Dr Dariusz Ratajczak
Tematy Niebezpieczne
Spis Treści
Wstęp *
JUDAICA 3
ŻYDZI WOBEC ANTY POLONIZMU ŻYDÓW *
KAROL MARKS-REWOLUCYJNOŚĆ ŻYDÓW” LEWICOWY ANTYSEMITYZM *
ŻYDZI- TALMUD- GOJE *
TAJEMNICA POCHODZENIA ADOLFA HITLERA *
NARODOWE SIŁY ZBROJNE A ŻYDZI *
REWIZJONIZM HOLOCAUSTU *
CZY IZRAEL JEST PAŃSTWEM DEMOKRATYCZNYM? *
MASONICA 18
MASONERIA I SPISKOWA TEORIA DZIEJÓW 19
MASONERIA- RYTY- OBRZĘDY VARIA *
CI OKROPNI ENDECY *
ŚLĄSKI HEIMAT *
PRZYPADKI MARSZAŁKA ŻYMIERSKIEGO *
MAŁA WOJNA *
JAŚ NIE DOCZEKAŁ- DOWÓDCĘ ZWM TRAFIONO ŚMIERTELNIE PO DWUGODZINNYCH DELIBERACJACH *
ALKAZAR 1936 (z dziejów hiszpańskiej wojny domowej) *
ZWARCI- SZYBCY- GOTOWI- BIS *
EUROPEJCZYK *
WIELKIE PICIE *
WERWOLF: MIĘDZY MITEM A HISTORYCZNĄ PRAWDĄ *
RACJONALIZATORZY Z SUCHEGO BORU” *
WSPÓLNE KORZENIE *
PINOCHET- FASZYSTA CZY ZBAWCA *
WOKÓŁ AKCJI LEGALIZACYJNEJ NARODOWYCH SIŁ ZBROJNYCH NA EMIGRACJI * KONIEC ŚWIATA AFRYKANERÓW? *
KONFLIKT W IRLANDII PÓŁNOCNEJ *
TRYUMF DYLETANTA 57
GEIBEL I KALKSTEIN 58
ANTYKOMUNIZM A WSPÓŁCZESNOŚĆ 59
POLITYCZNA POPRAWNOŚĆ 60
POLECATS* 62
KILKANAŚCIE WSKAZÓWEK DLA MŁODEGO HISTORYKA- NAUKOWCA 63
Żonie poświęcam
Wstęp
Zawartość niniejszej książeczki stanowi zbiór artykułów publikowanych przeze mnie głównie na
łamach prasy regionalnej oraz syntetyczne wyciągi z niektórych wykładów, jakie miałem przyjemność
wygłaszać w Instytucie Historii Uniwersytetu Opolskiego w roku akademickim 1997/1998. Większość
koncentruje się na XX-wiecznej historii Polski, ale nie brakuje również tematów europejskich, pozaeuropejskich,
a nawet takich, które ocierają się o czystą politykę, sferę moralno-obyczajową itd.
Należę do ludzi, którzy węzłowe problemy przeszłości i te teraźniejsze widzą zasadniczo w barwach białoczarnych. Tak to tak. Nie to nie. Wszelkie odcienie szarości, sformułowania typu: ”tak, ale,” "każdy medal ma
dwie strony", intuicyjnie budzą we mnie nieufność. pachną relatywizmem- ulubionym ” duchownym hobby”
inteligentów.
Stąd- mam tego świadomość-mnóstwo tu ocen ostrych, prowokacyjnych, mogących wywołać środowiskowe
protesty. Wszystko zależy od mocnych nerwów i poczucia humoru. Ja w każdym razie wszelką
odpowiedzialność za czyjś zły humor lub zwyczaj omijania mnie szerokim łukiem biorę tylko na siebie. Przy
najmniej będę miał tą rzadką okazję bycia prawdziwym mężczyzną.
Zbiór podzieliłem na trzy części. Pierwsza JUDAICA koncertuje się na szeroko pojętej tematyce żydowskiej, w
tym stosunkach polsko- żydowskich. Myślę, że mam tutaj do zakomunikowania naszym starszym braciom kilka
gorzkich prawd. Jestem realistą: nie liczę na pełną zrozumienia reakcję. Raczej spodziewam się pomówień o
antysemityzm. O to zawsze najłatwiej.
Rozdział drugi mikroskopijnie objętościowo MASONICA- to moje spojrzenie na istotę działalności ”
fartuszkowej konspiracji”. Jeżeli powiem, że nieprzychylne- skłamię.
Wrogowie! Wreszcie VARIA: poważne, mniej poważne, czasem frywolne. Do wyboru, do koloru.
I jeszcze dwie uwagi.
Świadomie zrezygnowałem z wszelkich odsyłaczy, przypisów, bibliografii. Raz, że popularny i publicystyczny
charakter pracy czyni je zbędnymi. Dwa, niż każdy
zbrodnie na Polakach w latach 1944-1956, ponieważ panowie: Berman, Zambrowski, Fejgin, Różański nie
reprezentowali społeczności żydowskiej i przede wszystkim byli internacjonalistami (zasmarkany zaś
szmalcownik z jakiejś zapadłej dziury był oczywiście typowym Polakiem doby okupacji).
Ten antypolski, wewnątrzkrajowy trend, przyrównujący nas do bydląt w ludzkiej skórze, uważający za
głupawych, słowiańskich untermenschów, jest tylko uzupełnieniem wściekłych ataków kierowanych pod
adresem Polaków ze strony wpływowych kół żydowskich Starego i Nowego Świata. Ciekawskich i znających
język angielski odsyłam na łamy opiniotwórczej prasy amerykańsko-kanadyjskiej (” New York Times”,
"International Herald Tribune”, ”Washington Post”, ”Toronto Star”), do książek autorstwa np. R.Shoenfelda
(”Ofiary holokaustu oskarżają ”), M.Elkinsa (” Forget in fury”), Biermana (”The penalty of Innocence”), do kin
(przyglądajcie się-a dobrze!- ” Liście Schindlera”- filmowi tyleż słynnemu, co nieuczciwemu w stosunku do
Polaków), przed ekrany telewizorów (może jeszcze pokażą skaczących z radości Polaków przyglądających się
eksterminacji Żydów w dokumentalnym ”Shoah” Claude Lanzmanna. Jeśli będzie wam za mało- doprawcie się
”Shtetl” Marzyńskiego). Dla milusińskich zaś pozostawiam na deser komiks (nagrodzony ”Pulitzerem”)
”Myszy”, w którym tytułowe gryzonie to Żydzi, koty (zwierzęta czyste i diaboliczne)- Niemcy, natomiast rolę
Polaków- obozowych kapo- grają tarzające się w gnoju świnie.
I możemy sobie bez końca powtarzać, że była ” Żegota”, że za pomoc Żydom w okupowanej Polsce groziła
śmierć (w przeciwieństwie np. do naprawdę szmatławej i zhańbionej kolaboracją Francji), że tysiące rodzin
polskich uległo eksterminacji właśnie za pomoc udzieloną Żydom, że podziemne państwo polskie bezlitośnie
tępiło przypadki szmalownictwa, że wreszcie polski rząd uchodźczy zrobił wszystko co w jego mocy, aby
uczulić opinię międzynarodową- w tym uparcie milczących Żydów amerykańskich- na tragedię rozgrywającą się
w gettach i obozach koncentracyjnych. Te oczywiste prawdy nie trafiają do całego roju paszkwilantów,
polakożerców, pseudonaukowców i niedouczonych literatów.
Na szczęście są jednak ludzie, polscy patrioci żydowskiego pochodzenia i Żydzi- świadkowie historii, którzy powodowali zwykłą uczciwością- starają się bronić Polaków i Polski w tym morzu pomówień, przeinaczeń i
zwykłego chamstwa. Bronić przed atakami innych Żydów i niektórych, zazwyczaj znanych z pierwszych stron
gazet, Polaków. Nie są oni wprawdzie- z istotnymi wyjątkami ” szerzej znani w Polsce i na świecie, niemniej
jednak przez swą ” drażniącą obecność ” potwierdzają tezę, iż nie ma zacietrzewionych w nienawiści narodów są tylko mądrzy i głupi ludzie. Przypomnijmy lub wybiórczo przedstawiamy ich sylwetki.
Zacznijmy od profesora Izraela Szahaka, Żyda uważanego przez Żydów za antysemitę (niedawno ukazała się w
przekładzie polskim jego książka ”Żydowskie dzieje i religia”).
Szahak jest konsekwentnym obrońcą Polski i Polaków. Uważa, że Rzeczpospolita przez wieki stanowiła dla
żydów bezpieczne przytulisko, w którym cieszyli się dużymi swobodami. Uczony ten twierdzi, że obecny Izrael
jest państwem nacjonalistycznym i nietolerancyjnym, a cechy te, jego zdaniem, wynikają z żydowskiej historii
znaczonej przez wieki zamkniętym, fanatycznym, wręcz totalitarnym światem autonomicznej gminy. Szahak
stawia ponadto ewolucyjną tezę: antysemityzm tradycyjny /bez zabarwienia rasowego/ to dziecię pierwotnego,
głęboko nienawistnego stosunku Żydów do świata nie żydowskiego (golus).
Wielkim przyjacielem Polaków był zmarły10 lat temu Józef Lichten. Ten dzielny człowiek nie tylko głośno
protestował przeciwko antypolskiej wymowie scenariusza filmu ” Holocaust ” ( w którym polscy żołnierze,
kompletnie umundurowani, wespół z ” kolegami ” z SS mordują Żydów w getcie ), ale jednoznacznie bronił
sióstr karmelitanek w Oświęcimiu. Niestety w Polsce nie jest znany. Miał nieszczęście być antykomunistą.
Wyraźnie sprzyjał Polakom profesor Izaak Lewin, który otarł się o Pokojową Nagrodę Nobla. Nigdy nie godził
się z twierdzeniami (obecnymi w prasie amerykańskiej), ze to Polacy wybudowali obozy koncentracyjne (”
polskie obozy”). Podkreślał również, że słynna polska tolerancja obejmowała także Żydów. Kto w Polsce zna
rabina Salomona Rapaporta- wielkiego obrońcę Polaków, albo Barnetta Litvinoffa, który w swym dziele.
Antysemityzm i historia świata” napisał wprost” Polska (w wiekach średnich i później) ocaliła żydostwo przed
wytępieniem”
Wspomnijmy jeszcze o profesorze Aleksandrze Schenkerze (językoznawcy z USA), który odrzuca tezę o
odpowiedzialności Polaków za tragedię warszawskiego getta (w tym miejscu ”ukłony ” dla prof. Błońskiego i
jego bałamutnych, ahistorycznych wypocin o ” biednych Polakach patrzących na getto ”)” Klarze Mirskiej (w
książce ”W cieniu wielkiego strachu ” stwierdziła, że Polacy, jak żaden inny naród, w czasie okupacji wydali ”
tylu ludzi bez skazy, tylu aniołów, którzy ” tak ratowali obcych”)” Oswaldzie Rufeisenie i tych Żydach lub
Polakach żydowskiego pochodzenia, którzy żyjąc tu i teraz, odpowiadają się za prawdziwym dialogiem polsko żydowskim.
Czy ich głos zostanie wreszcie zauważony, rozpatrzony i poddany rzetelnej analizie na łamach polskiej i
światowej prasy ? Cóż, ” prawdy uświęcone ” wbite w niedouczone, pełne złej woli głowy prawie nie poddają
się rewizji. Signum temporis. Jestem więc pesymistą.
KAROL MARKS-REWOLUCYJNOŚĆ ŻYDÓW ” LEWICOWY ANTYSEMITYZM
Karol Marks urodził się w roku 1818 w Trewirze. Był synem Hirschela ha-levi Marxa, czyli Henryka
Marxa, świeżego, protestanckiego przechrzty.
Co było typowe dla Marksa i dla elity żydowskiej XIX wieku, która z tradycyjnym żydostwem zerwała, by
związać się z ruchami lewicowymi? Tworzyli oni typ uczonych proweniencji talmudycznej (chodzi o formę- nie
treść) , mieli tendencję do gromadzenia olbrzymiej masy na wpół przyswojonego materiału i skłonność do
planowania prac encyklopedycznych nigdy nie ukończonych. Wykazywali lekceważenie dla wszystkich, którzy
nie są uczonymi. Uczuciem tym, pomieszanym z pogardą, dążyli również mających własne zdanie badaczy. W
ich dziełach komentarz i krytyka dzieł innych przeważały nad twórczymi rozwiązaniami.
Byli oczywiście przeciwnikami żydostwa, nie tylko w sferze duchowej, ale i społeczno-klasowo-ekonomicznej.
Nie inaczej Marks. W polemice z Bruno Bauerem przekonywał: ” Przypatrzmy się rzeczywistemu świeckiemu
żydowi ” Nie szukamy tajemnicy żyda w jego religii (a do tego skłaniał się Bauer- DR). Jaki jest świecka
postawa żydostwa? Praktyczna potrzeba, własna korzyść. Jaka jest świecki kult żyda? Handel. Jaki jest świecki
Bóg? Pieniądz.
W słowach tych pobrzmiewają nowe, złowieszcze nuty. Rodzi się nowoczesny antysemityzm, widzący w
Żydach nie przeciwników chrześcijaństwa, równie znienawidzonego przez Marksa, a społecznych szkodników,
pasożytów, a więc ludzi zbędnych. Wątki te, nie rozwiane później przez Marksa (w jego koncepcji społecznoekonomicznej Żydów- krwiopijców zastąpi międzynarodowa burżuazja) podejmie niemiecki nazizm w duchu
rasistowskim.
Chociaż, gdyby uważnie przyjrzeć się niektórym antysemickim uwagom Marksa w latach późniejszych, widać w
nich już ten obłędny, nienawistny ton właściwy Hitlerowi w ” Mein Kampf ”, a powielany później przez
prymitywnego ” Szturmowca” (Der Stuermer) Juliusza Streichera.
Zacytujmy dla ilustracji fragmenty listów 43-letniego Marksa do Engelsa: ”A propos Lassalle (Ferdinand
Lassalle, organizator ruchu robotniczego w Niemczech, reformista, zginął w pojedynku, pochowany we
Wrocławiu. Był Żydem z pochodzenia- DR )” wyjście Żydów z Egiptu to nic innego jak historia wyrzucenia
narodów trędowatych ” ” W kolejnym, o rok późniejszym liście (lipiec 1962) Marks uważa, że Lassalle ”
pochodzi od Murzynów ”, którzy przyłączyli się do ucieczki Mojżesza z Egiptu. Wskazuje na to ” kształt jego
głowy ”. ” Chyba, że jego matka czy babka skojarzyła się z czarnuchem ”- dodaje domorosły antropolog.
Było zapewne klika przyczyn rewolucyjności Żydów w XIX- wiecznej Europie. Istniała biblijna tradycja
społecznego krytycyzmu” przeludnione dzielnice przemysłowych miast wzmacniały ich świecki radykalizm,
uwolniony do tego z pod władzy totalitarnej gminy, tej wylęgarni fanatyzmu i wszelkiej ciemnoty (inna rzecz, że
to wyzwolenie przyszło z zewnątrz, od gojów)” reżim carski pod koniec wieku XIX czyni z antysemityzmu
jeden z filarów ideologii państwowej (nie dziwi więc masowy udział Żydów w obu rosyjskich rewolucjach i to
na stanowiskach kierowniczych).
Na koniec, w trosce o własne bezpieczeństwo (posądzenia o szerzenie antysemityzmu padają w naszym kraju
szybko i gęsto), przytoczę opinię żydowskiego (dokładnie syjonistycznego) pisma ” Rozswiet ”, wychodzącego
w języku rosyjskim w Berlinie (nr 49,1923), które w taki oto sposób przedstawia żydowski ciąg ku rewolucji, a
przy okazji charakteryzuje pozornie zasymilowanego Żyda- obrazoburcę i niszczyciela: ”W samym końcu
zeszłego stulecia (wieku XIX- DR) w Niemczech dała się już stwierdzić kategoria Żydów, będących pośrednimi
typami miedzy starym żydostwem, a nową cywilizacją europejską.
Nowe to środowisko żydowskie nie jest zdolne do rozpłynięcia się w ogólnym otoczeniu. To nie są ani Żydzi,
ani Europejczycy. Ta kategoria ludzi jakby stworzona jest do tego, aby być przednią placówką dla wszelkich
eksperymentów i doświadczeń.
Ze starego żydostwa ta kategoria typów zachowała brak poczucia rzeczywistości ” Dla Żyda wszystko jest
oderwana formułką, a stąd płynie jego całkowita pewność co do słuszności jego stanowiska, pochodzi jego brak
zwątpień i wszelkich wahań, brak poszukiwań, zazwyczaj właściwych ludziom, pracującym nad życiem,
czerpiącym z jego różnorodnych przejawów swoje twórcze dążenia.
Lecz poza tym u Żydów, którzy znaleźli się w tym nowym życiu, jest jeszcze jedna właściwość: są pozbawieni
tradycji, w odróżnieniu od otoczenia, które nie jest zdolne do uwolnienia się od niej ” Kiedy Żyd tępi szlachtę
lub burżuazję, nie żałuje tego pięknego życia i wyższej kultury, których wyrazicielami były te warstwy. W
Żydzie pozostała z przeszłości jedynie nienawiść do istniejącego stanu rzeczy, który zawsze był dla niego
wstrętny.
Wszystko to razem wzięte czyni z Żydów typ wybitnie rewolucyjny, ściśle mówiąc, typ raczej okresu
niszczenia, niż twórczości, ponieważ twórczość nie może odbywać się szablonowo i na podstawie
wypracowanych formułek.
We wszystkich rewolucjach, poczynając od zeszłego stulecia, a kończąc na obecnej rosyjskiej, ten typ żydowski
bierze udział, odgrywa w nich dużą rolę, stanowi częstokroć duszę tego ruchu, w zależności od odporności i
rozwoju mas, wśród których działa ”.Do tej kategorii typów należał również Karol Marks.
Do pomocy dobrał sobie Marks Żydów, albo specjalnie nadających się nieżydów, jak Engelsa. W doborze
inteligentów był oczywiście niezmiernie ostrożny.(”).”
ŻYDZI- TALMUD- GOJE
Organiczna niechęć Żydów do świata nieżydowskiego, a głównie chrześcijańskiego wynika przede
wszystkim z tradycyjnych praw judaizmu. Jest ona nawet wcześniejsza od aktywnego antyjudaizmu chrześcijan ,
bo właśnie ten termin obrazuje przez wiele wieków stosunek chrześcijan do Żydów. Miał on charakter
ideologiczno- światopoglądowy, nie stronił od dysputy ze stroną przeciwną, mógł także stać u podstaw postaw
pogromowych. Chociaż te ostatnie nierzadko miały podłoże klasowe, uważając za ciemiężyciela nie tylko pana
feudalnego, ale i jego pomocnika (który miał nieszczęście być na miejscu w zasięgu dziejowej zawieruchy)-
Żyda. Należy tu przy okazji rozwiać jeden mit: w historii feudalnej Europy to nie Żydzi byli najbardziej
prześladowaną , wyzyskiwaną i postponowaną grupą ludzką. Prawdziwym chłopcem do bicia ” był chłop
pańszczyźniany- na terenach środkowo- wschodniej części kontynentu aż do I połowy ubiegłego stulecia.
Przedstawiając stosunek Żydów do gojów (relacja odwrotna, bardziej znana, chociaż nierzadko zakłamana, nie
jest przedmiotem naszych rozważań), należałoby kilka słów poświęcić Talmudowi, czyli jednemu z kamieni
węgielnych judaizmu.
Jeśli przyjmiemy, że Żydzi są naszymi starszymi starotestamentowymi braćmi (co obecnie wiele kręgów
kościelnych uznaje bez zastrzeżeń), to Talmud skutecznie rozrywa wszelkie braterskie więzi.
Talmud tworzą Miszna i Gemara. Jest to, najogólniej mówiąc, zbiór tradycyjnych praw judaizmu, zawierających
komentarze rabinów. W Talmudzie nazywają owi rabini chrześcijan bałwochwalcami, mężobójcami,
rozpustnikami nieczystymi, gnojem, zwierzętami w ludzkiej postaci, gorszymi od zwierząt, synami diabła itd.
Księży nazywają ” kamarim”, tj. wróżbiarzami, kościół zwą ” bejs tifla”, czyli dom głupstw, paskudztwa.
Obrazki, medaliki, różańce zowią ” ełyłym ” (bałwany), niedziele i święta to ” jom jd” (dni zatracenia). Uczą też,
że Żydowi wolno oszukiwać, okraść chrześcijanina, bo ”wszystkie majętności gojów są jako pustynia, kto je
pierwszy zajmie, ten jest ich panem.
Tak więc księgę zawierającą 12 grubych tomów i dyszącą nienawiścią do chrześcijan Żydzi uważają za
ważniejszą od Pisma świętego i stanowi ona dla nich do dnia dzisiejszego przypomnienie właściwego
postępowania w stosunku do gojów. Bez Talmudu, tego krańcowego przykładu nietolerancji i swoistego
ekskluzywizmu (ma on i swoje odbicie w sprawach czysto świeckich, nawet w środowiskach dalekich od
ortodoksji) Żyd przestaje być Żydem.
Być może obiektem najzacieklejszych ataków w Talmud
wspominając jego stracenie, z satysfakcją biorąc na siebie odpowiedzialność za tę śmierć, a nie wspominają
nawet o Rzymianach.
Samo imię Jezus (Jeszu) jest dla Żydów symbolem tego co ohydne, wstrętne. Hebrajska forma imienia Jezus
interpretowana była jako akronim przekleństwa” niech imię jego i pamięć o nim zostaną wymazane”.
Myślę, że dialog chrześcijańsko- żydowski powinien być oparty na prawdzie. Kościół katolicki zrobił bardzo
wiele by tę prawdę przybliżyć: nazwał Żydów ”starszymi braćmi” potępił antysemityzm, wziął na siebie wiele
win, nawet tych nie popełnionych. Strona żydowska przyjęła postawę agresywną. Żąda coraz więcej, a
jednocześnie nie chce uznać, że w długiej historii stosunków chrześcijańsko- żydowskich popełniła liczne błędy.
Ich naprawa leży moim zdaniem poza mentalno- ideologiczno- religijnymi możliwościami Żydów, tego
zdolnego i ciekawego narodu, naznaczonego wszelako grzechem pychy i arogancji. Wierzyć jednak należy.
TAJEMNICA POCHODZENIA ADOLFA HITLERA
Biografowie Adolfa Hitlera podają że przyszły Fuehrer III Rzeszy urodził się 20 kwietnia 1889 roku w
Braunau am Inn, niedużej miejscowości na granicy austriacko- niemieckiej. Jego ojcem był 52-letni urzędnik
celny Alois Schicklgruber, który wcześniej przybrał nazwisko Hitler. Matka, Klara Poelzl, wywodziła się z
chłopskiej rodziny.
Na tym etapie sprawa jest jasna i bezdyskusyjna: Alois i Klara byli naturalnymi rodzicami Adolfa.
Wątpliwości budzi natomiast pochodzenie ojca Hitlera. Co ciekawe, nawet tacy znawcy przedmiotu jak Alan
Bullock są w tej materii nad wyraz wstrzemięźliwi i powstrzymują się przed ostatecznymi sądami. My
postarajmy się pójść tropem pewnej, bardzo prawdopodobnej i mającej zwolenników hipotezy.
Otóż babka Adolfa, Maria Anna Schicklgruber, powiła Aloisa 7 czerwca 1837 roku. Podejrzewano, że dziecko
było owocem niepoważnego uczucia syna zamożnego Żyda Frankerbergera (wiedeńskiego barona, członka
rodzinny Otteristein) do skromnej służącej.
Za tą hipotezą przemawiają moim zdaniem trzy bezsporne fakty. Po pierwsze Maria Anna dopiero 5 lat po
rodzeniu Aloisa poślubiła młynarza- Johana Georga Hiedlera (o przezwisku Hitler). Dopiero po jego śmierci do
miejscowości Spital udał się jeden z wujów Hitlera, Johann Nepomuk Huettler (podobno nie pozbawiony
szczypty krwi czeskiej), i w obecności dwóch świadków uzyskał od notariusza poświadczenie ojcostwa,
uznające Aloisa (już teraz Hitlera, a nie Schicklgrubera) za syna naturalnego zmarłego młynarza. A przecież
nieboszczyk za życia miał wystarczająco dużo czasu, aby rzecz całą załatwić.
Po trzecie wreszcie Frankenbergerowie jeszcze przez pewien czas po śmierć Aloisa łożyli na utrzymanie
nastoletniego Adolfa, przyszłego pogromcy Żydów!
Zajmowanie się pochodzeniem Hitlera i uznanie, że biologicznie był ćwierć-Żydem (pamiętajmy jednak, że
judaizm uznaje za Żyda osobę zrodzona z matki- Żydówki-Hitler tego kryterium nie spełnia) byłoby zajęciem
dosyć jałowym- w końcu ważne jest to, kim się dany osobnik czuje, a nie jakich ma przodków-gdyby nie fakt, że
wielu ludzi o żydowskich korzeniach starało się zacierać własne pochodzenie lub gorąco mu zaprzeczać i w
konsekwencji przebierać postawę jawnie antysemicką. Zjawisko to zauważali tradycyjni Żydzi, a określali je
nienawiścią do samego siebie”. Takim właśnie człowiekiem miał być Hitler, a wcześniej- to już na pewno da się
udowodnić- Karol Marks, zasymilowany Żyd, który teorię walki klas wywiódł z pierwotnych, głęboko
antysemickich fobii.
Myślę, że w szerszym kontekście, ale cały czas w odniesieniu do realistów niemieckich, rzecz całą najcelniej
ujął żydowski dziennikarz Rudolf Kommer, który w taki oto sposób komentował w roku 1922, a więc w czasie,
gdy Hitler był jeszcze prowincjonalnym krzykaczem, zabójstwo ministra spraw zagranicznych Niemiec
Rathenaua: ”Także Rathenau (chciał upodobnić się- DR) do blondynów Baldura (minister był z pochodzenia
Żydem- DR). Boże miej nas Żydów i was Niemców w swojej opiece, jeśli któregoś dnia bezmyślne i brutalne
instynkty gangsterów upozowanych na jasnowłose bestie połączą się z zatruwającą duszę nienawiścią Żydów do
samych siebie lub ze światopoglądowym błąkaniem mieszańców mających duchowe i moralne defekty. Jego
proroctwo w dużym stopniu spełniło się. Gdy bowiem analizujemy pochodzenie politycznych, wojskowych i
gospodarczych elit III Rzeszy, co rusz natrafiamy na osoby żydowskiego, pół żydowskiego, ćwierć żydowskiego
pochodzenia oraz takich, którzy przez fakt małżeństwa byli spokrewnieni z żydowskimi rodzinami. Wymieńmy
kilkanaście nazwisk, opierając się na ustaleniach niemiecko- żydowskiego wykładowcy akademickiego,
Dietricha Brondera oraz wiedzy własnej:
1.Adolf Hitler (Führer III Rzeszy)
2. Julius Streicher (gauleiter Frankonii, wydawca antysemickiego i antykatolickiego ”Der Stuermer”. Dodam, że
pismo to dziwnie przypomina mi ” chodzi o ataki antykościelne i pornografię- Tygodnik ”Nie” Jerzego Urbana)
3. Joseph Goebbels (główny propagandysta III Rzeszy, miał pochodzić z hiszpańsko-holenderskich Żydów, w
szkole koledzy wołali na niego ”Rabbi”)
4. Hans Frank (generalny gubernator w okupowanej Polsce, syn żydowskiego adwokata-hochsztaplera z
Bambergu).
5. Reinhard Heydrich (szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, pół- Żyd, który wg Himmlera Żyda w
sobie zdusił)
6.Adolf Eichmann (realizator ”ostatecznego rozwiązania”, urodził się w Palestynie, w późniejszym czasie
stosowane papiery sfałszowano, podając za miejsce urodzenia Solingen)
7. Alfred Rosenberg (szef Urzędu do Spraw Zagranicznych NSDAP, nazistowski filozof. Bałtycki Niemiec z
domieszką krwi żydowskiej )
8. Odilo Globocnik (dowódca ”Akcji Reinhard”-zagłady polskich Żydów)
9. Wilhelm Kube (gauleiter i gubernator Białorusi, rodem z Głogowa)
10. Ernst ”Putzi” Hanffstaengel (szef wydziału prasy zagranicznej w NSDAP,
pół-Żyd po matce, z domu Heine)
11. Erhard Milch (feldmarszałek i szef uzbrojenia Luftwaffe, jego matka była Żydówką)
22. Max Naumann (Żyd, zwolennik nazistowskiej rewolucji nacjonalistycznej, szef Związku Żydów
Narodowoniemieckich, przeciwnik ”Ostjuden”, których atakował z pozycji antysemickich. Autor m.in.
”Sozialimus, Nationalsozialismus und nationaldeutsches Judentum”).
NARODOWE SIŁY ZBROJNE A ŻYDZI
Przedwojenny Obóz Narodowo- Radykalny był organizacją programowo niechętnie nastawioną do
Żydów. Już w ”Deklaracji Obozu Narodowego- Radykalnego”, opublikowanej w dodatku nadzwyczajnym
”Sztafety” (Warszawa, 15 kwietnia 1934r., nr 13/19) czytamy między innymi” Żyd nie może być obywatelem
Państwa Polskiego i - póki jeszcze ziemie polskie zamieszkuje - powinien być traktowany jedynie, jako
przynależny do państwa”. W konsekwencji Żydzi winni opuścić Polskę, gdyż odżydzenie miast i miasteczek jest
niezbędnym warunkiem zdrowego rozwoju gospodarstwa narodowego.
W okresie okupacji to wrogowie stanowisko względem Żydów w środowiskach narodowo- radykalnych
związanych z wojenną mutacją ONR (chodzi tu o Grupę ”Szańca” oraz jej siłę zbrojną - początkowo Związek
Jaszczurczy, a następnie Narodowe Siły Zbrojne) nie uległo w zasadzie zmianie. Fakt
ten starali się w okresie powojennym wykorzystać historycy tak krajowi, jak i emigracyjni, przedstawiając NSZ
jako bandę antysemickich maniaków owładniętych ideą niszczenia (wspólnie z Niemcami) wszystkiego co
żydowskie.
Moim zdaniem jest to sąd głęboko krzywdzący NSZ, co postaram się udowodnić na kilku przykładach. Na
wstępie chciałbym zaprezentować relację ppłk NSZ- Tadeusza Boguszewskiego (uważając się zresztą za
piłsudczyka), w której czytamy m.in. "Stwierdzam jednak kategorycznie, że w latach 1939-1947 tępiono we
własnych szeregach politycznych, w Związku Jaszczurczym i w Narodowych Siłach Zbrojnych wszelkie zapędy
antysemickie. Współczucie dla tępionego nieludzko narodu żydowskiego, pamięć na piętno antysemickie z lat
1934-1939 i obawa przed własnoręcznym włożeniem broni w ręce Moskwy, własnej komuny i dygnitarzy w
rodzaju Tatara, Rzepieckiego, Sanojcy i legionu innych- były gwarancją, że grupa ”Szańca” i NSZ będą się
trzymać jak najdalej od jakichkolwiek
czynnych wystąpień antyżydowskich ! Autor powyższej relacji opracował również pod kierunkiem ówczesnego
dowódcy NSZ- płk Kurcjusza wytyczne do Akcji Specjalnej NSZ. W wytycznych tych wyraźnie podkreślano, iż
jakiekolwiek wystąpienia przeciw Żydom miały być karane i tępione.
Kapitan J. Wolański, komendant powiatowy NSZ, stwierdza, że na terenie okręgu, w którym w czasie wojny
przebywał, nie zetknął się z ani jednym przypadkiem działalności NSZ, która byłaby skierowana przeciw
Żydom. Co więcej” w latach 1943-1944 w jego mieszkaniu znalazł chronienie wraz z żoną i synkiem Żydmecenas Antoni L., znany mu jeszcze z lat szkolnych.
22 września 1943 roku we wsi Dąbrówka (powiat włoszczowski) powstał oddział partyzancki NSZ pod
dowództwem kpt. Władysława Kołacińskiego- ”Żbika”. Oddział ten miał w swych szeregach Żyda- lekarza, dr
Kamińskiego. Brat ”Żbika”- Józef w okresie istnienia getta w Piotrkowie utrzymywał z nim stały kontakt, a
nawet organizował ucieczki Żydów. Na jego prośbę kpt. Kołaciński wyprowadził grupę Żydów (jedenaście
kobiet i dwoje dzieci) z piotrkowskiego cmentarza w lasy spalskie, a następnie przekazał gospodarzom z
sąsiednich wsi.
Zdarzenie to tym bardziej godne jest podkreślenia, że kpt. ”Żbik”, który po wojnie nie zaprzestał swej
patriotyczno- konspiracyjnej działalności, był oskarżony przez komunistyczną propagandę o dokonanie wraz z
jego podkomendnymi w maju 1945r. w Przedborzu masakry na bezbronnych Żydach. Prawdą jest, iż w tym
czasie w Przedborzu znajdowało się około 300 osób narodowości żydowskiej. Jednak akcja represyjna dotknęła
tylko figurujących na liście kilku wybitnie zasłużonych pracowników UB, tak Żydów, jak i Polaków”.
Rozstrzeliwano ich nie za przynależność narodowościową, lecz za tropienie byłych konspiratorów, za znęcanie
się w czasie śledztwa i w więzieniach, głównie na byłych żołnierzach- bojownikach!
W roku 1960, staraniem Ministerstwa Obrony Narodowej, wydany został album poświęcony męczeństwu, walce
i zagładzie Żydów polskich w latach 1939- 1945 (opracowanie: Adam Rutkowski). Jedno ze zdjęć w tym
albumie przedstawia sztab Brygady Świętokrzyskiej NSZ z adnotacją u dołu, że brygada ta masowo mordowała
Żydów. Stwierdzenie to nie odpowiada prawdzie, przeciwnie: wiele Żydówek zawdzięcza życie właśnie
dowództwu Brygady, które 5 maja 1945r. zdecydowało się wykonać śmiałe uderzenie na obóz koncentracyjny w
czeskim Holszowie (bo tam wojenne losy zawiodły brygadę- jedyną polską jednostkę partyzancką, która dzięki
pomysłowości jej dowódcy, płk Dąbrowskiego- Bohuna przedarła się z bronią w ręku na zachód Europy).
Decyzja ta najprawdopodobniej ocaliła więźniarki- Żydówki, które miały być zgładzone przez obozowe władze
w momencie zbliżania się wojsk amerykańskich do Holiszowa.
Ostatecznie, zaryzykowałbym hipotezę, że antysemityzm Grupy ”Szańca”, ZJ i NSZ miał charakter czysto
teoretyczny, bez praktycznych następstw. W codziennym działaniu środowisko to starało się raczej nie
uwypuklać cech wyróżniających przedwojenny ONR. Dochodziło do tego z całą pewnością również zwykłe
ludzkie współczucie dla mordowanego narodu żydowskiemu.
Skąd wziął się więc pogląd o ”antysemickich zbirach z NSZ? W moim przekonaniu wynika on z niezrozumienia
przez adwersarzy koncepcji walki radykalnego skrzydła obozu narodowego w czasie wojny. Jedną z jej cech
przewodnich ( i to zresztą pod koniec okupacji niemieckiej) było zwalczanie bolszewickich band w kraju, tak
aby wyczyścić przedpole” przed spodziewanym zajęciem Polski przez Armię Czerwoną. Skład narodowościowy
owych band był niejednorodny, nie brakowało w nich, obok Polaków i Rosjan, również Żydów. W momencie
likwidacji danej bandy przez NSZ, ginęli także Żydzi, ale- raz jeszcze podkreślam- nie za pochodzenie, a za
działalność na szkodę Rzeczypospolitej.
Myślę, że oponenci NSZ nie przyjmują mojego rozumowania za prawidłowe. Niestety, myślowy szablon:
przedwojenne pogromy (same w sobie stanowiące rodzaj mitu)- wojenne (w konsekwencji) mordy w połączeniu
z wręcz histeryczną nienawiścią do tej wielkiej, ponad 70-tysięcznej organizacji, ma nadal wielu zwolenników.
Być może w ten sposób starają się oni zapomnieć o swojej, niezbyt chlubnej, działalności przed i po 1945 roku.
Katolik”, nr 40, 1990
REWIZJONIZM HOLOCAUSTU
Od połowy lat 70-tych Holocaust, traktowany jako religia, jako coś wyjątkowego, nie mającego
precedensu w dziejach świata, zaczyna spotykać się z odporem ze strony historyków- rewizjonistów.
Krytykują oni nie tylko jego wyjątkowość, ale także rewidują dotychczasową wersję wydarzeń. Innymi słowy
poddają rewizji oficjalnie podawaną liczbę Żydów zgładzonych podczas wojny, a także sposoby ich
uśmiercania.
Ludzie ci traktowani są przez wyznawców religii Holocaustu, a więc zwolenników cenzury i narzucania opinii
światowej fałszywego, propagandowego obrazu przeszłości, jako szarlatani, neonaziści i skrajni antysemici.
Argument to chyba chybiony, gdyż ruch historycznego rewizjonizmu, którego fragmentem (co prawda ważnym)
jest nonkonformistyczne podejście do Holocaustu, nie jest jednorodny. Zaangażowani są w nim historycyzawodowcy, amatorzy, całe instytucje. Nie ma on jednego oblicza ideowo- politycznego. Występują w nim
postawy rozciągające się od skrajnej prawicy po skrajną lewicę, a rewizjoniści to ludzie wszystkich nas i wielu
narodowości, włącznie z Żydami.
I jeszcze jedna uwaga porządkująca: rewizjonizm historyczny, zauważalny w USA i Europie Zachodniej, a
ostatnio w jej środkowo- wschodniej części (może najmniej w Polsce), stara się zwalczać tzw. Utarte prawdy nie
podlegające z różnych propagandowych, politycznych, biznesowych - względów krytyce. Problem jest więc
bardzo szeroki. My skoncentrujemy się tylko na Holocauście.
W rozwoju rewizjonizmu Holocaustu, po wcześniejszych wystąpieniach Paula Rassiniera (ten więzień
Buchenwaldu i Dory zakwestionował jako pierwszy istnienie komór gazowych w obozach koncentracyjnych/ i
prof. Roberta Faurissona (za głoszenie poglądów, że oficjalna wersja eksterminacji Żydów jest nieprawdziwa
”wyleciał” z pracy na Uniwersytecie w Lyonie. Potem miał sprawy sądowe i kłopoty z różnymi postępowymi
bombiarzami - typowy to sposób rozprawiania się z rewizjonistami” doświadczył tego również autor”Wojny
Hitlera - David Irving), przełomem stała się sprawa kanadyjskiego rewizjonisty Ernsta Zuendela.
W 1985 roku postawiono go przed sądem za wydanie broszury autorstwa Richarda Verralla ”Czy naprawdę
zginęło 6 milionów (Żydów- DR)”. Na drugim procesie Kanadyjczyka, w roku 1988, wystąpił jako świadek
obrony Fred Leuchter, jedyny w USA ekspert od budowy urządzeń do wykonywania kary śmierci- także komór
gazowych, w których skazańcy uśmiercani są cyjanowodorem, a więc tym samym gazem, jakim mieli być
zabijani Żydzi w Auschwitz- Birkenau.
W tym samym roku Leuchter, fachowiec najwyższej jakości, człowiek pozbawiony jakichkolwiek skłonności
politycznych” (on zna się po prostu na komorach gazowych i substancjach zabijających- tyle i aż tyle) udał się
wraz z ekipą do Polski, gdzie zbadał komory gazowe w Oświęcimiu, Brzezince i Majdanku. Tezy opracowanej
przez niego po powrocie ekspertyzy okazały się zabójcze dla zwolenników oficjalnej wersji Holocaustu, a
sprowadzały się do jednoznacznej konkluzji, iż pomieszczenia przedstawiane jako komory gazowe nie mogły
służyć do masowego zabijania ludzi (o czym bardziej szczegółowo za chwilę).
Raport Leuchtera stał się bardzo popularny w kołach rewizjonistycznych. Zainspirował on m. in. niemieckiego
naukowca z Instytutu Maxa Plancka- dr Germara Rudolfa do wydania ekspertyzy o cyjanowodorze używanym w
Oświęcimiu (godzi się wspomnieć, że w Niemczech ludzie rewidujący Holocaust są narażeni na prawne
represje” podobne przyjemności” niedługo staną się udziałem Polaków).
Należałoby wreszcie skrótowo ująć tezy i argumenty, jakimi posługują się rewizjoniści Holocaustu. Dla
niewtajemniczonych, lub takich, którzy bez zastrzeżeń aprobują oficjalną wersję wydarzeń, będą one zapewne
rodzajem szoku. Ozdrowieńczego, czy wręcz przeciwnie- nie moje to zmartwienie.
Przede wszystkim należy stwierdzić, że rewizjoniści, przynajmniej ci poważni, bo hochsztaplerów- jak wszędzie
” nie brakuje, nie kwestionują antyżydowskiej polityki III Rzeszy, istnienia obozów koncentracyjnych,
przymusowej pracy więźniów w tych obozach, deportacji Żydów do gett i obozów oraz śmierci wielu Żydów z
różnych przyczyn- także w wyniku masowych egzekucji.
Uważają natomiast, że nigdy nie istniał i nie był realizowany przez władze niemieckie plan
systematycznego wymordowania Żydów europejskich, że nie istniały komory gazowe do masowego uśmiercania
Żydów oraz że liczba Żydów, którzy ponieśli śmierć w okresie II wojny jest o wiele niższa od podawanej i
traktowanej bardzo rygorystycznie liczby 6 milionów.
Ogólniej natomiast Holocaust jest dla rewizjonistów mitem opartym wprawdzie na prawdziwych i strasznych
wydarzeniach, które jednakowoż należy widzieć w kontekście XX wiecznej wojny totalnej, prowadzonej
bezwzględnie przez wszystkie strony konfliktu i które porównywalne są z innymi wydarzeniami tamtych lat
(cierpienia milionów Polaków, masakry niemieckiej ludności cywilnej przez lotnictwo alianckie, śmierć kilku
milionów jeńców rosyjskich- od siebie dodam: i niemieckich w czasie
wojny i po wojnie w ZSRR- masakra wojsk japońskich na wyspach Pacyfiku oraz cywilów w macierzy itd.).
Rozpatrzymy teraz te 3 główne założenia rewizjonizmu Holocaustu
1.Polityka III Rzeszy wobec Żydów
Według rewizjonistów naziści chcieli rozwiązać tzw. kwestię żydowską przede wszystkim poprzez przesunięcie
Żydów z Niemiec, a później z Europy, na Madagaskar lub do Palestyny, co zresztą miłe było syjonistom (fakt
kontaktów nazistów z kołami syjonistycznymi przed i w czasie wojny jest bezsporny).
Po roku 1941 kierownictwo III Rzeszy, mając do dyspozycji ogromne obszary ZSRR, postanowiło deportować
Żydów z Europy na Wschód. Niemcy kierowali się tu względami ideologicznymi, bezpieczeństwa (Żydzi jako
aktywnie walcząca mniejszość) oraz motywem praktycznym, mającym za podstawę włączenie Żydów dla
potrzeb gospodarki wojennej.
Była to polityka brutalna i często zbrodnicza, szczególnie za linią frontu wschodniego, gdzie działały
Einsatzgruppen, ale nie można mówić o zaplanowanej eksterminacji narodu żydowskiego z motywów
ideologicznych, przy użyciu specjalnych urządzeń do zabijania (ruchome komory gazowe itp.).
2.Problem komór gazowych
Rewizjoniści uważają, iż mimo nagłaśniania od lat 40-tych istnienia w obozach koncentracyjnych komór
gazowych do masowego uśmiercania ludzi (głównie, a w zasadzie wyłącznie Żydów i Cyganów), przez długie
lata nie istniały żadne ekspertyzy techniczno- kryminalistyczne poświęcone tym szczególnym narzędziom
mordu. Przełomem okazały się dopiero badania Leuchtera i Rudolfa. Ich wspólna konkluzja jest jednoznaczna:
nie było możliwe uśmiercanie gazem milionów (a nawet setek tysięcy) ludzi w pomieszczeniach
przedstawianych obecnie wycieczkom w Oświęcimiu, czy na Majdanku jako komory gazowe. Decydują
względy techniczne, chemiczne i fizykalne.
Pomieszczenia uznawane za komory gazowe nie miały stalowych drzwi, nie były uszczelnione, co groziło
śmiercią wszystkim znajdujących się w pobliżu, także SS- manom. Ściany nie były pokryte odpowiednią
warstwą izolacji, nie było urządzeń zapobiegających kondensacji gazu na ścianach, podłodze czy suficie.
Komory posiadały zupełnie zwyczajną wentylację, całkowicie nieprzydatną do usuwania mieszaniny powietrza i
gazu na zewnątrz budynku, tak, aby nie groziło to życiu obsługi i SS- manów. W ścianach tzw. komór gazowych
nie ma prawie śladów cyjanowodoru.
Ze sprawa komór wiąże się oczywiście użycie przez Niemców preparatu Cyklon B, czyli wspomnianego
cyjanowodoru. Cyklon B był w czasie wojny stosowany przez Niemców jako środek zabijający wszy.
Stosowano go w komorach do odwszawiania (ale nie gazowania ludzi!), w koszarach itd. Z wielu względów
jego zastosowanie w technice mordowania ludzi było niemożliwe. Cyklon jest mało inteligentny” (długi, 2
godziny czas wydzielania gazu z granulatu, jeszcze dłuższy bo 20 godzinny czas usuwania tegoż z pomieszczeń,
a przecież Niemcy nic tylko gazowali i gazowali!). Poza tym byłaby to bardzo kosztowna (towar deficytowy) i
niebezpieczna operacja, wymagająca od ekip więźniów wyciągających ciała użycia masek przeciwgazowych z
filtrami i ubrania specjalnych uniformów ochronnych oraz rękawic (gaz działa przez skórę).
I jeszcze o usuwaniu zwłok, czyli krematoriach.
Zbudowane w Oświęcimiu krematoria miały służyć do spalania zwłok zamordowanych (zagazowanych) żydów.
Aby to wykonać musiałyby jednak, przy podawanej oficjalnie liczbie zabitych przez Cyklon B, mieć
przepustowość kilkanaście razy wyższą od najnowocześniejszych, sterowanych komputerowo krematoriów
współczesnych! Takich obozy nie posiadały.
Podsumowując ten wątek możemy więc stwierdzić bez popełniania większego błędu, że Cyklon B stosowano w
obozach do dezynfekcji, nie zaś mordowania ludzi (tak więc słynna selekcja do gazu” była zwykłym podziałem
nowoprzybyłych według wieku, płci, stanu zdrowotnego)” łaźnia służyła w obozie do kąpieli, nie była miejscem
gdzie mordowano ludzi” opowiadania ocalałych więźniów jakoby widzieli gazowanie ludzi są bezwartościowe.
Jest to dramatyzowanie i tak już dramatycznej sytuacji podobnie rzecz się ma z zeznaniami oskarżonych po
wojnie SS-manów- kajających się ulegających presji przesłuchujących, chcących odgrywać w obliczu
szubienicy rolę ”piekielnych facetów”-przypadek Rudolfa Hoessa).
Wniosek ostateczny nasuwa się sam: w obozach ludzie głównie umierali na skutek chorób wynikających z
niedożywienia, złych warunków higienicznych, morderczej pracy, a ciała palono w krematoriach by zapobiec
epidemii.
3.Ilu Żydów ginęło podczas II wojny światowej na terenach okupowanych przez III Rzeszę?
Dane dotyczące Żydów, którzy ponieśli śmierć na skutek polityki władz III Rzeszy w okupowanej Europie
muszą dotyczyć następujących przypadków: choroby i epidemie wywołane sztucznie przez władze okupacyjne
(zamykanie i zagęszczanie gett, głodowe racje żywnościowe dla przygniatającej większości ludzi), praca ponad
siły (obozy koncentracyjne), brutalność deportacji do gett i obozów, uśmiercanie podczas walk Żydówuczestników ruchu oporu oraz osób zupełnie nieaktywnych, mających jednak nieszczęście przebywać na
terenach będących areną działania Einsatzgruppen. Dodajmy do tego ofiary zbrodniczych eksperymentów
medycznych oraz Żydów zabitych przez kolaboranckie szumowiny społeczne (aryjskie i żydowskie). Powyższe,
tragiczne wyliczenie nie będzie więc obejmować ofiar sowieckiej polityki wobec polskich, litewskich,
łotewskich, estońskich i rumuńskich (besarabskich) Żydów w latach 1939-1941 (a znacząca to liczba, nie
wiedzieć czemu przypisywana Holocaustowi dokonanemu przez Niemców), ludzi zmarłych z przyczyn
naturalnych bez związku z okupacyjną rzeczywistością, czy wreszcie ofiar wypadków drogowych, utonięć,
zatruć medykamentami itd. (do tej pory wszystkie te przypadki były włączane do hekatomby Holocaustu).
Zsumowując poszczególne kategorie, uwzględniając żydowskie ofiary pacyfikacji, obozów koncentracyjnych,
tragicznego, okupacyjnego bytu, wydaje się, że liczba 2,5 miliona Żydów- ofiar Holocaustu nie będzie daleka od
prawdy.
CZY IZRAEL JEST PAŃSTWEM DEMOKRATYCZNYM?
Powszechnie uważa się, że państwo Izrael jest tworem demokratycznym, stanowiącym chlubny wyjątek
na
Bliskim Wschodzie. Zgadzam się, z jednym wszelako zastrzeżeniem: jest to demokracja ”narodu
wybranego, nie spełniająca międzynarodowych standardów praw człowieka, oparta o skrajny nacjonalizm,
nietolerancję dla gojów i ogólną niechęć do wszystkiego co wiąże się z golusem ( światem nieżydowskim).
Zgodnie z oficjalną definicją Izrael jest państwem należącym wyłącznie i tylko, bez względu na miejsce
zamieszkania, do osób określanych przez władze izraelskie jako Żydzi. Z drugiej strony Izrael nie należy do
obywateli nieżydowskiego pochodzenia (ok.17% ogół ludno ci w starych granicach państwa z roku 1967),
których oficjalnie zalicza się do osób niższej kategorii.
Nieżydowska ludność Izraela- Arabowie i Druzowie- jest dyskryminowana w 3 podstawowych dziedzinach
życia społecznego- ekonomicznego. Chodzi o prawo do zamieszkania, prawo do pracy i zasadę równości wobec
prawa.
Dyskryminacja z tytułu zamieszkania wynika z faktu, że 92% terytorium Izraela jest w rękach państwa. Tereny
te administrowane są przez Izraelskie Władze Ziemskie w oparciu o wytyczne Żydowskiego Funduszu
Narodowego, organizacji afiliowanej przy Światowej Organizacji Syjonistycznej. Uchwalone przez Fundusz
przepisy odmawiają prawa do zamieszkiwania, otwarcia firmy, a często prawa do pracy wszystkim nie- Żydom
tylko dlatego, że nie są Żydami. Jest to przykład skrajnej nietolerancji, ale jako że dotyczy państwa Izrael, na
świecie zbywany jest milczeniem. Każda uwaga krytyczna byłaby tu poczytywana za antysemityzm.
Nieżydowskim obywatelom Izraela nie przysługuje równość wobec prawa. Najwyraźniej widać to w
fundamentalnej ustawie o powrocie, zgodnie z którą bezwarunkowe prawo wjazdu i osiedlania się na terenach
Izraela mają wyłącznie osoby uznane za Żydów. Ludzie ci natychmiast otrzymują obywatelstwo raz bezzwrotną
zapomogę w wysokości 20 tys. dolarów na rodzinę (Żydzi sowieccy). Obywatelowi, który opuścił kraj czasowo,
a do którego stosuje się klauzula: ”może imigrować zgodnie z ustawą o powrocie” (chodzi tylko o Żydów), w
momencie powrotu do ojczyzny przysługuje szereg ulg celnych, prawo do niskoprocentowej pożyczki itd.
Nieżydowskim obywatelom Izraela żadne z tych dobrodziejstw nie przysługuje. Intencja jest więc jasna:
przyciągnąć do Izraela jak najwięcej Żydów z diaspory, tak aby zapewnić państwu jednolicie narodowy
charakter. Problem to o tyle naglący, gdyż przyrost naturalny wśród izraelskich Arabów (cały czas pomijamy
milczeniem Terytoria Okupowane) jest wyższy niż u Żydów, co zaowocowało w ostatnich 40 latach znaczących
wzrostem tej właśnie ludności.
Podstawowym narzędziem wdrażania dyskryminacji w życiu codziennym są osobiste karty tożsamości, które
każdy obywatel musi nosić zawsze przy sobie. Na karcie widnieje narodowość posiadacza (Żyd, Arab, Druz), co
ułatwia pracę policji.
W Izraelu przepisy prawa rabinackiego regulują prywatny status obywateli żydowskich, skutkiem czego żaden
Żyd nie może poślubić osoby nie będącej żydowskiego pochodzenia. Małżeństwa zawarte za granicą(np. na
Cyprze) są wprawdzie uznawane, ale dzieci ze związków żydowsko- gojowskich uważane są za dzieci nieślubne
(dzieci pozamałżeńskie, ale mające za rodziców Żydów są uznane za prawowite). Jeżeli to ma nieszczęście być
urodzonym przez matkę- gojkę, nie może zawrzeć związku małżeńskiego. Osoby takiej nie można również
pochować. Przepisy te dziwnie przypominają niemiecki Ustawy Norymberskie z roku 1935, a niektórzy wręcz
twierdzą, że współczesny Izrael to III Rzesza a rebours.
Ostatnim czynnikiem wzmacniającym nacjonalistyczny i izolacjonistyczny charakter Izraela oraz ekskluzywizm
Żydów, jest ideologia ziemi Odzyskanej. Ideologię tą wpaja się Żydom od najwcześniejszych lat. Zgodnie z nią
Ziemię Odzyskaną stanowią terytoria, które z rąk nieżydowskich przechodzą w żydowskie. Mogą one stanowić
własność prywatną lub państwową. Ziemia w rękach nieżydowskich określana jest jako nie odzyskana. Gdy
zostaje odzyskana- ludność nie żydowską tam mieszkającą Żydzi starają się usunąć. Ta właśnie ideologia
doprowadziła do aneksji sąsiednich terytoriów arabskich w roku 1967, a plany judaizacji Zachodniego Brzegu to
również owoc tej obłędnej, ekspansjonistycznej idei (Żydzi mają prawa do 70% Zachodniego Brzegu Jordanu,
tymczasem stanowią tam mało znaczący procent ogółu ludności. Współczesne rozmowy o przekazaniu
kolejnych obszarów pod palestyńską kontrolę rozbijają się wobec nieustępliwości strony żydowskiej, która raz
zaanektowane terytoria nie żydowskie nie może-wbrew tradycji- oddać gojom).
Te kilka uwag pozwala, jak sądzę, wyrobić sobie zdanie o specyficznej demokracji izraelskiej. Demokracji
”przez Żydów i dla Żydów”. I tylko dla nich.
MASONICA
MASONERIA I SPISKOWA TEORIA DZIEJÓW
Historia nigdy nie była wolna od spisków. Spiski bowiem immanentnie związane są z żądzą władzy,
spisków itd. Tym najmniej, mimo ponawianych prób, nie one na przestrzeni dziejów- do pewnego momentu -
wyznaczały ich bieg. Były co najwyżej jednym z elementów.
Dlaczego? Dlatego, że świat że dzieje ludzkie podążały naturalną, ewolucyjną ścieżką, a jednocześnie były
mocno osadzone w wierzeniach religijnych, tradycji, poszanowaniu naturalnego porządku rzeczy. Były to czasy,
gdy Boga uważano za Boga, a człowieka za ograniczoną w swoich możliwościach istotę.
I nagle 250-300 lat temu wszystko uległo zmianie . Człowiek stał się równy Stwórcy i w końcu zakwestionował
jego istnienie. Postanowił wywrócić naturalny ład- ewolucję zastąpił rewolucją. Pojawiły się kłamliwe hasła
Wolności, Równości, Braterstwa” szybko okazało się, że mają korzystać z nich tylko nieliczni- tzw. nowe elity
wyzwolone z pod Boskiej kurateli.
Nastał czas nowoczesnych, tajnych, pół tajnych, supertajnych ciał, nienazwanych i nazwanych agend. Historia
stała się planem, igraszką w ich rękach. Uważam, że tylko od nas zależy, czy powróci ona w swoje naturalne, od
2000 lat sprawdzone łożysko.
Określenie masoneria wywodzi się z języka angielskiego (free masons). Tak określano murarzy, kamieniarzy i
budowniczych, którzy organizowali się w międzyregionalne cechy i pod przysięgą przestrzegali murarskich
zobowiązań. Zamiennie stosowano i inne nazwy: farmazonia, dzieci wdowy, królewska sztuka, łota
międzynarodówka.
Pochodzenie masonerii okryte jest tajemnicą. W wiekach XVIII i XIX pisarze masońscy przywiązywali wielką
wagę do udowodnienia jej starożytności. Wskazywali na początek masonerii w legendarnych antycznych
bractwach i związkach. Niektórzy historycy dochodzili nawet do 12 hipotez tłumaczących jej pochodzenie. My
ograniczymy się tylko do kilku:
1.Historia ludzkości jest tożsama z historią masonerii. Twórcą masonerii był” Adam, ewentualnie Kain.
2.Wolnomularstwo wywodzi się z misteriów Indii i starożytnego Egiptu.
3.Templariusze. Jak wiemy był to zakon rycerski, który przybrał nazwę Militia templi Salomonis. Został
założony w roku 1118. Ich strojem był biały habit i biały płaszcz dla rycerzy. Po 1145 r. na lewym ramieniu
nosili czerwony krzyż. Zakon szybko rósł w potęgę. W wieku XIV we Francji posiadał 2 miliony hektarów
gruntów ornych wolnych od podatków. Templariusze byli niewygodnymi konkurentami dla władzy królewskiej.
Dlatego też rozprawiano się z nimi okrutnie. W roku 1310 spalono 54 templariuszy jako odszczepieńców, a 4
lata później samego Wielkiego Mistrza zakon Jakuba de Molay, który przed męczeńską śmiercią miał rzucić
klątwę na swych prześladowców- króla i Kościół. Jedna z legend masońskich głosi, że w dniu spalenia de Molay
kilku jego zwolenników zebrało szczątki mistrza i poprzysięgło katom zemstę. W łonie samej masonerii zdania
na temat związku z templariuszami są podzielone. Część masonów jest sceptyczna, nie przeszkadza to wszelako
w powstawaniu szeregu stowarzyszeń będących blisko masonerii, a powołujący się na Jakuba de Molay.
Przykładem niech będzie Zakon Templariuszy Wschodu, którego odnowicielem w XX wieku został Aleister
Crowley (stojący od 1912 roku na czele brytyjskiej sekcji zakonu) i noszący imię Baphomet. Ów Baphomet to
anty chrześcijańskie bóstwo, któremu cześć mieli oddawać w Azji templariusze- po latach walk z muzułmanami
ostygli z krzyżowego zapału, podatni na niepokojące idee Wschodu, a z czasem i doczesne uciechy (pijaństwo,
homoseksualizm). Przedstawiany jest on jako kozioł z wielkimi rogami siedzący na ujarzmionym globie. Na łbie
ma pentagrammę (5 ramienną gwiazdę), u pleców zaś skrzydła. Skojarzenie z symboliką szatańską jest tu jak
najbardziej zasadne.
4. Budowniczowie katedr. Jest to najpopularniejsza hipoteza sięgająca źródeł masonerii. Bractwa murarskie,
zazdrośnie strzegące zawodowych tajemnic, podupadły w wieku XVII. Dla ratowania sytuacji, do lóż
zawodowych zaczęto więc przyjmować przedstawicieli innych zawodów. Z czasem to oni zmajoryzowali
bractwo, dając początek właściwej masonerii.
5. Oświecenie. Wielu badaczy za prawdziwe źródło masonerii uważa Oświecenie. Dorobek myślowy
Oświecenia można, w ogromnym skrócie, sprowadzić do kilku twierdzeń: uznanie za boskie tego wszystkiego,
co jest uniwersalne, wiara w wartość człowieczeństwa, odrzucenie spekulatywności i metafizyki na rzecz
wartości ziemskich. W efekcie otrzymujemy radykalne odwrócenie dotychczasowych relacji między Bogiem a
człowiekiem, upadek całego szeregu przekonań religijnych i zasad moralnych.
6. U podstaw masonerii stoją mesjanistyczne dążenia Żydów.
Myślę, że powyższe hipotezy, różnej przecież jakości, zmuszają do precyzyjnego, na ile stać na to autora,
pojęcia podstawowych nurtów ujętych we właściwej, zrodzonej u początku wieku XVIII masonerii. Wszystkie
one miały i mają cechy wybitnie antychrześcijańskie, a mówiąc precyzyjniej- antykatolickie.
Należy to powiedzieć wprost: bez organicznej nienawiści masonerii do Kościoła i wszystkich wartości, na
których straży stoi, zrozumienie istoty tej tajnej struktury, jej dążeń i ukrytych celów, nie jest możliwe.
Masoneria łączy więc w sobie gnozę z jej okultyzmem, hermetyzmem i przejawami satanizmu” pogański
(neopogański) naturalizm, w pełni dojrzały w epoce Oświecenia- prymitywnie racjonalistyczny, libertyński” nurt
protestancki, odrzucający frontalnie hierarchię Kościoła, dopuszczający dowolną interpretację prawd wiary oraz
nurt judaistyczny, który najmocniej odcisnął swe cechy na symbolice, obrzędowości i duchu masonerii. Przyznał
to nawet XIX wieczny naczelny rabin USA- Issac M. Wise "Masoneria jest instytucją żydowską, której historia
stopnie, godność, hasła i nauki są żydowskie od początku do końca"
Masoneria jest tajnym towarzystwem w tajnym towarzystwie. Jej doktryna zewnętrzna, przeznaczona na użytek
profanów i szarej, często otumanionej masy członkowskiej, pełna pięknie brzmiących haseł Wolność,
Braterstwo, Człowiek, Dobroczynność), stanowiących przykrywkę właściwych celów. Tak naprawdę wysoko
postawieni bracia fartuszkowi” są lucyferianami pragnącymi zastąpić panowanie chrześcijańskiego Boga
(Adonaj) rządami upadłego Anioła- Lucyfera- Wielkiego Budownika Świata. W konsekwencji nienawidzą
Kościoła, tradycji chrześcijańskiej, wytworzonej w ciągu 2000 lat moralności i wszystkich tych wartości, które w
naukach zawarł Jezus. Z tego negatywnego uczucia wynikają metody działania i ostateczne cele, jakie stawiają
sobie dzieci wdowy.
W sferze działań masoneria nastawiła się na rewolucję, która miała zniszczyć stary, a wprowadzić nowy
porządek. Obejmowałby on stopniową likwidację instytucji Kościoła, nową moralność ustanowioną przez
wyzwolonego od Boga człowieka, rządy Rozumu itd. Bez wątpienia tak rewolucja we Francji, jak i rewolucje w
Rosji były przez nią inspirowane.
Każda idea, każda myśl niszczycielska, przeciwna Bogu i uznanym relacjom między Nim a człowiekiem była
przez masonerię popierana i sponsorowana. Do pewnego momentu takim sojusznikiem pozostawał socjalizm komunizm, a nawet neopogańskich faszyzm.
Po II wojnie światowej tajne bractwo zmieniło taktykę, rozpoczynając ”pokojową walkę ze starym światem”,
opartą o stare, liberalno- demokratyczne hasła, z wykorzystaniem najnowocześniejszych osiągnięć techniczno cywilizacyjnych.
W odniesieniu do religii i Kościoła katolickiego postulują one m.in. usunięcie tychże z działów aparatu
państwowego i instytucji publicznych, sekularyzację małżeństwa, wprowadzanie świeckiej oświaty,
propagowanie wolności religijnej dla wszystkich sekt (np. tych wyrosłych z New Age- naturalnego, oczywiście
do pewnego momentu, sojusznika masonerii) i grup wyznaniowych, z wyjątkowym wszakże traktowaniem
katolicyzmu, oskarżonego bezustannie” o brak tolerancji.
Masońska walka ze starym porządkiem nie rozgrywa się tylko na płaszczyźnie bezpośredniego starcia z
Kościołem. Dodajmy do tego świeckie” (ale zawsze związane z działalnością masońskiego antykościoła)
elementy ofensywy: nieograniczoną wolność prasy w głoszeniu haseł antyreligijnych i zasad sprzecznych z
moralnością (to samo dotyczy mass- mediów elektronicznych, kin, teatrów)” usunięcie wszelkich różnic w
traktowaniu osób płci przeciwnej i popiera nie skrajnego feminizmu (prekursorem był tutaj Adam Weishaupt,
jedna z najbardziej diabolicznych postaci Europy przełomu XVIII/ XIX wieku, człowiek, który ideologicznie
przygotował rewolucję we Francji, chociaż nie zapominajmy o nikczemnym Voltaire)- tej wymyślonej przez
mężczyzn pułapki dla głupich i łatwowiernych kobiet.
Masoneria stara się opanować wszelkie sfery życia intelektualnego i społecznego. Jest to niezbędny czynnik do
przejęcia władzy nad całym światem. Wiele jej postulatów zostało już zrealizowanych. Złotej międzynarodówce,
zasobnej w nieograniczone fundusze, kontrolującej mass- media, banki, polityków, penetrującej Kościół
(dobrym przykładem niech będzie Holandia, a ostatnio nawet Polska księdza Tischnera i paramasońskiej
katolewicy) i uniwersytety, udało się przynajmniej podminować chrześcijaństwo, wzbudzić wśród ludzi
wątpliwości co do jego prawdziwości i przydatności, wreszcie wyzwolić drzemiące w nich pokłady
permisywizmu, relatywności i prymitywnego materializmu.
Obawiam się, że wypowiedziane 20 lat temu zdanie prominentnego masona Wielkiego Wschodu- Baroin:
"Godzina masonerii wybiła", nie jest czczą przechwałką. Czas pokaże”
MASONERIA- RYTY- OBRZĘDY
Rozwijające się od XVIII wieku loże masońskie oparły swoją działalność o zredagowaną w roku 1723
przez dr Jamesa Andersona konstytucję. Dzieło tego kaznodziei prezbiteriańskiego nosiło tytuł "Konstytucje
Masońskie Zawierające Przepisy, Statuty tego Najbardziej Starożytnego i Prawego Bractwa". Do dziś dnia są
one podstawową masońską wykładnią zasad, praw i regulaminów rządzących poszczególnymi lożami.
Pamiętajmy jednak, że ogromny rozwój lóż w wieku XIX doprowadził do rozłamu w łonie masonerii w II
połowie tego wieku. Otóż w roku 1877 paragraf 2 art. I ”Konstytucji Andersona”, mówiący o istnieniu Boga
(pomijam antychrześcijańskie rozumienie Jego istoty) został usunięty. Dokonała tego Loża Wielkiego Wschodu
we Francji. W wyniku tej zmiany Wielka Loża Angielska, określająca się jako chrześcijańska, zerwała z Lożą
Wschodu.
Oficjalnie więc Wielki Wschód Francji i pewne meksykańskie oraz południowo amerykańskie loże nie są
reprezentowane w Wielkich Lożach anglosaskich, tym niemniej wszystkie loże masońskie połączone są ze sobą
w Wielkim Łańcuchu Wolnomularstwa za pośrednictwem licznych organizacji pomocniczych- np. Wielkiej
Loży Alpina” w Szwajcarii, międzynarodowych kongresów, nie mówiąc o wspólnocie ducha i celu, który im
przyświeca. Sami wolnomularze zresztą przyznają, że stanowią jeden organizm. Nie ma żadnej masonerii
narodowej ani zorientowanej wyznaniowo, lecz jest tylko jedna, czysta, niepodzielna. Masoneria wszystkich
krajów i części świata tworzy jedną całość. Masoneria tworzy wszędzie zwartą całość. Ale nie przez rytuał”
także nie przez jurysdykcję” i nie przez wspólnotę swoich członków”. Jest ona zawarta w jej prawdziwym duchu
tajnej nauki jednolita (masoneria- DR) w swoich naukach i swoim świetle, jednolita w swojej filozofii i w
swoich zakonach. Tworzy zatem jedną rodzinę, jedno ciało, jeden wspólny łańcuch braterski, jeden jednolity
zakon”. To tylko trzy przykłady licznych, ”zjednoczeniowych” wypowiedzi masonów.
W strukturze masonerii podstawową komórką jest loża. Wolnomularstwo dzieli się na samodzielne wspólnoty
(Wielkie Loże lub Wielkie Wschody) zwane też Federacjami, Wyższymi Radami, Siłami Masońskimi. Te
wielkie oddziały masonerii rządzone są przez Radę lub Komitet Wykonawczy. Na czele każdego z nich stoi
Wielki Mistrz.
Wielka Loża składa się z lóż jednego kraju lub okręgu. Na czele Wielkiej Loży stoi Wielki Mistrz i Rada
Wielkich Urzędników (Wielki Warsztat). Na zgromadzeniach Wielkiej Loży Mistrzowie Katedry (Czcigodni
Lóż) reprezentują poszczególne loże. Do założenia loży potrzebne jest pisemne upoważnienie (konstytucja)
Wielkiej Loży. Loża założona nieprawidłowo jest uważana za ”nieregularną”. Każda loża nosi symboliczną
nazwę, uzupełnioną przez nazwę siedziby.
Do lóż należą, oprócz członków zwyczajnych, członkowie honorowi, bracia odwiedzający i bracia służący,
nie uprawnieni do głosowania i pełniący służbę w loży, przy stole itp. Sprawami loży kieruje Mistrz Katedry.
Dodajmy jeszcze, że w łonie lóż wyróżniamy również zgromadzenia rytualne (loże rytualne). Mogą być to
przypadkowo loże urzędnicze, pracujące (przyjmują kandydata do stopni masońskich), konstrukcyjne, żałobne,
biesiadne.
Dosyć ciekawie przedstawia się stosunek masonów do kobiet, którym werbalnie przyznawali od zawsze”
równouprawnienie. Tymczasem w praktyce życia lożowego mężczyźni decydują niemal o wszystkim. Małżonki,
rodzone siostry i narzeczone wolnomularzy noszą miano sióstr masońskich. Niektóre loże łączą je (i to tylko
przy niektórych okazjach) w loże siostrzane. Tylko w niektórych krajach kobiety uczestniczą w pracach lóż na
równych prawach. We Francji istnieją także loże wyłącznie kobiece. Nie będę chyba daleki od prawdy, jeżeli
powiem, że ta polityka w stosunku do niewiast ma sens. Te bowiem, oprócz wielu zalet umysłowych, no i tych
widocznych gołym okiem, mają jeden, zasadniczy defekt: lubią gadać. A masoneria to tajemnica.
Poszczególne loże różnią się znacznie ilością istniejących w nich stopni wtajemniczenia, obrzędami, symbolami w zależności od przyjętego i obowiązującego w danej loży rytu.
Czym jest ryt masoński?
Pojawienie się nowych rytów zawsze znamionowało konieczność przeprowadzenia jakiejś określonej akcji
politycznej czy zamierzenia filozoficznego. Mogło chodzić np. o rewolucyjny przewrót, czy jakąś nową oprawę
symboliczną odpowiadającą duchowi czasów.
Wyróżniamy 3 grupy rytów: ryty studiów filozoficznych i bezpośredniej akcji politycznej (niewielka ilość stopni
wtajemniczenia, szczególna tajemniczość stopni wyższych. Wg tych rytów pracuje np. Ryt Francuski
Nowoczesny i część Wielkich Wschodów)” ryty tradycyjne (charakteryzują się tradycyjnym symbolizmem i
hierarchią. Przedstawiają poprzez stopnie całą historię tajnych tradycji od Salomona poprzez Templariuszy po
Alchemików. Do tego rytu należy Ryt Szkocki i Uznany)” ryty kabalistyczne i mistyczne (zastrzeżone dla elity,
innym rytom zostawiają trud przygotowania niższych wtajemniczeń. Najbardziej znanym z tych rytów jest
Misraim i Memphis). Najbardziej popularny jest Ryt Szkocki i Uznany, który wbrew nazwie powstał we Francji
epoki napoleońskiej. Ten mocno przesiąknięty tradycją judaizmu obrządek posiada 33 stopnie wtajemniczenia.
Pierwsze trzy stopnie (do mistrza włącznie) to tzw. Masoneria Niebieska, podstawowa masa członkowska
bractwa. Stopnie kapitularne (od 4. do 18.) tworzą Masonerię Czerwoną. Stopnie filozoficzne (od 19 do 30)
mieszczą w sobie Masonerię Czarną. Trzy ostatnie stopnie administracyjne to ekskluzywna Masoneria Biała z
Wielkim Inspektorem Inkwizytorem Komandorem, Księciem Królewskiej Tajemnicy i Generałem Wielkim
Inspektorem.
Obrządek Szkocki obierany jest przede wszystkim przez tych, którzy pragną "szybkiej" ziemskiej władzy. Jeżeli
braciom zależy na możliwie rychłym przejęciu danego, prominentnego dygnitarza, procedura otrzymywania
poszczególnych stopni (do 32 włącznie) odbywa się w tempie ekspresowym, np. w czasie jednego weekendu.
Tak było w przypadku prezydenta USA, Tafta, czy gen. Douglasa Mac Arthura. Albo pomysłodawcy odbudowy
Europy po II wojnie światowej, zgodnie z duchem i celami USA- Marshallem.
Powróćmy jeszcze do istoty działalności masonerii, której cele ostateczne, zawarte w doktrynie wewnętrznej, są
ukryte nie tylko przed nie masonami (profanami), ale i szarą masą członkowską lóż- tym mięsem armatnim
knowań wysoko, bardzo wysoko postawionych braci.
Zacytujmy tym razem słowa uznanego autorytetu, który miał zresztą romans z masonerią (czyni go to tym
samym jeszcze bardziej wiarygodnym)- wicehrabiego Leona do Poncins: ”Wielkim zadaniem masonerii jest
szerzenie idei szlachetnych i pięknych niekiedy na pozór, lecz w rzeczywistości destrukcyjnych (jak) Wolność,
Równość, Braterstwo.
Masoneria, będąca ogromną organizacją propagandową, działa poprzez wolną sugestię, rozpowszechniając
podstępnie rewolucyjny ferment. Zasiew rzucamy jest przez głowy w lożach wewnętrznych, te przekazują je
lożom niższym, skąd przenika on do związanych z masonerią instytucji i do prasy, trzymającej w ręku opinie
publiczną.
Niestrudzenie i przez niezbędną liczbę lat, sugestia działa na opinię publiczną i kształtuje ją tak, by pragnęła ona
reform, od których umierają narody. W latach 1789 i 1848 (lata rewolucji francuskiej), wolnomularstwo,
zdobywszy chwilowo władzę, przegrało jednak w szczytowej fazie swych wysiłków. Nauczone tymi
doświadczeniami, zaczęło ono postępować wolniej i pewniej.
Gdy przygotowania rewolucyjne zostają ukończone i uznane za wystarczające, masoneria ustępuje pola
walczącym organizacjom, karbonariuszom, bolszewikom lub innym stowarzyszeniom jawnym bądź tajnym, a
sama usuwa się w cień na zapleczu. Pozostaje ona tu nie skompromitowana” w razie niekorzystnego zwrotu
sytuacji, udaje, że pozostawała na boku i jest coraz bardziej zdolna do kontynuowania swojego dzieła, niczym
żrący robak, skryty i niszczycielski.
Masoneria nigdy nie działała w pełnym świetle dnia. Każdy wie o jej istnieniu, o miejscach jej zebrań i o wielu
spośród jej adeptów, nie zna jednak jej prawdziwego celu, jej prawdziwych środków i jej prawdziwych
przywódców. Nawet ogromna większość samych masonów znajduje się w tej sytuacji. Stanowią oni tylko ślepą
maszynerię sekty.
Tych ślepych trybików nie stanowią wyłącznie szeregowi masoni. Wypełniają one całe życie społeczno polityczne, niemal wszystkie instytucje gospodarcze. Masoneria, dla wzmocnienia swojego działania, nie waha
się też przed powoływaniem do życia różnych wolnomularskich przedszkoli typu kluby rotariańskie, Lions
Clubs, stowarzyszenia krzewienia kultury świeckiej itd., które wykonują wolnomularskie zadania (chociażby
poprzez atakowanie Kościoła), a jednocześnie pozwalają wychwycić co bardziej użytecznych kandydatów na
lożowych braci. Jest to świetnie zorganizowany system, który pozwala nielicznej masonerii (bracia zawsze
stawiają na jakość- nie ilość) sprawować rząd dusz nad ”postępowym, antytradycjo nalistycznym, świeckim,
modernistyczno- liberalnym światem”. Dobrze o tym wiedzieć: nie trzeba być masonem, nie trzeba nawet
wiedzieć o tym bractwie, aby wykonać, często nieświadomie, z dobrą wolą, jego dyrektywy.
Rytuał masoński zależny jest od stopnia wtajemniczenia do jakiego dana osoba pretenduje. W pierwszych dwóch
stopniach (uczeń, czeladnik) kandydata informuje się o ” chrześcijańskim charakterze loży, wierze w Boga itd.
Jeżeli nadal będzie upierał się przy swoim tradycyjnym światopoglądzie- dalej nie awansuje, ale oczywiście jako
użyteczny trybik może już być wykorzystany.
W stopniu mistrza, czyli trzecim, widać już subtelne odchylenie od nauk chrześcijańskich. W przysiędze tego
stopnia istnieje zapis, iż kandydat nie zaszkodzi loży ani bratu tego samego stopnia oraz będzie bronił brata masona, gdyby chcieli mu zaszkodzić inni.
Przysięga ta stwarza fundament pod wielką niegodziwość masonerii, która rekrutując, a bardzo to lubi, sędziów,
policjantów, szeryfów, adwokatów, prokuratorów, jest przekonana, że w razie niebezpieczeństwa mistrz
masoński, nawet gdyby okazał się złodziejem, może być pewny bezkarności gdy np. sądzi go masoński
odpowiednik.
W kolejnych stopniach ta swoista solidarność, wzmocniona zasadą wzajemnego go popierania się, jest mocno
eksponowana. Było to widoczne tak w przeszłości, że wymienię tylko słynną sprawę Kuby Rozpruwacza, jak i
obecnie (sprawa Loży P-2 we Włoszech, masońskie skandale w Scotland Yardzie).
Pisanie i mówienie pod koniec XX wieku o masonerii, jako o potężnym bractwie wywierającym w przeszłości i
obecnie istotny wpływ na bieg dziejów, nie jest czynnością wdzięczną. ”To obłęd”- powiada postępowa opinia
publiczna. Uzupełniają ją tradycyjni anty komuniści, dla których masoneria to karzeł, do tego na glinianych
nóżkach. Ja pozostanę przy swoim: bracia mają się dobrze, ich wizja świata nabiera konkretnych kształtów,
Kościół słabnie, jest przyzwolenie społeczne. A że mało kto słyszał o masonerii? To dobrze, farmazonia nigdy
nie zabiegała o tanią popularność. Liczy się cicha, wydajna i skuteczna praca. Jej efektem końcowym będzie
globalny rząd fartuszkowych wybrańców. I wtedy poznamy prawdziwe oblicze masonerii.
VARIA
CI OKROPNI ENDECY
Dyskredytowanie obozu narodowego przez polską lewicę trwało ”od zawsze”. Jednak od lat 40- tych
począwszy weszło ono w nową, dramatyczna fazę.
Okres pierwszy to zasadniczy konflikt z komunistami. Do zakończenia wojny szeroko rozumiany obóz
narodowy prowadzi ostrą i konieczną walkę z bolszewickimi, ”gwardyjsko- alowskimi bandami łupiącymi pod
pozorem rekwizycji lubelskie, białostockie i kieleckie wsie. Żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowej
Organizacji Wojskowej bronią mienia i życia polskiego gospodarza. Po wojnie przyjdzie im za to drogo
zapłacić. Bezwzględnie tropieni, okrążani w leśnych pułapkach, giną w walce, podczas śledztwa lub na mocy
wyroków sądowych.
Oprócz tego odbywa się prawdziwe polowanie na wybitnych członków tak strasznie doświadczonego przez
okupację niemiecką Stronnictwa Narodowego. Zostaje m.in. aresztowany Adam Doboszyński, znany z
przedwojennego ”marszu na Myślenice”. Po nieludzkich torturach- podawano mu także środki przeczyszczające,
wywołujące nieznośne cierpienia- zostaje stracony. Przy okazji: czy ludzie gardłujący po październiku 1956
roku o metodach działania Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ci nawróceni demokraci (a do 1956 r.
zażarci komuniści najgorszego sortu typu: Andrzejewski, Brandys et consortes) kiedykolwiek upomnieli się o tę
ofiarę zbrodniczego systemu? Oczywiście nie. Sprawiedliwość bowiem i ludzkie uczucia narodowców omijały.
Można było zrehabilitować komunistę, socjalistę, nawet chadeka. Endeków nie, bo to w grupie rzeczy ”bandyci,
szowiniści, antysemici.
Okres drugi rozpoczyna się w 1956 roku, ale dopiero w ostatnich latach nabiera wyraźniejszych cech. Tym
razem krąg zajadłych przeciwników endecji zwiększy się. Do komunistów, którzy w międzyczasie w sposób
prostacki starają się przejąć niektóre hasła obozu narodowego, dołączyli byli komuniści (nazwijmy ich braćmi
odłączonymi”), socjaliści, ateiści, kosmopolici (działający zgodnie z formułą p. Michnika. Moją ojczyzną jest
Europa”)- słowem, tworzy się nieformalny zespół antyendecki.
Powstanie tego zespołu łączy się moim zdaniem z upadkiem komunizmu, a także z walką polityczną na jego
gruzach. Dopóki rządziła PZPR, wróg był jeden. Wprawdzie ”demokratyczna” lewica endecji (delikatnie
mówiąc) nie lubiła, co więcej: obłudnie zarzucała jej cichą współpracę z komunistami, ale był to drugorzędny
front walki.
W momencie dziejowego krachu i zastąpienia go systemem, w którym lewica niekomunistyczna zawarła
kontrakt z byłymi utrwalaczami władzy ludowej, atak został skierowany na narodowców.
Można by zapytać, dlaczego? Przecież obóz narodowy AD 1990 jest jeszcze organizacyjnie słaby, więcej:
oprócz Stronnictwa Narodowego istnieje szereg małych grupek mniej lub bardziej udanie nawiązujących do
nieśmiertelnych idei leżących u podstaw działania przedwojennego obozu narodowego.
Lewica jednak wie, co robi. Zdaje sobie sprawę, że pomimo 45 lat upodlenia Polacy, przynajmniej duża ich
część, wiedziona instynktem, akceptują lub będą akceptować hasła głoszone przez narodowców, a nade
wszystko pozostaną szczególnie wyczuleni na tak eksponowane w enuncjacjach Stronnictwa Narodowego
niebezpieczeństwo niemieckie.
Lewica się więc boi, a strach, jak wiadomo, nierzadko wywołuje agresję. Nie jest ona spontaniczna, lecz
znakomicie zorganizowana. Wyrazem jej są artykuły, artykuliki, oświadczenia, których celem jest ośmieszanie
endecji (przoduje tu lewicowa ”Gazeta Wyborcza”), przedstawienie jej jako tworu anachronicznego,
szowinistycznego, niemal rasistowskiego.
Tygodnik Narodowy ”Ojczyzna”, nr 5, 24 czerwca 1990
ŚLĄSKI HEIMAT
Opole, dzień targowy. Na placu dziesiątki plastikowych stolików. Z ustawionych na nich
magnetofonów dobywają się tandetne, piwno- parówkowe piosenki typu: ”Ich liebe Dich und warum Du mich
nicht?” W przewalającym się tłumie ludzi mnóstwo Niemców, także tych, którzy jeszcze kilka miesięcy temu
byli Polakami. Teraz są butni, pewni siebie. Na parkingach metaliczne BMW, mercedesy, ople.
Tak wygląda stolica Śląska Opolskiego Anno Domini 1990.
A na wsi? W tych zamieszkałych przez autochtonów- istny festiwal niemieckości. Już gdzieniegdzie ukazały się
szyldy nad restauracjami w języku niemieckim, a Opole to, według pewnego znaku drogowego, znowu
Haupstadt Oppeln. Zresztą to dopiero początek. Oto bowiem germańskie Towarzystwo mniejszościowe walczy o
dwujęzyczność podopolskich miejscowości, mając zresztą w tym względzie poparcie supereurotomanów” z
Solidarności oraz pewnej konserwatywnej partyjki (”Jedność Europejska”), której członkowie pewnie
zmieściliby się na mojej składanej kanapie, przy założeniu, że wprzódy wpuściłbym tych panów do domu.
Mamy już nawet dwutygodnik mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie, ”Oberschlesische Nachrichten”.
Czytam wypowiedzi czołowych działaczy mniejszościowego Towarzystwa. Dominują stwierdzenia o Europie
bez granic. Prawda, jakimi jesteśmy demokratami BEZ GRANIC”. I jeszcze pan Kroll, szef Wasserdeutschów
(wespół z ojcem- 100% Niemcem, byłym członkiem PZPR odznaczonym przez samego Gierka) jest za
napływem obcego kapitału na Śląsk. No, zgadnijcie Państwo jakiego?
Ech, to chyba za mało. A może by tak pobudować sanatoria, prewentoria, zamknięte kluby golfowe ”nur fuer
Deutsche”. Ubierzemy brudnych Polaczków w białe kitle, nauczymy ich podstawowych słówek w naszej pięknej
niemczyźnie, pouczymy, że mają być ”freundlich i już mamy kelnerów, hostessy (prawda, ładniejsze od naszych
Helg)- do tego tanich.
Ale uwaga: Achtung, Achtung! Trzeba mieć na nich oko. Pewien nasz ”Kamerade” otworzył na obrzeżu Oppeln
(śmieszna , słowiańska nazwa: Opole) skład z używanymi szmatami. Niestety, ci bezczelni Polacy zwinęli sztuk
kilka. Was machen Wir? Jak to, co, nich się rozbierają do koszuli (autentyczne zdarzenie), wchodząc do
porządnego niemieckiego sklepu.
W ogóle wytniemy tym uparciuchom niezły numer. Niech się cieszą na razie, że Śląsk jest niby w Polsce. Potem
przyjdzie czas na ”europeizację” terenów ”odwiecznie niemieckich” podług genialnego planu Hartmuta
Koschyka, a następnie” Aber langsam, langsam.
Tygodnik Narodowy ”Ojczyzna”, nr 11, 7 października 1990
Tekst powyższy pisany był w gorącym okresie tworzenia się niemieckich organizacji mniejszościowych w
naszym województwie. Proszę mnie nie zrozumieć źle : nigdy nie występowałem przeciwko aspiracjom ludności
autochtonicznej, zawsze starałem się, czy to na łamach ”Schlesiches Wochenblatt” (które czasami daje zresztą
podstawy do podejrzeń o nielojalność w stosunku do Polski), czy w książce poświęconej niemieckiemu księdzu
z podopolskiego Naroka, obiektywnie przedstawić tragedie, jakie stały się jej udziałem po roku 1945.
Wszelako uważam Śląsk Opolski za integralną, bez żadnych podtekstów, część Państwa Polskiego. A
tymczasem działania znanych organizacji ziomkowskich w Niemczech, z którymi wielu miejscowych Niemców
ma całkiem dobre kontakty i przynajmniej nieoficjalnie- powiedzmy: przy halbie piwa- podziela ich antypolskie
poglądy, każdą zachować daleko posuniętą ostrożność.
Jest rzeczą oczywistą, iż ludzie ci liczą na ”Europę ”bez granic” a w dalszej kolejności możliwość swobodnego
osiedlania się Niemców na Śląsku. Oczywiście europejski moloch będzie dawał w przyszłości Polakom szansę
osiedlania się w Niemczech, ale powiedzmy sobie szczerze: ilu to Polaków- posesjonatów będzie stać na np.
spędzanie jesieni życia ”na swoim” w Bawarii, czy Hesji. I zresztą po co mieliby to robić.
Tymczasem polskie ziemie zachodnie, już to ze względów czysto ekonomicznych, już to zaszłości
historycznych, staną się atrakcyjnym terenem osiedleńczym przede wszystkim dla Niemców. Przybysze będą
mieli za sobą europejskie prawo i pieniądze, a wszystko zakończy się, trudno tu o inną możliwość, swoistą
rekonkwistą. Prowadzoną oczywiście metodami pokojowymi, z poszanowaniem praw człowieka, słowem w
rękawiczkach.
Scenariusz jest więc napisany, a znając wręcz organiczny brak u Polaków elementarnego, zdrowego egoizmu
narodowego (w przeciwieństwie do regionalnego, także opolskiego), tym łatwiejszy do realizowania. Aber
langsam, langsam”
PRZYPADKI MARSZAŁKA ŻYMIERSKIEGO
Głośno ostatnio wokół marszałka Michała Roli- Żymierskiego. I słusznie- najwyższy czas.
Przypisywane mu powojenne zbrodnie(podpisywanie wyroków śmierci, udział w tworzeniu obozów
koncentracyjnych dla członków AK) wcale mnie nie dziwią, zauważywszy jego podejrzaną działalność przed i w
czasie wojny.
Zacznijmy od nazwiska. Prawdziwe brzmiało: Łyżwiński. Oczywiście nie w tym nie byłoby zdrożnego-wszak
marszałek Łyzwiński brzmiałoby także nieźle- gdyby nie fakt, że jego zmiana na Żymirski (pierwotna pisownia )
wywołała mały skandal. Miało to miejsce w Wiedniu, gdzie nasz legionista kurował się z ran zadanych mu w
krwawej bitwie pod Laskami (23-26.X1914). Wtedy to zaczął uchodzić za prawnuka gen. Żymirskiego- bohatera
Powstania Listopadowego.
Kompromitacja nastąpiła w momencie wypełniania papierów w związku ze staraniem hrabiego Mycielskiego o
wyrobienie Łyżwińskiemu orderu. Ale to tylko drobiazg.
Na początku lat dwudziestych odnajdujemy Łyżwiańskiego- Żymierskiego na eksponowanym stanowisku
zastępcy szefa administracyjnego armii. I tu jego zamiłowanie do pospolitych szachrajstw ostatecznie wychodzi
na światło dzienne. Za zakup we Francji bez kontroli 50 tysięcy masek gazowych, z których 42% było
uszkodzonych- oczami wyobraźni widzę nieprzeliczone szeregi "szwejków" uczących się w czasie ćwiczeń zostaje skazany na 5 lat więzienia i zdegradowany. Wyjeżdża do Francji. Tam prawdopodobnie przechodzi na
żołd wywiadu sowieckiego. W czasie wojny, będąc w Polsce, nawiązuje, za zgodą Moskwy, kontakt z Gestapo.
Prowadzi m.in. rozmowy z Alfredem Spilkerem, jednym z najniebezpieczniejszych i najinteligentniejszych
funkcjonariuszy gestapo w Generalnym Gubernatorstwie, człowiekiem, który specjalizował się w tropieniu
podziemnych struktur państwa polskiego.
Współpraca ta była zresztą tylko fragment ogólniejszych działań tzw. komórki dezinformacyjnej Polskiej Partii
Robotniczej (zorganizował ją Marceli Nowotko- za to prawdopodobnie rąbnęli go niepoinformowani o misternej
grze bracia Mołojcowie), polegających na przekazywaniu Niemcom danych Armii Krajowej i Delegaturze
Rządu.
Przy okazji: wcale bym się nie zdziwił, gdyby w przyszłości ktoś wykrył, że aresztowanie np. generała GrotaRoweckiego- przecież m. in. Spilker (niestety zaginął pod koniec wojny) rozpracowywał tę sprawę-było dziełem
owej komórki, w tym i szanownego matuzalema komunistycznego oficerstwa.
I na tym zakończę, kłaniając się nisko tym wszystkim postkomunistom, byłym poputcznikom i tej całej pseudonaukowej hałastrze piszącej swego czasu:”pod ustrój”, którzy protestują przeciwko zniesławieniu imienia
naszego kochanego marszałka. No cóż: taki marszałek-jakie czasy.
"Katolik" nr 44, 4 listopada 1990
MAŁA WOJNA
Polacy zamieszkujący północno- wschodni kraniec przedwojennej Rzeczypospolitej (województwa:
wileńskie i nowogrodzkie) w latach II wojny światowej stworzyli jedną, poważną organizację do walki z
okupantem niemieckim- Armię Krajową. Cieszyła się ona powszechnym poważaniem nie tylko wśród Polaków,
ale i Białorusinów, którzy w niemałej liczbie zasilili jej szeregi szczególnie na Nowogrodczyźnie.
Oddziały Armii Krajowej na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie nie były jednak jedyną siłą zbrojną, czynnie
przeciwstawiającą się Niemcom. Obok nich rozwijała działalność na tych terenach partyzantka radziecka.
Nowogródczyźnie jej główną bazą operacyjną stały się puszcze: Nalibocka (ok. 10 tys. żołnierzy), Lipczańska
(ok. 5 tys) i Rudnicka. W Okręgu Wileńskim AK koncentrowała się głównie na bagnach jeziora Narocz i w
kompleksach leśnych powiatów: postawskiego i brasławskiego.
W skład oddziałów radzieckich wchodzili żołnierze rozbitej w 1941 r. Armii Czerwonej, członkowie aparatu
partyjnego, którzy nie ewakuowali się na wschód, Żydzi zbiegli z gett. Od 1943 roku zaczęli je zasilać
spadochroniarze przerzucali drogą powietrzną przez front- żołnierz pod każdym względem doskonały.
Ogólnie więc można powiedzieć, że był to element w dużej części napływowy, nie znający miejscowych
stosunków i tym samym nie tolerujący obecności innych, nie radzieckich oddziałów.
Fakt ten stał się źródłem niekończących się zatargów między partyzantami radzieckimi a polskimi. Konflikty te
przerodziły się z czasem w krwawe potyczki inspirowane przez Rosjan, widownią których stała się przede
wszystkim Nowogródczyzna. O ich skali świadczy wyliczenie ppłk Janusza Prawdzic-Szlaskiego, Komendanta
Okręgu Nowogródzkiego AK, który ustalił, że oddziały okręgu stoczyły 83 walki z partyzantami radzieckimi, co
stanowiło 1/3 ogółu walk stoczonych przez nowogródzką AK za okupacji niemieckiej.
Przytoczone dane uległyby prawdopodobnie rozszerzeniu, gdyby policzyć starcia między małomiasteczko wowiejskimi samoobronami (zwanymi z białoruska ”samo schowani, lecz grupującymi także Polaków
współpracujących z AK) a radzieckimi partyzantami. Były one szczególnie krwawe, o czym świadczy przykład
miasteczka Naliboki, w którym oddział radziecki pod dowództwem mjr Wasilewicza, w kwietniu 1943 r.,
dokonał mordu na ponad 120 członkach miejscowej samoobrony.
Ludność cywilna na Nowogródczyźnie była zresztą szczególnie narażona na akty terroru ze strony oddziałów
radzieckich. Dlatego też sama, doprowadzona do ostateczności powtarzającymi się brutalnymi napadami, nie
cofała się przed rozwiązaniami radykalnymi. Znany jest przypadek rozsiekania szablą przez rozsierdzonych
mieszkańców pewnej wsi w okolicach Lidy spitych alkoholem partyzantów radzieckich.
Kulminacyjnym jednakże momentem w konflikcie polski- radzieckim na Nowogródczyźnie stało się wydarzenie
związane z rozbrojeniem przez radzieckie grupy partyzanckie strefy iwienieckiej Baonu tołpeckiego AK.
Oddział ten został 1 grudnia 1943 roku otoczony przez Rosjan a następnie rozbrojony. Jego dowódcę- mjr
Wacława (Wacław Pełka) zastrzelono na miejscu. Pozostałych oficerów odseparowano, a pięciu z nich (w tym
cichociemnych: por. Rydzewskiego i ppor. Łosia) wywieziono na Łubiankę do Moskwy.
Sukces radzieckiego ataku na Baon okazał się jednak połowiczny, gdyż rozbrojenia uniknęły: grupa ułanów 27
pułku pod dowództwem chor. Zdzisława Nurkiewicza- ”Nocy i 30 żołnierzy ppor. Adolfa Pilcha-Góry. Warto
przy tym nadmienić, że świadkiem całego zdarzenia był wileński oddział partyzancki dowodzony przez
"Małego" (Andrzeja Kutzera), który przybył do Puszczy Nalibockiej z obwodu Mołodeczno na zimowy
odpoczynek i kwaterował w uroczysku Drywiezna, ok. 0,5 km od Baonu Stołpeckiego. W chwili radzieckiego
ataku "Mały" wycofał się z puszczy, a wraz z nim grupa żołnierzy ppor. "Góry".
Adolf Plich w stosunkowo szybkim czasie odbudował rozbity oddział i, nauczony smutnym doświadczeniem,
zaczął podobnie jak wielu jego kolegów, uważać partyzantów radzieckich za wrogów. Ponadto, w wyniku
otoczenia Zgrupowania Stołpeckiego przez oddziały radzieckie, zawiesił czasowo (grudzień 1943- lipiec 1944)
walkę z Niemcami.
Człowiek nieobeznany z wojennymi realiami kresów mógłby oczywiście uznać tę decyzję za oburzającą. Żeby
to wszystko (jednak) zrozumieć, trzeba było być partyzantem Puszczy Nalibockiej i przeżyć to wszystko, co
przeżywała miejscowa ludność (”). Zrozumieć to wszystko trzeba, zrozumieć tamtą beznadziejną sytuację walki,
będąc ze wszystkich stron oblężonym”.
Omawiając wydarzenia związane z tragedią w Puszczy Nalibockiej, należałoby postawić pytanie o inspiratorów
wrogiego nastawienia oddziałów radzieckich do polskiej partyzantki. Nie był to przecież przypadek
odosobniony. Już w sierpniu 1943 roku w sąsiednim, wileńskim Okręgu AK, został rozbrojony i częściowo
wybity przez Rosjan oddział dowodzony przez Antoniego Burzyńskiego -"Kmicica".
Nie ulega wątpliwości, że te akty przemocy były uzgodnione z wyższymi instalacjami. Świadczy o tym uchwała
KC KP Białorusi z 22 czerwca 1943 roku ”O przedsięwzięciach w zakresie rozwijania ruchu partyzanckiego w
zachodnich obwodach Białorusi” i pismo ogólne "O wojskowo-politycznych zadaniach pracy w zachodnich
obwodach Białorusi". To ostatnie w punkcie czwartym głosiło: "wszystkimi sposobami (należy) zwalczać
oddziały i grupy nacjonalistyczne".
Ponadto, w kilka dni po rozbrojeniu Baonu Stołpeckiego, ppor. Niedźwiecki (”Lawina , "Szary") znalazł przy
zabitym radzieckim oficerze sztabowym rozkaz "Do Komendantów i Komisarzy Oddziałów Partyzanckich
Brygady im. Stalina", stanowiący uzupełnienie wcześniejszych ustaleń i odnoszący się do polskiego oddziału w
Puszczy Nalibockiej. Nakazywał on m.in. przystąpienie 1 grudnia do ”osobistego rozbrajania wszystkich
polskich legionistów” których miano następnie dostarczyć do obozu Miłaszewskiego w rejonie wsi
Niestorowicze. W razie oporu ze strony rozbrajanych Polaków zalecano rozstrzeliwania na miejscu. Dokument
podpisali: płk Guleweicz (Komendant Brygady im. Stalina), ppłk Muranow (Komisarz Brygady), ppłk Karpow
(Naczelnik Sztabu Brygady).
Przytoczone przykłady są tylko drobnym fragmentem pełnych nieufności i konfliktów stosunków polskoradzieckich na północno- wschodnich kresach w czasie wojny. Zresztą również po przetoczeniu się frontu prze
Wileńszczyznę i Nowogródczyznę latem 1944r., walki trwały nadal. Te z oddziałów Akowskich, które nie dały
się internować, nadal stawiały opór, tym razem regularnemu żołnierzowi radzieckiemu. W jednej z takich
potyczek, pod Surkontami, zginął słynny Maciej Kalenkiewicz, cichociemny, oficer wielkich nadziei, wraz z 36
podkomendnymi.
Tak oto wygasała niewypowiedziana, mała wojna polsko- radziecka. Chronologicznie trzecia w przeciągu 25 lat.
"Katolik", nr 47, 25 listopada 1990
JAŚ NIE DOCZEKAŁ- DOWÓDCĘ ZWM TRAFIONO ŚMIERTELNIE PO DWUGODZINNYCH
DELIBERACJACH(fragmenty sprawozdania prasowego)
Dyrektor Ryszard Sakowski z Zespołu Szkół Ekonomicznych im. Janka Krasickiego w zagajeniu
przedstawił m.in. historyka Dariusza Ratajczaka.- Pan magister- powiedział- pomoże nam w wyborze
kandydatur na nowego patrona.
W ten sposób losy dotychczasowego były już właściwie przesądzone. Zamysł był taki, że do Opola na sesję
PATRON SZKOŁY JAKO WZORZEC PATRIOTYCZNO- MORALNY przyjadą przedstawiciele wszystkich
placówek z województwa, które łączy imię nie tak dawno jeszcze drogiego bohatera II wojny.
Frekwencja zawiodła. Oprócz uczniów Zespołu Szkół w Kędzierzynie z gości nie zjawił się nikt. Inni dyrektorzy
najwidoczniej kłopotliwy balast postanowili wyrzucić bez hałasu.
Proces nadawania szkołom imion w Polsce Ludowej był dość sformalizowany- stwierdziła mgr Anna Szelka”-
Bywało- podkreśliła Szelka- że patrona narzucały szkołom władze, żeby był po linii i na bazie, czyli właściwej
proweniencji. Szczególnym wzięciem cieszyć się zaczęli bohaterowie walk z imperializmem, przeciw
burżuazyjnym krwiopijcom i zgniłemu drobnomieszczaństwu, co zdaje się na jedno wychodzi. (”)
Taki patron, zauważyła referentka- z naukowego punktu widzenia nie spełnił wyznaczonej mu roli. Na
podstawie doświadczeń szkół pracujących z patronem, stwierdzić można, że właściwy wybór zwiększa szansę
pomyślniejszej pracy i wyników.
To samo tylko krócej powiedział uczniom dyrektor Sakowski.
Godzina Janka Krasickiego wybiła gdy do mikrofonu podszedł historyk Dariusz Ratajczak. Strzał pierwszywspółpraca z KPP, partią która pragnęła bardzo by Polska znalazła się w gronie narodów radzieckich, na co są
dowody. Działacze KPP- przypominał Ratajczak- na VI Zjeździe w listopadzie 1932 roku, na 3 miesiące przed
dojściem Hitlera do władzy, podjęli uchwałę o obronie Górnego Śląska przed polskim imperializmem i wezwali
do walki z uciskiem narodowym ludności niemieckiej.
Strzał drugi- bliskie kontakty Janka Krasickiego z antypolskim renegatami. Strzał trzeci- nad łóżkiem studenta
Krasickiego wisiał w akademiku nikt inny tylko najbliższy wzór- Feliks Edmundowicz Dierżyński, znany
szerzej pod ksywą krwawy Feliks oraz z tego, że lubił dzieci. Strzał czwarty- Krasicki w pełni aprobował fakt
okupacji części Polski przez ZSRR, w okupowanym Lwowie doszedł nawet do godności miejskiego
wiceprzewodniczącego Komsomołu, organizacji przecież niepolskiej.
Strzał piąty- Krasicki zastrzelił Mołojca, zaraz po tym jak Mołojec zastrzelił Marcelego Nowotkę. Pierwszego
KC PPR. Dziś wiadomo, że Mołojec się pomylił. Myślał, że kończy agenta gestapo, a Nowotko wykonywał
tylko polecenia Moskwy żeby denuncjować konkurencję, czyli AK i ich londyńskich popleczników. Seria
okazała się dla Janka śmiertelna. Tylko ksiądz katecheta, Krystian Szteliga okazał Jankowi litość.- Skończyłem
w Zabrzu przodujące liceum imienia Włodzimierza Ilicza Lenina i zapewniam- patron nie miał na mnie żadnego
wpływu. Przy okazji ksiądz wyraził obawę czy nowy, wiarygodny patron nie przyczynił się do budowania w
szkole albo muzeum, albo kapliczki (”)
Imię jego (Krasickiego- DR) zawieszono, a o woli uczniów i grona powiadomiona zostanie Warszawa. Wbrew
sugestii księdza odbędzie się w Zespole Szkół Ekonomicznych referendum w sprawie nowych kandydatur.
Historyk Dariusz Ratajczak zasugerował na marginesie, że teraz przydałaby się sesja poświęcona szkołom
imienia Marcelego Nowotki.
Jedna z dziewczyn na korytarzu zauważyła przytomnie: - Może ten Krasicki czuł się bolszewikiem, nienawidził
Polski szczerze, i gdyby żył, już samo nadanie jego imienia polskiej szkole odebrałby jako obrazę?
Nie ulega wątpliwości, że to ludzie wyciągnęli truchło z grobu i postawili na piedestale, a następnie je stamtąd
zrzucili. Jeżeli w Zespole Szkół Ekonomicznych odbywał się przeciwko komu¶ proces, był to proces przeciwko
nim samym.”
Ryszard Rudnik ”TO”, nr 279, 30 listopada 1990
Powyższe sprawozdanie, rzetelnie zresztą napisane, wymaga pewnego rozwinięcia.
Rzeczywiście opolski” ekonomiak” utracił patrona i z tego co wiem do dnia dzisiejszego nie ma żadnego. Może
to i dobrze. Natomiast duch Krasickiego, co prawda szczątkowo, przetrwał w przesławnym grodzie nad Odrą.
Trudno pogodzić się z decyzją o pozostawieniu nazwy ZWM dla największej dzielnicy Opola. Tym bardziej, że
ogarnia ona cały gąszcz ulic i uliczek poświęconych autentycznym bohaterom Polski Walczącej. Mikołajczyk,
Bytnar, Sosnkowski, Hubal- przewracają się w grobach. Potraktowano ich jako dodatek do małej, sponsorowanej
przez Kreml organizacyjki. A może ojcowie miasta uważają, że AK była częścią ZWM? W końcu nie każdy
interesuje się historią.
Przeraża również fakt, że ta absurdalna kohabitacja w ogóle nie przeszkadza mieszkańcom osiedla (zakładam, że
mieszkają tam nie tylko byli utrwalacze władzy ludowej). Ludzie nie znają historii, karleją, na niczym im nie
zależy. Widmo umysłowej impotencji krąży nad Opolem.
ALKAZAR 1936 (z dziejów hiszpańskiej
wojny domowej)
Rebelia wojskowa w lipcu 1936 roku w Hiszpanii, skierowana przeciwko władzom republikańskim
zakończyła się tylko częściowym powodzeniem. Kilka dni po jej wybuchu można już było wyznaczyć linię
oddzielającą obszary, gdzie wojskowi zwyciężyli, od tych, gdzie władze republikańskie nie dały się zaskoczyć.
Generalnie, spiskowcom udało się opanować północno- zachodnią część kraju, wszelako bez
uprzemysłowionych prowincji baskijskich (Vizcaya i Guipuzcoa) i Asturii. Na południu nacjonaliści
kontrolowali północną część Maroka, Wyspy Kanaryjskie, Baleary (z wyjątkiem Minorki). Jeśli chodzi o
kolonie hiszpańskie, to wypadki rozgrywały się tam z pewnym opóźnieniem w stosunku do metropolii, ale
ostatecznie Gwinea, Fernando Po, Ifini i Villa Cisneros- terytoria w zachodniej Afryce z dostępem do Atlantykuzostały opanowane przez nacjonalistów.
Oprócz tego wojskowi zdołali utrzymać swoje pozycje w enklawach otoczonych terytorium republikańskim. Na
północy kraju było to Oviedo, na południu, w Adaluzji: Sewilla, Kordoba, Granada oraz sąsiadujące przez
Cieśninę Gibraltarską z północnym Marokiem terytorium między Kadyksem a Algeciras.
Nie te jednak miejsca przykuły uwagę całej Hiszpanii w pierwszych miesiącach wojny domowej, a maleńki,
wręcz mikroskopijny punkt oporu nacjonalistów na wrogim terytorium- toledański Alkazar. Jego obrona,
nosząca znamiona prawdziwego bohaterstwa, stała się symbolem dla wszystkich, przecież licznych,
zwolenników przewrotu.
W Toledo, starej stolicy Kastylii, rebelia nie udała się. Wykorzystując przewagę liczebną, siły republikańskie
zepchnęły spiskowców dowodzonych przez pułkownika Jose Ituarte Moscardo na mały obszar obejmujący
Alkazar- pół fortecę, pół pałac- położony na wzgórzu górującym nad miastem i Tagiem (w Hiszpanii terminem
Alkazar określa się warowną rezydencję reprezentacyjną wywodzącą się z tradycji architektonicznych islamu).
Ostatecznie Mascardo zabarykadował się w twierdzy wraz z 1300 ludźmi, wśród których byli członkowie
Gwardii Cywilnej (800), oficerowie (100), falangiści i inni prawicowi bojówkarze (200) oraz kadeci z
miejscowej Akademii Piechoty (190). Ponadto w Alkazarze przebywało również 550 kobiet i 50 dzieci, a także
pewna ilość zakładników, między innymi cywilny gubernator z całą rodziną i lewicowi politycy.
Pierwszą ”pokojową” próbę poddania twierdzy przedsięwziął dowódca milicji republikańskiej w ToledoCandido Cabello. W dniu 23.07.1936r. zatelefonował on do płk Moscardo by zawiadomić go, że jeśli nie podda
Alkazaru w ciągu” 10 minut, to jego syn- Luis, będący w niewoli republikańskiej, zostanie rozstrzelany. Żeby
stwierdzić czy to prawda, przemówi do pana - dodał. Poproszony do telefonu Luis Moscardo wypowiedział tylko
jedno słowo: "Papa".
"Co się dzieje, mój chłopcze?" - zapytał ojciec.
"Nic- odpowiedział na razie zgodnie z prawdą syn- oni mówią, że zastrzelą mnie, jeśli Alkazar nie podda się".
"Jeżeli to prawda- odrzekł pułkownik- powierz swoją duszę Bogu, krzyknij Viva Espana i
umrzyj jak bohater. Żegnaj mój synu".
Luis Moscardo został rozstrzelany miesiąc później, a okrutny los nie oszczędził i drugiego syna pułkownika,
który zginął w Barcelonie.
Przez cały sierpień obie strony, oblegający i oblegani, prowadziły zażarty pojedynek karabinowy, kończący się
niezmiennie wygraną dobrze wyszkolonych, uzbrojonych (zapasy amunicji obrońcy uzyskali z sąsiedniej fabryki
broni) a nade wszystko zdeterminowanych nacjonalistów. Republikanie mieli jednak przewagą psychologiczną
nad przeciwnikiem. Ten bowiem był całkowicie odcięty już nie tylko od zwartego obszaru pozostającego pod
kontrolą zwolenników generała Franco, ale i jakichkolwiek informacji na temat wypadków rozgrywających się
w innych częściach Hiszpanii. Obrońcy mogli więc obawiać się, że upragniona odsiecz nie nadejdzie. Z drugiej
strony ludzie Moscardo uświadamiali sobie, że nie ma dla nich alternatywy- zresztą rozwścieczeni oporem
milicjanci dawali im pewne wyobrażenie o ich losie po ewentualnym poddaniu twierdzy.
Pomimo bezustannego ostrzału i ciężkiej sytuacji żywnościowej, obrońcy zachowywali godny podkreślenia
spokój. Dla podtrzymania ducha walki urządzano uroczyste parady, a w podziemiach Alkazaru odpędzano
czarne myśli ognistym” flamenco” z kastanietami.
17 sierpnia oblężony garnizon po raz pierwszy- wprawdzie w sposób pośredni- nawiązał kontakt ze światem
zewnętrznym. W tym dniu nad twierdzą przeleciał frankistowski samolot i zrzucił ulotki zawierające słowa
zachęty do dalszej obrony, podpisane przez przywódców przewroty, Francisco ahamonde Franco i Emilio Mola.
Godzi się w tym miejscu zauważyć, że na początku wojny domowej nacjonaliści posiadali śmiesznie małą ilość
samolotów wojskowych- dla przykładu gen. Franco na południu kraju miał do dyspozycji 3 stare "Breguety", I
"Fokkera", kilka hydroplanów, 2 "Dorniery", "Junkersa" i dwie małe "Savoie".
9 września przez megafon umieszczony w pobliżu twierdzy oblegający poinformowali obrońców, że major
Vincente Rojo, były profesor taktyki w Akademii Piechoty, pragnie odwiedzić Alkazar w celu przekazania
propozycji rządu republikańskiego. Ponieważ Rojo był osobiście znany płk. Moscardo, a także innym oficerom
pozostającym w twierdzy, pozwolono mu wejść.
Obie strony na czas wizyty przerwały oczywiście ogień. Rojo, wyrażając stanowisko władz, zaproponował
poddanie Alkazaru, w zamian za co gwarantował życie i wolność kobietom i dzieciom pozostającym w twierdzy.
Mniej wesołe wieści miał do przekazania wojskowym- groził im sąd wojenny (w praktyce oznaczało to
rozstrzelanie). Moscardo odmówił, choć przy okazji zapytał majora, czy nie byłoby możliwe prowadzenie do
Alkazaru księdza. Rojo przyrzekł przekazać tę prośbę rządowi i- po rozmowie z oficerami, bezskutecznie
błagającym go, by pozostał z nimi- opuścił broniony obszar.
Tymczasem w twierdzy zapasy żywności dramatycznie się wyczerpywały, co dla każdego obrońcy oznaczało
zmniejszenie dziennej racji chleba do 180 gramów. Nie zabrakło za to strawy duchowej, gdyż 11 września,
niemal po dwóch miesiącach oblężenia, do fortecy przybył ksiądz Vazguez Camarasa, udzielając obrońcom, z
braku możliwości indywidualnej spowiedzi, rozgrzeszenia ogólnego. Chwilowe odprężenie wiązane z
przybyciem księdza wykorzystali niektórzy żołnierze do nawiązania słownego kontaktu z oblegającymi.
Republikańscy milicjanci- rzadki to wypadek w tej wojnie, którą znaczyły raczej przykłady obłędnego
bestialstwa z obu stron, z przyznaniem wszelako niechlubnej palmy pierwszeństwa lewicy - odarowali obrońcom
papierosy i podjęli się przekazać wiadomości ich rodzicom.
Po opuszczeniu twierdzy przez duchownego, republikanie podjęli kolejną próbę złamania oporu nacjonalistów.
Wiedząc, że położenie obrońców jest bardzo ciężkie, po podłożeniu min pod dwie wieże Alkazaru, rozpoczęli 18
września atak. Jedna z owych więc rzeczywiście została wysadzona w powietrze, co umożliwiło milicjantom
wdarcie się na dziedziniec, gdzie wywiesili czerwoną flagę. Na szczęście jednak dla obrońców mina podłożona
pod wieżą północno- wschodnią nie eksplodowała, niwecząc tym samym ostateczny cel przedsięwzięcia.
20 września wieczorem- po wcześniejszej, nieudanej próbie podpalenia Alkazaru- do Toledo przybył Francisco
Largo Caballero (przywódca socjalistów hiszpańskich), domagając się zdobycia twierdzy w ciągu 24 godzin.
Dzień później ostateczne decyzje co do losów obrońców zapadają również po stronie nacjonalistycznej generał
Franco decyduje się na odsiecz, nie mając zresztą poparcia w tym względzie ze strony wszystkich swoich
współpracowników.
23 września wojska pod dowództwem generała Iglesiasa Vareli (poszczególnymi kolumnami dowodzili
pułkownicy: Cabanillas i Barron y Ortiz) od północy ruszyły z pomocą obrońcom twierdzy. Ci drudzy byli
zresztą znowu w poważnych opałach, gdyż oblegający podłożyli raz jeszcze minę pod ocalałą wieżę robili to na
tyle skutecznie, że ta 25 września runęła do Tagu. Twierdzy jednak nie zdobyto.
Dzień później sytuacja zaczęła się nieco wyjaśniać, bo oto Varela przeciął drogę łączącą Toledo z Madrytem. Od
tego momentu jedynym kierunkiem ucieczki dla poważnie już zagrożonych republikanów było południe.
27 września, w godzinach rannych, obrońcy Alkazaru po raz pierwszy ujrzeli przyjacielskie wojska, gromadzące
się na północnych, nieurodzajnych wzniesieniach. W południe Varela rozpoczął atak na Toledo, który w skutek
załamania się niezdyscyplinowanej milicji republikańskiej zakończył się pełnym sukcesem” opanowano także
fabrykę broni.
Varela wkroczył do miasta 28 września. Jego spotkanie z bohaterem Alkazaru, płk Moscardo, przebiegło w
nietypowy sposób. Otóż pułkownik stwierdził wobec generała, że nie ma mu nic szczególnego do
zakomunikowania, używając przy tym zwrotu ”sin novedad” (nic nowego), który służył 17-18 lipca 1936 roku
za hasło wojskowym spiskowcom.
Byli obrońcy tymczasem, po wyjściu z twierdzy, oprócz docenienia waloru pomocy realnej ze strony przybyłych
wojsk, nie zapomnieli również o Tej, której ” ich zdaniem- zawdzięczali ocalenie. Nawiązując do swego
przebywania w czasie oblężenia w piwnicach twierdzy, wznosili modły ku czci ”Podziemnej Dziewicy, Naszej
Pani Alkazaru.
"Katolik", nr 9, 03.03.91r.
ZWARCI- SZYBCY- GOTOWI- BIS
Zalety pana prezydenta Lecha Wałęsy są powszechnie znane. Jest to człowiek skromny (choć absolutnie
sam obalił komunizm), precyzyjnie formułujący swe natchnione myśli, bezkompromisowy w wywiązywaniu się
z wyborczych obietnic.
Ponadto Lech Wałęsa pełniąc funkcję prezydenta wszystkich Polaków (nie dotyczy to pana Jarosława
Kaczyńskiego, którego sejmowe wystąpienia ostentacyjnie bojkotował, no ale- zgódźmy się- szef PC nie jest
Polakiem) dał się poznać jako mąż stanu światowego formatu. Jego koncepcje (NATO- bis, pomoc dla Rosji
poprzez kraje Europy Środkowej) zadziwiły, zadziwiają i będą zadziwiać swym chłodnym realizmem i
mistrzowskim wręcz przełożeniem teorii na język praktyki.
Bo pan prezydent Wałęsa jest praktykiem. Praktycznie odwdzięczył się współpracownikom, którzy zapewnili
mu prezydencki fotel, praktycznie dał nam po 100 milionów (a dorzuci jeszcze po dwie duże
bańki, tak aby było 300), praktycznie jest nowym wcieleniem innego znanego demokraty- Józefa Piłsudskiego.
Obu panów łączą nie tylko wąsy, czasowe miejsce zamieszkania i szczere przywiązanie do
monteskiuszowskiego trójpodziału władzy. Oto bowiem Lech Wałęsa, wzorem swego mniej uzdolnionego
mistrza, stworzył Bezpartyjny Blok Wspierania Reform.
Idea przyświecająca powstaniu obu- przed i powojennego- BBWR-ów była taka sama: skupić w jednym szeregu
przemysłowca, robotnika, chłopa, plebana i na dokładkę kogoś z mniejszości narodowych. A wszystko pod
sztandarem uzdrowienia życia politycznego, społecznego, moralnego, czyli tzw. sanacji (jest to również termin
stomatologiczny, patrz: ”sanacja jamy ustnej”).
Myślę, że BBWR- wersja ulepszona (z turbo- doładowaniem) czeka życie długie i szczęśliwe. Już widzę te
wiece poparcia, tą jedność narodu skupionego wokół wodza, ba, setek wodzków, wodzusiów i wodzusiątek.
Wszędzie biało- czerwono, wszędzie gipsowe, marmurowe, żelazne orły w koronie. I te portrety w gminnych
siedzibach- duże, groźne, marsowe, ale i rubaszne, takie swojskie, chwytające za szczere, słowiańskie serce.
Niestety czasem przemknie ulicą jaki niedomyty oszołom lub wraża jaczejka, nie godząca się z radosną
rzeczywistością. Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze. Nie przystosowalność to wprawdzie groźna,
podobnie jak schizofrenia bezobjawowa, choroba, ale uleczalna. Jaki turnusik w miejscu odosobnionym (z
obowiązkowym łowieniem ryb w ramach reedukacji), jakieś delikatne przetrzepanie skóry (w każdej rodzinie się
zdarza) i po kuracji. A może się mylę? Może bezlitosny deszcz myje z powierzchni ziemi nie kochane dziecię? A
niechby i zmył! Wszak po deszczu czuć OZON.
"TO", nr 97, 5 lipca 1993r.
Sprawa z BBWR-em była niepoważna, takoż i została przeze mnie potraktowana. Lech Wałęsa natomiast okazał
się najgorszym rodzajem psują w obozie kalekiej polskiej prawicy (nawet nie wiem czy takowa w ogóle jeszcze
istnieje).
Dramatem Polski jest to, że nie ma ona prawdziwej klasy politycznej przejętej interesami narodu i państwa (w
tej kolejności). Rządzą nami napuszeni dyletanci bez żadnego zmysłu praktycznego (ekipy solidarnościowe) lub wymiennie- cyniczne kanalie z postkomunistycznej koterii- ludzie od których nie kupiłbym używanego
samochodu.
Słowem, mamy do czynienia z uczonymi durniami, złodziejami i męskimi prostytutkami, jakby powiedział Józef
Piłsudski, niewiele zresztą od nich lepszy.
Ostatni polski polityk z krwi i kości umarł I stycznia 1939 roku. Nazywał się Roman Dmowski.
EUROPEJCZYK
Opole, 29 lutego 1952 roku. Przed obliczem Wojskowego Sądu Rejonowego stoi młody, nieśmiały
mężczyzna. Za chwilę przewodniczący składu sędziowskiego- kapitan Franciszek Pastuszka, w obecności
aplikanta- podporucznika Romana Włodawskiego, prokuratora wojskowego- porucznika Edwarda Langa i
obrońcy z urzędu- adwokata Franciszka Mroczka, wymierzy mu karę trzech lat pozbawienia wolności.
Może się uważać za szczęściarza. Wojskowy sąd w Opolu już nieraz udowodnił, że ma ciężką rękę.
Nazywa się Kazimierz Rudek. Ma 22 lata, ojca alkoholika i dwie przypadłości niegodne obywatela
socjalistycznego państwa: wybujałą fantazję oraz zamiłowanie do podróży. Zwłaszcza przez "żelazną kurtynę".
Ale nie tylko.
Rok 1930. Chołojów, województwo tarnopolskie. Ludwik Rudek, głowa wielodzietnej rodziny, postanawia
wyjechać do Francji. Za chlebem, za lepszym. Jego syn, Kazimierz, ma zaledwie kilka miesięcy.
Przyjazd nad Sekwanę niewiele zmienia w życiu rodziny. Stary Rudek pracuje u przygodnych gospodarzy na
roli. I pije. Mały Kazik niewiele go obchodzi. A szkoda- chłopiec jest zdolny, dobrze się uczy. Na skutek
zaniedbania ze strony rodziców zakończy edukację na sześciu klasach szkoły powszechnej.
Od najmłodszych lat wychowuje go paryska ulica. Żyje z żebraniny i drobnych kradzieży. Wolne chwile umila
sobie lekturą powieści kryminalnych i oglądaniem w kinach przygodowo- sensacyjnych filmów amerykańskich.
Takich z gangsterami, szpiegami, szeryfami i Indianami. Rozbudzają jego wyobraźnię, nie pozwalają usiedzieć
w jednym miejscu.
Praktycznie od siódmego roku życia nie mieszka w rodzinnym domu. Ostatecznie w roku 1939, nakazem władz,
zostaje oddany do domu sierot w Paryżu. Dwa lata później jest już w centralnej Francji. Kilkakrotnie ucieka z
wychowawczych przytułków, pracuje u gospodarzy. Jeden z nich nawet go adoptuje.
Nie będzie jednak francuskim wieśniakiem. W roku 1944 pojawia się ponownie w Paryżu, gdzie wraz z
podobnymi mu łobuzami kradnie, jak to sam określa, "do życia". Złapany, tuła się po sierocińcach, by wiosną
1945 nawiać do Marsylii. I właśnie tutaj nadarza się wspaniała okazja wyrwania z Francji: Polski Obóz
Żołnierski.
15- letni Kazik, w końcu Polak, zostaje junakiem w II Korpusie i w tym charakterze wyjeżdża do Włoch. pracuje
w warsztatach lotniczych, ale bardzo krótko. Coś, czego nigdy nie potrafi wytłumaczyć gna go dalej. Jak było do
przewidzenia- dezerteruje. Robi to bez żalu. Pojęcie patriotyzmu jest mu obce.
We Włoszech spotyka transport jeńców radzieckich powracających do kraju. Zabiera się z nimi do Lwowa. Tak
"pod prąd". Pod Tarnopolem szuka, on Paryżanin, rodzinnego Chołojowa. Kazik szuka Chołojowa, a NKWD
jego. Zalicza radziecki areszt, dom sierot i fabrykę tkacką. Ucieka po dwóch tygodniach do Krakowa.
Tu, jesienią 1945 roku, natrafia na francuski pociąg sanitarny. Podaje się za Francuza, sierotę, którego rodzice
zginęli w Dachau. Ambasada Francuska w Warszawie załatwia mu wyjazd. Jeszcze w 1945 roku jest we Francji.
Ale mistyfikacja się nie udaje. Wychodzi na jaw, że jest Polakiem. Trafia do domu sierot.
Siedem dni później czmycha do Włoch. Do polskiej jednostki wojskowej, z której już raz zdezerterował. Tym
razem wytrzymuje sześć miesięcy. Latem 1946 widzimy Kazika w Belgii, której do tej pory, o dziwo, nie
odwiedził. Włóczęgę- małolata namierzają szybko Amerykanie i wsadzają na dwa miesiące do więzienia w
Antwerpii. Ale potem kierują do służby wartowniczej w Reims. Koszarowym życiem, nawet wygodnym, Rudek
gardzi. Zostawia Reims, Amerykanów, francuskie dziwki, i transportem w 1947 roku przybywa do Polski.
Po ucieczce z punktu repatriacyjnego w Dziedzicach (oczywiście nie miał potrzebnych dokumentów) poznaje w
Pyskowicach (powiat Gliwice) dziewczynę, której proponuje małżeństwo. Wydaje się być dobrą partią. Rodzice
narzeczonej, przesiedleńcy z kresów, przyjmują go jak własnego syna. Lecz i tu nie zagrzewa długo miejsca.
Kradnie niedoszłemu teściowi rower, spienięża za 4 tysiące złotych i już widzimy go w Ambasadzie Francji w
Warszawie.
Tym razem jego ”rodacy” są podejrzliwi. Pamiętają przecież chłopca, którego niedawno wysłali do Francji. Ale
pozwalają mu zostać, a nawet zarobić. Rudek zostaje ambasadorowym tłumaczem. Na trzy tygodnie. Żądza
przygód zwycięża.
Kradnie pracownikowi ambasady, porucznikowi Henri, rower, pistolet "parabellum" 9mm i jedzie do Szczecina,
gdzie- jak słyszał- jest "dużo partyzantów". A w partyzantce Kazik jeszcze nie był. I nie będzie. Rozczarowany
zatrzymuje się u Leona Przybylskiego, właściciela zakładu stolarskiego. We wrześniu 1947 opuszcza go,
kradnie- jak to ma w zwyczaju- rower i powraca do Warszawy. Do porucznika Henri.
Francuzi mu wybaczają. Ale gdy kilka tygodni później znowu kradnie i ucieka- mają go stanowczo dosyć. Jako
obywatel francuski zostaje w kajdankach odesłany do Strasburga.. Z błogosławieństwem Milicji Obywatelskiej.
Ucieka przez Reims i Lille do Belgii. Ma pecha. Belgowie przekazują go żandarmerii polskiej. Nawet nie wie, że
II Korpus rozesłał za nim listy gończe. Przecież jest dezerterem. Zapada decyzja: odesłać Rudka do Anglii, tam
nauczymy go karności.
W końcu, jesienią 1947, pod eskortą odpływa na Wyspy, konkretnie do Hereford w Walii, gdzie mieści się obóz
polskich junaków. Wykpiwa się dwutygodniowym aresztem i trafia do obozu cywilnego.
Potem włóczy się po całej Anglii, kradnie i odpoczywa u swej przyjaciółki. Wreszcie postanawia wracać do
Belgii. Sprytni urzędnicy belgijscy zadają mu jednak kilka pytań w języku flmamandzkim i Rudek jest
ugotowany. Żegnaj Belgio, witaj Francjo.
W Lille młodzieniec pierwsze swe kroki kieruje do biura werbunkowego Legii Cudzoziemskiej. To coś dla
niego. Niestety, jest raczej chuderlakiem- nie przyjmują go. Wielka szkoda. Zaoszczędziłby kłopotu policji kilku
dużych krajów europejskich. A tak, latem 1948, zgłasza się na wyjazd do Polski.
Przez chwilę pomieszkuje w Poznaniu. Nawet wstępuje do PPR. Co więcej: w 1949r zostaje zastępcą
komendanta ORMO w Kluczborku.
Dobra passa nie trwa jednak długo. Kradnie płaszcz i tysiąc złotych. Po sześciu miesiącach więzienia załatwia
sobie pracę u Józefa Bednarczyka w Wilczkowicach, powiat Miechów. Gospodarz płaci mu mało, Rudek pisze
więc na kawałku papieru odezwę do okolicznych chłopów, by nie wstępowali do spółdzielni produkcyjnych.
Taki szantaż. Dasz więcej pieniędzy, nie powiem władzom, że kazałeś mi sporządzić ulotkę. Nie przypuszcza, że
za ten drobny incydent (i tylko ten) zapłaci trzyletnim wyrokiem.
W maju 1950 opuszcza gospodarza na zawsze. Chce jechać do Rosji. Tyle niesamowitych opowieści słyszy o
tym kraju. Wyprawę kończy na dworcu kolejowym w Przemyślu. Bosego, obdartego włóczęgę zatrzymuje
milicyjny patrol. Potem więzienie, badania psychiatryczne w Branicach, wyrok i amnestia pod koniec 1952 roku.
Niczego nie żałuje. Pozostała tylko jedna zadra w sercu, jedno niespełnienie, wieczny ból. Kraj, który widział na
kinowym obrazie. Ameryka.
"Trybuna Opolska", nr 101, 9-11 lipca 1993
WIELKIE PICIE
Alkohol towarzyszył Polakom od dawna. Genezy upijania się w ”polskim stylu”, to znaczy na umór, do
utraty przytomności, a nawet życia, należy szukać w wieku XVIII. I od tego czasu ustala się pewna
prawidłowość. Im gorzej w kraju, tym więcej alkoholu. A że w Polsce od co najmniej 250 dzieje się-delikatnie
mówiąc- niezbyt dobrze, toteż mocne trunki zjednują sobie coraz to nowych admiratorów.
Panowanie królów saskich w Polsce jest jednym wielkim pasmem pijaństwa. Wino, piwo i gorzałka leją się
szerokim strumieniem do spragnionych gardeł panów braci, mieszczan i chłopów. A wybór jest spory. Z win
sprowadza się drogą małmazję z Bałkanów i Grecji, muszkatel z prowincji tureckich (wino słodkie do ciast),
alikant z Hiszpanii, kocyfał, a z Francji wspaniały pontak, burgund i szampan. Ten ostatni podawano zwykle na
koniec uczty- ”na stempel”. Do tego dochodzą wina domowej roboty, niezbyt cenione krajowe, tanie wołoskie i
węgierskie, wreszcie miody, łączące w sobie słodycz z niezbyt wyszukanym smakiem drożdży piwnych.
Piwo warzą w Polsce głównie Niemcy. Mamy więc łagodne leszczyńskie, mocno pieniące się "brzezińskie",
"łowickie", co to ”chłopom gęby krzywi, "wareckie", którym Warszawa się żywi, "wielickie", które gardła słone
swą wdzięczną treścią chłodzi, "jezuickie" we Lwowie, "biłgorajskie", "międzyrzeckie", "gdańskie",
"dubelbiry", "tylżyckie"- łagodne a mocne, wreszcie "grodziskie" w Poznaniu i Kaliszu, które z biegiem czasu
wypiera w dużej mierze pozostałe, a kto go w domu nie miał, uważany był za kutwę bądź mizeraka. Oprócz tego
sprowadzano złocisty trunek z Czech, Anglii (słynne butelkowane portery) i ze Śląska.
Czterech dorosłych piwoszy potrafiło beczkę piwa wypić w ciągu 2 godzin. Doszło nawet do tego, że piwo
zastąpiło wodę, której przypisywano szkodliwe działanie.
Jednak najbardziej lubianym trunkiem wśród Polaków była wódka, zwana też gorzałką. Wódka pojawiła się w
Polsce dopiero w wieku XVI. Początkowo w zamożnych domach nie podawano jej, uważając za trunek pośredni
dobry dla Chamów” pracujących w szlacheckich folwarkach. Nie trwało to jednak długo.
Najpopularniejsza była żytniówka. Swych zwolenników miały wódki przepalane (około 200 gatunków !!!), z
których w zależności od przyprawy, otrzymywano anyżówkę, kminkówkę, korzenną, nie mówiąc o takich
specjałach, jak wątrobiana, "Panny Marii" czy "brat z siostrą".
Wybredni delektowali się wódkami słodkimi: goździkówką, cytrynową, cynamonką, persico z pestek brzoskwiń
i wiśniakami. Szczególnym poważaniem cieszyła się znana w całej Europie najdroższa wódka gdańska krambambula. Nie gardzono też ratafią, goldwasserami, krupniczkiem.
Wódkę pito w olbrzymich ilościach, głównie kwaterami na wyścigi do całkowitej utraty zmysłów. Czasem w
czasie uczty zdarzało się, że niezbyt tęgi pijak, gdy mu ciągle do gardła gorzałkę wlewano, nie wytrzymał i
”nagle gardło puściło i postrzelił jak z sikawki naprzeciw siebie znajdującą się osobę, czasem damę po twarzy i
gorsie oblał tym pachnącym spirytusem, ale nikt się tym nie gorszył. Zdarzenie w śmiech obracano.
Miała Rzeczpospolita w tym czasie swych narodowych opojów, cieszących się powszechna estymą. Pierwszym
był Janusz, książę Sanguszko z Litwy. Miał on tak mocną głowę, że popiwszy sobie, kazał poprzęgać karetę i
przejechawszy spory szmat drogi, wracał trzeźwy, by pić dalej. Dorównywał mu kasztelan Borejko, zwany
pobożnym pijakiem, bo najczęściej pijał z duchownymi. Wszelako przebijał ich krajczy koronny Adam
Małachowski. Ten niepośledni degenerat potrafił duszkiem wypić kilka pół garcowych kielichów, wypełnionych
po brzegi trunkiem.
Dzielnie sekundowali im panowie posłowie zjeżdżający na sejmiki. Parlamentarzyści, radząc nad ważnymi dla
państwa sprawami, byli praktycznie cały czas na bani. Od rana pojono ich winem i wódką doprawianą piwem.
Tak ululani brali udział w debacie. Po skończonej pracy do północy dochlewali się w arkuchniach, by wreszcie
zasnąć sprawiedliwym snem pod stołem, na ulicy, w rynsztoku.
Pili wszyscy: chłopi, mieszczanie, szlachta, duchowieństwo. Nawet słynne z umiaru Polki ” po trosze się
gorzałką rozpijały, na rozmaite jędze, dziwaczki, chimeryczki, nareszcie na pijaczki ogniste wychodziły”.
Potem pito mniej. Przyzwyczajenie jednak pozostało. I jest to chyba jedyna stała cecha w naszym narodowym
charakterze.
"Trybuna Opolska", nr 128, 13-15 sierpnia 1993
WERWOLF: MIĘDZY MITEM A HISTORYCZNĄ PRAWDĄ
Śląsk Opolski po przejściu frontu w roku 1945 stał się areną kilku co najmniej przeciwstawnych sobie
procesów. Z jednej strony na jego terenie instalowały się nowe, polskie władze, ze wschodu i centralnej części
kraju napływały tysięczne masy ludzkie szukając możliwości osiedlenia się na stałe lub, szczególnie w
przypadku mieszkańców tzw. Czerwonego Zagłębia, ”wyszabrowania” poniemieckiego mienia. Z drugiej Ślązacy, rodzima ludność regionu, doświadczali tragedii związanej z okrutnym, właściwie okupacyjnym
traktowaniem ich przez żołnierzy Armii Czerwonej, a później nieufnym przez administrację polską. Śląski
krajobraz uzupełniały nadto powroty ludzi ewakuowanych na polecenie władz niemieckich na początku 1945
roku, ukrywający się w lasach dezerterzy, maruderzy itd.
Ciekawym, ale bardzo stronniczo jak dotąd ocenianym przez polską historiografię zjawiskiem stało się wreszcie
powstawanie różnych podziemnych organizacji- tak polskich, jak i niemieckich. Te pierwsze, oczernianie przez
lata, ostatnio na fali ustrojowych zmian w kraju doczekały się sprawiedliwych, rehabilitujących ocen.
Nieco inaczej rzecz się ma z podziemiem niemieckim, walczącym wprawdzie z tym samym przeciwnikiem, ale
stawiającym sobie zgoła odmienne cele.
Autorowi- Polakowi trudno się z nimi oczywiście utożsamiać, niemniej jednak jako historyk i człowiek
rozumiem intencje towarzyszące jego powstaniu. Ale nie o to w tym krótkim artykule chodzi.
Stawiam oto tezę, że problem konspiracji niemieckiej na Śląsku Opolskim został sztucznie rozdmuchany przez
komunistyczne władze. ”Werwolf”, ”Freies Deutschland” i inne organizacje stały się swoistymi straszakami.
Przecenianie, wyolbrzymianie i eksponowanie akcji przez nie podejmowanych usprawiedliwiało prowadzenie
działań, które uderzały bezpośrednio w Ślązaków, nawet tych, którzy z podziemiem nie mieli nic lub prawie nic
wspólnego.
Schemat wyglądał następująco: młodzi chłopcy znajdowali broń (a było jej dużo na polach, w lasach), ktoś
sformułował hasło: ”organizujcie się”. Następnie odbywano spotkania, dyskutowano o obecnej sytuacji
politycznej, przyszłych scenariuszach wydarzeń” i nagle wkraczali funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa.
Grupę rozbijano, przypisując jej nierzadko czynny, których nie popełniła. Tworzyli ją bowiem - śmiem
twierdzić, że takich było najwięcej, chociaż zdarzały się inicjatywy poważniejsze- amatorzy, 15-16- latkowie, u
których niewątpliwy patriotyzm i sprzeciw wobec zupełnie nowej rzeczywistości mieszał się z młodzieńczą
fantazją, kształtowaną chociażby lekturą książek przygodowych.
W sumie więc ”impreza” była niezbyt poważna, niemniej jednak w oczach władz, często” inspirujących
powstanie grupy, zasługiwała na nadanie jej apokaliptycznego wymiaru, tak by robiące wrażenie słowo:
"Werwolf" cementowało naród i nastawiało go jak najgorzej do wszystkiego co niemieckie.
Były i inne przypadki. Oto kilku młodzieńców, czasem byłych żołnierzy Wermachtu psychicznie skrzywionych
przez wojnę, nie mogąc znaleźć się w nowej sytuacji, podejmowało się czynów niezgodnych w każdym ustroju z
prawem. Kłusowali, "podprowadzili" komuś prosiaka, konia, rower. Słowem- kompletny brak motywu
politycznego. Zadaniem Urzędu Bezpieczeństwa było go znaleźć.
Aby nie być gołosłownym, postaram się przyporządkować podanym wyżej "modelom" dwa konkretne
przykłady.
W maju 1945 roku w Strzeginowie (Striegendorf, obecnie Strzegłów), powiat Grodków, Hubert Reimann
założył tajną organizację "Werwolf". Pomysłodawcą miał być niemiecki żołnierz powracający z frontu, który
przespawszy w mieszkaniu Reimanna jedną noc, nazajutrz oświadczył mu, że Niemcy mieszkający w powiatach:
grodkowskim i niemodlińskim winni gromadzić broń.
Stosunkowo szybko Reimann zwerbował do organizacji 15-17 letnich chłopców, strzeginowskich kolegów i
znajomych, którzy z dwoma wyjątkami wcześniej nie służyli w wojsku. Działalność grupy, ograniczająca się do
spotkań i gromadzenia broni, nie trwała długo. Już 26 stycznia 1946 roku chłopcy zostali zatrzymani przez
Powiaty Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Grodkowie. Podczas rewizji znaleziono u nich m.in. karabin
maszynowy, kilkanaście granatów, 1 aparat nadawczy, 1 bębenkowiec, wojskowy aparat telefoniczny, 1 flowert,
2000 sztuk amunicji.
Sąd wojskowy w Katowicach uznał, że oskarżeni utworzyli nielegalną organizację, której celem było oderwanie
Śląska od Polski, a ponadto nielegalnie przechowywali broń. Kary były bardzo wysokie, od 7 do 10 lat.
Wolności nie doczekał Reimann. 13 kwietnia 1946 roku został zastrzelony przez konwojentów w czasie próby
ucieczki.
18 października 1946 roku przed obliczem wojskowego Sądu Rejonowego w Katowicach stanęli: Reinhold
Klingenberg, Hubert Pietruszka , Jerzy Stiller, Franciszek Kasprzik, Walenty Wodarz, Gerhard Suszczyk, Hubert
Mizdziol. Większość pochodziła z Budkowic i nie ukończyła 20 roku życia. Wszyscy natomiast byli
zweryfikowani, to znaczy uznani za Polaków.
Zarzucono im, że od kwietnia do 13 września brali udział w związku terrorystyczno- rabunkowym z bronią w
ręku. Ich akcje polegały na okradaniu sklepów, zaborze garderoby damskiej i męskiej, rowerów. Przy tym
podczas napadów nikt nie zginął.
Kary wymierzone oskarżonym były niewspółmiernie wysokie do dokonanych czynów. Klingenberg, Pietruszka i
Stiller zostali skazani na śmierć, pozostali od 5 lat więzienia do dożywocia.
Według mnie mamy tu do czynienia ze zwykłym sądowym morderstwem, uzasadnionym prymitywnym
stwierdzeniem, że tego rodzaju ”bandy godzą w nowo osiedlone rodziny repatriantów, dla których ludzie o tym
pokroju zapatrywań co oskarżeni” czują nieuzasadnioną nienawiść.
Powyższą trójkę stracono jesienią 1946 roku.
"Schesisches Wochenblatt", nr 31, 4-10 VIII 1995
RACJONALIZATORZY” Z SUCHEGO BORU
Śląsk, początek lat pięćdziesiątych. Fabryki , duże i małe, ogarnia szał tzw. Socjalistycznego
współzawodnictwa pracy. Co raz przyzakładowe gabloty uzupełniają zdjęcia roześmianych ludzi
”wyrabiających” 100, 200, 300 procent normy.
Było ich siedmiu, jak siedmiu wspaniałych, jak siedmiu przeciw Tebom: Paweł Joniec, Piotr Rżany, Franciszek
Mueller, Wilhelm Duda, Ewald Feliks, Adolf Gerlich, Tomasz Wiesiołek. Miejscowi, Ślązacy.
Wszyscy pracowali w tartaku w Suchym Borze. Na tyle dobrze, że jeden z nich- doświadczony traktowany
Joniec- był nawet wyróżniany przez Ministerstwo Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego.
Katastrofa przyszła nagle. 3 czerwca 1952 roku dyrekcja zakładu zwołała na jego terenie zebranie pracowników,
na którym- oczywiście spontanicznie- postanowiono podwoić produkcję. W ten sposób nie narzekający
bynajmniej na nadmiar wolnego czasu robotnicy musieli uczcić zlot młodych przodowników pracy. Znaczy”
mieli pracować na gówniarzy.
Jednak tartak dysponował starym, zużytym sprzętem. Rozumieli to naturalnie pracownicy- trakowi, ich
pomocnicy szlifierze, którzy uzależnili wykonanie zadania od wymiany ”felernych” pił. Dyrektor tartaku,
Lenarczyk, naciskany w tej sprawie przez Jońca i innych, stwierdził, że jest to niemożliwe.
W tej sytuacji doprowadzeni właściwie do ostateczności robotnicy zaczęli niszczyć stare urządzenia. Naiwnie
sądzili, że tą akcją wymuszą na zakładowych władzach wprowadzenie nowych, umożliwiających wywiązywanie
się z trudnego, nie przez nich w końcu wymyślonego zdania.
Sąd był odmiennego zdania. Uznał, że inspiratorzy (Joniec, Rżany, Mueller) i uczestnicy dramatycznego
protestu dopuścili się aktów dywersji i sabotażu, działając przy tym z pozycji ”obcych agentur”. Kary były
bardzo wysokie: od roku więzienia dla Feliksa do 15 lat dla Jońca.
Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie na skutek skarg rewizyjnych obrońców skazanych, adwokatów
Pietronia, Sobczyńskiego i Spisli, powyższy kompromitujący wyrok uchylił.
W wyniku ponownego rozpatrzenia sprawy przez sąd opolski kary znacznie obniżono (mniej więcej o połowę),
nie doszukując się tym razem w działaniach pracowników tartaku pobudek kontrrewolucyjnych.
W ten sposób zwolennicy modernizacji zakładu poszli do więzienia, a dyrekcja, pozbywszy się malkontentów,
mogła przyjmować lub obmyślać nowe nierealne zobowiązania i plany.
"Schlesisches Wochenblatt", nr 35, 1-7 IX 1995
(tekst powyższy ukazał się pod niemieckim tytułem: ”Die rationalisierer” aus Derschau)
WSPÓLNE KORZENIE
Komunizm i faszyzm- dwie ideologie stanowiące wyraz aberracji umysłowej milionów ludzi XX
wieku- tylko pozornie całkowicie się od siebie różnią. Tak naprawdę wywodzą się z jednego, lewicowego pnia.
Uderzającą cechą wspólną komunizmu i faszyzmu jest totalistyczna koncepcja sprawowania władzy. Ogólnie
można ją streścić następująco: jedna ideologia, jedna partia, wszechogarniająca propaganda, rozbudowana tajna
policja, jeden wódz (lub ”wodzuś”), obozy koncentracyjne dla politycznych (ideologicznych) przeciwników,
podobna symbolika.
Śmiem twierdzić, że ten totalizm jest wytworem wszystkich tych XIX- wiecznych ”inżynierów społecznych” w
rodzaju Karola Marksa, dla których nienawiść do starego świata, chrześcijaństwa, często własnej rasy (cała
ekonomiczna koncepcja Marksa zbudowana została na jego głębokim antysemityzmie, bardzo
charakterystycznym dla pewnego typu zasymilowanych Żydów usiłujących zerwać nici łączące ich personalnie
ze znienawidzoną przeszłością) stała się odskocznią do próby uszczęśliwienia na siłę części ludzkości.
Kwintesencją myślenia lewicowego jest właśnie to pragnienie” pragnienie- dodajmy- realizowane przez ludzi,
którzy zazwyczaj wymyślali teorię w zaciszu gabinetów, nie mając praktycznego związku ze społeczną
rzeczywistością.
Owo uszczęśliwienie na siłę było wspólną postawą dla komunistów i faszystów. Ich drogi, po pełnych wahania
chwilach(np. Mussolini pierwotnie był marksistą, do roku 1914 redaktorem gazety socjalistycznej), rozeszły się
następnie w ten sposób, że jedni (komuniści) przyjęli za normę supremację kreślonej klasy społecznej, drudzy
zaś podążyli w kierunku narodowo- rasistowskim. W obu przypadkach praktyczną konsekwencją była
eksterminacja "burżujów" (klasa niechciana), Żydów (rasa bezwartościowa) i wszelkiego autoramentu
elementów nie przystających do totalistycznego modelu państwa. Oczywiście w warunkach jak najbardziej
rewolucyjnych, pozaprawnych, nieludzkich. Było to swoiste dziedzictwo rewolucji francuskiej (nie bez
przyczyny piszę ją z małej litery” zasadniej chyba byłoby używać terminu: rewolucja we Francji).
Mamy więc tutaj do czynienia z zaprogramowanym z zimną krwią i na niespotykaną skalę ludobójstwem.
Faszyzm był może w tym względzie (w teorii) bardziej- że użyję tego słowa- prostolinijny, komunizm zaś
antyhumanizm chował za pięknie brzmiącymi formułkami. Efekt był jednak ten sam: miliony istnień ludzkich
zagłodzonych, powieszonych, rozstrzelanych, zamarzniętych w niemieckich lagrach i sowieckich łagrach.
Niemiecki nazizm, brat cokolwiek łagodniejszego, niemal do końca wojny nie szermującego antysemickimi
hasłami faszyzmu włoskiego, padł pod ciosami armii wielkich mocarstw w roku 1945. Rzecz ciekawa- do końca
wojny Niemcy nie sprzeciwiali się tej obłędnej machinie występku i zbrodni, jaka sprowadziła ich na skraj
przepaści. Nie było mowy o jakimś masowym ruchu kontrrewolucyjnym (nazizm to ideologia na wskroś
rewolucyjna). Świadczy to również, niestety, o swoistym ”uroku” totalistycznych koncepcji.
Pozostał sowiecki komunizm zdobywający nowe kraje, oddziaływujący na cynicznych, łatwowiernych, głupich
lub moralnie zwichrowanych intelektualistów kształtujących z czasem społeczną percepcję tego obłędu u nas- w
Europie Środkowej- i na Zachodzie. To może właśnie oni zadecydowali o tym, że komunizm prze długi lata ( na
wielu obszarach i wielu głowach do dnia dzisiejszego) zachował w sensie ideologicznym swą żywotność.
Bez wgłębia się bowiem w jego anty ludzką, totalitarną, noepogańską istotę, stwierdzono: praktyka była (chociaż
nie zawsze i nie do końca), założenia natomiast- bynajmniej.
Uważam, że w przypadku komunizmu, w przeciwieństwie do zdenazyfikowanego faszyzmu, mamy do czynienia
z błędem zaniechania. Chodzi o to, że w sposób jasny zło nie zostało nazwane złem. Bo komunizm był złem- tak
w teorii, jak i praktyce. Mordował, deprawował, ograniczał ludzi. W przypadku chociażby naszego kraju jest
odpowiedzialny również za cywilizacyjne zapóźnienie, które właśnie teraz, kosztem godziwego życia co
najmniej 2 pokoleń Polaków (a życie ma się jedno), będziemy musieli nadrabiać.
A jeżeli ktoś mi powie, że komunizm to także nowe szkoły, domy, fabryki, powszechne zatrudnienie -
odpowiadam: Hitler zbudował sieć autostrad, zlikwidował bezrobocie, organizował tanie wczasy pracownicze. I
umacniał nadodrzańskie wały!
"NTO", 19.12.1997
PINOCHET- FASZYSTA CZY ZBAWCA
Gdy w 1973 roku siły zbrojne Republiki Chile obaliły prezydenta tego kraju Salvadora Allende- świat
zwariował. "Faszystowski pucz", "Rzeź w Santiago" - krzyczały nagłówki lewicowych (i nie tylko) dzienników
od Moskwy po wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych.
Wściekłość opinii publicznej skierowała się przede wszystkim przeciwko spirytus movens zamachu, generałowi
Augusto Pinochetowi. Niemal nikt nie zadał sobie trudu (wielu do dnia dzisiejszego) przestudiowania głównego
motywu, który pobudził generał do działania. A był on racjonalny: państwo pod rządami Allende stawało się
"drugą Kubą".
Pod jednym przynajmniej względem Chile było wyjątkiem wśród krajów Ameryki Łacińskiej. Przez 150 lat, od
chwili uzyskania niepodległości, w republice obowiązywał demokratyczny model sprawowania władzy.
Nadrzędność czynników cywilnych nad armią była respektowana przez zainteresowane strony. Oficerowie- w
tym i Pinochet, wojskowy intelektualista, specjalista od artylerii, logistyki, geopolityki, wykładowca Akademii
Wojskowej w Santiago- nie mieli ambicji politycznych.
Sytuacja uległa zmianie, gdy 4 września 1970 roku Allende głosami socjalistów, komunistów, radykałów i
katolickiej lewicy zwyciężył w wyborach prezydenckich. Co prawda, uzyskał tylko 36 proc. poparcie, ale głosy
prawicy uległy rozproszeniu.
Prezydent, człowiek słaby, kryptokomunista, zaczął przekształcać kraj na modłę kubańską. Nawiązywał
serdeczne stosunki z państwami socjalistycznymi, tolerował przepływ broni z Kuby dla lewicowych
ekstremistów, przeprowadził zabójczą dla gospodarki reformę rolną, znacjonalizował przemysł i banki.
W szybkim czasie Chile stanęło na progu bankructwa. Dramatycznie spadła produkcja, inflacja sięgnęła 300
proc. rocznie, przed pustymi sklepami ustawiały się gigantyczne kolejki.
Pinochet- od listopada 1972 r de facto dowódca wojsk lądowych- przez długi czas lojalnie stał u boku
prezydenta. Poczucie legalizmu było u niego silniejsze od instynktowej niechęci do marksistowskich
eksperymentów Allende. W czerwcu i sierpniu 1973r zdławił nawet dwa antyprezydenckie spiski w wojsku.
Impulsem do zmiany postawy generała stała się uchwalona przez parlament deklaracja, w której większość
posłów prawicowych(w marcu 1973 r. Lewica wyraźnie przegrała wybory do ciała ustawodawczego) wyraziło
swoje niezadowolenie z powodu załamania się porządku prawnokonstytucyjnego w państwie i wezwało wojsko
do wyciągnięcia odpowiednich konsekwencji. Niewątpliwie przydawało to ewentualnemu zamachowi stanu
znamion legalności.
11 września 1973r. Armia opuściła koszary. Allende, poinformowany wcześniej o opanowaniu przez marynarzy
portu Valparaiso, schronił się w pałacu prezydenckim ”La Moneda” w Santiago.
Ukonstytuowana junta wojskowa z Pinochetem na czele zaproponowała mu wprawdzie swobody wyjazd z kraju,
ale on wybrał walkę. Uzbrojony w karabin maszynowy- dar od serdecznego przyjaciela, Fidela Castro, zginął
lub popełnił samobójstwo w ostrzeliwanym i ostatecznie zbombardowanym pałacu.
Wojskowi triumfowali i nie chodziło tu bynajmniej tylko o techniczną stronę operacji. W końcu opór w skali
całego kraju był raczej słaby. Ważniejsza wydawała się aprobata dla działań armii ze strony większości narodu.
Chilijczycy bowiem uznali- wbrew temu, co starała się wmówić światu moskiewska propaganda- że Pinochet
uratował kraj przed komunizmem. Podobnie uważał zresztą sam generał, który w jednym z wywiadów wyraził
taki oto pogląd na temat niebezpieczeństwa knowań marksistów: "Rzeczywistość współczesna pokazuje, że
marksizm jest nie tylko doktryną zepsutą. Dzisiaj ponadto jest on agresją na służbie imperializmu sowieckiego.
Ta forma nowoczesnej agresji daje sposobność wojny niekonwencjonalnej, w której inwazja terytorium jest
zastępowana przez próbę opanowania państwa od wewnątrz".
Prawdą jest, że po zamachu Pinochet twardą ręką wymuszał posłuch. Wielu ludzi musiało opuścić kraj, wielu
sądzono w trybie doraźnym, zapadały wcale liczne wyroki śmierci. Były to jednak represje konwencjonalne, bez
odcienia totalitarnego- faszystowskiego czy komunistycznego. Wszelkie dyskusje na ten temat generał urywał
krótko: "pierwszym obowiązkiem państwa jest obrona samego siebie".
Zresztą w latach 80., gdy komunizm przestał być zagrożeniem, reżim złagodził represje. W roku 1988 Pinochet
w związku z projektem przedłużenia swojej prezydentury, poddał się demokratycznemu osądowi narodu.
Uzyskał 43- procentowe poparcie (niezły rezultat jak na "faszystę", nieprawdaż?), ale większość, być może
nieco zmęczona wojskowymi, powiedziała "nie".
Dyktator podporządkował się tej decyzji, chociaż wcale nie musiał. Dwa lata później Chile powróciło do
demokratyczno-parlamentarnej formy rządów, w której jest miejsce zarówno dla lewicy, jak i Pinocheta.
Myślę, że obiektywnie stary generał może czuć się zadowolony z "dzieła swojego życia". 25 lat temu uratował
kraj przed dyktaturą a la Castro. Jego liberalna polityka wolnorynkowa, wspierana
przez Miltona Friedmana, spowodowała fantastyczny wzrost gospodarczy” Chile jest dzisiaj jednym z
najbogatszych państw Ameryki Łacińskiej. Takie są fakty, natomiast ględzenie na temat nieludzkiej dyktatury
”potwora z Santiago” pozostawiam właściwym gremiom. Im to naprawdę wychodzi najlepiej.
"NTO", nr 32, 7-8 lutego 1998
WOKÓŁ AKCJI LEGALIZACYJNEJ NARODOWYCH SIŁ ZBROJNYCH NA EMIGRACJI
Zamieszkali na Zachodzie żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ), a dokładnie tej części, która w
roku 1944 nie podporządkowała się Armii Krajowej, od wielu lat zabiegali o uznanie ich organizacji za
integralny element Polskich Sił Zbrojnych czasu wojny. Dopiero jednak w początkach lat 80., po niemal
trzydziestoletnich wysiłkach różnych komisji powoływanych przez kierownicze gremia NSZ, sprawa legalizacji
tej wojskowej organizacji wkroczyła w fazę finalną.
Niewątpliwie stosunki pomiędzy kręgami dowódczymi AK i NSZ w czasie wojny nie układały się dobrze.
Komenda Główna AK oskarżała NSZ o warcholstwo, działalność rozłamową, a nawet antynarodową.
Dowództwo NSZ nie pozostawało dłużne, rozszerzając katalog zarzutów na lekkomyślność i naiwność
polityczna AK (chodziło m.in. o akcje: "Wachlarz", "Burza", ujawnianie się wobec Rosjan, Powstanie
Warszawskie). W tym ostatnim przypadku nie wahano się użyć ciężkiego słowa: ”zbrodnia”. Było to zresztą
zgodne z NSZ-owską koncepcją biologicznej ochrony narodu podczas okupacji ”Co ciekawsze, ten punkt
widzenia podzielał taki strukturalny antynacjonalista jak Józef Mackiewicz.
Zasadniczy spór, uzupełniany sprawami drugorzędnymi, bynajmniej nie zakończył się wraz z ustaniem działań
wojennych. Jeszcze w latach 80 na łamach prasy emigracyjnej środowiska AK-owskie i NSZ-wskie
udowadniały swoje racje w licznych i gwałtownych polemikach. Przytoczmy charakterystyczne głosy.
Józef Modrzejewski, uważający się za AK-owca na średnim szczeblu dowodzenia, polemizował na łamach
”Przeglądu Zachodniego” z tezami dr Z. Wygockiego, będącymi refleksją nad książką Antoniego BohunDąbrowskiego "Byłem dowódcą Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych". Dowodził że NSZ nie
były organizacją porównywalną z AK, a poza tym, czy walczyły o Polskę Demokratyczną, to wielki znak
zapytania.
Odpowiedziała mu Nina de Reszke Deryng, kapitan NSZ ze Służby Kobiet, zarzucając AK lewicowość i
przefiltrowanie jej szeregów elementem prosowieckim, co tak łatwo sprowadziło Armię Krajową na manowce
działania na korzyść Armii Czerwonej.
Niemal w tym samym czasie Z.S. Siemaszko, autor głośnej, ale z różnych względów nierównej pracy o
Narodowych Siłach Zbrojnych, recenzując książkę Bohun- Dąbrowskiego, zarzucił mu, że jest bardzo oględny,
gdy przedstawia okoliczności związane z wymarszem Brygady Świętokrzyskiej z Polski w styczniu 1945 roku.
Siemaszko stawiając pytanie: skąd żołnierze Brygady mieli gaże, ubrania, buty, niedwuznacznie dawał do
zrozumienia, iż było to możliwe tylko dzięki pomocy Wehrmachtu. Przy okazji Siemaszko nie pokusił się o
porównanie- a byłoby to bardzo ciekawe- owego rzeczywiście tolerowanego przez Niemców przemarszu z
podobną operacją dokonaną przez Zgrupowanie Stołpeckie AK por. Adolfa Pilcha ("Góry", "Doliny") z
Nowogródczyzny do Puszczy Kampinoskiej w lipcu 1944r.
Wśród kilku głosów polemicznych na uwagę zasługuje wypowiedź J.A. Trelińskiego, który w liście do ministra
spraw wojskowych uchodźczego rządu- ppłk dypl. Jerzego Morawicza, stwierdził kategorycznie: "żołd i gaże
nie były płacone w NSZ, ubrania, buty- każdy posiadał własne, względnie zdobyczne, broń była własna,
pozostałość z roku 1939, względnie zdobyczna, wyżywienie- często nie jedliśmy, na wozach mieliśmy zapasy".
Kolejnym punktem konfliktu stał się odmienny stosunek środowisk związanych z NSZ i AK na emigracji do
powołanego w kraju Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej (SŻAK). W dniu 6 października 1989r w Sali
Malinowej POSK- u w Londynie odbyło się akowskie spotkanie na szczycie. Udział w nim wzięli.: ppłk Dypl.
Wojciech Borzobohaty (prezes SŻAK), płk Michał Mandziara (prezes Koła b. Żołnierzy AK), mjr Franciszek
Miszczak (prezes Fundacji AK). Wśród wielu spraw poruszono także możliwość przynależności NSZ do SŻAK.
Oferta została jednak zdecydowanie odrzucona. Okazało się, że żołnierze NSZ, a chodzi tu-raz jeszcze
podkreślam - o środowisko Brygady Świętokrzyskiej, nie mieli najmniejszego zamiaru egzystować w
towarzystwie byłych, względnie obecnych członków ZBOWiDu. Ludzie ci bowiem ”przebywali (w jednej
organizacji- DR) z UB- ekami i utrwalaczami władzy ludowej, i często z własnymi oprawcami typu
Zarakowskiego i Mieczysława Moczara”
W tym miejscu, nim przystąpię do głównego tematu obejmującego zabiegi składające się na akcję legalizacyjną
NSZ na emigracji, nie mogę nie wspomnieć o koleżeńskiej współpracy kół żołnierskich obu organizacji na
wychodźstwie. Dowodzi ona, że zwykli żołnierze nierzadko koledzy z lat wojny, zazwyczaj wcześniej dochodzą
do porozumienia niż ich przesadnie ambitni dowódcy. Przykładem niech będzie wspólna deklaracja Koła
Żołnierzy AK (Oddział Nowy Jork) i Oddziału NSZ Brygada Świętokrzyska Connecticut) uchwalona w
amerykańskiej Częstochowie. Czytamy w niej m.in.: ”I Żołnierze AK i żołnierze NSZ, w tym żołnierze Brygady
Świętokrzyskiej w walce przeciwko okupantowi hitlerowskiemu i okupantowi sowieckiemu obowiązek wobec
ojczyzny spełnili. 2. Ofiara krwi na polach wielu walk związała nas braterstwem broni (”) Podtrzymywanie
ostracyzmu zastosowanego wobec żołnierzy NSZ, szczególnie Brygady Świętokrzyskiej, w trzy dziesiątki lat po
wojnie, jest krzywdą, która AK nie przynosi zaszczytu”.
Przed omówieniem akcji legalizacji NSZ winniśmy sobie postawić dwa podstawowe pytania: kto tak wytrwale
torpedował weryfikował-legalizacyjne wysiłki żołnierzy NSZ? Kto świadomie przeoczył fakt, że celem
(zrealizowanym) misji kurierów- Tadeusza Salskiego i Stanisława Żochowskiego do Prezydenta oraz
Naczelnego Wodza, gen. Kazimierza Sosnkowskiego było podporządkowanie NSZ legalnemu Rządowi RP w
Londynie?
Mniej uświadomiony odbiorca, przez lata przekonany o współpracy NSZ z Gestapo i mordowaniu Żydów (w
tym miejscu nie mogę oprzeć się dygresji: wielu polskich historyków za pewnik uznaje, iż ”oddziały NSZ ” były
winne śmierci wielu Żydów”- w domyśle cywilów” właściwie nigdy jednak nie przytaczają konkretnych faktów,
co czyni ich stwierdzenia gołosłownymi” mam nieodparte wrażenie, że jest to mistyfikacja lub natężenie złej
woli- podobne do tego, które kazało niektórym publicystom krajowym oskarżać AK o planowe mordowanie
ocalałych Żydów podczas Powstania Warszawskiego), mógłby odpowiedzieć, że radykalni narodowcy na pewno
nie cieszyli się sympatią emigracyjnych kół rządowych, czy też niepodważalnych autorytetów wojskowych.
Jest to tylko częściowa prawda. Już bowiem w roku 1953 gen Władysław Anders- ówczesny Generalny
Inspektor Sił Zbrojnych w liście do dr Gluzińskiego stwierdził, że ”Uregulowanie kwestii stanu służby żołnierzy
NSZ będzie w niedługim czasie załatwione (nie zostało, ale winy generała tu nie ma- DR). Mam nadzieję, że
zniknie wreszcie dotychczasowy niefortunny podział między żołnierzami, którzy bili się ze wspólnym wrogiem i
dla wspólnego celu”. Również opinie generałów: Sosnkowskiego i Maczka o NSZ były bardzo pochlebne. Ten
ostatni powiedział wprost: "Rozwój wypadków Wam (tj. NSZ-DR) przyznał rację” Jesteście dla wielu żywym
wyrzutem sumienia” Mieliście rację, tego Wam nigdy nie wybaczą".
W tym ostatnim zdaniu generałowi chodziło oczywiście o stanowisko większości wyższych oficerów AK, nie
mogących pogodzić się z myślą, że polityczno- wojskowe kierownictwo NSZ nie myliło się, uważając a priori
Rosjan za okupanta, z którym prowadzenie rozmów jest bezsensowne i niebezpieczne. Tym samym mamy
odpowiedź na pytanie o inspiratorów antyenezetowskiej nagonki na emigracji.
Powróćmy jednak do lat 80.
Późną jesienią roku 1980 porucznik Stanisław Jaworski z NSZ spotkał się w Chicago z ówczesnym premierem
Rządu RP, Kazimierzem Sabbatem. W czasie rozmowy poruszył kwestię weryfikacji NSZ oraz
zadośćuczynienia za strony rządu za krzywdy wyrządzone żołnierzom NSZ na emigracji. Premier odniósł się
przychylnie do wywodów porucznika i zalecił mu napisanie listu w tej sprawie do ministra spraw wojskowych,
płk Berka.
Jaworski, mianowany w tym czasie rzecznikiem ds. legalizacji NSZ, sprawę potraktował bardzo poważnie. W
swym liście do ministra stwierdził jednoznacznie, iż NSZ należy uznać za część składową Polskich Sił
Zbrojnych. Odpowiedzi wszelako nie otrzymał.
Na szczęście cywilny przedstawiciel rządu w osobie samego premiera Sabbata okazał się dużo bardziej
uprzejmy. Oto w lipcu 1984 r przedstawił por. Jaworskiemu proponowane oświadczenie Rządu RP w sprawie b.
Żołnierzy NSZ. Wprawdzie pierwsza jego część odmawiała uznania dla NSZ jako części PSZ, ale w końcowej
partii rząd przyznawał, że żołnierze tej organizacji brali udział w czynnym oporze przeciw najeźdźcom.
Środowisku NSZ na emigracji takie ujecie sprawy już nie wystarczało, dlatego też rok później rząd przedstawił
zmodyfikowany projekt Zarządzenia Prezydenta RP (był nim wtedy Edward Raczyński), w którym przyznawano
żołnierzom NSZ uprawnienia przysługujące żołnierzom PSZ.
Wydawałoby się więc, że sprawa legalizacji NSZ zmierza do szczęśliwego zakończenia. Tymczasem do
kontrakcji przystąpiły emigracyjne gremia AK, które w osobach mjr F. Miszczaka i płk M. Mandziary wymogły
na Prezydencie odwołanie przestawionego powyżej projektu. Złowróżbne słowa kolegi por. Jaworskiego:
"Staszku, AK nie przeskoczysz" zdawały się mieć potwierdzenie w faktach.
Ale i tą przeszkodę niestrudzony Jaworski, spiritus movens akcji legalizacyjnej NSZ, w końcu pokonał.
Zdając sobie sprawę, że wiele, jeżeli nie wszystko, zależy teraz od AK, zorganizował w maju 1987r. w Chicago
spotkanie z Miszczakem, w którym udział wzięły i inne osoby zainteresowane legalizacją NSZ (m.in. mgr Stefan
Marcinkowski z ramienia NSZ, Kazimierz Łukomski z Kongresu Polonii Amerykańskiej, dr Jan Morelewski z
AK).
Rozmowa toczyła się wprawdzie w dosyć chłodnej atmosferze, niemniej obie strony (termin to raczej umowny,
gdyż np. Morelewski z AK popierał postulaty NSZ) wyjaśniły sobie pewne sprawy z lat wojny, o które toczono
w przeszłości długie, a po części jałowe spory. Ostatecznie wysiłki por. Jaworskiego, jego kolegów i
przełożonych, doprowadziły do wydania z datą 1 stycznia 1988 r. przez Prezydenta RP- Kazimierza Sabbata
Dekretu o Żołnierzach NSZ. Sabbat, która już wcześniej dał się poznać jako elastyczny i przychylnie nastawiony
do NSZ polityk, uznał, że "Żołnierze tej części Narodowych Sił Zbrojnych, która ze względu na stanowisko jej
czynników kierowniczych, nie została scalona z Polskimi Siłami Zbrojnymi- Armią Krajową i którzy brali udział
w walkach z okupantami w latach 1939- 1945, spełnili swój obowiązek narodowy i żołnierski wobec
Rzeczpospolitej Polskiej".
Wprawdzie dekret został niejednoznacznie przyjęty przez żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej, uważali bowiem,
że zostali potraktowani jako swoista "doczepka" do PSZ, niemniej jednak stanowi dowód, że realistyczna ocena
wkładu NSZ w walkę z okupantami zaczęła na emigracji przeważać nad emocjami.
Fakt ten ma znacznie już nie tylko moralne, ale i historyczne. W końcu NSZ nie były organizacją marginalną. Jej
szeregi w czasie wojny szacuje się na około 70-75 tysięcy żołnierzy, co stawia ją na drugim miejscu po Armii
Krajowej (oczywiście przy założeniu, że Bataliony Chłopskie jako całość operacyjnie były podporządkowane
AK), a zdecydowanie przed Armią Ludową. W szeregach NSZ walczyli młodzi ludzie o różnych przekonaniach
politycznych. Wprawdzie przeważyli szeroko pojęci narodowcy, ale zdarzali się również socjaliści, Żydzi, byli
jeńcy rosyjscy, a w końcowej fazie wojny nawet szeregowi żołnierze Armii Ludowej i dezerterzy -
"berlingowcy" (niektórzy z nich opuścili Polskę wraz z Brygadą Świętokrzyską). Wreszcie- last but not leastpolityczne kierownictwo NSZ jako pierwsze w warunkach okupacyjnych wystąpiło z postulatem oparcia
zachodniej granicy Polski o linie Odry i Nysy Łużyckiej. Dobrze o tym wspomnieć w mieście i w regionie gdzie
nie ma ulicy, placu czy pośledniego skweru poświęconego Narodowym Siłom Zbrojnym.
Referat wygłoszony w roku 1998 na sesji poświęconej polskiej emigracji w związku z przyznaniem tytułu
doktora "Honoris Causa" przez opolską Alma Mater Prezydentowi R.P. na Uchodźstwie- Ryszardowi
Kaczorowskiemu.
KONIEC ŚWIATA AFRYKANERÓW?
Teza jest prowokująca i ultrarasistowska: to biali stworzyli potęgę Południowej Afryki, to oni są
gospodarzami terenów na północ od Cape of Good Hope.
Początkiem osadnictwa białych na krańcach Afrykistało się pojawienie trzech statkow holenderskiej Kompanii
Wschodnioindyjskiej w połowie wieku XVII. Odtąd biali, uzupełniani przez dopływ chłopów z Holandii,
Niemiec, a od czasu odwołania przez Ludwika XIV edyktu nantejskiego- także francuskich hugenotów, byli, są i
może nadal będą w swojej ojczyźnie.
Burowie, potomkowie pierwszych osadników, po wojnie burskiej znani szerzej jako Afrykanerzy, nie są
zwykłymi europejskimi uzurpatorami, nie są kolonialną elitą, jaką Afryce oferowali Anglicy w Kenii, czy
Francuzi w Senegalu. Afrykanerzy, a także biali pochodzenia brytyjskiego, mieszkający na południe od Kalahari
od niemal 200 lat, są białym narodem afrykańskim. Żyją na swoim i w razie perturbacji nie mają właściwie
dokąd wrócić. Czy wyobrażamy sobie emigrację Afrykanerów do Holandii, po 350 latach rozłąki. Czysty
absurd! Cóż mieliby tam robić. Zakładać farmy na polderach, czyścić obszczurzony Amsterdam?
Przede wszystkim to właśnie oni jako pierwsi odkryli walory południa kontynentu. Pojawili się właściwie na
terenach niczyich, zamieszkanych przez nielicznych Hotentotów i grupki Buszmenów, których trudno uważać za
Murzynów. Ludy Bantu, z których składa się dzisiaj czarna ludność RPA (Zulusi, Khosa, Ndebele itd.) to
przybysze późniejsi, ekspandujący z północy. Ma to moim zdaniem kapitalne znaczenie, bo gdzie zostało
zapisane, że Afryka przynależy rasie czarnej? Nasi postępowcy z obrzydzeniem odnoszą się do haseł
nacjonalistycznych, typu Francja dla Francuzów, ale wykopanie białych z RPA traktują jako coś naturalnego.
Jeszcze nie teraz, jeszcze są potrzebni fachowcy, jeszcze żyją laureaci Pokojowej Nagrody Nobla: de Klerk i
Mandela. A później pojawi się niezrównoważona Winnie Mandela, albo jakiś inny były terrorysta, urodzony w
tragicznym Soweto, a obecnie mieszkający w prestiżowej dzielnicy, i wrzuci białych do morza. ”One settler- one
bullet” (jeden kolonista- jedna kulka), jak to mawiali towarzysze z Kongresu Panafrykańskiego, teraz podobno
ucywilizowani.
Bynajmniej nie jestem zwolennikiem polityki apartheidu, idei segregacji rasowej zrodzonej w uczonych głowach
profesorów z uniwersytetów w Stellenbosch i Witwatersrand, a konsekwentnie wprowadzanej w życie od końca
lat 40- tych naszego wieku.
Należałoby sobie jednak postawić pytanie, czy ta próba ochrony europejskiego dziedzictwa w południowej
Afryce, przy zachowaniu poszanowania dla psychicznej, kulturowej i cywilizacyjnej odrębności ludności
czarnej, naprawdę wyszła tym ostatnim tylko na złe?.
Prawa człowieka to rzecz arcyważna, ale właśnie w czarnej Afryce podstawowe prawo do życia było i jest
często łamane. Czarni Afrykanie głodowali i głodują. Tymczasem rasistowski rząd RPA zapewniał swoim
czarnym obywatelom znośne warunki bytu, o niebo lepsze od takich "postępowych" państw jak Angola,
Mozambik, Zimbabwe (od uzyskania przez ten ostatni niepodległości” ściślej- drugiej niepodległości, pierwszą
zapewnił białej mniejszości Ian Smith). Pomijam już tutaj z litości przykładu bantustanu Bophuthatswana z
bajecznym Sun City (wybory Miss Word), aby nie drażnić powracających do Europy Polaków.
Prawa polityczne? Wolne Żarty. A jakie to prawa polityczne zapewniał Ugandyjczykom Idi Amin, cesarz
Bokassa, mozambijscy marksiści, Mobutu Sese Seko?!
Mordy? Służby specjalne RPA przede wszystkim tropiły marksistowskich terrorystów wysadzających w
powietrze lokale rozrywkowe lub rzucających płonące opony na czarnych współziomków o niesłusznych
poglądach. Była to walka nierzadko z obcą infiltracją (sowiecką, chińską , libijską) suwerennego państwa.
Walka toczona w interesie białych, ale i wielu Koloredów (afrykańskich Mulatów), Azjatów i czarnych.
Policja RPA otwierała ogień do manifestantów, mordowała czarnych bojowników, pamiętajmy jednak, że w
dobie apartheidu najwięcej ludzi zginęło podczas walk czarnych z czarnymi, a represje policyjne w południowej
Afryce wyglądają na całkiem konwencjonalne w porównaniu z sytuacją w różnych okresach w więcej niż tuzinie
krajów kontynentu przyszłości.
Apartheid, nie bardziej obrzydliwy od czarnego, prymitywnego totalizmu, przeżył się. Pozostaje więc kwestia,
co zrobić z białą, blisko 5 milionową mniejszością w RPA.
Koncepcja lansowana przez lekkoduchów głosi, że powstanie tolerancyjne społeczeństwo wielorasowe, takie
Stany Zjednoczone a rebours. Nie rozwijając tematu- śmiem w to wątpić. Chociażby dlatego, że kraj ten
zamieszkują wykształcone już narody, które mają własne ambicje i cele.
Sedno problemu polega na tym, iż RPA jest państwem o granicach kolonialnych, w którym nakazano mieszkać
tradycyjnym wrogom. Apartheid paradoksalnie łagodził konflikty, ale jego już nie ma. Wyjściem z sytuacji
byłaby federacyjna formuła państwa, popierana przez Zulusów i niektórych białych prawicowców (konflikty w
południowej Afryce nie zawsze mają czarno- biały koloryt), ale na to nie godzi się- i wie co robi- Afrykański
Kongres Narodowy, przewodnia siła polityczną państwa.
Pozostaje być może jedynie rozwiązanie w postaci wykrojenia ”białego” państwa afrykańskiego, Volksstaatu,
które zapewniłoby przetrwanie potomkom Burów. W końcu każdy naród ma prawo do samostanowienia i
obrony swojego świata wartości.
Pytanie tylko, czy wśród defensywnych i nierzadko zrezygnowanych dzisiaj Afrykanerów, przerażonych aktami
gwałtu ze strony zwykłej hołoty, kryjących się na farmach lub w izolowanych dzielnicach, znajdą się ludzie na
miarę Pretoriusa i poprowadzą Nowy Wielki Trek. Jeżeli tego nie uczynią, za kilkadziesiąt lat wielka,
afrykańska księga białego człowieka ostatecznie zamknie się, a jedyny europejski naród na Czarnym Lądzie
będzie już tylko wzbudzał zainteresowanie wśród historyków i językoznawców. Z czasem - archeologów.
KONFLIKT W IRLANDII PÓŁNOCNEJ
Aby zrozumieć jeden z ostatnich klasycznych konfliktów etniczno religijnych w Europie Zachodniej, a
takie podłoże mają animozje miedzy protestantami i katolikami w Irlandii Północnej, czyli w sześciu hrabstwach
tworzących Ulster (trzy pozostałe prowincje tworzące tą historyczną krainę znajdują się w granicach EireRepubliki Irlandii), należy cofnąć się do odległych dziejów wyznaczających początek trudnych relacji irlandzkoangielskich.
Normanowie, francuscy książęta o skandynawskim rodowodzie (pobrzmiewającym już tylko w germańskich
imionach), pojawili się w Irlandii niewiele później od zwycięskiej bitwy pod Hastings (1066), która dała
początek ich rządom w Anglii. Oczywiście, jeżeli uznamy, że sto lat w historii znaczy owo "niewiele".
Celtyccy mieszkańcy wyspy, absolutnie nie mogący mieć wobec przybyszy jakichkolwiek kompleksów
kulturowo- cywilizacyjnych, poddali ich procesowi asymilacyjnemu (wcześniej postąpili w ten sam sposób z
Wikingami), co zaowocowało całym szeregiem rodów normańskich czujących i myślących po irlandzku.
Właściwy, angielski podbój wyspy, noszący znamiona akcji zorganizowanej, a nawet ludobójczej, rozpoczął się
w połowie wieku XVII wraz z przybyciem na Zielona Wyspę protestanckich wojsk lorda Cromwella.
Najeźdźcy, gardzący i nienawidzący katolickich Irlandczyków, zepchnęli ich na nieurodzajne obszary hrabstw
Connaught i Clare, a sami rozdzielili między siebie 26 z 32 hrabstw. Dla Irlandczyków, przyrównywanlych do
dzikusów, czy zwierząt w ludzkiej skórze, mieli tylko jedną propozycję: "Do Connaught albo do piekła".
Jednocześnie rozpoczęto akcję kolonizacyjną. Do najbliższego brzegom Brytanii Ulaidh (celtycka nazwa
Ulsteru) ciągnęły rzesze Szkotów i Anglików- prezbiterian i anglikanów. Po pewnym czasie północna część
wyspy zmieniła swe etniczno- religijne oblicze. Katolicy znaleźli się w mniejszości.
Wiek XIX w historii Irlandii, połączonej zresztą u jego początku unią realną z Londynem, stał pod znakiem
dwóch zjawisk, które znacząco wpłynęły na losy jej katolickich mieszkańców. Pierwszym był głód wywołany
zarazą ziemniaczaną, a sztucznie podtrzymywany przez Anglików. Dla miliona oznaczał on śmierć, a dla kilku
milionów (głównie katolików) emigrację do Ameryki Północnej. Oblicza się, że obecnie w USA żyje około 40
milionów ludzi o irlandzkich korzeniach. Irlandczycy w Stanach zajmują pośrednie miejsce miedzy angielskoskandynawsko-niemiecko-holenderskimi "WASPAMI" (W.A.S.P.), a głównie katolickimi (w tym polskimi)
P.I.G.S. (jakby nie patrzeć, skrót ten składa się w angielski odpowiednik naszej świni). Irlandzkie lobby w
Ameryce to siła znacząca, porównywalna z żydami i nadal interesująca się starym krajem. To nie tylko klan
Kennedych, ale i mocne usytuowanie w siłach porządkowych (policja!), ludzie kultury, świat filmu (jeden z
najlepszych aktorów amerykańskich średniego pokolenia, cokolwiek wprawdzie zwichrowany- Mickey Rourke,
swego czasu sponsorował Irlandzką Armię Republikańską).
Drugie zjawisko to wzmagająca się walka Irlandczyków o swoje prawa, autonomię wewnętrzną ("Home Rule") i
związane z tym odrodzenie celtyckie. Jej finałem stało się nieudane Powstanie Wielkanocne (1916) i wreszcie
faktyczne uzyskanie niepodległości w roku 1921.
Niepodległa Irlandia ograniczona została do terenów zamieszkałych przez katolików. Ulster wolą protestanckiej
większości pozostał przy Wielkiej Brytanii, uzyskując zresztą autonomię z własnym rządem i parlamentem
(Stormont). Co ciekawe, protestanci tak naprawdę wcale nie życzyli sobie żadnych referencji w Zjednoczonym
Królestwie. Oni naprawdę są bardziej brytyjscy niż mieszkańcy Londynu czy Manchesteru (nie powiem tego o
liverpoolczykach- w dużej części Irlandczykach). Udowadniali to nie jeden raz na polach bitew, służąc w
najlepszych, ochotniczych jednostkach brytyjskich (pobór powszechny w latach wojny ich nie obejmował).
Autonomia posłużyła jednak protestantom do niemal całkowitego wyrzucenia na margines życia politycznego i
ekonomicznego mniejszości katolickiej. Nie było to zresztą trudne. W Ulsterze miało długą, 300- letnią tradycję.
Rząd i Stormont były opanowane przez protestantów. W policji, słynnej Royal Ulster Constabulary, katolików
niemal nie było (inna rzecz, że się do niej nigdy nie garnęli). Biedota katolicka pozbawiona była praw
wyborczych- przysługiwało ono właścicielom domów, głównym lokatorom mieszkań i ich żonom - głównie
zwyczajowo bogatszym protestantom.
Poza tym w Irlandii Północnej stosowano zasadę wyznaczania okręgów wyborczych w ten sposób, aby na
danym terenie o większości katolickiej zmieścić w jednym okręgu możliwie wszystkich papistów, a pozostałym
zapewnić przewagę protestantów. W ten sposób w miejscowości Derry 20 tysięcy katolików miało 8 członków
rady miejskiej, a 10 tysięcy protestantów- 16.
W II połowie lat 60- tych w Ulsterze rodzi się ruch na rzecz sprawiedliwości społecznej. Grupuje on siła rzeczy
głównie dyskryminowanych katolików. Są oni nastawieni pokojowo. Nie jest to żadna irredenta, a walka o
prawa w ramach prawa.
5 października 1968 roku w Derry (protestanci mówią: Londonderry) tłum związkowców z Northern Ireland
Civil Rights Association został spałowany przez protestancką policję. Wieczorem tego samego dnia młodzi
katolicy z dzielnicy Bogside wdarli się na tereny zamieszkane przez protestantów. Na ulicy zbudowano
barykady. Konflikt w Ulsterze wszedł w nową, najostrzejszą fazę.
Nastał czas demonów, wyzutych z człowieczeństwa terrorystów. Uaktywnia się Irlandzka Armia Republikańska,
organizacja, która do tej pory prowadziła niemrawą działalność bojową, a w ostatnim czasie ochraniała
katolickie demonstrację- także tą w Derry. IRA, podzielona na skrzydło Oficjalne i Tymczasowe (pierwsze było
marksistowskie i nie optowało za terrorem), w konspiracji utrzymała dawną terminologię wojskową. Stąd
podział na brygady i bataliony. W rzeczywistości były to małe grupy terrorystyczne nie pozbawione jednak
społecznego zaplecza. Trudno porównać IRA do takich organizacji jak np. Frakcja Czerwonej Armii, czy
włoskie Czerwone Brygady. Te ostatnie cieszyły się poparciem małych, lewicowych grupek intelektualistów,
którzy zeszli na drogę mordu. IRA wprawdzie też mordowała, ale w specyficznej sytuacji Ulsteru stawała się
również obrońcą katolików przed atakami bojówek protestanckich. Stąd jej ograniczone poparcie wśród
społeczności katolickiej. Mówiąc prościej: przeciętny Niemiec, czy Włoch zapewne bez wahania wydałby
władzom miejscowego terrorystę, natomiast mieszkaniec katolickiego getta The Falls w Belfaście, nawet
przeciwny metodom terrorystycznym, nie wydałby chłopaka z sąsiedztwa, który wcześniej stracił brata, zabitego
przez protestantów, później wstąpił do IRA, a dwie godziny temu wysadził protestancki pub na równie
protestanckiej Shankill Road.
Terrorystyczny festiwal trwał przez niemal 30 lat. IRA atakowała w Ulsterze, w Londynie (jeszcze w roku 997),
na kontynencie. Bojówki protestanckie operowały w mateczniku. Wprowadzenie wojska brytyjskiego do
Ulsteru, zawieszenie autonomii, nie uspokoiło sytuacji. Żołnierze brytyjscy, witani przez katolików biszkoptami
i herbatą (mieli ich bronić przed protestanckim terrorem), wkrótce sami zaczęli do nich strzelać.
Jak to w życiu: ktoś nie wytrzymał, komuś puściły nerwy. W powietrze wylatywali nawet możni tego świata- np.
ostatni wicekról Indii, lord Mountbatten (ceniony na subkontynencie tak przez hindusów, jak i muzułmanów).
Cudem śmierci uniknęła Margaret Thatcher (zamach w Brighton) i John Major (słynny zamach na londyńskim
Whitehall, gdy terrorysta wystrzelił "Stingera" w kierunku Downing Street w momencie narady rządowej).
Rok 1998 przyniósł Ulsterowi pokój. Czy trwały? Trudno powiedzieć. Jestem umiarkowanym pesymistą. Obie
społeczności mają różne, całkowicie przeciwstawne cele. Katolicy, którzy za 20- 30 lat będą zapewne stanowić
większość społeczeństwa (poprawa warunków życia, większa rozrodczość, mniejsza emigracja do USA), na
pewno upomną się o prawo do zmiany przynależności państwowej Ulsteru. Dla protestantów takie rozwiązanie
jest nie do przyjęcia. Nagle bowiem staną się mniejszością (z tendencją do dalszego zmniejszania się) w 4
milionowym ”katolickim morzu”. Poza tym społeczności, które śpiewają inne pieśni, mieszkają w
hermetycznych dzielnicach, chodzą do innych pubów, mogą szybko zapomnieć o z trudem wynegocjowanym
kompromisie. Wystarczy banalny zatarg, niewinna kłótnia. Ulster jest wrażliwy, a nade wszystko zawzięty. I
długo pamięta.
TRYUMF DYLETANTA
Polacy kochają dyletantów. Dyletant w moim przekonaniu to człowiek, który zarozumialstwem i
chamstwem stara się pokryć własny, często elementarny brak wiedzy. Nie musi to być tylko pojedyncza
kreatura, ale i całe środowisko. Weźmy dla przykłady Józefa Piłsudskiego i jego przydupasów tworzących obóz
tzw. sanacji. Tych bohaterów niezliczonych dzisiaj publikacji, pasujących ich na mądrych, przewidujących, a
tylko na skutek nieprzyjaznych okoliczności zewnętrznych- tragicznych ludzi.
Jak wiemy Piłsudski stworzył legiony, później kluczył, wąchał, szukał szansy dla Polski, by następnie
przywrócić jej państwowy byt. To pierwszy, w ogromnym skrócie, element wtłaczanej obecnie do uczniowskich
mózgownic legendy.
Tymczasem Polska odzyskała niepodległość na skutek bardzo szczęśliwego zbiegu okoliczności (upadek trzech
państw zaborczych, interesy Francji w Europie Środkowej) i mądrego rozgrywania spraw polskiej przez Romana
Dmowskiego oraz polityków z szeroko rozumianego obozu prawicy. Żadne operetkowe imprezy w postaci
legionów nie wpływały na przyszły los Polski. Co więcej, Piłsudski tak dla Ententy, jak i większości Polaków
był podczas wojny nikim. Dopiero sprytny manewr z ”kryzysem przysięgowym” i niemieckie poparcie tuż przed
końcem działań wojennych pozwoliły mu powrócić do Warszawy w glorii męczennika (a męczył się w twierdzy
magdeburskiej okrutnie) i zbawcy narody. Typowa, hochsztaplerska zagrywka.
Mit drugi: genialny wódz, zwycięzca Bitwy Warszawskiej. Ten genialny wódz, cackający się z bolszewikami w
roku 1919- a więc wtedy, gdy na froncie byli widmowym przeciwnikiem- snujący jako polityk beznadziejnie
anachroniczne, jagiellonowe koncepcje (w dobie uformowanych, mających własną tożsamość i własne cele
narodów), wspomagający Ukraińców, którzy nie dorośli do życia w niepodległym państwie, otóż ten geniusz
przez własne zadufanie i nieuctwo pozwolił prymitywnej, bolszewickiej masie, dowodzonej bynajmniej nie
przez wielkich strategów, zbliżyć się na przedpola Warszawy. W następstwie: załamanie nerwowe, czasowe
opuszczenie walczących wojsk (nazywamy to dezercją) i zdanie się na oświadczenie wojskowego fachowca,
generała Rozwadowskiego, planującego i wzorowo wykonującego kontruderzenie.
Zamach majowy- czyli Polska nierządem stoi. To typowy, bardzo prymitywny, w stylu Piłsudskiego, chwyt
propagandowy. Rzeczpospolita w I połowie lat 20- tych była wprawdzie państwem biednym, inaczej być nie
mogło, ale o całkiem sprawnie działającym systemie demokratycznym- nie zmienia tego fakt zamordowania
prezydenta, to może zdarzyć się wszędzie, nawet w USA- i o rozkręcającej się gospodarce (stabilizacja złotego
przez fachowca z obozu prawicy, początek budowy gdyńskiego portu). Jedynym motywem działania marszałka
(takie słowo w środku zdania pisze się z małej litery) była chęć przejęcia władzy- dla siebie i swojej jeszcze
bardziej kurduplowatej sitwy. Udowodniły to aż nadto kolejne lata.
Mit ostatni: przedwczesna śmierć Piłsudskiego albo: gdyby komendant żył dłużej ” Myślę, że śmierć w maju
1935 roku była jego finalnym hochsztaplerskim trickiem. Zmarł bezpiecznie na 4 lata przed wybuchem wojny tej wojny, która ostatecznie złamałaby ”dziadkową” legendę. Gdyby żył, pewnie stałby się polskim
odpowiednikiem marszałka Petain. Chociaż nie, to mimo wszystko za wielkie nazwisko. Byłby polskim
Gamelin.
Miałem zamiar napisać jeszcze o następcach Piłsudskiego, tych wszystkich pułkownikach, generałach i jednym
marszałku. Po namyśle- rezygnuję. Nie można dotykać łajna. Choćby wybryczesowanego.
GEIBEL I KALKSTEIN
Paul Otto (Otton?) Geibel był ostatnim dowódcą SS i policji dystryktu warszawskiego. To ryzykowne
osobiście stanowisko obejmował właściwie po sławnym nieboszczyku Kutscherze, zastrzelonym przez polskie
podziemie 1 lutego 1944r. (pomijam krótkie, miesięczne sprawowanie tej funkcji przez Herberta oettchera).
W czasie zbierania materiałów do pracy doktorskiej, kilka lat temu, byłem świadkiem ciekawej rozmowy przy
kawie” między dwoma sędziami Sądu Wojewódzkiego w Opolu, z których jeden w latach 50-tych zetknął się z
Geiblem w więzieniu w Strzelcach Opolskich. Były ”Der SS und Polizeifuehrer fuer den Distrikt Warschau” był
dosyć ponurym człowiekiem, chociaż nie okazywał oznak załamania. Powoływał się na swoją wojenną
znajomość z dyrektorem Muzeum Narodowego Stanisławem Lorentzem i zapewniał, że m.in. jego przychylna
postawa pozwoliła ocalić polskie dobra kulturalne z powstańczej pożogi (wg sędziego wyznania Lorentza,
spisane podczas śledztwa na potrzeby sądu, potwierdzały wynurzenia Geibla i być może przyczyniły się do
nie wysłania Niemca na szafot).
Geibel ”rozwinął” w więzieniu hodowlę jedwabników. Kto był pomysłodawcą- trudno określić. Martwił się
bardzo o rodzinę i generalską emeryturę w Niemczech. Załamał się w momencie, gdy sąd w Warszawie nie
rozpatrzył jego prośby o darowanie reszty kary.
Podczas transportu do więzienia powiesił się w dworcowej toalecie (prawdopodobnie jeszcze w Warszawie).
Według moich obliczeń zdarzenie miało miejsce na początku lat 60- tych. Sędzia obstawał przy roku 1958.
Podczas rozmowy tenże dorzucił również garść informacji na ten temat więziennych losów słynnego
denuncjatora gen. Roweckiego- Kalksteina. Otóż Kalkstein uważany był w Strzelcach Opolskich za rodzaj
więziennego ”guru”. Zorganizował własną służbę wywiadowczą, wyprzedzającą poczynania "klawiszy".
Prowadził penitencjarny radiowęzeł. Sędzia był więcej niż pewny, że to właśnie on napisał konspekt scenariusza
do popularnego serialu telewizyjnego "Czarne Chmury". ”Szatańsko zdolny i inteligentny człowiek - dodał.
ANTYKOMUNIZM A WSPÓŁCZESNOŚĆ
Mam dla bojowników antykomunizmu dobrą i złą wiadomość. Dobra polega na tym, że komunizm jako
idea, a ostatnio praktyczny model sprawowania władzy - padł z kretesem.
Nie ma już najmniejszego sensu udowadnianie, że Marks mylił się, Lenin cierpiał na zanik mózgu, a Stalin był
owocem afektu gruzińskiej pomywaczki do konia Przewalskiego.
Oczywiście można jeszcze prowadzić poważne badania naukowe, odkurzać stare i znajdować nowe dokumenty
komunistycznej barbarii, czy nie dawać spokoju obecnym piewcom demokracji z SLD. Obraz nie ulegnie jednak
zasadniczej zmianie, a ewentualne nowe fakty każą co najwyżej intensywniej spluwać na samo wspomnienie tej
obłędnej, wprowadzonej w życie idei. Tyle pozytywy.
Komunizm był tylko mgnieniem historii- co prawda krwawym i nieludzkim. Był i skończył się, ponieważ jego
rzeczywiści animatorzy i sponsorzy doszli do wniosku, że walka z zespołem wartości wyrosłych z
chrześcijaństwa musi przyjąć formę wysublimowaną, wielopłaszczyznową, atrakcyjną dla nieuświadomionych
mas i pseudointeligenckiej elity.
Walka z tym starym- nowym wrogiem, uzbrojonym w oręż liberalizmu, pozornego braterstwa ludzi, wolności,
która stanie się niewolą, przyzwolenia dla najniższych ludzkich instynktów, dysponującym pieniędzmi, massmediami i- nie stetysporym poparciem społecznym, rozgrywa się od kilku lat i w naszym kraju. Kto tego nie
uznaje, kto nie myśli wielowątkowo, a zasklepia się w zmurszałej skorupie antykomunizmu, niczego nie
rozumie, żyje w świecie skansenu wypełnionym bolszewickimi jaczejkami, NKWD i rodzimą bezpieką.
Co gorsze, ta petryfikacja, totalne skamienienie może z czasem doprowadzić do duchownego upadku,
objawiającego się przyjęciem punktu widzenia wroga. Ten bowiem, widząc kompletny brak zagrożenia ze strony
tradycyjnych, niereformowalnych antykomunistów, chętnie zagospodarują ich we własnym obozie. Już dzisiaj
niektórzy z nich, nie wiem na ile zdają sobie z tego sprawę, funkcjonują tam na zasadzie listka figowego
kryjącego rzeczywiste zamiary szeroko rozumianego ”stronnictwa postępu”. Na ile jestem zorientowanydotyczy to głównie tych, którzy wcześniej antykomunizm umieli połączyć z postawą obojętności lub ledwie
skrywanej wrogości do chrześcijaństwa (katolicyzmu) i instytucji Kościoła.
Myślący były antykomunista musi przyjąć, że jego obecna walka z demoliberalnym Goliatem, nosząca charakter
obronny, a z czasem, gdy pozwolą na to wypracowane środki- zaczepny (ofensywa ideowa, nowa
kontrreformacja), winna wspierać się na filarze bezwzględnej wierności nauce Chrystusa. Przyjęcie takiej
zasady, odpornej na świat antywartości, określi szerokie pole zasadniczego konfliktu, obejmującego m.in. pusty
materializm, seksizm, sekciarstwo, globalizm, libertyński demo- liberalizm, koncepcję człowieka "totalnie
wyzwolonego" - czyli wszystko to, co oferują ludzkości deprawatorscy planiści ”New Word Order”.
Poniekąd więc- po nieudanych eksperymentach z komunizmem i faszyzmem- wracamy do XVIII-wiecznego
punktu wyjścia: My- albo oni” Chrześcijaństwo- albo neopoganizm” Bóg- Chrystus- albo Szatan podległy mu
zniewolony przez fałszywe wyzwolenie człowiek.
Byłoby dobrze, gdyby antykomuniści, o których uczciwości jestem przekonany, dokonali podobnej oceny
sytuacji. A śpieszyć się trzeba. Przeciwnik rozgrywa finałową partię.
POLITYCZNA POPRAWNOŚĆ
Czym jest polityczna poprawność (political corectness?). Powiedzmy, że jest to zespół poglądów i
zachowań, mający własne, rozbudowane słownictwo, odpowiadający lewicowo- liberalnej, postępowej wizji
świata i ludzi- czyli takiej, jaką propagują- z dużym, zauważalnym sukcesem- organizacje społeczno- polityczne,
media, wreszcie rządy poszczególnych państw Europy Zachodniej, Ameryki Północnej, a ostatnio również tzw.
nowe demokracje europejskie.
Ta robocza, na własny użytek stworzona definicja byłaby niepełna gdyby nie uzupełnić jej konkretnymi
postulatami politycznej poprawności. A są to: braterstwo ludzi, nieskrępowany, spontaniczny rozwój jednostki,
rygorystyczna równość płci, swobodny dobór partnerów seksualnych (w tym związki homoseksualne), prawo do
przerywania ciąży, eutanazja. Dodałbym do nich- pro domo sua- jedynie słuszną interpretację przeszłości i
teraźniejszości.
Tak naprawdę political corectness jest formą lewicowej cenzury (i autocenzury), gdyż walczy z naturalnym
systemem wartości, ośmiesza ”niewłaściwie, reakcyjne” postawy, każe traktować własną wizje świata jako ideał
nie podlegający rewizji. Mamy więc do czynienia z ideologiczno- wychowawczym totalitaryzmem, który każde
wystąpienie krytyczne traktuje jako zamach na” wolność, prawdę itd.
Przy czym oponent nie jest traktowany jako budzący szacunek przeciwnik” przeciwnie, jest człowiekiem
godnym pogardy, zasługującym na potępienie i już to towarzyską, już to penitencjarną izolację. Albo na szpital
psychiatryczny.
Tak, wystąpienie przeciwko politycznej poprawności może być niebezpieczne. Przekonują się o tym chociażby
historycy- rewizjoniści ”holocaustu”, którzy nie negując martyrologii Żydów podczas wojny, zaniżają liczbę
wymordowanych i kwestionują istnienie komór gazowych (w największym skrócie: w obozach koncentracyjnych
ludzie umierali głównie w wyniku chorób- skutków niedożywienia, ciężkiej pracy itd. Komory gazowe,
używanie Cyklonu B do masowego trucia ludzi było z wielu względów-technicznych, ekonomicznych niemożliwe). Zaczyna się zwykle od potępieńczych artykułów, kłopotów w pracy (nagłe zwolnienia
pracowników naukowych z uniwersytetów), a kończy zamachami bombowymi i interwencją sądową (nie
skierowaną oczywiście przeciwko postępowym bomberom).
Właściwie- i do tego sprowadza się rygoryzm political corectness- należy uważać co się mówi i jak się
postępuje.
W stanach Zjednoczonych na przykład nie można Murzyna nazwać Murzynem. To Afroamerykanin. Popularny
pedał jest osobnikiem kochającym inaczej, mającym prawo do założenia rodziny i wychowania dzieci (na
nowych pedałów- jak sądzę). Zbyt długie przyglądanie się ładnej dziewczynie to oczywiście wstęp do
molestowania seksualnego” nadreprezentatywność mężczyzn na kierowniczych stanowiskach jest rodzajem
samczego szowinizmu (istnieje tutaj jedynie słuszne określenie: ”męska, szowinistyczna świnia”).
Formy walki z niepoprawnymi mogą być również bardziej wysublimowane, bez angażowania autorytetu sądu.
Jeżeli np. ukazuje się książka niewygodna, której tezy są trudne, czy niemożliwe do obalenia- stosuje się metodę
totalnego milczenia, w prasie, radiu, telewizji. Dzieła nie ma. Koniec i kropka.
Można także faktami manipulować poprzez ”przesuwanie środka ciężkości”. Dam bliski, polski przykład.
Oto grupa Cyganów (Romów - patrz: polityczną poprawność) gwałci nieletnią Polkę. Jako, że mniejszości są u
nas tradycyjnie prześladowane, a Polacy to naród szowinistów i rasistów, nie należy takiej informacji podać w
głównym wydaniu ”Wiadomości”:, a co najwyżej półgębkiem o godzinie 23.00 gdy normalni ludzie już śpią.
Odwróćmy sytuację. Polacy poturbowali Cygana, bo ten, nie posiadając prawa jazdy, potrącił kobietę. Dochodzi
do pyskówki i przepychanek między przedstawicielami obu społeczności. Efekt? O godzinie 19.30 Polska
dowiaduje się, że w miejscowości X doszło do antycygańskiego pogromu.
Albo: premier Izraela uprzejmy był stwierdzić, że Polacy wysysają antysemityzm z mlekiem matki. Komentarz:
”każdemu się zdarza, był zmęczony, właściwie ma rację, ale mógł to podać w kulturalnej formie”.
Dla równowagi: Polak zniwelował żydowskie macewy na cmentarzu. Zrobił to, bo miał taką idiotyczną, pijacką
fantazję, a akurat nie było w pobliżu innych obiektów (np. grobów katolickich). Reakcja? Spikerka telewizyjna
drżącym głosem mówi o wzroście antysemityzmu w Polsce, burzą się amerykańscy Żydzi, premier
Rzeczypospolitej, ze wzrokiem wbitym w ziemię, jak uczniak, gorąco przeprasza w imieniu wszystkich Polaków.
Et cetera, et cetera.
Czasem zastanawiam się, czy z tym szaleństwem można jeszcze walczyć. Zapewne tak. Zniechęconym
natomiast dam dobrą radę: bądźcie wierni swoim życiowym partnerom - jak pedał” bądźcie miłosierni wobec
waszych dziadków- jak zwolennik eutanazji” kochajcie swoje dzieci- jak aborcjonistka” bądźcie tolerancyjni
wobec innych- jak Talmud.
POLECATS*
Uważam, że zdecydowana większość polskich (krajowych) historyków zajmujących się najnowszymi
dziejami Polski i świata, przez dziesiątki lat wlewała w czytelnicze dusze zatruty jad propagandy i nieprawdy.
Nie byli to ”Wallenrodowie” usiłujący przekazać podstawowy zrąb informacji, a tylko przy okazji muszący
”oddać co cesarskie- cesarzowi”, lecz zwykli koniunkturaliści, geszefciarze, pulpeciarze, więksi i mniejsi
kłamcy odpowiedzialni na równi z komunistycznymi dygnitarzami za wykoślawienie polskiej świadomości
historycznej: żeby nie powiedzieć- prawie całkowitą zatratę.
Rok 1989 powinien być dla nich ostatnim rokiem działalności na niwie historycznej” dotyczy to także tych,
którzy kilka lat wcześniej w tzw. drugim obiegu starali się zatrzeć poprzednią działalność. Powinni zamilknąć,
zapaść się ze wstydu pod ziemię, wyparować z uniwersytetów, a najlepiej sadzić ryż w Korei Północnej. Albo
przejść w procesji ”auto da fe”, obowiązkowo z czapami hańby na głowach.
Nic takiego nie nastąpiło, no i nie nastąpi.
Te prostytutki obwieszone tytułami naukowymi przez mocodajnych sutenerów, utworzyli własny lupanar
upstrzony w nowe piórka. ”Brązowo- nosi” (tak określa się ludzi podtykających ten wrażliwy organ pod
wiadomą część ciała możnych tego świata)- bez najmniejszego oporu, bez chrząknięcia, czy tylko bąknięcia
słowa: przepraszam, podążyli ku światłu prawdy.
Nagle komuniści- koniunkturaliści (z mocnym akcentem na ostatnie słowo) przedzierzgnęli się w ideowych
piłsudczyków (zawsze powtarzałem, że od ”Dziadka” do komuny tylko krok), tropiciele wiadomego
rewanżyzmu stali się autorami książek o pojednaniu polsko- niemieckim, a wszyscy, jak cierwne sępy, rzucili się
na polski antysemityzm. Na tym zawsze można zarobić, a przy okazji ukryć własne grzechy.
Ludzie ci naprawdę niczym szczególnym nie różnią się od W. T. Kowalskich, czy Walichnowskich, którym
zresztą nikt, za życia i pośmiertnie nie odebrał tytułów. Przecież to takie nieeleganckie.
To chwasty zapatrzone we własne kariery, stado rozgadanych kelnerów, gotowych jednak na każde skinienie
nowego pana, osobnicy bez czci, wiary, moralności. Bez Boga i Ojczyzny. Dobrzy Europejczycy.
Polecat (ang. Tchórz). Euroazjatycki ssak drapieżny. Kiedy się podnieca- śmierdzi. Uwaga! Łowny
KILKANAŚCIE WSKAZÓWEK DLA MŁODEGO HISTORYKA- NAUKOWCA
1.Omijaj ”Wstęp do badań historycznych”. Studenci uznają Ciebie za nudziarza.
Zresztą wszystko co napisano w tej materii można przeczytać w 1-2 podręcznikach.
2.Nie rób kariery politycznej. Historycy to najgorsi politycy. Może dlatego, że zbyt często utożsamiają się z
opisywanymi przez siebie nieudacznikami, hochsztaplerami i dewiantami.
3.Nigdy nie pisz obiektywnie. To nic nie znaczy, a do tego jest przeraźliwie nudne. Twoja pasje i energię
włożoną w pracę historyczną nazywamy subiektywizmem.
4.Nie żeń się z kobietą- historykiem, bo wkrótce zwariujesz. No chyba, że twoja lepsza połowa nie tylko
zawodowo zajmuje się życiem erotycznym starożytnych Indii. Ale to mało prawdopodobne.
5.Podobnie rzecz się ma ze studentkami historii. Te obrotniejsze i tak nie zwrócą na Ciebie uwagi. Jesteś
przecież wiecznym golcem finansowym, a Twoja władza nad nim jest iluzoryczna (i tak skończą studia- taka jest
zasada). Ale jeżeli chcesz mieć w domu przyszłą panią od nauczania początkowego- proszę bardzo. Tylko nie
pobijcie się później o pieniądze.
6.Nie bądź nadmiernie surowy dla studentów. Każdy historyk pastwiący się nad żakami, udziwniający pytania
egzaminacyjne, piętrzący przeszkody, nie cieszy się szacunkiem. Przeciwnie, uważany jest za kretyna, który zły
humor, źle przespaną noc, czy domową kłótnię przenosi na teren uczelni. Kobiety- historycy mają z tym
największy kłopot. Dlatego też nie są lubiane, a rzadko cenione przez studencką brać.
7.Bądź solidnym prawicowcem. Poglądy lewicowe są dobre dla gówniarzy i emerytów.
8.Wykład lub ćwiczenia prowadź według recepty Alfreda Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi - potem
napięcie rośnie. Na przykład: ze znudzona miną, minutę po czasie, gdy wszyscy siedzą w ławkach, wchodzisz do
sali. I nagle, uderzając kantem dłoni o poręcz krzesła, strzelasz z armaty: ”Szymon Wiesenthal to fałszywy
tropiciel nazistów”. I tak dalej, i tak dalej.
9.Nie ubieraj się w modne, drogie garnitury. Młodego historyka (wkrótce przekonasz się, że i starego) nie stać na
utratę całego stypendium (uczelnianej pensji), a przy tym zawsze zdradzą Cię lekko koślawe buty Made in
Radoskór i źle dobrany krawat.
10.Uważaj, w archiwach i bibliotekach. Spadające z regałów ciężkie, zakurzone od lat nie ruszane tomiskazabijają. Inna sprawa, jeżeli chcesz umrzeć śmiercią historyka.
11.Utrzymuj dobre stosunki z sekretarkami. W końcu obcujesz z wicedyrektorkami poszczególnych instytutów.
12.Nie śliń się do kwestorek i pań w kasach. I tak nic nie dostaniesz.
13.Nigdy nie mów źle o swojej uczelni. Wprawdzie prawie Ci nic nie płaci, niczego nie załatwi, ale nie uchodzi.
Klnij sobie pod nosem.
14.Nie bierz łapówek. To nieetyczne. Od tego są mądrzejsi. W razie czego- tylko ty wpadniesz.
15.Jeżeli jesteś utalentowany- do wszystkiego dojdziesz z czasem. Jeżeli nie- jeszcze szybciej.
16.Walcz z historykami- lizusami- karierowiczami. Przynajmniej będziesz miał satysfakcję, że poległeś w walce
z przeważającymi siłami wroga.
Podał, za zezwoleniem
dr Dariusza Ratajczaka
Dnia 17 kwietnia 1999
kumys@kki.net.pl
pobrano z https://stopsyjonizmowi.files.wordpress.com/2012/09/tematy-niebezpieczne-dariusz-ratajczak.pdf
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz