżenia, aby zasoby słowne dwóch języków mogły się „nawzajem
udoskonalać”, przez co następnie „udoskonalają
się inne mowy słowiańskie”. Stanisław Staszic i Jan Śniadecki, rektor
Uniwersytetu Wileńskiego, ubolewali nad różnicą alfabetów, utrudniającą
kontakty i ocenę bliskiego pokrewieństwa tych języków. Wysunęli oni też
propozycję przyjęcia przez Rosjan alfabetu łacińskiego, pisząc: „Ileżby przez to ułatwiło się w naukach i
umiejętnościach wspólnej pracy, wspólnego oświecenia się i zrozumienia w tym
wielkim, najobszerniejszym w Europie, ogromnym Słowian narodzie!” A
Rosjanin S. Russow wysunął nawet teorię, że to tylko intrygi bizantyjskich
Greków i rzymskich jezuitów spowodowały powstanie odrębnych państw – polskiego
i ruskiego. Wzajemne zainteresowanie i sympatia oświeconych warstw ludności
dwóch narodów były w pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku wyjątkowo silne.
Nie od rzeczy byłoby przypomnieć, że nawet carskich dzieci, następców tronu,
starannie uczono języka polskiego.
Wykładowca
poezji i wymowy w Liceum Krzemienieckim Euzebiusz Słowacki wzywał Polaków do
brania przykładu z Rosjan, którzy dążą do jak najpełniejszego przyswojenia
zdobyczy innych krajów przez szeroką akcję tłumaczeń oraz stosowania języka
ojczystego we wszystkich gałęziach nauki. Nie było to sprawą przypadku, bowiem
jeszcze w XIX wieku silne były w Polsce relikty średniowiecza, tak że uczeni
nieraz pisywali swe rozprawy w języku łacińskim. Zmiany musiały też nastąpić w
sposobie myślenia i życia. Dla niektórych Polaków przykład stanowiła energiczna
i konsekwentna działalność Rosjan nad unowocześnieniem swego kraju.
We władzach
politycznych Rosji Polaków nie było wielu. Daniel Beauvois pisał: „Polaków zasiadających w najwyższych władzach
cesarstwa było bardzo niewielu” („Polacy
na Ukrainie”, Paryż 1987, s. 141). Ale chodziło nie tylko, a może nawet nie
przede wszystkim, o dyskryminację narodową, lecz o banalny i powszechnie znany
fakt: Polacy nie mają głowy do rządzenia. Jak zauważał Stanisław Mackiewicz: „Gdybyśmy od liczby Polaków chcieli oddzielić
wszystkich ludzi wygadujących bzdurstwa, to cóż by nam zostało?” Niby więc
po co miano tego rodzaju ludzi dopuszczać do steru władzy? Chyba, że jakieś
państwo chciało w ten sposób popełnić polityczne samobójstwo...
* * *
Razem z Polakami
przenikał do Rosji i Kościół Katolicki, którego odwiecznym marzeniem pozostaje
opanowanie tego wielkiego kraju, a za jego pośrednictwem też Chin.
Pierwsi
polscy księża pojawiali się od czasu do czasu w państwie carów w orszakach
poselstw Rzeczypospolitej. Ale już w XVII stuleciu powstała w Moskwie pierwsza
skromna świątynia katolicka, w której kazania odbywały się po polsku i po
niemiecku. Mieściła się w dzielnicy, wyznaczonej dla osiadłych w Moskwie
obcokrajowców – tak zwanej Niemieckiej Słobodzie. Za czasów Piotra I, który
rozwijał aktywnie kontakty Rosji z Zachodem, na początku XVIII w. dotychczasowy
drewniany kościół katolicki w Moskwie zastąpiony został przez większą
świątynię, już murowaną.
Niestety,
ten pierwszy moskiewski kościół katolicki od dawna już nie istnieje; przetrwał
do połowy XIX w., kiedy został rozebrany. Niezbyt szczęśliwie układały się
również losy innej moskiewskiej świątyni katolickiej – francuskiego kościoła
św. Ludwika. Zbudowany w XVIII w. przy ulicy Mała Łubianka, oszczędzony został
przez wojska napoleońskie, ocalał podczas wielkiego pożaru Moskwy w 1812 roku.
Jednak po wyzwoleniu stolicy spalony został przez niekarny oddział kozacki.
Odbudowany w 1830 roku w stylu klasycystycznym przez znakomitego architekta
Domenico Gilardi'ego, kościół św. Ludwika jest obecnie najstarszą świątynią
katolicką Moskwy. Znaczną część parafian stanowią, oczywiście, Polacy.
W 1839
roku rozpoczęto w Moskwie budowę jeszcze jednego kościoła – pod wezwaniem św.
św. Piotra i Pawła. Miał zastąpić dotychczasowy kościół o tej samej nazwie
przeznaczony do rozbiórki (był to warunek gubernatora, który nie chciał
pozwolić na utworzenie w Moskwie nowej parafii katolickiej). Nowy kościół
został ukończony w 1849 r. i poświęcony trzy lata później. Od tego czasu i aż
do lat 30 XX wieku mieściła się tam polska parafia. (Niestety, następnie ten
kościół został przebudowany na budynek biurowy).
Na
początku XX w. Polacy moskiewscy doszli do wniosku, że kościół św. św. Piotra i
Pawła jest już za mały i nie może pomieścić wszystkich wiernych. Powstała więc
paląca potrzeba budowy nowego kościoła. Komitet społeczny na czele z Antonim
Kolnarskim zdołał zgromadzić pokaźne środki – 300 tys. rubli. Pochodziły nie
tylko ze składek Polaków moskiewskich (znaczną część których stanowiła ludność
niezbyt zamożna – m.in. kolejarze, robotnicy fabryczni, ofiarujący na swoją
świątynię ostatnie kopiejki). Z pomocą przyszło również wiele instytucji i
organizacji polskich z innych miast, m.in. z Królestwa. Jak wspomina prasa,
jako jedno z pierwszych ofiarowało 590 rubli warszawskie Towarzystwo
Ubezpieczeń od Ognia.
Autorem
projektu nowego kościoła był Tomasz Dworzecki-Bohdanowicz, profesor Szkoły
Malarstwa, Rzeźby i Architektury w Moskwie. Był członkiem Cesarskiej Akademii
Sztuk Pięknych w Petersburgu. W Polsce ten architekt (zmarły tragicznie w r.
1920) raczej nie jest znany (nie wspominają o nim encyklopedie i słowniki
biograficzne). A szkoda. Na pewno zasługuje na pamięć rodaków chociażby ze
względu na to swoje dzieło, w które włożył serce i duszę.
Budynek
kościoła pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny
ukończono w 1911 roku. Na Boże Narodzenie, nie czekając nawet na ostateczne
wykończenie wnętrz, przy głównym ołtarzu odprawiono pierwsze nabożeństwo. Mszę
celebrował proboszcz kościoła św. św. Piotra i Pawła, ksiądz dziekan Ignacy
Czajewski w asyście kleru polskiego i francuskiego. Olbrzymi tłum wiernych
wypełnił nie tylko świątynię (obliczoną na 5 tys. osób), lecz również podwórze
kościoła, a nawet ulicę, zupełnie tamując ruch. Na uroczystą konsekrację
kościoła wypadło jednak poczekać jeszcze wiele miesięcy, gdyż budowa pochłonęła
całe zebrane środki i trzeba było znów gromadzić pieniądze – tym razem na
wyposażenie: boczne ołtarze, ławki, żyrandole, posągi, obrazy...
Podobna sytuacja
powtarzała się też częstokroć w wielu innych miastach Cesarstwa Rosyjskiego.
* * *
Na pograniczu
polsko-rosyjskim pojawił się szereg rodzin polskich wyznających prawosławie
oraz rosyjskich wyznających katolicyzm. Toteż słusznie twierdzi Andrzej Rachuba
w przedmowie do „Pamiętnika” Jana
Władysława Poczobuta Odlanickiego (Warszawa 1987, s. 15), że „wyznanie prawosławne nie może stanowić
przekonywającego dowodu ruskiego pochodzenia rodziny ze względu na jego
powszechność w XV-XVI wieku na terenie W. Ks. Litewskiego”. W XIV-XIX wieku
wiele rodzin rdzennie polskich czy litewskich przechodziło na prawosławie, by
po prostu przetrwać, przeżyć trudne czasy, a także i z innych względów. „Dla Polaków Syberia oznacza zesłanie i
katorgę. Iwan III po zdobyciu Nowogrodu w 1478 roku, z mieszkańcami miasta
zesłał na Syberię setki Polaków. Po upadku powstania kościuszkowskiego
zapędzono tam żołnierzy z rodzinami. Katarzyna Wielka zesłała około 40 000
osób. Po powstaniu styczniowym zesłano 65 000, po rewolucji październikowej
Rosja sowiecka deportowała 1 100.000 Polaków. Zagarnięcie Ziem Wschodnich RP w
1939 – 1 775 000, ponowne wkroczenie na ziemie polskie w 1944 roku
wznowiło zsyłkę na Syberię, która przekroczyła 250 000 osób. Koło Irkucka
istnieją całe wsie, w których ludność mówi wyłącznie po polsku... W Irkucku co
piąty mieszkaniec jest potomkiem polskich zesłańców” (Julian Siedlecki, „Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986” , Londyn 1988, s.
275-276).
„Lęk i pochlebstwo małych – pisał A. de
Custine – pycha i obłudna
wspaniałomyślność wielkich – oto jedyne uczucia, w których realność wierzę
między ludźmi żyjącymi w ustroju autokratycznym... Dziś jeszcze umysłami Rosjan
władają podobne dążenia: każdy maskuje zło i symuluje dobro w oczach władcy.
Jest to permanentny spisek uśmiechów, konspirujący przeciw prawdzie na rzecz
zadowolenia tego, kto uchodzi za istotę, pragnącą dobra wszystkich i w tym celu
działającą.” Przed 1917 rokiem taką istotą był tu car, po nim – partia
komunistyczna. Dla Rosji typowa byłaby – według tego złośliwego autora – „potworna mieszanka subtelności Bizancjum i
okrucieństwa hordy”. Nie powinno tedy dziwić, że Polacy często bardzo ostro
ustosunkowywali się do usposobienia rosyjskiego, uwypuklając w nim
nieokrzesanie, brak delikatności, prostactwo. Jeden z bardzo inteligentnych
zesłańców pisał: „W rosyjskiej naturze
przemaga głównie zmysłowość: rozpusta i pijaństwo; oto jest rak, co ich toczy
moralnie, że zaś religia nie stawia dostatecznej tamy przeciw złodziejstwu,
dając rozgrzeszenie bez uprzedniej restytucji, cudza przeto własność dostarcza
najczęściej środków na te ulubione we wszystkich warstwach społeczeństwa
pohulanki. Ogromna większość, zwłaszcza wyrobników, przepija w niedzielę to, co
zarobi w ciągu tygodnia.”
Brak poczucia
wstydu i winy – oto „typowa cecha
rosyjska” według zdania Herbersteina, Fletchera, Oleandrisa i innych zachodnioeuropejskich
podróżników, dyplomatów itp., przebywających w Rosji w XVI i późniejszych
wiekach. Dodać do tego uległość niewolniczą politycznej tyranii, a negatywny
stereotyp Rosjanina uzyskuje wizerunek zamknięty, skończony, „harmonijny”,
przez stulecia zakorzeniony w masowej wyobraźni mieszkańców europejskiego
Zachodu. Rosjanie uchodzili w oczach Polaków za ludzi z natury tak dalece
wiarołomnych, że nie potrafiących dotrzymywać nawet warunków, których
dotrzymania dobrowolnie się podjęli. Był i jest to jednak punkt widzenia zbyt
stronniczy. „Polacy lubią pozować wobec
świata na znawców Rosji, zapominając, że patrzyli na Rosję zza krat, zza
których obserwacja jest bardzo jednostronna”, pisał słusznie Melchior
Wańkowicz. Zbyt często w Polsce niedoceniano Rosjan, a przecież, jak pisze
tenże eseista, „docenianie przeciwnika to
nie defetyzm”.
Choć z drugiej
strony nie warto przywiązywać zbytniej uwagi do sąsiedzkich antypatii. Narody
zawsze mówią o sobie niepochlebnie, że przykładowo przypomnimy tu, iż np. N.
Machiavelli uważał Francuzów, Hiszpanów i Włochów za narody, które „szerzą zepsucie na całym świecie”. O
Niemcach, Polakach i Węgrach zaś pisał, iż są „bardzo wojowniczy i stanowią rodzaj szańca przeciwko sąsiadującym z
nimi Scytom, którzy stracili nadzieję na pokonanie tej przeszkody. Zdarzają się
jednak wielkie najazdy Tatarów, które odpierają skutecznie Węgrzy i Polacy.
Narody te często się chwalą, że gdyby nie ich oręż, Włochy i Kościół
doświadczyłyby wielokrotnie ciężaru tatarskich hord”.
Nawiasem mówiąc,
tacy „strategiczni partnerzy” Rosji, jak Francuzi, dalece nie zawsze
wypowiadali się o niej serdecznie. O Rosjanach A. de Custine pisał: „Pozbawieni wszystkiego przez ustawy, są nie
tyle zacofani pod względem moralnym, co poniżeni pod względem społecznym. Są
niegłupi, czasem dumni, ale cechą dominującą ich charakteru i całego
postępowania jest spryt... Uczucie sprawiedliwości jest w Rosji nieznane”.
Spryt zaś, jak wiadomo, podobnie jak chytrość i cwaniactwo, to „cnoty”
niewolników i głupców, nie zaś ludzi szlachetnych, wolnych i mądrych. Cechy te
są kształtowane w ludziach przez niezdrowe stosunki społeczne i przez pokrętne
ustawodawstwo, z których to cech Rosja słynęła od dawna.
Nie szczędził
gorzkich słów swym rodakom historyk rosyjski Nikołaj Karamzin. Oto jak opisuje
m.in. zepsucie obyczajów za czasów panowania Wasyla Kality. „Dwaj książęta byli oślepieni, dwaj otruci.
Nie tylko gmin w swej zawziętości bez sądu topił i palił ludzi obwinionych o
występki, sposobem szkaradnym dręczył jeńców wojennych... Sami kupcy, łotry i
urwisze mongolscy obchodzili się z nami, jak ze służebnikami, godnymi pogardy.
Było to skutkiem moralnego upodlenia ludzi; straciwszy godność narodową
wyuczyliśmy się nikczemnych przebiegów niewolnictwa, które u niedołężnych
miejsce siły zastępują: oszukując Tatarów, nabraliśmy nałogu oszukiwania jedni
drugich... Czucie ucisku, bojaźń, nienawiść, władając duszami, rodzą obyczaje
ponure i srogie. – Okoliczności zawsze tłumaczą nam usposobienie narodu, a
skutek częstokroć trwa dłużej, niżeli przyczyna”...
Niewątpliwie do
cech etnopsychologicznych większości Rosjan należy bronienie wszystkiego, co
czynią ich władcy w celu podboju lub utrzymania w niewoli sąsiadów, a także
interpretowanie wszystkiego tak, by ukazać Rosję – nawet jej wrzody – w świetle
korzystnym. Astolph de Custine też tę cechę zauważał: „Moje doświadczenie, choć świeżej daty, już mnie nauczyło nie ufać
przechwałkom i przesadom, jakie dyktuje Rosjanom nadmiar gorliwości w służbie
swemu panu. Ta narodowa duma wydaje mi się znośna tylko u wolnego narodu. Kiedy
ludzie okazują dumę z pochlebczych względów, przyczyna budzi we mnie nienawiść
do skutku: taka fanfaronada to tylko strach, ..., taka wyniosłość – tylko
starannie ukryta nikczemność. To odkrycie wywołuje we mnie wrogość”... Dla
Rosjan jakoby nawet „miłość ojczyzny jest
tylko środkiem dla schlebiania władcy; z chwilą, gdy myślą, że władca nie może
ich słyszeć, mówią o wszystkim ze szczerością tym niebezpieczniejszą, że ci,
którzy słuchają, stają się współodpowiedzialni. To tu, jak nigdzie indziej,
rozkwitło masowe donosicielstwo, które czerpało dane do treści donosów z celowo
wszczynanych rozmów „przyjacielskich”...
I tu więc mielibyśmy
do czynienia z moralnym upodleniem, które, jak wiadomo, szczególnie drastycznie
uwydatniło się po rozbiorach w stosunku Rosji do ludności podbitej przewrotnie
Polski i Litwy. Wrogość ta sięgała korzeniami kilku stuleci w głąb dziejów. W
jednym z dokumentów, pisanych w Kijowie w 1665 roku czytamy: „z dopuszczenia Bożego na wielikoje kniazstwo
Litowskoje wierołomnogo nieprzyjaciela Moskwitina wielikaja ruina w mieście
stołecznem Wilenskom prez togoż niepryjaciela stała, prez kotoruju ruinu nie
mało domów na placach cerkownych płomieniem poszło” („Akty izdawajemyje Wilnskoju Archeograficzeskoju Komissijeju”, t. 8,
s. 129).
Długie zmagania
skończyły się rozbiorem Rzeczypospolitej, a 14 grudnia 1795 roku Katarzyna II,
„z Bożey łaski Carowa Sibirska”,
zwróciła się z manifestem do „uprzejmie
miłych poddanych wielkiego xięstwa Litewskiego”, w którym twierdziła, że
zajęła Litwę „na wieczne czasy” i
domagała się „gorliwości w służbie
państwa Naszego”...
„Rozbiory Polski wzbudziły zaniepokojenie z
punktu widzenia zachwiania równowagi europejskiej” – pisał historyk Marian
Serejski o tej epoce. Polacy (niektórzy) skłonni byli wyciągać z tego mylny
wniosek, że przysłowiowe już „Anglia i Francja” zaangażują się w obronę kraju
nad Wisłą i Niemnem. Złudzenie to wynikało z zapomnienia faktu, iż „narody mają
interesy, a nie ideały”. Podźwignąć się z upadku można było tylko własną siłą,
a tej już nie było: wyczerpała się w niesnaskach wewnętrznych, w otępieniu
moralnym, w walkach z sąsiadami, w chronicznym pijaństwie i wszeteczeństwie.
Ze zgrozą Z.
Krasiński obserwował „jak wali się
ostatek godności narodowej, jak z nędzy i hańby powszechnej korzystają Niemcy i
Żydzi”, wyzyskujący bez reszty ogłupiały naród. Pospieszyli grzebać naród
Rzeczypospolitej także Rosjanie, nikt bowiem nie ma przyjaciół w trudnej
sytuacji. Jeden z historyków polskich pisał: „Jedynym, rzec można, i najulubieńszym tematem opracowywanym z historii
polskiej przez pisarzy rosyjskich jest upadek Polski i jej rozbiór. Upadek ten
stoi im nieustannie w oczach, jak widmo złowrogie, poruszające w duszy całą
burzę wyrzutów społecznego sumienia i zgrozy nad zgubą rzeczypospolitej
przygotowywaną przez Rosyę tak długo i z taką systematyczną przewrotnością.
Dalecy od jakiegokolwiek bądź współczucia dla klęsk i nieszczęść narodu,
któryby pragnęli widzieć wygubionym do szczętu, starają się oni jedynie
oczyścić Rosyę z zarzutu, którym ją obarcza świat cały.
Potrzeba im dowieść, że rozbiór ten był
sprawiedliwym, że nie ciąży i nie może ciążyć na Rosyi niesława zasiewania w
kraju sąsiednim tysiąca najhaniebniejszych intryg w celu rozjątrzenia niezgód i
waśni, że bezprawia popełniane nad słabszym sąsiadem nastąpiły z winy tego
ostatniego i że zgładzenie i unicestwienie bytu politycznego Polski było
wyłącznym skutkiem błędów całego społeczeństwa polskiego”. Wszystkie te w
równym stopniu przewrotne, co niemądre wywody zmierzały ku zasugerowaniu jednej
„prawdy”: „naród, który dowiódł, że się
utrzymać nie mógł w swem państwie, niezdolnym jest do istnienia o swych
własnych siłach, a przez to samo skazanym być musi na stałą zależność od
obcego, silniejszego pierwiastka”. Nie ustrzegli się tego antypolskiego
szowinizmu ani S. Sołowiow, ani N. Kostomarow, ani P. Kariejew. Przyszła im z
pomocą i tzw. szkoła krakowska w historiografii polskiej, która ma istotne
„zasługi” w sianiu zwątpienia we własne siły, w krzewieniu „masowego kompleksu
narodowej niższości”, w pozbawianiu narodu historycznej inicjatywy i mocy
ducha.
P. Kariejew,
historyk rosyjski, pisze, iż w rezultacie rozbiorów rzekomo „dzięki gwarancji rosyjskiej po raz pierwszy
szlachcie odjęte zostało prawo życia i śmierci nad chłopami”. W
rzeczywistości przecież sprawy miały się odwrotnie. To w Rosji aż do roku 1861
istniało niewolnictwo, a chłopów traktowano jak bydło robocze (któż sądzi
gospodarza, jeśli ten swe bydlę nęka lub zabije?). Podczas gdy w Polsce i
Litwie od roku 1588 zabójstwo chłopa pociągało za sobą, w myśl Statutu
Litewskiego, karę śmierci. Nie przypadkowo w roku 1767, gdy sejm warszawski
miał zatwierdzić dalszą demokratyzację ustawodawstwa polskiego, ambasada
rosyjska stanowczo się temu przeciwstawiła, chcąc zachować przywileje jednych
warstw narodu i upośledzenie innych, co naród rozbijało, rodziło wewnętrzne
napięcia, ułatwiało ingerencję w sprawy wewnętrzne Polski i Litwy, pozwalało
szczuć różne grupy ludności na siebie nawzajem.
W 1802 roku wydano
w Petersburgu ukaz drastycznie ograniczający prawa szlachty litewskiej. Według
niego w sejmikach mogli uczestniczyć tylko ci, którzy byli właścicielami
nieruchomości, i których dochód roczny wynosił co najmniej 150 rubli. A prawo
głosu decydującego mieli tylko ci szlachcice, którzy posiadali co najmniej
osiem „dymów”, tj. osiem dworów chłopskich. A ponieważ większość szlachty
polsko-litewskiej stanowili ludzie biedni (można rzec, byli to ciż sami chłopi
tyle że mający prawa polityczne i obywatelskie) w rezultacie carskiej reformy
większość tego wolnego stanu zapędzona została do szeregów bezprawnego
chłopstwa i mieszczaństwa. Zmniejszenie wolnej ludności hamowało rozwój
gospodarczy. Ale w ten sposób carat upraszczał sobie walkę z ruchem
wolnościowym, gdyż aby powiesić lub zesłać na Sybir chłopa nie wymagano
załatwiania prawie żadnych formalności, podczas gdy przed uwięzieniem
szlachcica w tym państwie musiano zadośćuczynić określonym sformułowaniom
przepisów rządowych.
W roku 1840 dawny „Statut Litewski” zastąpiono na Litwie
ustawodawstwem rosyjskim, a oficjalnym językiem sądownictwa został rosyjski
zamiast polskiego. Carat hojną ręką rozdawał swym dygnitarzom zrabowane
szlachcie posiadłości. Właśnie w 30-tych latach XIX wieku masowo zapanowali tu
najprzeróżniejsi Zubowowie, Wasilczikowowie, Orłowowie, Naryszkinowie itp.
Nawet ongiś wolne miasteczka przekazywano na własność kolonizatorom rosyjskim.
Ludność tych miasteczek sprzeciwiała się jednak akcji ujarzmiania. Jak podaje „Historia Litewskiej SRR” (Vilnius 1978),
szczególnie zacięcie walczyły o swe prawa takie miejscowości jak Birże, Janów,
Mejszagoła, Olita, Retów. Przeciwko wzmaganiu się wyzysku protestowali też
chłopi. W wielu miejscowościach Kowieńszczyzny (Kupiszki, Upita, Okmiana,
Tendziagoła itd.) doszło do otwartych rozruchów chłopskich.
Znamienne, że
szczególnym prześladowaniom poddawane były właśnie warstwy kulturalne narodu
polskiego i litewskiego, czyli szlachta, którą chciano pozbawić jej godności i
posiadłości m.in. przez jej sztuczne, przymusowe „schłopienie”. „Proces „chłopienia” przebiegał w znacznie
większych rozmiarach na terenach za Bugiem, na których właściciele ziemscy
szlachtę czynszową zapisywali nieraz do „skazek” ludności poddańczej. Akcja
legitymacji szlachectwa przeprowadzona tam wcześniej niż w Królestwie,
zepchnęła drobną szlachtę w szeregi „odnodvorców” (wolnych chłopów), czy też
„szlachticów”, ale nie dvorjan. W latach 1810-1818 w zachodnich guberniach
Rosji ubyło ze spisów szlachty około 60 000 osób.
Po powstaniu 1831 roku ulegała ona represjom i
przesiedleniom na Kaukaz, konfiskatom ziemi, zesłaniu, wcielaniu do wojska itd.
Tam, gdzie ta szlachta nie zdołała się utrzymać w zwartej masie, powoli
chłopiała. (...) To nie z 5 000 rodzin
ziemiańskich, lecz przede wszystkim z 40 000 drobnoszlacheckich
gospodarstw z Królestwa i liczniejszej rzeszy szaraków w Cesarstwie wywodziła
się – w następnym, drugim już pokoleniu – inteligencja polska w tej swojej
części, która miała szlachecką proweniencję, choć już nie zawsze szlachecką
legitymację z Heroldii” (Halina Chamerska, „Drobna szlachta w Królestwie Polskim (1832-1864)”, Warszawa 1974).
A więc nie zawsze
też zachowywała należne sobie uprawnienia. Jak piszą węgierscy historycy: „Ponieważ w XIX stuleciu coraz to na nowo
wybuchały powstania przeciwko carom, a w nich brali udział liczni
przedstawiciele szlacheckich polskich i litewskich rodzin, prawo używania
tytułów zostało w stosunku do wielu pokoleń cofnięte. Jeśli zaś rodzina przez
trzy kolejne pokolenia nie odzyskiwała czasowo cofniętych uprawnień, jej
szlacheckie i arystokratyczne tytuły były tracone na zawsze” (Stefan Graf
von Szydlow-Szydlowski, Nikolaus Ritter von Pastinszky, „Der polnische und litauische Hochadel”, Budapeszt 1944, s. 7).
Przez kilka stuleci Rosja, choć kulturowo uzależniona od Polski, militarnie i
politycznie usiłowała ją osłabić i niweczyć. Gdzie nie ma głębokiej tradycji
kulturalnej, zbiorowość żyje wrażeniami chwili obecnej i reaguje odruchowo na
podniety z zewnątrz działające.
Każde wzruszenie
wzrasta (proporcjonalnie) w stosunku do ilości osób, które je odczuwają w tym
samym czasie i miejscu, gdyż wrażenie pierwotne potęguje się całym szeregiem
wrażeń wtórnych, wywieranych przez wyraz twarzy, poruszenie, gesty i słowa osób
otaczających. Każda jednostka w tłumie zatraca wtedy swoje ja, czuje zaś tylko
jedno „my” zbiorowe, proste, nieskomplikowane, zmienne, ale silne właśnie swą
jednostronnością. W tej sytuacji tłum ślepo i bez reszty ulega sugerowanym
przez przywódcę wyobrażeniom i odruchom. Jedno słowo, jeden czyn, jeden przykład
wystarczą, aby pchnąć wszystkich do czynów, których nikt z osób składających
się na tłum osobno, po namyśle nigdy by nie popełnił. Przy tym szczególnie
łatwo wywołane być mogą odruchy negatywne: nienawiści, nietolerancji, agresji.
Jak słusznie zauważa Gustave Le Bon, wielki znawca tych zjawisk, tłum wywiera
wpływ hipnotyzujący. Z jednej strony, jednostka czuje się w nim odosobniona,
niepewna siebie, zdezorientowana, bezradna. A z drugiej strony, ten stan
„psychicznego obnażenia” czyni tłum szczególnie podatnym na wszelką sugestię
„przywódcy”, który kilku zręcznymi posunięciami stan niepewności każdego
zmienia na zbiorowe poczucie siły. Tłum bezwiednie i bezwolnie przejmuje od
przywódcy określone sugestie, o ile zgodne są one z najgłębszymi cechami charakteru
jego członków, z ich ukrytymi ciągotkami i wyobrażeniami. Jeśli „przywódca”
chce skutecznie uśpić zmysł krytyczny słuchaczy, ich samodzielność umysłową,
musi po prostu wykonać kilka bardzo prostych zabiegów. Arsenał metod jest
prosty: odpowiednio do potrzeb uteatralizowany ubiór, kategoryczność twierdzeń,
stanowczość tonu, prawienie komplementów zebranym i przeciwstawianie ich
„podłym” wrogom. Przy tym najlepiej jest zacząć od schlebiania „swoim”, a
skończyć na wyklęciu „obcych”. Po tym wystarczy tylko wskazać brudnym palcem na
tego, kogo trzeba zarzynać, a tłum „broniąc rzeczy świętych” dokona tego, czego
od niego oczekuje pastuch-przywódca. Wszystko to aż nazbyt dobrze znane było
prawosławnym popom-„ojczulkom” i generałom rosyjskim. Nie przypadkowo przed
każdą kolejną rzezią odbywano nabożeństwo rozpoczynane modlitwą za „Ruś świętą”
i kończono wyklęciem Polski, jej króla i narodu.
Żołnierz rosyjski,
pozbawiony przez rząd w ciągu całych wieków dostępu do prawdy, do wszelkiej
kultury politycznej, trzymany w ciemnocie, i owszem, często z całą szczerością
prostego chłopskiego serca wierzył, że paląc obce miasta, mordując cudze dzieci
rzeczywiście broni „świętą Ruś” i „wiarę prawosławną” przed zakusami
„przebiegłych wrogów”. Jakże tedy reagowała Europa na martyrologię Polski?
Różnie, przeważnie ze współczuciem, niekiedy z gorącą chęcią niesienia
moralnego i politycznego wsparcia – szczególnie jeśli chodzi o lewą stronę
widowni politycznej, czyli o socjaldemokrację. Fryderyk Engels („Polityka zagraniczna caratu rosyjskiego”)
pisał: „Już Piotr Wielki rujnował Polskę
w sposób systematyczny – jego następcom wystarczyło sięgnąć po gotowe. A dla
usprawiedliwienia swej polityki wynaleźli ponadto (wrogowie Polski) pretekst w
postaci „zasady narodowościowej”. Polska nie była krajem jednorodnym. W tym
mniej więcej czasie, kiedy Wielkoruś dostała się pod jarzmo mongolskie,
Białoruś i Małoruś w obronie przed inwazją azjatycką połączyły się w ramach tak
zwanego państwa litewskiego. Z czasem państwo to połączyło się dobrowolnie z
Polską. Od tego czasu, wskutek wyższości cywilizacyjnej Polaków, szlachta
białoruska i małoruska wyraźnie się spolonizowała; ponadto w dobie rządów
jezuickich w Polsce, w wieku XVI, narzucano grecko-katolickim Rusinom w Polsce
unię z kościołem rzymskim. To dało wielkorosyjskim carom wielce upragniony
pretekst do rewindykacji terytorium ongiś litewskiego, jako obszaru pod
względem narodowym rosyjskiego, ale ujarzmionego przez Polaków, aczkolwiek
chociażby Małorusini... nie mówią bynajmniej dialektem rosyjskim, lecz używają
odrębnej mowy. Ten stan rzeczy umożliwił również Rosjanom występującym pod
pretekstem prawosławia interwencję na rzecz unitów, choć ci już od bardzo
dawnego czasu pogodzili się ze swoim stosunkiem do kościoła rzymskiego”...
W przemówieniu na
wiecu polskim w Londynie (1867) Karol Marks miał o Powstaniu Listopadowym
1830/1831 powiedzieć: „Raz jeszcze
Polska, nieśmiertelny rycerz Europy, powstrzymała Mongołów”, i ciągnął
dalej: „Polityka Rosji jest niezmienna...
Mogą zmieniać się jej metody, taktyka, manewry, lecz gwiazda przewodnia tej
polityki jest gwiazdą stałą: jest nią panowanie nad światem. W naszych czasach
plan taki może żywić i realizować tylko cywilizowany rząd władający
barbarzyńskimi masami... Wraz ze
zniesieniem poddaństwa nie wywietrzało ich [Rosjan] azjatyckie barbarzyństwo, którym stopniowo przesiąkli w ciągu stuleci.
Wszelkie usiłowania podniesienia ich poziomu moralnego karane są jako zbrodnia.
Przypomnę wam tylko urzędowe represje przeciw towarzystwom wstrzemięźliwości,
które chciały odstręczyć Moskala od wódki, nazwanej przez Feuerbacha materialną
substancją ich religii... Na razie uwolnienie chłopów z poddaństwa pomnożyło
siły cara... Jedna tylko alternatywa pozostała Europie. Albo barbarzyństwo
azjatyckie pod moskiewskim przywództwem zaleje ją jak lawina, albo musi ona
odbudować Polskę, aby między nią a Azją stanęło 20 milionów bohaterów i by
dzięki temu zyskała ona czas na dokonanie swego społecznego odrodzenia”...
Karol Marks i
Fryderyk Engels dziesiątki razy zabierali głos w sprawie polskiej na łamach
europejskiej prasy socjaldemokratycznej i niezmiennie życzliwie. To autor „Anti-Dühringa” pisał, że odrodzone
państwo polskie „musi zajmować co
najmniej obszar z 1772 roku”, i dodawał, iż pod rozbiorami „Polska stała się rewolucyjną częścią Rosji,
Austrii i Prus. Jej opozycja przeciw ciemiężcom była zarazem opozycją przeciw
wielkiej arystokracji w samej Polsce. Nawet szlachta... z bezprzykładną
ofiarnością przyłączyła się do rewolucji demokratyczno-agrarnej. Polska stała
się ogniskiem demokracji w Europie już wtedy, gdy Niemcy po omacku jeszcze
szukały drogi w bezdenne płytkiej ideologii konstytucyjnej... W tym tkwi
rękojmia, nieodzowność odbudowania Polski”...
Odpowiednio
złośliwa była ocena polityki rosyjskiej wobec Polski, o której K. Marks pisał,
iż „historia świata nie stworzyła nigdy
czegoś bardziej plugawego”. Podobnie zresztą oceniał politykę Prus, która
według autora „Kapitału” sprowadza
się „do takich łajdactw, jak drobne
kradzieże, łapówki, zwykłe kupno, wyłudzanie spadków” itp.
* * *
Podbijając Litwę i
Polskę rządy rosyjskie dbały jednak o zachowanie pozorów ucywilizowania.
Georges Brandes zauważał, iż „osobistości
decydujące w Rosji bardzo nie lubią pokazać się wobec Europy barbarzyńcami”,
a jednocześnie stosują w podbitej Polsce cenzurę, konfiskaty mienia,
dyskryminację językową, wygnanie na Sybir całej najbardziej mężnej, szlachetnej
i rozumnej młodzieży, masowe rzezie, narzucanie obcego stylu myślenia i
postępowania. Żydowski publicysta nie wierzył jednak, że Polaków da się
pokonać. „Jest to w ogóle – zaznaczał
– przesąd, którego by się pozbyć
należało, że surowy gwałt i ucisk zewnętrzny są w stanie złamać i zniszczyć
ducha narodu.”
Przyjrzyjmy się
jednak bliżej metodom antypolskiej polityki rosyjsko-niemieckiej. [Dynastia
Romanowów panowała w okresie 1613-1762, którzy w linii męskiej wygaśli w 1730
roku na Piotrze II, a w żeńskiej na córce Piotra I, Elżbiecie. W 1762 roku tron
rosyjski objął Karl Peter Ulrich von Oldenburg, hrabia holsztyński, którego matką
była wszelako Anna Romanowa, córka Piotra I. Linia Holstein-Gottorp-Romanowów
została zdetronizowana w lutym 1917 roku na skutek abdykacji Mikołaja II.]
Bezpośrednio po
wstąpieniu na tron Katarzyna II nawiązuje ożywioną korespondencję z
encyklopedystami. Ta księżna niemiecka z rodu Anhalt-Zerbst była osobą nie
tylko dobrze wykształconą, znającą doskonale kilka języków i nieźle orientującą
się w zagadnieniach filozofii i polityki, była też, jak każda inteligentna
kobieta, dobrym psychologiem, z czarującą łatwością oprowadzającą dookoła palca
uczonych mężów. Już wkrótce wśród wielbicieli młodej imperatrycy znaleźli się
obok Diderota, Wolter, M. Grimm, d’Alembert i inni wybitni intelektualiści, dla
których była ideałem „oświeconego monarchy”. Wiedziona nieomylnym
uwodzicielskim instynktem ogłasza się Katarzyna II „uczennicą” filozofów,
obiecuje zrealizować ich zamierzenia. Wykorzystując prześladowania „Encyklopedii” we Francji proponuje
wydanie dalszych jej tomów w Rosji. Wywołuje to zrozumiały entuzjazm w „republice
filozofów”. Wolter pisze w liście do Diderota: „W jakich to czasach żyjemy! Francja prześladuje filozofię, a Scytowie
otaczają ją opieką”. Katarzyna II usiłuje wytworzyć wrażenie, że w głębi
duszy jest republikanką, że jej celem jest stopniowe zniesienie despotyzmu. W
rzeczywistości zawsze była twardą Niemką z wrodzonymi bodaj ciągotkami do
„Ordnung und Disziplin”, które to „porządek i karność” widziały się jej w
postaci idealnie skoszarowanego ustroju społecznego.
Wolter uwielbiał
Katarzynę II za hojność. Jeśli carycy brakowało pieniędzy na oświatę i potrzeby
swego narodu, to jednak nigdy nie brakło tysięcy dukatów dla płatnych
intelektualistów. Autor „Kandyda”
czytał mało, był w wielu sprawach ignorantem, co nie przeszkadzało mu z tym
większą pewnością siebie zabierać w nich głos. Ale był też człowiekiem zbyt
inteligentnym, żeby nie ukryć drwiny ze swych ukoronowanych „przyjaciół”.
Katarzyna II chyba nie zawsze połapywała się w jego zamaskowanych docinkach. A
pisał Wolter do niej: „Jeśli chodzi o mnie,
Pani, to jestem wiernym wyznawcą kościoła greckiego, tym bardziej, że to twoje
piękne rączki trzymają kadzidło tego kościoła i że mogą panią uważać za
Patriarchę Wszechrosji.” A czegoż warte jest zapewnienie wielkiego kpiarza,
że na jego nagrobku będzie wyryty napis „tu
spoczywa człowiek, który zawsze był Rosjaninem”. Ale z innej strony
przebiegła Niemka udająca gorliwą „prawosławną” i rosyjską patriotkę, była zbyt
wytrawnym politykiem i nie dawała się nabrać na komplementy tam, gdzie chodziło
o jakieś faktyczne ustępstwa z jej strony. Tak np. nie zgodziła się mimo próśb
Woltera i d’Alamberta na zwolnienie oficerów francuskich, którzy trafili do
niewoli jako bojownicy konfederacji barskiej.
Kiedyś Stanisław
August Poniatowski zapytał piękną aktoreczkę, czy można zapukać do jej
serduszka. Odpowiedziała: „Tak, ale to będzie drogo kosztowało!” Zupełnie
identyczna sytuacja była w stosunkach między Katarzyną II a Wolterem, który
pobierał za swą korespondencję z carową tylko w gotówce ponad półtora tysiąca złotych
liwrów rocznie, nie licząc innych cennych „upominków”. D’Alambertowi
proponowała caryca, aby został wychowawcą jej syna, oferując mu sto tysięcy
liwrów rocznie pensji, pałac w Petersburgu i rangę ambasadora obcego mocarstwa.
Filozof wymigał się z trudem, zwierzając się znajomym, że boi się „zdechnąć z
nudów” w tym kraju, zanim otrzyma pierwszą spłatę.
Gwoli
sprawiedliwości powinniśmy stwierdzić, że byli wśród filozofów i tacy, co nie
dali się omamić politycznej kokieterii. Zaprasza caryca m.in. do Rosji J. J.
Rousseau i ofiaruje mu 100 tysięcy rubli złotem. Autor „Emila” reaguje na te propozycje z oburzeniem, jako na próbę
zbezczeszczenia jego imienia w oczach potomności. (Faktycznie chodziło
Katarzynie II nie bezpośrednio o poniżenie filozofa, lecz o przyczepienie go
jako dekoracyjnej maskotki do powozu despotycznego państwa, co oczywiście
byłoby dyskredytacją dla wielkiego humanisty, który zresztą nieomylnie odczytał
intencje i konsekwencje zalotnych figlów imperatrycy).
Diderot jednak,
podobnie jak Wolter, uległ, w listach do Katarzyny II używał takich zwrotów,
które nie przynoszą laurów jego mądrości: „Wielka
cesarzowo, rozpościeram się u Twych stóp, wyciągam ręce ku Tobie; chciałbym z
Tobą mówić, ale skurcz ściska mi serce, kręci mi się w głowie, myśli plączą
się, jestem wzruszony jak dziecko”. Doprawdy, nie ma powodów, aby wątpić,
że znakomitemu uczonemu tym razem rzeczywiście coś się popsuło w głowie, co
każdemu może się w życiu przydarzyć...
Faktycznie Polska
przestała być wolnym państwem już w 1716 roku, kiedy po raz pierwszy wojska
rosyjskie – na usilne prośby wielu arystokratów polskich – wkroczyły do
Rzeczypospolitej pod pozorem wprowadzenia w niej ładu. Petersburg zresztą był o
to wielokrotnie i notorycznie upraszany przez pozbawionych mózgu Polaczków. Wtedy
kniaź Grigorij Dołgorukij rozpoczął długą listę carskich prokonsulów w
Warszawie. To jego podpis figuruje na haniebnym traktacie z 1717 roku,
redukującym liczbę wojska polsko-litewskiego do 24 tysięcy. A jakże wymowny
jest fakt cenzurowania przez ambasadorów rosyjskich już od połowy XVIII wieku
książek wydawanych w Rzeczypospolitej! A cenzurować i zwalczać było co, i to w
każdej dziedzinie życia społecznego. Po rozbiorach kazano uczonym tak pisać
historię świata (szczodrze opłacając tę przysługę w dowolnej walucie i na
dowolnej szerokości geograficznej), aby całą winę za ten akt bandyckiego
bezprawia zwalić na Polskę przedrozbiorową, która to nie umiała się rządzić bez
cudzej „pomocy”.
Ta
„nieumiejętność” zaś polegała przede wszystkim na poszanowaniu godności
człowieka. Oto jeden z przykładów. Jeszcze w roku 1769 powstała słynna
„Rzeczpospolita Pawłowska”, od nazwy majątku Pawłów, posiadłości Pawła
Brzostowskiego. W swych dobrach Brzostowski nie tylko zniósł pańszczyznę i
zastąpił ją czynszem, ale obdarzył chłopów wolnością osobistą i... samorządem,
który nazwał: „sejm gminny”! Działała tu szkoła dla chłopów, przychodnia
lekarska, odbywano regularne ćwiczenia wojskowe – wolni obywatele sposobili się
do obrony wolnej ojczyzny... Potomek Pawła Brzostowskiego – Karol (wnuk
kanclerza Akademii Wileńskiej Joachima Chrzeptowicza) założył natomiast tzw.
„Rzeczpospolitą Sztabińską”. W Sztabinie i kilkunastu innych wsiach również
zniesiono pańszczyznę, co więcej – założono kasę pożyczkową, wprowadzono szkoły
z obowiązkowym nauczaniem, założono odlewnię surówki żelaza oraz zakład
produkujący urządzenia rolnicze. Już w 1819 roku inżynier K. Brzostowski
zwracał się do swych „poddanych”: „Uwalniam
was od wszelkiej przymusowej roboty, bo wszelka przymusowa robota poniża
człowieka, zamienia go w bydlę, wystawia na tysiączne pokrzywdzenia, tamuje
jego moralne dźwiganie się”. Takie postępowanie nie podobało się
Petersburgowi.
„Od czasów Katarzyny II do roku 1830
wchłonięta przez rosyjskie imperium biedota szlachecka, w większości bez ziemi,
dzięki „przywilejom” wiodła żywot przypominający powieść H. Rzewuskiego pt.
„Pamiątki Soplicy”. To znaczy, że na mocy pradawnej komitywy szlacheckiej ci
szaraczkowie żyli, w mniejszym lub większym stopniu, w orbicie i na usługach
możnych Polaków, dzierżawiąc i własnoręcznie uprawiając skrawek ziemi,
zamieszkując nie zawsze należące do nich zagrody bądź wypełniając różne
pomniejsze funkcje tytularne, które jednak pozwalały im zachować poczucie
godności. Duma odgrywała w ich życiu ważną rolę. Byli ludźmi wolnymi, o czym
świadczył herb na pierścieniu, jedyny świadek zaszczytów, jakimi niegdyś
darzyli ich przodków królowie Polski. Zdarzały się wśród nich osoby
wykształcone, które uczęszczały do polskich gimnazjów rozkwitających przed 1831
rokiem.
Dlaczego zatem stali się kozłem ofiarnym carskiego
reżimu? Ponieważ byli w 1831 roku, zdaniem Rosjan, najzacieklejszymi
bojownikami o odzyskanie niepodległości Polski, ponieważ z wielką życzliwością
słuchali warszawskich „rebeliantów”... Powstanie 1831 roku było właściwie tylko
pretekstem... W żadnym wypadku ów udział nie usprawiedliwiał rozmiarów
prześladowań, które niebawem spadły na biedotę szlachecką”.
„Antypolski obłęd”
ogarnął władze rosyjskie. „Po kilku
miesiącach przerażenia, oburzenie i nienawiść do Polaków osiągnęły w
Petersburgu szczyty i to zarówno w opinii publicznej, jak w prasie i w sferach
rządzących. Obok konfiskaty dóbr, zamykania polskich szkół, prześladowań
religijnych, wyobrażenie o wściekłości rządu dają dwa wielkie plany wymierzone
przeciwko ubogiej polskiej ludności zamieszkującej południowo-zachodnie tereny
cesarstwa: zamiar deportowania 5 000 rodzin szlacheckich z Podola na
Kaukaz i zamiar zdeklasowania całej biedoty szlacheckiej i zrównania jej ze
specjalną kategorią chłopstwa, jednodworcami” (Daniel Beauvois, „Polacy na Ukrainie”, Paryż 1987, s.
91-93).
Autor polski około
1717 roku tak pisał o Moskwie: „Rząd ich
panowania nie tylko jest monarchicum dominium od jednego rządzone, ale tak
absolutum, że żadne naygrubiańsze narody nie są swoim panom tak posłuszne, jako
Moskwa carom, y ubodzy w Moskwie raz w imię Boże, drugi raz w imię cara, proszą”...
(J. Jabłonowski, „Traktat o Geografii y
Kosmografii”, rękopis, Biblioteka AN Litwy, dział rękopisów F 17-18). Takie
usposobienie z gruntu było obce mentalności polskiej, opartej na
indywidualizmie i wolności osobistej każdego obywatela. Toteż nie dziw, że
Zygmunt Krasiński zauważał: „W
moskiewskim duchu zawsze coś potwornie albo podłego, albo okrutnego... U nich
dobroć wnet podłością, odwaga i siła wnet okrucieństwem, miary nigdy.” Polityce
rosyjskiej przeczyły też słowa Karola Libelta: „Nie może być trwała żadna wolność polityczna ani obywatelska ludu,
która opiera się na braku wolności innego ludu...” I rzeczywiście, wolny
naród nie da się użyć za narzędzie niszczenia cudzej wolności, zniewolony
będzie niszczył cudzą wolność ze mściwym jakimś upojeniem.
* * *
W cerkwi
prawosławnej w Rosji istniał zwyczaj wyklinania po nabożeństwie wrogów cara. W
ciągu ponad trzystu lat pop intonował: „Batoryj,
kotoryj Moskwu razoriał, ludiej ubiwał, budiem jego proklinat’!” – A chór
dziecięcy rozbrzmiewał echem: „Proklataja
jego mat’!”.
F. Znaniecki w „Naukach o kulturze” pisał: „Rosyjscy władcy nie mieli religijnej
konkurencji, gdyż kościół znajdował się pod ich kontrolą. Byli jedynymi
władcami w czasach nowożytnych, którzy łączyli oba tytuły pochodzące ze
starożytnego Rzymu: cezara (cara) i imperatora. Jako cezar władca rosyjski był
ojcem swego ludu; jako imperator był triumfującym zwycięzcą zewnętrznych
wrogów, szybka zaś ekspansja imperium skłaniała do oczekiwania, iż być może
cała ludzkość zostanie poddana jego panowaniu. Pewien rosyjski poeta napisał,
że musi nadejść czas, gdy każdy człowiek potrafi z dumą powiedzieć: „Być może
jestem niewolnikiem, ale niewolnikiem cara całego świata”...
Cerkiewna
hierarchia Moskwy już w XIV wieku wtrącała się w konfesyjne sprawy ziem
ukraińskich i białoruskich, „używając
wszelkich możliwych środków, by zniszczyć nowo zakładane metropolie”...
(Por: N. D. Tichomirow, „Galickije i
litowskije mitropolity 14-15 w. i otnoszenije k nim jepiskopow Połockoj i
Turowskoj jeparchij”, w: „Trudy
Witiebskoj uczonoj archiwnoj komissii”, Witebsk 1910, kn. 1, s. 3). Później
owa pseudoreligijna motywacja przez długi czas służyła za ideologiczny parawan
polityki imperialistycznej Rosji w stosunku do Litwy, Polski, Białorusi i
Ukrainy. Jeden z dokumentów magistratu grodzieńskiego z 1750 roku stwierdza: „Kiedy Moskwa lat siedm Litwę grassowała,
natenczas naybardziey uniatów opprimowano, zakonników po klasztorach uniackich
mordowano, różne oppressye czyniono, tak iż z zakonnych rezydencyi y klasztorów
swoich salwuiąc zdrowie y życie uchodzić y wynosić się do różnych mieysc
zakonnicy musieli” („Akty
izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju”, t. 7, s. 545).
B. Kutyłowski z
Petersburga pisał w artykule „Nacjonalizm
rosyjski” („Świat”, nr 51, 1909):
„Uczucie narodowe rosyjskie ma znamiona
swoiste, których napotkać nie można u innych ludów. Jest to... coś dziwnie
splecionego z idealizmu mistycznego i brutalności, godzących się ze sobą w
jakimś potwornym całokształcie, niepozbawionym rysów nieświadomego obłudnictwa.
Z najwyższą czułością, dobierając wyrazów najserdeczniejszych, pisał oto o
Polakach niedawno jeden z uczestników narad w sprawie samorządu, nazajutrz zaś
z całą swobodą zażądał bezwzględnego usunięcia języka polskiego z czynności
piśmiennych samorządu miejskiego w Królestwie. Jedno godzi się z drugim:
wynoszenie narodu rosyjskiego do godności „nosiciela Boga”, przypisywanie mu
najwyższych uczuć chrześcijańskich – z hasłami wyłączności narodowej
najbardziej bezwzględnej i jaskrawej.” Szowiniści rosyjscy za caratu jakby
wiedzieli, że brzydką byłoby rzeczą otwarcie mówić, że celem ich jest panowanie
nad światem i rusyfikacja podbitych narodowości, a jednocześnie nie mogli, nie
chcieli i nawet nie próbowali pozbyć się swych rasistowskich przesądów. Stąd
owe dziwne i niepojęte dla ludzi Zachodu „rozdwojenie” duszy rosyjskiej, jej
rzekoma głębia i „tajemniczość”. Takie ludy, należące do kultury łacińskiej,
jak Polacy, Łotysze, Litwini, Finowie, które przez wieki całe bezpośrednio
miały do czynienia z zaborczą a obłudną polityką caratu, nie interpretowały już
fałszu i przebiegłości dygnitarzy rosyjskich jako „zagadki”, widzieli to, co
jest – cynizm, dwulicowość, zakłamanie i niepohamowaną chciwość, używającą
najokrutniejszych i najbardziej wyrafinowanych środków, by poszerzyć swe
panowanie. Który to cel był jedynym prawdziwym, a wszystko pozostałe – w tym
też najpiękniejsze słowa i „ideały” – tylko środkiem, ku celowi prowadzącym. „Rozczulano się – czytamy we wspomnianym
artykule – nad przygnębieniem narodowości
słowiańskich na Bałkanach, miotano gromy na rządy austriacki i węgierski, ale
czyniono to nie tyle w imię obrony indywidualności narodowych poszczególnych
ludów słowiańskich, co w imię przyszłego zjednoczenia Słowiańszczyzny pod
skrzydłami przewagi rosyjskiej. Rosja miała nieść światu jakieś „nowe słowo”,
coś w rodzaju ewangelii społeczno-politycznej”...
Jednym z tych, którzy
po stronie rosyjskiej próbowali demaskować ten duch „bezmyślnego pseudopatriotyzmu, który pod pozorem miłości narodu chce go
skierować na drogę egoizmu narodowego” był Władimir Sołowjow. Ten wybitny
myśliciel chrześcijański pisał: „Jeżeli
uczuciu narodowemu towarzyszy nieograniczona buta, niedorzeczna pogarda dla
innych i zaślepiona ku nim niechęć, jeżeli naród zapatruje się na inne, jak na
potoki, które zlać się winny w jego morzu, – uczucie narodowe staje się wyrazem
pogańskiego partykularyzmu, a dzieje powszechne przestają mieć jakąkolwiek
wartość... Moralnym obowiązkiem narodu jest pokonanie swej ograniczoności,
wyjście ze swego odosobnienia, uznanie swej solidarności z innymi cząstkami
zbiorowości ogólno-ludzkiej.”
Droga
nacjonalizmu, tego „syfilisu ludzkości”, jest drogą zła i zguby, a nie łudził
się Sołowjow co do tego, co jest i co będzie. Wśród myślicieli rosyjskich
należał do tego nielicznego grona, razem z Czaadajewem i Lwem Tołstojem,
których zaraza wielkomocarstwowa zupełnie nie dotknęła. Oddziaływanie ich
jednak na własny naród było znikome. Nie przypadkowo w swej walce przeciwko
rewolucji carat opierał się przede wszystkim na żywiołowy nacjonalizm zarówno
najwyższych, jak i najniższych sfer społeczeństwa rosyjskiego. Jak potworne
formy ducha kształtuje ten styl myślenia, jak zniekształca obraz świata,
świadczą chociażby niektóre wypowiedzi „liberalnego” pisarza rosyjskiego
Rozanowa, który najpoważniej w świecie dowodził, – startując od rzeczywistości
– że brud i niechlujstwo są oznaką pokory chrześcijańskiej, a „świństwo” jest
nieodłączne od „chrześcijańskich ideałów
ludu rosyjskiego”. Nic dodać, nic
ująć, skoro innych dowodów wielkości swego narodu intelektualiści rosyjscy nie
widzieli, musieli poprzestać na świństwie i niechlujstwie.
O systematycznym
ograniczaniu praw licznej rzeszy szlachty polskiej w zaborze rosyjskim pisze
Jerzy Jedlicki („Klejnot i bariery
społeczne”, Warszawa 1968, s. 308): „Radykalne
rozstrzygnięcie przyniósł dopiero ukaz Mikołaja I z 31.X.1831, noszący
niedwuznaczny charakter represji oraz konsekwentnego przejścia do pełnej
unifikacji prawnej. Na ukazie tym skorzystało w zasadzie feudalne ziemiaństwo
polskie na Litwie i Rusi. Już od dawna od szlachty drobnej dzieliła je
pogłębiająca się przepaść, tak wymownie ukazana chociażby w powieściach
Kraszewskiego... Natomiast dla ogromnej – zwłaszcza na Litwie – rzeszy szlachty
zagonowej i zaściankowej ukaz stał się prawdziwą klęską”...
Dwutomowe (i
dwujęzyczne rosyjsko-polskie) wydanie pt. „Herby
rodzin szlacheckich tytułami honorowemi zaszczyconych” (Warszawa 1853)
zawierało już opisanie tylko 135 herbów odnoszących się do 389 rodzin; przy
czym część z nich to nadania po roku 1836. Rzecz jasna, do wykazu tego nie
trafiły rodziny szlacheckie biorące udział w Powstaniu Listopadowym. Cóż, po
klęsce zrywu zbrojnego dziesiątki tysięcy Polaków pozbawiono szlachectwa, wywłaszczono
i zesłano na Syberię, przysyłając na ich miejsce najpodlejszy element z głębi
cesarstwa. Historyk N. Mamajew pisał o masowym nasyłaniu Rosjan na ziemie polskie:
„Skutek był taki, że gubernie zachodnie
zalała urzędnicza fala wyrzutków i mętów społecznych, przede wszystkim
emerytowanych i umierających z głodu wojskowych, którzy jak szakale zwietrzyli
łup.”
Dlatego i rosyjski
oficer w „Dziadach” Adama Mickiewicza
powie:
„Nie dziw, że nas tu przeklinają,
Wszak to już mija wiek,
Jak z Moskwy w Polskę nasyłają
Samych łajdaków stek”.
Minęło trzydzieści
parę lat i kolene – Styczniowe – powstanie polskie zostało również utopione we
krwi, a Murawiew-Wieszatiel całą Litwę okrył gęstą siecią szubienic, tak iż przyzwoici
ludzie w Rosji wstydzili się, że byli Rosjanami. Gdy szowiniści zaczęli zbierać
podpisy pod adresem hołdowniczym, dziękującym Murawiewowi za jego zbrodnie na
narodzie polskim, wielu odmówiło, a był wśród nich wnuk słynnego
generalissimusa Aleksandra Suworowa. Ta okoliczność skłoniła poetę Piotra
Wiaziemskiego do napisania specjalnego wiersza, w którym gloryfikował
Wieszatiela, a potępiał „defetyzm” niektórych Rosjan, brzydzących się
okrucieństwem:
„On żertwował soboj w minutu, gdzie Rossija
Potriasiena była złodiejstwami wragow;
On podawił miatież; dieła jego błagija,
Daj Bog pobolsze nam takich, kak on, gołow.
Nie mnogo tołku w tom, kto wmiestie z krikunami
Gotow poroczit’ wsiech lisz bołtownioj pustoj:
Kriczat’ nie mudrieno, a mudrieno diełami
Tak prawit’ choroszo, kak Murawiew – Litwoj (...)
Czto died wasz, kniaź, skazał: użel wam nie
izwiestno?
Kogda srażałsia sam on protiw polakow,
On Pragu brał togda, napomnit’ zdieś umiestno
Słowa Wieligogo... Kak naszych znał wragow!
K sołdatam obratiaś, on kriknuł gromogłasno:
„Nieszczadno rieżtie ich i rieżtie ich dietiej,
I znajcie, czto wasz sztyk zakolet nie naprasno:
Wy żyzń spasajetie tiem waszych że dietiej!”
Wot czto skazał wasz died, kto etich słow nie znajet?
On russkij był i s russkoju duszoj;
Kto Murawiewu wrag, jego kto poricajet,
Rossii tot nie syn i russkomu czużoj”...
Potworne wyznanie
i wiele mówiące o „tajemniczej” duszy rosyjskiej. Nawiasem mówiąc, w tymże
wieszatielskim duchu wyprodukowali wówczas wiersze tak bądź co bądź znani i
utalentowani poeci, jak Mikołaj Niekrasow (pół-Polak) czy Fiodor Tiutczew
(mający ponoć polskich przodków).
* * *
Nie od dziś
wiadomo, że dobrze jest każdy podbój maskować względami ideologicznymi,
racjonalnymi, humanitarnymi, moralnymi, religijnymi. Uspokaja to własne
sumienie rozbójnika, paraliżuje psychicznie jego ofiarę i zwodzi tzw. opinię
publiczną stron trzecich. Tak Rosja motywowała swe imperialne zakusy na ziemie
polskie koniecznością przyłączenia „ponownego” do siebie ziem „iskonno
russkich” czyli całego Wielkiego Księstwa Litewskiego.
W 1912 roku poseł
Tadeusz Święcicki przemawiając w Rosyjskiej Dumie Państwowej odpierał tezę o
„czysto rosyjskim” charakterze Wileńszczyzny: „Będę szczęśliwy, jeśli każdy z was odwiedzi mnie w mojej posiadłości;
mieszkam niedaleko od Wilna i byłbym gotów dowieść każdemu z państwa poglądowo,
że we wszystkich otaczających mnie wsiach nie ma ani jednej chaty, ani jednej
izby, gdzie by matka nie uczyła dziecka pierwszych wyrazów po polsku, i gdzie
by dziecko nie wymawiało swych pierwszych słów w języku polskim. Przytaczam
jako przykład całą gminę niemenczyńską, gdzie tak właśnie jest... Prócz powiatu
bielskiego i brzeskiego Guberni Grodzieńskiej ludność polska jest także w
Guberni Wileńskiej, Kowieńskiej i innych, przy czym w znacznych rozmiarach.”
Poseł domagał się, by na Wileńszczyźnie i Kowieńszczyźnie język polski i
litewski stanowiły oficjalne języki szkolnictwa i religii, podczas gdy władze
moskiewskie forsowały na tym terenie język tylko rosyjski.
Jeśli ziemie te są
„czysto rosyjskie” czy ruskie, jak głosiło wielu szowinistów rosyjskich w
Dumie, to – zadawał Święcicki retoryczne pytanie – „po co było stosować w ciągu 45 lat w stosunku do narodowości polskiej
takie środki oddziaływania, jakie przypominają kroki, które ongiś podjęto w
Hiszpanii w celu zniszczenia Maurów lub hugonotów we Francji?” Jeszcze
carat tak wykrajał okręgi wyborcze, by żaden z Polaków nie mógł trafić do
rosyjskiej Dumy Państwowej z terenu Wileńszczyzny i Mińszczyzny („Stenogramy rieczej i dokładow w obszczem
sobranii tretiej Gosudarstwiennoj Dumy czlena Gos. Dumy ot Wilenskoj Guberni T.
U. Święcickogo 1907-1912” ,
s. 123-124).
Mimo tylu napięć i
konfliktów nie zabrakło w stosunkach między naszymi narodami także bardzo wielu
akcentów pozytywnych. Wbrew stereotypom myślowym, pokutującym dotychczas w
wyobraźni niektórych Polaków czy Litwinów, moralność zbiorowa Rosjan wcale nie
była nacechowana indyferentyzmem etycznym czy wręcz amoralizmem, lub znowuż
patologiczną ksenofobią. Kapitan Rykow mówi w Mickiewiczowskim „Panie Tadeuszu”:
„Państwo Lachy, już jest ta gadka między
wami,
Że każdy Moskal złodziej”....
Dziś moglibyśmy do
tego stwierdzenia zauważyć, że w dziedzinie złodziejstwa Rosjanie dawno
utracili swą wyższość nad Polakami, nie wiadomo zresztą, czy kiedykolwiek ją
posiadali. Historycznie zaś rzecz ujmując można powiedzieć, że naród nikczemny
i moralnie niezdrowy nigdy nie byłby w stanie stworzyć wielkiego imperium, a
naród rosyjski tego dzieła dokonał, i to jako jedyny spośród etnosów
słowiańskich. Potrzebna ku temu była nie w ostatniej kolejności także ogromna
siła ducha, moc charakteru i zdrowie moralne, umożliwiające konsekwentny
wielosetletni wysiłek, skierowany na tworzenie i utrzymywanie w ładzie gigantycznego
organizmu państwowego. Potrzebne ku temu były – i to w skali masowej – tak
wielkie cnoty jak męstwo, odwaga, roztropność, wierność, sprawiedliwość,
wytrwałość, dalekowzroczność, samodyscyplina, karność, twardość ducha,
pracowitość. Bez nich żaden naród nie potrafiłby zbudować i zachować własnego
państwa. Szczególnie wysoko ceniono ongiś na Rusi Moskiewskiej m.in. wierność i
lojalność w każdej dziedzinie prywatnej czy społecznej. Zdradę małżeńską
uważano tu np. za coś tak poniżającego i niegodnego, że szlachcic, który ją
popełnił, otaczany był powszechną pogardą i nie był dopuszczany „do współżycia
z uczciwymi ludźmi”, stawał się po prostu wyrzutkiem społeczeństwa, któremu nie
podawano ręki na powitanie. Tak jak w Polsce wydrwiwano tu tych, którzy
szczycili się swym pochodzeniem, cnotą zaś i umiejętnościami nie dorównywali
własnym przodkom:
„A jeśli ni k kakoj ja dołżnosti nie godien,
Moj predok dworianin, a ja nie błagorodien.”
Tak pisał rosyjski
poeta polskiego pochodzenia Sumarokow, ostrzegając rodaków przed próżnością i
„ambicją bez amunicji”... Nawiązywał zresztą w ten sposób do pradawnej tradycji
europejskiej, bo to przecież jeszcze wielki Rzymianin Kajusz Sallustiusz
Kryspus napisał: „Im sławniejsze było
życie przodków, tym większa hańba okrywa niegodnych potomków”.
Oburzenie
dworianstwa rosyjskiego budziło dość łatwe od wieku XVII zarówno w Rosji, jak
zresztą i w Polsce, wkupywanie się plebeuszy do stanu szlacheckiego. To
przecież nasz Wacław Potocki (1625-1696) w wierszu „Na nowego szlachcica” ironizował:
„Błazen każdy, kto się krwią szlachectwa
dopomina,
Kiedy dziś szwiec szlachcicem za pięć beczek wina.
Jeśli to szewcom płuży, wątpić o tym szkoda,
Że wszystkim rzemieślnikom uda się ta moda,
Która się na tym sejmie do Korony wniosła.
Pójdą oni w szlachectwo, szlachta do rzemiosła.
Przypatrzcie się, Polacy, co to wino broi,
Nie człowieka, całą Rzeczpospolitą poi.
Także krew przodków naszych porównana z winem,
I on odważny rycerz z szewcem, skurwysynem.”
W Rosji uważano,
że i owszem uszlachcać poszczególne osoby można, a nawet trzeba, lecz tylko i
wyłącznie za zasługi dla narodu, za mądrość, odwagę i inne cnoty. Cóż bowiem po
głupcu, nawet jeśli jest bogaty?
Intelektualista i
historyk Mikołaj Karamzin w wierszu „Hymn
głupcom” pisał:
„Błażion nie tot, kto wsiech umnieje:
Ach niet! On czasto wsiech grustnieje –
No tot, kto buduczy głupcom,
Siebia sczitajet mudriecom!...
Jemu li ssoritsia s sudboju,
Kogda dowolen on soboju?
Jemu l cziernit’ siej biełyj swiet?
Po masłu żyzń jego tiecziet.
On jest prijatno, driemlet sładko;
Nicziem w duszie nie oskorblon.
Tak mir dla głupych sowierszion”...
Rosyjska
literatura szlachecka, dokładnie tak jak polska, gloryfikowała mądrość i
dobroć, a tępiła i wydrwiwała głupotę. Lew Tołstoj ułożył ongiś „List do dzieci”, w którym pisał: „Radzę ci, dziecko drogie, abyś całe życie
twoje, począwszy od dnia dzisiejszego aż do śmierci, uczył się najpilniej
jednej rzeczy. Oto: jak być dobrym. Ale dobrym dla wszystkich: dla twej
wychowawczyni, dla mamy, dla ojca, dla rodzeństwa swego – dla wszystkich.
I nie myśl, że nauka ta jest łatwa. Trzeba uczyć
się jej tak samo, jak czytania, pisania, gry na skrzypcach lub na fortepianie.
Tylko widzisz, dziecko, każda z tych nauk ma swój koniec, a nauka dobroci końca
nie ma.
I najważniejsze. Żadna z nauk nie da ci takiego
szczęścia, jak ta właśnie. A im dłużej będziesz się uczył, tym większą radość i
wesołość odczujesz w duszy, tym więcej wszyscy wokół kochać cię będą.
Więc proszę cię, dziecko drogie, uczyń tak.
W każdej chwili swego życia pamiętaj, że trzeba być
dobrym”.
Co prawda, Lew
Tołstoj nigdy nie był nosicielem ideologii panrosyjskiej, ale jako genialny
pisarz wiedział, że od moralnego usposobienia narodu zależą jego losy dziejowe.
Henryk Elzenberg ironicznie zauważał: „wielkie
cnoty są sprawnościami potrzebnymi do skutecznego rozboju”. Miał zresztą
rację, w zmaganiach bowiem wszystkich ze wszystkimi przewagę nad osobnikami o
chaotycznej psychice mają ci, których cechuje wewnętrzne uporządkowanie, męstwo,
odwaga, mądrość, nieugiętość w dążeniu do celu.
Charakterystyczną
cechą mentalności rosyjskiej – podobnie zresztą jak polskiej – jest duma
narodowa i głębokie zainteresowanie dla własnej przeszłości historycznej, co
stanowi właściwość zdrową i pożyteczną. „Prawda
jest taka, – pisał wybitny mediewista Tadeusz Manteuffel – że podobnie jak nie może rozwijać się kraj,
którego ekonomika jest chora, tak samo narażone jest na skarlenie i wegetację
kulturową społeczeństwo, które odwróciło się i odcięło od własnej historii”.
I, nie daj Boże, zatraciło poczucie godności narodowej.
O honorze
narodowym, co prawda, zjadliwie zauważał Schopenhauer: „Jest to honor całego narodu jako pewnej części wspólnoty ludów.
Ponieważ wspólnota ta zna tylko przemoc i wobec tego każdy jej członek musi sam
bronić swoich praw, zatem honor każdego narodu polega nie tylko na zdobyciu
opinii, iż można mu wierzyć (kredyt), lecz także na opinii, że należy go się
bać; dlatego nie może on nigdy pozwolić na bezkarne naruszenie swych praw.”
Ironia ironią, ale cóż wart naród bez honoru? Dokładnie tyle, ile osobnik bez
godności, czyli nic...
* * *
I wreszcie wypada
podkreślić, że szlachtę rosyjską zawsze cechowało wybujałe poczucie honoru
rycerskiego, którego każde zadraśnięcie – jak w Hiszpanii, Francji czy Polsce –
zmywano dopiero krwią. Była to piękna i niezwykła postawa życiowa, którą jednak
nie zawsze pochwalano, ponieważ powodowała wiele konfliktów wewnętrznych i
niepotrzebnych napięć.
Zasadniczym
krytykiem honoru rycerskiego jako specyficznej odmiany honoru męskiego, jako
rzekomego „dziecięcia pychy i głupoty”, był filozof gdański Arthur
Schopenhauer, bardzo popularny zresztą w Rosji, który w „Aforyzmach o mądrości życia” wywodził w sposób interesujący, lecz
nie zawsze zgodny z faktycznym stanem rzeczy: „Honor nie polega na cudzym mniemaniu o naszej
wartości, lecz wyłącznie na objawach takiego mniemania; nieważne, czy opinia
wyrażona istnieje rzeczywiście, czy nie; nieważne tym bardziej, czy jest
uzasadniona. Stosownie do tego nasz tryb życia może rodzić u ludzi nie wiem jak
złą opinię, mogą oni zupełnie nami pogardzać, póki jednak nikt nie pozwoli
sobie wyrazić tego głośno, nie uchybia to w niczym naszej czci. Na odwrót,
jeśli nawet nasze cechy i czyny wywołują u wszystkich głęboki szacunek dla nas
(to bowiem nie zależy od ich woli), wystarczy, że ktoś jeden – choćby najgorszy
i najgłupszy – wyrazi się o nas pogardliwie, by honor nasz doznał uszczerbku, a
nawet by został utracony na zawsze, o ile zmaza nie zostanie zmyta. –
Dodatkowym dowodem, że nie idzie o cudzą opinię, lecz, jedynie o jej wyrażenie,
jest to, że słowa obrazy można odwołać, przepraszając w razie potrzeby, przez
co jakby ich nie było; czy zmieniła się też opinia, która je zrodziła, i czemu
tak się stało, nie ma znaczenia: wystarczy anulować jej wyraz, wtedy wszystko
jest w porządku. Nie o to więc tu chodzi, by zasłużyć na szacunek, lecz by go
wymusić.
Honor mężczyzny nie zasadza się na tym,
co on sam czyni, lecz co ścierpi, gdy mu się coś przydarzy. O ile mowa o powszechnie
obowiązującej czci, zależy ona wyłącznie od tego, co człowiek sam mówi lub
czyni, to honor rycerski zależy od tego, co ktoś powie lub uczyni. Spoczywa on
więc w ręku, ba, na końcu języka pierwszego lepszego człowieka i w razie ataku
z jego strony można go utracić na zawsze, o ile poszkodowany nie odzyska go za
pomocą procesu restytucyjnego, co jednakże może nastąpić tylko kosztem
narażenia na niebezpieczeństwo życia, zdrowia, wolności, majątku i równowagi
ducha. A zatem postępowanie człowieka może być najwłaściwsze i najszlachetniejsze,
sumienie jego może być bezwzględnie czyste, a głowa wyjątkowo tęga, a mimo to
może on w każdej chwili utracić honor, jeśli tylko komuś – kto nie naruszył
jeszcze reguł honoru, skądinąd zaś jest najnikczemniejszym łotrem, głupim
bydlakiem, wałkoniem, karciarzem, człowiekiem pogrążonym w długach, krótko
mówiąc, nicponiem na pierwszy rzut oka – spodoba się go zelżyć. Zwykle zaś
podoba się to właśnie tego rodzaju indywiduom, ponieważ, jak słusznie stwierdza
Seneka, „im który niewolnik jest w większej pogardzie, im bardziej jest sam
stworzony na pośmiewisko, tym obficiej daje upust ciętości języka”. Takiego
właśnie też człowieka najłatwiej rozjątrzy człowiek opisany powyżej, ponieważ
przeciwieństwa się nienawidzą i widok szczególnych zalet wywołuje u ludzi nikczemnych
cichą wściekłość. Dlatego Goethe powiada:
Żalisz się na wrogi lute
Jakżeć stanie przyjacielem,
Komu twój trud, twoje cele
Wiecznie cichym są wyrzutem?
Widać z tego, ile zawdzięczają zasadzie
honoru właśnie ludzie ostatnio opisanego pokroju; stawia ich ona bowiem na
równi z ludźmi, którzy skądinąd stoją od nich pod każdym względem o niebo
wyżej. – Gdy tylko takie indywiduum naubliża, tj. przypisze innemu człowiekowi
jakąś złą właściwość, uchodzi to od razu za sąd obiektywnie ważny i
uzasadniony, za prawomocny dekret, ba, pozostanie na zawsze prawdą obowiązującą
po wsze czasy, jeśli natychmiast nic zostanie zmyte krwią. Innymi słowy, (w
oczach wszystkich „ludzi honoru”) zelżony nabiera właściwości, jaką przypisał
mu obrażający (choćby to był najostatniejszy z ludzi), gdyż (jest to terminus
technicus) „nie zmył plamy”. Teraz więc „ludzie honoru” będą go mieli w
pogardzie, będą go unikali jak zapowietrzonego i np. otwarcie i publicznie
wzdragali się od udziału w towarzystwie, w którym przebywa itd. – Jestem mocno
przekonany, że źródło tak mądrego poglądu tkwi w średniowieczu.
Honor nie ma nic wspólnego z tym, co
człowiek sam przez się reprezentuje, ani z pytaniem, czy jego właściwości
moralne mogą kiedykolwiek ulec zmianie, ani z żadnymi podobnie pedantycznymi
kwestiami; jeśli został naruszony lub na chwilę utracony, można rychło w pełni
go odzyskać, pod warunkiem, że działa się spiesznie, za pomocą jedynego
uniwersalnego lekarstwa – pojedynku. Jeśli jednak sprawca krzywdy pochodzi ze
stanu, który nie uznaje kodeksu honoru rycerskiego, lub jeśli już kiedyś go
złamał, można wówczas, zwłaszcza jeśli była to obraza czynna, ale również,
jeśli tylko słowna, przeprowadzić niezawodną operację; wolno mianowicie, jeśli
się jest uzbrojonym, zakłuć go na miejscu, ewentualnie w ciągu godziny, i
dzięki temu honor będzie znów bez skazy. Gdyby się jednak chciało uniknąć tego
kroku, bądź ze względu na kłopoty, jakie mogą z niego wyniknąć, bądź też nie
będąc pewnym, czy sprawca obrazy podporządkuje się prawom honoru rycerskiego,
istnieje jeszcze półśrodek w postaci „awantażu”. Polega on na tym, iż skoro
ktoś zachował się grubiańsko, my zachowujemy się jeszcze gorzej; jeśli wymysły
już nie starczają, należy uderzyć, przy czym taka obrona honoru przewiduje
stopniowanie: policzek leczy się uderzeniami kija, te z kolei – biczem; nawet
na to ostatnie istnieje odpowiedź: niektórzy zalecają mianowicie plunięcie w
twarz. O ile jednak nie użyje się na czas tych środków, wówczas trzeba uciec
się niezbędnie do krwawej operacji. Półśrodek ten opiera się w istocie na
następującej zasadzie.
Tak jak zostać zelżonym jest hańbą, tak
zelżyć kogoś jest zaszczytem. Przypuśćmy na przykład, że prawda, słuszność i
rozsądek są po stronie mego przeciwnika, ja jednak go zelżę; wówczas wszystkie
racje mogą się schować, a słuszność i honor będą po mojej stronie; natomiast
przeciwnik stracił chwilowo honor – a odzyskać go może nie dzięki słuszności i
roztropności, lecz strzałem lub ciosem. W sprawach honoru grubiaństwo jest
zatem właściwością, która rekompensuje lub przeważa każdą inną; największy
grubianin ma zawsze rację...
Można popełnić nie wiem jakie głupstwo,
chamstwo, zło – grubiaństwo wszystko wymaże i z miejsca uprawomocni. Jeśli na
przykład w dyskusji lub w zwykłej rozmowie ktoś inny wykaże lepszą od nas
znajomość rzeczy, większe umiłowanie prawdy, zdrowszy sąd, więcej rozumu lub
jeśli w ogóle okaże zalety duchowe, które nas usuwają w cień, wówczas można
zniweczyć natychmiast całą wykazaną przez niego przewagę, ukryć naszą niższość,
którą wydobył na jaw i, na odwrót, zdobyć nad nim przewagę, obrażając go i
posługując się grubiaństwem. Grubiaństwo bowiem odnosi zwycięstwo nad każdą
argumentacją i przesłania wszelkie walory ducha; jeśli więc przeciwnik nie
pójdzie na to i nie odpowie większym grubiaństwem, przez co powstanie
szlachetne współzawodnictwo w awantażu, my odniesiemy zwycięstwo i honor będzie
po naszej stronie; prawda, wiedza, rozsądek, polot, dowcip spakują manatki i
ustąpią pola boskiemu grubiaństwu. Dlatego skoro tylko ktoś wyrazi pogląd,
który odbiega od poglądów „ludzi honoru”, lub okaże nieco więcej rozumu niż
oni, kiedy ruszają do bitwy, wówczas natychmiast gotowi są dosiąść tego rumaka;
jeśli w czasie kontrowersji zabraknie im kontrargumentu, poszukają grubiaństwa,
które odda im przecież te same usługi, a łatwiej je znaleźć, po czym
tryumfalnie się wyniosą. Widać po tym wyraźnie, iż słusznie wychwala się zasady
honoru jako czynnik uszlachetniający obyczaje społeczne. – Z kolei maksyma, o
której była mowa, opiera się na następującej zasadzie, będącej właściwą
podstawą i duszą całego kodeksu.
Najwyższą instancją prawną, do jakiej
można się odwołać w każdym spornym wypadku w sprawach honoru, jest siła
fizyczna, tj. natura zwierzęca. Każde grubiaństwo jest bowiem apelacją do
natury zwierzęcej, gdyż uznaje walkę sił duchowych lub racji moralnych za
niekompetentną i zastępuje ją walką sił fizycznych, która odbywa za pomocą
odpowiedniego oręża w postaci pojedynku przynoszącego nieodwołalne
rozstrzygnięcie. Tę podstawową maksymę określa się, jak wiadomo, terminem prawo
pięści, w wyrażeniu tym zaś kryje się podobna ironia, stosownie do tego honor
rycerski powinien właściwie nazywać się honorem pięści...
O ile cześć mieszczańska jest
niezmiernie skrupulatna na punkcie tego, co moje i twoje, na punkcie przyjętych
na siebie zobowiązań i danego słowa, o tyle kodeks, który tu rozpatrujemy,
wykazuje pod tym względem wielkoduszny liberalizm. Jednego tylko słowa nie
wolno mianowicie złamać: słowa honoru, tj. słowa, przy którym oświadczono „na
mój honor” – a z tego wynika domniemanie, że każde inne słowo złamać wolno.
Nawet zresztą łamiąc słowo honoru, można jeszcze z niejakim trudem uratować
honor za pomocą uniwersalnego lekarstwa – pojedynku, w danym wypadku z ludźmi,
co twierdzą, że daliśmy słowo honoru. – Dalej: istnieje jeden tylko dług, który
bezwzględnie musi być spłacony – dług karciany, który też nosi stosowną nazwę
„długu honorowego”. Jeśli idzie o pozostałe długi, wolno nabić w butelkę żyda i
chrześcijanina: honorowi rycerskiemu bynajmniej to nie zaszkodzi.
Że ten osobliwy, barbarzyński i
śmieszny kodeks honorowy nie wynika z istotnej natury ludzkiej ani ze zdrowego
poglądu na stosunki między ludźmi, tyle człowiek nieuprzedzony dostrzeże na
pierwszy rzut oka. Potwierdza to jednak również nader ograniczony zakres, w
jakim on obowiązuje, a mianowicie tylko w Europie i tylko od średniowiecza, a i
w niej tylko wśród szlachty, wojska i ich naśladowców. Ani bowiem Grecy, ani
Rzymianie, ani nader kulturalne ludy azjatyckie w starożytności i nowożytności nie
mają pojęcia o takim honorze ani o jego zasadach. Nie znają oni innej czci
oprócz zanalizowanej poprzednio. U wszystkich więc tych ludów o wartości
człowieka decyduje całe jego postępowanie, a nie to, co jakiś zły język zechce
o nim powiedzieć. U każdego z nich słowa i czyny człowieka mogą wprawdzie
zniweczyć jego własną cześć, ale nigdy cudzą. Cios jest u nich po prostu
ciosem, jaki wymierzyć może każdy koń, każdy osioł, tyle że będzie bardziej
niebezpieczny; rozgniewa on w pewnych okolicznościach, zostanie też może na
miejscu pomszczony, ale z honorem nie ma to nic wspólnego i nikt nie będzie
prowadził rachuby uderzeń lub wymysłów ani doznanej lub nie uzyskanej za nie
„satysfakcji”. Męstwem ani pogardą śmierci ludy te nie ustępują ludom
chrześcijańskiej Europy. Grecy i Rzymianie na pewno byli bohaterami, nic jednak
nie słyszeli o point d'honneur. Do pojedynku stawali u nich nie ludzie dobrze
urodzeni, lecz kupni gladiatorzy, niewolnicy wystawiani na sprzedaż i skazańcy,
których na przemian z dzikimi zwierzętami zmuszano do walki dla igraszki ludu.
Po wprowadzeniu chrześcijaństwa zaniechano igrzysk gladiatorów; ale w zamian w
epoce chrześcijańskiej wprowadzono poprzez sąd boży – pojedynek. Jeśli tamte
były okrutną ofiarą złożoną powszechnej żądzy widowiska, to tutaj mamy okrutną
ofiarę złożoną na ołtarzu powszechnego przesądu; ofiarą nie padają jednak, jak
w tamtym wypadku, zbrodniarze, niewolnicy i jeńcy, lecz ludzie wolni i
szlachetni.
Mnóstwo zachowanych wypowiedzi
świadczy, że starożytnym przesąd ten był całkiem obcy. Kiedy np. pewien wódz
teutoński wyzwał Mariusza na pojedynek, bohater ów odpowiedział: „jeśli ma dość
życia, niech się powiesi”, proponując zarazem, że przyśle mu wysłużonego
gladiatora, z którym mógłby się potykać do woli. U Plutarcha czytamy, że
dowódca floty, Eurybiades, podczas sporu z Temistoklesem podniósł laskę, by go
uderzyć; ten jednak nie wyciągnął na to miecza z pochwy, lecz odpowiedział:
„Uderz, a potem słuchaj, co powiem”. Ileż niezadowolenia musi odczuwać
„honorowy” czytelnik, kiedy nie znajduje wzmianki o tym, że ateński korpus
oficerski natychmiast odmówił dalszej służby pod tym Temistoklesem! Starożytni
w ogóle nie mieli pojęcia o poczuciu honoru rycerskiego. Sokratesa nieraz
spotykała czynna zniewaga w wyniku prowadzonej przez niego dysputy, lecz znosił
to cierpliwie; kiedy pewnego razu ktoś go kopnął, przyjął to ze spokojem, a gdy
ktoś się temu dziwił, rzekł: „A gdyby kopnął mnie osioł, czy pozwałbym go przed
sąd?” Kiedy pewnego razu ktoś mu rzekł: „Ten a ten cię obraził, czy nie czujesz
się dotknięty?”, odpowiedź jego brzmiała: „Ani trochę, bo nie widzę, jaki
związek ze mną mają jego obelgi”. – Stobajos przekazał nam dłuższy passus z
Muzoniusza, z którego widać, jak starożytni traktowali obrazę: nie znali oni
innego zadośćuczynienia poza sądowym, a ludzie mądrzy gardzili nawet taką
satysfakcją. Że w starożytności nie znano innego zadośćuczynienia za policzek
poza sądowym, widać wyraźnie w Gorgiaszu Platona, gdzie też wyrażona jest
opinia Sokratesa na ten temat. To samo wynika jasno z relacji Gelliusza o
niejakim Lucjuszu Weracjuszu, który ze swawoli zwykł był policzkować bez powodu
spotkanych na ulicy obywateli rzymskich, nic chcąc zaś, by sprawa nabrała
rozgłosu, kazał sobie towarzyszyć niewolnikowi z mieszkiem pełnym miedziaków,
ten zaś niespodzianie napadniętemu wypłacał natychmiast nawiązkę w przepisanej
prawem wysokości 25 asów. Słynny cynik Krates dostał tak mocny policzek od
muzyka Nikodroma, że twarz mu spuchła i zsiniała; w odpowiedzi na to przyczepił
sobie do czoła deseczkę z napisem „zrobił to Nikodromos”, przez co wielka hańba
spadła na flecistę, który człowieka czczonego przez całe Ateny jak bóstwo
domowe tak brutalnie potraktował.
„Cóż”, zawołacie, „to byli mędrcy!” – Wy zaś
głupcami jesteście? Zgoda.
Widzimy więc, że w starożytności nie znana była w
ogóle zasada rycerskiego honoru, gdyż ludzie w każdej sprawie dochowywali
wierności bezpośredniemu, naturalnemu poglądowi na świat i dlatego nie
pozwalali sobie wmówić takich ponurych, zgubnych bzdur. Dlatego też uderzenia w
twarz nie mogli uważać za nic innego poza tym, czym jest, czyli za niewielką
krzywdę fizyczną, gdy tymczasem w nowożytności jest to katastrofa i temat do
tragedii. A kiedy zdarzy się policzek w paryskim Zgromadzeniu Narodowym, cała
Europa rozbrzmiewa echem. „Ludziom honoru” zaś, których wprawiłem w zły humor
przypominając literaturę klasyczną i przytaczając przykłady ze starożytności, polecam jako odtrutkę przeczytanie w
arcydziele Diderota Jacques le fataliste historyjki pana Desglands, która jest
niedościgniona jako wzór nowoczesnego poczucia honoru rycerskiego; niech się
nią pocieszą i zbudują.
Z dotychczasowych rozważań widać
dostatecznie jasno, że zasada honoru rycerskiego nie może być w żadnym
przypadku zasadą pierwotną, wynikającą z samej natury ludzkiej. Jest to zatem
zasada sztuczna i nietrudno odkryć jej genezę. Niewątpliwie jest to wykwit
czasów, gdy pięści były tęższe od głów, klechy zaś zakuły rozum w kajdany, a
więc tyle opiewanego średniowiecza z jego rycerstwem. W owych mianowicie czasach
pozostawiano dobremu Bogu troskę nie tylko o świat, lecz także o wyroki.
Zgodnie z tym trudniejsze przypadki prawne rozstrzygano za pomocą ordaliów,
czyli sądów bożych; te zaś, z nielicznymi wyjątkami, polegały na pojedynku,
bynajmniej nie tylko między rycerzami, lecz i między mieszczanami. Od każdego
też wyroku sądowego można było apelować do wyższej instancji, mianowicie do
pojedynku, czyli sądu bożego. Osadzano przez to właściwie na stolcu sędziowskim
siłę i zręczność fizyczną, czyli naturę zwierzęcą, zamiast rozumu, a o
słuszności lub niesłuszności decydowało nie to, co kto zrobił, lecz to, co mu
się przydarzyło – całkiem wedle obowiązującej dziś jeszcze zasady honoru
rycerskiego. Co więcej, dziś jeszcze wśród ludzi żyjących wedle zasad honoru
rycerskiego, a jak wiadomo, nie należą oni do szczególnie oczytanych ani
myślących, można znaleźć takich, którzy traktują wynik pojedynku jako boskie
rozstrzygnięcie sporu, leżącego u jego podstaw – pogląd niewątpliwie oparty na
przekazanej dziedzictwem tradycji.
Zostawmy na uboczu pochodzenie zasady
honoru rycerskiego; tendencja jej zmierza przede wszystkim do wymuszenia groźbą
przemocy fizycznej zewnętrznych przejawów szacunku, którego rzeczywiste
zdobycie uważa się za rzecz zbyt trudną lub zbędną. Przypomina to sytuację,
jakby ktoś, ogrzewając ręką rtęć w termometrze, chciał wykazać za pomocą
podnoszenia się słupka, że w jego pokoju jest ciepło. Przy bliższym zbadaniu
istota sprawy wygląda następująco: tak jak cześć mieszczańska, obliczona na
zachowanie pokojowych stosunków z innymi ludźmi, polega na opinii, iż
zasługujemy w pełni na ich zaufanie, gdyż przestrzegamy bezwzględnie cudzych
praw, tak honor rycerski polega na mniemaniu, że należy się nas wystrzegać,
gdyż zdecydowani jesteśmy bronić bezwzględnie naszych własnych praw. Zasada
fundamentalna, iż ważniejszą jest rzeczą budzić lęk niż zaufanie, nie byłaby
też całkiem fałszywa, biorąc pod uwagę, że na sprawiedliwość ludzką liczyć nie
można, gdybyśmy żyli w stanie natury, gdzie każdy musi sam dbać o swoje bezpieczeństwo
i bezpośrednio bronić swoich praw. Ale w stanie cywilizacji, w którym państwo
przejmuje na siebie ochronę naszej osoby i własności, zasada ta nie znajduje
już zastosowania, lecz wznosi się bezużyteczna i zaniedbana, jak zamki i
strażnice z czasów, gdy panowało prawo pięści, wśród zagospodarowanych pól i
ożywionych dróg lub wręcz wśród torów kolejowych. Toteż honor rycerski, oparty
na tej zasadzie, dotyczy takich krzywd osobistych, które państwo lekko tylko
karze lub których nie karze w ogóle, zgodnie z zasadą „prawo nie dba o
drobnostki”, gdyż są to krzywdy nieistotne, a częściowo po prostu zaczepki. Pod
tym jednak względem honor rycerski ma wygórowane wymagania i przyznaje
człowiekowi wartość zupełnie niewspółmierną z jego naturą (cóż znaczy w ogóle
„obrazić kogoś”? Znaczy to podać w wątpliwość wysokie mniemanie, jakie ma on o
sobie), właściwościami i losem, windując ją na taki piedestał, że przekształca
się niejako w świętość, a wobec tego kara wymierzana przez państwo za drobne
jej urażenie staje się zupełnie niedostateczna i trzeba samemu wymierzyć karę
sprawcy obrazy, przy czym jest to zawsze kara cielesna lub kara śmierci.
Niewątpliwie u podstaw tego leży bezmierna pycha i oburzające zarozumialstwo,
gdyż zapominając zupełnie, czym człowiek jest naprawdę, rości się pretensję do
bezwzględnej nietykalności i niepodlegania naganie. Każdy jednak, kto
zdecydowany jest wymusić uznanie swych roszczeń przemocą i wobec tego
proklamuje maksymę: „niechaj zginie ten, kto mnie obrazi lub zgoła uderzy”, zasługuje
właściwie już z tego tylko powodu na wypędzenie z kraju. Aby upiększyć tę
bezczelną zuchwałość, przytacza się mnóstwo argumentów. Z dwóch ludzi
nieustraszonych, powiada się, żaden nie ustąpi, dlatego byle jaki powód pociąga
za sobą obelgi, następnie bijatykę, a wreszcie zabójstwo; ze względów
przyzwoitości lepiej zatem przeskoczyć szczeble pośrednie i od razu chwycić za
broń. Właściwe w tym wypadku postępowanie zostało ujęte w sztywny, pedantyczny
system, który ma swe prawa i reguły; jest to farsa najpoważniejsza na świecie i
doprawdy pomnik głupoty. Ale przecież samo założenie jest błędne: w sprawach
znikomej wagi (istotnie ważne leżą zawsze w kompetencjach sądu) z dwóch
nieustraszonych ludzi jeden zawsze się wycofa, mianowicie mądrzejszy, a opinia
niech sobie mówi, co chce. Dowodu na to dostarcza lud, lub raczej liczne stany,
które nie uznają zasad honoru rycerskiego, wobec czego spory przebiegają tam
drogą naturalną; w tych stanach zabójstwo występuje sto razy rzadziej niż w tej
cząstce, która stanowi może ledwo jedną tysięczną całości, a hołduje owym
zasadom; nawet bitka należy tu do rzadkości. – Lecz twierdzi się też, że zasada
honoru i związany z nią pojedynek są główną podporą dobrego tonu i zacnych
obyczajów w towarzystwie, gdyż bronią przed rozpasanym chamstwem i złym
wychowaniem. Ale przecież w Atenach, Koryncie i Rzymie towarzystwo było z
pewnością dobre, nawet bardzo dobre, trafiały się też zacne obyczaje i dobry
ton, chociaż nie krył się za nimi bożek honoru rycerskiego. Lecz prawda też,
że, w przeciwieństwie do nas, kobiety nie grały tam pierwszych skrzypiec w
towarzystwie, co u nas nadaje rozmowie charakter frywolny i niedorzeczny i
eliminuje z niej wszelką treść poważną; zapewne w znacznej mierze dzięki temu
odwaga osobista liczy się u nas w dobrym towarzystwie bardziej od każdej innej
właściwości, chociaż jest to przecież na dobrą sprawę cnota zgoła podrzędna, po
prostu cnota podoficerów, ba, cnota, którą nawet zwierzęta nas przewyższają,
skoro się np. powiada: „odważny jak lew”. Co więcej jednak, w przeciwieństwie
do wspomnianego twierdzenia zasada honoru rycerskiego stanowi często niezawodny
azyl, w sprawach wielkich – dla nieuczciwości i zła, w małych – dla złego
wychowania, braku względów i chamstwa; ludzie znoszą mnóstwo bardzo dokuczliwych
przywar, bo nikt nie ma ochoty, krytykując je, nadstawić karku. – Zgodnie z tym
wszystkim, co tu powiedziano, obserwujemy pełny rozkwit pojedynku, w którym
leje się krew, właśnie w narodzie, który w sprawach politycznych i finansowych
wykazał naprawdę brak poczucia honoru; jak sprawa ta wygląda w stosunkach
prywatnych, można dowiedzieć się od ludzi, którzy mają pod tym względem
doświadczenie. Co się tyczy zaś uprzejmości i społecznej kultury tego narodu,
zostały one dawno uznane za wzorzec negatywny.
Wszystkie więc rzekome uzasadnienia nie
wytrzymują próby. Słuszniej można by twierdzić, że podobnie jak zbity pies znów
warczy, a pogłaskany znów się łasi, tak leży też w naturze człowieka, że
odpowiada wrogością na przejawy wrogości, a gniewem lub irytacją na objawy
pogardy lub nienawiści; dlatego już Cyceron mówił: „Bo zniewaga ma swoje żądło,
którego ludzie zacni i czuli na urazę ścierpieć nie mogą”; nigdzie zresztą na
świecie (pomijając kilka zbożnych sekt) nie znosi się cierpliwie obelg ani tym
bardziej bicia. Natura jednakże nie domaga się w żadnym wypadku niczego poza
stosowną odpłatą, nigdy zaś, by zarzut kłamstwa, głupoty lub tchórzostwa karać
śmiercią; staroniemiecka zasada „policzek płaci się sztyletem” jest oburzającym
przesądem rycerskim. W każdym razie odpowiedź lub zapłata za zniewagę jest
kwestią gniewu, w żadnym zaś wypadku honoru i obowiązku, jak ujmuje sprawę
zasada honoru rycerskiego. Jest raczej rzeczą pewną, że wszelki zarzut może
zranić o tyle tylko, o ile jest słuszny, a widać to choćby po tym, że nawet
najsłabsza, lecz trafna aluzja rani znacznie głębiej niż najcięższe
bezpodstawne oskarżenie. Kto zatem wie na pewno, że nie zasługuje na zarzut,
może nim wzgardzić i uczyni to. Natomiast zasada honoru żąda od niego, aby
okazał wrażliwość, której bynajmniej nie ma, i pomścił krwią zniewagę, której
bynajmniej nie odczuwa. Marną jednak opinię musi mieć o własnej wartości ten,
kto pośpiesznie tłumi każdą podważającą ją wypowiedź, aby nie nabrała rozgłosu.
Zatem prawdziwy szacunek dla siebie pozwoli na prawdziwą obojętność na wypadek
zniewagi, a gdzie go brak, mądrość i ogłada skłonią do ratowania pozorów i
ukrycia gniewu. Gdybyśmy zatem uwolnili się od przesądów rycerskiego honoru,
gdyby nikt już nie sądził, że wymyślaniem można ująć coś honorowi drugiego
człowieka lub odzyskać własny, gdyby też każda krzywda, każde chamstwo i
brutalność nie mogły uzyskać natychmiast usprawiedliwienia przez gotowość
satysfakcji, tj. gotowość do walki w ich obronie, wówczas rozpowszechniłby się
rychło pogląd, że gdy dochodzi do wymysłów i obelg, pobity jest w tym boju
zwycięzcą i że, zniewagi, jak procesje kościelne, wracają zawsze tam, skąd
wyszły. Następnie nie wystarczyłoby wówczas, jak obecnie, okazanie grubiaństwa
dla zachowania racji; rozwaga i rozsądek dochodziłyby wówczas całkiem inaczej
do głosu niż dziś, kiedy trzeba zawsze najpierw zważyć, czy nie urażają one w
jakiś sposób poglądów ludzi ograniczonych i głupich, których alarmuje i złości
sama ich obecność, i czy w rezultacie nie trzeba będzie zagrać w kości,
stawiając głowę, w której rezydują, przeciw czerepowi, gdzie głupota ma swe
siedlisko. Przewaga duchowa zdobyłaby wówczas w społeczeństwie należny sobie
prymat, który dziś, co prawda skrycie, przysługuje przewadze fizycznej i
ułańskiej brawurze, a w rezultacie najlepsi ludzie mieliby choć o jeden powód
mniej do ucieczki od towarzystwa. Tego typu zmiana wniosłaby zatem prawdziwy
dobry ton i przetarłaby drogę naprawdę dobremu towarzystwu, w formie, w jakiej
niewątpliwie istniało ono w Atenach, Koryncie i Rzymie. Kto chciałby poznać
próbkę tego, temu polecam przeczytanie Uczty Ksenofonta.
Niewątpliwie jednak ostatnie słowo w
obronie kodeksu rycerskiego będzie brzmiało: „Ejże, przecież wtedy każdy
mógłby, zachowaj Boże, innego uderzyć!”. – Mógłbym na to pokrótce odpowiedzieć,
że u tych 999 na 1000 członków społeczeństwa, którzy kodeksu tego nie uznają,
zdarza się to dość często, nikt jednak od tego nie umiera, gdy tymczasem u jego
zwolenników każde uderzenie jest z reguły śmiertelne. Chciałbym jednak rozważyć
sprawę bardziej szczegółowo. Wielokrotnie usiłowałem znaleźć bądź w zwierzęcej,
bądź w rozumnej naturze człowieka jakiś rozsądny lub przynajmniej
przekonywający powód, jakieś uzasadnienie nie za pomocą obiegowych zwrotów,
lecz jasnych pojęć, czemu w części społeczeństwa ludzkiego panuje tak mocne
przekonanie, że uderzenie jest rzeczą okropną. Daremnie. Uderzenie było i
będzie niewielką krzywda cielesną; każdy człowiek może ją wyrządzić innemu, ale
dowodzi przez to tylko tyle, że jest silniejszy lub zręczniejszy, lub że tamten
się go nie wystrzegał. Nic więcej analiza nie wykazuje. (...)
Ludzie bardziej kulturalni chętnie tego
unikają, zachowując z jednej i drugiej strony powściągliwość. Lecz kazać
wierzyć jakiemuś narodowi lub choćby jakiejś klasie, iż odebranie ciosu jest
strasznym nieszczęściem, które musi pociągnąć za sobą mord i zabójstwo, to
okrucieństwo. Na świecie o wiele za dużo prawdziwych nieszczęść, aby można było
sobie pozwolić na powiększanie ich liczby o nieszczęścia wyimaginowane, które
pociągają za sobą prawdziwe; lecz takie są skutki owego głupiego i złośliwego
przesądu. W konsekwencji muszę więc potępić nawet to, iż rządy i ciała
ustawodawcze popierają ten przesąd, ponieważ usilnie nalegają, by zniesiono
wszelkie kary cielesne w cywilu i w wojsku. Wydaje im się, że działają w tym
wypadku w interesie ludzkości, w rzeczywistości zaś dzieje się na odwrót, gdyż
pracują nad umocnieniem tego zgubnego, sprzecznego z naturą obłędu, który
pociągnął już tyle ofiar. Ilekroć ma miejsce występek, z wyjątkiem
najcięższych, najpierw przychodzi człowiekowi na myśl chłosta, jest więc
najbardziej naturalną karą: do kogo nie przemawiają argumenty, do tego
przemawia chłosta, jest zaś rzeczą równie właściwą jak naturalną karanie
umiarkowaną chłostą człowieka, którego nie można ukarać grzywną, bo nic nie
posiada, ani utratą wolności, bo usługi jego są potrzebne. Przeciw temu nie
wysuwa się też żadnych argumentów, lecz tylko frazesy o „godności ludzkiej”,
które nie opierają się na jasnych pojęciach, lecz znów na zgubnym przesądzie, o
którym była mowa”... (A. Schopenhauer, „W
poszukiwaniu mądrości życia”, t. 2, Warszawa 2002, s. 470 i in.).
Nie będziemy
podejmowali szczegółowej polemiki z filozofem niemieckim, choć przecież nie ma
on racji, gdy twierdzi, że pojęcie honoru rycerskiego nie istniało w
starożytności. Istniało, a to zarówno w Rzymie i Helladzie, jak też w Chinach,
Indii, Japonii, Korei i w innych pradawnych cywilizacjach. Myli się wielki
gdańszczanin, gdy twierdzi, że poczucie honoru to dbanie o cudze zdanie. Jest
to bowiem raczej poczucie wewnętrznej godności i odpowiedzialności przed
Bogiem, samym sobą i bliskimi nam ludźmi. A. Schopenhauer był plebeuszem, to
wiele wyjaśnia w jego postawie. A do czego prowadzi plebejskie niezrozumienie
tego, czym jest honor, dość przykładów mamy w naszym wieku, wieku masowej
kultury czyli wieku masowego braku kultury.
Gdy mowa o Rosji,
to warto nadmienić, że w XIX wieku w obronie własnego honoru stanęli i
przedwcześnie zginęli w pojedynkach na pistolety dwaj wielcy geniusze kultury
rosyjskiej i powszechnej: Aleksander Puszkin i Michaił Lermontow. Zresztą nie
tylko oni.
Pamiętać także należy,
że wybujałe poczucie honoru i godności dobitnie utrudnia kierowanie państwem i
sterowanie masami ludności, na jego skutek bowiem może powstawać polifoniczna
melodia zmierzająca przez nagromadzenie dysonansów do kakofonii i chaosu.
Trzeba więc je też jakoś wyciszać. „Tak
jak w republice potrzebna jest cnota, a w monarchii honor, tak samo w ustroju
despotycznym potrzebny jest lęk. Co się tyczy cnoty, nie jest ona potrzebna;
honor zaś byłby wręcz niebezpieczny... Ludzie zdolni wysoko cenić samych
siebie, gotowi by wszcząć rewolucję: trzeba tedy, aby lęk pognębił wszystkie
serca i zagasił najlżejsze nawet drgnienie ambicji” (Monteskiusz, „O duchu praw”).
Z tym drastycznym
dylematem psychologicznym miano do czynienia nie tylko w Rosji, ale też w
Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii czy w księstwach niemieckich.
* * *
Władcy moskiewscy
często stosowali politykę „kija i marchewki” (po rosyjsku: „knuta i prianika”).
Possevino m.in. opowiadał: „Jeśli komu
przyznaje się wsie i pola, to nie przechodzą one na potomnych, chyba że prawo
to potwierdzi książę, któremu wieśniacy płacą daninę z płodów rolnych i dają
swą pracę, tak jak to czynią na rzecz swego pana. Resztę, jakkolwiek małą,
zachowują na swoje utrzymanie lub zużywają. Z tego powodu właściwie nikt nie
może siebie uważać za właściciela czegokolwiek i (chcąc nie chcąc) zależy od
woli księcia.
Jeśli kto posiada więcej, tym bardziej czuje się zależny;
bogatszy zaś tym większy odczuwa strach o siebie, ponieważ często wszystko
przepada na rzecz księcia.
Dlatego także czy to dla wygody, czy to z
ostrożności, nikt nie śmie pisnąć słówka. Wszelkim zaś spiskom przeciwdziała
się przez przenoszenie rodzin bądź ludzi w różne miejsca – jest to raczej
wygnanie niż wysłanie. Nawet w wypadku podejrzenia o spisek mordowano ludzi
wraz z synami, córkami i poddanymi wieśniakami, całkiem niewinnymi.”
Te metody były
stosowane powszechnie także w innych krajach zarówno Europy, jak i Azji, przy
czym nieraz częściej i bardziej zdecydowanie niż w państwie moskiewskim.
Nawiasem mówiąc, z tej gleby wyrosła też teoria ogólna socjotechnik, mających
na względzie obronę społeczeństw przed rozhuśtaniem.
Socjolog włoski
Vilfredo Pareto w części drugiej „Traktatu
o socjologii ogólnej” w następujący sposób opisuje środki eliminowania
jednostek niekonwencjonalnych, wybitnych, honorowych czy utalentowanych, które
mogłyby naruszyć dominację klasy (grupy, mafii) rządzącej: „1. Śmierć. Jest to środek najpewniejszy,
lecz również najbardziej szkodliwy dla elity. Żadna rasa, zarówno ludzi, jak i
zwierząt, nie wytrzyma długo tego rodzaju selekcji i wyniszczania najlepszych
swych jednostek. Środek ten był szeroko stosowany w rodach panujących,
szczególnie na Wschodzie. Ten, kto wstępował na tron, zabijał swoich bliskich,
którzy mogliby pretendować do władzy. Arystokracja wenecka również wiele razy
uciekała się do zabijania, aby zapobiec zamiarom tych, którzy chcieli zmienić
ustrój państwa, lub owe zamiary stłumić albo po prostu po to, by usunąć
obywatela, który stał się zbyt sławny ze względu na swoją siłę, męstwo czy
zdolności.
2. Prześladowania, które nie posuwają się aż do
kary śmierci: uwięzienie, ruina finansowa, niedopuszczanie do urzędów
publicznych. Środek ten jest mało skuteczny. Stwarza męczenników, którzy są
często bardziej niebezpieczni, niż gdyby zostawiono ich w spokoju. W niewielkim
stopniu służy lub wcale nie służy klasie rządzącej, lecz nie jest nazbyt
szkodliwy dla elity jako całości, elity klasy rządzącej i klasy rządzonej.
Wprost przeciwnie, czasami może przynieść korzyści, ponieważ prześladowanie
pobudza wśród rządzonych energię i inne zalety charakteru, których często
brakuje starzejącym się elitom, i grupa prześladowana może w końcu zająć
miejsce klasy rządzącej.
(...) Opór klasy rządzącej jest skuteczny tylko
wtedy, gdy jest ona gotowa posunąć się do ostateczności, używając bez skrupułów
– kiedy zajdzie tego potrzeba – siły i broni; w przeciwnym razie opór nie tylko
nie jest skuteczny, lecz może również przysłużyć się, czasem nawet w dużym
stopniu, przeciwnikom. Najlepszym przykładem jest rewolucja francuska 1789
roku, w której opór władzy królewskiej trwał dopóty, dopóki był korzystny dla
zwiększenia siły przeciwników, a ustał właśnie wtedy, kiedy władza królewska
mogła ich zwyciężyć.” (...) Często niezdarny rząd postępuje tak, że tylko
pobudza w przeciwnikach złość, popiera ich bunt, zapewnia ich jedność, a kiedy
może bunt stłumić – nie czyni tego. „Jeśli
jednak rząd postępuje w ten sposób, to nie czyni tego z powodu głupoty, lecz
dlatego, że będąc, jak prawie wszystkie rządy krajów cywilizowanych,
przedstawicielem „spekulantów”, nie może postępować inaczej. „Spekulanci” chcą
głównie spokoju, który pozwala im na przeprowadzanie przynoszących zysk
transakcji, i są gotowi kupić ten spokój za każdą cenę. Interesuje ich
teraźniejszość i niewiele dbają o przyszłość, wystawiają bez najmniejszego
wahania swoich obrońców na gniew przeciwników. Rząd karze swoich urzędników
winnych tylko tego, że spełniali otrzymane polecenia; wysyła żołnierzy, aby
stawiali opór buntownikom, z rozkazem nieużywania broni, zamierzając w ten
sposób zachować wilka porządku i owcę tolerancji wobec mniej zapalczywych
rywali. W taki sposób „spekulanci” mogli i mogą nadal przedłużać swoje
panowanie. Jednak, jak to się często zdarza, te same kroki, które z początku
przynoszą korzyści, po pewnym czasie zaczynają odnosić przeciwny skutek i
doprowadzają do upadku rządów; przytrafiło się to wielu arystokracjom. Jeśli
nadejdzie dzień, kiedy rządy „spekulantów” zamiast być użyteczne, staną się
szkodliwe dla społeczeństwa, to będzie można powiedzieć, że działanie
„spekulantów” prowadzące do ich upadku było dla społeczeństwa korzystne. Z tego
punktu widzenia współczesny humanitaryzm może być w końcu także korzystny dla
społeczeństwa; spełniłby on rolę podobną do tej, jaką spełniają pewne choroby,
które niszcząc osłabione, zdegenerowane organizmy, uwalniają od nich
zbiorowości ludzkie, a więc przynoszą im korzyść.
3. Wygnanie, ostracyzm. Są to środki dość
skuteczne. W czasach współczesnych wygnanie jest chyba jedyną karą za
przestępstwa polityczne, która przynosi więcej korzyści niż szkody temu, kto ją
stosuje dla obrony władzy. Ostracyzm ateński nie przynosił ani dużych korzyści,
ani dużych strat. Tego rodzaju środki nie wyrządzają żadnej szkody lub niewiele
szkodzą rozwojowi przymiotów elity.
4. Zachęcanie do członkostwa w klasie rządzącej
każdej jednostki, potencjalnie dla tej klasy szkodliwej, pod warunkiem, że
zgodzi się jej służyć. Należy zwrócić uwagę na zastrzeżenie: „pod warunkiem, że
zgodzi się jej służyć”. Gdyby warunek ten uchylić, to mielibyśmy po prostu opis
krążenia elit, krążenia, które ma miejsce właśnie wtedy, kiedy elementy obce
elicie zaczynają wchodzić w jej skład wnosząc do niej swoje poglądy, swoje
cechy, zalety i przesądy. Jeśli jednak elementy te zmieniają swoją istotę i z
wrogów stają się sprzymierzeńcami i sługami, to mamy do czynienia z zupełnie
inną sytuacją, taką mianowicie, w której elementy cyrkulacji są usuwane.
Środek ten był stosowany w różnych czasach i przez
wiele ludów; dziś jest prawie jedynym środkiem używanym przez demagogiczną
plutokrację panującą w społeczeństwach i okazał się bardzo skuteczny, jeśli
chodzi o utrzymanie władzy. Jest szkodliwy dla elity, ponieważ wzmacnia cechy,
których ona i tak ma już w nadmiarze. Ponadto wraz z korupcją, która mu
nieodłącznie towarzyszy, mocno osłabia charaktery i otwiera drogę tym, którzy
umieją i chcą stosować przemoc, by zrzucić jarzmo klasy panującej. (...) Dopóki będzie mogła posługiwać się sprytem i
korupcją, dopóty będzie prawdopodobnie zawsze zwyciężać; przegra jednak z
łatwością, jeśli wkroczy przemoc i siła...” Opisane powyżej metody były i
są nadal stosowane w skali globalnej.
* * *
Władzę na Rusi
uważano za dar Boży, jako że bez władzy – jak pisała „Russkaja Prawda” – nie ma
ani porządku, ani sprawiedliwości, a prostak zadręcza prostaka, gdy postrach
zwierzchni ich nie hamuje: „Muczit smierd
smierda biez kniaża słowa”... Masy ludowe zresztą zawsze i wszędzie miały
do elity, także do szlachty, stosunek ambiwalentny: z jednej strony chciały się
do niej upodobnić, z drugiej – zawistnie nienawidziły. Zauważył to m.in.
Niccolo Machiavelli, w którego dziełach znajdujemy znamienne obserwacje, że
przytoczymy tu tylko kilka z nich: W Rzymie trybuni ludowi... „szczególnie radzi byli temu, co godziło w
szlachtę”, a ludowi „tak miły był
własny interes i to wszystko, co szkodziło szlachcie... Głęboka i naturalna wrogość, jaka istnieje
pomiędzy ludem i szlachtą, wynika z tego, że ci ostatni chcą rządzić, pierwsi
zaś nie chcą podlegać ich zwierzchnictwu, i to jest przyczyną wszystkich
trudności..., z tej bowiem sprzeczności interesów rodzą się wszystkie inne
ujemne zjawiska wywołujące zaburzenia w republikach. Z tych właśnie powodów
Rzym był wewnętrznie rozdarty...
A ponieważ pragnienia ludu rzymskiego były bardziej
rozsądne [niż we Florencji], przeto i wystąpienia jego przeciwko nobilom
łatwiej mogły być przez nich ścierpiane, tak, że ustąpili oni ze swych pozycji
nie chwytając za broń i po chwilowych zatargach można było ustanowić prawo,
które zadowalało lud i nie naruszało godności tamtych. Natomiast żądania ludu
florenckiego były uwłaczające czci i niesprawiedliwe, tak że w obronie swych
pozycji szlachta musiała walczyć ze wszystkich sił, co pociągało za sobą rozlew
krwi i wygnania obywateli, prawa zaś, które się później ustanawiało, nie
służyły dobru ogólnemu, lecz wyłącznie zwycięzcy. Zwycięstwa ludu rzymskiego
przyczyniały się do wzrostu potęgi Rzymu, lud bowiem, pragnąc mieć te same co
nobilowie uprawnienia w organach wykonawczych, w wojsku i we władzach, starał
się być tak samo dzielny i sposobny jak i oni, pomnażały się przeto cnoty
obywatelskie, a wraz z nimi rosła i potęga tego miasta; we Florencji zaś kiedy
zwyciężył lud, szlachta pozbawiona została możliwości zajmowania stanowisk
publicznych, chcąc zaś je odzyskać, musiała ona upodobnić się całkowicie w
rządach, w sposobie myślenia i postępowania do ludu, czyli stać się w istocie i
z wyglądu taka jak on... Szlachta pragnęła upodobnić się do ludu, ginęła jednak
wskutek tego dzielność rycerska szlachty i szlachetność jej ducha. Zaś cnoty te
całkowicie ludowi obce, nie mogły zakorzenić się w jego szeregach, tak że
Florencja stawała się coraz bardziej prostacka i nikczemna”. Podobne
zjawiska dawało się zaobserwować także w Rosji i innych krajach.
Warto być może
uwypuklić okoliczność, że władcy Rosji byli znakomici w sztuce rządzenia
masami, dokładnie zdawali sobie sprawę m.in. z mechanizmów organizacyjnych i
socjopsychologicznych, o których pisał Niccolo Macchiavelli: „Książęta, gdy w ogóle nie mogą uniknąć
nienawiści, powinni przede wszystkim starać się o to, by nie byli powszechnie
nienawidzonymi; a gdy tego nie mogą osiągnąć, muszą usilnie dążyć do tego, aby
uniknąć nienawiści tych grup, które są silniejsze. (...) Nienawiść można na siebie ściągnąć tak przez
dobre dzieła, jak też złe. Dlatego... książę, chcąc utrzymać państwo, zmuszony
jest do tego, by często nie być dobrym; skoro bowiem ta grupa – czy to będzie
lud, czy żołnierze, czy możni – której, jak się zdaje, potrzebujesz, aby się
utrzymać, jest zepsuta, wtedy wypada ci iść za jej kaprysem i dogadzać jej; w
innym bowiem razie na złe wychodzą ci dobre dzieła. (...) Powinien tylko książę wystrzegać się
wyrządzenia ciężkiej krzywdy komuś z tych, którymi posługuje się i których ma w
swym otoczeniu i w służbie swego księstwa.
Trudno jest narodowi nawykłemu do władzy książęcej
zachować swą wolność, (...) lud
taki jest bowiem podobny do dzikiego zwierzęcia stworzonego do życia na
swobodzie, które przyzwyczajono do pęt i oswojono po to tylko, aby następnie
wyprowadzić je w szczere pole i pozostawić własnemu losowi. Nie umie ono paść
się samo i nie wie, gdzie szukać sobie schronienia, dlatego też pada ofiarą
pierwszego, kto zapragnie ponownie założyć mu pęta.
Tak samo dzieje się z narodem przywykłym do tego,
że rządzą nim inni. Nie wie on, co jest dlań dobre, a co złe, nie zna swych
nowych przywódców i jest im nieznany; dlatego też wkrótce znowu znajduje się w
jarzmie, i to przeważnie cięższym od tego, które był z siebie zrzucił...
Państwo odzyskujące wolność stwarza sobie zaciętych wrogów, a nie oddanych
przyjaciół. Przeciwnikami jego będą bowiem ci wszyscy, którzy ciągnęli korzyści
z rządów tyrańskich i tuczyli się bogactwami władcy, zabiegają więc o
przywrócenie tyranii a zarazem swych przywilejów.
Z drugiej strony... nie zyskuje sobie takie państwo
zwolenników, a to dlatego, że rząd wolny przyznaje zaszczyty i nagrody jedynie
w ściśle określonych i uzasadnionych wypadkach, poza którymi nikogo nie
honoruje ani nie nagradza. Tak więc ci, którym zaszczyty i korzyści przypadają
w udziale, uważają, że sobie na nie zasłużyli, i nie czują się wcale
zobowiązani wobec tych, którzy je im przyznali. Ponadto, dopóki używamy
wolności, nie potrafimy docenić podstawowych jej dobrodziejstw: prawa do
swobodnego, wolnego od wszelkiej obawy korzystania z własnego majątku,
świadomości, że nic nie zagraża czci naszych żon i córek ani bezpieczeństwu nas
samych. Nikt bowiem nie poczuje się zobowiązany wobec kogoś dlatego tylko, że
ten nie uczynił mu nic złego...
Ten, kto „nie zabezpieczy się przed wrogami nowego
ustroju, ten krótko utrzyma się przy władzy”. Nieszczęśliwi są jednak...
władcy, którzy dla podporządkowania sobie wrogiego im ludu muszą chwytać się
środków nadzwyczajnych. Ten bowiem, któremu wroga jest mniejszość, z łatwością
i bez hałasu może się z nią uporać, ale ten, kto ma przeciw sobie cały naród,
nigdy nie będzie bezpieczny, a im bardziej stanie się okrutny, tym więcej
osłabną jego rządy. Dlatego najlepszą dla władcy rzeczą jest pozyskanie sobie
przychylności ludu...
Lepiej jest być gwałtownym niż oględnym, gdyż
szczęście jest jak kobieta, którą trzeba koniecznie bić i dręczyć, aby ją
posiąść; i tacy, którzy to czynią, zwyciężają łatwiej niż ci, którzy postępują
oględnie. Dlatego zawsze szczęście, tak jak kobieta, jest przyjacielem młodych,
bo ci są mniej oględni, bardziej zapalczywi i z większą zuchwałością
rozkazują... Pragnąc zagarnąć władzę w
republice i narzucić jej jarzmo niewoli, należy odczekać, aż zepsucie, które
się w niej zalęgło, powoli, pokolenie po pokoleniu, doprowadzi ją do chaosu;
los taki z pewnością jej nie ominie, jeżeli... nie dokona się w niej odnowa
dzięki zbawiennym przykładom oraz odpowiednim ustawom...
Chociażbyś... miał twierdze, nie ocalą cię one,
jeżeli cię nienawidzi lud, bo gdy ten chwyci za broń, nie braknie nigdy
cudzoziemców, którzy przyjdą mu z pomocą... Równie trudno i niebezpiecznie jest
uczynić wolnym lud, który chce żyć w niewoli, co narzucić niewolę ludowi, który
chce żyć wolny... Nie chce Bóg czynić wszystkiego, by nam nie odbierać wolnej
woli ani części tej sławy, która nam się należy... A żadna rzecz nie przynosi
mężowi, który świeżo wyrósł, takiej chwały, jak nowe prawa i nowe urządzenia
przez niego stworzone... Żadna rzecz nie przysparza księciu takiego szacunku,
co wielkie przedsięwzięcia i dawanie niepospolitego przykładu... W wielkim
państwie rodzi się codziennie zło, na które potrzeba lekarstwa; im zło jest
większe, tym skuteczniejsze powinno być lekarstwo... Toteż republika pragnąca
zachować swą wolność winna codziennie podejmować nowe środki ostrożności.” Surowego rygoru
np. nie wykluczając...
Władcy rosyjscy
rozumieli, że władza jest siłą magiczną i że pozostaje siłą tylko tak długo,
jak długo pozostaje magiczną i bezwzględną. W państwie moskiewskim obowiązywała
żelazna dyscyplina, porządek i reglamentacja. Tak, by osobnicy niepowołani i
przypadkowi, niepotrafiący panować nad samymi sobą (a zamaszysta dusza rosyjska
ma skłonność do przekraczania wszelkich granic) nie mogli zakłócać regularnego
funkcjonowania państwa. W krajach zamieszkałych przez ludność łagodną lub byle
jaką, bezbarwną, nieobdarzoną silną energią witalną rygory nie są potrzebne.
Mali ludzie sami siebie noszą „w ramach”, mocnych trzeba trzymać w żelaznych
ryzach. A więc za zbyt śmiałe odezwanie się do monarchy bojarowi Atanazemu
Buturlinowi Iwan IV kazał wyrwać język. Na dworze wielkiego księcia
moskiewskiego Wasyla II, ojca Iwana Groźnego, obowiązywał rytuał podkreślający
przepaść dzielącą poddanych od władcy. Nawet najbliżsi doradcy w listach do
księcia musieli rezygnować z podpisywania się pełnym imieniem i nazwiskiem,
wyrzekali się patronimików, pozostawiając jedynie żałosne, zdrobniałe „Wasiuk”,
„Iwaszka”, „Fiedka” itp.
Szczególny
protokół obowiązywał przy przyjmowaniu książęcych gości przybywających z
zagranicy... By przybysze mieli dobre mniemanie o bogactwie i gęstości
zaludnienia państwa, w dniu przyjęcia legacji zamykano wszystkie sklepy, kramy
i warsztaty, a ludzi spędzano na trasę przejazdu cudzoziemców. Tłum powiększano
gromadząc na ulicy służbę z domów bojarskich i szlacheckich, a nawet z
okolicznych osiedli podmoskiewskich.
Władca moskiewski
nigdy nie podlizywał się tłuszczy, nie kokietował jej, trzymał ją na dystans i
to na mocnej smyczy. „Autorytet władcy
naleje w zbytnim przybliżeniu... Aby rządzić, trzeba zachować dystans. Gdy
płaszczyzna spojrzenia między władcą a poddanym z pochyłej zmieni się na
poziomą, obydwaj nierzadko z obopólnym zdumieniem stwierdzą, że są do siebie
podobni, mają te same ludzkie wady i przymioty. Znika wówczas blask władzy.
Obaj stają się z powrotem ludźmi; władca nie może już kierować poddanym jak
automatem; wielkość celów, do których zmierza, maleje... Poddany nie widzi już
we władcy bezwzględnego bóstwa czy też machiny, która go zgniecie przy
najsłabszej nawet próbie oporu, lecz takiego jak i on człowieka”... (A.
Kępiński, „Psychopatologia władzy”).
Tak tedy car stale
podkreślał dystans, który dzielił go od reszty obywateli. Był równie nieomal
wszechpotężny i daleki jak Bóg. Starannie przemyślana, teatralizowana sceneria
jego rzadkiego zjawiania się przed ludem musiała budzić zachwyt, podziw,
karność, entuzjazm, ufność w potęgę jedynowładcy. Aby jednak obywatele czuli,
że to „ich”, że to „dobry” car, monarcha musiał więc uczestniczyć od czasu do
czasu w „ludowych” rytualnych imprezach, jak np. świąteczne nabożeństwa,
uroczystości państwowe itp. Stwarzano też możliwość usłużnej prasie roztkliwiać
się nazajutrz nad tym, jak to dobry car dał żebrakowi jałmużnę, jak pogłaskał
po główce synka „prostych ludzi”, jak rozpytywał się o troski chłopów i
rzemieślników... Wiele skutecznych socjotechnik stosowano też w polityce
zagranicznej, przy tym korzystano chętnie z ogromnego doświadczenia i
potencjału intelektualnego tradycji i kultury greckiej. Maksym Grek (Michał
Trivolis) radził np. Iwanowi IV, by w polityce zagranicznej unikać rozpraszania
sił i koncentrować się w pewnym okresie czasu na jednym tylko partnerze czy
przeciwniku. Była to mądra socjotechnika, oparta na dalekowzroczności, karności
i zdecydowanym działaniu w odpowiednim momencie.
Tak też
niezmiennie postępowano w Państwie Rosyjskim przez całe wieki, nie tylko
zachowując, ale i wciąż poszerzając to gigantyczne mocarstwo słowiańskie,
oparte na karności i samodyscyplinie, kompletnie odmienne od np. pokrewnej
biologicznie, lecz zupełnie obcej duchowo Polski. „Złota wolność” polska wcale
nie musi stanowić powodu do dumy, lecz raczej do gorzkiej refleksji nad
skutkami anarchii.
W jednym ze swych
dzieł („Stanisław Konarski”, Warszawa
1926) znakomity historyk Władysław Konopczyński piorunował na pseudodemokrację
szlachecką wieku XVIII: „Co za typy
wyrodne hańbią salę sejmową, co za mowy wygłaszają panowie Chojeccy, Gurowcy,
Trypolscy, a niestety i Małachowscy i Świdzińscy – co za manifesty komponują
przeciwko sejmom panowie Wydżga, Morski, Strawiński, Podhorski, Leżeński,
Szymakowski! Z jaką emfazą grzmi w kuźnicy praw najwyższy argument tych bawołów
kontuszowych: „bom poseł wolny”, „bo w wolnym narodzie każdemu jest głos wolny
do niepozwalania i nie powinien się z tego justyfikować”! Jak oni terroryzują
ludzi myślących i prawomyślnych pijacką teorią: „Liberum veto est lex legum et
frater legum”!
Jak wiemy, ta
„teoria” nieraz stawiała Polskę nad skrajem przepaści, a w połączeniu z
katolickim kwietyzmem niesłychanie osłabiała ducha polskiego i nasze państwo. W
Rosji, podobnie jak w Niemczech i Anglii, ogromnym wzięciem cieszyła się myśl
Fryderyka Nietzschego: „Słabi i wątli muszą
wyginąć: oto pierwsza zasada naszej filantropii. I trzeba im w tym pomóc. Cóż
jest bardziej szkodliwego niż wszystkie występki? Aktywna sympatia dla wątłych
i słabych – chrześcijaństwo.
Chrześcijaństwo nazywane jest religią litości.
Litość jest antytezą uczuć tonicznych, które potęgują energię poczucia
życiowego: wywiera efekt depresyjny. Traci siłę, kto lituje się (...). Litość udaremnia prawo ewolucji, które jest
prawem selekcji.”
Jest to styl
myślenia ludzi silnych, „nadludzi” zdolnych m.in. do kreowania państwa mocnego
i rozwojowego. Widocznie nie było sprawą przypadku, że w XVIII wieku Polska
upadła, a Rosja sięgnęła szczytów potęgi, tworząc zresztą szansę życiową także
dla wielu Polaków. Jest też znanym faktem, że „w większym stopniu niż Austria czy Prusy ułatwiała kariery uczelniane
Polakom Rosja” (St. Brzozowski). W paszportach rosyjskich nie było rubryki
„narodowość”, lecz tylko „wyznanie”. W wielu dziedzinach życia społecznego
dyskryminacja w ogóle nie istniała, a przybysze z Polski i Litwy wręcz je
zdominowali. Co więcej, liczne rzesze wykształconych i kulturalnych Rosjan
żywiło do Polski i Polaków szczery szacunek, sympatię, a nawet podziw. I to
mimo okoliczności, że w ciągu trzystu lat (XVI-XVIII st.) nabożeństwa w
cerkwiach moskiewskich rozpoczynano i kończono klątwą rzucaną na Polskę, jej
króla i jej naród. A jednak wciąż była w Rosji żywa więź emocjonalna ze swą
zachodnią siostrą. Marek Górny („Genealogia”,
t. 2, s. 47-48, 1992) zauważa: „Charakterystyczne,
iż wiele rodzin rosyjskich starało się ustarożytnić swoje pochodzenie,
odwołując się do polskich tradycji, szukając przodków właśnie w Polsce.
(...) Ustarożytniali swoje pochodzenie
poprzez szukanie przodków w Polsce, a niekiedy odwoływali się do samego tylko
pochodzenia polskiego Rosjanie zajmujący różne miejsca w strukturze grupy
szlacheckiej, także należący do jej elit. W każdym wypadku związki z Polską
były postrzegane wówczas (XVII w.) w Rosji jako atrakcyjne. Przybywająca z
Polski szlachta, mająca zamiar osiąść w Rosji, podkreślała zatem swoje polskie
pochodzenie.” Ciekawe, że w źródłach rosyjskich spotyka się rodziny
polskiego pochodzenia, jakich w ogóle nawet w samej Polsce urzędowo nie
odnotowywano.
Przybysze z Litwy,
Białorusi, Ukrainy i Polski przynosili do Rosji nie tylko manualne czy mentalne
umiejętności w tej lub innej dziedzinie, lecz też nowego ducha, nacechowanego
twórczą inwencją, pozytywną energią, swoistym kolorytem świata emocji i uczuć.
To zaś niezmiernie urozmaicało i wzbogacało życie umysłowe i duchowe Rosji. Konrad
Lorenz w dziele „Regres człowieczeństwa”
pisze: „Liczba jakościowo jednoznacznych
emocji, takich jak nienawiść, miłość, zazdrość, zawiść, przyjaźń, żałoba,
miłość macierzyńska, entuzjazm, oburzenie, radość, jest bardzo ograniczona.
Te przeżywane cechy jakościowe są równie
ogólnoludzkie jak aprioryczne formy doświadczenia. Poszczególne wrodzone
gotowości do doznawania rozmaitych uczuć są istotnie wrodzonymi formami
doświadczenia. Odpowiadają one filogenetycznie zaprogramowanym normom
zachowania człowieka, na które w różnych kulturach tradycja mogła się nałożyć w
różny sposób; niemniej wolno nam chyba zaryzykować twierdzenie, że należą one
najprawdopodobniej do pewnego uzasadnionego systemu ludzkiego życia
społecznego, sprzyjającego utrzymaniu gatunku, że są zatem teleonomiczne...
Pogląd, że wymienione przez nas, sterowane emocjami normy zachowania są
teleonomiczne, wydaje się zrazu sprzeczny z faktem, że jedne są oceniane
pozytywnie, inne zaś negatywnie. Entuzjazm i wierność w przyjaźni uznajemy za
godne pochwały, zazdrość i zawiść natomiast za godne potępienia, miłość
macierzyńska uchodzi za rzecz szlachetną, zawiść o pokarm zasługuje naszym
zdaniem na wzgardę, pomimo że owe dwa ludzkie sposoby zachowania także zaliczyć
należy do instynktywnego „etogramu” człowieka. Wydaje się, że tę pozorną
sprzeczność można tym wyjaśnić, że ludzie bardzo subtelnie wyczuwają, czy w
społeczeństwie, w którym żyją, brak pewnego określonego sposobu zachowania, czy
też jest on „oferowany” w nadmiarze. Jedno i drugie, nadmiar i brak, powodują
zakłócenie równowagi nadrzędnego systemu”. Tym nadrzędnym systemem wydaje się być
sposób zbiorowego bytowania danego etnosu, włącznie z życiem państwowym,
rodzinnym, politycznym, religijnym, moralnym, estetycznym, gospodarczym. Nie
ulega wątpliwości, że poszczególne etnosy w procesie rozwoju dziejowego
dorobiły się własnego, oryginalnego stereotypu zachowań w każdej z wyżej
wymienionych sfer i właśnie ten stereotyp odróżnia jeden etnos od drugiego.
Wydaje się też, że bezpośrednio ze sobą sąsiadujące narody pod względem
stereotypu zachowania etnicznego bardziej się różnią od siebie, niż oddalone od
siebie nawzajem, szczególnie jeśli chodzi o narody silne, ambitne, rozwojowe.
Istnieje coś w rodzaju etnopsychologicznej szachownicy na mapie narodowościowej
Ziemi: Polacy, żyjący między Niemcami i Rosjanami bardzo mocno się różnią od
jednych i drugich, a te z kolei wykazują pewne zbieżne cechy
charakterologiczne. Z kolei Francuzi są dość podobni pod względem
psychologicznym do Polaków, ale ostro się różnią od sąsiednich Brytyjczyków i
Niemców.
Toteż rozległe i
przebogate pod względem przyrodniczym tereny rosyjskie wywierały głęboki wpływ
na Polaków, w ten czy inny sposób przenoszących się do Rosji. Krajobraz
przyrodniczy bowiem narzuca ludziom rodzaj zajęć, odżywiania, poruszania się
itd. oraz z biegiem lat determinuje całokształt kultury danego etnosu. Nie
przypadkiem Stanisław Majewski napisał w swej głębokiej książce „Duch wśród materii” (Poznań 1927, s.
220), że „warunki klimatyczne rozdzieliły
dusze narodowe na łagodne i napastnicze”. Profesor zaś Heinrich Graetz w
słynnej swej „Historii Żydów” (t. 1,
Warszawa 1929, s. 5) w następujący sposób opisywał warunki przyrodnicze
Palestyny (Kanaanu) i ich wpływ na kształtowanie się zbiorowej duszy narodu: „Kraj, położony nad brzegami szumiącego
morza, urozmaicony wyniosłymi górami, pagórkami, płaskowzgórzami i głębokimi
dolinami, pobudza zamieszkującą go ludność, o ile nie jest zgoła pozbawiona
zdolności, do czynów niepowszednich. Jeżeli kraj ten przedstawia nadto
szczególne właściwości przyrody, prawidłowe opady wodne i prawidłowe pory roku,
wysoką przeciętną temperaturę, a stąd bujną żyzność i wspaniałą roślinność,
mało mgły, przez większą część roku zawsze pogodne i przezroczyste powietrze i
inne jeszcze niezwykłe zjawiska, które ściągają na siebie uwagę, to nadają one
wyższy polot ludowi i są mu bodźcem do rozwinięcia odrębnego życia umysłowego.
Jeżeli na domiar serca takiego ludu w wieku dziecięcym zapłodniło nasienie
duchowe, jeżeli gości w nim przeczucie, acz niejasne jeszcze, że powołany jest
do wielkich czynów, które go od innych narodów odróżnią i wyosobnią, jeżeli
przewodnicy tak wychowaniem jego pokierują, że to niejasne przeczucie nabierze
mocy niezachwianego przekonania, to naród taki, w takim otoczeniu, niechybnie
wyrobi sobie odrębne, niezatarte cechy charakteru”... Tenże autor w innym
fragmencie cytowanego dzieła twierdzi, że „skwar
południowy burzy krew w człowieku i popycha go do czynów gwałtownych i
namiętnych, natomiast wiatr, co ze śnieżnych pól północy nadciąga, wraca mu
chłodną rozwagę i zastanowienie.”
Jak wiadomo,
poszczególne narody różnią się (statystycznie rzecz ujmując) między sobą pod
względem rasowo-biologiczno-fizjologicznym, np. grupą krwi itd. Wydaje się, że
ten czy inny naród posiada też określoną dominującą tonację nastrojową, co,
niekiedy nie bez przekąsu odnotowują narody sąsiednie (np. polskie powiedzenie
„Litwin z czarnym podniebieniem”, niemieckie „polnische Wirtschaft” o Polakach,
czy znane u wielu sąsiadów Rosji „russkaja swinja”). W tych i innych, łagodnie
mówiąc „krytycznych” określeniach tkwi pewien walor diagnostyczny, stwierdzenie
– jak powyżej – np. litewskiej mizantropii, polskiej skłonności do
rozgardiaszu, rosyjskiego nieokrzesania. W książce „Nomogeneza” (1922) profesor L. S. Berg pisał: „Krajobraz geograficzny oddziaływuje na organizm w sposób konieczny
(prinuditielno), zmuszając wszystkie indywidua do wariacji w określonym
kierunku, na ile na to pozwala organizacja gatunku. Tundra, las, step,
pustynia, góry, wody, życie na wyspach itd. – wszystko to nakłada szczególne
piętno na organizmy. Te gatunki, które nie są w stanie przystosować się, muszą
albo się przenieść do innego krajobrazu geograficznego, albo wymrzeć”.
Życie zaś w określonym, w sposób naturalny uwarunkowanym i względnie
odgraniczonym od reszty świata środowisku kształtuje specyficzny,
niepowtarzalny, jak i dany krajobraz, stereotyp ludzkich zachowań. Tak powstają
etnosy: jako przez stulecia trwający proces uniformizacji i standaryzacji
zachowań (także zachowań językowych, ale nie wyłącznie) wielu osobników i
całych grup ludzkich o różnym pochodzeniu, ale złączonych na danym odcinku
czasoprzestrzeni wyrokiem losu. Ten odcinek czasoprzestrzeni nazywa się
ojczyzna. Lew Gumilow („Etnogeneza a
biosfera Ziemi”) pisze: „Nie tylko
osobne jednostki, ale i etnosy mają swą ojczyznę. Ojczyznę etnosu stanowi ten
całokształt krajobrazów, w którym on po raz pierwszy ukształtował się jako nowy
system. I z tego punktu widzenia brzozowe gaje, opola, ciche rzeki
Wołgo-Okskiego międzyrzecza były takimiż pierwiastkami kształtującego się w
XII-XIV w. etnosu wielkoruskiego, jak i ugro-słowiańska oraz tataro-słowiańska
metysyzacja, przyniesiona z Bizancjum architektura świątyń, bylinny epos i
baśnie o zaczarowanych wilkach i lisach. Dokąd by los nie rzucił ruskiego
człowieka, on wie, że ma „swe miejsce” – Ojczyznę.” Określony całokształt
stosunków przyrodniczo-socjalnych wywiera siłą rzeczy decydujący wpływ na
rozwój duchowy zarówno rdzennych mieszkańców danego terenu, jak i osób tu
względnie niedawno przybyłych. „Cały
nabyty kompleks życia psychicznego oddziaływa na te procesy kształtowania się
cywilizacji. Zmienia i formuje postrzeżenia, przedstawienia i stany, które
akurat znajdują się w polu uwagi, którym wobec tego przypadło w udziale
największe pobudzenie świadomości. Ten nabyty kompleks naszego życia
psychicznego obejmuje nie tylko nasze przedstawienia, ale również wynikające z
naszych uczuć określenia wartości i zrodzone z aktów naszej woli idealne
wyobrażenia celu, a nawet nawyki uczuciowe i wolicjonalne. Polega on nie tylko
na treściach, ale także na powiązaniach wytwarzanych między tymi treściami. Te
powiązania są bowiem w takiej mierze rzeczywiste, w jakiej rzeczywiste są
treści. Powiązania przeżywane są i doświadczane jako relacje między treściami
przedstawień, jako wzajemne stosunki wartości, jako system środków i celów.
Ten tak powikłany kompleks obejmuje zestrój, który
ma swą podstawę w strukturze życia psychicznego. Ze świata zewnętrznego
pochodzi gra bodźców, które w życiu psychicznym odbijają się jako doznanie,
postrzeżenie, przedstawienie; powstające w ten sposób zmiany przeżywane są i
mierzone według ich wartości dla własnego różnorakiego życia uczuciowego,
uczucia następnie wprawiają w poruszenie popędy, pragnienia i procesy woli;
teraz oto albo rzeczywistość zostaje przystosowana do naszego własnego życia i
jaźń wywiera zwrotnie wpływ na zewnętrzną rzeczywistość, albo też nasze życie
dostosuje się do twardej i nieprzystępnej rzeczywistości. I tak oto zachodzi
stałe wzajemne oddziaływanie między jaźnią i środowiskiem zewnętrznej
rzeczywistości, w którym się ona znajduje. Na tym oddziaływaniu polega nasze
życie. Rzeczywistość postrzeżeń, prawda przedstawień splata się w tym życiu z
gradacją wartości, która od uczucia rozszerza się na całą rzeczywistość, od
nich z kolei łańcuch zależności prowadzi ku energii woli i słusznym jej
przejawom, tworzącym system celów i środków.
Ów kompleks życia psychicznego, choć w najwyższym
stopniu złożony, działa jako całość na znajdujące się w polu uwagi
przedstawienia czy stany; jego poszczególne składniki nie są w myśli jasno
wyodrębniane i wyraźnie odróżniane, stosunki między nimi nie są dobrze
uświadomione, a przecież posiadamy go i on oddziaływa; to, co znajduje się w
świadomości, jest na niego zorientowane, przez niego ograniczone, określone i
uzasadnione.” (Wilhelm Dilthey, „Wyobraźnia
poety. Elementy poetyki”, w: W. Dilthey, „Pisma estetyczne”, Warszawa 1982, s. 79-80).
Gdy zaś nakładają
się na siebie nawzajem odmienne etniczne paradygmaty psychiczne, następuje ich
interferencja, powodująca nieraz płodne i twórcze syntezy, oryginalne
stereotypy zachowań emocjonalnych, intelektualnych, werbalnych i praktycznych.
Weźmy dla przykładu sferę myślenia i działania politycznego. Nie od dziś wiadomo,
że dominującym nurtem w Rosji był w tej materii autorytaryzm, gdyż rozległe
terytorialnie i „kollażowe” pod względem etnicznym państwo naprawdę wymagało
polityki twardej ręki, by móc utrzymać się w całości. A przecież to trwało
tysiąc lat. Wierzono tu – i chyba słusznie – że naród trzeba stale utrzymywać w
zbawiennym strachu. Ludzie zresztą kochają bać się. Chcą, by ktoś utrzymywał
ich w ryzach i w stanie lęku i zmuszał do drżącej uległości. To dyscyplinuje,
uspokaja w rezygnacji. W ten sposób ukryty głęboko w podświadomości lęk przed
śmiercią otrzymuje realne odniesienie. Terror jest więc najskuteczniejszą,
opartą na metafizycznych przesłankach, metodą rządzenia...
Ale z drugiej
strony, tam gdzie panuje klimat strachu, terroru, prowizoryczności wszystkiego,
nikt nie jest pewien swego losu. A tego uczucia ludzie bardzo nie lubią. Lęk
wzbudza niepokój. Gdzie pachnie prochem, tam pachnie krwią, tam pachnie
rewolucją. Stąd w dziejach Rosji pasma ciężkiego biurokratycznego ucisku są
często przerywane buntami strasznymi, nieobliczalnymi i krwawymi. Po nich zaś
ponownie nakładano na twarze ludzi żelazne obręcze przerażenia. Z drugiej
strony, uważano tu nie bez racji, iż wartość rządu polega nie na tym, jaką rolę
on odgrywa wśród innych rządów, lecz na tym, w jakim stopniu służy dobru i
rozwojowi narodu, któremu przewodzi.
W Rosji cesarz był
traktowany oficjalnie jako charyzmatyczny reprezentant Boga na ziemi. Ten
stosunek był znany jednak i w innych państwach, chodzi tu bowiem o zjawisko
szersze, zwane „charyzmą dziedziczną”, a spotykane w wielu krajach zarówno
Wschodu, jak i Zachodu, w różnych okresach historycznych. Charyzma jednostkowa
bowiem ma tendencję do przekształcania się w charyzmę narodową. Aleksander
Hertz w „Posłannictwie wodza” pisał:
„Charyzma dziedziczna jest zjawiskiem
późnym i wtórnym. Powstała z charyzmy osobistej jako postać stopniowo
rozwijającej się instytucjonalizacji. Przetworzenie się charyzmatycznego
przywództwa wojennego w twór trwały, uwarunkowane wejściem w stały okres
ciągnących się wojen, tworzy królestwo. Władztwo nabiera tu charakteru trwałej
instytucji posługującej się własnym aparatem rządzącym.
Istotną cechą tego władztwa jest ubóstwienie osoby
panującej. Może ono mieć charakter bądź personalny, bądź instytucjonalny. W
pierwszym wypadku mamy do czynienia z charyzmą jednostki, która swym
zachowaniem i wartościowaniem kwalifikuje się jako istota boska. Ubóstwianie
władcy wywodzi się tu z charyzmy bohatera. Wszelkie tego rodzaju personalne
ubóstwienie ma cechy wybitnie rewolucyjne i łączy się z zerwaniem z jakimś
przyjętym stanem rzeczy i z ustanowieniem nowego. Natomiast typ instytucjonalny
zakłada, że władztwo jako takie, jako instytucja, ma boski charakter.
Faktycznie rządzą bogowie, którzy na ziemi reinkarnują się w osobach swych
monarszych przedstawicieli. Typ ten jest specyficznie konserwatywny i idzie w
parze z tradycjonalizacją całej struktury społecznej. Władzę otrzymuje się na
podstawie ściśle określonych zasad dziedziczno-charyzmatycznych, przy czym
otwiera się szeroko pole do rozwoju wpływów zbiurokratyzowanej hierokracji.
Genetycznie rzecz biorąc, typ instytucjonalny
wytwarza się z personalnego. Proces upowszechnienia się charyzmy personalnej
prowadzi do trwałej instytucjonalizacji, z czym wiąże się zanik tych treści socjopsychicznych,
które towarzyszyły pierwotnemu ubóstwieniu. Wytwarza się wtedy władztwo z łaski
bożej, w którym moment charyzmatyczny sprowadza się coraz bardziej do roli
tradycjonalno-przeżytkowej, a punkt ciężkości przenosi się na struktury
biurokratyczne.”
Wojewodowie
rosyjscy uniżenie zwracali się do cara zdrabniając swe nazwiska: kniaź Piotr
Kozłowskij nazywał siebie „chołop twoj Pietrusza Kozłowskoj”, a kniaź Bogdan
Mieszczerskij „chołop twoj Bogdaszko Mieszczerskoj”; wojewoda Michaił Wojejkow
– „chołop twoj Miszka Wojejkow”; wojewoda Wasilij Szeremietjew – „chołop twoj
Waśka Szeremietjew”... W tym samoponiżeniu jest coś z gestu uległości,
praktykowanego wśród szakali: słabszy osobnik pada na grzbiet przed
mocniejszym, a ów się odwraca pogardliwie i polewa go moczem. Nie dziw tedy, że
Possevino napisze w „Moscovii”: „Ponieważ książę uważa się za jedynego pana i
dziedzica wszystkich prowincji i tego, co w nich jest, więc dobra i majątki
ziemskie daje komu chce; komu zaś i kiedy chce zabrać, zabiera. To także
sprawia, iż Moskwicini nie odchodzą od swojej schizmy i na wojnę idą bez
wynagrodzenia. Są zaś tak zależni od woli księcia, że dokądkolwiek ich wysyła,
tam spiesznie przybywają, czynią to nie ze względu na siebie, ale ze względu na
dzieci, którym, jeśli się czymś zasłużyły one lub ich rodzice, władca zostawia
cały majątek lub jego część.
W ten sposób książę chce być absolutnym panem nie
tylko dobytku i ciał, lecz także dusz i myśli. Ponieważ zaś chce wszystko
wiedzieć, co się dzieje pośród poddanych, nikt nie śmie nawet ust otworzyć, a
jeśli już coś powie, to albo dla zjednania sobie łaski, albo dla uniknięcia
kary. (...)
Charakter błędów, w które uwikłali się Moskwicini,
można tłumaczyć tym, że przed 500 laty Włodzimierz [kijowski –
J.C.], przejął wiarę chrześcijańską od
schizmatyków. Ciesząc się bowiem tą wiarą i uważając ją za wielkie dobro,
uwierzyli łatwo we wszystko, co im Grecy (zazdrośni o rzymską chwałę i
pobożność) naopowiadali o łacinnikach. Wychowani w tej opinii od młodych lat,
czytając zafałszowaną kronikę i nie mając nikogo, kto by im te oszczerstwa z
umysłów wyrwał, czuli wielką niechęć do katolików. Przeto za największą obelgę
uważają powiedzenie: „Obyś należał do wiary łacińskiej”. Jeśli zaś widzą, że
prości ludzie czczą obraz, przed którym modlą się również katolicy, powiadają:
„Nie czcij, ponieważ ci nie są naszej wiary”.
Iwan Groźny miał
siedem „żon”. Były to: Anastazja Jurjewa, Maria Temriukowa, Marfa Sobakina,
Anna Kołtowskaja, Anna Wasilczikowa, Wasylisa Mielentjewa, Maria Nagaja. W 1581
roku car zabił swego 27-letniego syna Iwana. Antonio Possevino (nawiasem mówiąc
dalece nie zawsze obiektywny i wiarygodny autor) opisuje ten przypadek w
następujący sposób: „Niewiasty
szlacheckie i zamożne zwykle wkładają na siebie trzy suknie, w zależności od
pory roku – ciężkie lub lekkie. Jeśli są ubrane tylko w jedną suknię, mają złą
opinię. Trzecia żona syna Iwana ubrała się w jedną prostą suknię z tego powodu,
że była w ciąży i nie spodziewała się żadnej wizyty u siebie. Kiedy tak ubrana
odpoczywała na ławie, odwiedził ją wielki książę. Natychmiast podniosła się na
jego widok, nic to go jednak nie wzruszyło. Wymierzył jej policzek, a następnie
zbił ją laską, którą nosił, tak że następnej nocy poroniła chłopca. Tymczasem
przybiegł do ojca syn Iwan i powstrzymywał go, aby nie bił jego żony. Tym
ściągnął na siebie gniew i uderzenia ojca, który tą samą laską zadał mu silny
cios w głowę i ciężko go zranił. Przedtem jeszcze rozgniewany na ojca syn
wypominał mu wiele doznanych od niego krzywd w tych słowach: „Umieściłeś moją
pierwszą żonę bez żadnego powodu w klasztorze, z drugą postąpiłeś tak samo, oto
teraz trzecią bijesz, aby straciła syna, którego nosi w łonie”.
Zraniwszy syna ojciec pożałował tego, zawezwał więc
natychmiast lekarzy (...), lecz
lekarstwa nie pomogły”... Synobójstwo było jednak nawet dla takiego potwora
znacznym wstrząsem. Po nim „książę na
skutek zmartwienia (lub szaleństwa) co noc zrywał się z łóżka, ciężko wzdychał
i czepiał się rękami ściany sypialni tak, że z trudnością słudzy układali go na
posłaniu na ziemi”...
Okrucieństwa Iwana
IV Groźnego stały się wzorcem dla panów rosyjskich, jak mają traktować swych
poddanych. Każdy dławił tego, kogo miał pod sobą. Ale i panów mordowano z takąż
bezwzględnością. Oto jak historyk Mark Fournier opisuje śmierć cesarza Piotra
III. „Car został zamordowany przez
kochanków swojej żony. Aleksy Orłow i Tiepłow przygotowali mu truciznę pośród
rozmowy, pijąc wraz z carem. Po pierwszej szklance uczuwszy działanie trucizny,
nie chciał pić drugiej. Zbójcy rzucili się na cesarza, który na klęczkach
prosił ich o życie. Orłow powalił go na ziemię i cisnąc pierś kolanami tłukł
głowę o podłogę, starając się rękami zmiażdżyć czaszkę. Książę Bariatynskij
nadbiegłszy na ten hałas wraz z Tiepłowem założył stryczek z serwety na szyję
cesarza. Piotr broniąc się podrapał twarz księciu, ale we trzech obalili w
końcu ofiarę i wpakowali mu do odbytnicy długi rozżarzony pręt, który popalił
carowi trzewia nie pozostawiając żadnych śladów na zewnątrz. Katarzyna II
kazała wystawić ciało męża swego w cerkwi Aleksandra Newskiego i ogłosiła, że
Piotr III umarł z gwałtownej kolki.” O taką „kolkę” wielokrotnie przyprawiano
w Rosji [jak również we Francji, Włoszech czy Anglii] książąt, ministrów,
generałów, intelektualistów i reprezentantów pospólstwa. Celem zaś najwyższym
tych działań bywało z reguły zachowanie potęgi państwa, jego jedności i
ekspansji, a nie tylko prywatnych korzyści morderców.
Karol Marks,
niewątpliwy rusofob żydowski, nazywał warstwę rządzącą Rosji carskiej „rasą zarazem panów i niewolników”, których ulubioną bronią w
realizacji dążeń do panowania nad światem były „straszliwe oszczerstwa”, denuncjacje, intrygi, podłość, „natręctwo mongolskiego niewolnika”, korupcja, „najnędzniejsze niewolnicze podstępy”, a
także bezpardonowe okrucieństwo. „Moskwa
wyrosła i wychowała się w straszliwej i ohydnej szkole mongolskiej niewoli.
Nabrała sił jedynie przez to, że stała się wirtuozem w sztuce niewolnictwa.
Nawet wyzwoliwszy się, Moskwa nadal odgrywała swą tradycyjną rolę niewolnika,
który stał się panem. Piotr Wielki połączył wreszcie polityczny spryt
mongolskiego niewolnika z ambitnymi dążeniami mongolskich władców, którym
Czyngis-Chan przekazał w testamencie podbój całego świata” (Karol Marks, „Rewelacje z dziejów dyplomacji XVIII wieku”).
Wadim Kożinow pisze: „W XV-XVII wiekach
Rosja o wiele bardziej związana była z Azją aniżeli z Europą”. A jeśli
dodać dwa wieki pełnej zależności Rosji od Mongołów, otrzymamy ponad pół
tysiąca lat przebywania w kręgu bardzo specyficznej kultury i cywilizacji,
które nie mogły nie wywrzeć swego wpływu na styl myślenia, czucia, działania
sfer rządzących. „Rosja budowała swoją
potęgę najpierw za cara, potem za bolszewików; czynnikiem niezmiennym była
ekspansja, a nie rodzaj rządów. Należy oczekiwać, że przyszły rząd rosyjski
(...) pozostanie ekspansjonistyczny, ponieważ ekspansjonizm jest wyrazem woli
mocy narodu rosyjskiego” (Francis Fukuyama, „Ostatni człowiek”, s. 75). Narodu, zaznaczmy, wypełnionego energią
dziejotwórczą i niezbędną do realizacji wielkich celów bezwzględnością i
zdolnością do znoszenia wyrzeczeń. [Na marginesie naszych rozważań zauważmy, że
filozofia innego wielkiego i dynamicznego narodu naszych czasów, Amerykanów,
była w swych źródłach zupełnie odmienna. Sztandarowa postać filozofii
amerykańskiej Henri David Thoreau pisał: „Państwo
to głupkowata instytucja, bojaźliwa niczym samotna kobieta ze swoimi srebrnymi
łyżkami, która nie potrafi odróżnić przyjaciół od wrogów. Państwo nie jest
uzbrojone w rozum ani w uczciwość wyższego rzędu, lecz w większą siłę
fizyczną... Dopóty nie powstanie
naprawdę wolne i oświecone państwo, dopóki państwo nie uzna jednostki za
mocniejszą od siebie i niezależną siłę, z której wywodzi się cała jego własna
siła i władza, oraz dopóki nie będzie odpowiednio tej jednostki traktowało”.
Pomijając
zagadnienie, czy i na ile filozofia wpływa na życie państwowe, zadajmy sobie
pytanie: jakie były cechy wspólne mentalności rosyjskiej i amerykańskiej, które
umożliwiły, iż te dwa kraje stały się w XX wieku supermocarstwami. Wydaje się,
że były im wspólne takie cechy charakterologiczne jak poczucie własnej
godności, siły i misji dziejowej, nastawienie transgresyjne, energia i zmysł
dyscypliny socjalnej. Nawiasem mówiąc, kilka ciekawych uwag o tych wielkich
narodach poczynił w połowie XIX wieku myśliciel francuski Alexis de
Tocqueville, który w 1848 roku pisał: „Żyją dzisiaj na ziemi dwa wielkie
narody, które – choć odmienne były ich początki – zdają się zmierzać ku jednym
celom. Są to Rosjanie i Angloamerykanie. Oba rozwinęły się niepostrzeżenie i
podczas gdy uwaga świata zaprzątnięta była czym innym, nagle znalazły się w
pierwszym szeregu narodów. Ludzkość dowiedziała się o ich narodzinach niemal w
tej samej chwili, w której dowiedziała się o ich potędze.
Rzec by można, że wszystkie inne narody osiągnęły
już to, co miały osiągnąć, podczas gdy te dwa ciągle pną się w górę. Wszystkie
inne narody zatrzymały się już w miejscu lub rozwijają się z największym
wysiłkiem – one zaś lekko i pośpiesznie kroczą ku potędze, której granic umysł
ludzki nie potrafi przewidzieć... Ich punkty wyjścia są różne i odmienne są ich
drogi, lecz na mocy tajemnych planów Opatrzności zdają się powołani do tego, by
kiedyś w rękach każdego z nich znalazły się losy połowy świata... Jeden naród
jest z natury niefrasobliwy i skłonny do entuzjazmu, inny rozważny i
wyrachowany. Związane to jest z samą biologiczną konstytucją narodu lub z
jakimiś ukrytymi przyczynami, których nie znamy.
Są narody, które kochają się w okazałości, wrzawie
i radości, i gotowe są bez żalu przepuszczać miliony. Są i inne, które cenią
sobie tylko prywatne przyjemności i wydają się wstydzić objawów ukontentowania.
W pewnych krajach wielką wagę przykłada się do
piękna oraz okazałości budowli publicznych. Dla innych dzieła sztuki nie
posiadają żadnej wartości i pogardza się nimi tak samo jak wszystkim, co nie
przynosi pożytku. Pewne narody wysoko cenią sobie sławę, inne przede wszystkim
pieniądze.
Pominąwszy charakter praw, wszystkie te tendencje w
bardzo istotny sposób wpływają również na gospodarowanie finansami państwa.
Jeżeli Amerykanom nigdy nie przyszło do głowy
wydawać pieniędzy na święta publiczne, nie dzieje się to wyłącznie z tej
przyczyny, że lud sam przegłosowuje podatki, ale i dlatego, że nie lubi się
bawić.
Jeżeli Amerykanie nie stosują ozdób w swej
architekturze oraz cenią tylko rzeczowe i materialne korzyści, to dzieje się
tak nie dlatego tylko, że są społeczeństwem demokratycznym, ale i dlatego że są
narodem kupców.
Zwyczaje życia prywatnego przenikają do życia
publicznego i dlatego należy dobrze odróżnić oszczędności wynikające z
charakteru instytucji od tych, które są następstwem zwyczajów i obyczajów”... Ten temat był
kontynuowany przez naukę kolejnych epok.
Socjologowie USA
uważają, że na system aksjologiczny Amerykanów składają się następująco
orientacje:
„1. Achievement
and Success („In our highly competitive society we value the success story
(...), the dream of occupational and economic success”);
2. Activity and Work
(„The United States is a land of busy people who stress disciplined, productive
activity as a worthy end in itself”);
3. Moral Orientation
(„Americans tend to be moralists, judging the world in terms of right and
wrong. Even those who do not follow some specific moral code tend to evaluate
the behavior of others within an ethical framework”);
4. Humanitarian
Mores („Americans believe in being kindly and helpful and in coming
spontaneously to the aid of others”);
5. Efficiency and
Practicality („The streamlined efficiency and tremendous productivity of United
States industry provide Americans with a standard against which they judge the
rest of the world”);
6. Progress
(„Orientation toward the future (...) a conviction that things should
constantly get better and better. Optimism express the belief that man’s social
condition can be improved”);
7. Material Comfort
(„Americans value „the good life” and constantly seek to improve their standard
of living. They like to enjoy material possessions and physical comforts of all
kinds”);
8. Equality. („Even
thought the United States is a stratified society, its members constantly arow
a commitment to equality”...);
9. Freedom. („This
term has almost a religious connotation for Americans... people in the United
States feel that they are, and must remain, „free”);
10. External
Conformity... („The behavior of Americans implies a value orientation that most
of them verbally disarow);...
11. Science and
Secular Rationality... („Americans... belief in the potential of science
amounts almost to a religious faith”);
12. Nationalism –
Patriotism („Most American feel that their country „has been good to them”, and
few express and desire to live elsewhere”);...
13. Democracy
(„American are convinced that it is the essence of their form of government.
They subscribe deeply to the principle that every man should have a voice in
his political destiny”);
14. Individual
Personality („To Americans, every individual should be independent,
responsible, and self-respecting... The freedom of the individual is carefully
safeguarded by law”);
15. „Racism and
Related Group-Superiority Themes” („... the differential evaluation of racial,
religious, and ethic groups... Americans as a group continue to downgrade some
categories of citizens”).” (Melvin L. De
Fleur, William V. D’Antonio, Lois B. De Fleur, „Sociology: Human Society”, Glenview, Illinois, Brighton 1973, p.
120-122).
[Warto zresztą
powyższe rozważania autorów znad Potomaku uzupełnić ironicznym zdaniem Józefa
Stalina: „Demokracja to władztwo ludu, a
towarzysz Roosevelt precyzuje, że – ludu amerykańskiego”].
Jest ewidentne, że
szereg spośród tych cech charakteryzuje też Rosjan jako zbiorowość historyczną.
W każdym razie nie ulega wątpliwości, że stereotypy zbiorowych odruchów
mentalno-emocjonalnych są źródłem także odpowiednich stereotypów
behawioralnych, z których niektóre są „mocarstwotwórcze”... „Prawidłowości życia psychicznego jednostki
przekształcają się w prawidłowości życia społecznego... Rozwój staje się
nieograniczony wskutek ciągłości pokoleń... W ten sposób powstaje ciągłość
pracy społecznej, wzrasta użyta w niej energia umysłowa i rośnie zróżnicowanie
produktów pracy. Te racjonalne czynniki, które działają w życiu społeczeństwa i
zostają rozpoznane w psychologii społecznej, podlegają warunkom, które stanowią
wewnętrzną istotę bytu historycznego: rasa, klimat, stosunki życiowe, rozwój
stanowy i polityczny, swoiste cechy jednostek i ich grup nadają każdemu
wytworowi duchowemu jego szczególny charakter; przy całej tej różnorodności
powstają jednak z zawsze tej samej struktury życia te same struktury celowe,
aczkolwiek w różnych historycznych modyfikacjach; określam je jako systemy
kultury” (Wilhelm Dilthey, „O istocie
filozofii”, Warszawa 1987, s. 55).
* * *
Omówiliśmy powyżej
genetyczne powiązania kultury politycznej Rosji z tradycją mongolską. Jednak
Niektórzy intelektualiści bardziej akcentowali więzi Rosji z Bizancjum, nie z
Mongolią. Głos w tej sprawie zabierali też m.in. literaci, tak
żydowsko-rosyjski poeta Josif Brodski („Ucieczka
z Bizancjum”, „Zeszyty Literackie”
1985, nr 15) pisał: „Przy całej swej
greckości, Bizancjum należało do świata o zupełnie odmiennych ideach na temat
wartości ludzkiej egzystencji od tych, które obowiązywały na Zachodzie: w –
jakkolwiek pogańskim – Rzymie. (...) Jeśli
w Atenach Sokrates mógł być sądzony na jawnym procesie i mógł wygłaszać całe
przemówienia – aż trzy! – w swojej obronie, w Isfahanie, powiedzmy, lub w
Bagdadzie taki Sokrates byłby natychmiast wbity na pal lub obdarty za skóry i
skończona sprawa. Nie byłoby dialogów platońskich ani neoplatonizmu, nic. I nie
było. Byłby tylko monolog Koranu: i był. Bizancjum było mostem prowadzącym do
Azji, ale ruch na nim odbywał się w przeciwnym kierunku. Oczywiście, Bizancjum
zaakceptowało chrześcijaństwo, ale było ono tam skazane na orientalizację. (...)
Och, niestety powiem, iż wszyscy ci
bizantyjscy scholastycy, cała uczoność Bizancjum i kościelna żarliwość, jego
cezaro-papizm, jego teologiczna administracyjna śmiałość, wszystkie triumfy
Focjusza i jego dwudziestu abatem, wszystko to wzięło się z kompleksu niższości
tego miejsca, najmłodszego patriarchatu zmagającego się ze swoim własnym
etnicznym bezładem. (...)
Ruś nie mogła nigdzie ujść przed Bizancjum – w tym
samym stopniu, w jakim Zachód nie mógł ujść przed Rzymem. I tak jak Zachód
zarastał w ciągu stuleci rzymskimi kolumnami i prawem, Ruś stawała się
naturalną ofiarą geograficzną Bizancjum. (...) Ruś
otrzymała lub wzięła z Bizancjum wszystko: nie tylko liturgię chrześcijańską,
ale także chrześcijańsko-turecki system zarządzania państwem (...). Jedyną rzeczą jaką Bizancjum porzuciło w
drodze na Zachód, były jego godne uwagi herezje – monofizytów, arian,
neoplatończyków, itd., stanowiących samą istotę życia literackiego i duchowego.
Ale ta ekspansja na północ nastąpiła w czasie rosnącej dominacji półksiężyca, i
czysto fizyczna siła Wysokiej Porty hipnotyzowała Północ w daleko większej
mierze niż teologiczne polemiki scholastyków”.
Wyraz swoim
poglądom na dzieje Rosji znakomity poeta dał także w swych dziełach
literackich, nie tylko w esejach historycznych. W 1966 roku Josif Brodski
napisał historiozoficzny wiersz pt. „Postój
w pustyni”, w którym czytamy:
„Tak
mało teraz w Leningradzie Greków,
żeśmy
zburzyli Kościół Grecki, aby
na
jego miejscu salę koncertową
postawić.
Jest coś w tej architekturze
beznadziejnego,
chociaż sama przez się
sala
na tysiąc albo więcej miejsc
beznadziejnością
nie tchnie. To świątynia.
Świątynia
sztuki. Nie zawinił nikt,
że
większą kasę daje dziś wokalna
wirtuozeria
niż rytuał wiary.
Szkoda
jedynie, że z daleka teraz
będziemy
oglądali nie kopułę,
tylko
płaszczyznę szpetną nieskończenie.
Lecz
co się tyczy szpetoty proporcyj,
nie
ona wszak dokucza człowiekowi,
stokrotnie
częściej – proporcje szpetoty.
Świetnie
pamiętam, jak burzono kościół.
Było
to wiosną, o tej porze zwykłem
pewną
tatarską odwiedzać rodzinę,
która
mieszkała nieopodal. Stamtąd
przez
okno widać było Kościół Grecki.
Wszystko
się rozpoczęło od tatarskich
rozmów,
następnie dźwięki się wmieszały,
co
na początku zlewały się z mową,
a
wkrótce zagłuszyły ją doszczętnie.
Dźwig
wjechał do ogrodu kościelnego
z
ciężarem podwieszonym na ramieniu
i
mur łagodnie poddał się ciosowi.
Głupio
się nie poddawać, skoro jest się murem,
a
naprzeciwko – to, co burzy.
Ponadto
dźwig miał prawo go uważać
za
przedmiot sobie podobny poniekąd,
nie
ożywiony. A w nie ożywionym
świecie
przedmioty nie oddają ciosów.
Z
kolei stado tam spędzono wszelkich
koparek,
walców. O późnej godzinie
usiadłem
w mroku na gruzach absydy.
W
wyrwach ołtarza kłębiła się noc.
Więc
przez te wyrwy podglądałem teraz
umykające
tramwaje, korowód
mętnych
latarni; i to, czego zwykle
spotkać
w kościele nie ma się okazji,
teraz
widziałem przez pryzmat kościoła.
Kiedyś
tam, kiedy już nie będzie nas,
dokładniej
– po nas, lecz na naszym miejscu,
powstanie
także coś takiego, że
każdy,
kto znał nas, wpadnie w przerażenie.
Lecz
tych, którzy nas znali, będzie mało.
Podobnie,
starej hołdując pamięci,
na
dawnym miejscu, zdarza się, że pies
zadziera
łapę... Płot zniesiony dawno,
a
jemu ciągle tu się roi płot.
Jego
rojenia przekreślają jawę,
lub
może ziemia zachowała zapach,
asfalt
zapachu psiego nie pokonał.
I
cóż kundlowi do szpetnego domu?
Dla
niego jest tu ogród. Nic innego.
I
to, co oczywista dla człowieka,
dla
psa jest absolutnie obojętne.
To
właśnie nosi miano „psiej wierności”.
I
jeśli serio mówić o sztafecie
pokoleń
– wierzę tylko w tę sztafetę.
Ściślej,
w tych wierzę, którzy czują zapach.
Tak
mało teraz w Leningradzie Greków
i u
ogóle niewielu poza Grecją.
W
każdym zaś razie, zbyt niewielu, aby
przybytki
wiary zachować. A wiary
w
to, co stawiamy, nikt nie żąda od nich.
Jedną
jest widać rzeczą ochrzcić naród,
zaś
dźwigać krzyż – zupełnie inną rzeczą.
Oni
to jedno mieli posłannictwo.
Wypełnić
go do końca nie zdołali.
Zarosło
perzem pole nie orane.
„Ty,
siewco, sochy swojej strzeż, a my
zdecydujemy,
kiedy się skłosimy”.
Lecz
oni sochy swojej nie ustrzegli.
Dzisiejszej
nocy spoglądałem przez okno
i
myślę, dokądśmy zawędrowali?
Od
czego bardziej jesteśmy dalecy;
Od
prawosławia czy od hellenizmu?
A
czemu bliscy? Co jest tam, przed nami?
czy
nas nie czeka teraz nowa era?
I
jakie nasze wspólne posłannictwo?
I
cośmy winni złożyć mu w ofierze?”
(Przełożył Wiktor Woroszylski)
Przypomnijmy w tym
miejscu także kontrowersyjne, aczkolwiek bardzo wiele dające do myślenia,
zdania o Rosji Emile’a Ciorana z jego świetnej książki „Historia i utopia”: „Rosja
nigdy nie zadowoliła się przeciętnymi nieszczęściami, bez względu na to, czy
sprowadzała je na siebie czy tylko je znosiła. Podobnie będzie w przyszłości.
Rosja spadnie na Europę siłą fizycznego fatalizmu, bezwładem masy, nadmiernej i
chorobliwej witalności, tak sprzyjającej powiększaniu imperium (w którym
materializuje się zawsze megalomania narodu), spadnie siłą swego zdrowia,
pełnego niespodzianek, grozy i tajemnic, powołanego do służby idei mesjańskiej,
tej podwaliny i zapowiedzi podbojów. Kiedy słowianofile utrzymywali, że Rosja
ma zbawić świat, posługiwali się eufemizmem: świata nie da się zbawić, jeśli
nie roztacza się nad nim panowania. Co do narodu, znajduje on zasadę życia w
sobie albo nigdzie: jakże mógłby zostać zbawiony przez inny naród? Rosja sądzi
niezmiennie – laicyzując i język, i koncepcję słowianofilów – że do niej należy
zbawianie świata, a zwłaszcza zbawianie Zachodu, wobec którego nigdy zresztą
nie miała wyrazistego nastawienia, odczuwając doń pociąg i zarazem wstręt, a
także zazdrość (mieszaninę ukrytego kultu i ostentacyjnej awersji), jaką
wzbudza w niej widok zgnilizny, godnej pożądania i jednocześnie niebezpiecznej,
zachęcającej do dotyku, lecz jeszcze bardziej do ucieczki.
Wzdragając się przed określeniem i zaakceptowaniem
własnych ograniczeń w polityce i w moralności oraz, co gorsza, w geografii,
kultywując dwuznaczność, odrzucając wszelką naiwność właściwą „ucywilizowanym”,
którzy oślepli na rzeczywistość w wyniku ekscesów tradycji racjonalistycznej,
Rosjanin, subtelny w równej mierze dzięki intuicji, co odwiecznemu
doświadczeniu w skrywaniu zamiarów, pozostaje być może dzieckiem z punktu
widzenia historycznego, lecz w żadnym wypadku psychologicznego; stąd jego skomplikowanie,
skomplikowanie człowieka o młodych instynktach i starych sekretach, stąd
również sprzeczności w jego zachowaniach, graniczące wręcz z groteską. Kiedy
stara się być głęboki (a udaje mu się to bez wysiłku), przeinacza najmniejszy
fakt, każdą ideę. Można by rzec, że ma manię monumentalnego grymasu. W historii
jego idei, rewolucyjnych i innych, wszystko jest zawrotne, straszne i
nieuchwytne. Jest on ponadto niepoprawnym amatorem utopii, a utopia to groteska
w różowym kolorze, potrzeba połączenia szczęścia, czyli tego, co
nieprawdopodobne, z przyszłością, i doprowadzenia optymistycznej, powiewnej
wizji aż do miejsca, w którym powraca ona do punktu wyjścia: do cynizmu, jaki
chciała zwalczać. Monstrualne w efekcie widowisko.
Ze swymi duszami
formowanymi w sektach i na stepach sprawia szczególne wrażenie rozległości i
zamknięcia, ogromu i zaduchu, Północy wreszcie, lecz Północy wyjątkowej,
opornej na nasze analizy, dotkniętej nadzieją i marzeniami, które napawają
lękiem, nocą pełną eksplozji, jutrzenką, która da się we znaki. U tych
Hiperludzi Północy nie uświadczymy żadnej śródziemnomorskiej przejrzystości i
dobrowolności; ich przeszłość, podobnie jak teraźniejszość, wydaje się należeć
do innego czasu niż nasz. Wobec kruchości i renomy Zachodu odczuwają skrępowanie,
skutek ich późnego przebudzenia i nie wykorzystanego wigoru; jest to kompleks
niższości silnego...
Im bardziej ludzkie staje się imperium, tym więcej
rozwija w sobie sprzeczności, od których zginie. Z wyglądu niejednolite, w swej
strukturze wielorodne (w odróżnieniu od narodu, tej rzeczywistości
organicznej), potrzebuje ono do przetrwania spajających zasad terroru. Niech no
tylko otworzy się na tolerancję, a unicestwi swą jedność i siłę; tolerancja
podziała jak śmiertelna trucizna, którą sam sobie zaaplikował. Jest ona bowiem
nie tylko pseudonimem wolności, lecz także umysłu; a umysł, bardziej jeszcze
zgubny dla imperiów niż dla jednostek, trawi je, podkopuje ich trwałość i
przyśpiesza ich rozkład. Tolerancja jest przeto tym właśnie narzędziem, którym
do zadania im ciosu posługuje się ironiczna opatrzność...
Z apokalipsą jest jej cudownie do twarzy, jest do
niej przyzwyczajona i w niej rozsmakowana, i ćwiczy się w niej dzisiaj bardziej
niż kiedykolwiek, albowiem wyraźnie przeszła na inny rytm. „Dokąd tak
biegniesz, Rosjo?” – pytał już Gogol, który dostrzegł wrzenie kryjące się pod
jej pozornym bezruchem. Wiemy teraz, dokąd pędzi, wiemy zwłaszcza, że na wzór
narodów o imperialnym przeznaczeniu bardziej śpieszy się z rozwiązywaniem
problemów cudzych niż swoich własnych. A to znaczy, że nasze losy w czasie
zależą od tego, co ona postanowi i przedsięweźmie; nasza przyszłość spoczywa w
jej rękach...
Cesarstwo Rzymskie było dziełem miasta, Anglia
założyła imperium, aby zaradzić ciasnocie wyspy; Niemcy usiłowały wznieść
swoje, by nie dusić się na przeludnionym terytorium. Rosja, zjawisko
nieporównywalne, miała tłumaczyć swe ekspansywne zamiary ogromem swej
przestrzeni. „Jeśli mam jej wystarczająco, dlaczego nie mieć jej zbyt wiele?” –
oto niewypowiedziany paradoks w jej proklamacjach i milczeniach. Przemieniając
nieskończoność w kategorię polityczną, wstrząsnęła klasyczną koncepcją i
tradycyjnymi okolicznościami imperializmu, i wzbudziła w świecie, jak długi i
szeroki, zbyt wielką nadzieję, by nie zwyrodnieć w chaosie” (Emil Cioran, „Historia i utopia”, s. 27-28, 32).
Warto zaznaczyć,
że spełniając swą misję dziejotwórczą Rosja nie działa chaotycznie, lecz na
mocy jakiegoś ukrytego instynktu jej postępowanie jest takie, że w końcu, z
perspektywy minionego czasu, wywołują zdumienie swą żelazną logiką i
konsekwencją. „Każda armia idąca do boju
ma swój plan strategiczny i cele wojny; analogiczny plan polityczny obliczony
jednak na szereg wieków musi mieć i każdy potężniejszy naród” (S. Majewski,
„Duch wśród materii”). Rosja go
zawsze miała, a to przede wszystkim w postaci przekonania obywateli o wielkim
dziejowym przeznaczeniu tego narodu, i braku wątpliwości co do tego, że dążąc
do zapewnienia panowania nad światem nie powinno się oglądać na żadne zasady
moralne, na prawa człowieka i na tym podobne mrzonki. Jak pisał Stanisław
Majewski, w ciągu dziejów „każdy naród,
jak zwierzę, pozostawiony był sobie samemu, swej mocy, swej woli, swej mądrości
i przebiegłości – i nic go nie mogło uratować, nikt się za nim nie ujmował, gdy
sam sobie poradzić nie zdołał. (...) Narody więc trwają i, jak zwierzęta,
rządzą się egoizmem, bo tymczasem nic nie ma, co by go im mogło zastąpić. A że
również, jak i zwierzęta, nie żyją w pustce, lecz przeciwnie istnieją obok
siebie i mają nieustannie sprzeczne interesy, więc musi powstać walka, która
przybiera często postać krwawej wojny.
„Egoizm przeto narodowy, jak i egoizm zwierzęcy,
ani potępionym, ani uznanym za wadę być nie może, bo jest prawem natury.” Będzie on jednak
w przyszłości się zmieniał w związku z procesem doskonalenia się ludzkości. Ale
na razie naród, który zatraca zdrowe poczucie własnego interesu, natychmiast
pada ofiarą przebiegłości i siły narodów bardziej egoistycznych i
bezwzględnych, które zresztą zawsze maskują swą zaborczość hasłami
„ogólnoludzkimi”, demagogią o prawach człowieka itp. „Dominujące interesy nie tylko kierują naszym działaniem, lecz również
ingerują w proces kształtowania naszych poglądów i pojęć, nawet na temat takich
spraw, które początkowo wydają się od obszaru tych interesów odległe o mile...
Rodzaj zajęć, jakim oddają się ludzie, współokreśla w sposób bardzo istotny
kierunek ich myślenia, dotyczy zaś to nie tylko kształtowania się
światopoglądów różnych grup społecznych, lecz także różnych epok” (Max Scheler
„Duch pragmatyzmu i filozoficzne pojęcie
człowieka”). Można dodać, że i – różnych narodów! Tam zaś, gdzie dominuje
duch wojny i ekspansji, nie za bardzo ma sens mówienie o wolnościach
obywatelskich czy prawach człowieka jako jednostki. Stąd wszędzie, gdzie chodzi
o władzę i jej umocnienie, dążenia liberalne załamują się i kończą bardzo źle.
Widać to nie tylko na przykładzie Rosji. Tak Akbar Wielki, król Indii z
dynastii Wielkich Mogołów, położył w XVI wieku fundamenty pod liberalizm,
równając w prawach wyznawców hinduizmu i muzułmanów. W swej stolicy Fatehpur
Sikri wprowadził nawet dziwną eklektyczną religię, prawdziwy duchowy
synkretyzm. Na rozkaz tego władcy Abulfazl, ulubiony poeta i minister Akbara
Wielkiego, ogłosił następujące wyznanie wiary: „O, Boże, w każdej świątyni widzę ludzi, którzy Ciebie szukają. I w
każdym języku, jak słyszałem, ludzie Cię wychwalają! Poszukują Cię politeiści i
muzułmanie. Każda religia mówi: „Ty jesteś jeden, nie ma równego Tobie”. W
meczecie ludzie szepczą święte modlitwy, w kościele chrześcijańskim ludzie
uderzają w dzwony z miłości do Ciebie. Czasem odwiedzam chrześcijański
klasztor, a czasem meczet. Ale w każdej świątyni szukam tylko Ciebie. Twoi
wybrani nie mają nic wspólnego ani z herezją, ani z ortodoksją, bo żaden z nich
nie znajduje się poza zasłoną Twej prawdy”.
Książę
Dara Szikoh, prawnuk cesarza Akbara, był również wolnomyślicielem. Uważał –
podobnie jak introspektywni mistycy chrześcijańscy św. Jan od Krzyża i mistrz
Eckhart – że w poznaniu Absolutu najważniejszą rolę odgrywa „doświadczenie
intuicyjne”, że dla duszy poszukującej Boga dogmaty religijne są kulą u nogi.
Jego celem było „kosmiczne olśnienie”, wewnętrzne objawienie, przekraczające
możliwości zwykłego rozumu. Z fundamentalnego przekonania o tym, że do Boga
zdążać można tylko po drodze osobistych intymnych rozmyślań, że człowiek
odkrywa Wyższą Siłę we własnym sercu, we własnej duszy – z tego przekonania
religijnego płynął też polityczny postulat uszanowania odmienności cudzych
przekonań i poszukiwań filozoficznych.
Umiłowanie
wolności słowa i tolerancja światopoglądowa były nieuchronnym postulatem
takiego stylu myślenia. I jest fatalną ironią losu, że te właśnie dążenia
zamiast budowania pokoju przyczyniły się do zaognienia konfliktów religijnych.
Dara Szikoh budził w ortodoksyjnych muzułmanach gwałtowną wrogość. Kroniki
dworskie, pisane przez gorliwych wyznawców islamu, dyszą zjadliwymi epitetami,
odsądzającymi Darę od czci i wiary: „heretyk”, „nikczemnik”, „lekkoduch”. Jak
pisze Waldemar Hansen w znakomitej książce pt. „Pawi tron”, nawet w XX wieku
nieugięci historycy muzułmańscy utrzymują, że wyrok na księcia był słuszny i
kategorycznie odmawiają jego rewizji.
Także
jezuita Francois Bermier, francuski lekarz i podróżnik, powodowany zaślepieniem
dogmatycznym nie potrafił odróżnić wysokiej kultury politycznej księcia od
oportunizmu ideowego i oskarżał w swym pamiętniku z podróży Darę Szikoha o to,
że ów „dla
pogan był poganinem, a dla chrześcijan – chrześcijaninem”.
Idąc za fanatykami muzułmańskimi pisał Bernier, że książę Dara „miał zbyt
wygórowaną opinię o sobie [obiegowy zarzut miernot względem
ludzi wybitniejszych! – J.C.]; uważał, że własnym rozumem osiągnie wszystko,
czego zapragnie, i uroił sobie, że nie ma człowieka, który mógłby udzielić mu
zbawiennej rady... Był też bardzo drażliwy, skory do pogróżek, pochopny do
obelg i wyzwisk nawet wobec najznamienitszych dostojników”... I
pomyśleć, że katolicki podróżnik pisze w ten sposób o człowieku, który w
ostatnich godzinach życia kilkakrotnie prosił strażników więziennych o
sprowadzenie do celi jakiegoś księdza; chodził po celi tam i z powrotem
powtarzając: „Mahomet mnie zabija, ale Syn Boży Jezus Chrystus daje mi życie”.
Kronikarze potwierdzają, że Dara Szikoh „bardzo pragnął zostać chrześcijaninem”,
i że jeszcze będąc na wolności powiedział raz do dworzan: „jeżeli istnieje na
świecie prawdziwa wiara to jest to wiara, której nauczają europejscy kapłani”...
Nic to jednak nie obchodzi cynicznych przebierańców.
Ostatnie dni życia
liberalnego księcia są wstrząsającym świadectwem całej ohydy fanatyzmu i
nietolerancji. Dara aresztowany został na rozkaz własnego brata Aurangzeba,
który mianował się tymczasem królem Indii. Naoczny świadek opisuje, co się
działo w Delhi 28 sierpnia 1659 roku: „Nieszczęsny
więzień został pod dobrą strażą ulokowany na grzbiecie słonia, jego młody syn,
Sipehr Szikoh, umieszczony obok niego... Zwierzę to nie było jednak jednym z
tych pełnych majestatu słoni z kraju Pegu lub Cejlonu, których Dara zwykł był
dosiadać, przystrojony w przepyszny czaprak, złoconą uprząż i rząd pięknie
rzeźbiony... Dara siedział teraz na marnym i wynędzniałym zwierzęciu, pokrytym
brudem... On i jego syn byli ubrani w brudny przyodziewek z najgorszego
materiału”... Słonia z więźniami prowadzono przez bazary i wszystkie
dzielnice miasta. To niegodne widowisko zgromadziło nieprzebrane tłumy. Na
każdym kroku widziano ludzi płaczących lub w najbardziej wzruszających słowach
biadających nad losem księcia i jego syna, którzy cieszyli się dotąd wielką
popularnością wśród prostego ludu. Ale nikt nie ruszył z miejsca, nikt nie
wyciągnął szabli, by uwolnić ukochanego i tak opłakiwanego Darę.
W palącym słońcu
sierpniowym nałożono księciu kajdany na nogi, dla większego zaś upokorzenia
orszak – złożony z kawalerzystów w kolczugach z obnażonymi szablami – kroczył
największą arterią miasta, ulicą Czandni Czauk – „najbogatszą ulicą świata”. Po
kilku godzinach odstawiono więźniów do ich podmiejskiego więzienia, w którym
miał wkrótce być odegrany końcowy akt tej makabrycznej tragedii.
Wbrew oczekiwaniom
Aurangzeba próby poniżenia Dary nie osiągnęły zamierzonego celu. Szlachetny
książę nie został ośmieszony, wręcz odwrotnie: jego obecny los wzbudził
powszechny żal i oburzenie. W Delhi omal nie doszło do masowych rozruchów i
wybuchu powstania ludowego. W tej sytuacji Aurangzeb, nakłaniany do tego przez
swą (i Dary) rodzoną siostrę, uznał, że brata należy natychmiast zgładzić „dla
dobra religii i państwa”. Prawowierni muzułmanie, będący na dworze króla, z
radością powitali to postanowienie, nie mogli bowiem wybaczyć Darze
wypowiedzianego ongiś zdania: „Raj jest
tam, gdzie nie ma ani jednego mułły”.
Trudno powiedzieć,
co bardziej powodowało Aurangzebem, gdy podejmował decyzję bratobójstwa:
fanatyzm religijny czy żądza nieograniczonej władzy. Był to przecież człowiek,
który już wcześniej wtrącił do więzienia zarówno własnego ojca, jak i jednego
ze swych synów. Następny dzień, 29 sierpnia miał być ostatnim dniem Dary
Szikoh.
Wszystkie relacje
o jego śmierci, mimo iż różnią się w drobnych szczegółach są jednakowo ponure.
– Do celi więziennej weszło kilku oprawców, którzy otrzymali przedtem znany im
rozkaz. Zastali Darę i Sipehra Szikoha gotujących soczewicę, gdyż w obawie
przed otruciem sami przyrządzali sobie posiłki. Książę cofnął się gwałtownie,
przeczuwając złe. „Przyszliście mnie zabić!” – zawołał. Synek Dary rozpłakał
się i uchwycił ojca oburącz za nogi, tuląc się do niego z całych sił.
Chłopczyka oderwano gwałtem od ojca i wyprowadzono do sąsiedniej celi, skąd
wkrótce dobiegło spazmatyczne przedśmiertne łkanie. Dara rzucił się z nożem na
morderców, wbijając broń jednemu z nich z taką siłą w bok, że utkwił w kości
żebrowej, z której nie mógł go wyciągnąć. Sługusi z różnych stron otoczyli
broniącego się księcia, kilka sztyletów utkwiło w jego szyi. Oddzielono głowę
od reszty zwłok i pospieszono z tym „darem” do Aurangzeba.
Władca kazał
uciętą głowę brata obmyć w miednicy z krwi. Wedle jednego z mogolskich
przekazów rzucił przelotne spojrzenie na głowę Dary i rzekł: „Skoro za życia tego niewiernego zawsze
odwracałem się od tej twarzy, nie chcę patrzeć na nią i teraz”. Podróżnik
angielski J. Campbell natomaist twierdził, że po dostarczeniu trofeum Aurangzeb
stanął nogą na ściętej głowie i wtedy „głowa
zaniosła się przeciągłym chichotem: „ha, ha, ha!”, co wszyscy słyszeli”...
Za najbardziej
prawdopodobną jednak uchodzi wersja zdarzeń podana przez włoskiego podróżnika
Niccolo Manucci: „Aurangzeb dowiedziawszy
się, że dostarczono głowę Dary, rozkazał przynieść ją sobie do ogrodu na tacy,
obmytą z krwi i w turbanie. Zażądał także pochodni, aby mógł zobaczyć znamię,
które książę miał na czole, i dzięki temu upewnić się, że to naprawdę głowa
Dary, a nie jakiejś innej osoby. Kiedy przekonał się o tym, rozkazał położyć na
ziemi i zadał jej trzy ciosy w twarz szablą”...
Następnie wydał
rozkaz umieszczenia głowy w skrzyni i dostarczenia jej ojcu, zdetronizowanemu
cesarzowi, gdy ten będzie posilał się przy stole. Jak pisze historyk, „ułożył sobie to wszystko pełen radości, że
wreszcie zemści się na ojcu za miłość okazywaną Darze i lekceważenie jego
własnej osoby.
Tak też zrobiono. Kiedy były cesarz, ojciec zarówno
Dary, jak i Aurangzeba, zabrał się do posiłku, wszedł specjalny poseł ze
skrzynką i postawił ją przed starym człowiekiem, mówiąc: „Król Aurangzeb
przesyła ten dar Waszej Cesarskiej Mości na dowód swej synowskiej pamięci”.
Stary cesarz rzekł na to: „Niechaj Bóg będzie pochwalony, że mój syn jeszcze o
mnie nie zapomniał”. Skrzynka leżała przed nim na stole i skwapliwie kazał ją
otworzyć. Nagle, gdy podniesiono wieczko, rozpoznał twarz syna. Zdjęty zgrozą
wydał dziki jęk i padł twarzą na stół i leżał jak nieżywy”...
Ciało Dary kazał
Aurangzeb dla postrachu ludności Delhi obwieźć po mieście przywiązane do
słonia. Następnie pochowano je bez żadnych honorów w grobowcu cesarza Humajuna.
Tego samego dnia wieczorem Rauszanora, siostra Dary i Aurangzeba, wydała
wspaniałe świąteczne przyjęcie. Głowę Dary pochowano w miejscu odległym o 200 kilometrów , w
słynnym Tadż Mahalu, grobowcu-mauzoleum jego matki.
Okrucieństwa i
moralny upadek Aurangzeba były pierwszym znakiem tego, że dynastia Wielkich
Mogołów wyczerpała się genetycznie i zaczyna ulegać zwyrodnieniu. Następcy i
potomkowie Aurangzeba konsekwentnie prowadzili ogromne imperium do katastrofy.
Żaden z nich nigdy już nie zdobył się na czyny wielkie i wzniosłe. Wielka
dynastia zdegenerowała się do poziomu przeciętnych, barbarzyńskich uzurpatorów.
Jak wspomina kronikarz, „gdy król
Aurangzeb umarł, zerwała się trąba powietrzna, tak gwałtowna, że zniszczyła
wszystkie namioty w obozowisku. Wiele osób i zwierząt zginęło, udławiwszy się
straszliwym kurzem. Zapadły takie ciemności, że ludzie wpadali na siebie nie
widząc, gdzie idą; huragan zmiótł całe wioski, powalił drzewa.”
Tak rozpoczął się
w Indiach wiek XVIII, okres „Wielkiej Anarchii”, wojen religijnych, utraty
niepodległości i obcego panowania. O światłym i tolerancyjnym księciu, który
padł ofiarą swego fanatycznego i żądnego władzy brata napisze po kilku
stuleciach historyk indyjski Kanungo, że był to „męczennik miłości do wszystkiego, co ludzkie i boskie, człowiek
heroicznego ducha, który występował w obronie pokoju i zgody wśród ludzi oraz
dążył do wyzwolenia ludzkiego umysłu z więzów ślepego autorytetu i dogmatów”...
Został za to srodze ukarany.
* * *
W stosunkach
między narodami faktycznie obowiązuje „prawo mocniejszego”, co niekoniecznie
musi budzić sprzeciw moralny, bo niby dlaczego ten, kto słabszy, miałby być
hołubiony i pieszczony przez tego, kto jest silniejszy, doskonalszy, zdrowszy?
Byłoby to nienaturalne, toteż znakomity myśliciel rumuński nie bez przekory i
nie bez racji jednocześnie zaznacza: „Pociągają
mnie jedynie narody nietknięte w myślach i czynach przez skrupuły,
rozgorączkowane i nienasycone, zawsze gotowe pożreć inne i pożreć same siebie,
depczące wartości wrogie swoim wzlotom i sukcesom, opierające się mądrości,
która jest jak narośl na starych narodach znużonych wszystkim i sobą samymi, i
jakby zauroczonych własnym zapachem pleśni.
Na próżno też brzydzę się tyranami; stwierdzam
bowiem, że to oni snują wątek historii i że bez nich nie można by pojąć idei i
dziejów imperiów. Ohydnie wzniośli, natchnieni bestialstwem, są obrazem
człowieka doprowadzonego do kresu i rozpalają do czerwoności jego bezeceństwa
oraz zasługi. Iwan Groźny, by przywołać przykład najbardziej frapujący,
udostępnia wszystkie zakamarki i kryjówki psychologii. Równie skomplikowany w
swym obłędzie co w polityce, czyniący ze swego królowania, i w pewnym stopniu
ze swego kraju, wzór koszmaru i prototyp żywej, niewyczerpanej halucynacji,
mieszanka Mongolii i Bizancjum o zaletach oraz wadach chana i bazyliszka,
potwór z demonicznymi napadami gniewu i ohydnej melancholii, rozdarty między
upodobaniem do krwi a upodobaniem do skruchy, pełen jowialności wzbogaconej i
zwieńczonej szyderstwem, do zbrodni czuł prawdziwą namiętność. Czujemy ją
wszyscy, póki istniejemy: namiętność do zamachu na innych lub na siebie samego.
Tyle że u nas pozostaje ona niezaspokojona, przeto nasze dzieła, czymkolwiek
są, wywodzą się z naszej nieumiejętności zabijania w ogóle bądź zabijania
siebie. Nie zawsze do tego się przyznajemy i chętnie zapominamy o intymnym
mechanizmie naszych ułomności” (E. Cioran, „Historia
i utopia,” s. 21-22). O psychologii imperialnej Rosjan Fryderyk Engels
pisał: „W pojęciu wulgarnie patriotycznej
publiczności sława zwycięstw, podboje za podbojami, potęga i blask caratu
kompensują z nadwyżką wszystkie jego grzechy, cały despotyzm, wszystkie
nieprawości i samowolę; szowinistyczna fanfaronada hojnie wynagradza wszystkie
kopniaki... By zachować absolutną władzę wewnątrz kraju, carat musiał na
zewnątrz być bardziej niż niezwyciężony, musiał być ustawicznie zwycięski,
musiał za bezwzględne posłuszeństwo wynagradzać szowinistycznym upojeniem
zwycięstwami i wciąż nowymi zdobyczami”.
Jakże innej
mentalności dawał wyraz Aleksander Świętochowski, gdy w jednej ze swych książek
pisał: „Ideałem społeczeństwa jest nie
groźne, zakute w zbroje państwo, lecz spokojna egzystencja, zgodna z prawami
osobistej i zbiorowej natury, bo nie oczekujmy niczego od przewrotów
politycznych, wojen, traktatów, przemiennych łask obcych, lecz zawierzamy tylko
własnej żywotności”. Siłą rzeczy, przynoszone do Rosji przez Polaków tak
łagodne usposobienie przyczyniało się do uelastycznienia stosunków, praw i
urządzeń społecznych, jak też do rozkwitu sztuk i nauk.
Wydaje się, że
błędną jest interpretacja przedstawiająca dzieje Rosji jako wyłącznie dzieje
niewoli i nieprawości. Gdyby był to kraj niewolniczy, nigdy by nie potrafił
osiągnąć takich wyżyn kultury i cywilizacji, jakie faktycznie osiągnął. Po
prostu struktura stosunków społecznych (a więc też stosunek wzajemny wolności i
przymusu) była tu zbudowana w sposób swoisty, co z kolei jest czymś naturalnym
i zrozumiałym. Jacek Bocheński, profesor uniwersytetu „Angelicum” w Rzymie i we
Fryburgu, w dziele „Pojęcie społeczeństwa
wolnego” pisze: „Często zakłada się,
że wszystkie społeczeństwa wolne posiadają wolność w tym samym stopniu. Po to,
by pewne społeczeństwo zasługiwało na miano „wolnego”, musi przyznać wolność
wszystkim swoim członkom we wszystkich dziedzinach istotnych. Pomimo to, w
wolności różnych społeczeństw można dostrzec różnice, a zatem także rozmaite
jej stopnie. Mogą się one pojawiać z trzech powodów: Po pierwsze, prawa
człowieka i, co za tym idzie, dziedziny istotne mogą być w różnych
społeczeństwach odmiennie interpretowane. Może się przeto zdarzyć, że pewna
dziedzina uchodzi w jednym kraju za istotną, za nieistotną zaś – w drugim. W
takim wypadku obywatel pierwszego kraju będzie w tymże kraju wolny, w drugim
natomiast wolny nie będzie. Po wtóre, w różnych społeczeństwach występują różne
reguły określające, kto i w jakich okolicznościach może zostać umieszczony w
szpitalu psychiatrycznym. Będą się one wówczas różniły liczbą takich osób. Mówi
się np., że w byłym Związku Sowieckim obywatel skazany za posiadanie
„niewłaściwych” poglądów mógł zostać umieszczony w zakładzie psychiatrycznym,
czego nie praktykuje się, dajmy na to, w Szwajcarii. Wreszcie, mogą występować
różnice w dziedzinie spraw nieistotnych. W tym wypadku, pomimo jednakowego
stopnia wolności w zakresie spraw istotnych, poważne różnice, pod innymi
względami stwarzają poczucie, że społeczeństwo, które ogranicza zbyt wiele
wolności nieistotnych, jest mniej wolne niż to, które tak nie czyni. Możemy na tej
podstawie wnosić, że społeczeństwa wolne mogą różnić się stopniem posiadanej
wolności.”
Polacy ciągle
zachowywali w sercu nie tylko chłodną rezerwę, ale i głęboki krytycyzm (a może
idzie o kompleks niższości?) do wschodnich braci, czego dobitny wyraz odnajdujemy
m.in. w wierszu Zygmunta Krasińskiego „Do
Moskali”:
„Wiem – dla mnie powróz – łańcuch zgotowany,
Kiedy przed wami nie uniżę czoła,
Gdy duch mój krnąbrny kornie nie zawoła:
„Nie Bóg mi panem, lecz wyście mi pany!”
O! dajcie pokój – bo ze mnie nie będzie
Sługa powolny – z mych ojców się rodzę!
War krwi nie hańbą, lecz śmiercią ochłodzę
I sześć stóp ziemi znajdę sobie wszędzie!
Tam dom mój ciasny, lecz pełen wolności,
Lepszy niż zamki, w których królujecie –
Żaden z was do mnie nie przyjdzie tam w gości!
Pierwszy raz będę bez was na tym świecie!”
Być może chodzi w
tym przypadku po części także o polskie udawanie, że rosyjskie „winogrona są
kwaśne”. Czujemy się źle w obliczu geopolitycznych i kulturotwórczych osiągnięć
„większego brata”. Duma narodowa Rosjan bowiem łączy się ściśle z ich
samoświadomością jako narodu wielkiego, imperialnego, globalnego, ba,
mesjanicznego. Narodu, który potrafił stworzyć ogromne mocarstwo, które wywiera
znaczny wpływ na losy całego świata. Nie jest to jednak zjawisko psychiczne
czysto rosyjskie. Po odkryciu Ameryki np. powstało w świecie germańskim
powiedzenie „dumny jak Hiszpan”. Problem honoru stał się centralnym tematem
literatury złotego wieku. Po wiekach walki przeciwko „innym” Hiszpanie byli
ucieleśnieniem kulturowej i ludzkiej wyższości nad oponentami. Duma szlachecka
(nobilitad), duma podboju (aventura), duma rasy i duma religii –
złożyły się też na powstanie szczególnego rodzaju zawiści u sąsiadów. Podobnie
widocznie jest na linii stosunków rosyjsko-polskich. Nie ulega żadnej
wątpliwości, że największymi zawistnikami Rosji są Polacy, Anglicy i Niemcy,
narody bardzo ambitne, które nieraz z Rosjanami rywalizowały, lecz nigdy nie
potrafiły osiągnąć takich wyżyn potęgi, jak bardziej szczęśliwy rywal. Stąd owo
nadrabianie miną Polaków, gdy mówią z udawaną wyższością o sąsiadach „ze
Wschodu” (pod względem psychologicznym Polacy współcześni są – być może – nawet
bardziej „wschodni”, tzn. mniej słowni i uczciwi, mniej pracowici, punktualni i
zdyscyplinowani, mniej etyczni niż Rosjanie: według danych ONZ z 2018 roku
tylko 4% Rosjan akceptuje „małżeństwa” homoseksualne i aż 35% Polaków). Za
naszą neurotyczną pozą wyższości kryje się nieraz głębokie zakompleksienie, starannie
nawet przed samymi sobą ukrywane poczucie niższej wartości, więcej – świadomość
autentycznej gorszości w stosunku do odwiecznego sąsiada i rywala. Podobnie
ambiwalentne uczucia żywią wobec siebie m.in. Anglicy i Irlandczycy, Anglicy i
Francuzi etc.
* * *
W rosyjskiej
tradycji ludowej i szlacheckiej od samego początku wyjątkowo ważne miejsce
zajmował kult zdrowia, siły, sprawności fizycznej i moralnej. Już w źródłach
pisanych z X-XI wieku znajdujemy mnóstwo opisów walk na pięści, na kije, na
szable, na kopie, na topory itd., a to nie tylko z wrogami, ale i wewnątrz
społeczności ruskiej, jako właśnie sporty, ćwiczenie sprawności. Przechodząc
wewnętrzne metamorfozy ruska sztuka walk była jednak żywa i rozwijała się w
ciągu całego tysiąclecia, w XXI wieku zaś następuje prawdziwy „powrót do
źródeł” w tej dziedzinie i okazuje się, że rodzima słowiańska tradycja walk
samoobrony wcale nie ustępuje pod względem urozmaicenia i skuteczności
tradycjom „wschodnim” – chińskim, japońskim, koreańskim (Por.: A. Gruntowski, „Russkij kułacznyj boj”, s. 58-80). Kult
zdrowia, krzepy, sprawności oczywiście bezpośrednio wiązał się z rzemiosłem
wojskowym, z koniecznością zbiorowej samoobrony przed zewnętrznymi wrogami,
która bez uprzedniego przygotowania byłaby nieskuteczna. Dlatego w łonie
wszystkich szlacht narodowych uprawianie sportów należało do zajęć
pierwszorzędnych i szczególnie lubianych.
Sporty,
szczególnie o charakterze militarnym, były np. nader popularne wśród polskiej
szlachty kresowej. „Zwykłą próbą
zręczności i odwagi było uganianie na stepie spotkanego wilka; kiedy zaś zwierz
zniemożony dalej uciekać nie był w stanie, pragnący zdobyć rycerskie ostrogi
winien był zeskoczyć z konia i odgryzającego się wilka kordelasem w serce
ugodzić. Strzelanie, fechtunek i konna jazda doprowadzone były w tym gronie do
takiej doskonałości, że Aleksander Jełowicki, siedząc na ganku z pistoletem,
pakował kulę w dyszel zajeżdżającego przed ganek powozu w chwili, kiedy wprost
ku niemu był skierowany. Wacław zaś Rzewuski wjechał na swym ulubionym arabie
na rusztowanie budującej się w Krzemieńcu wieży, u szczytu której spiął konia,
go zawrócił i zjechał spokojnie w dół. Toteż gdy wyborowa ta młodzież poszła do
powstania, pięćdziesięciu takich bohaterów zatrzymało pod Saszowem cały pułk
huzarów”... Zadaniem polityków jest ujęcie dążeń hubrystycznych i
perfekcjonistycznych w ramy celów i zadań państwowych oraz postawienie ich na
służbę interesom narodu jako jednej wielkiej rodziny.
Zbiorowa motywacja
hubrystyczna może przejawiać się w dwu formach. Pierwsza z nich polega na
dążeniu własnej grupy (narodu, klasy, kościoła, zespołu pracy, firmy etc.) do
doskonałości, kiedy to zbiorowość stawia sobie coraz to wyższe wymagania i
donioślejsze cele, mające doprowadzić do stanu perfekcji pod jakimś względem.
Ściśle się z tą postawą łączy zjawisko bardziej rozpowszechnione i znane:
dążenie do wyższości własnej grupy nad innymi. Tendencja ta często wiąże się ze
zbiorową samoidealizacją i poniżaniem innych, z agresją, pogardą dla
outsiderów, pychą i butą. Przekonanie o własnej wyższości zawsze idzie w parze
z faworyzowaniem własnej a dyskryminacją obcej grupy, skłania do przedsięwzięć
awanturniczych i nieodpowiedzialnych, najczęściej prowadzących do katastrofy,
jak np. budowanie przez Rosjan komunizmu, a przez Niemców tysiącletniej Rzeszy.
Taka postawa jest zawsze zarzewiem walki. Robert K. Merton pisał: „Jeśli jakiś naród, rasa, grupa etniczna lub
jakakolwiek inna wielka zbiorowość przez dłuższy czas wychwala swe pozytywne
cechy i – wprost lub pośrednio – deprecjonuje cechy innych, prowokuje to i
umożliwia pojawienie się przeciwnego etnocentyzmu. I jeśli zbiorowość, dotąd w
zasadzie pozbawiona wpływów, nabierze słusznego poczucia własnej rosnącej siły,
to jej członkowie doznają wzmożonej potrzeby samopotwierdzenia.” W
zależności od kultury i cech psycho-antropologicznych zbiorowości, a także
konkretnych okoliczności społeczno-historycznych potrzeba ta może być
realizowana w diametralnie nieraz przeciwstawny sposób.
* * *
Rosyjskie źródła
genealogiczne, zarówno archiwalne, jak i drukowane, zawierają ogromną ilość
wzmianek o obcym, „priszłym” pochodzeniu wielu wpływowych rodzin tego kraju.
Tak np. podaje się często, że od niejakiego Andrzeja Kokora (niekiedy występuje
imię Kołycz) z Prus pochodzą rodziny Boborykinów, Kokoriewów, Konownicynów,
Kołyczewów, Łodyginów, Nieplujewów, Obrazcowów, Szeremietiewów (F. I. Miller, „Izwiestije o dworianach rossijskich”, Sankt
Petersburg 1790, s. 414-415).
Uważa się, że
przodkiem Biestużewów i Biestużewów-Riuminów był Szkot czy Anglik Arthur (wg
innych: Gabriel) Best, który jakoby przybył w 1403 roku z Wielkiej Brytanii do
Rosji. Niekiedy genealogowie rosyjscy piszą o normańskim pochodzeniu (rok 1027)
takich rodzin jak Aksakow, Woroncow, Wieljaminow, Islenjew,
Woroncow-Wieljaminow. Przodek Sobakinów, szlachcic o skandynawskim imieniu
Olgierd, miał przybyć do Rosji z Danii („Obszczij
gierbownik”, t. 3, s. 19). Podobnie rodzina Nagoj’ów, z której pochodziła
matka błogosławionego carewicza Dmitrija Uglickiego, legitymowała się jakoby
duńskim pochodzeniem.
Niemieckiego
pochodzenia mają być: Wizin, Lewszin (Löwenstein), Szepielew, Lewaszow,
Arcybaszew, Sokownin (Ikskühl), Jachontow (von Dolen), Miatlew, Nieplujew,
Ozierow, Protopopow, Pupkow; hrabiowie Minich, Orłow, Woroncow; baronowie
Konownicyn, Czegłokow, Mawrin, Mołczanow, Kozodawlew (Kos von Dahlen), Fersen,
Pahlen, Kankrin, Bieklemiszew, Arcybaszew, Fonwizin (von Wiese), Klopmann. O
niektórych z nich (Arcybaszew, Bieklemiszew, Konownicyn, Orłow, Woroncow) inne
źródła mówią, że pochodzili z Polski.
Od przybyszów z
Grecji mają się wywodzić takie rodziny, jak Stremouchow, Szetniew, Gołowin,
baron Koszkin, Kaszkin, Wołokitin.
Z Włoch przybyli
ponoć przodkowie panów Oszninów, Zasieckich, Griaznowo, baronów Paninów,
baronów Jełaginów, Naszczokinów.
Szwedzkiego
pochodzenia są ponoć Aminowy, Apołłowy, Baranowy, Buturliny, Gołowiny,
Kalitiny, Klementjewy, Lepiszewy, Nasakiny, Pereswiet-Maraty, Rołładiny,
Rubcowy, Tollowie, Łodyżeńscy, Suworowy, baronowie Koziny, Sumarokowy,
Buchariny, Jewscy.
Książęco-hrabiowski
ród Suworowów pochodził być może od przodka, który w XVI wieku przybył do Rosji
ze Szwecji, Juda Suwor dał początek Suworowym; Naum – Naumowym; Grigorij –
Bucharinym... (P. Dołgorukow, „Rossijskaja
Rodosłownaja Kniga”, cz. 2, Sankt Petersburg 1854, s. 64). W połowie XIV
wieku przybył ponoć ze Szwecji poprzez Litwę do Rosji Jur Szałyj, protoplasta
Nowosilcowów.
Francuskiego
pochodzenia mieli być m.in. Griaznowowie. Z Hordy Tatarskiej mieli na Ruś
przybyć Jeropkin, Kołtowskij, Łupandin, Juszkow, Apraksin, Kriukow,
Pietrow-Sołowowo, Szczerbaczow, Prikłonskij, Wieljaminow-Ziernow, Plemiannikow,
Zagriażskij, Chotiaincow, Narbiekow, Karaułow, Bołtin, Mosołow, Bibikow,
Korobjin, Birkin, Poliwanow, Mierlin, Swistunow, Sawanczejew, Dawydow, Karamzin
(Kara-Murza), Dierżawin (protoplasta Bagrim), Bołtin.
Tatarskiego
pochodzenia byli – jak podaje niekoniecznie słusznie Piotr Dołogurow – książęta
i hrabiowie: Urusow, Jusupow, Koczubej, Tarkowskij, Apraksin, Rastopczin,
Mordwinow, Uwarow, Baranow, Dondukow-Korsakow, Kostrow, Sibirskij, Tieniszew,
Tiumieniew, Szirinskij-Szichmatow, Gołowin, Saburow, Bachmietiew, Bibikow,
Wierderewskij, Daszkow, Jermołow, Mieszczerskij, Matiuszkin, Suszkow,
Strogonow, Bibikow, Poliwanow, Jazykow, Timiriaziew, Uwarow, Żdanow (Por.:
Bobrinskij, t. 1, s. 213).
Wołoskiego
pochodzenia mają być Cheraskow, Kantemirow (z mołdawskich Tatarów). Z Węgier
rzekomo wywodziły się rodziny Baturinów, Bakuninów; ze Szwecji – Barclay de
Tolly.
L. Sawiełow w
książce „Driewnieje russkoje dworianstwo”
zauważał: „Główną cechą szczególną genealogii
starożytnej szlachty rosyjskiej stanowią legendy o jej obcym pochodzeniu, i ten
problem nie może być pominięty milczeniem... Negować wjazdy do Rosji z Polski,
Litwy i carstw tatarskich, oczywiście, nie sposób, lecz wjazdy z państw
europejskich, w szczególności „iz Prus” – w które tak obfitują rosyjskie
genealogie niw mogą być traktowane poważnie. Izba wywodów genealogicznych
zaczęła wymagać dowodów, takowych zaś nie było, – zaczęto więc je fabrykować; w
wyniku zaś wszystkiego wychodziło, że szlachta rosyjska ród swój wiedzie
zewsząd, tylko nie z Rosji”... Sawiełow opracował genealogię 933 rodów
rosyjskich, z których, jak się okazało, rzekomo aż 804, czyli prawie 90%, miały
być obcego pochodzenia. „Wyjechał iz
Niemiec muż cziestien imieniem Andriej Iwanowicz Kobyła, ot niegoże rod
Kobylin... Wyjechał iz Prus cziestien muż Christofor, prozwanijem Bezobraz i ot
niego rod Bezobrazow” itp. ... Są to rzeważnie twierdzenia bez sensu. Tych,
kto uważa, iż nazwisko Kobyła brzmi z niemiecka, przekonywać o niczym nie
warto, tym zaś, którzy nie są tego pewni, możemy podać, że bojarowie
hospodarscy o nazwisku Kobyła i Bezobraz występowali jeszcze w pierwszej
połowie XVI wieku na terenie późniejszego województwa brzeskiego i stąd dość
łatwo mogli rzeczywiście trafić do Carstwa Moskiewskiego.
Gdyby wierzyć
sztucznym genealogiom, wypadałoby uznać za potomków Niemców takie rodziny, jak:
Kłyczew, Kutuzow, Jepanczin, Sałtykow, Tołstoj, Bieklemiszew, Szeremietiew,
Boborykin, Lewaszow, Chwostow, Wasilczikow; za potomków Szwedów: Woroncow,
Sumarokow, Ładyżenskij, Wieliaminow, Bogdanow, Zajcew, Niestierow; Włochów –
Jełagin, Panin, Cziczerin, Sieczenow, Oszanin, Ałfieriew, Kaszkin; Greków –
Własow, Żukow, Striemouchow itd. Jak zaznacza Nikołaj Bielajew („Russkij Wiestnik”, nr 8, 1992), „nierzadko to pochodzenie, które ludzie sobie
przypisywali, żeby zadośćuczynić owej śmiesznej i smutnej modzie, było znacznie
gorsze od rzeczywistego, które uważano za marne tylko dlatego, że było ono
rdzennie rosyjskim. Sprawa dochodziła do absurdu. Tak np. słynni na całą Rosję
Rurykowicze – książęta Kropotkinowie pokazywali się jako wychodźcy z Ordy!
Nawet to, widocznie, wydawało się bardziej zaszczytne, niż pochodzenie od
Wielkich Książąt Smoleńskich! Sobakinowie – również potomkowie Książąt Smoleńskich
– zaczęli się pisać jako przybyli z Danii...”
Bobrinskij powiada
(t. 2, s. 222), że od Radszy, słowiańskiego Litwina, przybyłego do Moskwy w
XIII stuleciu, pochodzą liczne, a tak znane rosyjskie rody szlacheckie, jak:
Aminow, Buturlin, Romanow, Puszkin, Ulitin, Towarkow, Swibłow, Slizniew,
Korowin, Zielienyj, Czeladnin, Zamyckij, Kuricyn, Bułygin, Rożnow,
Musin-Puszkin, Beznogij, Czeszichin, Czertow, Wołkow, Kołogriwow, Powodow,
Chrulew, Czułkow, Żulebin, Wołczenkow, Tregubow, Slepcow, Czobotow, Miatlew,
Bułgakow, Nogawicyn, Smołkin, Kołogriwow, Niekludow, Kamienski.
Przodkiem wieku
rosyjskich rodów miał ponoć być szlachetny przybysz z Prus Kampila, przerobiony
przez niechlujnych pisarczyków moskiewskich na „Kobyłę”. Legendarny Indris, ni
to Litwin, ni to Łotysz, ni to Prus, miał przybyć z Prus do Czernihowa w 1353
roku. Pozostawił jakoby po sobie liczne potomstwo płci męskiej, z którego
poszły rzekomo dalsze rodziny szlacheckie m.in. takie jak Goleniszczew-Kutuzow,
Daniłow, Mołczanow, Wasilczikow, Tołstoj, Tuchaczewskij, Sałtykow, Biezobrazow
(Por: Bobrinskij, t. 1, s 178). Przyprowadzona przez niego dzielna drużyna,
licząca 2000 osób, miała również pozostawić liczne potomstwo. Pikanterii dodaje
tej historii fakt, iż np. „Obszczij
gierbownik” (t. 1, s. 311) podaje, że Indris miał faktycznie na imię Tengri
i przybył do Moskwy nie z Niemiec, nie z Zachodu, lecz z Hordy Tatarskiej,
gdzie ponoć należał do najwyższej arystokracji. Musiał jednak stamtąd salwować
się ucieczką... Z terenu Prus mieli jakoby przybyć do Moskwy Waraksinowie (od
Waraksy) czy np. Wojejkowowie (od Wojejka Wojciagowicza).
Trudno dziś
odróżnić w tej materii ziarna od plew, prawdę od fantasmagorycznych zmyśleń.
Niewykluczone, że
do Moskwy mogli Polacy lub Litwini trafiać i okrężną drogą. Tak np. „Rodosłownaja kniga” (t. 2, s. 308)
pisze: „Dierżawiny. Wyjechali iz Bolszoj
Ordy. Odin iz potomkow wyjechawszego nazywałsia Dzierżawa, ot kotorogo i wieś
rod połucził nazwanije”. Albo znowuż czytamy: „Lackije. Wyjechali iz Prussii” (tamże, s. 343). Jasne, że chodzi tu
o znany polski ród panów Lackich herbu własnego.
20 września 1598
roku wojewodowie Stiepan Kozmin, Andrej Wojejkow i Piotr Piwow pisali carowi
Borysowi Fiodorowiczowi Godunowowi o swym zwycięstwie nad syberyjskim chanem
Kuczumem. Wśród osób, które wykazały szczególną odwagę w walce wymienili
„Litwę”: Chrystofor Zielenowskoj, Iwan Pawłow, Kuzma Rodionow, Jakow
Szełkowskoj, Iwan Jeremiejew, Łukasz Indrykow, Paweł Arszynskoj, Iwan Zaleskoj,
Ostap Pietrow... („Akty istoriczeskije”...,
t. 2, Sankt Petersburg 1841, s. 6).
W 1608 roku w
podobnych aktach figurują „Litwini” Grysza Połtiew, Michajło Radziszewski i in.
(tamże, t. 3, s. 127). „Raschodnaja kniga Sibirskogo Prikaza” w
Moskwie nazywa „Polakami” kupców z Białej Rusi o nazwiskach: Razojew, Iwanow,
Łukjanow, Siergiejew („Russko-biełorusskije
swiazi. Sbornik dokumentow”, Mińsk 1963, s. 422).
O wielu rodzinach
szlacheckich źródła rosyjskie podają przeczące sobie nawzajem informacje, tak
np. o Koczubiejach, Turgieniewach, Żdanowiczach, Bonwerach, Stasowach,
Apraksinach, raz twierdzi się, że przybyli z Polski czy Litwy, a innym znów
razem, że z Hordy Krymskiej („Obszczij
gierbownik”, t. 3, s. 49; t. 4, s. 53 i in.).
L. M. Sawiełow w
książce „Bibliograficzeskij ukazatiel po
istorii, geraldike i rodosłowiju rossijskogo dworianstwa” (Ostrogożsk,
1898, s. 34) bardzo negatywnie oceniał „Obszczij
Gierbownik”, pisał, iż „przepełniony
on jest rozmaitymi wymysłami i legendami, szczególnie jeśli chodzi o rody,
które się wysunęły w ciągu wieku XVIII, wielu rozmaitych awanturników. Tak ma
się do czynienia z fantazjami o pochodzeniu Razumowskich, Bezborodków,
Skowrońskich, Dewierów, Bagrationów, Jefimowskich i wieku innych”. Tę
edycję Sawiełow określa jako „balast
naszej niebogatej literatury genealogicznej”. I faktycznie wielotomowy „Obszczij gierbownik dworianskich rodow
Wsierossijskoj Impierii” zawiera obok rzetelnych informacji także niemało
mistyfikacji. Oczywiście, forma nazwiska może wprowadzać w błąd, wcale nie jest
tak, że końcówka „-ski”, „-cki” zaraz wskazuje na polskie pochodzenie odnośnej
rodziny. Tak „z polska” brzmiące nazwiska „Wierderewski” czy „Jewski” nie mają
nic wspólnego z Polską. W źródle bowiem „Rodosłownaja
kniga” (t. 2, s. 296, 312) czytamy: „Wierderewskije.
Wyjechali iz Bolszoj Ordy, nazwanije połuczili po otczinie ich, nazywajemoj
Wierderew”. (...) „Jewskije.
Wyjechali iz Szwecji”. No właśnie: pomieszanie z poplątaniem!
I odwrotnie,
niekiedy zupełnie po muzułmańsku brzmiące nazwisko może być trawestacją imienia
polskiego i kryć ród czysto lechicki. Tak np. „Rodosłownaja kniga” (t. 2, s. 322) głosi: „Isupowy. Wyjechali iz Litwy (a po pokazaniju odnorodcew ich Kobylskich
wyjechali iz Polszi. Nazwanije priniali ot wyjechawszego, kotoryj nazywałsia
Isup”. Z pewnością owe „Isup” to nic innego jak Józef... Ale byli też
Isupowy, którzy „wyjechali iz Zołotoj
Ordy”.
* * *
Bardzo wiele
wpływowych rodów Imperium Rosyjskiego, które tworzyły potęgę tego mocarstwa,
wiodło swój ród od lechickiego Ruryka (Raroga) przez Gedymina, aż do takich rodzin
jak: Ogińscy, Odojewscy, Nowosilscy (Nowosielscy), Odyńcowie, Massalscy,
Druccy, Chowańscy, Prońscy (Pruńscy), Puzynowie, Romodanowscy, Sokalscy,
Starodubowscy, Turowscy, Czetwertyńscy, Mirscy, Sokolińscy, Twerscy, Zasławscy,
Ostrogscy, Żylińscy, Babiczewowie, Putiatinowie, Lwowowie, Druccy-Sokolińscy,
Zasieccy, Prozorowscy, Wołkońscy, Kolcowie-Massalscy, Gorczakowowie, Satinowie,
Boratyńscy, Oboleńscy, Tielepniewowie, Repninowie, Tiufiakinowie,
Dołgorukowowie, Szczerbatowowie, Wiaziemscy, Wsiewołożscy, Szachowscy,
Podberescy, Łobanowowie-Rostowscy, Biełosielscy-Biełozierscy, Wadbolscy,
Szeleszpańscy, Tatiszczewowie, Jeropkinowie, Kozłowscy, Karpowowie, Rżewscy,
Daszkowowie, Kropotkinowie, Dmitrijewowie, Aładjinowie, Kosatkinowie-Rostowscy,
Uchtomscy, Bierezinowie, Lapunowowie, Iljinowie, Chiłkowowie, Gagarinowie,
Gundarewowie, Żukowowie, Błudowowie. Co prawda prawdziwy rodowód tych rodzin
jest inny, nie tak nobliwy, jak głoszą ich legendy domowe, ale to nie zmienia
faktu, że element litewski i polski odegrał ogromną rolę w kreowaniu potęgi
Państwa Rosyjskiego.
Jak słusznie
zauważa Margaryta Byczkowa, „potomkowie
wielkich książąt litewskich w XIV-XVI wieku przyjeżdżali [do Moskwy] służyć ze
swoimi dworzanami i ich pochodzenie nie wymagało oficjalnego potwierdzenia.”
Sam Gedymin przez historiografię rosyjską najczęściej wywodzony był z rodu
Ruryka, miał być potomkiem Iziasława, starszego syna kniazia kijowskiego
Włodzimierza Świętego. „Gedimin ili
Jediman proizoszeł ot Rossijskogo Wielikogo Kniazia Władimira Swiatosławicza,
kotoryj kriesti Russkuju Ziemku i posadi syna swojego Iziasława na Połockie, ot
kojego poszli kniazja Połockije i Litowskije” („Obszczij gierbownik dworianskich rodow Wsierossijskoj Imperia”,
Sankt Petersburg 1797, cz. 2). Z rodu zaś Gedymina jakoby idą: Golicyn,
Kurakin, Trubieckoj, Sanguszko, Woroniecki i in.
Mimo wielu wojen z
Polską kulturalne warstwy narodu rosyjskiego chętnie poznawały kulturę
zachodniego sąsiada. Nawiasem mówiąc, ze strony Polski żywiono ongiś do Rosji
często uczucia najszczerszej przyjaźni. Oto np. 20 maja 1658 roku król Polski i
wielki książę litewski Jan Kazimierz wystosował uniwersał o zwołaniu kolejnego
sejmu. W tym nader interesującym dokumencie znalazły się m.in. następujące
zdania: „Wszem wobec y każdemu z osobna...
Oznaymujemy, iżeśmy zawsze wielce pragnęli, dla dokończenia zaczętego z Carem
Jego mością Moskiewskim dzieła y gruntownego strony tamtey uspokojenia, seym
walny koronny złożyć y na nim z Carem Jego mością y narodem Mioskiewskim, z
jedney krwie słowiańskiey idącym, strojem, mową y religią narodowi Polskiemu
naybliższym, na konfuzyą zawistnych wszystkiemu imieniowi słowiańskiemu
sąsiadom cale się uspokoić. Tak nie mogąc tego tak świątobliwego
przedsięwzięcia naszego przez te wszystkie niebezpieczne czasy dla ustawicznych
wojen szwedzkich, kozackich y węgierskich do pożądanego przywieść końca, teraz,
gdyśmy za łaską Bożą nieprzyjaciół pomienionych z większey części państw
naszych wyparli, potrzebne to y wszystkiemu imieniu słowiańskiemu pożyteczne
dzieło do skutku przywieść umyśliliśmy”...
Naznaczając sejm w
Brańsku na 1 czerwca 1658 roku monarcha deklarował, iż celem jego będzie
doprowadzenie „do gruntownego z carem
Jego mością Moskiewskim uspokojenia y pożądanego od wielu wieków Słowiańskich
narodów zjednoczenia” jak również bezpieczeństwa Rzeczypospolitej („Akty izdawajemyje Wilenskoju
Archeograficzeskoju Komissijeju”, t. 34, s. 125).
Na terenie
Smoleńszczyzny doszło do XVI-XVII wieku do ścisłego sąsiedzkiego współżycia
Rosjan, Białorusinów (Litwinów) i Polaków. Sejm walny koronny odbyty 1611 roku
w Warszawie m.in. postanawiał: „Za
rekuperowaniem Smoleńska, a za spustoszeniem krajów tamtych, chcąc je osadzić,
kazaliśmy posłać uniwersały nasze, aby ludzie szli do Smoleńska y tamte kraje
osiadali, którym wolność deklarujemy”... etc. („Volumina Legum”, t. 3, Petersburg 1859, s. 24). Tysiące szlachty i
chłopów z Królestwa Polskiego osiadło wówczas na tym pograniczu i w następnych
pokoleniach uległo rutenizacji. Obcy przybysze bardzo rychło ulegali zupełnej asymilacji
z żywiołem wielkoruskim. W naturalny sposób np. Krzysztof Chrząstowski stawał
się Christoforem Chruszczowskim lub Chruszczem, a jego syn już: Chruszczowem.
Nagminnie też Tęczyński stawał się Toczyńskim, Węgrowiecki – Ugrowieckim,
Strzałkowski – Striełkowskim czy Strielcowem, Jezierski – Ozierskim lub
Ozierowem.
Od pewnego czasu
stało się też w Moskwie nader modnym przybieranie nazwisk brzmiących „na
polskij manier”, czyli kończących się na „-ski” lub „-cki”.
W. Nikonow („Geografija familij”, Moskwa 1988) uważa,
że nazwisko, jako „dziedziczne imię
rodziny”, jako takie zjawiło się po raz pierwszy w Italii, w X-XI w.,
następnie aż do XVIII wieku włącznie rozpowszechniło się po Europie. Dziś
kształtuje się w Afryce i Azji. W XVIII-XIX wieku w Rosji pojawiło się mnóstwo
niby z polska brzmiących nazwisk, których właściciele jednak niekiedy niczego
wspólnego z Polską nie mieli. Ciekawe, że w Rosji nazwiska kończące się na
„-ckoj”, -„skoj” (pochodne od polskich -cki, -ski) w XVII-XVIII wieku były
najbardziej rozpowszechnione na północ i zachód od Moskwy (Psków – 9,2%; Twer –
9,6%; Ustiug – 6%), a na „-icz” na terenach bezpośrednio stykających się z
ziemiami wschodnimi Rzeczypospolitej (Psków – 0,2%). (S. J. Zinin, „Suffiksy russkich familij XVII-XVIII wiekow,”
w: „Antroponimia” (red. W. Nikonow,
A. Supieranskaja) Moskwa 1970, s. 97). „Wpływy
polskie w drugiej połowie panowania Aleksego, za Fiodora III i w okresie
regencji carówny Zofii – do 1680 roku, rozciągały się również na całą szeroką
sferę kultury materialnej. Z Polski przywożono przedmioty zbytku, wykwintne
materiały odzieżowe, drogie sukna, jedwabie i atłasy; zdobyczami z wypraw
wojennych były głównie różne rodzaje broni, dzwony, czasem też taki rarytas,
jak wykonany przez polskiego rzemieślnika i przywieziony ze Smoleńska zegar
bijący; car Aleksy podarował go klasztorowi św. Saby (Sawwin-Storożewskij
monastyr) na wzgórzu Storoże pod Zwienigorodem. Pierwsza żona cara Fiodora III,
Agafia Gruszecka, córka szlachcica ze Smoleńszczyzny, wyraźnie opowiadała się
za zamianą ciężkich szat rosyjskich na polskie kontusze, i koniecznie z szablą
u boku; podobało się jej również strzyżenie włosów i golenie bród, a więc już
przed Piotrem I – który rewolucję w tym zakresie zrobił na siłę. Na Kremlu i w
domach bojarskich pojawiły się meble na polską modłę (stoły na rzeźbionych
nogach), karety, pewne detale tronu Aleksego z 1659 r., nawet patriarsze
nakrycie głowy Nikona („na manier kardinalskij”), liberie sług, płyty nagrobne
niektórych dostojników (także duchownych) z napisami w języku greckim,
łacińskim, niemieckim i polskim. Pracowali w Moskwie polscy rzemieślnicy-rymarze,
ślusarze, czapnicy; znamy kilka nazwisk Polaków – malarzy pałacowych; byli też
Polacy wychowawcami w domach bojarskich, m.in. u Naszczokina; oni to pewnie
namówili jego syna do ucieczki. Liczba książek polskich w bibliotekach
niektórych bojarów i klasztorów przekraczała sto, a łacińskich – kilkakrotnie
więcej. Były też przekłady z polskiego; tłumaczono Reja, Stryjkowskiego,
Szymona Starowolskiego, różne historie i opowieści, bajki Ezopa, „Przemiany”
Owidiusza i wiele innych. Władali biegle językiem polskim i sam car Fiodor, i
jego siostra Zofia, i jej faworyt – książę Wasyl Golicyn”. (Ludwik Bazylow,
„Historia Rosji”, t. 1, Warszawa
1983, s. 278).
Hrabia Grigorij
Miłoradowicz w swym dwutomowym dziele „Rodosłownaja
kniga czernihowskogo dworianstwa” (Petersburg 1901) przytacza dane o długim
szeregu osób niewątpliwie polsko-szlacheckiego pochodzenia, którym w Cesarstwie
Rosyjskim nie nadano szlachectwo tego kraju, ponieważ prawdopodobnie nie mogły
one udowodnić, z braku dokumentów, swego dawnego pochodzenia. Na liście tej
(osób znajdujących się w służbie wojskowej Cesarstwa) spotykamy tak
jednoznacznie brzmiące nazwiska, jak Adamowicz, Adasowski, Aleksandrowicz,
Andrzejewski, Andrzejewicz, Andruszewski, Antonowicz, Armaszewski (widocznie
chodzi o Hermaszewskich), Bazylewicz, Baranowski, Bachmacki, Bieniecki,
Berezowski, Błażewicz, Bobrowski, Bogajewski, Bogdanowicz, Bohomolec,
Bogusławski, Bożyński, Bończa-Osmołowski, Borszczewski, Brodowicz, Brodowski,
Burak, Bury, Bykowski, Biełanowski, Bielecki, Wasilewski, Wielhorski,
Wierzbicki, Weryha, Winicki, Wisłogórski, Witkowicz, Wiszniewiecki,
Wiszniewski, Wołodkowski, Wolski, Woronkiewicz, Wojciechowicz, Wroński,
Wysocki, Gajewski, Halicki, Golejewski, Homolicki, Hołownia, Houwalt,
Granowski, Hryhorowicz, Gudym-Lewkowicz, Hulewicz, Górski, Hutor, Danilewski,
Daniłowicz, Dacewicz, Dyakowski, Dobrowolski, Dobrosielski, Domontowicz,
Drozdowski, Dubowski, Chocimirski, Jewniewicz, Jeżewski, Żdanowicz,
Żdan-Puszkin, Żuk, Żurawski, Zaborowski, Zabiełło, Zawadzki, Zakrzewski,
Zańkowski, Zieleński, Złotnicki, Zubowski, Iwanicki, Izmailski (pierwotnie
Puhaczewski), Imszeniecki, Isajewicz, Kalinowski, Kamieniecki, Kamiński, Kapcewicz,
Karnowicz, Karpiński, Karpowski, Karsnicki, Kaczanowski, Kwieciński, Kibalczyc,
Kisiel, Klimowicz, Kowalewski, Kozakiewicz, Kozłowski, Konstantynowicz,
Korotkiewicz, Korzun, Kosacz, Kosowicz, Kostanecki, Krasowski, Krzysiewicz,
Krupicki, Kuźmiński, Kunicki, Kupczyński, Kurowski, Lewicki, Lewkowicz,
Liniewicz, Lipski, Lisiewicz, Lisowski, Lisański, Łobanowski, Łozowski,
Łukaszewicz, Łukaszewski, Lubarski, Lutkiewicz, Laszkowski, Magierowski,
Majewski, Makarowicz, Maksimowicz, Maksimowski, Małaszewicz, Mańkowski,
Markowicz, Masłowski, Masiukiewicz, Maczugowski, Mackiewicz, Mizerny,
Miklaszewski, Miłowicz, Misiewski, Michajłowski, Naliwajko, Narbut, Niewiński,
Niewierowski, Nieścierowicz, Niemirowicz-Danczenko, Nowodworski, Orłowski,
Pankiewicz, Pawłucki, Paszkowski, Piotrowski, Pohoski, Podwysocki, Połtoracki,
Puszczyn, Rajewski, Rokicki, Raczyński, Romanowicz, Rudziński, Rutkowski,
Rylski, Sawicki, Sawicz, Samojłowicz, Świrski, Święcicki, Siemaszko,
Sempliński, Silewicz, Silicz, Sobolewski, Sokołowski, Sołłohub, Starosielski,
Stachowicz, Stefanowicz, Stocki, Strażewski, Tański, Tarasiewicz, Tarnawski,
Ternawski, Tymecki, Tichonowicz (Ciechanowicz), Tołpyha, Tomiłowski, Trabsza,
Tryzna, Trocki, Trusiewicz, Tudorowski, Uszyński, Falkowski, Fedorowicz, Fedorowski,
Filipowski, Chęciński, Chilczewski, Chołodowski, Chrapowicki, Cytowicz,
Cykliński, Czarnuszewicz, Czajkowski, Czekan, Czerniawski, Czerniachowski,
Czeczelnicki, Szabelski, Szabłowski, Szewernicki, Szydełowski, Szkłarewicz,
Szpakowski, Szumski, Szczerba, Szczyciński, Szczurewicz, Szczucki, Junicki,
Jurkiewicz, Jagodowski, Jakubowicz, Janowicz, Janowski, Jaroszewski, Jasnowski,
Jasnopolski.
Tenże obraz
widzimy wśród warstwy urzędników, gdzie tłoczno jest od takich nazwisk, jak
Dombrowski, Dowgiałło, Korsakiewicz, Chodkiewicz, Hryniewicz, Stradomski,
Chomiński, Czerwiński, Szmigielski itd.
Przez kilka
stuleci polsko-litewska „rzeka” płynęła do „morza rosyjskiego”, tak iż w XIX
wieku we wszystkich guberniach Imperium aż się roiło od nazwisk jednoznacznie
wskazujących na pochodzenie. Oto np. jakie imiona znajdujemy w zbiorach
Pskowskiego Gubernialnego Zgromadzenia Deputatów Szlacheckich z 1896 roku (w
dziale szóstym „szlachta starożytna”, fundusz 110): Bogucki, Barszczewski,
Chudziński, Chocimski, Chludziński, Chołodowski, Celiński, Czerleniowski,
Czernyszewski, Czerniewski, Drucki-Sokoliński, Dubowski, Dembski, Dembiński,
Dłuski, Dobrowolski, Demczyński, Filipowicz, Fłoryński, Gajewski, Galecki,
Golejewski, Gojżewski, Galinowski, Grudziński, Hieropolski, Irecki, Iwaszewski,
Jukawski, Junoszewski, Janowski, Jaworski, Januszkiewicz, Jerzewski,
Januszkowski, Jelecki, Korwin-Krukowski, Komarski, Koniuszewski, Kałakucki,
Kasperski, Kazakowski, Kiśliński, Klimaszewski, Kolcow-Massalski, Korsak,
Kowalewski, Kościeński, Kostyrko-Stocki, Krasowski, Kosmecki, Krasnopolski,
Krasnolenski, Kulewski, Kunicki, Lewicki, Ławrynowski, Ławrowski, Łagowski,
Łański, Łaniewski, Łasuński, Łoziński, Łukomski, Malinowski, Marcinowski,
Maslenicki, Maciejewski, Mieglicki, Mielnicki, Milewicz, Miładowski,
Mickiewicz, Moraczewski, Musorski, Myszecki, Narbut, Nawrocki, Niegonowski,
Nieledziński, Nowacki, Oboleński, Orański, Ordyłowski, Orlicki, Ostrowski,
Pieczkowski, Piewicki-Borowicki, Pławski, Powało-Szweykowski, Podaszewski, Polistowski,
Polski, Pochwaliński, Prochorowicz, Przegorzewski, Rebkowski, Rodziewicz,
Rodoszewski, Rokicki, Romanowski, Rybiński, Raćkowski, Stempkowski,
Stankiewicz, Staniewicz, Statkowski, Stebutt, ks. Szachowski, Sakowicz,
Sawicki, Simański, Sokolski, Sozentowicz, Sołomirski, Stawiski, Tarasiewicz,
Terpiłowski, Tichorski, Tomiłowski, Trojanowski, Wieliczkowski, Wilczewski,
Wojciechowski, Wyrzykowski, Zaleński, Zaleski, Zaciepliński, Zieleński,
Zawołocki, Żadrycki, Żołądź, Żutowski.
Podobną sytuację
można zaobserwować we wszystkich innych archiwach Rosji, należących do
guberńskich zgromadzeń deputatów szlacheckich.
Gdy się zaś
spojrzy na wielką i wspaniałą kulturę rosyjską, to trzeba pamiętać, że z ziem
dawnej Rzeczypospolitej, ze szlachty polskiego króla jegomości wywodzili się
Dostojewscy i Gogolowie, Wiszniewscy i Kiełdyszowie, Boratyńscy i
Chodasiewiczowie, Sawiccy i Kramscy, Czajkowscy i Strawińscy, Szostakowiczowie
i Miaskowscy, Łobaczewscy i Możajscy, Żukowscy i Leontowiczowie, Kapicowie i
Szokalscy, Korsakowowie i Ciołkowscy, Czyżewscy i Wernadscy, Sokołowscy i
Łoscy, Rostropowiczowie i Siemaszkowie, itd. itd.
W 1987 roku jeden
z numerów wileńskiego „Czerwonego
Sztandaru” opublikował artykuł syberyjskiego krajoznawcy F. Pokazniewa pt.
„Polacy w Surgucie”, w którym można
było przeczytać m.in. następujące ustępy: „Według
danych z lat 1868-1869 zamieszczonych w książce „Gubernia Tobolska” (wyd. w
1871 roku w Petersburgu) ogólna ilość ludności guberni wynosiła 972 tys. osób,
w tej liczbie 7268 (czyli około 1 proc.) Polaków.
W owym okresie gubernię tobolską zamieszkiwało
ponad 68 tys. (czyli 7 proc. ogólnej ludności) zesłańców. Znaczna część
zesłańców Polaków mieszkała w Tobolsku. Został tam nawet zbudowany kościół,
który zachował się w dobrym stanie do dziś dnia. Ale sporo Polaków
zamieszkiwało również w innych miastach i powiatach guberni. Możliwe, że po raz
pierwszy Polacy znaleźli się na Syberii jako zesłańcy po stłumieniu Powstania
Kościuszkowskiego w 1794 roku. Jednakże bardziej dokładne dane mówią już o późniejszym
okresie.
Znane są cztery grupy zesłanych na Syberię Polaków:
po stłumieniu powstania lat 1830-1831 i 1863-1864, a także z roku 1907 i
1912. W zachowanych księgach cerkiewnych surguckiej Troickiej cerkwi znajdujemy
nazwiska pochodzenia polskiego: Tetiuccy, Goreccy, Mickiewiczowie, Malinowscy,
Stachowscy, Bagińscy, Staniewicze. Zapisy świadczą, że należą ci ludzie do
stanu mieszczańskiego, co jest dowodem ich późniejszego pojawienia się w
Surgucie, ponieważ rdzenna ludność Surgutu należała do stanu Kozaków. Zresztą
ci ludzie o polskich nazwiskach częstokroć sami przyznawali się do polskiego
pochodzenia. Np. starzy Tetiuccy uważali, że ich przodkowie trafili tu po
Powstaniu Kościuszkowskim. To opowiadanie przekazywano z pokolenia na
pokolenie.
Najbardziej dokładne dane o zesłanych Polakach
pochodzą z okresu pierwszej rewolucji rosyjskiej lat 1905-1907 i z okresu nowej
fali rewolucyjnej. 17 grudnia 1912 roku warszawski oberpolicmajster w liście do
szefa zarządu żandarmerii gubernialnej tobolskiej informował o wysłaniu grupy
Polaków, składającej się z ośmiu osób, do guberni tobolskiej pod nadzór jawny
policji na 5 lat od terminu 17 listopada 1912 roku. Kim byli ci ludzie?
Mieszkańcy Warszawy Mikołaj Zieleziński i Władysław Juszczyński, mieszkaniec
Łodzi Stanisław Ignacy Drużbiński, chłop z guberni piotrkowskiej Adam Borutto,
chłop z guberni łomżyńskiej Czesław Gierwatowski.
Do Surgutu przybyli 24 lutego 1913. Większość z
nich należała do partii socjalistów, ale byli również anarchiści – komuniści.
Początkowo wszyscy byli zameldowani w Surgucie, później (z różnych przyczyn
osobistych, w tym również konfliktów wewnętrznych) niektórzy zostali skierowani
na wieś. Np. Juszczyński, Gierwatowski i Sieczko znaleźli się we wsi
Aleksandrowskoje, Antosiewicz i Zieleziński – we wsi Tundrino.
Różnie ułożyły się losy tych ludzi. W marcu 1913
roku A. Antosiewicz został aresztowany za zabójstwo J. Grabickiego. Przebywał
pod strażą w więzieniu tobolskim. 25 lipca 1914 roku tobolski sąd wyjazdowy, po
rozpatrzeniu sprawy Antosiewicza w Surgucie, uniewinnił go. Później Antosiewicz
brał aktywny udział w walce o ustanowienie władzy radzieckie w Surgucie,
wstąpił do Rosyjskiej Partii Komunistycznej (bolszewików). Zginął w 1921 roku
podczas tłumienia kontrrewolucyjnego buntu kułacko-eserowskiego.
Cz. Gierwatowski został powołany do armii carskiej.
Po Rewolucji Październikowej służył w Armii Czerwonej. Od 1922 roku do
głębokiej starości pracował w systemie spółdzielczości handlowej w Surgucie.
M. Zieleziński zajął się fryzjerstwem. Mieszkał
razem z zesłańcem politycznym Nikołajem Agapowem. Na domu był umieszczony szyld
„Fryzjer warszawski Mikołaj” i z szyldem tym związana jest pewna anegdota.
Pewnego razu Agapow w obecności całego towarzystwa oświadczył: „Jest tu dwóch
Mikołajów, dlatego będę pierwszym, a Zieleziński drugim”. Następnie zdjął szyld
i po słowie „Mikołaj” narysował rzymską cyfrę „II” i umieścił tablicę na
miejscu. Niewinna dwójka nadała reklamie inny sens i odcień polityczny:
„Fryzjer warszawski Mikołaj II”. O tym figlu Agapowa długo opowiadali sobie
zesłańcy i miejscowi mieszkańcy. Władze powiatowe dopatrzyły się w tym (zresztą
słusznie) urągania się nad carską osobą.
W 1916 roku Zielezińskiego powołano do armii
carskiej. Po Rewolucji Październikowej brał aktywny udział w ustanowieniu
władzy radzieckiej w Surgucie. Po zawarciu traktatu pokojowego z Polską wrócił
do Warszawy, ale wkrótce został aresztowany i zginął w więzieniu.
W 1916 roku S. Drużbiński również został powołany
do armii carskiej. Po Rewolucji Październikowej aktywnie walczył o zwycięstwo i
umocnienie władzy radzieckiej w Surgucie. W okresie kołczakowskim (1918-1919)
został aresztowany i wtrącony do więzienia tobolskiego. Po wyzwoleniu przez
Armię Czerwoną wrócił do Surgutu i pracował w handlu.
W 1916 roku A. Borutto służył w armii carskiej. Po
zwycięstwie Rewolucji Październikowej przyjechał do Surgutu i wspólnie z
Drużbińskim i Zielezińskim brał udział w organizowaniu pierwszej rady – organu
władzy ludowej, został wybrany jej przewodniczącym. W okresie kołczakowszczyzny
został aresztowany, wrzucony do więzienia tobolskiego, następnie wywieziony do
Irkucka i rozstrzelany”.
Wybitni rosyjscy
historycy L. Sawiołow („Rodosłownyje
zapiski”), P. Dołgorukow („Rossijskaja
rodosłownaja kniga”), A. Bobrinskij („Dworianskije
rody wniesionnyje w obszczij gierbownik Wsierossijskoj Impierii”) podają
nazwiska setek rosyjskich rodzin szlacheckich, które wywodziły się z Polski i
Litwy, a odegrały ogromną, twórczą, pozytywną rolę w kształtowaniu i umacnianiu
Państwa Rosyjskiego, w rozwoju jego kultury duchowej i materialnej oraz
cywilizacji technicznej. Na podstawie źródeł drukowanych i archiwalnych daje
się ustalić (z całą pewności niekompletną) listę rodów szlacheckich Rosji,
których początki znajdują się na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej.
W 1942 roku
znakomity pisarz polski Ksawery Pruszyński opublikował esej Zagubione pokolenie, zawierający bardzo
trafne spostrzeżenia: „Najdziwniejsza w
świecie Polonia to Polonia rosyjska (...). Przed tamtą wojną [1914-1918] było w
Rosji, poza ziemiami późniejszego państwa polskiego, ponad pięć milionów
Polaków. Przecież polskość na Ukrainie i Białorusi nie była tylko polskością
Potockich, Branickich, Sobańskich czy Lipkowskich, ale była polskością całych
wsi mazurskich, małych zaścianków szlacheckich, całej administracji rolnej,
poważnej części miasteczek, nie mniej poważnej miast: Żytomierza, Odessy,
Mińska. A tego nie było mało. Sowiety stworzyły nawet osobne autonomiczne
okręgi polskie, wydawały (...) pisma polskie, utrzymywały też (...) polskie
szkoły, polskie teatry. Sowieckie oczywiście, ale językowo przynajmniej
polskie. Dalej, nie trzeba przypominać, że współżycie polsko-rosyjskie jednak
niegdyś istniało. Było ono nawet bardzo silne. Naród obłożył je anatemą.
Potępiał Spasowiczów, Michałów Czaykowskich, Rzewuskich, którzy propagowali
ekspansję Polaków w Rosji, którzy chcieli, by miejsce Niemców bałtyckich w
rozwoju olbrzymiego imperium zajęli Polacy. Ale anatema była czystą fikcją.
Oficjalnie współżycia polsko-rosyjskiego nie było: w istocie było ono ogromnie
intensywne. Odjęcie temu współżyciu narodowego błogosławieństwa sprawiło tylko,
że nieustanna ekspansja polska w Rosji carskiej była zjawiskiem narodowo
nieuregulowalnym, organizacyjnie dzikim, politycznie bezplanowym. Ale była. Z ubogiej
Kongresówki, niezamożnej Litwy szły rokrocznie tysiące Polaków na służbę
rosyjską. Byli to inżynierowi i lekarze, administratorzy i wojskowi, nawet
kupcy, drobni urzędnicy, poszukiwacze majątku. Byli to artyści, kolejarze,
rzemieślnicy, majstrowie. Ileż Polek, jak owa bohaterka „Kwiatów polskich”
Tuwima, jak piękna Biruta – owa miłość studencka bohatera „Syzyfowych prac”,
jak „Siłaczka” Żeromskiego, wsiąkło mniej lub więcej, przez swoje małżeństwo
czy wyjazd, w daleki świat rosyjski. Pierwszy okres uprzemysłowienia Rosji w
erze pozytywizmu, iluż Polaków wessał? Ale nie tylko on: poprzednio w erze
powstaniowej pierwsze rzesze Polaków znalazły się w Syberii, w Turkiestanie, na
Uralu. Wracały stamtąd, ginęły tam, ale czasami i żyły. Nie zawsze chcieliśmy o
tym wiedzieć: w okresie niewoli uważaliśmy – jakże zrozumiale! – że Polak może
na Syberii jedynie cierpieć, nie chcieliśmy widzieć tego, że nieraz on się tam
bogacił. Legendarne fortuny Koziełł-Poklewskich, synów i wnuków zesłańca, były
to przecież jedne z największych fortun w Rosji: stanowiły zaś na pewno
największą fortunę, jaką w nowoczesnych czasach zrobił Polak. To byli polscy
Rockefellerzy. Jeśli Niemcy uważają, że wkład ich narodu w naszą cywilizację
jest duży, to jest on przecież niczym w porównaniu z wkładem polskim w kraje za
Uralem. To nasz inżynier budował tam drogi i koleje wytyczał, i skarby kruszców
odkrywał, i ziemiami zarządzał i przedsiębiorstwa handlowe zakładał, i szkoły
wznosił. Był wszystkim. Dziś, pozornie, pozostały z tego wszystkiego tylko
spróchniałe krzyże zesłańcze na cmentarzach Irkucka, Semipałatyńska,
Nowosybirska. Ale kto spojrzy głębiej, ten powie, że mało który naród świata w
mało którym kraju dalekim zdobył się na taki wielki wysiłek cywilizacyjny, jak
zniewolona Polska na niepolskiej Syberii. Nie trzeba głęboko patrzeć: w tych
krajach żywa jest jeszcze pamięć polskiej cywilizacji (...) Tylko że dorobek
ten nie szedł na rzecz Polski. Dokonywał się bowiem wbrew oficjalnemu
katechizmowi ówczesnej Polski. Ta była zdania, że na Syberii możemy tylko
cierpieć, że Sybirem nie można zawładnąć. Ukradkiem, jakby wstydząc się, owi
wzbogaceni na Syberii Polacy składali, podrzucali raczej, magnacką daninę
narodowi. Kasa Mianowskiego np., mająca na celu m.in. popieranie wynalazczości
polskiej, powstała właśnie z fortun stworzonych w Rosji. Dla niejednej fundacji
narodowej Kaukaz czy Sybir były tym, czym dla Anglików Birma, Hongkong,
koncesje szanghajskie: źródłem finansowej, przebogatej potęgi. Na Szkota, który
ze swych ubogich gór podążał do kolonii zamorskich, patrzyło jego społeczeństwo
z życzliwością i szacunkiem. Na Polaka, który szedł Rosję zdobywać, zamiast
dusić się w biedzie pisarczyków mazowieckich, patrzono jak na Judasza. Uważano
go za straconego. Niedokonano niczego, aby w nim polskość podtrzymać”. Był
to oczywiście jeden z ewidentnych przejawów osławionej polskiej „organicznej
głupoty”, niespotykanej gdzie indziej i ciążącej fatalnie także na sferze
myślenia, czy raczej braku myślenia, politycznego.
Wszystkie narody
słowiańskie są połączone ze sobą niezniszczalną więzią genetyczną i kulturową,
często cechuje je wspólnota stereotypów mentalnych i behawioralnych. Więzi zaś
krwi są nieraz zaskakujące, że napomkniemy o okoliczności, Iż wielka dynastia
Romanowów, która w ciągu swego 300-letniego panowania przekształciła drobne,
zaledwie 3-milionowe Księstwo Moskiewskie w rozległe i potężne Imperium
Rosyjskie, wywodziła się z powiatu lidzkiego Ziemi WIleńskiej, a jej pierwotne
nazwisko było: Romanowicz.
O tych i wielu
pokrewnych sprawach pisaliśmy szerzej m.in. w naszym opracowaniu: „Rody rycerskie Wielkiego Księstwa
Litewskiego”, (t. 1-6, Rzeszów, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE, 2001-2005), w
„Herbarzu Polesia” (Boguchwała 2009),
„Herbarzu polsko-rosyjskim” (Warszawa
2006) oraz w trzykrotnie (Siemianowice Śląskie 2013, Warszawa 2015, Boguchwała
2017) dotychczas wydawanej „Księdze
herbowej Białej, Czarnej, Czerwonej i Zielonej Rusi, Inflant, Litwy, Moskwy,
Polski, Ukrainy i Żmudzi” i do nich także odsyłamy naszych wiernych
Czytelników.
Россия
и Кавказ: из истории непростого соседства
В XXI веке
внимание людей интересующихся политикой обращено среди прочего и на очень
сложные отношения великой России с около 30 малыми народностями Кавказа,
которые в свою очередь не всегда дружественно настроены по отношению друг
к другу.
Локальные
империалисты (к примеру, Грузия) ревностно защищая собственную независимость от
грозного северного соседа, подчас не прочь взять в ежовые рукавицы своих еще
меньших соседей (например, Абхазию и Южную Осетию), а это делает возможным
возвращение Кавказа к своeму извечному «естественному» состоянию войны всех
против всех.
Отношения
Российской империи с народами Кавказа никогда не были ни простыми, ни особенно радужными. Возьмем, к примеру, XIX век. В
архивах Санкт-Петербурга и Тбилиси хранится множество документов, в которых,
как в зеркале, отразилась драматическая история тех времен. Как известно,
Грузия приняла протекторат России в 1783 году, а в 1801 году была попросту к ней присоединена,
что, с одной стороны, защитило грузин от притязаний Турции и Ирана,
с другой, однако, создало опасность русификации и породило к половине
XIX столетия достаточно сильные антироссийские тенденции, которые частично
вытекали из факта, что культура и народные традиции Кавказа коренным
образом отличались от таковых
России.
В докладной
записке командующего войсками на юге страны генерал-лейтенанта, князя Орбелиани
фельдмаршалу Барятинскому от 14 октября 1856 года читаeм: „Много преступлений,
считающихся у нас тяжкими, не только не составляют между ними
действия запрещенного, но обязательны для каждого, кто хочет сохранить за собою
доброе имя. Таковы убийство по кровомщению, убийство жены, дочери, сестры,
когда она замечена или оговорена в любовной связи с кем бы то ни было; убийство
человека, подозреваемого в обольщении их. Все эти преступления совершаются
с полною уверенностью в правоте дела и без упреков совести. В совершенную
противоположность проявления действия ее у христиан, совесть терзает
дагестанского мусульманина только до того времени, пока он еще не совершил
убийства, вызываемого изъясненными
причинами; а когда оно совершено, совесть убийцы успокаивается, как у человека
исполнившего священный долг свой... Бывали случаи, когда подсудимые, будучи
заарестованы следователем и допрашиваемы об обстоятельствах преступления,
в свою очередь спрашивали с удивлением: какое дело этому человеку (т. е.
следователю) до совершенного мною убийства, разве он родственник убитому?”
Царское
правительство проводило политику усиленной колонизации Кавказа и прилежащей к
нему территории. Основывались под хозяйственным предлогом русские поселения,
долженствующие служить опорными пунктами проникновения в местное общество и
разложения его изнутри.
Всегда, когда
местная власть заменялась царским чиновником, в официальных документах
говорилось „назначение это народ принял с
удовольствием, исключая небольшой партии” во главе, конечно же, с теми, кто
от власти был отстранен. А ведь в это
время вел войну с царскими войсками не только легендарный Шамиль, но
и другие „полевые командиры”.
На Кавказе, как к
примеру в Литве и Польше, национальный вопрос напрямую соединялся с социальным,
а бунты носили также и классовый характер. Записка по Масло-Кутскому
имению, составленная в Канцелярии князя А. Барятинского, наместника
кавказского, в 1856 году свидетельствует:
„Ставропольской губернии в селении Масловом Куте,
принадлежащем помещикам Калантаровым, с 2-го января 1853 года обнаружилось
между крестьянами уклонение от помещичьих работ и некоторое волнение, принявшее
в продолжение нескольких дней характер возмущения. Толпа крестьян из нескольких
сотен человек, в том числе женщин и детей, собравшаяся на площади возле
церковной ограды, 13-го января была разогнана действием артиллерийского огня...
Выпущенными 14-тью картечными выстрелами убито: маслокутских крестьян мужского
пола 86, женского 35; ранено: мужского 105 (из них впоследствии умерло 27),
женского 34 (умерло впоследствии 6); из окрестных селений – убито 6, ранено 4
чел. Вслед за этим имение Калантаровых взято было в опеку, а для раскрытия
причины возмущения наряжена была следственная Комиссия”.
16-го мая 1857 г.
правительница Мингрелии княгиня Дадиани писала кутаисскому воeнному губернатору
генерал-майору Колюбакину: „Между народов
Мингрельского владения возникли беспорядки: чернь, отступив от должного
повиновения своих помещиков и местной власти, делают общую присягу: „Быть друг
другу верными и стоять во всех обстоятельствах за одно..”. Меры благоразумных
внушений, кротких и строгих убеждений оказываются пока напрасными,... обуздать
их нахожу необходимым страхом и лучше силою оружия. Чтобы вселять в них страх,
нужно иметь Донских казаков...”. Княгиня обратилась именно в этой связи „с покорнейшею просьбой” к профессиональному
головорезу Колюбакину. Последний проведал княгиню „ради дружбы, для совета и содействия” и, как сам писал 18 мая
начальству, принял решение кроваво подавить восстание „не из соображений служебных, а из убеждений общечеловеческих:
женщина, рассчитывающая на мою дружбу, находясь в горести и, быть может,
опасном положении, обращалась к энергии и сочувствиям моим... Я не мог, не
должен был отказать ей...”
Впрочем 18 мая он
получил свыше предписание, поручающее ему подавить восстание. Колюбакин был
счастлив: „Я принялся немедленно за дело,
радуясь, что мои чувства и соображения не обманули меня, а, напротив,
побудили к мере, совершенно согласной с намерением вашего сиятельства и
предупредившей приказание ваше”.
И дальше: „Но вместе с тем я дал самому себе обещание
прибегнуть к этим средствам только в последней крайности. Не хочу верить, чтобы
на Кавказе, во многих случаях, слово Русского человека не могло заменить штык и
пушку. Не должно упускать из виду, что каждый наш выстрел в Мингрелии против
туземца – в стране приморской, будет иметь отголосок в Европе, и в Лондоне, на
каком-нибудь митинге послужит пьяному оратору темою разглагольствования против
бесчеловечия в России”.
Далее генерал
признавая, что „чрезмерные требования
некоторых помещиков и злоупотребления низших властей полицейских, без сомнения,
подали повод к восстанию” заключал, что
„оно вдохновлено несколькими полу-корыстными, полу-честолюбивыми агитаторами,
которые воспользовались сетованиями народа, чтобы высказать правительству
недостаточность ныне существующей в Мингрелии главной власти и заменить ее
собственным своим возвышением”.
Уговоры велись
так, что власти отказывались разбирать жалобы „под влиянием угроз восстания”. Когда же 4 тысячи крестьян поверили
личным обещаниям княгини Дадиани „удовлетворить
их по мере справедливости” и разошлись по домам, сотни „зачинщиков” были
арестованы; движение было обезглавлено и уничтожено.
Князь Барятинский
в письме кутаисскому генерал-губернатору князю Орбелиани 5 сентября 1857 года
учил: „при самом начале вооруженного
сопротивления волнующегося народа всегда надлежит тотчас же проявлять
могущественную силу, которая, отнимая всякую возможность к сопротивлению, была
бы, вместе с тем, и в состоянии принудить народ к беспрекословному
исполнению всех требований правительства”.
В качестве ответа
на эту инструкцию к Барятинскому все чаще шли рапорты о столкновениях, в
которых непременно „несколько мингрельцев
заплатили жизнью за свою дерзость”.
7 тысяч крестьян
на правом берегу реки Хопи решили лучше благородно погибнуть, чем жить в
унижении. Но и их в течение нескольких дней – пока подходили сильные отряды
армии и обдумывалиcь план подавления восстания – одурачивали разными
обещаниями и посулами реформ. B конечном счете после долгих проволочек и
маневров восстание против царских марионеток в Мингрелии (доселе
„автономной”) было подавлено, а двуглавый орел взял население непосредственно
под сень своих могучих крыльев.
Утуа Микава и Утиа
Тодуа – предводители крестьян – были по приказу Барятинского арестованы.
Политическое бесстыдство не имевшее себе равных нигде и никогда! (Chyba, że
tylko w przypadku imperializmu brytyjskiego...)
Рапорт Кутаисского
генерал-губернатора князю Барятинскому от 14 июня 1857 года гласил, что „рассеяние народных скопищ в Мингрелии
продолжалось весьма деятельно и весьма успешно, хотя и не смею сказать, чтобы
все это до сих пор oказало какое-либо влияние на моральное успокоение глубоко
взволнованного народа. Чтобы подействовать на умы Мингрельцев, двинуть во
внутрь страны...” далее следует внушительное перечисление воинских
батальонов и казацких полков.
Аргументация, что
и говорить, весомая!
Колюбакин доносил,
что волнения возникли из-за желания крестьян „попасть под русское управление”. Как довод, что это именно так,
генерал писал „действительно, волнение
Мингрелии успокаивается и не вспыхивает вновь в присутствии наших войск”.
16 июня 1857 г.
генерал-лейтентант князь Гагарин писал к нягине Е. А. Дадиани, которая уже
фактически была только символической правительницей Мингрелии: „Мингрелия усмирена, т.е. все скопища
разошлись и предводители их находятся в наших руках!.. Но я не смею надеяться,
чтобы усмирение мятежа уже свершилось окончательно и считаю необходимым занятие
края нашими войсками еще на некоторое время, быть может довольно
продолжительное...”
Как и во многих
других случаях „временное” пребывание войск царя было использовано в Мингрелии
для „организации” соответствующих „просьб” от „местного населения” и для окончательного „добровольного”
соединения этого народа „на вечные времена” с Российской империей.
Сценарий один и
тот же, разные только детали, да и то не все. Впрочем, зачем нововведения, если
старое оружие хорошо служит, ибо придумано было мастерами искусными!?
Впрочем, вскоре и
сама княгиня убедилась, что для нее же будет лучше, если она напишет
генерал-лейтенанту князю В. О. Бебутову (18 июня 1857 г.): „Мужики знают, что теперь над ними поставлены русские офицеры, а не
окружные мдиван-беки или кто-либо другой; с удалением русской силы они
возобновят те же беспорядки. Как было и прежде.”
Она также просила
от имени народа Мингрелии о том, о чем должна была (по сценарию) попросить, а
именно „неповинующиеся должны были быть
наказываемы”; без этого, уверяла сообразительная княгиня, „усмирение это бесполезно”. Вскоре князь
Барятинский велел своeму подчиненному, статскому советнику Дюкруаси „приступить тотчас же к составлению и
введенню в Мингрелии новой системы управления, соответствующей требованиям
времени...”.
Тем более, что сам
Николай І в начале июля 1857 г. уполномочил князя Барятинского „принять ныне же все меры к устройству
будущего управления Мингрелиею, кои, по ходу дела и по результатам ...
окажутся ... действительно нужными и полезными для сохранения в этом краe
спокойствия и для упрочения будущего его благосостояния, не стесняясь
существующими относительно Мингрельского правительства постановлениями”;
т.е предыдущими двусторонними соглашениями между Россией и марионеточной, но
номинально независимой Мингрелией.
Утуа Микава стал
предателем. В секретном рапорте 5 июля 1857 года Колюбакин доложил
Барятинскому, что Микава „уговаривает
крестьян возвратиться к исполнению всех прежних обязанностей”, что он „служит для простого сословия примером
беспредельного повиновения всем распоряжениям правительства”. И добавляет: „На него возлагаются мною разные поручения,
исполняемые им усердно, с глубоким сознанием своего долга, которому жертвует он
даже свою популярность.” Так предводитель народного восстания стал
полицейским провокатором, а герой – предателем.
Разумеется,
крестьяне и впредь бунтовали, но так как это уже был бунт не против „жестокого
угнетения” местными мдиван-беками, а против „законного” русского правительства,
то такая строптивая неблагодарность воспринималась оккупантами с особым
возмущением и с особой решительностью пресекалась.
Однако Микаве не
верили. Дюкруаси доносил в секретном письме Барятинскому: „В самих стараннях Микавы и его помощников я не могу не подозревать
тайной мысли оставлять в крестьянах зародыш волнения на тот случай, если мы
решимся избавить их окончательно от претерпеваемых угнетений”. Поэтому Дюкруаси
намеревался довести до сведения правительницы Мингрелии „главные из тех неоспоримых фактов и данных, которые доказывают
невозможность и опасность настоящего порядка вещей”, т. е. существования
номинально свободной Мингрелии. Царский чиновник видел возможность
ограниченно-патриотического противодействия стремлениям империализма со стороны
двух враждебных внутриимперских лагерей: плебейского и аристократического.
Надо было натолкнуть их друг на друга, ослабить во взаимной ненависти и
кровопролитии, а затем торжественно выступить в роли „брата-миротворца”,
благодетеля всего мингрельского народа.
22 июня 1857 г.
Дюкруаси вежливо, но твердо обратился к княгине Дадиани: „Успокоения умов в Мингрелии и водворения
некоторого порядка можно будет достигнуть тогда только, если вашему сиятельству
угодно будет согласиться на временный, под благовидным предлогом, выезд из
Мингрелии. Предлогом этого может служить необходимость искать совета медиков...
Надеюсь, что по зрелому размышлении и соображении лежащего на вас долга
правительницы Мингрелии, обязанной принести жертвы для избавления страны этой
от возникших смут, и матери, долженстующей заботиться о будущности своих детей,
вашему сиятельству убедиться в пользе и необходимости последовать совету,
который внушает мне и важные возложенные ныне на меня обязанности, и постоянное
уважение моё к особе вашей и к владетельному дому”. Забыл
Дюкруаси еще сказать о заботе о благе народном, но не забыл упомянуть, что
окончательный ответ мингрельской (последней) княгини должен быть получен в
течение 10 дней.
Княгиня отказалась
выполнить приказ царского солдафона: „Материнская
обязанность и завещание покойного князя Давида Дадиани, не позволяют мне
удалить себя от забот по управлению владением его и от пользы его детей”.
После того как
княгиня уехала и Мингрелия осталась „без правителя”, царские провокаторы
вызвали беспорядки черни в разных уголках страны, направленные против честной
элиты под лозунгом „классовой” борьбы. Естественно, что вскоре (27 июля 1857
года) царскими воeнными властями было получено „прошение” о милостивой
защите подписанное 166 князьями и 849 дворянами. Дальнейшее развитие событий не
трудно себе представить, тем более, что уже три дня назад Государь Император на
докладе о бывшем волнении крестьян в Мингрелии „соизволил собственноручно написать: „Дай Бог, чтобы князю Барятинскому
удалось водворить в Мингрелии прочный порядок”.
Разумеется, после
окончательного присоединении Мингрелии к Кутаисской губернии гнет не
уменшился. Просто к угнетению со стороны местных феодалов прибавилось угнетение
со стороны царских чиновников.
Всех патриотически
настроенных мингрельцев, так называемых „зачинщиков”, равно крестьян как и
дворян apeстовывали, высылали вглубь России, а в лучшем случае отмеривали
публично „в назидание” несколько десятков ударов плетью и брали клятву,
что впредь не смеют бунтовать против царя-батюшки.
В конце июля 1857
г. был создан Временный совет для управления Мингрелией во главе с
действительным статским советником Дюкруаси, французом в русской службе. И тем
было положено начало легализации „нового управления” в Мингрелии. Причем для
пущей убедительности в Совет ввели несколько светских и духовных представителей
местного населения. Была организована массовая подача жалоб (имеющих основание
и не имеющих) на правящий доселе дом Дадиани и их друзей, все представители
которого, как „сказалось”, были многократными убийцами, ворами, и вообще
безнравственными людьми, совершавшими преступления по отношению к невинному
населению. Таким образом акт колониального грабежа был представлен как
торжество справедливости и прогресса.
Велась еще
лицемерная, лживая переписка с княгиней Дадиани, которая изо всех сил пыталась
доказать царским властям, что она ни в чём не виновата. Бедная женщина, она не
поняла еще, что её вина состоит в том, что она вообще жила на этом свете
и стояла на пути разбойников.
Мораль: имея
большого соседа маленькие правители должны жить в мире с собственным народом,
иначе и одним и другим так „помогут”, что некому будет помогать.
Все это было сделано знергично и решительно, тем более знергично и
решительно (хотя и со всей театральной бутафорией), что исполнители этого акта аннексии осознавали, что „завистники России” придадут тоже действиям в Мингрелии характер
корыстный или опасно-политический. Бутафория нужна. Хотя бы для успокоения
дураков как в своём, так и в чужом лагере. 11 августа 1857 г. было официально
объявлено о введений новой системы управления в Мингрелии.
За все эти
благодеяния император разрешил „воздвигнуть
на деньги, которые будут представлены дворянством и гражданами, постоянной арки
на том месте, где были временно триумфальные ворота при въезде
генерал-фельдмаршала князя Барятинского в Тифлис 5 сентября 1859 года, с
подписью на оной: „Покорителю Восточного Кавказа – благодарная Грузия”.
А день 25 августа,
ознаменовавший успешное окончание полувековой империалистической войны царизма
прoтив народов Кавказа, был высочайше объявлен „праздничным днем во
всем Кавказском краe”.
7 сентября 1857 г.
царь Александр уже писал княгине Дадиани: „Княгиня
Екатерина Александровна! Наместник Кавказский донес мне о несчастных
обстоятельствах, возмутивших в последнее время спокойствие Мингрелии и
поставивших его в необходимость (!) изменить установленную в стране
администрацию, с сохранением Вам, впрочем, главного участия в опекунском
управлении имениями владетельного дома Вашего.
Признавая меры, принятые князем Барятинским, вполне
соответствующими положению дел в Мингрелии, Я их одобряю и надeюсь, что с
помощью Божию они увенчаются желаемым успехом. Между тем, постоянно
изыскивая средства к упрочиванию устройства в народах мне подвластных и в
настоящем случае озабочиваясь о жителях Мингрелии, которые еще недавно,
следуя примеру, Вами им подающему, явили себя верными долгу и чести,
Я вижу в основательном образовании владетеля их надежное ручательство
будущего их благосостояния. Поэтому Я приглашаю Вас переселиться
для воспитания детей Ваших на время в Санкт-Петербург, где Вы, найдя все
к тому удобства и руководствуясь собственным просвещением Вашим и живым
родительским чувством, успеете, без всякого сомнения, сделать князя Николая (т. е. сына) достойным высокого своего призвания. Для
достижения этой цели и обеспечения в приличном сану Вашему и детей содержании,
Я назначаю в Ваше распоряжение по 30 тысяч рублей серебром в год” [интересно,
сколько в год давала в казну Мингрелия?]
„до совершеннолетия владетеля. В полном убеждении, что Вы примете это как новое
доказательство Моего к дому Вашeму доброжелательства, Мне приятно уверить Вас
в неизменном Моём и впредь к Вам благоволении.
Александр”.
B 1861 году царица
лишена была контроля над своими бывшими имениями, которые стали собственностью
казны и контролировались непосредственно наместником. Это было приглашение
к изгнанию с родины на императорский двор.
Правда, княгиня
осталась в Мингрелии, но к ней были приставлены официальные „опекуны”, а сын
стал заложником Петербурга.
Всю осень 1857
гола маленькая несчастная Мингрелия бродила, волновалась, билась в сетях
казацких отрядов, истязаемая нагайками, обманутая, осиротевшая. Значительная
часть населения, т. е. „неблагоприятные и
вредные для края личности”, была выслана „административным порядком” во внутренние губернии России.
Полковник Услар
генерал-майору Карлгофу описывал (20 октября 1857 г.) свой визит у князя Гагарина,
„который был очень весел”, и более
детально рассказал о покушении, в результате которого генерал-губернатор
Кутаиси умер: „20 октября день был
воскресный и погода прекрасная, поэтому на улицах было большее стечение народа,
чем обыкновенно. Дадишкелиани был в церкви, прямо оттуда позвали его к князю
Гагарину часу в 11-м утра. В кабинете, куда вошел Дадишкелиани, был только
князь и Изюмский; дверь затворилась. В зале находились, ожидая выхода
князя, Савинич, Ардишвили и линейного батальона капитан Микеладзе. Изюмский
непостижимым образом остался жив и чрез него известны подробности разговора.
Князь, ходя взад и вперед по кабинету, объявил очень ласково Дадишкелиани, что он ему предлагает ехать в
Тифлис и выехать в тот же день. Дадишкелиани возразил, что у него нет денег на
дорогу и что он не может собраться скоро к выезду. Князь Гагарин, продолжая
ходить по комнате, очень кротко сказал ему, что деньги ему будут выданы....
Кротость – самое опасное обращение с диким зверем, каков Дадишкелиани. Вдруг
выхватил он кинжал и нанес три раны князю, который с криком скрылся за ковром,
повешенным поперек всего кабинета, и оттуда выбежал через буфет на маленькую
боковую лестницу. В ту самую минуту, как Дадишкелиани выхватил кинжал свой, в
кабинет вошел Ильин, когда князь скрылся за ковер, Дадишкелиани обратился на
Ильина, что спасло от смерти Изюмского. Вслед за Ильиным Дадишкелиани бросился
в зал, где Ардишвили выхватил шашку, но мгновенно пронзен был кинжалом. Савинич
и Микеладзе успели выскочить на двор. Ильин в беспамятстве кинулся в
гостинную, но оттуда дверь в спальню была заперта и Дадишкелиани разрубил
голову Ильину у этой двери, куски черепа найдены были на ковре в гостинной...”
Как сказалось
впоследствии в Кутаиси над абхазским князем Дадишкелиани всячески, скрыто и
подленько, издевались: кормили слегка только, ограничивали передвижение по
городу и контакты с людьми и т.п. Что это значит для вольного горца,
обьяснять не надо.
„Я присутствовал”, продолжает Услар, „при агонии князя, который в бреду говорил без умолку и постоянно о
здешних делах..., примешивая к ним беспрестанно какое-то фантастическое
существо, которое называл он „Панихидзе”. Похороны погибших Ильина,
Ардишвили и других состоялись на следующий день.
Детям Константина
Дадишкелиани дали „совершенно русское воспитание” и постарались, чтобы они
никогда уже не вернулись на родину.
Братья его были
изгнаны из принадлежащей им части Сванетии, которая перешла под управление
генерала-губернатора Барятинского.
После похорон
главнокомандующего Гагарина Дадишкелиани был расстрелян, а тело его погребено
без всяких почестей, причем „позорная
яма”, т. е. место захоронения, засыпано было мусором и затоптано „так как закон не разрешает погребение
честное для казненных преступников”. Таким же образом хоронили казненных
революционеров в тогдашнем Вильно. (Оговоримся, что впоследствии тело
Дадишкелиани было тайно перенесено его вдовою и детьми к ограде небольшой
уединенной церкви, где и почило на века, за это, впрочем, еще в 1862 году
генерал-майор Колюбакин имел большие неприятности от начальства, пронюхавшего о
„порушении закона”).
Подобная же судьба
постигла и Сванетию. Царизм особенно охотно использовал в своих целях
междоусобные внутренние распри в малых государствах. Там, где распрей не было
или были слишком незначительные, он сам разжигал их посредством своих агентов.
Хитроумная
политика царских чиновников доводила до умопомрачения горячих сванетцев, о чем
свидетельствует отрывок из рапорта штаб-офицера корпуса жандармов Кутаисской
губернии майора Лабенского князю Барятинскому от 21 октября 1857 года. „20 числа сего месяца, в 11 часов утра,
сванетский князь Константин Дадишкелиани”, (насильно привезённый в Кутаиси
и здесь содержащийся вдали от родной Абхазии), „был приглашен кутаисским генерал-губернатором в кабинет, для
объявления ему через чиновника Изюмского о выезде его в Тифлис, ранил князя
Гагарина кинжалом в живот, весьма опасно, в руку и бедро” (Гагарин вскоре
скончался) „и тут же убил чиновника
особых поручений Ильина и переводчика прапорщика Ардишвили и ранил в плечо
человека князя неопасно.
Совершив это злодеяние, Дадишкелиани, перебежав
в частный дом, защищался из оного выстрелами из пистолета
и хозяйского ружья и кинжалом...”.
В связи с этим
инцидентом и предстоящей смертной казнью князя Константина Барятинский писал
воeнному министру 9 ноября, 1857 года: „общественная
безопасность требует, чтобы все это семейство было выслано в самую отдаленную
часть России на всегдашнее жительство”. Братья, сестры, многочисленные их
дети и иные родственники – были вывезены, с лишением всего имущества и
прав. В этом тоже был свой метод: довести человека до белого каления гаденькими
издевательствами, а потом – „он сам виноват” – выступить от имени
справедливости. „7 августа поднялись
крестьяне полковника князя Дмитрия Гурнели и наследников его покойного брата;
на другой день последовали их примеру крестьяне князя Накашидзе и нескольких
азнауров. Две вооруженные толпы, одна приблизительно в 300 человек, а другая в
500 или 600, заняли две отдельные крепкие позиции. Такая манифестация
возбуждала тем более oпасений, что последовала почти непосредственно после
большой ярмарки в Нагоморах. Без
потери времени приняты знергические меры”. Штабс-капитан Принц с
применением регулярной пехоты, казаков, казенних крестьян и артиллерии „переломил
пoрство” толпы. Впоследствии крестьян вынудили к выражению сожаления и
покаянию, а зачинщиков (8 человек) арестовали и сослали в Сибирь.
Отношение русских
элит к сопротивлению Кавказа не было монолитным. Александр Герцен в „Колоколе”
неоднократно и остро критиковал политику
правительства и защищал освободительную борьбу грузин, чеченцев, дагов против
царского империализма. Многие же официозные органы печати защищали и восхваляли
продвижение русского владычества в направлении на юг, вплоть до Афганистана,
Турции и даже Индии. При этом считалось, что любой федерализм вреден, а основой
мировой Российской империи может быть только русский народ, его великий дух и
культура. Поэтому русификация завоеванных земель считалась главнейшим заданием
правительства.
Когда, например, в
Тифлисе в 1858 году открылась сельскохозяйственная школа, то на первом году там
преподавались два предмета: русская грамота и арифметика, на втором: русская
грамота и основы сельского хозяйствования.
„Абазинцы и прикубанские ногайцы первые явились в
большом числе по увольнению их в Турцию, под предлогом странствования
в Мекку, а на самом деле с намерением навсегда переселиться
с Кавказа; снаряжаясь в путь, они продавали все своё имущество, часто за
бесценок. Примеру их последовали некоторые из магометанских народов
Ставропольской губернии, потом кабардинцы и чеченцы и, наконец, начинают
поступать просьбы и от жителей Дагестана.
Это общее движение, напоминающее собою времена
переселения народов, поставило меня в немалое затруднение”. (Секретный отзыв
главнокомандующего Кавказскою Армиею князя Барятинского г. министру иностранных
дел от 19 ноября 1859 года, за № 78. – Секретно). „Вполне убеждает в государственной пользе безусловного и открытого
разрешения мусульманским племенам северного склона Кавказского хребта
переселяться навсегда в Турцию, я, однако, обязан был на основании
существующих законов, по которым Российским подданным не дозволяется переходить
в подданство к посторонней державе под опасением лишения прав состояния и
ссылки в Сибирь на поселение, а взамен состоящих на военном положении – под
опасением наказания, как за измену.
В этом положении дел я признал необходимым не
препятствовать горцам отправляться в Турцию, но, только в виде временного
отпуска... сроком не более как на один год”.
Оговаривалось
также, что если по истечении срока „отпускник” не вернется, „с ним будет поступлено как с изменником при
появлении их в наших пределах, а между тем имение их будет конфисковано...”.
Начальник главного
штаба Кавказской армии генерал-адьютант Милютин обращался 1 июля 1860 г. в
письме к начальнику Дагестанской области генерал-лейтенанту князю Меликову с
весьма откровенным вопросом: „Не
признаeте ли вы возможным, для действий против возмутившихся жителей Терской
области, собрать в вверенном вам краe милицию из ново-покорившихся соседних
обществ и, таким образом, положив начало враждебных между ними отношений, разъединить их интересы на будущее
время?”
В ответе от 10
июля этого же года было предложено: „стараться
всеми мерами заставить как милицию, так и жителей деревень прилегающих к
Терской области, иметь неприязненные действия против возмутившихся жителей этой
последней области, дабы положить начало враждебных между ними отношений и тем
разъединить их интересы на
будущее время..”.
Штабс-капитан
Гилев описывал в своих мнимых „наблюдениях на местах Терской области” (1860). „Когда вводили у туземцев сеяние картофеля,
муллы объясняли это
введение тем, что, употребляя в пищу картофель, народ потеряет свою смуглость,
отчего легко будет смешиваться с русскими, следовательно жители будут незаметно
попадать в солдаты; перестали сеять. Они не знали, что одна из причин смуглого
цвета кожи – растительная пища в большом количестве”.
Однако отмечает
справедливо, что на дагестанцев „одно уже
присутствие солдат наших действует тяжело”.
„Отношение № 25 Эриванского воeнного губернатора
к начальнику Главного Управления наместника кавказского от 1 февраля
1861 г.” cодержало следующие формулировки: „Туземцы
высшего сословия посылаются на несколько лет в отдаленные от Кавказа губернские
города, где они попадают в среду, которая, конечно, не понижает их
своеобразного духовного настроения. Если некоторые из них расстаются с
близкими, то не такова ли обычная доля всех сынов огромного отечества? Наконец,
не находят ли они великого утешения в добродушии и хлебосольстве коренных
жителей, всегда готовых принять каждого кавказца, особливо страждущего, как бы
родного брата?
Что же касается до простолюдинов, то они
отправляются в арестантские роты на известный срок. Можно сказать
по совести, что все ссыльные этого разряда достойны участи своей и гораздо
худшей,... ибо спаслись от кары суда уголовного единственно по недостатку
некоторых технических признаков виновности... Можно сказать без преувеличения,
что во Франции и Англии, где совесть судей не связана теориею доказательства,
девять из десяти подобных людей были бы приговорены к тягчайшему наказанию...”.
„Ссылка порочних лиц во внутренние губернии России
eсть выражение не только материальной, но и нравственной потребности: стремясь
к водворению спокойствия, она приобретает обширный общественный характер”. (Отношение
Тифлисского гражданского губернатора к начальнику Главного Управления
наместника кавказcкого от 25 сентября 1861 года, № 886.).
Таким образом
варварское угнетение и ссылка оказываются величайшим благодеянием, за которое
неблагодарное местное население должно бы денно и нощно возносить
благодарственные молитвы за государя императора. Было иначе, ибо всякий гнет
порождает противодействие ему, а сила историчесой инерции продолжает давать о
себе знать в течение многих последующих десятилетий и даже веков, делая очень
трудным взаимное понимание и примирение: тени умерших довлеют над душами живых.
Bibliografia
1.
Zbiory Centralnego Państwowego Archiwum Historycznego
Białorusi w Grodnie, Białoruś.
2.
Zbiory Narodowego Archiwum Historycznego Białorusi
w Mińsku, Białoruś.
3.
Zbiory Centralnego Państwowego Archiwum
Historycznego Litwy w Wilnie, Litwa.
4.
Zbiory Archiwum Biblioteki Uniwersytetu Wileńskiego
w Wilnie, Litwa.
5.
Zbiory Archiwum Biblioteki Naukowej AN Litwy w
Wilnie, Litwa.
6.
Zbiory Archiwum Narodowego Mołdawii w Kiszyniowie,
Mołdawia.
7.
Zbiory Archiwum Biblioteki Uniwersytetu
Jagiellońskiego w Krakowie, Polska.
8.
Zbiory Działu Rękopisów Wojewódzkiej i Miejskiej
Biblioteki Publicznej w Rzeszowie, Polska.
9.
Zbiory Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie,
Polska.
10.
Zbiory Archiwum Biblioteki Państwowej im.
Rumiancewów w Moskwie, Rosja.
11.
Zbiory Archiwum Departamentu Heroldii Senatu
Rządzącego w Sankt-Petersburgu, Rosja.
12.
Zbiory Państwowego Archiwum Gubernialnego m.
Pskowa, Rosja.
13.
Zbiory Archiwum Naukowego Biblioteki Uniwersytetu
Państwowego we Lwowie, Ukraina.
14.
Zbiory Państwowego Archiwum Historycznego we
Lwowie, Ukraina.
15.
Zbiory Archiwum Obwodowego w Kijowie, Ukraina.
16.
Zbiory Archiwum Obwodowego w Żytomierzu, Ukraina.
* * *
1.
Abecedarskij Ławrientij, Biełorusy w Moskwie, Mińsk 1957.
2.
Abecedarskij Ławrientij, Biełorussija i Rossija, Mińsk 1978.
3.
Akta grodzkie i
ziemskie z czasów Rzeczypospolitej Polskiej, t. 1-27, Lwów 1868-1923.
4.
Akty carstwowanija
Jekatieriny II, Moskwa 1907.
5.
Akty i dokumenty
archiwa wilenskogo, kowienskogo i grodnienskogo generał-gubernatorskogo
uprawlenija, t. 1-2, Wilno 1913.
6.
Akty izdawajemyje
Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju dla razbora driewnich aktow, t. 1-42, Wilno
1865-1915.
7.
Akty
otnosiaszczijesia k istorii Jużnoj i Zapadnoj Rossii, t. 1-15,
Petersburg 1862-1890.
8.
Akty
otnosiaszczijesia k istorii Zapadnoj Rossii, t. 1-5, Petersburg 1846-1853.
9.
Ałfawitnyj spisok
dworianskich rodow Czernigowskoj gubernii, sost. G. A. Miłoradowicz, Czernihów 1890.
10.
Andrusiewicz Andrzej, Mit Rosji, t. 1-2, Rzeszów 1994.
11.
Archeograficzeskij
sbornik dokumentow otnosiaszczichsia k istorii Siewiero-Zapadnoj Rossii, t. 1-14, Wilno
1867-1904.
12.
Baltisches Wappenbuch (von Klingspor und Hildebrandt).
Stockholm
1882.
13.
Bardach Juliusz, Polska w epoce Odrodzenia. Warszawa 1986.
14.
Bazylow Ludwik, Historia
Rosji, t. 1-2, Warszawa 1983.
15.
Berlin Isaiah, Rosyjscy
myśliciele, Warszawa 2003.
16.
Bieliński K., Rok
1831 w powiecie zawilejskim. Wilno-Święciany 1930.
17.
Birżu dvaro teismo knygos (Ed. Firkovičius, Raudeliunas), Vilnius 1982.
18.
Bobrinskij A. I., Dworianskije rody wniesionnyje w obszczij gierbownik Wsierossijskoj
Impierii, cz. 1-2, Petersburg 1890.
19.
Bocheński Jacek, Pojęcie społeczeństwa wolnego, Warszawa 1993.
20.
Boniecki Adam, Herbarz
polski, t. 1-17, Warszawa 1899-1913.
21.
Borysow (Iljin) I. W., Rodowyje gierby Rossii, Łobnia 1997.
22.
Buganow B. J., Razriadnyje
knigi posledniej czietwierti XV – naczała XVII w., Moskwa 1962.
23.
Byczkowa Margarita, Rodosłownyje knigi XVI-XVII wiekow kak istoriczeskij istocznik,
Moskwa 1975.
24.
Byczkowa Margarita, Sostaw kłassa feodałow Rossii w XVI wiekie, Moskwa 1986.
25.
Chamerska Halina, Drobna szlachta w Królestwie Polskim, Warszawa 1974.
26.
Cioran Emile, Historia
i utopia, Kraków 2000.
27.
Czerniawskij M., Gienieałogija gospod dworian Twierskoj Gubernii, rękopis w
Bibliotece Rumiancewów w Moskwie.
28.
Dilthey Wilhelm, Pisma estetyczne, Warszawa 1982.
29.
Dilthey Wilhelm, O istocie filozofii, Warszawa 1987.
30.
Dołgorukow Piotr, Rossijskaja rodosłownaja kniga, t. 1-2, Petersburg 1854.
31.
Dunczewski S. J., Herbarz wielu domów Korony Polskiej i Wielkiego Xięstwa Litewskiego,
t. 1-2, Kraków 1757.
32.
Dworowaja tietrad
XVI w., Moskwa-Leningrad 1950.
33.
Encyklopedia
Judaica, t. 1-10, Berlin 1928-1934.
34.
Encyklopedia
katolicka, t. 1-15. Lublin 1986-2011.
35.
Gamkrelidze T. W., Iwanow W. W., Indojewropiejskij jazyk i indojewropiejcy,
t. 1-2, Tbilisi 1984.
36.
Graetz Heinrich, Historia Żydów, t. 1-9, Warszawa 1929.
37.
Grutowski Aleksandr, Russkij kułacznyj boj, Sank-Petersburg 2001.
38.
Gumilow Lew, Etnogieniez
i biosfiera Ziemli, Leningrad 1989.
39.
Gumilow Lew, Geografia
etnosa w istoriczeskij pieriod, Moskwa 1990.
40.
Gumilow Lew, Tysiaczeletije
wokrug Kaspija, Baku 1991.
41.
Herbarz rodzin
szlacheckich Królestwa Polskiego, cz. 1-2, Warszawa 1853.
42. Herrmann Joachim, Die
Slawen in Deutschland, Berlin 1974.
43. Herrmann Joachim, Zwischen
Hradschin und Vineta, Jena – berlin 1971.
44.
Hertz Paweł, Szkice
o totalitaryzmie, Warszawa 1994.
45.
Hołowko Aleksandr, Drewniaja Ruś i Polsza w politiczeskich wzaimootnoszenijach X – pierwoj
treti XIII ww. Kijów 1988.
46.
Istoriko-juridiczeskije
matieriały izwleczionnyje iz aktowych knig Gubernij Witebskoj i Mogilewskoj, t. 1-32, Witebsk
1871-1906.
47.
Istrina W. A., 1
100 let sławianskoj azbuki, Moskwa 1963.
48.
Iwanicki Wiesław, Między Leną a Pacyfikiem, Warszawa 1986.
49.
Jedlicki Jerzy, Klejnot
i bariery społeczne, Warszawa 1968.
50.
Kasack Wolfgang, Leksykon literatury rosyjskiej XX wieku, Wrocław 1996.
51.
Klimowicz Tadeusz, Przewodnik po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach,
Wrocław 1996.
52.
Kmietowicz Frank, Kiedy Kraków był „Trzecim Rzymem”, Białystok 1994.
53.
Korwin-Kruczkowski S., Poczet Polaków wyniesionych do godności szlacheckiej, Lwów 1935.
54.
Librowicz Zygmunt, Polacy w Syberii, Kraków 1896.
55.
Limonow J. A., Kulturnyje
swiazi Rossii s jewropiejskimi stranami w XV-XVII w., Leningrad 1978.
56.
Lorenz Konrad, Regres
człowieczeństwa, Warszawa 1986.
57.
Łakier A., Russkaja
gieraldika, t. 1-2, Petersburg 1855.
58.
Łosski Mikołaj, Historia
filozofii rosyjskiej, Kęty 2000.
59.
Łukomskij W. K., Emblematiczeskij gierbownik, Moskwa 1914.
60.
Łukomskij W. K., Modzalewskij W. K., Małorossijskij gierbownik, Petersburg
1914.
61. Macdonald Kevin, The
culture of critique: an evolutionary analysis of jewish involvement in
twentieth-century intellectual and political movement’, Califormia State
University, Long Beach 2002.
62.
Machiavelli Niccolo, Wybór pism, Warszawa 1972.
63.
Majewski Stanisław, Duch wśród materii, Poznań 1927.
64.
Mannheim Karl, Człowiek
i społeczeństwo w dobie przebudowy, Warszawa 1974.
65.
Marcinek Roman, Ślusarek Krzysztof, Materiały do genealogii szlachty
galicyjskiej, Kraków 1996.
66.
Marks Karol, Engels Fryderyk, Dzieła, t. 1-38, Warszawa 1960-1975.
67. Massie K. Robert, The
Romanovs. The Final Chapter. New York 1995.
68.
Miedwiediew Roj, Ludzie Stalina, Warszawa 1989.
69.
Miller F. I., Izwiestije
o dworianach rossijskich, Petersburg 1790.
70.
Miłoradowicz Grigorij, Rodosłownaja kniga czernigowskogo dworianstwa, t. 1-2, Petersburg
1901.
71.
Niesiecki Kasper, Herbarz polski, t. 1-10, Lipsk 1839-1845.
72.
Niesiecki Kasper, Korona Polska, t. 1-4, Lwów 1728-1743.
73. Nouro Abrohom, My
Tour in the Parishes of the Syrian Church and Lebanon, Bejrut 1967.
74.
Nietzsche Fryderyk, Ecce homo, Warszawa 1909.
75.
Nietzsche Fryderyk, Ludzkie, arcyludzkie, Warszawa 1908.
76.
Nietzsche Fryderyk, Poza dobrem i złem, Warszawa 1907.
77.
Nietzsche Fryderyk, Tako rzecze Zaratustra, Warszawa 1907.
78.
Nietzsche Fryderyk, Wędrowiec i jego cień, Warszawa 1910.
79.
Nietzsche Fryderyk, Z genealogii moralności, Warszawa 1906.
80.
Nietzsche Fryderyk, Zmierzch bożyszcz, Warszawa 1906.
81.
Obszczij
Gierbownik Dworianskich Rodow Wsierossijskoj Impierii, t. 1-20,
Petersburg 1797-1917.
82.
O proischożdienii
niekotorych dworianskich familij russkich iz Polszi, br, bm.
83.
Ortega Gasset Jose, Bunt mas, Warszawa 1982.
84. Oswald Gert, Lexikon
der heraldik, Leipzig 1984.
85.
Pareto Vilfredo, Uczucia i działania, Warszawa 1994.
86.
Pietrow P. N., Istorija
rodow russkogo dworianstwa, t. 1-2, Petersburg 1886.
87.
Poczobut-Odlanicki J. W., Pamiętnik, Warszawa 1997.
88. Poljakov Oleg, The
Marvel of Indo-Europeen Cultures and Languages. Vilnius 2015.
89.
Possevino Antonio, Moscovia, Warszawa 1988.
90.
Rogow A. J., Russko-polskije
kulturnyje swiazi w epochu Wozrożdienija, Moskwa 1966.
91.
Rummel W. W., Gołubcow W. W., Rodosłownyj sbornik russkich dworianskich familij, t. 1-2,
Petersburg 1886-1887.
92.
Russko-biełorusskije
swiazi. Sbornik dokumentow, Mińsk 1963.
93.
Sawiołow Leonid, Bibliograficzeskij ukazatiel po istorii, gieraldikie i rodosłowiju
rossijskogo dworianstwa, Ostrogożsk 1898.
94.
Sawiołow Leonid, Rodosłownyje zapiski, Moskwa 1906.
95.
Sawiołow Leonid, Woronieżskoje dworianstwo, Moskwa 1895.
96.
Scheler Max, Pisma
z antropologii filozoficznej i teorii wiedzy, Warszawa 1987.
97.
Schopenhauer Arthur, W poszukiwaniu mądrości życia, t. 1-2, Warszawa 2002.
98.
Siedlecki Julian, Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986, Londyn 1988.
99.
Siedow W., Rannije
kurgany Wiaticzej, Moskwa 1973.
100.
Siwers A. A., Gienieałogiczeskije
razwiedki, Petersburg 1913.
101.
Sołowiow Władimir, Izbrannyje proizwiedienija, Mińsk 1997.
102.
Spiridow, Rodosłownoj
rossijskoj słowar, Moskwa 1792.
103. Stefan Graf von Szydlow-Szydlowski, Nikolaus Ritter
von Pastinszky, Der polnische und
litauische Hochadel, Budapest 1944.
104.
Taylor Charles, Źródła
podmiotowości, Warszawa 2001.
105.
Tysiacznaja kniga 1550 g .,
Moskwa-Leningrad 1950.
106.
Ukazatiel k
izdanijam Wriemiennoj komissii dla razbora drewnich aktow, sost. J. P.
Nowickij, Kijów 1878.
107.
Uruski Seweryn, Rodzina.
Herbarz szlachty polskiej, t. 1-16, Warszawa 1904-1935.
108.
Uszkujnik W., Paradoksy
historii. Tajna historia Rosji, Europy i świata, Gdańsk 1996.
109.
Veblen Thorstein, Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 1971.
110.
Volumina Legum, red. Józefat
Ohryzko, t. 1-9, Petersburg-Kraków 1859-1889.
111.
Wasiliewicz A., Titułowannyje
rody Rossijskoj Impierii, t. 1-2.
112.
Weber Max, Gospodarka
i społeczeństwo, Warszawa 2002.
113.
Wiesiełowskij S. B., Issledowanija po istorii kłassa służiłych ziemlewładielcew, Moskwa
1969.
114.
Znaniecki Florian, Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, Warszawa 1974.
115.
Znaniecki Florian, Pisma filozoficzne, t. 1-2, Warszawa 1990.
116.
Znaniecki Florian, Nauki o kulturze, Warszawa 1971.
117.
Żagaru dvaro
teismo knygos (Ed. V. Raudeliunas ir kiti) Vilnius 2003.
118.
Żychliński Teodor, Złota księga szlachty polskiej, t. 1-31, Poznań 1879-1908.
Aneks.
O Autorze
Ciechanowicz
Jan, docent, dr nauk filozoficznych
Urodzony w m. Worniany powiatu wileńsko-trockiego
(po II wojnie światowej – ostrowieckiego) na Wileńszczyźnie; badania w zakresie
nauk humanistycznych: historia, etognomika, filozofia, filologia germańska,
socjologia, religioznawstwo, etyka, politologia, historia idei.
Studia: Miński Państwowy Instytut Języków Obcych
(1971); Społeczny Uniwersytet Nauk Politycznych (Wilno 1973); doktorat z zakresu najnowszej filozofii
niemieckiej „Człowiek i kultura w
filozofii Theodora Wiesengrunda Adorno”:
Instytut Filozofii i Prawa Akademii Nauk Białorusi w Mińsku (1983).
Wiedza języków: angielski, białoruski, litewski, niemiecki,
polski, rosyjski, ukraiński i in.
Praca: tłumacz-referent w Instytucie Filozofii i
Prawa AN Białorusi w Mińsku (1969); tłumacz w Naukowo-Metodycznej Bibliotece
Kultury Fizycznej i Sportu w Mińsku (1970); nauczyciel języka niemieckiego w
Mejszagolskiej i Duksztańskiej polskich szkołach średnich rejonu wileńskiego
(1970-1975); korespondent dziennika „Czerwony
Sztandar” w Wilnie (1975-1983); wykładowca filozofii i etyki w Wileńskim
Państwowym Instytucie Pedagogicznym (pół etatu 1975-1983); wykładowca katedry
filozofii w Wileńskim Państwowym Uniwersytecie (pół etatu 1975-1976); docent w
Międzyrepublikańskiej Filii Akademii Nauk Społecznych ZSRR (Wilno, 1983-1986);
docent Katedry Filozofii Wileńskiego Państwowego Instytutu Pedagogicznego (1986-1991);
nauczyciel języka niemieckiego w Szkole Średniej imienia Mścisława
Dobużyńskiego w Wilnie (pół etatu 1992); lektor języka niemieckiego,
rosyjskiego i litewskiego w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Bydgoszczy (1993-1994);
starszy wykładowca Instytutu Filologii Germańskiej Uniwersytetu Rzeszowskiego
(wykłady i zajęcia praktyczne z zakresu filozofii, etyki, historii filozofii
niemieckiej, filozofii kultury, leksykologii języka niemieckiego; wypromowanie
78 prac magisterskich; 1994-2013); nauczyciel języka niemieckiego w Zespole
Szkół imienia króla Władysława Jagiełły w Niechobrzu koło Rzeszowa (pół etatu
2000-2008); wykładowca języka niemieckiego w Zespole Kolegiów Nauczycielskich w
Tarnobrzegu (pół etatu 2001-2011); wykładowca etyki biznesu w Wyższej Szkole
Biznesu w Sanoku (pół etatu 2005-2006).
Działalność społeczna: w roku 1988
współorganizator Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie,
współzałożyciel Fundacji Kultury Polskiej na Litwie i Uniwersytetu Polskiego w
Wilnie, założyciel Polskiej Partii Praw Człowieka (1990). W roku 1989 wybrany
przez mniejszości narodowe Republiki Litewskiej do Rady Najwyższej ZSRR; bronił
interesów ludności polskiej oraz innych mniejszości narodowych w tym kraju;
pracował w Komitecie do Spraw Nauki i Technologii RN ZSRR w okresie 1989-1991.
Jako „Human Rights Activist” został laureatem kilku wyróżnień polskich, amerykańskich
i międzynarodowych; szykanowany przez bezpiekę komunistyczną i
postkomunistyczną na Litwie i w Polsce.
Publikacje: ponad 1200 artykułów naukowych, publicystycznych
i popularnonaukowych w pracach zbiorowych i czasopismach, ukazujących się w
Polsce oraz w (przeważnie polonijnych) periodykach w Litwie, Białorusi,
Ukrainie, Kanadzie, Francji, USA, Australii, Rosji w języku angielskim,
białoruskim, litewskim, niemieckim, polskim, rosyjskim.
Książki
i skrypty dra Jana Ciechanowicza opublikowane w okresie 1978-2018
1. K voprosu o kritike filosofsko-metodologičeskich
osnov kulturno-estetičeskoj koncepcii Theodora Wiesengrunda Adorno (skrypt). 24 s. Perm, Isdatelstvo Permskogo Universiteta 1978.
2. Problema čeloveka v filosofii Theodora Wiesengrunda
Adorno i Herberta Marcuse (skrypt). 24 s. Perm, Isdatelstvo Permskogo Universiteta 1978.
3. Mirovozzrenie Theodora Wiesengrunda Adorno: čelovek i kultura (skrypt). 16 s. Vilnius, Leidykla „Mokslas ir Technika” 1982.
4. Borba za mir i sovremennyj katolicizm (skrypt). 22 s. Minsk, Isdatelstvo „Znanije” 1985.
5. Vatikanas laisvinasi
nuo „išsivadavimo teologijos” (skrypt). 24 s.
Vilnius, Leidykla „Żinija” 1985.
6.
W kręgu
postępowych tradycji. 150 s. Kaunas, Leidykla „Šviesa” 1987.
7.
Na wileńskiej
Rossie (wspólnie z B.& M. Kosman). 184 s. Poznań, Krajowa Agencja
Wydawnicza 1990.
8.
Na wschód od Bugu.
120
s. Wilno – Chicago, Panorama Publishing 1990.
9.
Trzynastu sprawiedliwych. 221 s. Wilno, Polskie
Wydawnictwo w Wilnie 1993.
10.
Droga geniusza (O
Adamie Mickiewiczu). 157 s. Wilno, Wydawnictwo Znicz, 1995; (2d Edition
Wrocław, Wydawnictwo Nortom. 1998, 131 str.).
11.
Pod skrzydłami
porannej zorzy. 176 s. Rzeszów, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE 1996.
12.
Twórcy cudzego
światła. 401 s. Toronto – Wilno, Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie 1996.
13.
Na styku
cywilizacji. 541 s. Wilno – Rzeszów, Wydawnictwo Naukowo-Literackie Znicz & Wydawnictwo
Oświatowe FOSZE 1997.
14.
W bezkresach
Eurazji. 371 s. Rzeszów, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej 1997.
15. Minima. Aphorismen.
61 s. Berlin, Mordelius Press 1997.
16.
Filozofia kosmizmu.
(vol.
1-3, 280 s. + 303 s. + 370 s.). Rzeszów, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE 1999.
Wydanie drugie pt. „Kosmofilozofia”, 575
str. Warszawa 2015.
17.
Z rodu polskiego (vol. 1-2, 294 s.
+ 288 s.), Rzeszów, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej 1999.
18.
Rody rycerskie
Wielkiego Księstwa Litewskiego (vol. 1-6, 368 s. + 480 s. + 548 s. + 610 s. + 598
s. + 490 s.). Rzeszów – Wilno, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE & Wydawnictwo Naukowo
– Literackie Znicz 2001-2006.
19.
Syjon, Olimp i
Golgota. 355 s. Molodečno, Isdatelstvo Pobeda 2001; (2d Edition Warszawa 2016).
Wydanie drugie pt. „Olimp, Syjon i
Golgota” 300 str., Warszawa 2016.
20.
Myśl i czyn. 320 s. Molodečno, Isdatelstvo
Pobeda 2001.
21.
Sprichwort, Wahrwort. Kleines deutsch-polnisches
Spruch – und Sprichwörterbuch. 114 s. Tarnobrzeg, Wydawnictwo Kolegium
Nauczycielskiego 2002.
22.
Gońcy Ikara. Osoby
pochodzące z Litwy i Polski w dziejach lotnictwa i kosmonautyki światowej. 320 s. Molodečno, Isdatelstvo
Pobeda 2002.
23.
Zdobywca Azji.
Mikołaj Przewalski. 315 s. Molodečno, Isdatelstvo Pobeda 2002. Wydanie
drugie, 268 str., Warszawa 2017.
24.
Etyka czterech umiejętności.
232
s. Molodečno, Isdatelstvo Pobeda, 2002; (2d edition 280 p. New York 2009; 3d
Edition Siemianowice Śląskie 2014). Wydanie czwarte: Warszawa 2016, 319 str.
25.
Weisheit der Bibel. Wörterbuch der biblischen
Aphorismen. 154 s. Rzeszów, Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego 2002.
26.
Musica peregrina. Artyści
pochodzący z Litwy i Polski w obcej sztuce muzycznej i teatralnej. 576 s. Molodečno, Isdatelstvo
Pobeda 2002.
27.
Ludzie wśród
gwiazd. Homo sapiens w perspektywie kosmologicznej. 371 s. Rzeszów, Wydawnictwo
Oświatowe FOSZE 2005. (Nakład został w kwietniu 2005 roku nielegalnie
skonfiskowany w Rzeszowie przez ss).
28.
Dzieci żelaznego
wilka. 608 s. Rzeszów, Wydawnictwo Oświatowe FOSZE 2005. (Nakład został w
kwietniu 2005 roku nielegalnie skonfiskowany przez ss w Rzeszowie).
29.
Spassvogel. Witze und Schwänke aus Gegenwart und Vergangenheit.
108
s. Tarnobrzeg, Wydawnictwo Zespołu
Kolegiów Nauczycielskich 2005.
30.
Lies und denk’! Ein Lesebuch für Freunde der deutschen
Sprache. 168 s. Rzeszów, Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego 2005.
31.
Witze und Scherze. Żarty i kawały w języku niemieckim. 132
s. Niechobrz, Wydawnictwo Zespołu Szkół im. króla Władysława Jagiełły 2006.
32.
Herbarz
polsko-rosyjski. Rody szlacheckie Imperium Rosyjskiego pochodzące z Polski. (vol. 1-2, 651 s.
+ 575 s.) Warszawa, Wydawnictwo Stowarzyszenia Dom Polski Sarmacja 2006.
33.
Niemieckie idiomy,
zwroty, porzekadła, skrzydlate słowa, przysłowia. – Deutsche Idiome,
Redewendungen, Sprüche, geflügelte Worte, Sprichwörter. 602 s. (2d Edition,
408 str.). New York, Polish Guide Publishing
2008.
34. Rozpacz a filozofia. Myśliciele Europy wobec Boga,
życia i śmierci. 528 s. New York, Polish Guide Publishing 2009.
35.
Etyka życia i
śmierci. 464 s. New York, Polish Guide Publishing
2009. (2d Edition Siemianowice Śląskie 2014). Wydanie czwarte: Warszawa 2016,
447 str.
36.
Herbarz Polesia. 232 s. Boguchwała,
Wydawnictwo Duet 2009.
37.
Niemiecko-polski
słownik frazeologiczny. 380 s. Tarnobrzeg, Wydawnictwo Zespołu Kolegiów
Nauczycielskich 2009.
38.
Etyka wielkich
cywilizacji. 624 s. New York, Polish Guide Publishing 2010. (2d Edition Warszawa
2013; 3d Edition Siemianowice Śląskie 2014). Wydanie czwarte: Warszawa 2016,
664 str.
39.
Antropologia władzy. 200 s. Wilno, Wydawnictwo
Znicz 2010. (2d Edition Warszawa 2015, 312 s.).
40.
Polonobolszewia. Siedmiu mędrców sowieckich czyli jak polska szlachta
komunizowała Rosję. 288 s. Boguchwała, Wydawnictwo Duet 2010; (2d Edition Warszawa
2015, 455 str.). Wydanie trzecie: Wrocław 2016, 235 str.
41.
Antysemityzm (analiza konfrontatywna)” 616
s. New York, Astra Publishing 2010; (2d Edition vol. 1-2. Warszawa 2015, 800
str.; 3d Edition Warszawa 2017, 464 str.).
42.
Z dziejów kultury
W.
Ks. Litwy. 544 s. Siemianowice
Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2012. Wydanie trzecie: Warszawa 2017,
43.
Poczet profesorów
wileńskich. 476 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2012. Wydanie trzecie:
Warszawa 2017,
44.
Synowie księcia
Gedymina. 545 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2012. Wydanie trzecie:
Warszawa 2017.
45.
W królestwie
Uranii. Astronomowie i podróżnicy
pochodzący z Litwy i Polski. 414 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb”
2012.
46.
Dobroczyńcy ludzkości. (Wybitni działacze medycyny pochodzący z
ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego i Polski w krajach obcych). (vol. 1-2,
462 s. + 456 s.). Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2013.
47.
Geniusze wojny. (Wybitni teoretycy wojny i dowódcy wojskowi
polskiego pochodzenia w armiach obcych). (vol. 1-2, 387 s. + 300 s.).
Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2013; wydanie drugie Warszawa 2017.
48.
Wysłannicy Słowa. (Poeci i pisarze polskiego pochodzenia w
kulturach obcych). (vol. 1-2, 500 s. + 488 s.). Siemianowice Śląskie, Wyd.
„Kolumb” 2013.
49.
Urok
prowincjonalizmu. (Z dziejów sztuk pięknych na
Kresach Wschodnich). 336 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb”. 2013.
50.
Etiudy
etognomiczne (wydanie drugie, poszerzone, vol. 1-3, 575 s. + 567 s. + 600 s.).
Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb”. 2013; wydanie trzecie Warszawa 2016, t. 1-3,
544 s. + 552 s. + 528 s.).
51.
Księga herbowa
Białej, Czarnej, Czerwonej i Zielonej Rusi, Inflant, Litwy, Moskwy, Polski,
Ukrainy i Żmudzi. 316 s. Siemianowice Śląskie, Wyd. „Kolumb” 2013. (2d Edition Warszawa
2015, 336 str.; 3d Edition Boguchwała 2017, str. 500)
52.
W cieniu rajskich
jabłoni. Wybitni reprezentanci nauk
ścisłych i technicznych pochodzący z ziem dawnej Rzeczypospolitej w obcych
krajach. 398 str. Warszawa 2015.
53.
Klug durch Lesen. 183 str.
Warszawa 2015.
54.
Nauczyciele. Oblicza humanizmów. 328 str. Warszawa
2015.
55.
Niemiecko-polski
słownik frazeologiczno-paremiologiczny, 620 str. Wydanie trzecie, Warszawa 2015.
56.
Dokumentacja
Kresów. Scorpionomachia. Polemiki o
„kwestii polskiej”w Wilnie, 1985-2005, 2015” . 571 str. Warszawa 2015.
57. Na łąkach
Stworzyciela. Ludzie wielkiej nauki. 240 str. Warszawa 2016.
58.
Reminiscencje. Aforyzmy. 120
str., Warszawa 2016.
59. W
poszukiwaniu ukrytego Piękna. Artyści
plastycy na pograniczach kultur europejskich. Warszawa 2018.
60. Zrozumieć
lot dwugłowego orła. (Nad rozdrożami Rosji). Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz