Jan Ciechanowicz
antysemityzm
(Z DZIEJÓW HANIEBNEGO ZJAWISKA)
Warszawa 2018
Wydanie pierwsze: New
York 2010
Wydanie drugie:
Warszawa 2015
Wydanie trzecie: Warszawa
2017
Wydanie czwarte: 2019
Copyright by
Jan Ciechanowicz
ISBN 978-83-87773-96-0
SPIS TREŚCI
Przedmowa
Rozdział I. Z
historii i psychologii antysemityzmu
Rozdział II. Chimera „judeochrześcijaństwa” („żydokatolicyzmu”)
Rozdział III. Mordy rytualne
Rozdział IV. Antysemityzm Niemców
Rozdział V. Antysemityzm
Żydów
Rozdział VI. Antysemityzm w Rosji
Rozdział VII. Antysemityzm w Polsce
Rozdział VIII. Anglosaski antysemityzm
Rozdział IX. Metoda chazarejska: od trwania
do panowania.
Rozdział X. Naród
globalny
Podsumowanie
Bibliografia
Przedmowa
Stykając się z antypatią do Żydów człowiek
myślący mimowolnie zadaje pytanie: jak to się dzieje, że naród obdarzony tyloma
talentami, taką inteligencją, tak wrażliwym sercem, wyznający wzniosłą wiarę i
twardą moralność, tak dzielny i dynamiczny – bywa w bezpardonowy sposób atakowany
nie tylko na płaszczyźnie teoretycznej, ale i praktycznej? Dlaczego wielu uczonych niemieckich, rosyjskich,
węgierskich, anglosaskich uważało, że niewykorzenialnymi cechami etnosu
żydowskiego są: grabieżczy nomadyzm, wstręt do uczciwej pracy i do każdej pracy
fizycznej, pasożytnictwo, życie cudzym kosztem, nienawiść do innych narodów i
do ich kultury oraz usiłowanie, by to,
co obce, zohydzić, sprofanować, ochlapać błotem, zniszczyć; a osiedlenie się Żydów na terenie
któregokolwiek narodu europejskiego -
za klęskę i tragedię tego, obok kogo ten
lud się zjawił? Jak to się dzieje, że się puszcza w niepamięć nieogarnięty dorobek intelektualny tego
narodu, jego niezaprzeczalny wkład w rozwój kultury, nauki, sztuki, medycyny,
techniki, filozofii, literatury, a skrzętnie się odnotowuje i wciąż na nowo
wypomina jakieś -
często tylko domniemane - wykroczenia i grzechy poszczególnych osób czy
grup socjalnych, do tego narodu należących, lecz przecież marginalnych w stosunku do owego dobra, które
ten Wielki Naród w ciągu tysiącleci wyświadczył ludzkości? Czyżby działała tu odwieczna zasada, że zły nie chwali dobrego,
a głupi mądrego? A może miał rację Theodor Herzl, gdy pisał, iż „Żydów
nienawidzi się za ich zalety, nie zaś za wady”?... Nie dziwi tedy, że co
mądrzejsi Żydzi spoglądają na antysemitów jak na swego rodzaju dziwaczny wybryk
matki natury, kozła z dwiema głowami, czy cielę bez głowy… I wcale się tym
dziwolągiem nie przejmują.
A więc jedną z najbardziej fascynujących
tajemnic historii powszechnej stanowią dzieje Hebrajczyków, choć przecież nie
ma na kuli ziemskiej ludu, którego losy
- z Woli Nieba - nie
byłyby zadziwiające, dramatyczne i
zagadkowe. Powierzchownemu obserwatorowi może się wydać, iż tylko Żydzi przez
parę ostatnich tysiącleci żyli niejako
na ostrzu noża: zginąć czy przeżyć; a
przecież trudno byłoby znaleźć naród, który też - na swój sposób - nie tkwiłby również
ciągle nad skrajem przepaści i nie byłby pogrążony w lęku o swe istnienie.
Każdy też etnos wynajduje właściwy sobie sposób na przetrwanie, pokonanie
rywali i wyjście obronną ręką ze zmagań o swoje miejsce pod słońcem. Wydaje się
jednak, iż to właśnie Żydzi doprowadzili tę sztukę do perfekcji. Niektórzy, jak
S. Rawidowicz, nazywali swoich
rodaków „narodem wiecznie umierającym”, żyjącym przez wieki w stanie
egzystencjalnego zagrożenia. Byłoby jednak bliższe prawdy twierdzenie, że jest to naród wiecznie
rozkwitający, nieustannie ekspandujący i podbijający świat dzięki swym
unikalnym uzdolnieniom, talentom, energii, ideom, inicjatywom, pracom i
wysiłkom. Początkowe życie w pustyni kształtuje w ludziach zdolność do
szybkiego reagowania na nieoczekiwane, trudne do przewidzenia sytuacje. Stąd
niektórzy etnologowie wyprowadzają takie
„czysto żydowskie” rzekomo
cechy jak umiejętność przewidzenia
niebezpieczeństwa, podjęcie zawczasu środków ostrożności oraz zdolność do
adekwatnego i zdecydowanego reagowania na zaistniałe zagrożenie. Choć przecież
te same cechy powinien posiadać - jeśli chce przetrwać -
także lud leśny, żeglarski lub wyspiarski, jak również górski i
stepowy. Wszystkie warunki ekstremalne kształtują powyżej wymienione cechy, a
przecież we wczesnym stadium rozwoju prawie cała ludzkość musiała stawiać czoło
podobnym sytuacjom; nie każdy jednak lud jest tak bystry, sprytny, czynny,
ruchliwy, spontanicznie spieszący z pomocą rodakom, jak Żydzi.
Przysłowie żydowskie powiada: „Nie życz sobie kresu niepokojów, gdyż razem
z niepokojami kończy się życie”. Świadomość tej rasy znajduje się więc w
stanie ciągłego zaniepokojenia, czuwania, alarmu, obawy o swój los, pozycję i
przyszłość. Podstaw ku temu jest więcej niż dostatecznie. Wystarczy wspomnieć o
przerażających mordach masowych, popełnionych
przez gojów na Żydach np. podczas wypraw krzyżowych (1096, 1146, 1189 – 1191), o wypędzeniu z
Anglii (1290), Francji (1394), Hiszpanii (1492), Portugalii (1497), o rzeziach na Ukrainie (1648 – 1649, 1768),
wreszcie o tzw. holocauście podczas II wojny światowej.
W tej książce, na którą złożyły się m.in.
liczne fragmenty rozmaitych publikacji, które w swoim czasie ukazywały się w
Izraelu i Polsce, Niemczech i Rosji, Białorusi i USA, na Litwie i Ukrainie,
Francji i Kanadzie, autor usiłuje zestawić, zanalizować, skonfrontować i zrozumieć wszelkie argumenty
„pro” i „contra” w temacie tzw. „antysemityzmu”, jego genezy, istoty i celów. Czytelnik nie znajdzie tu definitywnych
odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania, ale przedstawiony materiał może
być solidną bazą do jego dalszych – już samodzielnych – przemyśleń i
poszukiwania prawdy.
***
David Irving pisał: „Żydzi powinni sami sobie zadać pytanie, dlaczego są tak znienawidzeni”.
Historyk brytyjski zwolniony z więzienia austriackiego 20 grudnia 2006 roku po
odsiedzeniu przeszło 400 dni w pojedynczej celi za tzw. „negowanie holocaustu”
powrócił do Londynu. W udzielonym wywiadzie powiedział, że do więzienia
wsadziło go „stalinowskie prawo” i że
„ nie wyraża skruchy”.
Na pytanie jednak, czy widzi siebie jako
antysemitę powiedział: „Nie, mam tę
satysfakcję, że nim nie jestem”. (No,
I like to think I am not). Zaraz po tym wyraził jednak poparcie dla
komentarza Mela Gibsona, który powiedział, że „Żydzi są odpowiedzialni za wszystkie wojny tego świata”.
David Irving stwierdził też, że jeśli
chodzi o przyczynę antysemityzmu, Żydzi powinni sami siebie spytać, dlaczego w
ciągu całej historii są tak znienawidzeni. „Powinni
zadać sobie sami pytanie: Dlaczego są tak nienawidzeni przez 3000 lat, dlaczego
w każdym kraju, gdzie byli, miały miejsce pogromy za pogromami przeciwko nim?”.
Liczne organizacje żydowskie wyraziły
oburzenie decyzją sądu austriackiego, zwalniającego Irvinga z więzienia, jak
również były zbulwersowane jego, jak stwierdziły, „antysemickimi wypowiedziami”. Lord Janner, prezydent „edukacyjnej
instytucji” Holocaust Educational Trust
m.in. powiedział, że „wypuszczenie
Irvinga, było nieuzasadnione”, zaś dyrektor Centrum im. Szymona Wiesenthala
w Izraelu, Ephraim Zuroff stwierdził, że „zachowanie
się Irvinga po wypuszczeniu świadczy o tym, że powinien w więzieniu pozostać”.
Jeden z portali internetowych skomentował to, jak
następuje: „W niektórych depeszach
światowych agencji (np. BBC), celowo pomija się rzucone przez Irvinga pytanie o
przyczynę antysemityzmu.
Środowiska
żydowskie i inne filosemickie atrapy powinny już dawno zdać sobie sprawę z tego,
co wiadomo od dawna, każdy kto ma oczy i widzi, co jest bardzo dobrze
udokumentowane: że antysemityzm – ten realny i ten wyimaginowany – jest
produktem samych Żydów i jest zwykłą reakcją na ich zachowanie. Zresztą,
dzisiejsi przywódcy żydowscy sami przyznają, że ten antysemityzm jest ze wszech
miar pielęgnowany przez środowiska żydowskie – jest pewnego rodzaju nieodzownym
cementem dla laicyzującej się społeczności żydowskiej. Dzisiaj tylko trzy
elementy scalają diasporę: państwo Izrael, religia holocaustu i właśnie
antysemityzm. Wszystkie te trzy elementy spięte są klamrą syjonizmu, czyli
rasistowską ideologią.
Znany profesor psychologii kalifornijskiego
uniwersytetu Kevin B. MacDonald, w swoich kilku książkach (The Culture of
Critique: An Evolutionary Analysis of Jewish Involvement in Twentieth-Century
Intellectual and Political Movements; Separation and Its Discontents Toward an
Evolutionary Theory of Anti-Semitism; A People That Shall Dwell Alone: Judaism
As a Group Evolutionary Strategy with Diaspora Peoples) szczegółowo wyjaśnił
zachowanie się grup żydowskich na przestrzeni dziejów. Ukazuje
rewolucyjne zaangażowanie Żydów, zawsze skierowane przeciwko zastanemu
porządkowi. Ukazuje też rolę Żydów w tzw. rewolucji kulturalnej lat
sześćdziesiątych XX wieku, czyli promowanie moralnej destrukcji tkanki
społecznej. Książki prof. Kevina MacDonalda nie są dostępne ani w księgarniach,
ani w bibliotekach, a i w księgarniach internetowych są trudne do zdobycia.
Dlaczego? Jedna z jego książek została wycofana z wydawnictwa St. Martin’s
Press po nacisku grup żydowskich (pisze o tym nawet lewicowa Wikipedia), a
reszta jakoś nie może doczekać się dodruku, zaś biblioteki unikają ich jak
diabeł wody święconej.
Należałoby
po raz kolejny zapytać publicznie, dlaczego największe dzieło laureata Nagrody
Nobla Aleksandra Sołżenicyna pt. „Dwiestie
let wmiestie” nie zostało przetłumaczone na inne języki? Ano
dlatego, że i Sołżenicyn w swoim Magnum Opus na kilkuset stronach opisuje
dokładnie, jaką destrukcyjną rolę odegrali Żydzi w historii Rosji.
Nie
wszyscy lubią jasne fakty, nie wszyscy operują w ramach Prawdy, nie wszyscy
wyznają przejrzyste „tak-tak” „nie-nie”. Niektórzy wolą chować się w cieniu
kłamstwa, nienawiści, podjudzania i spisków. Wolą kreować fakty wirtualne niż
się przyznać do swojego udziału w niejasnych intencjach i czynach.
Nienawiść
niektórych grup jest tak wielka, że sięga zenitu śmieszności. Niejaka Karen
Pollock z „edukacyjnego” Holocaust Educational Trust stwierdziła po
wypowiedziach Davida Irvinga, że „reputacja Irvinga jako historyka jest
zrujnowana”. Czyżby wypowiedź o tym, że Żydzi powinni sami sobie zadać pytanie
o nienawiść, będącą reakcją na ich zachowanie, mogłaby w jakikolwiek sposób
przekreślić dorobek naukowy największego badacza czasów wojny? Oczywiście, że
jest to absurd, ale gdy nie ma się już amunicji argumentów, pozostaje plucie.
No i zamykanie do pudła.”
***
Przed II wojną światową George Orwell
napisał tekst pt. „Antysemityzm w
Wielkiej Brytanii”, w którym czytamy: „Moim
zdaniem słusznie się zakłada, że choroba nieprecyzyjnie nazywana nacjonalizmem
jest obecnie prawie uniwersalna. Antysemityzm jest tylko jednym z objawów
nacjonalizmu i nie u każdego choroba ta przejawia się w ten właśnie sposób.
Żyd, na przykład, nie jest antysemitą, ale za to wielu Żydów syjonistów wydaje
mi się być antysemitami a rebours tak samo jak wielu Hindusów i Murzynów ma
zwyczajne uprzedzenia rasowe, tyle że odwrócone. Rzecz w tym, że współczesnym
cywilizacjom brakuje czegoś, jakiejś psychologicznej witaminy i dlatego
jesteśmy wszyscy w mniejszym lub większym stopniu pod wpływem tego obłędu, każącego
nam wierzyć, że całe rasy albo narody są w tajemniczy sposób dobre albo złe.
Czy wśród tak zwanych intelektualistów znajdzie się chociaż jeden, który mógłby
uczciwie stwierdzić, że jego postawa wolna jest od lojalności
nacjonalistycznych i takich lub innych nienawiści? Przecież fakt, że człowiek
może czuć emocjonalny pociąg do takich uprzedzeń, a jednocześnie widzieć je
obiektywnie, daje mu status intelektualisty. Okazuje się więc, że punktem
wyjścia badań nad antysemityzmem nie powinno być pytanie „dlaczego to w
oczywisty sposób irracjonalne wierzenie przemawia do innych ludzi?” tylko
raczej „dlaczego antysemityzm przemawia do mnie? Co w nim wydaje mi się
słuszne?”. Zadając sobie samemu te pytania, można przynajmniej dobrać się do
sedna własnego rozumowania. Antysemityzm powinien być zbadany – nie twierdzę,
że przez antysemitów, ale przynajmniej przez ludzi, którzy wierzą, że nie są
całkowicie wolni od tego typu ciągot. Gdy Hitler zniknie, można będzie
przeprowadzić prawdziwe badania na ten temat i lepiej byłoby nie zaczynać od
demaskowania antysemityzmu, ale od uporządkowania wszystkich usprawiedliwień,
jakie można dlań znaleźć we własnym lub cudzym umyśle. To pozwoli nam
ewentualnie ujawnić jego korzenie psychiczne. Nie wierzę natomiast, by
antysemityzm mógł być definitywnie wyleczony bez wyleczenia szerszej choroby,
jaką jest nacjonalizm”. Te słowa są aktualne także obecnie.
Umysł ludzki bywa dotykany rozmaitymi
fobiami czyli uporczywymi, irracjonalnymi lękami. Należą do nich arachnofobia
(lęk przed pająkami), ichtiofobia (lęk przed rybami), agorafobia (lęk przed
otwartą przestrzenią), nekrofobia (lęk przed zmarłymi) i inne. Lecz spośród około dwustu tego rodzaju emocjonalnych aberracji
najciekawszą bodaj jest judofobia (lęk przed Żydami, swoisty „żydowstręt”),
gdyż jest to jedyna bodaj choroba psychiatryczna, która posiada rozbudowany aparat intelektualno-kategorialny
oraz tradycję liczącą około trzech
tysięcy lat. Nieraz przybierała ona charakter szału zbiorowego, niekiedy –
subtelnych rozważań filozoficznych czy teologicznych. Analizie tego
zadziwiającego zjawiska, zwanego też „antysemityzmem”,
poświęcona jest niniejsza publikacja. Ten temat autor zresztą poruszał już w swych wcześniejszych
książkach „Filozofia kosmizmu”
(Rzeszów 1999, t. 1 – 3; wydanie drugie
pt. „Kosmofilozofia” Warszawa 2016), „Syjon, Olimp i Golgota” (Mołodeczno 2001;
wydanie drugie pt. „Olimp, Syjon i
Golgota” Warszawa 2016), „Etyka wielkich cywilizacji” (New York
2010; wydanie czwarte Warszawa 2016).
Autor zdaje sobie sprawę z ogromnej
złożoności tego tematu, nie posuwa się więc do łatwych a ryzykownych uogólnień,
lecz świadomie ogranicza się do analizy historii antysemityzmu oraz jego
charakterystycznych manifestacji ideowych w kilku ważnych krajach Europy i Ameryki,
przedstawiając również kontrargumentację.
***
Charakterystycznym
błędem zarówno antysemitów, jak i filosemitów jest uważanie Żydów za naród
mały, nieliczny, warty albo pogardy (antysemici) albo litości (filosemici),
podczas gdy faktycznie jest to naród liczny, liczący w skali globalnej prawdopodobnie ponad 100 milionów osób, a przy tym wyjątkowo
uzdolniony, utalentowany, pracowity, pełen energii i inwencji, wykształcony, etnocentryczny
i posiadający elitę narodową na takim poziomie, o którym wiele innych narodów nawet marzyć nie może. W
sposób naturalny te znakomite właściwości połączone z umiejętnością solidarnego
i dalekowzrocznego działania zdobywają dla Żydów pozycję lidera świata,
wielkiej potęgi intelektualnej, finansowej, politycznej, która może budzić w
gojach zarówno podziw, jak i zgrozę, a samych Żydów niekiedy wbija w przesadną
pychę narodową, graniczącą z rasizmem i autorytaryzmem moralnym.
Na samym początku 2007 roku tzw. Biuro do Spraw
Globalnego Antysemityzmu przy Departamencie Stanu USA, którego szefem jest Żyd Gregg
Rickman, sprecyzowało w dwunastu punktach „typowe
antysemickie poglądy”. Punkty te stwierdzają:
„1. że antysemickie jest
jakiekolwiek twierdzenie, że mniejszość żydowska kontroluje rząd, media i międzynarodowe
finanse oraz handel;
2. że antysemityzmem jest ostra
krytyka Izraela;
3. że antysemityzmem jest
krytyka byłych i obecnych przywódców Izraela;
4. że antysemityzmem jest
krytyka Talmudu, Kabały, literatury i religii żydowskiej;
5. że antysemityzmem jest
krytyka lobby Izraela i uległości wobec niej rządu USA;
6. że antysemityzmem jest
krytyka Żydów-syjonistów za popieranie globalizmu;
7. że antysemityzmem jest
krytyka Żydów z powodu ukrzyżowania Chrystusa;
8. że antysemityzmem jest
krytyka dokładności sześciu milionów ofiar Holokaustu;
9. że antysemityzmem jest
krytyka Izraela jako państwa rasistowskiego;
10. że antysemityzmem jest
twierdzenie, że działa „konspiracja syjonistyczna”;
11. że antysemityzmem jest
twierdzenie, że Żydzi wywołali rewolucję bolszewicką;
12. że antysemityzmem jest krytyka
jakiegokolwiek indywidualnego Żyda”.
W ten sposób za antysemityzm musi być
uważane każde zabranie głosu w dowolnej sprawie, w jakikolwiek sposób związanej
z tematyką żydowską, o ile nie jest to robione w celu serwilistycznej
gloryfikacji. Jeśli np. ktoś napisze krytyczną recenzję o marnej książce, a
autorem książki okaże się przypadkowo osoba
żydowskiego pochodzenia, autor recenzji
natychmiast staje się antysemitą i podlega prześladowaniu sądowemu. Podobnież
prawne osądzenie złodzieja,
gwałciciela czy bandyty, o ile okaże się Żydem, będzie
przejawem antysemityzmu. W ten
sposób ta kategoria – właśnie przez irracjonalną
ekstrapolację – zupełnie zatraca swe ujemne konotacje moralne i intelektualne, gdyż
każdy historyk piszący o Żydach czy o antysemityzmie z definicji jest
antysemitą. Także autor tej
książki.
W świetle – a raczej w mroku – tej
koncepcji wypadnie np. uznać za antysemitę wybitnego poetę, piszącego po
polsku, żydowskiego – w dobrym słowa znaczeniu – nacjonalistę, Juliana Tuwima,
który napisał m.in. „antysemicki” – w odbiorze durniów – wiersz pt. „Bank”:
„Jak czarne włochate kulki
Po banku toczą się srulki.
Skaczą, skaczą nad biurkiem,
targuje się srulek ze srulkiem.
Srulek srulkowi uległ
i biegnie do kasy srulek.
Liczy drżącymi palcami
i zmyka przed srulkami.
W klubzeslach z dala od kasy
siedzą srule-grubasy.
Srulki z uśmiechem lubym
kłaniają się srulom grubym.
A w głębi – w ciszy – wielki jak król
Duma
sam
główny
Srul.”
Wzorując się na stylu rozumowania
żydowskich kongresmanów USA za rusofoba powinno się uznawać każdego obcego
naukowca piszącego o historii Rosji, za polakożercę każdego (np. Normana
Daviesa czy Daniela Beauvois !), kto zabiera głos w tematyce polskiej, a za
germanofobów – setki uczonych, piszących o takich luminarzach kultury
powszechnej, jak Bach, Cranach, Goethe czy Schiller, i oceniających np.
krytycznie jakiś wątek ich twórczości. Absurd jest ewidentny i bardzo szkodliwy,
stanie się też niewątpliwie impulsem do antysemityzmu intelektualnego, gdyż
nikt nie pójdzie na ugodę z żydowskim zamordyzmem, o ile syjonofaszyści
naprawdę będą dążyć do narzucenia światu nauki swej cenzury, stosując terror
moralny, intelektualny, psychologiczny
i sądowniczy. Nauka ma prawo w
dowolny sposób wypowiadać się na dowolny temat, a prawda zawsze się rodzi w
ogniu polemiki, jako skutek ścierania się różnych zdań i syntezy cząstkowych
ustaleń w procesie dialogu merytorycznego. Dopiero na finiszu tego dialogu
błędne interpretacje są odrzucane, a zgodne z faktami utwierdzają się same bez
odgórnego ogłaszania ich za święte i politycznie poprawne.
Jeśli zresztą zastosować w tym przypadku
zasadę wzajemności, to jeśli nie-Żydzi
nie mogą zabierać głosu w sprawach Żydów, odpowiednio Żydzi nie powinni mieć prawa do
zabierania głosu w sprawach nie-Żydów. A to jest bodaj nie do pomyślenia,
gdyż syjoniści uważają, że są najwyższą instancją w sprawach całego świata i
mają prawo decydowania o losach wszystkich. To jest, niestety, odwieczny błąd
pewnych wąskich sił, wciąż na nowo prowokujących straszliwe fale nienawiści do Żydów jako
takich. Nikt nie powinien tworzyć dla samego siebie stanu wyjątkowego. Kto
bowiem stawia się
ponad prawem, tym
samym stawia się
też poza nim. I
co najważniejsze: nikt nie powinien
naukowcom wskazywać brudnym palcem, co mają badać i co pisać. Wybitny
amerykański socjolog Robert King Merton
pisał: „Jeśli się przyjmie takie pozanaukowe kryteria wartości nauki, jak jej
ewentualna zgodność z doktryną religijną, użytecznością ekonomiczną czy
poprawnością polityczną, to nauka będzie uznawana tylko o tyle, o ile
odpowiadać będzie owym kryteriom. Innymi słowy, w miarę jak zanika wartość
czystej nauki, zaczyna ona podlegać bezpośredniej kontroli innych czynników
instytucjonalnych i jej pozycja w społeczeństwie staje się coraz bardziej
niepewna. Naczelną funkcją uporczywej odmowy ze strony uczonych stosowania
wobec swej pracy norm utylitarnych - jest chęć uniknięcia tego właśnie
niebezpieczeństwa, które jest szczególnie wyraźne. Toast wzniesiony w czasie
kolacji wydanej dla uczonych w Cambridge:
„Za czystą matematykę i aby nigdy nikomu nie przynosiła korzyści!”, mógł być wyrazem milczącego uznania tej funkcji”. Pod wpływem czynników i stereotypów
pozanaukowych sama prawda może ulec daleko idącym zniekształceniom, a nauka
prowadzić do wniosków, których odkrywca w żaden sposób nie wyciągał. Dlatego
Fryderyk Nietzsche miał powiedzieć: „Der Mensch der Erkenntnis muss nicht nur
seine Feinde lieben, sondern auch seine Freunde hassen können”. A to dlatego, że prawda może być bardzo
uciążliwa, przyprawiająca o przysłowiowy
„ból głowy”, a przecież mimo to
pozostaje jedną z największych wartości człowieka.
***
rozdział I.
Z historii i psychologii antysemityzmu
Termin „antysemityzm” został ukuty i
wprowadzony do obiegu w roku 1879 przez żydowskiego publicystę W. Marra i
zrobił natychmiast zawrotną karierę
w propagandzie międzynarodowej. Wbrew swemu brzmieniu
kategoria ta wcale jednak nie oznacza niechęci lub nienawiści do wszystkich
Semitów, lecz tylko do ich części, mianowicie – do Żydów. Jest to pojęcie
emocjonalnie zabarwione i należy raczej do kategorialnego aparatu publicystyki
niż nauki. Z czego wszelako nie wynika, że nie może ono, jak i samo zjawisko
dokuczliwego traktowania Żydów, być przedmiotem analiz naukowych: socjalno-psychologicznych,
etycznych, historycznych, filozoficznych, psychiatrycznych, a nawet
estetycznych.
Wyraz „antysemityzm” bywa używany w co
najmniej pięciu różnych znaczeniach. Po
pierwsze, w sensie określonej doktryny teoretycznej, która naukowo lub
pseudonaukowo bada, wykrywa i dowodzi jakiejś szczególnej negatywnej roli Żydów
w tych czy innych dziedzinach życia społecznego, w tych czy innych okresach
historycznych, w dziejach tych czy innych narodów; jest to antysemityzm teoretyczny.
Po
drugie, niekiedy ma się do czynienia z antysemityzmem
politycznym i administracyjnym, kiedy to władze określonego kraju
wprowadzają w życie przepisy, mające na celu ograniczenie udziału lub
wyeliminowanie Żydów, jako domniemanego elementu szkodliwego, z tych czy innych
ważnych sfer życia publicznego (prawo, medycyna, prasa, szkolnictwo, policja,
wojsko i in.) lub z życia społecznego w ogóle; tego rodzaju ograniczenia miały
miejsce w wielu krajach, jak np. we Francji, Kanadzie, Rosji, USA, Anglii,
Niemczech itd. Niekiedy antysemityzm tego typu przybiera kształt wypędzeń,
szykan, prześladowań, a nawet pogromów i masowych mordów.
Po
trzecie, można wyodrębnić antysemityzm
bytowy, funkcjonujący na poziomie psychologii życia codziennego szerszych
kręgów ludności, a wyrażający się w jakichś mglistych wyobrażeniach i takich że
wypowiedziach, sprowadzających się do prymitywnego szablonu, że „to Żydzi są
wszystkiemu winni”.
Po
czwarte, spotyka się używanie pojęcia „antysemityzmu” w sensie zarzutu,
skierowanego ku osobie, którą się chce psychicznie sterroryzować lub moralnie
zniszczyć. Jest to antysemityzm propagandowo-manipulacyjny. Powiada się nieraz
żartobliwie, że antysemita to ten, kogo nie lubią Żydzi; można jednak to ujęcie
poszerzyć i powiedzieć, że antysemita to ktoś, kogo łajdacy chcą „zgnoić”, a
sobie wyrobić indulgencję na popełnianie wszelkich dalszych łajdactw. Gdyby
nawet „antysemitów” nie było, to i tak trzeba by było ich wymyślić jako
rytualnych kozłów ofiarnych, na których polityczne szumowiny zrzucają winę za
swe nikczemności. Jeśli bowiem jakiś gojski szubrawiec publicznie potępi
„antysemitów”, automatycznie jakby nabiera przymiotów człowieka przyzwoitego, w
związku z czym już potem jakby nie wypada uważać go za szubrawca, którym
przecież jest. Szczególnie często ten chwyt psychotechniczny, polegający na
zarzucaniu komuś „antysemityzmu”, jest używany, gdy np. ktoś demaskuje
nadużycia i zbrodnie osób żydowskiego pochodzenia (vide np. Chodorkowskij, Gusinskij i Bieriezowskij w Rosji; Madoff,
Greenspan i inni
w USA na początku XXI wieku) lub
postuluje ukaranie żydowskich przestępców zgodnie z literą prawa. Jest to
metoda samoobrony (lub ataku) równie cyniczna, prymitywna, co skuteczna; typowa
manipulacja i przekłamanie.
I wreszcie po piąte wypada uwypuklić istnienie antysemityzmu teologicznego, szczególnie w obrębie różnych wyznań
chrześcijańskich, które bądź co bądź powstawały, kształtowały się i rozwijały w
opozycji do żydostwa, a nawet jako antagoniści w stosunku do judaizmu. Bo to
przecież „Żydzi ukrzyżowali naszego Chrystusa”...
Największymi antysemitami są jednak sami
Semici, to bowiem właśnie semiccy Żydzi serdecznie nie kochają semickich Arabów
i odwrotnie. I jedni i drudzy zresztą mówią o samych sobie, że są narodami
„wybranymi przez Boga”, wysnuwając stąd prawo do cudzych posiadłości, do
dominacji i do jakoby należnych im szczególnych rewerencji od innych. Na
marginesie można też zaznaczyć, że pomysł „bogowybraności” jest bardzo
popularny m.in. wśród ludów Afryki i Polinezji. Za narody cieszące się
szczególnymi względami Boga uchodzą we własnych oczach m.in. Papuasi z Nowej
Gwinei, Bantu, Etiopczycy, Kongijczycy, a poza tym oczywiście Japończycy.
Skłonność do euforystycznego samoubóstwiania cechująca narody Wschodu i
Południa wynika, być może, z nadużywania narkotyków i innych środków
pobudzających. Czarna Afryka jest poza tym wielce antysemicka, gdyż srodze
nienawidzi, choć z różnych powodów, zarówno Arabów, jak i Żydów.
Najzacieklejszymi jednak wrogami dla
siebie nawzajem są formacja arabska i globalna formacja żydowska,
toczące ze sobą nieustającą wojnę na śmierć i życie.
Ta sytuacja nie jest jednak nowa.
Antyżydowskość jest równie stara, jak lud żydowski, liczy sobie ponad trzy
tysiące lat.
Zaznaczmy, że Semici nie stanowią zbyt
licznej rasy (ok. 260 mln to Arabowie; ok. 100 mln Żydzi, z których tylko 25 procent są
wyznawcami judaizmu, a prawie cała reszta to wolnomyśliciele; ok. 100 mln - inne narodowości).
W książce „Sto zabobonów” (Paryż 1987) Jan Maria Bocheński notował:
„Wyrażenie
«antysemityzm» używane jest dzisiaj w dziwaczny sposób, jako że i Arabowie są
przecież Semitami: kto ich więc nie lubi, byłby antysemitą. Ale tego, co
antysemityzm dziś oznacza, dotyczą co najmniej trzy zabobony.
1. Pierwszym i
najważniejszym jest sam antysemityzm. Polega on na demonizacji Żydów i
przypisywaniu im wszelkiego zła. Zwolennicy antysemityzmu zwykli są także
twierdzić, że Żydzi rządzą światem, że mają jakąś centralę, dążącą do
opanowania świata, do zniszczenia naszej cywilizacji itp. (...) Dlatego też
antysemici są bardzo często także antychrześcijanami – nie zdając sobie sprawy,
że podcinają przez to podstawy kultury, której chcą bronić. A znaczenie Żydów w
tej kulturze nie kończy się na chrześcijaństwie. Bardzo wielu najbardziej
wpływowych myślicieli europejskich XIX i XX wieku było Żydami, że wymienimy
tylko Marksa, Freuda i Einsteina. Jeśli chodzi o filozofię, niemal wszystko, co
było decydujące dla wyjścia z ciemnego zaułka historii „nowożytnej”, pochodzi
od Żydów. Żydami byli np. tacy filozofowie jak Bergson (Zbytkower), Husserl,
Cassirer, Levy-Strauss i Tarski [Tajtelbaum – J.C.] . Wielu czołowych komunistów było wprawdzie Żydami – ale czołowy
antykomunista francuski, Raymond Aron, był także Żydem. Nie ma europejskiej
kultury bez Żydów i antysemityzm jest dlatego skrajnie antyeuropejskim
zabobonem.
Nasuwa się
pytanie, dlaczego antysemityzm jest tak rozpowszechniony, nawet w krajach, w
których Żydzi stanowią drobną i dobrze zasymilowaną mniejszość, jak w
przedwojennych Niemczech, gdzie antysemityzm osiągnął szczyt. Odpowiedź na to
pytanie jest złożona – wydaje się, że antysemityzm ma kilka przyczyn. Jedną z
nich jest zapewne zawiść spowodowana tym, że Żydzi wydają stosunkowo wysoki
odsetek ludzi bardzo zdolnych i wskutek tego zajmują nieraz kierujące
stanowiska w literaturze, nauce, filozofii, a nawet w polityce. Inną przyczyną
jest chyba fakt, że ten sam naród wydaje stosunkowo wielu ludzi nietolerancyjnych
i bezwzględnych, gdy tylko posiądą władzę. Przejawia się to m.in. w lekceważeniu
przez nich uczuć religijnych i narodowych gojów. Oni to są w wysokim stopniu
odpowiedzialni za szerzenie się antysemityzmu. W XX wieku złowrogi wpływ wywarł także fakt, że
wielu ludzi tego typu posiadało władzę - z ramienia partii komunistycznych – i zbrodnie
przez nich popełnione zostały następnie przypisane wszystkim Żydom, co jest
oczywiście zabobonem, ale niemniej wyjaśnia częściowo popularność antysemityzmu.
2. Obok tego zasadniczego
zabobonu wypada wymienić inny, polegający na uważaniu antysemityzmu za coś
znacznie gorszego, bardziej zbrodniczego od wrogości względem innych grup
narodowych. (...)
3. Wreszcie
zabobonem jest mniemanie, że nie wolno Żydów mniej lubić niż innych, że
ktokolwiek woli np. Włocha albo Chińczyka od Żyda jest antysemitą. Każdy ma w
rzeczy samej prawo lubić albo nie lubić kogokolwiek pod warunkiem, by nie
gwałcił prawa, gdy chodzi o osobę, której nie lubi. Każdy ma też nie tylko
prawo, ale i obowiązek bardziej lubić sobie bliskich niż obcych, a więc np.
Polaków niż Francuzów albo Żydów. Kto nazywa ludzi tak czujących antysemitami,
wpada w zabobon.”
Wszędzie i zawsze, gdziekolwiek Żydzi osiedlali się,
pojawiała się po pewnym czasie antypatia do nich, która często ujawniała się w
czynnych wystąpieniach antyżydowskich.
***
Hebrajczycy w II tysiącleciu przed nową erą zostali
odnotowani przez kronikarzy egipskich jako nomadyczny, barbarzyński lud
pustynny, koczujący w pobliżu kwitnących od tysiąclecia miast kananejskich,
takich jak Jerozolima, Aszkelon, Jerycho,
Betlejem i in. Cywilizacja ludzka na terenie obecnego Izraela istniała już
ponad sześć tysięcy lat przedtem, zanim
zjawili się tam Hebrajczycy. Izraelscy archeolodzy w 1952 roku odkryli na
terenie Jerycho budowlę sprzed 10 000 lat, która najprawdopodobniej była
ową legendarną Wieżą Babel, znaną z licznych pradawnych podań, streszczonych
później w Pięcioksięgu Mojżeszowym.
Kamienna konstrukcja, jak pisali izraelscy naukowcy z Tel Aviv University Roy
Liran i Ran Barkai, na łamach periodyku
„Antiquity”, miała służyć jako baszta
obserwacyjna, mierzyła nieco ponad osiem metrów i dla swoich czasów stanowiła
przysłowiowy „cud świata”, tym bardziej, że wzniesiono ją w takim miejscu, że
gdy cała dolina była już pogrążona w mroku, jej cypel lśnił przez kilkanaście
minut w promieniach zachodzącego słońca; a to działało na wyobraźnię… Przez szereg stuleci hebrajscy nomadzi z
zawiścią spoglądali na żyzne pola uprawne, sady, ogromne stada zwierząt
hodowlanych, pasących się na nawadnianych sztucznie łąkach, zżymali się z
zawiści na widok eleganckich domostw i ubiorów swych bardziej ucywilizowanych sąsiadów. I czekali. A podpici poeci krzepili
w nich wiarę, iż kiedyś ta ziemia „miodem i mlekiem płynąca” dostanie się w ich
ręce, w czym pomoże im sam bożek plemienny Jahwe (początkowo
„elochim” - „bogowie”). Trzeba było tylko odczekać do
momentu, aż jakaś epidemia, trzęsienie ziemi, posucha czy powódź
dostatecznie osłabi Kananejczyków, wyznających zresztą swego Jedynego Boga,
stwórcę nieba i ziemi, aby zadać im cios. W końcu nadeszła długo oczekiwana chwila, a
licznie rozmnożeni i urośnięci w siłę Hebrajczycy runęli z cała mocą
nienawistnego resentymentu na kwitnące miasta i wsie Palestyny, bezlitośnie
wymordowali większość jej pokojowej i pracowitej ludności autochtonicznej,
popełniając przy okazji liczne, mrożące krew w żyłach bestialstwa, smacznie opiewane
w odnośnych księgach tzw. „Tory”. I weszli w posiadanie
„ziemi obiecanej” , cudzej, co prawda, ale obiecanej przez tylu poetów,
agitatorów, kapłanów, marzycieli i innych mistyfikatorów. Miała to być „przestrzeń życiowa” (Lebensraum)
dla narodu we własnym
mniemaniu „wybranego”.
Prof. Lew Gumilow pisze („Etnogieniez i biosfiera Ziemli”): „W XV wieku p.n.e. wędrowne plemiona Habiru
wtargnęły do Palestyny i zagarnęły część terenu nad rzeką Jordan. Pod względem
poziomu techniki, metod gospodarowania, sposobów prowadzenia wojen nie różniły
się one od reszty semickich plemion Syrii i Arabii, a ustępowały ludom Egiptu i
Babilonii. Lecz był to lud intensywnie rozwijający się pod względem etnicznym,
i on przeżył swych sąsiadów, zanim nie zginął jako całość etniczna pod ciosami
krótkich mieczy rzymskiej piechoty. (Uratowali się tylko dezerterzy, którzy
znaleźli przytułek w Partii i na reńskiej granicy Imperium Rzymskiego). Jednak
ta śmierć, prawdopodobnie, zbiegła się w czasie (i, widocznie, nie przypadkowo)
z etniczną dywergencją samego ludu żydowskiego, gdy faryzeusze, saduceusze i
esseńczycy przestali odczuwać swą wspólnotę, a zaczęli widzieć w sobie nawzajem
albo odstępców i zdrajców (stosunek faryzeuszy do esseńczyków i saduceuszy),
albo dzikusów (stosunek saduceuszy do esseńczyków i do mas ludowych), lub
oderwaną od narodu kastę kapłańską (stosunek saduceuszy i esseńczyków do
faryzeuszy). A przecież pod względem poziomu kultury Żydzi w I wieku nie
ustępowali ani Rzymianom, ani Grekom”.
Zgubiły ich niesnaski.
***
W jednej z polskich encyklopedii powszechnych czytamy: „Dawid
(XI – XII wiek przed n.e.), król izraelski od około 1110, z pokolenia
Judy; w tradycji żydowskiej wzór władcy,
ojciec Salomona; po śmierci Saula ogłosił się królem Judy; doprowadził do
zjednoczenia plemion izraelskich i stał się twórcą silnego, zjednoczonego
państwa żydowskiego; zdobył Jerozolimę i uczynił ją ośrodkiem politycznym i
religijnym państwa; stłumił bunt swego syna Absaloma; przypisywane mu autorstwo
psalmów nie zostało potwierdzone”. W
tej notatce nie zaznacza się, że ten
„idealny władca” kazał zamordować własnego syna, a Jerozolimę, która
wówczas od ponad tysiąca lat była kwitnącym miastem Kananejczyków (ludu
cywilizowanego, piśmiennego, osiadłego i kulturalnego), zrównał z ziemią, wymordowując
w pień wszystkich nieomal jej rdzennych mieszkańców, co zresztą było
postępowaniem wówczas powszechnie praktykowanym i akceptowanym.
Nie był Dawid czystej krwi Hebrajczykiem, jego babką
bowiem była Ruth, Moabitka, członkini jednego z narodów
wyklinanych podczas nabożeństw w
synagogach. Tak więc największy bohater narodowy Hebreów, o ile nie był
postacią mityczną, to był niewątpliwie mieszańcem, bastardem [mamzerem] z punktu widzenia prawa
talmudycznego i wykazywał, jako taki,
szereg patologicznych cech charakterologicznych, takich jak okrucieństwo,
chutliwość, zakłamanie, chciwość, niedorozwój
moralny. Które to cechy patologiczne, zgodnie z prawami biologii,
nasiliły się pod starość. W „Pierwszej Księdze Królów” znajdujemy, i
owszem, słowa: „Król Dawid był starcem w
podeszłym wieku. Okrywano go szatami, ale mimo to nie było mu ciepło. Rzekli mu
więc jego słudzy: - Trzeba, aby poszukano dla króla młodą dziewczynę, dziewicę,
aby służyła królowi i aby go pielęgnowała. Będzie się kłaść na twoim łonie i
będzie ciepło królowi panu. Szukano więc pięknego dziewczęcia po całej ziemi
izraelskiej i znaleziono Abiszag Szunamitkę. Wprowadzono ją do króla. Dziewczę
to było piękne. Pielęgnowała tedy króla i służyła mu. A król jej nie poznał”. To
znaczy, że dotknęła już go była starcza impotencja i nie mógł sobie poradzić z piękną Abiszag,
mimo iż ta go przecież „pielęgnowała”. Niebawem też władca po 40 latach panowania żywota dokonał.
Księgi
biblijne przekazują informacje o mnóstwie wielce dwuznacznych czynów tego
„króla”, wątpliwych nawet z punktu widzenia niewygórowanej moralności zwykłych
śmiertelników, nie mówiąc o wysokich standardach etyki judaistycznej czy
chrześcijańskiej. I tak np. w „Drugiej Księdze Samuela” czytamy: „Pod
wieczór pewnego dnia, gdy Dawid wstał
z łoża i przechadzał się po tarasie domu królewskiego, ujrzał z wysokości
kąpiącą się kobietę. A była ona nadzwyczaj piękna. Rozkazał więc Dawid
dowiedzieć się, kim była ta kobieta. Powiedziano mu: - Jest to Batszeba, córka Eliasa, żona
Uriasza, Chittyty. Dawid wyprawił posłańców i kazał ją sprowadzić. Przyszła do
niego i leżał z nią, ona zaś oczyściła się właśnie ze swej nieczystości.
Powróciła potem do domu. Kobieta ta poczęła; posłała więc, by zawiadomić
Dawida: - Jestem brzemienna”… Dawid
zaś, mało tego, że zrobił bastarda cudzej żonie, małżonce swego wiernego
oficera, walczącego akurat na froncie, to po przywołaniu z teatru wojny Uriasza
do Jerozolimy jeszcze usiłował go otruć lub skrytobójczo zgładzić. A gdy to się
nie udało, ponieważ oficer dobrze znał obyczaje swego władcy i ani nie szedł do
domu spać na noc, ani spożywał jadła
posyłanego przez Dawida, lecz
spał na ulicy obok straży królewskiej i jadł , że tak powiemy, ze
wspólnej kuchni polowej. Toteż „nazajutrz
rano Dawid napisał list do Joaba [dowódcy wojsk] i wysłał go przez Uriasza. W liście tym pisał: „Wysuńcie Uriasza na
czoło w najzaciętszej walce, a potem cofnijcie się, pozostawiając go, by został
trafiony i żeby zginął”. Istotnie, oficer zginął, a „wielki król Dawid” był z tego i z siebie
wielce zadowolony. „Druga Księga Samuela” zaś dodaje: „Kiedy żona Uriasza dowiedziała się, że zginął jej mąż Uriasz,
opłakiwała swego małżonka. A kiedy żałoba się skończyła, posłał po nią Dawid,
sprowadził ją do swego domu i została jego żoną. Urodziła mu syna”.
Ten jednak wkrótce zmarł. A
drugiego syna Chetytki Batszeby
nazwano „Szlomo” czyli „Pokój” (Szalom). Nie był więc „król” Salomon pełnowartościowym
Żydem z punktu widzenia prawa Mojżeszowego, a gdyby trafił na takiego np.
Ezdrasza, to zostałby razem z matką, jako goj, wypędzony z Izraela na pustynię
i niechybnie by zginął. Był mamzerem w
jeszcze większym stopniu niż jego ojciec Dawid. A pierwszym jego posunięciem po
objęciu władzy był nakaz zamordowania
swego rodzonego starszego brata Adoniji, aby ów
nie pretendował do należnego mu według przepisów prawa tronu,
drugim zaś - ożenek z piękną Abiszag, która nie tak
dawno „pielęgnowała” jego ojca…
Kimże był
w rzeczy samej ów legendarny „król Salomon”?
Cytowana powyżej encyklopedia podaje:
„Salomon (zm. około 929 p.n.e.),
król izraelski od około 970, syn Dawida;
umocnił wewnętrznie swe państwo; rozwinął handel; zreorganizował armię
(wprowadzenie wozów bojowych); utrzymywał przyjazne stosunki z sąsiadami, m.in.
z Egiptem (małżeństwo z córką faraona) i Tyrem; w celu scentralizowania kultu
zbudował świątynię w Jerozolimie; dwór jego stał się ośrodkiem kultury, głównie
literatury – stąd zapewne przypisywanie mu autorstwa „Pieśni nad pieśniami”, „Przypowieści” i in.”… Niewiadomo, co
znaczy owo „i in.” encyklopedyczne,
wiadomo wszelako, iż zarówno „Pieśń nad pieśniami”, jak i tzw. „Przypowieści króla Salomona” (niezgorsze zresztą dzieła literackie) powstały w kilkaset lat po śmierci tego
mitycznego władcy.
I jeszcze
jedna sprawa. O ile Szlomo objął schedę
po ojcu w przedziale wiekowym 20 – 30 lat, to musiałby się urodzić nie później
niż w roku 1000 p.n.e. Jeśli zaś jego ojciec Dawid został królem w roku 1110
p.n.e. (będąc w wieku 1 roku!), to i tak musiałby spłodzić swego syna
Salomona mając co najmniej 111 lat!
Piękna zaś Abiszag, którą Salomon
„odziedziczył” po ojcu, musiałaby
mieć co najmniej 92 lata, podczas gdy autorzy biblijni podają, że miała 18…
W „Pierwszej
Księdze Królów” autor tego
teksty gołosłownie i buńczucznie pisze:
„Bóg dał Salomonowi mądrość i
bardzo wielki rozum oraz tak rozległy umysł jak piasek na morskim wybrzeżu.
Mądrość Salomona przerastała mądrość wszystkich synów Wschodu i całą mądrość
egipską. (…) Mędrszy był niż wszyscy ludzie… Powiedział trzy tysiące przysłów,
a jego pieśni było tysiąc pięć… Przybywano ze wszystkich narodów, aby słuchać
mądrości Salomona, nawet od wszystkich królów ziemi, którzy słyszeli o jego
mądrości”. Co prawda, żadne z ówczesnych źródeł pisanych (a powstawały w tym regionie liczne teksty
historyczne w różnych językach) nawet nie wspomina samego imienia „króla” Salomona, nie mówiąc o jego
osławionej „mądrości”.
Jedyny
zaś dowód na jego mądrość w samej
„Biblii” stanowi tzw. „Sąd
Salomona”, opisywany w następujący sposób: „Pewnego dnia przyszły do króla dwie kobiety lekkich obyczajów i
stanęły przed nim. Jedna z tych kobiet rzekła:
- Proszę cię, panie mój. Ja i ta kobieta mieszkamy w tym samym domu.
Porodziłam u niej w domu. I stało się, że w trzecim dniu po moim rozwiązaniu
porodziła również ta kobieta. Byłyśmy razem, nikogo obcego nie było razem z
nami w domu. W domu byłyśmy tylko my obie. W nocy zmarł syn tej właśnie
kobiety, ponieważ go przygniotła w czasie snu. Wstała więc wśród nocy i podczas
gdy ja, służebnica twoja, spała, wzięła mojego syna od mego boku i ułożyła go na swym łonie, a swego zmarłego
syna położyła na moim łonie. Wstałam rano, aby dać pierś swemu synowi, ale oto
był martwy. Przyjrzałam się więc mu uważnie w świetle poranka i oto
spostrzegłam, że nie był to mój syn, którego urodziłam.
Ale druga kobieta zaprzeczyła: - Nie! Moim synem jest ten żywy, a twoim
synem jest ten umarły.
Na to ta pierwsza
odpowiedziała: - Nie! Twoim synem jest
ten umarły, a moim synem ten żywy.
I spierały się wobec króla. Wtedy
król rzekł: - Ta mówi: Moim synem jest
ten żywy, a twoim synem jest ten umarły. Tamta zaś twierdzi: Nie, twoim synem jest ten umarły, a moim
synem jest ten żywy. Zawołał więc król:
- Przynieście mi miecz! I przyniesiono miecz przed króla. A król
rozkazał: - Rozetnijcie żywego chłopca
na dwoje. Połowę dajcie jednej, połowę zaś drugiej.
Wtedy ta kobieta, której syn żył,
zdjęta litością nad swoim synem zawołała do króla, prosząc: - Litości, panie mój! Dajcie jej żywe
dziecię! Nie zabijajcie go! A tamta zawołała:
- Nie będzie ani moje, ani twoje. Rozetnijcie!
Wtedy zabrał głos król i powiedział: - Oddajcie tej żywe dziecię, a nie zabijajcie
go. Ona jest jego matką. Cały Izrael usłyszał o tym wyroku, jaki król wydał. I
lękano się króla, albowiem widziano, że była w nim mądrość Boża do sprawowania
sądu”…
Jest to jedyny w „Biblii” dowód na mądrość Salomona; inne zapisy dowodzą raczej jego
nieprawości. [Nawiasem mówiąc
przypowieść o „sądzie Salomona” czytano
w księgach egipskich na dwa tysiące lat przed Salomonem!]. A więc prócz
tego, że Szlomo wzniósł sobie okazały pałac oraz imponujący chram w Jerozolimie
(na fundamentach pradawnej, zburzonej
przez Hebreów świątyni kananejskiej), kazał wynajętym Filistynom zbudować kilka
okrętów i miał smykałkę do finansów [roczny dochód jego państwa miał ponoć
wynosić 23 tony złota, co jest ewidentnym niepodobieństwem!], właściwie
„Pismo” nie przytacza żadnych
dowodów na jego domniemaną mądrość. Wręcz przeciwnie, w „Pierwszej
Księdze Królów” znajdujemy
słowa dające świadectwo raczej czemu innemu. „Salomon
kochał wiele żon obcego pochodzenia: córkę faraona, Moabitki, Ammonitki,
Edomitki, Sydonitki, Chittytki, spośród tych narodów, o których Jahwe
powiedział do synów Izraela: „Nie wstępujcie w związki małżeńskie z nimi, one
zaś niech nie wychodzą za mąż za was”…
Salomon, jako zawołany kobieciarz [są dziwacy, którzy głoszą, że Jezus
Aramejczyk pochodził z tychże degeneratywnych genów, co jest bluźnierstwem
wołającym o pomstę do nieba!] miał mieć
- według „Biblii” - aż
trzysta żon książęcego pochodzenia i siedemset
nałożnic, co daje w sumie magiczną
liczbę 1000 kobiet. Widać autorzy
tego tekstu bardzo sobie cenili wyczyny
na tle seksualnym, ale po co nazywać te chorobliwe wynurzenia „pismem świętym”? I co to za liczby? Nawet gdyby był żył sto
lat [a nie żył!], musiałby Szlomo co
parę miesięcy zmieniać żonę, co byłoby nie tylko fizycznym niepodobieństwem,
ale i stałoby w rażącej sprzeczności z teoretycznie obowiązującą etyką judaizmu. Niejasne więc, dlaczego imię „Salomon” ma być synonimem mądrości. Tym bardziej,
że liczne rozpustnice tak dalece
odmieniły jego serce, że „gdy się zestarzał, żony zwróciły jego serce
ku obcym bóstwom. (…) Salomon czynił to, co było złe w oczach Jahwe”. Budował
świątynie i ołtarze bóstwom Persów, Filistynów, Amonitów, Sydończyków,
Edomitów, za co Jahwe miał na niego
strasznie się gniewać i przyrzekł, iż
zniszczy jego królestwo. Istotnie, żaden z potomków Szlomy nie był czystej krwi
Żydem, a wszyscy wyginęli w walkach bratobójczych i w alkoholizmie na długo przed przyjściem na świat Chrystusa.
O bardzo późnym pochodzeniu i
beletrystyczności tej księgi biblijnej świadczy także twierdzenie, że np. „srebro za Salomona uchodziło za nic”.
Faktem bowiem jest, iż w okresie sprzed II wieku nowej ery srebro było znacznie
droższe i cenione nieporównywalnie wyżej niż złoto ze względu na złożoną i
drogą technologię produkcji. Dopiero w europejskim średniowieczu złoto
zdystansowało srebro, ale kompilatorzy „Starego
Testamentu” w 1008 roku nowej ery (z tego bowiem roku pochodzi najstarszy
zachowany rękopis tego dzieła) mogli tego nie wiedzieć i nie wiedzieli, cmokali
więc na widok złota i nieco jakby gardzili srebrem. Tak więc w najnowszych publikacjach izraelskich
uczonych teksty Starego Testamentu są
traktowane wyłącznie jako luźny zbiór utworów literackich.
***
Jeśli mamy ufać autorom „Pierwszej Księgi Królów” [a czynić tego
raczej nie powinniśmy], Szloma, w przeciwieństwie do swego
agresywnego ojca Dawida, wojen ponoć nie
inicjował, lecz wynalazł jakby własny sposób na poszerzenie granic Izraela:
żenił się co parę miesięcy z córką coraz to kolejnego lokalnego „króla”, czyli wodza plemiennego,
potem pomagał jej (w znany sobie sposób?) jak najrychlej zejść z tego świata, a
posiadłością teścia zawłaszczał. I ponoć w tak
niecny sposób poszerzył swe posiadłości „od Nilu
do Eufratu”, które to twierdzenie stanowi kolejną mistyfikację. Nie ma bowiem racji Heinrich Graetz,
gdy podaje w swej skądinąd znakomitej wielotomowej „Historii
Żydów”, że państewko Salomona „było
wielkie i potężne, było w stanie rywalizować z największymi królestwami świata”,
a jego ludność jakoby sięgała czterech milionów. Nie ma na to żadnych rzeczowych
dowodów. Izraelscy zaś naukowcy (np. Shlomo Sand i in.) dziś piszą, iż
królestwo Dawida i Salomona zajmowało
tak naprawdę teren równy połowie obecnego [jak wiadomo niezbyt rozległego] Państwa Izrael. Nie było to więc żadne
„królestwo”, lecz w najlepszym razie zaledwie lokalne księswo, o którym nie wzmiankuje żadne ówczesne
nieżydowskie źródło pisane.
W 977 (?)
roku p.n.e. po śmierci kacyka Szlomy
multietniczne „królestwo” Judei
rozpadło się. Część południowa trafiła pod berło jego degeneratywnego syna
Rowoama, a dziesięć północnych pokoleń
(plemion) wszczęło rebelię pod
hasłem „Cóż my mamy wspólnego z domem Dawida?!”
i pogrążyło kraj w stanie „demokracji”, czyli w chaosie, kiedy to jak w
kalejdoskopie zmieniali się władcy i dynastie, a powszechnie panowała
niesprawiedliwość, zdzierstwo, korupcja i inne demokratyczne nadużycia. Omri,
piąty „król” Izraela, wzniósł nową stolicę państwa Samarię, a mieszkańcy tego kraju byli pewni, że nic ich nie łączy z Judeą. Nienawidzili się też nawzajem i
wojowali ciągle ze sobą, ponieważ w ich żyłach płynęła różna krew,
należącą do różnych substratów etnicznych.
W 597 roku
p.n.e. król Babilonii Nabuchodonozor wziął szturmem Jerozolimę, skonfiskował
majątki prywatne i świątynne, ludność wyciął, 10 tysięcy mieszkańców zabrał do
niewoli. Sześćdziesięciu najwyższym rabinom
publicznie zdarto skórę z żywych ciał. Wszystkich synów Cydkii,
ostatniego króla Izraela z rodu Dawida, zamordowano na oczach ojca, a
potem wyłupiono mu oczy, aby nie mógł
nawet płakać, i zakutego w łańcuchy zawleczono do Babilonu, aby się jak
najdłużej męczył - takie były w tamtych czasach zwyczaje wojskowe.
Ród Dawida wygasł więc
wówczas ostatecznie, a perorowanie o tym, iż o pół tysiąca lat późniejszy Jezus
z Nazaretu jakoby był
„z rodu Dawida” jest kompletnym
nieporozumieniem, nawet gdybyśmy mieli na myśli nie więź genetyczną, lecz tylko
postawę etyczną. Bo cóż wspólnego mogą mieć ze sobą osobnicy o tak dwuznacznych zachowaniach, jak
„król” Dawid oraz jego domniemany syn Salomon z Jezusem
Chrystusem, Galilejczykiem, nie Żydem, który nie znał i nie używał języka hebrajskiego? Poza tym to przecie cieśla (a raczej murarz –
„tekton”) Józef nie był ani
biologicznym ojcem Jezusa, ani „z rodu Dawida”.
***
Antyżydowskość
jest równie dawna, jak dawne jest zetknięcie się Żydów z obcoplemieńcami. Już w
„Księdze Rodzaju” (XLIII, 32)
znajdujemy wzmiankę, iż w Starożytnym Egipcie uważano, że „nie godzi się Egyptianom jadać z Hebreyczyki, y mają za nieczystą takową
biesiadę”, jakby to były psy, a nie ludzie. W zasadzie okoliczność ta nie stanowi żadnego
ewenementu, w owych dawnych czasach, gdy dopiero wschodziła jutrzenka cywilizacji,
wzajemna wrogość i krwawe między ludami porachunki stanowiły normę, natomiast –
jak i dziś zresztą – szczera przyjaźń była ogromną rzadkością. Tak tedy nie
dziwi, iż żadne starożytne nieżydowskie źródło pisane nie mówi o Żydach
pozytywnie.
Aby zrekompensować swój kompleks
niższości, w pewnym momencie Hebrajczycy pod wpływem znanej im jako wędrowcom
tradycji indyjskiej, postanowili nazwać siebie „narodem wybranym” przez Boga. Być
może warto w tym miejscu napomknąć, że zdaniem m.in. doktora Marka
Głogoczowskiego, imię hebrajskiego bóstwa „Jahwe”, podobnie jak imię „Abraham”,
są pochodne od indyjskiego imienia „Brahma” – Boga, Stwórcy Wszechświata, a
imię „Abram” od „aman” czyli „stręczyciel, sutener”. Z kolei imię „Sara” ma być pochodne od
„Saraswati”, żony i siostry Brahmy w
jednej osobie, która jednak nie świadczyła – w przeciwieństwie do żony-siostry
Abrahama – publicznych usług seksualnych i nie zarażała swych klientów
rzeżączką, jak to podaje „Pięcioksiąg
Mojżeszowy”. Hebrajczycy od zarania swych dziejów mieli ścisłe kontakty ze
światem hinduizmu i jego systemem kastowym; w pewnym okresie też uroili sobie,
że powinni na swym etnicznie mieszanym terenie odgrywać rolę kasty braminów,
czyli „narodu wybranego” przez Boga, by przewodzić innym, „niedotykalnym”
narodom i nad nimi panować...
Jednym z pierwszych „antysemitów”, to znaczy osób,
które świadomie na płaszczyźnie
teoretycznej dowodziły fundamentalnej gorszości Żydów od reszty ludzkości, był
Manephonos, główny kapłan w Heliopolis, uczony mąż, współpracownik Muzeum
Aleksandryjskiego. Syn Greka i egipskiej arystokratki, z urodzenia mądry i
obdarzony talentami człowiek, otrzymał świetne wykształcenie, znał kilka
języków, historię, filozofię, nauki przyrodnicze. Jedno z najsłynniejszych jego
dzieł stanowi księga pt. „Historia Egiptu”;
to on podzielił dzieje tego kraju na trzy królestwa i na trzydzieści dynastii,
a ta chronologia obowiązuje dotychczas. Niemało uwagi uczony poświęcił
Hebrajczykom, lecz nie znalazł dla nich ani jednego dobrego słowa. Podkreślał,
że są niesłychanie pyszałkowaci, przewrotni i mściwi, rozmiłowani w pijaństwie
i rozpuście, niehigieniczni, niezwykle
chciwi na cudzy majątek. „Gdy na kogoś
się zawezmą, nie przebierają w środkach, by go zniszczyć. Przeniknęli do
wszystkich krajów świata i trudno byłoby wskazać jakieś miejsce, do którego by
się to podłe plemię nie zakradło i nie
stało się dominującym”. Manephonos uznawał opowieści Starego Testamentu za autentyczne, lecz interpretował je po
swojemu. Tak np. twierdził, że Żydów wygnano z Egiptu, ponieważ masowo
prowadzili nad wyraz niehigieniczny tryb życia, byli brudasami i regularnie
zapadali na trąd i inne choroby zakaźne, przez co stanowili zagrożenie dla
otoczenia. Z Egiptu wyprowadził ich egipski kapłan, wariat i półgłówek
niespełna rozumu, który też cierpiał na jakąś dolegliwość weneryczną i był
ciężkim alkoholikiem. Wypędzono więc go precz razem z jego parszywymi owieczkami. Manephonos odnotował, iż Hebrajczycy są dzikusami i na złość Egipcjanom
zadają w świątyni jerozolimskiej męczeńską śmierć krowom i cielętom, uważanym w
Egipcie za zwierzęta sakralne, a jednocześnie oddają cześć boską
złotemu bykowi Apisowi. Uczony egipski zarzucał Żydom, że składają w ofierze
ludzi innych narodowości, dobywając z nich krew. „Każdego roku porywają jakiegoś
Greka, żywią go w ciągu dłuższego czasu, a potem prowadzą do lasu, mordują i
poddają całopaleniu – zgodnie z ich zwyczajem – i poprzysięgają
wieczną nienawiść do Greków”.
Dalej z „Historii Egiptu” dowiadujemy się, iż
Hebraiczycy są „narodem trędowatych szaleńców”, którzy są ponad miarę chciwi i
zawsze stawiają na swoim, działając grupowo, popierając jeden drugiego,
stosując przekupstwa i skrytobójstwa. Od początku marzyli o zawłaszczaniu
cudzych dóbr, wkładając w usta Mojżesza (Księga
Powtórzonego Prawa, 6 : 10 – 11) tak
odrażające obietnice jak: „A kiedy twój
Bóg Jahwe wprowadzi cię do ziemi obiecanej (…), da ją tobie – wielkie i piękne
miasta, których nie budowałeś, domostwa pełne dóbr wszelakich, których nie
gromadziłeś, i wydrążone studnie, których nie kopałeś, winnice i ogrody oliwne,
których nie sadziłeś”… Czyli wszystko – cudze! Izajasz natomiast (49 : 23;
60 : 10 – 12; 51 : 5) idzie jeszcze dalej i przyrzeka żydostwu zniewolenie
całej ludzkości: „Królowie będą twoimi sługami… Z twarzą ku ziemi hołd składać ci będą i
pył twoich stóp lizać będą… Cudzoziemcy odbudują twe mury, a ich królowie będą
na twoje usługi… A bramy twoje wciąż będą otwarte, we dnie i w nocy nie będą
zamknięte, aby można było wnosić dla
ciebie skarby narodów… Lud i królestwo, które ci służyć nie będą – zginą;
narody te ulegną zupełnej zagładzie… I przybędą obcy, by paść wasze trzody,
cudzoziemcy będą oraczami waszymi i pracownikami w winnicach… Korzystać
będziecie z bogactw narodów i chlubić się ich splendorem”… 604-ty spośród
613-tu nakazów „Pięcioksięgu”
nakazuje ludobójstwo jako absolutny obowiązek moralny: „Wytępić lud Amaleka!”…
Dodajmy na marginesie, że podobnie niesamowite księgi, postulujące panowanie
jakiegoś narodu nad całą ludzkością, powstały
później, dopiero w niemieckiej Trzeciej
Rzeszy, w elaboratach o „przestrzeni życiowej” dla wyższej rasy germańskiej,
lecz nawet one nie dorównują cynizmem i bezwstydem „świętym” księgom
Hebrajczyków. Na reakcję nie przyszło długo czekać. [Emil Cioran w „Historii i utopii” napisze o
Żydach, jako o „sfrustrowanym gangu,
nienasyconym i snującym proroctwa, który należałoby odosobnić, ponieważ chce
wszystko wywrócić i narzucić swoje prawo”. Takie oto słowa padają w „cywilizowanym”
XX wieku, cóż dopiero mówić o okresie sprzed 2-3 tysięcy lat!]
Musieli więc i Żydzi nieraz ścierać się z różnymi
ludami i szczepami, raz się broniąc, to znów podejmując działania zaczepne. A
do całej tej okrutnej rzeczywistości trzeba było dorabiać również jakąś
ideologię, która by w ten czy inny sposób usprawiedliwiała daną praktykę. Toteż
w „Starym Testamencie”, szczególnie
cenionym przez Żydów i protestantów, niewątpliwie znajduje się propaganda idei
ludobójstwa na wszystkich „niewybranych” narodach, które nie chciały Boga
słuchać, a których Bóg za to nie predysponował do zbawienia; z
zachwytem się pisze o likwidacji przez Żydów całych miast i narodów.
Nawet człowiek o tak szerokich horyzontach, jak
profesor Heinrich Graetz, nie bez przyjemności pisał o zwycięstwie „króla”
żydowskiego nad Amalekitami: „Saul nie
wahał się ani chwili. Walkę prowadził z wielką pono zręcznością i męstwem i
zwabił nieprzyjaciela w zasadzkę, dzięki czemu odniósł walne zwycięstwo. Zdobył
stolicę, zabił mężów, niewiasty i dzieci i wziął w niewolę groźnego króla”
(Historia Żydów, t. 1). Niewiadomo,
po co było
zabijać dzieci i
niewiasty, ale co było, to było. Ktoś może na to się oburzać, a
ktoś być z tego dumnym…
Według autorów i redaktorów Księgi Jozuego, pochodzących z południowego Królestwa Judy, podbój
Palestyny miał miejsce tylko raz jeden i został dokonany pod wodzą Jozuego,
następcy Mojżesza. (Już wówczas wynaleziono metodę takiego przetasowywania
faktów, aby służyły z góry założonej tezie ideologicznej). Według tego opisu
wyprawa zakończyła się bezlitosnym i doszczętnym wytępieniem rdzennej -
monoteistycznej zresztą, jak
zaznaczyliśmy powyżej - ludności kananejskiej, wszystkie inne ludy
tego kraju zamieniono w niewolników.
W oczach kompilatorów tej opowieści, którzy pod
wpływem Deuteronomium przeświadczeni
byli o absolutnej wyższości „narodu wybranego” na mocy zrządzenia Bożego,
najazd na Palestynę stanowił triumfalny pochód ku całkowitemu zwycięstwu.
Jednakże nie znajduje to potwierdzenia ani w Księdze Sędziów, ani w świadectwach pozabiblijnych. W rzeczywistości
koczownicze plemiona półdzikich najeźdźców przenikały do Palestyny stopniowo,
zlewały się nierzadko z miejscową ludnością, stwarzając w rezultacie złożoną
kulturę i religię (patrz: E. O. James,
Starożytni bogowie). Jak się wydaje, w tym przypadku mamy do czynienia z
typowym przykładem tzw. „racjonalizacji” psychologicznej: od razu popełnia się
coś brzydkiego, a potem szuka się usprawiedliwienia tegoż czynu. Najlepiej
powiedzieć, że to „on sam winny”, żeśmy go skrzywdzili, ale jeśli ambicje
sięgają wyżej, możemy powołać się aż na niebo. Tak czynili Żydzi i
chrześcijanie, mahometanie i hindusi – wszyscy. Toteż i talmudyczna księga Menoras Hamuer zaleca: „Ponieważ w Biblii jest powiedziane, iż masz
gnębić wszystkie narody, które ci twój Bóg oddał w twe ręce, co ma znaczyć, które ty sam będziesz w stanie
gnębić, ale których nie będziesz mógł, tych ci nie wolno”.
Wspaniała dialektyka! Gnębić można tylko słabszego,
natomiast mocniejszego można oszukiwać, o ile, oczywiście, jest głupi
i da się oszukać. I to też jest sposób na przeżycie, na przetrwanie, na panowanie...
***
Powracając znów nieco wstecz, zaznaczmy, że
prawdopodobnie około XIII wieku p.n.e. Izraelici mogli zaatakować i zdobyć
ziemię Gilead na wschód od Jordanu, a następnie wkroczyć do środkowej
Palestyny. Po początkowych łatwych sukcesach plemiona izraelskie
natrafiły na mocny opór państewek kananejskich i sprzymierzonych z nimi
Filistynów. Atakowani równocześnie przez koczowników, Izraelici z trudem
obronili się w tak zwanym okresie sędziów. Prawdziwego przełomu dokonał dopiero
król Dawid, młody rywal pokonanego przez Filistynów Saula. Zjednoczył on plemiona
izraelskie, częstokroć nie drogą pokojowej perswazji, zdobył kananejską
Jerozolimę i rozgromił ostatecznie konfederację miast filistyńskich. Dawid i
jego następca, Salomon, wykorzystali chwilową słabość państw Wschodu, by
zhołdować sobie ościenne ludy. Pod wpływem Salomona znalazła się sąsiednia Fenicja,
której król Ahiram jakoby współpracował z następcą Dawida. Z Jerozolimy
uczyniono ośrodek religijny i polityczny, a jej świątynia (zbudowana
na długo przed
hebrajską agresją) stała się symbolem jednoczącym Żydów.
Mikroskopijne państewko Hebrajczyków, zwane
w „Torze” buńczucznie
„królestwem”, okazało się być polityczną
efemerydą. Około roku 929 przed Chr. rozpadło się na dwa królestwa (faktycznie
drobne księstewka): izraelskie, z
centrum w Samarii, i judzkie, położone na południu, ze stolicą w Jerozolimie. „Królestwo”
izraelskie trwało niespełna 200 lat i w tradycji żydowskiej okryło się niesławą
powrotu do bałwochwalstwa. Wchłonięte przez Asyrię stało się terenem obcej
kolonizacji na rozkaz zwycięskich władców. Określenie „Samarytanin” jeszcze w
czasach Chrystusowych miało dla Żydów posmak wyraźnie pejoratywny. Po potomkach
obcych, narzuconych przez przemoc asyryjską przybyszów nie należało się
spodziewać niczego dobrego. Tym bardziej kontrowersyjną była przypowieść o
miłosiernym Samarytaninie. Królestwo judzkie istniało dłużej, chociaż i ono
stało się igraszką w ręku mocarzy. Popadło kolejno w zależność od Asyrii, potem
Egiptu, a następnie Babilonii. Próby odzyskania zwierzchnictwa nad tym
skrawkiem Palestyny przez Egipt naraziły państewko żydowskie na katastrofę.
Wciągnięte w konflikt interesów Egiptu i Babilonu, księstwo judzkie zostało
zmiażdżone przez wojska Nabuchodonozora II. Ludność Jerozolimy została
wymordowana, lub też wraz z mieszkańcami innych osad pognana w niewolę do
Babilonu. Miasto spalono, a świątynia, duma Żydów od czasów Salomona, który ją
zrekonstruował, przestała istnieć. Słynna biblijna „niewola babilońska”
trwała zaledwie kilkadziesiąt lat, ponieważ państwo następców Nabuchodonozora padło
ofiarą nowej potęgi bliskowschodniej: Persji. Władca perski zezwolił Żydom na
powrót do ojczyzny i odbudowę świątyni. Wróciła ich tylko część, rzecz jasna,
lecz ponownie odżył jerozolimski ośrodek religijny i narodowy. Pod rządami
Persów Palestyna jako prowincja Jehud
posiadała status autonomii.
***
Pierwotne
dzieje Izraela były dramatyczne. Ezoterycy
uważają, iż starożytni Żydzi wywiedli się z terenu Indii, byli jednym ze
szczepów tamilskich, który z jakiegoś powodu opuścił kraj ojczysty i przeniósł
się do Egiptu. Plemionami hebrajskimi, które po latach wyszły z Egiptu były: pokolenie Józefa, dzielące się na dwa
mniejsze: Efraim i Manasse; Issachar, Zebulon, Aszer, Naftali, Dan, Benjamin,
Ruben, Gad, Szymon, Jehuda oraz Lewi (plemię kapłanów, podległe nakazowi
nieposiadania dóbr materialnych, ślubowało ubóstwo, było ponoć pochodzenia
rdzennie egipskiego). Koenów (cohen, kahan, kogan) dziedziczną kastę kapłanów,
obowiązują najsurowsze nakazy moralne i eugeniczne. Absolutnie kategorycznie
nie mogą oni, ani ich synowie brać za żony kobiety innowiercze, obcoplemienne,
ani pochodzące z niższych warstw socjalnych, ani wdów, ani rozwódek, ani pań
lekkich obyczajów, ani dziewczyn uprawiających seks przedmałżeński, ani córek
włóczęgów, bezdomnych, złodziei, alkoholików, narkomanów, bandytów.
Usposobienie bowiem jest dziedziczone genetycznie.
Przez
około tysiąc lat naród żydowski posiadał w Palestynie własne państwo. Było ono
zbudowane na zasadach ścisłej hierarchiczności i kastowości. Jak uważał Fr.
Nietzsche, zasadę hierarchiczną czyli, jak on to określa, „duch kapłański”,
Żydzi przejęli jednak od Aryjczyków. „Rozwój żydowskiego państwa kapłańskiego nie
jest oryginalny: schemat poznali oni w Babilonie: schemat jest aryjski. Jeśli
tenże później przy przewadze krwi germańskiej dominował w Europie, to było to
zgodne z duchem rasy panującej: był to wielki atawizm. Germańskie średniowiecze
zmierzało do przywrócenia aryjskiego ustroju kastowego (...). Schemat niezmiennej społeczności z kapłanami
na czele: najstarszy wielki produkt kulturalny Azji w dziedzinie organizacji –
musiał naturalnie pod każdym względem zniewalać do rozmyślania i naśladownictwa.
– Jeszcze i Platona; ale przede wszystkim Egipcjan”...
Żydzi od zamierzchłej przeszłości żyli w
rozproszeniu, doznając przez tysiąclecia nie tylko najstraszliwszych prześladowań,
ale i najdziwaczniejszych potwarzy, oszczerstw, wręcz demonizujących i zupełnie
odczłowieczających ich wizerunek. W dalszym
ciągu niniejszego tekstu
przytoczymy tego przykłady.
Na szczególną uwagę zasługuje, być może,
fakt, iż antysemityzm sięga niekiedy takiego natężenia, że Żydom odmawia się
nawet prawa do skarg na... swój tragiczny los! Frank L. Britton w książce Za plecami komunizmu pisze: „Najlepszą definicją judaizmu jest ta, że
jest to narodowość oparta na fundamentach rasy i religii. Wszystko to się łączy
z innym aspektem judaizmu, a mianowicie mitem o prześladowaniu. Od momentu
pojawienia się w historii Żydzi zawsze propagują ideę, że są zawsze uciskani i
prześladowani. Ta idea była zawsze główną w żydowskim myśleniu. Mit o
prześladowaniu był zawsze cementem i spoiwem judaizmu. Bez tego mitu Żydzi
przestali by istnieć, a ich rasowa religijna narodowość od dawna uległaby zagładzie.
Żydzi nie zawsze się zgadzają między sobą, ale w obecności wroga (prawdziwego
lub urojonego) ich myślenie staje się spójne”.
I
cóż z tego, że, być może, tak jest? Przecież nie zmienia to faktu
antyżydowskich pogromów, wypędzeń i innych tego rodzaju zbrodni.
Ludwik
Korwin, autor 2-tomowego dzieła pt. „Szlachta
mojżeszowa” (Kraków 1938) przypisywał Żydom następujące cechy: „wchodzą tylko ze sobą w związki małżeńskie,
pogardzani i odseparowani”; „patrząc tylko na interes własny zatracili
kompletnie poczucie miłości bliźniego”, „są narodem niesłychanie dumnym,
mającym w pogardzie wszystkie inne narody”; „byli sprawcami nihilizmu i
anarchizmu, a więc zatruwali społeczeństwa, aby nad upadłymi moralnie tym
łatwiej móc panować”; „nawet ci, pragnący naprawienia stosunków społecznych,
zamiast je naprawić, wprowadzili tylko szkodliwy ferment, działający
rozkładowo”; „są narodem najmniej tolerancyjnym i demokratycznym”; „już Tacyt
twierdził, że Żydzi wszystkich nie-Żydów uważają za wrogów”. Mahomet w Koranie
ostrzega: „Nie przestawaj w odkrywaniu oszustw dzieci Izraela. Oszustami są oni
z małymi wyjątkami”...
Tenże
autor w innym miejscu wywodził: „Terminem,
którym bardzo lubią Żydzi żonglować, jest tolerancja, w myśl której żądają
pełnego równouprawnienia, a zarazem pragną mieć stanowisko wyjątkowe, obchodząc
sprytnie równouprawnienie pod względem obowiązków wobec państwa, na którym
„pasożydują”...
Celowo zacierają swoje pochodzenie, nawet
niektórzy zmieniają wyznanie, aby tym łatwiej zmieszać się z rasą, którą chcą opanować...
Przez swój kapitał rządzą krajami
zakulisowo... Opanowali prawie wszystkie zawody, głównie palestrę i medycynę...
Starają się opanować szkolnictwo...
Placówką, przez którą zatruwają
społeczeństwa, jest prasa w dużej mierze przez nich opanowana...
Żydzi zawsze zwalczają wszelkie idee
narodowe, gdyż te, jako zrodzone w zdrowej części społeczeństwa, jako prosty
odruch samoobrony przed zalewem obcego żywiołu, są dla nich groźne, usuwając
ich na bok od tych ogromnych korzyści materialnych, które czerpią w krajach
narodowo nieuświadomionych...
Nawzajem się popierając, opanowali władzę,
której pilnie strzegą, nie dając już sobie jej odebrać. Dla zmylenia
społeczeństw przechodzą na katolicyzm, pozostając nadal jako przechrzty w
gruncie rzeczy Żydami, gdyż trudno, by zmiana religii mogła zmienić rasę i jej
cechy. Wielu przyjęło nazwiska narodowe kraju, w którym żyją, ale nie w celu
zasymilowania się, lecz ukrycia, zatuszowania swego żydostwa. Stąd też tak
często liczne nazwiska historyczne noszą Żydzi, nieraz kalając ich
nieskazitelność... Należą oni jednak zawsze do nacji żydowskiej, która tworzy w
państwach jakby drugie oddzielne państwo żydowskie, nie mające granic, ale
pragnące panować nad całym światem”...
L.
Korwin podkreśla afroazjatycki charakter rasowy Żydów i zasadnicze cechy
różniące ich od Europejczyków: „Co do
pokrewieństwa z rasą murzyńską, to zaznacza się ono nawet w budowie szkieletu,
co miał wykazać anatom profesor Totdt: „Wprawdzie istnieje różnica pomiędzy
szkieletem konia i osła w budowie miednicy, jest ona jednak mniej wyraźna, jak
w kośćcu Aryjczyka i Żyda”, co nawet za życia można na zdjęciu rentgenologicznym
wykazać, i co wykazała bawarska królewska akademia umiejętności jako jeden ze
sposobów poznawania przynależności rasowej. Także badania mikroskopowe włosów
ludzkich wykazały bliższe pokrewieństwo Żydów z Murzynami, jak z Aryjczykami.
Tak samo, szczególnie u kobiet, bardzo często odziedziczone są skrzywienia
miednicy. Także żydowskie „platfusy” – płaskie stopy, są jedną z częstych cech
fizycznych Żydów” (Ludwik Korwin, Szlachta
mojżeszowa, t. 1).
Według
Alfreda Koestlera, wybitnego żydowsko-amerykańskiego historyka XX wieku, Żydzi
europejscy, w tym polscy, nic wspólnego, prócz religii, nie mają z prawdziwymi
Żydami, znanymi z Biblii, są to
bowiem nie Semici, lecz Chazarowie (Turcy) wyznania mojżeszowego. Także Michaił
Dorman w książce „Kak jewrei proizoszli ot Sławian” (Moskwa 2009),
jak też Andrej Burowski w dziele „Jewrei,
kotorych nie było” (Moskwa 2005, t.1
– 2), usiłują wykazać, że ani
czarnoskórzy wyznawcy Mojżesza, ani chińscy budowniczowie synagog nie są
potomkami Abrahama, lecz lokalną ludnością, która z tych czy innych względów
przeszła na judaizm. Jedność krwi i genów wyznawców tej religii jest mitem,
naród zaś żydowski to globalny superetnos, złożony z elementów obcych sobie
nawzajem rasowo. Nie sposób jednak negować faktu, że, jako wyznawcy Mojżesza,
ci stepowi koczownicy po masowym osiedleniu się w Polsce, na Rusi i Litwie,
prowadzili jednak specyficzny tryb życia, izolowali się od rdzennych
mieszkańców tych ziem i wyrobili swój własny, antagonistyczny w stosunku do
miejscowej ludności, stereotyp zachowania etnicznego; tak iż można mówić o nich
jako o odrębnym i nader oryginalnym etnosie.
Jeśli
natomiast chodzi o Żydów prawdziwych, to ich etnos miał ukształtować się ponad
2,8 tysięcy lat temu w pustyniach afro-azjatyckich na skutek zlania się różnych
pod względem antropologicznym elementów, należących do rasy czarnej, żółtej i białej. Istnieje kilka na ten temat hipotez,
jedna z nich powiada: „Rasa żydowska
miała powstać przed wiekami ze zlania się szeregu różnych plemion do różnych
ras należących. Głównymi elementami, z których powstała ich rasa, byli Semici –
beduini pustynni, którzy w przeciwieństwie do innych narodów, mających czystą
krew semicką, zmieszali się z plemieniem mongolskim – Cheta, z drobnymi plemionami
murzyńskimi i z aryjskim plemieniem – Amorytów. Po tych semickich beduinach, w
przeciwieństwie do narodów rolniczych, osiadłych i przywiązanych do swej ziemi,
Żydzi, już w najdawniejszych czasach, jak Nomadowie żyli, trudniąc się
rozbojem, który po upadku państwowości zmienił tylko formę z dawnej krwawej na
ekonomiczną, polegającą na dążeniu do opanowania wszelkimi sposobami, wszelkich
dróg handlu i przemysłu, by móc dyktować ceny u zdobywać złoto”... (Ludwik
Korwin, Szlachta mojżeszowa, Kraków
1938, t. 1).
Zwraca
na siebie uwagę w tym fragmencie wątek demonizowania Żydów, obecny w
wypowiedziach wielu pisarzy, historyków, artystów o różnym pochodzeniu i
światopoglądzie.
O stosunkach judaizmu z religiami Starożytnej
Grecji i Rzymu bardzo wnikliwie – choć nieco stronniczo – pisze profesor Tadeusz
Zieliński w drugim tomie swego dzieła „Hellenizm
a judaizm”: „Należałoby być
uosobieniem doskonałości , żeby nie być oburzonym tym duchem
ograniczoności, pychy, nienawiści ku cywilizacji greckiej i rzymskiej i
nieprzychylności dla całej reszty rodzaju ludzkiego, który powierzchowni
obserwatorzy uważali za samo sedno judaizmu... W tej wielkiej nienawiści, która
od 2000 lat z górą istnieje między rasą żydowską i resztą świata, kto popełnił
pierwszą krzywdę? Takiego pytania nie powinniśmy stawiać. W takich sprawach
wszystko jest akcją i reakcją, przyczyną i skutkiem. Owo wyłączenie, owe
łańcuchy gett , owe odrębne ubiory – wszystko to było niesłuszne. Ale który z
dwu obozów pierwszy tego zażądał? Ci, co uważali siebie za splugawionych przez
zetknięcie się z poganami, co wymagali dla siebie odosobnienia, społeczeństwa
własnego. Fanatyzm stworzył kajdany, a kajdany spotęgowały fanatyzm: nienawiść
bowiem płodzi nienawiść...”
W tych wymownych
słowach E. Renan odpowiada jednak na pytanie, które według niego nie winno
nawet być stawiane – pytanie o początkach antysemityzmu, aby utrzymać gwoli
tradycji to niedorzeczne słowo. Póki mówiono o antysemityzmie jedynie na
gruncie stosunków chrześcijańsko-żydowskich, można było uważać za otwarte
pytanie o pierwszego winowajcę; nietolerancji bowiem żydowskiej odpowiadała nietolerancja chrześcijańska. Takie też było i
jest stanowisko obserwatorów powierzchownych, nic nie wiedzących i nie chcących
wiedzieć o analogicznych stosunkach przed chrześcijaństwem. Na tym ostatnim zaś
gruncie owo pytanie otrzymuje odpowiedź rychłą i niedwuznaczną; mamy bowiem z
jednej strony społeczeństwo grecko-rzymskie z jego zasadniczą i powszechną tolerancją,
z jego bezgranicznym zamiłowaniem samego pojęcia ludzkości, humanitas, przezeń
i tylko przezeń stworzonego – z drugiej strony lud zamknięty w sobie,
niegościnny dla obcowyznawców, wszystkich nienawidzący, wszystkim złorzeczący,
oprócz samego siebie. Tu więc widzimy wyraźnie, jak akcja wywołuje reakcję, jak
odrzucenie braterskiej dłoni przy ognisku domowym i ognisku gminnym rodzi ową
nienawiść, która odtąd zostaje dziedziczną dla obu stron.
Najbardziej namacalny
jest dla nas antysemityzm literacki; chociaż te świadectwa o nim, co się
zachowały, są względnie bardzo szczupłe, jednak dają one nam dostateczne
pojęcie o stosunku wykształconego społeczeństwa obu narodów antycznych do
Judejczyków i o zarzutach, które im czyniono.
Pierwsze wzmianki
helleńskich pisarzy są dla nich dość przychylne; pochodzą one od Arystotelesa i
jego ucznia Teofrasta, którzy judejskiego środowiska jeszcze z własnego
doświadczenia nie znali. Arystoteles w swoich podróżach zapoznał się z jednym
Judejczykiem, który, jak mówi, był Hellenem nie tylko z mowy, ale i z duszy;
Teofrast swoich źródeł nie wymienia, i chociaż on ma pewne zastrzeżenia wobec
kultu ofiarnego Judejczyków, widzi jednak w nich i on coś w rodzaju sekty
filozoficznej. Ale już od III wieku, dzięki zetknięciu się osobistemu z
judejskim środowiskiem, zaczynają się zaczepki i zarzuty bynajmniej nie zawsze
usprawiedliwione. Nie dziw, że ośrodkiem, z którego promieniował ów literacki
antysemityzm, była Aleksandria; tu Judejczyków było najwięcej – około 40% – tu
mieli oni najwięcej praw i wskutek tego najbardziej narażali się mieszkańcom,
tu na koniec kiełkowała tradycyjna, z każdą paschą ponownie wszczepiana
nienawiść do dawnego „domu niewoli”. To też Manethon – zhellenizowany
Egipcjanin, autor historii Egiptu w języku greckim i razem z Tymoteuszem twórca
religii hellenistycznej Izydy – oburzony po przeczytaniu Księgi Wyjścia,
napisał w odpowiedzi swoją własną Księgę Wyjścia; według niej Izraelici mieli
pochodzić od trędowatych Egipcjan, których faraon izolował w kamieniołomach.
Czy on to sam wymyślił, czy zużytkował grecko-egipskie plotki, tego nie wiemy;
trąd i pokrewne choroby skóry, jak widać z Biblii, często się spotykały u Izraelitów,
i nie dziw, że otaczający ludzie zauważyli to i wykorzystali. W dalszym ciągu
były dodawane inne jeszcze zarzuty; tajemniczość świątynnego kultu w
Jerozolimie podniecała wyobraźnię Greków. Swój szczyt osiągnął ten kierunek w
początku I w. prz. Chr. dzięki Pozydoniuszowi. Ten historyk i filozof starał
się połączyć i pogodzić religię
helleńską z filozofią; było więc rzeczą naturalną, że Judejczycy, jako wrogowie
hellenizmu, byli mu w wysokim stopniu antypatyczni. Podzielał tę antypatię i
retor Molon, jego współczesny i poniekąd ziomek, ponieważ obaj mieszkali w
Rodos, gdzie była również znaczna gmina judejska. Niechęć ich do Judejczyków
miała dla tych ostatnich fatalne skutki, gdyż obaj mieli znaczne wpływy w Rzymie.
Cycero był wielbicielem obu; jego jednakże antysemitą – i w dodatku „krańcowym”
– nazywać właściwie nie wolno. Żywił on dla Judejczyków ową spokojną pogardę,
która odtąd była charakterystyczną cechą panów świata w ich stosunku do tego
narodu. Jest ona jeszcze bardzo spokojna za Augusta, jak widać z aluzji
Horacego: rośnie jednak za Tyberiusza, Nerona, Flawjuszów, i osiąga swój szczyt
u Tacyta, historyka wojny judejskiej.
Jednocześnie rośnie
antysemityzm i u Greków; tutaj jest on jednak nacechowany nie spokojną pogardą,
lecz bardzo namiętną nienawiścią. Do szczytu dochodzi ona znowu u
Aleksandryjczyka, gramatyka Apiona. Osobistość to była, zdaje się, nie bardzo
poważna – „pobrzękadło świata” (cymbalum mundi), według cesarza Tyberiusza. Czy
napisał on odrębne dzieło przeciw Judejczykom, o tym należy wątpić; zdaje się
raczej, że jego antysemickie wynurzenia były zawarte – tak samo jak i u
Manethona – w jego Dziejach Egiptu, w których opis wyjścia Izraela był
dostateczną pobudką dla charakterystyki tego narodu. Można przypuścić, że Apion
z sumiennością gramatyka zewsząd zebrał i – wprawdzie nie bardzo systematycznie
– wyłożył w swoim dziele wszystkie zarzuty, które kiedykolwiek ktokolwiek
czynił potomkom Abrahama – czy to z powodu ich wyjścia z Egiptu, czy z powodu
ich kultu i zakonu, czy wreszcie z powodu ich prywatnego życia, które
Aleksandryjczykom było lepiej znane, ale też było u nich źródłem plotek
bardziej ożywionych, niż gdziekolwiek na świecie.
To też dzieło Apiona
było swego rodzaju biblią antysemitów w starożytności; wpływ wywierało taki, że
jeszcze o dwa pokolenia później Józef uważał za stosowne napisać przeciwko
niemu swą apologię Izraela i judaizmu. Są to owe dwie księgi „Przeciwko Apionowi”,
za które jego współwyznawcy do dziś dnia są skłonni do przebaczenia mu zdrady
swojej ojczyzny. My raczej jesteśmy mu wdzięczni za cenny materiał, przez niego
zebrany, tym bardziej, że nie ogranicza
się do jednego tylko Apiona, lecz uwzględnia także i inne objawy ruchu
antysemickiego w literaturze greckiej.
Ta literatura jednak
była pokarmem warstw wykształconych; pospólstwo rozkoszowało się raczej w
przedstawieniach teatralnych. Komedia polityczna, która niegdyś kwitła w
Atenach, za czasów hellenistycznych zmartwychwstała w Aleksandrii w postaci
mima i stąd promieniowała na cały wschód – do Cezarei palestyńskiej, Antiochii
itd. Nie dorównywał on bynajmniej genialności Arystofanesa, miał jednak swoją
wartość jako wykładnik nastroju społeczeństwa. Otóż w tym mimie Judejczyk – tak
samo jak później w średniowiecznych misteriach – był jedną z najulubieńszych,
ale naturalnie nie najukochańszych postaci. O tym, jak był w nich przedstawiany,
daje pojęcie – co prawda, dla czasów nieco późniejszych, bo w III w. po Chr. –
opowiadanie r. Abbahu. Rabbin nawiązuje do Ps.LXIX 13: «Mówili przeciwko mnie,
którzy siedzieli w bramie, i śpiewali przeciw mnie, którzy pili wino», i tłumaczy
tak: «Ci, którzy siedzieli w bramie», są to poganie, przesiadujący w teatrach i
cyrkach, a «ci, którzy pili wino», są to ciż sami poganie, kiedy siadają do
stołów, jedzą, piją i upijają się. Wtenczas przesiadują, gadają o mnie i
wyszydzają mnie, mówiąc: my nie będziemy zmuszeni karmić się strączkami karubów
(t.j. chlebem świętojańskim), jak ci Judejczycy. I mówią jeden do drugiego: ile
lat chcesz żyć? – a ten odpowiada: ile trwa koszula szabatowa Judejczyka. Albo
też wprowadzają w swych teatrach wielbłąda, pokrytego (czarną) kołdrą. Pytanie:
dlaczego ten wielbłąd jest w żałobie? – i odpowiedź: u Judejczyków teraz
właśnie rok szabatowy (rzecz dzieje się w Cezarei palestyńskiej), jarzyny u
nich zabrakło, więc jedli kolce, którymi się karmił wielbłąd, i dlatego on jest
w żałobie. Albo też wprowadzają na scenę Momusa (jest to błazen w greckim
mimie) z głową ogoloną. Pytanie: dlaczego Momus ogolił głowę? – Momus
odpowiada: winni temu są Judejczycy; wszystko bowiem, co zarobili w ciągu
tygodnia, zjadają w szabat, a ponieważ nie mają drzewa do gotowania, więc łamią
i palą swoje łóżka, wskutek tego zaś muszą spać na ziemi, włosy ich są pełne
kurzu, muszą je smarować olejem, zatem olej drożeje – i oto dlatego (należy
dopełnić) ogoliłem sobie głowę, ponieważ na tak drogi olej mnie nie stać. – Jak
widać, dowcip w tych drwinach jest bardzo względny; chodzi jedynie o to, aby za
wszelką cenę ośmieszyć tych, co dziwactwem swoich zwyczajów narażali się pospólstwu.
Było to jeszcze do
zniesienia; nie zawsze jednak nieprzychylny nastrój społeczeństwa przybierał
takie względnie łagodne formy, zbyt często ogarniał ludność zamieszkiwanych
przez Judejczyków miast szał niszczycielski. Wtenczas występował na widownię
„aktywny antysemityzm” i jego obrzydliwy przejaw – pogromy. Nie ma potrzeby ich
opisywać; jest to, niestety, zjawisko aż nadto znane nowym czasom i nawet
teraźniejszym. Kiedy się zaczęły i w jakich warunkach?
Kiedy? Podobno od
samego początku judejskiego rozproszenia; pierwszy bowiem pogrom, o którym
wiemy, należy jeszcze do czasów perskich. W tym zaś okresie, o którym tu mowa,
pierwszy znany nam miał miejsce w Aleksandrii za cesarza Kaliguli w 38 r.:
wiemy o nim dzięki temu, że go opisał świadek naoczny, Filon, w swym pamflecie
przeciw namiestnikowi Awiliuszowi Flakkowi. Nie trzeba jednak zapominać, że
historia miast hellenistycznych jest nam znana bardzo fragmentarycznie;
literatura historyczna owych czasów zaginęła, a gałąź pomocnicza, epigrafika,
nic nam nie daje, gdyż pogromów nikt na kamieniu nie uwiecznia. Atoli, będąc
dla nas pierwszym, nie jest ów pogrom 38 r. nawet dla nas bynajmniej ostatnim.
Takie same walki powtarzały się na ulicach Aleksandrii i za Nerona, i za
Wespazjana, i później: wojna zaś judejska 66-70 r. dała hasło do niezliczonych
pogromów w sąsiadujących z Judeą miastach Syropalestyny. Za Trajana nastąpił
odwet: trudności cesarza w wojnie na wschodniej granicy znowu dały Judejczykom
powód do szalonych nadziei na zagarnięcie władzy wszechświatowej, gminy
judejskie powstały z orężem w ręku w Aleksandrii i innych miastach hellenizmu i
zaczęły mordować swoich pogańskich współobywateli. Legjony dały sobie wreszcie
radę z powstańcami, ale skutkiem było wytępienie prawie całej, niegdyś tak
licznej gminy judejskiej w Aleksandrii.
Jakie zaś były warunki
tych pogromów? Posługując się zdrową metodą Tucydydesa, należy przede wszystkim
odróżniać przyczyny i powody – wybuchowy materiał i iskrę,
co doprowadziła do wybuchu.
Wybuchowym materiałem
była głęboka, żywiołowa, gromadzona w ciągu długoletniego współżycia niechęć
Hellenów i pogan w ogóle do tej drzazgi,
którą oni odczuwali w ciele swych miast. Co zaś do przyczyny tej niechęci, to
tu teraźniejszość w żaden sposób nie może nam służyć za podstawę analogii dla
owej przeszłości. U nas, kiedy jest mowa o nienawiści chrześcijańskiego
społeczeństwa do Żydów, słyszy się najczęściej słowa: wyzyskiwacze, paskarze,
lichwiarze itd.; podaje się przeważnie przyczyny ekonomiczne, osnute na
wyobrażeniu o Żydach, jako działaczach w dziedzinie handlu i bankierstwa. W
starożytności – ku wielkiemu utrapieniu zwolenników teorii ekonomicznego materializmu,
– te ekonomiczne przyczyny poważnej roli nie odgrywały. W handlu Judejczycy
dopiero od V w. po Chr. zaczynają brać czynny udział; co do lichwiarstwa, to
apologeci aż do niedawnych czasów mogli z triumfem twierdzić, że nasze źródła,
dość obfite przecie, nie podają nam ani jednego przykładu uprawiania lichwy
przez Judejczyków. Teraz, co prawda, tego tak stanowczo utrzymywać nie można:
lat 15 temu znaleziony został list jednego aleksandryjskiego kupca do drugiego
(r. 41 po Chr.) z radą pogodzenia się ze swym wierzycielem i z przestrogą:
strzeż się Judejczyków. Pomimo wysiłków apologetów, żeby tym słowom dać inne
znaczenie, Juster słusznie uważa, że mamy tu „oczywisty dowód uprawiania przez
Judejczyków lichwy i bankierstwa w Aleksandrii, oraz, że korzystali oni z tego
dla odwetu na swych prześladowcach”; ale jeżeli nawet byli w Aleksandrji
Szajlokowie, za czasów Kaliguli, to uogólniać tego pojedynczego świadectwa nie
wypada.
Istotne przyczyny owej
żywiołowej niechęci są nam już znane. W olbrzymiej i przeważnie greckiej
Aleksandrii zagnieździła się poważna liczba obywateli, żyjących swoim odrębnym
życiem, ponieważ uważała bogów swoich gospodarzy za „obrzydłe bałwany”, a ich
samych za „nieczystych”, z którymi żadne obcowanie nie jest możliwe. Od władz
wymagała ona dla siebie coraz większych praw, uchylając się jednocześnie o ile
można od pełnienia obywatelskich obowiązków, uzyskiwała je zaś dzięki temu, że
te władze, nie będąc bardzo dobrze usposobione dla greckiego społeczeństwa,
sprzyjały temu obcemu i wrogiemu żywiołowi judejskiemu. To mogło chyba
wystarczyć; a jednak to nie wszystko. Ów judejski żywioł nie przestawał na
równouprawnieniu i nawet na przywilejach – przecie nie będziemy myśleć, że
takie wynurzenie, jak IV Ezdrasza „skoro dla nas stworzyłeś ten świat, dlaczego
go nie posiadamy?” pozostawały tajemnicą śród wyznawców Jehowy! Nie, Mesjasz
miał przyjść, król z rodu Dawida miał zdobyć berło dla siebie i dla synów
Izraela, a poganie będą „lizali proch ich stóp”. Całe judejstwo żyło w
podnieconej atmosferze tego oczekiwania. Co prawda, Jerozolima jest ujarzmiona,
panują w niej nienawistni prokuratorzy rzymscy – taka była wola okrutnego
Tyberiusza. Ale oto Tyberiusza nie stało, z zezwolenia jego następcy Kaliguli
jedzie do Palestyny nowy król, Herod Agrypa, przyjeżdża także do Aleksandrii.
Można sobie wyobrazić, jakiego zawrotu głowy dostała judejska gawiedź w tym hałaśliwym
mieście! Przecie nie upłynęło i pięciu lat, jak władze rzymskie były zmuszone
ukrzyżować w Jerozolimie rzekomego „króla judejskiego!” Tamten jednak był to
skromny rabin ze wzgardzonej Galilei, pędzący życie tułacze ze swymi dwunastu
uczniami; a ten to prawdziwy król z licznym orszakiem, ubranym w złoto i
srebro! To też pospólstwo judejskie oszalało: witano go powszechnie okrzykami:
Panie! Panie!
To była iskra. Próżno
starał się prefekt Awiliusz powstrzymać oburzonych Greków; zmuszono go stanąć
na ich czele i zaczął sił ów okrutny pogrom – pierwszy znany nam w dziejach
hellenistycznego judaizmu.
Skutki były niezmiernie
ciężkie. Kiedy po krótkim panowaniu obłąkanego Kaliguli objął władzę łagodny i
względnie rozsądny Klaudiusz, Judejczyków aleksandryjskich opanowała chęć
odwetu: wydobyto oręż, zręcznie schowany przed bacznością byłego prefekta,
tłumy judejskie – pamiętajmy, że stanowiły one 40 procent mieszkańców –
zasilone przez umyślnie sprowadzonych z pozostałego Egiptu i Syriopalestyny
pomocników, rzuciły się na swych prześladowców i zaczęła się prawdziwa „wojna”,
jak ją nazywa dokument, o którym powiem w tej chwili. Jak sobie z nią dał radę
nowy prefekt, tego nie wiemy. tak czy inaczej doszło do rozejmu, i oba obozy,
„niby dwa odrębne miasta”, posłały swych przedstawicieli do cesarza.
Cesarz wysłuchał obie strony, ale wyrok
swój posłał im dopiero potem w liście do nowego prefekta. Kopia tego listu
niedawno (1924) została odnaleziona. Jest on ogromnie ciekawy. Cesarz – wbrew
streszczeniu Józefa, który tu znowu bezczelnie fałszuje – jest wcale
nieprzychylnie usposobiony dla Judejczyków, których widocznie posądza o
wznowienie wojny domowej; zabrania im sprowadzać rodaków skądinąd, zabrania się
starać o nowe przywileje i krzywymi drogami dążyć do uzyskania obywatelstwa
aleksandryjskiego; a w zakończeniu wypowiada wojnę „chorobie, która grozi
ogarnięciem całego świata”. Jak widać, marzenia Pseudo-Ezdrasza już wtenczas
kiełkowały w umysłach.
To było w 41 r., w
pierwszym roku panowania Klaudiusza. Czy jego gniew na Judejczyków i
traktowanie judaizmu jako „choroby wszechświatowej”, były spowodowane wyłącznie
przez zajścia aleksandryjskie i nie miały powodów bliższych? Niestety w
„Rocznikach” Tacyta pierwsze lata Klaudiusza zaginęły w dużej luce, która
pochłonęła cały środek dzieła; za to w krótkiej biografii Swetoniusza znajdujemy
znamienną wzmiankę: „Judejczyków, którzy wzniecili wówczas srogie rozruchy pod
dowództwem swego Mesjasza, z Rzymu wypędził”. Mesjasz bowiem, król judejski z
rodu Dawidowego, był według proroctwa rękojmią władzy wszechświatowej Izraela.
W dalszym jednak ciągu
swego panowania Klaudiusz złagodniał w stosunku do Judejczyków; nasze źródła
przypisują to wpływowi króla Agryppy – widocznie drugiego – i jakiejś Judejki
Salomei. Historia Estery powtórzyła się za tego nowego Aswerusa; i kiedy
rozruchy w Aleksandrii znowu wybuchły,
wodzowie Hellenów tego miasta, Izydor i Lampon, – znaliśmy ich już z Filona
jako zajadłych antysemitów – znaleźli cesarza usposobionego dla nich bardzo
wrogo. Obaj byli już starcami; wiedząc, że los ich jest przesądzony, trzymali
się wobec niego bardzo zuchwale, wytykając mu nawet jego Salomeę; i na
zakończenie Lampon, zwracając się do Izydora, radzi mu dać spokój, ponieważ
cesarz jest wariatem i nic nie rozumie. Oczywiście obaj zostali straceni; ale
papirus, który zachował nam świadectwa o tej ciekawej rozprawie, świadczy
jeszcze o jednej rzeczy niemniej ciekawej: mianowicie, że społeczeństwo
helleńskie w Aleksandrii uważało Izydora i Lampona za męczenników swej sprawy
narodowej i czciło ich pamięć w ciągu całych stuleci.
To było w roku 54;
wkrótce potem (56) Klaudjusz umarł. Za jego następcy Nerona mamidło władzy
wszechświatowej w dalszym ciągu unosiło się przed chorobliwie napiętą
wyobraźnią Judejczyków, aż doprowadziło w r. 66 do wielkiego powstania w
Palestynie. Że bowiem właśnie ono było główną przyczyną tego powstania, o tym
świadczą oba obozy jednomyślnie. „U wielu”, mówi Tacyt, „powstało przekonanie
według przepowiedni w starych księgach kapłańskich, że Wschód ma się za owych
czasów wzmocnić i że mężowie, pochodzący z Judei, osiągną władzę wszechświatową”.
– „Powszechnie”, mówi Swetoniusz, „było szerzone stare i stanowcze zdanie, iż
przeznaczone jest, by właśnie w tych czasach ludzie, pochodzący z Judei,
zagarnęli władzę nad światem: to (proroctwo) Judejczycy odnieśli do siebie i wskutek
tego powstali”.– „Najbardziej”, mówi Józef „doprowadziły Judejczyków do
powstania dwuznaczne przepowiednie w ich Piśmie świętem, opiewające tak: onego
czasu z ich kraju powstanie ten, co opanuje świat”. Józef bardzo zręcznie
zastosował te przepowiednie do samego Wezpaziana, ale i z jego słów wynika, że
wodzowie powstania – a więc Jan z Gischali, lub Szymon bar-Gjora, lub Eleazar,
a może i wszyscy trzej – za Mesjaszów uważali samych siebie. Smutny koniec
powstania zadał kłam ich mesjanicznym pretensjom, nie ochłodził jednak mesjanicznej
nadziei Judejczyków.
Właśnie wtenczas bowiem
była napisana owa apokalipsa ps.-Ezdrasza, w której ta nadzieja znalazła swój
najjaskrawszy wyraz. Co prawda żelazna ręka Domicjana w zarodku ją stłumiła;
władze rzymskie zarządziły nawet poszukiwanie i tępienie rzekomych potomków
Dawida jako możliwych Mesjaszów i królów judejskich. Ale łagodność jego
następców, a zwłaszcza szlachetnego Trajana, była pobudką do nowych prób jej
urzeczywistnienia. Korzystając z jego trudnej wojny partyjskiej, Judejczycy
znowu powstali w Cyrenie, w Egipcie i nawet w Palestynie. Znowu mamy w ośrodku
„króla”, a więc i Mesjasza – Lukuasa, po grecku Andrzeja; znowu główną areną
bojów była Aleksandria. Zaczepny charakter tego powstania jest powszechnie
uznany; o jego zawziętości świadczy fakt prawie zburzenia pięknego miasta przez
Judejczyków – i prawie wytępienia jego niegdyś tak potężnej gminy judejskiej.
Po wyroku prawicy –
wyrok prawa: znowu winowajcy obu obozów musieli się zjawić przed oblicze cesarza,
którym był, po śmierci Trajana, jego następca Hadrian. Nam się jednak zachowały
tylko akta sprawy Hellenów, którzy ponosili odpowiedzialność za wybryki swoich
rodaków: jest to dalszy ciąg owych „aktów męczeńskich”. Oczywiście winowajcy
ponieśli karę; ale gniew cesarza, estety i filhellena, zwrócił się przeważnie
przeciw Judejczykom. Stąd – zakaz obrzezania, plan odbudowy Jerozolimy ze
świątynią Zeusa na Syjonie, a w dalszym ciągu – ponowne i na razie ostatnie
powstanie 132-35 r. I znowu mamy Mesjasza - był
nim ów „książę” Szymon, który z aluzją do Num. XXIV 16 nazywał siebie
bar-Kochba, „synem gwiazdy”, i nawet przez słynnego rabina Akibę, wodza duchowego
Judejczyków, został jako Mesjasz uznany. Niedługo jednak błyszczała nowa
gwiazda nad Izraelem; i teraz dopiero, po tym najboleśniejszym rozczarowaniu,
mamidło władzy wszechświatowej roztopiło się w eterze.
Takie były skutki owej
modlitwy Ezdrasza: „Skoro dla nas stworzyłeś ten świat, dlaczego go nie
posiadamy?” Nie posiedli go jego współwyznawcy ani wtenczas, ani kiedykolwiek;
natomiast oddał się on z własnej woli temu, który wyraźnie powiedział, że jego
królestwo nie jest z tego świata.
Zaborcze zamiary
judaizmu z góry były skazane na porażkę; natomiast zbliżenie się jego z
hellenizmem drogą własnej hellenizacji zapowiadało się zupełnie dobrze – przez
pewien czas, nie tylko na rozproszeniu, ale nawet w Palestynie. Mniemanie
bowiem o zasadniczym przeciwieństwie pod tym względem między rozproszeniem a
Jerozolimą, zdaje się, nie jest słuszne; co najwyżej, mogły być różnice w
stopniu, łagodzone ciągłym obcowaniem między synagogami tu i tam. R. Hillel,
mówią, z Babilonu przyjechał do Jerozolimy, aby się przekonać, czy jego metoda
tłumaczenia Tory zgodna jest z tradycją metropolii; oczywiście dbano o to, żeby
w łonie judaizmu nie powstały herezje. Hellenizacja zaś samej Jerozolimy,
bardzo mocna w III w. prz. Chr. i za obu Antjochów, stłumiona czasowo za Machabeuszów,
rozpoczyna się znowu w I w. prz. Chr. i osiąga swój szczyt za Heroda. Jej
naocznym dowodem są greckie imiona
własne nie tylko w rodzinie rządzących – Hasmonejów i Herodów – ale i w pospólstwie.”
Z powyższych wywodów widzimy, jak skomplikowane
były stosunki Żydów z innymi etnosami w starożytności. Aby uniknąć jednak jednostronności,
wypada wysłuchać także tego, co na ten temat mówi nauka żydowska, która – rzecz
naturalna – ujmuje temat nieco inaczej, uważając iż w okresie pierwszych
stuleci nowej ery rozgorzała „walka ideologiczna” między trzema systemami
religijnymi: judaizmem, poganizmem i chrześcijaństwem. Każda z tych formacji
była zmuszona walczyć na dwóch frontach, a nigdy nie doszło do sojuszu dwóch z
nich przeciwko trzeciemu, choć niekiedy usiłowano coś takiego zrealizować.
Profesor Efraim E. Urbach (The Sages –
their Concepts and Beliefs) pisze: „W
okresie rozpowszechniania się chrześcijaństwa nie sposób mówić o zbliżeniu
innych narodów z Żydami tylko dlatego, że Żydzi i nie-Żydzi byli zmuszeni do
walki ze wspólnym wrogiem, dokładnie tak, jak z drugiej strony Żydzi i
chrześcijanie nie zostali sojusznikami we wspólnej walce przeciwko pogańskiemu
Cesarstwu Rzymskiemu. Co prawda Celsus, a potem Porfiriusz, cesarz Julian i tym
podobni działacze pogańscy wyrażali gotowość uznania, a nawet pochwalania (ze
względów taktycznych) wierności Żydów swym tradycjom i prawom przodków. Nie
bacząc jednak na to i oni z całą ostrością wypowiadali się przeciwko
twierdzeniom Żydów, że ich Bóg jest «Jedyny a drugiego nie ma», że są oni Jego
narodem wybranym, oraz przeciwko temu, że Żydzi nie potrafili porzucić swej wiary
w nieuchronne zniknięcie pogaństwa i w swą misję, polegającą na przybliżeniu
pogan do Wiary Prawdziwej.
Walka zaś
chrześcijan przeciwko poganizmowi także nie przywiodła ich do sojuszu z Żydami,
ponieważ obok tej walki twierdzili wyznawcy Chrystusa, iż wybraność Izraela
jest już nieaktualna, a razem z nim minął czas Tory i przykazań, i że kościół,
„złożony z różnych narodów”, odziedziczył miejsce „wspólnoty Izraela”.
Zabiegając o przygotowanie pogan do przyjęcia ich „dobrej wieści” chrześcijanie
rozpalali jednocześnie wrogość w stosunku do „Izraela cielesnego” i
przygotowywali grunt pod prawa antyżydowskie i prześladowania, które się
rozpoczęły w IV wieku, gdy „całe Imperium poszło za herezją”, to jest za
chrześcijaństwem. Od tego momentu w oczach mędrców żydowskich stało się ono
„królestwem nieprawości, uwodzącym świat swymi bajkami”.
W ciągu 150 lat,
od rozbicia powstania Bar-Kochby aż do zwycięstwa chrześcijaństwa w Cesarstwie
Rzymskim, żydowscy mędrcy musieli walczyć na dwa fronty. Po pierwsze – przeciwko
poganom, negującym wybraność bożą Izraela na podstawie tego, że lud podbity,
zniewolony, pozbawiony niepodległości i Świątyni nie może być narodem wybranym,
co więcej, taki naród jest niepełnowartościowy. I po drugie – przeciwko
chrześcijanom, uważającym się za dziedziców bogowybrańców, „pierworodztwa” i
Prawa, zawartego przez Izrael z jego Bogiem. Co prawda polemika z obu stron
opierała się na cytaty z Biblii, ich komentarz i interpretację, lecz
jednocześnie odwoływano się do realnych faktów i stosunków wzajemnych, co w
niemałym stopniu określało jej formę i natężenie”. Ostrą formę i
wysokie natężenie – dodajmy od siebie.
Na marginesie dodajmy, że wszelkie nauki o własnej
wyższości nagminnie służą zamaskowaniu i usprawiedliwieniu jakiegoś paskudztwa w
stosunku do tych, których uważamy za „gorszych”. Tam, gdzie nie popełnia się
żadnych świństw finansowych, gospodarczych, politycznych, militarnych,
obyczajowych w stosunku do „obcych”, nie ma potrzeby ich usprawiedliwiania post et ante rem doktrynami o własnej
wyższości a cudzej trzeciogatunkowości. Aby bez wyrzutów sumienia czynić komuś
owe świństwa, należy najpierw uczynić dwie rzeczy: ogłosić tego kogoś za
„świnię” i samemu zostać świnią. O ile te rzeczy nieraz przychodziły dość łatwo
talmudystom, donoszącym np. podczas sowieck-niemieckiej okupacji Polski w
latach 1939/44 na polskich nauczycieli, lekarzy, inżynierów, księży i
uczestniczącym razem z sowietami i hitlerowcami w ich aresztowaniu, więzieniu,
mordowaniu i deportacjom, to strona chrześcijańska miewała w tym względzie
więcej skrupułów: gdy Niemcy podczas II wojny światowej żądali od polskich
księży układania spisów lokalnych Żydów, przeznaczonych do uboju, ci odmawiali
i byli rozstrzeliwani; a gdy w 1943 roku okupanci niemieccy nakazali metropolicie
prawosławnemu jednego z miast greckich i burmistrzowi tegoż miasta
przygotowanie listy proskrypcyjnej mieszkańców żydowskiego pochodzenia,
nazajutrz otrzymali tę listę, na której widniały dwa nazwiska – tegoż
metropolity i burmistrza…
***
Już w tym miejscu wypada zaznaczyć, że
fundamentalnym wytworem ducha hebrajskiego jest
„Tora”, czyli „Tanach”,
dzieło jednocześnie filozoficzne, historyczne, prawnicze, medyczne, etyczne,
religijne, pedagogiczne. Powstawało ono prawdopodobnie w ciągu około tysiąca
lat, początkowo, jak się wydaje, w postaci luźnych notatek o charakterze
dydaktycznym i pod wpływem znacznie starszych ksiąg egipskich, sumeryjskich,
babilońskich, perskich, a nawet indyjskich. Od tamtych pradawnych czasów
kształtuje się znamienna cecha mentalności żydowskiej żywa do dziś - otwartość i chłonność na dorobek intelektualny innych narodów. Stąd
zarówno imponujące bogactwo i różnorodność
idei, myśli, postulatów w „Torze” zawartych, jak i ciężki zarzut
plagiatu i kradzieży obcych dóbr duchowych, wysuwany pod adresem Żydów przez
uczonych z obrębu kultury arabskiej, mahometańskiej, buddyjskiej. Sami
ortodoksyjni Żydzi uważają „Tanach”
za dzieło podyktowane „narodowi
wybranemu” przez Boga osobiście, a stanowiące niejako program
i wyznacznik misji dziejowej tegoż narodu; dzieło, uczące nie tylko trwania
przez tysiąclecia w zmiennym i często wrogim świecie, ale i tego, jak nad tym
światem rozciągnąć swe panowanie. Jak powiada Baal Szem Tow, „cały swój cel Tora widzi w tym, aby sam
człowiek stał się Torą”, czyli aby został
istotą obdarzoną mądrością. W
języku hebrajskim każda z ksiąg „Tory” nazywana jest według swego
pierwszego lub drugiego wyrazu, podczas gdy w językach innych narodów te nazwy
nawiązują do treści odnośnych fragmentów.
Jak twierdzą
rosyjscy socjologowie Polikarpow i
Łysak, istnieje „Tanach” pisana, dostępna nie tylko dla Żydów, ale i „Tora” ustna, której nauki są
przekazywane wyłącznie w zamkniętych przed
gojami pomieszczeniach, a
przeznaczone tylko dla członków „narodu
wybranego” , których treści w żadnym razie nie powinni poznać nie-Żydzi. Zawiera ona doktrynę etyczną, w
której obowiązują inne normy niż głoszone wszem i wobec, a które są oparte na
szowinistycznej doktrynie żydowskiego etnocentryzmu, na koncepcji niższości,
wręcz zwierzęcości, wszystkich nie-Żydów, w stosunku do których nie obowiązują
normy humanitaryzmu, miłości czy choćby szacunku. Tak np. Józef Flawiusz,
historyk żydowsko-rzymski, twierdził, że
„nasz prawodawca kategorycznie nam
zabrania wyśmiewania lub profanacji bogów, uznawanych przez inne narody”.
Jednocześnie jednak ustna „Tora” sugeruje, że jedyną prawdziwą
wiarą jest judaizm, a wszystkie pozostałe religie są fałszywe i powinno się je
oraz ich wyznawców nienawidzić, a przy okazji wydrwiwać i wyniszczać.
Obie „Tory”
stanowią niezmienną i nietykalną
mądrość narodową, zawierają paradygmaty aksjologiczne i opisują schematy
zachowań ludzkich w tych czy innych
sytuacjach. Ponieważ sytuacje życiowe są
zmienne i dalece nie wszystkie z nich mogły zostać przewidziane i opisane
w dawnych wiekach, opracowano też sztukę
odpowiedniej interpretacji poszczególnych tez
„Tanach” tak, aby mogła dać
receptę na postępowanie we wszystkich możliwych do pomyślenia
okolicznościach. Tę sztukę i tę władzę
posiada Sanhedryn, najwyższy
wszechświatowy sąd mędrców i uczonych żydowskich, oraz sądy rabiniczne w
poszczególnych krajach i miastach, jak też tajne zgromadzenia odnośnych elit
finansowych i intelektualnych, podejmujących decyzje dotyczące tego, jak mają
się zachować obywatele nieformalnego globalnego państwa żydowskiego w danej
konkretnej sytuacji. One też podają obowiązujące interpretacje „Tory” w bieżących, zmieniających się
sytuacjach geopolitycznych. (Tak np. w swoim czasie podjęto decyzję o
powszechnym wsparciu przez światowe
żydostwo ruchu komunistycznego, a potem
- o tegoż ruchu likwidacji). Wielość interpretacji tekstów
religijnych umożliwia planowanie i programowanie postępowania członków
„narodu wybranego” w dowolnych warunkach i w każdej sytuacji
egzystencjalnej. Przy wszystkich rozmaitych interpretacjach „Tory”
Żydzi bez wyjątku od dołu do góry traktują ją jako absolutnie niepodważalny
autorytet intelektualny i moralny, jako bezwzględną i nietykalną świętość. W
parze z tym często jednak idzie pogardliwy, a nieraz i pełen nienawiści,
stosunek do obcych ksiąg świętych, sapiencialnych i dydaktycznych. Żydowscy
uczeni i politycy z reguły ignorują zdanie obcych. „Nie ważne, co mówią nie-Żydzi, ważne, co czynią Żydzi” - lapidarnie
ujął tę postawę Dawid Ben Gurion.
Podstawową i absolutnie nietykalną ideą wszystkich ksiąg „Tanach” stanowi teza o bogowybraności narodu
hebrajskiego. Ta nauka napawa ortodoksyjnych Żydów z niczym nieporównywalną
dumą narodową, wiarą w swe mesjaniczne powołanie, poczuciem wyższości w
stosunku do całej ludzkości. Mniejsza o to, czy tym przekonaniom i emocjom
odpowiada jakakolwiek rzeczywistość;
fakty czysto psychologiczne (wirtualne, wyobrażeniowe czyli mity) są nie mniej ważne niż empiryczne
i nieraz wywierają głęboki wpływ na postępowanie ludzi, a więc i na dzieje
ludzkości.
Szczególną rolę w
„Torze” odgrywają tak zwani prorocy, jacyś niezwykli,
dziwni, „natchnieni” mężowie, jak np. Izajasz (ok. 740 – 700 p.n.e.); Jeremiasz (ok. 627 –
585 p.n.e.) czy Ezechiel
(ok. 593 – 571 p.n.e.). Zjawiali się
oni okresowo jakby znikąd w chwilach szczególnego zamętu i upadku moralnego
Hebrajczyków; byli kłótliwi, zawzięci, dokuczliwi, nietaktowni, oburzeni ludzkimi
wadami i głupotą ziomków oraz - do
głębi serca losem swych rodaków
przejęci. Wyglądało na to, iż Bóg przysyłał ich do umiłowanego przez Siebie
narodu, aby nim wstrząsnęli, doprowadzili do opamiętania, pouczyli o tym, co
dobre a co złe i ponownie sprowadzili na drogę wiary i żywego sumienia. Tych
tajemniczych mężów cechowała ogromna siła ducha, nieugięta wola, fanatyzm
religijny i wybujały szowinizm narodowy.
Ich tak zwane proroctwa nie stanowiły tylko wyrazu osobistych przeżyć i zapatrywań, lecz o wiele bardziej
były czynnikiem kształtującym i ukierunkowującym moralny, a nieraz i polityczny
rozwój społeczeństwa. Prorocy biczowali
grzechy, wady i nadużycia Hebrajczyków niekoniecznie dlatego, że ich naród był
bardziej zdemoralizowany od innych, lecz dlatego, że oczekiwali od „narodu wybranego” postępowania
zgodnego z najwyższymi wymaganiami rygorystycznej etyki. Biczowali więc zarówno odstępstwa od kultu
judaistycznego, jak też
niesprawiedliwość, chciwość czy rozpustę, toczące jak robak od wewnątrz
duszę i ciało narodu. Przypominali, iż spełnianie rytuałów i chodzenie do
świątyni bez życia etycznego nic nie jest warte. To bolało wielu, ale w
odróżnieniu od innych Izraelici swych krytyków kanonizowali, a nie
prześladowali i niszczyli (jak np. Grecy Sokratesa, Pitagorasa, Platona czy Arystotelesa).
Wypada w tym miejscu uwypuklić, iż mocną stroną
Żydów był i jest
fakt, że zawsze pilnie słuchali swych
uczonych mędrców, nauczycieli i filozofów, a jednocześnie umieli we własnym
życiu twórczo stosować ich mądre rady. Jak powiada Samuel Hirsch: „judaizm zawiera 613 przepisów i ani jednego
dogmatu”. Zresztą teksty „Tory” - przy
całej ich „dogmatycznej” kategoryczności -
stanowią znakomitą szkołę
swobodnego twórczego myślenia.
Lecz wolność myśli polega właśnie na tym, by zasadniczo trzymając się
tekstów Księgi, potrafić ich elastycznie
stosować do analizy aktualnej obiektywnej rzeczywistości. Religijna zaś
forma „Tanach” powinna budzić
fanatyczne oddanie swej społeczności, jej tradycji, jak też - o
ile zaistnieje taka konieczność - wyniosłą wrogość w stosunku do obcej
doktryny i wrogiego narodu. W II wieku p.n.e. król Syrii Antioch IV Epifanos po zduszeniu rewolty żydowskiej (rok
169 p.n.e.) doszedł do wniosku, ze judaizm jest wyznaniem szkodliwym i
amoralnym, postanowił więc go zniszczyć i ogłosił jego wyznawanie za zbrodnię karaną gardłem. Symbolicznym aktem zrzeczenia się tej
wiary miało być publiczne spożycie odrobiny „trefnej” pieczonej wieprzowiny.
Początkowo usiłowano zmusić do tego starego rabina Eleazara, ale ten wyzionął
ducha na torturach zanim coś zjadł. (Któż z Polaków zgodziłby się nawet pod
torturami jeść mięso szczura, kota czy psa?). Legenda donosi o pewnej
żydowskiej kobiecie imieniem Hana, matce siedmiorga synów, którą bito knutami,
a ona mimo to wzdragała się przed spożyciem trefnej wieprzowiny. Wreszcie sam
król stanął przed upartą rodzinką i kazał się częstować. Wtem starszy syn
zawołał: „Raczej wszyscy udusimy się niż złamiemy prawo naszych przodków!”. Rozwścieczony
tą „żydowską bezczelnością” władca kazał wyrwać język zuchwałemu
młodzianowi, odrąbać nogi i ręce, a wszystko wrzucić do wrzącego kotła na
oczach matki i sześciorga pozostałych braci.
Oni zaś kolejno odmawiali spożycia trefnego mięsiwa i kolejno byli ścinani na oczach matki, która
dodawała im otuchy, gdy ci mężnie deklarowali wierność religii ojców. Gdy
zabito sześciu chłopców, a pozostał najmłodszy, Antioch rzekł do matki:
„Przekonaj przynajmniej tego syna, aby mnie usłuchał i tak uratował swe życie!”
Na co matka miała rzec do syna: „Nie bój
się tego zbrodniarza i jak twoi bracia umrzyj dobrowolnie za Boga i naszą
wiarę!” Po tym, gdy w jej obecności uśmiercono wszystkie jej dzieci, zabito także
matkę. Wieść o tym niesamowitym zdarzeniu (uważanym przez niektórych uczonych
za zmyśloną baśń dydaktyczną) rozeszła się lotem błyskawicy po Judei i niebawem
wybuchło powstanie Machabeuszy, które trwało trzy lata, a podczas którego
Wzgórze Świątynne w Jerozolimie zostało oczyszczone od zabudowań kultu
greckiego, a Świątynia odbudowana. Zapalono w niej lampkę, która się paliła
osiem dni, mimo iż oliwy było tak mało, że musiało wystarczyć zaledwie na jeden
dzień. Uznano to za cud i odtąd jest obchodzone Święto Hanuki, podczas którego
zapala się świece i wystawia je na oknach jako symbol wiecznego trwania wiary.
Póki płoną ognie Hanuki, kobietom nie wolno pracować. Takim oto duchem
natchnęli rabini swój naród.
W.Polikarpow i I.Łysak w książce „Fenomen
żydowskiej cywilizacji” piszą: „Ponieważ
Żydzi byli poddawani okrutnym prześladowaniom i przemocy, odpowiadali swym
przeciwnikom tymże, w przeciwnym razie nie mogliby wyżyć. „Jeśli ktoś przyszedł, aby cię zabić, zabij
go pierwszy” (Sanhedryn 72a). Dlatego
Żydzi od najdawniejszych czasów wszędzie posiadali wywiad („razwiedkę) i kontrwywiad oraz grupy
dywersyjno-terrorystyczne, których działalność pomagała im zachować swe
panowanie”… Często tę rolę pełniły kobiety, tak jak ongiś Estera i Judyta.
Z biegiem czasu konieczność stosowania przemocy fizycznej w dużej mierze
straciła na aktualności, a Żydzi, jak ukazuje Lion Feuchtwanger, zaczęli
stosować chwyt, polegający na tym, że kluczowe stanowiska państwowe w krajach
ich pobytu obsadza się durniami, złodziejami, półgłówkami, ciemniakami, którzy
przez swą niekompetencję obniżają poziom
i prowadzą do bankructwa odnośne organizmy państwowe, a całe swe narody – do
zguby. Naukowcy rosyjscy twierdzą też, że w tym celu podstawia się wpływowym
gojom żydowskie żony albo kochanki. Ta łagodna metoda okazuje się nawet
skuteczniejsza niż fizyczne likwidowanie niewygodnych osób, ale to ostatnie też
się nagminnie stosuje. I to nieraz na skalę masową.
W 117 roku, podczas wojny
persko-hebrajskiej, Żydzi wymordowali około 600 tysięcy Irańczyków, jak też 240
tysięcy Greków i Rzymian na Cyprze oraz 220 tysięcy w Cyrenaice. Przy tym chodziło o masowe mordy na
ludności pokojowej, popełnione przez regularną armię żydowską. Na owe czasy
były to liczby, którym dziś odpowiadałyby dziesiątki milionów pomordowanych, istny
holocaust dla Cyrenajczyków i Cypryjczyków,
z którego oni
zresztą nigdy się już
nie podźwignęli. Wielokrotnie prawie w
pień byli przez Żydów wycinani także Filistyni (Palestyńczycy). Od tamtych
zbrodni datuje się głęboka niechęć do Żydów, żywiona m.in. przez Greków,
Palestyńczyków i Irańczyków. Dopiero w 135 roku podczas powstania Bar Kochby
Rzymianie pomścili śmierć swych rodaków, zabijając w Judei milion Żydów i pół
miliona deportując. Ta tradycja jest żywa do dziś, a walka trwa ze zmiennym skutkiem.
***
Ignacy Charzewski w książce „Królestwo Szatana” pisze: „Walka
żydostwa z Chrześcijaństwem zaczęła się niebawem po ukrzyżowaniu Nazarejczyka i
rozpalała się z roku na rok, ze stulecia na stulecie, przechodząc przez różne
fazy. Izrael bił wroga głównie cudzymi rękami... Należy wiedzieć, że nikt inny,
tylko Izrael przygotował i wzniecił za Nerona pierwsze wściekłe prześladowanie
wyznawców Ukrzyżowanego.
Rzecz prosta,
zrobił to potajemnie. (...) Z
rozkazu Sanhedrynu w pierwszych już latach Chrześcijaństwa Żydzi podszeptywali
gojom o nazarejczykach wszelakie bzdury w rodzaju: że oni oddają cześć oślej
głowie, że na swoich ołtarzach zakłuwają dzieci, piją ich krew i spożywają ich
mięso, zapieczone w cieście, że na swoich zebraniach oddają się rozpuście i kazirodztwu,
że nie uznają władzy Cezara, natomiast za swojego króla i Boga uważają martwego
Żyda – odstępcę, Jezusa, którego z wyroku prawego sądu rozpiął na krzyżu Poncjusz
Piłat”...
Korzenie teoretyczne antysemityzmu są zresztą
bardzo dawne. Pogardliwe wypowiedzi o Żydach zawierają teksty Platona i
Arystotelesa, Cycerona i Seneki, Bazylego Wielkiego i Augustyna Aureliusza.
Zdeklarowanym przeciwnikiem Żydów był w pierwszych
wiekach chrześcijaństwa m.in. wybitny filozof, święty Jan Chryzostom czyli Jan
Złotousty (350-407), jeden z ojców Kościoła, autor wielu dzieł z zakresu etyki
i teologii (francuskie wydanie jego pism liczy trzynaście tomów), który
oskarżał Izraelitów o wszystko, co najgorsze: grabieże, chciwość, oszukiwanie
ubogich, morderstwa, kradzieże i handel ludźmi. W swoich kazaniach pytał:
dlaczego chrześcijanie chcą mieć cokolwiek wspólnego z Żydami, „najbardziej nędznymi z ludzi”? Są to
przecież ludzie: „lubieżni”, „bezbożni”, „bardziej okrutni niż zabójcy”, „niegodziwi”,
„zachłanni, chciwi, perfidni bandyci”.
Czyż nie są oni, pytał, „uporczywymi
mordercami i burzycielami, ludźmi we władaniu diabła”, którzy „zeszli do rodziny psów”, stali się „wyuzdanymi końmi”. Ich „rozpusta i opilstwo nadało im maniery świni
i pożądliwość kozła”. Znają tylko jedną rzecz: „zaspokoić swoje gardziele, upić się, zabić i okaleczyć jeden drugiego”.
Ponadto, „przewyższają okrucieństwem
dzikie bestie, ponieważ zabijają swoje potomstwo i składają je w ofierze diabłu”.
„Są nieczyści i bezbożni”, „zabijają swoich synów na ofiarę” i „składają ich w ofierze demonom”. Dusze
Żydów są „siedliskiem zabójców i łotrów,
a nawet demonów”. Świątynia żydowska
jest nie tylko teatrem i domem publicznym, lecz również jaskinią zbójców, „ucieczką dla bestii”, miejscem: „hańby i szyderstwa”, „rozpusty”, „spotkań dla nierządnic”, gdzie „uprawia
się prostytucję”. Jest ona także „siedliskiem
diabła”, „domem kupieckim”, „świątynią
bałwochwalstwa” i „mieszkaniem
nieprawości”. Faktycznie, powiada Chryzostom, Żydzi uprawiają kult diabła,
ich obrzędy są „zbrodnicze i nieczyste”,
a ich religia jest „chorobą”.
Synagoga jest także „jaskinią złodziei,
zgromadzeniem zbrodniarzy, legowiskiem diabłów, otchłanią zatracenia”. [Przez
szereg stuleci w Europie uważano m.in., że żydowscy lekarze często zarzynają
lub trują swych nieżydowskich pacjentów, kościół zaś katolicki nieraz doradzał
wiernym nie leczyć się u Hebreów].
Te jaskrawe obrazy przeplatają się z fragmentami Pisma Świętego i teologicznymi
rozważaniami. Jan Chryzostom pytał,
dlaczego Żydzi są tak zepsuci i zdegenerowani? I odpowiadał, że powodem takiego
stanu rzeczy jest „ohydne zamordowanie
przez nich Chrystusa”. Ta największa zbrodnia leży u podstaw ich degradacji
i wszelkiego nieszczęścia: zniszczenia Jerozolimy i rozproszenia całego narodu.
Nieszczęścia te są nawet dowodem na zmartwychwstanie Chrystusa: „(...) ten sam, któregoście ukrzyżowali, (...) obrócił w ruinę wasze miasta, zniszczył wasz
lud, rozproszył wasz naród po całej ziemi, oznajmiając tym aktem potęgi, że
zmartwychwstał, że żyje, że jest teraz w niebiosach”. Z tego samego powodu,
ogłasza Jan Chryzostom, Żydzi będą żyli zawsze w jarzmie niewoli. Najbardziej
złowrogo brzmią chyba te oto słowa nieprzejednanego kaznodziei z Antiochii: „Bóg nienawidzi Żydów i zawsze ich
nienawidził”. W dniu sądu, wyrokuje Jan Złotousty, Bóg powie do tych
wszystkich, którzy łaskawym okiem patrzą na judaizm: „Odejdźcie ode mnie, ponieważ utrzymywaliście stosunki z moimi
mordercami”. Obowiązkiem chrześcijan jest wobec tego nienawidzić Żydów.
Ten, kto potrafi kochać dostatecznie Chrystusa, nigdy nie zaprzestanie walki z
Żydami, którzy Go nienawidzą – powiada Jan Chryzostom i sam daje przykład: „Jeżeli chodzi o mnie, to nienawidzę przede
wszystkim synagogi, (...) tak samo
nienawidzę Żydów, ponieważ mając w ręku prawo, obrażają je i przez to usiłują zwieść prostych ludzi”.
***
W kulturze i tradycji żydowskiej nie odnotowano
przypadku ubóstwienia króla, choć szereg władców tego narodu cechowała iście
neronowska ambicja i okrucieństwo.
Monarcha nie był tu traktowany jako namaszczony pośrednik między Bogiem a ludźmi,
ponieważ tak czy inaczej Jahwe sam kieruje sprawami świata. Inna oryginalna
cecha judaizmu to teza o domniemanym przymierzu (układzie!) między Bogiem a Hebrajczykami, kiedy to dwie
układające się strony nawzajem się po partnersku zobowiązują do takiego, a nie
innego, postępowania. Według teologów muzułmańskich tak niezwykła koncepcja
świadczy o zupełnym niepojmowaniu przez Hebrajczyków faktu, iż dystans majestatu między Bogiem a
człowiekiem jest tak olbrzymi, że te
„strony” nigdy nie mogą się „układać”, a ludzie mogą tylko czcić
Najwyższego, do Niego się modlić i
Go błagać „Niech
się stanie wola Twoja!” Koncepcja
tedy rzekomego „przymierza” ma dawać wyraz niespotykanej
pysze i drastycznej głupocie autorów tego pomysłu.
Dla judaizmu jednak typowe są zasady równości i
wolności. Także w stosunkach z Bogiem, nie mówiąc o relacjach z ludźmi.
Ponieważ jedynym władcą świata jest Jahwe
(moc duchowa, abstrakcyjna, niemożliwa do ujęcia), Żydzi uważają każdą
władzę ludzką (szczególnie gojską) za mało znaczącą i najczęściej ją ignorują. Zawsze
więc są inicjatorami buntów, powstań, agitacji antyrządowej, zamieszek i
rewolucji, ponieważ są przekonani, że nikt z ludzi nie ma prawa rządzić ludźmi
i narzucać im swą wolę - jest to przywilej należący wyłącznie do Boga.
Dawno więc zauważono, że Żydzi są jakby niezdolni do subordynacji i dyscypliny;
są też antyetatystycznymi indywidualistami, fanatycznie, co prawda, wiernymi
swej religii, rodzinie i narodowi, ale nie obcemu państwu. Takich
współobywateli można utrzymać w ryzach tylko stosując środki zdecydowane. Judaizm jest nacechowany niezachwianym
konserwatyzmem, to znaczy dążeniem do zachowania własnego oblicza i swych
tradycji kulturalnych za wszelką cenę. Jego sednem jest wiara w jedynego
niematerialnego Boga, będącego duchową niezniszczalną substancją (inne religie
zanikały po rozbiciu ich kamiennych lub drewnianych bałwanów i rzeźb, po wycięciu kultowych gajów i spaleniu
ich świątyń). Ta doktryna ma nie tylko finansowo-handlarski (zadłużyć i kupić świat!), ale też
twórczo-naukowy (zrozumieć i zmanipulować świat!) charakter. Niesystematyzowalny
system judaizmu elastycznie i twórczo odzwierciedla wiecznie zmieniający się
świat.
Podwójna moralność ustnej „Tory” (jeśli Żyd goja nabrać, to dobrze, ale jeśli
goj nabrać Żyda, to skandal, grzech i antysemityzm!) również stanowi skuteczną broń w walce
życiowej. Judaizm nie stanowi wszelako spetryfikowanego systemu nienaruszalnych
dogmatów (prócz nauki o Bogu Jedynym i
bogowybraności Izraela). Wieczne prawdy są w różnych czasach i przez różnych
mędrców interpretowane odmiennie, na skutek czego okazuje się, że ta doktryna
udziela tak czy inaczej odpowiedzi na wszystkie pytania. Prócz tego - ze
względu na swe bogopodobieństwo - człowiek
(Żyd) posiada moc twórczą,
potrafi przekształcać świat odpowiednio do swych ideałów lub potrzeb. Staje się
on pod tym względem niejako współpracownikiem Boga, który nie bardzo sobie
radzi z własnym stworzeniem.
Według tradycji hebrajskiej pan Bóg stworzył świat
w obecnej (niezbyt udanej!) postaci
dopiero na skutek 26-ej próby; poprzednie 25 okazały się niefortunne, lecz
Stwórca nie ustawał w wysiłkach i w końcu dopiął swego. I był (jak w „Timajosie” Platona, zadowolony i radosny
widząc, że się udało!). W „Księdze Rodzaju” znajdujemy twierdzenie o tym, iż Bóg stworzył był wiele światów, lecz
następnie, gdy przestały mu się podobać, wszystkie je zniszczył razem z tysiącami
pokoleń, po których nawet nazwa nie pozostała. Ponieważ zaś człowiek (Żyd) został stworzony na obraz i
podobieństwo Boga, to znaczy, że i on - jak
Bóg! - może tworzyć, niszczyć, zmieniać, modyfikować
wykreowane przez siebie światy filozoficzne,
moralne i społeczne, a w ich miejsce tworzyć coraz to nowe, też mniej lub
bardziej udane i mające tylko względną wartość.
Stąd mentalność żydowską cechuje kompletny brak szacunku dla tych czy
innych ładów religijnych czy ustrojów politycznych, a ich teoretycy wciąż na
nowo wymyślają mniej lub bardziej
bezsensowne koncepcje teoretyczne (pozytywizm, egzystencjalizm, postmodernizm, komunizm,
freudyzm i in.), wysuwają kolejne wizje przyszłości, dotyczące nie tylko swego
narodu (ta wizja nie ulega zmianie od czasów Abrahama, któremu Bóg obiecał, że
Żydzi będą wszystkim pożyczać, a sami nie będą od nikogo pożyczać), ale i całej
ludzkości. Dlatego są oni „wiecznymi
rewolucjonistami” i nigdy nie
zaznającymi spokoju reformatorami. Można
to zjawisko opisać także jako okoliczność, że dla idealistycznego ducha
żydowskiego jest czymś naturalnym
nieustanne dążenie do naprawy niedoskonałego świata… Nie sposób wszelako nie zauważyć, iż
szczególnie chętnie „reformują”, czyli wywracają, państwa i
światopoglądy obce, zachowując jednocześnie pełną pietyzmu cześć dla
niezmiennej, nietykalnej, niewzruszonej
własnej tradycji, religii i kultury. Wyznawcy judaizmu uważają, że
mądrość przodków i mądrość „prawa” (tradycyjnych schematów postępowania) są
ważniejsze niż indywidualne preferencje i nowinkarskie pomysły jednostek. Ale
dotyczy to tylko żydowskiej tradycji, wszelkie inne można ogłaszać za „przestarzałe”, nieaktualne, przebrzmiałe, bezsensowne.
Biorąc przykład z Najwyższego usposobienie
żydowskie stawia zawsze na nieustępliwość, upór i konsekwencję w postępowaniu. Skoro
Bóg był tak uparty, że 26 razy
przystępował do tworzenia świata, to i
„naród wybrany” powinien
zachowywać się podobnie. Nie trzeba rezygnować z raz powziętego zamiaru tylko
dlatego, ze w tej chwili jego zrealizowanie napotyka trudności czy przeszkody.
Powinno się wciąż na nowo podejmować wysiłki, czekać, znów działać, aż wreszcie
pomyślny koniec uwieńczy dzieło. Działać i pracować, aż cel zostanie osiągnięty
dzięki cierpliwości, nieustępliwości i cichemu, powolnemu „drążeniu” tematu. Nie musi więc zadziwiać,
że Żydzi są nader konsekwentni, nieustępliwi, uparci, zdecydowani i nieugięci w rozstrzyganiu
stojących przed nimi zadań; nie rezygnują, aż postawią na swoim. Tak, jak
Bóg! Ponieważ „człowiek
jest cieniem Boga”, powinien i on być zdolnym do działań długofalowych,
nieprzewidywalnych, mocnych.
Dawid Ben Gurion miał powiedzieć: „Nie ma
niepodległości narodowej bez niezależności moralnej i intelektualnej”. Stąd
zarówno przywiązanie Żydów do własnej tradycji duchowej, jak i pogarda w
stosunku do tradycji obcych. Chlubna zresztą to tradycja także w sferze
etyki. Kultura żydowska kategorycznie zakazuje incestu, stosunków przed- i
pozamałżeńskich w rodzinie. Świętość stanowi nic innego jak właśnie
uporządkowanie światów przyrodniczych i społecznych. Jest jednak -
według „Talmudu” - ideałem tylko w łonie „narodu wybranego”, a nie dotyczy gojów, którzy nie są nawet
ludźmi we właściwym tego słowa znaczeniu. Nawiasem mówiąc, uczeni żydowscy są
nieraz zdania, że właśnie szczególna czystość moralna Hebrajczyków w zakresie
etyki płciowej sprawiła, iż Bóg właśnie
ich wytypował na „naród wybrany”, podczas gdy inne narody były jakoby zdemoralizowane,
zapite, spederastowane, uprawiały seks
oralny, analny, pedofilski i grupowy, jak też zoofilię i inne obrzydliwości, co
napawało Stwórcę oburzeniem i wstrętem, tak iż zgładził wiele z nich ogniem
piekielnym, tak jak Sodomę i Gomorę.
Nie przypadkiem tedy wszyscy prorocy „Tory” byli zawziętymi moralizatorami w
duchu szowinistycznym. Prorok Ezdrasz w odnośnej księdze oburza się,
że „lud
izraelski, kapłani i lewici, wcale nie zerwali z ludnością tego kraju.
Naśladują obrzydliwości Kananejczyków, Jebuzytów, Chittytów, Peryszytów, Ammonitów,
Moabitów, Egipcjan i Amorytów. Spośród ich córek pobrali żony dla siebie i
swoich synów, i tak święte nasienie (!)
pomieszało się z ludnością tego kraju, a w niewierności tej byli
pierwszymi książęta i przełożeni. Skoro wieść ta doszła do moich uszu,
rozerwałem szaty moje i płaszcz mój, rwałem włosy z głowy i brody i siedziałem
do głębi wstrząśnięty”… Trudno, by
człek trzeźwy i zdrowego rozumu rwał sobie włosy na głowie i ubranie z powodu
tego, że ktoś tam zmieszał swą spermę z obcym „nasieniem” i zawarł związek małżeński z
dziewczyną z sąsiedztwa. Lecz oto Ezdrasz
zwraca się do Boga z następującymi słowy: „Przekroczyliśmy
Twoje przykazania, które przekazałeś nam za pośrednictwem Twoich sług,
Proroków, w następujących słowach:
„Ziemia, na którą wkraczacie, by ją objąć w posiadanie, jest ziemią
nieczystości, splamioną nieczystością ludzi tego kraju przez ich obrzydliwości,
którymi w swym nieczystym usposobieniu napełnili ją od krańca do krańca.
Dlatego nie wydawajcie swych córek za ich synów. Nie troszczcie się nigdy ani o
ich szczęście, ani powodzenie, byście się wzmocnili pożywając płody tego kraju
i mogli przekazać go w dziedzictwie swoim synom”… Jest to
- na ile nam wiadomo -
jedyny w starożytności wykład doktryny jednoznacznie rasistowskiej,
wypełnionej nienawiścią do „obcych” i
postulującej bezwzględny apartheid.
Ezdrasz dziękuje Bogu, że nie ukarał w jakiś
specjalny sposób Hebrajczyków za to, że
zaprzyjaźnili się „z ludami tak obrzydliwymi”. „Gdy
więc Ezdrasz płacząc i leżąc (!?)
przed przybytkiem Boga modlił się i wyznawał przewiny, zgromadził się
wokół niego ogromny tłum Izraelitów:
mężowie, kobiety i dzieci, a wszystek lud płakał z nim”. Według więc Pisma zarażenie psychiczne
zataczało coraz szersze koła, a razem z tym przybierał na mocy szał
rasistowski. W końcu, po kilku dniach wzmagania napięcia i mieszania w głowach,
Ezdrasz przemówił do rodaków w te słowa:
„Popełniliście wiarołomstwo,
pojmując obce niewiasty za żony i przez to pomnożyliście winy Izraela. Złóżcie
teraz wyznanie grzechu przed Jahwe, Bogiem ojców waszych, i spełnijcie Jego
wolę! Odłączcie się od pogańskiej ludności tego kraju i od obcych niewiast!”… Tak
się też stało, żydowscy mężowie
(komentatorzy podają, iż w liczbie 114 osób, lecz z pewnością jest
to „święte” szalbierstwo, mające na celu złagodzenie
drastyczności tego, co się dzieje)
pogonili z domu nie tylko swe
„pogańskie” żony, ale i
wielokrotnie liczniejsze dzieci. Nawet
ówczesna ludzkość nie mogła
prawdopodobnie ocenić tego inaczej jak barbarzyństwo i rasistowskie
zdziczenie, cóż dopiero mówić o tym po 27 stuleciach! Powiada się, że Ezdrasz
dzięki swemu fanatycznemu nacjonalizmowi doprowadził do bezwzględnej
krystalizacji narodowej samoświadomości Hebrajczyków i ocalił ich przed roztopieniem
się w morzu innych ludów. Ale przecież też zamknął ten lud w hermetycznej
puszce szowinizmu i otoczył go na skutek tego odwzajemnioną
nienawiścią. Znany historyk Salomon
Dubnow napisze w dziele „Krótkie dzieje
Żydów”: „Wygnanie obcoplemiennych żon ściągnęło na Judeów nienawiść sąsiednich ludów.
Moabici, Ammonici i Samarytanie zaczęli niepokoić swymi militarnymi wycieczkami
mieszkańców Jerozolimy i niszczyli miasto”.
Podobna fanatyczna mentalność zaczęła cechować
chrześcijańską Europę od IV wieku, kiedy to w Imperium Rzymskim pogoniono Żydów
z licznych wysokich stanowisk w administracji państwowej i wojsku, a mieszane
małżeństwa żydowsko-chrześcijańskie zakazano pod grozą kary śmierci. III Sobór
Orleański (538) zabronił Żydom zjawiania się na ulicach w
ostatnich dniach Wielkiego Tygodnia, aby swym
„niechlujnym” widokiem nie
gorszyli ludzi dobrych. Kościół Katolicki kategorycznie zakazał Żydom
zajmowania stanowisk państwowych, nabywania posiadłości ziemskich, uprawiania
zawodów lekarskich, prawniczych, nauczycielskich - aby
bronić chrześcijan przed
„nieczystymi” i pod każdym względem „śmierdzącymi” mordercami Jezusa. Papieże i kardynałowie uważali bowiem, że „obrzydliwi” Żydzi nie tylko wyniszczają ludność
ekonomicznie, ale też usiłują ją rozkładać i niszczyć przez rozpijanie i celową
demoralizację (zakładanie domów
publicznych, prowadzenie karczem itp.). W
1099 roku Krzyżacy zajęli Jerozolimę, zgromadzili Izraelitów tego miasta w synagodze i
wszystkich spalili; następnie zakazali wszystkim nie-chrześcijanom
zamieszkiwania w tym świętym mieście. W okresie wypraw krzyżowych Żydzi Europy poddani zostali
ciężkim prześladowaniom, szczególnie na terenie państw niemieckich. W Worms
(maj 1096) zaproponowano Żydom
przejście na katolicyzm, a gdy odmówili, 800 osób wymordowano. Zdarzeń zaś
takich było wiele. IV Sobór Laterański
(1215), zwołany przez papieża Innocentego III, postanowił, iż wyznawcy
judaizmu zamieszkali w państwach chrześcijańskich muszą nosić na ubraniu
żółtą (pomarańczową) łatkę.
Także w Państwie Moskiewskim (nawiasem mówiąc, po uzgodnieniu z rabinami)
nakazano Żydom noszenie specyficznego ubioru, jak też kategorycznie zabroniono
zasiadać do stołu wspólnie z Rusiczami
(wierzono w bzdurę, iż Żydzi to notoryczni „truciciele”
chrześcijan). Iwan IV Groźny (1533 – 1584) wzdragał się nawet przed
wpuszczaniem od czasu do czasu do swego państwa żydowskich kupców z Litwy i
Polski, aby ci „źli ludzie” nie naruszali spokoju jego poddanych. Gdy zaś
wojska cara zajęły były Połock,
wszystkich tamtejszych, bardzo licznych, Żydów , nie robiąc różnicy płci i
wieku, potopiono całymi rodzinami w rzece Połocie.
Bohdan Chmielnicki z kolei nienawidził Żydów z
zasady, choć miał dwu najbliższych doradców właśnie spośród „narodu wybranego”. Jego Kozacy
- jak donoszą ówcześni
kronikarze - często zdzierali z żywych Żydów skórę, a ich
posiekanymi ciałami karmili psy. Wielu dla zabawy odcinano ręce i nogi,
rzucając je na drogę, gdzie były deptane kopytami koni i rozjeżdżane wozami na
oczach jeszcze żywych ich właścicieli. Wielu zakopywano żywcem do ziemi.
Mordowano dzieci na oczach rodziców, a rodziców na oczach dzieci. Ciężarnym
kobietom rozcinano brzuchy, wyrywano z nich nienarodzone dzieci i - „dla
żartu” -
wsadzano i zaszywano
do środka żywe koty. Nie było takiego możliwego do wyobrażenia
bestialstwa, którego nie zaznaliby Żydzi z rąk
tych, którzy mienili się być chrześcijanami. W sumie wyginęło wówczas na lewobrzeżnej
Ukrainie ponad sto tysięcy Żydów; nie pozostało tam ani jednego żydowskiego
osiedla. Na długo więc przed Hitlerem Kozacy uczynili swój kraj „judenfrei”. No i oczywiście to szaleństwo
osiągnęło swe apogeum w Ustawach
Norymberskich, zakazujących
- tak jak ongiś
Ezdrasz - małżeństw mieszanych, a nawet życzliwości w
stosunku do członków „ras
niższych”. Fanatyzm i rasizm wszelkiego
rodzaju stanowią więc zagrożenie dla całej ludzkości. A ulepszanie świata
najlepiej zacząć od samego siebie i swych
własnych zabobonów religijnych lub narodowych.
***
Historyk żydowski Łourie w swej monografii „Antysemityzm w starożytności” na podstawie skrupulatnego
przebadania materiału historycznego doszedł do szeregu znamiennych wniosków.
Epidemie antysemityzmu, które oto już od 2500 lat regularnie wybuchają to w
jednym, to w drugim kraju i zapisują w ten sposób krwawe
kartki hańby w dziejach ludzkości, stanowią przedmiot zainteresowania dla
niniejszego tekstu głównie dlatego, że jak to stwierdzają niektórzy kompetentni
historycy, te epidemie zawsze były dziełem szerokich mas ludowych, a rządy z
reguły plotły się noga za nogą gdzieś w ogonie tych ruchów narodowych.
Tenże autor (Łourie) na podstawie przestudiowanego
materiału historycznego dochodzi do kolejnego, również niesłychanie
interesującego, wniosku dotyczącego mechaniki ruchów antysemickich, mianowicie
twierdzi, że «antysemityzm w
starożytności nie tylko nie był mniej intensywny niż w naszych czasach, ale i
się wyrażał dokładnie w tych samych formach co i dziś». Nie ma ani jednego
zarzutu, rzucanego dziś w twarz Żydom, który by nie był już wysuwany w
starożytności. Co więcej, sam rozwój stosunków między Żydami a nie-Żydami –
tolerancja i asymilacja, antysemityzm i partykularyzm – w starożytności odbywał
się w tychże formach, co obecnie. Co więcej, mówiąc o pogromach w
zamierzchłej przeszłości Łourie zauważa: „Okoliczności
tych pogromów co do najmniejszych szczegółów są tożsame z okolicznościami
późniejszych „pogromów klasycznych”.”
Pierwsze przejawy antysemityzmu znajdujemy w
głębokiej starożytności, wówczas mianowicie, gdy Żydzi zaczęli się zjawiać poza
granicami Palestyny.
Najstarsze w dziejach prześladowanie Żydów miało
miejsce jeszcze w okresie perskiej dominacji nad Egiptem w roku 410 p.n.e.,
następnie był pogrom żydowski w 405 roku p.n.e. Kolejne ekscesy antyżydowskie nastąpiły
w 350 roku p.n.e.
Stykamy się z prześladowaniem Żydów za Ptolemeusza
IV Filopatora (223-205 p.n.e.), za Antiocha IV Epifaniasza (176-164 p.n.e.), za
Ptolemeusza VII i VIII (146-81 p.n.e.), za Ptolemeusza XI, Auletesa i za
Kleopatry (55-30 p.n.e), za Kaliguli (37-41).
Wszystko motywowano ich
nienawistnością i lichwą.
Słynny był pogrom Żydów w 88 roku p.n.e., gdy
mieszkańcy Aleksandrii zaatakowali swych żydowskich współobywateli i
wymordowali ich. Następnie jeden z najstraszliwszych ruchów antyżydowskich
przypada na rok 38 nowej ery. On zaistniał w tejże Aleksandrii i został
szczegółowo opisany przez żydowskiego filozofa i historyka Filona (ur. w 30
roku p.n.e.). Następnie, za Nerona, 6 sierpnia 66 roku odbyło się powszechne niemal wymordowanie Żydów. W tymże czasie miały
miejsce żydowskie pogromy w Damaszku, Askalonie, Scytopolisie, Hipposie,
Gadarze, Ptolemaidzie i Tyrze. Dwa lata później, w 68 roku, z inicjatywy mas
ludowych wybuchł ponownie pogrom w Aleksandrii, gdzie zamordowano około 56
tysięcy Żydów. Wreszcie są znane prześladowania Żydów, które się zaczęły w Egipcie
w 146 roku. Wszędzie nienawidzono
tych ludzi.
Za panowania Trajana (98-117) i Hadriana (117-138)
rzymski antysemityzm sięgnął swego apogeum.
Antysemityzm tedy w żadnym razie nie jest
wytworem chrześcijaństwa, istniał na długo przed nim, a wyrastał najczęściej z
antagonizmów ekonomicznych, moralnych, politycznych, religijnych, intelektualnych,
które zawsze i wszędzie powstawały między ludnością rdzenną a koczującymi po
świecie Żydami.
Ponieważ prowadzili oni wędrowny tryb
życia w rozproszeniu wśród innych narodów (etnosy w zasadzie nie lubią „obcych”
na swoim terenie etnicznym), narażali się już przez sam fakt swej obecności w
obcych państwach na antypatię, a często i na czynną wrogość, chociaż nie
zabrakło nigdy i tych, którzy traktowali ich nader przyjaźnie i życzliwie.
Krótko mówiąc, wypowiadano w tej materii nieraz sądy krańcowe i nawzajem się
wykluczające, oscylujące między uwielbieniem a potępieniem.
Antysemityzm, czyli przypisywanie Żydom cech
demonicznych i intencji przewrotnych, ma swój odpowiednik a rebours w postaci skłonności do węszenia wszędzie antyżydowskich spisków i tendencji,
do demaskowania rzekomej nietolerancji czy nienawiści rasowej tam, gdzie jej
nie ma. Być może jest to odruch samoobrony lub obrony zdobytej pozycji
socjalnej przez międzynarodową społeczność żydowską. Przeciwieństwem
antysemityzmu wydaje się być – tylko wydaje się! – mitomania narodowa Żydów,
ich zasklepianie się w megalomańskich mitach kompensacyjnych, które w obecnym
świecie są jakimś absurdalnym nieporozumieniem, szczególnie jeśli bazują na
przekłamaniach, na ignorowaniu i przemilczaniu jednych faktów historycznych, a
na wyolbrzymianiu lub zgoła wymyślaniu innych. Jest to zjawisko równie
chorobliwe i aberracyjne jak antysemityzm.
Mity istnieją i funkcjonują wbrew faktom
historycznym, są po prostu faktami psychicznymi. Krzysztof Rachański na łamach
ukazującego się w USA periodyku „Gwiazda
Polarna” (nr 9/2002) pisał: „Burzą okazał się artykuł wybitnego
archeologa Ze'ew Herzoga z uniwersytetu w Tel Awiwie, ogłoszony w czasopiśmie „Ha’aretz”
z października 1999 r. Stwierdził on, że w świetle dotychczasowych wykopalisk,
archeolodzy doszli do wniosku, iż Izraelici nigdy nie byli w Egipcie, nie
tułali się po pustyni, nie podbili Ziemi Kananejskiej zbrojnie i nie
rozdzielili jej między dwanaście pokoleń izraelskich. Trudniejszym do
przełknięcia okazał się fakt, że połączone królestwo Dawida i Salomona, które
Biblia opisuje jako potęgę, w najlepszym przypadku było małą siłą regionalną
lub księstwem szczepowym.
Naturalnie, na
takie podsumowanie 50-letnich wysiłków archeologicznych zareagowała szkoła
tradycyjna. Przytoczono drobiazgowe argumenty, że nie można zaprzeczyć pobytowi
Semitów w Egipcie, gdyż przemieszczanie szczepów pasterskich było powszechną
praktyką tamtych niszczonych suszami terenów. Że przecież Hyksosi – szczep
semicki – podbili Egipt i panowali na tronie faraonów przez prawie sto lat.
Uczeni przyjmują możliwość, że w okresie tego panowania miało miejsce
obsadzenie ważniejszych stanowisk rządowych przeważnie Semitami, a więc
ewentualne zaistnienie Józefa z pozycją drugą po faraonie, możliwość ściągnięcia
ojca i braci z rodzinami oraz zasiedlenia okupowanych ziem. Zaskakujący jest
jednak fakt, że przy w miarę bogatych zapiskach egipskich, na wzmiankę o tak
wysoko ustawionej w hierarchii państwowej
osobie jak Jozef nie natrafiono.
Po obaleniu
Hyksosów nastąpił odwrotny proces. Egipcjanie brali odwet za okupacyjne
upokorzenia, zapędzając w niewolnictwo nowo przybyłych, zmuszając ich do często
morderczych prac i wysiłków. Istnieje wzmianka w zapiskach z okresu panowania
faraona Tuthmozisa III (1479-1425 p.n.e.) o pewnym tajemniczym ludzie zwanym „Apiru”,
na ziemi egipskiej wprzęgniętym do prac budowlanych i wyrobu cegły.
Argumenty szkoły
archeologicznej nie negują tych ruchów migracyjnych, uwzględniając jednak
całkowity brak wzmianek lub zapisów historycznych egipskich, zaprzeczają
zdecydowanie masowemu „historycznemu exodusowi”, tym samym poddając w
wątpliwość „rozbudowane” zaistnienie i działalność Mojżesza. Wiąże się z nim
również za dużo legend wplecionych w religię i tradycje Egiptu (mit boga
Ozyrysa spławionego Nilem), brak wzmianki w zapisach – przy częstym wymienianiu
nawet wodzów poszczególnych batalii wojskowych – a przecież miał być usynowiony
przez córkę faraona i życie młodzieńcze spędzić w kręgu najbliższym władzy.
Ciała faraonów,
którzy panowali w ewentualnym okresie wyjścia szczepu Izraela z Egiptu,
znajdują się w grobowcach, a nie na dnie Morza Czerwonego, zatopione wraz ze
ścigającą Izrael armią. Liczne zapiski historyczne Egiptu nie wspominają
bytności większej grupy Izraelitów w dorzeczu Nilu ani ich ewentualnego
wyjścia.
Przy tym 40-letnie
błąkanie się po pustyni jakiejkolwiek większej grupy ludzi pozostawia pokaźne
zwaliska śmieci, które w suchym klimacie mogą przetrwać tysiące lat i są
przebogatym źródłem badawczym historii. Niestety, na takie ślady wysypiskowe
nie natrafiono, przeczesując mozolnie domniemaną trasę wędrówki do „Ziemi
Obiecanej”. [Jak ustalił Zygmunt Freud, Mojżesz był
rodowitym Egipcjaninem, a Lewici etnicznymi starożytnymi Egipcjanami,
panującymi nad etnicznymi Żydami i uważającymi ostatnich za – jak to tłumaczy
Martin Luther – „Hurenvolk” -
„naród kurewski”].
„Monoteizm
Mojżesza, wypracowany w latach wyjścia, zdradza ślady rewolucji religijnej i
zaprowadzenie na okres panowania faraona Echnatona (około 150 lat przed Mojżeszem)
pierwszego chyba monoteizmu w dziejach zapisanych ludzkości, a zaistniałego na
terenie Egiptu. Sama wzmianka biblijna o zgodzie na wystawienie posągu
brązowego węża w celu ratowania umierających dotkniętych zarazą Izraelitów, nawiązuje
modlitwami i symboliką nie do Jahwe, a do bóstw egipskich reprezentowanych
kształtem kobry na tiarach faraonów.
Odejście Mojżesza,
tajemnicze milczenie zapisów biblijnych o jego ostatnich latach i poczynaniach,
brak jakiejkolwiek wzmianki o miejscu jego pochówku, przy bogatych tradycjach
tak dalekich, jak ślady i miejsce spoczynku Abrahama, skłaniają raczej do
zaakceptowania legendarności, a nie historyczności owego twórcy judaizmu i
jahwizmu.
Monoteistyczna
czystość Jahwe była ciągle podważana przez samych Izraelitów w późniejszych
czasach. Ostatnie wykopaliska odkryły na terenie Izraela kamień, prawdopodobnie
umieszczony nad drzwiami świątyni, z okresu panowania na tych terenach Egiptu,
z napisem – „Jahwe i partnerka Astarte”.
Biblical Archeology
Review (May – June 2001) zamieścił zdjęcie nowo odkrytego głazu z rzeźbą
ręki i napisem „Błogosławiony będzie Ariyahu przez Jahwe i partnerkę Astarte”,
czyli Izraelici wierzyli, że Jahwe ma partnerkę. Imię Ariyahu wskazuje nawet na
kapłana, gdyż ta kasta dodawała do swoich imion końcówki: -yahu, -yo i -yah na
pieczęciach i w odnośnikach biblijnych.
W ostatnich latach
czasopisma fachowe sygnalizują tendencje umiejscowienia Góry Synaj, na której –
zgodnie z podaniem – Bóg wręczył Mojżeszowi Dziesięć Przykazań, nie na Półwyspie
Synajskim, ale w górach na pograniczu z Arabią Saudyjską, w aktualnie niedostępnej
strefie silnego zmilitaryzowania.
Większość
historyków wyraża obecnie przekonanie, że w najlepszym przypadku pobyt w
Egipcie, a następnie wyjście objęło zaledwie kilka lub kilkanaście rodzin, a
ich prywatna historia została z czasem rozbudowana, niejako znacjonalizowana,
tworząc kanwę dla konstrukcji teologicznej.
Podobnie
zarysowuje się problem podboju Ziemi Kananejskiej. Podbój ten, zgodnie z
przekazem, scalił wędrujący szczep Izraela, tworząc w nim świadomość narodową.
Heroiczne opisy
zmagań z czasów wkroczenia Izraela do Kanaanu, zbrojnego podboju przez zastępy
Jozuego, również nie znajdują potwierdzeń archeologicznych. Naukowcy są zgodni,
że miejsca wymieniane jako wynik zwycięskiego podboju zamierały raczej w swej
gospodarczej aktywności, a następnie zwyczajnie opuszczano je w różnych
okresach. Co bardziej ciekawe, to opisy istniejących potężnych fortyfikacji w
kontekście badań i odkryć archeologicznych w ogóle nie istniały, gdyż większość
miast okresu „wyjścia i podboju” nie miała fortyfikacji lub tylko szczątkowe,
które otaczały pomieszczenia lokalnych władców.
Urbanizacja
Palestyny okresu „późnego brązu”, czyli biblijnego podboju, zamierała w wyniku
kilkusetletniego rozkładu, nie znaleziono natomiast śladów zniszczeń na skutek
podbojów czy gwałtownego unicestwienia. O ile przyjmie się za większością
naukowców wyjście Izraela z Egiptu – exodus – na czas panowania faraona Ramzesa (1279 –
1212 p. Chr.), to Egipt w tym okresie był największą potęgą, a jego granice
wschodnie sięgały Libanu i Syrii. Ramzes II ustanowił również posterunki
egipskie wzdłuż rzeki Jordan, mające za zadanie obronę Ziemi Kanaanu przed
częstą infiltracją i rabunkami nomadów napływających z Moabu. Izraelici
wychodząc z Egiptu ciągle znajdowali się na terenie tego państwa i ewentualna
zbrojna infiltracja Kanaanu zetknęłaby się z posterunkami egipskimi, co
oznaczałoby wojnę z faraonem.
Zauważa się
natomiast pewną pokojową infiltrację opuszczonych terenów, jak wzmiankuje
Izrael Finkelstein – prof. archeologii z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Wskazują na
to znaleziska archeologiczne z okresu „wczesnego żelaza” (1200 p. Chr.), które
cechuje wzmożone zasiedlenie. Pozostałości setek małych rolniczo-pasterskich
osad odkryto w górzystych rejonach Izraela. Mogą to być ruchy migracyjne grup
koczowniczych lub „powracających z Egiptu”. Z tego okresu w jednym z egipskich
dokumentów, za panowania faraona Merneptaha (około 1208 p. Chr.), referując
spustoszenia poczynione przez niego w Ziemi Kanaanu, wymieniono owe górzyste
osiedla jako „Izrael”. Miasta natomiast, w oparciu o znaleziska, pozostawały w
posiadaniu Kanaanitów, z prawdopodobną dopuszczalnością rezydowania w nich
starszyzny, owego górzystego ludu.
Tereny Kanaanu były
w tym okresie objęte administracją egipską. Jedna z największych bitew owych
czasów rozegrała się między faraonem Ramzesem II a potężną koalicją
zorganizowaną przez Hetytów na terenie dzisiejszego Libanu, w okolicach
ówczesnego miasta Qualesh. Ramzes, opuszczony przez swoje wojska, pędzać w
rydwanie wojennym, wygłosił słynny hymn do boga Amun, błagając go jako ojca o
pomoc. W odpowiedzi usłyszał glos: „Do przodu, jestem z tobą, ja, twój ojciec.
Moje ramię wspiera cię, ja pokonałem tysiące, jestem bogiem zwycięstwa”. Ramzes
nie zginął, szala zwycięstwa przechyliła się na jego stronę. Proces całkowitego
zwycięstwa przeciągał się jednak. Były to kilkuletnie powroty armii aż do
zawarcia pokoju popartego wielokrotnymi małżeństwami Ramzesa z księżniczkami
hetyckimi.
W tym czasie
centra administracji egipskiej znajdowały się w Gazie, Yaffo i Beit She'an. Jak
wspomniałem – obydwa brzegi Jordanu zawierają bogatą gamę znalezisk rozsypanych
osad egipskich. Ta widoczna obecność administracji egipskiej nie była jednak
zauważana lub choćby wzmiankowana przez pisarzy scalających w okresie
późniejszym Księgi Pism Świętych. Fakt ten zdaje się potwierdzać hipotezę, że
okres ten nie był im znany, a tym samym został przedstawiony w krzywym
zwierciadle.
W miesięczniku
„Przegląd Archeologii Biblijnej” z marca 2000 r. w artykule Philipa Daviesa pojawił
się nagłówek: „Co dzieli minimalistów od maksymalistów biblijnych – niewiele”.
„Rozdźwięk między Izraelem biblijnym a historycznym, opartym na archeologii,
jest potężny. Natrafiamy na dwie całkowicie odrębne społeczności. Poza nazwą
Izrael i tym samym umiejscowieniem geograficznym, nie dysponują cechami
wspólnymi. Izraelici (z okresu żelaza) w świetle wykopalisk nie rozpoznaliby
swojego portretu skreślonego w Biblii”.
Tyle K. Rachański.
Ktoś może powiedzieć, że powyższe
sprawozdanie z badań archeologicznych stanowi przejaw „antysemityzmu”. Czy
stwierdzenie tych udokumentowanych i nieraz opisanych w odnośnej literaturze
faktów, naprawdę stanowi wyraz antysemityzmu? Z całą stanowczością: tak nie
jest! Nazwanie, wymienienie, podanie lub opisanie faktów nie może być
antysemickie, gdyż w takim razie wypadałoby uznać, że fakty są antysemickie; to
by zaś z kolei znaczyło, że antysemityzm jest ugruntowany w faktach, w
rzeczywistości, ba, że sama rzeczywistość jest antysemicka. A przecież nie
jest! Antysemickie bywają tylko nieusprawiedliwione uogólnienia, w rodzaju
fałszywych sloganów o domniemanej „żydowskiej przewrotności i chciwości”, o dążeniu
Żydów do panowania nad światem, o Żydach jako siewcach zgorszenia i
demoralizacji. Ale i te slogany są tylko pustym wstrząsaniem powietrza.
Antysemityzm zaczyna się tak naprawdę dopiero tam, gdzie się zaczyna czynna
pogarda, dyskryminacja, szykany i prześladowania.
***
Ludzkość istnieje w formie narodów, z
których każdy ma swój dom w postaci swego miejsca stałego zamieszkania,
własnego kraju lub państwa. Dzieje ludzkości to dzieje nieustającej nigdy
rywalizacji między osobami, rodzinami, grupami i klasami społecznymi, między
narodami, rasami, kulturami i cywilizacjami. Formy tej rywalizacji są różne,
mieszczą się w przestrzeni między pokojową współpracą a walką na śmierć i
życie. Każdy uczestnik takiego współzawodnictwa, w tym każdy etnos, ma właściwe
sobie metody i style walki. Jedne ludy trwają cicho przez całe stulecia na swej
ziemi i nigdy się nie wychylają poza obręb domu ojczystego, inne nawykłe są do
czynienia wypraw handlowych lub zbrojnych na ziemie innych narodów, jeszcze
inne wędrują z domu do domu i wynajdują rozmaite wyszukane metody zapewnienia
sobie życia, dobrobytu i pomyślności. Także Żydzi nie stanowią pod tym względem
wyjątku, także ich sposób istnienia doznawał w ciągu stuleci zmian i
modyfikacji, zachowując jednak pewien rdzeń niezmienny, wynikający z wrodzonych
predyspozycji genetycznych. I właśnie na tym podłożu powstają animozje
międzyetniczne, złośliwe i wrogie wyobrażenia, łącznie z antysemityzmem, który
demonizuje Żydów jako ucieleśnienie wszelkiego zła i wszelkiej nieprawości.
Tego rodzaju fobie dotykają zresztą różne
etnosy. Tak np. na Litwie niektórzy mówią o Polakach „pusżmogus” (półczłowiek)
lub „lenkiška ropuše” (polska ropucha). Na Słowacji dość szerokie kręgi zatacza
hungarofobia, której reprezentanci nazywają Węgrów „mongoloidalnymi typami o
krótkich nóżkach” itp. Są to niewątpliwie stereotypy złośliwe, krzywdzące i
niesprawiedliwe.
Często się twierdzi, że przyczynę antysemityzmu
stanowi m.in. ekonomiczny wyzysk ludności chrześcijańskiej przez Żydów. Cóż
można by na to powiedzieć? Prawdą jest, że Żydzi są w zasadzie narodem trzeźwym
i umiejącym rachować. To przecież Georg Brandes – w zupełnej zresztą zgodzie z
rzeczywistością – napisał: „Ideały
bezinteresowne, to zbytek, który się mści na narodzie tak, jak mszczą się na
nim jego nieprawości”.
Jak mawiał reb Chaim Szapiro z Landwarowa, bohater
jednej z opowiastek ze zbioru Jakoba Simona (Joske Bursteina) Jüdische Provinzbilder aus Litauen
(Memel 1929): „Aber in den heutigen
schweren Zeiten darf man nicht stille stehen, und wenn man Geld hat, muss man
etwas tun, damit es mehr werden soll” – „Ale w dzisiejszych trudnych czasach nie można stać w bezruchu i gdy się
ma pieniądze, trzeba zrobić coś, żeby ich było więcej”. Pieniądze bowiem są
środkiem do życia, pomocą w trudnych czasach, niekiedy jedynym ratunkiem dla
wiecznych wygnańców. [W jednym
ze źródeł żydowskich
czytamy powiastkę o
tym, jak to
pewien Żyd kazał
sobie przyszyć małe
kieszenie, aby mógł
tym łatwiej i
nie kłamiąc powiedzieć,
że ma kieszenie
pełne pieniędzy].
Oczywiście, czynienie z pieniędzy, z zysku przedmiotu
kultu i absolutu jest czymś odrażającym,
a nawet niebezpiecznym. Wiele głębokich spostrzeżeń znajduje się na ten temat w
starotestamentowych księgach Koheleta
i Syracha. Miał też rację znakomity
pedagog Fryderyk Wilhelm Foerster, gdy pisał w dziele „Etyka a polityka” (Lwów
1926): „Siła intelektu słabnie, ilekroć
umysłem zawładnie egoizm. Egoizm chorobliwie spotęgowany może nawet osobniki
skądinąd intelektualnie wysoce uzdolnione całkowicie ogłupić. Kto pożąda tylko
własnej korzyści, staje się ślepym na prawdziwą swą korzyść. Dlaczego? Bo z
chwilą proklamowania izolacji człowieka od całości życia egoizm ten opanowuje
także wszystkie funkcje cząstkowe organizmu i odwodzi je od posłuszeństwa wobec
ogólnej ekonomii organizmu. Rozpoczyna się anarchia instynktów. Instynkty te
poszukują bezmyślnie tylko własnego, najbliższego i całkiem wyłącznego
zadowolenia, nie bacząc na to, czy nie doprowadzi to samego indywiduum do zguby.
Tak właśnie dokonuje się ruina hulaków; życie oparte na egoizmie wiedzie do
własnej zatraty. Jedynie oddanie się dobru wyższemu od własnego „ja” zdolne
jest uchronić nas od dyktatury najniższych pożądań naszej natury i od
ujarzmienia przez nie naszego intelektu.
Zupełnie tak samo
ma się sprawa z państwem. I w narodzie wyniesienie tak zwanego „egoismo sacro”
do zasady racji stanu pociąga za sobą ten skutek, że rozpętane krótkowzroczne
pożądania i instynkty gwałtu zacieśniają fatalnie rozum polityczny. Naród o
tyle tylko osiągnie duchową moc i swobodę w wyborze prawdziwych i trwałych
swych korzyści, o ile wyzwoli się z głuchego opętania egoizmem... Istnieje tedy
egocentryczna oraz socjalna metoda samozachowawcza, jedna z nich tkwi w
ustawicznej gorączce i hipochondrii myślenia (tylko) o sobie i wskutek tego
budzi we własnym wnętrzu człowieka (a tak samo i we wnętrzu narodu) wszelkiego
rodzaju rozkładający „partykularyzm”,... – druga zaś to ta, która świat
miłością ogarnia i przez to wyzwala z pełnego trwogi afektu samozachowawczego,
utwierdzając w ten sposób i w łonie własnego świata przewagę tendencji
twórczych i zmierzających ku jedności świata nad tendencjami rozstroju i
rozkładu”.
Wydaje się, że inteligencja żydowska zawsze była
tych faktów świadoma. Wiemy dziś dobrze, że nie wszystkie nasze ułomności, ale
wszystkie cnoty zostają zauważone i przykładnie ukarane. Żydów prześladowano
także za ich kulturę, poziom oświecenia, wykształcenie.
W 1861 roku pośród katolickiej ludności włoskiej na 1000
osób przypadało 615 analfabetów, wśród Żydów – 58. W Prusach jeden uczeń szkoły
średniej przypadał między katolikami na 467 mieszkańców, między protestantami –
na 243, między Żydami – na 53. C.
Lombroso pisze: „Jeżeli przyjmiemy zdanie
Buckle’a, że zamożność jest pierwszym koniecznym warunkiem kultury, to znaczną
liczbę uczonych wśród Żydów można objaśnić ich bogactwem” (Cesare Lombroso,
Geniusz i obłąkanie, Warszawa 1987).
Liczby te Lombroso przytacza na dowód szczególnych
uzdolnień rasy semickiej, chociaż, widocznie, możliwa jest i inna interpretacja
tych faktów. Ten włoski Żyd pisze: „Żydzi
odznaczyli się w wielu gałęziach działalności umysłowej: w handlu, w muzyce, w
dziennikarstwie, w literaturze humorystycznej i satyrycznej, w medycynie
wreszcie... Nawet w matematyce, do której Semici w ogóle nie mają zdolności,
można wskazać kilku wybitnych specjalistów Żydów... Prawie wszyscy ci znakomici Żydzi byli geniuszami twórczymi: w polityce
są oni rewolucjonistami, w religii – założycielami nowych sekt. Właściwie Żydom
zawdzięczają, jeżeli nie pierwszy pomysł, to przynajmniej szersze
zapoczątkowanie z jednej strony socjalizm i nihilizm, z drugiej – chrystianizm
i mozaizm; w handlu oni pierwsi wprowadzili weksle; w filozofii – pozytywizm; w
literaturze – neohumanizm”.
Pewną rolę odgrywa w tym wychowanie, ale największą
– dziedziczność; chodzi przede wszystkim o wyjątkowo wrażliwą i wysubtelnioną
duszę rasy żydowskiej, skłonnej nie tylko do medytacji, uniesień, ale i do
załamań. „Ciekawy jest fakt, że wśród
Żydów jest cztery lub nawet sześć razy większy procent obłąkanych aniżeli wśród
innych... Znany badacz Servi wyliczył, że w 1869 roku jeden obłąkany przypadał
na 391 Żydów; wśród katolików procent obłąkanych był w czwórnasób mniejszy”
(C. Lombroso).
Badania przeprowadzone w wieku XX w USA wykazały,
że zapadalność na choroby psychiczne i nerwowe jest w społeczności żydowskiej
tego kraju pięć-sześć razy wyższa niż przeciętna. Trudno jest unosić tak
potworny bagaż obciążeń historycznych, do dźwigania którego jest przecież zmuszona
światowa wspólnota żydowska.
***
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że
zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie można znaleźć szereg sformułowań, które – jeśli się
chce – można interpretować w duchu antyżydowskim Oto np. król Salomon porównuje Żydów, wyruszających w „rozproszeniu” na podbój świata, do szarańczy, pisząc: „Szarańcze króla nie mają, a wszakże
wszystkie wyruszają w szeregu niszcząc całe kraje, jak gdyby planowo”. W Pięcioksięgu
Mojżesza diaspora żydowska jest definiowana jako kara Boża i „bicz”, którym
Bóg chłoszcze narody głupie i nieprawe, zsyłając na nich lud „wybrany”, będący
prawdziwą plagą egipską i klęską żywiołową.
Z Ewangelii
według Mateusza (3, 7) dowiadujemy się o tym, jak Jan Chrzciciel w wodzie
Jordanu chrzcił mieszkańców Jerozolimy i całej Judei (terenu wieloetnicznego),
a gdy widział, ze zbliżają się do niego (powodowani ciekawością, a wcale me chęcią bycia ochrzczonymi, jak błędnie podają tynieccy tłumacze
w tzw. Biblii Tysiąclecia oraz ks.
Marian Wolniewicz w swym tłumaczeniu) wyznawcy Mojżesza ... Czytamy: „A gdy widział. że przychodzi do chrztu(?)
wielu spośród faryzeuszów i saduceuszów, mówił im: „Plemię żmijowe, kto wam
pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem? Wydajcie więc godny owoc! Wydajcie więc
godny owoc nawrócenia, a nie myślcie, że możecie sobie mówić: „Abrahama mamy za
ojca”, bo powiadam wam, że z tych kamieni może Bóg wzbudzić dzieci Abrahamowi.
Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona. Każde więc drzewo, które nie
wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone” ... (Poprawne
tłumaczenie powinno brzmieć: „Kto wam
wmówił, że możecie uciec przed nadchodzącym gniewem?”)
U Mateusza (15, 1-19) też czytamy
jednoznacznie antyżydowski fragment, dotyczący sporu o tradycję: „Wtedy przyszli do Jezusa faryzeusze i
uczeni w Piśmie z Jerozolimy z zapytaniem: „Dlaczego Twoi uczniowie postępują
wbrew tradycji starszych? Bo nie myją sobie rąk przed jedzeniem”. On im
opowiedział: ..Dlaczego i wy przestępujecie przykazanie Boże dla waszej
tradycji? (...) Obłudnicy, dobrze powiedział o was prorok Izajasz: Ten lud czci
Mnie wargami, lecz sercem swym daleki jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno,
ucząc zasad podanych przez ludzi”.
I dalej o faryzeuszach, czyli mędrcach
żydowskich, Jezus mówił do ludu: „Zostawcie
ich! To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w
dół wpadną”...
Pisać o faryzeuszach jako o „żmijach”,
„obłudnikach”, „ślepcach”, to dokładnie to samo, jak gdyby ktoś w Polsce czy we
Włoszech napisał o księżach katolickich: „Żmije!
Obłudnicy! Ślepcy! Cudzołożnicy! Kanalie! Szalbierze! Donosiciele! Judasze!”...
W Ewangelii
według św. Mateusza (13, 14, 15, 23, 25, 27, 29)
znajdujemy liczne opisy tego, jak Jezus z Nazaretu potępiał i odrzucał tradycję
judejską, atakował mędrców żydowskich i wyśmiewał ich fałszywe – jego zdaniem –
nauki.
W Ewangelii
według św. Marka Jezus ostrzega swych uczniów przed „kwasem faryzeuszy” (8,
15). Faryzeusze zresztą wciąż czyhali na jego życie i snuli przeciwko niemu
intrygi (3, 6). Podobnież u św. Jana (12, 10-11) czytamy: „Arcykapłani zatem postanowili stracić również Łazarza, gdyż wielu z
jego powodu odłączyło się od Żydów i uwierzyło w Jezusa”.
Obiektywnie rzecz ujmując, wypada przyznać,
że w ewangeliach znajduje się mnóstwo ujęć antysemickich – nie przypadkiem
przecież żydowscy kapłani i mędrcy czuli się zmuszeni doprowadzić do
ukrzyżowania Jezusa z Nazaretu jako nieprzebłaganego „antysemity”. Trudno im
się dziwić, byli ludźmi zasadniczymi, wykształconymi, usposobionymi narodowo i
dalekowzrocznymi – rozumieli, że duch i nauka chrześcijaństwa z gruntu jest nie
tylko obca, ale i niebezpieczna dla judaizmu i teorii „narodu wybranego”. Czy
można więc brać im za złe, że się per fas
et nefas przed zagrożeniem się bronili, słusznie mniemając, że między
religią Jezusa a religią judaizmu znajduje się głęboka przepaść i
przeciwieństwo nie do pogodzenia?
Izrael Szamir, wielki uczony żydowski,
pisze: „Ewangelia mówi, że Jezus został skazany na śmierć przez najwyższego
kapłana żydowskiego i jego towarzyszy, następnie wyrok został potwierdzony
przez Sanhedryn, żydowski Sąd Najwyższy, po czym więzień oddany został
rzymskiemu namiestnikowi prowincji w celu wykonania egzekucji. Podczas gdy
starzy żydowscy teolodzy i naukowcy szczęśliwie zgadzali się z Ewangelią,
współcześni żydowscy historycy i religioznawcy mówią, że historię tą wymyślili
antysemici, aby na Żydów padła nienawiść.
Hayim Cohen, sędzia izraelskiego
Sadu Najwyższego, napisał, że Żydzi nigdy by nie skazali niewinnego człowieka
na śmierć. Hyam Maccobi, angielski naukowiec żydowskiego pochodzenia (niestety,
fanatyczny nacjonalista), twierdził, że Jezus kierował walką Żydów przeciwko
rządom nie-Żydów, i że w rezultacie został zabity przez Rzymian. Dawid Flusser,
izraelski znawca tekstów z Qumran, uważał, że opowieść o Męce Pańskiej była
napisana wiele lat po wydarzeniu, w charakterze antyżydowskiej polemiki
Kościoła. Inni zaprzeczają, by Żydzi praktykowali ukrzyżowanie, lub w ogóle
stosowali karę śmierci.
Jednakże lektura źródeł żydowskich obala te argumenty.
Talmud mówi, że żydowski mędrzec, żyjący przed Chrystusem, ukrzyżował jednego
dnia osiemdziesiąt czarownic. Gdyby Jezus walczył za sprawę żydowską, cieszyłby
się wielkim szacunkiem, jakim cieszyli się zbóje z Masady. W takim wypadku jego
pretensje do tytułu Mesjasza nie dyskryminowałyby go: Szymon Bar Kochba,
ostatni żydowski władca w Palestynie, był ogłoszony Mesjaszem przez rabina
Akibę, najwyższy ówczesny duchowy autorytet żydowski, i wciąż jest wysoce
poważany. Nawet lepszy dowód czegoś przeciwnego dostarczają liczni wielbiciele
świętej pamięci Rebe Lubawitscher’a. Plakaty z wizerunkiem tego starego
brodatego Żyda pokrywają wiele ścian w Izraelu, widnieje na nich napis: „Mesjasz
Królem”. Tak więc, nawet śmierć Mesjasza nie jest przeszkodą dla oddawania mu
przez Żydów czci natomiast odrzucenie żydowskiej wyjątkowości – oczywiście
jest.
Chrześcijańscy
historycy i naukowcy, od Orygenesa z Aleksandrii i Euzebiusza z Cezarei, do Chestertona,
uważali ewangeliczny opis, według którego żydowscy przywódcy faktycznie skazali
Jezusa na śmierć, za perfekcyjnie realistyczny. Tradycyjne źródła żydowskie, od
Midraszy do późniejszych pism średniowiecznych, także potwierdzają tą historię,
i dodają, że należało tak uczynić. Ponadto, zwolennicy judaizmu prowadzili walkę
przeciwko Chrystusowi i chrześcijanom. Żołnierze ostatniego króla żydowskiego,
Bar Kochby, zmasakrowali chrześcijan w roku 135. W Jemenie, w roku 519,
żydowski władca, Yusuf Zu Nawas, spalił kościoły i zabił tysiące chrześcijan.
Rzezie palestyńskich chrześcijan miały miejsce w latach 529 i 614.
Później, wojna toczyła się w
obszarze ideologii. Średniowiecze było pełne brutalnej żydowskiej propagandy
antychrześcijańskiej, czego przykłady można było znaleźć w „Jezus w oczach
Żydów”, ostatnio opublikowanym kompendium żydowskiego piśmiennictwa o Jezusie,
które zawiera podłe, napisane po arabsku w IX wieku „Toledot Yeshu” oraz
„Nestor Hakomer”. Nawet dzisiaj ulotki w
Jerozolimie nazywają Judasza „wybawcą Izraela”. Dlatego, w wielkim skrócie,
Żydów określano jako „wrogów Chrystusa”. Chrześcijanie bronili się, i także
wymordowali niemało Żydów. Jednak osobliwością współczesnego spaczonego
dyskursu jest to, że prześladowania Żydów przez chrześcijan są dobrze
naświetlone, natomiast prześladowania chrześcijan przez Żydów są puszczone w
zapomnienie. Istnieje „teologia chrześcijańska po Auschwitz”, lecz nie ma „judaizmu
po masakrze nad sadzawką Mamilla, lub po Deir Yassin”. To zniekształcenie
historii jest wykorzystywane przez przywódców żydowskich dla wywołania u chrześcijan
zabójczego poczucia winy. Dlatego ważnym jest, aby wzajemne stosunki Żydów i
chrześcijan nie były przedstawiane jednostronnie, jak to robią żydowscy
apologeci.”
Ostatecznie trzeba przyznać rację
profesorowi Dawidowi Flusserowi, który ongiś napisał: „Żydzi nie powinni być potępiani za zamordowanie Chrystusa bardziej niż
Francuzi za spalenie Joanny d’Arc lub Grecy za skazanie na śmierć Sokratesa”.
Poniekąd tak, ale Francuzi wyrazili skruchę, a Grecy żal, z powodu owych mordów. Żydzi zaś nigdy nie ubolewali nad
ukrzyżowaniem Aramejczyka.
***
O ile Chrystus chrześcijan przyszedł na ziemię, by
zbawić i odkupić całą ludzkość, o tyle mesjasz żydowski ma przyjść po to, by
zemścić się na całej ludzkości za cierpienia Izraela i ustanowić żydowską dyktaturę
nad światem. Jak brzmi zapis w księdze Sefer
Nitzahon Yashan z XIII wieku: „W
dniach ostatnich, kiedy Mesjasz przyjdzie, Bóg zniszczy, zabije i unicestwi
wszystkie nieczyste narody, za wyjątkiem synów Izraela”. (Por.: Israel
Jacob Yuvala, Dwa narody w Twoim łonie).
O „kosmosie żydowskim” wybitny intelektualista
Israel Szamir pisze: „W nim stworzenie
świata oddzieliło świat od Boga
czyniąc go w rezultacie bezbożnym, lecz w swoim miłosierdziu Wszechmocny wybrał Yizraela i dał mu Torę. Tora zstąpiła do naszego świata podobnie jak Mądrość w wizji gnostycznej, przy czym zrobiła to na zawsze, by nigdy nie opuścić już ziemi. Poślubiła
ona Yizraela i razem rozpalili wyspę światła w uprzednio ciemnym świecie. Yizrael jest Kościołem Ludzkości, jest to jedyny
ślad obecności Boga w materialnym świecie,
ponieważ Yizrael mógł obcować z Bogiem,
natomiast nie-Żydzi są egzystencjalnie rożni od ludu Yizraela i nie są oni w
stanie wielbić Boga Yizraela, a tylko służyć Yizraelowi. Yizrael jest światłem dla narodów i
narody są oświecane tym światłem, podobnie
jak drzewo jest oświetlane słońcem, lecz pozostaje drzewem. W kosmosie żydowskim, wszelka łączność pomiędzy człowiekiem i Bogiem jest przerwana. Nawet
bezpośrednia interwencja Boga jest odrzucana przez żydowskich „mędrców”, co w Talmudzie jest przedstawione następującymi słowy:
ponieważ Tora została dana Izraelowi, więc wszystkie decyzje na ziemi są wykonywane przez nas. Po zniszczeniu Świątyni, nawet Yizrael nie może obcować z Bogiem.
Tutaj wybraństwo Yizraela jest wieczystym
wybraństwem pewnej linii krwi. Nawet przyjmowanie neofitów nie zmienia tej
zasady, ponieważ prawdziwy neofita rodzi się z żydowską duszą, lecz z
niezbadanego wyroku Opatrzności Bożej, rodzi się w ciele nie-Żyda. Dla niego,
nawrócenie jest jedynie sposobem naprawienia błędu, jaki zaistniał przy
urodzeniu. Prawdziwy nie-Żyd nie może nawrócić się, ponieważ nie ma sposobu
zapewnienia mu żydowskiej duszy. Niektórzy współcześni kabaliści uważają, że
różnica pomiędzy Żydem i nie-Żydem zaznaczona jest na genetycznym poziomie DNA.
Nie-Żyd, jak każde żyjące stworzenie, ma obowiązek czczenia Boga Yizraela: lecz
nigdy nie powinien on próbować połączyć się z Izraelem. Goj usiłujący
postępować zgodnie z naukami Tory, danej Yizraelowi, powinien być uśmiercony,
podobnie jak człowiek z ludu próbujący nałożyć na swoją głowę koronę (królewską
lub kapłańską). Nawet goj studiujący Torę powinien być uśmiercony, chociaż
tutaj pojawia się problem naukowy, pod jakim pretekstem powinien on być
uśmiercony, czy jako złodziej, który śmie pokusić się na dziedzictwo Yizraela,
czy też jako cudzołożnik, za próbę pohańbienia prawowitej małżonki Izraela. A
zatem żydowski kosmos jest odzwierciedlony w społeczeństwie kastowym, w którym
kasta kapłańska jest oddzielona od reszty i nie ma przyzwolenia dla społecznej
mobilności. W kosmosie żydowskim, Yizrael to realność, natomiast narody nie-żydowskie
i ich bogowie to jedynie wymysł wyobraźni. Rozkład narodów nie-żydowskich oraz
eliminacja ich bogów to teologiczny cel Yizraela, głoszona przez niego misja
posiadania jedynego Boga i jednej Świątyni w Jerozolimie, bez żadnych innych
form oddawania czci religijnej. Samo istnienie jakichkolwiek narodów nie-Żydów,
posiadających własną sferę duchową, stanowi obrazę dla zawistnego Yizraela. Oto
dlaczego Yizrael globalizuje i ujednolica świat, wykorzenia i rozbija ludzkość.
Żydowskie poparcie dla globalizacji było potwierdzone przez dr Avi Bekera, dyrektora ds. Spraw
Międzynarodowych Światowego Kongresu Żydów, członka zarządów Yad Vashem,
Uniwersytetu Bar llan oraz Beth Hatefutsoth. W książce „Dispersion and Globalization: The Jews and the International Economy” pisał
on: „Rozproszenie żydowskiego ludu,
jego skoncentrowanie w pewnych dziedzinach ekonomiki, jego parcie do centrów
ekonomicznych, i być może nawet jego narodowe i religijne charakterystyki, dały
mu pewne przewagi, wymagane w ekonomice globalnej. W ciągu setek lat
egzystencja Żydów w diasporze była oparta na globalizacji, a zatem i dzisiaj,
tak jak w przeszłości, Żydzi poparli idee globalizacji, i stali się jej
przedstawicielami.” Żydowską skłonność do internacjonalizmu i
globalizacji można interpretować na kilka sposobów. Optymiści widzą ją jako
dowód doskonałego człowieczeństwa Żydów. Jest to oczywiście możliwe. Możliwe
jest także to, co mówią cynicy, że Żydzi widzą jedynie niewielkie różnice
pomiędzy różnymi narodami i ludami; dla Żydów, goj jest gojem, a gojów można
traktować jednakowo. Rozważmy takie żydowskie hasła: „Nacjonalizm zniknie!
Religie muszą przeminąć! Jednakże Izrael nigdy nie zaginie, ponieważ ten mały
lud jest Wybranym Ludem Bożym”.
Lecz
czy Yizrael sam się nie zniszczy przez nowoczesność i globalizację?
«Żydowskość» jest pojęciem głęboko teologicznym, archetypowym stosunkiem do
rzeczy i człowieka, i Żydzi wierzą, że może ona przetrwać i wykorzenianie i
homogenizację. Niektórzy Żydzi wyobrażają sobie doskonale wykorzenionego
świeckiego Żyda, bez własnego języka, kultury i religii, w dalszym ciągu
będącego Żydem. Niektórzy tradycjonaliści, mianowicie Aleksander Dugin, wierzą,
że Yizrael jest także niszczony przez nowoczesność i dlatego Żydów można będzie
przekonać, by w swoim własnym interesie przestali popierać wykorzenianie. Pożar
jednak, pochłaniając drewno, niszczy także podstawę swojego istnienia. Mimo to
nie można go przekonać, by powstrzymał się przed wypaleniem lasu. Zachowanie
Yizraela jest podobnie bezwarunkowe, ponieważ nie ma sposobu, by można było
jakoś powstrzymać tę osobę wyższego rzędu. Jak Golem, robi ona rzeczy, które
jej rozkazano w innych okolicznościach i nie da się jej zatrzymać. Mamoniści
nie-Żydzi w pełni popierają globalizację. „Uczniowie Mammona nie lubią zachwycającej mozaiki ras i kultur;
zamiast tego chcą ujednolicić świat. Mają oni przyczynę praktyczną: łatwiej
jest sprzedawać towary ujednoliconej ludzkości. Mają także przyczynę moralną:
nie chcą, by ludzie cieszyli się tym pięknem wynikającym z wolności, należy
więc to piękno zniszczyć. Po zniszczeniu wioski, wspaniałe starożytne
przedmioty powinny być przekazane do muzeum (lub skansenu), bo dzięki nim można będzie zwiększyć cenę
biletu wejściowego”. Yizrael popiera imigrację, ponieważ pomaga ona
ujednolicić nie-Żydów; «wielokulturowość» powoduje obojętność religijną. Weil
była przerażona ideą «wielokulturowości» polegającą na ogłoszeniu religii
sprawą prywatną, nie mającą znaczenia publicznego, tak jak pójście na przyjęcie
lub wybór krawatu. Była przerażona zdaniami w rodzaju: «Katolicy, protestanci, Żydzi lub ateiści – wszyscy jesteśmy Francuzami»,
jak gdyby wiara była bez znaczenia.
Dla niej, wiara najbardziej określała jakość człowieka. Lecz w kosmosie
żydowskim, bezbożny nie-Żyd jest o wiele lepszy od pobożnego, ponieważ
bezbożnik jawnie świadczy o braku Boga poza Yizraelem, natomiast pobożny goj
tworzy dla siebie fałszywego bałwana lub pretenduje do Korony Yizraela. Tak
więc USA, będące obecnie państwem żydowskim, tak jak Włochy były katolickim,
zakazały wspominać Allaha i Koranu w podręcznikach okupowanego Iraku. Personel
USAID zażądał od ekspertów irackiego ministerstwa oświaty usunięcia wersetów
Koranu z eksperymentalnych podręczników gramatyki arabskiej, i zastąpienia ich
treścią neutralną. Amerykański ekspert proponował: „Jeśli w podręczniku gramatyki jest zdanie w rodzaju „Chwała Bogu”,
musimy przedyskutować skorygowanie lub zamianę tego na inne zdanie”. Wojna
przeciwko Islamowi nie jest tylko wojną o naftę, nie jest tylko wojną o państwo
izraelskie i jego interesy, jest to także wojna religijna o narzucenie wiary w
«Boga Yizraela» i wyrwanie z korzeniami istniejącej wiary. W USA wiara w
Chrystusa jest z trudem tolerowana. Nawet męka Chrystusa okazuje się zakazana:
film Mela Gibsona, ostro skrytykowany przez Żydów, nie mógł znaleźć
dystrybutora. Zakazane jest nawet wystawianie w miejscach publicznych figurek
bożonarodzeniowych. W rzeczy samej, według prawa żydowskiego, „nie-Żyd,
wymyślający dla siebie święto religijne [takie jak Boże Narodzenie], podlega
karze śmierci.”
Jeśli Israel Szamir mówi prawdę, to wychodzi
na to, że ideologia judaizmu jest najdzikszą formą zaślepienia
szowinistycznego, odmawiającą całej ludzkości prawa do człowieczeństwa, a dla
siebie uzurpująca miano
„wyższości” i „wybraństwa”.
Nacjonalizm, jak twierdzą niektórzy
ukraińscy teoretycy, jest wyższą formą patriotyzmu. Ale też staje się aberracją
umysłową i moralną, gdy się stacza do poziomu chorobliwego szowinizmu i
teokratycznego
etnocentryzmu, stanowiącego ostrą
aberrację umysłową.
***
„Kosmos chrześcijański” jest zasadniczo
różny od żydowskiego, na co wskazuje Israel Szamir: „W kosmosie chrześcijańskim, nie ma niemożliwej do przebycia
egzystencjalnej przepaści pomiędzy Bogiem i światem, ponieważ sam Bóg zstąpił
na świat i przyjął w nim ciało. Nigdy nie było także egzystencjalnej przepaści
pomiędzy Żydami i nie-Żydami. Wszyscy jesteśmy synami Adama. Przed wcieleniem
się Chrystusa, Żydzi czcili Boga, lecz nie mieli monopolu: Melchizedek, kapłan
Boga Najwyższego, był rówieśnikiem Abrahama i jego przełożonym. Melchizedek,
był kapłanem Najwyższego Boga, zwiastunem chrześcijańskiej tradycji przed
przyjęciem ciała przez Jezusa Chrystusa. Chrystus jest nie tylko Mesjaszem
Izraela, lecz także najwyższym kapłanem Kościoła Melchizedeka, Kościoła
Ludzkości. Chrystus otworzył Izrael dla wszystkich. Światło, które było wewnątrz
Izraela, objęło swym zasięgiem wszystkie narody, na podobieństwo rozprzestrzeniania
się ognia w lesie. Było to możliwe, ponieważ idee chrześcijańskie były obecne
pośród narodów świata tak samo jak były one obecne w starożytnym Izraelu.
Simone Weil pisała o przedchrześcijańskich przeczuciach Greków i podkreślała
nieżydowskie źródła wiary chrześcijańskiej. Odrzuciła ona koncepcję
bałwochwalstwa nie-Żydów jako «wymysł żydowskiego fanatyzmu, ponieważ wszystkie
narody przez wszystkie wieki znały Jedynego Boga».
Masowe
objęcie nie-Żydów mocą i łaską Chrystusa nie spowodowało anulowania wybraństwa
Izraela: był on i pozostał Wybrany. Izrael po Chrystusie, lub prawdziwy Izrael,
to Kościół Chrystusowy, obejmujący Żydów i nie-Źydów, którzy przyjęli
Chrystusa. Żydzi, którzy odrzucili Chrystusa, przestali należeć do Prawdziwego
i jedynego Izraela, a zatem pozostają oni poza Przymierzem z Bogiem. A zatem z
chrześcijańskiego punktu widzenia, Żydzi którzy odrzucili Chrystusa, zerwali z
Bogiem. Dla Simone Weil, wiara żydowska po Chrystusie stała się formą
bałwochwalstwa, ponieważ w samym określeniu Narodu Wybranego jest obecne
żydowskie uwielbienie swego narodu względnie rasy (czyli doczesnego przedmiotu
z tego świata). A zatem żydowski Yizrael jest wydzieloną resztką starożytnego
rzeczywistego Izraela, która w najlepszym wypadku jest niczym, a w najgorszym
jest sprzymierzeńcem szatana.” Analogia: Ortodoksyjne prawosławie uznaje papieża
w Watykanie za aktualne wcielenie Szatana, gdyż katolicyzm jest właśnie chimerą
moralną, zwaną często judeochrześcijaństwem.
Głębokie i płodne są rozważania Israela
Szamira nad zachodnim „judeochrześcijaństwem” („żydokatolicyzmem”, jak to
ujmuje arcybiskup Henryk Muszyński, w
którym się śpiewa
- zupełnie w
duchu żydowskiego satanizmu , że „nie ma
Boga poza Izraelem” i że „pan Bóg został sługą
obrzezanych”), a wschodnim „grekochrześcijaństwem” (prawosławiem). Uczony
pisze: „Jeśli judaistyczna tendencja w
chrześcijaństwie kładła nacisk na Chrystusa jako Człowieka (proroka lub nauczyciela),
to tendencja gnostyczna widziała go jako Boga, którego wcielenie było jedynie
iluzją. Dla gnostyków materia była szatańską pułapką na ludzkie dusze, ten
świat to jedynie tymczasowe więzienie Ducha. Według tego archetypowego
wyjaśnienia, świat został stworzony przez ignoranta (lub zwyczajnego diabła)
Demiurga, żydowskiego Boga Jahwe, który nie był nawet świadomy wyższych sfer
duchowych. Dlatego nasz świat jest daleki od doskonałości. Mądrość, archetypowa
dusza, pokłóciła się z Najwyższym Bogiem i zstąpiła do świata materialnego.
Tutaj cierpiała, została poniżona i doprowadzona do całkowitej nędzy. Poprosiła
wtedy Ojca, Boga Najwyższego i zesłał On Chrystusa, Jej Oblubieńca i
Zbawiciela. Chrystus poślubił Ją i zabrał, z powrotem do wyższego Świata Duchowego.
Ta gnostyczna koncepcja była problematyczna, ponieważ odrzucała wzniosłą
piękność naszego świata, jego cudowną naturę, materialną radość, oraz dzieło
Chrystusa. Rzeczywiście, dla gnostyków Chrystus nie miał realnego ciała
materialnego, i nie mógłby być ukrzyżowany: męka Golgoty była jedynie wizją.
Koncepcja złego Demiurga przypomniała o rozłamie między człowiekiem i światem.
W swojej radykalnej postaci gnostycyzm odrzucił małżeństwo, odrzucił naturę,
odrzucił społeczeństwo i uważał tymczasowe przebywanie człowieka na ziemi za
wyrok skazujący. Taki nihilizm był nie do wytrzymania, mało tego, był
samobójczy dla społeczeństwa i rodzący się Kościół przeciwdziałał temu,
skłaniając się ku tendencji judaistycznej, gloryfikującej Stwórcę i świat
materialny. Krótko mówiąc tendencja judaistyczna wychwala Materię i umniejsza Ducha zaledwie do
koniecznego dodatku, natomiast tendencja gnostyczna uwielbia Ducha i uważa
Materię za iluzyjne więzienie. Były to Scylla i Charybda myśli
chrześcijańskiej, i Kościół płynął pomiędzy tymi niebezpieczeństwami, tocząc
ostre i pasjonujące dyskusje. Drogą wybraną przez Kościół była zasada złotego
środka pomiędzy dwiema sprzecznymi tendencjami; nazywa się to ortodoksją.
Subtelnie wyważona, ortodoksyjna nauka mogła doprowadzić człowieka do Boga,
utrzymując go w jedności ze społeczeństwem i przyrodą.
Żyjemy
w czasach przytłaczającej przewagi tendencji judaistycznej; wiary w Materię i
oddalenia się od Ducha. Sprawy teologiczne są tłumaczone na pozycje budżetowe i
prawo kryminalne. Na przykład dla gnostyka śmierć ciała jest mało ważna, lub nawet jest
pożądana; chrześcijanin złotego środka uważa, że nie powinniśmy się obawiać
tych, którzy chcą zabić nasze ciało, powinniśmy się obawiać tych, którzy chcą
zabić naszą duszę; natomiast dla Żydów, ten kto zabija Żyda jest jak ktoś, kto
niszczy cały świat. Idee te oznaczają, że: myśl gnostyczna jest dobra dla
żołnierzy i dla ludzi uduchowionych, lecz może się wydać surowa zwykłym
ludziom, natomiast idea żydowska jest pozornie humanistyczna, lecz doprowadziła
do wielkiego przeludnienia, nadmiernej opieki nad ludźmi starymi i ułomnymi
dziećmi, kwitnącej opieki medycznej dla bogatych, i zakazu eutanazji. Powrót do
chrześcijańskiej równowagi pozwoliłby starym ludziom umierać w spokoju, a
młodym normalnie się rozwijać.
Żydzi
nie są niebezpieczni dla społeczeństw niechrześcijańskich, ich koncepcje nie
rezonują tam z najgłębszymi strukturami. Żydzi w Indiach, Chinach lub Japonii
byli jedynie niewiele znaczącą etniczną lub religijną mniejszością, lecz dla
społeczeństw chrześcijańskich stanowili oni siłę śmiertelnie niebezpieczną.
Rene
Guenon sformułował koncepcję „przeciw-wtajemniczenia”. Jest to grupa uczniów
doskonale znających ezoteryczną stronę wiary, lecz działających przeciw jej
celom. Dla niego sataniści lub niektórzy masoni byli uczniami
przeciw-wtajemniczenia. Natomiast Aleksander Dugin zaproponował inne
spojrzenie: pewne religie działają jako grupy «przeciw-wtajemniczenia»
wzajemnie w stosunku do siebie. Judaizm oraz chrześcijaństwo są taką parą
wzajemnie przeciw-wtajemniczonych religii. Rozpowszechniły się one w tym samym
czasie, w pierwszych wiekach po Chrystusie, gdy ojcowie Kościoła z jednej
strony i Tanaim oraz Amoraim z drugiej, stworzyli, będąc
całkowicie świadomi swojej przeciwstawności, wzajemnie wykluczające się
komentarze do Biblii. Odpowiednio wykształcony żydowski erudyta działa w
społeczeństwie chrześcijańskim jako przeciw-wtajemniczony, natomiast
chrześcijański duchowny w państwie żydowskim podkopuje ślepą lojalność Żydów.
Nie na darmo w państwie żydowskim, chrześcijaństwo jest szykanowane. Aby wyżyć,
chrześcijaństwo musi zwalczać tendencję judaistyczną nawet jeśli jest ona
zamaskowana jako ruch niereligijny. Jednakże symetria nie jest tutaj pełna.
Religie
zwykle odgrywają podwójne role, jako instytucje określające ograniczenia dla
społeczeństw, oraz jako protektorki różnorodności. Podział na szyitów i
sunnitów pozwolił Persom i Arabom
zachować ich odmienne kulturalne dziedzictwa. Podobnie, istnienie odmiennych
kościołów, prawosławnego i katolickiego, pozwoliło Rusinom zachować swoją
kulturę nawet wtedy, gdy Zachód miał przewagę. Niektóre społeczności religijne
mogą pokojowo współistnieć w jednym państwie: przykładem są sunnicki islam i
prawosławne chrześcijaństwo, zgodnie współżyjące razem od Palestyny do Turcji i
Rosji. Lecz para ta nie może dzielić jednego państwa z chrześcijanami
zachodnimi, katolikami lub protestantami, co przejawiło się rozpadem Jugosławii
i Czechosłowacji, niemożnością utrzymania katolickiej Chorwacji przez Imperium
Ottomańskie, oraz niemożnością podporządkowania sobie przez Rosję katolickiej
Polski i Litwy, a także protestanckich państw bałtyckich. Różnice religijne
często wskazują na niezdolność społeczeństw do mieszania się ze sobą. Istnieje
rosyjski żart: „Co jest zdrowe dla Rosjanina, zabija Niemca”. Japonia, sprzed
epoki Meidzi, pozwalała holenderskim kupcom przekraczać swoje granice pod
jednym warunkiem: mieli oni podeptać Ewangelię. Japończycy uważali, że tacy
kupcy nie zabiorą ze sobą religijnego bagażu i nie zagrożą zwartości
japońskiego społeczeństwa. Wracając do judaizmu i chrześcijaństwa, napotkamy na
następujący problem: tendencja judaistyczna może przeniknąć do społeczeństwa
chrześcijańskiego pod niereligijną postacią materialną i zacząć go rozkładać. W
przeciwieństwie do powyższego przykładu japońskiego, i odrzucenie przez Żydów ich tradycyjnej wiary jest dalece niewystarczające.
Tradycyjnym
lekarstwem na wpływy judaistyczne jest tendencja gnostyczna, i dlatego Simone
Weil poszła za Marcjanem odrzucając Boga Żydów i Stary Testament. Wpływ
gnostyczny jest szczególnie silny w Islamie: muzułmanie, podobnie jak
doketystyczni gnostycy, wierzą, ze ukrzyżowanie było jedynie wizją i że Bóg
wziął Chrystusa do nieba, pozostawiając wyobrażenie człowieka na krzyżu.
Usuwając Biblię z kanonu Islamu, muzułmanie uchronili się przed niewolniczym
trzymaniem się tendencji judaistycznej; zakazując lichwy uniemożliwili żydowsko-mammonistyczny
sojusz. Nie posiadając ani papieża ani Watykanu, uniknęli oni wyjaławiającej
resztę kraju koncentracji władzy duchowej w jednym miejscu. Zwycięstwo
muzułmanów nad Żydami było tak całkowite, że Żydzi przestali zagrażać Islamowi.
Mała społeczność zajmująca się rzeczami zakazanymi (lichwa, pożyczki, magiczne
czary) osiągnęła pozycję podobną do wspólnoty Barakumin w Japonii, która była
kastą pariasów zajmującą się ubojem zwierząt, zabronionym przez prawo
buddyjskie. Jednak tylko do pewnego momentu: Barakumin nie mogli polepszyć
swego losu poprzez ścisłe stosowanie się do norm buddyjskich, natomiast Żydzi w
świecie muzułmańskim mogli włączyć się w społeczeństwo przyjmując islam. W
bajkach Tysiąca i jednej nocy, które
powstały w abbasydzkim Bagdadzie, muzułmański bohater pokonujący bogatego,
nikczemnego i wstrętnego żydowskiego czarnoksiężnika, zawsze wymaga porzucenia
jego szatańskiej wiary. Żydówki nawracają się z łatwością i wychodzą za mąż za
muzułmanów. Dlatego anty-judaistyczna ideologia w Islamie z trudem utrzymuje
się przy życiu. Muzułmanie nie potrzebują i nie rozumieją anty-judaistycznych
pomysłów społeczeństw Europy Zachodniej, względnie prawosławnego
chrześcijaństwa: żadne ilości drukowanych Protokołów, ani nawet sterowana przez Żydów antyislamska
propaganda nie może zmienić tego faktu. Dla muzułmanów Żydzi nie stanowią
ideologicznego niebezpieczeństwa i Żydzi muszą walczyć z nimi czołgami oraz
rakietami, zamiast używać bardziej subtelnych sposobów, jakie stosują przeciwko
chrześcijaństwu. Opowiadania o «muzułmańskim antysemityzmie» to nie tylko
wprowadzanie w błąd, to są po prostu kłamstwa. Lecz oznacza to także, że
przykład muzułmański nie jest w stanie pomóc napastowanemu chrześcijaństwu w
walce z jego najstarszym
wrogiem. Dopiero ostatnio powstała sekta wahabitów, która odrzucając
pielgrzymki do lokalnych świątyń (ziyara) i okazywanie czci świętym, uznając «ścisły
monoteizm» zwraca się ku tendencji judaistycznej. Wahabici nie są przyjaciółmi Żydów,
lecz nie byli także poprzednikami chrześcijan-syjonistów.
Wewnątrz
doktryny chrześcijańskiej, napięcie pomiędzy Jerozolimą i Atenami, pomiędzy
aktem stworzenia i objawieniem, pomiędzy judeo-chrześcijanstwem i
greko-chrześcijaństwem, doprowadziło do różnych rozwiązań na Wschodzie i
Zachodzie. Nawet przed schizmą, Kościół Wschodni wolał tendencję hellenistyczną
z jej ezoterycznymi rysami i Chrystusem-Bogiem, natomiast Kościół Zachodni był
za tendencją judaistyczną ezoterycznego kultu z Chrystusem-Człowiekiem.
Wewnątrz tej samej ortodoksji, Wschód wolał Ducha, natomiast Zachód wolał
Materię. Schizma pomiędzy Wschodem i Zachodem wzmocniła te przeciwstawne
tendencje i chrześcijaństwo zachodnie, odłączone od swoich duchowych korzeni na
wschodzie, przesunęło się w kierunku większego materializmu. Lecz tego było za
mało dla kalwinistów, którzy praktycznie odtworzyli judaizm bez Żydów. Powrócili
do Starego Testamentu, uprawomocnili lichwę, zrezygnowali z kultu Matki
Boskiej, odrzucili Kościół i sakramenty, popełnili wiele zbrodni ludobójstwa i
doprowadzili do powstania drapieżnego kapitalizmu. Jeśli chcemy myśleć o tej
tendencji pozytywnie, to możemy identyfikować ją z wolnością, wolnością od
ograniczeń nakładanych przez społeczeństwo, wolnością od moralności, wolnością
dla silnych do uciskania słabych, i na koniec, wolnością od Boga. To królestwo
wolności było zaledwie pośrednim etapem na drodze do zniewolenia pozbawionego
swoich korzeni człowieka, jednak poszukiwacze wolności nie zrozumieli tego. W
rezultacie tendencja judaistyczna odniosła zwycięstwo na Zachodzie, tworząc
bezduszny, zeświecczony świat, przygotowany dla judaistycznego kościoła Mamona.
Jednakże bitwa nie skończyła się: tendencja judaistyczna została zaatakowana z
lewa przez komunistów i z prawa przez narodowych socjalistów. Żyjemy dzisiaj w
świecie powstałym po wielkim zwycięstwie żydo-mamonistów nad tymi buntownikami.”
***
Także w zakresie etyki mają miejsce istotne
różnice interpretacyjne tych samych norm. Opierając się na książce Andrzeja
Niemojewskiego Dusza żydowska w
zwierciadle Talmudu, można dostrzec istotne różnice między treścią
chrześcijańskiego i talmudycznego Dekalogu.
Przykazanie 1. Jam jest Jahwe, Bóg twój,
nie będziesz miał cudzych bogów przed obliczem moim.
Talmud bałwochwalstwa,
czyli oddawania czci innemu Bogu, nie zalicza do „znieważenia imienia bożego”. Natomiast przez „znieważenie imienia bożego”, Żydzi
rozumieją wyłącznie przyłapanie ich na mistyfikacji, oszustwie lub
krzywoprzysięstwie. Wielu Żydów pozornie np. przyjmowało chrześcijaństwo,
pozostając w duchu Żydami. W relacjach z gojami przechrzty prezentowali się
jako katolicy, a wobec Żydów jako Żydzi. Nie było to grzechem, lecz sprytem.
Przykazanie 2. Nie wzywaj imienia Jahwe, Boga twojego, do fałszu. (Nie będziesz
brał imienia Boga twego, Pana twego, nadaremno.)
Dla chrześcijan jest oczywistym, że dla
uwiarygodnienia nieprawdy, nie godzi się powoływać na świadka Boga. Talmud widzi to inaczej. Żyd nie jest zobowiązany dotrzymywać
złożonej przysięgi. Każdy Żyd może zwolnić się z przysięgi złożonej w imię Boga
Izraela, oświadczając trzem specjalnie w tym celu obranym Żydom, iż chce nie
dotrzymać przysięgi. Jeśli oni trzykrotnie powiedzą do niego mutter lach (wolno tobie), jest
uwolniony. Zresztą Żydzi mogą podczas przysięgania, odczyniać w sercu magicznie
przysięgi, unieważniające przysięgę. Natomiast „wobec gojów oraz celników i
rozbójników” przysięgi nie obowiązują. Żyd może wymamrotać „wszelki ślub, który uczynię, niechaj będzie unieważniony”, lecz powinien on o tym pamiętać
podczas ślubu (Miszna, Nedarim
III, 1).
Przykazanie 3. Pamiętaj o dniu szabasu,
abyś go święcił. (Pamiętaj, abyś dzień święty święcił). Stosowanie się do tego przykazania nie ma
kontrowersji, choć Żydzi przestrzegają je bardziej rygorystycznie.
Przykazanie 4. Czcij
ojca twego i matkę twoją.
Gdy Żyd nie chce
łożyć na utrzymanie rodziców, może powiedzieć: „wszystko, co wam byłoby ode mnie użyteczne, jest – korban”,
czyli ofiarą na świątynię. Wówczas, zostaje uwolniony z tego
przykazania, czyli z troski o los swych rodziców. Chrześcijanie też często
zaniedbują starych rodziców.
Przykazanie 5. Nie
zabijaj.
Wedle Miszny
Żyd ma prawo zabić własne dziecko, jeśli
sądzi, nawet mylnie, że jest niezdolne do życia. Także wolno mu bezkarnie zabić
goja, a nawet podstępnie zabijać tych Żydów, którzy innym Żydom szkodzą w
interesach na rzecz gojów lub władzy gojskiej. „Jeśli (Żyd) chciał zabić bydlę,
a zabił człowieka, nie-Żyda, a zabił Żyda, dziecko przedwcześnie zrodzone, a
zabił dziecko zdolne do życia, jest wolny” (Miszna, Sanhedryn IX. 2).
I dalej: „Jeżeli
goj zabił goja lub zabił Żyda, to odpowiada, a jeżeli Żyd zabił goja, to nie
odpowiada (Tosefta, Awoda Zara VIII, 5. Kto zabije goja, wolny
jest od sądu ludzkiego, lecz sąd nad nim pozostawia się niebu” (Mechilta
Miszpatim do Exodusu XXI, 14).
Przykazanie 6. Nie cudzołóż. Łącznie z Przykazaniem 9. Nie pożądaj żony bliźniego twego.
Cudzołóstwo, będące skutkiem pożądania, polega
na złamaniu przysięgi (obietnicy) wierności małżeńskiej i może jako takie, mieć
miejsce w odniesieniu do małżeństw związanych przysięgą wierności. Żyd jednak może
przysięgę unieważnić, tym bardziej, że wg Talmudu
kobieta ma status niewolnicy lub przedmiotu stanowiącego własność małżonka.
Zatem trudno byłoby mówić o przysiędze małżeńskiej i jej łamaniu przez Żydów. Z
księgi Eben Haecer (§ 62 art. 2) dowiadujemy się: „Żyd może pojąć jednego dnia
tyle żon, ile mu się podoba...”, może też bez uzasadnienia wręczyć swej żonie pismo rozwodne, które unieważnia małżeństwo. Talmud jednak za cudzołóstwo przewiduje
ukamienowanie, ale dla sodomitek – tylko chłostę i śmierć bydlęcia.
Uzasadniając niewinność Żyda za czyny popełnione
w stanie „niewiedzy”, Toseita, Keritot
(11,12) pisze: „...z nim jego żona
i jego siostra, i on miał stosunek z jedną z nich, i nie wiadomo, z którą”.
Oczywiście, ów Żyd nie jest winny kazirodztwa, po prostu nie wiedział.
Albo „nie powinno się karać mężczyzny za stosunek płciowy z dziewczynką
poniżej trzech lat” (Eben Haecer § 20 art. 1 Hagah). Albo też
wedle tej samej księgi Eben Haecer §
37 art. 4 „Żydówka może być zaręczona, mając trzy lata i jeden dzień. Ojcu wolno ją
zaręczyć przez stosunek płciowy z nią!”
Przykazanie 7. Nie kradnij.
Pojęcie kradzieży w kulturze
chrześcijańskiej jest dość wyraziste i nie wymaga wyjaśnień ani interpretacji.
Natomiast według Talmudu, kradzież
istnieć może w różnych wariantach etycznych, prawnych i obyczajowych.
„Majętności gojów
są jako pustynia, kto je pierwszy zajął,
pierwszy ma do nich prawo” (Baba Batra 54b oraz Choszen Hamiszpat § 156 art. 5). Jest to podstawowa kategoria prawa
talmudycznego w stosunku do własności. Żydzi, kupując cokolwiek z rąk gojów,
według Talmudu „wyzwalają własność”, „ratują” z rąk gojskich” (Tosefta, Awoda Zara I, 8). „Nie-Żyda wolno bezpośrednio okraść tj. oszukać go w rachunku itp.
byle tego nie zmiarkował, gdyż imię boże mogłoby być znieważone” (Choszen
Hamiszpat § 348).
Na przełomie XVIII-XIX wieku kahały (gminy
żydowskie), sprzedawały potajemnie Żydom prawo rozporządzania majętnościami
gojów, czyli chazakę. Nabywający Żyd
mógł te majętności jako handlarz, faktor, lichwiarz eksploatować nie obawiając
się konkurencji innych Żydów. Poza chazaką
kahały sprzedawały także meropę,
czyli osobę goja razem z jego majątkiem, z którą inny Żyd nie mógł już wchodzić
w stosunki handlowe.
Żydzi dzielili i
wyprzedawali między sobą place, domy i sklepy nieżydowskie, nawet majętności
klasztorne i arcybiskupie. Nabywca tej cudzej własności, której właściciel nic
naturalnie o tym nie wiedział, stawał się jej „posiadaczem od środka ziemi, aż do wyżyny niebios”. Solidarnie współdziałając wywłaszczali
też z mienia i dobrego imienia tysiące uczciwych ludzi, pozbawiając ich rodziny
chleba.
Przykazanie 8. Nie mów fałszywego świadectwa przeciwko
bliźniemu twemu.
Chrześcijanie za bliźniego uważają każdego
człowieka. Talmud jednak za bliźniego
uważa tylko Żyda. Według Talmudu, Żyd niezależnie od racji, nie
może fałszywie świadczyć o innym Żydzie. Zakaz dawania fałszywego świadectwa
nie obejmuje gojów, których można fałszywie oskarżać. („Żyd nie może
świadczyć w sądzie gojskim na niekorzyść Żyda, ale może świadczyć na niekorzyść
goja” – Choszen Hamiszpat § 28, art. 3 i 4).
Przykazanie 10. Nie
pożądaj domu bliźniego twego, ani sługi, ani służebnicy, ani wołu, ani osła,
ani żadnej rzeczy, która jego jest.
Żyd ma dla
zaspokojenia swych pożądań majętności goja, nie będącego jego „bliźnim”. Te
majętności, jak uczy Baba Batra 54b,
są dla Żyda, narodu wybranego, jako rzecz niczyja, a jeżeli pierwszy na nich
rękę położy, będą jego na zasadzie prawa dawności, chazaka (Miszna, Baba Batra III, 1).
Żyd nie musi pożądać niczego, co posiada
jego bliźni – Żyd, bowiem jest właścicielem dóbr gojskich. A sądy żydowskie
strzegą praw żydowskich z całą determinacją bez względu na rację. „Nie wolno sądzić się w sądzie nieżydowskim i w
nieżydowskich instancjach. Zakaz ten nie traci siły nawet w wypadkach, kiedy
prawo nieżydowskie to samo mówi, co żydowskie, oraz gdyby obie strony życzyły
sobie, zwrócić się do sądu nieżydowsktego. Kto naruszy ten zakaz, jest
złoczyńcą.” (Choszen Hamiszpat § 26 ar. 1).
Powyższe zestawienia wykazują dostatecznie, że religia Dekalogu, jest zgoła czymś innym – niż religia Talmudu. Dobro w Talmudzie
nie jest wartością obiektywną, wszystko jest dobre, co jest skuteczne, a skuteczność, mierzy się
korzyścią żydowskich „współplemieńców”.
***
Jest to wszelako tylko jedna strona medalu, a
przecież istnieje i druga, naprawdę piękna i błyskotliwa. I owszem, przytoczone
powyżej sformułowania, brane poza konkretnym kontekstem historycznym,
socjologicznym i psychologicznym, w którym powstały, budzą zaskoczenie i
zgorszenie. Nie mają one jednak charakteru uniwersalnego w przeciwieństwie do
wzniosłych i mądrych sformułowań, które w dużej obfitości też się w Talmudzie znajdują, a garść z których
poniżej przytaczamy:
– „Hillel zwykł był mówić: Jeżeli nie ja sobie,
to kto mnie (pomoże); jeżeli jestem sam, to kim jestem; a jeżeli nie teraz, to
kiedy?” (Awot 1, 14).
– „Rabbi Jehuda Ha Nassi powiada:
Jakaż jest droga prosta, którą wybrać ma człowiek? Każda
przynosząca zaszczyt temu, kto ją wybiera i przynosząca mu zaszczyt u ludzi. Bądź
ostrożny zarówno w przykazaniach drobnych
jak i wielkich, bo nie wiesz, jaka jest nagroda, a obliczaj
korzyść czynu dobrego w stosunku do nagrody i korzyść grzechu w
stosunku do straty. Zważaj na trzy rzeczy, a nie dojdziesz do
grzechu. Wiedz, co jest w górze nad tobą: oko widzące, ucho słyszące a
wszystkie twoje czyny zapisane w księdze” (Awot 2, 1).
– „Rabbi Tarfon powiada: Dzień krótki, praca długa, robotnicy leniwi, nagroda
wielka, a gospodarz pogania” (Awot 2, 20).
– „Akawia ben Mahalalel powiada:
Zważaj na trzy rzeczy, a nie dojdziesz do grzechu: Wiedz, skąd przychodzisz,
dokąd idziesz i przed kim masz zdać sprawę.
Skąd przychodzisz? Ze śmierdzącej kropli. Dokąd idziesz? Do miejsca
prochu, robactwa i czerwi. A przed kim będziesz musiał zdać
sprawę? Przed królem, który jest Królem królów, przed Tym, który
jest Święty Błogosławiony” (Awot 3,1).
– „Ben Azaj powiada: Spełniaj ochoczo dobre czyny choćby
najłatwiejsze, a uciekaj od
grzechu, bo dobry czyn pociąga za
sobą dobry czyn, a grzech pociąga za sobą
grzech; nagrodą dobrego czynu jest dobry czyn, a karą za grzech jest sam
grzech” (Awot 4, 2).
– „Ben Azaj mówił: Nie gardź żadnym człowiekiem i
nie lekceważ żadnej rzeczy, bo każdy człowiek ma swoją godzinę, a każda rzecz ma swoje miejsce” (Awot 4, 3).
– „Rabbi Lewitas, mieszkaniec
Jawne, powiada: Bądź bardzo, bardzo pokorny, bo całą nadzieją człowieka jest
robactwo” (Awot 4, 4).
– „Szemuel Młodszy powiada: Nie ciesz się, gdy
pada twój wróg, nie raduj
się w duchu, kiedy się potknie, bo Pan zobaczy i uzna to za złe i odwróci swój gniew od niego” (Awot 4, 24). [Dziwna
argumentacja!].
– „Wydawało mi się, że parzy was nawet letnia
woda, a okazuje się, że nie parzy was nawet wrzątek” (Berachot 16).
– „Bądź
raczej przeklinany, ale sam nie przeklinaj” (Berachot 51).
– „Niechaj człowiek nie czuwa pośród śpiących,
nie śpi wśród czuwających, nie płacze pośród śmiejących się, nie śmieje się
wśród płaczących. Niech nie czyta Pisma pośród studiujących Misznę i niech nie studiuje Miszny wśród czytających Pismo. W ogóle:
niech się nie
wyróżnia od innych” (Derech Erec Zutta 5).
– „Pewien człowiek przyszedł do Rawa i rzekł:
Władca mojego miasta przykazał mi: Idź i zabij tego i tego człowieka, a jeżeli
tego nie zrobisz, ja zabiję ciebie.
Odrzekł mu Rawa: Niech cię zabije, a ty nie
zabijaj. Czemu sądzisz, że twoja krew jest czerwieńsza? A może to krew tamtego człowieka jest czerwieńsza od twojej?” (Pesachim 25).
– „O trzech Święty Błogosławiony ogłasza i
oznajmia dzień w dzień: o
bezżennym, który mieszka w wielkim mieście i nie grzeszy, o biedaku, który
znalazł zgubę i zwrócił ją właścicielowi, i o bogaczu, który płaci swoje podatki bez rozgłosu” (Pesachim 113).
– „Trzej kochają się wzajemnie, a oto oni:
ludzie na obczyźnie, niewolnicy i kruki” (Pesachim 113).
– „Biada
pokoleniu, którego bohaterzy są w pogardzie” (Jalkut Szimeoni-Rut).
– „Miłuj
bliźniego swego jak siebie samego.” Rzecze Rabbi Akiwa: To wielka zasada Tory.
Ben
Azaj powiada: „Oto księga dziejów Adama... stworzył go na podobieństwo Boga”.
To zasada większa od tamtej” (Siffra Kedoszim).
– „Człowiek
powinien postępować tak, jakby mieszkał w nim Bóg” (Taanit 11).
– „Raw
Baroka Chozaa przechadzał się po rynku w miejscowości Bej Lefet. Razem z nim
był Elijahu. Zapytał go: Czy tu na rynku jest jakiś człowiek godny życia
przyszłego? Odpowiedział mu: Nie. – W tej chwili nadeszło dwóch ludzi. Rzekł
doń Elijahu: Oto ci ludzie będą mieszkańcami przyszłego świata.
Raw Baroka podszedł do nich i zapytał: Czym się
trudnicie? Odpowiedzieli: Jesteśmy ludźmi wesołymi, rozweselamy smutnych, a kiedy widzimy dwóch kłócących się, usiłujemy
skłonić ich do zgody” (Taanit 22).
– „Gdy myślisz i rozważasz, dochodzisz do tego,
że każdy człowiek ma trzy
imiona: jedno to, jakim nazywają go ojciec i matka, drugie jakim nazywają go ludzie, i trzecie – jakie zdobywa
sobie sam; a najważniejsze jest to własnie” (Tanchum Wajichal).
– „Uczyliśmy się: Tak postępowali porządni
ludzie w Jerozolimie: Nie
podpisywali weksli, chyba że wiedzieli, kto podpisuje wraz z nimi. Nie zasiadali w sądzie, chyba że wiedzieli,
kto zasiada razem z nimi. Nie brali udziału w uczcie, chyba że wiedzieli, kim
są współbiesiadnicy” (Sanhedrin 23).
– „Dobry jest wspólny posiłek, bo zbliża
oddalonych” (Sanhedrin 103).
– „Siedem dołków pod człowiekiem uczciwym, a tylko jeden pod złym” (Sanhedrin 7).
– „Jeśli jakieś sprawy stoją między tobą a Stwórcą –
będzie ci wybaczone, ale jeśli są jakieś sprawy między tobą a twoim bliźnim, nie
będzie ci wybaczone, dopóki go nie przeprosisz” (Siffa Amare).
– „Rzekł
Rabbi Jehoszua ben Lewi: Każdy, kto ma zwyczaj dobrze czynić, doczeka się synów
mądrych, bogatych, biegłych w Agadzie” (Bawa Battra 19).
– „Jeśli ktoś ci powiada: Usuń źdźbło z twoich
oczu, odpowiedz: Usuń belkę z
twoich oczu” (Bawa Batra 15).
– „Niech twoja wola ustąpi przed wolą bliźniego”
(Derech Erec Zutta 1).
– „Moje
poniżenie to moje wywyższenie, moje wywyższenie – moje poniżenie” (Szemot
Rabba 45).
– „Jaką miarą kto mierzy, taką mu
odmierzą” (Sotta 5).
– „Lepszy jest ten, kto czyni dobrze z miłości
niż ten, kto działa ze strachu” (Sotta 31).
– „Gdy oddalasz od siebie kogoś
lewą ręką, prawą natychmiast go przybliżaj” (Sotta 47).
– „Nie mieszka się pod jednym dachem z wężem”
(Jewamot 112).
– „Temu, kto pluje w górę, plwocina spadnie na
twarz” (Kohelet Rabba 7).
– „Kto
uwłacza swemu bliźniemu choćby tylko słowami, winien go przeprosić.
Rzekł Rabbi Chisda: A winien go przeprosić przed trzema szeregami po trzech ludzi” (Joma 87).
– „Mawiali
nasi mistrzowie: Życie człowieka należy ratować nawet w sobotę, godny pochwały
jest ten, kto czyni to najgorliwiej: nie potrzeba na to specjalnego pozwolenia,
sądu. Jakie bywają sytuacje?
Ktoś
ujrzał dziecko, które wpadło do morza, zarzuca sieć i wydobywa je. Widzi
dziecko, które wpadło do dołu i zostało zasypane – odwala bryłę ziemi i
wydobywa je. Ktoś widzi, że zatrzasnęły się drzwi za dzieckiem – wyłamuje drzwi
i wyprowadza je. W sobotę gasi się pożar i pilnuje, aby się nie
rozprzestrzenił, a kto czyni to najgorliwiej, godzien jest pochwały i nie
potrzeba na to pozwolenia sądu” (Joma 84).
– „Trzy
rzeczy niweczą okrutne wyroki: modlitwa, jałmużna i skrucha” (Jeruszalmi, Taanit 2).
– „Gdy
pada jeden rząd winorośli, wkrótce
niszczeje cała winnica” (Awot d'Rabbi Natan 24).
– „Rabbi Eliezer zwykł był mówić: Człowiek
powinien unikać tego, co
brzydkie, a nawet tego, co wydaje się brzydkie” (Tossefta, Cholin 2).
– „Sławiłem radość” – to radość spełniania
nakazów. „A radości – gdzież tu jest miejsce?” – to
radość spełniania nakazów. Nauczają, że Duch Boży nie gości tam, gdzie panuje
smutek, gdzie lenistwo, śmiech, lekkomyślność, gadulstwo i błahostki – ale tam,
gdzie jest radość spełniania nakazów, jak powiedziano: „A teraz przyprowadźcie
mi muzykanta, i stało się, gdy począł
grać muzykant, że spoczęła na nim ręka Pana” (Szabbat 30).
– „Rabbi
Akiba miał córkę. Chaldejczycy przepowiedzieli mu, że w dniu, w którym stanie
pod ślubnym baldachimem, zostanie ukąszona przez węża i umrze. Zmartwił się
bardzo.
Nadszedł
ów dzień. Córka jego wzięła długą ozdobną szpilę i wbiła ją w ścianę; szpila
trafiła w oko węża i w nim utkwiła. Nazajutrz rano, gdy wyjmowała ze ściany
szpilę, spadł ze ściany wąż. Zapytał ojciec: Cóżeś takiego uczyniła?
Odrzekła: Wczoraj wieczorem przyszedł jakiś biedak
i stanął u wejścia.
Wszyscy zajęci byli ucztą i nie zwracali na niego uwagi. Ja wstałam i oddałam mu jedzenie, które mi podałeś.
Rzekł jej: Zrobiłaś dobry uczynek. I zaraz zaczął
nauczać: „Jałmużna wybawia od śmierci” i to nie tylko od śmierci gwałtownej, ale od każdej śmierci” (Szabbat 156).
– „Rzekł Rabbi Chanina: Jak należy rozumieć powiedzenie:
„Pan wzywa na sąd
starszyznę swego ludu i jego wielmożów” – wszak jeśli wielmoże zawinili, to czemu winić starszych?
Dlatego, że ci starsi
nie przeciwstawiali się wielmożom” (Szabbat 54, 55).
– „Oto obrońcy człowieka: skrucha i dobre
uczynki” (Szabbat 32).
– „Nie czyń bliźniemu co tobie nie miłe” (Szabbat 31).
Przytoczone fragmenty -
jedne z bardzo
wielu - podważają mniemanie o rzekomo barbarzyńskiej,
szowinistycznej, nacechowanej nienawiścią do innych ludzi i narodów mentalności
żydowskiej, która z natury – z pewnymi wyjątkami oczywiście – jest wzniosła,
szlachetna i głęboko humanistyczna. A niekiedy nawet zabawna: w Izraelu
samoloty pasażerskie nie startują w nocy, ponieważ Talmud kategorycznie nakazuje obowiązek zupełnej ciszy w okresie snu…
***
Jeśli chodzi o współczesność, to wydaje się,
że jednym z najważniejszych faktycznych źródeł antysemityzmu jest pazerność na
cudze mienie międzynarodowej oligarchii żydowskiej, która chętnie tworzy sieć
mafijną o zasięgu globalnym, wyzyskuje, grabi, okrada i doprowadza do rozpaczy
całe narody i państwa przez perfekcyjnie dokonywane wrogie przejęcia całych
gałęzi gospodarki, bankowości, mediów, a nawet rządów
w poszczególnych krajach, doprowadzając je następnie do materialnej i moralnej ruiny. Jest to postępowanie – przy całej swej
perfidii – nader krótkowzroczne, gdyż brzemienne w możliwość niekontrolowanych,
żywiołowych wybuchów masowego antysemityzmu praktycznego, jak to np. stało się
w Niemczech podczas Republiki Weimarskiej, która skończyła
się rokiem 1933 i obozami zagłady. Ale
cóż wspólnego z oligarchicznymi złodziejami miały miliony prawych,
szlachetnych, pracowitych, a niewinnie pomordowanych zwykłych Żydów, którzy tak
niesprawiedliwie musieli płacić życiem za zbrodnie zawsze nienasyconych miliarderów?
Isaiah Berlin pisał: „Z ludźmi dzieje się
podobnie, jak z rzeczami: na ogół są tym, za co się ich uważa, a niekoniecznie
tym, za co chcieliby się sami uważać. Stół jest tym, co ludzie zwykli traktować
jako stół i nie jest w stanie na to nic poradzić. Nie wiemy, co powiedziałby,
gdyby umiał mówić, gdyby jednak stwierdził, że według niego nie jest stołem,
nie przestalibyśmy z tego powodu uważać, że jednak nim jest. Jest to równie
prawdziwe w odniesieniu do osób. Spędziwszy ostatnie pół wieku na powtarzaniu
sobie, że Żydzi w Niemczech są Niemcami,
we Francji Francuzami, Peruwiańczykami w Peru, i że wszędzie uznano to za
normalne, Żydzi świata zachodniego nie mogli na dłuższą metę udawać, że w
opinii swoich sąsiadów są tacy sami jak wszyscy. Niektórzy z sąsiadów
bynajmniej nie kryli się z przeciwną opinią, co więcej, przynajmniej w pewnych
okresach, zaczęli ją głosić natarczywie i bez litości. Raz mówiło się, że to
antysemityzm, kiedy indziej, że ignorancja, kiedy indziej jeszcze, że to złudzenie
rozpowszechniane wśród Żydów umyślnie przez obskurantów i szowinistów.
Dziewiętnastowieczni optymiści mogli utrzymywać, że problem nie istnieje lub
też zanika. Doszło do tego, że dotykalną realność tego problemu musiano uznać w
najbardziej asymilacjonistycznych kołach żydowskich naszej epoki, co
doprowadziło do zróżnicowanych, niemniej w każdym przypadku równie osobliwych,
skutków psychologicznych.
Skorzystajmy,
jeśli nie będzie to nadużyciem, z nowego porównania. Oto jak się chwilami ta
sytuacja przedstawiała. Żydzi z tych kręgów zachowywali się jak grupa ludzi
ułomnych, dajmy na to garbatych. Można było wśród nich wyróżnić trzy typy, w
zależności od tego, jak podchodzili do swego garbu. Pierwszą kategorię
stanowili ci, którzy utrzymywali, że nie mają garbu. Jeśli udało się ich
sprowokować, przedstawiali dokument poświadczony i podpisany przez przywódców
wszystkich państw, a zwłaszcza najbardziej spośród nich oświeconych. Czytało
się tam uroczystą deklarację, że osoby legitymujące się niniejszym zaświadczeniem
są normalnie zbudowane i normalnie rozwinięte, że nic ich nie odróżnia od
innych zdrowych istot i że sądzić odwrotnie jest obelgą wobec międzynarodowej
moralności. Jeśli mimo to ktoś uporczywie wpatrywał się w ich plecy, garbaci
dowodzili, że jest to przypadek złudzenia optycznego albo też gwałtowna forma
zabobonu, który wywodzi się z czasów, gdy uważano, niesłusznie zresztą, że mają
oni garby, a może nawet z tej zamierzchłej epoki, kiedy rzeczywiście na świecie
istnieli garbaci; ale ta rasa już dawno wygasła. Nieraz zdarzało im się
przysięgać, że ktoś ukradkiem spojrzał na tę część ich pleców, gdzie, mówili, nie ma przecież najmniejszego śladu garbu; a zdarzało się to i wtedy, kiedy jak
okiem sięgnąć nie było i ani
jednego potencjalnego widza. Gdy nie mogli okazać zaświadczenia o
niegarbatości, bo przypadkiem zostawili je w domu, cytowali najbardziej
oświeconych i liberalnych intelektualistów XIX wieku, uczonych antropologów,
teoretyków socjalizmu i temu podobnych, którzy dowiedli, że samo pojęcie garbaty jest nieporozumieniem, bo owi
rzekomi garbaci nie istnieją; a jeśli nawet ktoś takiego widział, to było to
bardzo dawno, jeszcze przed ich zniknięciem; a nawet gdyby znalazła się gdzieś
jeszcze istota tego typu, to jej istnienie nie da się pogodzić z wymogami
metodologii naukowej.
Druga
postawa była zaprzeczeniem pierwszej. Garbaty nie ukrywał bynajmniej swego
garbu. Oświadczał głośno, że jest z tego powodu bardzo zadowolony, a nawet
dumny; że noszenie garbu jest przywilejem i zaszczytem, że ta cecha szczególna
nadaje mu przynależność do pewnej wyższej kasty. Jeśli jego prześladowcy
rzucają za nim kamieniami, to dzieje się tak dlatego, że skrycie mu
zazdroszczą, że są zawistni, świadomie lub nie, z powodu tak rzadkiej
właściwości, której nie można sobie sprokurować na poczekaniu. Osoba taka
zwykła mówić: „Nie wstydzę się być garbatym. Przeciwnie, uważam, że to jest
wspaniałe; jestem garbaty i jestem z tego dumny.”
Trzecią
grupę stanowiły szacowne i bojaźliwe osoby, które dochodziły do wniosku, że
jeśli nigdy nie będą czynić najlżejszych aluzji w sprawie garbu, i jeśli
wyrobią u rozmówców przekonanie, że samo używanie tego słowa stanowi dowód
ohydnej dyskryminacji, czy też raczej dowód złego smaku, to będą w stanie
zamknąć wszelką dyskusję na ten temat w rozsądnych i coraz bardziej
zacieśnianych granicach, a także będą utrzymywać stosunki z ludźmi o plecach
prostych jak ściana bez żadnego lub prawie bez żadnego zakłopotania,
przynajmniej jeśli chodzi o nich samych. Nosili chętnie obszerne płaszcze (jak
wszyscy ludzie pracy, mawiali) o kroju na tyle nieokreślonym, że zacierały
nieco ich garbatą sylwetkę. Między sobą zdarzało im się czasem schodzić na
zakazany temat, a nawet wymieniać przepisy na maści, którymi należało się
smarować co wieczór przez wiele wieków, co wedle zasłyszanych wieści miało
cudowną moc nieznacznego zmniejszenia garbu, a może nawet, kto wie? całkowitego
jego usunięcia. Wertując archiwa można było stwierdzić, że wypadki całkowitego
zniknięcia nie były zupełnie nieznane, zwłaszcza w dalekich krajach i w
odległej przeszłości. Nadzieja była więc dostępna dla każdego, pod warunkiem,
że będzie się mówiło o tym jak najmniej oraz że pilnie i systematycznie będzie
się używać stosownych leków. A poza tym, pytali nie bez zdenerwowania, jakie
pan widzi inne wyjście?
Przez
dłuższy czas były to trzy podstawowe kategorie „zasymilowanych” Żydów, których
nienormalność ich statusu pogrążała w różnych stadiach przygnębienia. W każdej
z trzech grup patrzono na dwie pozostałe z pewną niechęcią, ponieważ uważano,
że ich polityka prowadzi na manowce, a nędzny los głupców może stać się
udziałem także mądrych i rozważnych. Lecz znaleźli się i tacy, którzy zaczęli
głosić tezy następujące: garb jest garbem, niepożądanym dodatkiem, którego nie
da się zatuszować przez stosowanie łagodnych paliatywów. A na razie jest
powodem mnóstwa przykrości dla tych, którzy są nim dotknięci. Ludzie ci
zalecali – widziano w tym zuchwalstwo zbliżone do umysłowej dewiacji – by pozbyć
się garbu drogą zabiegu chirurgicznego. Przyznawali, rzecz jasna, że zabieg
ten, jak każda poważna operacja, niesie z sobą poważne ryzyko dla życia
pacjenta. Może on doprowadzić do komplikacji atakujących inne narządy. Może
spowodować nieprzewidziane zmiany w psychice. Może się nawet okazać śmiertelny,
a jakże trudno byłoby go wykonać w tajemnicy; lecz jeśli się uda, koniec z
garbem. Być może zresztą garb nie jest najgorszym złem; operacja jest w tym
samym stopniu kosztowna, co niebezpieczna. Lecz jeśli chce się spowodować
zniknięcie garbów na masową skalę, krótko mówiąc, jeśli wszystko miałoby się okazać lepsze od garbu, to nie ma rady;
tylko zabieg tego typu jest w stanie zagwarantować pożądany rezultat.
Faktycznie taki zabieg proponowały koncepcje syjonistyczne w swej najbardziej
dopracowanej politycznie formie. Pewien fakt wskazywałby na ich triumf, a
myślę, że ten fakt ma miejsce, mianowicie Żydzi z Izraela, a już z całą
pewnością ci, którzy urodzili się tam w niedalekiej przeszłości, czują się,
niezależnie od ich dodatkowych wad i zalet, ludźmi o prostych plecach. Nie
znamy jeszcze wszystkich obecnych i przyszłych efektów tej operacji
na Żydach i ich
otoczeniu, jednakże trzy wymienione wyżej postawy są historycznie
zdyskredytowane przez powstanie państwa izraelskiego. To nieoczekiwane
zdarzenie zmieniło położenie Żydów wręcz diametralnie. Odesłało ono do lamusa
wszystkie teorie i działania wynikające z istniejącej uprzednio sytuacji.
Doprowadziło za to do pojawienia się nowych problemów, nowych rozwiązań”...
Pobudką do zmiany sytuacji był XIX-wieczny nacjonalizm europejski, a raczej jego
skrajne formy, pełne zbiorowej brutalności i histerii. W niektórych wypadkach ujawniały
się spontaniczne nastroje tłumów. W innych jednak w grę wchodziły ewidentne
machinacje politycznych koterii i policyjne prowokacje. Nastroje wrogie
mniejszościom etnicznym i religijnym nie były w Europie kierowane wyłącznie
przeciwko Żydom, lecz w istocie najczęściej uderzały właśnie w ich skupiska.
Oburzano się na to, że ubogie, tradycyjne żydostwo Europy środkowej i
wschodniej izoluje się od reszty społeczeństw barierą stroju, obyczaju,
obrzędów religijnych, a nawet mowy. Równocześnie jednak zaczęto atakować Żydów,
którzy postanowili asymilować się z narodami, wśród których żyli od pokoleń.
Zarzucano im fałsz, wyrachowanie, knowania typu mafijnego. Antysemityzm
europejski zrodził z kolei inny ruch, mianowicie żydowski syjonizm. Symbolem
stała się gwiazda Dawida i góra Syjon, podobnie jak dla nacjonalistów
ormiańskich uosobieniem ich patriotycznych dążeń stała się góra Ararat.
W roku 1896 ukazuje się drukiem książka
Teodora Herzla Judenstaat, a
w roku następnym w Bazylei otwiera swe obrady I Kongres Syjonistyczny. Rzucone
zostaje hasło znalezienia dla Żydów z całego świata jakiejś wspólnej ojczyzny,
skoro prześladowania, pogromy i antyasymilacyjne filipiki dowodzą, że Europa ma
Żydów dość... Początki imigracji żydowskiej do Palestyny sięgają zresztą
już roku 1882, przy czym pierwsze jej efekty były raczej nikłe i
zniechęcające. Sam Herzl nie był wcale pewien, czy to właśnie Palestyna winna
stać się nową Ziemią Obiecaną. Poddawał pod rozwagę zwrócenie się do Anglików z
propozycją, by udostępnili Żydom część swoich posiadłości w tropikalnej Afryce
Wschodniej. Jednakże ugrupowania tradycjonalistów w ruchu syjonistycznym,
wywodzące się z Europy środkowo-wschodniej przeforsowały ostatecznie koncepcję
Palestyny. Idea „powrotu” do Palestyny pozostałaby tylko hasłem, gdyby nie
poparł jej wpływowy kapitał żydowski, między innymi Rotszylda. Za pionierów
osadnictwa żydowskiego powszechnie zwykło się uważać grupę kolonistów z terenów
Rosji, przybyłą na Bliski Wschód w roku 1882. W rzeczywistości jednak pierwsi
osadnicy żydowscy przybyli do Jerozolimy już w roku 1881 i byli to drobni
rzemieślnicy oraz kupcy z jemeńskiego miasta Sana. Po wielu latach, po licznych
perypetiach i wojnach, wreszcie w 1948 roku powstało państwo Izrael, ojczyzna
wszystkich Żydów.
Mimo iż narody europejskie dość podejrzliwie
traktowały naród we własnym przekonaniu „wybrany”, udało się reprezentantom
tego etnosu zająć dominujące położenie w odnośnych państwach aryjskich. Warto zaznaczyć, że liczna i wpływowa
szlachta żydowska (nobilitowana przede wszystkim ze względu na posiadane
kapitały, a nie za zasługi dla kraju zamieszkania) istniała w wielu krajach
Europy. Tak np. do włoskiej szlachty neofickiej należeli: Abravonel, ks.
Aldobrandini, hr. Antonelli, Balme, hr. Bardeau, Dernburg, br. Drecoll,
Fonseca, ks. Frangipane, hr. Hebrail, br. Horschitz, br. Levi, br. Levi de
Veali, Lippomani, hr. Manini, hr. Mastai-Feretti, Montalcino d’Asti, br.
Oppenheimer, hr. Ottolenghi, ks. Papareschi, ks. Pierleoni, br. Ponte Reno von
Ponnrode, hr. Rampolla, hr. Reinach, hr. Reisner von Kollmann, br. Rinaldini,
hr. Savorgnan, ks. Torlonia,
Montefiori.
„Z
krwi żydowskiej” pochodzą także takie rody włoskie, jak Borgia, Romani,
Gradelli, Frangipani, Salviati, Torloni, Pierleoni i wiele innych.
Papieżami żydowskiego pochodzenia byli: Anacletus II (w okresie 1130 – 1138), Jan
VIII, Innocenty II, Kalikst III (Alfonso Borgia, 1455-1458), Aleksander VI (Rodrigo
Borgia, 1492-1503), Klemens VIII (Ippolito Aldobrandini, 1592-1605), Paweł V
(Camillo Borghese, 1605-1621), Pius IX (1846-1878, Jan Maria hr.
Mastaj-Feretti).
O
Borgiach L. Korwin (Szlachta neoficka,
Kraków 1939, t. 2) podaje: „Rodzina
osiadła w Hiszpanii, Francji i we Włoszech, gdzie do dziś dnia istnieją.
Ochrzcili się około 1400 roku. Szlachectwo otrzymali w XV wieku w Hiszpanii,
nosili wtedy nazwisko „Lenzuoli”. Z tej rodziny Aleksander VI, papież panujący
na Stolicy Apostolskiej od 1492 roku do 1502 roku, zmarł otruty.
Urodził się w Walencji i nazywał Roderigo
Borgia. Ojciec jego tegoż imienia Rodryg, zmienił nazwisko „Langola-Lenzuoli”
na „Borgia”. Rodryg, późniejszy osławiony papież, jeden z wyjątkowo nikczemnych
ludzi. Papież ten, już jako papież, miał publiczną faworytę Julię Farnese,
zwaną „Qiulia Bella”, którą wydał za Ursyniusa Orsyniego. Jedynym człowiekiem,
który nie obawiał się strasznej potęgi Borgiów, był kaznodzieja Savonarolla,
który publicznie potępiał papieża. Został on z rozkazu papieża ujęty i jako
schizmatyk i heretyk spalony na stosie, a prochy jego wrzucono do rzeki Arno.
Aleksander VI, papież, był za młodu żołnierzem, uwiódł wdowę Vanossa Różę
Catanei, którą wydał potem za Dominika Arignano. Pozostawił z niej pięcioro
nieprawych dzieci: 1) Jofre, 2) Franciszek, 3) Cezary, Vanotia de Captaneis, 4)
Ludovico Giorvanni, 5) Lukrecja. Za czasów, gdy na Stolicy Piotrowej zasiadł
stryj Rodryga Alfons Borgia (1455-1458), jako papież Kalikst III, udał się
spiesznie do Rzymu, gdzie godny stryj mianował go kardynałem w 1456 roku.
Następny papież Sykstus IV (1471-1484), nadał mu biskupstwo Alby i Porto. Jako
posiadacz olbrzymich beneficjów, po śmierci papieża Innocentego VIII, gdy z
chwilą objęcia pontyfikatu musiał zrzec się tych beneficjów, został przez
kolegium kardynałów wybrany papieżem, gdyż kardynałowie mieli w tym największy
interes.
Z dzieci jego: Jofre otrzymał księstwo
Squillace, pojął córkę Alfonsa, księcia Neapolu; 2) Franciszek, książę Gandii,
zamordowany przez brata swego Cezara z zazdrości, gdyż obaj kochali się w siostrze
Lukrecji; 3) Cezary, którego ojciec mianował już w 16 roku życia biskupem
Valencji, był typowym średniowiecznym bandytą, a zarazem od 1493 roku
kardynałem, po czym księciem Valencji z tytułem „de Valentinois”, który
otrzymał od króla Francji Ludwika XII. Cezar ożenił się z Karoliną, siostrą
króla Navarry, a w r. 1501 zdobył księstwo Romanii, którego rządcą mianował
Ramiro Orca, będącego postrachem dla całego kraju. Później został on z rozkazu
Cezara ścięty. Przy zajęciu Kapui wymordował 7 tysięcy mieszkańców, a 40
najpiękniejszych kobiet zabrał do siebie. Cezar zdradziecko zawładnął księstwem
Urbino i Camerino, którego władcę wraz z dwoma synami kazał udusić, po czym
podstępnie wciągnął w zasadzkę rody Vitellich, Oliverottich i Orsinich, których
również kazał udusić.”
Papież
Aleksander VI (Rodrigo Borgia), zanim został „ojcem świętym”, spłodził jako
kardynał liczną gromadkę dzieci. Już zasiadając na stolcu papieskim dbał bardzo
o dobro potomstwa: 17-letniego syna Cezarego uczynił kardynałem, a ukochaną
córkę Lukrecję trzykrotnie bardzo korzystnie wydawał za mąż (po otruciu
poprzedniego małżonka). Był jednak srogi w gniewie i jednego ze swych synów
kazał zamordować: ciało młodego człowieka wyłowiono z Tybru i złożono u stóp
ojca.
Jako
Żyd, Aleksander VI miał wielki talent do robienia interesów: sprzedawał tytuły
kardynalskie i biskupie oraz za wysoki wykup ułaskawiał i kazał wypuszczać z
więzień ciężkich zbrodniarzy, morderców, ojcobójców itp.
Na
jego rozkaz przez kilka dni męczono (przypalano węglami, rwano ciało obcęgami,
łamano kości itd.) świątobliwego mnicha Girolamo Savonarolę, którego powieszono
na placu rynkowym Florencji 23 maja 1498 roku, a zwłoki spalono – tylko za to,
że nawoływał do praktycznego postępowania w duchu chrześcijaństwa.
W
1503 roku Aleksander VI został przez pomyłkę otruty przez własnego ukochanego
syna Cezarego, pijąc zatrute wino z
kielicha, przeznaczonego dla jednego z
gości. Przez kilka godzin, mając nalane krwią oczy, żółtą skórę, trzewia
przeżarte jadem, umierał w straszliwych mękach, a po śmierci jego trup rozdął
się do potwornych rozmiarów, poczerniał i w końcu pękł.
„Kiedy po śmierci Aleksandra VI zasiadł na
stolicy papieskiej Pius III Piccolomini, a po 26 dniach panowania wybrano papieżem
Juliusza II, ten uwięził Cezara i wypuścił go z więzienia dopiero po zrzeczeniu
się przez niego fortec zdobytych. Cezar wyjechał do Hiszpanii, gdzie został
zdradziecko ujęty i zamknięty w fortecy Medina del Campo. Po trzech latach
zbiegł do swego szwagra Jana d’Albrecht, króla Nawarry. Zginął w 1507 roku w
zasadzce porąbany w kawałki. 4) Ludovico Giovanni, książę Beneventu,
najukochańszy syn Aleksandra VI, zginął, zabity przez Cezara i Lukrecję.
Siostrą, godną brata Cezara i ojca Aleksandra
VI, może jeszcze więcej od nich przewrotną, była sławna piękność Lukrecja. W r.
1491 wydał Lukrecję papież kontraktowo za Don Cherubini de Centelles, gdy miała
11 lat. Rodryg Borgia zerwał ten ślub i w tym samym roku zawarto ślub Lukrecji
z Gasparem hr. Averso, który za 3 tysiące dukatów zrezygnował z praw
małżeńskich, po czym w 1493 r. zawarto rzeczywisty ślub z ks. Janem Sforzą.
Na życzenie ojca Lukrecji unieważniono jej
małżeństwo ze Sforzą z chwilą upadku znaczenia tej rodziny. Cezar zabił ks.
Jana Sforzę, a ciało jego wrzucono do Tybru. Lukrecja wychodzi po raz drugi za
nieślubnego syna króla Neapolu Alfonsa ks. neapolitańskiego, mając lat 18,
podczas gdy mąż jej miał 17. Tenże został z rozkazu Cezara uduszony. W końcu po
raz trzeci wychodzi Lukrecja za mąż za Alfonsa ks. Ferrary, z rodziny d’Este.
Zmarła w 1519 roku pozostawiwszy 5 dzieci, jako bigotka, fundatorka klasztorów
i szpitali.
Jeden z członków tej rodziny Francesco,
urodzony w 1501 r. wstąpił w 1548 do zakonu jezuitów, którego był trzecim z
kolei generałem od 1565 r. Zmarł w Rzymie w 1572 r., kanonizowany po śmierci w
1625 r. Jeden z potomków Jefrego, Aleksander, urodzony w 1682 r., zmarł w 1742
jako arcybiskup Fermo. Tegoż siostrzeniec, kardynał Stefan Borgia, urodzony w
1731 r., zmarły w Lyonie w 1804 r. w drodze z papieżem Piusem VII na koronację
Napoleona I.”
Do
dziś mieszkają we Włoszech (w Rzymie i Neapolu) liczni potomkowie tego rodu.
Wypada bodaj przytoczyć w tym miejscu i świadectwo pisarza bardziej
bezstronnego niż Ludwik Korwin, który stanowczo przesadza w swej antypatii do
„narodu wybranego” i do wyżej przedstawionej w jaskrawej tonacji rodziny.
Pisząc
o Borgiach Jacob Burckhardt w dziele Kultura
Odrodzenia we Włoszech zaznacza, iż reprezentantom tego wpływowego rodu „zależało jedynie na używaniu władzy w
znaczeniu najniższym, mianowicie w celu gromadzenia pieniędzy”. Nie tylko
wysprzedawali oni dostojeństwa i posady kościelne i świeckie, lecz założyli
nawet bank łask świętych, gdzie za złożeniem odpowiednio wysokiej sumy nawet
bez skruchy i spowiedzi otrzymywano przebaczenie za najohydniejsze morderstwa, łącznie z ojco- i dzieciobójstwem. Co prawda,
nie byli Borgiowie (ojciec Aleksander i syn Cezary) wynalazcami tych
nikczemności; „co do zepsucia – pisze
Burckhardt – które ród ten doprowadził do
najwyższego stopnia, to należy przyznać, że zastał je już był w Rzymie w pełni
rozkwitu”... A jednak...
„Żądza panowania, chciwość i pożądliwość
jednoczyły się u ojca z indywidualnością silną i świetną. Od pierwszej chwili
panowania na wszystko, co składa się na rozkosz używania władzy i życia, pozwalał
sobie w całej pełni. I od pierwszej też chwili nie przebierał w środkach... Już
w roku 1494 znaleziono pewnego karmelitę, Adama z Genui, który w Rzymie
występował przeciw symonii, zamordowanego we własnym łóżku, a martwe jego ciało
pokryte było dwudziestoma ranami... Bez otrzymania wysokiej zapłaty Aleksander
nie zamianował ani jednego kardynała.
Z chwilą jednak, gdy papież uległ całkowicie
woli syna, gwałtowne środki przybrały ów charakter demoniczny, z nieuniknioną
koniecznością oddziałując też na cele. Wiarołomstwo i okrucieństwo, jakimi
posługiwano się w walce przeciw możnym Rzymu i książętom Romanii, przekracza
nawet tę miarę, do której świat się już był przyzwyczaił (...), a obłuda była
tu jeszcze większa. W sposób zgoła już potworny Cezar izoluje ojca,
zamordowawszy brata, szwagra i innych krewnych i dworzan, skoro tylko ich łaski
u papieża lub w ogóle ich stanowisko stało się dla niego niedogodne. Aleksander
musiał zezwolić na zamordowanie swego najukochańszego syna, księcia Gandii,
gdyż sam każdej chwili drżał przed zamachem Cezara...
Borgiowie zmierzali do wytępienia po cichu
wszystkich, którzy im w jakikolwiek sposób zawadzali lub po których pragnęli
objąć spadki...
Poseł wenecki Paolo Capello donosi w roku
1500, jak następuje: „Co noc znajdują w Rzymie czterech lub pięciu
zamordowanych, mianowicie biskupów, prałatów i innych panów, a wszyscy w Rzymie
drżą ze strachu, by ich książę Cezar nie wymordował”. On sam w otoczeniu swej
straży włóczył się po przerażonym mieście (...) w celu zaspokojenia żądzy
mordu, której ofiarą padali również ludzie zgoła mu nie znani...
Gdzie Borgiowie nie mogli popełnić gwałtu
jawnego, tam uciekali się do trucizny. W wypadkach wymagających pewnej
dyskrecji posługiwano się owym śnieżnobiałym proszkiem o przyjemnym smaku,
który nie działał momentalnie, lecz stopniowo, i który można było wsypywać
niepostrzeżenie do każdej potrawy czy napoju... A pod koniec swej kariery
zatruli się nim ojciec i syn, przypadkiem wypiwszy wino, przygotowane dla
jednego z bogatych kardynałów”.
Tyle wybitny historyk w klasycznym dziele.
Wiele
wymownych szczegółów o rodzie Borgiów można znaleźć w książce: Seppelt Fr.
Ksawery, Löffler Klemens, Zieliński Zygmunt, Dzieje papieży, Poznań-Warszawa 1997.
Gwoli
sprawiedliwości trzeba wyraźnie zaznaczyć, iż Jacob Burckhardt nazywa ród
Borgiów Hiszpanami, a to że byli oni maranami, to jest dla pozoru ochrzczonymi
Żydami hiszpańskimi, jest podawane w wątpliwość przez niektórych badaczy,
chociaż przez innych uważane za rzecz pewną. Tak czy inaczej nie sposób wątpić
o straszliwych zbrodniach tej zwyrodniałej rodziny, jak też nie sposób zaakceptować
zbyt prymitywnego rozumowania, iż byli Borgiowie zbrodniarzami dlatego, że byli
Żydami. Każdy liczny naród o długiej i bogatej historii – a do takich narodów
niewątpliwie należy i żydowski – wydał w biegu dziejów cały szereg zarówno
osobistości wspaniałych i szlachetnych,
jak też nikczemnych i patologicznych. Kryterium etniczne w tych sprawach nic
nie wyjaśnia i nie stanowi cechy decydującej.
We Włoszech – choć przecież tak wyrafinowanych,
mądrych i subtelnych, a przy tym „zażydzonych” – również istniała tradycja
antyżydowska. Wielki uczony Giordano
Bruno pisał: „Żydzi stanowią taki zadżumiony, trędowaty, niebezpieczny dla wszystkich
ród, że na nic innego nie zasługują, jak na wytępienie jeszcze przed urodzeniem”.
Być może także ta wypowiedź przyczyniła się do okoliczności, że ten znakomity
astronom i filozof został w 1600 roku spalony przez żydokatolików na stosie za głoszone przez
siebie „herezje”.
We Francji antysemityzm zawsze miał swych zwolenników.
Francois Marie Arouet (1694-1778), wielki filozof i pisarz zwany Voltairem, twierdził: „Mały naród żydowski odważył się wykazać niezgodliwą nienawiść w
stosunku do wszystkich narodów, jest zawsze zabobonny i chciwy na dobro innych,
pokorny w nieszczęściu, bezczelny w szczęściu”. A jednak wśród szlachty
francuskiej w XVIII-XIX wieku widzimy nazwiska żydowskich neofitów: br. Arnauld, ks. Avigdor, hr. Barreme,
hr. Benedetti, Bernard, hr. Blanc (córki tego rodu wychodziły za książąt
francuskich, greckich, polskich: 1875 ks. Konstanty Radziwiłł), hr. Bombelles,
ks. Massen d’Essling de Rivoli.
W Belgii wielkimi wpływami cieszyły się
rodziny Żydów nobilitowanych br. Empain i br. Lambert.
Holenderska szlachta neoficka to takie
rodziny, jak Asser, Caan, Raalde, hr. Verhuell-Badinet.
Wśród hiszpańskiej szlachty widzimy
neofitów: hr. Aguado, hr.
Aguilar, ks. Belmonte, ks. Borgia (ochrzcili się około 1400), Castro (z
tego chyba rodu Fidel, przez pół wieku dyktator
Kuby socjalistycznej), hr. Rodes Rodriguez d’Evora J. Vega, ks. Salamanca, hr.
Saporta.
Portugalska szlachta żydowska to baron
Almeda, br. Burchardt, hr.
Cohen, br. Eisenmann, br. Erlanger, hr. Goess, br. Rosenthal, Telles-Pereira de
Vasconcellos, Teixeira de Abrena, Teixeira – Sampayo und Dor.
We wszystkich tych krajach finansowa “arystokracja”
żydowska pozawierała liczne małżeństwa z prawdziwą arystokracją rodową i w ten
sposób na dobre się w nich zadomowiła i zakorzeniła.
Spośród
rodzin żydowskiego pochodzenia w Wielkiej Brytanii do najbardziej znanych
należą hr. Beaconsfield (przed 1492 w Hiszpanii znani jako Disraeli), Behrens,
Beit, Goldsmid, Hart, br. Head, br. Lopes, br. Ludlow, ks. Macdonald (niektórzy negują żydowskość tego
rodu), Mackenzie (pochodzą z Kórnika pod Poznaniem), Melchett, br. Michelham,
Michels, br. Northcliffle (pierwotnie Stern), Oppenheimer, Palgrave, br.
Pirlbright of Pirlright, Rhodes, Simon, Turner, Vogel, br. Wernher, Wolff. „Angielską rodzinę panującą wyprowadzają niektórzy od żydowskiego króla
Dawida. Wielka królowa Wiktoria wierzyła podobno, iż tak Georg II, jak i
sasko-koburska rodzina wywodzą się od Żydów. Pisarz angielski Reades Harris
wyjaśnia tę teorię w książce The lost tribes of Israel. Utrzymuje w niej, że
córka księcia żydowskiego Zedekiasa uciekła z niewoli babilońskiej za
wstawiennictwem proroka Jeremiasza do Irlandii i tam wyszła za króla
irlandzkiego około 580 roku przed Chrystusem, po czym dynastia ta wydała 54
królów, z których w 487 roku po Chrystusie był historyczny panujący Fergus
Moore. Jego potomkiem był pierwszy król szkocki w 834 r. Kenneth Mac Alpin, ten
był przodkiem Jakuba I, króla angielskiego, który jako Jakub VI panował też i w
Szkocji. Od niego idzie w prostej linii obecnie panująca rodzina w Anglii,
która ma mieć prawdziwie homeopatyczną domieszkę krwi żydowskiej”. (L.
Korwin, Szlachta mojżeszowa, t. 1).
Wydaje się jednak, że jest to tylko czczy wymysł i legenda, być może
wyprodukowane przez samych Żydów. Po co
bowiem w połowie XVII wieku miałby Żyd Oliver Cromwell (1599-1658) stawać na
czele antykrólewskiej rewolucji, gdyby
ta monarchia była żydowską? Może chciał się zemścić na władzach tego państwa za
to, że jego ojca, piwowara, sądy 48 razy skazywały na kary pieniężne za
dolewanie wody do piwa? Monarchia brytyjska nie była „żydowską”, wręcz przeciwnie,
wyróżniała się wielokrotnymi srogimi prześladowaniami Żydów i ich wypędzaniem z
Wielkiej Brytanii pod pretekstem fałszowania pieniędzy itp.
***
Naukowcy usiłowali na różne sposoby
wyjaśniać fenomen antysemityzmu. Profesor Aleksander Czyżewski z wielkim
współczuciem pisał np. o wielowiekowej martyrologii Żydów i, jakby
przerażony ogromem cierpień „narodu wybranego”, próbował znaleźć dla nich jakieś równie gigantyczne,
pozaziemskie, kosmiczne wytłumaczenie. Pisał: „Na potwierdzenie tego, że w trakcie ruchu pogromowego najwyższy efekt
następuje w apogeum aktywności Słońca, przytoczmy opis niektórych momentów tego
ruchu, dokonany na podstawie sprawdzonych i dokładnych danych.
Oto typowy
przebieg żydowskiego pogromu na Ukrainie w 1919 roku.
Po wtargnięciu do
miasta, miasteczka lub sioła uzbrojeni ludzie kierują swe kroki do dzielnic
żydowskich u rozpoczynają masowe tępienie Żydów, które jest poprzedzane przez
grabież, wymuszanie okupu i wywłaszczanie. Wymusza się pieniądze, lecz potem
jednak się zabija. Na miejscu są gwałcone kobiety i małoletnie dziewczynki,
zmusza się do zupełnego rozbierania Żydów i Żydówek, znęca się, niszczy sprzęt
domowy, pali domy i chaty. Na zmianę pierwszej fali pogromców przychodzi druga,
następnie trzecia itd. W czasie pogromu w Perejasławiu 15-19 lipca 1919 roku
każde żydowskie mieszkanie było nawiedzane przez bandytów 20-30 razy dziennie.
Bardzo często Żydów spędza się w celu zbiorowego wymordowania i znęcania się do
jakiegoś jednego domu, i tutaj się zaczyna krwawa orgia, kończąca się jatką,
chociaż w sposobach zabijania oddziały bandytów wykazują duże zróżnicowanie:
wieszają, kłują bagnetami i żelazem, smażą na ogniu, rzucają do studzien, topią
w rzekach, zakopują żywcem do ziemi, posypując jednocześnie wapnem, urządzają
powszechne rzezie z wykorzystaniem „białej broni” lub masowe rozstrzelanie –
„do ściany”. Niekiedy morduje się tylko mężczyzn, oszczędzając kobiety, częściej
– i jednych i drugich razem, nie pomijając ni starych, ni małych.
Kończą się pogromy
tym, że oszalała ze strachu ludność żydowska rzuca się precz z ojczystych
miejsc, rozebrana, bosa, bez grosza w kieszeni, niosąc wszędzie przerażenie,
choroby, obłęd.
Ukraina w 1919
roku przeżyła jedną z najbardziej okrutnych w historii epidemii antysemityzmu.
W rzeczy samej na przeciągu tego roku zostały rozgromione 402 punkty, a ogólna
liczba ofiar sięgnęła 100 000 osób. Nienawiść i wrogość narodowa w stosunku do
Żydów były tak ogromne, że o litości nie mogło być nawet mowy. Dążąc w ogóle do
starcia z oblicza ziemi plemienia żydowskiego pogromcy często poddawali
zupełnemu zniszczeniu całe żydowskie miasteczka. Tak miasteczko Kublicz zostało
zaorane; inne miejsca osiadłości żydowskiej ludności spalone do fundamentów to
Bogusław, Wołodarka, Borszczagówka, Znamienka, Borzna”.
Wypada dodać dwa szczegóły do tych danych
przytaczanych przez A. Czyżewskiego. Zamożna ukraińska ludność tych terenów
została w 1918 roku poddana krwawym prześladowaniom ze strony oddziałów armii
czerwonej, w której komisarzami politycznymi byli Żydzi, niekiedy pochodzący z
tychże stron, a ludność żydowska (by uniknąć represji) witała wojska
bolszewickie kwiatami i chlebem z solą. Toteż gdy czerwonoarmiści przejściowo
musieli Ukrainę w 1919 roku opuścić, cała nienawiść Ukraińców do bolszewii
skierowała się przeciwko Bogu ducha winnej pokojowej biedoty żydowskiej, która
też została okrutnie, aczkolwiek zupełnie niewinnie i niezasłużenie, w ten
sposób „ukarana”. Zresztą już niebawem przybył na Ukrainę z milionowym wojskiem
bolszewickim Lew Dawidowicz Trocki (Bronsztejn), na którego rozkaz zrównano z ziemią
wszystkie ukraińskie sioła tak czy inaczej zamieszane do niedawnych pogromów
lub po prostu sąsiadujące z żydowskimi miasteczkami. Po tym zaś urządzono na
całej Ukrainie masowe wywłaszczanie chłopów, którym odbierano nawet zboże
przeznaczone na siew. W ciągu kilku lat głodu (1926-1929) zmarło 9 milionów
ukraińskich rolników... Tak się zamknęło kolejne „zaklęte koło” wrogości między
Żydami a gojami.
Kończąc swe wywody o epidemii antysemityzmu A.
Czyżewski ujmuje ten problem w szerszym jeszcze kontekście i pisze: „Wypada w tym miejscu także podkreślić, że w
swoim czasie straszliwym prześladowaniom ze strony pogan byli poddawani także
chrześcijanie. To były autentyczne epidemie antychrystianizmu. Ogromne masy
ludzi, którzy przyjęli naukę Chrystusa, wielokrotnie przechodziły straszliwe
prześladowania, o których donosi historia. Nie zatrzymując się przy tym zagadnieniu
dłużej, dodajmy, że wszystkie najbardziej znaczne prześladowania chrześcijan
także harmonizują z okresami wielkiego napięcia w aktywności Słońca.” (A.
Czyżewski, Kosmiczeskij puls żizni).
Nie ujmując nic z wartości naukowej tych rozważań
Czyżewskiego i podzielając jego moralne zakłopotanie z powodu niezawinionych
cierpień wielu Żydów, wypada jednak wskazać (co częściowo uczyniliśmy już
powyżej) na to, że istnieją i inne, czysto psychologiczne i socjalne, przyczyny
wybuchów nastrojów antyżydowskich. Nazwijmy tu chociażby odruch agresji w
stosunku do „obcych”, cechujący wszystkie zbiorowości ludzkie, w tym narodowe –
nie wyłączając zresztą i żydowskiej. Odgrywa w tym nie poślednią rolę i
potencjał nienawiści, zła, agresji, który tkwi głęboko w naturze ludzkiej jako
takiej i znajduje swój wyraz w aktach niszczycielskich, i owszem,
skierowywanych nieraz na sąsiadów, w tym żydowskich. I wreszcie byłoby oznaką
braku powagi naukowej pominięcie zachowań części samych Żydów, jako czynnika
prowokującego niekiedy ekscesy antyżydowskie, że wspomnimy tu przykładowo o
handlu przez nich niewolnikami w średniowieczu (mimo surowych zakazów ze strony
Kościoła Katolickiego i wielu monarchów europejskich), o niesłychanych
zdzierstwach, popełnianych przez wierchuszkę żydowską zarówno w stosunku do
nędznych mas żydowskich, jak i w stosunku do obcoplemieńców. Z drugiej strony,
w krajach Europy Zachodniej i islamskich Żydzi potrafili nie tylko bogacić się
handlem niewolnikami, lichwą, prowadzeniem domów publicznych, ale również zdobywać
wysokie urzędy na dworach królewskich. I tak na przykład Chasdai ibn Szaprut
(915-970) objął w swoim czasie urząd ministra kalifa Abdurahmana III, Samuel
Haleve ibn Negrela był doradcą króla Grenady Habusa i jego następcy Badisa
około roku 1027. Na dworze króla kastylijskiego Alfonsa VI, zmarłego w 1090
roku, sekretarzem, nadwornym lekarzem i posłem do specjalnych poruczeń był w
jednej osobie Abram ibn Izaak, któremu król bardziej ufał niż swoim rodakom.
Król Alfons VII (1126-1157) mianował Jehudę ibn Ezra księciem i ochmistrzem
królewskim. Alfons VIII (1166-1214) otaczał się bogatymi Żydami i miał żydowską
kochanicę Formozę – ku zgorszeniu i oburzeniu rycerstwa kastylijskiego. Podobnie
zachowali się niektórzy królowie Polski, Francji, Portugalii, Aragonii, innych
krajów. Zresztą w samym fakcie robienia wielkich karier przez niektórych Żydów
obdarzonych znakomitymi talentami, zaletami umysłu i charakteru nie ma niczego
złego, czy podejrzanego. Chodzi o coś zupełnie innego. Stanisław Wysocki w
książce Żydzi w Polsce (Warszawa
1995) pisze: „Żydzi nie potrafili
zachować odpowiedniego umiaru w swym zachowaniu i obcowaniu z ludami krajów
Zachodniej Europy. W miarę zdobywania urzędów i rozszerzania swych przywilejów
tak się rozwydrzyli, iż zaczęli jawnie drwić z wiary chrześcijańskiej, nazywali
ją bałwochwalczą oraz obrażali biskupów i kapłanów chrześcijańskich”.
Co gorsza, gdy byli panami poddanych
chrześcijańskich, jak np. na Ukrainie, w Hiszpanii, w Niemczech, dosłownie
zdzierali skórę ze swych niewolników, nie znali żadnych granic w wyzysku,
zmuszając gojów do egzystencji urągającej wszelkim wymaganiom człowieczeństwa.
Nic dziwnego, że spotykały ich z tego powodu zarówno represje odgórne, jak i
nienawiść i bunty oddolne. Pierwsi krzyżowcy pod przywództwem Piotra z Amiens i
ubogiego rycerza Waltera von Habenichts’a, rekrutujący się przeważnie z chłopów
francuskich i niemieckich, wyprawili się przeciwko Saracenom, ale też po drodze
niemało sadła zalali za skórę także Żydom, też jawnym wrogom chrześcijaństwa.
Tego rodzaju ekscesy powtarzały się po niejednokroć również podczas następnych
wypraw krzyżowych. Żydzi, co prawda, próbowali przekupić wielu królów w tym
okresie, a ci za ciężki pieniądz publikowali groźne memoranda, na które nie
zwracali uwagi obdarci do nitki przez żydowskich lichwiarzy nędzarze, a więc
krew lała się dość obficie. Cesarz niemiecki Henryk VI, król Sycylii Roger,
angielski Ryszard Lwie Serce, austriacki Fryderyk, kastylijscy Alfonsowie (VI,
VII, VIII, X), kilku królów polskich i wielkich książąt litewskich usiłowało
wziąć pod opiekę zachłanną oligarchię żydowską. Ale raczej bezskutecznie.
Zrujnowani przez lichwę i wygłodzeni chłopi, którym powymierały nieraz z głodu
rodziny, nie bali się już ani Boga, ani szatana, a najmniej przekupionego króla
i jego żydowskiej oligarchii.
Niektórzy monarchowie zresztą zachowywali
neutralizm w tych konfliktach. Niemiecki cesarz Henryk Święty zachował daleko
posuniętą powściągliwość w stosunku do rozruchów antyżydowskich, ponieważ znane
mu były antychrześcijańskie paszkwile żydowskich „teoretyków”.
Niekonwencjonalny cesarz Fryderyk Barbarossa miał ponoć nienawidzić Żydów za
ich rasizm, za skłonność do wynoszenia się ponad inne narody. Król czeski
Wratysław zamierzał nawet poodbierać Żydom majątki wyrosłe z lichwy, wyzysku,
handlu niewolnikami, ale się nie odważył, gdyż wywiad doniósł mu, że lada
chwila może być otruty przez szpiegów żydowskich, dysponujących ogromnym
pieniądzem. W podobnej sytuacji francuski monarcha August kazał pewnej soboty,
gdy Żydzi masowo udali się do swych bożnic (rok 1180) ich wszystkich zamknąć i
uwięzić w synagogach, a gdy ci uparcie nie chcieli podporządkować się jego
woli, nakazującej zrzeczenie się zwrotu pożyczek udzielonych chrześcijanom wraz
z lichwą, wypędził ich z kraju. Podobnie czuł się zmuszony postąpić w Anglii w
1211 roku Jan bez Ziemi.
Wiele narodów chrześcijańskich i ich władców czuło
się zmuszonymi – w obliczu ogromnej nieprawości oligarchii żydowskiej – do wypędzenia
tego plemienia ze swych krajów. Anglicy uczynili to w 1290 roku, Francuzi
najbardziej zdecydowanie w 1394 (z konfiskatą mienia w całości). Na długo
przedtem zresztą, w roku 1306 król Filip IV nakazał Żydom wynieść się w ciągu
miesiąca z Francji, ci zaś przenieśli się na autonomiczne południe kraju, a w
1315 Ludwik X ponownie pozwolił im na uprawianie zdzierczej lichwy w całym
królestwie. Aż znów zrujnowali ludność i państwo i zostali wypędzeni do Włoch w
roku właśnie 1394.
Szczególnie dramatycznymi i powikłanymi były
stosunki między Żydami a chrześcijanami w Hiszpanii, gdzie od X wieku mieszkała
bardzo liczna społeczność wyznawców Mojżesza, a dziś prawie co piąty Hiszpan ma
domieszkę żydowskich genów.
Henryk Rolicki (Tadeusz Gluziński) w fundamentalnym
dziele Zmierzch Izraela (Warszawa
1932) w następujący sposób przedstawia rozwój wydarzeń w Hiszpanii: „Życzliwość króla kastylskiego don Pedra
(1350-1369) ośmieliła Żydów do tego stopnia, że zwalczając wpływy niechętnej im
królowej Blanki, doprowadzili do wojny domowej w Kastylii.
W rezultacie
doszło w Toledo do pogromu Żydów, z trudem przerwanego przez wojska królewskie.
Na dworze Pedra wszechwładnie rządził podskarbi Samuel ben Meir Allavi, który
musiał się nieźle na swym dostojeństwie obłowić, skoro nagle król kazał go
uwięzić i skonfiskował jego majątek, składający się z 170 000 dublonów, 4000
marek srebra, 125 skrzyń materii tkanych złotem i srebrem, 80 000 niewolników
oraz 60 000 dublonów przechowywanych przez jego krewnych. Dostojnik
żydowski zginął w więzieniu.
Wkrótce potem
niechętna Żydom królowa Blanka, którą podejrzewali zapewne o spowodowanie
katastrofy Samuela, została otruta”.
Jest to fakt niepodważalny, o którym nawet
znakomity historyk żydowski Heinrich Graetz pisze, iż „z rozkazu don Pedra pewien Żyd miał zadać królowej Blance truciznę,
ponieważ opierała się przy wypędzeniu wszystkich żydów z królestwa” (por.: Historia Żydów, t. 6).
Mszcząc się za tę zbrodnię brat królowej don Henryk
de Trastamare przy pomocy króla francuskiego, odwołując się do klątwy
papieskiej, która spadła na Pedra, zajął zbrojnie Kastylię po długich walkach.
„Żydzi
wszędzie popierali don Pedra i formowali nawet hufce w obronie króla-judofila,
lecz wreszcie musieli ulec.
Kortezy w Burgos
wręczyły nowemu królowi Henrykowi petycję, w której czytamy:
„Ponieważ Żydzi,
jako ulubieńcy i urzędnicy poprzedniego króla, winni są wybuchu wojny domowej,
niechże więc nowy król wyda prawo, zakazujące nadal Żydom piastować
jakiekolwiek urzędy, nawet obowiązki lekarza przybocznego króla i królowej.
Niech też usunie Żydów od dzierżawy podatków”.”
Żydzi jednak nie dawali za wygraną, dzielnie, wręcz
bohatersko bronili się w swym głównym mieście Toledo przez wiele miesięcy i
dopiero, gdy zostali zdziesiątkowani przez wojska królewskie, ich resztki rozproszono
po okolicy. Ale setki tysięcy Żydów w innych miastach i prowincjach nie godzili
się na utratę swych przywilejów, choć król zabronił im używania imion
chrześcijańskich i zmusił do noszenia specjalnego ubioru, walczyli nadal o
swoje na różne sposoby. Niektórzy starozakonni podjęli współpracę z nowymi
władzami, ale zostali niebawem zasztyletowani przez rodaków. Popełniali też nadal liczne nadużycia, przez co zmuszali
władze hiszpańskie do dalszych posunięć restrykcyjnych. „Żydom robi się coraz ciaśniej – pisze Rolicki – a wśród ludu wrzenie przeciw nim coraz silniej
występuje na jaw”.
W roku 1391 miał miejsce wielki pogrom Żydów w
Sewilli i spalenie synagog, a zaraz potem fala rozruchów rozlała się po całej
Hiszpanii. Żydzi, zastraszeni nastrojem tłumów, wypróbowanym obyczajem postanowili
wdziać maskę i tłumnie jęli przyjmować chrzest. Więcej niż połowa Żydów
hiszpańskich przyjęła pozornie chrześcijaństwo. Ci pozorni chrześcijanie,
uprawiający skrycie judaizm, otrzymali później w historii nazwę marranów
(„Przeklętych”).
Historyk żydowski Majer Bałaban konstatuje: „W ciągu dwudziestu lat dziesiątki tysięcy
Żydów przyjęło chrzest, całe gminy przeszły na łono Kościoła, bożnice zamieniły
się w kościoły, miejsce rodąłów zajęły ołtarze, miejsce gwiazdy Dawida –
krzyże. Rabini zmienili się w nader krótkim czasie w księży, zdolniejsi zajęli
krzesła biskupie, bogatsi posiedli berła komturskie w zakonach rycerskich
Alkantara i Kalatrawa; kobiety żydowskie lub ich córki stały się przeoryszami
klasztorów, a również i wśród urzędników świeckich zajęli marrani pierwsze
miejsca. Bogaci koligowali się z arystokracją rodową i złocili swym majątkiem
zblakłe herby podupadłej szlachty. Wydostawszy się raz z getta, pobudowali
marrani pałace i zajęli najpiękniejsze dzielnice miast”
Władze hiszpańskie brały tę maskaradę za dobrą
monetę, korzystając zaś z ich naiwności starozakonni wrócili do dawnych
praktyk. Rolicki pisze: „Przebrali się i
miało być znowu tak, jak dotąd bywało. Staraniem marranów odzyskali znowu Żydzi
jurysdykcję kryminalną (1432). Wkrótce jednak wyszło na jaw, że Żydzi
wychrzczeni uprawiają tylko komedię, zaś w gruncie rzeczy stosują się po kryjomu
do przepisów Zakonu, naigrawając się z obrzędów chrześcijańskich. Już w roku
1451 król zwrócił się do papieża z tym oskarżeniem. Także ludność poznała się
na sztuce i dzieje notują ekscesy przeciw marranom, jak dawniej przeciw Żydom.
W roku 1449 wybuchają rozruchy w stolicy, w samym Toledo. W roku 1453 kanclerz
królewski, marran Alvar de Luna za potajemne hołdowanie przepisom Zakonu
zostaje skazany na śmierć (...)”
W okresie 1478-1480 powstał w okręgu Sewilli
pierwszy trybunał inkwizycji, mający za cel wykrywanie knowań ukrytych
Judejczyków przeciwko Kościołowi. W 1485 powstał także trybunał w Toledo, który
wezwał marranów do zaniechania podwójnej gry i do szczerego nawrócenia się na
katolicyzm. Nic z tego. Heinrich Graetz (Historia
Żydów, t. 7) pisze: „Owszem marrani
uknuli spisek: podczas jakiejś procesji umyślili napaść na inkwizytorów,
wymordować ich wraz z towarzyszami, szlachtą i rycerstwem i, jak głosiła później
wieść przesadna, wyciąć w pień całą ludność chrześcijańską Toleda (...) Ktoś
jednak spisek zdradził i akcję na razie udaremniono. Ale 15 września 1485 roku
zamordowano głównego inkwizytora Aragonii Arbuesa”.
Hiszpanom poszło więc bardzo trudno, gdyż kraj był
nadal kontrolowany przez wyznawców judaizmu, faktycznie prawie wszystkie
liczące się urzędy i stanowiska nawet w Kościele, były obsadzone przez jawnych
lub ukrytych Żydów. Toteż ci ostatni wywoływali wciąż gwałtowne bunty i
rozruchy, faktycznie wojnę domową w kraju. Ofiarami terroru żydowskiego padli
setki inkwizytorów, aż wreszcie 31 marca 1492 opublikowano edykt królewski
nakazujący Żydom hiszpańskim opuszczenie tego zrujnowanego i zniszczonego przez
nich kraju. Wielu Żydów znalazło przytułek w Portugalii, gdzie jednak już
niebawem tak dopiekli miejscowej ludności, że zostali zmuszeni uchodzić stamtąd
w 1496 roku. Podobne historie powtarzały się niejednokrotnie także w księstwach niemieckich.
Doszło też w wielu krajach do palenia ksiąg
żydowskich jako rzekomych źródeł „szatańskiej mądrości” wyznawców Mojżesza.
Gdy prześladowani Żydzi Prowansji, których często cechowała przysłowiowa
francuska duma, odwaga i prostolinijność, zwrócili się w 1489 roku o radę do
zarządu żydowskiej gminy w Konstantynopolu, otrzymali następującą odpowiedź w
języku hiszpańskim (cytujemy za Revue des
Estudes Juives): „Kochani bracia w
Mojżeszu! Otrzymaliśmy Wasz list, w którym dajecie nam poznać przeciwności i
nieszczęścia, które znosicie. Uczucie, które nas tak samo dotyka jak was, lecz
najwięksi rabini i satrapi naszego prawa wyrzekli następujące zdanie: Mówicie,
że król Francji chce, abyście zostali chrześcijanami, zróbcie to, jeśli inaczej
zrobić nie możecie, lecz zachowajcie zawsze pamięć o Mojżeszu w sercu. Mówicie,
że chcą zabrać Wasze mienie: uczyńcie Wasze dzieci kupcami, a przy pomocy
handlu niepostrzeżenie wszystko ich mieć będziecie. Wy się skarżycie, że oni
godzą na Wasze życie, uczyńcie dzieci Wasze lekarzami i aptekarzami, którzy sprawią,
że oni swoje utracą i to bez obawy kary. Do tego, co mówicie, że niszczą Wasze
synagogi, starajcie się, aby Wasze dzieci były kanonikami i duchownymi, aby one
rujnowały ich kościoły.
A co do tego, co
mówicie, że Was bardzo gnębią, uczyńcie dzieci Wasze adwokatami, notariuszami i
ludźmi, którzy mają się zajmować zwyczajnie sprawami publicznymi, a w ten
sposób Wy zapanujecie nad chrześcijanami, zajmiecie ich ziemię i pomścicie się
nad nimi. Nie zarzucajcie nakazu, jaki my Wam dajemy, a zobaczycie przez
doświadczenie, że z uciśnionych staniecie się wysoko wyniesionymi.”
Nawet jeśli ten list, jak twierdzą niektórzy, jest
podróbką spreparowaną przez działaczy antyżydowskich, i tak wskazuje on, jak
pogmatwane i skomplikowane bywały stosunki między wyznawcami Mojżesza
a Chrystusa.
Ani chrześcijanie ani Żydzi przez wiele stuleci nie
potrafili w Hiszpanii wyjść z zaklętego koła wzajemnej wrogości, mściwości i
nienawiści. Obie strony wykorzystywały każdą nadarzającą się okazję, by dopiec
sobie jak najboleśniej. Tak np. postąpili zjechani do Hiszpanii Żydzi
w latach trzydziestych XX wieku.
W czasie trwania krwawej rewolucji komunistycznej w
Hiszpanii w latach 1936-1939 szczególnie ucierpiał tamtejszy kościół katolicki,
który był głównym przedmiotem ataków. Wówczas zrujnowano kilkanaście tysięcy
pięknych świątyń, będących najwspanialszym dziełem kulturotwórczej działalności
narodu hiszpańskiego. Zgładzono 7 937 osób duchownych, w tym 12 biskupów, 283
zakonnice, 5 255 księży, 2 492 braci zakonnych, 249 osób z nowicjatu. (Por.:
Marbono, Rabinacki rasizm, „Ojczyzna”
nr 3/98, s. 14).
Nieco odmienne dane przytacza ksiądz dr Andrzej
Zwoliński w artykule Ateiści („Głos Polski”, Toronto, nr 24 1998), gdy
pisze: „W 1936 roku komuniści przejęli
władzę, przeciwko czemu wybuchło w Hiszpanii powstanie narodowe, na czele
którego stanął gen. Francisco Franco. W kilka miesięcy po wybuchu powstania, w
liście pasterskim z listopada 1936 roku prymas Hiszpanii, kard. Goma, pisał:
„Pierwszy atak rewolucji skierował się przeciw religii. (...) Niszczenie
bibliotek i archiwów, profanacja grobów, gwałcenie Bogu poświęconych dziewic,
mordowanie niewinnych dzieci, najdziksze, najohydniejsze sposoby zabijania,
wypróbowane na tysiącach ludzi; instynkt świętokradzki prowadzący tych ludzi
bez Boga ni prawa do niszczenia wszystkiego, co najbardziej z religią
chrześcijańską związane...”
Straty po
rewolucji były ogromne. Ogółem w wyniku prześladowań zamordowano 12 biskupów, 4
184 kapłanów diecezjalnych, 2 365 zakonników i 283 zakonnice. Na śmierć skazano
również blisko pół miliona katolików świeckich. Zniszczeniu uległo ok. 14 tys.
kościołów. Ze skarbca katedralnego w Toledo zrabowano i wywieziono do ZSRR
wiele bezcennych skarbów, np. płaszcz Madonny utkany z 80 tys. pereł, Biblię
św. Ludwika – króla francuskiego.
W 1937 roku Jose
Dias, przewodniczący hiszpańskiej sekcji trzeciej międzynarodówki, powiedział:
„W prowincjach przez nas kontrolowanych Kościół nie istnieje. Przewyższyliśmy
nawet sowietów, bowiem dziś Kościół w Hiszpanii jest całkowicie zniszczony”.
Prześladowania
Kościoła ustały dopiero wraz z zakończeniem wojny, na wiosnę 1939 roku, gdy
powstańcze wojska narodowe gen. Franco zdobyły Madryt i zlikwidowały resztki
komunistycznych rządów”.
Na przykładzie wszystkich przytoczonych powyżej
faktów widać, jak złożone, tragiczne, niejednoznaczne, wynikające z mnóstwa
przyczyn socjalnych, ekonomicznych, politycznych, duchowych, wojskowych,
psychologicznych, były liczące wiele setek lat zmagania Żydów z chrześcijanami.
A przecież zilustrowaliśmy tylko jeden drobny fragment tych tytanicznych i
wcale nie zakończonych zmagań!
***
Ucisk etniczny rodzi w duszach
uciśnionych odruch sprzeciwu polegający m.in. na przekonaniu o własnej wyższej
wartości, jak też o niższej wartości uciskających, czyli jeden z aspektów
nacjonalizmu. Jak bardzo trafnie pisał Isaiah Berlin: „Jest chyba oczywiste, że uraza uczuć zbiorowych społeczeństwa lub uczuć
jego przywódców duchowych jest warunkiem koniecznym narodzin nacjonalizmu
(...). Nacjonalizm, jako coś różnego od zwykłej świadomości narodowej, –
poczucia przynależności do narodu – jest przede wszystkim reakcją na
protekcjonalny lub lekceważący stosunek do tradycyjnych wartości społeczeństwa,
jest wynikiem zranionej dumy i poczucia upokorzenia spadającego na jego
najbardziej wrażliwych społecznie członków, co w efekcie wzbudza gniew i
samoakceptację”.
W dalszym ciągu te uczucia zostają przybrane w
otoczkę filozofii narodowej, mitów, stereotypów ideologicznych i w ten sposób
nacjonalizm staje się sposobem myślenia i życia danej zbiorowości. Isaiah
Berlin zaznacza: „Aby nacjonalizm mógł
rozwinąć się w społeczeństwie, musi ono zawierać w umysłach jego wrażliwych
członków przynajmniej embrionalny obraz samego siebie jako narodu, obejmujący
jakiś ogólny czynnik zespalający – język, pochodzenie etniczne, wymyślone czy
rzeczywiste wspólne dzieje. Idee i sentymenty tego rodzaju są w miarę wyraźne w
umysłach elit lepiej wykształconych i bardziej świadomych społecznie i
politycznie, choć mogą być zupełnie obce albo znacznie mniej wyraźne w
pozostałej części narodu. Ów narodowy obraz, dający podstawy do resentymentu w
przypadku urazy czy napaści, powoduje, że ludzie ci przeobrażają się w warstwę
głęboko świadomej inteligencji, zwłaszcza wówczas, gdy stają w obliczu
wspólnego, wewnętrznego czy zewnętrznego wroga – czy to będzie kościół, rząd
czy obcy prześladowca”...
Ta warstwa natychmiast organizuje opór przeciwko
uciskowi, opracowuje na bieżąco taktykę i strategię walki, która, i owszem,
przybiera często formy nader drastyczne. Miał rację Karol Henryk Marks, gdy
pisał, że „nieszczęściem dla narodu jest
ujarzmienie przeczeń innego narodu”. Prowadzi bowiem nieuchronnie do wojny.
Żydzi przez tysiąclecia prowadzili swą bohaterską
wojnę wyzwoleńczą przeciwko całemu światu. Całe zastępy ich wyginęły w tej
nierównej walce, a ci, co zostali, przejawiają ogromną determinację i siłę
ducha.
Zeev Żabotyński, wybitny teoretyk syjonizmu, pisał
w 1910 roku: „Mądry był człowiek, który
powiedział, że „homo homini lupus”. Człowiek
człowiekowi jest gorszy niż wilk, i długo jeszcze nie potrafimy tego zmienić
ani przez reformę państwa, ani przez kulturę, ani przez gorzkie nauki życia.
Głupi jest, kto wierzy sąsiadowi, choćby najlepszemu i najłagodniejszemu. Głupi
, kto polega na sprawiedliwości: ona istnieje tylko dla tych, którzy pięścią i
uporem są zdolni ją wywalczyć. Gdy się słyszy zarzuty za propagandę nieufności,
odosobnienia i innych ostrych rzeczy, chce się odpowiedzieć: „Tak, jestem
winien. Propagowałem to i będę nadal propagował, ponieważ w odosobnieniu, w
nieufności, w wiecznym byciu czujnym, w wiecznym trzymaniu kamienia w zanadrzu
– jest jedyny środek ku temu, by jakoś ustać na nogach w tej walce wilków”...
(por.: Avinieri Shlomo, Osnownyje
naprawlenija w jewriejskoj politiczeskoj mysli,).
Tenże Z. Żabotyński w okresie późniejszym wyznawał:
„Tak, byłem bojownikiem ludzkości, ale
też uczyłem swych rodaków, że nie ma na świecie wyższego Boga, niż Naród i
Ojczyzna, i nie ma na świecie takiego Boga, któremu w ofierze warto byłoby
złożyć te dwa klejnoty”.
Zauważmy, że w cytowanym powyżej eseju Homo homini lupus Z. Żabotyński
zawarł też pewne akcenty antypolskie, w ogóle zresztą był jednym z
najzawziętszych polonofobów. Choć z drugiej strony nie sposób nie uznać faktu,
iż wiele jego myśli wyróżnia nie tylko dynamika i energia, ale też dojrzałość i
głębia.
Jak pisze jeden
z żydowskich socjologów: „All Jewry shuddered at the thought that the apparition could return at
any time, anywhere. The Olem is a Golem: the whole word is a mad monster.”
(Howard F. Stein, Judaism and Group-Fantasy
of Martyrdom, in: “The Journal of
Psychohistory”, vol. 6, No. 2, 1978, p. 155).
Poczucie kosmologicznego terroru lub kosmicznego
sterroryzowania może być poczuciem starych, zmęczonych życiem narodów i
jednostek, ale też stanem duszy młodego rewolucjonisty, montującego w swym
mieszkaniu kolejną „bombę dla cara”... Można tę postawę rozumieć, interpretować
ją z punktu widzenia historii, psychologii, filozofii, socjologii, a nawet
podziwiać. Nie sposób jednak nie zauważyć, że jest to postawa niezdrowa,
nacechowana swoistą hipochondrią, coś graniczącego z manią prześladowczą.
„Victimology or martyrdom is the dominant
group-fantasy of the Jewish people, a fantasy in which ego-alien and
ethos-alien cultural groups come to be delegated and assume the role of
persecutor. The Chosen-People are self-chosen to be the sacrificial people.
Each generation binds the next anew onto the ethnic altar on Mt. Moriah .”
(Howard F. Stein, Judaism and
Group-Fantasy of Martyrdom, in: “The Journal of Psychohistory”, vol. 6, No.
2, 1978, p. 154).
Taki stan duszy zbiorowej może być potencjalnie
bardzo niebezpieczny. Wydaje się, że zarówno antysemici, jak i niektórzy Żydzi
wpadają do tej samej pułapki, którą zastawiają na innych.
Aby łatwiej zwalczyć lub zmusić do milczenia przeciwnika
ideowego, daje mu się miano „wroga” („wroga” ludu, narodu, wiary, wolności,
postępu itp.!), przypisuje mu się wrogie zamiary, a przy pomocy bezczelnej i
ustawicznej propagandy piętnuje się go jako napastnika. Przewrotne budzenie
podejrzeń, manipulowanie informacją i dezinformacją, systematyczne oczernianie
osoby i zamiarów przeciwnika politycznego, a także jego czynów, szantaż i
zastraszenie, skrytobójcze morderstwa, prowokacje – cały ten nieprzebrany
arsenał broni wykorzystuje się w celu zwalczania oponenta. Jasne, że tak
zmasowany i systematyczny nacisk na umysł ludzki nie pozostaje bez śladu,
bowiem, jak powiedział pewien cyniczny, ale przenikliwy, polityk, nawet
najbardziej bzdurne wyobrażenia mogą być w końcu przyjmowane za prawdę, jeśli
je dostatecznie długo i uporczywie wbijać ludziom do głowy.
Leszek Kołakowski mówi o tzw. „prawie
nieskończonego rogu obfitości”, które głosi, że „nigdy nie brak argumentów dla uzasadnienia doktryny, w którą z jakichkolwiek
powodów chce się wierzyć”.
Skoro się raz do tego zaklętego koła trafi, trudno
z niego się wydostać. Johann Wolfgang Goethe zauważył: „Charaktery często czynią słabość prawem. Znawcy życia powiadają:
»Przebiegłość, za którą kryje się strach, jest nie do pokonania«. Ludzie słabi
często mają rewolucyjne skłonności. Mniemają oni, że dobrze by się czuli, gdyby
nikt nimi nie rządził i nie widzą, że sami nie potrafią rządzić ani sobą, ani
innymi”. E. A. Chabauty pisał w 1880 roku w książce Żydzi, nasi panowie: „Żydzi
występują wśród innych narodów w roli rewolucjonistów”. Miał rację, ale
częściowo się mylił, gdy dodawał: „Takie
zachowanie jest im dyktowane przez ich przywódców i liderów religijnych”.
Zagadnienie to, jak wykazaliśmy powyżej, jest
bardziej złożone i trudne. Oczywiście, najłatwiej jest przyjąć proste
rozwiązanie, prostą interpretację nawet najbardziej skomplikowanego i
wieloaspektowego zjawiska. Najlepiej jest w ogóle być nieświadomym. Dla takiego
świat jawi się jako prosty i nieskomplikowany. A problemy, nad którymi latami
głowią się fachowcy, są dla niego łatwo rozstrzygalne, w każdym bądź razie ma
na nie gotowe, „niezawodne” recepty. – Jak antysemici na „kwestię żydowską”...
Jak wiadomo, ludzie z prymitywnym intelektem
rozumieją i wiedzą „wszystko”, nie ma dla nich na świecie żadnych niejasności i
„cudów”. Spośród nich to rekrutuje się gros wszelkiej maści inkwizytorów i fałszywych
wyroczni. Natomiast „istoty złożone nie
są zdolne do prostych odczuć, a tym bardziej do prostego poznania” (Johann
G. Hamann).
Najprostsze, zdawałoby się, zagadnienie odkrywa
przed człowiekiem myślącym całą otchłań niejasności, problemów, zagadek, a
wszystko to rozwija się, porusza, wiruje i mknie nie wiadomo skąd i dokąd. Jan
Kasprowicz z czcią i zachwytem pochylał się nad niezgłębioną tajemnicą
płaczącej wierzby i konika polnego. Sokrates, wypowiadając swe „wiem, że nic nie wiem”, dawał do
zrozumienia, iż doskonale wiedział, że jego ograniczona mądrość była zerem
wobec nieskończonej, pełnej wiedzy, której mu właśnie brakowało. „Wiem, że nic nie wiem” – powiedział
Sokrates, lecz inny grecki myśliciel dodał: „I nawet nie wiem, czy to wiem”.
Oto właśnie wyraz „zrozumienia”, a raczej wyczucia
przez człowieka niepojętej tajemnicy i nieskończonej złożoności wszystkiego co
istnieje. Przy tym najistotniejsze jest, że cała ta zagadkowa głębia uwidacznia
się przed mądrym spojrzeniem dosłownie w każdym fragmencie bytu. Oto parę zdań
z Dialogu o dwu najważniejszych układach
świata Galileusza: „Kto tylko raz
jeden dokonał próby zrozumienia w pełni jednej jedynej rzeczy – a przez to
naprawdę zakosztował smaku wiedzy – na pewno doszedłby do przekonania, że nie
rozumie ani tej, ani jakiejkolwiek innej z niezliczonych prawd... Są wśród
ludzi tacy, którzy znają się lepiej na rolnictwie niż inni. Jednakowoż, czymże
jest umiejętność sadzenia latorośli winnej w bruździe wobec zdolności
puszczania przez nią pędów, wciągania pożywki, wydobywania z niej części
zdatnych bądź do wytwarzania liści, bądź do formowania wąsików, bądź wreszcie
do wydawania gron – co wszystko stanowi dzieło najmądrzejszej przyrody? Jest to
tylko jedno spośród niezliczonych jej dzieł i właśnie w nim objawia się ta
nieskończona mądrość”...
Od wszystkich tych uciążliwych (lecz jakże
pięknych) rozterek uwalnia człowieka ideologiczny autorytaryzm. On wszystko
stawia „na swoje miejsce”, z góry wie, gdzie jest prawda, a gdzie fałsz.
Natomiast „wyższe” potrzeby estetyczne, religijne i etyczne zadowalane są
poprzez uczestnictwo w takich masowych a sugestywnych widowiskach jak palenie,
wieszanie, rozstrzeliwanie, ćwiartowanie, rwanie końmi, łamanie kołem „niewiernych”.
Jest to reguła, dająca się zaobserwować w różnych
kręgach cywilizacyjnych. Tamerlan przejawiał swą „prawdę” w sposób
nawet jak na azjatyckie obyczaje oryginalny. W 1383 roku kazał wybudować w m.
Zirih minaret z 5 tysięcy głów ludzkich. Dwa lata później na podobne cele
przeznaczył już 70 tysięcy czaszek. W roku 1398 urządził w Delhi rzeź 100
tysięcy jeńców. Wkrótce zaś potem kazał zakopać żywcem 4 tysiące
chrześcijańskich rycerzy oraz wybudować aż dwadzieścia wież z odciętych ludzkich
głów.
W równie nieszablonowy sposób czcili swych bogów
amerykańscy Aztekowi. Zwyczajny obrzęd ofiarny polegał na wyrwani serca, którym
następnie, trzepocącym jeszcze i parującym żywą krwią, nacierano miedziane
oblicza „boskich” posągów. Uprawiano też obrzędy bardziej wyrafinowane. Na
przykład ku czci boga Xipe-Toteca kapłani obdzierali ofiarę (ludzką!) żywcem ze
skóry, po czym obnosili ją przez wiele dni, aż ostatecznie umierała. O
rozmiarach tych obrzędów świadczyć może poświęcenie w 1487 roku wielkiej
świątyni, z okazji którego dokonano mordu rytualnego na 20 tysiącach ludzi.
Zastanawiające, że na ofiary często wybierano najpiękniejsze dziewczęta i
najdzielniejszych chłopców z najznakomitszych rodzin. Jeśli powyższe dane nie
są „świętym szalbierstwem” europejskich,
katolickich zbirów, usiłujących w tak
podły sposób post factum niejako
usprawiedliwić swe zbrodnie na rdzennej ludności kontynentu amerykańskiego, to
wychodzi, iż bogowie Azteków nie
zadowalali się byle czym.
Jak dobrze wiemy z historii XX wieku, także
fanatyzm polityczny i narodowy ma gotowe recepty na wszystko, a środki
przezeń stosowane w niczym nie odbiegają od wspomnianych powyżej. Jak mawiał Ludwik Pasteur, „są godni pożałowania ludzie, którym wszystko
jest jasne”.
***
W kwietniu
1918 roku rabin Juda Magnes na konferencji publicznie zadeklarował: „Uważam siebie za prawdziwego bolszewika!”
(por.: Russkij Wiestnik, nr 30-31,
1992). Lecz niewielu rozumie, jak złożona treść kryje się za tą na pozór prostą
deklaracją. Jak bardzo trafnie pisze Stanley Rothman (Group Fantasies and Jewish Radicalism: A Psychodynamic Interpretation,
in: “The Journal of Psychohistory”, vol. 6, No 2, p.
212-213, 1978): „During the past 100
years men and women of Jewish background have played a very substantial role in
the development of radical thought and political movements in both Europe and
the United States ...
I argue that Jewish radicalism (as well as Zionism) stems from the historically
marginal position of Jews in Christian societies and to the family structure
and personality patterns derived from that marginality. Jews have developed
a particular set of perceptions and underlying motivations which can be
described as a group-fantasy... I do not mean to suggest that all Jews share
such fantasies or even that the behavior of most Jews is determined by them.
The fantasies are present in some sense in the psychic economy of a great many
Jews, but the role they play is mediated by a host of other unconscious and
conscious forces, as well as by external circumstances. (...)
Jews had been serving as a „radical” leaven in Europe since the mid-nineteenth century, when they began
to emerge from various European ghettos (...).
Whatever the reasons, the disproportionate role of
persons of Jewish background as a force for undermining traditional
institutions continued well into the 2Oth century in most European countries
and countries settled by Europeans, not only among the political leadership of
radical groups but in terms of party cadres and even votes”...
Czytając te słowa nie można zapominać, iż w
rewolucji komunistycznej w Rosji 1917 roku brały udział miliony przedstawicieli
różnych narodów, w tym około 200 tysięcy Polaków, którzy, jak i Żydzi, pełnili często
najwyższe funkcje przywódcze w obozie rewolucyjnym. To przecież jeszcze w 1875
roku K. Marks i F. Engels w zupełnej zgodzie z prawdą konstatowali: „Polaków spotykamy wszędzie tam, gdzie toczy
się walka rewolucyjna”. 27 listopada 1880 roku zwracali się do mityngu,
zorganizowanego w Genewie z okazji 50 rocznicy Powstania Listopadowego: „Po pierwszym podziale kraju Polacy,
opuszczając swą ojczyznę, przepływają Atlantyk, aby bronić wielkiej, wówczas
powstającej republiki amerykańskiej. Kościuszko walczy obok Waszyngtona. W 1794
roku, gdy rewolucja francuska z trudnością stawia opór siłom koalicji, sławne
powstanie polskie wyswobadza ją. Polska traci swą niezależność, lecz rewolucja
zostaje. Zwyciężeni Polacy wstępują do armii „sankiulotów” i pomagają im przy
burzeniu feudalnej Europy. Na koniec, w roku 1830, gdy cesarz Mikołaj i król
pruski zamierzają doprowadzić do skutku swe plany, by nowym napadem na Francję
odrestaurować legitymistyczną monarchię, wówczas rewolucja polska,... zastępuje
im drogę”...
„Niech żyje
Polska!... Okrzykiem tym witano naród, którego wszystkie powstania – tak dla
niego samego fatalne – zatrzymywały zawsze pochód kontrrewolucji, naród,
którego najlepsi synowie nie zaprzestali nigdy wojny obronnej, walcząc wszędzie
pod sztandarem rewolucji ludowych”...
„W 1848 i
1849 roku armie rewolucyjne – niemieckie, rumuńskie, węgierskie, włoskie –
przepełnione były Polakami, którzy odznaczali się jako żołnierze i jako dowódcy”...
„Na koniec,
wśród polskich wygnańców Komuna Paryska znalazła swych prawdziwych obrońców, a
po jej upadku dla sądów wojennych w Wersalu wystarczyło być Polakiem, aby
zostać rozstrzelanym.
Polacy więc poza
granicami swego kraju odegrali wielką rolę w walce o wyzwolenie
proletariatu – byli wszędzie jej czołowymi bojownikami”...
I co z tym zrobić? Przecież to wszystko jest
prawdą, jak jest prawdą, iż Polacy – podobnie do Żydów – brali udział w wojnach
rewolucyjnych dlatego, że czuli się (i byli) zniewolonymi, że po prostu chcieli
uczynić świat lepszym. Inna rzecz, że droga do celu prowadziła, niestety, nie
tędy.
Profesor Uniwersytetu w Edynburgu, Charles Sarolea
pisał w 20-tych latach XX wieku w książce Wrażenia
z Rosji Sowieckiej (Częstochowa, 1925): „Na całość żydowskiego narodu nie może spadać odpowiedzialność za
zbrodnie drobnej mniejszości. Nie można go winić za postępki Trockiego,
Zinowiewa i Radka, jak również nie można czynić odpowiedzialnym cały naród
francuski za postępki Marata i Robespiera... Niemniej czczym jest nieuznawanie
dominującej roli Żydów w rewolucji światowej, jak ignorowanie ich roli w
sprawie szerzenia się chrześcijaństwa. Ale należy po prostu stwierdzić fakt, że
rewolucja bolszewicka była tworzona przez ludzi należących do żydowskiej rasy.
Musimy dalej liczyć się z faktem, że postępki tych ludzi wzbudziły okrutne
mściwe namiętności w sercach rosyjskiego narodu i że te namiętności mogą w
najbliższym czasie zagrażać milionom niewinnych Żydów straszliwym odwetem”.
Jeden z niemieckich Żydów, intelektualista Rathenau
również w tym czasie prorokował: „Nie ma
wątpliwości, że końcem tragedii rosyjskiej będzie najpotworniejszy pogrom, jaki
kiedykolwiek miał miejsce w historii narodu żydowskiego”. Profesor Sarolea
dodaje: „Żydzi odegrali dominującą rolę w
bolszewickim powstaniu i nadal odgrywają główną rolę w rządzie... Nieliczni
żydowscy przywódcy są panami Rosji... Ludzie, należący do rasy semickiej, byli
twórcami rosyjskiego dramatu. A,
niestety, ci ludzie nie tylko odegrali rolę dominującą we wszczęciu i rozwoju
bolszewickiej rewolucji, lecz byli też najokrutniejszymi uczestnikami
najgorszych zbrodni, popełnionych w tej rewolucji. W kronikach terroryzmu
zapisane są cztery imiona, zasługujące na złowrogie wyróżnienie: Jankiel
Jurowski, potwór, który zamordował 12 członków cesarskiego domu, nie wyłączając
czterech młodocianych córek cesarza, w piwnicach domu Ipatjewa w
Jekatierinburgu; Mojżesz Uricki, pierwszy generalny kat Czrezwyczajki; Bela
Kun, rzeźnik Budapesztu i Krymu; Dzierżyński, obecny generalny inkwizytor
Czrezwyczajki: Z tych czterech imion ani jedno nie jest rosyjskim. Jeden z tej
czwórki jest Polakiem, trzej inni są Żydami”.
Szkocki profesor nazywa fakt przewagi żydowskiej „historycznym przypadkiem i tragedią”. I
chyba ma rację.
***
Doktor Dariusz Ratajczak w artykule Żydzi a handel niewolnikami (2007)
notował: „Ponad 50 lat temu Jacob Marcus, być może najznamienitszy historyk
żydowski połowy XX wieku, stwierdził w „Encyclopedia Britannica”: „W wiekach
ciemności (dla autora to średniowiecze – DR) handel zachodniej Europy pozostawał
głównie w ich (Żydów – DR) rękach, szczególnie handel niewolnikami...”.
Wspierał tym samym nieco wcześniejszą uwagę S. Grayzela poczynioną w książce
„Historia Żyda; od Wygnania Babilońskiego do końca II Wojny Światowej”
(Filadelfia 1948): „Żydzi byli najważniejszymi handlarzami niewolników”.
Zauważyli to dużo wcześniej chrześcijańscy pisarze starożytni i średniowieczni.
Nie mogło być inaczej. Żydowscy handlarze, posiłkując się biciem – i nazwijmy
rzecz eufemistycznie – molestowaniem seksualnym, dostarczali z Europy na Bliski
Wschód tysiące urodziwych i jasnowłosych kobiet i dzieci. Była to rynkowa
odpowiedź na preferencje śniadych, kruczoczarnych i przede wszystkim bogatych
klientów z Azji oraz północnej Afryki.
Przytoczone wyżej fakty nie
mogą budzić większego poruszenia. Basen Morza Śródziemnego był przecież
naturalnym rejonem działania żydowskich handlarzy „żywym towarem”. Natomiast
współczesne pokolenia wychowane na filmach „made in Hollywood”, w których
handlarzami czarnych nieszczęśników z Afryki są niezmiennie anglosaskie typy
spod ciemnej gwiazdy (exemplum: „Amistad” Stevena Spielberga) za niespodziankę
przyjmą twierdzenie, iż Żydzi niezbyt przecież liczni w angielskich
(brytyjskich) koloniach w Ameryce Północnej –- dominowali również wśród handlarzy
na amerykańskich trasach niewolniczych. Oddajmy w tym miejscu głos żydowskiemu
historykowi Marcowi Raphaelowi („Żydzi i judaizm w Stanach Zjednoczonych:
historia dokumentalna”, t. 14, Nowy Jork 1983):
„Żydowscy kupcy odgrywali
wiodącą rolę w handlu niewolnikami. Rzeczywiście we wszystkich amerykańskich
koloniach, czy to francuskich (Martynika), brytyjskich lub holenderskich,
żydowscy kupcy często dominowali. Twierdzenie to odnosi się także do kontynentu
północnoamerykańskiego, gdzie w XVIII w. Żydzi uczestniczyli w handlu
polegającym na rym, że niewolników przywożono z Afryki do Indii Zachodnich, tam
wymieniano na melasę, którą następnie zabierano do Nowej Anglii, gdzie
następowała wymiana na rum, który z kolei wywożono na sprzedaż do Afryki. Od 1750
r. do wczesnych lat 70 XVIII w., żydowski handel na kontynencie zdominowali Isaac Da Costa z
Charlestonu, David Franks z Filadelfii i Aaron Lopez z Newport.
W Ameryce Północnej głównym
punktem handlu niewolnikami był Newport (Rhode Island). Miasto to stanowiło
„osiowe” centrum „trójkątnego biznesu”. Stąd wywożono rum i melasę do Afryki,
by powrócić z „żywym towarem” do Indii Zachodnich oraz kolonii na stałym
lądzie. Zapewne nie jest dziełem przypadku, że Newport szczycił się najstarszą
synagogą na kontynencie oraz największą i najlepiej prosperującą społecznością
żydowską w amerykańskich koloniach Wielkiej Brytanii.
Zarabiano ogromne pieniądze
kosztem zdrowia i życia „hebanowego ładunku”. Wspomniany mieszkaniec Newport
Aaron Lopez, potomek portugalskich marranów, był w II połowie XVIII w. jednym z
najpotężniejszych handlarzy niewolników w obu Amerykach. Jego licząca
dziesiątki statków flota bez przerwy krążyła po wodach Atlantyku.
Warunki, jakie zapewniano
przewożonym pod pokładami niewolnikom, wołały o pomstę do nieba. Z zachowanego
sprawozdania z dwóch podróży statku „Kleopatra” (własność Lopeza) wynika, iż
wojaży nie przeżyło 250 Murzynów. A mówimy tylko o jednym statku i zaledwie
dwóch jego „kursach”. Jeżeli nie nazwiemy tego ludobójstwem, to co to słowo
właściwie oznacza?!
Żydzi zdominowali handel
niewolnikami nie tylko w amerykańskich koloniach, ale i w całym Nowym Świecie.
W fundamentalnej pracy autorstwa Liebmana „Żydostwo Nowego Świata, 1492-1825:
Requiem dla zapomnianych” (Nowy York 1982) czytamy: „Przypływali statkami z
Afrykańczykami, których sprzedawano w niewolę. Handel niewolnikami był
królewskim monopolem, a Żydów często mianowano królewskimi agentami ich
sprzedaży... W całym regionie Karaibów flota handlowa była głównie żydowskim
przedsięwzięciem. Statki były ich własnością, obsadzały je żydowskie załogi,
żeglowały pod rozkazami żydowskich kapitanów”.
Inny żydowski badacz
przeszłości, Arnold Aaron Wiznitzer („Żydzi w kolonialnej Brazylii, 1960),
dodaje nie bez pewnej dumy: Kompania Zachodnioindyjska, która zmonopolizowała
import niewolników z Afryki, sprzedawała ich na publicznych aukcjach za
gotówkę. Tak się składało, że gotówkę przeważnie posiadali Żydzi.
Kupcy, którzy pojawiali się na
aukcjach byli prawie zawsze Żydami. Z powodu braku konkurencji mogli oni
nabywać niewolników po niskich cenach (a potem odstępować plantatorom na kredyt
ściągany przy następnych zbiorach w cukrze –DR)... Jeżeli zdarzało się, że data
danej aukcji pokrywała się z żydowskim świętem – odraczano ją. Tak było w
piątek, 21 października 1644 r. Żydzi byli także posiadaczami niewolników w
Ameryce Północnej.
Wspomniany Jacob Marcus napisał
w innej książce („Żydostwo Stanów Zjednoczonych 1776-1885” , Detroit 1989): Przez
cały wiek XVIII, aż do początków XIX w., Żydzi na Północy mieli własnych
czarnych służących (niewolników – DR); na Południu kilka plantacji żydowskich
opierało się na pracy niewolniczej.
W 1820 r. ponad 75% żydowskich
rodzin z Charlestonu, Richmond i Savannah posiadało niewolników zatrudnionych w
charakterze służby domowej; ponad 40% żydowskich właścicieli gospodarstw
domowych w Stanach Zjednoczonych posiadało 1 lub więcej niewolników...
Bardzo mało Żydów w USA
protestowało z pobudek moralnych przeciwko... niewolnictwu”.
Chciałoby się w tym miejscu zapytać: a czy wielu Polaków protestowało?
I czy to np. Żydzi pod sztandarem krzewienia katolicyzmu wymordowali w XVI-XVII
st. ponad 6 mln rdzennych mieszkańców Brazylii? Czy to też Żydzi w obu
Amerykach wymordowali w XVI-XIX w. ponad 60 mln. rdzennej ludności? Nie, to
uczynili członkowie rasy anglosaskiej oraz romańskiej, którzy też byli,
nawiasem mówiąc, największymi handlarzami niewolników na przestrzeni dziejów.
***
Antysemityzm publicystów jest
bardziej płytki, mniej podbudowany argumentami i faktami, ale przecież też
prowadzący na manowce. Potępianie albowiem jakiegokolwiek narodu jako całości
za to, że jest taki, jaki jest, a nie taki, jakim by chcieli jego mieć ci,
którzy potępiają, prowadzi donikąd, jest błędem merytorycznym i
metodologicznym. Wszystkie bowiem narody zostały stworzone przez Boga takimi,
jakimi są, a sądzić o ich przeznaczeniu i znaczeniu nie jest ludzką rzeczą.
Dopiero po wypełnieniu się czasów sens życia i rola dziejotwórcza wszystkich
narodów przestanie być tajemnicą.
Antysemici z
reguły popełniają błąd rodzaju
dwojakiego. Po pierwsze, gardzą i nienawidzą naród, który zasługuje na szacunek
i uznanie. Po drugie, zawsze mówią o Żydach jako o „małym narodzie”,
podczas gdy faktycznie jest to – jak zauważyliśmy powyżej – etnos liczny „jak
gwiazdy na niebie” i „jak piasek na pustyni”, liczący około 120 mln osób w
skali światowej, a stanowiący „elitę” polityczną i umysłową m.in. w
kilkudziesięciu krajach Europy oraz obu Ameryk.
Jeśli jakikolwiek naród zasługiwałby na lekceważenie i bagatelizowanie,
to najmniej – właśnie żydowski. Jest to bowiem potężny etnos globalny (i
globalistyczny), posiadający wybitne walory umysłowe i organizacyjne,
kontrolujący w skali powszechnej obieg pieniądza i informacji (a więc i
fundamentalne procesy socjalne), świetnie wykształcony i pod każdym względem
wyrobiony, konsekwentny i bezwzględny w walce, a przy tym niezachwianie
wierzący w swą szczególną misję dziejową, która to wiara dodaje mu otuchy i
wiary w zwycięstwo w chwilach trudnych, a pewności siebie i buty w godzinie
triumfu. Nie sposób znaleźć w dziejach ludzkości jakiejś analogii do losów tej
zbiorowości.
***
rozdział II.
ChiMerA „judeochrześcijaństwa”
Niektóre koła, deklarujące się
jako zbliżone do kościoła katolickiego w Polsce, często używają pojęcia
„judeochrześcijaństwo”. Czy temu obiegowemu, modnemu i
usilnie lansowanemu pojęciu
odpowiada jednak jakaś realna historyczna treść? Przecież od samego początku
wyznawcy judaizmu prześladowali chrześcijan, wypędzali
ze świątyń, denuncjowali okupantom, wyklinali podczas nabożeństw. Wilhelm
Ockham w „Dialogu” podkreślał:
„Żydzi (…) bardzo
silnie podkreślają, że
chrześcijańska wiara jest
zła”… Tak było od
samego początku, toteż w 70 roku chrześcijanie nie
przyłączyli się do powstania antyrzymskiego, wycofując się do jednego z
prowincjonalnych miast. Także w okresie późniejszym Żydzi, jak tylko mogli,
dokuczali „herezji” chrześcijańskiej, zwalczając ją m.in. wspólnie z wyznawcami
islamu i zwolennikami marksistowskiego komunizmu (zorganizowanie rzezi prawie 2
milionów prawosławnych Ormian w
Turcji (1914-15) czy kilku
milionów prawosławnych Rosjan w
okresie dyktatury bolszewickiej
po 1917 roku). Filozof Bertrand Russel w 1920 roku
wyznał: „Bolszewizm to butna i okrutna
arystokracja, składająca się ze zamerykanizowanych pod względem psychologicznym
Żydów. Rosjanie to naród artystów, aż do najprostszego chłopa; celem bolszewików
jest ich industrializacja i uczynienie z nich, na ile to możliwe, Jankesów”
. Chrześcijanie z
kolei często nie
tylko szykanowali Żydów,
ale i dokonywali
na nich okrutnych
mordów rytualnych przez
palenie na stosach
pod wydumanym zarzutem
uprawiania czarów, zatruwania
studni, jak też przez inicjowanie straszliwych
pogromów w wielu
krajach Europy. Jan Eriugena,
irlandzki myśliciel chrześcijański wieku IX, kilkakrotnie pisze w swym „Komentarzu
do Ewangelii Jana”
o „przewrotnych” i „niewiernych” Żydach, którzy „z
racji ich pychy” nie chcieli
uznać Jezusa za
Chrystusa i przeto
nie zostali zbawieni.
W ciągu wielu
stuleci zarówno teoretycy
judaizmu jak i
chrystianizmu z naciskiem
podkreślali przeciwieństwa i antagonizmy
dzielące te dwa wyznania.
Do dziś w ortodoksyjnym
judaizmie obowiązuje przepis prawa, na mocy którego każdy Żyd, który szczerze
nawrócił się na chrześcijaństwo, automatycznie jest wyklęty i skazany na karę
śmierci. Wszyscy chrześcijanie żydowskiego pochodzenia są więc objęci tą
klątwą. Jeśli pozwalają na to warunki, należy każdego odstępcę dopaść w
dogodnym miejscu, np. w łaźni, dusić sznurem, aż otworzy usta, a następnie lać
mu do gardła roztopiony ołów; gdy zaś usta są ciągle zawarte, należy – jak
radzi odnośny przepis – otworzyć je obcęgami. Można też wrzucić winowajcę do
kotła z kipiącym wrzątkiem. Wykluczeni z tego prawa są w ewidentny sposób Żydzi
i Żydówki podsyłani w tej czy innej sprawie do obozu wroga, aby coś wywęszyć,
wyszpiegować, wprowadzić zamęt, przechwycić kierownictwo, sprowadzić na
manowce. Jest wyrazem bezprecedensowej głupoty gojów cieszenie się niektórych
chrześcijan, iż ten czy inny Żyd rzekomo został katolikiem czy prawosławnym. A
już kompletny absurd stanowi oczekiwanie osób duchownych, iż nastanie kiedyś
czas, gdy talmudyści się „nawrócą”.
Douglas Reed powiada, że cała
historia Zachodu była widownią walk między dwoma ideami: gdy zwyciężało „prawo”
w wydaniu lewitów i faryzeuszy, Zachód niewolił ludzi, stawiał ich przed
inkwizycją, zabijał odstępców i hołdował idei rasy panów; okresy zaś, gdy
Zachód kierował się nauką Jezusa, wyzwalano osoby i narody, ustanawiano
sprawiedliwe i otwarte sądy, znoszono rasistowskie ustawy i uznawano
powszechnego Boga – Ojca całej ludzkości. Wyznawcy judaizmu – według księgi „Targal” – oczekują mesjasza wojowniczego
i mściwego, który „opasze swe biodra”
i ruszy do walki z wrogami Żydów, w której to walce „padnie wiele królestw”. Zdruzgocze on „żelazną pałką” i „rozbije jak
wazony” liczne państwa, a na ich zgliszczach i ruinach ustanowi globalne
imperium despotyczne na czele z rodem Judy. Zresztą znacznie wcześniej
talmudyczni skrybowie włożyli do ust swego szczepowego bóstwa Jahwe wielce
wymowne przyrzeczenie, będące ich marzeniem i ich planem: „Będziesz panował nad wieloma narodami, a one nad tobą panować nie
będą. Wywyższy cię Pan, Bóg twój, ponad wszystkie narody świata” (Księga Powtórzonego Prawa, 28, 1).
Obietnica ta ma się nijak
do uniwersalistycznej nauki Jezusa o tym, że „nie masz Greka ani Żyda”, nawiązującej raczej do tradycji
greko-rzymskiej niż hebrajskiej. Przekonywująco dowodził tego wybitny filozof,
historyk i filolog Tadeusz Zieliński,
który wysunął, bronił i propagował przez całe życie tezę o „ciągłości psychologicznej”,
łączącej świat Grecji antycznej, Rzymu starożytnego i Europy chrześcijańskiej.
Przy tym myśl o „ciągłości” profesor rozumiał nie tylko jako kontinuum
ideograficzne, lecz o wiele głębiej i wszechstronniej. Całą duszą też za tą
ideą optował i jej słuszności dowodził,
przeciwstawiając się zdecydowanie
koncepcjom „judeochrześcijańskim”.
Pisał: „Więcej niż tysiąc lat przed
Narodzeniem Chrystusa we wschodniej dzielnicy Grecji północnej, tam gdzie góra
Ojte zbliża się do morza, tworząc przesmyk Termopil, zamieszkiwało bitne i
dzielne plemię Dorów. W górskiej ojczystej krainie zrobiło się im zbyt ciasno,
przedsięwzięli tedy nowych szukać okolic.
Słyszeli, że
południowy półwysep Grecji – zwano go „wyspą Pelopsa”, czyli Peloponezem –
obfituje w pastwiska górskie, w równiny urodzajne i w zamożne miasta. Kraj ten
wprawdzie liczni zaludniali mieszkańcy: na południu Achajowie, na północy –
Jończycy. Mniemali wszakże Dorowie, że ludy owe, otoczone dostatkiem, wyzbyły
się waleczności, oni zaś, w ubóstwie wyrośli, mocni są ciałem i duchem i
zdołają przeto ziemię ich podbić.
O samej wyprawie wieść niesie, co następuje.
Królowie Dorów
byli to potomkowie Heraklesa: uważali więc siebie za prawnych dziedziców
Peloponezu – jeśli nie całego, to głównej jego części. Herakles bowiem – mówili
– był prawnukiem Perseusza, króla Argosu, ponieważ zaś w Peloponezie ród
Perseusza wygasł, przeto prawem dziedzictwa kraj ten powinien im przypaść w
udziale.
Jeszcze Hyllos,
syn Heraklesa, zapytał był wyroczni w Delfach, zali pozwala mu Apollon
przedsięwziąć wyprawę na Peloponez. Bóg odpowiedział: „Czekajcie do trzeciego
plonu”. Hyllos sądził, że bóg ma na myśli plon zboża; przeczekawszy tedy dwa
lata, w trzecim roku ruszył na Peloponez.
Czas był
sprzyjający”...
Tymi słowy Tadeusz Zieliński rozpoczyna Grecję niepodległą czyli drugą część
swej wielkiej tetralogii o świecie antycznym.
Czuć w nich wielką miłość i fascynację Światem
Greckim. W innych tekstach profesor daje jednak wyraz nie tylko sympatii do
szczerego, otwartego, radosnego stosunku do życia Hellenów, lecz również
ogromnemu szacunkowi dla ich postawy intelektualnej. I nie jest w tym
odosobniony, Europa pamięta bowiem o swych pokrewieństwach i prawdziwych
korzeniach.
Myślenie starogreckie nacechowane było
niespotykanym rozmachem i metafizyczną szerokością, niekiedy ignorującą
drobiazgi istnienia przyrodniczego i społecznego, które przeszkadzają ogólnemu
filozoficznemu poglądowi na świat. Erwin Chargraff w książce Niepojęta tajemnica pisze: „Wielcy myśliciele okresu przedsokratesowego
– może najgłębsi, jakich świat zachodni znał kiedykolwiek – tak byli
przeniknięci niemierzalnością otaczającego ich świata, że każde zmierzenie go
wydawałoby im się zuchwałością, każde zważenie nazbyt śmiałe”.
Emmanuelis Levinas (Całość i Nieskończoność) za jedno z największych osiągnięć metafizyki
greckiej uważał zrozumienie przez nią faktu, że Dobro ma charakter absolutu. „Grecka
metafizyka pojmuje Dobro w separacji od całości istoty, a tym samym dostrzega
już (bez żadnego wkładu tak zwanej myśli wschodniej) możliwość, że istnieje coś
ponad całością. Dobro jest Dobrem w sobie, a nie w stosunku do potrzeby, która
odczuwałaby jego brak. Z perspektywy potrzeb Dobro jest luksusem. Właśnie
dlatego leży ponad bytem. Gdy przeciwstawialiśmy odsłonięcie objawieniu, w
którym prawda wyraża się i oświeca nas, zanim jeszcze zaczęliśmy jej szukać,
zakładaliśmy już pojęcie Dobra w sobie. Plotyn powraca do Parmenidesa, kiedy
wyobraża sobie, że jestestwa pojawiają się przez emanację na drodze w dół Jednego.
Ale Platon wcale nie wyprowadza bytu z Dobra, stwierdza tylko, że
transcendencja wykracza poza całość. I właśnie Platon dostrzega, że obok
potrzeb, których zaspokojenie polega na zapełnieniu pustki, są również takie,
których nie poprzedza cierpienie i brak, w których można więc widzieć zarys
Pragnienia – „potrzebę” tego, komu niczego nie brak, dążenie bytu, który
całkowicie posiada swój byt, który wychodzi poza własną pełnię, który ma ideę
Nieskończoności. Dobro mieści się ponad wszelką istotą – oto najgłębsza,
ostateczna nauka nie teologii, lecz filozofii. (...) Nieskończoność otwiera
porządek Dobra”.
Było to jedno z wielkich ustaleń filozofii
greckiej. A przecież Hellenowie zasłynęli i z tego, że byli wytrawnymi
badaczami także przyrody, jej konkretnych materialnych przejawów, za którymi
zresztą zawsze dostrzegali niewidoczne oblicze Stwórcy.
Od dawna ludzie rozumieli, że Bóg daje się
(roz)poznawać także poprzez swe twory, przez przyrodę. Pojęli to starożytni
Grecy, Rzymianie, Żydzi, zaś przed nimi Egipcjanie, pierwsi w dziejach uważni
czytelnicy „księgi natury”. Jak pisał Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio (II, 19, 22): „Odczytując ją [przyrodę] przy pomocy narzędzi właściwych ludzkiemu
rozumowi, można dojść do poznania Stwórcy. Jeżeli człowiek mimo swej
inteligencji nie potrafi rozpoznać Boga jako Stwórcy wszystkiego, to przyczyną
jest nie tyle brak właściwych środków, co raczej przeszkody wzniesione przez
jego wolną wolę i grzech”. Wówczas, gdy tej przeszkody nie ma: „Obserwacja „oczyma umysłu” rzeczywistości
stworzonej może doprowadzić do poznania Boga. Poprzez stworzenia daje On bowiem
rozumowi wyobrażenie o swojej „potędze” i „Boskości”... Wyraża się w tym
uznanie, że rozum ludzki posiada zdolność, która zdaje się nieledwie
przekraczać jego własne naturalne ograniczenia: nie tylko nie jest zamknięta w
sferze poznania zmysłowego, potrafi bowiem poddać je krytycznej refleksji, ale
analizując dane zmysłowe może też dotrzeć do przyczyny, z której bierze
początek wszelka postrzegalna rzeczywistość”.
W ten sposób okazuje się, że nauka i religia podają
sobie ręce, gdy pierwsza z nich wzniesie się na dość wysokie wyżyny.
J. Burnet twierdził trafnie, że „naukę jako taką można rozumieć jako
rozmyślanie o świecie według metody Greków”. Według niego zachodni (grecki)
styl myślenia polegał na odrębności poszukiwań filozoficznych i religijnych
oraz na jedności myśli filozoficznej i przyrodniczej. Fizyka, chemia, biologia,
matematyka, astronomia właśnie w Grecji zostały zrodzone jako twórcze,
rozwijające się nauki. Jak pisał rosyjsko-żydowski historyk Henryk Wołkow: „Wszystkie kolejne wieki tylko rozwijały,
doświadczalnie potwierdzały i konkretyzowały te idee, które zostały przez
Greków sformułowane w okresie od VI do IV wieku przed nową erą”.
Jest to prawda, ale nie cała, jednocześnie bowiem z
tym nurtem w niezwykle bogatej kulturze greckiej istniał i rozwijał się nurt
odmienny, szerszy, łączący poszukiwania filozoficzne, metafizyczne, religijne i
naukowe w jeden proces: w proces zdobywania wiedzy o świecie jako całości.
Właśnie ta okoliczność spowodowała zadziwiający rozkwit ducha ludzkiego w
Helladzie, tak iż po wielu stuleciach Bertrand Russel ze zdumieniem napisał w Historii zachodniej filozofii: „W całych dziejach ludzkości nie ma niczego
bardziej niezwykłego i niczego bardziej trudnego do zgłębienia, niż raptowne
powstanie cywilizacji w Grecji”.
Sami zresztą Grecy przeczuwali wielkość swych
osiągnięć, o czym mogą świadczyć słowa Peryklesa: „Będziemy przedmiotem podziwu zarówno współczesnych, jak i dla potomnych”.
Możliwe zaś greckie osiągnięcia stały się dlatego,
że tu we wszystkich wiekach (za wyjątkiem krótkotrwałych okresów dogmatycznej
nietolerancji) kwitły różne filozofie, współistniały różne punkty widzenia, a
państwo unikało interwencji w kwestie teoriopoznawcze, podczas gdy na Wschodzie
odmienność myślenia była karalna, a proces nauki polegał na uczeniu się na
pamięć cytatów z „klasyków”. Starorzymski historyk Józef Flawiusz (Żyd) tak
określił różnicę między greckim (zachodnim) a żydowskim (wschodnim) stylem
myślenia: „Żydowskie dziejopisarstwo
bazuje na niewzruszonym autorytecie, co do którego żaden Żyd nigdy nie ma
najmniejszych wątpliwości. I na odwrót znajomość nauki greckiej wykazuje, że
Grecy nigdy nic nie wiedzą na pewno, a mówią to, co każdemu z nich według jego
własnego rozumu wydaje się najbardziej słuszne. Oni nie zastanawiając się
przeczą sobie wzajemnie, spierają się, zarzucają błądzenie nie tylko jeden
drugiemu, ale i swym powszechnie uznawanym autorytetom”...
Tadeusz Zieliński, idąc w ślady żydowsko-rzymskiego
historyka, także uwypukla w swych rozważaniach tę fundamentalną cechę
mentalności greckiej; w szóstym wykładzie ze zbiorku esejów Świat antyczny a my profesor wywodził: „Przypuśćmy na chwilę, że cała treść
filozofii Platona nie tylko jest błędna, ale i niedorzeczna, że nie ma dla nas
żadnej wartości: czyż wolno będzie złożyć jego dialogi ad acta? Nie; wartość
dialogów tych, jako utworów literackich, niezależna jest od tego, co stanowi o
ich wartości filozoficznej. To, co w nich najbardziej uderza każdego jako tako
myślącego czytelnika, nie są to bynajmniej ich wnioski, ale metoda, dzięki
której do wniosków tych się dochodzi. Porównajmy, dla jasności, grecką
literaturę filozoficzną z tym, co jest odpowiednikiem jej u narodów, nietkniętych
cywilizacją grecką, u Hindusów, u narodów tak zwanego wschodu klasycznego, u
Hebrajczyków. I tam spotkać możemy głębokomyślne zasady: nikt nie ma prawa
patrzeć z góry na naukę Buddy lub proroków starego Zakonu. Wszelako u Greków
spotykamy coś, co oni wprowadzili pierwsi w pracę naszej myśli, a mianowicie,
wszędy przenikające przekonanie, że każde twierdzenie nasze o tyle bywa
słuszne, o ile bywa uzasadnione. Nie dość na tym: istnieje założenie, że owa
zasadność lub bezzasadność jest rzeczą jedyną, z jaką liczyć się powinien
myśliciel, i że owa zasadność, skoro istnieje, osłaniać powinna myśliciela od
wszelkich antypatii ogółu. „Jak to? Twierdzisz to i to?” – oponuje Sokratesowi
partner, oburzony jego wywodami. – O, nie, – odpowiada Sokrates, – to twierdzę
nie ja, ale Logos, którego jestem narzędziem. Podoba ci się to, co Logos
uzasadnia moimi ustami – tym lepiej; nie podoba ci się – nie miej żalu do mnie,
ale do Logosa, albo raczej – do samego siebie.”
Tego rodzaju atoli
stosunek wobec sprawy prowadzi w skutku do postulatu, aby człowiek był istotą
dającą się przekonać. Logos stawia przed nami poważne, nieraz ciężkie warunki.
Obowiązany jesteś uznać tezę najbardziej dla się przykrą, skoro jest
udowodniona; obowiązany jesteś wyrzec się przekonania, najdroższego dla siebie,
skoro jest obalone. – Oto kodeks honoru myśliciela. Jeśli nie zechcesz,
będziesz baranem śród stada, niewolnikiem pod władzą pana, nie zaś wolnym
obywatelem rzeczpospolitej ducha. A przeto – obalaj, udowadniaj, ale daj pokój
skargom, obmowom, hazardom. I pilnie zważaj na swe dowody oraz zarzuty, ażeby
istotnie posiadały one moc przekonywającą; częstokroć sympatie i antypatie
paczą nasze sądy, skłaniając nas do uznawania za dostateczne dowodów najmniej
przekonywających – tego być nie powinno. Argument niedowodowy, podszepnięty
sympatią, w sporze naukowym jest to to samo, co cios nielegalny w pojedynku:
kto się do nich ucieka, ten narusza kodeks honorowy.
Tak, zdolność
ulegania argumentom jest owym ziarnem, które zawiera w sobie filozofia antyczna,
i tylko ona; ziarno to wzejść powinno w każdym z nas, jeżeli chcemy zdobyć się
na postawę świadomą wobec zjawiska życia, jeśli pragniemy wyjść z mroku
przesądów. Niestety, rola dla ziarna owego nie jest w człowieku współczesnym
uprawiona. Wszyscy my, mocą dziedziczności, jesteśmy, mniej lub więcej,
woluntarystami; intelektualizm jest cienką zaledwie warstwą napływową
czarnoziemu na pokładach naszego umysłu. Można nas nastrajać tak, można
nastrajać nas inaczej; w żywiołowy sposób działa na nas środowisko i warunki
naszego życia, a przecież wszystko to stanowi proste przeciwieństwo tej
właściwości intelektualnej, która jest zdolnością ważenia dowodów i ulegania
temu, który waży więcej.
I teraz, gdy mówię
o tej zdolności, obawiam się nade wszystko, aby słów mych nie przetłumaczyli na
język woluntarystyczny i zdolności do ulegania argumentom nie pomieszali z tym,
co nazwałbym zdolnością ulegania nastrojom, tą niezawodną poszlaką słabości
moralnej i umysłowej. Nie o to chodzi, aby człowiek zdolny był zmieniać
przekonania; jest to zjawiskiem tak pospolitym, że nie warto o nim wspominać.
Ludzie ustawicznie, przechodząc z jednego środowiska w drugie, przekonania swe
zmieniają – nie nagle, oczywiście, ale stopniowo; dotyczy to zwłaszcza
przekonań politycznych. Metamorfozy tego rodzaju odbywają się z regularnością,
która przypomina metamorfozy owadów; co dzień prawie bywamy świadkami, jak z
najradykalniejszych poczwarek wylęgają się wspaniałe motyle wstecznictwa. Mam
nadzieję, że nie zostanę posądzony o to, iż w postaci nadmienionej wyżej
właściwości zalecam tego rodzaju metamorfozę, wręcz przeciwnie, metamorfoza
taka jest oczywistym wrogiem tamtej starodawnej cnoty greckiej. Wszelako, nie
jest to wróg jedyny; wrogiem drugim jest to, co w języku woluntarystycznym przyjęto
nazywać statecznością przekonań, gdy tymczasem w naszym języku
intelektualistycznym przymiot ów nazywa się bezwładem i ślepotą umysłową. Z
naszego stanowiska, na jednakowe zasługuje potępienie zarówno ten, kto własnych
wyrzeka się przekonań, nie mając logicznych po temu uzasadnień, jak i ten, kto
mając te uzasadnienia, przekonań swych nie odrzuca; obaj ludzie tacy są wrogami
i przeniewiercami w obliczu Logosa, owego „słowa-rozumu”, które, wedle
głębokiego powiedzenia czwartego ewangelisty, istniało na samym początku bytu –
po raz pierwszy zaś objawiło się w filozofii antycznej...
W tej oto chwili,
nad naszymi głowami krąży Logos; to, co mówię do was, dąży nie ku temu, aby was
tak lub inaczej nastroić, ale ku temu, aby was przekonać, że jest to zadanie trudne,
że wykłady moje wiele wywołują krytyk i niezadowolenia – o tym wiedziałem sam i
uprzedzałem was z góry: trudna to rzecz przekonywać i obalać stare przekonania
tam, gdzie mamy przed sobą całymi latami nagromadzony stos przesądów,
przekazanych przez środowisko i omalże utrwalonych dziedzicznie. Sądzę
wszelako, że, jeśli mnie zależy na tym, aby wam oznajmić prawdę, do której
doszedłem, to wam nie mniej zależeć powinno, aby ją powzięć w siebie, o ile
jest to... prawda. Aby zaś o tym się przekonać, istnieje środek tylko jeden –
ów kodeks honoru myśliciela, o którym mówiłem przed chwilą: „Obowiązany jesteś
uznać tezę najbardziej dla się przykrą, skoro jest udowodniona; obowiązany
jesteś wyrzec się przekonania najdroższego dla siebie, skoro jest obalone”. Tymczasem
czytelnik i słuchacz współczesny w liczbie innych cech, którymi różni się od
antycznego, odznacza się cechą następującą: gdy mu coś udowadniacie, puszcza on
tok rozumowań mimo uszu lub oczu i skupia całą uwagę na wyniku; gdy wynik ten
podoba mu się, przyznaje słuszność autorowi, choćby samo dowodzenie oparte było
na najdzikszym sylogizmie; gdy wynik mu się nie podoba, wówczas autor jest
zgubiony: przeciw takiemu traktowaniu sprawy pragnąłbym was jak najskuteczniej
uzbroić, dopóki jeszcze czas, dopóki jeszcze stoję przed wami.
Tak, raz jeszcze
powtarzam: uległość wobec argumentów zasadnych, owa rękojmia wolności umysłowej
i postępu umysłowego – to najcenniejsza puścizna filozofii antycznej.
Odpowiadającą jej formą jest dialog; oto przyczyna, dla której Platon dzieła
swe napisał w formie dialogów, przy czym przekonywanie i obalanie przekonań
odbywa się w naszych oczach”...
Widocznie nie jest sprawą przypadku, że podstawową
formę starogreckich dzieł filozoficznych stanowił dialog, a nie monolog,
wymiana zdań, a nie ich narzucanie. Ta też okoliczność została w całości
przejęta przez cywilizację i kulturę umysłową chrześcijaństwa. Nie ulega
wątpliwości, że dialogiczna forma wielkich dzieł Św. Augustyna czy Św. Tomasza
z Akwinu wywodzi się lub wzoruje na dialogach Platona, choć jednak za
pośrednictwem kultury łacińskiej. Rzymianie, którzy podbili Helladę, zostali
dziedzicami i skarbnikami jej kultury, zachowując swe cechy etniczne jako
właściwości lokalne. Oni też przekazali kulturę hellenistyczną wszystkim swym
prowincjom, zaś po upadku politycznej potęgi Rzymu – europejskim romańskim oraz
częściowo słowiańskim i germańskim etnosom.
Nie ulega zresztą żadnej wątpliwości, że liczne
ważkie aspekty kultury chrześcijańskiej, nawet o znaczeniu czysto teologicznym,
takie np. jak wyobrażenie o trójcy świętej, o zmartwychwstaniu, o walce Dobra
ze Złem na tym świecie, wyrastały z kultur o całe tysiąclecia wcześniejszych,
takich jak asyryjska, staroegipska, filistyńska, perska. Nawet sam symbol
krzyża był znany o 2-3 tysiące lat wcześniej niż powstało chrześcijaństwo. Inna
rzecz, że w obrębie chrystianizmu wszystkie te nauki, wyobrażenia i symbole
nabrały głębszej treści, zostały wyniesione na bardziej wysoki poziom. Ale
faktem jest, że myśl chrześcijańska stanowiła owoc całego dotychczasowego
rozwoju świata europejskiego czy dokładniej śródziemnomorskiego.
Jak powiadał Giacomo Leopardi, „idee chrześcijaństwa zostały wyprodukowane
wcześniej, niż ono się narodziło”.
Bardzo głębokie spostrzeżenia poczyniła w tej
materii Simone Weil, która w dziele Świadomość
nadprzyrodzona pisała: „Treści
chrystianizmu istniały już przed przyjściem Chrystusa... Święty Augustyn: przed przyjściem Chrystusa
istnieli poza Izraelem „duchowi członkowie” Izraela wśród innych narodów i
każdemu z nich objawione było mocą Boską mające nastąpić przyjście jedynego
Pośrednika. Na przykład: Hiob.
Żadne dane nie
wskazują, że ich liczba i wpływy były ograniczone. Nie ma powodu, abyśmy nie
przypuszczali, że egipscy kapłani, wtajemniczeni w Eleuzis (w dobrym okresie),
pitagorejczycy, druidowie, indyjscy gimnosofiści oraz chińscy taoiści należeli
do nich w większości wypadków. Jeśli to przyjąć, prawdziwe są również i te
tradycje, i ci, którzy dziś w nich żyją, są w prawdzie. Dobra Nowina ma istotne
znaczenie dla zbawienia bynajmniej nie jako opowieść historyczna.
Jeśli pełne
niepokoju oczekiwanie na Zbawiciela doprowadziło do tego, że wzięto mylnie za
zbawiciela człowieka nazwanego Buddą, jeśli wzywany on dziś jest jako człowiek
doskonały, Boski i niosący odkupienie, to wezwania te są równie skuteczne, jak
wezwania skierowane do Chrystusa.
Głupcy mówią w
związku z Platonem o synkretyzmie. Synkretyzm nie jest potrzebny temu, co jest
jednością. Tales, Anaksymander, Heraklit, Sokrates, Pitagoras, wszystko to była
ta sama doktryna, jedyna grecka doktryna, przełamująca się w odmiennych
ludzkich temperamentach.
Pomiędzy mistykami
prawie wszystkich tradycji religijnych istnieje rzeczywiście wspólnota
dochodząca niemal do identyczności. Oni stanowią o prawdzie każdej z tych
tradycji.
Kontemplacja,
praktykowana w Indiach, Grecji, Chinach itd. jest w równym stopniu
nadprzyrodzona, jak kontemplacja u mistyków chrześcijańskich. Szczególnie silne
pokrewieństwo istnieje na przykład pomiędzy Platonem i świętym Janem od Krzyża.
A także pomiędzy „Upaniszadami” a świętym Janem od Krzyża. Bardzo bliski
mistyce chrześcijańskiej jest również taoizm.
Orfizm i
pitagoreizm były autentycznymi tradycjami mistyki. A także Eleuzis...
Religia katolicka
mieści w sobie i formułuje wyraźnie prawdy, które w innych religiach zawarte są
w sposób ukryty. Ale i odwrotnie: inne religie zawierają w sobie sformułowane
prawdy, które w chrystianizmie są zawarte w sposób ukryty (...).
Różne autentyczne
tradycje religijne to różne i być może równie cenne odblaski tej samej prawdy.
Ale nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo każdy żyje tylko jedną spośród tych
tradycji, a inne ogląda z zewnątrz. A tymczasem religię można poznać tylko od
wewnątrz, jak to, całkiem słusznie, powtarzają bez przerwy katolicy ludziom niewierzącym.
To tak jakby dwóch
ludzi, mieszkających w dwóch połączonych ze sobą pokojach, widziało słońce – a
jednocześnie ścianę w pokoju sąsiada, oświeconą odblaskiem słońca, i każdy z
nich był przeświadczony, że on tylko widzi słońce, a sąsiad – tylko jego
odblask”...
Simone Weil, choć przecież rodowita i szlachetna
Żydówka, która nigdy się swej żydowskości ani wypierała, ani się zrzekała, była
również – jak T. Zieliński – pewna, iż między duchem judaizmu a chrystianizmu
istnieje głęboka przepaść, że chrześcijaństwo było zaprzeczeniem duchowym i
etycznym judaizmu. W powyżej cytowanym dziele ta znakomita kobieta – filozof
pisała: „Wśród postaci z opowiadań
Starego Testamentu tylko Abel, Enoch, Noe, Melchizedech, Hiob i Daniel byli
czyści. Trudno się dziwić, że lud zbiegłych niewolników, zdobywców ziemi
podobnej do raju, a zagospodarowanej przez inne cywilizacje, w których trudzie
oni nie wzięli żadnego udziału i które krwawo wyniszczyli – że taki lud
niewiele mógł wydać dobrego. Mówić w związku z tym ludem o „Bogu nauczycielu”
to okrutny żart (...). Po ich owocach
poznacie ich. Nie ma większego zła, jak czynić ludziom zło, ani większego
dobra, niż czynić ludziom dobro.
Nie możemy
wiedzieć, co jakiś człowiek ma na myśli wymawiając pewne słowa (Bóg, wolność,
postęp...). O sumie dobra, które jest w jego duszy, można sądzić tylko na
podstawie dobra, które jest w jego czynach albo w wyrazie, jaki daje własnym
oryginalnym myślom.
Nie można dostrzec
obecności Boga w człowieku, a tylko odblask Jego światłości w sposobie, w jaki
pojmuje życie doczesne. Toteż Bóg prawdziwy obecny jest w „Iliadzie”, a nie w „Księdze
Jozuego”.
Autor „Iliady” tak
maluje życie ludzkie, jak może je widzieć tylko ten, kto kocha Boga. Autor
Jozuego tak, jak może je widzieć tylko ten, kto Boga nie kocha (...).
Izrael był tą
społecznością opryszków, o której mówi Platon, że usiłują wewnątrz siebie
zaprowadzić sprawiedliwość”...
Simone Weil dawała wyraz przekonaniu, że teologia
judaizmu, a teologia chrystianizmu są nie do pogodzenia. Bo przecież podstawowa
prawda dotycząca Boga w chrześcijaństwie – to, że on jest dobry. Wierzyć, że
Bóg może nakazywać ludziom jakieś okrutne czyny – niesprawiedliwość i
okrucieństwo, to największy grzech, jaki można w stosunku do Niego popełnić.
Zeus w Iliadzie
nie nakazuje żadnych okrucieństw. Grecy wierzyli, że „Zeus błagający” przebywa
w każdym nieszczęśliwym, który błaga o litość. Jahwe jest „Bogiem Zastępów”.
Historia Hebrajczyków wskazuje na to, że nie tylko o gwiazdy tu chodziło, ale i
o izraelskich wojowników. Otóż Herodot wymienia wielką liczbę ludów helleńskich
i azjatyckich, pomiędzy którymi jeden tylko czcił „Zeusa zastępów”. Żaden inny
naród nie znał tego bluźnierczego pojęcia. Egipska Księga umarłych, licząca
sobie przynajmniej trzy tysiące lat, a pewno i wiele więcej, przepojona jest
ewangeliczną miłością. (Umarły mówi do Ozyrysa: „Panie Prawdy, przynoszę ci prawdę... Dla ciebie walczyłem ze złem...
Nie zabiłem nikogo. Nie jestem winien niczyich łez. Nie minąłem obojętnie
nikogo, kto cierpiał głód. Nie dałem nigdy powodu, aby z mojej winy pan
skrzywdził niewolnika. Żadnemu człowiekowi nie dałem powodów do strachu. Nie
przemawiałem nigdy głosem wyniosłym. Nie zamykałem nigdy uszu na słowa prawdy i
sprawiedliwości. Nie wysuwałem naprzód swojego imienia dążąc do zaszczytów. Nie
odtrącałem od siebie Boga, w czymkolwiek by się objawił...”).
Hebrajczycy stykali się przez cztery stulecia z
cywilizacją egipską i nie chcieli przyjąć tego ducha łagodności. Pragnęli
potęgi... „Nowe Przymierze bardzo daleko
odbiegało od Starego” – stwierdza Simone Weil.
Jak widzimy, rozumowanie żydowskiej filozofki
Simone Weil jest bliźniaczo podobne do toku myśli T. Zielińskiego w Hellenizmie a judaizmie, co więcej, jest
nawet jeszcze bardziej radykalne. I zresztą zgodne ze spostrzeżeniami szeregu
innych wybitnych teoretyków kultury. Tym, którzy usiłują mówić o istnieniu
jakiegoś chimerycznego „judeochrześcijaństwa”, warto przypomnieć, że np.
wybitny żydowski biblista Pinchas Lapide (Jesu,
das Geld und der Weltfrieden, Güttersloh, 1991) uważa wszystkie ewangelie
za dzieło rzymskich antysemitów, a teksty te, jego zdaniem, są jaskrawo
antyżydowskie.
Żadna to nowość, na przeciwieństwo duchowości
judaistycznej a chrześcijańskiej bardzo dawno temu wskazywał m.in. Max Stirner,
który pisał: „Jeszcze dzisiaj żydzi, te
nad wiek mądre dzieci starożytności, nie wyszli poza takie [zmysłowe] myślenie
i przy całej subtelności i potędze mądrości i rozumu nie mogą znaleźć Ducha,
który nic sobie z rzeczy nie robi, który bez trudu staje się ich panem i zmusza
je, by mu służyły.
Chrześcijanin ma
duchowe zainteresowania, gdyż pozwala sobie na to, by być duchowym człowiekiem;
żyd nie pojmuje tych zainteresowań w ich czystej postaci, gdyż nie pozwala
sobie na nieprzypisywanie rzeczom żadnej wartości. Nie osiąga czystej
duchowości, duchowości w sensie religijnym, która jest wyrażana jedynie w
wierze chrześcijańskiej, bez uczynków, które ją potwierdzają. Bezduchowość
żydów na zawsze oddzieliła ich od chrześcijan, albowiem dla pozbawionego ducha
duchowy jest niezrozumiały; tak jak dla duchowego pozbawiony ducha jest godny
pogardy. Żydzi posiadają jedynie „ducha tego świata” (Max Stirner, Jedyny i jego własność).
Także A. Schopenhauer twierdził, że tym, co różni „prawdziwe chrześcijaństwo” od „prymitywnego żydostwa”, jest przekonanie
o tym, iż „człowiek nie jest dziełem
cudzej, lecz swej własnej woli”. W dziele Świat jako wola i przedstawienie gdański myśliciel wywodził: „Różnicy
podstawowej między religiami nie można upatrywać, jak się to dzieje
powszechnie, w tym, czy są monoteistyczne politeistyczne, panteistyczne czy
ateistyczne, lecz tylko w tym, czy są optymistyczne, czy też pesymistyczne, tj.
czy ukazują istnienie świata jako usprawiedliwione samo przez się, czyli je
pochwalają i wychwalają, czy też uznają je za coś, co pojąć można tylko jako
skutek naszej winy i czego zatem właściwie być nie powinno, skoro poznają, że
ból i śmierć nie mogą mieścić się w wiecznym pierwotnym, niezmiennym porządku
rzeczy, w tym, co pod każdym względem być powinno. Siła, dzięki której chrześcijaństwo
mogło przezwyciężyć najpierw żydostwo, a potem greckie i rzymskie pogaństwo,
tkwi wyłącznie w jego pesymizmie, w przyznaniu, że nasz stan jest w najwyższym
stopniu nieszczęsny, a zarazem grzeszny, podczas gdy żydostwo i pogaństwo było
optymistyczne. Ta prawda, przez każdego boleśnie odczuwana, utorowała sobie
drogę, a towarzyszyła jej potrzeba zbawienia”.
Arthur Schopenhauer uważał, że cały judaizm „został zaczerpnięty z Zendawesty”; co do
chrześcijaństwa, twierdził, że etyka tej religii „jest z ducha buddyjska i bramińska”, tj. pesymistyczna i nie
harmonizuje z raczej optymistycznym Starym
Testamentem (por.: Świat..., t.
2). Jest rzeczą ewidentną, że schopenhauerowska interpretacja w tym miejscu
jest dość słaba i nie da się jej utrzymać chociażby w świetle myśli Karola
Wojtyły. Lecz pozostawmy ten wątek na uboczu, przypominając jedynie znamienne
zdania, w których Max Scheler porównywał odczuwanie świata przez ludzi antyku a
chrześcijan: „Dla człowieka starożytnego,
będącego w gruncie rzeczy eudajmonistą, świat zewnętrzny był pogodny i wesoły.
W swej istocie jednak był on dla niego głęboko smutny i mroczny. Poza tą
radosną jawnością i powierzchnią świata, którą zwie się „wesołą
starożytnością”, zieje „Mojra” i „przypadek”. Dla chrześcijanina świat
zewnętrzny jest mroczny, spowity nocą i pełen cierpienia. Ale jego istota jest
samą szczęśliwością i zachwyceniem”.
Jest to bodaj najbardziej trafne spostrzeżenie co
do kwestii, czy chrystianizm jest optymistyczny, czy pesymistyczny. Jest on
bowiem jednocześnie w najwyższym stopniu pesymistyczny i w najwyższym stopniu
optymistyczny. Na tym polega
jego największa mądrość i największa siła przyciągająca. Bóg judaizmu jest
inny. Jak pisał C. G. Jung: „Bóg między
Starym a Nowym Testamentem zmienił się z Boga gniewu w Boga Miłości”. Bóg
oczywiście się nie zmienił, ale różne rasy odmiennie go pojmują i wyobrażają.
Co do tego zgadzają się zresztą w zupełności zarówno rzetelni przedstawiciele
chrześcijaństwa jak i judaizmu.
Papieże
Paweł VI oraz Jan Paweł II nazwali Żydów „starszymi
braćmi w wierze”, arcybiskupi zaś żydopolscy Muszyński, Gocłowski i inni religię
panującą w Polsce – „żydokatolicyzmem”.
Przy głębszym zastanowieniu widać, że są to tezy absurdalne, podobnie jak co
najmniej nieporozumieniem, a raczej bluźnierstwem
i głupstwem, jest śpiewanie w kościołach
„Bóg został sługą Obrzezanych!” czy „nie
ma Boga poza Izraelem!”; i nic w tym nie mogą zmienić sofistyczne wykręty
tych czy innych demagogów. Chrześcijanie są zwani w Talmudzie „nazarejczykami”, akum,
nokrim lub gojim i nie są uważani
za ludzi, lecz za zwierzęta człekokształtne: „Stworzył ich Bóg w kształcie ludzkim na cześć Izraela, nie są bowiem
stworzeni akum w innym celu, jak tylko dla służenia Żydom we dnie i w nocy. Nie
przystoi bowiem Izraelicie, aby mu służyły zwierzęta we własnej postaci, lecz
zwierzęta w postaci ludzkiej”. Jezus – według Talmudu – po życiu pełnym nieprawości i ohydy, zrodzony przecież z
nieprawego łoża – „został pogrzebany w
piekle”.
Wybitny uczony
i filozof żydowski
Martin Buber (1878 – 1965), pierwszy
prezydent Akademii Nauk
Izraela, negował boskość
Jezusa i wyznawał,
iż nie potrafi
sobie nawet wyobrazić,
aby Żyd mógł
na serio zostać
chrześcijaninem i dostrzegać
w Nazaretańczyku Mesjasza. Zaiste
Żyd musiałby być
niespełna rozumu, aby
uznawać za „syna
bożego” Jezusa z
Nazaretu, który uważał
Żydów za satanistów,
za „dzieci Szatana”
i - według
Ewangelii Św. Jana
(8, 44) - zwracał
się do nich
w następujący sposób:
„Wy jesteście
z waszego ojca,
Diabła, i chcecie
spełniać pragnienia waszego
ojca. Ten był
zabójcą, i nie
stał mocno w
prawdzie, gdyż prawdy
w nim nie
ma. Kiedy mówi
kłamstwo, mówi zgodnie
z własnym usposobieniem, gdyż
jest kłamcą i
ojcem kłamstwa”. M. Buber uważał chrześcijaństwo za
światopogląd fałszywy, nacechowany
elementami idololatrii i
politeizmu, oraz twierdził,
że chrześcijanie, wierząc
w Jezusa Chrystusa
jako w rzekomego
„syna bożego” (podczas
gdy był to
zwykły człowiek) zamykają
sobie drogę do
poznania Boga prawdziwego. Tak więc
teza o pokrewieństwie judaizmu
i chrystianizmu stanowi
z żydowskiego punktu
widzenia czysty absurd.
W kościele katolickim
głosicielami tego absurdu
są - jak
twierdzą niektórzy kapłani
- osoby
żydowskiego pochodzenia, które
wyruszyły na „pokojowy
podbój” chrześcijaństwa.
Ksiądz
Michał Poradowski, profesor Katolickiego Uniwersytetu w Santiago de Chile
pisze: „W ostatnich latach spotykamy się
coraz częściej z opinią, że Żydzi są rzekomo naszymi „starszymi braćmi w wierze
religijnej”.
Otóż jest to bałamuctwo, gdyż
religia żydowska zawsze w ciągu tysięcy lat podkreśla, że jest wiarą w Boga
jednoosobowego, podczas gdy wiara chrześcijańska, tak katolicka jak i
prawosławna, a także protestancka i anglikańska zawsze podkreślają istnienie
Boga w Trójcy Przenajświętszej, a więc czczą Boga-Ojca, Boga-Syna i Boga-Ducha
Świętego.
Istnieje więc zasadnicza
różnica między wiarą chrześcijańską a wiarą żydowską.
Stąd też nigdy nie byli, nie są
i nie mogą być Żydzi uważani przez chrześcijan za „starszych braci w wierze”,
gdyż ich wiara w Boga absolutnie jedynego jest całkowicie inna od naszej wiary
chrześcijańskiej w Boga w Trójcy Świętej Jedynego, a objawionego nam przez
Chrystusa Pana, którego Żydzi nie tylko że nie uznają, ale którego zawsze i
ciągle odrzucają i którego naukę prześladują.
Wystarczy zajrzeć do głównych
pism żydowskich, a przede wszystkim do Talmudu, tak w wydaniu jerozolimskim,
jak i wydaniu babilońskim, aby przekonać się, że Żydzi poza dekalogiem Mojżesza
nie mają nic wspólnego z wiarą chrześcijańską, która powstała z nauki Jezusa
Chrystusa, którego Żydzi uważali za zdrajcę i którego ukrzyżowali.
Zaś zwolenników Jezusa
Chrystusa najokrutniej prześladowali i stali się największymi wrogami
chrześcijaństwa.
Żydzi byli inspiratorami
prześladowań chrześcijan za czasów Nerona, aż do czasów rewolucji francuskiej,
a bardziej jeszcze w okresie rewolucji bolszewickiej w Rosji.
Nazywanie więc Żydów „starszymi
braćmi w wierze” jest bluźnierstwem!
Przecież sam Chrystus Pan
wyrzucał im brak wiary starotestamentowej i oskarżał ich o satanizm, mówiąc:
„Wy z ojca diabła jesteście...” (Ew. Św. Jana 8:44).
Nie można jednak zapominać, że
niektórzy Żydzi przyjęli naukę Chrystusa Pana, ale niemal wszyscy apostołowie byli
pochodzenia celtyckiego, a nie semickiego – bodajże tylko Judasz i Paweł byli
semitami.
W okresie Chrystusa Pana, Palestyna była krajem
zaludnionym przez najrozmaitsze ludy, ale głównie przez Celtów. Tak wiec
obdarzać Żydów tytułem „naszych starszych braci w wierze” jest co najmniej
nieporozumieniem.
Niestety w Polsce, w ostatnim
50-leciu, duchowieństwo katolickie zostało bardzo zażydzone, gdyż Żydzi masowo
wstępowali do seminariów, głównie do warszawskiego. Stąd też mamy obecnie w
Polsce wielu księży i biskupów pochodzenia żydowskiego i to oni właśnie tak
często używają zwrotu „nasi starsi bracia w wierze”.”
Także z punktu widzenia ortodoksyjnego judaizmu teza o pokrewieństwie
chrześcijaństwa i mozaizmu jest nie do przyjęcia. Rabin Simon Warsaw w londyńskim
piśmie Jewish Chronicle obala
lansowaną przez niektórych chrześcijan tezę o „jedności” Boga
żydowskiego a chrześcijańskiego: „Deklaracja,
że Żydzi i chrześcijanie rzeczywiście wielbią tego samego Boga jest całkowicie
fałszywa i bałamutna. Prawdą jest bowiem, że my uznajemy całkowitą niezgodność
między tymi bóstwami i mnóstwo kazuistycznych twierdzeń nie może doprowadzić do
ich tożsamości. Chrześcijańska doktryna o Trójcy jest diametralnie przeciwna
pojęciu Boga Izraela, który jest niezbędnym elementem żydowskiej wiary. Z tego
powodu tego rodzaju bratania są nieuczciwe i szkodliwe dla osiągnięcia
wymuszonej jedności, która nie ma w rzeczywistości żadnych podstaw.”
Chrześcijańska nauka o Trójcy Przenajświętszej jest przez uczonych
żydowskich uważana za jedną z form politeizmu; posługiwanie się zaś w
kościołach prawosławnych i katolickich obrazami – za odmianę pogańskiego
bałwochwalstwa, idololatrii. Teoryjkę o rzekomej jedności judaizmu i
chrześcijaństwa głoszą wewnątrz tego drugiego księża żydowskiego pochodzenia, wewnątrz zaś
pierwszego – nikt.
***
Podobnie jak na długo przed nią Tadeusz Zieliński,
Simone Weil uważała hellenizm za
prawdziwego „ojca” kultury chrześcijańskiej; w Świadomości nadprzyrodzonej m.in. zaznaczała: „Kultura Greków. Nie ma w niej uwielbienia siły. To, co doczesne, było
tylko mostem. W stanach duszy nie szukano potęgi, ale czystości”.
Jeśli tak, to przecież rzeczywiście hellenizm a
chrystianizm są jakby dwoma historycznymi etapami tego samego zjawiska:
najwyższej kultury europejskiej. Jest to zresztą obecnie przekonanie dość
szeroko rozpowszechnione. „Dzieła
filozofów pogańskich – stwierdzał Vilfredo Pareto – bardzo często zawierały myśli „chrześcijańskie”; nie było to
zapożyczenie, lecz wyłącznie forma, która ujawniała podstawę wspólnych ludziom
owych czasów idei. Religia, która zatriumfowała, jawi się nam teraz w formie
syntezy i ukoronowania powszechnego ruchu; zresztą, aby zwyciężyć, musiała się
do głębi przekształcić i dokonać licznych zapożyczeń od swoich rywalek”.
Zaznaczmy na marginesie, że rywalizacja może się
odbywać także w formie symbiozy, a nawet dziedziczenia.
Jeszcze dalej posuwał się Carl Gustaw Jung, gdy
wskazywał na głębokie powinowactwo i na nieprzerwaną linię rozwoju, jeśli
chodzi o świat greckiego i rzymskiego antyku a chrystianizm. W rozprawie Typy psychologiczne C. G. Jung wywodził:
„Podobnie jak antyk popierał rozwój
jednostek w obrębie wyższych klas uciskając większość prostego ludu (helotów,
niewolników), tak chrześcijaństwo osiągnęło stan kultury zbiorowej przez to, że
o tyle, o ile to było możliwe, przeniosło ten sam proces do wnętrza jednostki
(podniosło na poziom subiektywny, jak zwykliśmy to określać). Ponieważ chrześcijański
dogmat o niezbywalnej duszy nadał wartość jednostce, nie można już było mniej
wartościowej większości podporządkować w praktyce wolności bardziej
wartościowej mniejszości, i w jednostce główna funkcja psychiczna zajęła w
stosunku do funkcji niższych miejsce uprzywilejowane. W ten sposób zasadnicze
znaczenie przypisano jednej wartościowej funkcji na niekorzyść wszystkich
innych funkcji. Tym samym zewnętrzną społeczną formę kultury antycznej
przeniesiono – w sensie psychologicznym – do wnętrza podmiotu, przez co w
jednostce wytworzył się stan wewnętrzny odpowiadający w starożytności sytuacji
zewnętrznej: dominująca, uprzywilejowana funkcja rozwijała się i różnicowała
kosztem mniej wartościowej większości. Dzięki temu procesowi psychologicznemu stopniowo
powstawała kultura zbiorowa, która wprawdzie gwarantuje jednostce prawa
człowieka w o wiele większym stopniu niż w czasach antyku, jednakże ma tę wadę,
że opiera się na subiektywnej „kulturze niewolniczej”, tj. na przeniesieniu
antycznego zniewolenia większości w głąb psychiki, co wprawdzie podwyższa
poziom kultury zbiorowej, ale za to obniża poziom kultury indywidualnej.
Podobnie jak niewolnictwo mas było otwartą raną antyku, tak zniewolenie
niższych funkcji stanowi nieustannie krwawiącą ranę w duszy dzisiejszego
człowieka... Faworyzowanie wyższej funkcji przynosi zasadniczo korzyść
społeczeństwu, ale wyrządza szkodę indywidualności”...
Nie koniecznie musimy się godzić z ostatnim zdaniem
tego rozumowania. Chrystianizm bowiem niewątpliwie wytworzył i spotęgował
dynamiczny proces indywidualizacji i personalizacji człowieka Europy. Nie
przypadkiem A. Schopenhauer wywodził: „Człowiek
zawsze jest zdany na samego siebie, zarówno w każdej sprawie, jak w
najważniejszej. Daremnie tworzy sobie bogów, aby wybłagać u nich lub wyłudzić
od nich pochlebstwem coś, co sprawić może tylko własną siłą woli. Jeśli Stary
Testament uczynił świat i człowieka dziełem Boga, to Nowy, aby nauczyć, że
ratunek i zbawienie od nędzy tego świata może wyjść tylko od samego człowieka,
zmuszony był uczynić z owego Boga człowieka. Wola człowieka jest i będzie dla
niego tym, od czego wszystko zależy” (Arthur Schopenhauer, Świat..., t. 1).
Pomijając niuanse ideograficzne, gdyż interesują
nas one tu tylko jako materiał wyjściowy do konfrontacji o charakterze raczej
ogólno-filozoficznym i socjalno-psychologicznym, przypomnijmy, że na
powinowactwa hellenizmu a chrystianizmu wskazywało też wielu innych (prócz
powyżej cytowanych) intelektualistów.
„Dopóki na
świecie będzie istniała śmierć, hellenizm pozostanie siłą twórczą, ponieważ
chrześcijaństwo hellenizuje śmierć... Hellenizm, zapłodniony przez śmierć, i
jest właśnie chrześcijaństwem. Nasienie śmierci, padając na ziemię Hellady,
rozkwitło cudownie: cała nasza kultura wyrosła z tego nasienia, mierzymy nasz
czas od tego momentu, gdy przyjęła je ziemia Hellady” – pisał np. Osip
Mandelsztam w szkicu Skriabin i
chrześcijaństwo.
„Europa
duchowa – powiada trafnie Edmund Husserl – posiada miejsce narodzin. Nazywam tak nie miejsce geograficzne związane
z określonym krajem, ale miejsce duchowych narodzin w obrębie pewnego narodu
czy raczej u pewnych ludzi i grup należących do tego narodu. Jest to starożytna
Grecja VII i VI wieku przed Chrystusem. Tam to kształtuje się u pewnych ludzi
nowego rodzaju postawa wobec otaczającego świata. Konsekwencją tego jest
pojawienie się całkowicie nowego rodzaju postaci ducha, które rychło
przybierają kształt określonego systemu kulturalnego: to jest to, co Grecy
nazwali filozofią. Filozofia oznacza właśnie naukę uniwersalną, naukę o
wszechświecie, o całościowym uniwersum obejmującym wszystko to, co jest”...
Wydaje się, iż do tychże przekonań przychyla się
Vilfredo Pareto, gdy pisze: „Podstawa
uczuć jest trwała, natomiast forma, w jakiej emocje się wyrażają, może podlegać
zmianom... Instytucje i doktryny z pozoru zupełnie różne i konkurencyjne mogą
się wywodzić z tego samego źródła. Niegdyś to samo uczucie przybierało u
niektórych ludzi formę stoicyzmu, a u innych formę chrystianizmu” (V.
Pareto, Uczucia i działania, Warszawa
1994).
Także wybitny profesor Uniwersytetu Wileńskiego
Feliks Koneczny wnioskował, że w przeglądzie dziejów etyki naturalnej wypada
też zrobić to powtarzające się spostrzeżenie co do Rzymian, jako należy im
przyznać miejsce nie tylko pierwsze, ale zarazem całkiem odrębne, bo w wielu
wypadkach jakżeż bliskie chrześcijaństwa!... (Por.: Feliks Koneczny, O wielości cywilizacji).
W podobny sposób Karol Wojtyła również uważa, że: „Spotkanie Ewangelii ze światem
hellenistycznym okazało się nad wyraz owocne. Wśród wszystkich słuchaczy,
jakich św. Paweł zdołał zgromadzić wokół siebie, na szczególną uwagę zasługują
ci, którzy przyszli go słuchać na ateńskim Areopagu”...
I wreszcie niektórzy badacze wskazują na pewne
wartości aksjologiczne, których cenienie jakby łączy świat antyku a świat
nowożytny w jedną całość. Dla przykładu francuski uczony N. D. Fustel de
Coulanges (La cite antique, Paris
1885) powiada: „Istnieją trzy rzeczy,
które od najdawniejszych czasów są ustanowione i mocno utrwalone w
społeczeństwach greckim i włoskim: rodzima religia, rodzina, prawo własności;
trzy rzeczy, których wzajemny związek był na początku wyraźny i które wydawały
się nierozłączne. Rodzina, która z obowiązku i ze względu na religię gromadzi
się zawsze wokół swojego ołtarza, osiedla się na ziemi, tak jak na ziemi jest
sam ołtarz”...
***
Bylibyśmy w głębokim błędzie, gdybyśmy
twierdzili, że bezpośrednio przedstawiony powyżej nurt
historiograficzno-religioznawczy jest jedynym lub dominującym w nauce
europejskiej. Nie mniej rozpowszechnionym i silnym jest trend przeciwstawny, z
naciskiem uwypuklający liczne – rzeczywiste lub hipotetyczne – pokrewieństwa
między judaizmem a chrystianizmem, oraz negujący podobieństwa między duchem greko-rzymskim
a chrześcijańskim.
Alasdair MacIntyre np. uważa chrześcijaństwo za
„przekształcony judaizm”, do którego należy zasługa nawrócenia świata
starożytnego. W dziele Dziedzictwo cnoty
pisze: „Nietzsche i naziści, którzy
uznawali chrześcijaństwo za religię zasadniczo żydowską, dzięki swojej wrogości
zrozumieli prawdę, której nie potrafili zrozumieć nowocześni rzekomi zwolennicy
chrześcijaństwa. Tę mianowicie, że Tora jest prawem ustanowionym przez Boga
zarówno w Nowym jak i w Starym Testamencie”... Na żadnej z greckich list
cnót – powiada tenże autor – nie mogłaby się pojawić pokora, oszczędność i
sumienność, inne cnoty chrześcijańskie.
Amerykański filozof Albert O. Hirschman (The Passions and the Interests, New
Jersey 1977) też uważał, iż np. greckie „pragnienie
chwały wyklucza się w sposób oczywisty z chrześcijańską cnotą pokory”. Popiera tę tezę Francis Fukuyama, gdy w Końcu historii twierdzi: „Akceptowalność pragnienia uznania lub honoru
stanowi jedną z najistotniejszych różnic między moralnością grecką i
chrześcijańską”.
Szczególnie wpływowy był ten nurt – akcentujący
„żydowski charakter chrystianizmu” – w obrębie jednej ze „szkół” filozofii
niemieckiej, która się wywodziła z kultury i ducha niemieckiego romantyzmu XIX
wieku. Max Stirner np. (Jedyny i jego
własność) twierdził: „Właśnie to, w
czym starożytni widzieli najwyższą wartość, zostało przez chrześcijan odrzucone
jako bezwartościowe; a to, co starożytni uznawali za Prawdę, napiętnowano jako
wierutne kłamstwo. Wzniosłe pojęcie ojczyzny traci znaczenie, gdyż
chrześcijanin uważa się za „pielgrzyma na tej ziemi”. Święty charakter
pochówku, z którego zrodziło się takie dzieło sztuki jak Sofoklejska Antygona,
określono mianem rzeczy godnej pogardy („zostaw umarłym grzebanie swych umarłych”),
a niezłomną prawdę o rodzinnych więzach przedstawiono jako fałsz, od którego
należy się zawczasu uwolnić. I tak we wszystkim”...
Wydaje się jednak, że najbardziej typowym i
najbardziej wpływowym reprezentantem tego punktu widzenia, który kojarzył żydowskość
i chrześcijaństwo w jedną niepodzielną całość, był Fryderyk Nietzsche, który w Wiedzy radosnej m.in. zaznaczał: „Wszędzie, gdzie Żydzi doszli do wpływu,
nauczyli bardziej drobiazgowo odróżniać, bystrzej wnioskować, jaśniej i
przejrzyściej pisać: zadaniem ich było zawsze jakiś naród „uczyć rozumu”.” I
oto ta skłonność Żydów do brania na siebie roli „nauczycieli” innych narodów
skończyła się tym, że „wymyślili” oni „niewolniczą” i zniewalającą filozofię
chrystianizmu, filozofię pokory. Przypomnijmy więc kilka nader wymownych
wypowiedzi autora Zaratustry na ten –
jakże „śliski” – temat.
– „Wiara
chrześcijańska – pisał Nietzsche – jest
od początku wyrzeczeniem się: wyrzeczeniem się wszelkiej swobody, wszelkiej
dumy, wszelkiego przeświadczenia ducha o sobie; zarazem poniżeniem i
samowyszydzeniem, samookaleczeniem”...
„W
chrześcijaństwie występują na czoło instynkty podbitych i uciśnionych:
najniższe stany szukają w nim zbawienia... Chrześcijański jest pewien zmysł
okrucieństwa względem siebie i innych, nienawiść do inaczej myślących, wola
prześladowania... Chrześcijańska jest nienawiść do ducha, do dumy, odwagi,
wolności; chrześcijańska jest nienawiść do zmysłów, do radości zmysłów, do
radości w ogóle” – pisał Nietzsche w Antychryście.
Przy czym miał na myśli kościelny chrystianizm
zorganizowany, a nie samego Jezusa, którego nazywał „wolnym duchem”, i którego
odczucie świata i styl życia cenił nadzwyczaj wysoko, uważał je za „uczciwość przeistoczoną w instynkt i namiętność”. Zaznaczał też, że Jezus
Chrystus w żadnym razie nie mógł być Żydem, gdyż miał charakter i duszę, które
stanowiły bezwzględne zaprzeczenie żydowskości...
Tak czy inaczej chrześcijaństwo
zatryumfowało w obrębie kilku wielkich cywilizacji, otwierając w ten sposób
nową erę w dziejach świata, czyli – jak pisał Max Scheler w książce Problemy socjologii wiedzy – „odnosząc zwycięstwo nad religią i metafizyką
świata antycznego, chrześcijańsko-judejski monoteizm Stwórcy otworzył
niewątpliwie pierwszą fundamentalną możliwość swobodnego prowadzenia na
Zachodzie systematycznych badań przyrody”. Można powiedzieć szerzej:
systematycznych badań rzeczywistości, w tym też socjalno-historycznej i
religijno-duchowej. A stąd wynikło i ogromne urozmaicenie myśli i kultury
umysłowej Europy. Choć z drugiej strony nie sposób przeoczyć, że te badania
Grecy rozpoczęli jeszcze w VIII-VII wieku przed narodzeniem Chrystusa.
* * *
Prawie przed trzema tysiącami lat starożytni Grecy zrozumieli , że
rozum, filozofia i nauka, stanowią zarówno warunek wewnętrznej wolności
człowieka, jak i barierę dla politycznego despotyzmu. Wszelka tyrania bowiem
dąży m.in. do narzucenia obywatelom monolitycznej oficjalnej ideologii,
najczęściej zbudowanej na kłamstwie, służącej celom manipulatywnym, lecz
maskującej się pod światopogląd naukowy lub pseudoreligijny, tak czy inaczej
„niewzruszony”. Prawda ma chronić ludzi przed tego rodzaju nadużyciami. Dlatego
Anaksagoras napisał: „Celem życia jest
prawdziwe poznanie (teoretyczne) i wyrastająca stąd wolność”.
Jest
to postawa wybitnie etyczna, stanowiąca rdzeń cywilizacji
greko-rzymsko-chrześcijańskiej. Móc dobrze radzić państwu – oto istota wolności
w rozumieniu greckich demokratów. Zasada zaś rządów prawa polegała na tym, że
wolny obywatel słuchał tylko tych praw, które ustanowili sami obywatele. W
granicach nakreślonych przez prawo każdy mógł żyć według swego własnego
upodobania, robić i mówić to, co chce. Kluczowe znaczenie miała przy tym
wolność słowa.
Sir
Isaiah Berlin pisał w monografii o Machiavellim: „Przyczyną świetności i Aten i Rzymu był fakt, że żyli tam ludzie
świadomi, jak osiąga się wielkość miast-państw. A jak się ją osiąga? – Przez
rozwijanie w ludziach pewnych określonych cech, takich, jak wewnętrzna siła
moralna, wielkoduszność, tężyzna, żywotność, szczodrość, lojalność, prospołeczna
postawa, duch obywatelski, oddanie sprawie bezpieczeństwa, siły, chwały i
ekspansji ojczyzny. Cechy te starożytni rozwijali u obywateli różnymi
sposobami. Między innymi służyły temu wspaniałe igrzyska i krwawe ofiary,
podniecały one ludzi i budziły wojowniczego ducha i męstwo. Ważne były tu
również prawodawstwo i wychowanie, propagowały one pogańskie cnoty. Potęga,
świetność, duma, surowość zasad, dążenie do chwały, tężyzny, dyscypliny, do
antiqua virtus – oto co czyni państwo wielkim”.
Niemałą
część tego kompleksu zasad przejął świat późniejszy, tak zwana chrześcijańska
Europa, co się też walnie przyczyniło do jej rozkwitu duchowego i
cywilizacyjnego.
* * *
Lwowskie
wydanie 1921 roku broszury Chrześcijaństwo
starożytne a filozofia rzymska profesor T. Zieliński rozpoczyna następnym
wywodem: „Ziarno nauki Chrystusowej siali
apostołowie Ewangelii po całym obszarze cesarstwa rzymskiego; ale niejednakowa
była ruń, jaka z biegiem stuleci wzeszła z tego siewu w jego zachodniej i w
jego wschodniej połaci. I tu i tam, oczywiście, powstało bardzo wiele odmian;
obraz, jaki przedstawiały rozmaite kierunki chrześcijaństwa w pierwszych
wiekach jego istnienia był tak dalece różnolity, że zrazu bywa bardzo trudno w
nim się zorientować; mimo to wszakże, skoro pominąć ścieże i ścieżyny
drugorzędne, udać się natomiast, jeśli tak wolno się wyrazić, głównym gościńcem
w rozwoju myśli chrześcijańskiej, w obu połowach cesarstwa rzymskiego, to można
będzie powiedzieć: chrześcijaństwo, o ile uległo wpływowi filozofii, nosi na
wschodzie charakter neoplatoniczny, na zachodzie – stoicki. Na Wschodzie umysły
teologów zaprzątało zagadnienie samego Bóstwa i jego objawień wobec świata; na
Zachodzie – zagadnienie tego, jakimi drogami człowiek osiągnąć może zbawienie i
szczęśliwość wieczną.
Rozumie się samo przez się, że to różnolite
zabarwienie chrześcijaństwa tu i tam silnie zajmowało naukę, przy tym naukę nie
tylko teologiczną, ale i kulturalno-historyczną. Starano się dociec przyczyn,
które na to zabarwienie wpłynęły; upatrywano ich w duchu praktycznym,
prawniczym Rzymu starożytnego, tak odbiegającym od bezinteresownej spekulacji
marzycielskiej Hellady. Jest w tym, zapewne, sporo prawdy; niemniej wszakże
przyczyną, działającą bezpośrednio, był różny charakter filozofii, pod której
wpływem znajdowało się chrześcijaństwo tu i tam. W rzeczy samej duch rzymskiej
oraz greckiej narodowości, nim odbił się na chrześcijaństwie, wywarł piętno swe
na filozofii; myślenie chrześcijańskie było w tym względzie jedynie dalszym
ciągiem myślenia filozoficznego, które także nie było jednakowe w obu połaciach
świata starożytnego... Na pierwszy rzut oka, może się to wydać dziwne; zżyliśmy
się tak dalece z wyobrażeniem o zupełnej niesamodzielności filozofii rzymskiej,
o jej zależności całkowitej od filozofii greckiej, że sam podział filozofii na
rzymską i grecką, przypuszczający, jak gdyby samoistność pierwszej, wydaje nam
się rzeczą nie do przyjęcia. Przy tym, jednakowoż, zapominamy o jednym: ta
filozofia, która wywiera wpływ na umysły ludzkie, popychając je w tym lub owym
kierunku, bywa stale wynikiem nie tylko twórczości ale i doboru; jeśli w
dziedzinie twórczości filozoficznej zajmują Rzymianie stanowisko dość skromne,
to, jako czynnik doboru, byli oni instancją nadzwyczaj doniosłą i wpływową.
Dotyczy to w szczególności jednego z nich, którego nazwać możemy po prostu
geniuszem doboru w zakresie Rzymu i filozofii – Cycerona. Uczeni z dawien dawna
bawią się detronizowaniem Cycerona jako filozofa, doszukując się greckich
źródeł jego prac filozoficznych, których on, nota bene, bynajmniej za prace
oryginalne nie podawał; jako źródła takie wskazują Antiocha, Filona,
Posydoniusza, Panecjusza, Klitomacha i wielu innych. A jednak faktem być nie
przestaje to, że z grona nadmienionych filozofów nie ostał się na Wschodzie
żaden do owego czasu, w którym tam rodziła się filozofia chrześcijańska, gdy
tymczasem na Zachodzie Cycero nie tylko przetrwał, ale wywierał ogromny wpływ
na umysły.
Sprawa polega na tym, że filozofia Cycerona,
będąc we wszystkich lub prawie we wszystkich swoich częściach zapożyczoną z
nieprzebranej skarbnicy myśli greckiej, była jednocześnie, ze stanowiska
doboru, wartością niezmiernie indywidualną: mistrzowie Cycerona, żywi i umarli,
należeli do kierunków najprzeróżniejszych; sam on, ze swej strony, wniósł w
pracę filozofowania zdrowy swój sąd rzymski oraz zaczerpnięte ze styczności
bezpośredniej z życiem poczucie tego, co potrzebne, a co niepotrzebne. W
rezultacie wypadło coś dosyć pstrego ze stanowiska systematyki filozoficznej,
mieszanina zasad stoickich, epikurejskich, perypatetyckich, staro- i
nowoakademickich; nie zawsze nawet sprawa obywa się bez sprzeczności; ale
sprzeczności takie, nie będąc rekomendacją dla filozofa-teoretyka, nie
pozbawiały nigdy filozofii praktycznej, przeznaczonej dla życia, jej twórczego
działania. W ogóle zaś, system Cycerona, najwpływowszy ze wszystkich, z jakimi
spotkało się na gruncie rzymskim wczesne chrześcijaństwo, przedstawia dla oka
obserwatora trzy strony: jest on negatywny w stosunku do rzeczy nadzmysłowych, do
cudów; jest pozytywny w dziedzinie moralności; jest on wreszcie sceptyczny w
tej dziedzinie, którą współczesna filozofia empiryczna wyznacza
„niepoznawalnemu”. A ponieważ w oczach człowieka, domagającego się przede
wszystkim wiedzy pozytywnej, zaprzeczenie wiedzy o przedmiocie równoznaczne
jest prawie z zaprzeczeniem samego przedmiotu, przeto postąpimy zupełnie
słusznie, rozłamując całą filozofię Cycerona na dwie duże części, przeczącą i
twierdzącą.
Dla wczesnego chrześcijaństwa obie te części
miały bynajmniej nie jednakową wartość.”
W
dalszym ciągu swych rozważań Tadeusz Zieliński poddaje wnikliwej analizie i
konfrontacji zasady etyki filozoficznej Grecji, Rzymu i chrześcijaństwa,
uwypukla ich zbieżności i rozbieżności. Filozof pisze: „Wszelkie cnoty człowieka są to nic innego, jak tylko rozwinięcia jego
przyrodzonych dążeń, przy tym rozwinięcia naturalne i konieczne, o ile nie
staje im w poprzek szkodliwy wpływ środowiska. Przyroda tedy, będąc źródłem
dobra, sama jest dobra u nieskażona. Utożsamiając – za przykładem stoików –
przyrodę z bóstwem, otrzymujemy następującą tezę Cyceronowską: „Człowiek przy
najlepszych warunkach stworzony jest przez Boga najwyższego”. Przekładając myśl
tę na język chrześcijański, otrzymujemy dogmat łaski, świadczonej przez Boga
człowiekowi w dniu jego stworzenia, łaski wyłącznie „odwiecznej”. Jest to
podstawowy dogmat cyceronizmu chrześcijańskiego.
Znajdujemy go u pelagian w całej jego
czystości. „Łaska – jest to właśnie przyroda, przez którą stworzeni jesteśmy
tak, że posiadamy duszę rozumną, dającą nam poznać Boga”; „jeśli przyroda
pochodzi od Boga , to nie może być skażona złem pierwiastkowym”. Przeciwko temu
właśnie dogmatowi występuje Augustyn. Przyroda była ongi doskonała, tak, do
czasu grzechu pierworodnego: „Wola pierwszego grzesznika przyrodę skaziła”. Z
tego to powodu cnota nie może być rozwinięciem przyrody: „skoro sprawiedliwość
pochodzi od przyrody i (powodowanej przez nią) woli człowieka, to Chrystus
umarł nadaremno”. Nie; od czasu Adama przyroda jest skażona, i ażeby osiągnąć
cnotę, człowiek innej potrzebuje łaski, niż ta, której udzielono mu w dniu
stworzenia... Za najwyższy przejaw przyrody w człowieku filozofia uznaje jego
rozum, jako tę z jego władz przyrodzonych, która przewodniczy innym i trzyma je
na wodzy, wskazując im cele i drogi; prymat rozumu można przeto podać za wtórą
zasadę, znamienną dla filozofii rzymskiej. Przekładając ją na chrześcijaństwo,
możemy powiązać ją logicznie z łaską odwieczną: pierwszym owocem łaski,
darowanej przez Stwórcę człowiekowi, był rozum.
Ten właśnie dogmat znajdujemy w
pelagianiźmie; widzimy go w połączeniu z pierwszym w przytoczonych przed chwilą
słowach: „Łaska jest to właśnie przyroda, przez którą stworzeni jesteśmy tak,
że posiadamy duszę rozumną”; jeszcze wyraźniej brzmi drugi jego aforyzm: „Dusza
rozumna jest źródłem wszelkich cnót”. Cała nauka Augustyna, przeciwnie, dąży do
obalenia tego prymatu rozumu i postawienia na jego miejscu prymatu woli, tego
dogmatu prawdziwie chrześcijańskiego, którego zaród pierwszy znajdujemy już w
pieśni chwalebnej aniołów: pax hominibus bonae voluntatis... Po upływie wielu
wieków Schopenhauer, ustalając prymat woli w psychologii współczesnej, uderzony
był harmonią swych myśli z myślami Augustyna, na którego nieraz powołuje się w
tym względzie; dzięki tej właśnie harmonii Augustyn zyskał zaszczytne imię
„pierwszego człowieka nowoczesnego” (der erste moderne Mensch), które dali mu
Siebeck i Harnack.
Jednakowoż – idziemy dalej z duchem filozofii
rzymskiej – rozum, mimo swej roli przewodniej, nie mógłby prowadzić człowieka
drogą moralnego udoskonalenia, gdyby człowiek nie posiadał całkowicie wolności
woli, pozwalającej mu oddawać się temu, co rozum za najlepsze uzna. Zasada
wolności woli ma w Cyceronie energicznego szermierza; broni on jej nie tylko
przeciw ignava ratio fatalizmu, ale i przeciwko tej rozumnej formie, jaką
zasada przeciwległa znalazła w tak zwanym determinizmie; zwycięstwo zasady
wolności woli było jednakże krótkotrwałe; triumf astrologii zniweczył wiarę w
wolność woli.
Chrześcijaństwo zajmowało wobec astrologii
postawę po części niezdecydowaną, po części nawet wręcz wrogą: można więc było
przypuścić, że przyjmie ono zasadę wolności woli w całym jej nietykalnym
zakresie. W rzeczywistości zaś przyjęli ją w całej pełni tylko pelagianie, ci
wierni spadkobiercy filozofii antycznej: „My utrzymujemy – powiada Pelagiusz –
że wolność woli (liberum arbitrium) stanowi przyrodzoną własność każdego
człowieka i że nawet grzech pierworodny Adama nie mógł jej zniweczyć” (...); „z
własnej woli działa człowiek dobrze i źle; wprawdzie, w uczynkach dobrych
wspiera go stale łaska Boża, do złych – pociąga kuszenie diabła”. I tutaj
przeciwko Pelagiuszowi występuje Augustyn: nie przystaje on na fatum
astrologiczne, ale z jeszcze większą zaciętością napada na „nienawistne
rozumowanie” (detestabilis disputatio) Cycerona, usiłującego wolność woli
ocalić nawet kosztem Opatrzności Bożej. Nie; do czasu grzechu pierworodnego
wola człowieka rzeczywiście była o tyle wolna, że mógł on jednakowo chcieć i
dobrego i złego, i jedynie do wykonania dobrego potrzebował pomocy łaski Bożej
(gratia cooperativa); od czasu zaś grzechu pierworodnego wolna wola w
człowieku, przez diabła powodowana, jedynie do grzechu jest dostatecznie silna,
do życia zaś dobrego i pobożnego jest niedostateczna, jeśli sama nie została
uprzednio do prawdziwej wolności łaską Bożą powołana (gratia praeventiva):
Niemało pracy kosztowało ludzkość przyswojenie tej zagadkowej nauki o wolnej
woli, która wszakże ku złemu tylko jest wolna, ku dobremu zaś musi być uprzednio
wyzwolona. Ale czarujące słowo „łaska” złamało wszelkie przeszkody. Przy
trzeźwej wszakże ocenie przytoczonych przez Augustyna wywodów, uznać wypadnie,
że zachował on jedynie wyraz „wolność woli”, pojęcie zaś zastąpił pojęciem
wolnej i wystarczającej sobie łaski Bożej, z góry wytykającej wolę i działanie
człowieka.”
W
dalszych partiach swego tekstu profesor Zieliński dochodzi do wniosku, że: „Przyjmując zupełną i nieograniczoną wolność
woli ludzkiej, filozofia rzymska rozpatruje cnoty człowieka jako jego
nieodłączną własność: „Cnót własnych – powiada ona – nikt nie kładł nigdy na
rachunek nieśmiertelnych bogów”. Pojęcie zasługi – jest bezpośrednim wnioskiem
z zasady wolności woli tak samo jak i przeciwne mu pojęcie odpowiedzialności za
grzechy.
Śladem Cycerona, pelagianie również dumnie
mówili do Stwórcy: „Tyś uczynił nas ludźmi; ale my sami uczyniliśmy siebie
ludźmi prawymi”. Dla zbawienia człowieka, oczywiście, trzeba łaski Bożej; ale
łaski właśnie „dostępujemy wedle zasług swoich”. Tezy powyższe, snujące się
przez całą naukę pelagian, stawiają pozagrobowy los człowieka w wyłączną
zależność od niego samego; łaska i zbawienie stają się nieodzownym następstwem
jego uczynków. Augustynizm w tym również względzie był prostym przeciwieństwem
pelagianizmu: „My zaś – powiada jego przywódca – utrzymujemy, że łaskę człowiek
otrzymuje darmo (gratis), i że dlatego właśnie nazywa się ona łaską (gratia),
oraz, że wszystkie zasługi świętych z niej biorą początek; „wieńcząc tedy
zasługi nasze, Bóg uwieńcza tylko swoje własne dary”. W przeciwieństwie zatem
do Pelagiusza, Augustyn zasługi człowieka uzależnia od łaski; wyłącza to
wszelką inicjatywę osobistą człowieka w sprawie zbawienia. Na pytanie zaś, czym
łaskę Bożą się wywołuje, odpowiedzi nie ma: łaska działa samorzutnie i
dowolnie, wyodrębniając przeznaczonych ku zbawieniu spośród potępionych. Na tym
gruncie rozwija się nauka o powziętych z góry przez Boga wyrokach, tym kamieniu
obrazy w filozofii religijnej Augustyna.
Pojęcie cnoty, w postaci rozwiniętej przez filozofię
rzymską, składa się z dwu elementów, podmiotowego i przedmiotowego; podmiotowy
polega na cnotliwym usposobieniu człowieka, przedmiotowy – na jego cnotliwym
uczynku. Pierwsze bez drugiego nie jest doskonałe: virtus actuosa est, powiada
Cycero, idąc śladem perypatetyków. Nietrudno jest uchwycić związek tego
podwójnego określenia z prawniczymi skłonnościami Rzymian: przecież tak samo i
w ich prawie karnym przestępstwa rozpatrywano jako połączenie czynu występnego
(culpa) z zamiarem występnym (dolus).
Wczesne chrześcijaństwo odziedziczyło to
podmiotowo-przedmiotowe określenie cnoty, przy czym jedynie ośrodek ciężkości
został niepostrzeżenie przesunięty na stronę podmiotową: affectus tuus nomen
imponit operi tuo, pięknie powiada Ambrozjusz. Przyjął je i pelagianizm. Wynika
to niezachwianie z polemiki Augustyna, która jako pierwszy do dwu elementów
cnoty pogańskiej dodaje trzeci, nadpodmiotowy; nazywa on go elementem „kresu”
(finis), – rzec można: ustosunkowania. U pogan istniało tylko ustosunkowanie
wobec ziemi; dlatego też można powiedzieć, że prawdziwa cnota była im nieznana;
słynne jest zdanie Augustyna, że „cnoty pogan były utajonymi zdrożnościami”.
Chrystus pierwszy nauczył ludzi kierować myśli i uczynki do Boga. On pierwszy
postawił wiarę w centrum moralności ludzkiej. Ten to kierunek ku Bogu, ta wiara
wyróżnia cnotę chrześcijańską od pogańskiej; w niej zawiera się przyczyna, dla
której chrześcijanin może być zbawiony, najcnotliwszy zaś poganin musi ulec
potępieniu.” – Tyle T.
Zieliński, który dalej pisze dosłownie: „Moralność
starożytna, konsekwentnie zasady swe interpretując, uznała najwyższy cel
rozwoju człowieka w cnocie, która sama sobie wystarcza: virtus ad beate
vivendum se ipsa contenta est. Tak głosi temat heroiczny, jeśli tak wolno się
wyrazić, filozofii rzymskiej. Nie wyłączało to wiary w życie zagrobowe lepsze –
Cycero życie to uznaje – ale była ona bodźcem drugorzędnym, ubocznym w
porównaniu z głównym, za jaki uchodziło zadowolenie wewnętrzne.
Chrześcijaństwo do zapatrywania tego wniosło
poprawkę obowiązkową: zbawienie w życiu
pozagrobowym stało się celem głównym wierzącego. Z tym wszakże
nieuniknionym zastrzeżeniem chrześcijaństwo przed Augustynem, włącznie z
pelagianizmem przyjęło tezę Cycerona: cnota pozostała jedynym środkiem do
zbawienia – na tamtym świecie. I tutaj Augustyn wystąpił jako przeciwnik
Pelagiusza i wszystkich chrześcijan wcześniejszych ze swoją nauką o
samowystarczalnej łasce, przy czym te same występują antytezy, co i wyżej.
Tak przedstawiają się te zasady poszczególne,
które spowodowały konflikt między filozofią rzymską a chrześcijaństwem w czasie
Augustyna. Pokrewieństwo przytoczonych punktów między sobą rzuca się w oczy; w
gruncie rzeczy cały antagonizm między Cyceronem a Augustynem daje się
sprowadzić do jednej antytezy radykalnej, wyobrażonej przez różne jednego i
drugiego poglądy na wartość przyrody ludzkiej. Cycero i w ogóle świat antyczny
cenią przyrodę tę bardzo wysoko; Augustyn – bardzo nisko. Jeśli zaś zadamy
sobie pytanie, podejmując w dalszym ciągu to samo zagadnienie, czym tę różnicę
poglądów wytłumaczyć, wówczas wypadnie nam od logiki zwrócić się do
psychologii: różnica owa nie z jakiegoś innego wypływa założenia, tylko z
postawy zasadniczej świata antycznego i świata chrześcijańskiego. Postawą
zasadniczą świata antycznego, wyrażając się własnymi jego słowy, jest animi
magnitudo, dosłowny przekład polski – „wielkość duszy”, nie oddaje należytego
znaczenia („wielkoduszność”, oczywiście, tym mniej). Megalopsychia – jest to
postawa człowieka, który zna wartość własną i stawia siebie ani powyżej, ani
też poniżej tego miejsca, którego jest godzien; u nas pospołu z pojęciem
przepadło też i słowo. Przeciwnie, postawą zasadniczą świata chrześcijańskiego
jest „pokora”.
Z tej postawy zasadniczej świata antycznego
wypływa jego otucha, t. j. świadoma lub nieświadoma pewność, że albo stoimy na
wyżynie życia, albo jesteśmy w drodze ku niej. Czy znaczy to, że wszyscy ludzie
antyczni pewność tę podzielali? Nie, zapewne: liczba odtrąconych i wówczas,
prawdopodobnie, znacznie górowała nad liczbą powołanych na ucztę życia. Lecz
nie oni nadawali ton w kulturze antycznej: sztuka, literatura, filozofia
należały nie do nich, lecz do tych, którzy uczestniczyli w sprawie postępu
ludzkości. Jako ludzie pracy, widzący owoce pracy swej, byli oni przejęci
naturalną wiarą w majestat i godność przyrody człowieczej: jak ziemia przoduje
we wszechświecie, tak człowiek przoduje na ziemi. Słynna pieśń z Antygony
Sofoklesa: „Wiele jest cudów na ziemi, ale nie ma nic, co by cudowniejsze było
nad człowieka” – ta pieśń humanizmu antycznego napisana była właśnie dla ludzi
tego hartu i tej postawy. Stanowisko to zarówno daje się godzić z optymizmem,
jak i pesymizmem; sprzeczność obu tych zapatrywań dotyczyła porównawczej oceny
uciech i smutków w życiu ludzkim, nie zaś pytania, czy uczynki ludzkie z
ludzkiej wynikają przyrody, czy też nie: jedni zabarwiają człowieka na kolor
jasny, drudzy – na ciemny, ale i jedni i drudzy zgodni byli w tym, że kolory te
są jego kolorami własnymi, przyrodzonymi, nie zaś odbiciem innego, nadludzkiego
jestestwa. Ze stanowiska chrześcijańskiego zarówno optymizm antyczny, jak
pesymizm antyczny uznano by za jednakowo pyszałkowate.
Owo stanowisko, jak rzekliśmy, jest
stanowiskiem pokory, stanowiskiem uczucia, które nakazuje nam ujemne tylko
przyrody naszej przejawy brać na swoją odpowiedzialność, przy dodatnich
natomiast zwracać się do Stwórcy: „Nie ja, ale Ty”. I ono również jednako daje
się uzgodnić z optymizmem i z pesymizmem: chrześcijanin będzie pesymistą, jeśli
czuć się będzie całkowicie zdanym na tę przyrodę, którą uważa za zdrożną; lecz
i on będzie optymistą, gdy duszę swą odczuwać będzie jako naczynie tej łaski
najwyższej, która pozwoli mu odnieść zwycięstwo nad swoją przyrodą. Pogląd jego
na tę przyrodę jest w obu wypadkach jednakowy: przekonany jest o jej niemocy, o
tym, że sama z siebie nic dobrego ani stworzyć, ani rozwinąć nie jest zdolna.
Ten zaś pogląd uwarunkowuje rozmaite pojmowanie postępu i wpływu, wywieranego
nań przez pracę ludzką. W samej rzeczy, cóż stać się ma przedmiotem owej pracy?
Przyroda człowieka? Jest ona zepsuta do gruntu i żadną pracą podźwignąć jej nie
można. A może łaska Boża? Prędzej zdołamy ziemię ruszyć z posad siłą swoich
rąk, niż oddziałać pracą swoją na zrządzenia woli Bożej. Nie; rezultatem konsekwentnego
rozwinięcia idei Augustyna musiał być ujemny stosunek do postępu ludzkiego –
tego postępu, któremu hymn wyśpiewał Sofokles w swojej Antygonie. I jeżeli nie
można tego samego powiedzieć o chrześcijaństwie w ogóle; jeśli społeczność
chrześcijańska, w przeciwieństwie do bezwładu otaczających ją ludów
niechrześcijańskich, stała się jedyną dźwignią idei postępu, to dlatego, że nie
utożsamiła się z augustynizmem. Powiedziałem już wyżej, że zwycięstwo Augustyna
pozostało zwycięstwem jedynie w teorii: w praktyce zaś wziął górę i w kościele
zachodnim i następnie we wschodnim – tzw. półpelagianizm, tj. pojednanie
filozofii antycznej, a zwłaszcza rzymskiej, z chrześcijaństwem. Jak się to
dokonało, o tym mówić na tym miejscu nie będziemy; ewolucja idei chrześcijańskich
po Augustynie nie należy do mojego tematu, który ogranicza się tylko do
wczesnego chrześcijaństwa. Ale, że to się dokonało, o tym nie wątpimy, i jeśli
słusznie poczytujemy słowa ora et labora za godło rozumnej społeczności
chrześcijańskiej, to nie powinniśmy zapominać, że wtóra część tego godła
swojego – labora – zawdzięcza ona filozofii rzymskiej.”
W
ten sposób T. Zieliński uwypukla z jednej strony fakt zarówno wewnętrznej
złożoności jak filozofii antycznej, tak i światopoglądu chrześcijańskiego; z
drugiej zaś strony ukazuje złożoną dialektykę genezy i zazębiania się
poszczególnych wątków chrześcijaństwa z tymi czy innymi paradygmatami kultury
greckiej i rzymskiej. Był to proces, jak widzieliśmy, bardzo złożony i nie
pozbawiony wewnętrznych sprzeczności, na którą to okoliczność wskazywali także
inni badacze, szczególnie francuscy i niemieccy. Ale też jest niewątpliwe, iż
polemika Augustyna z Cyceronem jest polemiką wewnątrz tej samej formacji
psychologiczno-cywilizacyjnej, polemiką dającą wyraz heglowskiemu prawu
„jedności i walki przeciwieństw” w łonie jednego systemu światopoglądowego
(czego dowodzi chociażby identyczny aparat kategorialny polemistów), nie zaś
ścieraniem się dwóch zasadniczo ze sobą sprzecznych struktur
kulturowo-aksjologicznych. Tę właśnie okoliczność wydaje się klarownie
wyakcentowywać profesor Zieliński, gdy w końcowych uwagach do swego dzieła Hellenizm a judaizm wywodzi: „Termin „ciągłość psychologiczna”, ściśle
określający stosunek religii helleńskiej do chrześcijaństwa, został utworzony
przeze mnie (w wykładach – od dawna, w druku po raz pierwszy w książce pod
tytułem La Sybille
(1924): „continuité psychologique”). Pytanie jednak, na które odpowiada ten
termin, było, jak się potem przekonałem, już postawione przez A. Harnacka (Mission
und Ausbreitung des Christentums). Podkreślając fakt historyczny, który i dla
mnie był punktem wyjścia, nazywa on ten fakt „wartym zastanowienia się nad nim,
jak mało jaki inny” i ciągnie dalej: „Było oczywiście w religii
chrześcijańskiej – i jest w niej – coś takiego, co czyni ją pokrewną bardziej
wolnemu duchowi helleńskiemu”.
Chodzi
o to, że teza o jedności ducha grecko-rzymsko-chrześcijańskiego z reguły
uzupełniana bywa przez twierdzenie o biegunowej niezgodzie między judaizmem a
chrześcijaństwem. Badacze niemieccy i francuscy zwracali uwagę na pewne
niuanse, które, ich zdaniem, mają znaczenie fundamentalne. Wskazywali
mianowicie na radykalne przeciwieństwo i zasadniczy antagonizm między stylem
myślenia grecko-łacińsko-chrześcijańskim z jednej strony, a
żydowsko-judaistycznym z drugiej. Dowodzono, że świat Europy a świat żydostwa
to dwa różne łady moralne; twierdzono, że w Ewangeliach
używa się odmiennych wyrazów: na oznaczenie arystokracji i bogaczy – Żydzi, zaś
na oznaczenie biedoty, warstw niższych – „lud”. Czy jest to tylko konwenans
językowy, czy też za tym rozróżnieniem tkwią istotne różnice etniczne? Nie
ulega wątpliwości, że tereny, na których działał Chrystus nie były ani rdzennie
żydowskie, ani nie zasiedlone przez samych Żydów. Obecni byli też Filistyni,
Asyryjczycy, Arabowie, Grecy etc. Być może w tym mieszanym społeczeństwie
właśnie Żydzi byli najbardziej wpływowi. Dlatego też namiestnik Piłat proponuje
„Żydom” uwolnienie Jezusa, na co oni – zaślepieni nienawiścią rasową i
religijną – reagują odmownie, domagają się śmierci Mesjasza, biorąc
odpowiedzialność za ten wyrok „na siebie i synów swoich”.
I
tu wyłania się niesłychanie dramatyczna antynomia dziejowa, do dziś w dużym
stopniu warunkująca życie duchowe, umysłowe i społeczne Europy. Z Ewangelii wynika – pisał jeden z
niemieckich bibliologów – że Jezus nie był ani Żydem, ani nie należał do
jakiegokolwiek innego szczepu, lecz był Synem Bożym, poczętym za sprawą Ducha
Świętego i skierowanym do misji w Izraelu. By więc podtrzymać tezę o jego
żydostwie, trzeba by udowodnić, że także Bóg jest narodowości żydowskiej, czego
się przeprowadzić żadną miarą nie da, chociażby z tego elementarnego względu,
że natura Boga jest nieznana (także w oczach judejskich faryzeuszy).
Wypada
bodaj dość jednoznacznie zaprzeczyć tezie o genetycznej więzi między judaizmem,
jako wcześniejszym etapem, a chrystianizmem, jako późniejszym, pochodnym,
okresie rozwoju ducha. Aby dokładniej przyjrzeć się tym dwóm punktom widzenia,
celowe byłoby umiejscowienie ich w realnym tle historycznym, by rozumowanie
teoretyczne nie utraciło swych rzeczywistych korzeni. Wypada więc w tym miejscu
uczynić krótką wycieczkę w dziedzinę historii narodu żydowskiego.
* * *
Żydzi – jak zaznaczono na początku tej książki – jako
osobny etnos, zjawiają się na arenie międzynarodowej w II tysiącleciu p.n.e.
Moment ten został odzwierciedlony we własnej tradycji pisanej tego ludu i
ukazuje obraz niezbyt budujący.
Hebrajczycy, wówczas prymitywne plemię wędrowne,
wtargnęli na teren Palestyny, gdzie obecnie jest państwo Izrael; miało to
miejsce najwcześniej w XII wieku p.n.e. Po prawie całkowitym wymordowaniu
tutejszej ludności osiedlili się na zdobytych terenach, ucząc się uprawy roli i
tworząc luźną federację plemienną pod przywództwem tzw. „sędziów”, czyli
obieralnych urzędników. Po około stu latach krystalizacji państwowości,
powstaje tu królestwo Izrael. Spośród władców tego kraju do najbardziej znanych
należeli legendarni Dawid i Salomon.
Po śmierci Salomona kraj rozpada się na dwa
rywalizujące ze sobą państewka żydowskie: północny Izrael i południową Judeę.
Także stosunki z obcoplemiennymi sąsiadami nie były zbyt poprawne; wzajemna
wrogość, najazdy, ataki i okrutne wojny stanowiły zjawiska powszednie. W 722
roku p.n.e. potężna Asyria zdobywa Samarię, stolicę Izraela. Ludność żydowska,
zgodnie z ówczesnymi obyczajami wojskowymi, uprowadzona zostaje w niewolę, a
państwo Izrael przestaje istnieć.
Z kolei w roku 586 p.n.e. Babilonia zdobywa
Jerozolimę, stolicę Judei, również uprowadzając gros ludności do niewoli. Kiedy
jednak król Persji Cyrus najeżdża Babilon, część Żydów wraca do ojczyzny i
odbudowuje zniszczone państwo, będące pod protektoratem życzliwych im Persów.
Później, gdy Persja stała się łupem Aleksandra
Macedońskiego, także Żydzi trafili pod panowanie greckie.
Następnie Judea jest w składzie Egiptu Prolemeuszy,
później wchodzi w skład Syrii Seleucydów. W połowie II stulecia p.n.e., w
wyniku wojen religijnych zwanych machabejskimi (od imienia Machabeuszy, braci,
którzy stanęli na czele bojowników żydowskich), powstaje samodzielne państwo
izraelskie istniejące od 140 do 63 p.n.e. W dalszej kolei kraj ponownie zostaje
podbity przez Rzymian; a wybuchające bunty są tłumione. Żydzi masowo uchodzą ze
swego kraju, osiedlają się w innych państwach, gdzie uprawiają handel,
rzemiosło, lichwiarstwo. Dążą do ekonomicznego zdominowania ludności rdzennej,
często, przeważnie stosując
korupcję - wywierają decydujący wpływ na sprawy
państwowe. Na przemian występują raz w roli prześladowanych, to znów sami są
prześladowcami i wyzyskiwaczami.
Także we wcześniejszych okresach swej historii
Żydzi, gdy uwalniali się spod obcego panowania, byli równie okrutni, jak ich
wrogowie. Profesor Zieliński pisze o jednym z okresów w dziejach Judei (przełom
starej i nowej ery): „Jak to często bywa,
wczorajsi gnębieni teraz z kolei zostali gnębicielami. Jonatan Machabeusz nie
poprzestał na tym, że „wygładził niezbożne z Izraela”, jak o tym ze złowróżbną
krótkością opowiada autor pierwszej Księgi Machabejskiej; opanowawszy w jednej
z wojen domowych miasto nadbrzeżne Seleucydów Azot, sprawił on sobie jeszcze
„żydowską pociechę”, burząc świątynię Dagona. Nie pomogła biednemu bożkowi
filistyńskiemu pokora, z którą powitał ongi zabraną przez jego wyznawców Arkę
przymierza. Idąc śladem Jonatana, Jan Hyrkan podbił Sichem samarytańskie i
zburzył jego świątynię na górze Garizim. Była to już wyraźnie zaczepna wojna
religijna. Jeszcze dalej poszedł w tym kierunku drugi syn Hyrkana, Aleksander
Janneusz (104-78). Był to wódz mężny, ale okrutny i dla swoich i dla obcych.
Korzystając ze słabości kurczącego się w przedśmiertnej agonii państwa
syryjskiego, podbijał otaczające Judeę miasta helleńskie, zmuszając ich
mieszkańców do obrzezania i niszcząc te, które się opierały; dopiero Rzymianie
po dwudziestu latach naprawili szkody, wyrządzone kulturze Palestyny przez tego
barbarzyńcę – o ile ta naprawa była jeszcze możliwa”.
Żydowskie podboje niczym bowiem się nie różniły od
podbojów innych, cechowała je taka sama buta, pycha, pogarda dla słabszych i
okrucieństwo. Bóg miał zresztą już Abrahamowi nakazać: „Wynidź z ziemie twojey y od rodziny twojey, y z domu oyca twego: a idź
do ziemie, którą ci ukażę. A uczynię cię narodem wielkim (...) Będę błogosławił błogosławiącym tobie, a
przeklnę te, którzy cię przeklinają”... (Genesis, XII, 1, 2, 3)...
Wielu uczonych podkreśla fakt istnienia głębokiej
urazy żydostwa przeciwko reszcie ludzkości, urazy o niejasnej etiologii, ale
tkwiącej ponoć w zbiorowym kompleksie niższości tego etnosu, jak w to wierzyli
m.in. Fryderyk Nietzsche czy Johann Wolfgang Goethe. Z tego żydowskiego
resentymentu, według wielu teoretyków niemieckich, miało wykiełkować i
chrześcijaństwo, jako rzekomy kult słabości i małości. „Nie widzę nic, tym więcej za to słyszę. Jakieś ostrożne, podstępne,
ciche brzęczenia i szepty ze wszystkich zakamarków i kątów. Wydaje mi się, że
ktoś kłamie, każdy dźwięk jest słodki i lepki jak cukier. To niewątpliwe,
kłamstwem chce się słabość przekształcić w zasługę, (...) a niemoc, niezdolną do odpłaty, – w dobroć;
bojaźliwą małoduszność – w pokorę; podporządkowanie się ludziom znienawidzonym
– w posłuszeństwo (a mianowicie w posłuszeństwo wobec kogoś, o kim twierdzi
się, że taką uległość nakazuje – zwą go Bogiem). Cechy człowieka słabego:
nieofensywność, nawet tchórzostwo tak częste u niego, gotowość wystawania u
drzwi, wewnętrzny przymus wyczekiwania zyskują tu dobre imię jako cierpliwość,
nazywa się je też prawdziwą cnotą; niemożność pomsty zwie się brakiem chęci
pomsty, a może nawet przebaczeniem (albowiem oni nie wiedzą, co czynią – my
jedni wiemy, co oni czynią). Gada się też o miłowaniu nieprzyjaciół swoich –
oblewając się potem” (Fr. Nietzsche, Z
genealogii moralności, I).
I dalej przypomnijmy jeszcze dwa słynne fragmenty z
tegoż dzieła Nietzscheańskiego, w których autor przedstawił swą koncepcję w
sposób skrystalizowany i absolutnie jednoznaczny: wytwarzając „niewolnicze”
chrześcijaństwo i narzucając je ludzkości żydostwo zapanowało nad światem. „W moralności bunt niewolników zaczyna się od
tego, że resentyment staje się sam płodny i rodzi wartości: resentyment takich
istot, które nie umiejąc reagować właściwie, tj. czynem, znajdują wyłączną
rekompensatę w zemście wyimaginowanej. Podczas gdy każda dystyngowana moralność
wyrasta z tryumfalnego samopotwierdzenia, moralność niewolnicza z góry neguje
wszystko, co jest poza nią, co jest inne, co nią nie jest – i na tej negacji
polega jej twórczy czyn. Takie ustanowienie wartości przez odwrócenie wzroku w
inną stronę, koniecznie w kierunku zewnętrznym, a nie w głąb siebie samego –
ono właśnie cechuje resentyment: aby powstała moralność niewolnicza, zawsze
potrzebny jest przede wszystkim świat zewnętrzny, przeciwstawny, w ogóle działa
ona tylko – mówiąc językiem fizjologii – pod wpływem bodźców zewnętrznych; jej akcja
jest z istoty samej reakcją” (Fr. Nietzsche, Z genealogii moralności, I).
I wreszcie myśl najważniejsza dla filozofii religii
Fryderyka Nietzschego: „A oto, co
nastąpiło: z pnia owego drzewa zemsty i nienawiści, żydowskiej nienawiści –
nienawiści najgłębszej i najbardziej wysublimowanej, mianowicie tworzącej
ideały i przekształcającej wartości, nieporównywalnej z niczym, co kiedykolwiek
istniało na ziemi – wyrosło zjawisko również z niczym nieporównywalne, miłość
nowa, ze wszystkich rodzajów miłości najgłębsza i najbardziej wysublimowana. Z
jakiegoż bowiem innego pnia mogłaby wyrosnąć?... Ale niech nikt nie sądzi, że
wyrosła ona jako istotne zaprzeczenie owej żądzy zemsty, jako przeciwieństwo
żydowskiej nienawiści. Nie, na odwrót! Miłość ta wyrosła jako jej korona
rozpościerająca się coraz szerzej, jaśniejąca w pełnym blasku słońca, a dążyła
ona w królestwie światła i na wysokościach do celów, jakie stawiała sobie
nienawiść: do zwycięstwa, do łupów, do uwodzenia, dążyła do nich z taką samą
siłą, z jaką owa nienawiść zapuszczała coraz bardziej, coraz zachłanniej
korzenie w głąb, we wszelkie zło. Ów Jezus z Nazaretu, wcielenie ewangelii
miłości, ów Zbawiciel, który ubogim, chorym, grzesznym przynosił zbawienie i
zwycięstwo – czyż nie on właśnie stanowił pokusę w formie najbardziej
niepokojącej i nieodpartej, pokusę, która okrężną drogą wiodła właśnie do owych
żydowskich wartości i nowinek w świecie ideału? I czy nie tą okrężną drogą
właśnie, przy pomocy owego Zbawiciela, owego pozornego przeciwnika, który rozwiązał
zakon Izraela, wysublimowana mściwość Izraela osiągnęła swój cel ostateczny?”
(Fr. Nietzsche, Z genealogii moralności,
I).
Wszelako jeśli chrześcijaństwo stanowi „żydowską
metodę” podboju świata przez jego
ubezwłasnowolnienie, to niejasne, dlaczego przez dwa tysiące lat trwał
„pojedynek” między wyznawcami Chrystusa a zwolennikami judaizmu. Wydaje się, że
powyższe, niewątpliwie dające do myślenia, idee Nietzschego są jednak
przesadne. Mimo to do tych i im podobnych wywodów nawiązuje inny jeszcze filozof
niemiecki, usiłujący ten wątek „rozwinąć”: „Podkreślany
słusznie przez Nietzschego ogromny resentyment Żydów ma pożywkę podwójną: obok
wielkiej dumy narodowej tego ludu („naród wybrany”) działają tu pogarda i
dyskryminacja doznawane przez wieki, a odbierane jako przeznaczenie; zaś
ostatnio sprzyja mu szczególnie formalne równouprawnienie na mocy konstytucji,
przy równoczesnej dyskryminacji faktycznej. Żądza zysku, doprowadzona u tego
narodu do skrajności, jest niewątpliwie – obok właściwości wrodzonych i innych
przyczyn – następstwem zakłóconego samopoczucia Żydów, które stało się ich
cechą ustrojową; kompensuje ona z nadwyżką brak społecznego uznania, które by
odpowiadało narodowemu poczuciu własnej wartości. Poczucie, że już sama
egzystencja grupy i niezawinione przez nią właściwości są czymś „wołającym o
pomstę”... (Max Scheler, Resentyment
a moralność).
Jak się wydaje, ta antyżydowska „psychoanaliza”
jest w dużym stopniu chybiona – a to właśnie dlatego, że usiłuje, wbrew faktom,
umieścić ducha żydowskiego na jakiejś jednej płaszczyźnie, sprowadzić go do
jakiejś jednej postaci, podczas gdy faktycznie był on i pozostaje zjawiskiem
ogromnie bogatym, wielorakim, wielopłaszczyznowym i wewnętrznie złożonym.
Żydowska kultura umysłowa jest wyjątkowo głęboka,
różnorodna i wszechstronna. Wchłonęła ona wielowiekowy dorobek starszych od
niej kultur Egiptu, Asyrii, Babilonii, Fenicji, Persji, Grecji, Rzymu. Jest to
w ogóle cecha typowa umysłowości żydowskiej, że jest ona chłonna na wartości,
stworzone przez inne narody, chętnie je przyswaja, asymiluje, po swojemu
rozwija i interpretuje. W wielu żydowskich księgach mądrości znajdziemy ogromną
ilość sformułowań znanych już z wcześniejszych o całe tysiąclecia źródeł
egipskich czy hetyckich. Nie wynika z tego wcale, że żydowska kultura umysłowa
jest czysto reprodukcyjna i naśladowcza. Ma ona wyraziste cechy rasowe i
narodowe, swe niepowtarzalne oblicze i wywarła też istotny wpływ na obce
kultury.
Największe dzieła myśli żydowskiej to Tora i Talmud. Według tych ksiąg Bóg (Jahwe) ustalił zasady moralne i
nakreślił je na kamiennych tablicach, a następnie na górze Synaj przekazał je
Mojżeszowi. Na zasady te składają się reguły religijne, dotyczące czci dla
Boga, rytuałów oraz reguł ściśle moralnych, które uczą czci dla rodziców,
przestrzegają przed kradzieżą, zabójstwem, kłamstwem i rozpustą. Są to często
zasady głębokie, mądre i piękne, bez stosowania których życie społeczne
przekształciłoby się we wzajemne zapamiętałe wygryzanie się dzikich bestii.
Niektórzy historycy twierdzą, że słynny Dekalog
Mojżesza został przez tego egipskiego przywódcę Żydów „wykradziony” od kapłanów
egipskich, którzy zachowywali wyłącznie dla swego stanu skondensowaną w tych
zasadach najwyższą mądrość. Ale jest to chyba teza chybiona, wyrastająca po prostu
z antypatii do Żydów jako takich. Gdy się bowiem kogoś nie lubi, to się dąży za
wszelką cenę do odarcia go z cnót, zasług i osiągnięć.
Jak stwierdza wielu badaczy, prawo żydowskie z
okresu formowania się państwowości narodowej było bardzo surowe. Przenikał je
duch zemsty – czyli wzajemności – w myśl zasady: „życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę,
oparzenie za oparzenie, ranę za ranę, siniec za siniec”.
Obok tej cechy wskazuje się na jeszcze jedną typową
cechę umysłowości żydowskiej, a raczej judaistycznej: dzielenie ludzi na
„swoich” (wyznawców judaizmu) i obcych („gojów”). W stosunku do jednych i
drugich Talmud często – ale nie
zawsze – zaleca różne postępowanie...
W Księdze
Powtórzonego Prawa (14, 21) znajdują się rzeczywiście przykre słowa: „Nie wolno wam spożywać żadnej padliny.
Możesz ją dać do zjedzenia cudzoziemcowi, mieszkającemu w twych osadach, albo
możesz ją sprzedać obcemu. Ty bowiem jesteś narodem poświęconym Jahwe, twemu
Bogu”... Trudno o bardziej gorszącą interpretację pojęcia
„bogowybraności”...
Jahwe w tejże Księdze
(12, 2-3, 29-30) nieraz nakazuje Żydom postępować w stylu dalekim od
jakiejkolwiek tolerancji czy wyrozumiałości: „Macie doszczętnie zniszczyć wszystkie te miejsca, gdzie służyły swoim
bogom narody, którymi zawładniecie: miejsca na wysokich górach, na wzgórzach i
pod wszelkim zielonym drzewem. Powywracacie ich ołtarze, pokruszycie ich
masseby, spalicie w ogniu ich aszery, a rzeźbione wyobrażenia ich bóstw
porąbiecie. W ten sposób wykorzenicie ich imię z tego miejsca. (...) Kiedy już Jahwe, twój Bóg, wytraci przed
tobą narody, do których idziesz, by nimi zawładnąć, kiedy już wygnasz je z
posiadłości i zamieszkasz w ich ziemi, strzeż się, abyś nie dał się nakłonić do
pójścia za ich przykładem – gdy już zostaną wyniszczone przed tobą – i abyś nie
próbował dopytywać się o ich bogów”... W żadnym rozwiniętym pod względem
moralnym człowieku – także Żydzie – tego rodzaju imperatywy nie mogą budzić
entuzjazmu.
I znowuż w Księdze
Powtórzonego Prawa (7, 2-6, 17-17, 22-25) Jahwe nakazuje jednak Izraelowi
nienawiść do innych narodów: „Masz rzucić
na nich klątwę. Nie będziesz zawierał z nimi przymierza ani nie będziesz miał
nad nimi litości. Nie będziesz wchodził z nimi w związki powinowactwa: córki
swej nie dasz ich synowi ani ich córki nie weźmiesz dla swego syna (...) Wytracisz więc wszystkie narody... Nie
będziesz znał litości nad nimi (...) Twój
Bóg, Jahwe, będzie stopniowo usuwał przed tobą te ludy; nie będziesz mógł ich
wyniszczyć szybko, aby się nie rozmnożyły przeciw tobie dzikie zwierzęta.
Jahwe, twój Bóg, wyda tobie te ludy i porazi je przerażeniem ogromnym, aż
zostaną wytępione. Wyda też w twe
ręce ich królów, a ty wygładzisz ich imię spod niebios. Nikt nie ostoi się
przed tobą – aż wytępisz ich ostatecznie”... Czyli sprawisz im
holocaust!...
Te słowa, skreślone w zamierzchłej i mrocznej
przeszłości, nie świadczą o wysokiej kulturze etycznej ich autorów, ale nie
stanowią też jedynej wykładni mentalności starożytnego judaizmu. Tym, którzy
mówią zbyt pochopnie o żydowskiej ksenofobii, wypada przypomnieć piękne słowa z
Księgi Kapłańskiej (19, 33-34): „Kiedy przybysz osiedli się u was, w waszym
kraju, nie uciskajcie go. Niech ten przybysz osiadły pośród was będzie
traktowany jak rodak; masz go miłować tak jak samego siebie”... Jest więc
judaizm światopoglądem złożonym, wielowymiarowym, zawierającym idee i tendencje
wewnętrznie sprzeczne – tak jak samo życie. „Żydowska cywilizacja wytworzyła trzy etyki: jedna jest na Palestynę dla
swoich, druga dla swoich w golusie i trzecia dla gojów” (Feliks Koneczny, Rozwój moralności, Lublin 1938).
Ale, powtórzmy, nie zawsze tak jest, a już tym
bardziej nie zawsze tak dzieje się w praktyce, wszystko bowiem zależy
ostatecznie od osobistego sumienia i rozumu tej czy innej osoby ludzkiej, a nie
od jej przynależności etnicznej. Moralność narodów jest też zmienna i niejednakowa
w różnych okresach historycznych.
Dawne judejskie źródła historyczne przynoszą opis
stanu moralnego społeczeństwa żydowskiego w epoce poprzedzającej rozproszenie. „Brak wszelkiego poczucia sprawiedliwości,
zdrady, oszustwa, krzywoprzysięstwa i lichwa, która zmieniała braci w
niewolników” panowały nieomal niepodzielnie. Nieraz zawierano małżeństwa
dla zysku. W świątyniach odbywano nabożeństwa, ale i tam oszukiwano Jehowę,
składając mu w ofierze „bydlęta zdechłe,
albo kalekie i chore”, na co piorunowali m.in. prorocy Nehemiasz i Malachijasz.
Czystość etyczną zachowywała tylko garstka ascetów. Obyczaje te bywały jednak
nieraz istotnie zmieniane przez czas i okoliczności. Wszelkie upraszczanie
obrazu ducha judejskiego stanowi niebezpieczeństwo popełnienia wielkiego
wykroczenia przeciwko prawdzie.
* * *
Choć grecki Nowy Testament – według
przekonania chrześcijan, a wbrew temu, co myślą Żydzi – stanowi niejako drugą,
późniejszą część Biblii, której
podstawę tworzy (tylko częściowo hebrajski)
Stary Testament, dalece nie wszyscy specjaliści uważają, – jak
dowiedliśmy powyżej – że istnieje więź genetyczna między judaizmem a
chrystianizmem. Do różnic doktrynalnych powrócimy jeszcze w dalszych częściach
naszych rozważań, w tym zaś miejscu wypada przywołać do pamięci fakt daleko
posuniętej wrogości między tymi dwoma wyznaniami i ich zwolennikami. „Nauka Jezusa zaniepokoiła dwie wpływowe
politycznie i religijnie grupy, faryzeuszy i saduceuszy. Pierwszych irytowała
swoboda, z jaką Nazarejczyk traktował Torę. Saduceuszy niepokoiły natomiast
ewentualne skutki szybko rosnącej popularności orędzia mesjańskiego”
(Mircea Eliade: Historia wierzeń i idei
religijnych, t. 2).
Wszczęto więc propagandową nagonkę przeciwko
Jezusowi, która miała się zakończyć jego bestialskim zamordowaniem. Po zgonie
Chrystusa prześladowania przeniesiono natychmiast na jego wyznawców. Od chwili
narodzenia się chrześcijaństwa judaizm wystąpił przeciwko niemu. I to z całą
zaciekłością religijnego i rasowego fanatyzmu. Chrześcijaństwo było w oczach
judaistów zamachem – i w istocie rzeczy było – na ich najbardziej ambitne i
łechtające próżność przekonanie o własnej wyższości nad innymi ludami. Wiadomo,
ludzie z niczym nie rozstają się tak boleśnie, jak z pięknymi iluzjami co do
własnej wartości. Zjawienie się uniwersalistycznej religii chrześcijańskiej
jakby pozbawiało naród żydowski, uważający sam siebie za naród wybrany przez
Boga – aureoli wyjątkowości i uprzywilejowanej pozycji, wręcz „uprawniającej”
do wyzyskiwania i deptania praw innych narodów. Skoro Jezus twierdził, że
wszystkie ludy są wybrane przez Boga, to także i Żydzi stawali się tacy sami,
jak inni, „równouprawnieni”. Nie mogli oni oczywiście tego znieść, wyobrażenia
o własnej wyższości usprawiedliwiały przecież cały ich tryb życia wśród innych
szczepów oraz ciągotki do dominacji. A prócz tego, nikt nie lubi redukcji z
nadzwyczajności do zwyczajności; stąd ta gwałtowna eksplozja nienawiści do
chrześcijaństwa już od pierwszych dni jego istnienia i stąd ta zapiekła,
trwająca tysiąclecia i przybierająca różne formy, wrogość ku „nowej” religii. Wyznawcy judaizmu
nigdy nie będą w stanie
zaakceptować Chrystusowej nauki o tym, że wszyscy ludzie, wszystkie
narody są równe przed Bogiem.
Mimo iż prawie powszechnie narzuca się dziś
przekonanie, że chrześcijaństwo wyrasta z judaizmu, nie może jednak być religii
bardziej w duchu swym sprzecznych między sobą jak uniwersalistyczne
chrześcijaństwo i etnocentryczny judaizm. Teolog amerykański Dale Crowley
junior, pisał w 1997 roku na łamach pisma The
Spotlight: „Judeo-chrześcijaństwo”
jako pojęcie jest określeniem fikcyjnym, wynalezionym przez chrześcijan,
judaiści o czymś takim nigdy nie mówią... Nie jest ono prawdziwe i tylko
umniejsza chwałę dziedzictwa chrześcijańskiego (...). Jest faktem, że Pismo Święte – od Genesis do Apokalipsy, Stary i Nowy
Testament – są pismami chrześcijańskimi (...) Stary Testament wskazuje na wypadki w Nowym Testamencie. Centralną
postacią w Starym Testamencie jest przyrzeczony Mesjasz, który objawia się w
Nowym Testamencie. Wiara w Starym Testamencie jest tą samą wiarą co i wyznawana
w Nowym Testamencie. Wyznawana wiara w Starym Testamencie poprzedza pojawienie
się Izraelitów, Mojżesza, Prawa i religii Żydów. Boża łaska obejmuje w Starym
Testamencie tych samych ludzi, których obejmuje i w Nowym, to jest „resztek”
każdej rasy ludzkiej... Największymi przeciwnikami naszego Pana podczas jego
posłannictwa na ziemi byli ci, którzy nie wierzyli w pisma Starego Testamentu,
lecz którzy zachowywali swą własną tradycję. (Ta ustna tradycja dała początek
Talmudowi, podstawie nowoczesnego judaizmu)... Podstawowym pojęciem wiary
chrześcijańskiej jest to, że Stary i Nowy Testament stanowią harmonijną całość”...
Z tego wynika, że nie warto przeceniać wpływów żydowskich na kształtowanie
się oblicza wczesnego chrześcijaństwa, gdyż judaizm – jak widzieliśmy – już od
samego początku zdecydowanie wrogo usposobił się wobec nowej religii, która, co
prawda, w niektórych punktach była
podobna do niego, lecz miała też w sumie zupełnie odmienny charakter. Wyznawcy
judaizmu zrobili wszystko, co było w ich mocy, aby ściągnąć na pierwszych
chrześcijan prześladowania ze strony pogańskich państw. „Podczas gdy rodzący się Kościół uważa się za nowy Izrael i może ma
nadzieję, że w tym charakterze uznany zostanie przez władze świeckie i będzie
korzystał z przywilejów związanych z tą nazwą, stary Izrael odrzuca jego
roszczenia. Zdaje się, że Żydzi zrobili wszystko, aby „oświecić” swoje
pogańskie otoczenie, jaka jest istotna natura nowego ruchu, za którym w
ogromnej większości iść nie chcieli... Najpierw oburza się opinia publiczna,
pociągając za sobą władzę, która wreszcie zaczyna stosować wobec chrześcijan metody
zastraszenia, represji, a wreszcie jawnych prześladowań” (M. Simon, Cywilizacja wczesnego chrześcijaństwa,
Warszawa 1979).
W późniejszym okresie już sami chrześcijanie po
wielokroć dawali się we znaki wyznawcom judaizmu, przy czym – ironią losu – najgorszymi
prześladowcami Żydów wyznających mozaizm stawali się Żydzi, którzy przechodzili
z tych czy innych względów na stronę chrześcijańską. Wybitny filolog klasyczny
S. Lourie uznawał, że „przyczyna
antysemityzmu tkwiła w samych Hebrajczykach”.
Jak stwierdza Israel Szahak (Żydowskie dzieje i religia): „Kampania
chrześcijan przeciw Talmudowi została wszczęta z chwilą przejścia na
chrześcijaństwo części Żydów oczytanych w Talmudzie i prawdziwie
zafascynowanych filozofią chrześcijańską, zwłaszcza jej arystotelesowskim (a
więc uniwersalnym) charakterem”. Sam fanatyczny mnich Savonarola – ponoć – był
Żydem z pochodzenia, a przecież to właśnie on narzucał katolicyzmowi
najostrzejsze tendencje antyżydowskie... „Trzeba
przyznać – kontynuuje Israel Szahak – że
zarówno Talmud, jak i pisma talmudyczne – choć przesiąknięte są negatywnym
nastawieniem wobec nie-Żydów – zawierają szereg szczególnie obraźliwych
stwierdzeń i przypowieści skierowanych właśnie przeciwko chrześcijaństwu.
Przykładowo, nie
szczędząc obelżywych insynuacji dotyczących życia seksualnego Jezusa, Talmud
stwierdza ponadto, iż Jezus będzie za karę gotować się w piekle zanurzony w
ekskrementach. Takie stwierdzenie znalazło się w Talmudzie z pewnością nie po
to, by pozyskać dlań sympatię pobożnych chrześcijan. Albo inny ustęp, w którym
nakazuje się Żydom, by palili – koniecznie w miejscu publicznym – każdy
egzemplarz Nowego Testamentu, jaki wpadnie w ich ręce. (Nakaz ten jest nie
tylko aktualny, ale nadal praktykowany; i tak 23 marca 1980 roku spalono w Jerozolimie,
ceremonialnie i publicznie, pod auspicjami Jad Leachim, żydowskiej organizacji
religijnej, subsydiowanej przez izraelskie Ministerstwo ds. Wyznań, setki
egzemplarzy Nowego Testamentu). (...) Pobożny
Żyd, widząc duże zgromadzenie Żydów, musi pochwalić Boga, mijając zaś
zgromadzenie gojów, powinien wypowiedzieć pod ich adresem przekleństwo...
Talmud nakazuje, by Żyd przechodząc obok osiedla zamieszkanego przez gojów,
prosił Boga o zniszczenie go, jeśli zaś zabudowania są w ruinie, powinien
dziękować Bogu za zemstę (rzecz jasna, w przypadku osiedli zamieszkanych przez
Żydów reguła ta jest odwrócona)... Nakaz ten został „wzbogacony” przez nowy
zwyczaj; mianowicie przechodząc obok kościoła czy krzyża, Żyd ma zwyczaj
spluwać (zwykle trzy razy)...
Istnieje również
kilka reguł zabraniających wyrażania jakichkolwiek pochwał pod adresem gojów
czy ich czynów, chyba że taka pochwała wywołałaby jeszcze większą pochwałę pod
adresem Żydów”.
* * *
Niestety, wrogość wzajemna między chrześcijanami a
judaistami zachowała się w dużym stopniu aż do dnia dzisiejszego, a jej
korzenie tkwią w pewnych szkodliwych stereotypach emocjonalnych i mentalnych. Według
badaczy krańcowy nacjonalizm Żydów przejawia się w ich specyficznie rozumianym
mesjanizmie: „Gdyby nie było Izraela,
świat by nie istniał”; „żeby świat
istniał, powinno być co najmniej trzydziestu sprawiedliwych w każdym pokoleniu”;
sprawiedliwy zaś to Żyd obserwujący Torę. „Teraz
daje się temu dogmatowi – powiada np. Zieliński – bardzo szlachetne znaczenie: misją narodu żydowskiego jest krzewienie
wśród ludzi religijno-etycznych ideałów. Temu oczywiście można tylko
przyklasnąć: oby się każdy naród w tym sensie uważał się za wybrany”...
Jak łatwo wyczuć, jest to uwaga raczej ironiczna.
Faktem jest, że w XX wieku ze strony chrześcijan dało się widzieć wiele słów i
gestów, które trudno byłoby uznać za przejaw życzliwości, że zilustrujemy to
przykładami wcale nie najbardziej „ostrymi”, bo jednak polskimi, ale też dość
wymownymi.
Klemens Junosza (Szaniawski) pisał w książce Nasi Żydzi w miasteczkach i na wsiach: „W kwestii żydowskiej opinia publiczna kręci
się w zaczarowanym kole i wyjść z niego nie może. Żyda zacofanego, w brudnym
chałacie, wyzyskującego chłopów i trującego ich wódką, nazywamy łapserdakiem i
mamy do niego wstręt. Żyda, który zerwał z macą, zrzucił brudny chałat, zamiast
Talmudu i Zoharu przyjął wykształcenie europejskie i chce pracować
produkcyjnie, nazywamy intruzem, arogantem i mamy do niego wstręt. Nareszcie
Żyda, który przestał być Żydem, zerwał wszelkie węzły łączące go z tym
plemieniem, przyjął chrześcijanizm i wszedł w społeczeństwo nasze, nazywamy
„mechesem” i także mamy do niego wstręt. Żeby tylko do niego! Ale i do jego
potomstwa, do dalszych pokoleń, które już literalnie z żydostwem nic wspólnego
nie mają”...
Zaś ojciec Maksymilian Kolbe pisał w Rycerzu Niepokalanej: „Doprawdy słusznie powiedział Napoleon, kiedy
niewielu jeszcze umiało czytać: „prasa jest piątą potęgą świata”. Zrozumieli to
zaraz Żydzi i niech mi będzie wolno jaśniej powiedzieć – masoni, którzy z
żelazną konsekwencją dążą do zrealizowania dewizy uchwalonej jeszcze w 1717
roku: zniszczyć wszelką religię, a zwłaszcza chrześcijańską. Żyd francuski
Cremieux, założyciel wszechświatowego związku żydowskiego, na zjeździe masonów
nie wahał się jeszcze przed sześćdziesięciu laty mówić: „Miejcie sobie wszystko
za nic, za nic pieniądze, za nic poważanie, prasa jest wszystkim. Mając prasę,
będziemy mieli wszystko”. A na międzynarodowym zjeździe rabinów w Krakowie w
roku 1848 rabin angielski Mojżesz Montefiore głosił: „Jak długo gazety świata
nie będą w naszych rękach, wszystko na nic się nie przyda. Bądźmy pomni
przykazania XI: „Nie będziesz cierpiał nad sobą żadnej obcej prasy, abyś długo
panował nad gojami”. Zapanujmy nad prasą, a wnet będziemy rządzić i kierować
losami całej Europy”. W myśl tych haseł zabrali się oni intensywnie do pracy i,
niestety, dokonali już bardzo wiele. Znaczna część, jeżeli nie większość,
najpoczytniejszych dzienników, znajduje się w ich rękach.
(...) Chrystus
Pan zmartwychwstaje, zakłada swój Kościół na opoce – Piotrze i obiecuje, że
bramy piekielne nie przemogą go. Część narodu żydowskiego uznaje w Nim
Mesjasza, inni, a zwłaszcza pyszni faryzeusze, nie chcieli Go uznać,
prześladowali Jego wyznawców i potworzyli mnóstwo przepisów nakazujących Żydom
prześladowanie chrześcijan. Przepisy te połączone z opowiadaniami poprzednich
rabinów zebrał w roku 80. po Chr. rabbi Johanan ben Sakai, a ostatecznie
wykończył około 200 r. rabbi Jehuda Hannasi i tak powstała Miszna. Późniejsi
rabini znowu wiele dodali do Miszny tak, że około roku 500 rabbi Achai ben Huna
mógł już z tych dodatków sklecić osobną księgę tzw. Gemara. Miszna i Gemara
tworzą razem Talmud. W Talmudzie nazywają owi rabini chrześcijan
bałwochwalcami, gorszymi od Turków, mężobójcami, rozpustnikami nieczystymi,
gnojem, zwierzętami w ludzkiej postaci, gorszymi od zwierząt, synami diabła
itd. Księży nazywają kamarin tj. wróżbiarzami i galachim, tj. z ogoloną głową,
a szczególnie zaś nie cierpią dusz Bogu poświęconych w klasztorze. Kościół
zowią zamiast Bejs tefila, tj. dom modlitwy, bejs tifla, tj. dom głupstwa,
paskudztwa. Obrazki, medaliki, różańce itd., zowią elylym, co znaczy bałwany.
Niedziele i święta przezywają w Talmudzie jom ejd, tj. dniami zatracenia. Uczą
też, że Żydowi wolno oszukiwać, okraść chrześcijanina, bo „wszystkie majętności
gojów są jako pustynia, kto je pierwszy zajmie, ten jest ich panem (...)
Panowie masoni, wy,
którzyście niedawno na Kongresie w Bukareszcie cieszyli się, że masoneria się
rozwija, zastanówcie się i powiedzcie szczerze, czy nie lepiej w pokoju
wewnętrznym, w miłości radosnej służyć Stwórcy, niż słuchać rozkazów
tajemniczej, podstępnej, nieznanej, nienawidzącej was, okrutnej kliki
żydowskiej? I do was, nieliczna garstko Żydów, „mędrców Syjonu”, którzy ukryci,
z dopuszczenia Bożego dla doświadczenia wiernych i cnotliwych, spowodowaliście
świadomie tyle już nieszczęść i więcej jeszcze przygotowujecie, zwracam się z
zapytaniem, co wam z tego przyjdzie?...”
Tyle święty Maksymilian Kolbe, a nie było to jedyne
jego tego rodzaju publiczne wystąpienie... Natomiast polskie pismo Pro-Christo, wydawane przez ojców
Marianów, w jednym z numerów z roku 1928 ostrzegało swych czytelników: „Żydzi, masoni i cała lewica wszystko postawi
na kartę, by zyskać przewagę. Katolicy nie mogą na to pozwolić, bo inaczej na
kościołach naszych na miejsce krzyża ukaże się trójkąt żydowski, a na ołtarzach
zapłonie siedmioramienny świecznik. Dzieci wasze, matki-Polki, będą uczyły się
po żydowsku i może im wpoją przekonanie, że religia to opium dla ludu”...
Autorzy tego rodzaju publikacji wychodzili z
założenia, że Żydzi – zawsze i wszędzie – są siewcami nienawiści między ludźmi,
wyznaniami i narodami. A to z kolei jest zupełnie sprzeczne z prawdą Chrystusową...
I w ogóle – z wszelką prawdą.
* * *
Powracając do zagadnienia „ciągłości
psychologicznej” między antykiem a chrześcijaństwem, powinniśmy stwierdzić, że ten
punkt widzenia ma obecnie wielu zwolenników w świecie nauki, i to w różnych
krajach. Co więcej, ta idea jest wzbogacana, pogłębiana i poszerzana pod
względem zastosowania i metodologii. Profesor uniwersytetu w Rostowie Michaił
Pietrow notuje: „Ojcowie Kościoła, w
szczególności aleksandryjczycy Klemens i Orygenes, usiłowali sankcjonować
praktykę alegorycznej interpretacji Biblii, to jest przekładania jej na język
„mądrości helleńskiej”, identyfikowali biblijny podział ludzi na cielesnych
somatyków (z reguły Judajczyków, domagających się „cudów”), na typ
psycho-duszny (z reguły Hellenów, którzy szukają „mądrości”) oraz uduchowionych
pneumatyków jako ukoronowanie jedynego rzędu słabnącej emanacji: Bóg-Ojciec,
Bóg-Syn, Duch Święty: pneumatyk, psychik, somatyk. W tym łańcuchu stanów
namagnetyzowania – opętania przez bóstwo „helleńska mądrość” i helleńska
praktyka oświatowa zajęła miejsce przejściowe między somatykiem, jakim się
człowiek rodzi, a przemawiającym w imieniu Boga pneumatykiem, jakim człowiek
może zostać pod warunkiem, iż przedtem opanuje mądrość helleńską”.
Pneumatycy stawali się później twórcami dogmatów
kościelnych. Ale podskórnie uznanie linii słabnącej emanacji oznaczało nic
innego jak tylko syntezę idei świata stworzonego przez jedynego Boga z ideami
Platona i Arystotelesa, a syntezy tej dokonał, jak wiadomo, Św. Augustyn
(354-430 r.), platonik nawrócony na wiarę Chrzystusową. W późniejszych wiekach
ten proces syntezy wciąż przybierał na sile. W XI stuleciu Anzelm z Canterbury
(1033-1109), opierając się na ideę-wzorzec jako na zasadę istnienia przyrody,
utorował nowy szlak dla teologii poprzez ontologiczny dowód istnienia Boga:
przez przyrodę do Boga. Z dzieła poznaje się Stwórcę. A jest to przecież owa
linia emanacji Klemensa z Aleksandrii i Orygenesa, triada: przed rzeczami – w
rzeczach – po rzeczach. „Zadziwiające
– pisze profesor M. Pietrow – ale właśnie
w ten sposób odbyło się w ciągu pierwszego tysiąclecia ery chrześcijańskiej
„przełożenie” Księgi Rodzaju z Mojżeszowego języka mitu na Arystotelesowski
język filozofii Syntezy; zaś zakończenia tego ogromnego procesu dokonał
ostatecznie i dał jego wspaniałą wykładnię dominikanin Tomasz z Akwinu
(1225-1274), wysuwający (dwa pierwsze za Arystotelesem, trzy kolejne za
Platonem) pięć dowodów na istnienie Boga: 1. hierarchia ruchów (Bóg jako
pierwoźródło ruchu); 2. hierarchia przyczyn (Bóg jako pierwotna przyczyna
wszystkich dalszych przyczyn); 3. hierarchia konieczności (Bóg jest istotą nie
mającą przyczyny, lecz stanowiącą przyczynę konieczności wszystkich innych); 4.
hierarchia doskonałości (Bóg jako istota, będąca dla wszystkich innych istot
źródłem dobra i doskonałości); 5. hierarchia celowości (Bóg jest rozumną
istotą, określającą cel wszystkiego, co się dzieje w przyrodzie).”
To właśnie stanowi helleńskie jądro filozofii
chrześcijańskiej, wokół którego gromadzą się niezliczone dalsze idee: etyczne,
historiozoficzne, estetyczne, aksjologiczne, felicitologiczne i in. Jest to
niewątpliwie światopogląd o charakterze „gotyckim”, w którym rzeczywistość
układa się w hierarchiczną triadę: świat – Kościół – Bóg, na linii wznoszącej
się. Mimo licznych, mniej lub bardziej wyrafinowanych i zręcznych prób obalenia
go ten paradygmat myślenia chrześcijańskiego dominuje i na progu III
tysiąclecia nowej ery w kulturze europejskiej. A jest to poza wszelką
wątpliwością paradygmat o pochodzeniu czysto helleńskim, jeśli chodzi o
podstawowe tezy, kategorie i wartości filozoficzne.
* * *
W tradycji i kulturze polskiej
istnieje dawny i silny nurt w dziedzinie zarówno historiografii, jak i
historiozofii, skłaniający się ku demonizowaniu Żydów, ku widzeniu ich jako
groźnej, destruktywnej potęgi, dążącej do zagłady najlepszych dokonań
ludzkości, w tym przede wszystkim chrześcijaństwa. Ten demonizujący nurt lękowy
i jego idee wynikły widocznie z faktu, iż w Państwie Polskim ongiś Żydzi
stanowili bardzo znaczny odłam ludności, która żyła w separacji, według
własnych praw i obyczajów, które były samym Polakom prawie nieznane, a stąd
odczuwane nie tylko jako obce, ale też jako wrogie i niebezpieczne.
W ten sposób ukształtował się w polskim
dziejopisarstwie trend ideologiczny, w którym naród żydowski zupełnie błędnie
był przedstawiany jako wewnętrznie monolityczna potęga z gruntu obca i niosąca
w sobie dla ludzkości tylko to, co złe. Do formacji tej należą tak tędzy
przecież uczeni, jak Feliks Koneczny, Tadeusz Gluziński (Henryk Rolicki),
Jędrzej Giertych, Michał Poradowski, Roman Dmowski, Stanisław Trzeciak,
Stanisław Wysocki, a w znacznym stopniu również Marian Zdziechowski i Tadeusz
Zieliński. Podstawowym błędem tego nurtu naukowego jest właśnie skłonność – i
to skłonność przesadna – do niezauważania ewidentnych faktów, mianowicie tych,
że: 1. naród żydowski, jak każda inna wspólnota etniczna, jest zjawiskiem
wewnętrznie złożonym zarówno jeśli chodzi o orientacje aksjologiczne i
intelektualne, jak i o cechy charakterologiczne; 2. historia żydostwa obfituje
w mnóstwo najrozmaitszych tendencji, faktów i nurtów, często przeczących sobie
nawzajem; 3. obok pewnych wpływów negatywnych Żydzi dokonali jednak ogromnego
wkładu pozytywnego w rozwój zarówno poszczególnych kultur narodowych, jak też
kultury i cywilizacji ogólnoludzkiej; 4. jednostronne zauważanie w dziejach
„narodu wybranego” tylko ujemnych tendencji prowadzi na manowce dokładnie tak,
jak prowadziło by wówczas, gdyby ktoś chciał w tak opaczny sposób spisywać
dzieje Polaków, Niemców, Anglików czy dowolnego innego narodu.
W marcu 2008 roku na łamach tygodnika „Tylko Polska” ukazał się artykuł
Zygmunta Wawrzyńczaka pt. Gdyby nie było
Żydów, który można uznać za reprezentatywny
dla tego nurtu myślowego: „Gdyby nie Żydzi, inaczej potoczyłyby się losy
obecnego świata. Zapanowali oni w wielu krajach świata i zdominowali w nich
najważniejsze dziedziny życia: gospodarkę, finanse, media. A mając to, wpływają
na ich politykę, promują polityków, uzależniają ich od siebie i kierują nimi wedle
własnych zamiarów i zgodnie ze swymi interesami. I w ten sposób faktycznie
rządzą, z czego prawie nikt nie zdaje sobie sprawy, co ułatwia im podbój coraz
to nowych krajów i okupację narodów. Jest to stary plan zapanowania nad światem
powstały w roku 928 przed Chrystusem – za czasów Salomona. Odtąd przywódcy
narodu żydowskiego pracują nad tym planem. A w najbliższych nam czasach
dokładnie sprecyzował go dr Teodor Herzl i przedstawił go na kongresie
Syjonistycznym w Bazylei w roku 1897. Następnie plan ten zatwierdziła Wysoka
Rada złożona z Żydów-masonów po 33 stopniu wtajemniczenia. Jest on znany w
skrócie jako „24 protokoły z posiedzeń Mędrców Syjonu”. Zaś 27.9.1913 roku ów
plan, w zmodernizowanej wersji, trafił pod obrady loży masońskiej w Londynie.
Uczestniczyło w nich 50 Żydów z 17 krajów świata, plan przedstawił ten sam dr
Teodor Herzl. Jest on okrutny, a streszcza go Henryk Arciszewski w I rozdziale
książki „Okrutni świata tego”, wydanej w 2000 roku. Warto się z tym zapoznać,
aby zrozumieć skąd się wzięły wszystkie wydarzenia z lat 1931-1945. Zostały one
dokładnie zaprogramowane i w szczegółach przewidziane. Dzieje świata potoczyły
się zgodnie z ustaleniami, – dokładnie i bezbłędnie: – wojna domowa w
Hiszpanii, – II wojna światowa, – holocaust, – zbrodnie faszyzmu
hitlerowskiego, – ludobójstwo japońskie w Azji i na Pacyfiku i inne wydarzenia
towarzyszące. Wszystko to było zaprogramowane, – opłacone i przeprowadzone
przez Żydów, – zgodnie z ich planem przyjętym 27.9.1931 roku w Londynie.
Odnieśli wielki sukces. Zwyciężyli i umocnili się w świecie na pozycji
przywódców. Podporządkowali sobie USA, ZSRR, kraje dzisiejszej Unii
Europejskiej, Australię i wiele krajów Ameryki Łacińskiej i Afryki, – zwłaszcza
Południowej. Mają dziś plan Nowego Porządku Świata /New World Order/ i
umacniają się w dalszym ciągu, – poprzez globalizację, – wspólny rynek, – banki
światowe, – liberalizm, – relatywizm, – sojusze gospodarcze, – militarne i
inne. Praktycznie są już panami świata i robią, co chcą, – jak powiedział Adam
Michnik w wywiadzie dla telewizji australijskiej. I kto tego nie widzi, jest
zaślepioną miernotą żyjącą w świecie zwodniczych iluzji. Tymczasem
rzeczywistość jest coraz bardziej okrutna. Żydzi dominują i kształtują losy
świata zgodnie z „Talmudem” i herzlowskim planem podboju świata. Ludzkość
obawiała się tego od najdawniejszych czasów, – widziała, że większość zła od
nich pochodzi i broniła się przed ich dominacją. W II tysiącleciu po Chrystusie
byli wyrzucani ze wszystkich krajów Europy i to po kilka razy. Karano ich
pogromami i ludobójstwem, nawet w XIX i XX wieku, ale to nic nie pomogło. Po
jakimś czasie wracali oni do wszystkich krajów i opanowywali je, – przy pomocy
przeróżnych podstępnych działań. Opanowali też Amerykę Północną. W ciągu 200 lat
przybyło ich do USA i Kanady więcej niż 10 milionów. Opanowali gospodarkę,
finanse, media i inne ważne dziedziny życia i zmienili formy rządzenia w tych
krajach, – przed czym przestrzegał Benjamin Franklin /1706-1790/ – wybitny
uczony, filozof i polityk. Domagał się usunięcia Żydów z Ameryki – dla dobra
kraju. Potem ostrzegali przed nimi: Henry Ford /1863-1947/ – przemysłowiec USA
z Detroit i Harry Truman – prezydent USA w latach 1945-1953. Ten ostatni
ostrzegał, że Żydzi są okrutni, gdy są u władzy /„Jews are very selfish and
cruel, when they have power...”/. I tak jest! Są na to rozliczne potwierdzenia.
W ZSRR wymordowali ponad 100 milionów osób, – także Polaków /w Katyniu,
Miednoje, Charkowie i setkach innych miejsc kaźni/. Oficerami zbrodniczego NKWD
byli głównie Żydzi. I ci okazali się bardzo okrutni. Nie mieli skrupułów,
litości i szacunku dla drugiego człowieka. Tacy oni byli od najdawniejszych
czasów, co potwierdza nawet Biblia, – w wielu księgach Starego Testamentu, i
pod tym względem nic się nie zmienili. Są tacy sami, – okrutni dla nie-Żydów!.
Gdyby nie oni, nie byłoby większości nieszczęść pochodzących od ludzi... Nie
byłoby Rewolucji Francuskiej, Rewolucji bolszewickiej, I i II Wojny Światowej,
wojny domowej w Hiszpanii i dziesiątek innych wojen lokalnych, nie byłoby
komunizmu, holocaustu, podziału świata na wrogie sobie obozy, chaosu, kryzysów
gospodarczych, wywrotowych ideologii, zgubnych pseudonauk, szowinistycznych i
rasistowskich organizacji i partii politycznych, fałszywych zwodniczych
uczonych, przewrotnych porządków świata itd. ... Wszystko to od nich pochodzi i
szkodzi ludzkości. Przez nich jest cały bałagan w obecnym świecie, – wszystkie
konflikty, kryzysy i nieszczęścia narodów.”.
Wydaje się, że reprezentanci wyżej wymienionego
nurtu w historiografii niepotrzebnie ignorują też głosy samych Żydów o sobie i
swych dziejach, co też powoduje zawężenie perspektywy widzenia badanego
zjawiska. Wiadomo bowiem nie od dziś, że nikt tak dobrze nie zna człowieka (czy
narodu), jak on zna sam siebie. I choć prawdą również jest, że człowiek (czy
naród) istnieje w trzech co najmniej podstawowych postaciach, to znaczy: 1. Jak
jest postrzegany przez innych; 2. Jak jest postrzegany przez siebie; 3. Jaki
jest w rzeczywistości, – to jednak samoocena i samopostrzeganie się osoby czy
zbiorowości ludzkiej stanowią bardzo ważny aspekt w procesie tejże osoby
(zbiorowości) poznawania ściśle naukowego.
Nawet zważywszy okoliczność, że ludzie często się
łudzą w samoocenach, to przecież i nasze złudzenia dają o nas wcale interesujące
i ważne świadectwo. Warto w związku z tym przypomnieć wypowiedź o Żydach
jednego z najwybitniejszych uczonych i myślicieli XX wieku, zażartego
uczestnika ruchu syjonistycznego Alberta Einsteina (1879-1955), który w dziele Mein Weltbild (polskie tłumaczenie Mój obraz świata, Warszawa 1935) pisał o
istocie ducha żydowskiego: „Dążenie do
poznania w imię samego poznania, graniczące z fanatyzmem umiłowanie
sprawiedliwości oraz dążność do osobistej samodzielności – oto główne motywy
tradycji ludu żydowskiego, które sprawiają, że swą przynależność do tego ludu
poczytują sobie za prawdziwy dar przeznaczenia. (...) Historia obarczyła nas obowiązkiem ciężkiej walki; dopóki jednak
pozostaniemy wiernymi sługami prawdy, sprawiedliwości i wolności, nie tylko
wytrwamy nadal, lecz jak dotychczas, tworzyć będziemy w produkcyjnej pracy nowe
wartości, przyczyniające się do uszlachetnienia rodzaju ludzkiego. (...)
Zdaje mi się, że
istotę żydowskiego poglądu na życie stanowi uznanie prawa wszystkich stworzeń
do życia. Życie jednostki ma o tyle sens, o ile służy do upiększenia i
uszlachetnienia bytu wszystkiego, co żyje. Życie jest święte, stanowi więc
najwyższą wartość, od której uzależnia się wszelkie wartościowanie. Cześć dla
życia ponadindywidualnego pociąga za sobą kult dla wszelkiej duchowości – jest
to szczególnie charakterystyczna cecha tradycji żydowskiej.
Judaizm nie jest
wiarą. Żydowski Bóg jest tylko zaprzeczeniem przesądów, imaginacyjnym wynikiem
wyrugowania zabobonu. Judaizm jest też próbą ugruntowania prawa moralnego na
bojaźni, próbą niezaszczytną i godną pożałowania. Zdaje mi się jednak, że silna
tradycja moralna ludu żydowskiego zdołała się w znacznej mierze wyzwolić spod
wpływu tej bojaźni. Nie ulega również wątpliwości, że „służba Boża” traktowana
tu jest na równi ze „służbą temu, co żyje”. Walczyli o to zapamiętale najlepsi
przedstawiciele ludu żydowskiego, a zwłaszcza prorocy i Jezus.
Judaizm nie jest
tedy religią transcendentną; ma on jedynie do czynienia z życiem doświadczanym
przez nas samych, dotykalnym niejako, nie zaś z czymkolwiek innym. Wydaje mi
się przeto wątpliwe, czy można nazwać go „religią” w potocznym znaczeniu tego
wyrazu, zwłaszcza, że od Żyda nie wymaga się „wiary”, lecz tylko czci dla życia
w znaczeniu ponadosobowym.
Tradycja żydowska
zawiera w sobie jeszcze inny pierwiastek, objawiający się tak wspaniale w
niektórych psalmach: pewien rodzaj upojonej radości i zachwytu w obliczu piękna
i dostojeństwa tego świata, o których człowiek może mieć słabe zaledwie
wyobrażenie. Jest to uczucie, z którego prawdziwa wiedza badawcza czerpie też
swe siły duchowe, ale które zdaje się objawiać również i w śpiewie ptaków.
Kojarzenie tego z ideą bóstwa wydaje się jedynie uporem dziecięcym. (...).
Czy to, cośmy
powiedzieli wyżej, jest jednak znamienne dla judaizmu? Czy nie istnieje również
gdzie indziej pod inną nazwą? W czystej postaci nie istnieje nigdzie, w
judaizmie widzę jedną z najżywotniejszych i najczystszych realizacji tej
nauki...
Rzecz to
charakterystyczna, że przykazanie o świętowaniu szabatu obejmowało wyraźnie
również i zwierzęta, solidarność wszystkiego co żyje uważano bowiem za ideał.
Postulat solidarności wszystkich ludzi występuje tu jeszcze wyraźniej, nie jest
to więc rzeczą przypadku, że postulaty socjalistyczne głosili przeważnie Żydzi.
O tym, jak bardzo
żywe jest wśród ludu żydowskiego poczucie świętości życia, świadczy następujące
zdanie Waltera Rathenau’a, wypowiedziane kiedyś w rozmowie ze mną: „Żyd kłamie,
gdy powiada, że idzie na polowanie dla własnej przyjemności”. Trudno w
prostszej formie dać wyraz poczuciu świętości życia, właściwemu ludowi
żydowskiemu.”
Nietrudno zauważyć, że powyższy wywód wielkiego
żydowskiego (choć już mocno zeuropeizowanego czyli „zhellenizowanego”) uczonego
nie stanowi wykładni judaizmu, w niektórych zresztą punktach jest zbieżny z
twierdzeniami Tadeusza Zielińskiego, lecz mimo to pozwala w bardziej obiektywny
sposób zgłębić żydowski styl myślenia i odczuwania świata; myślenia i
odczuwania – nacechowanego głęboką mądrością, humanitaryzmem, egzystencjalnym
tragizmem i z głębi serca płynącą życzliwością wobec wszystkiego co żyje. O
tych aspektach ducha żydowskiego nie powinno się zapominać, gdy się w ten czy
inny sposób zahacza o „kwestię żydowską”. Ważny też jest fakt, iż Albert
Einstein i inni wybitni intelektualiści żydowscy dalecy byli od zadufania i
samouwielbienia narodowego, nieraz wypowiadali o swym narodzie myśli trzeźwe i
krytyczne, co niewątpliwie daje świadectwo ich zdrowiu moralnemu.
Albert Einstein np. w eseju pt. Żydostwo (Mój obraz świata) pisał: „Największym wrogiem żydowskiego poczucia narodowego i godności
narodowej jest zwyrodniałość pasibrzuchów, czyli brak przekonań, płynący z
bogactwa i nadmiaru, jak również – pewien rodzaj wewnętrznej zależności od
nieżydowskiego świata otaczającego, powstającej wskutek rozluźnienia więzów
wspólnoty żydowskiej. To, co w człowieku jest najlepsze może się rozwijać
dopiero wtedy, gdy stapia się on z jakąś społecznością; jakżeż więc moralnie
upośledzony jest Żyd, który utracił związek z własnym organizmem narodowym,
przez naród-gospodarza zaś traktowany jest jak obcy! Sytuacja taka rodzi
częstokroć małostkowy, ponury egoizm”...
Nie jest też pełną prawdą twierdzenie, jakoby Żydzi
zawsze byli nieprzejednanymi wrogami chrześcijaństwa. Albert Einstein np.,
który przecież był nie tylko wielkim uczonym, ale i aktywnym działaczem ruchu
syjonistycznego, pisał w połowie XX wieku: „Gdy
oczyścimy judaizm proroków i chrześcijaństwo ( w tej postaci, w jakiej nauczał
go Jezus Chrystus) z wszelkich późniejszych dodatków, pochodzących zwłaszcza od
kapłanów, otrzymamy naukę, która zdolna jest wyleczyć ludzkość ze wszystkich
dolegliwości społecznych. Obowiązkiem ludzi dobrej woli jest uporczywe
propagowanie tej nauki czystego humanitaryzmu wśród swego otoczenia. Jeżeli
usiłowania takie będą przedsiębrane w sposób uczciwy i nie pociągną za sobą
banicji i unicestwienia propagującego przez współczesnych, to zarówno on, jak i
jego społeczeństwo będą się mogli uznać za szczęśliwych” (Albert Einstein, Mój obraz
świata)
* * *
Nie ulega wątpliwości, że istnieją
określone konstytutywne cechy narodowego (rasowego) stylu myślenia i czucia.
Mniejsza o to, jak je ktoś ocenia. Można się nimi zachwycać lub je potępiać –
ważne jest, że one istnieją i pełnią doniosłą rolę w życiu świata. T. Zieliński
pisał: „Dla oceny różnic charakteru
narodowego bywa bardzo owocne porównanie traktowania przez różne narody jednego
i tego samego motywu epickiego; na szczęście posiadamy jeden taki motyw w
trzech różnych sposobach ujęcia, hebrajskim, greckim i rzymskim. Jest to motyw
„nagrody zasłużonej nierządnicy”.
W Biblii spotykamy
go w następującej powieści. Jozue posyła dwóch szpiegów do miasta Jerycho; ci
wchodzą do domu nierządnicy imieniem Rahab. Jerychończycy dowiadują się o tym,
ale Rahab daje ścigającym obłudną odpowiedź, szpiegów zaś wypuszcza na powrozie
czerwonym przez okno (był bowiem jej dom przy murze), wziąwszy od nich
obietnicę, że po zdobyciu miasta zachowają żywo jej ojca j matkę, braci i
siostry i wszystko co ich jest. Szpiedzy uciekają, każąc jej, aby przy zdobyciu
miasta uwiązała ten sam powróz w oknie, z którego ich puściła. Obietnica
została dotrzymana.
Pod względem
kompozycyjnym powieść jest nie bez zarzutu; miasto bowiem zostało wzięte cudem
„trąb jerychońskich”, dla którego oczywiście wyprawa szpiegów była
niepotrzebna. Przypuszcza się więc, że pierwotny koniec był inny, tj. że dobyte
przez szpiegów wiadomości w znacznym stopniu przyczyniły się do tego, aby
miasto mogło być wzięte. Ale i przy teraźniejszej formie powieści poziom jej moralny
jest bardzo niski. Rahab jest nie tylko nierządnicą, ale i zdrajczynią swych
współobywateli; ale pomimo to zostaje zbawiona, ona jedna. Należy także zwrócić
uwagę na jej słowa... „ojca mojego”. A więc miała ojca, który mieszkał w domu
swej córki i karmił się jej ciałem! W Lev. XIX 29 powiedziane jest: „Nie dawaj
na wszeteczność córki twojej”; a tu nikczemnik, który to uczynił, jedyny śród
wszystkich mężczyzn miasta otrzymuje zbawienie! – Ależ ta podwójna bezecność
Rahaby była na korzyść Izraelowi; to usprawiedliwia wszystko. Toteż rabinowie
poszli jeszcze dalej. Rahab była święta, mówi jeden. Ona – subtelnie prawi
drugi – nie jeden, lecz trzy grzechy odkupiła potrójnym dobrym uczynkiem
względem wywiadowców – że wypuściła ich 1) na powrozie, 2) przez okno, 3) na
mur. I jeżeli chrześcijanin się dziwi, widząc tę wszetecznicę śród przodków
Zbawiciela, jako żonę Salomona, z którego poszedł Booz, niech nie oskarża
Ewangelisty: ten, uznając Chrystusa, jako Mesjasza, za potomka Dawida, z
konieczności musiał się liczyć z tradycją rabiniczną o rodowodzie tego
ostatniego; wnioskujemy więc, że ta tradycja zrobiła nierządnicę jerychońską
prababką najsławniejszego króla Izraela.
Taki jest morał
tej powieści; porównajmy z nią teraz grecką. Przytacza ją Ateneusz według historyka
Neantesa. Miasto Abidos na Hellesponcie było zajęte przez nieprzyjacielską
załogę; Abideńczycy je oblegali. Jednej nocy żołnierze załogi, upiwszy się,
wzięli do siebie dużą liczbę heter; kiedy po rozpuście zasnęli, jedna z nich
ukradła im klucze od miejskiej bramy i, przedostawszy się przez mury, odniosła
je Abideńczykom. Ci natychmiast z orężem w ręku wtargnęli do miasta, pobili
stróżów, zajęli twierdzę i w taki sposób zdobyli wolność dla swej ojczyzny.
Odwdzięczając się zaś heterze, w jej imieniu zbudowali świątynię Afrodycie. –
Oto prawdziwie helleńskie odczuwanie. Tu też mamy nierządnicę, dodającą zdradę
do swego haniebnego przemysłu: ale nie współobywateli zdradza ona na korzyść
wroga, lecz odwrotnie wroga-najeźdźcę na korzyść współobywateli. Słuszne więc
jest, by ten obywatelski jej czyn został nagrodzony. Żadnego „hottentotyzmu” tu
nie ma; nasze uczucie jest zgodne z uczuciami wyzwolonych Abideńczyków i ich
dziejopisa.
Tak samo nas
zadowala i rzymska forma legendy, którą nam zachował Liwiusz. Kapua kampańska,
która po porażce Rzymian pod Kannami zrzekła się sojuszu z nimi i przyjęła w
swe mury załogę Hannibala, – po długim oblężeniu została wzięta przez wojsko
rzymskie. Senat obraduje nad tym, jak ma się zachować względem obywateli
niewiernego miasta. Podczas obrad okazuje się, że niejaka Faukula Kluwia,
niegdyś nierządnica, biednym jeńcom rzymskim potajemnie dostarczała pokarmu.
Postanowiono więc zwrócić jej wolność i majątek i pozwolono, gdyby miała
jeszcze jakie życzenie, udać się z nim do Rzymu. – Sądzę, że i ta powieść nie
obraża naszego uczucia moralnego; Kluwia wprawdzie sprzyja wrogom swej
ojczyzny, ale jej czyn jest czynem miłosierdzia względem uwięzionych i żadnej
szkody jej współobywatelom nie przynosi.
Taka jest
zasadnicza różnica między poczuciem moralnym antycznym a judejskim. Nie powiem,
żeby Hellenowie i Rzymianie nigdy nie naruszali przykazań moralności gwoli
korzyści politycznej: ale nigdy nie podawali oni takich wybryków za czyny
cnotliwe. Człowiek może grzeszyć; jest on tylko człowiekiem. Ale nie powinien
swego grzechu gloryfikować; to dopiero jest zatruciem sumienia.
Z etycznego więc
punktu widzenia opowiadania Tory nie mogły zadowolić wymagań duszy helleńskiej;
atoli urok utworu literackiego nie na etyce tylko polega, ale w równej mierze
na jego wrażeniu estetycznym. Otóż pod tym względem stoi ona miejscami bardzo
wysoko. Oprócz historii Józefa, należy tu wymienić posłannictwo Eleazara z jego
tłem idyllicznym; powieść o „pszczole” Deborze – „za czasów Samgara puste były
drogi, zdrożnymi ścieżkami szli podróżnicy, bezczynni byli włościanie, aż tyś
powstała, Deboro, tyś powstała, coś była matką dla Izraela”; powieść o Jefte
Galaadczyku i jego córce... Szczególnie ta ostatnia musiała się podobać
Hellenom: mieli przecie i oni legendę równoległą o Idomeneuszu kreteńskim,
który też, związany nieobacznym ślubem, musiał ofiarować swoje dziecko rodzone.
I rzekła do ojca: „To mi tylko uczyń, o co proszę: puść mię, abym przez dwa
miesiące obchodziła góry, a opłakała dziewictwo moje z towarzyszkami mojemi”.
To zupełnie po helleńsku. Tak i królewna Andromeda u Eurypidesa, ofiarowana za
ojczyznę, opłakuje dziewictwo swoje z towarzyszkami swymi, a echo gór wtórzy
jej skargi. –- Nie powiem tego samego o Samsonie, izraelskim Słońcu-bohaterze:
nie dorówna on helleńskiemu Heraklesowi ani w jego tragicznym, ani w jego
komicznym ujęciu – wyjąwszy chyba jego śmierć: „jednym wstrząśnieniem kolumny
zburzył gmach cały i runął pod gmachem”. – Wiele piękności znajdujemy też w
dwóch pierwszych księgach Królewskich. Historia króla Saula – niestety, bardzo
niezgrabnie zredagowana i zepsuta dubletami – uderza swą tragiczną wielkością,
spotęgowaną przez demoniczną postać proroka Samuela. Niejednolite jest
wrażenie, które sprawia historia Dawida. Nie współczujemy wcale jego
pojedynkowi z rubasznym olbrzymem Goliatem. Nie w taki przecie podstępny sposób
Polideukes zwalczył olbrzyma Amika w wyprawie Argonautów: zabić z procy – po
naszemu z fuzji – beztroskiego przeciwnika, to nie bohaterski czyn. Ale
dziejopisowi oczywiście nie chodzi o bohaterstwo. – Pierwsza połowa biografii
Dawida – do śmierci Saula – ma kilka pięknych rysów, ale tu właśnie dały się we
znaki dublety. Wygnaniec przy dworze króla filistyńskiego Achisa przypomina
Temistoklesa i Koriolana; ale tu znowu judejski popęd do fortelów zepsuł całą
opowieść. Otrzymawszy od szlachetnego króla miasto, pustoszy ziemię jego
sprzymierzeńców, królowi zaś mówi, że plądruje wsie Izraela; żeby zaś ten nie
dowiedział się o prawdzie, „nie żywił Dawid męża ani niewiasty” napadniętych
krajów. Tego przecie ani Temistokles ani Koriolan nie robili. – Druga połowa –
historia Dawida-króla – prawie cała jest napełniona jego sprawami haremowymi i
ich skutkami – Betsaba, Ammon, Tamara II, Absalom Abisag, Adoniasz. Sprawy to
ogromnie ciekawe; Hellenowi musiały one przypominać dzieje haremowe królów
perskich, opisane przez Ktezjasza, o których nam daje pojęcie Plutarchowa
biografia króla Artakserksesa. Kiedy niekiedy budzą one współczucie dla
nieszczęsnego i wcale nie mężnie zachowującego się króla; ale to współczucie
doszczętnie niszczy szatański testament, który on zostawia swemu synowi. l
Hellen, dowiedziawszy się, że ten Dawid jest uważany przez Judejczyków za
idealnego króla-bohatera, miał wszelkie prawo za taki ideał podziękować.
Dwie pozostałe
księgi królewskie pod względem literackim stoją o wiele niżej, jeżeli nie
liczyć powieści o sądzie Salomona, dającej ładną, chociaż nie najlepszą
wariację wędrującego motywu.
Mówię tu tylko o
wtrąconych w ogólne opowiadanie poszczególnych powieściach, więc poniekąd o
rodzynkach w cieście. O samym bowiem cieście nic dobrego powiedzieć nie możemy.
Jest ono nawet miejscami wprost nie do zniesienia; i kto narzeka np. na nudny
charakter „katalogu okrętów” w drugiej pieśni Iliady, temu bym kazał za pokutę
odmówić głośno rozdział Num. VII – ale cały, wszystkie 89 wierszy”. (…) „Na pytanie, jakie jest wielkie przykazanie w
Zakonie, Pan Jezus odpowiedział: „Będziesz miłował Pana Boga twego ze
wszystkiego serca twego... toć jest największe i pierwsze przykazanie. A wtóre
podobne jest temu: będziesz miłował bliźniego twego, jako samego siebie”. Na
tym miejscu Ewangelii przede wszystkim oparta jest nasza ocena chrześcijaństwa
jako religii miłości.
A jednak w obu
przykazaniach Pan Jezus literalnie cytuje Torę, a więc zakon Mojżeszowy. I
apologeci tego ostatniego pozornie mają słuszność, utrzymując, że w zasadzie
chrześcijaństwo nic nowego ludzkości nie dało, nic takiego, czego by już nie
było w zakonie Mojżeszowym. Ale właśnie tylko pozornie.
Oba bowiem przykazania
są wzięte z różnych części Tory –- pierwsze z Powtórzenia, drugie z księgi
Lewickiej; i właśnie to połączenie było arcydziełem twórczej interpretacji,
dzięki czemu i jedno i drugie otrzymało nowe znaczenie, właśnie to, które różni
chrześcijaństwo od judaizmu.
W pierwszym –
miłość Boga, wskutek jej połączenia z miłością człowieka, otrzymała znaczenie
owego serdecznego kochania, które odczuwamy dla drogich nam ludzi, tylko w
jeszcze większym, spotęgowanym stopniu, i została wyzwolona z pod nawałnicy strachu,
która ją, jak widzieliśmy, zastąpiła w trwożliwych umysłach Izraela. W Zakonie
bowiem owa miłość była połączona nie z tym kochaniem, lecz z jednej strony – ze
skrupulatnym pisaniem na ręce i na podwojach, a z drugiej – z przykazaniem
nienawiści dla narodów Chanaanu.
Ale nas tu
szczególnie obchodzi przykazanie drugie. W Zakonie bowiem brzmi ono w sposób
następujący (według hebrajskiego tekstu): „Nie będziesz szukał pokuty, ani
pamiętał krzywdy synów narodu twego, lecz będziesz miłował bliźniego twego jako
samego siebie”. A więc według Jehowy bliźnim jest tylko „syn narodu twego”:
Chrystus zaś wyrwał przykazanie miłości ku bliźniemu z tego ograniczającego
sąsiedztwa i, łącząc je z przykazaniem miłości Boga, dał mu to znaczenie, w
którym je rozumiemy my, chrześcijanie. Bogu bowiem przeciwstawia się tylko
człowiek, jako taki: Bóg nad nami i ludzkość dokoła nas, – oto wskazane
przedmioty naszej miłości, nie jednakowej w swym stopniu, lecz jednakowo
obowiązującej: skoro zaś tak, to słusznie nazywamy chrześcijaństwo religią
miłości, i słusznie odmawiamy imienia chrześcijanina temu, który tego
podwójnego przykazania „miłości chrześcijańskiej” nie spełnia. I niech nam tu
nie wtrącają, że takich jest dużo, i że z drugiej strony i żydostwo wydało w
nowszych czasach niemało ludzi szlachetnych, wyznających w teorii i w praktyce
przykazania miłości wlaśnie w tym znaczeniu, jakie miał na względzie Chrystus –
ich prototypem jest Natan Mądry Lessinga. Nie o nich nam tu chodzi, lecz o
religię judaizmu i po części o religię Izraela, o ile ona była źródłem
judaizmu.
A więc dla
Izraelity i dla Judejczyka obcy w żaden sposób nie będzie „bliźnim”: po części
pochodzenie od Abrahama, tj. pokrewieństwo rasowe, w każdym zaś razie wyznanie
Jehowy – oto ten mur spiżowy, co dzieli bliźnich od tych, co nimi nie są. Nie
znaczy to jednak, że tylko pierwsi mają być przedmiotem miłości, drudzy tylko
przedmiotem nienawiści lzraelity i Judejczyka; musimy tu skonstatować rozwój w
kulturze umysłowej ludu Jehowy, ale niestety, znowu tylko rozwój ku gorszemu. I
tylko poznanie tego rozwoju da nam środki do pogodzenia tych rażących
przeciwieństw, których pełne są księgi Zakonu.
Należy bowiem żywo
pamiętać, że lud Jehowy w swych trzechtysiącletnich dziejach doświadczył trzech
okresów zasklepienia się wobec obcych narodów.
Pierwszy okres
tego zasklepienia zaczyna się od reformy proroczej, a więc od czasów Ezekiasza
(VIII w.) do niewoli babilońskiej (VI w.); skutki tego zasklepienia się zostały
ustalone dzięki reakcyjnej reformie Ezdrasza (V w.); ich wykładnikiem jest Tora
z prorokami mniej więcej w swym teraźniejszym stanie.
Drugi okres
zasklepienia zaczyna się od reformy faryzeuszowskiej, spowodowanej przez
hellenofilstwo sadduceuszów; jego szczytem jest powstanie machabejskie.
Wykładnikiem skutków tego drugiego okresu jest literatura apokaliptyczna
począwszy od Daniela oraz pierwotne warstwy Miszny.
Trzeci okres
zasklepienia zaczyna się od zburzenia świątyni przez Tytusa; jego wykładnikiem
jest Talmud.
Te dwa ostatnie
okresy nosiły wyraźnie antyhelleński charakter; ale i pierwszy, o szereg
stuleci wyprzedzający pierwsze zetknięcie się judaizmu z hellenizmem, o tyle
był antyhelleński, o ile antyhumanitarny. Jak widać z tego schematu, Talmud –
wraz z aneksami – był ostatnim słowem antyhelleńskiego nastroju żydostwa; nie
był on jednak ostatnim słowem żydostwa w ogóle. Urok hellenizmu jest bowiem
niezwyciężony; zaczął on i po Talmudzie oddziaływać na Żydów, i gdyby moim
zadaniem było wyłuszczenie dalszego rozwoju ich kultury – pokazałbym, że ten
rozwój stanowiła wciąż wzmacniająca się hellenizacja żydostwa w jego
najbardziej wybitnych przedstawicielach.
Zaczyna się ona
wówczas, kiedy Żydzi wyświadczyli ludzkości ogromną usługę, jako łącznik między
Arabami i chrześcijanami, i wpuścili do europejskiej kultury nowy prąd
hellenizmu, tłumacząc dzieła helleńskiej literatury i nauki, które się
zachowały w skarbnicy Arabów; oczywiście to obcowanie z hellenizmem nie mogło
nie wywrzeć pewnego wpływu na ich umysłowość. Było to w ostatnich stuleciach
średniowiecza; wkrótce potem zaczęło się Odrodzenie, nowa hellenizacja
europejskiej ludzkości z Żydami włącznie. Były to właśnie czasy, kiedy córka
Szajloka porzuciła ponury dom swego ojca i uciekła z owym Lorenzo, który
zapewne nie był Wawrzyńcem Wspaniałym Medyceuszem, ale może nie zupełnie
przypadkowo otrzymał od poety imię tej najbarwniejszej postaci Odrodzenia.
„Kupiec wenecki” nie jest dramatem symbolicznym, ale jak każde genialne dzieło
zawiera w sobie ideę, a więc i symbol.
Powtarzam, nie
będę tu mówił o tej hellenizacji, ale proszę o niej pamiętać. Grzechy Talmudu
są nie do przebaczenia; widać to chyba już z prób, które przytoczyłem w ciągu
tej rozprawy, a przecie była to kropla z morza. Ale nie należy o te grzechy
oskarżać tych, co będąc potomkami jego twórców, dziś stoją na daleko
wznioślejszym stanowisku; to byłoby nie do przebaczenia również.
Postarajmy się
więc przedstawić sobie dyktowany przez religię stosunek Izraela do
obcokrajowców przed owym pierwszym zasklepieniem się, tj. przed reformą
proroczą. Jedną próbę już mieliśmy wyżej; jest nią modlitwa króla Salomona, aby
Jehowa wysłuchał także i cudzoziemca, jeżeli ten będzie modlił się na tym
miejscu, – tj. w tej samej świątyni, wstęp do której został mu potem pod
rygorem śmierci zakazany. Ogólny nastrój Izraela owych czasów zawarty jest w
następującej przestrodze – jednej z najpiękniejszych w całym Starym
Testamencie: „Będzie li przychodzień mieszkał w ziemi waszej, a będzie
przebywał między wami, nie urągajcie mu, ale niech będzie między wami jako syn
ziemi waszej; i będziecie go miłować jako sami siebie, boście i wy byli
przychodniami w ziemi egipskiej”.
Nie daremnie
jednak ową modlitwę przypisuje się właśnie królowi. Królowie bowiem byli
naturalnymi opiekunami cudzoziemców w Izraelu, tak samo jak i u innych narodów.
Należało przy tym odróżnić takiego obcokrajowca, który zamieszkiwał wśród
Izraela (tzw. ger), od takiego, co tylko przyjeżdżał (tzw. nochri); ostatniego
czczono, ponieważ szerzył sławę Izraela śród narodów, pierwszego tylko
tolerowano. Ale życie jego było za królewskich czasów zupełnie znośne. Co
prawda, musiał on mieszkać śród swoich współwyznawców w oddzielnych ghetti; ale
tam mógł żyć według swoich obyczajów, a więc i stawiać ołtarze swoim bogom. To
znaczy, że nie wymagano od niego, aby się formalnie przyłączył do gminy Jehowy,
tj. dał się obrzezać. Małżeństwa między Izraelitami i „gerami” też były
dozwolone. Świadczy to wszystko o dość wolnych, przyjaznych stosunkach między
jednymi i drugimi; że były one i dla Izraelitów korzystne o tym – prawda, że w
trochę dziwny sposób – świadczą niektóre przepisy Tory. Tak Dt. XIV 20: „A
cokolwiek zdechliną jest, nie jedzcie z niego: przychodniowi, który jest między
bramami twymi, daj, żeby zjadł, albo mu przedaj: boś ty jest lud święty Pana
Boga twego”, albo Dt. XXIII 19: „Nie pożyczaj bratu twemu na lichwę pieniędzy,
ani zboża, ani żadnej innej rzeczy, ale obcemu; lecz bratu twemu tego, czego mu
trzeba, bez lichwy pożyczysz” (...).
Do jakiego stopnia
doszła intolerancja względem nieobrzezanych za czasów judaizmu, o tym wyraźnie
świadczy jeden wypadek, o którym mówi Józef w swojej autobiografii. Kiedy już
się zaczęło powstanie przeciw Rzymowi, i Józef nim kierował w Galilei, przyszli
do niego jako pomocnicy dwaj książęta z Dziesięciogrodzia z jazdą, orężem i
pieniędzmi – a więc pod każdym względem pożądani sprzymierzeńcy. Otóż do nich
przyczepili się Judejczycy: „jeżeli chcecie zostać u nas, musicie dać się
obrzezać”. Józef – tak mówi on sam –
zaczął im perswadować, że „należy pozwolić wszystkim służyć Bogu według własnej
woli, nie zaś z przymusu”, i że „byłoby źle, gdyby ci goście mieli żałować, że
udali się do nas”; i przez pewien czas rzeczywiście zostawiono książąt w
pokoju. Ale wrogie Józefowi stronnictwo skorzystało z tej jego pobłażliwości i
zaczęło podjudzać motłoch przeciwko niemu; i wkrótce znowu zebrał się tłum przy
domu książąt, grożąc zabiciem ich, jeżeli nie dadzą się obrzezać. Nastrój tłumu
był taki stanowczy, że Józef się zląkł: zapłacił im za ich konie i na łódce
przewiózł na tamten brzeg jeziora, tj. właśnie do tego Dziesięciogrodzia, z
którego do niego przyszli. Wyświadczył im przez to bardzo kiepską przysługę;
„ale”, mówi „wolałem, żeby ich zabito w ziemi Rzymian, byle nie w mojej”.
Smutny koniec tego
powstania w r. 70 położył kres praktycznej nietolerancji Judejczyków względem
ger’ów: teraz nie oni już byli gospodarzami w swojej ziemi, nie od nich
zależało przepisywanie cudzoziemcom, na jakich warunkach mogą u nich
zamieszkiwać. A kiedy i nowe, rozpaczliwe ich powstanie za Hadriana zostało
stłumione, praktyczne jego skutki były jeszcze gorsze: teraz już Judejczykom
zabroniono mieszkać w ich byłej stolicy, która straciła nawet imię Jerozolimy i
urzędowo była nazwana Aelia Capitolina, i to obrzezanie, do którego chcieli
zmuszać wszystkich żyjących między nimi, zostało zakazane nawet im samym.
Ale im groźniejsza
była dla nich rzeczywistość, tym chętniej szukali oni pociechy w rajskiej
krainie ułudy, w marzeniach o Nowej Jerozolimie i o swoim w niej życiu. Jaki
więc będzie tam los ger’ów? Na to były u rabinów dwa poglądy, i oba w nader
smutny sposób świadczą o niszczycielskim wpływie owego trzeciego zasklepienia
Według jednego z
tych dwóch poglądów w ogóle nie powinno być ani jednego cudzoziemca w nowym
Izraelu: potomkowie Abrahama, powróciwszy do ziemi obiecanej, będą tam obcować
wyłącznie między sobą. Gerowie są niepotrzebni, ba, nawet szkodliwi: oni już
przedtem zatrzymywali przyjście Mesjasza.
Przedstawiciele
drugiego poglądu byli praktyczniejsi. Co będą robili nowi Izraelici w Nowej
Jerozolimie? Oczywiście, będą służyli Bogu – to przecie jest ich przeznaczenie;
ta zaś służba wypełnia cały ich czas – nie jest to żadną przesadą, jeżeli
pamiętać np., że pobożność każe każdemu Izraelicie trzy razy dziennie modlić
się w świątyni. Ale skoro tak, to kto będzie za nich i dla nich zajmować się
gospodarstwem? Otóż to właśnie będzie obowiązkiem ger'ów i w ogóle cudzoziemców”...
W dalszym ciągu swych rozważań T. Zieliński zahacza
o kolejne szczegółowe (i szczególne!) cechy myślenia narodowego. „Dotychczas – pisze – mieliśmy do czynienia ze stosunkiem
Judejczyków do cudzoziemców w ich własnym kraju; ważniejsza jednak – wobec
rozmiarów judejskiego rozproszenia – jest kwestia ich stosunku do tych, co byli
dla nich nie gośćmi, lecz gospodarzami.
Przykładami były
tutaj dla Judejczyków w interesujących nas czasach dwie poprzednie niewole,
egipska i babilońska; i oczywiście tylko z tego punktu widzenia mają one
znaczenie także i dla nas. Otóż co do pierwszej, to wielkie kłopoty sprawia
apologetom pewien epizod w przededniu wyjścia Izraela z ziemi egipskiej. Mówi
bowiem Jehowa do Mojżesza: „Dam łaskę ludowi temu (tj. Izraelowi) u Egiptjanów;
i gdy wychodzić będziecie, nie wynidziecie próżni, ale prosić będzie niewiasta
(izraelicka) u sąsiady swej i gospodyni swej (Egipcjanki) naczynia srebrnego i
złotego i szat; i włożycie je na syny i na córki wasze i złupicie Egipt”. Tak
się też stało: korzystając z dobrodusznej ufności Egipcjanek, Izraelitki
pożyczyły u nich „naczynia srebrnego i złotego i szat bardzo wiele” – bo też
Jehowa „dał łaskę ludowi przed Egiptjany, że im pożyczali” – i uciekły. Udział
Jehowy w tej niepięknej sprawie jest podwójny: naprzód daje Mojżeszowi
nieuczciwą radę, a nadto pomaga ją uskutecznić, dając swemu ludowi „łaskę u
Egipcjan”; ale już nieraz widzieliśmy, że Pismo chętnie przypisuje Bogu to, co
byłoby zanadto haniebne dla człowieka. Toteż apologeci byli w wielkim kłopocie,
chcąc usprawiedliwić ten boski podstęp. Już za czasów judaizmu został
wynaleziony następujący argument, mający nawet dziś swoich zwolenników: przecie
Izrael przez cztery stulecia pełnił niewolniczą służbę u Egipcjan – cóż
dziwnego, że upomina się teraz o swoją zapłatę? – Niechaj będzie, odpowiem;
chętnie oddaję mu na złupienie cały skarb faraona. Ale tu chodzi nie o niego:
Izraelitki zwracają się każda do swej „sąsiady i gospodyni”, a więc do ludzi,
którzy dzięki ohydnemu paskarstwu ich przodka Józefa byli takimi samymi
niewolnikami jak i one; zwracają się, nadużywając ich dobroci i zaufania, z
prośbą o pożyczenie sprzętów i ozdób, rzekomo dla służby swemu Bogu – i w taki
sposób odbierają im ostatnie klejnoty, które im pozostawił ów Józef. Czy byłoby
to możliwe w stosunku do rodaków? Oczywiście Izraelowi zaleca się podwójną
moralność, jedną w obcowaniu ze swoimi, włącznie z przykazaniem „nie kradnij”,
drugą w stosunku do tego ludu, u którego mieszka. I tej deprawującej podwójnej
moralności Izrael w swej całości nie przezwyciężył już nigdy (...). W ogóle hasłem Judejczyków w rozproszeniu
było – suis legibus vivere, im dalej, tym bardziej. A to znowu z konieczności
musiało przyprowadzić do sprzeczności w teorii i do konfliktów w praktyce.
Tu jednak, mówiąc
o poganach, musimy odróżniać Hellenów od Rzymian. Wymaganie względem jednych i
drugich było jednakowe, ale odpowiedź nie koniecznie była ta sama.
Weźmy naprzód
miasta helleńskie – one przecie pierwsze zetknęły się z Judejczykami. A więc
Gaza, Tyr, Damaszek, Antiochia, Aleksandria. Śród nich tworzą się gminy
judejskie, ale i ich obywatele mieszkają w Jerozolimie. Gminy judejskie
stawiają swoje wymaganie: „chcemy żyć według naszych praw”. – „Dobrze”,
odpowiadają Hellenowie, „ale niech i nasi obywatele u was żyją według swych
praw własnych”. – „Nie, na to pozwolić nie możemy; jeżeli chcą żyć śród nas,
muszą się zrzec swoich bałwanów, poddać się obrzezaniu i w ogóle przyjąć zakon
Mojżesza”. – „Cóż to za bezczelność?” odpowiedzą tamci; „wymagacie od nas tego,
czego nam nie dajecie?”. Na to Judejczyk, jeżeli był szczery, mógł odpowiedzieć
tylko jedno: „No tak, boć my jedni mamy prawdziwą wiarę”; ale jest rzeczą
zrozumiałą, że ta odpowiedź nie bardzo trafiała do przekonania Hellenowi.
Ale nawet
niezależnie od zachowania się palestyńskich Judejczyków wobec cudzoziemców, owo
wymaganie musiało wywołać oburzenie ze strony Hellenów. „Żyć według swoich praw”
– co to znaczy? No, między innymi – święcić szabaty. A ponieważ święcenie
szabatu nie daje się połączyć ze służbą wojskową – zwolnienie od tej służby. To
jest, innymi słowy: „wy, nasi gospodarze, broniąc swych siedzib, będziecie
bronili i nas; ale my w obronie naszego wspólnego gniazda żadnego udziału brać
nie będziemy”.
Jest to oczywiście
nowe, wyraźne pogwałcenie zasady sprawiedliwości. W praktyce nie zawsze
Judejczykom udawało się uzyskać ten niesłychany przywilej: widzimy ich
kilkakrotnie w wojskach państw helleńskich i później w wojsku państwa
rzymskiego, i nasze źródła niestety nie dają nam odpowiedzi na pytanie, w jaki
sposób tę służbę udało się im pogodzić z przykazaniami o szabacie. To jednak
jest niewątpliwe, że ta zgoda w żaden rozsądny sposób nie mogła być osiągnięta.
Toteż zwolnienie od służby wojskowej, jako skutek zasady „żyć według swoich
praw”, pozostawało celem polityki judejskiego rozproszenia – jak wiadomo, nawet
w nowszych czasach. Często im się to udawało; ale możemy być pewni, że taki
przywilej, zawdzięczany jedynie uporowi gmin i zręczności ich kierowników,
wbrew najbardziej elementarnej sprawiedliwości, jeszcze bardziej oburzał
przeciwko nim ich otoczenie pogańskie.
Należy raz jeszcze
podkreślić, że owo uchylanie się od służby wojskowej było skutkiem
niemożliwości uzgodnienia jej z obowiązkowymi przepisami szabatowymi – nie zaś
organicznego tchórzostwa ludu judejskiego; nie dziw jednak, że źle względem
niego usposobieni Hellenowie nie bardzo odróżniali jedną pobudkę od drugiej.
Można jeszcze dodać, że sama Tora w swych przepisach o służbie wojskowej w
sposób bardzo tkliwy troszczy się o tchórzów; powiedziane jest bowiem: „Który
jest człowiek bojaźliwy i serca lękliwego, niech idzie i wróci się do domu
swego, by nie kaził serca braciej swej, jako on sam strachem jest przerażony”.
Wątpię, żeby jakiekolwiek inne prawodawstwo ustanawiało taki przywilej
tchórzostwa; wątpię też, żeby on się dawał utrzymać kiedykolwiek w praktyce.
Raczej możemy przypuścić, że mamy i tu, – co nieraz było zauważone w
Powtórzeniu, – przepis zupełnie niepraktyczny, papierowy. Ale bądź co bądź,
zarzut tchórzostwa należy do tych, które już za pogańskich czasów czyniono
Judejczykom; spotykano go u Apoloniusza Molona, jak o tym świadczy Józef, i u
Eliusza Arystyda.
A jednak właśnie
ten nieprzyjazny stosunek helleńskiego społeczeństwa do Judejczyków i
odwrotnie dopomógł im, kiedy Rzymianie
zaczęli się wtrącać do spraw wschodu. Rzymianie bowiem występowali jako
wrogowie Seleucydów, którzy już od czasów Antiocha III Wielkiego widzieli w
nich główne niebezpieczeństwo dla swego mocarstwa; nie dziw więc, że Judejczycy
ze swoją opozycją przeciw tym samym Seleucydom znajdowali w nich
sprzymierzeńców bardzo życzliwych i czynnych. Już za czasów machabejskich
zostało zawarte pierwsze przymierze, albo przynajmniej porozumienie się między
powstańcami judejskimi i Rzymianami; nie ulega wątpliwości, że tylko dzięki
przychylności Rzymu mogło powstać samodzielne królestwo Hasmonejów. Co prawda
ich nadużycia nie mogły być tolerowane; niszczycielska polityka Aleksandra
Janneusza w stosunku do otaczających helleńskich miast – latrocinia, jak ją
nazywano – doprowadziła do reakcji, której inicjatorem został Pompejusz i jego
legat Gabiniusz. I znowu się Judejczykom powiodło: wybuchła wojna domowa, i
wróg Pompejusza Cezar został wcale naturalnie czynnym ich opiekunem. Toteż był
on ich bożyszczem; nikt tak rzewnie nie opłakał jego zgonu, jak judejska gmina
w Rzymie. Ta sama gra powtórzyła się raz jeszcze z takim samym skutkiem w
wojnie domowej między Antonim a Oktawianem, późniejszym Augustem: znowu
zwyciężył ten, co był wrogiem wroga Judejczyków.
Dzięki temu
powodzeniu Judejczycy mogli uzyskać od Rzymian szereg przywilejów w Palestynie,
ale także i w rozproszeniu. Główną zasadą było tu wymienione już prawo: suis
legibus vivere; ale to prawo, zachowywane przez Rzymian według możliwości w
stosunku do wszystkich narodów, u Judejczyków, wskutek osobliwego charakteru
ich leges, przybierało charakter wprost wyjątkowy i w swej wyjątkowości
niesłychany. – „Chcemy służyć naszemu Bogu”.– Oczywiście Rzym nic przeciwko
temu nie miał. tolerancja była główną zasadą jego polityki religijnej. – „Ale
ta służba naszemu Bogu jest niezgodna ze służbą innym bogom, których my uważamy
za bałwany i w najlepszym razie za «nice»”. – A więc zwalnia się Judejczyków od
oddania im jakiejkolwiek bądź czci i nawet kiedy kult geniusza cesarza staje
się ogólnopaństwowym na zachodzie, a kult samego cesarza na wschodzie,
Judejczyków to nie dotyczy: mają oni swą własną przysięgę. – „Ale nasz Bóg
zabrania nam wszelkich podobieństw”. – A więc kohorty Witeliusza w wyprawie
przeciwko Arabom, wbrew wygodom strategii, omijają Judeę, aby jej nie zeszpecić
widokiem cesarskich popiersi na swych sztandarach. – „Ale nasz Bóg wymaga od
nas obrzezania”. – To według naszych praw nazywa się kaleczeniem i jest surowo
zakazane; ale skoro to jest częścią waszego kultu, niech tak będzie. – „Ale
ośrodkiem tego kultu jest na obczyźnie synagoga”. – A więc pomimo zakazu
wszystkich w ogóle kolegiów czyni się dla synagogi wyjątek. „Ale nasz Bóg
wymaga od nas zupełnej bezczynności w dnie szabbatowe”. – A więc rozkazuje się,
żeby sprawy sądowe, w których Judejczycy biorą udział jako strony albo
świadkowie, nie odbywały się w dnie szabbatu; nie dość na tym, pozwala się tym
Judejczykom, którzy są upoważnieni do odbierania burs państwowych, aby w razie
rozdawania tychże burs w dnie szabbatowe mogli przychodzić po swoje dnia
następnego. – „Ale święcenie szabbatów jest niezgodne ze służbą wojskową, więc
chcemy być od niej zwolnieni”. – No, to już chyba zanadto; ale, jak
widzieliśmy, czasami udawało się uzyskać nawet i ten przywilej ostateczny.
Skąd ta
niesłychana pobłażliwość władców świata względem żywiołu, wcale nie cieszącego
się ich sympatią? Rozumiemy łaski rzymskich magnatów i cesarzy dla Hellenów –
uznawali, że od nich pochodzi wszechświatowa i ich własna kultura, rozkoszowali
się w ich dziejach, w ich literaturze, sztuce, ustroju życia. O Judejczykach
nie słyszymy ani jednego pochlebnego słowa, owszem, uważano ich za
najnieużyteczniejszy naród na świecie, despectissima gens, jak mówi Tacyt; a
jednak pozwolono im zająć zupełnie wyjątkowe stanowisko w państwie. Jak to
wytłumaczyć? – Po części, jak widzieliśmy, tym, że na ich szczęście Rzym prawie
zawsze występował jako wróg ich bezpośrednich wrogów; ale obok tego powinniśmy
zaznaczyć istnienie innych przyczyn, mniej widomych, ale za to stałych:
zacietrzewionego uporu pospólstwa judejskiego i zręczności jego wodzów z jednej
strony, lekceważenia – z drugiej. Tak jest, lekceważenia. Przecie „Jakób jest
taki maluczki”, jak mówi prorok. Nie dziwimy się, jeżeli Hellenowie w Damaszku
lub Gazie byli oburzeni, że Judejczycy, żądając własnych praw dla swoich gmin w
tych miastach, jednocześnie odmawiali takich samych praw helleńskim kołom w
Jerozolimie; ale czym była Jerozolima w porównaniu z ogromem państwa
rzymskiego? Mógł więc Rzym, jako dobroduszny olbrzym, spokojnie znosić tę
nierówność, w zasadzie oburzającą, w praktyce nieszkodliwą; mógł nawet, jak
widzieliśmy, wyznaczyć karę śmierci dla własnych obywateli, którzyby
przekroczyli zakazane progi świątyni jerozolimskiej.
A więc opór,
zręczność, lekceważenie – i więcej nic? Może i jeszcze coś. W Talmudzie czytamy
ładną historyjkę, anachronistycznie przeniesioną do chwili wzięcia Babilonu
przez Medów, czyli Persów. Wielka trwoga ogarnęła gminę judejską: opowiadano
bowiem straszne rzeczy o intolerancji magów, tj. kapłanów medyjskich, w
stosunku do obcowyznawców. Stary rabin Jochanan siedzi, spokojnie głaszcząc
swoją siwą brodę i czeka, aż ucichną lamenty, a potem pyta: „A czy magowie
przyjmują – łapówki?” – „A i owszem”, odpowiadają mu, „bardzo chętnie”.– „No,
skoro tak, to nie ma powodów do rozpaczy”.
Bądź co bądź –
przywileje zostały osiągnięte. To właśnie było przyczyną gniewu Rzymian starej
szkoły: „zwyciężeni zwycięzcom narzucili swoje prawa”, wołał Seneka (victi
victoribus leges dederunt). Ale to wcale nie spowodowało polepszenia stosunków
ludu judejskiego do Rzymu: odczuwano wdzięczność dla pewnych jednostek, jak dla
Cezara, np., nie zaś dla władzy rzymskiej w ogóle. Zbyt wielka była nienawiść,
zaszczepiona przez Torę i proroków w umysłowości judejskiej w stosunku do
narodów, i również zarozumiałość, z którą ów lud, jako lud rzekomo wybrany,
stawiał siebie wyżej od wszystkich innych (...)”.
Wydaje się, że to oburzenie, które w T. Zielińskim
budzi żydowski fanatyzm i siła przebicia, jest raczej słabo ugruntowane, choć z
etycznego punktu widzenia zrozumiałe. Bo przecież nie tylko Żydzi bywali
dotknięci narodową megalomanią, lecz np. w mało mniejszym stopniu Niemcy,
Chińczycy, Rosjanie czy Ukraińcy, które to narody tylko w XX wieku popełniły
tyle makabrycznych zbrodni na innych ludach, że żydowskie zbrodnie tego rodzaju
niby to popełnione w przeszłości, wcale nie wyglądają aż tak strasznie, jak to
przedstawiają antysemici.
Jeśli zaś chodzi o skłonność Żydów do narzucania
innym etnosom swych żydowskich wyobrażeń i stereotypów myślenia, nie jest to
również żaden ewenement czy wyjątek, lecz zwykła psychospołeczna prawidłowość,
odnotowywana powszechnie. „Każda
cywilizacja wierzy, że jedynym właściwym i jedynym do pomyślenia jest jej
sposób bycia, że musi nawrócić na niego cały świat bądź światu go narzucić;
jest dla niej równoznaczny z soteriologią – otwartą bądź zakamuflowaną – a w
istocie jest to elegancki imperializm, który jednak traci na elegancji w
chwili, gdy zaczyna mu towarzyszyć przygoda militarna. Imperiów nie zakłada się
tylko przez kaprys. Podporządkowuje się innych, aby was naśladowali, aby się
wzorowali na was, na waszych zachciankach i zwyczajach; następnie pojawia się
perwersyjny imperatyw – chęć uczynienia z nich niewolników, aby kontemplować w
nich pochlebczy lub karykaturalny wizerunek siebie. Zgodzę się, że istnieje
jakościowa hierarchia imperiów: Mongołowie i Rzymianie nie ujarzmiali narodów z
jednakich powodów i ich podboje nie przyniosły tych samych skutków. Co wszakże
nie znaczy, że nie byli w równej mierze biegli w unicestwianiu przeciwnika
przez redukowanie go do ich obrazu” (Emil Cioran, Historia i utopia).
W świetle tych słów zarzuty profesora Zielińskiego
pod adresem Żydów wydają się być dość stronnicze. Nieco przesadne są np. wywody
profesora z drugiego tomu Hellenizmu a
judaizmu: „Dla Judejczyka jego bóstwo
było realną osobistością, owym Jehową, który obrał sobie jego lud między
wszystkimi, zakazując mu surowo wszelkiej służby bóstwom innych narodów, jako
nieposiadającym żadnego udziału w prawdzie; wniosek z tego przekonania znalazł
najjaskrawszy wyraz w słowach, z którymi Ezdrasz zwraca się do Jehowy: „Tyś dla
nas stworzył ten pierwszy świat, pozostałe zaś narody, pochodzące od Adama,
uważałeś za nic, za ślinę; za krople spływające z naczynia, miałeś ich
obfitość... Jeśli zaś dla nas stworzyłeś ten świat, dlaczego nie posiadamy tego
świata?”. To było napisane jeszcze przed trzecim, ostatecznym zasklepieniem się
ludu Jehowy, którego wynikiem był Talmud; nie dziw, że tam nienawiść przeciwko
narodom jest jeszcze większa. Nie powiem, żeby nie zawierał on żadnych
przepisów zewnętrznie szlachetnych i humanitarnych; ale nam tu chodzi o ducha,
nie o zewnętrzny wygląd. A jaki jest ten duch, o tym świadczą takie miejsca jak
Nas. 30: „Czy mają Izraelici dawać jałmużnę ubogim śród pogan albo grzebać ich
umarłych? Owszem, mają, ale tylko aby mieć od nich spokój”. Oczywiście to
fatalne zakończenie nastręcza czytelnikowi podejrzenie także co do innych
humanitarnych przepisów Talmudu: może one wszystkie mają za podstawę chęć
spokoju od gojów? Nic dziwnego, że to zakończenie zostało w nowszych czasach
obficie wyzyskane przez antysemitów; apologeci się bronią, ale bardzo
niezgrabnie. Właściwa zaś obrona zawiera się w tym, co wymieniłem wyżej: że
między Talmudem a dzisiejszym żydostwem, a przynajmniej jego znaczną i lepszą
częścią, leży – hellenizacja.”...
Będąc świadomym bezkompromisowości swych wypowiedzi
Zieliński uważa za wskazane wysunięcie
pewnych tez, mających niejako usprawiedliwić jego twierdzenia. W zakończeniu
swego dzieła pisze, dość przekonująco zresztą: „Celem moim – powiada – było
przedstawienie judaizmu nie samego w sobie i nie takiego, jakim się
przedstawiał swoim wiernym, lecz takiego, jakim się wydawał lub musiał się
wydawać Hellenom, do których się zwracał na drogach prozelityzmu. Przypominam
ten zasadniczy punkt widzenia z całym naciskiem. Nie wątpię, owszem wiem o tym
z całą pewnością, opierając się na analogii poprzednich doświadczeń – że
oświetlenie judaizmu w tej rozprawie wyda się niesłusznym prawowiernemu
wyznawcy zakonu Mojżesza, utożsamiającemu ten zakon i swoją własną wiarę z
judaizmem; ów wyznawca bowiem wnosi do swojej krytyki, lub raczej do swojej
rezygnacji z wszelkiej krytyki, takie czynniki, które z konieczności musiały
być przeze mnie usunięte w toku tego badania. Tradycje familijne, upominania
rodziców w najbardziej wrażliwym wieku, obyczaj przyjęty bez krytycznego
roztrząsania, natomiast z całą miłością młodocianej duszy, jego łączność z
najbardziej stanowczymi i uroczystymi chwilami życia rodzinnego – wszystkie te
momenty i szereg innych tworzą w oczach wyznawcy piękną tęczę dokoła jego
wyznania, i nie dziw, że nieświadomie przenosi on urok tej tęczy na to, co ona
otacza, i widzi w owym pięknie organiczną cechę samego wyznania. Nie jest wcale
moim zamiarem zamącać to dobre i szlachetne uczucie; już powiedziałem, że nie
chcę nikogo ani gorszyć ani nawracać.
Ale powiedziałem
także, że w tej książce mam do czynienia nie z samym judaizmem i tym bardziej
nie z jego odbiciem w duszy jego wyznawców, lecz przeciwnie, z jego odbiciem w
duszy tych Hellenów, do których ci jego wyznawcy się zwracali. A to znaczy, że
wszystkie te czynniki, o których była mowa przed chwilą, działały nie w
kierunku przychylnym dla nowej wiary, lecz w kierunku wprost odwrotnym.
Przypomnę piękne słowa, w których Platon karci owych nieszczęsnych, „co zostali
odszczepieńcami w stosunku do opowiadań, słyszanych w wieku dziecinnym od
piastunek i od matek, w stosunku do wszystkiego tego, co towarzyszy ofiarom i
modlitwom, oraz widowiskom świętym, i co wywiera taki potężny urok na duszę
młodocianą, kiedy rodzice w wyrazach najbardziej uroczystych błagają bogów o
błogosławieństwo i dla siebie i dla swych dzieci”. I pytanie było takie: czy
posiadał judaizm sam w sobie takie zalety, taki urok, aby z powodzeniem mógł
walczyć przeciw owym czynnikom? To pytanie stawiałem sobie w każdym rozdziale, w
każdym paragrafie skończonej teraz rozprawy; ono właśnie stanowi największą
różnicę między nią i pracami moich poprzedników. Otóż odpowiedź wszędzie była
przecząca – musiała być przecząca, gdyż inaczej być nie mogło wobec osobliwości
judaizmu z jednej strony a hellenizmu z drugiej”...
Oczywiście, jeśli rzeczywiście tylko ten cel
przyświecał naszemu profesorowi, to żadna z nim polemika nie jest ani możliwa,
ani potrzebna – dlatego, że wszystkie jego twierdzenia natychmiast nabierają
charakteru hipotetycznego. Wypada jednak w tym miejscu zaznaczyć, że z punktu
widzenia nowoczesnego religioznawstwa zarówno hellenizm, jak też judaizm (a
przecież nie tylko one) wywarły znaczny wpływ na kształtowanie się kultury
chrześcijańskiej.
* * *
Wbrew ogólnie przyjętym poglądom
Żydzi nie byli i nie są (podkreślmy to jeszcze raz) narodem „małym” – i to pod
żadnym względem – w tym, jeśli chodzi o liczbę członków tego etnosu. Tak też
było w starożytności. Już w czasach Jezusa z Nazaretu żyło na świecie około
ośmiu milionów Żydów, przy tym w Palestynie tylko około miliona, cała reszta w diasporze.
Proporcjonalnie dziś musiałby ten lud liczyć grubo ponad sto milionów członków. I
tak też widocznie
jest, przynajmniej tak
twierdzą rosyjscy znawcy
tego zagadnienia. Ten naród zawsze odgrywał wielką i znaczącą
rolę w dziejach ludzkości, jego kultura i wielojęzyczne piśmiennictwo są
gigantyczne, a jego cywilizacja skutecznie stawiała i stawia czoło innym
wielkim cywilizacjom świata. Nie chodzi
więc tylko o gołą liczbę, lecz i o „jakość” etnosu, a pod tym względem Żydzi
tworzą naród pod wieloma względami znakomity.
A jednak nie wolno – ze względu na uczciwość
intelektualną – wpadać w jednostronne uwielbienie, jeśli się chce adekwatnie
ocenić dziejową rolę tego czy innego narodu. Zarówno antypatia, jak i sympatia
mogą w tym względzie okazać się zgubne. T. Zieliński notuje: „Gminy Judejczyków istniały na całym obszarze
państwa rzymskiego – „pełne ich były wszystkie ziemie”, mówi Sybilla, „pełne
wszystkie morza”. Zewnętrzna asymilacja była posunięta bardzo daleko;
Judejczycy, zapomniawszy o mowie rodzimej, przyjęli język grecki, jako środek
obcowania nie tylko z otaczającymi ich poganami, ale nawet między sobą. Pismo
święte Judejczyków było przetłumaczone na język grecki i dokoła niego powstała
cala literatura judejska w języku greckim. Synagoga gościnnie otwierała swoje
podwoje dla ciekawych śród pogan – a takich oczywiście nie brakowało –
uprzystępniając im swe nabożeństwo już przez to samo, że jego językiem był język
grecki. A pomimo to wszystko prąd judejski płynie śród morza helleńskiego niby
prąd oleju, nie wywierając na to morze wpływu, i przy pierwszej okoliczności
całkowicie się zeń wydzielając.
Należy bowiem
dodać, że jednocześnie list rozwodowy pisze się i z tamtej strony – ze strony
judejskiej. Pierwotne powodzenie prozelityzmu napełniło otuchą serca tych, co
marzyli o władzy wszechświatowej w myśl znanej pretensji pseudo-Ezdrasza:
„Skoroś dla nas stworzył ten świat – dlaczego go nie posiadamy?” Zjawili się fałszywi
Mesjasze, starający się zużytkować to powszechne wierzenie, co prowadziło do
powstań i obfitego przelewu krwi własnej i obcej – za Kaliguli w Aleksandrii,
za Klaudiusza w Rzymie, za Nerona w Jerozolimie i całej Palestynie, za Trajana
znów przeważnie w Aleksandrii, za Hadriana znów w Palestynie. Powodzenia nie
miało – bo i nie mogło mieć – ani jedno, natomiast z każdym chybionym zamiarem
opanowania świata rosła niechęć ku temu opornemu żywiołowi helleńskiemu, który
unicestwiał wszystkie zamiary.
Pierwszym krokiem
w kierunku opanowania świata był, jak widzieliśmy, grecki przekład Pisma, tzw.
Septuaginta; toteż był on przez długi czas jedną z chlub judaizmu i dzień jego
zakończenia świętowano w Aleksandrii, w miejscowej gminie judejskiej, jako
święto narodowe. Teraz to się zmienia; wskutek przewagi prądu
nacjonalistycznego powstaje opinia, że tłumaczenie Septuaginty było klęską
narodową, ponieważ dało poganom prawo, posiadając ją, uważają siebie też za lud
Boży. Zaczynają się z judejskiej strony zaczepki przeciw Septuagincie,
dyskredytowanej, jak się zdaje, także dzięki użytkowi, który z niej robili
chrześcijanie dla ufundowania swych dogmatów. Co prawda, jeszcze nie odważono
się zamienić ją na hebrajski oryginał, albo też na jeden z kursujących w Palestynie
aramejskich targumów, gdyż w rozproszeniu ani tego ani tamtego języka nie
rozumiano; starano się jednak, i nie bez powodzenia – zwalczać ten stary
przekład przez nowe – Akwili albo też Teodotiona, oba podobno z początku II w.
po Chr. To się udało; możemy przypuścić, że właśnie słabość aleksandryjskiej
gminy, prawie wytępionej za Trajana, przyczyniła się do tego zwycięstwa
palestyńskiego judejstwa nad rozproszeniem. Ale naturalnie, wytworzony przez to
stan rzeczy uważano tylko za przejściowy; celem było usunięcie w ogóle
helleńskiego żywiołu z judejskich gmin.
Drugim krokiem był
zakaz uczenia się greckiego języka, który Miszna odnosi do czasów Kwieta,
namiestnika cesarza Trajana; Gemara komentuje to słowami: „przeklęty ten co
hoduje świnie, i przeklęty ten, co uczy swego syna mądrości greckiej”. Było to
podobno skutkiem represji wywołanych przez powstanie Judejczyków podczas
wschodniej wojny Trajana. Oczywiście ta uchwała palestyńskiego rabinatu mogła
tylko wskazać kierunek agitacji w judejskich gminach rozproszenia, na razie
było tam dość trudno obejść się bez języka greckiego.
Natomiast można
było się obejść bez „mądrości greckiej”, i nawet bardzo łatwo; toteż usiłowano
doszczętnie wytępić z judaizmu ów hellenofilski kierunek, którego szczytem był
w I w. po Chr. Judejczyk Filon. Na pytanie, kiedy człowiek może się uczyć
mądrości greckiej, rabin odpowiada: powiedziane jest, aby się uczył Tory w
każdej godzinie dnia i w każdej godzinie nocy; dla mądrości greckiej pozostaje
więc taka tylko godzina, która nie jest ani godziną dnia ani nocy. A więc czas
zmroku – mogli się pocieszać filohelleni – (który, zresztą, w krajach
południowych jest bardzo krótki); ale właściwym sensem owej szyderczej
odpowiedzi był oczywiście zakaz zupełny. Macie halachę, macie „gematrię”, macie
kabbalistykę; na co wam mądrość helleńska? W taki to sposób oświata narodu
judejskiego była gwałtownie cofnięta wstecz na tysiąclecie z górą. Zarodki
hellenizmu – prawda, mniej niż skromne – które się zjawiły za przeszłych czasów
w literaturze hellenistyczno-judejskiej, były skazane na zagładę; Filona i jego
poprzedników i następców zapomniano. Nawet dzieje własnego ludu, ową epokę
chluby narodowej, machabejskich czasów, zapomniano; były one, co prawda,
napisane w języku hebrajskim, ale poniekąd w duchu helleńskiej historyczności,
i były zbyteczne dla tego, kto miał haggadę z jej rozkiełznaną fantastyką. Tym
bardziej był potępiony Józef Flawiusz, który używał dla swych prac literackich
języka greckiego. Wolny od wszelkiego balastu helleńskiego, wstąpił judaizm, po
stłumieniu powstania „syna gwiazdy” za Hadriana, w talmudyczny okres historii
swej kultury.
Nie bez drgawek
jednak. Historyk stosunków między hellenizmem a judaizmem nie powinien
zapominać o ostatnim filhellenie wśród Judejczyków: był to rabin Elisza ben
Abuja (II w. po Chr.). Jeszcze w młodości, opowiada o nim Talmud, poznał on
księgi Homera, które wzbudziły w nim nieprzezwyciężoną miłość do literatury
helleńskiej. Później zapoznał się także i z grecką filozofią; jej wyższość nad
halachą stała się dla niego oczywistą, postanowił więc poświęcić swe życie
służbie temu ideałowi śród swoich współwyznawców. Otóż i on, szlakiem ap.
Pawła, jeździ po całym obszarze judejstwa, od synagogi do synagogi, wszędzie
każąc o piękności hellenizmu i starając się przeciwdziałać zasklepieniu się
judaizmu owych czasów. Spotkał go los, który i potem aż do naszych dni często
spotykał jego naśladowców. Hellenowie nie zapisali jego imienia śród imion
tych, co krzewili ich ideały; natomiast to imię zostało wyklęte w synagodze,
nie wolno go było wymawiać, i kiedy chciano powiedzieć coś – oczywiście nie
bardzo pochlebnego – o nim, oznaczano go słowem acher, to znaczy „ten inny”.
Gutzkow w swej ciekawej tragedii „Uriel Akosta” wspomina o tym heretyku
judaizmu i przez usta swego bohatera ładnie sublimizuje i symbolizuje samo
pojęcie „tego innego”, odrywając je od osoby przypadkowego nosiciela.
Rzeczywiście, wskutek dokonanego rozwoju, hellenizm ostatecznie został „tym
innym” duchem dla judaizmu, szkodliwym i wyklętym; pomimo to jednak „ten inny”
duch nie przestawał krążyć dokoła synagogi, wskazując jej wyznawcom, że nie w
wyodrębnieniu się od otaczającego społeczeństwa, lecz w szczerym i uczciwym
współżyciu i współpracy z nim zawiera się rękojmia ich zbawienia.”
Niestety, trzeba przyznać rację tym krytycznym
słowom, dotyczącym niektórych aspektów światopoglądu judaistycznego.
Maimonides, filozof żydowski XIII wieku, komentując
Stary Testament mówi o nakazie Jehowy
niszczyć wszystkich bałwochwalców aż do czwartego kolana (bałwochwalcami dla
wyznawców nauk Mojżesza są wszyscy nie należący do nich, a więc również
chrześcijanie): „Zadowolono się czterema
pokoleniami, gdyż człowiek widoczny jest swym potomkom nie więcej niż przez
cztery pokolenia. Tak więc w pogańskim mieście trzeba było zabić siwego
bałwochwalcę i jego potomków aż do prawnuka włącznie. Tak więc stwierdzono, że
do przykazań Bożych należy też nakaz zabijania wszystkich potomków pogan, w tym
także – małych dzieci. Na ten nakaz powszechnie się natykamy w Pięcioksięgu...
A wszystko to po to, aby wyrwać korzenie wielkiego zepsucia.”
Jeden ze znanych judejskich teoretyków dr A. Ruppin
stwierdził swego czasu, że siła wiary i nietolerancja względem inaczej
myślących są nierozdzielne. „Żydowska
ortodoksja – stwierdza on – z samego
początku była w mniejszym stopniu religią niż ubraną w religijne szaty bojową
organizacją, służącą zachowaniu żydowskiego narodu... Tolerancji w sprawach
religijnych Żyd nie zna i nie może znać; zbyt ważna po temu jest dlań religia”.
Szczególnie znamienny jest stosunek judaizmu do
swego – jak chcą niektórzy – „niechcianego dziecka” – chrześcijaństwa. Dr K.
Lippe w wydanych w 1897 r. w Drohobyczu Rabinistyczno-naukowych
odczytach stwierdzał: „Ewangelie
zarówno jako źródło historyczne, jak i piśmiennictwo moralne nie posiadają
żadnej wartości... Chrześcijaństwo w toku utwierdzania swych zasad etycznych
przekształciło się w zaprzeczenie judaizmu, stało się ucieczką od świata,
negacją wszelkiej kultury, wszelkiego postępu”.
Nie będziemy się spierać o słuszności wypowiedzi
doktora K. Lippe. Dla nas ważne jest zawarte w jego słowach przeciwstawienie
„gnuśnego” chrześcijaństwa „postępowemu” judaizmowi. Ale oto posłuchajmy zasad
zawartych w Talmudzie – izraelickich
„księgach mądrości”. Rabbi Jehuda: „Trzy
rzeczy przedłużają dni i lata człowieka: kto długo trwa w modlitwie, przy swoim
stole i w wychodku” (Berachoth).
A oto rabin Elieser Wielki uczy swych wiernych rozumieć ukryty sens widzeń
sennych (w tymże traktacie Berachoth):
„Kto śpi we śnie ze swą matką, może mieć
nadzieję na rozum. Kto śpi z zaręczoną dziewczyną może stać się znawcą Tory.
Kto śpi we śnie z zamężną kobietą, ten może być pewny, iż jest synem przyszłego
świata. Kto widzi gęś we śnie, może mieć nadzieję na mądrość, kto z nią
spółkuje, ten stanie się kierownikiem szkoły. Kto we śnie odbywa swą potrzebę,
jest to dlań dobrym znakiem; ale tylko wówczas, jeśli on po tym się nie
oczyści...”
„Mądrości” takich w Talmudzie jest moc, zacytowaliśmy ich znikomy tylko fragment.
Najbardziej zastanawia jednak to, że nawet obecnie, wszystko to bywa niekiedy przedstawiane jako nieomylny kodeks norm
etycznych. Nic więc dziwnego, że gdy fanatycy przystępują do politycznego
działania, to rezultatem tego bywa – jak przed wiekami – przelew niewinnej
krwi, skrytobójcze morderstwa, oczernianie ludzi i instytucji, których stać na
własne zdanie i niezależne postępowanie.
T. Zieliński poddaje analizie interesujące z
psychospołecznego punktu widzenia zjawisko, jakim jest wzajemny prozelityzm
judejsko-helleński i judejsko-chrześcijański. Uczony pisze: „Cesarz Hadrian po stłumieniu powstania
bar-Kochby zapragnął go zgładzić razem z samym judaizmem; w całym swym
cesarstwie zabronił rodzicom obrzezywać swoje dzieci, porównywając ten akt do
kastracji, która była karana według prawa rzymskiego na równi z zabójstwem. Co
prawda nie udało się utrzymać długo tej krańcowej miary, i następca Hadriana,
Antonin Pobożny, pozwolił Judejczykom obrzezywać swoje dzieci, pozostawiając
jednak edykt swego ojca w pełnej sile dla tych niejudejczyków, którzyby chcieli
dokonać tego aktu na sobie lub na innych. To znaczyło, że judaizm i nadal miał
być tolerowany, lecz prozelityzm był zabroniony. Dotyczyło to wprawdzie tylko
prozelityzmu w ścisłym tego słowa znaczeniu, nie zaś owego pierwszego stopnia zbliżenia
się do judaizmu, którego realizacją były gminy „bojących się Boga”; ale
ponieważ te gminy za czasów Antonina już od dawna były chrześcijańskimi, przeto
można powiedzieć, że od tego czasu dopływ niejudejczyków do judaizmu był w
zasadzie zatamowany – w praktyce zapewne też.
Nie inaczej
postępowano i z drugiego końca. Warto uprzytomnić sobie z czasów rozkwitu
prozelityzmu słowa najwybitniejszego hellenizatora Judejczyków i jednocześnie
judaizatora Hellenów – Filona. Poleca on swym współwyznawcom zachowywać się w
stosunku do prozelitów, którzy wyszli z pogan, nie gorzej, lecz lepiej niż w
stosunku do Judejczyków z pochodzenia. Tamci bowiem, zerwawszy związki, które
ich łączyły ze swoimi, oraz z całym minionym życiem, daleko większą ofiarę
złożyli Bogu i swej nowej wierze, niż ci, co w tej wierze się urodzili i przez
swych rodziców w niej zostali wychowani. – Później zapał nawracających znacznie
ostygł. Poleca się raczej odradzać tym, którzyby okazywali chęć wstąpienia do
gminy Jehowy: czy też taki uprzytomnił sobie, co zamierza czynić? Nas przecie
wszyscy nienawidzą, wszyscy prześladują: czy będziesz o tyle wytrwały, aby
podzielić nasz los? Czy nie będziesz żałował popełnionego kroku? Jest to
właśnie to zachowanie się, które zalecają rabini, mówiąc, że należy prozelitę
lewą ręką odpychać, prawą zaś przygarniać. Toteż i stanowisko prozelitów w
gminie judejskiej za czasów misznejskich dalekim było od idealnego poglądu
Filona; w godności, mówi Miszna, „kapłan przewyższa lewitę, lewita (zwykłego)
Izraelitę, Izraelita bękarta, bękart nathina (tj. sługę świątynnego), nathin
prozelitę, prozelita wyzwoleńca”. Pomimo wszystko jednak nie mamy tu jeszcze
wyraźnej niechęci do prozelitów; w całym bowiem świecie starożytnym tzw.
metycy, tj. półobywatele, byli w stosunkach społecznych nieco upośledzeni w
porównaniu z obywatelami z urodzenia – co prawda nie w takim stopniu, aby
figurować niżej od sług świątynnych”...
Zieliński zauważył, że duch żydowski jest twardy i
wytrwały, jeśli chodzi o znoszenie różnych form cierpienia, a nawet męczeństwa.
Nie znosi ponoć tylko jednego – ośmieszania , drwiny, ironii, krytycyzmu w
stosunku do niego. Cóż, nic w tym dziwnego: wielkość nie lubi być wyśmiewana.
Tylko nikczemnicy dziękują, gdy się im pluje w twarz. Ludzie godni odpowiadają
na tego rodzaju posunięcia godnie, a to znaczy nieraz także – stanowczo i
bezwzględnie. Tak właśnie, jak Żydzi reagują na antysemityzm.
***
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuń